sobota, 24 listopada 2018

Przygoda 119 cz. I

Przygoda CXIX

Zodiakalny zabójca cz. I

Druga część Trylogii Matii. Dedykuję ją pomysłodawcy tej historii: Lokiemu27


Pamiętniki Sereny:
- Chcecie jeszcze sernika? - zapytała nas Octavia Rocker, zaglądając do salonu, w którym siedzieliśmy.
- Och! Naprawdę nie chcemy pani objadać, proszę pani - powiedziałam głosem pełnym grzeczności i skromności.
Tak naprawdę sernik pani Rocker był po prostu rewelacyjny w smaku, ale jakoś nie umiałam objadać tej biednej kobiety z jej wypieków domowej roboty. Ash oczywiście nie miał takich skrupułów, ponieważ bez wahania poprosił kobietę o kolejne kawałki sernika, podobnie zresztą postąpił także Pikachu, podzielający nie tylko apetyt swojego trenera, ale również i jego gastronomiczne upodobania.
- Ash! - skarciłam delikatnie mojego ukochanego - Przecież my tu nie przyszliśmy po to, aby się objadać.
- Mów za siebie - zażartował sobie Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął dowcipnie Pikachu.
- Dajcie spokój. Ja przecież wam nie skąpię swoich wypieków, a poza tym kto ma je niby jeść? - odpowiedziała żartobliwie pani Rocker - Myślicie może, że ja i mój mąż tyle zjemy?
- To po co tyle pieczesz, kochanie? - zachichotał Jasper Rocker.
- Po to, żebym miała czym ugościć tak uroczych gości jak nasi młodzi przyjaciele - stwierdziła jego żona - A ty mógłbyś mi więcej w kuchni pomagać zamiast tylko siedzieć przy stole z gazetą i czytać wypisywane w nich bzdury. Chyba sam dobrze wiesz, że „Głos Alabastii“ to brukowiec i niczego mądrego z niego nie wyczytasz.
- Może to i jest brukowiec, ale jakieś wiadomości zawsze posiada - powiedział na to Rocker - A przecież porządny policjant, nawet będąc na emeryturze lubi wiedzieć, co się dzieje na świecie. A przynajmniej w jego miejscu pobytu.
Octavia Rocker westchnęła lekko, gdy rozdawała nam kolejne kawałki sernika.
- Ta, na emeryturze. Potrzebna ci ona tak, jak Magikarpowi ręcznik. Po co ci ona w ogóle była, co?
- Już ci mówiłem, kochanie, że osiągnąłem wiek emerytalny, a zatem prędzej czy później musiałbym odejść ze służby.
- Lepiej później niż prędzej, jeżeli chcesz znać moje zdanie - rzuciła kobieta, siadając przy stole i zabierając z niej gazetę „Głos Alabastii“ - Tak czy siak powinieneś przestać czytać ten szmatławiec. Ja przestałam to robić, odkąd napisano w nim te bzdury na temat Asha.
- Dziękuję za solidarność - powiedział mój luby, którego słowa pani Rocker bardzo wzruszyły.
- Nie ma za co, mój drogi chłopcze - uśmiechnęła się do niego Octavia Rocker - Ja dobrze wiem, że w sprawie Ellisa Pomścij-Krzywdy zrobiłeś wszystko, co tylko było w twojej mocy. A to, że go nie złapałeś, to trudno. Jego ofiary i tak były kanaliami, które zasługiwały na śmierć. A poza tym dzięki tej sprawie poszło siedzieć sporo drani z wyższej półki. To więc same plusy. Wielka tylko szkoda, że po tej sprawie postanowiłeś jednak odejść.
- Ale Serena coś mi mówiła, że jednak wróciłeś do gry - rzekł nagle kapitan Rocker - Czy to prawda?
- Tak, to prawda - potwierdził Ash - Wróciłem do gry, ale póki co wolę tego nie rozpowiadać.
- Dlaczego? Przecież to jest genialna wiadomość! - powiedziała bardzo zachwycona Octavia Rocker.
- Wiesz, kochanie... Być może się mylę, ale wydaje mi się, że Ash po prostu woli zrobić wszystkim niespodziankę swoim powrotem. Mam rację, przyjacielu? - zapytał kapitan Rocker.
- O tak, zdecydowanie ma pan rację - potwierdził mój luby z lekkim uśmiechem na twarzy - Szczególnie zaś pragnę zrobić niespodziankę tym wszystkim przestępcom, którzy czują się teraz bezkarni z powodu mojego odejścia. Ale się dranie zdziwią, kiedy odkryją, że już nie są bezpieczni, bo ja powróciłem.
- Jakiś ty skromny - rzuciłam dowcipnie.
Pikachu i Buneary, którzy właśnie zajadali się szarlotką, zapiszczeli potakująco.
- Kochanie, mówiłem ci już wiele razy, że skromność to nie jest cecha prawdziwego detektywa - zauważył Ash - Gdybym był skromny, to bym nie mierzył wysoko, a gdybym nie mierzył wysoko, nie zostałbym detektywem. To chyba oczywiste.
- Coś w tym jest - zaśmiał się delikatnie kapitan Rocker - W końcu detektywami nie zostają ludzie skromni, tylko tacy, którzy posiadają wielki talent, a także wielką wiarę w swoje umiejętności. Ash zaś posiada jedno i drugie.
- No, z tym drugim przez pewien czas było u niego bardzo krucho - zauważyłam nie bez ironii - Jak to dobrze, że ostatnia przygoda otworzyła mu oczy na wiele spraw.
- Tak, to prawda - potwierdził mój chłopak - Otworzyła mi oczy, ale też nie pozbawiła mnie pewnych wątpliwości, które jednak wierzę, że z czasem ostatecznie się rozwieją.
- Przeminą razem z wiatrem, zobaczysz - rzekł kapitan Rocker - I to znacznie szybciej niż myślisz, mój chłopcze. A co wasi przyjaciele na to? Jak zareagowali na wieść o tym, że wróciłeś do gry?
- Jeszcze im tego nie mówiłem.
- Jak to? Nawet swojej drużynie detektywistycznej?
- Nie było okazji, aby to zrobić, ponieważ Max i Bonnie wyjechali do Petalburga, a Clemont i Dawn przebywają w Lumiose, aby trochę się zająć Salą Clemonta. A dzwonić i mówić im przez telefon o tym wszystkim jakoś mi się nie chce. To nie jest rozmowa na telefon.


- Rozumiem. A pozostali przyjaciele? - zapytała Octavia Rocker.
- Wolimy im póki co nic nie mówić - wyjaśnił Ash - Poza Alexą nikt z nich nie wie o porzuceniu emerytury przez Sherlocka Asha i lepiej, aby na razie tak pozostało. Gdy nadejdzie czas, wszyscy się dowiedzą.
- Rób, jak uważasz - powiedział Jasper Rocker - Mam tylko wielką nadzieję, że zgłosicie się z Sereną do akademii policyjnej na jakieś małe szkolenie, a potem zostaniecie detektywami konsultantami pracującymi dla  miejscowej policji.
- Myśleliśmy z Ashem raczej o założeniu własnej, prywatnej agencji detektywistycznej - wtrąciłam się do rozmowy.
- Przecież jedno drugiemu nie przeszkadza - odparł na to Jasper Rocker - Możecie pracować prywatnie i jednocześnie też dla nas.
- To bardzo kusząca oferta i sądzę, że ją przyjmiemy - powiedziałam do kapitana - Ale póki co, to Ash ma w głowie bardziej planowanie naszej wspólnej przyszłości niż planowanie naszej kariery detektywistycznej.
- Zamierzacie się pobrać? - zapytała pani Rocker.
- Tak, jednak wszystko w swoim czasie. Chwilowo rozglądamy się za jakimś domkiem dla nas, żeby nie siedzieć ciągle mamie Asha na głowie.
- Rozumiem, ale chyba zaprosicie nas na swój ślub, prawda?
- Oczywiście.
- No pewnie, że tak - dodał wesoło Ash - Bez państwa wśród gości nie wyobrażamy sobie naszego wesela.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- Miło nam to słyszeć - rzekł kapitan Rocker - Ale mamy prośbę. Jak już się pobierzecie, to nie zapomnijcie o nas i wpadajcie czasem na obiad lub jakiś podwieczorek. Ja wiem, że Octavia może nie jest jakąś mistrzynią w sztuce kulinarnej...
- Uważaj, bo jak moja patelnia pójdzie w ruch, to przekonamy się, czy ty jesteś mistrzem uników - pogroziła mu lekko kobieta.
Kapitan nie przejął się tym wcale i mówił dalej:
- Bo przecież kuchni twojej mamy nic nie przebije, Ash, jednak mimo wszystko myślę, że nasze domowe przysmaki nie są znowu takie złe.
- Jak dla mnie, to one są przepyszne - rzekł Ash, wpychając sobie do ust kolejny kawałek ciasta.
- Nareszcie ktoś się na nich poznał i umie je docenić - powiedziała z delikatnym przekąsem Octawia Rocker, patrząc wymownie na męża.
- Będziemy państwa odwiedzać - zapewniłam naszych gospodarzy, a Ash potwierdził moje słowa - I państwo też odwiedzajcie nas, proszę.
- Odwiedzimy was, na pewno - powiedział kapitan Jasper Rocker - Miło będzie powspominać stare czasy, gdy wszyscy byliśmy jeszcze piękni i młodzi. To znaczy Octavia jest nadal piękna i młoda.
- Daruj sobie te pochlebstwa, lizusie - mruknęła jego żona.
- No, to za stare, dobre czasy! - zawołał wesoło Ash, wznosząc powoli szklankę z sokiem w górę.
Wszyscy je wznieśliśmy i powoli stuknęliśmy się nimi wesoło.

***


Wyżej przytoczona przeze mnie rozmowa miała miejsce niedługo po naszym powrocie do Alabastii, do której ja i Ash powróciliśmy z Łeby, w której spędziliśmy kilkanaście przemiłych dni. Przyznam się szczerze, że niechętnie opuściliśmy to miejsce, ponieważ było ono bardzo przyjemne, a do tego spędziliśmy tam czas w towarzystwie naprawdę wspaniałych ludzi. Żal się nam było z nimi rozstawać, a zwłaszcza z małą Sarą, której przed odjazdem podarowałam pluszowego misia, którego Ash wygrał dla mnie w wesołym miasteczku. Mój luby był tym faktem bardzo zdziwiony.
- Czemu go oddałaś? - zapytał mnie, kiedy już płynęliśmy statkiem w kierunku regionu Kanto - Tak chciałaś, abym go dla ciebie wygrał, a teraz tak po prostu go oddałaś?
- Mnie on nie jest potrzebny, kochanie - odpowiedziałam i czule się w niego wtuliłam - Ja tam wolę ciebie przytulać przez sen niż jakiegoś tam pluszaka. Jesteś o wiele bardziej uroczy niż sto pluszowych misiów.
Ash uśmiechnął się do mnie czule, gdyż wyraźnie spodobały mu się te słowa i okazał to obejmując mocno ręką moje ramiona, po czym razem zaczęliśmy spoglądać przed siebie w kierunku oddalającej się coraz bardziej Europy, a wraz z nią także i Łeby.
Prawdę mówiąc nie musieliśmy wcale tak szybko wyjeżdżać, ale Alexa bardzo chciała wrócić do Rene i przeprosić go za swoje dotychczasowe zachowanie oraz powiedzieć, iż go kocha i chce razem z nim wychować ich wspólne dziecko. My mogliśmy jeszcze zostać, ale postanowiliśmy ruszyć razem z nią, a w każdym razie ja i Ash tak sobie postanowiliśmy, ponieważ Shizuku oraz Seiyi woleli jeszcze zostać z panem Rosem, jego wnuczką i jej chłopakiem (ci ostatni przed naszym odjazdem wzięli od nas autografy). Co do Adeli i Nika, to wraz ze swymi dziećmi opuścili Łebę kilka dni wcześniej uznając, że powinni dalej ścigać Morganę zamiast bawić się wesoło z nami.
- Dopóki ta wiedźma jest na wolności, nikt nie może całkowicie czuć się bezpiecznym - powiedziała Adela - Mam nadzieję, że oboje z Nikiem dopadniemy ją zanim wyrządzi więcej szkód i zanim ożywi tego swojego pana, kimkolwiek on jest.
Tak, Morgana i ten jej tajemniczy pan bardzo nas niepokoili, chociaż o wiele bardziej niepokoił nas Maciek, nasz tajemniczy znajomy z Łeby. Kim on właściwie był i skąd posiadał takie moce? Moce, które sprawiły, że mógł ocalić Asha wtedy, gdy ten ratując Sarę znalazł się na kilka minut pod wodą i zdołał przetrwać tam bez oddychania? Moce, dzięki którym mógł z ich pomocą pokonać Morganę, a także sprawić, że wszyscy razem śpiewaliśmy piosenkę, której nigdy wcześniej nie słyszeliśmy? To były pytania, które nas dręczyły, a spotkanie z Madame Sybillą na statku wiozącym nas do Kanto bynajmniej nas nie uspokoiło.
Sybillę spotkaliśmy tam przypadkiem, choć właściwie powinnam była powiedzieć, że to nam się tak wydawało, że to był przypadek, bo ostatecznie przecież nigdy spotkania z nią nie były przypadkowe, w każdym razie na pewno nie z jej strony. Tak czy inaczej, przechadzaliśmy się spokojnie po pokładzie statku, gdy nagle podeszła do nas jakaś kobieta w słomkowym kapeluszu pytając, czy mamy ogień.
- Proszę wybaczyć, ale ja nie palę - odpowiedział jej Ash.
- Tym lepiej, bo palenie szkodzi zdrowiu - stwierdziła nagle kobieta głosem, który doskonale znaliśmy.
Przyjrzeliśmy się jej uważnie, a ona podniosła delikatnie rondo swego słomkowego kapelusza i odsłoniła swą twarz. Wtedy ją poznaliśmy.
- Sybilla! - jęknął zdumiony Ash.
- Pika-pika! - pisnął równie zdziwiony Pikachu.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam.
- Przybyłam, żeby powiedzieć wam coś bardzo ważnego - odrzekła na to kobieta.
- Doprawdy? A czy ty kiedykolwiek przybyłaś do nas w innej sprawie? - rzucił ironicznie Ash.
Trąciłam go lekko w ramię, gdyż uważałam, że trochę przesadza, ale kobieta wcale się tym nie przejęła i powiedziała:
- W sumie masz rację. Przybywam do was zawsze tylko w ważnych sprawach i teraz też tak jest. Muszę was jednak uprzedzić, że mam raczej niewesołe nowiny.
- To mi dopiero nowość - mruknął złośliwie Ash - A więc mów, o co chodzi, Sybillo.
- Chodzi o tego waszego nowego znajomego.
- Którego? Ostatnio poznaliśmy paru ludzi.
- Chodzi o tego, który pomógł wam pokonać Morganę.
Spojrzeliśmy na nią zaintrygowani. Czyżby chciała nam powiedzieć coś ciekawego na temat Maćka? Jeżeli tak, to warto się dowiedzieć o nim czegoś istotnego. Dlatego też zapytaliśmy Sybillę, czy o niego jej chodzi. Potwierdziła, ale przy okazji dodała, że powinniśmy na niego uważać.
- Dlaczego? - spytałam zdumiona - Przecież nam pomógł wtedy, gdy tego potrzebowaliśmy.
- To prawda, ale nie wiecie, jakie kierowały nim motywy - rzekła na to Sybilla.
- Zakładam, że ty to wiesz - powiedział Ash.
- Przykro mi, ale ja też tego nie wiem.
Ja, Ash, Pikachu i Bunneary spojrzeliśmy na kobietę zdumieni. Czego jak czego, ale to było co najmniej bardzo niezwykłe, a co za tym idzie, także i bardzo niepokojące. W końcu Sybilla oznajmiająca nam, że nie posiada wiedzy w jakimś temacie, to nie było coś, co by nas uspokoiło.
- Ale jak kto? - zapytałam, będąc w niemałym szoku - Ty nie wiesz, jakie są motywy Maćka?
- Nie, nie wiem tego - potwierdziła Sybilla - Nie wiem tego, ponieważ dostęp do jego myśli jest przede mną ukryty. Nie mam pojęcia, dlaczego, ale mogę was zapewnić, że w takim wypadku my, to znaczy Przedwieczni, nie mamy żadnej pewności, co do jego osoby. A brak tej pewności nie może raczej napawać nas optymizmem. Dlatego tu przybyłam, aby was przestrzec przed osobą waszego znajomego.
Z każdym słowem kobiety byliśmy wręcz coraz bardziej zaniepokojeni, a nasz niepokój wzrósł szczególnie wtedy, gdy nagle Sybilla dodała, iż ten człowiek jest właśnie tą tajemniczą siłą, którą wyczuwała od jakiegoś czasu w naszej obecności, a także tym, który podczas Bitwy o Kanto tak dzielnie pod postacią jakiegoś trenera zachęcał wszystkich ludzi do walki, co bardzo naszym przyjaciołom pomogło ową walkę wygrać.
- Ale z tego, co mówisz wynika, że Maciek, kimkolwiek jest, to osoba, która chce nam pomóc.
- Tak, ale dlaczego chce to zrobić, tego już nie wiemy - powiedziała po chwili Sybilla - I raczej prędko się tego nie dowiemy, bo nie umiem wyczuć jego myśli, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało. A skoro tak, to oznacza, że ten wasz cały Maciek może celowo blokować swój umysł przede mną.
- Ale po co miałby to robić? - zapytałam.
- Abym nie mogła was ostrzec i powiedzieć wam, co on knuje - odparła ponuro Sybilla - Lepiej więc miejcie się na baczności i postarajcie się, aby jak najmniej mieć z nim styczność. Spróbuję dowiedzieć się o nim czegoś więcej, ale zaklinam was, abyście nigdy więcej, pod żadnym pozorem nie zadawali się z nim. Od tego może zależeć wasze życie.
Po tych słowach Sybilla odeszła, a ja i Ash długo jeszcze rozważaliśmy w głowach jej słowa. Doszliśmy w tych oto rozważaniach do wniosku, że Maciek nie mógł należeć do rasy Przedwiecznych, a zamiast tego był z innej rasy, która posiadała niezwykłą zdolność sprawiania, że Sybilla nie była w stanie odczytać jego myśli i sprawdzić go. Tylko, kim on był?
- Zdaniem Sybilli to jest ten sam człowiek, który wtedy pomógł nam podczas Bitwy o Kanto - mówił dalej Ash - I być może to ten gość, który wtedy w jaskini pomógł mi uwolnić cię spod mocy Sybili.
- Skąd to przypuszczenie? - zapytałam.
- Sam nie wiem. Tak po prostu spekuluję - rzekł mój luby - Ale jeśli mam rację, to znaczy, że nasz drogi Mewtwo jest mu przyjacielem, a więc Mewtwo jako jedyna istota na tym świecie może nam udzielić informacji o tym całym Maćku.


Spotkanie z Mewtwo jednak zawsze było bardzo trudno zorganizować, a tak właściwie, to jest to wręcz niemożliwe, bo podobnie jak Sybilla, tak i nasz drogi, pokemoni przyjaciel zawsze przybywał do nas wtedy, kiedy sam to uzna za stosowne. Nie mogliśmy więc go szukać, bo nie wiedzieliśmy, gdzie mamy to zrobić.
Mewtwo na szczęście sam nam się nawinął i to w chwili, w której ja i Ash wyszliśmy od państwa Rocker i zmierzaliśmy powoli w kierunku domu. Właśnie wtedy spotkaliśmy naszego pokemoniego przyjaciela. Przyleciał do nas w chwili, w której to byliśmy oboje byliśmy już w pobliżu domu pani Ketchum, który jak wiadomo stoi na przedmieściach i ludzi tam nie było zbyt wielu, dlatego Mewtwo raczej nie ryzykował tym, że niepowołane oczy go zobaczą. To znaczy jakieś ryzyko zawsze istniało, ale lepiej ostatecznie spotykać z tak potężnym Pokemonem się na przedmieściach niż w centrum, gdzie nas wszyscy mogli zobaczyć. Oczywiście ja i Ash nie spodziewaliśmy się spotkać wtedy Mewtwo, dlatego też jego widok bardzo nas zdumiał.
- Witajcie - powiedział nasz przyjaciel, gdy tylko nas zobaczył.
Krótko, treściwie i na temat. Powitanie w stylu Mewtwo, choć bywał niekiedy bardziej elokwentny.
- A niech mnie! Mewtwo! - zawołał zdumiony Ash - Co ty tu robisz?
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Właśnie. Co ty tutaj robisz? - spytałam.
- Wiecie... Przebywałem w okolicy i pomyślałem sobie, że sprawdzę, co u was słychać.
Ash i ja spojrzeliśmy na niego ironicznie. Dobrze wiedzieliśmy, iż nas oszukuje, a jego powód spotkania z nami jest zupełnie inny.
- Tak, oczywiście. A mnie na dłoni rośnie kaktus - zaśmiał się bardzo złośliwie mój luby i pokazał swoją dłoń - Powiedz, rośnie mi tutaj kaktus, przyjacielu?
- No, chwilowo to jeszcze nie - uśmiechnął się delikatnie Mewtwo - Ale to się przecież może zmienić.
- Poważnie?
- A tak, a jak będziesz mnie drażnić, to stanie się to szybciej niż byś mógł się tego spodziewać.
Mój ukochany szybko schował dłoń do kieszeni, jakby obawiał się, że na jedno mrugnięcie okiem Mewtwo mógł sprawić, iż jego groźba zostanie zrealizowana i to w ciągu kilku sekund.
- Spokojnie, jak na razie nie zamierzam sprawiać wzrokiem, aby ci tu wyrósł kaktus - uśmiechnął się z lekką satysfakcją Mewtwo - Póki co mam inne sprawy na głowie. I znacznie poważniejszą sprawę do was.
- I zapewne to coś innego niż tylko chęć spotkania naszych słodkich i uroczych osób, mam rację? - spytałam dowcipnie.
- Tak, masz rację - pokiwał lekko głową nasz przyjaciel - Chodzi o to, o czym ostatnio rozmawialiście z Sybillą.
- Poważnie? - zdziwiłam się.
- Chwileczkę! - zawołał Ash - A ty niby skąd wiesz, o czym ja i Serena rozmawialiśmy z Sybillą?
- Szpiegowałeś nas? - dodałam poirytowana samą myślą o tym.
Pikachu i Buneary przybrali groźne pozy.
- Spokojnie, moi drodzy - zaprzeczył Mewtwo - Nie musicie się tego obawiać. Ja tam wcale was nie szpieguję. Sybilla sama mi to powiedziała.
- Mam rozumieć, że ona się z tobą kontaktowała? - spytał Ash.
- A co w tym dziwnego? - odparł Mewtwo - Przecież Sybilla odwiedza całą masę różnych osób, mnie także. Rzadko bo rzadko, ale zawsze. A tym razem miała powód.
- Niech zgadnę. To był chęć spotkania z tobą? - zaśmiałam się z lekką ironią w głosie.
- Nie, chęć pociągnięcia mnie za język - odpowiedział Mewtwo.
- Pociągnięcia cię za język?
- A tak. Poznaliście niedawno kogoś, kto wzbudził w Sybilli wielki niepokój i w sumie to w was także. Ponieważ tej osobie Sybilla nie jest w stanie czytać w myślach, to nie wie, jakie ta osoba ma intencje, ale uważa, że ja tę osobę znam.
- A znasz? - spytałam.
- Powiedzmy - uśmiechnął się lekko Mewtwo.
Ash popatrzył uważnie na naszego przyjaciela i postanowił przycisnąć go nieco.
- Mewtwo, powiedz nam wprost. Jesteśmy przyjaciółmi?
- Tak, jesteśmy.
- I powinniśmy sobie zawsze mówić prawdę?
- Nie podoba mi się kierunek, w którym zmierza ta rozmowa, ale tak. Powinniśmy zawsze rozmawiać ze sobą szczerze i mówić sobie prawdę.
- Właśnie - pokiwał głową Ash - A więc powiedz nam szczerze. Ten Maciek, którego niedawno poznaliśmy, to twój znajomy?
- Tak, to mój znajomy.
Spodziewaliśmy się, że spróbuje temu zaprzeczyć, ale najwyraźniej nie zamierzał tego robić. Tym lepiej, bo jakoś nie mieliśmy ochoty słuchać jego kłamstw.
- A czy ten znajomy, to aby nie ten sam gość, z którym zwalczasz istotę nazywaną przez was Złem? - zapytałam.
- Powiedzmy - odpowiedział tajemniczo Mewtwo.
- Aha, a więc mam rozumieć, że teraz będziesz enigmatyczny, tak? - rzuciłam złośliwym tonem.
- Nie, po prostu nie mogę wam teraz powiedzieć wszystkiego, chociaż bardzo bym tego chciał.
- Czyli, jeśli dobrze rozumiem, bardzo chcesz nam to powiedzieć, ale z jakiegoś dziwacznego powodu nie możesz tego zrobić, tak? - spytałam.
- Tak, w sumie to właśnie tak wygląda - potwierdził Mewtwo - Tylko mała poprawka, droga Sereno... To nie jest jakiś dziwaczny powód, ale moje słowo honoru, a to dla mnie bardzo ważny powód.
- Słowo honoru? - zapytał Ash - Dałeś Maćkowi słowo honoru, że nic nam o nim nie powiesz?
- Nie do końca - sprostował Mewtwo - Dałem Maćkowi słowo, że póki co nic wam o nim nie powiem. Nic, poza tym, co już wiecie.
- A co my niby o nim wiemy? Nic o nim nie wiemy - rzekłam i wtedy nagle coś mnie naszło - Chociaż nie, poczekaj... Sybilla coś sugerowała, że Maciek to ta sama osoba, która nam pomogła w sprawie z Kali i z Bitwą o Kanto. Ma rację?
- To mogę wam powiedzieć - powiedział Mewtwo i skinął lekko głową - Tak, macie rację.
- A więc jednak - uśmiechnęłam się - Czyli coś już o nim wiemy.
- Tak, a więc ten ktoś nie chce nam zrobić krzywdy - dodał mój luby - A w każdym razie podpowiadają mi to prawa logiki, bo przecież chyba byś się nie zadawał z kimś, kto chce nas zabić.
- Rozum dobrze ci służy, Ash - rzekł Mewtwo - Dobrze rozumujesz, ale przykro mi, że wasza przyjaciółka Sybilla uważa Maćka za zagrożenie dla was.
- Ale on coś planuje, prawda? - zapytałam - Ostatnio puścił na wolność tę wiedźmę Morganę i powiedział, że miał ku temu swoje powody i kiedyś się o nich dowiemy, gdy nadejdzie czas.
- Skoro tak powiedział, to widocznie tak musi być - powiedział na to Mewtwo.
- Aha... To znaczy, że on puszcza wolno podłą wiedźmę, która chciała zabić biedną dziewczynkę, a ciebie to nie rusza? - spytałam poirytowana.
- Maciek musiał mieć swój powód, aby tak postąpić.
- Powód?! Jaki powód?! On uwolnił kreaturę, która chciała skrzywdzić niewinne dziecko i przez którą o mało sami nie zginęliśmy! Jaki niby można mieć powód, będąc kimś nam podobno przychylnym, aby taką kreaturę puścić wolno?! Powiedz sam! Jaki trzeba mieć powód, żeby to zrobić?!
- Swój własny, który my nie musimy rozumieć - powiedział Mewtwo ze stoickim spokojem, jakby rozmawiał z nami o pogodzie.
- Poważnie? - prychnęłam z kpiną - A więc on nie chce nam zrobić krzywdy, a jednocześnie pozwala, aby jakaś nawiedzona wariatka, które ma na celu zrobienie nam krzywdy uciekła i dalej knuła swoje intrygi?
Mewtwo westchnął ponuro i powiedział:
- Sereno... Maciek ma swoje powody, o których ja dobrze wiem, ale nie chce o tym mówić i nie chce, abym ja cokolwiek wam o nim mówił. Gdy nadejdzie czas, wszystkiego się dowiecie, ale póki co, to jeszcze nie mogę wam o tym mówić.
Ash i ja spojrzeliśmy na siebie załamani. Słowa naszego przyjaciela były po prostu dołujące. Niby podnosiły na duchu i pocieszały, że Maciek nie chce nam zrobić krzywdy, a jednocześnie mówił o jego powodach, o których takie szaraczki jak my nie miały prawa wiedzieć. To zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego.
- A więc, jeśli dobrze rozumiem, że na chwilę obecną Maciek woli zachować tajemnicę o swoich wielkich planach, ale my dowiemy się o nich, tylko w odpowiednim czasie, tak? - spytałam.
- Tak - potwierdził Mewtwo.
- A co z nami? Czy my jesteśmy uwzględnieni w tych jego wielkich planach? - dodał Ash.
- Pika-pika? Bune-bune? - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
- Tak, jesteście - potwierdził Mewtwo.
Sama nie wiedziałam, czy te słowa powinny nas przerażać, czy też może raczej uspokoić. Jeżeli chodzi o mnie, to zdecydowanie byłam nimi przerażona. Ash zresztą też nie wyglądał na specjalnie uspokojonego.
- I jakąż to rolę w tych planach odgrywamy? - spytałam - Pionków na jakieś jego wielkiej szachownicy dziejów?
- Nie nazwałbym tego w taki sposób, ale w sumie masz trochę racji. To, co planuje Maciek zmieni oblicze świata i wy weźmiecie w tym czynny udział.
Jeżeli Mewtwo chciał nas w ten sposób pocieszyć, to zdecydowanie osiągnął skutek odwrotny od zamierzonego i szybko się w tym zorientował, gdyż jego twarz przybrała ponurą minę i rzekł:
- Widzę, że zamiast was pocieszyć tylko namieszałem. Wybaczcie, nie chciałem tego. Chyba lepiej zrobię, jak już sobie pójdę.
- Ach, tak - powiedział ironicznie Ash - Czyli namieszałeś i teraz sobie uciekasz, aby uniknąć odpowiedzialności?
- Ash... Uważaj - pogroził mu lekko palcem Mewtwo - Ja umiem sprawić, aby ci kaktus wyrósł na ręce.
Ash szybko schował dłonie za siebie, a Mewtwo zachichotał lekko i dodał po chwili:
- Spokojnie, przyjaciele. Mogę was zapewnić, że plany Maćka wam się spodobają i nie będziecie mieli powodów, aby na nie narzekać.
- Zobaczymy, gdy już dojdzie do ich realizacji - powiedział Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
Mewtwo zachichotał tylko i z lekkością odleciał daleko przed siebie, a my zostaliśmy sami.
- Co robisz? - zapytałam Asha, gdy już nasz przyjaciel odleciał w swoją stronę.
Mój chłopak oglądał bowiem sobie bardzo dokładnie ręce i gdy już to zrobił, to odetchnął z ulgą.
- A nic... Tak tylko sprawdzam, czy aby nie wyrósł mi tutaj kaktus - odparł z uśmiechem na twarzy Ash.
Parsknęłam śmiechem i przytuliłam się do niego czule.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - relacja Mewtwo:
Obawiam się, że słowa, które przekazałem moim przyjaciołom tylko podsyciły ich obawy względem Maćka. Ale zrobiłem to, o co mnie poprosił mój dobry druh. Minęły już cztery lata, odkąd się poznaliśmy. Wciąż jednak nie mogę powiedzieć, że poznałem go na wylot. Mam wrażenie, że wciąż skrywa jakieś tajemnice, które jeśli zechce, ujawni mi, ale tylko w sobie wiadomej chwili. Niemniej z rozmowy, którą obaj przeprowadziliśmy na początku naszej znajomości, zwierzył mi się z dręczącego go problemu, jakże podobnego do mojego, choć z pewnymi ważnymi różnicami. Przede wszystkim zależało mu na unicestwieniu Zła. Tak, właśnie Zła, gdyż to Ono było jego najpoważniejszym zmartwieniem. Sam kiedyś też byłem zły i to do szpiku kości, bo nienawidziłem ludzi i pragnąłem ich unicestwić, jednak dzięki Ashowi zrozumiałem swoje błędy oraz to, że nie wszyscy ludzie są źli, a wielu z nich potrafi kochać Pokemony tak samo mocno, jak innych ludzi. Zrozumiałem więc swój błąd i zmieniłem się.
Problem mojego przyjaciela był niestety bardziej złożony, gdyż Zło z którym on się zmaga, jest samodzielnym bytem, a konkretnie to potworną istotą, pochodząca z innego świata. Bytem  o ogromnej sile, o czym Ash z Sereną mieli już okazję się przekonać. Chociaż tak właściwie, to widzieli jedynie skromną część siły tego potwora, ale zdają sobie zapewne sprawę z zagrożenia jakie stanowi. I według słów mojego przyjaciela już wkrótce ponownie stawią mu czoła.
Muszę tu wyjaśnić, że po rozstaniu z naszymi detektywami, udałem się z wizytą do mojego druha. Wiedziałem, że muszę z nim pomówić, tym bardziej, że już zapowiedział swoje ujawnienie się Ashowi i Serenie. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że kiedyś podczas rozmowy poleciłem mu Asha jako osobę, która może mu pomóc w walce ze Złem i od tego czasu stale obserwował i jego i Serenę. Robił to zarówno osobiście, jak i z daleka.
Mój przyjaciel mieszkał w stworzonej przez siebie ogromnej wieży, znajdującej się na wyspie, leżącej na Oceanie Atlantyckim. Co ciekawe, z tej wyspy była równa droga do trzech regionów: Kanto, Kalos i Sinnoh. Dość ciekawa lokalizacja, choć przyznam szczerze, nie do końca rozumiem jego motywację. Nie wiem, czemu właśnie tam postanowił się osiedlić. Ale nie mówmy teraz o takich drobiazgach. Wieża była dość charakterystyczna: od podstawy do połowy wyglądała ona tak, jakby wyrzeźbiono ją w skale, natomiast druga jej połowa aż po szczyt była już dziełem człowieka. Na szczycie owej wieży, zakończonym trójkątną kopułą, znajdowały się okna i balkon.
Wleciałem na samą górę i wszedłem powoli do głównej sali, gdzie mój przyjaciel najczęściej przebywał. Nie było tutaj zbyt wiele przedmiotów, najważniejszym jednak obiektem było charakterystyczne zwierciadło. Nie przypominało ono klasycznych luster, gdyż był to w istocie kawał gładkiego kryształu. Jak wyjaśnił mój przyjaciel, pochodziło ono z Lustrzanej Jaskini znajdującej się w Kalos. Kryształ ów posiadał niezwykłe właściwości, lecz mój przyjaciel przy użyciu swojej mocy dostosował je do swoich własnych potrzeb. Mógł dzięki niemu obserwować naszych przyjaciół, praktycznie nie ruszając się przy tym ze swojej wieży. Inną, sporą zaletą owego lustra była możliwość oglądania w nim przyszłości oraz różnych jej wariantów. Mój druh potrafił jednak wyczuwać różne wydarzenia, które będą miały miejsce w niedalekiej przyszłości, niekoniecznie wcześniej przewidziane.
Kiedy już znalazłem się na miejscu spostrzegłem, że mój przyjaciel stoi przed lustrem, które jednak było nieaktywne.
- Witaj, Mewtwo. Cieszę się, że już jesteś - przemówił mój przyjaciel - Czas omówić ostatnie kwestie.
- Tak, już najwyższy na to czas - przyznałem poważnie - Możesz w końcu przeprowadzić swój plan i ujawnić się naszym przyjaciołom.
- Zgadza się - odparł, po czym odwrócił się w moją stronę - Obawiam się, że napędziłem im ostatnio nieco stracha, co nie było moim zamiarem, ale dzięki temu oboje będą czujni. Ostrzeżenie, jakie wystosowała do nich Madame Sybilla, jak i rozmowa z tobą tym bardziej uczynią ich czujnymi na niebezpieczeństwo, a czujność będzie im teraz bardzo potrzebna.
W gruncie rzeczy mój przyjaciel wydawał się być człowiekiem, lecz przeczyły temu świecące szafirowym blaskiem oczy, a także czarna aura otaczająca jego ciało. Poza tym jego ubranie również było czarne, co jednak było efektem działania owej mrocznej postaci, którą przybrał. Jego ciemne blond włosy nie uległy zmianie, co wszakże nie ominęło oczu, o czym już wspomniałem.
- Jak tam przygotowania do owej akcji? - zapytałem po chwili.
- Wszystko gotowe - odparł z uśmiechem - Dziękuję ci, Mewtwo.
- Nie ma za co. W końcu pomogłeś mi wiele razy w sprawie Malamara, a ponad to ocaliłeś Asha i Serenę. Za takie coś możesz żądać ode mnie więcej niż to, co już zrobiłem.
- Dziękuję ci, ale na razie poprzestanę na tym. Poza tym, ty także mi pomogłeś i to znacznie bardziej, niż ja tobie - stwierdził ze smutkiem w głosie mój przyjaciel - Poza tym moja pomoc nie jest znowu aż tak godna podziwu. Pamiętajmy, że to przez moje zaniedbanie Ash i Serena omal nie zginęli.
- Ale ty ocaliłeś ich i naprawiłeś swoje błędy - odpowiedziałem.
- Nie całkiem, została jeszcze jedna rzecz - powiedział poważnie mój przyjaciel - I nadszedł czas, aby...
Nagle przerwał, a jego oczy zaczęły świecić o wiele intensywniej niż poprzednio, a aura zgęstniała i zafalowała. To mogło oznaczać tylko jedno: wyczuł jakieś nowe wydarzenie w niedalekiej przyszłości. Jego zaś pełna niepokoju mina mówiła aż nadto wyraźnie, że to nic dobrego.
-  Szykują się nam nowe kłopoty, prawda? - bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
- Tak - wyszeptał ponuro mój przyjaciel - I to bardzo poważne. Ashowi i Serenie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.
-  W zawodzie detektywa to normalne, ale twoja reakcja mówi, że to coś naprawdę poważnego.
- Dokładnie tak. Zobaczmy dokładniej, co i jak.
Mówiąc to wystrzelił z dłoni jasnym promieniem w stronę swojego zwierciadła i już po chwili ukazały się nam wydarzenia, które to niedługo  miały mieć miejsce. Dokładniej mówiąc, będą miały miejsce w Alabasti.
- Wyczułem zakłócenie w linii czasu - powiedział mój druh.
- Co to oznacza? - zapytałam zaciekawiony.
- Że na naszych przyjaciół czyha zagrożenie, którego pierwotnie nie mieli spotkać.
- A więc to kolejny dysonans w pierwotnej linii czasu, ale kto jest tym zagrożeniem?
- Nie kto, Mewtwo, ale raczej co, gdyż tej kreatury za nic nie można nazwać człowiekiem.
Po chwili zobaczyliśmy owe indywiduum i poznaliśmy jego zamiary. Wierzcie mi, chociaż widziałem już różne okropieństwa i sam też mam na sumieniu niejedno, to jednak ten potwór wzbudził we mnie tak olbrzymie obrzydzenie, jakiego nigdy jeszcze do nikogo nie czułem, nawet do tego łotra Giovanniego.
- Miałeś rację - powiedziałem po chwili - To potwór, a nie człowiek. Byłby idealnym kompanem dla Malamara, gdyby ten żył.
- Istotnie - przyznał ponuro mój przyjaciel - Ale jego cel szczególnie mnie przeraża. Patrz!
Zobaczyłem po chwili, jak ta podła kreatura wchodzi w konfrontację z naszymi przyjaciółmi. Widziałem również ich zmagania z nim, które były naprawdę niebezpieczne.
- Wiesz już, jak to się skończy, prawda? - spytałem - Bo możesz chyba zobaczyć epilog tego starcia, prawda?
- Tak, ale nie ukarzę ci go - mruknął ponuro.
- Dlaczego?
- Ponieważ to straszny widok.
- Dlaczego? Co takiego zobaczyłeś?
- Widziałem śmierć. Straszną śmierć.
Przyznam się, że przeszły mnie dreszcze, gdy to usłyszałem. Choć już nie jeden raz byłem świadkiem czyjejś śmierci, to jednak w tym wypadku poczułem naprawdę silny niepokój. Spowodowały go właśnie niechęć do dalszej projekcji, jak również cisza, jaka wtedy zapadła. Było to aż nadto wymowne, więc postanowiłem nie pytać go o więcej. Ale nie mogłem tak stać obojętnie.
- Wiem, że chcesz wrócić do nich i ostrzec ich, mam rację? - spytał po chwili mój przyjaciel.
- To chyba oczywiste - odparłem dość zdumiony - Dziwi mnie, że w ogóle o to pytasz.
- Chciałbym cię prosić, Mewtwo, abyś tego nie robił - odpowiedział nad wyraz spokojnym tonem mój druh.
Moje zdumienie nie miało granic.
- Wybacz, ale nie rozumiem, przecież...
- Nie rób tego, proszę cię. Ja sam zajmę się tą sprawą - powiedział z tajemniczym uśmiechem na twarzy mój przyjaciel - Mój czas już nadszedł, a ten potwór w ludzkiej skórze tylko przyspieszył to, co miało i tak wkrótce nastąpić. Poza tym twoje moce nie ukażą go należycie. Moje zaś zadadzą mu taki ból, na jaki w pełni sobie zasłuży.
- A jeśli coś się stanie...
- Nic im się nie stanie. Nie dopuszczę do tego.
Musiałem ustąpić wiedząc, że mój przyjaciel i tak postąpi, jak zechce i moje perswazje nic tu nie pomogą. Ponadto, skoro obiecał, że detektywom nic się nie stanie, to mogłem być pewien, iż tak właśnie będzie. Oczywiście mimo to martwiłem się o Asha i Serenę, bo w końcu z psychopatami nigdy nic nie wiadomo. Niemniej mój druh już nie raz wyciągał ich z opresji, więc powinienem mu zaufać i tym razem. Tylko ciekaw byłem, jak on chce to rozegrać? Jedno wszak musiałem mu przyznać. Podobnie jak Ash, traktował on wszystko poważnie, a zatem mogłem być pewnym tego, że doprowadzi sprawę do samego końca. Jaki by on nie był.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Generał policji przyjechał osobiście do Wertanii, aby dowiedzieć się, co jego podwładni zdołali zrobić w sprawie tego strasznego i tajemniczego mordercy, który od kilku tygodni grasował w tym mieście i niestety, wciąż pozostawał bezkarny. Informacje, które otrzymał wcale go nie zadowoliły, dlatego też wezwał on na dywanik najwyższych oficerów policji, po czym kazał im usiąść przy stole, a sam chodząc po pokoju dał upust swojej złości.
- Zrobiliśmy wszystko, co tylko było w naszej mocy - przedrzeźniał ze złością swoich rozmówców, cytując słowa, które do niego skierowali - W buty możecie sobie wsadzić te wasze moce! Ten bydlak zamordował już pięć osób, a wy wciąż nie wiecie, w jaki sposób go złapać!
- Panie generale - odezwał się jeden z oficerów - Pragnę zauważyć, że Zodiak ciągle zmienia miejsce działania. Każdą ze swoich ofiar porywał z zupełnie innego miejsca, a do tego dobór ofiar jest całkowicie przypadkowy i praktycznie trudno jest nam ustalić...
- Więc postarajcie się bardziej! - przerwał mu z gniewem generał - Ta sprawa jest coraz bardziej poważna! Zodiak śmieje się nam prosto w twarz, a my błądzimy jak dzieci we mgle i nie możemy go dopaść! Mieszkańcy miasta są przerażeni! Prawie wszyscy pozamykali się na kilka spustów w swoich domach i boją się z nich wychodzić! A na policję, to oczywiście oni nie mogą liczyć!
To mówiąc podszedł do swego biurka i podniósł leżącą na niej gazetę, mówiąc:
- Wiecie może, co to jest?!
- Gazeta, panie generale - odpowiedział jeden z oficerów.
- To? To jest skandal, a nie gazeta! - krzyknął generał i pokazał swoim podwładnym pismo - „Głos Wertanii“ ma ostatnio ciągle tylko Zodiaka na pierwszych stronach! Pisze, że jesteśmy nieudolni i nie umiemy zapewnić obywatelom należytego bezpieczeństwa.
Położył gazetę na biurku i powiedział:
- I wiecie co?! Mają rację! Jesteśmy nieudolni i nie potrafimy zapewnić obywatelom bezpieczeństwa! Jeden świr gra nam na nosie zabijając ludzi i co?! My nic nie jesteśmy w stanie zrobić! Taka jest prawda!
- Panie generale... Musimy mieć więcej czasu i więcej ludzi - rzekł na to jeden z oficerów - Mamy za mało możliwości, aby skutecznie działać.
- Gdyby tak pan generał dał nam więcej czasu... - dodał kolejny oficer.
- To co? Zginą kolejne ofiary, a my nadal nic z tym nie będziemy robić, tak?! - krzyknął wściekle generał - Nie! Dość tego dobrego! Odbieram wam sprawę Zodiaka! Wam wszystkim!
- Ale panie generale...
- DOŚĆ! Mieliście już dość czasu, aby namierzyć i złapać tego świra! Skoro nie potraficie tego dokonać, wezwiemy kogoś, kto zdoła to zrobić. Potrzebny nam detektyw o wielkiej inteligencji i ogromnej liczbie sukcesów na koncie.
- Herbert Jones? - zapytał jeden z oficerów.
- Nie, on obecnie przebywa na Wyspach Oranżowych i wraz ze swoją dziewczyną bada sprawę fałszerzy pieniędzy - odpowiedział generał - Nie możemy go odrywać od jego sprawy, zwłaszcza, że mamy pod ręką innego, równie genialnego detektywa, de facto dawnego ucznia pana Jonesa.
To mówiąc generał podszedł powoli do swoich podwładnych i rzekł:
- Panowie... Nakazuję wam sprowadzić do Wertanii Sherlocka Asha!
Między oficerami zaczął się szerzyć szmer niezadowolenia, a prócz tego pojawiły się także głosy, iż jest on za młody i za mało doświadczony w sprawach tego rodzaju.
- Wiem, że jest młody, ale doświadczenia mu nie brakuje - odparł na to generał policji - Poza tym pamiętajmy, że został trzykrotnie odznaczony za swoje zasługi dla policji i wymiaru sprawiedliwości, nie mówiąc już o tym, że znacznie się przyczynił do zniszczenia organizacji Rocket. Jestem więc zdania, iż tylko on będzie w stanie nam pomóc. Dlatego nakazuję, panowie, aby skontaktować się z kapitan Jenny, aby sprowadziła ona Sherlocka Asha do Wertani.

***


Nie byłam świadkiem wyżej opisanej sytuacji. Dopiero później miałam okazję wysłuchać opowieści generała i postanowiłam zapisać tę scenę, aby wszystko w moim zapisie było całkowicie zrozumiałe. Wyżej przytoczona dyskusja odbyła się we wczesne południe tego samego dnia, w którym ja i mój ukochany odwiedziliśmy państwa Rocker, a potem razem spotkaliśmy Mewtwo, który zamiast nas pocieszyć tylko bardziej nas zaniepokoił. Po tej jakże budującej rozmowie powróciliśmy do domu Delii, w którym z trudem zdołaliśmy jakoś zapanować nad niepokojem, zajmując się zrobieniem sobie obiadu, podczas którego rozmawialiśmy sobie o tym, co się tylko da, byleby tylko nie o sprawie Mewtwo i Maćka.
- Jak myślisz, Ash? - zapytałam mojego ukochanego - Gdzie oboje zamieszkamy po ślubie?
- W sumie myślałem, aby mieszkać w Alabastii, bo w końcu mamy tu naprawdę wszystko, czego nam potrzeba do szczęścia - odpowiedział mi Ash z uśmiechem na twarzy - Ale z drugiej strony, jeśli masz inne plany, to oczywiście jestem gotów je uwzględnić w swoich rachubach.
- Jakiś ty kochany - zaśmiałam się złośliwie - Ale miło mi, że raczysz uwzględniać moje zdanie w swoich planach.
- Zawsze to robię - zachichotał Ash.
Spojrzałam na niego i delikatnie trąciłam go palcem w nos.
- Dowcipniś się znalazł. Ale tak na poważnie, to w sumie czemu nie? Moglibyśmy zamieszkać oboje w Alabastii w jakimś bardzo ładnym domku na przedmieściach.
- Tak i to najlepiej umeblowanym już od razu, żeby potem nie było problemów z kupowaniem mebli.
- Dzisiaj kupowanie mebli to nie taki znowu problem.
- Poważnie?
- Oczywiście, zwłaszcza, że jakby co, too można je kupować na raty.
Ash parsknął śmiechem.
- Kochanie, na raty to kupują tylko biedacy. My biedni nie jesteśmy i możemy sobie wziąć takie meble, jakie tylko zechcemy i to od razu. Po co potem je spłacać?
- W sumie racja. Ale wiesz co? Przypomina mi się, jak moja mama mi opowiadała, że kupowała z moim ojcem meble właśnie na raty.
- Poważnie?
- Tak i mówię ci, w jej przypadku to się najlepiej opłacało. Bo wiesz, mój tata to był z bardzo bogatej rodziny, ale jak się ożenił z moją mamą, to dopływ kasy od rodziców się skończył i musiał sobie sam radzić.
- Czyli co? Klasyczny mezalians?
- Można tak powiedzieć.
- Nigdy wcześniej mi o tym nie wspominałaś.
- A tak jakoś się złożyło. Nie było okazji i w sumie sama nie wiem, czemu teraz mnie naszło, aby to zrobić.
- Może to przez te rozmowy o ślubie.
- Pewnie tak - uśmiechnęłam się czule do Asha - Kocham cię.
- Ja ciebie też - odpowiedział mój ukochany.
Ash uśmiechnął się wesoło, po czym nagle podszedł do gramofonu i włączył jedną płytę, z której po chwili poleciała wesoła muzyka. Mój luby, ledwie ją usłyszał, a zaraz zaczął się wygłupiać i podrygując przede mną zaprosił mnie na wspólne śpiewanie, połączone w rzecz jasna z tańcem oraz wygłupami. Nie umiałam mu odmówić, zwłaszcza, iż znałam i lubiłam tę piosenkę. A szła ona tak:

ASH:
Gdy się dziadek mój i babcia pobrali...

JA:
To co?

ASH:
To się długo, bardzo długo urządzali.
Kupowali szafy, stoły, dąb i jesion,
By świeciły, by zdobiły lat sześćdziesiąt.

JA:
No tak.

ASH:
Dziś obyczaj ten wydaje się banalny...

JA:
Pewnie.

ASH
Dziś kupuje się mebelek funkcjonalny.

JA:
Dobry, tani, funkcjonalny.

ASH
Dziś bardzo się zmienił świat...

JA:
Bo mamy już system rat.

ASH:
Każdy człek ma prawo tak sobie marzyć.

JA:
Tu będzie do pracy kąt...

ASH:
A widok na miasto stąd,
Tapczan tu...

JA:
I radio do snu.

RAZEM:
Kupimy stół, przy stole tym ja i ty.

ASH:
Ach, jaki dziś wspaniały obiad był!

JA:
A szafa tam, koło drzwi.

ASH:
I setka wieszaków i...

JA:
I ten pan co śpiewał mi tak: Kochana!

RAZEM:
Dziś bardzo się zmienił świat,
Bo mamy już system rat
Każdy wie, że może tak być.


JA:
Może mówię czasami od rzeczy...

ASH (z kpiną):
Czasami.

JA:
Lecz uważaj żeby nas nie zjadły rzeczy.

ASH:
He he!

JA:
W dawnych czasach wszak bywały takie gafy...

ASH:
Co?

JA:
Że człek świata nie dostrzegał zza swej szafy.

ASH:
He he he!
My nadziei nie stracimy przez byle co,
Wszak wiadomo, że te rzeczy się rozlecą.

JA:
Starczy na miodowy miesiąc.

RAZEM:
Dziś bardzo się zmienił świat,
Bo mamy już system rat.
Każdy z nas ma prawo tak sobie marzyć.

JA:
Oddzielny dla dzieci kąt...

ASH:
Dziewczynka ma włosy blond...

JA:
A tam śpi Kleofas, nasz kot.

RAZEM:
A kiedy ktoś na przykład rozgniewa się,
To stłucze coś wołając słowa te:

ASH:
W tym domu na gracie grat...

JA:
To wszystko przez system rat...

ASH:
W szafie tkwi bez przerwy ten pan (Kochana).

RAZEM:
Dziś bardzo się zmienił świat,
To wszystko przez system rat,
Każdy wie, że może być tak.

Po zaśpiewaniu tej piosenki parsknęliśmy oboje śmiechem, a Pikachu i Buneary (obserwujący cały nasz występ) zaczęli nam wesoło klaskać. Widać  nasze wygłupy bardzo im się spodobały, podobnie jak i nam samym.
- Dobra, kochanie - zachichotałam po chwili - Obiad i ten jakże fajny występ artystyczny się skończył, to teraz pora zająć się obowiązkiem mycia naczyń. Idziemy więc, panie przyszły mężu! Ja zmywam, ty wycierasz.
- Hej, kochana! Tylko bez takich! Jeszcze nie jesteś panią żoną, a już się zaczynasz rządzić w naszym domu?! - zaśmiał się Ash.
- Nie, ja się nie rządzę, skarbie.
- To dobrze.
- Bo to nie mój dom. W swoim będę się rządzić, ile tylko zechcę. A póki co jestem milutka.
- Czyli co? Po ślubie pokażesz różki diabelskie?
- A żebyś wiedział.
To mówiąc zanuciłam wesoło taką starą, wesołą piosenkę:

A po ślubie słońce nam zaświeci
I będziemy mieli dużo dzieci.
A po ślubie to zobaczysz,
Jaka jestem uparta,
Jaka zołza rozdarta,
Pantoflarzu mój.
Pantoflarzu mój.

Ja i Ash parsknęliśmy śmiechem i poszliśmy zmywać po obiedzie. Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że niedługo potem mieliśmy mieć bardzo mało powodów do śmiechu. A wszystko przez wizytę, która nastąpiła jakąś godzinę później.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...