czwartek, 28 lutego 2019

Przygoda 120 cz. V

Przygoda CXX

Najpotężniejszy wróg cz. V


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Powoli wyszłam z pokoju, w którym doszło do tej strasznej próby sił mojego charakteru i lojalności wobec rodziny (bo o to przede wszystkim w tej próbie chodziło), po czym rozejrzałam się dookoła. W sali, w której się właśnie znalazłam, a która wyglądała jak jakaś Sala do toczenia bitew przez Liderów i ich przeciwników chcących zdobyć Odznakę, nie było nikogo. Ale tylko przez chwilę, bo nie minęła nawet minuta, a zaraz otworzyły się kolejne drzwi i w nich stanął Ash. Tuż obok niego stali Piplup i Charizard. Cała trójka wyglądała na bardzo z siebie zadowolonych, choć przy okazji też lekko zmęczonych, a już zwłaszcza mój brat. Pomyślałam sobie, że jeśli widział coś podobnego do tego, co ja widziałam, to wcale się nie zdziwiłam jego zmęczeniu. Rozumiałam je bardzo dobrze, ale bardziej niż zrozumienie to moje serce ogarnęła wielka radość, bo przecież to oznaczało, że Ash dał sobie radę.
- Ash! - zawołałam radośnie i podbiegłam do brata, bardzo mocno go przytulając i całując czule w policzek - Tak się cieszę, że żyjesz, braciszku!
- Ja też się cieszę, że ty też żyjesz, siostrzyczko! - odpowiedział wesoło Ash i uściskał mnie czule, po czym spojrzał na towarzyszące mi Pokemony - Dobrze pilnowaliście moją siostrę?
Pokemony odpowiedziały mu wesołym i dość bojowym piskiem, bez wątpienia wyjaśniających w ten sposób, że tak właśnie było i wykazali się przy tym całą swoją odwagą, a tej było naprawdę nie miało, co ja z wielką chęcią potwierdziłam kiwając lekko głową.
- Bardzo mi pomogli. Byli dzielni i przepędzili to podłe widmo, które mnie zaatakowało.
- Charizard i Piplup też przepędzili widmo, które mnie zaatakowało - odpowiedział Ash i rozejrzał się dookoła - Ale ciekawe, jakie próby jeszcze na nas czekają?
- Chyba już żadne, skoro tu jesteśmy - powiedziałam - Ale z drugiej strony z tym całym Maciek czy jak mu tam to nic nie wiadomo. Niby dużo o sobie powiedział Serenie i przy okazji nam, ale...
- Ale obawiam się, że najlepsze zachowuje wciąż dla siebie - dodał mój brat dość ponurym tonem - Ciekawe, kiedy zamierzał nam powiedzieć, że zniszczył raz dla własnego widzimisię całe miasto.
Spojrzałam zdumiona i zarazem też zaniepokojona na Asha, gdy tylko to usłyszałam.
- Słucham? Kto ci to powiedział? I czy jesteś pewien, że to prawda?
- Powiedziało mi to widmo, które spotkałem podczas swojej próby, a co do prawdziwości tych słów, to już ja się wypytam Maćka o wszystko, jak tylko tu przyjdzie.
Po tych słowach Ash rozejrzał się dookoła i zapytał:
- A propos przyjścia, to gdzie jest tata? Nie powinien już tu być?
Rozejrzałam z niepokojem po sali i powiedziałam:
- Właśnie! Gdzie jest tata? Powinien chyba już przyjść.
Pokemony zaczęły z uwagą rozglądać się dookoła całej sali, ale po chwili w jednej ze ścian otworzyły się drzwi i wpadł przez nie nasza tata w towarzystwie Staraptora i Krokodile’a. Cała trójka wyglądała na naprawdę bardzo zaszokowaną, a zwłaszcza nasz rodzic, jakby go określiła Serena w swoich pamiętnikach.
- Tata! - zawołałam w szoku i podbiegłam do niego.
- Tato! - Ash również ruszył biegiem do naszego ojca.
Ten zaś lekko dyszał ze zmęczenia i być może na wskutek szoku, którego musiał doznać. Uśmiechnął się na nasz widok i powiedział czule:
- Dzieci moje kochane! Jak to dobrze, że to wy!
Uściskał nas oboje i pogłaskał pieszczotliwie włosy mnie i Ashowi.
- Żebyście wiedzieli, co ja tam ujrzałem.
- Jeśli tak samo szokujące rzeczy, co ja i Ash, to z pewnością nie było to nic miłego - odpowiedziałam.
- Oj, miłe to nie było, z pewnością - odparł tata, lekko przy tym dysząc.
- A co dokładniej widziałeś? - spytała Dawn.
Ojciec westchnął głęboko, otarł ręką pot z czoła i powiedział:
- Na samo wspomnienie już robi mi się słabo. Mówię wam, to było po prostu okropne.

***


Wszedłem przez te drzwi, które się nam wtedy ukazały i gdy tylko to zrobiłem, to zobaczyłem przed sobą taki długi korytarz. Domyśliłem się, że muszę go przejść, więc ruszyłem przed siebie i nagle usłyszałem, jak ktoś mnie woła po imieniu. Bardzo dobrze znałem ten głos, choć już dawno go nie słyszałem. Odwróciłem się za siebie i zobaczyłem wtedy kogoś, kogo w ogóle bym się tutaj nie spodziewał.
- A więc aż tutaj zawędrowałeś - powiedziała osoba z wyraźną kpiną w swoim głosie - Zawsze byłeś prawdziwą powsinogą, ale teraz to przeszedłeś samego siebie.
Osobą, która powiedziała do mnie te słowa była dość wysoka kobieta, wyglądająca na około pięćdziesiąt lat, posiadająca długie, czarne włosy oraz czerwone oczy. Ubrana była w czerwony żakiet, wystającą lekko spod niego czarną koszulę, czerwoną spódnicę, czarne rajstopy oraz czerwone szpilki. Pomimo tego, że nie widziałem jej ładnych parę ładnych lat, to od razu ją poznałem.
- To ty! - powiedziałem ze złością, a towarzyszący mi Staraptor oraz Krokodile ustawili się w pozycji bojowej, jakby wyczuwali w jej osobie coś niedobrego i prawdę mówiąc wcale się im nie dziwię.
- Tak, Josh. To ja - odpowiedziała złośliwie kobieta, wpatrując się we mnie tą swoją żałosną i wygładzoną kilkoma operacjami plastycznymi twarz - I co? Będziesz tak teraz stać? Nie przytulisz się do mamusi?
Wyciągnęła ręce w moją stronę i chyba chciała mnie objąć, ale ja jej na to nie pozwoliłem. Już wolałbym przytulić jadowitego Arboka niż tę podłą kreaturę, która tylko z sensie biologicznym była moją matką.
- Nie dotykaj mnie - powiedziałem ze złością w głosie.
- A to dlaczego? - zapytała zdumiona ta kreatura - Czy matka już nie może przytulić swojego syna?
- Żeby nazywać się matką, trzeba sobie najpierw na ten tytuł zasłużyć, a wręcz zapracować.
- Zapracować? A czy nie wystarczająco zapracowałam na niego? Czy nie dbałam o ciebie i Giuseppe przez te wszystkie lata?
- Dbałaś tylko o mojego brata! Mną nigdy się nie zajmowałaś! Byłem dla ciebie nikim!
Madame Boss zachichotała podle, po czym patrząc na mnie z kpiną powiedziała:
- A ty jak zwykle potrafisz tylko jojczeć oraz narzekać. Nie potrafisz docenić tego, co otrzymałeś ode mnie.
- A co ja niby takiego od ciebie otrzymałem poza poczuciem bycia dla ciebie nikim?
- Otrzymałeś ode mnie lekcję życia, drogi chłopcze. Nie cackałam się nigdy z tobą, ponieważ chciałam, abyś wyrósł na mężczyznę, który potrafi sam sobie radzić w życiu i jak widać moje starania nie poszły całkowicie na marne. Radzisz sobie całkiem nieźle.
- Owszem, ale to nie dzięki tobie.
Madame Boss parsknęła śmiechem i rzuciła złośliwie:
- Proszę! I o to jest nagroda za bycie rodzicem! Niewdzięczność do potęgi entej. Ale czego się można spodziewać po dzieciach? Zwłaszcza tak bardzo nieudanych jak ty.
Spojrzałem na nią groźnie i zawołałem:
- Nieudanych, tak?! A ciekawe, co powiesz o sobie?! Jakże kochająca była z ciebie mamusia, która faworyzowała jednego syna, a drugim zawsze pogardzała! Tak według ciebie postępują prawdziwe matki?!
- Każdy rodzic posiada wśród swoich dzieci jakiegoś ulubieńca. Tak zawsze było, jest i będzie - odpowiedziała mi ta oto podła baba i to jeszcze takim tonem, jakby to było coś zupełnie normalnego - Podobnie zresztą jak to, że jedne dzieci przynoszą chlubę swoim rodzicom, a z kolei inne tylko je zawodzą.
- Rozumiem, że ja należę do tej drugiej kategorii?
- Ty to powiedziałeś, synku.
Zacisnąłem pięść ze złości i zapytałem:
- Czego ty ode mnie chcesz?
- Żebyś się namyślił, co robisz oraz po co to robisz - odpowiedziała mi Madame Boss - Zawsze byłeś marzycielem i do tego naiwnym, ale teraz przechodzisz po prostu samego siebie w swojej naiwności.
- A niby dlaczego twoim zdaniem jestem naiwny?
- Ponieważ dajesz się ciągle wykorzystywać i pomagasz tym swoim dzieciakom w ich beznadziejnych problemach.
- To są moje dzieci i jako ojciec chcę ich wspierać, a ich problemy są też moimi problemami. Ale co ty możesz o tym wiedzieć? Ty jakoś nigdy mi nie pomagałaś w moich problemach.
- A wiesz dlaczego? Bo uczyłem cię w ten sposób samodzielności i jak widzę wreszcie to się udało. Wielka szkoda, że ty nie potrafisz nauczyć tego swoje dzieciaki. Jak się któreś skaleczy lub zrani w paluszek, to ty zaraz przybiegasz im pomóc.
- Tak robi prawdziwy ojciec.
- Tak robi żałosny mięczak, który nie daje dorosnąć swoim dzieciom! Zastanów się lepiej, na kogo ty ich próbujesz wychować! Na odważnych i dążących do sukcesu ludzi czy na mięczaków? Zastanów się, Josh!
- Przez te wszystkie lata, odkąd odszedłem od ciebie i tej twojej chorej rodzinki cały czas się namyślałem i wiesz, mamusiu, co sobie wymyśliłem? Wymyśliłem sobie to, że już mi się nie chce.
- Czego ci się nie chce?
- Słuchać ciebie i twoich kazań! Pozwól mi wychowywać moje dzieci po mojemu! Zwłaszcza, że sama nie jesteś wzorem do naśladowania w tej sprawie!


Madame Boss popatrzyła na mnie z kpiną i rzuciła:
- A ty wciąż swoje i swoje. Będziesz mieć do końca życia żal za to, że byłam wobec ciebie taka twarda?
- Tak, bo wobec mojego brata już taka nie byłaś - odpowiedziałem - On zawsze był twoim ulubieńcem, zawsze go faworyzowałaś i zawsze stawiałaś go za przykład. A ja co? Zawsze byłem tym gorszym!
- Jak widzę wciąż ci brakuje zdolności logicznego myślenia. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy, dlaczego taka byłam?
- Bo Giuseppe był twoim ulubieńcem.
- Nie, bo bardzo chciałam, abyś był tak silny jak on. Twój brat zawsze posiadał w sobie wielką siłę i potęgę, a oprócz tego również zdolność do walki z przeciwieństwami losu. A ty? Ty tego nie posiadałeś i dlatego też próbowałam za wszelką cenę cię tego nauczyć.
- Traktując mnie o wiele gorzej od niego?
- Dla twojego dobra i sam widzisz, że wyszło ci to na dobre. Jeśli więc jesteś teraz twardy, to tylko dzięki mnie!
- Jestem ci bardzo wdzięczny, a teraz wybacz, ale muszę już iść. Moje dzieci na mnie czekają.
Już miałem odejść, kiedy nagle ta podła kobieta zastąpiła mi drogę i podle powiedziała:
- Twoje dzieci tak długo nie miały tatusia, że teraz poradzą sobie bez niego godzinę czy dwie. Zresztą jestem pewna, iż radzą sobie bez ciebie już od bardzo dawna.
- Oczywiście, że sobie radzą i to bardzo dobrze, ale tym razem mnie potrzebują - odpowiedziałem jej.
- Potrzebują? - prychnęła z kpiną ta podła baba - Oczywiście, że tak. Potrzebują cię, aby wykorzystać twoje wyrzuty sumienia i czerpać z tego swoje własne korzyści! Żebyś odwalał za nich czarną robotę, a one przyjdą tylko na gotowe i spiją całą śmietankę!
- Moje dzieci takie nie są!
- A skąd ty to możesz wiedzieć? Jak długo je znasz? Ile lat spędziłeś w ich towarzystwie odkąd przyszły na świat? Jak często je odwiedzałeś? Od ilu lat jesteś prawdziwym ojcem?
Nie potrafiłem jej odpowiedzieć na to pytanie i dlatego milczałem, co wprawiło tę kreaturę w radosny nastrój.
- Widzisz! Mnie teraz pouczasz i wyzywasz od złych rodziców, a sam jakim byłeś rodzicem? Uciekłeś od obojga swoich dzieci przy pierwszej nadarzającej się okazji! Potraktowałeś je podle i porzuciłeś bez słowa, bo nie byłeś w stanie być dobrym ojcem. I teraz mnie pouczasz w kwestii tego, jak się wychowuje dzieci?
Jej słowa zabolały mnie o wiele bardziej niż gdyby to powiedział ktoś inny, co miało związek z tym, że to była moja matka i krytyka z jej ust zawsze bardzo mnie bolała, nawet teraz, gdy już byłem dorosły.
- Taka jest prawda, Josh - mówiła dalej ta bezlitosna baba - Ty po prostu się nie nadajesz na ojca. Próbujesz zatrzeć swoją przeszłość poprzez spełnianie zachcianek oraz kaprysów swoich dzieci, ale cokolwiek byś nie zrobił, to tego wszystkiego, co było już nie zmienisz. Przed samym sobą nigdy nie uciekniesz. I żadne naprawianie błędów poprzez pomoc Ashowi i Dawn nic tutaj nie zmieni. Poza tym jesteś kłamcą. Tak! Zwykłym kłamcą! Wmawiasz sobie i dzieciom, że im pomagasz z miłości do nich, ale tak naprawdę chcesz tylko zagłuszyć swoje sumienie. Taka jest prawda! Robisz to wszystko tylko z powodu wyrzutów sumienia.
- To nieprawda!
- Przed swoją prawdziwą naturą nie uciekniesz. Nigdy ci się to nie uda. Czy nie wolałbyś zamiast tego spróbować żyć w zgodzie z samym sobą?
- Niby w jaki sposób?
- Bardzo prosty. Porzuć tę głupią misję i wracaj lepiej do domu. Twoje zgrywanie bohatera to tylko jedna, wielka i głupia poza, do której przyjęcia zmusiło cię sumienie.
- To nieprawda!
- Zaprzeczaj sobie, jeśli chcesz, ale wobec tego powiedz sam, dlaczego jeszcze nie poprosiłeś swojej dziewczyny o rękę? Dlaczego wciąż jeszcze jej nie poślubiłeś? Dlaczego jeszcze oboje nie założyliście rodziny? Powiem ci, dlaczego tak jest. Bo boisz się odpowiedzialności, która się z tym wiąże. Boisz się bycia kimś lepszym niż jesteś. Boisz się tego, bo uważasz, że prędzej czy później staniesz się mną. Ale te obawy są beznadziejne z jednej przyczyny. Ty już jesteś mną.
- Nieprawda!
- Synku, spójrz lepiej prawdzie w oczy. Jaką ja byłam matką? Bardzo kiepską, prawda? A jakim ty jesteś ojcem? Bardzo kiepskim. Jak widzisz, wiele nas łączy.
- Mylisz się. Ja nie jestem tobą.
- O nie, Josh! To ty się mylisz i to w bardzo wielu sprawach. Pomagasz swoim dzieciom tylko przez wzgląd na wyrzuty sumienia, a nie dlatego, że je tak bardzo kochasz. I zanim zaprzeczysz, lepiej mi powiedz, czy nie masz choćby odrobiny żalu do siebie za te stracone lata? Czy nie czujesz ulgi, gdy jakimś dobrym uczynkiem naprawisz swój błąd z młodości? Czy nie jesteś wtedy bardzo z siebie zadowolony i czy nie posiadasz przeczucia, że dobrze zrobiłeś?


Zawahałem się przed odpowiedzią, bo duża część z tych słów była prawdziwa i ta jędza dobrze o tym wiedziała, a jej podły uśmiech tylko tego dowodził.
- Sam więc widzisz. Jako tatuś po prostu spłacasz swój dług wobec swoich dzieci i nic więcej.
- Gdyby nawet tak było, to co twoim zdaniem powinienem był zrobić?
- To, co zawsze dobrze ci wychodziło. Uciec i zostawić to wszystko za sobą.
Spojrzałem na nią oburzony i zawołałem:
- Że słucham?! Mam porzucić swoje dzieci, aby znowu uciec?! Nigdy! Przenigdy tego nie zrobię!
- Daj sobie spokój z tym heroizmem! Przecież dobrze wiem, że w głębi duszy właśnie tego chcesz. Wreszcie uciec od przeszłości i wędrować dalej po świecie, niczym się przy tym nie przejmując. Bardzo byś tego chciał i twoje serce za tym krzyczy.
- Gdyby nawet tak było, to nie mogę porzucić teraz moich dzieci.
- Możesz, jeśli tylko zechcesz - kobieta wyciągnęła do mnie rękę - Daj mi dłoń, Josh. Pozwól sobie pomóc. Przestań walczyć ze swoją prawdziwą naturą. Żyj w zgodzie z samym sobą.
- A Ash i Dawn?
- Tyle lat radzili sobie bez ojca, więc teraz też sobie poradzą. A twoja fałszywa i wywołana wyrzutami sumienia pomoc tylko im szkodzi. Tobie zresztą także. Odejdź i zostaw to wszystko za sobą. Walcz o swoje własne szczęście. Twoje dzieci sobie poradzą bez ciebie, ty bez nich także. Zacznij żyć tak naprawdę. Odetnij pępowinę i ucz ich samodzielności. Ja ci w tym pomogę.
- Ty?
- Tak, właśnie ja. Może i popełniłam kilka błędów, ale zawsze byłam i będę twoją matkę. Chciałam cię wychować na samodzielnego człowieka, a teraz chcę tylko twojego szczęścia. Posłuchaj mnie więc! Posłuchaj mnie dla swojego własnego! Posłuchaj choć raz swojej matki!
Spojrzałem na jej wyciągniętą rękę i w głowie cały czas analizowałem jej słowa i zastanawiałem się nad ich treścią. Doskonale wiedziałem, że ta podła baba częściowo ma co do mnie rację, wiedziałem też, że jakby co, to oboje łatwo dacie sobie radę beze mnie. Czułem się dziwnie niepotrzebny, zwłaszcza w waszym życiu, a po głowie krążyły mi setki myśli. Przez ten cały mętlik, jaki wtedy miałem w mózgu już przez chwilę chciałem jej podać dłoń, ale słysząc słowa o słuchaniu mojej matki jakby ocknąłem się z transu, spojrzałem na nią ze złością i powiedziałem:
- Miałem matkę. Nazywała się Fanny Wolly i była moją nianią. Dała mi więcej miłości i o wiele więcej wsparcia niż ty. Dlatego to ona była moją prawdziwą matką. Ty nigdy nią nie byłaś.
Madame Boss spojrzała bardzo groźnie w moją stronę i powiedziała ze złością:
- Jak sądzisz? Jak długo twoje dzieci będą cię jeszcze potrzebować? Z każdą chwilą oddają się od ciebie. Za późno sobie o nich przypomniałeś. Tak wiele lat straciłeś i już ich nie nadrobisz.
- To prawda, że tego już nigdy nie nadrobię, ale co mogę, to zrobię dla moich dzieci i to nie tyle z powodu wyrzutów sumienia, co raczej z chęci bycia z nimi i pomagania im, póki tylko starczy mi sił. Masz rację w wielu sprawach, ale w tym, że lepiej jest uciec mylisz się. Przeszłość nie zostawi mnie już chyba nigdy w spokoju, ale nie muszę przed nią uciekać. Muszę tylko robić swoje i wspierać Asha i Dawn w ich przyszłym życiu.
Madame Boss przybrała wówczas groźną postać, a jej twarz wykrzywił tak przerażający grymas, że aż zadrżałem ze strachu, choć mnie nie jest tak łatwo przestraszyć.
- Głupi, żałosny durniu! Myślisz, że twoje dzieci docenią to, co dla nich robisz? Odtrącą się tak, jak ty odtrąciłeś mnie! Będziesz dla nich nikim i już zawsze pozostaniesz sam, bo one ci nigdy nie wybaczą twoich win. Dzieci nigdy nie wybaczają rodzicom i ty jesteś tego najlepszym dowodem! Jesteś po prostu żałosnym, niewdzięcznym gnojem i tak, jak ty odpłacasz mnie za mój trud włożony w wychowanie cię, tak kiedyś twoje drogie dzieci odpłacą tobie! Zobaczysz! To wszystko kiedyś wróci i odbije się na tobie!
- Dość tego! Odejdź i przestań już mnie dręczyć! - krzyknąłem.
- Nie odejdę! Nigdy się ode mnie nie uwolnisz! Zawsze będę częścią ciebie i nic na to nie poradzisz!
- Poradzę! Staraptor! Krokodile! Przepędźcie ją!
Staraptor rzucił się na tę podłą babę i powalił ją uderzeniem dzioba na ziemię, a Krokodile wystrzelił strumień energii ze swojego pyska i odrzucił Madame Boss na sam koniec korytarza. Jędza uderzyła w ścianę, po czym pojawił się wokół niej jakiś czarny dym, który otoczył jej całą postać, a gdy  tylko opadł, to tej baby już nie było. Zniknęła jak kamfora.
- Diabelskie sztuczki! - zawołałem i jak najszybciej wraz z obydwoma Pokemonami szybko opuściłem pokój.

***


- Brr! Ależ to okropna historia! - zawołałam, kiedy tata skończył już opowiadać.
To było rzeczywiście przerażające, nawet dla mnie i dla Asha, bo choć oboje nigdy osobiście nie spotkaliśmy Madame Boss, to tata tak dużo nam o niej opowiedział, że bez trudu poczuliśmy do niej obrzydzenie. To w końcu podła kobieta, kochająca tylko pieniądze, a do tego czująca obrzydzenie do Pokemonów, które uważała za towar do sprzedaży na czarnym rynku, a do tego żałosna matka pomiatająca swoim młodszym synem oraz faworyzująca tego starszego. Według taty praktycznie wszystko było w niej sztuczne i to łącznie z wyglądem, bo przecież wyglądała wciąż jak całkiem ładna laska w średnim wieku tylko dlatego, że się wygładziła za pomocą kilku operacji plastycznych. Jej uczucia też były sztuczne, bo co to za miłość do swojego syna, kiedy kocha się go tylko dlatego, że jest on najlepszy we wszystkim? Dlatego nie dziwiłam się tacie, kiedy opowiadając o spotkaniu z widmem przybierającym jej postać miał wyraźnie ciarki na całym ciele.
- Dobrze, że już po wszystkim - powiedział Ash.
- Dla mnie tak - odpowiedział tata i spojrzał na Asha - Ale dla ciebie, mój synu, to chyba jeszcze nie koniec.
- Zgadza się. Dla mnie to jeszcze nie jest koniec - potwierdził mój brat - Ale spokojnie. Skoro przeszliśmy już przez takie trudy i przeszkody, to ze wszystkim sobie damy radę.
- Podziwiam twoją odwagę i pewność siebie, synku - powiedział tata - Obawiam się jednak, że ja tego w sobie nie posiadam.
- O czym ty mówisz, tato? - spytałam.
- Moja matka całe życie kłamała, kradła i zabijała, a oszustwa stały się jej chlebem powszednim. Ale w tej sprawie Madame Boss (czy kim była ta podła kreatura) miała sporo racji. Pomagam wam również z powodu swoich wyrzutów sumienia. Chcę naprawić swoją przeszłość.
- Ale to chyba nie jest twój jedyny motor działania, prawda? - zapytał Ash.
- Oczywiście, że nie jedyny. Zresztą już to dzisiaj przerabialiśmy.
- Wobec tego w czym problem?
- W tym, że moje zachowanie wobec was rzeczywiście nie jest całkiem fair. Ile rzeczy zrobiłem dla was z ojcowskiej miłości, a ile tylko z powodu wyrzutów sumienia? No, a Cindy? Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam ją poprosić o rękę, chociaż bardzo ją kocham. Rzeczywiście boję się znowu zaangażować i znowu cierpieć. Boję się zadawać ból komuś, kogo kocham. Wydawało mi się, że zwalczyłem swoją przeszłość, ale prawda jest taka, iż wciąż mnie ona dręczy i jeszcze długo będzie dręczyć oraz odbierać odwagę do życia takiego, jakie chciałbym wieść.
- Tato, do wszystkiego potrzeba czasu. Niekiedy nawet bardzo dużo czasu - powiedział Ash, dotykając lekko ramienia ojca - Popełniłeś błędy, ale je naprawiasz. Jesteś naprawdę super ojcem i ja i Dawn zawsze możemy na ciebie liczyć.
- Właśnie i to się dla nas liczy najbardziej! - dodałam - A jeśli dręczy cię twoja przeszłość, to spokojnie. Pomożemy ci. Tak jak ty pomagasz nam.
- Ale wiecie, jak to jest z moją pomocą - powiedział tata.
- No i co z tego? - rzekł Ash - Przecież robisz to z miłości do nas, a to, że przy okazji jeszcze robisz to z powodu wyrzutów sumienia, to nie ma tutaj znaczenia. Nie dla nas.
- Ale przecież ja jestem tchórzem. Przecież ciągle jeszcze uciekam od pewnych spraw i mogę od nich jeszcze długo uciekać.
- Trudno. Widać tak musi być. Wszystkich widm przeszłości chyba się nie da pokonać tak od razu. Trzeba na to chyba dużo czasu.
- A czy wy mi go dacie? Czy da mi go Cindy?
- My ci go damy, tato i Cindy na pewno też - powiedziałam czule - Tylko proszę, zaufaj nam i zaufaj sobie.
- Zostawiłeś nas kiedyś, ale wróciłeś i teraz już zawsze jesteś przy nas, kiedy tego potrzebujemy - dodał Ash - Starasz się i widzę wyraźnie, że to coś więcej niż tylko wyrzuty sumienia. Poza tym jesteś tutaj z nami. Nie zostawiłeś nas, a więc i my nie zostawimy ciebie.
- Pomożemy ci, tato - powiedziałam - Zobaczysz, te wszystkie widma kiedyś zostawią nas w spokoju. Tylko musimy trzymać się razem i wspierać się. I zobaczysz, że będzie dobrze.
- Już jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej, zobaczysz - dodał Ash.
Tata uśmiechnął się szeroko i objął nas oboje do siebie.
- Jak to dobrze, że mam takie wspaniałe i kochane dzieci! Jesteście oboje wspaniali. I wiecie co? Macie rację! Wszystko będzie dobrze. Jeszcze wszystko się ułoży.
Chwilę później usłyszeliśmy głos Maćka, który powiedział:
- Przeszliście próby pomyślnie. A więc pora na kolejny etap. Chodźcie więc. Przez te drzwi, proszę.
Zobaczyliśmy wówczas na końcu sali drzwi, których wcześniej nie było, a które teraz się otworzyły i ukazały kolejny pokój oraz bijący z niego bardzo jasny blask.
- Zapraszam - powiedział głos Maćka.
Tata powoli się wyprostował i powiedział wesoło:
- No, moje kochane pociechy! To chyba pora zmierzyć się z kolejnymi przeciwnościami losu! Gotowi na to, żeby skopać tyłek Złu?
- Z tobą u boku? Zawsze! - zawołałam.
- W trójkę zawsze sobie damy radę! Jak trzej muszkieterowie! - dodał wesoło Ash.
Kiedy już sobie to powiedzieliśmy, to powoli przeszliśmy przez drzwi i rozpoczęliśmy kolejny etap naszej przygody.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Ash, Dawn i Josh wkroczyli powoli do głównej sali. Maciek, stojąc obok kryształowego lustra, wystąpił krok naprzód i powitał ich.
- Czekałem na was, przyjaciele! - zawołał z uśmiechem - Wiedziałem, że poradzicie sobie z wyzwaniami, które czekały w tej wieży.
- Jak widzisz - odpowiedział Ash - Nie powiem, były one naprawdę wymagające, ale to za mało, żeby nas powstrzymać.
- Zgadza się - dodała Dawn - Chciałeś sprawdzić moją pewność siebie? Jeden taki burak jak Paul nie wystarczy, żeby mnie złamać. Tym bardziej, że bardzo chcę pomóc Ashowi.
- Niezłe zagranie - powiedział Josh - Prawie uwierzyłem, że ta zjawa to moja matka. Ale „prawie“ robi wielka różnicę.
- Tak, moi drodzy, wyczuwam bijąca od was wielką siłę. Osiągnąłem zatem swój cel, wy zaś sprostaliście pierwszej próbie. Teraz kolej na ciebie Ash. Jesteś już gotów.
- Gotowy na to, żeby ocalić Serenę i wreszcie pokonać Zło? Bardziej niż kiedykolwiek - odparł Ash - Wyjaśnij mi tylko, proszę, jeszcze raz, ale już tak dokładniej, czemu służyły te próby? Sensu się domyślam, ale chcę to usłyszeć od ciebie. Później jeszcze zadam ci jedno pytanie i żądam uczciwej odpowiedzi.
- Jak sobie życzysz - powiedział Maciek - Chciałem, aby starcie z tymi widmami wyzwoliło waszą trójkę od bolesnych smutków z przeszłości. Aby wasze serca były w pełni czyste, a więź nieskazitelna. Tylko wtedy ty, Ash, będziesz w stanie walczyć ze mną. Osiągając wewnętrzny spokój będziesz mógł się skupić na tym co naprawdę istotne.
- Hmm... Wiesz, twoje słowa przypominają mi nieco to, co powiedział mi kiedyś Grant w swojej Sali w Syllage.
- Tak, to prawda - potwierdził Maciek - I wiesz, kreując te wszystkie wyzwania trochę inspirowałem się tym, co wtedy on ci mówił. Chciałem, aby przejście przez moją wieżę, podobnie jak ta wspinaczka przez ścianę przed bitwą w Sali w Syllage przygotowała cię do walki.
- Czyli teraz czeka mnie najtrudniejsza ściana - stwierdził Ash.
- Tak, a nią jestem ja.
Wtedy Dawn zwróciła uwagę na mnie tkwiącą jak wam wiadomo w energetycznej kuli. Oburzona zawołała do Maćka:
- Hej, czemu uwięziłeś Serenę w tej dziwnej kuli?! Co to ma niby być, złota rybka w akwarium?!
- Albo zegar z kukułką? - dodał Josh i lekko zachichotał - Wybaczcie, to nie było śmieszne.
- Jestem tylko ptaszkiem w złocistej klatce - powiedziałam wesoło - A ta bariera zniknie, tylko...
- No właśnie - dokończył Maciek - Ta bariera zniknie wtedy, kiedy Ash pokona mnie w pierwszej fazie naszego pojedynku.
- Dobra, a jak będzie wyglądała nasza walka?
- Najpierw stoczymy bitwę Pokemon. Dwa na dwa i to bez ograniczeń czasu. Dodam też, że żadna ze stron nie może zmienić Pokemona w trakcie walki.
- Czyli zasady przypominają starcie z Liderami Sal?
- Dokładnie, wzorowałem się na zasadach obowiązujących w Lidze Pokemon. Osobiście ze swojej strony obiecuję ci nie stosować podczas tej walki żadnych nadprzyrodzonych sztuczek. Łącznie z czytaniem w myślach.
- Cóż... Jak dotąd nie oszukałeś nas, a więc zaufam ci i tym razem - odparł Ash - Czyli, jeżeli cię pokonam, to uwolnisz Serenę z tej bańki?
- Tak i będzie wolna bez żadnych innych zobowiązań. Josh i Dawn także. Ale ze względu na drugą część naszej walki, będziesz potrzebował ich wsparcia mentalnego oraz ich serc.
- Jak do tej pory ich wsparcie dało mi naprawdę bardzo dużo siły - przyznał Ash - W pewnych momentach bałem się, że nie dam sobie rady, ale podnosiła mnie na duchu myśl, że moi bliscy są ze mną i to dodawało mi sił.
- Czyli twoje serce jest już gotowe do starcia ze mną. Ale z tego, co pamiętam, to miałeś jeszcze do mnie jakieś pytanie.
- Zgadza się. Powiedz mi, czy to, o czym mówił Red, że zniszczyłeś miasto w jakimś innym świecie, to prawda, czy też może jedynie efekt jego manipulacji?
- Owszem, zniszczyłem tamto miasto. To nie był ciekawy widok, choć w filmie zrobiłby niezłe wrażenie. Niemniej musiałem je zniszczyć. Serena już wie dlaczego.
- Czyli, jeśli dobrze rozumiem, to miasto zamieszkiwali źli ludzie?
- To były podłe kreatury, a nie prawdziwi ludzie - powiedział Maciek - A zresztą sam zobacz.
Zobaczyłam, jak w sali pojawia się kryształ, a w nim ukazuje się cała scenka wyjaśniająca, w jaki sposób doszło do zniszczenia owego miasta. Po jej zobaczeniu, Ash i cała reszta byli wstrząśnięci, lecz rozumieli już teraz motywy Maćka.
- Tak, masz naprawdę przerażające moce - przyznał Ash - Ale słusznie zrobiłeś niszcząc te kreatury.
- Teraz tamten szlak jest już bezpieczny dla podróżnych. Ale przedtem to była pułapka bez wyjścia.
- Wiesz, jeszcze jedno mnie zastanawia, stary. Dlaczego właściwie Red nazywał cię Mattia? Czy tak brzmi twoje prawdziwe imię?
- Tak - przyznał Maciek ponuro - Ale ze względu na jego znaczenie przestałem go używać, od kiedy tylko przyjąłem do siebie Zło. Ale w Polsce złamałem nieco swoją zasadę.
- Jak to? - zdziwił się Ash.
- Po prostu przedstawiłem się wam swoim prawdziwym imieniem, tyle tylko, że w polskiej wersji. Ale wracając do sedna: czas stanąć do walki.
Po tych słowach Maciek uniósł prawą dłoń, z której trysnęło jasne światło oraz strumień energii. Już po chwili cała sala wyglądała jak stadion Pokemon, ponieważ pojawiło się na nim typowe pole bitwy, jakie występują w Salach Liderów. Ash zajął swoje miejsce i czekał na dalsze wskazówki.
Chociaż od czasów zostania detektywem oraz prowadzenia nieco innej walki złem nie poświęcał już tyle uwagi bitwom Pokemon. Mimo to był wciąż jednym z Liderów Strefy Walk, choć obecnie rzadko toczył klasyczne bitwy. Teraz jednak sytuacja tego wymagała, ale jak zdążyłam zauważyć na twarzy Asha znów pojawił się dawny zapał, taki jak podczas naszej podróży w Kalos. W sumie wspomniana wcześniej walka Asha z Grantem bardzo mi przypomina obecną sytuację.


- Zaczynajmy! - zawołał Maciek - Atakujesz pierwszy, przyjacielu.
Po tych słowach zza pleców Maćka na pole walki wskoczył Pikachu, powiedziałabym, że był niemal identyczny, co starter Asha. Różnił się tylko znakami na uszach, które wyglądały bardziej agresywnie niż u Pikachu.
- Aha, teraz wszystko rozumiem - zawołał Ash z uśmiechem - W takim razie... Pikachu, wybieram cię!
Pokemon Asha wyskoczywszy ze swojego pokeballa już gotował się do bitwy. W sumie trudno było mi przewidzieć wynik tego starcia, bo oba Pokemony wydawały się mieć równe szanse.
- Dobrze, przyjacielu! Atak Piorunem! - zawołał Maciek.
Jego Pokemon natychmiast zaatakował silna błyskawicą, lecz Pikachu Asha wykonał sprawny unik. Zanim jednak zdążył kontratakować, to jego przeciwnik znalazł się tuż przy nim.
- Teraz Stalowy Ogon! - powiedział Maciek.
- Pikachu, kontratak! - zawołał Ash.
W tym momencie oba Pokemony zderzyły się ze swoimi ogonami, z których tryskały iskry. Chwilę później szybko odskoczyły od siebie i znów gotowały się do ataku.
- Pikachu, Elektrokula! - zawołał Ash.
Ten szybko zebrał energię i wykonał atak, który szybko zmierzał w stronę przeciwnika.
- Pikachu, odbij ją Stalowym Ogonem! - zawołał Maciek.
Stworek naszego przeciwnika sprawnie wykonał polecenie, po czym kula energii zmierzała w Pikachu Asha, a właściwie to w miejsce, gdzie stał przed chwilą, gdyż starter mojego ukochanego, wykorzystując Szybki Atak błyskawicznie zmierzał w stronę rywala.
- Teraz, Pikachu! Elektroakcja! - zawołał Ash.
Pikachu emanując elektrycznością wręcz błyskawicznie zmierzał teraz w stronę swego przeciwnika tak, że ten nie zdołał uniknąć ataku. Uderzony odleciał kawałek, turlając się po ziemi. Zaraz jednak wstał, wciąż gotów do dalszej walki.
- Nieźle, Ash! Doskonale wykorzystałeś ten ruch przeciwko mnie, ale walka jeszcze się nie skończyła! - zawołał Maciek - Pikachu, wyskocz w górę i atakuj piorunem!
Jego Pokemon podskoczył wysoko w górę i zaatakował błyskawicą, którą jednak Pikachu Asha bez trudu ominął. Niezrażony tym przeciwnik kontynuował swój atak, odbijając się od ziemi ogonem. Ash obserwował go, z pewnością zastanawiając się, co też ten chce osiągnąć. Wtedy Pikachu Maćka odbił się naprawdę mocno i wzbił się bardzo wysoko.
- Świetnie, Pikachu! A teraz Burza! - zawołał Maciek.
- Co takiego? - zdumiał się Ash - Nie słyszałem o takim ataku.
- Cóż... Jest to raczej improwizowany atak, ale chyba sam też takie opracowywałeś, czyż nie?
Pikachu Macka zebrał mnóstwo energii, która otoczyła go niczym w Elektroakcji, po czym zaczął wystrzeliwać w całe pole bitwy bardzo silne błyskawice. Pikachu Asha coraz trudniej unikał tych ataków. W końcu jedna z błyskawic go trafiła i odrzuciła lekko do tyłu.
- Pikachu, czy wszystko gra? - Ash zaniepokoił się o swojego startera.
- Pika-pika! - zawołał Pikachu wstając z ziemi.
Poza paroma siniakami nic specjalnie mu nie dolegało i nadal palił się do walki.
- Świetnie, mały! - zawołał Ash - Musimy jakoś uspokoić tę chmurę burzową. I chyba już wiem, jak to zrobić! Pikachu, przygotuj się!
Ten czekał w gotowości i gdy to zrobił, to znów w jego stronę zmierzał bardzo silny piorun.
- Teraz, Pikachu! Przechwyć ten piorun ogonem!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Zgodnie z poleceniem Pokemon zdołał przyjąć atak swoim ogonem, który mocno się zaiskrzył.
- Teraz, Pikachu! Super Elektrokula! - zawołał Ash.
Pikachu dzięki dodatkowej mocy uformował wtedy naprawdę potężną Elektrokulę i skierował ją w stronę wciąż atakującego go Pikachu Maćka. Wydawało się, że ów atak zakończy walkę, lecz kiedy Elektrokula miała uderzyć w przeciwnika, ten emitując kolejną błyskawicę osłabił nieco ów atak. Dzięki czemu, poza rozbiciem elektrycznej osłony nic mu się nie stało. Tak więc oba Pikachu miały po jednym celnym ciosie tylko kilka drobnych siniaków nadal paliły się do walki.
Ash i Maciek przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu obaj zdecydowali się na ruch, mający zakończyć walkę.
- Pikachu, Elektroakcja! - zawołali równocześnie obaj przeciwnicy.
Pokemony od razu przeszły do ataku. Oba naładowane elektrycznością Pokemony przypominały dwie potężne błyskawice, z którymi jedynie atak Zapdosa mógłby się równać. Gdy się ze sobą zderzyły, to wszędzie dookoła leciały iskry i wyglądało to jak pokaz fajerwerków. Siła uderzenia odrzuciła od siebie oba Pokemony, które to tym razem były mocniej poturbowane. Mimo to wciąż trzymały się na nogach. Wydawało się, że nadal mają siły do walki, mimo mocniejszych obrażeń nie straciły sił, ani woli walki.
Widziałam, że Ash mocno się denerwuje i wcale mu się nie dziwiłam. Walka nie mogła znaleźć rozstrzygnięcia, a on sam nie chciał dalej narażać swego przyjaciela na coraz mocniejsze obrażenia. Niemniej wiedział, że nie może się poddać, bo to oznaczałoby porażkę.
- Wygląda na to, że dalsza walka nie ma sensu - powiedział Maciek - Oba Pikachu prezentują niezwykle wysoki poziom i żaden z nich nie wygra tego starcia.
- Czyli jak rozumiem, mamy remis? - spytał Ash, po którym widać było wyraźną ulgę.
- Zgadza się, nie ma sensu dalej męczyć naszych Pokemonów. Wracaj, przyjacielu.
Po tych słowach Pokemon Maćka wrócił do niego, a ten położywszy dłoń na jego głowie uzdrowił go od obrażeń zadanych w walce.
- Spokojnie, Ash. Nie zapomniałem o twoim dzielnym przyjacielu - zawołał Maciek
Ash spojrzawszy na swego druha szybko zauważył, że ten też był już wyleczony. Co prawda, owe draśnięcia, które otrzymał w walce nie nawet w  najmniejszym nie zagrażały jego życiu, ale i tak to był naprawdę bardzo szlachetny gest ze strony naszego gospodarza.
- Teraz jednak musisz mnie pokonać - przypomniał Ashowi Maciek - A ostrzegam, drugi Pokemon jest bardzo mocny.
Po tych słowach na pole walki wleciał Charizard. Wyglądał na bardzo silnego i zaprawionego w walkach. W dodatku miał też na ciele jakieś takie dziwne, nieregularne pasy.
- Hmm... A więc wybrałeś Charizarda? Zatem logika podpowiada mi, aby użyć wodnego Pokemona. Greninja zapewniłby mi zwycięstwo.
- Bardzo możliwe - przytaknął Maciek - Domyślam się jednak, że to nie on będzie walczył.
- Zgadza się - potwierdził Ash - Z ogniem można walczyć nie tylko wodą, ale też i... ogniem. Charizard, wybieram cię!
Zatem Ash wybrał swego Charizarda. Pokemon zaraz po wyskoczeniu z Pokeballa zaryczał głośno, jak to miał w zwyczaju i zaraz przyjął postawę waleczną.
- Zapowiada się naprawdę ognisty pojedynek - powiedział Maciek.
- Owszem, skoro już ostatecznie pozbywamy się smutków przeszłości, to zrobimy to całkowicie. Charizard, to będzie nasze niezwykle ważne oraz symboliczne zwycięstwo. Jesteś gotów?
Charizard ryknął twierdząco i czekał na polecenia Asha.
- Świetnie, więc teraz my zaczniemy. Miotacz płomieni.
- Niech będzie. Charizard, kontratak!
Oba Pokemony wystrzeliły z paszcz potężne ogniste strumienie i walka się rozpoczęła. W sumie jej pierwsza faza mocno przypominała pojedynek dwóch Pikachu. Oba Pokemony atakowały się i stosując uniki przechodziły do kontrataku. Żaden jednak nie zyskiwał przewagi. Nie pokazywały też pełni swoich umiejętności. Ash dobrze wiedział, że ten sposób walki nie przyniesie rozwiązania. Teraz to już musiał wygrać, tylko pytanie, jak miał to zrobić? Chciałam mu jakoś pomóc, podobnie jak Josh i Dawn, ale poza wsparciem mentalnym, jak i klasycznemu kibicowaniu nie mogliśmy nic zrobić. Była to przecież oficjalna i uczciwa walka, a Maciek dotrzymując słowa przestrzegał tych zasad. Mimo to w duchu zaczęłam życzyć Ashowi powodzenia i skupiłam swoje uczucia w sercu wyłącznie na nim.


- Ash, wierzę w ciebie i Charizarda. Wiem, że obaj jesteście w stanie to wygrać. Zawsze umiałeś znaleźć wyjście z trudnej sytuacji, nawet w trakcie bitwy. Wierzę w was!
Wtem zupełnie nieoczekiwanie Ash spojrzał zdumiony w moją stronę. Wygląda na to, że usłyszał on moje słowa, choć nie wypowiedziałam ich na głos, ale zauważyłam, iż jego zdumienie po krótkiej chwili zaczęło wreszcie ustępować zrozumieniu. Gdy to się stało, to Ash, wpatrując się teraz w pole bitwy, przybrał bardzo spokojną postawę.
- Dziękuję ci, Sereno. Zawsze we mnie wierzysz i tym razem także cię nie zawiodę - usłyszałam w głowie jego głos.
- Ash, czy ty słyszałeś mnie? - zapytałam zdumiona - Przecież nic nie mówiłam na głos?
- Najpierw trochę się zdziwiłem, ale teraz rozumiem, że to jest ów głos serc, o którym mówił Maciek. Bądź spokojna, chyba już wiem, jak wygrać tę walkę.
- Naprawdę, a jak? - spytałam zdumiona.
- Zobaczysz sama. Na początku może być nieco groźnie, ale nie bój się. Ja wiem, co robię.
Jak miałam postąpić? Ash już nie raz miał dość szalone pomysły, które jednak zwykle przynosiły nam dobre rezultaty. Czy to jako detektyw, czy to jako trener Pokemon zawsze potrafił sobie jakoś poradzić w każdej sytuacji. Musiałam mu więc zaufać. Zresztą cały czas mocno w niego wierzę.
- W porządku, czas podkręcić atmosferę! - zawołał Maciek - Charizard, Ognisty Podmuch!
Jego Pokemon wykonał ów dość straszny atak, który Pokemon Asha z trudem zdołał ominąć. Chwilę później jednak został zaatakowany znowu, tym razem Smoczymi Pazurami. Po tym ciosie zatoczył się nieco do tyłu, lecz wciąż utrzymywał się na nogach.
- Nieźle! Twój Charizard jest niezwykle wytrzymały - przyznał Maciek - Ale w sumie to nic dziwnego. Po wielu waszych przygodach i solidnych treningach trudno, aby był inny.
- Owszem, ale i twój też jest niezwykle potężny, dlatego nie wiem, czy damy sobie radę.
- Hmm... Próbujesz teraz blefować - domyślił się Maciek - Ale ja nie będę próbował przejrzeć twojego planu, tak jak ci to obiecałem, chociaż też nie pozwolę ci tak łatwo wygrać.
- Nie twierdzę, że to będzie łatwe, ale dobrze wiem, że muszę wygrać i wygram - zapewnił go Ash.
Wtedy Charizard Maćka znów zaatakował, tym razem Ogonem Smoka. Pokemon Asha znów dostał, lecz tym razem zauważyłam, że udało mu się przyblokować ów atak, więc nie oberwał z pełna siłą. Ash zaś uśmiechnął się zawadiacko i odebrałam jego myśl: „Jeszcze troszeczkę”.
- Charizard, Gniew Smoka! - zawołał Maciek.
- Charizard, również użyj Gniewu Smoka! - powiedział Ash.
Oba stworki zaczęły formować w paszczach świecące energetyczne kule, które zderzyły się ze sobą z ogromna siłą.
- Charizard, bądź czujny! - zawołał Ash.
Chwilę później z kłębów dymu i kurzu wyłonił się Charizard Maćka, który zaatakował Stalowymi Skrzydłami. Wydawać by się wtedy mogło, że ten niespodziany atak mocno poturbuje Pokemona Asha. No i faktycznie, Charizard otrzymał cios, lecz nie upadł na ziemię. Zobaczyłam bowiem, że płomień na jego ogonie zaczął rosnąć, aż w końcu eksplodował potężnym żarem.
- Świetnie, teraz wygraną mamy w kieszeni! - zawołał Ash - Charizard wpadł w Furię. Teraz użyj Oddechu Smoka!
Charizard wypuścił ze swej paszczy strumień straszliwej energii, który uderzył w przeciwnika, który nie zdążył zmienić toru lotu. Ale choć atak był silny, to jednak ten pozbierał się z ziemi.
- Całkiem nieźle, Ash, ale jeszcze nie wygrałeś. Atak płomieni, pełna moc! - zawołał Maciek.
Jego Charizard zebrał naprawdę mnóstwo energii, po czym wypuścił z mordki ogromny strumień ognia, tak silny jakiego jeszcze nie widziałam.
- Charizard! Zaczekaj, aż dam znak - powiedział Ash spokojnie.
Gdy strumień płomieni był już blisko, to zawołał ponownie:
- Przegrzanie!
Strumień ognia trafił Pokemona Asha, lecz kiedy tylko atak ustał, to zobaczyłam, że nie tylko wyszedł z tego bez szwanku, ale jeszcze jego ciało emanuje strasznym ciepłem i stało się ciemno pomarańczowe.
- Charizard, jeszcze raz Gniew Smoka! - zawołał Ash.
- Szybko, Charizard! Unik! - krzyknął Maciek
Cieplna kula niemal trafiła Pokemona Maćka, lecz ten mimo osłabienia zdołał ją ominąć. Ale następny atak już go nie ominął, gdyż Charizard Asha złapał go w locie tak, że ten nie mógł się uwolnić.
- Teraz, Charizard! Wstrząs Sejsmiczny! Pełna Moc! - zawołał Ash.
Był to jeden z najsilniejszych ataków Charizarda Asha, który nieraz przyniósł mu zwycięstwo. Teraz jednak wydawał mi się znacznie szybszy i widać było, że Charizard włożył w niego pełna moc. Dość długo wirował ze swoim przeciwnikiem w powietrzu, po czym obaj uderzyli w ziemię. Gdy opadł kurz, to okazało się, że na polu walki stał już tylko Charizard Asha, Pokemon zaś Maćka leżał nieprzytomny. A więc udało się, zwyciężyliśmy.
- Ash! Wiedziałam, że ci się uda! - zawołałam w myślach.
Trudno jest mi opisać, jak wielkie szczęście oraz ulgę poczułam w tym momencie. A chwilę później zauważyłam, że energetyczna bańki w której się znajdowałam, zniknęła i byłam wolna.
- Gratuluję ci, Ash. Zwyciężyłeś w pierwszej fazie naszej walki - rzekł Maciek z uśmiechem na twarzy - W dodatku w naprawdę pięknym stylu.
- Dziękuję, to naprawdę była ciężka, ale też i wspaniała walka. Godna finału Ligi Pokemon - przyznał Ash.
- To zaszczyt dla mnie móc walczyć z Mistrzem Pokemon - powiedział Maciek z szacunkiem - A przegrana z tobą nie jest hańbą. Tym bardziej, że musiałeś wygrać tę walkę. Jest też i nagroda.
Nie tracąc ani chwili podbiegłam do Asha obejmując go i czule całując w usta. Ash zaś z wielką radością odwzajemnił moje pocałunki. Gdy już przestaliśmy, to Maciek powoli podszedł do swojego Pokemona i uzdrowił go podobnie, jak wcześniej zrobił to z Pikachu. Z Charizardem Asha uczynił zresztą to samo.


- Dobrze, przyjacielu. Już dość tej czułości - powiedział Maciek - Pora teraz na ostatni etap naszej walki ze Złem. Czas to wreszcie zakończyć i to raz na zawsze.
Po tych słowach pokazał lewą dłonią na swój bok, u którego właśnie ukazała się szpada. Maciek uśmiechnął się lekko i powiedział:
- To chyba będzie najlepsze zakończenie tej sprawy.
- Zgadzam się - odpowiedział mu Ash.
- A więc dobądź szpady!
- Proszę bardzo.
Ash wydobył swą broń i Maciek zrobił to samo.
- Przyjacielu, pamiętaj o jednej ważnej rzeczy - powiedział po chwili Maciek - Aby twoje ciosy były skuteczne, to musi tobą kierować poczucie sprawiedliwości.
- Dobrze - odparł Ash i zacisnął mocniej palce na rękojeści swojej szpady.
Chwilę później ostrza broni obu przeciwników zaświeciły się - ostrze Asha na zielono, a ostrze Maćka na szafirowo. Teraz wyglądali jak rycerz Jedi i Mroczny Lord Sith szykujący się do walki na miecze świetlne.
- Żeby ze mną wygrać, musisz trafić mnie trzy razy - rzekł po chwili Maciek - Wtedy Zło będzie bezsilne i zdane na ostateczny cios. Ale są też pewne warunki twojej wygranej.
- Jakie? - zapytał Ash.
- Podczas pojedynku, który musi być zacięty, nie mogę ci się podłożyć. Walka musi być uczciwa. Nie wolno mi dać ci forów.
- Rozumiem. A ja muszę cię zabić, prawda?
- Musisz mnie trafić trzy razy szpadą. Jeśli ci się to uda, wtedy powiem ci, co musisz dalej zrobić.
- No dobrze, a więc walczmy - rzekł Ash.
- Świetnie - odparł jego przeciwnik i nagle się uśmiechnął - A tak przy okazji, Obi-Wan nie powiedział ci, co stało się z twoim ojcem?
Ash szybko podłapał żart, bo od razu zawołał:
- Powiedział mi dość! Powiedział, że to ty zabiłeś!
- Nie! Ja jestem twoim ojcem! - odpowiedział Maciek bardzo grubym i mrocznym głosem, po czym parsknął śmiechem.
Wszyscy zachichotali, atmosfera została rozluźniona i rozpoczęła się walka. Maciek pierwszy zaatakował i Ash zaczął ze spokojem odpierać jego ciosy. Wszyscy z wielką uwagą zaczęliśmy obserwować walkę, a kiedy mój ukochany trafił ostrzem swej szpady w bok Maćka, to wszyscy powitaliśmy to radosnym okrzykiem.
- Czekałem na ciebie, Ash! Wreszcie się spotykamy - rzucił wesoło do swojego przeciwnika Maciek, najwyraźniej zadowolony z tego, iż mój luby prowadzi - Krąg się zamyka. Opuszczałem cię jako uczeń, teraz sam jestem mistrzem.
- Jedynie mistrzem zła, Maciek! - odpowiedział mu Ash i obaj zaczęli powoli kontynuować walkę.
- Tracisz siły!
- Nie zwyciężysz! Jeśli mnie powalisz, stanę się silniejszy, niż możesz to sobie wyobrazić!
Maciek uśmiechnął się lekko, po czym szybko spoważniał i rzekł:
- Dobra, żarty żartami, ale orientuj się. Dobrze ci idzie, jednak uważaj, abyś nie spoczął na laurach.
Obaj walczyli dalej i powoli walka stawała się coraz bardziej zacięta i coraz bardziej Ash i Maciek walczyli ze sobą jak wrogowie, a w każdym razie tak zachowywał się Maciek, bo Ash jedynie odpierał jego ciosy i starał się wyraźnie nie atakować. Nie palił się do tego, aby go zabić, ale też z całą pewnością (o ile go dobrze znałam) czekał dogodnej okazji do wbicia mu ostrza swej broni w ciało. Okazję tę wykorzystał po bardzo ostrej wymianie ciosów, kiedy zadając kolejne pchnięcie Maciek się lekko odsłonił i wtedy Ash pchnął go szpadą w lewe ramię. Niestety, chwilę później mój ukochany też dostał cios i to w lewe żebro. Krew pojawiła się na jego koszulce, a wszyscy jęknęliśmy przerażeni.
- Musisz uważać, Ash - powiedział Maciek - Jeszcze jedno uderzenie i zginiesz.
- Ty także - odpowiedział mój luby.
- Na to liczę - odrzekł jego przeciwnik.
Walka rozgorzała na nowo, jednak tym razem, to już nie tylko Maciek atakował, ale robił to także i Ash. Tak, on także bez wahania co chwila sam przechodził do natarcia i pod wpływem jego ciosów Maciek tracił impet, choć zaraz go odzyskiwał, podobnie jak i siły, więc walka była naprawdę coraz bardziej emocjonująca. Ash w większości odpierał tylko ataki i tylko co jakiś czas sam nacierał. Walka trwała dalej i przez dość długi czas nic nie wskazywało na to, żeby któraś ze stron miała wygrać, gdyż obie trzymały ten sam poziom. Wreszcie Ash zastosował unik, a potem pchnięcie, którego się nauczył podczas naszej ostatniej podróży do XVIII wieku i wreszcie! Maciek upadł na kolana z raną w piersi, a ostrze jego szpady rozpadło się na kawałki. Potyczka została więc zakończona.
- Brawo, Ash. Brawo - powiedział Maciek z uśmiechem na twarzy - Tak właśnie miało być. Jesteś jeszcze lepszy niż myślałem.
- A więc to koniec? - zapytał Ash.
- Nie. Jeszcze nie - odparł Maciek, kręcąc przecząco głową - Koniec będzie za chwilę, kiedy ty i Serena mnie zabijecie.
- Co? - spytałam zdumiona, podchodzą powoli do Asha - Czy ta rana naprawdę ci nie wystarczy? Jeszcze oboje mamy cię dobić?
- Tak, oboje w tej samej chwili - potwierdził Maciek - To jest bardzo ważne. Złapcie razem szpadę, zamknijcie oczy i przebijcie mi serce.
- Tak po prostu?
- Właśnie, ale przedtem skupcie się uważnie. Jeśli chcecie, aby to się skończyło, to musicie uderzając mnie skupić się na wspomnieniu, które jest dla was obojga najcenniejsze. Skupcie się więc i spróbujcie się porozumieć głosem serc.
Wiedziałam dobrze, że tylko w ten sposób to wszystko się wreszcie zakończy, choć wcale się nie paliłam do zabijania kogokolwiek, to teraz nie miałam wyjścia. Podeszłam więc powoli do Asha i złapałam jego dłonie w swoje. Teraz oboje trzymaliśmy jego szpadę i teraz wystarczyło zaatakować, ale jeszcze trzeba było skupić się na tym wspomnieniu. Oboje zamknęliśmy oczy i próbowaliśmy się porozumieć bez słów, głosem serc, tak jak radził nam Maciek.
Nie wiem, jak długo to trwało, ale w końcu usłyszałam w głowie głos Asha, który zapytał:
- Jakie wspomnienie uważasz za najpiękniejsze?
- Wszystkie z tobą - odpowiedziałam mu.
- A które ze mną najbardziej?
Skupiłam się uważnie na wszystkich pięknych wspomnieniach, jakie tylko dotyczyły naszej dwójki. Trwało to dłuższą chwilę, a przez ten czas powoli do moich uszu docierały głosy Josha i Dawn.
- Co się dzieje? - spytała Dawn.
- Chyba szukają wspólnych wspomnień - odpowiedział Josh.
- Zobacz! Ostrze szpady Asha świeci się na niebiesko!
- Cicho! Nie przeszkadzajmy im! Niech się skupią!
Przez głowę przebiegały mi różne wspomnienia związane ze mną i z Ashem: nasz pierwszy pocałunek, pierwsza randka, nasz pierwszy raz, kilka wspólnych śledztw, zaręczyny z Ashem, spotkanie z Ashem nad Wąwozem Diabła i odzyskanie go, nasze figle na plaży o zachodzie słońca, wspólne żarty podczas mycia naczyń w restauracji „U Delii“, a także jeszcze sporo innych wspomnień. Gdy jednak oglądałam je wszystkie, to powoli docierało do mnie, które z nich posiada dla mnie największą wartość. To pierwsze wspólne wspomnienie, od którego wszystko się zaczęło. Wspomnienie, bez którego nigdy nie byłoby pozostałych wspomnień. Wspomnienie naszego pierwszego spotkania na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka.


- To jest to wspomnienie - powiedziałam w myślach.
- Jesteś pewna? - usłyszałam głos Asha.
- Tak. To wspomnienie jest najlepsze. Od niego wszystko się zaczęło i to wspomnienie potrafi dać największą siłę. Tak czuję.
- To piękne wspomnienie, Sereno. A więc spróbujmy.
- Zobacz! Ta szpada świeci coraz mocniej! - usłyszałam głos Dawn.
- Widzę! Nie przeszkadzaj! - skarcił ją Josh.
Ja i Ash zacisnęliśmy palce na szpadzie i pomimo zamkniętych oczu dobrze czuliśmy bijący z ostrza naszej broni. Czuliśmy także ciepło bardzo przyjemnie ciepło rozchodzące się przez dłonie do naszych ciał.
- Bijcie teraz! - zawołał Maciek - Póki macie siłę! Bijcie!
Skupieni na wspomnieniu dającym nam siłę oboje wzięliśmy zamach i zadaliśmy silny cios. W tej samej chwili otworzyliśmy oczy i zobaczyliśmy Maćka klęczącego tuż przed nami ze szpadą Asha wbitą prosto w jego pierś po lewej stronie. Całą jego postać spowijało wówczas jasne światło, zaś z miejsca wbicia szpady (którą Ash zaraz wyjął z jego rany) wyłoniła się jakaś bardzo ciemna postać. Przypominała ona człowieka, ale za to bardzo mocno zdeformowanego.
- Zło! To Zło! Negaforce! - jęknął Maciek.
Na suficie pojawił się wielki i energetyczny wir, który zaczął wciągać w siebie Zło. To próbowało się opierać i złapało swoimi łapami Maćka, który powoli opuścił głowę w dół, lekko się przy tym uśmiechając. Dobrze wiedzieliśmy, że biedak skonał. Zło dalej próbowało trzymać się jego ciała, ale nadaremnie, gdyż wir zaczął go wciągać coraz bardziej. Ash objął mnie mocno do siebie, jakby się bał, że ja też zostanę wciągnięta przez wir. Josh objął zaś Dawn, a Pikachu Buneary, ale lęk o naszą trójkę był niepotrzebny, gdyż wir wciągał tylko Zło i wreszcie to zrobił. Ta oto podła istota została wreszcie porwana w sam środek wiru, który zaraz potem się zamknął. Teraz dopiero wszystko się skończyło.
- To koniec - powiedział po chwili Ash - To już koniec. Zło przestało istnieć. Wreszcie przestało istnieć.
- To chyba dobrze, prawda? - spytała Dawn.
- Dla nas tak, ale dla niego już chyba niekoniecznie - powiedziałam i powoli podeszłam do ciała Maćka - Biedak. Tyle nieszczęść na niego spadło i dopiero śmierć go od nich wybawiła.
Patrzyliśmy wszyscy ze smutkiem na ciało Maćka, kiedy nagle stało się coś bardzo dziwnego. Mianowicie ponoć martwy Maciek zaczął powoli jęczeć, westchnął, a potem powoli podniósł głowę i otworzył oczy. Spojrzał w naszą stronę wyraźnie zdezorientowany i zapytał:
- To wy też nie żyjecie?
- Nie, my żyjemy - odpowiedziałam ze zdumieniem - Ale ty podobno miałeś nie żyć.
- Miałem, ale znowu żyję - rzekł zdziwiony Maciek - Ale nic z tego nie rozumiem. Przecież powinienem umrzeć. Dlaczego więc żyję?
- Ja ci odpowiem na to pytanie - usłyszeliśmy czyiś męski głos.
Chwilę później przez okno wleciał do pokoju Mewtwo. Maciek bardzo się zdziwił na jego widok, podobnie zresztą, jak my wszyscy.
- Witajcie, przyjaciele.
- Witaj, Mewtwo - powiedział Ash - Co ty tu robisz?
- Przyleciałem wam trochę pomóc - odpowiedział nasz przyjaciel.
- „Trochę“ to akurat właściwie słowo - zażartowałam - Bo przecież już nie ma w czym pomagać.
- Jak to jest, że ci najsilniejsi zawsze przylatują na koniec, praktycznie na gotowe? - zapytała Dawn.
- Tak! Jak te orły we „Władcy Pierścieni“ - wtrąciłam.
- Właśnie! Ci maluczcy zasuwają i robią swoje, a ci wielcy dopiero wtedy przychodzą, gdy już wszystko lub prawie wszystko za nich zrobią - rzuciła Dawn i spojrzała na Dawn - Wcześniej nie mogłeś przyjść? Czy ty wiesz, co się tutaj działo?!
- Wybacz, ale wcześniej zjawić się nie mogłem.
- A to dlaczego?
- Wy robiliście swoje, a ja przez ten czas robiłem swoje. A poza tym ja dobrze wiedziałem, że cała ta historia skończy się dobrze.
- Tylko, czemu ja wciąż żyję? - zdziwił się Maciek - Przecież wraz z pokonaniem Zła miałem zginąć.
- Ja też długo tak sądziłem, ale w zaświatach powiedziano mi, że jeżeli dobrowolnie poświęcisz swoje życie i konsekwentnie przeprowadzisz swój plan, to nie zginiesz. Jako istota z innego świata jesteś tu gościem, a więc istnieją pewne wyjątki. Warunkiem jednak było całkowite usunięcie z tego świata Negaforce’a.
- Ale co... - zaczął Maciek, lecz po chwili na jego twarzy ukazała się wielka radość.
Z balkonu bowiem wyłoniła się Natalie. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy, gdy widziałam ją we wspomnieniach Maćka, a do tego jeszcze żywa i bardzo szczęśliwa, czego dowodziły łzy szczęścia płynące jej powoli z oczu.
- Mattia, ukochany mój! - zawołała, wpadając w objęcia ukochanego.
Jej głos był łagodny i bardzo miły dla ucha.
- Natalie, moja kochana marzycielko! - zawołał Maciek, a właściwie Mattia z radością tuląc do siebie swoją ukochaną.
Już chwilę później oboje, wciąż się obejmując obdarzyli się niezwykle czułym pocałunkiem. Ta chwila była naprawdę piękna i bardzo wzruszająca, przypominała mi bowiem to, jak ja czułam się, kiedy odzyskał Asha po jego rzekomej śmierci.
Gdy oboje wreszcie okazali sobie miłość poprzez ów jakże cudowny pocałunek, radując się swoim ponownym połączeniem, zamienili ze sobą kilka słów w dziwnym, śpiewnym języku, którego jednak nie można było zrozumieć. Następnie zwrócili się w naszą stronę.
- Bardzo wam dziękuję za pomoc, przyjaciele - powiedział do Mattia - Nawet nie wiecie, jak wiele dobrego wnieśliście w moje życie.
- Ty w nasze także - odpowiedziałam - Dzięki tobie ten świat pozbył się bardzo groźnej istoty, a my znów przyczyniliśmy się do tego, żeby tego zła mniej było na świecie.
- I tym razem przyczyniliście się do tego bardzo mocno - rzekł wesoło Mattia - Świat bardzo wiele zyska na pozbyciu się Negaforca. Obawiam się tylko, że pozostawił po sobie jakąś cząstkę na tym świecie.
- Jaką cząstkę? - zapytała Dawn.
- Nie jestem pewien jaką ani też, czy mam rację, ale tak właśnie czuję. Ale spokojnie, jestem pewien tego, że wasza działalność całkowicie usunie wszelkie ślady działalności Zła. A póki co chciałbym, abyście przyjęli to od nas w prezencie.
To mówiąc podał mi do ręki dwa niewielkie przedmioty. To były dwa srebrne naszyjniki, zakończone kawałkami bursztynu.


- Oba bursztyny po zetknięciu tworzą całość - powiedział Mattia - Ja i Natalie znaleźliśmy kiedyś ten bursztyn podczas wakacji w Łebie i zrobiłem z niego dwa wisiorki.
- Przepołowiony bursztyn symbolizuje to samo, co wasze wisiorki Yin i Yang - dodała Natalie - Nie musicie ich nosić, ale zachowajcie je i jeśli kiedyś je komuś dacie, to tylko wyjątkowym osobom.
- Może przykładowo waszemu synowi i jego lubej? - zaproponował Mattia z lekkim uśmiechem na twarzy.
Natalie lekko zachichotała i wyjęła zza pazuchy kartkę zwinięty w rulonik. Rozwinęłam go i zobaczyłam na nim rysunek przedstawiający jakąś zakochaną i czule całująca się parę.
- Sama rysowałam - powiedziała Natalie.
- A czy ta para, to ja i Ash, czy może ty i Mattia? - spytałam.
- To zależy.
- Nie rozumiem.
- To zależy od tego, kogo chce tu widzieć. Jeśli nas, to jesteśmy to my. Jeśli siebie i Asha, to wobec tego ta para tutaj to wy. W tym wypadku obie możliwości są prawdziwe.
Chwilę później na ramieniu Matti usiadł jastrząb, którego młodzieniec delikatnie pogłaskał po głowie.
- Czy to ten sam jastrząb, który nas tutaj przyprowadził? - zapytałam.
- Wygląda tak samo - rzekł Josh.
- Tak, to właśnie on - odpowiedział Mattia - Wiesz, kiedyś razem z Natalie znaleźliśmy go, gdy złamał sobie skrzydło. Opatrzyliśmy mu je i od tego czasu jest naszym przyjacielem. Uznałem, że to będzie najlepszy ze wszystkich przewodników.
- Dobrze, kochany - zachichotała Natalie i przytuliła się do swojego chłopaka - Chyba powinniśmy już iść. Nasi przyjaciele mają własne sprawy na głowie i nie możemy im w nich przeszkadzać.
- Zgadza się - potwierdził Mattia - Przy okazji oboje mamy też sporo zaległości do nadrobienia, więc pora, aby je nadrobić. Ale spokojnie, moi kochani. Za jakiś czas znowu się spotkamy i to może o wiele szybciej niż myślicie.
- Co masz na myśli? - zapytał Ash.
- Dowiesz się już wkrótce - odpowiedział wesoło Mattia - A teraz do zobaczenia, przyjaciele.
Mewtwo zamknął oczy i wyciągnął ręce w kierunku Matti i Natalie, którzy zostali otoczeni poświatą, a następnie zniknęli nam z oczu.
- Eee... A gdzie oni są? - zapytała Dawn.
Piplup i Buneary także zapiszczeli pytająco, ponieważ byli bardzo tego ciekawi, podobnie zresztą jak i my wszyscy.
- Właśnie wysłałem ich oboje do miejsca, w którym bardzo chcieli się znaleźć - odpowiedział Mewtwo.
- A co to za miejsce? - zapytał Josh.
- Wybaczcie, ale to już ich sprawa - odparł Pokemon - A teraz odeślę was do Alabastii.
- Chwileczkę, Mewtwo! - zawołał Ash - Chciałbym najpierw zadać ci dwa pytania.
- Pytaj więc.
- Po pierwsze, to chciałbym wiedzieć, czy te dwa Pokemony, które walczyły z Pikachu oraz Charizardem, to są te klony stworzone przez ciebie wtedy na Nowej Wyspie?
- Zgadza się, to właśnie one. Pikachutwo oraz Charizardtwo.
Oba stworki wydały z siebie przyjazne dźwięki, zaś ich pierwowzory odpowiedziały im równie przyjaźnie.
- A o co chodzi? - spytał Josh.
- Później ci to opowiem, tato - odpowiedział Ash i spojrzał na Mewtwo - Dobrze, a teraz drugie pytanie. Ciekawi mnie, czy to Mattia odpowiada za to, że w sprawach z Malamarem tak często przychodziłeś nam z pomocą i to dosłownie w ostatniej chwili?
- A jak ci się wydaje, przyjacielu? - odparł dość wesoło Mewtwo - Że przybywałem do was niczym deus ex machina tylko dzięki szczęściu?
Ash parsknął śmiechem i rzekł:
- Tak. Dzięki szczęściu o imieniu Mattia.
- Teraz już wszystko rozumiem - powiedziałam.
- To masz szczęście, bo ja jeszcze nie wszystko - odparł Josh.
- Opowiemy ci później - rzuciła lekko Dawn - A teraz to chyba już pora na nas.
- O tak! Pora wracać do domu - zgodziłam się z nią.
Mewtwo skinął lekko głową i powoli wykonał taki sam ruch rękami jak wtedy, gdy odsyłał Mattię i Natalie do wybranego przez nich miejsca.

***


Praktycznie na tym mogłabym zakończyć tę historię, gdyby jeszcze nie pewna sprawa, którą po prostu muszę tutaj ukazać. Mianowicie to chodzi tutaj o ślub. Tak! Właśnie o ślub, a konkretnie o dwa śluby: Delii i Stevena, a także mój i Asha. Oba odbyły się tego samego dnia w urzędzie stanu cywilnego w Alabastii i była to po prostu przepiękną ceremonią. Delia i ja założyliśmy na nią białe suknie, chociaż tak właściwie, to suknię założyła tylko Delia. Ja poprzestałam na skromnej (ale za to ślicznej) białej sukience, wianku z kwiatów i bukiecie białych róż. Uznałam, że cywilny ślub to nie jest tak wielka uroczystość, aby szpanować przed wszystkimi swoją kreacją ślubną. Na to zawsze będzie czas podczas ślubu kościelnego. Póki co oboje z Ashem postanowiliśmy wziąć ślub cywilny i od niego właśnie rozpocząć pierwszy etap wspólnego życia. Oboje uzgodniliśmy też, że ślub kościelny dopiero weźmiemy za kilka lat, gdy już zdecydujemy, iż to jest czas na to, aby założyć rodzinę. Póki co zaś chcieliśmy się sobą nacieszyć.
- Wielka szkoda, że tak bardzo się upierasz na taką skromną sukienkę - powiedziała moja mama na dzień przed ślubem - Wciąż mam jeszcze swoją suknię ślubną i jestem pewna, że wyglądałabyś w niej bosko. Co prawda trzeba by było pewnie w niej poprawić to i owo, ale to by się zrobiło.
- Jak będę brała ślub kościelny, to wtedy być może nie będzie trzeba nic poprawiać - ucięłam tę dyskusję - A póki co skupmy się na ślubie takim, jaki będzie jutro. A bardzo chcę, żeby był taki, jak w filmie „Love Story“.
- „Love Story“, tak? - zakpiła sobie moja mama - A co na to Ash?
- Jest tego samego zdania, co ja.
Matula głośno westchnęła i dość załamanym głosem rzuciła:
- Dobrze, a więc póki co cywilny ślub. A przypomnij mi, kto go wam będzie udzielał? Burmistrz?
- My sami, mamo.
Moja rodzicielka wyglądała na bardzo zaszokowaną tym, co właśnie ode mnie usłyszała. Chyba, gdybym jej powiedziała, że jestem w ciąży i to jeszcze w wieku dziewiętnastu lat, to byłaby w mniejszym szoku niż teraz. W każdym razie sprawiała takie wrażenie.
- Wy? - zapytała.
- A tak, my sami. Ja i Ash sobie udzielimy ślubu - odpowiedziałam jej i to jeszcze wesołym tonem.
- Aha! To bardzo ciekawe - rzuciła zgryźliwie moja matula - A tak z ciekawości zapytam, czy to legalne? W sensie, czy taki ślub będzie ważny?
- Oczywiście, że tak - potwierdziłam wesoło.
- To jeszcze bardziej ciekawe. A jak to dokładniej wygląda?
- Bardzo prosto.
- Czyżby?
- A tak, mamo. No więc, ja i Ash zapisaliśmy słowa przysięgi i podczas ceremonii, patrząc sobie głęboko w oczy je mówimy, potem urzędnik stanu cywilnego łączy nam ręce i dyktuje nam całą utartą formułkę, później jest ta chwila z obrączkami i takie tam, aż wreszcie świadkowie się podpisują, my też i po sprawie.
- Aha! Czyli to zwykły cywilny ślub, ale z dodatkiem waszego małego pomysłu?
- Tak, a ty myślałaś, że co?
Moja mama tylko zachichotała i uściskała mnie czule.

***


Ceremonia rzeczywiście odbyła się dokładnie w taki sposób, w jaki to opisałam mamie. Najpierw pobrali się Delia i Steven, a potem ja i Ash. Jak wcześniej wspomniałam, w przeciwieństwie do poprzedniej panny młodej, ja miałam na sobie skromną, białą sukienkę i jeszcze wianek z kwiatów oraz bukiecik w dłoni. Ash zaś był w ciemnym garniturze i muszce, w którym to stroju wyglądał naprawdę bosko. Jego świadkami byli Brock i Clemont, a moimi Misty i Dawn. Stanęli oni w pobliżu, a my przed sobą i patrząc sobie w oczy rozpoczęliśmy ceremonię. Pamiętam, że serce waliło mi jak młotem, a całe ciało drżało z podniecenia i radości, gdy zaczęłam mówić następujące słowa:

Gdy nasze dusze strzeliste staną
Twarzą w twarz, w ciszy zbliżając się do siebie,
Aż wydłużające się skrzydła zapłoną na zagięciach,
Cóż złego może uczynić nam ziemia,
Abyśmy nie mogli pozostać tu i to szczęśliwi?
Pomyśl! Gdy wzniesiemy się wyżej, otoczą nas anioły
Pragnące zrzucić złocistą kroplę doskonałej pieśni
Do naszej głębokiej, drogiej ciszy.
Zostańmy raczej na ziemi, ukochany.
Niedoskonałe i przekorne ludzkie nastroje cofną się,
Odsłaniając czyste dusze i ustępując im miejsca,
Gdzie staną na jeden dzień miłości
Otoczone ciemnością i godziną śmierci.
Rękę ci daję.
Miłość ci daję, cenniejszą niż pieniądz.
Siebie ci daję, zanim to potwierdzi kaznodzieja bądź prawo.
Czy ty dasz mi siebie? I powędrujesz ze mną?
I czy trwać będziemy, ja przy tobie, ty przy mnie, dopóki żyjemy?

Ash uśmiechnął się do mnie czule i wyrecytował następujące słowa:

Będę przy tobie trwał wiernie i odważnie,
Choćby przeciwko naszemu uczuciu był cały świat.
I nie zrobię to tylko dlatego, że tak bardzo cię kocham,
Ale także dlatego, że jestem strasznym uparciuchem.
Jak się zakocham i przywiążę emocjonalnie,
To będę się starał w każdy możliwy sposób
Zyskać wzajemność tej, którą pokochałem.
Uwielbiałem cię, gdy byliśmy dziećmi
I uwielbiam cię teraz, gdy jesteśmy dorośli.
Tylko ty potrafisz tak mnie bawić i wspierać w każdej sprawie.
Tylko przy tobie każdy dzień daje mi radość.
Nie mogę ci obiecać, że będę ideałem.
Nie będę obiecywał ci złotych gór czy ptasiego mleka.
Obiecam ci za to, że będę uparty i będę cię drażnił.
Obiecam ci, że będziesz mieć czasem mnie dość.
Obiecuję ci, że będą dni trudne i radosne na zmianę.
Obiecuję ci, że będę podkradał łakocie z lodówki
I że będę się wygłupiał i robił z siebie błazna.
Będę się też starał, aby twoje życie było każdego dnia
Choć odrobinę szczęśliwe i odrobinę radosne.
Będę się starał, abyś każdego dnia się uśmiechała,
Bo nikt nie robi tego tak cudownie, jak właśnie ty.
Obiecuję robić to wszystko i starać się w tej sprawie,
Abyśmy oboje mogli czerpać radość z życia każdego dnia.


Po tej przysiędze oboje wzięliśmy się za prawe dłonie i delikatnie je ścisnęliśmy, zaś urzędnik położył swoją dłoń na nich i zaczął nam kolejno dyktować słowa tradycyjnej przysięgi małżeńskiej, którą oboje z największą radością powtórzyliśmy. Potem założyliśmy sobie obrączki i wygłosiliśmy formułkę, która przy tym obowiązywała.
- Ash Josh William Ketchum oraz Serena Jane Yvonne Evans złożyli w naszej obecności przysięgę małżeńską - przemówił po chwili urzędnik - Wymienili obrączki i złożyli wraz ze świadkami podpisy pod aktem ślubu. Dlatego też, w imieniu praw nadanych mi przez region Kanto oświadczam, że oboje są teraz mężem i żoną.
Zebrani na ceremonii goście zaczęli wiwatować na naszą cześć, a ja i Ash czule się pocałowaliśmy, po czym zaczęliśmy przyjmować pocałunki, uściski oraz gratulacje ze strony wszystkich obecnych gości.
Trudno jest mi opisać, jak cudownie się wtedy czułam. To była jedna z najszczęśliwszych chwil w całym moim życiu. Serce waliło mi wtedy jak szalone, a całe ciało drżało z wielkiej radości. Policzki mi płonęły wesoło od rumieńców, zaś moje uczucia były wręcz pełne miłości praktycznie do wszystkich ludzi i całego świata. Chciałam krzyczeć z radości, ale robiłam to tylko w duchu, bo przecież na głos tego zrobić nie mogłam. W końcu nie wypadało mi tego robić w miejscu publicznym. Ale byłam gotowa oznajmić swoją radość całemu światu, taka byłam szczęśliwa.
Po wyjściu z urzędu stanu cywilnego wsiedliśmy do czekających na pary młode dwóch powozów i pojechaliśmy nimi w asyście naszych gości do restauracji „U Delii“, gdzie czekało już przygotowane wesele i wszyscy pozostali goście. Wszyscy ubrani galowo i wszyscy bardzo radośni. Gdy tylko nas zobaczyli, to od razu zaczęli głośno wiwatować na naszą część i złapali nas w objęcia, wyściskali i wycałowali, po czym zaprowadzili nas do środka, gdzie na scenie czekał zespół The Brock Stones, do którego zaraz dołączyli Brock i Misty.
- Witamy serdecznie młode pary! - zawołała do mikrofonu stojąca na scenie May, która była organizatorką tej zabawy - Cieszymy się z waszego przybycia i zapraszamy do udziału w weselnej zabawie. Na sam początek przedstawiam nasz drogi chórek, który przygotował dla was coś specjalnego na powitanie. Zapraszam więc!
Zespół The Brock Stones zaczął powoli grać melodię „Hallelujah“ z filmu „Shrek“, a po chwili na scenę wyszły Taylor Armstrong oraz Anne (córeczka Gerdy). Obie słodko dygnęły przed publiką i zaczęły śpiewać do mikrofonów:

Pan w raju miłości zasiał dar.
Mężczyźnie, kobiecie te miłość dał.
Ta miłość na wiek wieków niechaj trwa.
Wiec chwalmy Pana głośno tak
Za miłość tą, za wielki dar.
Śpiewajmy i wołajmy Alleluja!

Alleluja! Alleluja!
Alleluja! Alleluja!


Po zaśpiewaniu tych słów dziewczynki ustąpiły miejsca Lillie, Lanie i Mallow, które uśmiechając się czule zaśpiewały:

O wielki Panie, dziś w domu tym
Rozbrzmiewa ten miłości hymn,
Bo sławić miłość pragnę z całych sił.
Błogosław, Boże, miłości tej.
Daj siły na ich każdy dzień.
Prosimy Cię wołając: Alleluja!

Alleluja! Alleluja!
Alleluja! Alleluja!

Następnie cała piątka zaśpiewała razem ostatnią zwrotkę:

Na wiarę nic nie chcieliście brać,
Lecz sprawił to miłości blask,
Że piękność jej na zawsze was podbiła.
I teraz już kochacie się.
Chcecie być z sobą w każdy dzień.
Śpiewajcie więc radośnie: Alleluja!

Alleluja! Alleluja!
Alleluja! Alleluja!

Kiedy piosenka dobiegła końca, to wszyscy zaczęliśmy bardzo głośno bić brawo, a chórek ukłonił się i powoli zszedł ze sceny. Potem zjawiła się na niej May, która zawołała radośnie przez mikrofon:
- Dziękujemy naszym kochanym artystkom i zapraszamy wszystkich do wzięcia udziału w weselnej zabawie!
Potem otrzymaliśmy życzenia od wszystkich gości po kolei. Było ich wielu i trudno mi jest teraz wszystkich tutaj wymienić, ale byli wśród nich wszyscy nasi przyjaciele, a także paru naszych dawnych klientów. Zjawili się Wielka Księżna Rosenbaum z wnuczką, jej mężem i synkiem, zjawił się właściciel Zamku Bitew, zjawili się także państwo Muller z Laputy, Seiyi i Shizuku i jeszcze parę innych osób. Przede wszystkim byli tam jednak nasi przyjaciele oraz ci z naszych krewnych, których bardzo kochaliśmy. Widok ich wszystkich sprawił nam wielką radość, ale chyba największą sprawił nam widok Alexy w fioletowej sukience i lekko zaokrąglonym brzuszkiem (wskazującym, w którym już jest miesiącu ciąży) stojącej obok elegancko ubranego Rene. Widać było, że oboje są całkowicie ze sobą pogodzeni, a w ich relacjach wszystko zmierza ku dobremu, a nawet jeszcze lepiej.


Po zebraniu życzeń od naszych gości usiedliśmy wszyscy do stołu, gdzie zjedliśmy trochę, nabierając tym samym wielu sił do tańców, które następowały jeden po drugim. Wpierw jednak John Scribbler oraz Maggie Ravenshop przygotowali dla nas niespodziankę w postaci arii z „Traviaty“, którą przy akompaniamencie orkiestry wesoło nam zaśpiewali, gdy ja i Ash oraz Delia i Steven rozpoczęliśmy tańce pierwszym tańcem par młodych. Pierwszy zaśpiewał John:

Niech wino, niech wino zaszumi nam w głowie
I krew nam rozpali płomieniem.
O, słodka miłości, pijemy twe zdrowie,
Twe zdrowie pijemy do dna.
Bo młodość, to przelotny ptak,
Bo młodość szybko mija.
Kto nektar życia spija,
Ten w nas przyjaciół ma.
Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Szczęśliwy, kto serce jej dał.

A chór gości zaśpiewał wesoło:

Ach, spełnijmy ten toast do dna!
Ach, spełnijmy ten toast do dna!

Potem zaśpiewała Maggie:

Szaleństwo i rozkosz wychyla swe czary,
Co płonie rubinem i złotem.
Boska naturo, roztrwonię twe dary,
Potrafię być hojna, jak ty.
Miłości - jakże słodki jest
Twój owoc zakazany.
Co nocy go zrywamy,
Choć serce z lęku drży.
Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Jej gwiazda niech nam lśni.

A potem wszyscy goście zaśpiewali wesoło:

Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Jej gwiazda nad nami niech płonie.
Zmartwienia i troski niech piekło pochłonie,
Trafimy tam kiedyś i tak.


Potem Maggie i John zaśpiewali kolejno na zmianę:

Ach, życie jest wspaniałe,
Gdy miłość w sercach płonie.
Ja przed nią się nie bronię,
To dla mnie dobry znak.

A na koniec cały chór gości zaśpiewał:

Więc pijmy, więc pijmy na chwałę miłości,
Jej gwiazda nad nami niech płonie.
Zmartwienia i troski niech piekło pochłonie,
Dla tych chwil napijmy się i my.
Ach, ach, ach, pijmy do dna.
Ach, ach, ach, pijmy do dna.
Ach, ach, ach, ach, ACH!

Po zaśpiewaniu tej piosenki wszyscy zaczęli głośno klaskać i wesele rozkręciło się na dobre.
- A teraz piosenka z dedykacją dla panny młodej od pana Thomasa Ravenshopa! - zawołała May do mikrofonu.
Spojrzeliśmy z Ashem w kierunku brata Maggie, który to zachichotał złośliwie i pokazał palcem na orkiestrę, ta zaś zaczęła grać bardzo wesołą piosenkę, a po chwili także i śpiewać następujące słowa:

Jakieś cuda, jakieś czary, czy mi uwierzycie?
Miłość to obłuda, rani moje życie.
Co ja zrobię, że dziewczyny we mnie się kochają?
Dzisiaj jestem z tobą, jutro będę z tamtą.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)

Kiedy jestem gdzieś daleko, wpadnie jedna w oko.
Spojrzę na nią czule, a już stoi obok.
Idę do niej ciemną nocą, a wychodzę z rana.
Dziewczyna się budzi znowu zapłakana.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)


Po co dla mnie takie życie, sam się zastanawiam.
Trafię na tę jedną, tego się obawiam.
Chociaż dużo stron zwiedziłem, o niej wciąż marzyłem.
Wszędzie z dziewczynami zawsze krótko byłem.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)

Żadna z dziewcząt mnie nie weźmie, nie ujarzmi ducha.
Taka ma natura, miłość mnie nie wzrusza.
Wiec zapomnij o mnie miła i pamiętaj jedno:
Już się nie spotkamy, już nie będziesz ze mną.

Hej, co zrobiłaś?! Jaka głupia byłaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś!
Łobuza spotkałaś, pokochałaś! (2x)

Parsknęłam śmiechem słuchając tej piosenki, ponieważ bardzo dobrze wiedziałam, o co tu chodzi. Thomas lekko się odgrywał na Ashu za to, że ten się śmiał z piosenki, którą zaśpiewał John podczas jego urodzin, która to piosenka była dość zadziorna i nieco złośliwa. Ash śmiał się z niej wtedy najbardziej i do tego jeszcze potrafił ją nazwać całą prawdę o Thomasie, za co ten swego czasu napisał opowiadanie o rzekomych podrywach Asha i teraz jeszcze dopełnił zemsty, rozbawiając w ten sposób nas wszystkich.


Zespół The Brock Stones zagrał jeszcze bardzo wiele super piosenek, jednak chyba najlepszą zagrał na specjalne zamówienie jakieś artysty, który zupełnie niespodziewanie zjawił się podczas wesela, aby coś dla nas zagrać.
- Przechodziłem obok i dowiedziałem się, że jest tu wesele i to jeszcze podwójne, dlatego też postanowiłem zagrać coś dla państwa młodych, jeśli oczywiście mi na to pozwolą - powiedział do mikrofonu, gdy tylko znalazł się na scenie.
Nikt z nas go nie znał, a w każdym razie prawie nikt, bo gdy tylko ja i Ash uważnie mu się przyjrzeliśmy, to bardzo szybko odkryliśmy, że jego twarz wygląda znajomo. Do tego jeszcze, gdy tylko spojrzał w naszą stronę, to puścił nam oczko, a my już wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia.
- Ash! To Mattia! - powiedziałam do mojego ukochanego.
- Chyba tak - zgodził się on ze mną - Ale co on tu robi?
- Chyba chce nam złożyć życzenia szczęścia poprzez piosenkę.
- Tak sądzisz? Bardzo możliwe.
- Czy państwo młodzi zgadzają się na propozycję naszego drogiego nieznajomego? - zapytała May, po czym podała mikrofon kolejno Delii, Stevenowi, Ashowi i mnie, abyśmy odpowiedzieli.
Ponieważ każde z nas wyraziło zgodę, to Mattia wziął gitarę do ręki i powiedział:
- To stary i dobry kawałek, znaczy tam, skąd pochodzę. Liczę na to, że się wam spodoba.
Już po chwili zaczął grać, a zespół szybko podłapał rytm i dołączył do niego. Nasz drogi artysta był z tego faktu bardzo zadowolony. Spojrzał na każdego z członków zespołu, potem na nas i zaśpiewał:

Jesteś dla mnie, a ja dla ciebie,
Najjaśniejszą gwiazdą na niebie.

W mojej głowie marzeń różnych sto.
No, a one wciąż się spełniać chcą.
Każdy chciałby coś od życia mieć
I przed siebie do swych marzeń biec.

Jesteś dla mnie, a ja dla ciebie,
Najjaśniejszą gwiazdą na niebie.
A gdy tylko w w twe oczy patrzę,
Wiem, że będziesz ze mną na zawsze.

Teraz mamy siebie, ty i ja.
Każdy z nas już swoje szczęście zna.
Najważniejsze dziś spełniło się.
Los połączył w końcu drogi dwie.

Jesteś dla mnie, a ja dla ciebie,
Najjaśniejszą gwiazdą na niebie.
A gdy tylko w w twe oczy patrzę,
Wiem, że będziesz ze mną na zawsze.

Po zaśpiewaniu tej piosenki artysta lekko się skłonił mnie i Ashowi, a następnie powiedział:
- Wszystkiego najlepszego dla obu par młodych.
Potem zszedł ze sceny i zniknął w tłumie. Ku naszemu smutkowi już go nie znaleźliśmy, ale jego piosenka jeszcze długo huczała nam w uszach, a jej naprawdę piękne słowa sprawiały, że wszyscy czuliśmy większą radość z całej tej zabawy, która trwała do bardzo późnych godzin nocnych i była po prostu rewelacyjna.
Ach! Co to był za ślub!


KONIEC

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...