niedziela, 18 marca 2018

Przygoda 111 cz. III

Przygoda CXI

Szmaragd rodu McDelingów cz. III


Pamiętniki Sereny c.d:
Radosne przyjęcie w restauracji trwało bardzo długo, aż w końcu żadne z nas nie miało sił na to, aby dłużej balować, dlatego też poszliśmy razem do hotelu, aby się zdrzemnąć oraz wypocząć. Co prawda ja, Ash i Dawn nie mieliśmy żadnych pieniędzy z epoki, aby wynająć sobie jakiś pokój, ale okazało się to być nieważną przeszkodą, ponieważ nasz drogi przyjaciel Kronikarz poprosił o pokój dla nas, dodając przy tym, iż chętnie za niego zapłaci, a więc nie mamy czym się przejmować. Czuliśmy się z tym nieco głupio, bo w końcu żadne z nas nie miało zamiaru naciągać tego biedaka na jakiekolwiek koszty, ale cóż... Kronikarz tak bardzo nas chciał ugościć, że nie potrafiliśmy mu odmówić. No, a poza tym praktyczniej było pozwolić Kronikarzowi na realizację jego pomysłu, bo przecież my nie mieliśmy przy sobie żadnej gotówki, a już na pewno nie z tych czasów, w których obecnie przebywaliśmy. Mogliśmy oczywiście wrócić do siebie, wypocząć w swoich czasach i przybyć ponownie do czerwca 1939 roku, ale baliśmy się, że przez takie ciągłe podróże w te i wewte możemy zwrócić na siebie niepotrzebną uwagę, czego nie chcieliśmy, więc przystaliśmy na propozycję Kronikarza i skorzystaliśmy z pokoju dla nas wynajętego.
Spędziliśmy bardzo przyjemną noc, a obudziliśmy się dość późnym porankiem, na co miał wpływ fakt, że balowaliśmy do późna w nocy. Mimo tego zdołaliśmy jakoś wyspać się i to naprawdę bardzo dobrze. Tak dobrze, że Dawn, gdy tylko powróciła z krainy snów, to wstała radośnie z łóżka, odsłoniła zasłony i spojrzała na widok przed sobą, który składał się z plaży i cudownego, bezkresnego morza na tle równie cudownego nieba.
- Ach, jakie to piękne miejsce! - zawołała wesoło Dawn, patrząc na to wszystko - To naprawdę jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie.
- O tak, masz rację - uśmiechnęłam się do niej, wstając ze swego łóżka - I te czasy też były piękne. Może nie idealne, bo wiele spraw nie było w nich takich, jakie być powinny, ale mimo wszystko naprawdę miały w sobie wiele piękna.
- O tak... I aż smutek ogarnia serce, kiedy sobie człowiek pomyśli, jak szybko te czasy straciły swoje piękno - powiedział na to Ash, siadając na łóżku - Obecnie mamy czerwiec 1939 roku, więc to piękno pozostanie nie zmącone jeszcze tylko trzy miesiące.
- Oj tak - rzekłam, kiwając smutno głową - Bo za trzy miesiące pewien świr z Berlina, który lepiej powinien pozostać przy malowaniu motylków ruszy na ojczyznę Kronikarza, a po niej zaś weźmie się za inne kraje, aby przejąć władzę nad światem.
- I prawie mu się to udało, bo przecież jego armia była potężna, a mając do pomocy jeszcze jednego świra, a konkretnie szalonego Wielkiego Brata ze Wschodu, to miał duże szanse, aby to osiągnąć - dodała ponuro Dawn - Jak to dobrze, że w końcu obaj sobie skoczyli do gardeł, inaczej kiepsko by ten świat wyglądał.
- Tak, ale niestety na sześć lat zapanuje na tym świecie taki chaos, że wolę go sobie w ogóle nie wyobrażać - stwierdziłam - A z tego, co czytałam o historii ojczyzny Kronikarza, to ta już nigdy nie była taka, jak przedtem. Ta wojna zmieniła ją na gorsze. Och, boję się myśleć, co zrobi nasz drogi przyjaciel, kiedy to odkryje... Znaczy odkryje to za parę lat, bo teraz jeszcze tego nie wie.
- I lepiej, żeby tego nie wiedział - powiedział Ash poważnym tonem - Dlatego też, moje kochane, najlepiej będzie, jeżeli nie będziemy prowadzić zbyt głośno takich rozmów.
- A co w nich niby złego, braciszku? - zapytała Dawn.
- Ty się jeszcze pytasz? - mruknął złośliwym tonem Ash - Pomyśl przez chwilę. Przecież rozmawiamy właśnie o tym, co się wydarzy w przyszłości, czyli o tym, czego teoretycznie nie mamy prawa wiedzieć. Jeżeli będziemy głośno mówić o takich tematach, to albo wezmą nas za jakiś wariatów, albo też za ludzi siejących przerażenie wśród cywili. Albo co gorsza ktoś uzna, że mamy dar jasnowidzenia i zechce to podle wykorzystać.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, popierając wypowiedź swojego trenera.
- No, z tym ostatnim trochę przesadziłeś - stwierdziła ironicznie Dawn, ale też szybko spoważniała - Chociaż twoje pozostałe argumenty brzmią jak najbardziej sensownie.
- Wiesz, jak na mój gust wszystkie jego argumenty brzmią sensownie - odpowiedziałam, siadając na łóżku i biorąc na kolana Buneary - Nawet ten z szaleńcem chcącym wykorzystać dar jasnowidzenia, który to według niego posiadamy. W końcu nieraz spotykaliśmy na swojej drodze najróżniejszych wariatów, a więc taki, którego Ash opisuje też może się nam trafić. Dlatego lepiej siedźmy cicho i nie prowadźmy tu rozmów, które mogą nam narobić kłopotów, kiedy ktoś je usłyszy i źle zrozumie.
- No i bardzo dobrze. O to właśnie chodzi. Nie gadać za dużo, a już na pewno nic głupiego - powiedział Ash, uśmiechając się - Od tej pory, moje panie, milczymy niczym niezapłacony telefon.
Pikachu zapiszczał potakująco i pokazał łapką zapinanie ust zamkiem błyskawicznym.
- Sam bym tego lepiej nie ujął - zaśmiał się Ash - Pamiętajcie więc, moje kochane! Bez zbędniego gadulstwa!
- Dobra, mądralo, ale przypominam ci, że ciebie to też dotyczy - rzuciła złośliwym tonem Dawn.
- Och, nie musisz mi tego przypominać, bo nie zamierzam tego wcale zapomnieć - zaśmiał się na to jej brat.
- No i doskonale. A więc już wszystko ustalone - uśmiechnęła się moja przyszła szwagierka - To co teraz robimy?
- Zjemy śniadanie, oczywiście - odparł na to Ash - Skoro Kronikarz jest tak bardzo hojny, aby nam fundować pobyt tutaj, to nie róbmy mu afrontu i przebywajmy w tym miejscu jak należy, również jedząc, a nie tylko śpiąc w naszych łóżkach.
Propozycja ta została poparta nie tylko przez Pikachu, ale jeszcze przez burczenie w brzuchu jego i jego trenera, które chwilę później udzieliło się też mnie i Dawn.
- Chyba mój brat ma rację - powiedziała panna Seroni - Pora się już ubrać i zamówić sobie jakiś posiłek.
- Tylko nie przesadźmy - dodałam - Bo nie ma co naciągać naszego przyjaciela na zbyt ogromne koszty. Ja wiem, że go na to stać, jednak mimo wszystko im mniej się na nas wykosztuje, tym lepiej.

***


Po zjedzeniu śniadania poszliśmy do pokoju, w którym to zamieszkał Kronikarz z ukochaną oraz siostrą. Cała trójka przyjęła nas bardzo radośnie, uśmiechając się na sam nasz widok.
- Doskonale, że jesteście! - zawołała Candela bardzo wesołym głosem - Trafiliście w samą porę. Właśnie ćwiczymy występ, jakim uraczymy gości restauracji dzisiaj wieczorem i bardzo nam się przyda niezależna ocena.
- Niezależna? Dobre sobie - zaśmiał się dowcipnie Kronikarz - Candelo kochana, przecież to są nasi przyjaciele i jako tacy są stronniczy. To znaczy trzymają moją stronę i kibicują mi. A więc niby jaką ocenę mają wystawić mojemu występowi, jak nie tylko samą pozytywną?
- Skoro tylko na pozytywną opinię zasługujesz, to niby jaką ocenę my ci mamy wystawić? - zapytał dowcipnie Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- No właśnie - poparłam mojego chłopaka - Przecież jesteś artystą i to z prawdziwego zdarzenia. Artystą o wielkim talencie, który doskonale wie, jak sprawić, aby publiczność szalała z zachwytu.
- A wśród tej publiczności oczywiście jesteśmy też my - zaśmiała się lekko Dawn - I w pełni podzielamy jej zachwyt twoimi występami. Są po prostu niesamowicie urocze, zabawne i pomysłowe. A do tego też grające na instrumentach muzycznych Pokemony. Jakoś nie sądzę, aby wielu artystów posiadało takie wsparcie muzyczne.
- No właśnie - pisnęła wesoło mała Angelika, głaszcząc swego Flabebe - Mój brat ma najlepszy zespół na świecie i jedyny w swoim rodzaju.
Hubert radośnie podszedł do dziewczynki, objął ją mocno do siebie i czule pocałował ją w czubek głowy.
- Widzicie? To moja najwierniejsza fanka...
- Ekhem... - chrząknęła Candela.
- Obok mojej żony, ma się rozumieć - zachichotał Kronikarz, z miejsca się poprawiając w swojej wypowiedzi.
- No właśnie - uśmiechnęła się Cyganka - Ale musicie wiedzieć, że gdy tylko rozeszła się wieść o tym, że wielki i sławny Kronikarz żeni się i to jeszcze ze mną, to po całym regionie Sinnoh rozszedł się wręcz ogromny jęk rozpaczy połączony z równie potężnym krzykiem oburzenia. I chyba nie ma w tym nic dziwnego. Wszak wszystkie jego wielbicielki z miejsca straciły możliwość związania się z nim.
- Domyślam się - parsknęłam śmiechem - Ale zakładam, że wcale się tym nie przejąłeś, Hubercie?
- Skądże znowu - odpowiedział wesoło Kronikarz - Przecież ja bardzo kocham Candelę, a ona kocha mnie. Jesteśmy pewni swojego uczucia, bo znamy się od bardzo dawna, od czasów dzieciństwa i zawsze byliśmy sobie bliscy. Dlatego tym bardziej byliśmy pewni tego uczucia, które nas ze sobą połączyło. Więc niby czym miałem się przejmować?
- A nie istniała obawa, że stracisz wiele wielbicielek swoim ślubem? - zapytała Dawn.
- Owszem, istniała, ale gdybym miał z powodu takiego drobiazgu nie poślubić kobiety mojego życia, to bym chyba był idiotą.
- Ja z kolei nie mogłabym poślubić idioty - dodała dowcipnie Candela - Więc cóż... Wszystko zmierza do tego, że byliśmy sobie pisani z Hubertem i nic tego zmienić nie mogło. Nawet brak wielu fanek.
- A więc mówisz, że znacie się od najmłodszych lat? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- No tak. Ale chyba już wam o tym opowiadałem.
- Możliwe. Wybacz, mogłem zapomnieć. Ale wiesz, pytam o to przede wszystkim dlatego, że ja i Serena też się poznaliśmy jako dzieci.
- Naprawdę? No proszę - Kronikarz popatrzył na nas z uśmiechem - A więc na pewno doskonale rozumiecie uczucie, jakie połączyło mnie i moją lubą i to od pierwszej chwili, gdy się poznaliśmy.
- Oj tak, oboje doskonale je rozumiemy - odpowiedziałam, podchodząc do Asha i ściskając czule jego dłoń - Poznaliśmy się jako dzieci, od samego początku byliśmy sobie bliscy, a za jakiś czas się pobierzemy.
- Naprawdę? To doskonale - powiedział bardzo zachwycony Kronikarz - Przybywa nam miłości na tym świecie tak, jak być powinno.
- I bardzo dobrze - dodała Candela.
- Hurra! Niech żyje miłość! - zawołała radośnie Angelika, podskakując wesoło w górę wraz ze swym Flabebe.
Ash z wielkim uśmiechem na twarzy klasnął w dłonie, przerywając tę euforię.
- Cieszę się, że was to cieszy, ale chyba zapomnieliśmy o tym, że miała się tu odbyć próba do wieczornego występu.
Kronikarz parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Tak, masz rację. Dobrze, że mi o tym przypomniałeś. Bywam czasem roztargniony, ale cóż... Od czego mam rozsądnych przyjaciół, którzy zawsze mi przypomną co i jak? Ale dość tego gadania! Pora już brać się do pracy. W końcu nie płacą nam za euforię i wesołe rozmowy.
To mówiąc zwrócił się do swoich czterech Pokemonów, stanowiących jego orkiestrę i zawołał:
- Kochani, bierzemy się do dzieła! Zagrajcie „Cztery nogi“!


Pokemony wydały z siebie wesołe dźwięki, a Hubert spojrzał na siostrę i żonę, mówiąc:
- A wy szykujcie się. Zaraz zaczynamy. Publiczność czeka. Nie każmy jej czekać zbyt długo.
Następnie trójka artystów ustawiła się przed nami, ich mała orkiestra zaczęła wesoło grać, zaś Kronikarz podrygując radośnie zaśpiewał:

Jakbym ja się śmiał...
Jakbym ja się strasznie śmiał.
Rzeczywiście - co bym ja wyczyniać mógł,
Gdybym, dajmy na to, miał...
Gdybym tak, przypuśćmy, miał...
Zamiast jednej pary drugą parę nóg!

Gdybym ja miał cztery nogi:
Dwie długie nogi, dwie krótkie nogi,
To bym ja mógł, Boże drogi,
Raz być wysoki, raz niski znów!
Ja mógłbym w cyrku występować,
Forsę w portfel chować.
Ach! Co za raj!
Ja mógłbym tańczyć do obłędu
Trzy miesiące z rzędu,
Bo wciąż bym tańczyć mógł
Na innej parze nóg!

Gdybym ja miał cztery nogi,
To mógłbym mężom przyprawiać rogi.
Mąż by mnie nie mógł złapać wcale,
Bo miałbym stale dwie pary nóg!

Gdy śpiewał ostatnią zwrotkę piosenki, to Angelika stanęła za nim w taki sposób, że było widać tylko jej nogi i przez chwilę wydawało się nam, że Hubert naprawdę posiada cztery nogi, co oczywiście było niesamowicie zabawne. Z kolei, jak śpiewał o przyprawianiu rogów, Candela przysunęła się lekko do niego, wyciągnęła prawą dłoń i wystawiła z niej dwa palce tuż za głową Huberta, co sprawiało wrażenie, jakby to on właśnie miał rogi, co jeszcze spotęgowało nasz śmiech. A gdy Kronikarz spojrzał na Cygankę, ta zrobiła minę niewiniątka i udawała, że nic złego nie robi. Hubert natomiast przybrał groźną minę (choć oczywiście ta groźba malująca mu się na twarzy była udawana), po czym zaczął znowu śpiewać:

Jakbym ja się śmiał...
Jakbym ja się strasznie śmiał,
Rzeczywiście - co bym ja wyczyniać mógł,
Gdybym, dajmy na to, miał...
Gdybym tak, powiedzmy, miał,
Oprócz jednej pary drugą parę nóg!

Wtedy to wyskoczyła przed niego Angelika, która była wesoła i wprost promieniała z tej wesołości. Dziewczynka miała na sobie różową sukienkę i słomkowy kapelusz, a w prawej dłoni trzymała laseczkę. Gdy tylko stanęła przed bratem, to zaraz zaczęła wesoło tańczyć wraz ze swym Flabebe (także w kapeluszu oraz z niewielką laseczką - dopasowanymi do jego rozmiarów), po czym radośnie zaśpiewała:

Gdybyś ty miał cztery nogi,
To miałbyś kłopot: co z nimi zrobić?
Bo każda miałaby wymogi,
A buty drogie, to straszna rzecz!
Co prawda, mógłby człek pohulać,
Bawić się, ululać,
Jak mur by stał!
Nikt by nie stawiał chwiejnych kroków,
Nie leżałby w rynsztoku,
Bo cztery nogi, nie?
To nie są to, co dwie!

Lecz faktycznie cztery nogi,
To byłby luksus cokolwiek drogi,
A zwłaszcza, gdy człek jest ubogi,
Muszą dwie nogi wystarczyć mu!

Dziewczynka i jej Pokemon tańczyli wesoło przed Kronikarzem, który patrzył na to z wyraźnym zachwytem. Widać było aż nadto dobrze, iż jest on dumny z postępów swej małej uczennicy.
Tymczasem Angie ustąpiła miejsca Candeli, która tańcząc dość zalotnie wokół swego męża zaśpiewała:

Gdyby pan miał cztery nogi,
To byłbyś mężem doprawdy drogim.
Twoją żoną bym została,
Ja bym kochała cię tak, że strach.

Bo dajmy na to jesteś w pracy.
Co ja na tym tracę? Dwie z twoich nóg.
Lecz za to drugie nogi obie
Zawsze mam przy sobie,
Więc cztery nogi mieć to pierwszorzędna rzecz.

Więc sprawże sobie, mój Walery
Jeszcze dwie nogi nowe, żebyś miał cztery.
Gdy to zrobisz mój kochany,
Wtedy zostanę żoneczką twą.

Chwilę później cała trójka ludzkich artystów w towarzystwie swojej wiernej pokemoniej orkiestry zaczęła wesoło skakać przed nami i robiła to tak długo, aż muzyka dobiegła końca. Wtedy to my podziękowaliśmy za ten jakże wspaniały występ naszym przyjaciołom jak najbardziej zasłużonymi brawami.
- To było po prostu wspaniałe! - zawołałam.
- Jeżeli tak wystąpicie przed publicznością, to porwiecie ich, możecie być tego pewni - powiedział Ash.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - dodała Dawn - To było niesamowicie zabawne i urocze.
- Cieszę się, że tak mówisz - uśmiechnął się Hubert - Ale to nie koniec występów, jakie szykujemy dla naszej publiczności na dzisiaj. Pokażemy wam jeszcze kilka. W końcu musimy je przećwiczyć przed występem, a jak już ćwiczyć, to najlepiej w obecności przyjaciół.
- Święte słowa - zaśmiała się Candela.
- To do dzieła! - zawołała Angelika.

***


Wieczorem odbył się kolejny występ Kronikarza, na którym zaśpiewał on niejedną uroczą piosenkę, a prócz tego jeszcze wystawił kilka wesołych, krótkich spektakli satyrycznych, z których ludzie śmiali się wręcz do łez i nic dziwnego, bo były one naprawdę zabawne. My sami byliśmy nimi wręcz zachwyceni i z niekłamanym zachwytem podziwialiśmy je ze swego stolika, który zajmowaliśmy, ciesząc się nie tylko występem, ale też i możliwością zamówienia z karty dań wszystkiego, czego tylko zechcemy i to całkiem za darmo. Najwięcej z tej możliwości skorzystali Ash i Pikachu, którzy są wręcz nieopanowanymi żarłokami, ale z ich korzystną dla nich przemianą materii zawsze utrzymują szczupłą sylwetkę - choć może to nie tyle kwestia przemiany materii, co po prostu aktywnego trybu życia, jaki obaj wiodą, co przecież też jest możliwe.
Wracając jednak do głównego tematu, to muszę powiedzieć, że zabawa była naprawdę przednia i dobrze się bawiłam, podobnie, jak moi towarzysze podróży. Oglądając przedstawienie jednak nie miałam pojęcia o tym, iż już niedługo rozpocznie się kolejna niesamowita przygoda z naszym udziałem, po której jeszcze bardziej będę pragnąć powrotu Asha do branży detektywa.
Wszystko zaczęło się podczas kolejnego przedstawienia Kronikarza. Siedzieliśmy wtedy przy stoliku i podziwialiśmy to, co wyczynia na scenie nasz serdeczny przyjaciel, gdy nagle usłyszeliśmy czyiś męski głos, którzy powiedział:
- Wspaniały, prawda?
Obróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy, że przed nami stoi jakiś wysoki mężczyzna, z wyglądu bardzo podobny zarówno do Asha, jak i do jego ojca. Uśmiechał się on do nas bardzo przyjaźnie, a my z miejsca go rozpoznaliśmy.
- Pan John Ketchum! - zawołałam radośnie.
- Tak, to właśnie ja, moja droga Sereno. Miło mi, że mnie pamiętasz - odpowiedział na to detektyw, całując mnie w dłoń na powitanie, kiedy już wstałam od stolika, aby go należycie powitać - Jakże się cieszę, że znowu mogę cię widzieć i twoich przyjaciół także. Witaj, Ash. Jak widzę, wciąż twój wierny Pikachu ci towarzyszy, co osobiście bardzo mnie cieszy. Dawn, moja droga! Jakże się miewasz? No proszę, także przyprowadziłaś ze sobą Pokemona i to nawet dwa. Piplupa i Buneary. Miło mi was powitać.
- Nas pana również - odpowiedziała mu Dawn z uśmiechem.
- Co pana tu sprowadza? Czy występy pana chrześniaka? - zapytał Ash, patrząc z uwagą na mężczyznę.
- Tak, choć prawdę mówiąc nie tylko to - odparł mężczyzna, siadając przy naszym stoliku - Mam również inne powody, dla których tu przybyłem.
- Poważnie? A jakie? - zapytałam.
- Chodzi o sprawę, że tak powiem... detektywistyczną.
- Poważnie?! - zawołałam zaintrygowana - Brzmi ciekawie.
- Nie zapominaj, Sereno, że my już nie bawimy się w rozwiązywanie zagadek - przypomniał mi Ash.
- Może i nie, skarbie, ale przecież posłuchać nie zaszkodzi, prawda? - odpowiedziałam mu pytaniem na pytanie.
Mojemu ukochanemu trudno było zaprzeczyć temu twierdzeniu, zaś ja sama celowo pominęłam milczeniem to, iż nie spodobało mi się, że Ash mówi za siebie i za mnie jednocześnie, bo przecież to, iż on nie rozwiązuje już zawodowo zagadek nie oznacza wcale, że ja również nie mam prawa tego robić. Niestety, w tej sprawie ex-detektyw trochę się zagalopował, ale tak prawdę mówiąc wtedy miałam znacznie ważniejsze sprawy na głowie, aby poruszać ten temat i po prostu pominęłam go milczeniem i spojrzałam na Johna Ketchuma, pytając:
- Mógłby nam pan opowiedzieć, co to za sprawa?
- Prawdę mówiąc w swoje sprawy wolę nie mieszać osób trzecich, ale też doskonale wiem, że jeżeli wam coś powiem, to zachowacie dyskrecję - odparł na to detektyw z uśmiechem na twarzy - A poza tym wam właśnie zawdzięczam fakt, iż mój kochany chrześniak wciąż żyje. Dlatego też jestem wam winien całkowitą szczerość oraz uczciwość w tej sprawie, jak również pełne zaufanie.
- Czyli powie nam pan? - zapytała Dawn.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział wesołym tonem jej pradziadek - A więc już wam mówię. Chodzi o to, że przybyła do mnie pewna młoda dama.
- Ulala! A ładna chociaż? - zaśmiał się wesoło Ash.
Dawn spojrzała na niego groźnie, jednak jej brat w ogóle się tym nie przejął, tylko śmiał się dalej, zaś John Ketchum był najwidoczniej lekko zawstydzony tym pytaniem, gdyż odchrząknął i powiedział:
- Owszem, ładna, ale przypominam ci, mój chłopcze, że ja mam żonę i dzieci. A konkretnie dwóch synów, gdybyś pytał.
- Wiem o tym, mówił nam pan - odpowiedział mu Ash - Choć jeszcze nie mieliśmy okazję ich poznać.
- Spokojnie, jeszcze ich poznasz - pokiwał głową mężczyzna - Mają zamiar tu przybyć za kilka dni, ale wracając do tematu, to chodzi mi o to, że nie ma tutaj znaczenia, czy ta kobieta jest ładna, czy też nie. Ja mam swoją rodzinę i romansów bynajmniej nie zamierzam szukać.
- Ja wcale panu tego nie sugeruję - zaśmiał się Ash - Ale proszę już powiedzieć, czemu ta kobieta zwróciła się do pana i z jaką sprawą przyszła.
- Oczywiście, już to mówię - John Ketchum przysunął się bliżej do stolika, abyśmy go lepiej słyszeli i rzekł: - Sprawa wygląda następująco. Ta kobieta chce mnie prosić, abyśmy odzyskali pewien przedmiot, który swego czasu ukradł jej ojciec.
- Ukradł?! - zawołałam zdumiona.
- Ukradł?! - dodała równie zdziwiona Dawn.
- Pika?! Bune?! - zapiszczeli Pikachu i Buneary, podnosząc swoje pyszczki znad miseczki z przysmakami, które jedli.
Ash zaś nie patrzył zdziwiony na swojego pradziadka, a jedynie tylko uśmiechał się dowcipnie, na co miał wpływ wypity przez niego szampan, albo też to, że mój ukochany spodziewał się po swoim przodku tych samych rzeczy, co po sobie, czyli pomagania różnym osobom, nawet takim, które niekoniecznie zachowują się godnie.
- Tak, ja wiem, że to może waszej trójce wydawać się co najmniej dziwne, że pomagam złodziejowi i jego córce, ale sprawa jest nieco bardziej skomplikowana niż się wydaje. Słyszeliście o Vitto Virgionne?
- Vitto Virgionne? - spytałam zdumiona - To nazwisko coś mi mówi, ale nie mam zbytnio pewności, co konkretnie.
- Mnie się kojarzy z mafiosą - powiedziała Dawn.
- I dobrze ci się kojarzy, bo to mafioso - odpowiedział jej pradziadek - A konkretnie rzecz ujmując to największy mafioso w całym regionie Kanto.


Spojrzeliśmy z jeszcze większą uwagą na naszego rozmówcę.
- Czy to jego córka poprosiła pana o pomoc? - zapytał Ash.
- Nie, ale sprawa dotyczy bezpośrednio jego. Chodzi o to, że senior Virgionne wykupił na licytacji pewien bardzo cenny posążek.
- Jak cenny? - zapytał Ash.
- Bardzo cenny. To posążek Złotego Pidgeota zrobiony ze szczerego złota. Zapewniam waś, że ma swoją wartość.
- Skoro więc Vitto Virgionne go wykupił, to o co chodzi z tą kradzieżą? - zapytałam.
- Już mówię. Niedługo po kupnie wykradł mu go pewien złodziejaszek. Ten złodziejaszek został złapany przez ludzi Vitto i przyznał im się do tego, że przekazał łup swojemu zleceniodawcy.
- Czy mówił, kto jest tym zleceniodawcą? - spytałam.
- Tak. To inny mafioso, Luigi Corlaone. Vitto nie chce wojen gangów, które zdecydowanie nie przyniosłyby nikomu pożytku, dlatego postanowił jakoś inaczej odzyskać swoją własność. Córka tego złodziejaszka zgłosiła się do mafiosa prosząc o wypuszczenie ojca. Vitto wyraził zgodę, ale tylko pod warunkiem, że wcześniej odzyska swoją własność. Córka złodziejaszka, panna Harriette zaproponowała, że może odzyskać Złotego Pidgeota, jeśli w zamian za niego odzyska ojca i to w nienaruszonym stanie. Virgionne się zgodził, ale panna Harriette obawia się, że negocjacje z panem Corlaone mogą być dla niej za trudne. Dlatego też wynajęła mnie, abym pomógł jej wykonać tego zadanie.
- Aha... A więc tak to wygląda - rzekł Ash, powoli sącząc szampana z kieliszka - Bardzo interesujące. To ciekawa sprawa i raczej nie ma w niej żadnej zagadki.
- Może i nie ma, ale detektyw nie musi zajmować się tylko zagadkami - zaśmiał się John Ketchum - Dlatego właśnie przybyłem tutaj, gdzie swoją siedzibę ma senor Corlaone. Chcę z nim porozmawiać i przekonać go do oddania statuetki.
- I uważa pan, że go pan przekona? - spytałam.
- Wierzę w to. A moja klientka wierzy we mnie. Więc sprawa jest dla mnie jasna.
Ash znowu napił się szampana, spojrzał uważnie na swego pradziadka i zapytał:
- A czy moglibyśmy panu towarzyszyć w tych negocjacjach?
- Będzie mi bardzo miło, jeśli to zrobicie, moi drodzy - odpowiedział mu John Ketchum - Ostatnio, kiedy mi pomogliście, to ocaliliście mojego chrześniaka przed szubienicą, dlatego teraz nie ma takiej rzeczy, której bym wam odmówił, a już na pewno nie takiej.
- I bardzo się z tego cieszę - rzekł mój luby.
Spojrzałam na niego dość ironicznie.
- No proszę, kochanie - powiedziałam po chwili - A wydawało mi się, że już więcej nie bawimy się w detektywów. Tak chyba właśnie szła twoja wypowiedź, prawda?
Ash zaśmiał się delikatnie, ale nie dał się zbić z pantałyku, gdyż zaraz mi odpowiedział, równie złośliwym tonem:
- Kochanie, pozwolę sobie sprostować. Chodziło mi o rozwiązywanie zagadek, a ta sprawa zagadką nie jest. Tutaj sprawa jest o wiele prostsza. Chodzi tu o to, aby odzyskać pewien przedmiot od człowieka, który go ma. Nie ma w tej historii żadnej zagadki, więc możemy się nią swobodnie zająć.
Uśmiechnęłam się do niego bardzo ironicznie, ponieważ jego sposób myślenia był bardzo ciekawy. Widziałam aż nadto wyraźnie, że mojego ukochanego wyraźnie ciągnie do tego, aby znowu rozwiązywać zagadki, ale z powodu swojej dumy i w ogóle nie chce się do tego przyznać. W końcu dał słowo i musiał go dotrzymać, a w każdym razie tak właśnie czuł. Poza tym uważał, iż wypalił się jako detektyw i dla oszczędzenia sobie wstydu powinien lepiej dać spokój z rozwiązywaniem kolejnych spraw. Prócz tego wychodził z założenia - po tym nieszczęśliwym wypadku z Clemontem - że ściąga swoimi przygodami detektywistycznymi kłopoty na innych, a już zwłaszcza na przyjaciół, czego bardzo chciał uniknąć. A zatem sporo było tych motywów jego przejścia na emeryturę. Wiedziałam jednak doskonale, że aż go ciągnie do tego, aby wrócić do pracy, ale jego upór i determinacja w skrupulatnym wypełnianiu tego, co sobie postanowił były tutaj większe niż cokolwiek. Liczyłam wszakże na to, iż im więcej będzie tej tęsknoty za dawnymi czasami, tym chętniej w końcu rzuci w kąt tę przeklętą emeryturę i powróci do służby. Nie wiedziałam, jak długo przyjdzie mi czekać, jednak widząc jego chęć pomocy swojemu pradziadkowi domyślałam się, iż być może nastąpi to szybciej niż podejrzewam.
Tymczasem na scenie pojawił się konferansjer zapowiadając kolejny występ Kronikarza w piosence, będącej zupełną nowością, znaną jak dotąd tylko w jego ojczystej Polsce.
- A zatem powitajmy gromkimi brawami naszego artystę i oglądajmy  jego występ z podziwem, na który on całkowicie zasługuje! - zakończył konferansjer swoją przemową.
Publiczność zaczęła bić brawo, a mężczyzna zszedł ze sceny, zaś po chwili wkroczył na nią Kronikarz w stroju włóczęgi tak często odgrywanego przez Charliego Chaplina. Nad wargą miał domalowany charakterystyczny wąsik, na głowie melonik, zaś w dłoni laseczkę. Uśmiechnął się do swojej publiki, po czym zaczął śpiewać:

Łachmany, ale tyle gracji,
Melonik ten, laseczka ta.
Bez niepotrzebnej prezentacji.
Wiadomo zaraz: Tak, to ja.

Na twarzy uśmiech niby lampa,
Świecący poprzez świata mrok.
I buty, zdarte buty trampa
I taki niepokaźny krok.
I wąsik, luksus mój i szyk.
Podkręcam go, a wszyscy w ryk.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten pląsik.
I wdzięk, i lęk, i mina,
I śmiech - tak jest, to ja.
Ach, panie! Ach, panowie!
Tak trzeba, śmiech to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To jedyna piosnka ma.

Pamiętasz, była raz sobota,
Gdyś smutny, biedny, sam jak pies
Był w kinie na „Gorączce złota“,
A jednak śmiałeś się do łez.
A pani sobie przypomina,
Po swej żałobie pierwszy raz,
Gdyś przyszła na mój „Cyrk“ do kina -
Dostrzegłem w mroku twoją twarz,
Zrobiłem tylko tak, a ty
Zaczęłaś śmiać się już przez łzy.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten pląsik.
I wdzięk, i lęk, i mina,
Gdy mnie policja gna.
Ach, panie! Ach, panowie!
Ten śmiech, ten śmiech to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To cała piosnka ma.

Niestety, konkurencja czuwa.
Ostatnio na mój skromny tron
Zazdrosny rywal się wysuwa.
Kandydat nowy, groźny ON.
Milczenie me zastąpił wrzaskiem.
Mój śmiech przemienić pragnie w strach.
Melonik mój mianował kaskiem.
Policja także za nim, ach...
Mój wąs, rekwizyt mój, mój trik
Wziął, wypiął go, a wszyscy w ryk.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten dąsik.
I wdzięk, i lęk, i mina,
I śmiech - tak jest, to ja.
Ten krzyk nad ludu mrowie,
Że krew, że gniew to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To smutna piosnka ma.

Ten wąsik! Ach, ten wąsik!
Ten wzrok, ten lok, ten dąsik.
To jego czy Chaplina?
Kto więcej światu dał?
Świat z niego się, panowie,
Już śmieje, śmiech to zdrowie.
Titina! Ach, Titina! To cała piosnka ma.



Po zakończeniu piosenki wszyscy ludzie zaczęli wręcz dziko klaskać w dłonie, a do tego śmiać się bardzo głośno. My również klaskaliśmy, choć moje serce nawiedziła smutna myśl, którą musiałam komuś wyrazić. Z tego też powodu  pochyliłam się do Asha i szepnęłam mu na ucho:
- Biedni ludzie.
- Dlaczego biedni? - spytał zdumiony mój luby.
- Przyszło mi właśnie na myśl, że ci wszyscy ludzie teraz się śmieją z małego, szalonego kaprala, a za trzy miesiące już nie będzie im do śmiechu, gdy ten łajdak rozpocznie wojnę i utopi świat w morzu krwi.
Ash natychmiast posmutniał, gdy to powiedziałam. Popatrzył potem na mnie czule, mówiąc:
- Tak... To prawda. Biedni ludzie. Biedni, głupi ludzie. Teraz się śmieją i lekceważą Hitlera nie wiedząc, co on potrafi. Czy wobec tego my także powinniśmy się śmiać?
Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, kiedy nagle rozległy się dźwięki hymnu III Rzeszy, a następnie wkroczyła na scenę Angelika, ale jakaś taka inna, zupełnie inna niż dotychczas. Tym razem miała na sobie czarną spódniczkę, białe rajstopy, czarne butki, a także górę od munduru noszonego przez Hitlera. Miała jeszcze czarną, krótko obciętą perukę oraz doczepiony do niej wąsik. Wszyscy zaczęli ryczeć ze śmiechu na jej widok, a dziewczynka popatrzyła na widownię groźnym wzrokiem i krzyknęła:
- Cicho! Cicho! Rue! Wszyscy rue!
Następnie popatrzyła na Huberta bardzo groźnym wzrokiem, a jej brat wydawał się być tym wręcz przerażony.
- Cóż ja widzę? Szanowny Herr Kronikarz wyśpiewuje o meine osoba jakieś złośliwe piosenki?
- Ja? - spytał Kronikarz, skutecznie udając strach.
- Aha! A więc przyznajecie się do tej zbrodni?! - zawołała Angelika oskarżycielsko
- Słucham?! Ależ skąd!
- Przed chwilą odpowiedzieliście „tak“ na moje pytanie.
- Ja?!
- No, ja! Ja, ja! Właśnie ja!
- Proszę wybaczyć, ale nie rozumiem.
Angelika zmierzyła go wzrokiem i rzuciła złośliwie.
- Prawdę mówiąc, to wyglądasz pan na takie „nie rozumiem“. Mówisz pan „ja“, a za chwila „nein“ i nie wiadomo, jak to odbierać. Albo wiadomo. Pan sobie kpi z meine osoba.
- Ja?! To znaczy... W żadnym razie, mein fuhrer! W życiu bym się na to nie odważył!
- A te piosenki o jakimś wąsiku, to niby was?
- To piosenka o znakomitym aktorze Chaplinie.
- Doprawdy? Być może - Angelika założyła ręce na plecy i zaczęła chodzić po scenie - A meine osoba się wydaje, że Herr Kronikarz szydzi sobie z meine osoba. A szydzić sobie z meine osoba to najwyższa zbrodnia.
Kronikarz, który udawał przerażonego jej słowami, zawołał:
- Ależ mein fuhrer! Ja bym się w życiu na to nie zdobył! Poza tym to tylko piosenka!
- Piosenki są szkodliwe!
- Ale cóż to by była za władza, która by się bała piosenek? I to do tego jeszcze satyrycznych?
- Aha! Czyli przyznajecie, że to satyra z meine osoba?
- Ależ nie! No, może troszeczkę...
- A więc „ja“ czy „nein“?
- Chyba jednak „ja“.
- No proszę - Angelika przybrała groźną minę - Macie odwagę kpić z meine osoba? A wiecie, że za to jest obóz pracy?! Co najmniej?!
- Co najmniej? To aż się boję tego, jaka może być najgorsza kara.
- Nie chcecie tego wiedzieć, Herr Kronikarz.
- Skoro tak mein fuhrer mówi...
- Tak! Wasz mein fuhrer tak mówi i tak ma być! Od dzisiaj żadnych satyr z meine osoba, bo inaczej moja wrona z czapki mi odleci, a jak ona odleci, to ja dostać zawału, a jak ja dostać zawału, to tylko z panem, Herr Kronikarz!
Cała sala zaczęła ryczeć ze śmiechu, a Hubert wydawał się być bardzo przerażony tymi słowami.
- Ale za co, mein fuhrer?! Przecież to tylko satyra!
- Satyra jest niebezpieczna!
- Ale prawdziwa władza nigdy nie boi się satyry.
- Oczywiście, że nie. Bo jej zakazuje! Jak się coś zakazuje, to tego nie ma, a jak czegoś nie ma, to nie trzeba się tego bać.
Znowu wielka salwa śmiechu była odpowiedzią na te słowa, na co Angelika zareagowała złością, tupiąc gniewnie nóżką i krzycząc:
- Cicho! Cicho! Rue! Nie wolno się śmiać z meine osoba! Od tej pory to wszystko jest zakazane! Rue! Mówię dziś do was! Zabronię występów! Zabronię pisania! Zabronię śpiewania! Zabronię wierszy! Zabronię takich piosenek! Ostrzegam was, jeśli się nie zgodzicie, zabronię was wszystkich! I to od zaraz!
Ponieważ publiczność reagowała na te słowa tylko kolejnymi salwami śmiechu, to dziewuszka zawołała groźnie:
- Rue! To wy tak?! Gut! A więc od dzisiaj zabraniam was wszystkich! Wszyscy jesteście zakazani! Wszyscy macie zakaz na życie! Formalnie was już w ogóle nie ma!
Publiczność zareagowała na to jeszcze większym śmiechem, a mała Angelika spojrzała na brata, mówiąc doń:
- Tak się wprowadza porządek w kraju, Herr Kronikarz.
Po tych słowach zeszła ze scena, żegnana ogromną burzą oklasków, a jej brat ukłonił się publiczności i pobiegł szybko za nią. Teraz to nawet my się śmialiśmy z tego występu, bo też prawdę mówiąc trudno było przy tym zachować powagę, nawet wiedząc, co się stanie za kilka miesięcy.

***


Opowiadanie Kronikarza c.d:
Ponieważ, jak powiedział mój ojciec chrzestny, mieliśmy zostawić coś dla policji, to po przesłuchaniu służby wyszliśmy powoli z domu państwa Loupian, po drodze jeszcze przez chwilę rozmawiając z gospodynią, która bardzo chciała wiedzieć, co też obaj odkryliśmy. Powiedzieliśmy jej to, co jej mogliśmy przekazać, nie narażając przy tym dobra śledztwa. Oczywiście nie zawarliśmy w swoich wyjaśnieniach żadnych obaw, jakie posiadaliśmy z moim ojcem chrzestnym na temat całej tej sprawy, a mieliśmy je i to dużo, jednak póki co woleliśmy je zachować dla siebie i nie mówić ich nikomu, nawet tak uroczej kobiecie, jak pani Loupian.
- Oczywiście zajmiemy się całą tą sprawą, to pewne - powiedział John Ketchum do naszej miłej gospodyni - Inspektor Jenny jest bardzo dobrym śledczym, jednakże i my ze swojej strony również dołożymy tyle, ile tylko możemy, aby pomóc policji rozwikłać tę zagadkę.
- Jestem tego pewna - powiedziała pani Loupian - Słyszałam wiele o pańskiej reputacji, panie Ketchum i jest ona naprawdę bardzo pochlebna. Mówią o panu, iż jest pan geniuszem pośród tępaków i wierzę w te słowa. Dlatego właśnie tym bardziej liczę na panów.
Po tych słowach rozejrzała się dookoła i dodała przyciszonym tonem:
- Prawdę mówiąc liczę na panów pomoc tym bardziej dlatego, że mam pewne podejrzenia, co do tej sprawy.
- Jakie podejrzenia, proszę pani? - zapytałem.
- Nie umiem ich dokładniej sprecyzować, ale w tej sprawie jest coś nie tak. Wiem, że o zmarłych nie powinno się źle mówić, jednak uważam, iż w tej sprawie najważniejsza jest uczciwość, a nie dobre maniery.
- Słuszna postawa - zachichotał mój ojciec chrzestny - A więc jakie ma pani podejrzenia, droga pani?
- Widzicie panowie, Chambard zawsze wydawał mi się gnidą i osobą, która dla pieniędzy sprzedałaby nawet własną matkę, jednak mimo wszystko trudno mi  jest uwierzyć w to, że włamałaby się tutaj, aby ukraść szmaragd McDelingów.
- Zawsze pani trzymała ów klejnot w sejfie w gabinecie swojego męża? - zapytał John Ketchum.
- Tak. Tam był najbezpieczniejszy.
- Chyba tak niekoniecznie, skoro pan Chambard bez trudu go otworzył - wtrąciłem złośliwym tonem.
- Najwyraźniej, ale jak dotąd nigdy nie było z nim problemów - rzekła kobieta - Pewnie dlatego, że jeszcze wcześniej nie mieliśmy tutaj włamania, ale mimo wszystko wierzyłam, iż ta kasa jest miejscem bezpiecznym dla każdego przedmiotu w tym domu. Jak widać, myliłam się. A czy wiadomo już, kto był wspólnikiem Chambarda?
- Jeszcze nie, ale tak prawdę mówiąc, to niewiele osób pasuje do tego wizerunku. Drogą eliminacji wykluczymy wszystkich nieodpowiednich i złapiemy prawdziwego, a wtedy pani i jej mąż będziecie pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą.
- Trzymam panów za słowo. Ale weźcie też panowie pod uwagę moje obawy, bardzo proszę was o to. Ta cała sprawa wygląda podejrzanie i nie chcę, abyście panowie pominęli cokolwiek.
- Proszę się nie obawiać, proszę pani. Sami mamy podejrzenia, co do tej sprawy i pani obawy tylko pogłębiają nasze. A więc z pewnością ich nie pominiemy, to więcej niż pewne.
Po tych słowach John Ketchum ponownie z szacunkiem ukłonił się kobiecie i wyszedł, a ja uczyniłem to samo.
- Ta sprawa brzmi naprawdę dziwnie, nie sądzisz? - spytałem.
- Aż za bardzo - odparł na to mój ojciec chrzestny - Ale wolę o tym nie rozmawiać tutaj. Mam jakieś dziwne przeczucia, że tutaj jest za dużo uszu do słuchania.

***


Wróciliśmy więc do mieszkania Johna Ketchuma, po czym usiedliśmy razem w gabinecie, rozpaliliśmy ogień w kominku i zaczęliśmy się naradzać na temat tej sprawy.
- Nabij sobie fajkę, jeśli chcesz - powiedział do mnie mój gospodarz, sam również nabijając sobie fajkę.
Chociaż rzadko paliłem, tym razem tak właśnie zrobiłem, także już po chwili pokój wypełniła przyjemna woń tytoniu.
- Co sądzisz o zabójstwie Chambarda? - zapytałem.
- Moim zdaniem sprawa jest co najmniej podejrzana - odpowiedział mi mój ojciec chrzestny - I to z kilku powodów. Po pierwsze znam osobiście wszystkich kasiarzy w tej okolicy i wiem jedno... Żaden z nich nigdy nie używał broni. Chyba tylko po to, aby postraszyć strażników banku, ale poza tym żaden z nich nigdy nie strzelał. To za duże ryzyko. W razie wpadki wyrok jest o wiele większy. Poza tym przecież kasiarze to artyści w swoim fachu. Nie zabijają podczas roboty, bo to by im zepsuło opinię. Ludzie ich lubią, dlatego też uśmiercenie kogokolwiek odebrałoby kasiarzom renomę bandytów w rękawiczkach. Jak więc już mówiłem, to za duże ryzyko. Po drugie widziałem wyraźnie tę kasę. To jest jeden z najlepszych na świecie sejfów. Znam tylko trzech kasiarzy, którzy by umieli takie coś otworzyć, a i tak dwóch z nich siedzi, a trzeci z kolei zwiał policji i wątpię, aby przybył tutaj dokonać skoku. To nie jest typ ryzykanta, który aż tak mocno ryzykuje.
- Interesujące stwierdzenie. No, a co z trupem? Czy to nie dziwne, że miał aż tak mocno zaciśniętą pięść?
- No właśnie, Hubercie! Właśnie! To jest bardzo podejrzane! Stężenie pośmiertne występuje nieraz szybciej niż myślimy, ale my widzieliśmy ciało Chambarda około pół godziny po jego śmierci. Nie powinien więc być już zimny i sztywny. To za wcześnie na takie coś.
- Rozumiem. Czyli co sugerujesz?
- Sugeruję, że Chambarda zabito wcześniej, a potem po dłuższym czasie strzelono w ścianę z pistoletu, aby obudzić ludzi w całym domu i dać im znać o tym, co się stało.
- Ale przecież to bez sensu! Po co zadawać sobie tyle trudu?
- Dobre pytanie. Podejrzewam, że ktoś w ten sposób zapewnia sobie alibi.
- Ale przecież po strzale bardzo szybko ludzie zbiegli się i wpadli do gabinetu, a tam przecież nikt nie widział zabójcy.
- Mógł zdążyć uciec i schować się w bezpiecznym miejscu.
- Bardzo być może. Ale kto to zrobił i dlaczego?
- Tego nie wiem. Wiem jednak, że nie wszystko jest takie, jakim się wydaje.
- No, a co do tych włosków, które znalazłeś na oknie?
- Nie wiem jeszcze, ale chcę je zbadać. Moim zdaniem one są kluczem do tej sprawy.
- Może to włosy zabójcy?
- Być może, chociaż wydają mi się one raczej fragmentem sierści niż włosami ludzkimi.
- Sierści?
- Tak. Potrafię odróżnić jedno od drugiego i to gołym okiem, ale rano przyjrzę się temu przez mikroskop. Sądzę, że w ten oto sposób odkryję coś bardzo ciekawego. A na razie popykajmy fajkę do końca, a potem chodźmy spać, bo inaczej jutro w ogóle nie wstaniemy z łóżek.
Posłuchałem jego rady i wypaliliśmy fajki, a gdy już skończyliśmy to robić, to udaliśmy się na spoczynek.
Mimo naszych starań nie zdołaliśmy wstać o samym poranku, gdyż za długo siedzieliśmy w nocy nad całą sprawą, abyśmy mogli położyć się spać o przyzwoitej porze i wstać wcześnie rano. Ale tak czy siak następnego dnia powoli wstałem, poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie posiłek i zjadłem go w spokoju, a kiedy już to zrobiłem, to poszedłem do gabinetu mojego ojca chrzestnego, gdzie zastałem jego gospodarza siedzącego nad mikroskopem.
- Dzień dobry, drogi Hubercie - powiedział do mnie przyjaznym tonem, jednocześnie nie odrywając wzroku od swego urządzenia - Jadłeś już?
- Tak, a ty? - spytałem.
- Coś tam zjadłem. Tyle, ile trzeba, aby nie paść z głodu.
Uśmiechnąłem się delikatnie, słysząc te słowa. To cały on. Jak coś go wciągnie, to bardzo często nie zawraca sobie głowy niczym innym, nawet czymś tak prozaicznym jak jedzenie.
- I co? Odkryłeś coś? - zapytałem po chwili.
- A i owszem... Potwierdzenie moich podejrzeń - odpowiedział mi mój ojciec chrzestny, kiwając na mnie ręką - Wiedziałem, że to sierść Pokemona i teraz mam całkowitą pewność, iż się nie myliłem.
Podszedłem bliżej, a on ustąpił mi miejsca, abym mógł spojrzeć przez mikroskop. Zrobiłem to, ale musiałem rozłożyć po chwili bezradnie ręce i zgodnie z prawdą powiedzieć:
- Wybacz, ale ja tu nic nie widzę poza kilkoma włosami.
- Przeciwnie. Widzisz wszystko, ale nie wyciągasz z tego należytych wniosków - zaśmiał się wręcz rubasznie John Ketchum - To, co masz teraz możliwość widzieć, to jest sierść Mankaya.
- Mankaya?
- Dokładnie. To wyraźnie jego sierść, nie ma innej możliwości.
- Może państwo Loupian mają takiego Pokemona?
- Może... A może miał go zabójca?
- Zabójca?
- Tak. Zabójca zabił Chambarda, potem uciekł, a jego Mankay strzelił w ścianę, aby zaalarmować cały dom, następnie umknął przez okno, gubiąc przy tym trochę sierści.
Patrzyłem na mojego ojca chrzestnego zdumionym wzrokiem.
- Ale po co ktoś miałby to robić? Nie lepiej było w ogóle nie strzelać i uciec w ciszy?
- Lepiej, ale być może zabójca właśnie chciał narobić hałasu, jednakże dopiero wtedy, gdy będzie daleko od miejsca zbrodni.
- Ale... Po co w ogóle strzelać? Po co w ogóle alarmować ludzi i w ten sposób dawać sobie alibi?
- Nie wiem - John Ketchum oparł się lekko o biurko dłonią i pokręcił załamany głową - Cała ta sprawa budzi mój wielki niepokój. Ale nie bój się, Hubercie. Rozwiążemy tę zagadkę, tylko nieco później niż myślałem.

***


Mój ojciec chrzestny nigdy nie należał do tej rasy detektywów, która to lubią zgarniać dla siebie całą sławę, a policji zostawia tylko łatkę idiotów nie umiejących sobie poradzić nawet z najprostszą sprawą. Przeciwnie, żył on zawsze w zgodzie z inspektor Jenny z Twinleaf (choć muszę dodać, iż nigdy nie byli przyjaciółmi), dlatego też, kiedy tylko odkrył, że Mankay jest zamieszany w tę sprawę, od razu poszedł do niej, aby jej przekazać ten fakt. Kobieta wysłuchała uważnie jego odkryć, a potem powiedziała:
- No proszę... Bardzo ciekawa sprawa. Mnie też to za szybkie stężenie pośmiertne nieboszczyka wydało się podejrzane, ale teraz nareszcie wiem, co było w nim nie tak. To Mankay oddał strzał, aby dać alibi zabójcy, który w tym czasie był daleko od miejsca zbrodni. Teraz tylko pytanie, do kogo ten Mankay należy?
- Trzeba się lepiej przyjrzeć ofierze - powiedział na to John Ketchum - A przy okazji również i gospodarzowi. Mam dziwne wrażenie, że Loupian coś kręci i nie jest z nami do końca szczery.
- Tych dwóch łączy wspólna przeszłość - zauważyłem - Więc być może właśnie w ich przeszłości należy szukać odpowiedzi na nasze pytania?
- Wątpię - stwierdziła Jenny - Jak na mój gust, to ta cała sprawa ma o wiele bardziej prozaiczne wyjaśnienie.
- Doprawdy? - spytałem z kpiną - A wolno wiedzieć, jakie?
Jenny uśmiechnęła się lekko i przechadzając się po swoim gabinecie powiedziała:
- Widzicie, kiedy wy dwaj bawiliście się w analizę sierści tego jakże zabójczego Pokemona, ja odkryłam, że szmaragd rodu McDelingów został przez Loupiana ubezpieczony na bardzo wysoką sumę.
- Sugerujesz oszustwo ubezpieczeniowe?
- Dokładnie.
- A więc co twoim zdaniem się stało?
- Przecież to oczywiste, Hubercie. Gerard Loupian prawdopodobnie ma problemy finansowe i ubezpieczenie bardzo by mu teraz pomogło. Dlatego też Chambard miał za zadanie z jakimś swoim kompanem ukraść szmaragd, a potem Loupian wystąpiłby o odszkodowanie. Ale niestety, przy zabieraniu szmaragdu doszło do sprzeczki o podział łupów, a wspólnik Chambarda go zabił i uciekł, po czym jego Mankay wyrobił mu potem alibi oddając strzał.
- A więc uważasz, że to Loupian stał za tym wszystkim? - zapytał mój ojciec chrzestny.
- Naturalnie - pokiwała głową Jenny - Przecież to jest oczywiste. Ten cały Loupian to gnida, a gnidy działają w taki właśnie sposób.
- Skąd wiesz, że to gnida?
- Bo znam takich, jak on. Robią słodkie i przyjazne miny, a mają diabła za koszulą.
- To są tylko twoje przypuszczenia. Równie dobrze Loupian może nie mieć z tym nic wspólnego.
- Zobaczymy, John. Sprawdzę stan jego finansów. Jeśli ma problemy, to znaczy, że ma też i motyw. A wówczas będziemy mogli go postawić w stan oskarżenia.
- Tylko na podstawie jego problemów finansowych? Nie sądzisz, że to za mało jak na poważny dowód?
- Ciekawe, że ty mi to mówisz. Ty, który sam go podejrzewasz i to na podstawie jego przeszłości.
- Bo uważam, że przeszłość ma tutaj ogromne znaczenie.
- Może ma, a może nie. Jak dla mnie lepiej jest skupić się na tym, co się obecnie dzieje.
- Nie należy lekceważyć przeszłości, Jenny.
Policjantka spojrzała ironicznie na detektywa i powiedziała:
- A więc, jeśli tak bardzo tego chcesz, to pogrzeb sobie w niej wraz ze swoim asystentem, a ja się zajmę teraźniejszością i swoją teorią.
Mój ojciec chrzestny widział, że dalsza rozmowa nie ma sensu, dlatego postanowił zakończyć to spotkanie, co zrobił następującymi słowami:
- Skoro mi dajesz pozwolenie, Jenny, to zamierzam z tego pozwolenia skorzystać. Dziękuję ci za nie. Chodźmy, Hubercie. Pora na nas.
Wyszedłem za nim, rozważając to, co właśnie usłyszałem.
- Uważasz, że Jenny się myli? - zapytałem.
- Jestem tego pewien - stwierdził John Ketchum - Jak dla mnie teoria Jenny mogłaby nawet być prawdziwa, gdyby nie to, że zabójca Chambarda zostawił mu w dłoni szmaragd. Bo czy po to zabił złodzieja, aby zostawić w jego ręce ten kamień?
- Faktycznie, to mało sensowne. Ale z drugiej strony on spanikował, a raczej mógł spanikować i nie myśleć logicznie.
- Ale pomyślał dość sensownie, aby posłać swojego Pokemona, aby ten wyrobił mu alibi. A swoją drogą to bardzo dziwne, że Mankay nie zabrał Chambardowi tego kamienia.
- Może już wtedy pięść zabitego była tak mocno zaciśnięta, że mu się to nie udało?
- Śmiem wątpić. Mankay to silny Pokemon i rozwarcie takiej pięści to dla niego łatwizna.
- Więc czemu zostawił kamień?
- Właśnie! Jak dla mnie ten cały szmaragd jest tylko parawanem, za którym chowa się prawdziwy motyw zbrodni. Kamień pozostawiono po to, aby podkreślić fakt, iż Chambard po niego się włamał.
- Więc uważasz, że to nie przez ten kamień Chambard zginął?
- Oczywiście, że nie. Ktoś chce, żebyśmy tak myśleli.
- Cóż... W przypadku Jenny to mu się udało.
John Ketchum parsknął śmiechem.
- Inspektor Jenny jest bystra, ale ostatecznie to tylko policjantka. Nie ma sensu spodziewać się po policjantach bycia zawsze inteligentnymi. A po niektórych to już w ogóle nie można się spodziewać inteligencji. Jenny jest jedną z mądrzejszych osób pracujących w policji, ale też powiedzmy sobie szczerze... Geniuszem, to ona nie jest.
- A zatem uważasz, że rozwiązanie tej zagadki tkwi w przeszłości Loupiana i Chambarda?
- Dokładnie tak. To z jej powodu Chambard nie żyje i coś mi mówi, że być może nie jest on ostatnią ofiarą zabójcy.
Aż zatrzymałem się w szoku, kiedy tylko to usłyszałem. Spojrzałem w szoku na mojego ojca chrzestnego i spytałem:
- Uważasz, że będzie więcej ofiar?
- Tak właśnie czuję. Musimy się więc dowiedzieć czegoś o ofierze i o jego przyjacielu. Uważam, że to w ich przeszłości znajduje się tożsamość zabójcy. Tylko musimy ją odnaleźć.
- Jak to zrobimy?
- Przepytamy ludzi, którzy znali tych dwóch osobiście. Być może ktoś z nich coś wie.
- No, a co ze śmiercią Chambarda? Nie byłoby warto odwiedzić jego dom i popytać, kto go ostatnio odwiedzał?
- A niby po co? Jenny już to zrobi za nas w ramach swojego śledztwa i o ile ją znam, to zechce się z nami podzielić swoimi odkryciami, gdy już ich dokona. My więc nie wchodźmy jej w paradę i zajmijmy się naszą częścią śledztwa.
Po namyśle trudno mi było nie zgodzić się z tym, co on mówił.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...