Domek na wsi cz. II
Opowieść Rogera Goodmana:
Chcę tutaj opowiedzieć swoją historię. Jest ona dość przygnębiająca w kilku momentach, a zwłaszcza pod jej koniec, ale wierzę w to, że dzięki niej nauczycie się czegoś bardzo ważnego o życiu i że przy okazji dowiecie się więcej o mnie samym oraz o ludziach ogólnie. Bardzo na to liczę i to będę starał się osiągnąć w trakcie mojego pisania.
Nie wiem dokładnie, w jakich okolicznościach przyszedłem na świat i dlaczego w ogóle musiało to nastąpić, ale tak czy inaczej urodziłem się, a potem zostałem porzucony pod jakimś pierwszym lepszym domem dziecka. Dlaczego tak się stało, nie miałem wtedy bladego pojęcia. Zresztą w chwili, kiedy to nastąpiło raczej niewiele rozumiałem z tego, co się wokół mnie dzieje, a gdybym nawet to rozumiał, to z pewnością niewiele by mnie wtedy to interesowało. Wtedy wolałem skupiać się tylko na swoich podstawowych potrzebach i tak też właśnie robiłem. Dzięki temu w miarę bezstresowo przeżyłem pierwsze lata swojego życia. Potem jednak, z tego powodu, że nie da się przeżyć życia bez problemów, to i ja musiałem się z nimi mierzyć. Zwykle radziłem sobie z nimi dość dobrze, ale skłamałbym twierdząc, że było to proste. Wręcz przeciwnie, kilka z moich problemów było na tyle nieprzyjemnych, że poradzenie sobie z nimi stanowiło spory kłopot.
Podstawowym problemem w moim życiu był fakt, że w mojej szkole trafiła się taka banda osiłków terroryzujących szkolną młodzież i robiąca to tylko dla zabawy. Gdy jedna z ich ofiar kiedyś spytała, za co jej to robią, członkowie bandy odpowiedzieli mu złośliwie:
- Bo jesteś głupi, nie umiesz się bronić i nam się tak podoba.
Prosta i bardzo oczywista odpowiedź, jakże wygodna dla takich osób i jakże przerażająca dla ich ofiar. Jak widać, gdy chce się komuś zniszczyć życie, to zawsze znajdzie się ku temu jakiś pretekst, choćby najgłupszy na świecie.
Oczywiście w każdej normalnej szkole takie bydlaki szybko trafiłyby na dywanik u dyrektora, a potem na policję i nie mieliby już tutaj czego szukać. Ale to by się mogło wydarzyć tylko w normalnej szkole, bo w tej to było niemożliwe. Przede wszystkim dlatego, że to była taka prowincjonalna szkoła, w której bogaci rodzice wspierają szkołę za pomocą wielu dotacji, spodziewając się otrzymać w zamian bezkarność swoich dzieci, cokolwiek one by nie zrobiły. Zrozumiałem to o wiele za późno, a do tego wiedza ta wbiła mi się do głowy w sposób bardzo brutalny.
Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy zacząłem chodzić do nowej szkoły (pierwsza została zamknięta i trzeba było się przenieść) i ku swojej wielkiej rozpaczy dostrzegłem, co szkolny gang wyprawia. Jego podłość budziła we mnie niechęć i wstręt, ale kiedy chciałem iść do dyrekcji i opowiedzieć, co się stało, to ofiary gangu odradzały mi to, tłumacząc przy tym:
- Daj sobie lepiej spokój. Nie ma szans, żeby ich ukarali. Są za wysoko postawieni i mają za wiele kasy, żebyś ich ruszył. Lepiej więc sobie odpuść, bo ty nawet nie wiesz, jacy oni są mściwi. Zniszczą z zemsty życie tobie i nam. Daj więc sobie spokój.
Ja jednak jakoś nie potrafiłem tego zrobić. Ogrom zła, który wówczas zobaczyłem był zbyt wielki, abym potrafił przejść obok niego całkowicie obojętnie. Moje młode i jakże głupie serce przesiąknięte było poczuciem sprawiedliwości oraz chęcią ukarania tych drani za dokonane przez nich podłości wobec moich kolegów i koleżanek. Ci ludzie musieli ponieść za to karę, dlatego też, gdy pewnego razu ujrzałem, jak siłą zabierają jednemu z uczniów jego pieniądze przeznaczone na kupno śniadania, złość ogarnęła mnie tak bardzo, że od razu poleciałem do dyrektora i prędko o wszystkim mu opowiedziałem. Niestety, wbrew moim oczekiwaniom pan dyrektor nie zareagował oburzeniem na całą tę sytuację, tylko kazał wezwać do swojego gabinetu trzech członków gangu, którzy brali udział w wyłudzeniu oraz ich ofiarę. Potem opowiedział im, jakie stawiam zarzuty wobec trójki owych bogatych gnoi i zapytał, co oni mają w tej sprawie do powiedzenia.
- To brednie! Byliśmy wtedy w zupełnie innej części szkoły! - zawołał pierwszy z nich.
- Tak! Graliśmy razem w piłkarzyki! - dodał drugi.
- Niech się pan spyta naszych kumpli z drużyny. Oni to potwierdzą! - poparł go trzeci.
Dyrektor spojrzał z uwagą na całą trójkę, a potem skupił swój wzrok na ofierze wyłudzenia i zapytał:
- A co ty masz do powiedzenia?
Koleś milczał, więc dyrektor ze złością w głosie dodał:
- Roger twierdzi, że ci trzej cię napadli i zabrali ci siłą pieniądze! Czy to prawda?!
- No dalej! Powiedz panu dyrektorowi prawdę! Chcesz wiecznie się ich bać, stary?! - zawołałem, próbując mu dodać otuchy.
Niestety, nie udało mi się tego zrobić, zaś chłopak spojrzał w oczy dyrektorowi i powiedział:
- Oni mówią prawdę. Nikt mnie nie napadł.
Myślałem, że mnie krew zaleje, gdy to usłyszałem. Ten idiota teraz się wszystkiego wypierał i udawał, że nic się nie stało? Po tym, jak te bydlaki zabrały mu wszystkie pieniądze, strasząc go przy tym nożem? To przecież żałosne!
- Stary! Co ty gadasz?! - zawołałem załamany - Jak możesz teraz tak kłamać? Przecież sam widziałem...
- Milcz! - uciszył mnie dyrektor i spojrzał na przesłuchiwanego - Więc twierdzisz, że nikt ci dzisiaj nie groził?
- Nikt mi dzisiaj nie groził, a zwłaszcza oni.
- Jak możesz tak kłamać? - jęknąłem z rozpaczą - Przecież oni...
- Zamknij się! - prędko uciszył mnie dyrektor i kolejny raz spytał ofiarę zastraszenia: - Jesteś pewien, że ci trzej nic ci nie zrobili?
- Tak, jestem tego pewien - odpowiedziała ofiara.
Dyrektorowi to wystarczyło. Twarze trzech prześladowców rozjaśnił podły uśmiech satysfakcji. Dobrze wiedziałem, co to oznacza. Bydlaki byli znowu górą, a ja przegrałem.
- To wszystko w takim razie - powiedział dyrektor - Możecie odejść.
Cała czwórka wyszła z gabinetu, a ostatnie z nich, czyli ofiara był bardzo przygnębiony, czego nikt poza mną zdawał się nie dostrzegać.
- Roger! Ty zostań jeszcze chwilę! - zawołał dyrektor, kiedy także już chciałem wyjść.
Zostałem więc i czekałem na reprymendę, która niestety nadeszła.
- Słyszałeś, co powiedział twój kolega?
- On kłamał, proszę pana.
- To nie do ciebie należy ocena jego słów, tylko do mnie, a ja uważam, że on mówi prawdę, a ty kłamiesz.
Spojrzał na mnie groźnie i dodał:
- Czy zdajesz sobie sprawę, kim są ojcowie tych uczniów, których ty oskarżasz? Czy wiesz, jak hojnie wspierają oni naszą szkołę? Czy wiesz, ile dobrego im zawdzięczamy?
- Ale panie dyrektorze...
- Zamknij się! Zamknij się i słuchaj! Od tych ludzi bardzo wiele zależy i nie będę ryzykował utraty ich przyjaźni tylko dlatego, że tobie się coś uroiło w tym twoim głupim łbie!
- Mnie się coś uroiło?!
- Tak, właśnie tobie! Uroiło ci się, że widziałeś coś, czego nigdy nie było. Rozumiesz mnie? To się nigdy nie wydarzyło i nie waż się powtarzać, że jest inaczej. Zrozumiałeś?
Moją odpowiedzią było milczenie.
- Pytam, czy zrozumiałeś?! - krzyknął już dyrektor, uderzając mocno pięścią o biurko.
- Tak, proszę pana - odpowiedziałem ponuro.
- To bardzo dobrze. Nie dopuszczę do tego, aby w tej szkole wybuchł skandal z powodu jakiś bredni, które mi tutaj opowiadasz. A więc lepiej się zamknij i nie opowiadaj bzdur, bo jeżeli przez ciebie szkoła będzie narażona na skandal, ty pierwszy stąd wylecisz! I już ja się postaram o to, aby żadna szkoła w całej Anglii cię nie przyjęła, a jeśli już, to tylko i wyłącznie pod specjalnym nadzorem! Zrozumiałeś, co mówię?!
- Aż za dobrze - odpowiedziałem ze złością.
- Doskonale. Jesteś wolny - rzucił dyrektor.
Powoli wyszedłem z jego gabinetu przeżywając w duszy coś, co by można nazwać bezsilną złością. Po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z czymś takim. Dyrektor bardzo dobrze wiedział, że mówię prawdę, a jednak próbował mnie zastraszyć i zamknąć mi usta, a wszystko tylko po to, aby zachować posadkę, którą z całą pewnością by stracił, gdyby prawda wyszła na jaw. Wolał, aby uczniowie żyli w strachu przed bandą tych gnoi zamiast walczyć o sprawiedliwość, jak zresztą nakazywał mu obowiązek.
To była bolesna lekcja życia dla mnie, a miała być jeszcze bardziej bolesna, bo kiedy tylko skończyłem lekcje i wyszedłem z klasy, to zaraz złapali mnie ci trzej, na których wtedy doniosłem. Wciągnęli mnie w jakiś boczny kąt, przycisnęli do ściany i zaczęli straszyć.
- Próbowałeś na nas kablować, gnoju? - zapytał jeden z nich ze złością w głosie.
- Sądzisz, że możesz sobie tak z nami pogrywać? - dodał drugi, lekko przerzucając trzymany przez siebie nóż z ręki do ręki.
- Dyro siedzi w kieszeni naszych starych. Nic nam nie zrobią - rzekł trzeci i zaraz potem dodał: - Ale za to my możemy coś zrobić tobie.
- Spróbuj tylko powtarzać te swoje brednie, to się prędko przekonasz, co potrafimy - rzucił pierwszy.
- A za to, że się nam naraziłeś, zamienimy teraz twoje życie w piekło - powiedział podle drugi i przyłożył mi ostrze noża do prawego policzka - Od dzisiaj będziesz żałować, że w ogóle otwierałeś ten swój głupi pysk w tej sprawie.
Po tych słowach uderzył mnie on tak mocno pięścią w brzuch, że aż się zwinąłem w pół z bólu.
- To na dobry początek, abyś pamiętał, że my nie żartujemy - dodał trzeci i cała trójka odeszła, podle przy tym rechocząc.
***
Rzeczywiście, bydlaki wcale nie żartowały. Od tego czasu moje życie w szkole stało się prawdziwym piekłem. Te gnoje już o to zadbały. Zaczęły swoją działalność od dość prostych czynności, takich jak wrzucenie mi do torby przebitego kubełka jogurtu oraz porwanie mojej książki do matmy i rzucanie nią po całej klasie. Potem jednak rozpoczęła się wręcz prawdziwa gehenna. Kradzież torby szkolnej, podłożenie mi nogi na schodach w taki sposób, że zleciałem z kilkunastu stopni na pysk, podłe kpiny z mojej osoby rozgłaszane w całej szkole i złośliwe plakaty z chamską przeróbką mojej podobizny wywieszane w całym budynku, a do tego jeszcze walnięcie mnie od czasu do czasu pięścią w brzuch lub też w twarz. Rzeczywiście, to było prawdziwe piekło, tak jak obiecali, ale dalej się sprawy potoczyły o wiele gorzej. Głównie przez mój własny upór, bo jak idiota uparłem się, żeby się bronić przed ich podłością, ale bardzo źle na tym wyszedłem.
Pewnego razu, kiedy znowu przez nich zleciałem ze schodów, przy akompaniamencie ich podłego śmiechu, coś we mnie pękło. Podniosłem się z podłogi i zawołałem, czy raczej wrzasnąłem:
- Dość tego dobrego! Dosyć! Już dosyć!
- Dosyć będzie dopiero wtedy, kiedy my tak zdecydujemy - odparł ze złośliwym tonem jeden z moich prześladowców.
- A ja wam mówię, że będzie dosyć teraz - zacharczałem ze złością.
Moi prześladowcy powoli podeszli do mnie i zachichotali podle.
- Ty lepiej nie bądź taki gieroj, bo nie z takimi już sobie dawaliśmy radę. Lepiej więc siedź cicho i spokojnie toleruj nasze psoty, to wtedy damy ci spokój. Jak już oczywiście nam się znudzi.
Tego było dla mnie już za wiele. Wściekły do granic wytrzymałości zacisnąłem dłoń w pięść i uderzyłem ze złością jednego z tych gnoi - tego samego, który wypowiedział te podłe słowa. Cios był potężny, ponieważ koleś aż od niego upadł, a jego usta zalśniły od krwi. Nie zdążyłem jednak uderzyć ponownie, ponieważ kumple tego uderzonego zaraz złapali mnie za ręce i przytrzymali mocno, aż ich druh powoli podniesie się z podłogi. Zrobił to, ocierając sobie usta krwią i dysząc ze wściekłością.
- A więc jednak chcesz zgrywać chojraka. Wielka szkoda. Chciałem ci tego oszczędzić, bo jesteś głupi w bardzo uroczy sposób, ale jak widać z tobą inaczej się nie da.
Po tych słowach uderzył mnie pięścią w brzuch. Poczułem ostry ból, a całe moje ciało lekko osunęło się na dół, ale zaraz potem dwaj kumple bijącego, którzy wciąż mnie trzymali za ręce, szybko podnieśli mnie w górę i mój oprawca ponownie zadał mi cios pięścią w brzuch. Zaraz potem zadał mi kolejnych kilka ciosów w twarz i klatkę piersiową.
- I co? Było zgrywać bohatera? - spytał podle mój oprawca.
Ze złością splunąłem mu w twarz. Dostałem za to w pysk jeszcze raz, a potem kumple oprawcy rzucili mnie na podłogę i zadali mi kilka kolejnych ciosów nogami w brzuch.
- Nie rób tego więcej, bo następnym razem zlecisz ze schodów tak, że sobie łeb rozbijesz - powiedzieli do mnie.
Po tych słowach powoli wszyscy odeszli, a ja czując, jak całe moje ciało płonie z bólu, z wielkim trudem podniosłem się z podłogi. Wtedy wszyscy uczniowie, którzy dotąd tylko przyglądali się całemu temu zajściu, zaczęli udawać, że idą w swoją stronę zajęci każdy swoją sprawą. Dobrze wiedziałem, co to oznacza. Nikt nic nie widział i nikt nic nie słyszał. Tak najwygodniej. Co ciekawe, żadnego nauczyciela w pobliżu jakoś nie było i nie wyglądało na to, aby mieli się zjawić i zainteresować tym, co właśnie mi się przytrafiło.
To była kolejna lekcja prawdziwego życia, którą mi zaaplikowano w tej szkole. Ale nie ostatnia. Najgorsza z nich miała dopiero nadejść.
Wróciłem powoli do domu dziecka, w którym się wychowywałem, a ledwie to zrobiłem, a zaraz zawołała mnie do siebie przełożona tej jakże szlachetnej instytucji. Baba to była gruba i odpychająca z wyglądu, a jeżeli chodzi o osobowość, to wiele lepsza także nie była. Gdybym zaś posiadał w tej sprawie jakieś wątpliwości, to w tamtej chwili by się one rozwiały.
- Siadaj - powiedział do mnie babsztyl i pokazał mi krzesło dłonią.
Spełniłem jej życzenie, a potem jędza oparła się łokciami o biurko i powiedziała złym tonem:
- Dostałam dzisiaj wiadomość, że wdałeś się ponoć w bójkę z jakimiś chłopakami z twojej szkoły, którzy cię pobili.
- To prawda - potwierdziłem - Pobili mnie i widzi pani tego efekty.
Podły ów babsztyl jednak nie zamierzał się nade mną rozczulać. Wręcz przeciwnie, ta kreatura spojrzała na mnie ze złością w oczach i dodała:
- Pobili cię za to, że się zaczepiałeś do nich i miałeś jakieś pretensje za kilka drobnych żartów.
- Kilka żartów?! - zawołałem ze złością - Oni mnie prześladują!
- Po pierwsze nie podnoś głosu, bo nie rozmawiasz z równą sobie - przerwała mi baba - A po drugie, to posłuchaj mnie uważnie. Ktoś ze szkoły dzwonił, że wściekły za parę żartów rzuciłeś się na całą trójkę i broniąc się przed tobą musieli cię trochę uspokoić.
- Słucham?! - krzyknąłem ze złością - Że ja się na nich rzuciłem?! I oni musieli się przede mną bronić? Kto niby w to uwierzy?!
- Każdy, kto posiada chociaż odrobinę wyobraźni - odpowiedziała mi baba - A ci ludzie posiadają ją i to aż w nadmiarze. Wielka szkoda, że ty nie.
- Nie rozumiem.
- Domyślałam się tego. Gdybyś ją miał, to wiedziałbyś doskonale, że te gnojki, które cię tak urządziły mają bardzo bogatych ojców, a ci z kolei potrafią zniszczyć życie każdemu, kto się narazi ich synom. Dlatego też lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś ich nie prowokował, ale nie! Ty musiałeś się im narazić i proszę! Masz tego efekty! I nie spodziewaj się tego, że ktoś przyjmie twoją skargę o pobiciu. Ci trzej zawsze znajdą świadków, którzy potwierdzą, że sam się na nich rzuciłeś i sprowokowałeś bójkę i po prostu dostałeś za swoje.
- Ale wcale tak nie było!
- Przyjmij zatem do wiadomości, że nikogo to nie obchodzi. Rodzice każdego z tych trzech wspierają bardzo wiele placówek edukacyjnych oraz wychowawczych, w tym nasz dom dziecka. Jeżeli więc przez twoje głupie wybryki stracę tegoroczną dotację, to już postaram się o to, żeby piekło, jakiego doznałeś w szkole było rajem w porównaniu z piekłem, które ja ci tu zgotuję! Zrozumiałeś to?!
Chciałem jej coś odpowiedzieć i to coś bardzo niemiłego, ale dobrze wiedziałem, że to bezcelowe, dlatego też załamany zwiesiłem tylko głowę w dół i spytałem:
- Czy to oznacza, że muszę siedzieć cicho, aby mieć spokój?
- Zgadza się. Siedź więc cicho i nie wychylaj się, a w szkole omijaj tych trzech i resztę ich gangu szerokim łukiem. Dobrze na tym wyjdziesz. Ja zresztą też. Właściwie to wszyscy będą wtedy bardzo zadowoleni.
- Wszyscy z wyjątkiem mnie.
- To prawda, ale wszystkim jest bardzo trudno dogodzić, zwłaszcza tak szybko. Czy zrozumiałeś, co ci powiedziałam?
- Zgadza się.
- To dobrze. A teraz już idź.
Po tych słowach babsztyl powrócił do swoich zajęć, a ja do swojego pokoju pogrążony w rozważaniach, że oto trzecia lekcja została mi głęboko wyryta w pamięci. Lekcja wyjaśniająca mi, że na tym świecie tylko pieniądz posiada pełną i nieograniczoną władzę. Wszyscy się przed nim uginają, a z pewnością ludzie bez zasad i honoru. Ja je jeszcze posiadałem i dlatego też musiałem zrobić to, co już dawno powinienem był zrobić.
***
Wiadomość o tym, że podciąłem sobie żyły i wylądowałem z tego powodu w szpitalu rozeszła się błyskawicznie po całej okolicy. W gazetach to napisali, podali w wiadomościach, a prócz tego jeszcze ogłoszono to w Internecie. Także więc cała okolica miała okazję się dowiedzieć, co mnie spotkało. Ale motywy mojego postępowania pozostały dla nich tajemnicą, w każdym razie przez jakiś czas, ponieważ policja szybko zainteresowała się tą sprawą i bardzo chciała ją sprawdzić. Zwykle tak robią i teraz też tak było. Tak więc, gdy tylko lekarze uznali, że jestem w stanie odpowiadać na pytania policji i nie zaszkodzi to memu zdrowiu, to dwóch funkcjonariuszy zaczęło mnie wypytywać. Z wielką chęcią opowiedziałem im o wszystkim, a zwłaszcza o prześladowaniu, jakie zafundował mi gang, a szczególnie ta trójka, na którą wtedy doniosłem. Policjanci zaś wysłuchali mnie z ogromną uwagą i obiecali zająć się tą sprawą.
Rzeczywiście się nią zajęli, ponieważ bardzo szybko odwiedzili moją szkołę i przesłuchali wiele osób w sprawie prześladowań stosowanych przez ów gang. Co prawda część przesłuchiwanych zaprzeczyła wszystkiemu z obawy przed piekłem, jakie gang by im zafundował, gdyby się dowiedział, że na nich donieśli, ale też bardzo wiele osób (w tym również i z personelu nauczycielskiego) opowiedzieli prawdę oraz powód, dla którego cały czas milczeli. Całą winą obarczyli bogatych ojców tych gnoi i pana dyrektora, który rzecz jasna od razu wyparł się wszystkiego, twierdząc przy tym, że ci trzej moi prześladowcy to są najlepsi uczniowie w szkole, angażujący się w każde projekty szkolne, w akcje charytatywne itp. A więc on nie może w to wierzyć, że tak wspaniali ludzie byliby w stanie prześladować kogokolwiek, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę fakt, iż przecież wcześniej nie było żadnych wiadomości ani też skarg w tej sprawie i że to z całą pewnością zwyczajne nieporozumienie i takie głupoty o tych uczniach wygadywać mogą tylko uczniowie zazdroszczący im sławy i dobrych wyników w nauce, a także nauczyciele, którzy trzymają z tą bandą nieuków. A co do mnie, to z całą pewnością nikt mnie specjalnie nie prześladował, co zaś do szturchania się lub też lekkiego potrącenia na korytarzu, to dzieciaki często tak robią i robienie z tego powodu jakieś afery to już przegięcie, a ja sam święty nie jestem i już od dawna sprawiam problemy.
Całe szczęście policja nie wzięła tego głupiego gadania dyrektora pod uwagę i przekazała sprawę do prokuratory, która bardzo szybko wzięła się do rzeczy i sprawa zawędrowała do sądu. Co prawda ojcowie tej trójki gnojków wynajęli bardzo dobrych adwokatów, którzy mieli mnie zmielić na otręby, ale na szczęście w sądzie zeznawało na moją korzyść wielu ludzi (w tym także i nauczyciele) i przytoczyli cały szereg prześladowań ze strony owego gangu. Sprawa więc wyglądała dla mnie bardzo pozytywnie, bo jak widać moja próba samobójcza poruszyła ludzkie sumienia, wywołała wielki wstrząs u ludzi i sprawiła, że ci, którzy dotychczas milczeli teraz przełamali tę okropną zmowę milczenia i wreszcie zaczęli mówić. W takim wypadku sąd mógł wydać tylko jeden wyrok: winni. Cała trójka mych prześladowców dostała zakład poprawczy aż do pełnoletności, a reszta gangu miała wkrótce także stanąć przed sądem i odpowiedzieć za swoje czyny. Mnie zaś rodzice każdego z tej trójki musieli wypłacić wysokie odszkodowanie, które miało mi umożliwić wyższe studia, jeślibym oczywiście chciał takie podjąć.
Niestety sprawa ta nie posiadała tylko pozytywnego wydźwięku. W tej sprawie także były negatywne wyniki. Przede wszystkim dyrektor szkoły z jakiegoś powodu zachował swoje stanowisko i nie omieszkał tego podle wykorzystać przeciwko mnie, ponieważ ledwie tylko proces się zakończył, a zaraz dyro kazał mi przyjść do siebie i rozpoczął całą swoją tyradę, którą to skierował przeciw mnie.
- Naprawdę nie wiem, jak mogłeś coś takiego zrobić - powiedział ze złością w głosie - Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie narobiłeś?!
- Co ja narobiłem? - zapytałem z kpiną w głosie - A niby co ja takiego zrobiłem? Powiedziałem tylko prawdę.
- Ale trzeba było tę prawdę zachować dla siebie! - zawołał ze złością dyrektor - Czy ty nie rozumiesz, jak poważne konsekwencje będzie to miało dla nas wszystkich?!
- Jakie konsekwencje? Posadkę pan przecież zachował!
- Ale w każdej chwili mogę ją stracić i to przez ciebie!
- Że co?! Przeze mnie?! Jest pan zabawny! Zgłaszałem panu to, co oni tutaj wyprawiają i w każdej chwili mógł ich pan uspokoić! Nie zrobił pan tego! Przez pana obojętność kwitła tutaj przemoc!
- Wielka mi przemoc! Kilka szturchnięć na korytarzu!
- To nie były jakieś tam szturchnięcia! To była prawdziwa przemoc i podłe, okrutne żarty!
- Trzeba więc było siedzieć cicho i cierpliwie to wszystko tolerować! Za jakiś miesiąc by im się znudziło! Ale nie! Ty musiałeś ściągać nam na kark policję i wywlekać wszystkie brudy na światło dzienne!
- Ktoś musiał w końcu to zrobić!
- Wcale, że nie! Trzeba było siedzieć cicho, a tak przez ciebie teraz skandal zniszczył dobre imię tej szkoły!
- Jakie dobre imię?! Przecież ta szkoła już dawno straciła swoje dobre imię przez te wszystkie podłości, które pan próbował zatuszować!
- To ty nie wiesz, że swoje własne brudy trzeba zawsze prać w swoich czterech kątach?! Nigdy nie wolno ich wywlekać na światło dzienne, bo to jest bardzo niesmaczne.
- Niesmaczne? A czy smaczne jest nic nie robienie w takiej sytuacji?! Gdyby tylko pan się zajął tą sprawą jak należy, to...
- Przecież się nią zająłem. Wtedy, gdy do mnie przyszedłeś.
- Tak! Zadał pan parę pytań i zamknął pan sprawę!
- A co miałem zrobić? Ta twoja rzekoma ofiara prześladowań wyraźnie powiedziała, że nic się nie stało.
- Przecież ten chłopak był zastraszony!
- Odniosłem inne wrażenie. Ale ty oczywiście uważałeś, że wiesz lepiej i rozpętałeś w tej szkole piekło! Przez ciebie grozi mi utrata pracy! Przez ciebie też rodzice każdego z tej trójki, którą oskarżyłeś przestali finansować szkołę i przez ciebie teraz ta placówka będzie miała poważnie ograniczony budżet. A do tego gazety rozpisują się tylko o nas, a wielu rodziców zabrało stąd swoje dzieci. A to wszystko twoja wina!
- Moja wina?!
- Tak! To twoja wina i dlatego też wykorzystam fakt, że jeszcze mogę cię zniszczyć i zrobię to! W tej szkole nie masz już czego szukać!
Spojrzałem na niego ze wściekłością w oczach i powiedziałem:
- W porządku! I nawet nie chcę szukać! Żegnam ozięble!
- I nie licz na to, że przyjmą cię do jakieś normalnej szkoły! - wrzasnął za mną dyrektor - Będziesz mógł co najwyżej iść do szkoły specjalnej troski między czubków! Bo tam jest twoje miejsce!
Olałem jego słowa i poszedłem w swoją stronę, ale bardzo dobrze wiedziałem, że bydlak dotrzyma swego słowa i z pewnością postara się o to, aby mi utrudnić życie póki jeszcze będzie mógł to zrobić. To była kolejna lekcja prawdziwego życia - jeśli zadrzesz z bogatymi, to zawsze przegrasz i nawet jeżeli wygrasz w sądzie, to i tak zawsze będziesz pokonanym. A to kolejny dowód na to, że pieniądz rządzi światem.
Szefowa domu dziecka także była na mnie wściekła. Okazało się, że i jej placówkę przestali wspierać rodzice każdego z tych trzech i dlatego też teraz ja musiałem wysłuchiwać z tego powodu cały szereg pretensji pod swoim adresem, a do tego ten podły babsztyl zapowiedział mi, że odtąd będę chodził do szkoły dla bardzo trudnej młodzieży prowadzonej przez jej znajomego i gdy tylko otrzyma w tej sprawie odpowiedź od owej szkoły, to zaraz tam pojadę. Szkoła posiadała też internat i miałem w nim zamieszkać. Oprócz tej informacji dostałem od tej baby jeszcze wiązankę oskarżeń pod swoim adresem i dowiedziałem się, jaki to podły i niewdzięczny ze mnie bydlak, jak ona włożyła tyle serca w moje wychowanie, a ja jej tak się za to odwdzięczam i że teraz przeze mnie opieka społeczna oraz policja zaczęły węszyć w sprawie sposobu, w jaki prowadzi swoją placówkę i że może mieć kłopoty, a to wszystko przeze mnie, żałosnego i niewdzięcznego bękarta, który tak się jej odpłacił za całą miłość, jaką od niej otrzymał.
Tak to właśnie wyglądało, ale wówczas, zupełnie niespodziewanie los się wreszcie do mnie uśmiechnął.
***
Z powodu wyrzucenia mnie ze szkoły i skierowania prośby przez szefową domu dziecka o przyjęcie mnie do szkoły dla trudnej młodzieży siedziałem na miejscu i nie chodziłem na zajęcia, oczekując tylko na swoją przyszłość, która zdecydowanie nie malowała się w zbyt jasnych barwach. Wręcz przeciwnie, spodziewałem się najgorszego. Ostatecznie przecież taka szkoła dla trudnej młodzieży to nie było byle co, a prócz tego jeszcze wiązało się z faktem, że pozostali uczniowie dadzą mi się we znaki. Skoro w zwykłej szkole potrafili mi dokuczyć, to w takiej specjalnej dla wariatów to mi dopiero dadzą popalić. Tak sobie wówczas myślałem i obawiałem się nadejścia chwili, w której będę musiał pójść do tej szkoły. Ale na szczęście inny los był mi pisany.
Kilka dni po tej jakże ponurej rozmowie z szefową domu dziecka znów zostałem do niej wezwany. Podejrzewałem, że to z powodu tego podania o przyjęcie mnie do szkoły dla trudnej młodzieży, ale szybko odkryłem, jak bardzo się mylę. Dowiedziałem się tego, kiedy tylko wszedłem do gabinetu tej baby, a ta z wielką radością oraz równie wielkim uśmiechem na swej tłustej twarzy powiedziała:
- Mój drogi Rogerze! Jak to dobrze, że przyszedłeś. Bardzo chcę ci kogoś przedstawić i sądzę, że ta znajomość przyniesie ci wiele dobrego.
To mówiąc wciąż uśmiechała się do mnie w taki sposób, który chyba tylko idiota wziąłby za prawdziwy i szczery, po czym wskazała dłonią na siedzącą naprzeciwko jej biurka wysoką kobietę, tak chyba po trzydziestce i posiadającą czarne włosy i brązowe oczy. Ubrana była w beżową sukienkę, na głowie miała czarny kapelusz, a w dłoniach ściskała niewielką torebkę. Na mój widok westchnęła delikatnie, jakby właśnie zobaczyła kogoś, kogo dawno nie widziała, a za którym zdążyła się już bardzo stęsknić. Potem zaś wstała i powiedziała:
- Ty jesteś Roger, prawda?
- Tak, tak mam na imię - odpowiedziałem jej zdumiony - A pani kim jest?
- Kimś, kto bardzo chce ci pomóc - powiedziała kobieta - Wiem, co cię spotkało i uważam to za jawną niesprawiedliwość. Dlatego tu przyjechałam. Chciałabym ci w tej sprawie pomóc.
- A dlaczego chce mi pani pomóc?
- Ponieważ to jest dla mnie bardzo ważne. Zresztą jeszcze dzisiaj się wszystkiego dowiesz. Czy zechciałbyś się ze mną przejść po mieście?
Przyznam się, że jakoś nie bardzo paliłem się do tego, aby łazić po mieście z jakąś obcą babą, którą pierwszy raz w życiu widzę na oczy, ale z jakiegoś powodu poczułem, że mogę tej kobiecie zaufać. Prócz tego też wolałem iść z nią, niż siedzieć tutaj cały dzień, co przecież narażało mnie na ciągłe towarzystwo szefowej tej jakże „szlachetnej“ placówki, w której to przebywałem od urodzenia. Dlatego też wyraziłem zgodę na propozycję kobiety, co wywołało w niej wielką radość, tak samo jak i u szefowej, która wręcz rozpływała się w uśmiechach i byciu miłym dla nieznajomej.
- Idź śmiało, Roger. Pani potem cię tu odprowadzi - powiedziała - Ale nie musicie się spieszyć. Bawcie się dobrze.
Zainteresowało mnie bardzo, dlaczego tak bardzo ten babsztyl jest taki miły i wręcz usłużny wobec tej kobiety. Podejrzewałem, że ma to związek z faktem, iż kobieta wyglądała na zamożną, a ta oto podła kreatura bardzo kochała pieniądze. Sądzę, że byłaby gotowa całować w cztery litery nawet samego diabła, gdyby tylko mogła dostać za to sporą sumkę. Kolejny dowód na to, że pieniądz rządzi światem.
A zatem, ponieważ dostałem pozwolenie na wycieczkę po mieście z tajemniczą kobietą, z którego to pozwolenia od razu skorzystałem. Oboje poszliśmy na spacer i zaczęliśmy przyjazną rozmowę, o ile oczywiście da się taką prowadzić z osobą, którą się widzi pierwszy raz w życiu.
- Czytałam w gazecie i widziałam w wiadomościach, co cię spotkało - powiedziała do mnie kobieta - Uważam, że to po prostu podłość! Takie coś człowiekowi zrobić i potem jeszcze do ciebie ta głupia krowa miała jakieś pretensje!
Widać aż gotowała się ze złości, kiedy tylko o tym mówiła i była to szczera reakcja, w każdym ja tak uważałem.
- A skąd pani wie, że ta baba ma do mnie pretensje?
- Sama mi to powiedziała.
Westchnąłem złośliwie, gdyż takie coś bardzo mi pasowało do tej baby, aby się bawiła w obgadywanie mnie przy ludziach. To było bardzo do niej podobne.
- A więc zdążyła już na mnie naskarżyć - rzuciłem złośliwie - Ale jak widzę, pani nie wierzy w te oskarżenia?
- Uważam, że ta baba jest podła i głupia i nie powinna cię o cokolwiek obwiniać. Przecież to ty jesteś ofiarą, a oni byli twoimi prześladowcami. A to ciebie się czepiają. To jest po prostu podłe i tyle!
- Oczywiście, że podłe - powiedziałem - Ale czego się pani w ogóle spodziewa? Przecież świat jest podły i niesprawiedliwy, zwłaszcza wobec sierot bez obojga rodziców.
- Zwłaszcza, że ta sierota bez obojga rodziców posiada coś takiego jak kręgosłup moralny - stwierdziła kobieta - Twoja postawa wobec szkolnego gangu jest godna pochwały. Nie obraź się, ale dziwi mnie to, że osoba z twojego środowiska... Ale może ciebie to obraża?
- Obrażały mnie gorsze rzeczy, mogę więc znieść i to.
- A więc, że osoba z twojego środowiska, bez żadnych wzorców umiała się tak szlachetnie zachować.
- A co? Pani sądziła, że jak z domu dziecka, to zaraz degenerat?
- Tego nie mówię, ale brak wzorców często odbiera nam altruizm, a u ciebie tego nie zauważyłam. Wręcz przeciwnie.
Uśmiechnąłem się ironicznie i patrząc w niebo, powiedziałem:
- To wszystko przez książki. Naczytałem się kilku jako dzieciak i coś mi się uroiło w głowie, że będę szlachetny jak bohaterowie tych powieści. I cóż... Zapłaciłem za to wysoką cenę.
- Ale postąpiłeś słusznie.
- I co mi z tego przyszło? Stałem się kolejną ofiarą gangu. W szkole już nie miałem potem życia. Gdybym miał rozum, rzuciłbym szkołę i ruszył w świat, żeby szukać swojego miejsca. Ale ta moja głupia ambicja mi na to nie pozwoliła. Nie chciałem się stoczyć jak te gnojki, które mnie skrzywdziły. Chciałem być od nich lepszy. I proszę, co mi z tego przyszło. Wolałem się próbować zabić, niż uciec od tego wszystkiego i spróbować żyć w wielkim świecie.
- I dobrze zrobiłeś, że nie uciekłeś. Uwierz mi, na świecie jest bardzo zimno dla tych, którzy nie mają domu.
- Pani widzę bardzo w tym temacie obeznana, prawda? - zapytałem ją złośliwie.
Kobieta zasmucona pokiwała głową na znak, że tak właśnie jest, jak mówię i dodała:
- Podobnie jak i ty, wcześnie dowiedziałam się, jaki świat jest podły. O wiele za wcześnie. Zwłaszcza podły jest wobec sierot.
- Już samo porzucenie dziecka zaraz po jego narodzinach jest podłe. Ja nie wiem, jak ktokolwiek może to zrobić? Ani jak moi rodzice mogli mnie tak potraktować?
Kobieta wyraźnie się zmieszała, gdy to usłyszała, lekko dotknęła ręką swojego serca i powiedziała:
- Może nie mieli wyboru? Może zostali do tego zmuszeni?
Prychnąłem z kpiną, gdy to usłyszałem.
- Zmuszeni? Też mi coś! Mnie by nikt nigdy nie zmusił do oddania mojego dziecka, gdybym je miał!
- Zobaczymy, jak jeszcze będzie wyglądało twoje życie. Obyś zawsze tak uważał i zawsze był taki odważny do walki o swoje jak teraz. Szczerze i z całego serca ci tego życzę.
Spojrzałem na nią bardzo zaintrygowany jej słowami. Byłem bardzo ciekaw, dlaczego tak do mnie powiedziała. Czyżby ją też zmuszono kiedyś do porzucenia dziecka? A może do czegoś jeszcze gorszego i dlatego teraz tak się zasmuciła?
- Jak się pani nazywa? - spytałem po chwili.
- Nancy Goodman. Jestem wdową, mój mąż zginął w wypadku jakoś tak rok temu. Bardzo chcieliśmy mieć dzieci, ale niestety nic z tego nie wyszło. Bardzo jednak chciałabym wziąć cię pod opiekę jako twoja rodzina zastępcza.
- Będzie trudno, bo samotnym kobietom rzadko dają dzieci pod opiekę.
- Wszystko zależy od właściwego podejścia do sprawy. I od tego, gdzie się ma znajomości. Mój mąż posiadał wielu znajomych pośród urzędników. Wystarczy więc, że pójdę tam, gdzie trzeba, pogadam...
- I zapłacę - rzuciłem złośliwie.
- A tak! I zapłacę! - potwierdziła z lekką złością kobieta, kiwając lekko głową - Jeżeli będzie trzeba, to także zapłacę komu trzeba. Sądzę jednak, że nie będzie to konieczne. W przypadku dobrych znajomości wystarczy tylko właściwie przeprowadzona rozmowa.
- Oczywiście z właściwym doborem argumentów - rzuciłem złośliwie.
Kobieta chyba zrozumiała, co chcę przez to powiedzieć, dlatego też spojrzała na mnie z lekką złością i rzuciła:
- A gdyby nawet, to co z tego? Widzę po twoich słowach, że gardzisz pieniędzmi i ich potęgą.
- A gardzę! - zawołałem - Gardzę, bo widzę, co ta potęga wyprawia i co się przez tę potęgę dzieje z ludźmi!
Wręcz wykrzyczałem te słowa, ale kobieta zachowała stoicki spokój, który poraził mnie bardzo i zmusił do tego, żebym się uspokoił.
- A czy pomyślałeś, że ta potęga potrafi uczynić we właściwych rękach wiele dobrego? - zapytała mnie po chwili kobieta.
- A w złych rękach potrafi zrobić wiele złego.
- To prawda, ale nie spodziewaj się, że pieniądz jest dobry lub zły. Tak samo władza czy potęga. To wcale nie są rzeczy, które można przypisać do kategorii dobro lub kategorii zło. Wszystko zależy od tego, do jakich celów zostaną one użyte. Taka jest prawda. Ja chcę ich użyć dla dobrych celów. Pozwól mi na to, a nie pożałujesz tego.
- Dlaczego chce mnie pani wziąć pod opiekę?
- Bo jestem kobietą i chcę być matką.
- Dlaczego akurat mnie?
- Bo bardzo przypominasz mi kogoś, kogo kochałam i kto kiedyś był mi bardzo bliski. Straciłam tę osobę, ale być może przy tobie znowu poczuję radość życia.
- Aha! A więc mam być dla pani pociechą oraz zastępstwem za tamtą osobę?
- A gdyby nawet, to co z tego? Tak cię to razi?
- Nie, ale wolałbym zostać czyimś synem dlatego, że ktoś chce mnie, a nie osobę, którą jej przypominam.
- Bądź spokojny. Matczyne uczucia pojawią się we mnie prędzej niż sądzisz. A gdyby nawet i nie, to chyba lepiej jest pójść do mnie i mojego domu niż do szkoły dla trudnej młodzieży, prawda?
- Oczywiście, że to dużo lepiej. Tylko co będzie, jeżeli nic z tego nie wyjdzie?
- Bądź spokojny. Wyjdzie i będzie dobrze. Sam zresztą zobaczysz.
Po tych słowach kobieta zabrała mnie na lody do pobliskiej kawiarni i oboje długo rozmawialiśmy o mnie i moim dzieciństwie. Pani Goodman była bardzo zainteresowana praktycznie wszystkim, co tylko mnie dotyczyło i z ciekawością wręcz chłonęła każdą informację na mój temat. Zdziwiło mnie to trochę, ale szybko uznałem, że chce po prostu dużo wiedzieć o swoim przyszłym przybranym synu, dlatego też darowałem sobie pytania o powody jej ciekawości i po prostu udzielałem jej wszelkich informacji, jakie chciała posiadać.
***
Przeskoczę teraz w swojej opowieści o kilka lat, aby łatwiej dotrzeć do najważniej części fabuły. Przytoczę tu tylko parę faktów niezbędnych w zrozumieniu tego, co się działo w moim życiu.
Po pierwszej rozmowie z panią Goodman wróciłem do domu dziecka, ale tylko po to, aby się spakować, gdyż już następnego dnia kobieta zabrała mnie ze sobą i zamieszkałem w jej pięknym domu. To była bardzo miła odmiana, a już zwłaszcza po tylu latach spędzonych w tak ponurym miejscu jak to, które właśnie opuściłem. Z wielką chęcią tam zamieszkałem, choć przez długi czas się bałem, że z powodu jakieś problemów prawnych czy czegoś tam innego mogę wrócić tam, skąd przyszedłem, a tego za wszelką cenę chciałem uniknąć. Ale nie stało się tak, ponieważ Nancy Goodman bardzo szybko stała się moją rodziną zastępczą, a po jakimś czasie zdołała mnie przysposobić i dała swoje nazwisko. Nosiłem je z prawdziwą radością i coraz bardziej lubiłem tę naprawdę uroczą kobietę, która wzięła mnie pod swoje skrzydła.
Po zamieszkaniu z moją przybraną matką zacząłem od razu chodzić do pobliskiej szkoły i jak się zapewne domyślacie, początki w tym miejscu były dość trudne. Wobec nowych uczniowie dość często bywają wredni i teraz też tak było, zwłaszcza z tego powodu, że nie byłem rodzonym dzieckiem pani Goodman. Takie dzieci są zwykle traktowane jako gorsze i wytyka się im niewiadome pochodzenie, jakby to było takie ważne dla ludzi, kto tak naprawdę kogo urodził. No cóż... Dla nich było i potrafili z tego powodu podle mi dokuczać. Nie będę udawał, że mnie to nie ruszało, bo ruszało, ale w miarę swoich możliwości starałem się mieć te wszystkie docinki gdzieś, a czasami nawet zdołałem się komuś odgryźć złośliwą i ciętą ripostą. Także więc tym razem nie byłem tylko bierną ofiarą, bo potrafiłem pokazać, że potrafię dogryźć i celowe szukanie ze mną zwady to bardzo głupi pomysł. W razie czego potrafiłem również mocno przyłożyć, choć oczywiście tego zawsze starałem się unikać, bo w szkole źle patrzono na wszelkiego rodzaju bójki i ja wolałem nie dawać nauczycielom powodów do karania mnie.
Uczyłem się nieźle i prócz tego zdołałem ukończyć szkołę z bardzo dobrymi wynikami i w wieku dziewiętnastu lat, po piętnastu latach bez rodziny i bliskich wreszcie mogłem o sobie powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwy. Po skończeniu szkoły zrobiłem sobie rok przerwy od nauki, do czego moja przybrana matka zresztą sama mnie namawiała i pojechaliśmy oboje na wakacje, a prócz tego jeszcze zwiedziliśmy trochę świata. To była bardzo owocna i przyjemna podróż, która pozwoliła mi poszerzyć swoje horyzonty. Po tej wyprawie wyruszyłem w kolejną wycieczkę, ale już tym razem sam. Matka nie skąpiła mi pieniędzy, dlatego mogłem się bawić, ile tylko chcę, co też oczywiście robiłem, choć z rozwagą, bo nie wydawałem aż tak wiele. Rzecz jasna to nie była tyle kwestia ostrożności, co raczej faktu, że zwyczajnie nie byłem wciąż przyzwyczajony do luksusów ani do wydawania wielkich sum na nie wiadomo jak wymyślne hulanki. Dlatego też (w przeciwieństwie do wielu moich rówieśników) nie narobiłem długów i cieszyłem się pełnym zaufaniem swojej przybranej matki, która wiedziała, że w sprawie pieniędzy śmiało może mi zaufać.
Pewnego jednak razu nasze relacje uległy pogorszeniu, a wszystko z powodu czegoś tak klasycznego w tego typu historiach, że aż wydającego się niemożliwym - z powodu kłamstwa. Ale nie mojego, skądże! Stało się to z powodu kłamstwa pani Goodman, przez które to kłamstwo już na zawsze straciłem do niej zaufanie.
Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy powróciłem ze swoich wakacji za granicą i bardzo zadowolony z życia chciałem położyć się znowu w łóżku w swoim pokoju i wyspać się za wszystkie czasy, bo przecież chyba każdemu wiadomo, że we własnym łóżku śpi się najlepiej. Tak też i u mnie się zdarzyło, bo po powitaniu matki i zjedzeniu z nią kolacji szybko padłem na łóżko i zmęczony zasnąłem. Spałem bardzo długo, a rano obudziłem się wypoczęty jak jeszcze nigdy przedtem. Zadowolony szybko się ubrałem i poszedłem do gabinetu przybranej matki, bo bardzo chciałem jej wszystko opowiedzieć o swojej podróży, na co też ona zresztą nalegała. Niestety, kobiety nie było w domu, więc usiadłem za jej biurkiem i postanowiłem na nią zaczekać. A ponieważ nie miałem pewności, kiedy wróci i jak długo będę musiał czekać, to zacząłem z nudów oglądać przedmioty na biurku. Były tam oczywiście różne bzdety jak papiery i dokumenty, a także o wiele ciekawsze rzeczy, jak choćby zdjęcie mojej i jej oprawione w ramkę. Bardzo mi się podobało to zdjęcie i widać było na nim, jak oboje jesteśmy sobie bliscy.
Potem zaczęły mnie nęcić szuflady biurka mojej przybranej matki i to tak bardzo, że z ciekawości otworzyłem je. Byłoby o wiele lepiej, gdybym tego nie robił. Ale ja to zrobiłem i co w niej znalazłem? W środku było kilka zdjęć i to bardzo interesujących. Przedstawiały one Nancy Goodman jako nastolatkę i to w ciąży. Bardzo mnie to zaintrygowało. Co prawda dobrze wiedziałem, że Nancy straciła niegdyś kogoś bliskiego i że ja jej tę osobę przypominałem, ale nie miałem pojęcia, iż urodziła tę osobę będąc jeszcze niepełnoletnią smarkulą. To było dopiero odkrycie. Oprócz tego zdjęcia w szufladzie znajdowało się jeszcze parę innych fotek ukazujących Nancy z jakimś chłopakiem. Co ciekawe, ten chłopak bardzo przypominał mnie. Ale na serio - wyglądał zupełnie jak ja, poza drobnymi różnicami w wyglądzie, które na pierwszy rzut oka niezbyt rzucały się w oczy (w przeciwieństwie do naszego fizycznego podobieństwa). Wtedy powoli coś zaczynało do mnie docierać. Jeszcze raz spojrzałem na zdjęcie ukazujące Nancy w ciąży. W jego lewym górnym rogu znajdowała się data zrobienia tego zdjęcia. To była data sprzed dwudziestu lat. Do tego jeszcze ten chłopak bardzo do mnie podobny i ta ciąża. W głowie wszystko powoli zaczęło mi się układać w jedną, logiczną całość. Byłem już prawie pewien, kim naprawdę jest moja opiekunka.
W tej samej chwili, kiedy to zaczynało do mnie docierać drzwi od gabinetu otworzyły się i stanęła w nich Nancy. Bardzo się zdziwiła, kiedy zobaczyła mnie siedzącego za jej biurkiem, ale nie wyglądała na zbytnio przejętą tym faktem. Do czasu...
- Co ty tu robisz, Roger? - zapytała przyjaznym tonem.
- Czekałem na ciebie i tak z nudów zacząłem oglądać twoje biurko - odpowiedziałem jej i pokazałem oglądane przez siebie zdjęcia - Możesz mi to wyjaśnić?
Dopiero teraz kobieta się przejęła i to naprawdę mocno. Widząc, że trzymam w ręku fotografie westchnęła załamana i przerażona jednocześnie, po czym próbując odzyskać animusz, powiedziała lekko oburzona:
- Dlaczego grzebałeś w moich prywatnych rzeczach?
- Nie ważne. To ja chciałbym się dowiedzieć, co oznaczają te zdjęcia. I dlaczego na jednych z nich z jest data sprzed dwudziestu lat?
Kobieta ponownie westchnęła, chyba jeszcze bardziej załamana, a ja wpatrując się w nią, dodałem:
- To jest mój ojciec? Ten gość na zdjęciach?
Nancy tylko pokiwała twierdząco głową.
- A ty jesteś moją matką?
Kobieta powoli zaczęła ronić łzy.
- A więc ty jesteś moją matką. Jesteś tą podłą kreaturą, która zaraz po urodzeniu podrzuciła mnie do domu dziecka z karteczką z napisem „Ma na imię Roger“.
- Synku, to nie jest najlepsza pora na takie rozmowy.
- A kiedy twoim zdaniem będzie?! - zawołałem ze złością - Jak już będę miał własne dzieci i czterdziestkę na karku?! Jak już będziesz umierać i łaskawie na łożu śmierci wyznasz mi wszystko?! Posłuchaj mnie teraz uważnie! Chcę poznać prawdę i to zaraz!
Nancy Goodman pokiwała głową potakująco i dostawiła sobie krzesło do biurka, a następnie usiadła na nim i zaczęła opowiadać.
- Ja i twój tata mieliśmy ledwie szesnaście lat, kiedy zaszłam w ciążę. To była wpadka, żadne z nas tego nie planowało.
- Dziękuję bardzo - rzuciłem złośliwie.
Matka nie przejęła się tym i mówiła dalej:
- Moi rodzicie wściekli się, kiedy się o tym dowiedzieli. Jego rodzice także. Uznali, że jesteśmy za młodzi na bycie rodzicami. Prócz tego nie chcieli, aby ktoś się o tym dowiedział. Załatwili mi więc naukę w domu z zaufanym nauczycielem, a prócz tego odseparowali mnie od twojego ojca. Gdy przyszedł czasu rozwiązania, urodziłam w domu z pomocą matki, która jest lekarzem i wiedziała, co robić. Urodziłam cię, a zaraz potem rodzice, aby ukryć moją hańbę podrzucili cię do domu dziecka daleko od naszego miejsca zamieszkania. Łaskawie pozwolili mi wybrać ci imię i pozostawić przy tobie kartkę z napisem „Ma na imię Roger“. Potem postarali się o to, abym więcej nie widziała ani ciebie, ani twojego ojca. Odseparowali mnie od was. Potem, kiedy już skończyłam szkołę, poszłam na prawo i poznałam mojego męża. Był dobrym człowiekiem. Zginął parę lat temu w wypadku. Nigdy nie powiedziałam mu o tobie. A ja poczułam, że tracę sens życia. Rzuciłam się więc w wir pracy i swoich obowiązków prawnika aż do chwili, gdy próbowałeś się zabić i wyszło na jaw, co się wyprawia w szkole, do której chodziłeś. Szybko się domyśliłam, że chodzi o ciebie i zrozumiałam, że muszę cię odzyskać. Powiedziałam sobie wtedy: „Teraz albo nigdy! Pora wreszcie wziąć się w garść“ i odzyskałam cię. Choć szkoda, że tak późno.
Popatrzyłem na nią ze złością w oczach. Oczywiście gdzieś tam w głębi serca bardzo jej współczułem, ale wówczas o wiele bardziej ogarniała mnie złość na nią. Czułem, że muszę jej wygarnąć, co czuję i to właśnie teraz. Głupia baba użalała się nad sobą w mojej obecności, a przecież ja bardziej cierpiałem w życiu niż ona. Spojrzałem więc na nią ze złością i wręcz wysyczałem przez zęby:
- A więc to ty jesteś moją matką.
- Tak, twoją biologiczną matką - odpowiedziała kobieta, wciąż roniąc łzy - I nie możesz tego zmienić, choć pewnie bardzo byś tego chciał. Wiem, nienawidzisz mnie teraz.
- Co ty niby wiesz?! - wyrzuciłem z siebie ze złością - Czy ty wiesz, jak to jest nie mieć rodziców?! Czy wiesz, co to znaczy żyć w domu dziecka z podłą babą zachłanną na kasę jako opiekunką?! I jeszcze do tego użerać się z bandą debili w szkole, którzy lubią dla zabawy się nad kimś pastwić?! Wiesz, jakie uczucia towarzyszą ci, gdy taka baba i tacy debile ci niszczą życie?! Wiesz?!
Matka nie odpowiedziała mi, dlatego też kontynuowałem wypowiedź, przybierając coraz bardziej sarkastyczny ton.
- Ale wiesz co? Ich przynajmniej pamiętam, bo byli. A ciebie jakoś nie. Bo przez ten czas, gdy ja się z nimi musiałem użerać, ty sobie robiłaś karierę prawnika. Bawiłaś się w adwokaturę oraz kochającą żonę i co? Tak nagle wreszcie sobie o mnie przypomniałaś? Bo co? Bo miałaś jakieś objawienie?
- Synku, proszę cię! - zawołała Nancy Goodman płacząc - Ja dobrze wiem, że źle zrobiłam, ale ty też musisz mnie zrozumieć. Wtedy nie miałam wyboru. Rodzice mnie zmusili, abym cię oddała. Nie miałam wpływu na ich decyzję. Uwierz mi, proszę!
- Ależ wierzę ci! Wierzę! Ale mogłaś wcześniej mnie zacząć szukać! O wiele wcześniej. Przez te wszystkie lata, gdy stałaś się już niezależna, wiele mogłaś zrobić! A nie zrobiłaś nic! Nic!
- Wiem, że powinnam była tak zrobić, ale to było dla mnie trudne. Zbyt trudne.
- Co było takie trudne?
- Wracanie do przeszłości. Nie chciałam rozdrapywać swoich starych ran. Dobrze wiem, jak to egoistycznie brzmi, ale wtedy naprawdę inaczej nie potrafiłam postąpić. Wtedy chciałam już tylko zapomnieć.
Wściekły zerwałem się z biurka i pobiegłem do swojego pokoju, po czym gwałtownie zacząłem pakować do torby swoje ubrania, a do plecaka podróżnego kilka książek i parę dodatkowych rzeczy.
- Co robisz? - spytała matka, która poszła za mną.
- Ułatwiam ci to, co tak bardzo chciałaś osiągnąć przez te wszystkie lata. Pomogę ci o sobie zapomnieć.
- Roger, proszę cię! Nie rób tego! - zawołała załamana moja matka - Ja nie chciałam, żeby tak wyszło! To wszystko przeze mnie i te wszystkie moje kłamstwa. Powinnam była już dawno powiedzieć ci prawdę.
- Powinnaś, ale nie zrobiłaś - odpowiedziałem jej podle - Wiele rzeczy powinnaś była zrobić, ale ich nie zrobiłaś.
- Roger, proszę cię! Błagam cię, zostań! Postąpiłam źle, ale przecież zabrałam cię stamtąd! Dałam ci nowy dom, dobrą szkołę i lepsze życie!
- Rychło w czas! Chwała ci za to! - rzuciłem z kpiną, gdy skończyłem się już pakować.
- Synku, tak bardzo cię przepraszam. Gdybym tylko mogła cofnąć czas o te dwadzieścia lat...
- Ale nie możesz, więc sobie daruj takie gadanie.
- Proszę cię, posłuchaj mnie! Zostań ze mną! Spróbuję ci to wszystko wynagrodzić!
- Już za późno, mamo - odpowiedziałem z gniewem.
Rzuciłem na nią ostatnie spojrzenie i wściekły wyszedłem z pokoju i z domu, żegnany płaczem mojej matki, a także jej rozpaczliwym jękiem. Nie obejrzałem się za siebie. Postanowiłem zamknąć za sobą ten rozdział.
C.D.N.