czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 030 cz. III

Rozdział XXX

Cie(r)nie sławy cz. III


Nie wiem, jakim cudem udało mi się przespać tę noc, ale wiem jedno, na rano miałam po prostu okropny humor wywołany tym wszystkim, co zaszło poprzedniego wieczoru. Przez całą noc miałam wiele czasu na to, aby przemyśleć sobie wydarzenia z ostatnich kilku dni i doszłam do wniosku, że zdecydowanie przesadziłam. Rzeczywiście sprawiłam, iż moi przyjaciele poczuli się odtrąceni przeze mnie. Zwłaszcza Ash. Wiedziałam, jak bardzo bolało go moje zachowanie, jak i również słowa, które skierowałam do jego siostry nie licząc się przy tym z tym, iż on nas obserwuje. Czułam, że muszę to wszystko naprawić, póki jeszcze nie jest za późno.
Ubrałam się więc i zeszłam szybko na dół, gdzie reszta naszej drużyny kończyła właśnie jeść śniadanie. Dosiadłam się do nich.
- Gdzie jest Ash? - zapytałam widząc, że nie ma go z resztą kompanii.
Nikt nie zaszczycił mego pytania odpowiedzią.
- Ogłuchliście? Pytam, gdzie jest Ash?! - ponownie zapytałam.
Dawn wzruszyła ramionami i odparła:
- A skąd ja mam to wiedzieć? Nie jestem jego niańką.
Alexa położyła jej dłoń na ramieniu i powiedziała spokojnym tonem:
- Ash zjadł szybko śniadanie, a następnie poszedł na spacer.
- I to nie sam, ale z Miette! - pisnęła wesoło Bonnie.
Clemont spojrzał na nią groźnym wzrokiem, a dziewczynka poczuła, że powiedziała za dużo i zamilkła. Było już jednak za późno, mleko się wylało, a ja wszystko usłyszałam.
- Co proszę? Z Miette?
- Znaczy... tego no... No wiesz... Ostatecznie to nie musiała być ona - zaczął się jąkać Clemont.
Spojrzałam na niego groźnie i powiedziałam:
- Mów mi tu zaraz, o co w tym wszystkim chodzi! I to już!
Młody Meyer zachichotał nerwowo, po czym westchnął głęboko.
- No dobrze, nie ma sensu tego przed tobą ukrywać, skoro i tak już poznałaś prawdę. Ash spotkał Miette wczoraj, kiedy wyszedł wzburzony z naszego pokoju. Opowiedział jej o tym, co miało miejsce, a ona zaprosiła go na wycieczkę po mieście, która ma się odbyć dzisiaj.
- A on się zgodził? - spytałam.
- No chyba tak, skoro z nią poszedł - odpowiedział mi Max.
Popatrzyłam na niego groźnie, po czym wstałam od stołu. A więc ta wiedźma zamierzała odebrać mi mojego Asha? Odegrać rolę pocieszycielki? Oj, niedoczekanie! Już ja pokaże tej małpie, co to znaczy podrywać cudzych chłopaków. Popamięta mnie na całe życie ta czerwono-oka jędza!
- Hej! Dokąd idziesz?! - zawołała Bonnie widząc, jak wybiegam z sali, wpychając sobie na szybko kanapkę do ust.
Nie miałam czasu na to, aby spokojnie dokończyć śniadania. Musiałam ratować mój związek, póki jeszcze jest jeszcze co ratować. Wiedziałam, że Miette bezwzględnie wykorzysta każdą, nadarzającą się okazję do tego, aby odebrać mi Asha, a teraz miała ona ku temu o wiele większą możliwość niż kiedykolwiek. Musiałam się więc spieszyć.
Nie wiedziałam, dokąd oni mogli pójść, dlatego też biegałam po całym mieście mając nadzieję, że prędzej czy później spotkam ich oboje. Nie wiem, jak długo mi to zajęło, ale w końcu osiągnęłam swój cel. Zobaczyłam ich oboje siedzących na ławce w parku. Jedli lody. Miette coś trajkotała, z kolei Ash milczał. Najwidoczniej wciąż był przygnębiony tym wszystkim, co miało ostatnio miejsce, a może też dobijała go rozmowa z tą wariatką? Nieważne. Miałam już zamiar przerwać im te urocze tete-a-tete, kiedy nagle Miette przysunęła się do Asha i pocałowała go w usta. On zaś bynajmniej się przed tym nie bronił. Poczułam wówczas, jak serce wręcz zamarza mi z rozpaczy, a potem rozlatuje się na tysiąc kawałków. Oczy miałam pełne łez. A więc jednak to nastąpiło. Moje najgorsze koszmary zostały zrealizowane. Miette wygrała. Odbiła mi Asha. Załamana, nie czekając na dalszy rozwój wypadków, rzuciłam się pędem przed siebie, byleby tylko jak najdalej uciec od tego paskudnego miejsca, gdzie moja miłość została podeptana bucikami tej małpy w niebieskich włosach.
Długo błąkałam się bez celu po mieście roniąc łzy, które kapały mi strumieniem na chodnik. Myślałam o tym wszystkim, co mnie spotkało i dobrze wiedziałam, że w pełni zasługuję na taki los, jednak mimo wszystko w sercu miałam lekki żal do Asha, że tak łatwo zapomniał o mnie i znalazł sobie pocieszycielkę. Chociaż z drugiej strony co miał niby zrobić, skoro ja wystawiłam go do wiatru? Jego i całą naszą drużynę? Zamiast rozwiązywać z nimi zagadkę rzuciłam się w wir życia gwiazd, a do tego, jak przyszło co do czego, niemalże wyparłam się Asha i Dawn pozwalając na to, żeby ta jędza Berta obrażała ich, a ja nawet nie otworzyłam ust w ich obronie. Tak, moja niedoszła szwagierka miała niestety rację co do mnie, pomyślałam sobie. Mówiła, że jesteś żałosna i to prawda. Mówiła też, że sława oznacza samotność i teraz przekonałam się na własnej skórze, ile prawdy jest w tych słowach. Na swoje własne życzenie w ciągu zaledwie kilku dni straciłam wszystkie bliskie mi osoby. I po co? Po to, żebym mogła sobie zabłysnąć na salonach?


Moje ponure rozmyślania przerwał nagle okrzyk:
- Hej, Serena!
Odwróciłam się i zobaczyłam Cary’ego, który to podjechał do mnie pięknym, czerwonym kabrioletem. Na jego twarzy widniał radosny uśmiech.
- Coś taka ponura, maleńka? - zapytał, zatrzymując auto - Przyjaciele dali ci się we znaki?
- Raczej ja im, a oni nie mogą mi tego darować - odpowiedziałam.
- Rozumiem. Wiesz co? Najlepiej w takim wypadku odreagować pijąc herbatę lub gorące kakao z kimś, kogo się lubi.
- Problem w tym, że wszyscy, którzy mnie lubią, mają mnie dosyć.
- To nieprawda. Ja cię lubię i nie mam cię dosyć. Wskakuj.
Uśmiechnęłam się do niego i usiadłam naprzeciwko niego, po czym oboje pojechaliśmy do domu Cary’ego. Gdy już tam byliśmy, to mężczyzna zaprowadził mnie do swojego gabinetu, po czym zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałam mu wszystko, co mnie ostatnio spotkało, on zaś próbował sprawić, żebym się rozchmurzyła. Bezskutecznie jednak, ponieważ mój ból był wówczas zbyt wielki.
Rozmowę przerwał nam dźwięk gwizdka.
- O! Woda się już zaparzyła. Zaraz będziemy tu mieli herbatę. Poczekaj chwilkę, proszę.
Cary wyszedł, a tymczasem ja z nudów usiadłam przy jego biurku i zaczęłam oglądać przedmioty się na nim znajdujące. Oglądałam je sobie od niechcenia, kiedy to nagle moją uwagę przykuła nie do końca zamknięta szuflada. Nie wiedząc, co właściwie robię powoli otworzyłam ją i wyjęłam z niej kartkę papieru. Widniały na niej następujące słowa:

Ostatnim razem miałaś farta, ale to się już nie powtórzy. Tej nocy lepiej nie zasypiaj, lecz bądź gotowa na spotkanie ze Stwórcą.

Szybko zorientowałam się, co właśnie trzymam w ręku. To był jeden z tych podłych anonimów wysyłanych Dianthcie. Ale skąd on się niby wziął w biurku Cary’ego? Odpowiedź natychmiast przyszła mi do głowy, chociaż bardzo mnie ona przeraziła.
- Nie wiesz, że to nieładnie czytać cudze listy?
Odwróciłam się przerażona i zobaczyłam Cary’ego Greneta. Stał on uważnie w progu swego gabinetu, patrząc przy tym na mnie morderczym spojrzeniem. W ręku miał on tacę z herbatą, którą odłożył na bok, po czym podszedł do mnie powoli.
- Nie lubię wścibskich dziewczyn. Wielka szkoda. A miałaś przed sobą obiecującą karierę. I zrobiłabyś ją, gdyby tylko nie to twoje wtykanie nosa w nieswoje sprawy...
- Cary, proszę... Ja... Ja...
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Ten mężczyzna, który zdobył moją przyjaźń i być może nawet sympatię, okazał się być psychopatycznym dręczycielem Dianthy. Nie! Tylko nie to! A ja mu zaufałam! Ja go lubiłam! Może nawet... Jaka ja byłam głupia!
- Wybacz, ale muszę cię uciszyć... Nie potrzeba mi żadnych świadków.
To mówiąc mężczyzna wziął do ręki jakiś sznur, który nie wiem skąd wziął i zarzucił mi go na szyję. Czułam, jak serce mi mocno bije, a moje ciało drży z przerażenia. Wiedziałam, że nadeszła moja ostatnia chwila.
- Szkoda, bo zdążyłem cię już polubić - powiedział po chwil Cary i zacisnął mocniej sznur.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Asha:
Kiedy wybiegłem z pokoju i wyszedłem na ulicę wpadłem niechcący na Miette, która właśnie przechadzała się po mieście. Oczywiście od razu zwróciła ona na mnie uwagę. Nie miałem specjalnie ochotę na rozmowę z kimkolwiek, jednak dziewczyna była uparta i zaczęła mnie wypytywać, co też wywołało we mnie tak zły humor.
- Powiedz mi, proszę... No weź, Ash... Przecież sam dobrze wiesz, że z takim bólem nie należy siedzieć samemu. Trzeba się komuś wygadać.
Choć miałem w tej chwili ochotę posłać ją na drzewo, to ostatecznie opowiedziałem jej wszystko, co miało miejsce w ciągu ostatnich trzech dni. Dziewczyna popatrzyła na mnie ze współczuciem, po czym powiedziała:
- Słuchaj... Wiem, że to przykra sprawa, ale może... Najlepiej spróbuj o tym nie myśleć. Teraz jestem zajęta, ale jutro o 10:00 będę na ciebie czekać w Centrum Pokemon.
- A po co niby chcesz tam na mnie czekać? - zapytałem.
- Żeby cię zabrać na lody i spacer po mieście, mój ty głuptasie.
- A niby czemu chcesz to zrobić?
- Żeby cię podnieść na duchu, Ash. No, to jak? Co powiesz na moją propozycję?
Początkowo chciałem jej odmówić, ale poczułem nagle w sercu wielką chęć zrobienia Serenie na złość, dlatego też wyraziłem zgodę na propozycję Miette.
Następnego dnia zjadłem szybko śniadanie i poszedłem z dziewczyną na lody oraz do parku. Usiedliśmy potem na ławce rozmawiając o różnych sprawach. W sumie to więcej ona mówiła, bo ja głównie jej słuchałem.
- Naprawdę ja nie rozumiem tej twojej dziewczyny... Przecież mając takiego chłopaka jak ty powinna dziękować losowi za to, że na nią takie szczęście spłynęło.
- Widocznie ona nie uważa tego za szczęście - odpowiedziałem jej - Poza tym niby czemu miałaby tak sądzić? Co to niby za fart mieć mnie za chłopaka?
Miette parsknęła śmiechem, słysząc moje słowa.
- Proszę cię... Jak możesz w ogóle tak mówić? Wiesz, ile dziewczyn chciałoby być na miejscu Sereny? Bardzo wiele. Ona nie wie, co traci.
To mówiąc położyła mi dłoń na ręce i przysunęła się do mnie bliżej.



- Ona nie wie, ale za to ja wiem.
- I co w związku z tym? - zapytałem.
- To, że nie mam zamiaru być tak głupia jak ona.
Chwilę później Miette pocałowała mnie w usta namiętnie i zachłannie. Jej reakcja bardzo mnie zaskoczyła. Wiedziałem, że podobam się tej dość zwariowanej dziewczynie. Miałem o tym pojęcie już od pierwszego dnia, kiedy ją poznałem, jednak też nigdy nie dawałem jej żadnej szans na to, że kiedykolwiek odwzajemnię jej uczucia. Najwidoczniej droga Miette uznała przyjęcie przeze mnie zaproszenia na wspólny spacer za pierwszy promyk nadziei na to, że jej oczekiwania i starania przyniosą wreszcie owoce.
Gdy nasze usta się spotkały poczułem przez chwilę zdumienie, potem lekką przyjemność, a wreszcie złość na siebie samego. Przez chwilę miałem ochotę poszukać pociechy w ramionach innej, jednak teraz zrozumiałem, że nie jestem do tego zdolny. Odsunąłem ją więc od siebie i powiedziałem jej, żeby przestała.
- Nie mogę, Miette. Przepraszam.
Dziewczyna popatrzyła na mnie zdumiona.
- Czego nie możesz?
- Nie mogę dawać ci nadziei na coś więcej niż tylko zwykła znajomość.
- Naprawdę? - zapytała zdumiona Miette - To czemu zgodziłeś się ze mną pójść na spacer?
- Nie sądziłem, że w ogóle coś takiego jak całowanie mnie przyjdzie ci do głowy. Chociaż może spodziewałem się tego, ale... Nie! Ja nie mogę! Ja po prostu wciąż kocham Serenę.
Dziewczyna popatrzyła na mnie uważnym wzrokiem, a w jej oczach zaszkliły się łzy.
- Przepraszam cię, Miette.
- Nie... To ja przepraszam... Nie powinnam cię uwodzić, kiedy ty masz serce rozsypane na kawałki z bólu.
- Chciałaś mnie podnieść na duchu.
- Nieprawda! Chciałam cię uwieść po to, abyś był tylko mój! Czy ty nie wiesz, że od dawna mi się podobasz? Powiem więcej, ja cię kocham, Ash!
- Przecież ty mnie nawet nie znasz. Widziałaś mnie może dwa, może trzy razy w życiu.
- No i co z tego? Na moje uczucia nie ma to żadnego wpływu. Szaleję za tobą od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłam! Marzyłam zawsze o takim facecie jak ty: odważnym, dobrym, przystojnym, wrażliwym i troskliwym. Jesteś uosobieniem moich ideałów. Ale to bez sensu. Ty kochasz tamtą, a ja chciałam podle wykorzystać kryzys między wami, żeby cię zdobyć. Wybacz mi, proszę.
- Ty też mi wybacz.
- Nie mam czego ci wybaczać, Ash.
To mówiąc Miette rozpłakała się na dobre i uciekła z parku. Ja zaś zasmucony powoli poszedłem przed siebie wciąż myśląc o całej tej sprawie. Wiedziałem, że bardzo kocham Serenę i to, w jaki sposób się zachowałem, było podłe z mojej strony, jednak ona również nie była wobec mnie fair. Oboje byliśmy siebie warci. Tylko jak mamy z tym wszystkim teraz żyć?


- ASH!
Ktoś podbiegł do mnie. Odwróciłem się, żeby zobaczyć, kto to i aż się zdziwiłem. To był mój ojciec.
- Witaj, synku. Co ty tu robisz? - zapytał mnie tata.
- Mógłbym ci zadać to samo pytanie, tato, pomijając oczywiście słowo „synku“ - odpowiedziałem nieco żartobliwym tonem.
Ojciec zachichotał wesoło i odpowiedział mi:
- Miałem tu kilka spraw do załatwienia, więc zatrzymałem się na dłużej w Lumiose u mego kumpla z dawnych lat. Nie sądziłem, że cię tu spotkam. Sądziłem, że już wróciłeś do Kanto.
- Powinienem wrócić, ale zatrzymała mnie jedna taka sprawa. Tropimy gościa, który nęka kobietę podłymi anonimami.
- UHU! To rzeczywiście nieciekawa sytuacja. A coś ty taki ponury? Z Sereną coś ci się nie układa?
Spojrzałem na ojca zdumiony.
- Skąd to wiesz?
- Bo mam oczy i doświadczenie, chłopie. Jak będziesz miał tyle lat, co ja, to też będziesz wiedział pewne sprawy, o których teraz nie masz bladego pojęcia. Poza tym nie zapominaj, synu, że ja mam podobne umiejętności do rozwiązywania zagadek, co ty, choć nie miałem możliwości, by je rozwinąć, a teraz na to za późno. Mniejsza jednak o to. Chcesz mi opowiedzieć, co cię trapi?
Uznałem, że mogę mu to wyznać i pogadać z nim jak mężczyzna z mężczyzną. W końcu kto lepiej zrozumie jednego faceta jak drugi facet, a już zwłaszcza wtedy, kiedy chodzi o sprawy sercowe? Poszliśmy więc do kawiarni, zamówiliśmy ciastka i herbatę, po czym opowiedziałem mojemu ojcu dokładnie wszystko, co miało ostatnio miejsce.
- Rozumiem, synu, że czujesz się rozgoryczony - powiedział mój tata, gdy już mnie wysłuchał - Myślę jednak, że powinieneś dać szansę Serenie i spróbować z nią szczerze o wszystkim porozmawiać.
- Dawn już to zrobiła, tato i uwierz mi, efekty tej rozmowy były raczej kiepskie - odpowiedziałem mu.
Ojciec zachichotał tylko, gdy to usłyszał.
- Mogę sobie wyobrazić. Ale co innego, gdy z kobietą rozmawia druga kobieta, a co innego, jak rozmawia z nią mężczyzna jej życia.
- Sądzisz, że mogę być facetem życia Sereny? - zapytałem.
- A jak inaczej możesz to nazwać? Spójrz na fakty. Nigdy o tobie nie zapomniała. Przez całe osiem lat, gdy się nie widzieliście, miała w sercu tylko ciebie. Tylko ciebie kochała przez te wszystkie lata. To z tobą była w związku przez ostatnie miesiące i idę o zakład, że nadal uważa się za twoją dziewczynę pomimo tego, co między wami zaszło. Wniosek? Ona bardzo cię kocha. Powinieneś więc z nią szczerze o wszystkim porozmawiać.
- Co to niby pomoże?
- Nie dowiesz się, jeśli nie sprawdzisz.
Popatrzyłem na niego uważnie.
- Sądzisz, że jedna rozmowa może wszystko naprawić?
- Owszem, zwłaszcza, że pomiędzy wami nie doszło wcale do jakieś wielkiej tragedii. OK, posprzeczaliście się, ale błagam cię! Jeśli sądzisz, że chodzenie z dziewczyną oznacza tylko i wyłącznie sielankę, to jesteś bardzo naiwny. Związek dwojga ludzi polega również na tym, iż oboje nawzajem wspierają się w ciężkich chwilach. Powiedz mi, ile razy ona mogła liczyć na ciebie, a ile razy ty na nią?
- Na oba pytania odpowiem tak samo... DUŻO RAZY. Właściwie to zawsze możemy na siebie liczyć.
- No właśnie! Więc dalej będziecie mogli na siebie liczyć, jeśli tylko raz na spokojnie porozmawiacie o problemach i spróbujecie znaleźć na nie jakieś rozwiązanie.
- Ale tato... Opowiedziałem ci, co zrobiłem. Czy Serena może mi to wybaczyć?
- Jeśli cię kocha, to tak. Pytanie tylko, czy ty sam sobie to wybaczysz?
Nie wiedziałem, co mam na to odpowiedzieć, ale westchnąłem tylko głęboko i powiedziałem:
- Więc twoim zdaniem powinienem z nią porozmawiać?
- To jedyne, co mogę ci poradzić, mój synu. Ale uważaj... Rozmawiając z nią przyjmij też jej punkt widzenia.
- Jej punkt widzenia?
- Tak, chociaż na chwilę, żeby móc ją lepiej zrozumieć. Tylko wtedy się dogadacie. Gdybym ja wcześniej tak robił, to byłbym do dzisiaj z twoją matką. Za późno zrozumiałem pewne sprawy. O wiele za późno. Jednak ty, Ash, ty jesteś bardzo mądrym chłopcem. Nie popełnij mojego błędu i pod żadnym pozorem nie idź nigdy w moje ślady. Nie uciekaj od miłości tylko dlatego, że pojawiają się problemy. Ja uciekałem i to dwa razy. Trzeci raz bym już tego nie zrobił, ale nikt mi nie da trzeciej szansy.
- Kto wie, tato? Może się mylisz - uśmiechnąłem się do niego, po czym powoli wstałem od stolika - Dziękuję ci za tę męską rozmowę, tato. Bardzo mi ona pomogła.
- Nie ma za co, synku. Leć i walcz o swoje szczęście, póki jest jeszcze o co walczyć - odparł mój ojciec.
Uścisnęliśmy się obaj, po czym bardzo szybko pobiegłem do Centrum Pokemon. Spotkałem tam Alexę, której towarzyszyli Pikachu i Helioptile.
- Dobrze, że cię znalazłam! - powiedziała dziennikarka - Słuchaj, Max jakimś cudem dostał się do danych na temat tego gościa, Cary’ego Greneta.
- I co? Nasze podejrzenia okazały się słuszne? - zapytałem przejętym głosem.
- Aż za bardzo, Ash. Słuchaj no... Gość w wieku dwudziestu lat został zamknięty w psychiatryku za to, że nękał swoją koleżankę z pracy swoimi anonimami i wpędzał ją w ten sposób w poczucie zagrożenia. Aby je jeszcze bardziej spotęgować uszkodził owej dziewczynie hamulce w samochodzie, przez co o mało się nie zabiła. Miała dzięki temu bardzo potrzebować jego wsparcia i skorzystać z jego opieki nad nią. Ale prawda wyszła na jaw. Drań siedział potem dwa lata w domu dla obłąkanych, po czym wyszedł z niego ponoć wyleczony. Ponoć, ale kto go tam wie? Max znalazł artykuł z jakieś gazety opisujący tę sprawę i potem poszperał w necie i odkrył jeszcze parę faktów w tej sprawie.
- A więc jednak! - zawołałem, zaciskając pięść - Miałem rację, że ten gość zbyt przyjemnie się do wszystkich uśmiecha. Zbyt przyjemnie i tak za słodko.
- A szczególnie do jednej osoby, prawda? - spytała dowcipnie Alexa.
Spojrzałem na nią ze złością, choć wiedziałem, że ma rację. Zacząłem podejrzewać Greneta tylko dlatego, iż zdenerwowały mnie jego zaloty do Sereny. Gdyby nie to, być może nie naciskałbym tak bardzo, aby to właśnie jego z całej trójki podejrzanych tak dokładnie sprawdzać. To teraz jednak było bez znaczenia.
- Nieważne - powiedziałem do Alexy - Musimy go znaleźć. A tak przy okazji... Gdzie jest Serena?
Alexa tego nie wiedziała, na całe szczęście akurat weszła do Centrum Dawn.
- Hej, siostrzyczko! Nie widziałaś może Sereny?
- Owszem, braciszku - odpowiedziała mi moja siostra - Widziałam, jak wsiadała do samochodu tego aktora.
- Kogo?!
- No... Tego Cary’ego Jak Mu Tam... No wiecie! Tego gościa, o którym szukaliśmy ostatnio informacji.
Złapałem Dawn gwałtownie za ramiona.
- Kiedy to było?!
- Jakiś kwadrans temu.
- Niech to! Musimy się pospieszyć! Pamiętacie jego adres?
Na całe szczęście Alexa go zapamiętała, więc cała nasza trójka wraz z Helioptilem oraz Pikachu ruszyła biegiem w kierunku domu aktora mając nadzieję, że nie jest jeszcze za późno, aby zapobiec katastrofie.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Cary zacisnął mocno sznur na mojej szyi, zamierzając mnie nim udusić. Przerażona spociłam się jak mysz, a serce biło mi jak szalone.
- Proszę cię... Nie rób tego... Ja nikomu nie powiem - wydyszałam przerażona, próbując jakoś ratować swoje życie.
- Oczywiście, że nie powiesz, maleńka. Ja to bardzo dobrze wiem. Ale wolę mieć pewność.
Chwilę później jednak wrzasnął z bólu, po czym puścił mnie, upadając na podłogę. Wówczas ktoś skoczył na niego i zaczął się z nim szarpać. Nim zdążyłam zauważyć, kim jest mój wybawca poczułam, że ktoś przyciska moją głowę do swej piersi. To była Alexa.
- Sereno! Zdążyliśmy w ostatniej chwili! - powiedziała kobieta bardzo przejętym tonem.
- Alexa! Boże, to było straszne! - zawołałam przerażona, wtulając się w nią mocno.
Następnie zerknęłam na podłogę, gdzie mój niedoszły zabójca szarpał się z jakimś człowiekiem, w którym szybko rozpoznałam Asha. Pobyt na siłowni oraz siłowanie się na rękę z ojcem bardzo mu pomogły, bo w końcu wykręcił on Cary’emu ręce i związał mu je sznurkiem, który podała mu Alexa. Był to ten sam sznurek, którym o mało co ten drań mnie nie udusił.
- Wygląda na to, że mamy wreszcie naszego ptaszka! - powiedziała Dawn, opierając się o próg pokoju.
Obok niej stał Helioptile Alexy, który trzymał w pyszczku kawałek materiału spodni Cary’ego. Już wiedziałam, kto ugryzł tego drania w tyłek i mimowolnie, choć sytuacja zdecydowanie temu nie sprzyjała, uśmiechnęłam się.
- Zdążyliście w samą porę - powiedziałam po chwili.
- Mieliśmy szczęście - odpowiedziała Alexa.
- Skąd wiedzieliście, że potrzebuję pomocy?
- Dawn widziała, jak wsiadasz do samochodu tego drania, a ponieważ wiedzieliśmy, że gość jest niebezpieczny, to ruszyliśmy ci na pomoc.
- Ale skąd to wiedzieliście?
Ash popatrzył na mnie uważnie, po czym wstał i powiedział:
- Od początku ten jego słodki uśmieszek budził moje podejrzenia, ale wiedziałem, że to za mało, aby cokolwiek mu udowodnić. Podejrzewałem też tego pisarza oraz Kathi Lee, ale żeby móc wysnuć jakikolwiek wniosek musieliśmy zdobyć o tych ludziach jak najwięcej danych. Co do Scribblera i asystentki Diathy, to wiadomości o nich było łatwo zdobyć, jednak z tym panem Grenerem sprawa wyglądała inaczej. Max musiał wykorzystać swoje umiejętności hakerskie, aby dostać się do informacji na jego temat, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że gość siedział całe dwa lata w zakładzie dla obłąkanych za nękanie swojej koleżanki z pracy, w której był zakochany. Chciał ją wpędzić w poczucie zagrożenia, żeby ta biedaczka potrzebowała jego pomocy i żeby on mógł się nią opiekować. Był tak zdeterminowany, aby osiągnąć swój cel, że raz nawet o mało jej nie zabił, kiedy podciął w jej samochodzie przewody hamulcowe.
- Boże! To straszne! - zawołałam przerażona, zasłaniając sobie usta - Czemu wcześniej mi o tym nie powiedzieliście?
- Dopiero dzisiaj się o tym dowiedzieliśmy - odparł Ash - A poza tym, czy posłuchałabyś nas, nawet gdybyśmy wcześniej zdobyli te informacje?
Milczałam wiedząc, jak brzmi odpowiedź na to pytanie.

***


Tego samego dnia wieczorem, gdy mój niedoszły zabójca znalazł się za kratkami, Ash i reszta naszej kompani zebraliśmy się w domu Dianthy, żeby omówić z nią wszystkie szczegóły całej sprawy. Oprócz aktorki obecni przy tej rozmowie byli profesor Sycamore, Kathi Lee, sierżant Jenny oraz John Scribbler. Wszyscy z zapartym tchem słuchali teraz opowieści detektywa z Alabastii, który wyłuszczył im całą sprawę.
- Ponieważ Cary odwiedzał cię niemalże codziennie, Diantho, to miał możliwość podkładania ci anonimów gdzie chciał i kiedy tylko chciał. Miał również sposobność uszkodzić hak, na którym wisiał obraz, który w nocy o mało cię nie zabił.
- A anonimy pisał twoim charakterem pisma, który doskonale podrobił, żeby policja nie potraktowała całej tej sprawy na poważnie - dodał profesor Sycamore, już wszystko rozumiejąc.
Diantha zasłoniła sobie oczy dłonią.
- Boże... Aż trudno mi w to wszystko uwierzyć. A myślałam, że on jest moim przyjacielem.
- Mówiłam ci, żebyś na niego uważała! Powinnaś była zerwać z nim kontakty już wtedy, kiedy zaczął się do ciebie przystawiać podczas kręcenia ostatniego filmu - rzekła z wyrzutem w głosie Kathi Lee.
- To on się do ciebie przystawiał? - zdziwiłam się.
- Owszem, ale odrzuciłam jego zaloty - odpowiedziała Diantha.
- Niech zgadnę. Jakiś czas po tym zaczęły przychodzić do ciebie te anonimy? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Tak. Potem, gdy mu się z tego zwierzyłam, to zaproponował mi swoją pomoc i opiekę, ale nie przyjęłam tej propozycji. Zachował się wówczas normalnie, jak prawdziwy przyjaciel. Żadnej agresji czy złości z jego strony. W ogóle nie powiązałam go z tymi anonimami.
- Prawdę mówiąc ja również, przynajmniej na początku - odparł mój chłopak.
- Za to powiązaliście z nimi mnie - powiedział z lekką złością w głosie John Scribbler.
Ash popatrzył na niego uważnie.
- Przykro mi z tego powodu, ale sam się pan pogrążył szykując plan książki na podstawie tych wydarzeń, które ostatnio miały miejsce w życiu Dianthy.
- Chwileczkę! Mam rozumieć, że pisze pan książkę na podstawie tej niebezpiecznej przygody z anonimami? - zdziwił się profesor Sycamore, patrząc na pisarza zdumionym wzrokiem.
- Właśnie. Trochę to egoistyczne, nie sądzi pan? - zapytał detektyw z Alabastii - Ale nie mnie pana oceniać. Zapytam tylko o jedno. Czy wyda pan tę książkę, gdy już ją zostanie ona napisana?
- Niestety, nie - odpowiedział smutnym głosem pisarz.
- Dlaczego?
- Bo jej nie napiszę.
- Czemu?
- To wszystko przez Henry’ego Willowa! On... On po prostu nie chce, żeby ta książka w ogóle powstała. Uważa, podobnie zresztą jak i wy, że nie powinienem inspirować się smutnymi losami mojej drogiej przyjaciółki oraz czerpać z tego korzyści finansowe.
- O czym on mówi? - zdziwiłam się.
Ash popatrzył na mnie z lekkim uśmiechem.
- To choroba wielu pisarzy. Stworzone przez nich postacie stają się w ich wyobraźni postaciami z krwi i kości, po czym przejmują kontrolę nad życiem swoich twórców.
Pisarz opuścił zasmucony głowę, lekko poprawiając sobie włosy.
- No cóż... To by było na tyle - powiedziała Jenny, powoli podnosząc się z kanapy - Bardzo panią przepraszam, pani Diantho, że zlekceważyłam całą tę sprawę. Jeśli mogę wam jakoś wynagrodzić moją niekompetencję, to chętnie to zrobię.
- Właściwie... To miałbym pewien pomysł, jak może pani to zrobić  - odezwał się Ash.
- Jaki?
- Jeżeli chce pani, żebyśmy przyjęli jej przeprosiny, to proszę zwolnić tego swojego grafologa. Zna on się tak na pracy, którą wykonuje, jak Kathi Lee na dobrych żartach.
- Wypraszam sobie! - prychnęła asystentka Dianthy obrażonym tonem.

***


Scarlett O’Hara patrzyła zrozpaczona na swojego męża, Rhetta Butlera, który właśnie odchodził od niej. Jaki miał ku temu powód? Męczyła go ta miłość jego żony do innego mężczyzny, co zdecydowanie zakrawało już na głupotę, gdyż kobieta miała u swego boku faceta, który za nią wręcz szalał. W końcu Rhett miał już dość całej tej chorej sytuacji i odszedł, ku rozpaczy Scarlett, gdyż ta biedna kobieta na niedługo przed odejściem męża pojęła, jak wiele on dla niej znaczył i próbowała teraz usilnie go zatrzymać przy sobie.
- Och, Rhett! Co ja mam teraz ze sobą zrobić?! - zawołała rozpaczliwie Scarlett, gdy jej mąż wyszedł z domu i powoli zaczął znikać we mgle.
Mężczyzna odwrócił się do niej, po czym wręcz pogardliwym głosem odpowiedział:
- Szczerze mówiąc, moja droga, to już nie moje zmartwienie.
Scarlett płakała zrozpaczona. Ja również. Wiedziałam, że wszystko, co się stało, było tylko i wyłącznie moją winą. To przez moje jakże żałosne zachowanie Ash poszukał sobie pociechy w ramionach innej dziewczyny i to jeszcze tej wiedźmy Miette. Nie mogłam o tym zapomnieć nawet wtedy, gdy po zakończeniu sprawy Dianthy mój ukochany usilnie próbował mnie namówić na wspólną rozmowę. Nie zgadzałam się na nią oraz unikałam Asha jak ognia.
Następnego dnia zaś poszłam do kina na „Przeminęło z wiatrem“, żeby jakoś odreagować to wszystko, co miało ostatnio miejsce. Film jednak, ze względu na swoje zakończenie, tylko jeszcze bardziej mnie zdołował, więc wyszłam z sali projekcyjnej po zakończeniu seansu o wiele smutniejsza niż przedtem. Nie zauważyłam nawet, jak ktoś podchodzi do mnie na ulicy. Zwróciłam na nią uwagę dopiero wtedy, gdy do mnie przemówiła.
- Sereno... Musimy porozmawiać.
Spojrzałem na tę tajemniczą osobę i od razu rozpoznałam ją. Była to Miette. W innych okolicznościach to pewnie udusiłabym tę małpę gołymi rękami, jednak teraz byłam zbyt załamana, aby to zrobić.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam - Mało ci, że odbiłaś mi Asha? Przyszłaś tu teraz napawać się swoim zwycięstwem?
- Nie... Przyszłam ci powiedzieć, że źle interpretujesz to wszystko, co wczoraj miało miejsce - odpowiedziała Miette niezwykle poważnym tonem.
- Nie wiesz, co ja widziałam i nie wiesz, jak to interpretuję.
- Przeciwnie. Wiem, co widziałaś, bo chciałam, żebyś to zobaczyła.
- Nie rozumiem.
- To proste. Widziałam cię, jak obserwujesz mnie i Asha, gdy siedzimy na ławce w parku. Celowo pocałowałam go wtedy w usta wiedząc, że ty to zobaczysz.
- Więc zrobiłaś to wszystko z premedytacją? - zapytałam, zaciskając ze złości pięść, którą miałam teraz wielką ochotę ją uderzyć.
- Tak - odparła Miette, kiwając głową - Szkoda jednak, że nie zostałaś dłużej na seansie. Zobaczyłabyś, że źle teraz interpretujesz to wszystko.
Prychnęłam z kpiną i zawołałam:
- Ja to źle interpretuję?! A niby jak można to inaczej zinterpretować?! Zabrałaś Asha na randkę, wykorzystałaś kryzys między nami, a potem oboje całowaliście się!
- Poprawka. Tylko ja go całowałam.
- No i co z tego?! On jakoś się przed tym nie bronił!
- A co miał zrobić? Bić się ze mną na ulicy?
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Mógł cię odepchnąć od siebie, a potem wstać i odejść.
- Jakbyś dłużej tam stała, to byś widziała, że jakoś tak trzy sekundy po twoim odejściu on właśnie tak zrobił.
- Nie mam ochoty słuchać tych bzdur!
To mówiąc ruszyłam przed siebie. Miette złapała mnie jednak mocno za ramiona i odwróciła w swoją stronę.
- Posłuchaj mnie wreszcie, ty głupia, uparta dziewczyno! - zawołała - On nie zachował się może fair wobec ciebie, ale sama jesteś sobie winna!
- Tyle to i ja wiem!
- Możliwe, ale nie wiesz, co on mi powiedział chwilę później, kiedy już odepchnął mnie od siebie. Powiedział, że kocha ciebie i z tego powodu nie może dawać mi nadziei na coś więcej niż zwykła znajomość. Rozumiesz?! On cię kocha, ty wariatko!
- Więc czemu poszedł na spacer z tobą?!
- Żeby ci zrobić na złość! Wiem, że to nie było zbyt szlachetne, ani też mądre z jego strony, ale nie mówmy teraz o mądrym zachowaniu, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Krótko mówiąc, on cię kocha, a ty kochasz jego.
- Ty też go kochasz!
Miette posmutniała na twarzy, puściła mnie i powiedziała:
- Tak... Kocham go... Od pierwszej chwili, gdy go ujrzałam, zabujałam się w nim. Ale wiem, że on nigdy nie będzie ze mną, bo szaleje za tobą.
- Więc nie będzie długo szalał.
- Dlaczego?
- Diantha leci dzisiaj do Pokewood, żeby porozmawiać z twórcami swojego najnowszego filmu na różne ważne tematy. Ponoć leci z nią Berta, która dziś rano powiedziała mi przez telefon, że moje występy nagrane przez nią zdobyły obecnie wielką popularność na Pokewizji. Chcą więc kuć żelazo póki gorące.
- Mam rozumieć, że lecisz z nimi?
- Jasne, że tak. To w końcu moja wielka szansa. A ty wreszcie będziesz miała Asha tylko dla siebie. Nie cieszysz się? Przecież do tego właśnie cały czas dążyłaś.
Miette spojrzała na mnie z gniewem i smutkiem jednocześnie.
- Jak sobie chcesz... Rób, jak uważasz, ale moim zdaniem popełniasz błąd. On cię kocha i nigdy już nie pokocha innej. W każdym razie na pewno nie od razu. Prawdziwego uczucia nie da się tak łatwo zastąpić w sercu innym uczuciem, zapewniam cię. Przemyśl to sobie i zastanów się, komu swoim zachowaniem robisz na złość. Bo na pewno nie Ashowi.
To mówiąc odeszła, a ja przez chwilę stałam nieruchomo nie wiedząc, dokąd mam się udać. W głowie miałam mętlik, tysiące myśli jednocześnie skakały po mej mózgownicy, a serce moje szarpał okrutny ból, nie fizyczny, ale psychiczny. W takiej sytuacji musiałam się komuś wygadać, ale komu? Na szczęście szybko odpowiedziałam sobie na to pytanie.

***


Podeszłam do najbliższego aparatu telefonicznego i zadzwoniłam z niego do mamy. Na szczęście była w domu, bo po chwili jej obraz ukazał się na ekranie.
- Witaj, Sereno. Coś się stało? - powiedziała na powitanie kobieta.
- Tak, mamo... Potrzebuję twojej pomocy.
Moja rodzicielka spojrzała na mnie uważnie, a na jej twarzy malowało się coś w rodzaju przejęcia.
- O co chodzi? Ktoś cię skrzywdził? Córeczko, co ci jest?
- Mamo... Proszę, pomóż mi, bo oszaleję! - zaczęłam łkać - Nie wiem, co mam zrobić. Czuję, że wariuję. Potrzebuję twojej rady.
- Mojej rady? Pierwszy raz od wielu lat słyszę coś takiego - zdziwiła się moja mama - Zawsze postępowałaś wbrew moim radom.
- Teraz jednak jej potrzebuję.
- Naprawdę? To dosyć dziwne, bo ostatnimi czasy doskonale się bez nich obywałaś. Spróbuj więc teraz też tak zrobić. To rozwija w człowieku charakter.
- Nie chcę sobie teraz hartować charakteru! Ja potrzebuję twojej rady! - zawołałam oburzona.
Ona jednak dalej się tylko uśmiechała i mówiła:
- To dziwne, bo ostatnimi czasy jesteś taka samodzielna, że sama dajesz sobie radę ze wszystkim. No, bo w końcu podróżujesz po całym świecie, rozwiązujesz zagadki, chodzisz do łóżka z chłopakami...
Ostatnie jego słowa wręcz rozwścieczyły mnie. Popatrzyłam wówczas na moją matkę takim wzrokiem, że zamilkła w pół słowa.
- Dla twojej informacji nie chodzę do łóżka z chłopakami, ale z jednym chłopakiem i robię to dlatego, że oboje bardzo się kochamy! - zawołałam - Nie mów więc o mnie w taki sposób, jakbym nie wiadomo co robiła!
Widząc mój wybuch matka się nieco zmieszała i natychmiast zrobiła przepraszającą minę.
- Wybacz... Nie chciałem cię obrazić... To, co to za sprawa?
Opowiedziałam jej wszystko nie pomijając żadnego szczegółu, który mógłby być ważny. Mama wysłuchała mnie, po czym powiedziała:
- Nie wiem, co ci mam poradzić, córeczko... W końcu rzadko kiedy obie rozmawiałyśmy ze sobą tak jak teraz.
- To już nie moja wina, że nigdy nie chciałaś ze mną rozmawiać.
- Przestań! Wiesz dobrze, iż zawsze miałam dla ciebie czas.
- Ale prawie nigdy nie okazywałaś mi czułości ani wsparcia! Niejeden raz chciałam z tobą porozmawiać tak na poważnie, między nami kobietami, jednak zawsze brakowało mi ku temu odwagi.
- Chcesz powiedzieć, że to ja jestem temu winna?
- Teraz to już bez znaczenia, mamo. W tej chwili potrzebuję twojej rady i wsparcia. Zrozumiem jednak, jeśli mi jej odmówisz. Ale jeżeli możesz, to poradź mi, co ty byś zrobiła będąc na moim miejscu?
- Co ja bym zrobiła na twoim miejscu?
- Tak.
- Więc na twoim miejscu pewnie rzuciłabym wszystko w trzy diabły i złapała Pana Boga za nogi, kiedy nadarza mi się taka okazja na zrobienie kariery.
Wiedziałam, że nie mówi tego szczerze. Zbyt dobrze ją znałam, żebym miała się nabrać na takie gadanie, dlatego zapytałam:
- A tak na poważnie?
- A tak na poważnie to moim zdaniem powinnaś iść za głosem serca.
- Naprawdę tak uważasz?
Mama uśmiechnęła się do mnie i powiedziała:
- Wiesz, Sereno... Ja bardzo dobrze znam tę dziewczynę, z którą teraz rozmawiam. Znam ją nie od dzisiaj i wiem, że to bardzo mądra osoba. Jeśli więc pójdzie ona za głosem serca, to jestem pewna, że podejmie właściwą decyzję.
Uśmiechnęłam się uradowana, słysząc te słowa. Takiej właśnie rady oczekiwałam od mojej mamy.
- Kocham cię, mamusiu!
- Ja też cię kocham, córeczko. Idź za głosem serca i nie oglądaj się za siebie - odpowiedziała mi rodzicielka z uśmiechem na twarzy.

***


Pobiegłam do Dianthy, która właśnie pakowała się do wyjazdu.
- O! Jesteś nareszcie. Już myślałam, że nie przyjdziesz - powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy - Berta miała dzisiaj ze mną lecieć, jednak wyruszyła w drogę już wczoraj. Obiecałam jej, że dopilnuję, iż przybędziesz ze mną, żebyśmy mogły obie zadbać o rozwój twojej kariery.
- Muszę z tobą porozmawiać, Diantho.
- Porozmawiamy na lotnisku. Czeka tam na mnie helikopter, którym lecę załatwiać swoje sprawunki. Wiesz pewnie, o co chodzi, prawda?
- Wiem - odpowiedziałam.
- To dobrze. Muszę rozmówić się z twórcami filmu, w którym mam wystąpić. Odtwórca głównej roli w tym filmie trafił do więzienia, musimy więc, wspólnie z resztą ekipy znaleźć kogoś na jego miejsce.
- Moja sprawa też jest ważna.
- Opowiesz mi ją na miejscu.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, to wsiadłam wraz z Dianthą do limuzyny, którą potem pojechałyśmy na lotnisko, gdzie czekał helikopter z Kathi Lee na pokładzie. Kobieta poganiała swoją szefową i wołała, aby ta się pospieszyła, bo już najwyższy czas lecieć. Aktorka jednak poprosiła o kilka minut, gdyż chciała ze mną jeszcze porozmawiać.
- Wybacz, że podczas drogi nie miałam czasu cię wysłuchać. Więc jak? O czym chciałaś ze mną porozmawiać? - zapytała Diantha, gdy już nareszcie miałyśmy chwilkę dla siebie.
- O mojej karierze.
- Rozumiem. Więc jak? Zdecydowałaś się? Lecisz ze mną?
Popatrzyłam na nią ze smutkiem w oczach i odpowiedziałam:
- Niestety, nie mogę, Diantho. Bardzo mi przykro, ale nie mogę. Moje miejsce jest obok Asha i moich przyjaciół. Chcę z nimi dalej podróżować, rozwiązywać zagadki, a także walczyć o to, żeby tego zła mniej było na świecie. Chcę robić coś pożytecznego, a czuję, że jako gwiazda filmu oraz muzyki tylko bym się zmarnowała. Jeśli teraz z tobą polecę, to będę tego żałować całe życie, bo wówczas dla kariery poświęcę wszystkie bliskie mi osoby i to, co daje mi prawdziwą radość w życiu. Zbyt późno zrozumiałam, że kariera artystki nie jest dla mnie. Nie gniewaj się więc, ale muszę zostać.
Diantha wysłuchała mnie cierpliwie, po czym powiedziała:
- Cóż... Powinnam czuć się zawiedziona twoją postawą i jako aktorka rzeczywiście jestem lekko rozczarowana.
Chwilę później uśmiechnęła się i dodała innym tonem:
- Ale jako kobieta i twoja przyjaciółka mogę ci powiedzieć, że gdybym sama miała tak wspaniałą ekipę wiernych oraz oddanych kompanów, jaką ty masz, za nic w świecie bym jej nie zostawiła, więc rozumiem twoją decyzję i wiem, że dokonałaś słusznego wyboru.


Radośnie uścisnęłam kobietę, a ta czule pogłaskała moje włosy.
- Ty i Ash będziecie bardzo szczęśliwi, jestem tego pewna.
- Pożegnałaś się z nim? - zapytałam.
- Tak. Zaprosiłam jego i całą waszą drużynę na pożegnalną herbatkę. Wszyscy żałowali, że ciebie na niej nie było.
- Wybacz, ale musiałam... Coś załatwić oraz... Coś zrozumieć.
- No dobrze... Pamiętaj, Sereno... Zawsze walcz o miłość i przyjaźń. To najlepsze, o co można walczyć na tym świecie.
- DIANTHA! POSPIESZ SIĘ! - wydarła się nagle Kathi Lee.
- Widzisz, jakie ja mam życie? - zachichotała aktorka - Posiadam mało czasu dla siebie i cierpię na prawdziwą samotność w każdym jej aspekcie. Mam co prawda kilku przyjaciół, choćby Johna Scribblera, ale jak często spędzam z nimi czas, a jak często jestem w podróży? Nie odpowiadaj, obie znamy odpowiedź na to pytanie. Jak widzisz odkryłaś właśnie największe cienie sławy... Brak czasu i samotność... To są niestety wady bycia sławną osobą. Wady, od których nie można się uwolnić. Cienie sławy.
- Chyba raczej ciernie - powiedziałam smutnym tonem.
Diantha uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Ciernie... Też dobre... Zresztą to bez znaczenia, czy to są cienie, czy też ciernie. Wiem jedno... Ja się wkopałam na dobre w ten dołek, ale dobrze, że ty się z niego wydostałaś, nim cię w nim pochowano żywcem.
Następnie aktorka poprosiła swego kierownicę, aby odwiózł mnie tam, gdzie zechcę, po czym wsiadła na pokład helikoptera, który powoli zaczął uniósł się w górę.
- Diantha! - zawołałam.
Kobieta wychyliła się lekko z helikoptera, nim jego drzwiczki zostały zasunięte.
- Słucham?!
- Opowiedz ekipie filmowej o naszej przygodzie! Byłaby ona świetnym materiałem na film!
Diantha zaśmiała się wesoło i odkrzyknęła:
- Na pewno tak zrobię! Obiecuję! Dzięki za pomysł!
- Trzymaj się, Diantha!
- Trzymaj się, Sereno! Do zobaczenia!
Chwilę później drzwi się zasunęły, a helikopter ruszył powoli w swoją stronę, ja zaś wsiadłam do samochodu mojej przyjaciółki.
- Dokąd jedziemy, panienko? - zapytał mnie kierowca.
- Do przyszłości! - odpowiedziałam żartobliwie - A tak na poważnie, to do Centrum Pokemon!

***


Moi przyjaciele bardzo się zdziwili, kiedy przybyłam do Centrum. Myśleli już, że poleciałam z Dianthą na plan filmowy. Kiedy dowiedzieli się prawdy, byli w szoku.
- Ale przecież właśnie tym helikopterem odleciała twoja przyszłość - powiedziała zdumiona Dawn.
- Kochana... Moja przyszłość jest tutaj, z wami - odpowiedziałam jej i uścisnęłam ją mocno - Przepraszam was za wszystko. Naprawdę bardzo was przepraszam. Nie zawsze, jak widać, układa się nam w przyjaźni.
- Wiem, ale jak to mówią, kto się czubi... Ten się lubi...
- Ja nadal cię lubię, Dawn.
- Ja ciebie też, Sereno.
Później uściskałam kolejno wszystkich moich przyjaciół, a następnie zapytałam, gdzie jest Ash. Okazało się, że był on nad jeziorem gdzieś poza miastem. Szybko tam pobiegliśmy. Po drodze spotkaliśmy Miette.
- Skoro tu jesteś, a helikopter Dianthy odleciał, to wnioskuję z tego, że jednak zostałaś - powiedziała do mnie dziewczyna.
- Owszem i zamierzam zawalczyć o swoją miłość - odpowiedziałam jej bojowym tonem.
Moja rywalka zaśmiała się wesoło.
- Tym lepiej. Dbaj o Asha... Ale pamiętaj... Jeśli następnym razem go zranisz i stracisz, to ja nie będę już miała takich skrupułów wobec ciebie.
Zachichotałam wesoło, słysząc te słowa.
- Zdziwiłabym się, gdybyś je miała.
- Powodzenia, Sereno.
- Powodzenia, Miette.
Po tej krótkiej rozmowie pobiegłam z resztą drużyny nad jezioro, gdzie zastaliśmy Asha siedzącego na brzegu razem z Pikachu. Obaj wpatrywali się w horyzont, gdzie majaczyło właśnie dumnie zachodzące, czerwone niczym serce (symbol miłości) słońce.
- Ja muszę z nim porozmawiać... Sama... - powiedziałam, patrząc na przyjaciół.
Oczywiście nikt nie miał nic przeciwko temu. Zakradłam się po cichu, lekko podniosłam z ziemi tornister Asha i zapytałam niewinnym tonem:
- Przepraszam... To chyba twój plecak?
Słysząc to pytanie Ash odwrócił się i spojrzał na mnie, a na jego twarzy widniało zdumienie oraz radość.
- Serena?! Co ty tu robisz?
- Przyszyłam z tobą porozmawiać - odpowiedziałam mu.
- Nie poleciałaś z Dianthą?
- Jak widzisz, nie poleciałam.


Chłopak popatrzył na mnie uważnie.
- Ale dlaczego?
Położyłam na ziemi jego plecak i odparłam:
- Bo cię kocham, Ash. I wiem, że ty mnie kochasz. Oboje się niedawno zraniliśmy, jednak przecież niejeden raz nas to jeszcze czeka. Nie możemy zrezygnować z naszych uczuć tylko dlatego, że na horyzoncie pojawiły się problemy.
- Mówisz jak mój ojciec. On też dawał mi niedawno takie same rady - powiedział Ash.
- A ty potem dawałeś je mnie, kiedy wczoraj rozmawialiśmy o tym wszystkim - przypomniałam mu.
- Tak. Tyle tylko, że ty nie chciałaś mnie wtedy słuchać.
- Wiem i strasznie tego żałuję. Teraz jednak przemyślałam sobie bardzo dokładnie to wszystko i...
- I do jakich wniosków doszłaś?
- Że chcę spróbować jeszcze raz... Dasz mi szansę?
Ash uśmiechnął się delikatnie i rzekł:
- Jeśli tylko ty dasz ją mnie.
Zachichotałam radośnie. Wiedziałam, że to oznacza tak.
- A więc mogę znowu o tobie mówić „mój chłopak“?
- Tylko pod warunkiem, że ja będę znowu mógł o tobie mówić „moja dziewczyna“.
- Zatem sprawa załatwiona. A właśnie, Ash! Mam coś dla ciebie.
Sięgnęłam do kieszeni spódniczki i wyjęłam z niej mały przedmiot.
- Co to?
- Daj rękę.
Wyciągnął dłoń, a ja delikatnie położyłam mu na niej coś, co wyjęłam właśnie z kieszonki. Był to medalik Yin, który mój chłopak w gniewie cisnął mi pod nogi, gdy się pokłóciliśmy.
- Zgubiłeś to.


Ash uśmiechnął się do mnie i założył swój medalik na szyję, po czym złapał mnie w objęcia, okręciła dookoła oraz zaczął krzyczeć z radości.
- Puść mnie, wariacie! - zawołałam wesoło.
- Wariacie? - zaśmiał się radośnie mój chłopak, sadzając mnie na ziemi - To ty jeszcze nie widziałaś w akcji prawdziwego wariata.
Następnie zdjął z nóg buty i skarpetki, po czym złapał mnie za rękę.
- Chodź! Pobiegamy po wodzie!
- Ash, to szaleństwo! - pisnęłam - Jest przecież koniec listopada! Woda musi być zimna!
- Nie możesz tego wiedzieć, jeśli nie sprawdzisz.
- Ty naprawdę jesteś wariatem, Ash! A najgorsze jest to, że zaraziłeś mnie tym.
To mówiąc zdjęłam z nóg buty i pończochy, po czym oboje wbiegliśmy do wody tak, że sięgała nam ona do kostek. Wbrew moim oczekiwaniom była ona naprawdę ciepła. Zachwyceni tym faktem zaczęliśmy się więc nią lekko chlapać czując, że nasze życie znowu nabrało sensu.


KONIEC

















Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...