niedziela, 11 listopada 2018

Przygoda 118 cz. IV

Przygoda CXVIII

Udane wakacje cz. IV


Powróciliśmy całą czwórką do domu pana Włodzimierza Rossa, który bardzo się ucieszył z naszego powrotu i nawet przygotował nam wspaniałą kolację, mając przy tym nadzieję, że zdążymy przyjść na czas, zanim nam to wszystko ostygnie. Na szczęście tak się właśnie stało, dlatego mogliśmy się rozkoszować smakiem ciepłej jeszcze kolacji, tą zaś były pyszne naleśniki polane syropem czekoladowym. Wyglądały one tak smakowicie, że wprost ślinka nam ciekła na sam ich widok, a Ashowi i Pikachu jak na zawołanie zaburczało w brzuchach, gdy tylko usłyszeli słowo kolacja, więc nie zostało nam nic innego, jak tylko umyć się i szybko zasiąść do stołu, co oczywiście zrobiliśmy.
- I jak wam poszło na konkursie? - zapytał pan Ross, gdy już jedliśmy kolację.
- Bardzo dobrze, dziadku. Dostaliśmy się do drugiego etapu konkursu - odpowiedziała z uśmiechem Kalina.
- Ash i Serena także - dodał Gabryś.
- To prawda - potwierdziłam wesoło - Daliśmy wszyscy niezły popis naszych wokalnych umiejętności. To było coś niesamowitego.
- Na pewno. Szkoda, że tego nie widzieliśmy - powiedziała Shizuku.
- Racja. Powinniśmy iść jutro zobaczyć wasz popis w finale konkursu - dodała Seiyi.
Shizuku od razu się z nim zgodziła w tej sprawie. Widać było, że ona również ma na to ochotę, dlatego oboje postanowili, iż będą nam kibicować podczas jutrzejszego występu. Ja i Ash stwierdziliśmy, że nie mamy nic przeciwko, a wręcz będzie nam bardzo miło, jeśli tak zrobią.
- Mam tylko nadzieję, że nam też będziecie kibicować - rzekł wesołym tonem Gabryś.
- Oczywiście, że tak - odparł z uśmiechem Seiyi - Obie wasze drużyny będą miały nasze głosy.
- Mam nadzieję, że osiągniecie remis - dodała Shizuku.
- Taki wynik nam bardzo odpowiada - powiedziałam.
- Mnie też. Ostatecznie nie bierzemy udział w tym konkursie dla samej wygranej, tylko po to, żeby się dobrze bawić - stwierdził Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu, a Buneary zapatrzona w niego jak w obrazek, również słodko zapiszczała.
- Szczęśliwy ten, kto bierze udział w takich konkursach jedynie po to, aby się dobrze bawić - stwierdził filozoficznym tonem Włodzimierz Ross.
- Oni są właśnie takimi szczęściarzami - powiedziała wesoło Alexa - W sumie tak sobie niekiedy mylę, że oboje się chyba urodzili pod szczęśliwą gwiazdą, ci nasi kochanki detektywi.
- Teraz to już ex-detektywi - zauważyłam smutno - Bo w końcu Ash jak dotąd nie zarzucił jeszcze emerytury.
- Czy moglibyśmy chwilowo nie poruszać tego tematu? - zapytał nieco złym tonem Ash - Jakoś niezbyt mi się teraz chce o tym gadać.
- A niby kiedy chcesz to zrobić? - zapytała go Alexa.
- Właśnie! Musisz w końcu zrozumieć, że powinieneś wrócić do bycia detektywem - powiedziała Kalina - John Scribbler opowiadał wiele o twoich umiejętnościach i uważa...
- John Scribbler - prychnął z lekką pogardą w głosie Ash - A co on niby może wiedzieć? Co on tam niby wie o kryzysie zawodowym? Co on wie o wypaleniu zawodowym i o utracie talentu? Przecież on cały czas pisze i posiada prawdziwy talent. A ja co? Ja już tego talentu nie posiadam. Ja się już wypaliłem, a najlepszy dowód na to jest taki, że jedna podstępna laska oszukała mnie i wykorzystała do swoich prywatnych celów, a ja się w tym nie połapałem, choć powinienem.
- Weź, jakby tak każdy po jednej porażce...
- Po jednej porażce?! Oj, mylisz się, moja droga! Ja zaliczyłem więcej porażek, a przez jedną z nich mój przyjaciel o mały włos nie został kaleką do końca życia! Także moja ostatnia porażka to pikuś w porównaniu z tamtą porażką!
- Ale chyba przekułeś ją w zwycięstwo, co nie? - zapytał Gabryś.
- Owszem, przekułem i co z tego? Gdybym był taki genialny, to nigdy by do tego nie doszło - stwierdził ponuro Ash.
- Każdy popełnia błędy - zauważyła Shizuku.
- Ale nie u każdego jego błędy mogą zniszczyć komuś życie. Taka jest właśnie prawda. Moje błędy o mały włos nie zniszczyły paru osobom życia. A ja nie mogę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Gdybym tak chociaż wiedział, że zawsze zdążę na czas naprawić swoje błędy i jeszcze gdybym miał pewność, iż wciąż posiadam swój talent, to wtedy mógłbym wrócić do gry. A tak...
- Czyli krótko mówiąc, poddałeś się, Ash. Dałeś se siana, bo ci jedna podstępna laska tyłek skopała, a chociaż ty się jej odwdzięczyłeś, to potem i tak sobie postanowiłeś pójść i wypiąć się na wszystkich wokół, bo ta laska uraziła twoją ambicję - powiedziała złośliwym tonem Kalina.
- Kala! - zawołał gniewnym tonem jej dziadek.
- A co?! Może tak nie jest?! - prychnęła z kpiną dziewczyna.
- Ale można powiedzieć to delikatniej - zauważył Gabryś.
- A po co się niby certolić? - rzuciła złośliwie dziewczyna - Gość po prostu się poddał, bo raz mu życie dało w kość. Jakby każdy tak robił...
- Nie oceniaj go tak surowo. W życiu różnie bywa i nawet najwięksi geniusze mają swoje chwile załamania. Zwłaszcza, kiedy porażki, które ich spotykają są bardzo bolesne. John Scribbler też takie miał, zanim został tym, kim jest obecnie.
Spojrzeliśmy z uwagą na pana Rossa, ten zaś widząc, że go słuchamy, uśmiechnął się zadowolony i mówił dalej:
- Pamiętam doskonale czasy, gdy pierwszy raz zaczął on pisać swoje dzieła. Nie szło mu tak dobrze, jak to sobie wyobrażał. Nie chcieli nawet wydać mu jego książek uważając, że nie są one na topie i nigdy nie znajdą całej masy czytelników, a tylko takie opłacało im się wydawać. Załamało go to, a ja, jako iż bardzo go lubiłem, pomogłem mu i poszedłem, gdzie trzeba, pogadałem z paroma znajomymi i dopiero wtedy mu wydali jego książki. I co? I nic. Przeszły bez większego echa. No, być może jakieś tam echo było, ale niewielkie. Zyski też były o wiele mniejsze niż przypuszczaliśmy, choć i tak to nie o nie chodziło, tylko o sławę, o której John marzył, a której nie zdobył. Biedak załamał się po tym i postanowił wyjechać za granicę, żeby gdzie indziej szukać szczęścia. Ponieważ na książkach zarobił dość, żeby sobie na to pozwolić, to wyjechał w podróż, zwiedził parę miejsc, szlifował swój talent i w końcu trafił do Kanto, gdzie wreszcie zrobił karierę. Ale wcześniej, kiedy jego dzieła okazały się nie być na topie, był załamany. Zamierzał rzucić pisanie i więcej się w to nie angażować uważając, że to strata czasu, skoro ludzie i tak mają gdzieś to, co on pisze. I wiesz co, Ash? On wyglądał wtedy tak samo, jak ty teraz. Załamany oraz przygnębiony, pozbawiony nadziei i wiary w swój talent, ale ostatecznie jakoś podniósł się i znowu zaczął robić swoje. Ten stan jego załamania nie trwał krótko, wręcz przeciwnie, trwał dość długo. Ale udało mu się z niego wyjść, bo miał dużo czasu na przemyślenie wszystkiego oraz przyjaciela w mojej osobie. Ja mu pomogłem, bo na rodziców, to on za bardzo nie mógł liczyć. Kochali go, jednak nie popierali jego talentu pisarskiego i nigdy go nie wspierali w jego rozwijali. Uważali, że John marnuje energię na pisanie bzdur, których i tak nikt nie zechce czytać. Nie rozumieli, że to jest jego powołanie i że on to kocha. To ja czytałem jego pierwsze wypociny i to ja go zachęcałem, aby się nigdy nie poddawał. I ciebie też do tego zachęcam. Wiem, że jestem stary i nie wiem zbyt wiele o współczesnej młodzieży oraz ich obyczajach, ale też nie jestem taki znowu do tyłu, bo Kala bardzo wiele mi wyjaśniła, dzięki czemu wyszedł ze mnie taki nowoczesny dziadek na miarę XXI wieku.
- Wyszedł z ciebie najlepszy dziadek na świecie! - zawołała czule Kala, a jej chłopak potwierdził te słowa poważnym skinięciem głowy.
- Cieszę się, że tak uważasz, Kalinko - odpowiedział pan Ross, lekko głaszcząc wnuczkę po głowie - Jestem więc może stary i z minionej epoki, ale jeszcze to i owo z tej epoki ogarniam. Więc sądzę, że w wielu sprawach jestem w stanie zrozumieć was, młodych i jestem w stanie dać wam kilka dobrych rad, które mogą tu pomóc.
- A jaką radę dałby pan mnie? - zapytał Ash.
Włodzimierz Ross uśmiechnął się lekko i rzekł:
- Jeśli zechcesz posłuchać rady starego oraz życzliwego ci człowieka, to radzę ci, abyś dalej robił swoje. I nie słuchaj mojej wnuczki, kiedy ci każe przestać narzekać i marudzić. Przeciwnie: narzekaj, marudź, wściekaj się, krzycz, że cię nikt nie rozumie. Rób to, gdyż masz do tego prawo, a wręcz masz obowiązek, aby to z siebie wyrzucić. Ale po wszystkim, gdy okażesz już światu swoje emocje, to odzyskaj wiarę w siebie i dalej rób swoje. Nie zgrywaj twardziela, którego nigdy nic nie rusza, bo w ten sposób ranisz sam siebie. Przeciwnie, histeryzuj i nienawidź całego świata, ale gdy skończysz już to robić, to znajdź choćby najmniejsze światełko w tunelu swego życia i idź za nim ku temu, co kochasz i rób swoje, bez względu na to, co powiedzą ci inni. Rób swoje, bo warto, żebyś to robił. I pamiętaj o tym, że każdy na tym świecie ma prawo stracić nadzieję po złych przeżyciach. Ale też każdy na tym świecie posiada prawo, aby tę nadzieję odzyskać. Spróbuj więc ją odzyskać, a kiedy ci się to uda, to rób swoje i nie oglądaj się na innych. Rób swoje, bo to, co robisz jest tego warte.
Ash uśmiechnął się do starszego pana czując, że człowiek ten bardzo dobrze go rozumie, co go ucieszyło. Skinął więc delikatnie głową na znak, iż przyjmuję tę lekcję, po czym powrócił do jedzenia naleśników, a my do niego dołączyliśmy.


Jedliśmy tak jakiś czas, a po kolacji Seiyi i Shizuku poszli wraz z Kalą i Gabrysiem zajrzeć do koni. Cieszyło nas to bardzo, gdyż dzięki temu nasi przyjaciele ze świata Pokemonów mieli okazję być częściej blisko siebie i znaleźć wspólny język, w czym dzielnie im kibicowaliśmy.
- Jak myślisz, czy już się w sobie zakochali? - zapytałam Asha, kiedy siedzieliśmy sami w swoim pokoju.
- Nie wiem. Być może tak - odpowiedział Ash z uśmiechem na twarzy - Chciałbym, aby im się udało.
- Ja także - powiedziałam - W końcu oboje są ulepieni z tej samej gliny i oboje mogą siebie wesprzeć w życiu, jeśli tylko zechcą. Dlaczego więc nie mieliby być razem?
- Znowu się bawicie w swatów?
W drzwiach stanęła Alexa, która wyglądała na nieco przygnębioną.
- Nie, tylko rozmawiamy - odpowiedziałam jej - A ty co? Bawisz się w szpiega i podsłuchujesz?
- Nie, tak tylko przechodziłam nieopodal i usłyszałam to, o czym sobie rozmawiacie - Alexa weszła do naszego pokoju i usiadła przy nas - I mam do was wielką prośbę. Dajcie tej dwójce spokój.
- Jakiej dwójce? - spytał Ash.
- Nie udawaj, Ash. Ty dobrze wiesz, o kim mówię. O Seiyim i Shizuku. Przestańcie ich pchać ku sobie. Jak zechcą, to sami się dogadają.
- A czy my ich pchamy do siebie na siłę? - zapytałam rozgniewana - Czy my siłą ich do czegoś przymuszamy? Sami chcą spędzać ze sobą czas! Co w tym złego?!
- Nic, dopóki nie zrobicie tym komuś krzywdy - rzekła ponuro Alexa - Miłości nikogo nie można nauczyć. Można dawać przykłady, ale to za mało, aby ktoś umiał kochać. Musi sam tego chcieć, inaczej nic z tego nie wyjdzie.
- A skąd wiesz, czy im nie wyjdzie? - zapytał Ash - A może właśnie im się uda? Może oni właśnie znajdą swoje szczęście, będąc ze sobą?
- A nawet jeśli, to po co? Aby znowu stracić kogoś bliskiego i przez to cierpieć? - mruknęła Alexa - Uważasz, że to takie proste, przeżyć śmierć kogoś bliskiego? Sądzisz może, iż łatwo jest poradzić sobie z tym strasznym bólem, który wtedy rozdziera ci serce?
- A ty może myślisz, że masz monopol na cierpienie? - mruknął Ash z coraz większą irytacją - Ja dobrze wiem, jak bardzo kochałaś dziadka i tego dupka, który ci złamał serce, ale przecież nie możesz wiecznie uciekać od ludzi i miłości, bo ranisz w ten sposób nie tylko innych, ale też i siebie. Rene cię kocha, ja o tym wiem. Możecie razem być szczęśliwi jako rodzina z waszym dzieckiem, jeśli tylko chcecie.
- Uważasz, że to takie proste? - zapytała gniewnie Alexa - Od dnia, w którym umarł mój dziadek wiedziałam doskonale, że ten, kto kogoś kocha, ten zawsze będzie cierpiał. Nie unikałam jednak miłości i relacji z innymi, ale zawsze też drżałam o to, że znowu kogoś stracę, przyjdę do jego pokoju, a ta osoba będzie już martwa, a ja nie będę mogła nic na to poradzić. Tak, ja kochałam tego gnojka. Był taki dobry, wspaniały i szlachetny, a potem co? Okazało się, że to była tylko taka gra. Jego miłość nie wiązała się nigdy z odpowiedzialnością i stałym związkiem, a z rodziną tym bardziej. Wtedy on dla mnie umarł, ale zarazem też umarła moja zdolność zakochania się. Tak było aż do dnia, w którym poznałam Rene. Tak, kocham go i wierzę, że on kocha mnie. Ale czy damy sobie radę? Czy ja dam sobie radę w stałym związku? Czy ja umiem być dobrą żoną i matką po tylu latach samotnego życia singielki, która była samowystarczalna i nie wchodziła w romantyczne relacje z żadnym facetem przez tak długi czas? Czy ja w ogóle wiem, czym jest miłość i prawdziwy związek? A jeśli skrzywdzę jego i to dziecko?! Jeśli będą tylko przeze mnie cierpieć?! Co wtedy im pomoże moja miłość, skoro będę ich umiała swoim zachowaniem jedynie ranić? Uważasz, że to takie łatwe nauczyć się żyć w związku, gdzie przecież każda ze stron chociażby tylko emocjonalnie zależy od drugiej? Czy ja naprawdę umiem to zrobić, skoro tak długi czas byłam zależna jedynie od samej siebie? To, co mówisz o moim ewentualnym związku z Rene jest piękne, ale też i utopijne. Bo to utopia, Ash! Tak, utopia! To jest tylko i wyłącznie bajka! Piękna, ale bajka, bo rzeczywistość jest przerażająca! Rzeczywistość mówi, że ja już chyba nie umiem żyć między ludźmi tak, jak umiecie to zrobić ty lub Serena. Znaczy niby to umiem, ale wciąż jestem wolnym duchem niezależnym od nikogo i nie potrzebującym nikogo do szczęścia. I ja mam zakładać rodzinę?! Taki  ktoś jak ja miałby to zrobić?! Nie żartuj sobie, Ash. To, co mi opowiadasz od jakiegoś czasu o mnie i Rene, to tak, jakby ktoś łamał na kawałki gałęzie, rzucał je na wodę i mówił, że będą z tego kwiatki! A prawda jest taka, że będzie z tego zgnilizna i nic więcej! Oto, jaka jest prawda! Ja natomiast jestem patykiem na wodzie życia, a patyk, choćby nie wiem, jak się starał, w kwiatek nigdy się nie zamieni.
- Czyli suma sumarum, chodzi o to, że ty nie tyle nie masz zaufania do Rene, co do samej siebie - podsumowałam jej wypowiedź.
- Właśnie. A to wszystko, co gadałam o nim, to jest tylko przykrywka. Może i mu nie do końca dowierzałam, ale prawda jest taka, że bardziej niż jemu nie ufam sobie samej. A skoro tak jest, to niby w jaki sposób ja mam stworzyć coś, co powinno opierać się na zaufaniu?
Po tych słowach Alexa powoli wyszła z pokoju, a jej wierny Helioptile zapiszczał smutno w naszym kierunku i dołączył do niej.

***


Następnego dnia po śniadaniu postanowiliśmy wszyscy wybrać się na Plażę B, żeby przyjemnie spędzić tam czas. Co prawda mieliśmy jeszcze kilka ładnych godzin do II etapu konkursu wokalnego, w którym braliśmy udział ja, Ash, Kala i Gabryś, ale w tym miejscu mogliśmy jeszcze robić całą masę innych rzeczy, niż tylko brać udział w konkursie i śpiewać wesołe piosenki i tymi innymi rzeczami zamierzaliśmy się zająć.
Shizuku i Seiyi postanowili iść z nami, aby móc nam kibicować. Alexa i pan Ross jako jedyni zostali w domu, choć przy okazji obiecali nam, że zjawią się, gdy będzie pora konkursu, aby zobaczyć nasze popisy wokalne. Przed wyjściem Alexa skorzystała z okazji, że ja i Ash zostaliśmy na chwilę sami (jeśli nie liczyć Pikachu i Buneary), aby z nami pogadać.
- Chciałam was przeprosić za moje wczorajsze słowa - powiedziała na sam początek rozmowy - Wiem, zachowałam się naprawdę bardzo głupio. Nie powinnam tak do was mówić.
- Ależ Alexa, przecież ty nie powiedziałaś nic złego - odpowiedziałam jej z uśmiechem na twarzy.
- Poza tym, że sugerowałaś, iż niby swatamy Seiyiego i Shizuku wbrew ich woli - dodał złośliwie Ash.
Trąciłam go lekko w bok za to, co powiedział, ale Alexa i jej wierny Helioptile zmieszali się lekko pod wpływem tych słów.
- Wiem, z tym przesadziłam. Ja naprawdę przez tę ciążę czasami mam takie chwile, że lepiej nie wchodzić mi w drogę, moi kochani. Ale wiem, ja dobrze wiem, że tak się nie postępuje, zwłaszcza wobec przyjaciół. A poza tym wy chcecie jak najlepiej. I kto wie? Może coś z tego wyjdzie? Od paru dni obserwuję tę dwójkę i widzę wyraźnie, że są oni naprawdę sobie coraz bardziej bliscy. Więc kto wie? Może im się uda? Tak jak i wy, życzę im, aby tak się stało. Mam tylko nadzieję, że nie wyjdzie z tego nic złego.
- Spokojnie, na pewno nie wyjdzie - powiedziałam.
- Nie możesz mieć takiej pewności.
- A ty nie możesz mieć pewności, że wyjdzie z tego coś złego.
- A to akurat też jest prawda. Logiczne myślenie godne detektywa się kłania - Alexa uśmiechnęła się lekko do Asha - Słuchaj, Ash... Mam także nadzieję, że posłuchasz pana Rossa i w końcu dasz sobie spokój z tą swoją całą emeryturą detektywistyczną.
Ash westchnął załamany, znowu słysząc ten niemiły dla siebie temat, po czym powiedział:
- Alexa... Wczoraj powiedziałaś kilka gniewnych słów, ale wśród nich było też parę bardzo mądrych słów, a nawet zdań. Jedno zdanie szczególnie sobie zapamiętałem, a mianowicie to, że patyk nigdy nie będzie kwiatkiem.To sama prawda.
- Tak... To prawda. Podobnie jak i to, że detektyw z powołania nigdy nie będzie emerytem i ty jesteś tego najlepszym przykładem. Bo w końcu ile wytrzymałeś na emeryturze bez rozwiązywania zagadek? Sam powiedz, ile?
Ash jej nic nie odpowiedział, tylko westchnął głęboko, uśmiechnął się lekko, po czym dodał:
- W tamtych sprawach nie wykazałem się jakoś detektywistycznymi zdolnościami. Miałem więcej szczęścia niż rozumu. Ale kto wie? Może mi się trafi jeszcze sprawa, podczas której wykażę się talentem i okaże się, że jednak nie skapcaniałem całkowicie.
- Czy wtedy wróciłbyś do branży?
- Myślę, że tak. Ale musiałbym wiedzieć, że naprawdę posiadam swój talent, a moja misja wciąż ma jakiś sens. Bo na razie tego sensu nie widzę. W końcu ilu jest policjantów albo detektywów? Cała masa. A ilu ja mam przeciwników do pokonania? Chyba żadnego. Organizacja Rocket została zniszczona, jej niedobitki policja na pewno wyłapie, a z innymi grupami przestępczymi też sobie dadzą radę. Nie ma sensu więc im ciągle pomagać. Lepiej się chyba skupić na własnym życiu niż na ratowaniu świata, a już zwłaszcza wtedy, gdy nie ma go przed czym ratować.
- Obyś nie powiedział tego w złą godzinę - zaśmiała się Alexa, a jej Helioptile zapiszczał na znak, że się z nią zgadza.
- Zobaczymy, Alexa. Czas pokaże, jak to wygląda w praktyce.
Po tych słowach Ash i Alexa uścisnęli sobie przyjaźnie dłonie, a potem oboje wyszliśmy z domku, w towarzystwie naszych jakże wiernych druhów Pikachu i Buneary.
Razem z Kalą, Gabrysiem, Shizuku i Seiyim udaliśmy się na Plażę B, gdzie w przebieralniach szybko przebraliśmy się w kostiumy kąpielowe, aby potem wskoczyć do wody i oddać się bardzo wesołej zabawie w morzu. Ash z Gabrysiem pokazali nam popis swoich umiejętności w surfingu, choć mój luby radził sobie na desce nieco gorzej od Gabrysia, co wyjaśnił prostym faktem, iż już dawno nie surfował i zapomniał to i owo, ale Gabryś odparł na to, że jak na kogoś, kto zapomniał w sztuce surfingu to i owo, Ash wciąż jeszcze wiele potrafi i jeżeli będzie częściej surfował, to z całą pewnością osiągnie wyniki jeszcze lepsze niż on.


Zabawa na plaży była przednia i bardzo przyjemna. Cała nasza szóstka (jeśli liczyć tylko ludzkich członków naszej kompanii) doskonale się bawiła na plaży i przyjemnie nam minęły pierwsze godziny pobytu w tym miejscu. Potem Kala i Gabryś postanowili skoczyć razem do kina na jakiś nowy film, który bardzo chcieli zobaczyć, dlatego poszli sobie, obiecując jednak, że zjawią się na konkursie, aby wziąć w nim udział. Seiyi i Shizuku zostali z nami i dalej bawiliśmy się na plaży, korzystając z pięknej pogody i bardzo przyjemnego klimatu.
- Sereno... Chciałabym cię o coś zapytać - powiedziała Shizuku, kiedy chłopcy na chwilę się oddalili.
- Pytaj śmiało - rzekłam z uśmiechem na twarzy - Co chcesz wiedzieć?
- Kiedy zrozumiałaś, że kochasz Asha? Znaczy, jak dużo czasu minęło od waszego poznania do chwili, gdy go pokochałaś?
- Kiedy pokochałam Asha? - parsknęłam śmiechem i poprawiłam sobie niesforny kosmyk włosów na czole - Od pierwszej chwili, gdy go poznałam, a miałam wtedy siedem lat, on także. No, a potem ta miłość z czasem tylko rosła i rosła.
- Rozumiem. A kiedy Ash pokochał ciebie?
- Kiedy zaczęliśmy podróżować po Kalos. Mieliśmy wtedy oboje po piętnaście lat.
- Aha... A kiedy zrozumiałaś, że Ash cię kocha?
- Sama nie wiem. W sumie skupiałam się na swoich uczuciach do niego i liczyłam na wzajemność z jego strony, ale nie miałam żadnej pewności, że ją otrzymam. Miałam tylko na nią nadzieję.
- Rozumiem. Ale czułaś, że on może odwzajemniać twoje uczucia?
- Tak, czułam to po jego zachowaniu, gestach, uśmiechach i tym, że szukał mojego towarzystwa bardziej niż kogokolwiek innego.
- Aha... Takie coś.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie i powiedziałam:
- Kochasz Seiyiego?
Shizuku zachichotała lekko, poprawiła sobie lekko niesforny kosmyk włosów na uchu, po czym odpowiedziała:
- Cóż... Nie jestem pewna, ale wiem jedno. Spędziłam z nim kilka dni i miałam okazję go poznać. On początkowo nie był zbyt rozmowny, ja też nie, ale potem postanowiłam przełamać lody i zaczęłam rozmowę. On zaś mi odpowiadał, początkowo tak oględnie, ale zanim się obejrzeliśmy, to już oboje rozmawialiśmy jak starzy znajomi.
- To chyba dobrze, prawda?
- Tak, tylko widzisz... Opowiedziałam mu o swojej miłości do Ashera i o tym, co czułam, gdy został zabity. Zwierzyłam mu się nie mając wielkich  nadziei na wzajemność z jego strony. Po prostu chciałam się wygadać. A on nie tylko mnie wysłuchał, ale i sam mi się zwierzył. I wiesz co? Oboje się poczuliśmy dzięki temu lepiej i oboje dogadaliśmy się doskonale. Wyszło na jaw, że mamy ze sobą więcej wspólnego niż myśleliśmy. Łączy nas więcej niż tylko ten sam rodzaj cierpienia. I wiem jedno... Z każdą chwilą u jego boku czuję się coraz lepiej.
- I jak sądzisz? Zakochałaś się w nim?
- Nie wiem, czy to jest miłość, ale chciałabym, żeby tak było. Seiyi to wspaniały chłopak. Mądry, dobry i wrażliwy. Bardzo bym chciała, żebyśmy spędzili ze sobą całe wakacje.
Zachichotałam delikatnie pod wpływem jej słów.
- Wiesz... W tej sprawie, to już on musi zadecydować, a nie ja.
- Wiem o tym, ale chodzi o to... Widzisz, czy ja mam prawo do takiej miłości?
- A niby czemu nie miałabyś mieć do niej prawa? - zdziwiłam się.
- Bo wiesz... Asher i ja... Ja go kochałam.
- Ale Asher nie żyje i nie jesteś zobowiązana być mu wierna do końca świata i jeszcze dłużej.
- Może i nie, ale nie wiem, czy Asher byłby z tego zadowolona.
Położyłam dziewczynie rękę na ramieniu i powiedziałam:
- Shizuku, proszę cię. Asher cię kochał. Kochał szczerze, a skoro tak, to wobec tego chciałby, żebyś była szczęśliwa.
- Myślisz, że to jeszcze możliwe?
Uśmiechnęłam się do niej lekko, spojrzałam na morze i powiedziałam:
- Wiesz... Kiedyś myślałam, że Ash zginął w walce z Giovannim w Wąwozie Diabła.
- Wiem, było o tej walce głośno.
- No właśnie. Przez tak około dwa miesiące przeżywałam katusze i nie umiałam sobie poradzić. Nie umiałam normalnie żyć. Chciałam się nawet zabić.
- Zabić? - spytała zdziwiona Shizuku - Ty chciałaś się zabić?
- Tak, chciałam się zabić. Nie udało mi się, a po wszystkim, po wyjściu ze szpitala postanowiłam żyć. Nie było to łatwe, ale robiłam co mogłam, aby Ash był ze mnie dumny. Wciągnęłam się w kilka spraw detektywistycznych, a potem odkryłam, że mój chłopak żyje i musi ukrywać ten fakt dla mojego i swojego bezpieczeństwa. Pomogłam mu i odzyskałam go.
- I do czego zmierza ta historia?
- Myślisz, że zdołałabym czegokolwiek dokonać, gdybym się poddała i umarła? Miałam chwilę słabości, a jednak dałam sobie czas, przemyślałam wszystko i żyłam dalej. Postąpiłam tak, jak zawsze radził mi Ash. A wiesz, co on zawsze mi mówił? Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz. I to właśnie zrobiłam.
- A on się poddał. Zrezygnował ze swojej detektywistycznej misji.
- To nie jest poddanie się, a tylko chwilowa przerwa. Myślę, że każdy takiej potrzebuje, nawet Sherlock Ash.
- Ale słyszałaś, co on wczoraj mówił. On stracił wiarę w swoje siły.
- Bo mu brakuje motywacji w postaci sprawy, która pokaże, ile on jest wart. Zobaczysz, że gdy tylko taką sprawę odnajdzie, zaraz będzie lepiej.
- Mam nadzieję, bo szkoda tak dobrego detektywa.
- Tak. I szkoda takiej miłości jak twoja i Seiyiego.
- Przecież nie mam pewności, czy on mnie kocha.
- Ale wiesz, że ty go kochasz, prawda?
- Cóż... Nie wiem, czy to jest miłość, ale wiem, że przywiązałam się do niego emocjonalnie i bardzo chcę z nim spędzać czas tak często, jak tylko to możliwe.
- To w zupełności wystarczy. To dobry materiał na miłość.
Rozmowę przerwali nam chłopcy, którzy właśnie wrócili i usiedli obok nas. Oczywiście całą rozmowę zachowałyśmy dla siebie, bo uznałyśmy, że o wiele lepiej będzie, jeśli tak zrobimy. W końcu po co im to wiedzieć? Poza tym nie chcieliśmy zniechęcać do siebie Seiyiego, więc wolałyśmy milczeć.
Można zatem powiedzieć, że tego dnia mieliśmy niezłą sielankę, ale tylko do czasu, ponieważ wkrótce potem stało się coś, czego żadne z nas nie zdołało przewidzieć. To wydarzenie chyba na zawsze zmieniło wszystko w naszym życiu, a już na pewno w życiu Asha.


Zaczęło się od tego, że kiedy poszliśmy razem na lody, a była wtedy godzina 13:00 na czas polski. Lizaliśmy wtedy lody bardzo zadowoleni ich smakiem, aż nagle zauważyliśmy biegnącą w naszą stronę jakąś kobietę.
- Czy to aby nie Katarzyna? - zapytał Ash na jej widok.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
Przyjrzałam się uważnie tej kobiecie.
- Tak, to ona. Chyba czegoś od nas chce. Ciekawe, co się stało?
Kobieta po krótkiej chwili była przy nas. Wyglądała na zdecydowanie bardzo niespokojną. Dyszała i z trudem łapała powietrze w płuca, a jej oczy wyrażały prawdziwą rozpacz.
- Ash! Serena! Dzięki Bogu, że was znalazłam! Nawet nie wiecie, jak się strasznie cieszę!
- Co się stało? - zapytałam zaniepokojona.
- Bune-bune? - dodała Buanery.
- Moja córeczka... Sara... Ona... Ona zniknęła.
- Co takiego?! - krzyknęliśmy ja i Ash.
- Pika?! Bune?! - zapiszczeli przerażeni Pikachu i Buneary.
- To, co mówię. Moja mała córeczka zniknęła.
- Jak to się stało? - zapytał Ash.
Katarzyna dyszała ze zmęczenia i wciąż z trudem łapała oddech, ale w końcu udało się jej jakoś opanować, a kiedy już to zrobiła, to zaraz przeszła do wyjaśnień.
- Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. Mała bawiła się na podwórku przed naszym domem, potem miałyśmy razem pójść na plażę. Poszłyśmy, a tu nagle spotykam koleżankę i ta mnie zagadała. Mała chciała lody, więc dałam jej pieniążek i pobiegła do budki z lodami, właśnie tej, przy której wy stoicie. Straciłam ją wtedy tylko na chwilę z oka, ale kiedy tu przyszłam, to małej już nie było. A do tego lodziarz powiedział mi, że Sara była tutaj i owszem, ale odeszła z jakąś kobietą.
- Z jakąś kobietą? - zapytałam zdumiona.
- Z jaką? - dodał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- I to jest właśnie najdziwniejsze. Lodziarz twierdzi, że tamta kobieta wyglądała dokładnie tak samo, jak ja i zdziwił się, gdy mu powiedziałam, iż to nie byłam ja. Pewnie wziął mnie za wariatkę. A ja przeszukałam chyba całą plażę wzdłuż i wszerz, a Sary nigdzie nie ma. Sama nie wiem już, co mam robić. Wróciłam tutaj, do punktu, od którego to wszystko się zaczęło w nadziei, że może ją znajdę, ale nic z tego.
- Spokojnie, tylko spokojnie - powiedział Ash poważnym tonem - Nie wolno nam tracić nadziei.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- No właśnie - wtrącił Seiyi - Mała na pewno gdzieś się zawieruszyła i teraz sama nie może cię znaleźć.
- Ale ona nigdy sama ode mnie nie odchodziła. Wie, że jej nie wolno - powiedziała załamanym głosem Katarzyna - I ktoś musiał się pode mnie podszyć, aby ją zabrać. Ale kto? I jak to zrobił?
- Masz może siostrę bliźniaczkę? - zasugerowałam.
- Nie! Jestem jedynaczką.
- A sobowtóra?
- A tego, to ja już nie wiem. Ale jeśli tak, to po co sobowtór miałby mi porywać córkę?
- Kiedy mała zaginęła? - zapytał mój luby.
- Tak jakoś pół godziny temu - odpowiedziała Kasia.
- I przez ten czas przeszukałaś całą plażę? Nieźle biegasz.
- No dobra, może przesadziłam z tym przeszukaniem całej plaży, ale na pewno przebiegłam spory kawałek plaży i nie znalazłam Sary. Boże, gdzie ona jest? Przecież nie mogła odejść daleko w tak krótkim czasie.
Ash pomasował sobie delikatnie palcami podbródek, pomyślał przez chwilę, po czym powiedział:
- Słuchaj, Katarzyno... Pójdziemy się przebrać, a potem poszukamy z tobą twojej córeczki.
- Och, dziękuję ci, Ash - kobieta nie posiadała się ze szczęścia - Bardzo ci dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.
- Spokojnie, Kasiu. Tylko spokojnie - powiedziałam - Wszystko będzie dobrze. Znajdziemy ją.
- Tak! Nie poddamy się, tylko będziemy walczyć! - zawołała Shizuku.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.

***


Przebraliśmy się bardzo szybko w przebieralni, a potem przeszliśmy do działania. Rozpoczęliśmy je od ponownego przepytania pracownika budki z lodami, czy aby na pewno ta kobieta, która zabrała ze sobą Sarę wyglądała dokładnie tak samo, jak jej matka Katarzyna. Mężczyzna to potwierdził i bardzo się zdziwił, czemu go tak o to wypytujemy. Wskazał nam również kierunek, w którym poszła dziewczynka wraz z jej tajemniczą porywaczką. Poszliśmy więc w tamtą stroną, po drodze pytając kilka osób, czy może widzieli oni gdzieś Sarę i jej tajemniczą towarzyszkę. Na całe szczęście parę osób dostrzegło ją, a jedna z tych osób zdołała zobaczyć nawet, iż zmierzają oni w kierunku lasu.
- Ciekawe - powiedział Ash, kiedy ten fakt odkryliśmy - To jest bardzo zastanawiające.
- Boże! A co, jeśli ta baba zabiła moją córeczkę?! A może ona należy do jakieś sekty i chce moje dziecko... - Katarzyna z każdą chwilą wymyślała coraz to nowe przerażające teorie spiskowe dziejów i prawdę mówiąc, wcale się jej nie dziwiłam, bo przecież chodziło tu o jej jedyne dziecko.
- Spokojnie, Kasiu. Tylko spokojnie - pocieszał ją Ash - Na pewno do tego nie dojdzie.
- A skąd możesz to wiedzieć, co?! - krzyknęła kobieta - Jaką masz niby pewność, że masz rację?!
- Taką, iż w tym wszystkim jest coś nie tak - odpowiedział jej mój luby spokojnym tonem - To nie brzmi jak jakaś sprawa typowa dla tego kraju i waszego świata. Jak dla mnie, w tę sprawę zamieszany jest ktoś, kto posiada umiejętność wcielania się w inne postacie.
- Co? Czyżby jakiś Pokemon? - zapytała Kasia - Bo ja słyszałam, że są takie Pokemony, które potrafią przybierać dowolne postacie.
- Tak, to może być Pokemon, ale jeśli tak, to trzeba się dowiedzieć, po co ktoś go posłał, aby porwał twoją córkę.
- Więc co robimy?
- Ty powinnaś teraz iść do domu i czekać na wiadomość od nas. Lepiej, żebyś nie mieszała się w tę sprawę.
Kasia była oburzona takim stwierdzeniem.
- Słucham? Ja mam się w to nie mieszać?! Moja córka została przez kogoś porwana, a teraz...
- Posłuchaj mnie! - przerwał jej Ash - Sprawa nie jest sprawą, z którą ty byś sobie mogła poradzić. Będziesz zatem dla nas tylko obciążeniem i to poważnym, bo nie potrafisz walczyć z takimi typami, z jakimi ja i Serena musieliśmy się już niejeden raz mierzyć i będziemy musieli cię bronić, co znacznie utrudni nam działanie.
- Po prostu my mamy doświadczenie w walce z takimi draniami, którzy mają pod swoimi rozkazami Pokemony, a ty nie - wtrąciłam - Więc będziesz bardzo narażona na niebezpieczeństwo, a jeśli zginiesz, to co wtedy?
- Właśnie. Co wtedy powiemy Sarze? Że umieliśmy uratować ją, ale jej matki to już nie? - dodał Ash.
Pikachu i Buneary poparli go w tym stwierdzeniu. Seiyi i Shizuku w milczeniu tylko przysłuchiwali się tej rozmowie, ale po ich minach tak sobie wnioskowałam, że popierają nasze podejście do tej sprawy.
Z trudem, bo z trudem, ale w końcu Katarzyna dała się przekonać.
- Dobrze, wrócę do domu. Ale proszę... Błagam was... Wróćcie z moją córeczką!
- Obiecujemy, że z nią wrócimy - rzekł Ash.
- Masz nasze słowo - dodałam.
Kobieta westchnęła i powoli odeszła, a my zostaliśmy sami.
- Wiesz, chyba byłeś trochę za ostry - zauważyłam, patrząc na Asha - Nie musiałeś aż tak ostro wyrażać swoje zdanie. Nie chcę wiecznie łagodzić sens twoich słów.
- Ja byłem za ostry? - prychnął ironicznie Ash - Uwierz mi, ja wcale nie byłem za ostry. Taki byłbym wtedy, gdybym tak powiedział jej, co naprawdę myślę o tej sprawie.
- A co o niej myślisz? - zapytał Seiyi.
- Naprawdę chcecie wiedzieć? - spytał Ash, a gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź, to odparł: - A więc posłuchajcie... Kiedy Sara została przeze mnie pierwszy raz uratowana, to widziałem pod wodą coś, co ją porwało. To były jakieś dziwaczne stworzenia, będące jakby rybo-ludźmi czy czymś w tym rodzaju.
- Rybo-ludźmi? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Tak, coś w tym rodzaju. Wyglądały jak zmutowane ryby, kraby i żaby skrzyżowane z ludźmi. Takie hybrydy ludzi i morskich stworzeń.
Seiyi i Shizuku byli przerażeni, gdy to usłyszeli. Ja sama również, choć nieco mniej, bo ostatecznie widziałam już tyle dziwnych rzeczy w czasie podróży z Ashem, że w sumie nic mnie nie powinno już dziwić.
- Tak czy inaczej, to były przerażające stwory - mówił dalej Ash - Nie wiem, jakim cudem ja i ten ratownik wyrwaliśmy z ich łap Sarę. I nie mam też pojęcia, dla kogo oni pracują, ale coś mi mówi, że to musi być osoba posiadające magiczne moce, bo inaczej nie zdołałaby zmienić swojej postaci i skutecznie udawać Katarzynę. Pewnie w ten sposób podeszła Sarę, bo tak to już często bywa, że gdy brutalne metody zawiodły, użyły czegoś o wiele subtelniejszego.
- Być może - powiedziałam przygnębiona - Ale jak myślisz, kto to by mógł być? Wampirzyca Noivern?
- Podejrzewam ją, choć może to być ktoś inny - rzekł Ash zamyślonym tonem - W końcu widziałem tutaj wczoraj Adelę i Nika, a oni, jak wiemy ostatnio polowali na wiedźmę Morganę, która o mały włos nie zabiła mojej siostry i kilku moich przyjaciół. Jeżeli więc oni tutaj są, to podejrzewam, że może tu chodzić o Morganę. Ale przecież mogę się mylić.
- Z doświadczenia wiem, że ty raczej rzadko się mylisz - zauważył Seiyi i to bynajmniej nie złośliwym tonem.
- Tak, dziękuję za komplement, ale do rzeczy. Musimy się porządnie zabrać do pracy - powiedział mój luby - Chodźmy w kierunku, który nam wskazał ten człowiek. Być może tam złapiemy jakiś trop, bo tutaj to raczej nie bardzo.
- Właśnie. Za dużo ludzi tu chodzi i za dużo śladów zostawia - wtrąciła Shizuku.
- Dokładnie. Chodźmy więc! - zarządził Ash.
Pikachu wskoczył mu na ramię i zapiszczał wesoło. Widać bardzo go cieszyło, że jego trener znowu jest na tropie, podobnie zresztą jak i ja.


Ruszyliśmy zatem w kierunku wskazanym nam przez jedną jedyną osobę, która zwróciła większą uwagę na Sarę oraz jej towarzyszkę. Dość szybko dotarliśmy do miejsca, o którym nam mówił ten człowiek. Była nią niewielka kapliczka z figurką Matki Boskiej ustawiona tuż przy wejściu do lasu. To właśnie w jej stronę szła dziewczynka z tą tajemniczą kobietą, jak nam wyjaśnił nasz informator.
- To tutaj - powiedział Ash - Tutaj one zmierzały. O ile oczywiście ten facet mówił prawdę.
- A niby po co miałby kłamać? - zapytał Seiyi.
- Powodów mógł mieć wiele - odparł detektyw z Alabastii i przyjrzał się kapliczce - No, ale tak z innej beczki, to czy o tej kapliczce nam mówił Maciek?
- Możliwe, ale co z tego? - zapytałam ironicznie - Mam tu klęknąć i się pomodlić o jakiś cud?
- Klęknąć tak, ale nie trzeba się modlić. Wystarczy tylko szukać śladów odpowiadających opisów osoby Sary - rzekł na to Ash z lekkim uśmiechem na twarzy - Mała nosiła dość niewielkie adidasy, pasujące w sam raz na jej stópki, więc musimy poszukać na piasku tego typu śladów.
- Obawiam się, że za dużo ludzi dzisiaj tutaj szło, żebyśmy mogli coś znaleźć - zauważyła smutno Shizuku.
Ash wiedział, że ona ma rację, jednak nie zamierzał się poddawać i już chciał coś powiedzieć, gdy nagle zauważył coś, co go bardzo zaintrygowało. Pochylił się i podniósł z ziemi... małą, niebieską wstążkę.
- Co to takiego? - spytał Seiyi.
- Wstążką. Zdecydowanie dziewczęca - odpowiedziałam, uważnie się jej przyglądając - Ale czy to może być trop?
- Może, bo to wstążka Sary - stwierdził Ash.
- Skąd ta pewność? - spytała Shizuku.
- Ponieważ widziałem ją na jej głowie. Miała nią spięte włosy wtedy, kiedy poszliśmy na lody.
- Zauważyłeś coś takiego? - zdziwił się Seiyi - Taki drobny szczegół?
- Tak, zauważyłem - potwierdził Ash.
- I ty uważasz, że nie posiadasz już talentu detektywistycznego? - zapytał ironicznie młodzieniec.
Ash pominął to pytanie milczeniem.
- Coś mi mówi, że kapliczka wywołała jednak pewien mały cud, choć mimowolnie - zaśmiał się po chwili - Przyda się nam jakiś dobry Pokemon, który wytropi małą po zapachu. Sereno, masz przy sobie Braixena?
Miałam i zaraz wypuściłam go z pokeballa. Ash bardzo zadowolony podsunął mu pod nos wstążkę i rzekł:
- Szukaj, przyjacielu. Od ciebie teraz zależy życie tej małej.
Pokemonowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać i już po chwili był na tropie, a my razem z nim.

***


Braixen prowadził nas przez las aż do miejsca, w którym znajdowała się dość groźnie wyglądająca grota. To znaczy ona sama w sobie nie była jakaś specjalnie groźna, ale po prostu mnie się taka wydawała ze względu na to, że byliśmy na tropie porwanej dziewczynki, a takie miejsce było wręcz idealną kryjówką dla łajdaków pokroju porywaczy dzieci, z jakimi właśnie mieliśmy do czynienia.
- Jesteś pewien, że to tutaj? - zapytałam swojego Pokemona.
Braixen zapiszczał potwierdzająco i zaczął dalej węszyć. Widać trop był jeszcze świeży i bez trudu go wyczuwał, więc pognaliśmy za nim w głąb jaskini, aby odnaleźć porwaną Sarę.
- Obyśmy tylko zdążyli na czas - powiedziałam.
- Spokojnie, zdążymy - odparł Ash i dodał nieco ciszej: - W każdym razie mam taką nadzieję.
Nie wiem, czy Seiyi i Shizuku to słyszeli, ale ja usłyszałam i dobrze wiedziałam, że co jak co, ale motywujące, to te słowa nie były. Mimo tego wciąż mieliśmy nadzieję, a do tego pocieszającym dla mnie stał się fakt, iż mój luby był wyraźnie w swoim żywiole, a już wiele razy miałam okazję się przekonać, jak doskonale Ash sobie radził w takim oto stanie świadomości. Wręcz nie było na niego mocnych i żywiłam w sercu ogromną nadzieję, że tym razem także tak będzie.
Tymczasem Braixen dalej nas prowadził w głąb groty, a gdy to robił, to szybko odkryliśmy, że nie jest to byle jaka grota, ale wręcz głęboka jaskinia mająca wiele korytarzy, przez które tworzyła istny labirynt. Tak coś czułam, że gdyby nie mój wierny Pokemon, to bardzo łatwo moglibyśmy zabłądzić w tej plątaninie korytarzy. Na całe szczęście Braixen był z nami i tak się nie stało.
- Ciekawe, gdzie one teraz są? - spytała Shizuku.
- Mam nadzieję, że gdziekolwiek teraz są, to małej nic się nie stało, bo jeżeli coś jej zrobili, to... - Ash zacisnął ze złości pięść - To ja tej podłej kreaturze, kimkolwiek ona jest, nie daruję tego.
- Wierzymy ci - uśmiechnął się Seiyi - Więc dla jej dobra lepiej będzie, jeśli małej nie spadnie włos z głowy.
- Otóż to. Sam bym tego lepiej nie ujął - odparł Ash.
- Pika-pika! - zgodził się z nim Pikachu.
Szliśmy dalej w głąb jaskini, aż doszliśmy do groty, która zawierała w sobie niewielkie jeziorko. Tutaj trop się urwał, co oznaczało, że porywaczka z małą Sarą musiała uciec właśnie tędy.
- Tylko dokąd uciekła? - zapytała Shizuku, gdy wyraziliśmy z Ashem właśnie taką myśl.
- No właśnie. Mała przecież nie umie oddychać pod wodą - dodał Seiyi - Chociaż, jeżeli mówicie, że to może być wiedźma, to mogła rzucić jakiś czar i w ogóle... Tylko dokąd ją zabrała i po co?
- I jeszcze, jak dawno to zrobiła? - dodałam.
Braixen powąchał ponownie ślady dziewczynki i tajemniczej osoby, która jej towarzyszyła, po czym powiedział coś do Pikachu, a ten pokazał nam to na migi.
- Braixen uważa, że ślady są jeszcze świeże - rzekł Ash - Wobec tego mała i jej porywaczka zniknęły niedawno.
- Tylko gdzie są teraz? - zapytałam.
- Tego się zaraz dowiemy - powiedział mój luby i wypuścił Buizela z pokeballa.
Dzielny Pokemon wydra stanął w pozycji bojowej gotowy do akcji.
- Skocz tam, Buizel i zobacz, czy to jezioro dokądś prowadzi. Gdy to zobaczysz, wróć tutaj.
Pokemon zasalutował łapką Ashowi, po czym wskoczył do wody i zniknął w niej na kilka minut. Potem wrócił i zapiszczał coś. Co prawda nie znaliśmy języka Pokemonów, ale znał go Pikachu, który podobnie jak nieco wcześniej w przypadku Braixena, przetłumaczył prędko w języku migowym wszystko mnie i Ashowi, zaś my przetłumaczyliśmy jego słowa naszym kompanom.
- A więc to jezioro łączy się poprzez podwodny tunel z morzem - rzekł Ash i uśmiechnął się lekko - Zatem zabrała ją do morza. Tylko po co się bawiła w zabieranie ją aż tutaj? Czemu nie odeszła w jakieś odludne miejsce na plaży, gdzie akurat nikogo nie ma i tam nie zabrała ją do morza?
- Może bała się, że ktoś ją zauważy? - zapytał Seiyi.
- Może, ale coś mi tu nie gra - stwierdził mój luby, lekko sobie masując podbródek - Jak dla mnie, to ona miała jakiś ważny powód, aby ją tu zabrać. Może dlatego, że to miejsce jest odludne... A może...
- Może co? - zapytałam.
- Nie wiem. Być może w tej jaskini coś jest, co ma dla niej ogromne znaczenie. Ale nie wiem, jak to się ma do porwania Sary.
- To co robimy? - zapytała Shizuku.
- Jak to co? Ratujemy małą! - zawołał Seiyi.
- Tak? A jak niby chcesz oddychać pod wodą? - zapytałam - Przecież to niemożliwe. Potrzeba nam jakiegoś sprzętu do nurkowania.
- Sprzęt nie będzie tu konieczny - usłyszeliśmy za sobą czyiś kobiecy głos.
Odwróciliśmy się szybko za siebie, żeby zobaczyć, kto to mówi. Ash szybko złapał za broń, a Pikachu, Buneary, Braixen oraz Buizel stanęli w pozycjach bojowych, aby w razie czego szybko przystąpić do walki.
- Kto tu jest?! - zawołał Ash - Wyłaź natychmiast z rękami do góry!
Tajemnicza osoba powoli wyszła z cienia i skierowała się w naszą stronę. Gdy tylko padło na nią światło, to ujrzeliśmy, że mamy przed sobą młodą dziewczynę troszkę starszą od nas, blondynkę o niebieskich oczach, ubraną w niebieską sukienkę.
- Adela?! - zawołał zdumiony Ash.
- Tak, to ja - odpowiedziała Adela z uśmiechem na twarzy - Czy skoro łaskawie raczyłeś mnie rozpoznać, zechcesz opuścisz teraz swoją pukawkę?


Ash opuścił broń, a syrenka wpadła mu w objęcia i czule go ucałowała w oba policzki, potem uściskała i ucałowała także mnie.
- Widzę, że przybyliście tutaj z przyjaciółmi - powiedziała Adela na widok Seiyiego i Shizuku.
Przedstawiliśmy jej ich, a chwilę później okazało się, że syrenka także nie przybyła sama, ponieważ z cienia wyszły kolejne postacie, w których rozpoznaliśmy Nika (męża Adeli), a także małych Asha i Ashley. Dzieciaki wyglądały na tak sześć lub siedem lat, ale nie byłam pewna, ile miały na pewno, gdyż z syrenami to już tak jest, że ich wygląd nie zawsze zgadza się z wiekiem, że o dojrzałości emocjonalnej, którą syreny zdobywają szybciej niż ludzie to już nie wspomnę.
Dzieci wpadły nam mocno w objęcia, a ja i Ash uściskaliśmy je, choć też byliśmy bardzo zdumieni obecnością całej tej jakże sympatycznej grupy, dlatego musieliśmy zapytać, co też oni tutaj robią.
- Prawdopodobnie przybywamy tu w tym samym celu, co wy - wyjaśnił Nik - Tropimy wiedźmę Morganę.
- Tutaj? W Polsce? - zdziwiłam się nieco - Jesteście pewni, że ona tu jest?
- Nie ma wątpliwości - odpowiedziała Adela - Długo ją tropiliśmy, ale w końcu namierzyliśmy ją właśnie tutaj. Popełniliśmy wcześniej poważny błąd sądząc, że taka wiedźma, przywykła do ciepłych wód, nie uciekłaby na zimne wody i dlatego też tak długo ją tropiliśmy, ale teraz nie ma żadnych wątpliwości... Ona tu jest.
- Tak i właśnie porwała małą dziewczynkę - wtrąciła Shizuku.
- A więc jednak - powiedział ze smutkiem w głosie Nik - Robi się więc coraz bardziej niebezpieczna.
- Musimy ją ocalić! - zawołała mała Ashley.
- Spokojnie, ocalimy ją, kochanie - rzekła z uśmiechem Adela, po czym spojrzała na Asha - Z waszą pomocą, jeśli zechcecie pomóc.
- Chętnie, ale jak? - zapytał Ash.
- Przecież nie mamy sprzętu do nurkowania - dodałam.
- Sprzęt nie będzie wam potrzebny - odparła Adela i wyjęła z kieszeni swojej sukienki niewielką buteleczkę - Zakładam, że wiecie, co to może być.
- Domyślam się, że to jest ten sam eliksir do oddychania pod wodą, który zażywała Dawn podczas zwiedzenia morskich głębin - odpowiedział Ash z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Zgadza się - potwierdziła syrenka - Łyk tego cudeńka pozwala przez około godzinę oddychać pod wodą.
- Brzmi super - powiedział Seiyi - A czy to dokładnie godzina, czy tak trochę mniej?
Adela zastanowiła się przez chwilę.
- To mniej więcej godzina, ale wiesz... działanie eliksiru zależy w dużej mierze od tego, jak ciepła jest woda w morzu, jak również od tego, czy jest słona, czy też nie.
- Aha... I tak brzmi super.
- Ale o ile wiem, to raczej smaczne nie jest - zauważyłam.
- Owszem, smaczne to, to nie jest - uśmiechnęła się Adela - Ale wiecie, jeszcze pocałunek syreny pozwala ludziom oddychać pod wodą przez jakiś czas, tylko, że ja ciebie całować nie mam zamiaru. Nie żebyś była brzydka, lecz wiesz, ja tam gustuję w płci męskiej. Także ciebie całować nie będę. No, ale Asha to ja mogę, jeśli chcesz...
Widząc, że ten żart wcale mnie nie bawi, syrenka zachichotała lekko i szybko dodała:
- Dobrze, tylko żartowałam. Poza tym eliksir pewniejszy.
- Doskonale - uśmiechnął się Ash, biorąc do ręki buteleczkę - W takim razie ogłaszam, że oto rozpoczynamy akcję pod kryptonimem „Podwodna jatka“.
- Niezła nazwa - rzuciłam dowcipnie.
- Tak, w sumie, to chciałem ją nazwać „Zróbmy wiedźmie z czegoś tam jesień średniowiecza“, ale to trochę za długie jak na nazwę. A poza tym nie chcę się wulgarnie wyrażać przy dzieciach.
- Jakich dzieciach? - zapytała mała Ashley, rozglądając się dookoła.
Widocznie nie zrozumiała, kogo mój luby miał na myśli.
Jej brat bliźniak zaś palił się wręcz do działania, gdyż zaczął machać bojowo piąstkami na wszystkie strony i wołać:
- No, nareszcie coś się zaczyna dziać! To będzie dopiero akcja! Ale się będzie działo! Damy popalić tej parszywej wiedźmie! Oj, krew się będzie lała i to strumieniami! Oj, będą straty w cywilach!
- Ej, młody! Młody! Młody! - zawołał nagle Ash, wyraźnie ubawiony jego zachowaniem - Weź się tak nie nakręcaj, dobrze?
Młody szybko się uspokoił i zachichotał delikatnie, szczerząc przy tym swoje mleczno-białe zęby.
- Wybacz, Ash. Ja po prostu... No, po prostu chcę wreszcie się bić! Chcę wreszcie coś zrobić, a nie tylko siedzieć i czekać!
- Spokojnie, nie będziemy siedzieć i czekać - powiedział Ash - My się będziemy bić z tą wiedźmą.
- Ale ty zostajesz tutaj. I twoja siostra także - dodała Adela.
Dzieci były wyraźnie urażone takimi słowami. Chciały walczyć i aż się paliły do działania, ale nie pozwolono im na to. Rodzice ich uznali, że ta misja może być zbyt niebezpieczna, więc lepiej, aby się trzymali z daleka od tego wszystkiego. Dzieciaki chciały się bić i nawet poprosiły Asha o to, aby je poparł, ale mój luby uznał, iż Nik i Adela mają rację i lepiej będzie, jeżeli ich potomstwo pozostanie na miejscu.
- Seiyi i Shizuku ich przypilnują - zdecydował mój ukochany - Myślę, że można im powierzyć tę dwójkę.
- Jeżeli chodzi o mnie, to ja chętnie ich przypilnuję - powiedziała Shizuku.
- Ja także - dodał Seiyi.
- A więc sprawa załatwiona - rzekł Ash, ucinając dyskusję - Pikachu, Buneary, Braixen... Wy też zostajecie tutaj i przypilnujcie dzieciaków. A w razie czego, gdyby ktoś was zaatakował, to bijcie bez litości.
Trzy Pokemony zapiszczały bojowo i lekko zasalutowały Ashowi na znak, że przyjmują jego polecenia i zamierzają je skrupulatnie wypełnić.
- Nie bierzemy Pikachu? - zapytałam Asha.
- Lepiej nie. Jego moc jest słabsza pod wodą, a poza tym jeszcze jest taka sprawa, że prąd się łatwo rozchodzi po wodzie - odparł mój luby.
- Ano właśnie - zauważył Seiyi - I nie wiadomo, czy byśmy sami nie oberwali prądem, gdyby Pikachu strzelił w naszych wrogów.
- Racja, o tym nie pomyślałam - jęknęłam smutno.
- Dobrze, nie traćmy już więcej czasu na dyskusje. Musimy zdążyć, aby ocalić Sarę.
- Spokojnie. Domyślamy się, co ona knuje, ale nie zdąży tego zrobić - powiedziała Adela.
- Skąd ta pewność? - zapytałam.
- Ktoś już czuwa nad naszą wredną wiedźmą i pilnuje, aby nie psociła za mocno - powiedziała syrenka - Ale lepiej mimo wszystko, żeby go jak najszybciej wesprzeć.
- Słusznie - skinął głową Ash.
Następnie oboje rozebraliśmy się do bielizny, a mój luby wziął do ręki buteleczkę z eliksirem, spojrzał na nią i dodał:
- Jak to mówią... No, to chlup w ten głupi dziób.
Po tych słowach powoli pociągnął łyka z buteleczki i podał ją mnie.
- Jak to smakuje? - zapytałam z niepokojem.
- No, lemoniada to, to nie jest - odpowiedział Ash.
Zaśmiałam się lekko, wzięłam do ręki buteleczkę i pociągnęłam z niej małego łyka. Poczułam, że rzeczywiście smak tego czegoś jest raczej daleki od smacznego, a chwilę później poczułam coś dziwnego, a mianowicie, że na mojej szyi pojawia się coś dziwnego, a ja sama zaczynam się dusić.
- Do wody! Szybko, do wody! - krzyknęła Adela i popchnęła mnie do jeziorka.
Sama dołączyła do mnie chwilę później, a za nią do wody wskoczyli również Nik, Ash i jego wodne Pokemony, czyli Kingler, Buizel i Totodile, których mój ukochany wypuścił z pokeballi, aby nam towarzyszyły. Ja sama zaś poczułam dziwne uczucie, jakiego jeszcze nie zaznałam. Poczułam, że mogę swobodnie oddychać, a między palcami od mych rąk i nóg pojawiły się błony pławne.
- Świetnie! Jesteśmy gotowi! Płyniemy! - zawołał Nik.


Popłynęliśmy tunelem w kierunku morza. Na szczęście tunel prowadził prostą drogą do Bałtyku i nie miał żadnych zakrętów ani niczego takiego. Płynęliśmy więc i płynęliśmy dalej, mając nadzieję, że zdążymy na czas. Co prawda Nik i Adela byli spokojni uważając, iż ktoś już od dawna pilnuje morza.
- Niedługo przed tym, jak się spotkaliśmy w jaskini ten ktoś przysłał nam wiadomość w sprawie tej wiedźmy - wyjaśniła nam Adela - Morganę w ludzkiej postaci namierzyliśmy już wczoraj, ale nam uciekła. Szukaliśmy jej dzisiaj, ale nie mogliśmy jej znaleźć do chwili, kiedy to odnalazł go nasz przyjaciel i potem przysłał nam wiadomość, że ona idzie do tej jaskini i on idzie za nią, aby jej pilnować i że w razie czego wkroczy do akcji. Ta osoba na pewno nie zawiedzie. Ona nie zawodzi. W razie czego wkroczy do akcji i ucieknie z małą w bezpieczne miejsce.
- Mam nadzieję, bo jeśli tej małej coś się stanie, to ja sobie tego nigdy nie daruję - powiedział Ash.
- A właściwie, to gdzie jest ta osoba? - zapytałam.
- Zaraz się tego dowiemy - odpowiedziała Adela i zamknęła oczy - W wodzie o wiele lepiej wyczuwam tę wiedźmę aniżeli na lądzie. Łatwo więc ją namierzymy.
Wypłynęliśmy z tunelu do morza i zaczęliśmy płynąć w kierunku, skąd Adela wyczuwała moc wiedźmy. Płynęliśmy dalej i dalej, aż natknęliśmy się na jakiegoś małego, niebieskiego Pokemona żabę.
- O! To Froakie! - zawołał Ash, rozpoznając stworka.
- Fro-fro! - zapiszczał Pokemon i pokazał łapkami przed siebie.
- Zaraz, czy to aby nie jest nasza droga panna Froakie? - zapytałam zaintrygowana.
- Tak, to ona - odpowiedziała Adela.
- To ona jest tym waszym agentem? - zapytałam.
- Nie, to nie ona. Ona przekazuje nam informację, że agent czuwa, ale lepiej się pospieszyć, bo Morgana zakończyła już wszystkie testy i zaraz przejdzie do działania - odpowiedział Nik.
- Ruszajmy więc! - zawołał Ash.
Popłynęliśmy w kierunku, w którym to zaczęła nas prowadzić panna Froakie, a jednocześnie czuliśmy, jak serce biją nam ze strachu i z obawy o życie małej dziewczynki. Płynęliśmy i płynęliśmy, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie zobaczyliśmy stworzony krąg, który tworzyli swoimi osobami dość niezwykli osobnicy. To były ogromne hybrydy ludzi z rybami, krabami oraz żabami. Stały w pozycji wyprostowanej, a w dłoniach trzymały harpuny, które dodawały im grozy. Ich widok był przerażający, ale znacznie mniej niż osoba, która stała wewnątrz kręgu. To była tajemnicza, zielonoskóra istota z błonami między palcami, której górna połowa ciała była ludzka, a dolna stanowiła macki ośmiornicy. Dotąd widziałam taki widok tylko w bajkach, a tym razem na żywo i mogę zapewnić wszystkich, którzy to teraz czytają, że to był naprawdę przerażający widok.
Całe szczęście, że w pobliżu znajdowały się skały i mogliśmy się za nimi schować, aby obserwować to wszystko, co tam się działo, a co się tam działo? No cóż... To było naprawdę straszne. Tajemnicza istota, w której to rozpoznaliśmy wiedźmę Morganę, wymamrotała coś pod nosem, po czym przemówiła do swoich pobratymców:
- Moc jest we mnie silna. Testy zostały zakończone i wiemy już bez żadnych wątpliwości o tym, że ta mała nadaje się idealnie na dawczynię energii dla naszego mistrza. Za pomocą magii przejrzałam całe jej życie i sprawdziłam też odrobinkę jej energii, którą pobrałam i zbadałam magią. To bardzo dobra energia. Jej całość jest w stanie ożywić naszego mistrza, który wróci do życia, a wtedy będzie znowu z nami i to na zawsze.
Po tych słowach wiedźma uśmiechnęła się podle i podniosła mackami z dna morskiego coś, co okazało się być nieprzytomną Sarą.
- Gdy ona umrze, mój pan zdoła powrócić do życia. A wtedy nikt nie zdoła nam przeszkodzić. Nawet ci, którzy właśnie nas szpiegują zza skał.
Następnie Morgana spojrzała w naszym kierunku, uśmiechnęła się w podły sposób i powiedziała:
- Dlaczego tak się chowacie za tymi skałami? Czy nie lepiej by było, gdybyście tak raczyli do nas dołączyć?!
Następnie wypuściła z rąk jakąś kulę energii, która uderzyła prosto w skały, za którymi się chowaliśmy. Uskoczyliśmy na bok zanim te rozwaliły się na kawałki, a my sami zostaliśmy w ciągu kilku sekund otoczeni przez hybrydy, które wycelowały w nas ostre jak brzytwy czarne harpuny.
- Proszę, proszę, proszę... Tak coś czułam, że się tu zjawicie - rzekła z uśmiechem na twarzy Morgana, podpływając powoli do mnie i Asha - Ale nie spodziewałam się, że sprowadzicie tutaj jeszcze kogoś. My się znamy?
- Nie, ale znasz moją siostrę - odpowiedział Ash gniewnie.
- Poważnie? - Morgana uśmiechnęła się okrutnie - A jaka jest godność szanownej siostrzyczki?
- Dawn Seroni.
- Dawn Seroni. Ach, tak! Rzeczywiście! Taka piękna panna w ciemno-niebieskich włosach? Jej energia bardzo pomogła i wsparła mojego mistrza, ale niestety nie zdołała go ożywić. No cóż... Wbrew moim oczekiwaniom energia ludzi i Pokemonów nie mogła przywrócić go do życia na dłużej niż najwyżej jedną dobę. I tutaj, w Łebie dopiero znalazłam odpowiednią osobę na dawcę.
- Ale na co ci Sara? - zapytałam zdumiona - Czemu jej energia jest tak wyjątkowa?
- Bo odkryłam, że dziecko nie zarażone złem tego świata i które przez całe swoje życie nie skrzywdziło nikogo, takie dziecko ma w sobie tak wiele dobroci, że wręcz idealnie nadaje się do ożywienia mojego mistrza - mówiła okrutnym tonem Morgana.
- Niby dlaczego?
- Bo to czysta energia osoby nieskalanej złem i osoby umiejącej kochać całym sercem. Taka miłość daje wiele energii, a taka energia ożywi nawet zmarłego, jeżeli odpowiednio się ją wykorzysta. I proszę, mam ją wreszcie, ale nie byłam pewna, czy nie popełniłam pomyłki. Musiałam poddać tę małą kilku testom. Wszystkie wyszły prawidłowo. Nie ma więc wątpliwości, to właściwa osoba na właściwym miejscu. A także właściwa energia dla moich planów. Przy okazji, to cieszy mnie, że zdołaliście tutaj przybyć na czas.
- Spodziewałaś się nas tutaj? - zapytała Adela.
- Oczywiście, że tak. Widziałam, że mnie namierzyliście i chciałam się na to przygotować. Spodziewałam się, iż będziecie mnie śledzić lub komuś każecie to zrobić i miałam rację.
Morgana klasnęła w dłonie, a wtedy kilka hybryd wywlokło z jakieś dziury w ziemi Greninję mocno skrępowanego sznurami.
- Greninja! - zawołał przerażony Ash.
- Tak, to właśnie on - uśmiechnęła się Morgana - Wyczułam go nieco wcześniej niż was. Był jeszcze z jakąś małą Froakie, ale ta zniknęła zanim go złapałam, aby teraz powrócić tu razem z wami.
Froakie zapiszczała przerażona w kierunku Greninjy.
- Och, jakie to słodkie. Przejmujesz się tak bardzo swoim ukochanym, moja maleńka? Spokojnie, postaram się, abyście spotkali się w zaświatach, gdy już będzie po wszystkim.
- Nie myśl sobie, że ci na to pozwolimy! - krzyknął Ash.
- Właśnie! Nie zabijesz Sary! - zawołałam.
- Wypuść ją, ty przeklęta wiedźmo! - krzyknął Nik, próbując jakoś doskoczyć do niej, ale szybko hybrydy odcięły mu drogę.
- No i po co te nerwy? - zapytała złośliwie Morgana - Złość piękności szkodzi, dzieciom zresztą także.
To mówiąc wskazała na kolejny przerażający widok. Kilka jej hybryd prowadziło związanych sznurem małych Asha i Ashley.
- O nie! - jęknęła na ich widok Adela.
- Co tu robicie?! - zawołał Nik.
- Przepraszam, tato. Chcieliśmy wam tylko pomóc - powiedział smutno mały Ash.
- I pomogliście - odparła złośliwie wiedźma - Pomogliście, gdyż dzięki wam wasi rodzice nie będą robić głupstw i cierpliwie posiedzą w miejscu, kiedy ja załatwię swoje sprawy. A potem zastanowię się, co z wami zrobić.
Ash chciał już doskoczyć do wiedźmy, ale hybrydy go zatrzymały. Zły i załamany tym wszystkim, co właśnie ujrzał, spojrzał na Greninję i nagle... uśmiechnął się delikatnie.
- Greninja! - zawołał - Greninja, posłuchaj mnie!
Pokemon spojrzał na niego z uwagą i czekał na jakieś polecenia.
- Greninja, słuchaj... To okropnie przykra sytuacja... Tak, jak wtedy na Mistrzostwach w Kalos... Pamiętasz? Jak wtedy, na tamtych Mistrzostwach. Gdy razem walczyliśmy na arenie.
Pokemon chyba zrozumiał, o co chodzi, gdyż jego pyszczek rozjaśniło coś, co przypominało uśmiech, a następnie Greninja został otoczony jakąś poświatą i wtem, zupełnie niespodziewanie jego głowa zmieniła się bardzo, gdyż nagle przybrała kształt przypominający... głowę Asha ze znajdującą się na niej charakterystyczną grzywką.
- Teraz, Greninja! - wykrzyknął Ash, którego oczy stały się jakieś inne, podobne do oczu Greninjy.
Pokemon wytężył wszystkie swoje siły, napiął mięśnie i wtem rozerwał krępujące go sznury. Potem skoczył w kierunku hybryd, które nas pilnowały i zaatakował je swoimi mocami. Uwolnił wówczas nas i Pokemony Asha, które wcześniej sznurami skrępowali pomagierzy Morgany. Wtedy dopiero się zaczęło.


- Brać ich, idioci! - wrzasnęła wiedźma w kierunku swoich ludzi.
Ci jednak nie byli w stanie nic zdziałać przeciwko grupie Pokemonów, która ich zaatakowała, zwłaszcza, kiedy do potyczki włączyliśmy się także ja, Ash, Adela i Nik. Wtedy rozpoczęła się prawdziwa bitwa, choć celem naszej czwórki była nie tyle walka, co raczej przedarcie się do wiedźmy, która wciąż w swoich mackach trzymała małą Sarę. Wiedźma musiała się w tym zorientować, bo natychmiast cisnęła w naszą stronę jakąś mroczną kulą energii, aby nas zatrzymać. Z trudem uskoczyliśmy na bok i uniknęliśmy zderzenia z nią.
Ash i Greninja chwilowo przerwali swoją więź, aby móc swobodniej walczyć każdy w innym miejscu, a mój luby podpłynął do mnie i zawołał:
- Trzeba ją otoczyć! Ze wszystkich stron!
Cała nasza czwórka z trudem osiągnęła ten cel, gdyż wiedźma ciągle ciskała w nas jakimiś swoimi mocami, a my jakimś trafem unikaliśmy ich. W końcu Morgana została otoczona przez nas ze wszystkich stron i już nie miała dokąd uciec. A przynajmniej tak się nam wydawało.
- Poddaj się, Morgano! Nie masz szans! - krzyknął Nik.
- A może jednak mam, mądrale! - zawołała wiedźma, po czym nagle wypuściła ze swego ośmiorniczego odnóża wielki strumień atramentu.
Na chwilę straciliśmy widoczność, a wiedźma zanosząc się podłym śmiechem zniknęła nam z oczu. Krztusząc się i kaszląc próbowaliśmy jakoś przedrzeć się przez ten ohydny czarny strumień, co w końcu osiągnęliśmy, ale wtedy zauważyliśmy, jak w naszą stronę płyną... Seiyi i Shizuku. Oboje byli w bieliźnie i mieli błony pławne pomiędzy palcami. Widać oni także zażyli eliksir od Adeli i zrobili to wtedy, kiedy mali Ash i Ashley wskoczyli do jeziorka, aby nam pomóc. Pewnie chcieli ich powstrzymać, a potem stali się świadkami porwania dzieci i ruszyli za nimi, aby pomóc jakby co. Teraz ich pomoc bardzo się nam przydała, gdyż ku naszemu zdumieniu trzymali oni w rękach małą Sarę, wciąż nieprzytomną.
- Seiyi! Shizuku! - zawołałam, podpływając do nich - Gdzie Morgana?
- Pytasz o to obrzydlistwo, której tatuś zapatrzył się na ośmiornicę? - zapytał ironicznie Seiyi - Właśnie popłynęła w tamtą stronę.
Spojrzałam w kierunku nam wskazanym i zauważyłam kształt Morgany płynąć wyraźnie w stronę miejsca, z którego przybyliśmy.
- Czemu jej nie zatrzymaliście? - zapytał Nik.
- Nie mieliśmy jak! Zdołaliśmy tylko wyrwać jej tę małą, a i to nie było łatwe - odpowiedziała Shizuku.
Przytuliłam Sarę i sprawdziłam jej puls. Żyła, ale jakim cudem, tego to już nie wiedziałam.
- Gdzie moje dzieci?! - krzyknęła nagle Adela.
Rozejrzałam się szybko dookoła. W pobliżu nie było nawet śladu po nich. Bez trudu odgadłam, gdzie one mogą być.
- Morgana! - zawołałam i popłynęłam szybko w kierunku, w którym ona zniknęła.
Ash chciał płynąć za mną, jednak nagle otoczyły go sługusy Morgany i zaczął się z nimi szarpać. W sukurs ruszyli mu Adela i Nik. Chciałam do nich dołączyć, ale Ash krzyknął:
- Płyń za nią! Szybko! Zanim ucieknie!
Nie chciałam tego zrobić, ale wiedziałam, że Ash mi nie daruje, jeśli go nie posłucham, dlatego popłynęłam szybko w kierunku, w którym zniknęła Morgana. W końcu dotarłam do tunelu i kątem oka zauważyłam jedną z macek tej wiedźmy znikającej mi z oczu.
- Mam cię! - powiedziałam sama do siebie ze złością i zaciekłością.
Następnie ruszyłam w jej stronę, ale poczułam, że powoli zaczynam tracić siły. Błony pławne powoli mi zanikały, a ja zaczęłam tracić powietrze w płucach. Dobrze wiedziałam, co to oznacza... Eliksir przestawał działać, a mnie czekała śmierć.
Ale los ponownie się do mnie uśmiechnął, ponieważ, kiedy zaczęłam już powoli tonąć, to nagle coś mocno złapało mnie w pasie i zaczęło szybko holować do brzegu. Tym czymś był... Greninja. Kątem oka dostrzegłam go, jak pędzi wraz ze mną z zawrotną szybkością. Mnie już powoli w płucach brakowało powietrza i czułam, że za chwilę chyba eksploduję, aż wreszcie zobaczyłam upragnioną powierzchnię i wybiłam się na nią, gwałtownie przy tym łapiąc do płuc błogosławiony tlen.
- Dzięki, Greninja - powiedziałam radosnym tonem.
Potem wybiegłam szybko na brzeg i zauważyłam leżących przy brzegu jeziorka ogłuszonych Pikachu, Buneary i Braixena. Widać Morgana ich tak urządziła, ale nie miałam czasu im pomagać. Musiałam szybko wkroczyć do akcji, póki była jeszcze szansa na ratunek dla dzieci Adeli i Nika.
- Ratunku! Na pomoc! - rozległy się głuche okrzyki.
To dzieciaki wzywały pomocy. Nie mogłam ich zostawić w potrzebie i szybko ruszyłam biegiem w kierunku miejsca, skąd dobiegł mnie ten krzyk. Greninja dawał susy tuż obok mnie. Wbiegliśmy razem do jednej z grot w jaskini, w której zobaczyłam Morganę stojącą właśnie nad jakimś płaskim stołem z kamienia, na którym leżało jakieś ciało zasłonięte białą tkaniną. Obok niego stało kilku pomagierów Morgany, a dwóch z nich trzymało małych Asha i Ashley, próbujących im się bezskutecznie wyrwać.
- Oszczędzajcie siły, moi kochani - powiedziała wiedźma - Bardzo mi się ona przyda do ożywienia mojego pana. Myślę, że tak kochające i dobre dzieci jak wy też się nadadzą do mojego rytuału. A jeśli nie, to sobie znajdę kogoś innego.
- Nikogo sobie nie znajdziesz, ty parszywa wiedźmo! - wrzasnęłam z gniewu i wbiegłam do środka.


Morgana spojrzała na mnie z gniewem.
- Znowu wy?! Ile razy jeszcze będziecie wchodzić mi w drogę?!
- Tyle, ile tylko się da - odpowiedziałam.
Morgana zachichotała podle, po czym posłała ona w naszą stronę kulę mrocznej energii. Uskoczyłam na bok, ale Greninja nie zdążył tego zrobić i został powalony na ziemię. Jęknął z bólu i podniósł lekko głowę w górę, a Morgana zachichotała podle.
- Wiesz co, moja panno? Ty i twój Pokemon robicie się już naprawdę męczący. Co wam tak bardzo zależy na tych obcych bachorach? Czyżbyście je kochali?
Morgana uśmiechnęła się okrutnie na samą myśl o tym.
- Skoro tak, to być może wasza energia również mi się przyda. A już zwłaszcza twoja, moja słodka. Dziewczyna, która tak kocha obce dzieci, że naraża dla nich życie, musi mieć wiele miłości w sobie. Więc musi też mieć wiele wspaniałej energii. Tak, ty mi się możesz jeszcze przydać.
Potem spojrzała na Greninję i dodała:
- Ale ty już nie.
Po tych słowach cisnęła w niego kolejną kulę, jednak zanim doszło do zderzenia kuli z Pokemonem, coś nagle wskoczyło przed Greninję i przyjęło cios na siebie. Tym czymś była... panna Froakie, która przyjęła całą moc ataku na swoją maleńką drobną postać, a w tej samej chwili jednocześnie nagle jej postać otoczyła poświata, ona sama urosła, zmieniła nieco kolory skóry i opadła na ziemię cała i zdrowa, ale w innej formie. Zrozumiałam bez trudu, co się stało - panna Froakie ewoluowała i była teraz panną Frogadier.
Rzecz jasna Morganę w ogóle to nie obeszło.
- Dawać mi tę dziewczynę! Sprawdzimy, ile jest warta jej energia!
Hybrydy doskoczyły do mnie, ale nie zdążyły mnie tknąć, ponieważ Greninja i Frogadier zaatakowali ich swoimi mocami, a potem przybrały pozycje bojowe i zasłoniły mnie swymi ciałami.
- Jesteście nadzwyczaj namolnymi płazami - warknęła Morgana - Ale spokojnie, to się zaraz naprawi.
To mówiąc wystrzeliła w ich kierunku kolejną kulę czarnej energii, ale oba stworki szybko uskoczyły na bok, a ja próbowałam, korzystając z tego zamieszania, dobiec do Asha i Ashley, których pilnowały dwie hybrydy. Sama nie wiedząc, skąd wzięłam w sobie tyle siły, zadałam im dwa potężne ciosy pięścią i powaliłam je na ziemię, po czym objęłam mocno dzieci, które zaczęły mi czule dziękować.
- Dobra, podziękujecie później. A teraz w nogi!
Nagle coś mnie przycisnęło za gardło do ściany groty. To była jedna z macek Morgany. Dzieci próbowały mi pomoc, ale kolejna macka je również przygniotła do ściany.
- Jesteście wszyscy strasznie irytujący - powiedziała wiedźma coraz bardziej rozjuszona - Ale już ja znam sposoby na takich jak wy. A na ciebie, ty moja altruistyczna panno, to ja już mam najlepszy sposób ze wszystkich! Przestaniesz mi wchodzić w drogę raz na zawsze!
Greninja i Frogadier byli zajęci walką z hybrydami i nie mieli jak mi pomóc, a dzieci były w takiej samej sytuacji, co ja. Wyglądało na to, że oto nadeszła moja ostatnia chwila.
- Zostaw ją, ty wiedźmo! - rozległ się nagle czyiś męski głos.
Spojrzeliśmy wszyscy w kierunku, z którego ten głos nas dobiegł, czyli z wejścia do groty. W niej stał Maciej z groźną miną na twarzy.
- Mam ją zostawić? - zapytała podła kreatura - A niby dlaczego? Bo ty mi tak każesz? A kim ty jesteś, gnojku?
Maciek nie odpowiedział na to pytanie, tylko wyciągnął prawą rękę w kierunku wiedźmy, a wtedy stało się coś niesamowitego. Hybrydy poleciały na wszystkie strony, a Morgana została jakby odepchnięta jakąś dziwną mocą w kierunku ściany i została do niej przyduszona.
- Spójrz mi w oczy, wiedźmo! - zawołał Maciej, podchodząc do niej.
Morgana krzyknęła ze strachu, gdy chłopak zbliżył się do niej, zaś ona musiała spojrzeć mu w oczy. Nie wiem, co w nich zobaczyła, jednak z całą pewnością nie było to nic przyjemnego. Maciej tymczasem patrzył na nią z gniewem, po czym nagle powiedział:
- Widzisz już, kim jestem. Widzisz, co potrafię. Zapewniam cię więc, że jeśli jeszcze raz tkniesz jakieś dziecko, znajdę cię znowu i zabiję. I to nie będzie lekka śmierć, tylko okrutna i bolesna. Rozumiesz?!
To mówiąc spojrzał w oczy wiedźmie, a ta wrzasnęła ze strachu.
Chwilę później grotę rozjaśnił wielki blask, zaś ja i dzieci Adeli przez chwilę nic nie widzieliśmy, a gdy blask zniknął, wiedźmy, hybryd oraz ciała przykrytego płachtą w grocie nie było. Stał w niej tylko Maciej uważnie się nam przyglądając.
- Wszystko dobrze, Sereno? - zapytał.
- Tak, jak na razie - odpowiedziałam mu - A gdzie jest Morgana?
- Odeszła wraz ze swoim mistrzem.
- Jak to, odeszła?! - zawołałam oburzona - Co to znaczy, że odeszła? Puściłeś ją wolno?
- Tak, puściłem ją.
Myślałam, że mnie krew zaleje, gdy to usłyszałam.
- Puściłeś ją?! Jak mogłeś?! Czy ty nie wiesz, co ona chciała zrobić?!
- Wiem o tym - odpowiedział Maciej, zachowując przy tym stoicki spokój, który jeszcze bardziej mnie rozjuszył.
- I co? Tak po prostu ją puściłeś?! Dlaczego?! Dlaczego to zrobiłeś?!
- Ponieważ czeka ją los znacznie gorszy niż śmierć z mojej ręki. Nie chcę go jej odbierać.
- Co ty w ogóle opowiadasz?! - krzyknęłam ze złością - Ta wiedźma może znowu porwać jakieś dziecko i je skrzywdzić!
- Nie zrobi tego.
- Bo co? Bo dała ci słowo?
- Bo się mnie boi.
- Ale wiesz, ile szkód ona może zrobić?! Wiesz, ile jeszcze złego może wyrządzić?! I mimo to ją puszczasz?! Dlaczego?!
- Mam swoje powody, ale ty nie musisz o nich wiedzieć. Jeszcze nie teraz. Kiedyś się o nich dowiesz, ale póki co nie czas na to. Wszystkiego się dowiesz, gdy nadejdzie pora.
Po tych słowach Maciek wyszedł powoli z groty i zniknął bez śladu, a niedługo po tym wydarzeniu do groty wpadli Ash z resztą ekipy. Wszyscy byli cali i zdrowi. Adela objęła wraz z Nikiem swoje dzieci, Ash objął mnie, a Seiyi i Shizuku trzymali za ręce Sarę, która odzyskała już przytomność.
- Jeśli tak wyglądają tu wakacje, to ciekawe, jak wyglądają dni pracy - zażartował sobie Seiyi.
- Pewnie tak samo, jak wakacje, tylko zawierają w sobie o wiele więcej pracy - rzekła na to dowcipnie Shizuku.
- Pracy? Jakiej pracy? - zaśmiał się Ash - To nie była praca, tylko sama przyjemność!
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
Ash spojrzał na zegarek na swojej ręce i nagle jęknął przerażony.
- O nie! Sereno, mamy za godzinę konkurs na Plaży B!
- Ojej, już tak późno?! - dodałam zaniepokojona - Musimy się spieszyć, jeśli chcemy w nim wystąpić.
- Jaki konkurs? - zapytała Sara.
- Nieważne, dowiesz się na miejscu - odpowiedział jej Ash - Teraz to lepiej na niego chodźmy, jeśli nie chcemy się spóźnić.
- A czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co się stało z tą wiedźmą? - zapytała Adela.
- Opowiemy ci po drodze. Chodźmy! - zawołałam.

***


Wbrew naszym obawom dotarliśmy na konkurs na czas, chociaż kiedy przybyliśmy, to już występowali na scenie pierwsi artyści. Na całe szczęście w tym konkursie występowaliśmy jako ostatni, więc mieliśmy czas jeszcze pożyczyć właściwe kostiumy na statku pirackim, szybko się w nie przebrać i czekać na swoją kolej. Ja wypożyczyłam uroczą czarną sukienkę z białymi dodatkami, zaś Ash wziął dla siebie piracki strój. Pikachu i Buneary dobrali zaś sobie kilka uroczych dodatków, gdyż nie było kostiumów na ich rozmiar i dlatego zadowoli się tym, co było, czyli chustką piracką i przepaską na oko (dla Pikachu), a także ładną damską chustkę oraz czymś w rodzaju pelerynki (dla Buneary).
Przed naszym występem na scenie pojawili się Kala i Gabryś. Oboje mieli na sobie piękne, białe stroje kapitańskie, a na twarzach malowały im się przyjemne uśmiechy, kiedy oboje w duecie zaśpiewali utwór, który szedł następująco:

W starym albumie u mego dziadka
Jest takie zdjęcie, istny cud.
Płynący w falach, wśród mewek stadka,
Statek na parę sprzed lat stu.

Tłum marynarzy pokład mu zdobi,
Słońce na górze pięknie lśni.
Dobry fotograf to zdjęcie zrobił.
Wszystko jak żywe, aż się cni.

Parostatkiem w piękny rejs.
Statkiem na parę w piękny rejs.
Przy wtórze klątw bosmana,
Głośnych krzyków aż od rana,
Tak śpiewnie dusza łka.

Kąpielowy kostium włóż
I na pokładzie ciało złóż.
Bo tutaj szum maszyny,
Bo tutaj głosem dziewczyny
Tak cudnie śruba gra.

Gabryś zachichotał wesoło, zatkał sobie nos palcami, po czym zawołał:

Marynarze, marynarki! Proszę bardzo, ladys and gentelman!
Marynarze, proszę nie wychylać się za burtę!

Widząc owe wesołe wygłupy Kala parsknęła śmiechem, po czym wraz z Gabrysiem kontynuowała swój występ:

Dziadek bosmanem był na tym statku,
Wśród majtków wzbudzał wiecznie strach.
Krzyczał, aż drżały na brzegach kwiatki.
Cała załoga stała we łzach.

Lecz kiedy dziadek fajkę zapalił,
Tytoń mu zaczął płuca grzać.
Dziadek coś nucił, tytoń się palił.
Marzył, by wieki mógł tam trwać.

Parostatkiem w piękny rejs.
Statkiem na parę w piękny rejs.
Przy wtórze klątw bosmana,
Głośnych krzyków aż od rana
Tak śpiewnie dusza łka.

Kąpielowy kostium włóż
I na pokładzie ciało złóż.
Bo tutaj szum maszyny,
Bo tutaj głosem dziewczyny
Tak cudnie śruba gra.

Ich występ był naprawdę genialny, dlatego nic dziwnego, że zebrali oni masę oklasków za tak wspaniały występ. Wśród tych oklasków rzecz jasna nie mogło zabraknąć oklasków również z naszej strony.
Potem nastąpiła nasza kolej. Na całe szczęście ja i Ash wiedzieliśmy, co chcemy zaśpiewać i kiedy tylko wodzirej nas wczytał, to wkroczyliśmy na scenę w towarzystwie Pikachu, Buneary, Greninjy i Frogadier, po czym zaczęliśmy oboje wesoło śpiewać piosenkę z filmu „Podróże pana Kleksa“.


Występ rozpoczęłam ja:

Piękna pani Meluzyna pokochała Pustoraka,
Tak opowieść się zaczyna.
Jaka? - Taka.
Jaka? - Taka.

Potem zaśpiewał Ash:

To, co dzieje się na lądzie,
To pod wodą też się zdarza.
Oto refren tej piosenki,
Który często się powtarza.

Refren zaśpiewaliśmy oboje, a Pikachu i Buneary skakali wesoło obok nas, piszcząc przy tym rozkosznie.

Meluzyno, Meluzyno!
Porzuć płonne swe nadzieje.
Odpłyń własną limuzyną,
Świat się śmieje, świat się śmieje.

Ale miłość moi mili,
Jest nieczuła na mądrości.
I dla jednej wspólnej chwili,
Zapomina o śmieszności.

Układ następnej zwrotki i refrenu był taki sam, jak poprzednio, dlatego też to ja zaśpiewałam pierwszy fragment, Ash drugi, a refren zaśpiewaliśmy razem. A dalsze słowa piosenki szły następująco:

Mój kochany Pustoraku,
Uwierz w miłość, przyjmij dary.
Coś dla duszy, coś dla smaku,
Czary mary, czary mary!

Ale pan Pustorak stary,
Co po dnie skalistym kroczy.
Nie dał nabrać się na czary,
Nie te oczy, nie te oczy!

Meluzyno, Meluzyno,
Porzuć płonne swe nadzieje.
Odpłyń własną limuzyną,
Świat się śmieje, świat się śmieje.

To, co dzieje się na lądzie,
To pod wodą też się zdarza.
Oto morał tej piosenki,
Który często się powtarza.

Nasi wierni, pokemoni kompani wesoło skakali obok nas, urozmaicając występ swoimi mocami, dzięki czemu zebraliśmy jeszcze więcej oklasków i braw.
Na końcu konkursu ogłoszono wyniki. Wodzirej sprawdził to i owo, a potem zadowolony odczytał głośno, co postanowiło jury.
- Jury jednogłośnie wybrało, że pierwsze miejsce w naszym konkursie zdobywa para Ash i Serena z regionu Kanto w Ameryce Północnej!
Wszyscy oklaskiwali głośno ten wybór, nawet Kala i Gabryś, którzy choć przegrali, to wcale nie wyglądali na przygnębionych z tego powodu.


Tymczasem wręczono nam nagrody w postaci dyplomu i medali, potem zaś podarowano medale i dyplomy pozostałym uczestnikom drugiego etapu konkursu. Po wszystkim ja i Ash zaś poprosiliśmy, żeby wolno nam było zaśpiewać jeszcze jedną piosenkę, ale tym razem wraz z Kalą i Gabrysiem. Ponieważ nikt nie miał nic przeciwko temu, to zaraz zaprosiliśmy na scenę naszych przyjaciół, a potem poprosiliśmy orkiestrę o zagranie piosenki pod tytułem „To 24 był lutego“. Następnie wszyscy razem zaśpiewaliśmy:

To dwudziesty czwarty był lutego,
Poranna zrzedła mgła.
Wyszło z niej siedem uzbrojonych kryp,
Turecki niosły znak.

No i znów bijatyka!
No i znów bijatyka!
No, bijatyka cały dzień!
I porąbany dzień i porąbany łeb!
Razem, bracia, aż po zmierzch!

Już pierwszy skrada się do burt,
A zwie się „Goździk“ i...
Z Algieru pasza wysłał go,
Żeby nam upuścił krwi.

No i znów bijatyka!
No i znów bijatyka!
No i bijatyka cały dzień!
I porąbany dzień i porąbany łeb!
Razem, bracia, aż po zmierzch!

Następny zbliża się do burt,
A zwie się „Róży Pąk“.
Plunęliśmy ze wszystkich luf.
Bardzo szybko szedł na dno.

No i znów bijatyka!
No i znów bijatyka!
No i bijatyka cały dzień!
I porąbany dzień i porąbany łeb!
Razem, bracia, aż po zmierzch!

W naszych rękach dwa i dwa na dnie,
Cała reszta zwiała gdzieś.
A jeden z nich zabraliśmy
Na starej Anglii brzeg.

No i znów bijatyka!
No i znów bijatyka!
No i bijatyka cały dzień!
I porąbany dzień i porąbany łeb!
Razem, bracia, aż po zmierzch!

Na tym oto wesołym i przyjemnym utworze zakończył się nasz występ w konkursie muzycznym.

***


Morgana zniknęła bez śladu i jej tajemniczy mistrz także. Nie mieliśmy pojęcia, w jaki sposób moglibyśmy ich znaleźć, ale wtedy to nie miało dla nas żadnego znaczenia. Wszyscy za bardzo cieszyliśmy się tym, że znowu zło zostało pokonane. Adela i Nik cieszyli się, że ocalili swoje dzieci i przy okazji nie dopuścili do tego, aby Morgana zrealizowała swoje podłe plany.
- Zobaczycie, moi kochani - powiedziała syrenka przyjaznym tonem - Ta wiedźma długo nie pozostanie na wolności. Jeszcze ją dopadniemy, a wtedy nikt jej nie ocali.
- A przy okazji cieszymy się, że mogliśmy was znowu zobaczyć - dodał wesoło Nik - I coś mi mówi, że mimowolnie pomogliśmy komuś odzyskać nieco radości z życia.
To mówiąc patrzył na Greninję i pannę Frogadier, którzy wyraźnie się trzymali razem.
- A przy okazji mówiliśmy z nimi. Oboje powiedzieli, że bardzo by chcieli z wami pozostać, przynajmniej do tej chwili, w której oboje stąd nie wyjedziecie.
Oczywiście ani ja, ani Ash nie mieliśmy nic przeciwko temu. Tak samo, jak i pan Ross, aby Adela z Nikiem i dziećmi wynajęli na kilka dni pokój u niego w domku. Bardzo chcieli poznać enklawę Pokemonów koni, a przy okazji nieco odpocząć od zwariowanych akcji, czyli takich, jak ta ostatnia. Nie mieliśmy nic przeciwko temu, bo w końcu ta przygoda była naprawdę zwariowana i pełna wrażeń i trzeba było po niej wypocząć.
Mała Sara powróciła do swoich rodziców. Kasia i jej mąż Filip bardzo się ucieszyli na widok małej i bardzo czule ją ściskali i całowali, gdy tylko ją dostali w objęcia. Mała wyjaśniła rodzicom, że tajemnicza pani udająca jej mamę podeszła ją i zabrała ze sobą do lasu. Wtedy jednak mała zapytała, czemu mama ją tam prowadzi, a wiedźma powiedziała swoim naturalnym głosem, iż nie jest jej mamą i lepiej, aby mała poszła za nią grzecznie, bo inaczej jej mamę może spotkać coś złego. Dziewczynka tak bardzo się tego przestraszyła, iż zrobiła to, czego ta kanalia od niej chciała, jednak pomimo tego zostawiła swoją wstążkę przy kapliczce. Miała przy tym nadzieję, że Matka Boska pomoże jej mamie odnaleźć ten oto ślad i po nim może ją odnajdzie. To była nikła nadzieja, ale tym razem się sprawdziła, chociaż nie była to zasługa cudu, ale dzielnego Sherlocka Asha i jego wiernej kompani.
Oczywiście opowiedzieliśmy Katarzyna, co się stało i kto nam pomógł uratować Sarę przed Morganą. Kasia i Filip byli bardzo zdziwieni osobą Maćka i tym, jakie nadprzyrodzone moce on posiada.
- Wiecie, jak widzieliśmy go wtedy na mieście, gdy przechodził obok naszego stolika, to poczułam się bardzo dziwnie. Jakbym zobaczyła nagle kogoś, kogo już dawno nie widziałam, a kto jest mi bardzo bliski - mówiła Kasia - Naprawdę nie umiem tego wyjaśnić, ale ten chłopak... Dziwnie się poczułam w chwili, gdy przechodził obok nas. Tak czy inaczej mam wielką nadzieję, że jeszcze go zobaczę.
Ja sama nie wiedziałam, czy bym sobie tego życzyła, Ash również, ale nie powiedzieliśmy tego na głos.
- Wiecie, a propos tego całego dziwnego uczucia - rzekł nagle Filip - To muszę wam powiedzieć, że i ja dziwnie się czuję teraz, w tej chwili.
- Dlaczego? - zdziwiła się jego żona.
- Kiedy tak patrzę na pannę Serenę.
- A co jest we mnie nie tak? - zdziwiłam się.
Mężczyzna, będący posiadaczem czarnych włosów, brązowych oczu i sporych wąsów, spojrzał na mnie z uwagą, uśmiechnął się lekko i rzekł:
- W sumie nic, ale kogoś mi panienka przypomina. Nie umiem tego wyjaśnić, ale to takie dziwne uczucie, gdy na panienkę patrzę... Dziwnie się czuję, tak na ciebie patrząc, moja panienko. Jakbym zobaczył kogoś bardzo mi bliskiego i dawno nie widzianego.
- Ech, cała ta przygoda jest pełna takich jakże dziwacznych sytuacji - powiedział Ash - Ale cóż... Taka widać nasza karma.
- Najwyraźniej - zaśmiałam się.
- Pika-pika! Pika-chu!
Nasi przyjaciele byli całą naszą przygodą zachwyceni, a Alexa bardzo żałowała, że nie mogła brać w niej udziału. Za to w zachwyt sprawiała ją obecność Adeli, jej męża oraz dzieci, a także dwójki wodnych Pokemonów, które chętnie spędzały ze sobą czas i patrzyły na siebie takim wzrokiem, a ten wzrok mówił sam za siebie. Podobnym też wzrokiem patrzyli na siebie Seiyi i Shizuku. Oboje po wspólnej walce pod wodą stali się sobie bliscy jeszcze bardziej niż przedtem.
- No i ponownie wyszło na wasze - zaśmiała się Alexa - Na świecie przybyło nieco więcej miłości.
- I bardzo dobrze - powiedziałam - A czy to źle?
- Nie, wręcz przeciwnie - odparła dziennikarka - Tylko żeby nie wyszło z tego nic złego.
- Weź, proszę cię! - zawołał Ash - Coś złego z miłości? Co ty niby opowiadasz? Z dobrej i pięknej miłości nie może nigdy wyjść nic złego.
- Powiedzmy.


Dalsza rozmowa została przerwana przez kolację, po której pan Ross wziął gitarę i razem zaśpiewaliśmy wesołą morską piosenkę wyliczankę.
Rozpoczął ją pan Ross:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki...
Taki był cholerny sztorm!

Refren za każdym razem zaśpiewaliśmy wszyscy.

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.

Potem zaśpiewała Kalina:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Pełne śledzia i sardynki...
Taki był cholerny sztorm!

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.

Następnie zaśpiewał Gabryś:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Pełne śledzia i sardynki,
Kosze krabów, beczkę sera...
Taki był cholerny sztorm!

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.

Potem zaśpiewała Alexa:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Pełne śledzia i sardynki,
Kosze krabów, beczkę sera,
Kalesony oficera...
Taki był cholerny sztorm!

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.


Kolejną zwrotkę zaśpiewali Seiyi i Shizuku:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Pełne śledzia i sardynki,
Kosze krabów, beczkę sera,
Kalesony oficera,
Sieć jeżowców, jedną żabę...
Taki był cholerny sztorm!

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.

Następną zwrotkę zaśpiewali Adela i Nik:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Pełne śledzia i sardynki,
Kosze krabów, beczkę sera,
Kalesony oficera,
Sieć jeżowców, jedną żabę,
Kapitańską zmyło babę...
Taki był cholerny sztorm!

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.

Przedostatnią zwrotkę zaśpiewali wesoło mali Ash i Ashley:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Pełne śledzia i sardynki,
Kosze krabów, beczkę sera,
Kalesony oficera,
Sieć jeżowców, jedną żabę,
Kapitańską zmyło babę.
Beczki rumu nam nie zwiało...
Taki był cholerny sztorm!

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.

Ostatnią zwrotkę, zawierającą wszystkie informacje, zaśpiewaliśmy ja i Ash:

Kiedy szliśmy przez Pacyfik...
Way-hey, roluj go!
Zwiało nam z pokładu skrzynki,
Pełne śledzia i sardynki,
Kosze krabów, beczkę sera,
Kalesony oficera,
Sieć jeżowców, jedną żabę,
Kapitańską zmyło babę.
Beczki rumu nam nie zwiało,
Pół załogi ją trzymało.
Taki był cholerny sztorm!

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Hej, policz, który tam,
Jaki znowu zmyło kram.

Hej, znowu zmyło coś,
Zniknął w morzu jakiś gość!
Postawcie wina dzban,
Opowiemy dalej wam!

Taka to była rewelacyjna zabawa. A przedłużyła się ona, bo pana Rossa naszło nagle na śpiewanie szant i trudno było go od tego oderwać, dlatego wciągnęliśmy się w to i śpiewaliśmy wszyscy razem i to do późna w nocy, także kiedy wreszcie poszliśmy spać, byliśmy padnięci i ledwie wlekliśmy się do swoich łóżek. Także chyba nic dziwnego w tym, że od razu udaliśmy się w objęcia Morfeusza.
W nocy jednak, pomimo tego powszechnego zmęczenia zdarzyło się coś, co bardzo mnie pozytywnie zaskoczyło. Mianowicie około drugiej w nocy wstałam na chwilę, aby pójść do łazienki. Wracając z niej zobaczyłam Shizuku w nocnej koszuli, jak się zakrada powoli do pokoju, w którym spał Seiyi. Nie zauważyła mnie, ale za to ja zauważyłam i to doskonale, jak ona powoli otwiera drzwi od pokoju i wchodzi do niego. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, ale podeszłam do drzwi i delikatnie przysunęłam swe ucho tak, aby móc usłyszeć co nieco. To, co tam usłyszałam w pełni mnie zadowoliło, więc pognałam zaraz do pokoju, w którym spałam z Ashem i obudziłam go. To znaczy początkowo mi to nie wyszło, ponieważ szarpanie nim niewiele pomogło, więc pocałowałam go czule w usta, a potem w ucho. Od razu zadziałało. Ash pomyślał, że budzę go, gdyż naszła mnie ochota na coś, co ze snem nie ma wiele wspólnego, a on na to zawsze pozytywnie reagował, dlatego natychmiast się obudził, przyciągnął mnie do siebie, po czym zaczął namiętnie całować. Ja zaś, bardzo podniecona tym, co właśnie zobaczyłam, uśmiechnęłam się wesoło i powiedziałam:
- Kochanie... Wiesz, co właśnie zobaczyłam?
- Co takiego, skarbie? - zapytał Ash.
- Że w tej właśnie chwili pewna para też robi to, do czego my się tutaj zabieramy.
- Aha, a konkretnie która? Kala i Gabryś?
- Nie. Nadstaw ucho, to ci powiem.
Szepnęłam mu na ucho, a Ash parsknął śmiechem.
- Nie mów! Poważnie?!
- Tak... - uśmiechnęłam się i usiadłam naprzeciw niego po turecku - Dokładnie tak. Alexa miała rację, że przybyło nam nieco miłości na świecie.
- Oj, tak - zgodził się Ash - Bo zobacz... Seiyi i Shizuku... A do tego też Greninja i Frogadier... Może powinniśmy oboje w Alabastii założyć biuro matrymonialne?
- Naprawdę tym chcesz się teraz zajmować, Ash? - zapytałam zalotnie, zdejmując z siebie nocną koszulkę.
Mój luby przez chwilę wpatrywał się we mnie zachwycony, a potem czule przyciągnął mnie do siebie i powiedział:
- Masz rację. Plany biznesowe pozostawmy na jutro.

***


Rano podczas śniadania zauważyliśmy, że Seiyi i Shizuku przyszli do jadalni trzymając się za ręce. Oboje zresztą nie ukrywali tego przed nami i potem wyznali nam, że chcieliby zostać tutaj na całe wakacje i poznać lepiej to piękne miejsce i być może zacząć coś całkiem nowego w swoim życiu. Rzecz jasna wszystkich nas bardzo ucieszyła ta wiadomość i bardzo im gratulowaliśmy.
Potem w południe odwiedzili nas Filip i Kasia w towarzystwie małej Sary, która bardzo się cieszyła z możliwości spędzenia z nami czasu. Mała polubiła nas wszystkich, a zwłaszcza mnie i Asha, gdyż wiedziała, że to nam zawdzięcza życie i lepiła się do nas niemal całą wizytę, a my nie mieliśmy nic przeciwko temu.
Kasia spędziła również dużo czasu z Alexą, która obserwowała ją i jej relacje z Sarą, mając w oczach coś, co nie do końca umiałam nazwać po imieniu, jednakże wyraźnie było widać, że jest to coś na kształt wzruszenia, a także ogromnego zachwytu. Pomyślałam sobie wtedy, iż być może jest to zapowiedź czegoś nowego w jej życiu jak np. przekonania się do bycia matką i związku na stałe z Rene, który przecież bardzo ją kochał. Ale nie mówiłam nic uważając, że lepiej się w to nie mieszać.
Tak czy siak zabawa była przednia, a cały dzień spędziliśmy częściowo w enklawie, a częściowo na plaży. Tym razem Alexa poszła z nami, lecz nie tylko po to, aby się bawić, ale również po to, żeby obserwować małą Sarę bawiącą się w najlepsze razem z mamą i tatą, a później z nami, bo potem ta urocza istotka postanowiła powygłupiać się z nami w morzu, więc Ash i ja, jako że mieliśmy do niej wręcz ogromną słabość, nie umieliśmy jej tego odmówić. Bawiliśmy się więc doskonale, a kątem oka dostrzegliśmy, jak nasza kochana Alexa prowadzi właśnie o czymś bardzo wciągającą dyskusję z Katarzyną. Coś tak czułam, że rozmawiają o Sarze i o nas, bo co chwila obie panie zerkały w naszą stronę, jednak potem przestałam na to zwracać uwagę zajęta innymi sprawami, jak zabawa z tą uroczą małą istotką.
Potem mieliśmy okazję przejechać się powozami po ulicach miasta i śpiewać przy tym bardzo wesołe piosenki. Powozy były podobne do tych z początku XX wieku, a kierowali nimi fiakrzy ubrani w piękne, czarne stroje z minionej epoki. Ponieważ nie potrafiliśmy sobie odmówić tej ogromnej przyjemności przejechania się nimi, to skorzystaliśmy z okazji i wybraliśmy się nimi na małą przejażdżkę. Do jednego z powozów wsiedli Kasia z Filipem i Alexą, do drugiego wsiedli Seiyi, Shizuku, Kala i Gabryś, a do trzeciego ja, Ash, mały Ash, mała Ashley oraz mała Sara, a także Pikachu i Buneary. Ruszyliśmy potem w drogę po ulicach miasta, a jeden z fiakrów - a konkretnie ten, który siedział na naszym powozie, nagle z uśmiechem na twarzy wyjął skrzypce i zaczął sobie na nich wesoło przygrywać. Ledwie to zrobił, a poczułam, jak ogarnia mnie wielka chęć do śpiewania oraz bardzo wesołego podrygiwania. Jednocześnie inni także poczuli chęć do śpiewania, co zresztą fiakier sam nam zaproponował.
- A nie lepiej by było, gdyby tak pilotował pan powóz zamiast grać na skrzypcach? - zawołała nagle Kasia.
- Właśnie - dodała Adela - Jeszcze dzieciom coś się stanie!
- Spokojnie, o ile wiem, mamy tutaj utalentowanego skrzypka, który mnie zastąpi w grze - odparł fiakier i odwrócił się lekko w kierunku Asha i mnie.
Gdy to zrobił, poczułam, że ta część jego twarzy, której nie zasłaniał mu jego strój wydaje mi się dziwnie znajoma, jednak nie miałam czasu tego sobie analizować, ponieważ Ash zaczął grać, a wesoła melodia popłynęła ze skrzypiec, a po krótkiej chwili Kala z Gabrysiem stanęli w swoim powozie i zaśpiewali:

Jedziemy dziś drogą naszych przodków.
Wielki jest nasz świat!
Niech tę tu pieśń pozna ród Polaków
Od Pomorza po cały świat.

Wtedy ja i Ash, chociaż nie mieliśmy potem pojęcia, jak to się stało, bo słów tej piosenki nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, nagle zaśpiewaliśmy:

Na zagadkach się znamy, wędrówki kochamy!
Przygoda to jest nasz świat!
Czy słońce, czy deszcz, razem radę damy!
Z przygodą za pan brat!

Potem Shizuku i Seiyi, śmiejąc się tak, jak dawno już tego nie robili, zaśpiewali wesoło:

Zawsze szybko galopem gnam,
Gdy w podróż z bliskimi ruszyć mam.
Wszystkich przyjaciół zawołać chcę,
By wsłuchali się w naszą pieśń.

I ponownie ja i Ash zaśpiewaliśmy wesoło, chociaż nie mieliśmy oboje pojęcia, skąd w ogóle znamy te słowa:

Na zagadkach się znamy, wędrówki kochamy!
Przygoda to jest nasz świat!
Czy słońce, czy deszcz, razem radę damy!
Z przygodą za pan brat!


Wtedy do akcji wkroczyli wesoło mali Ash i Ashley:

Jesteśmy jak krople wody dwie
Albo i trzy, jedno licho wie.
Trzymamy się razem, czy noc, czy dzień,
Bo w tej drużynie każdy liczy się.
Iiii!

Po tych słowach do akcji wkroczyła maleńka Sara. Lekko przysuwając się do nas i ściskając w dłoni swój różowy balonik zaśpiewała:

Z wami róż nawet nie ma szans,
Ani pęk balonów czy soku smak,
Bo z wami można by konie kraść
I świętować tak cały czas!

- Tak jest! - zawołał wesoło Ash.
Mała przytuliła się do mnie czule, a ja wzięłam ją na kolana i głaszcząc ją po głowie wraz z nią, Ashem i całą resztą naszej kompanii zaśpiewałam:

Na zagadkach się znamy, wędrówki kochamy!
Przygoda to jest nasz świat!
Czy słońce, czy deszcz, razem radę damy!
Z przygodą za pan brat!

Piosenka była wesoła i cudowna, podobnie jak cała przejażdżka, a po jej zakończeniu, gdy się już zatrzymaliśmy, to fiakier wziął od Asha swoje skrzypce, uśmiechnął się lekko i powiedział:
- Dziękuję państwu za przejażdżkę. To była dla mnie przyjemność.
- Dla nas także - odpowiedziałam.
Jednocześnie uważnie przyglądałam się jego twarzy, której fiakier już nie ukrywał. Pomimo lekkiego zarostu i lekkich wąsów pod nosem od razu go poznałam. Wystarczyło, że tylko ujrzałam jego twarz w całości, a zaraz zyskałam pewność, z kim mam do czynienia.
- Maciek? - zapytałam - Co ty tu robisz?
- Jeżdżę sobie. A co? - zaśmiał się zapytany - Po prostu korzystam z okazji, aby się dobrze bawić. Wam też to radzę zrobić, bo coś mi mówi, że już niedługo weźmiecie się znowu do pracy.
- Jakiej pracy? - zapytał Ash.
- Dobrze wiesz jakiej, mój przyjacielu - rzekł Maciek - Nie możesz już dłużej z tym walczyć. Jesteś detektywem z powołania, a ostatnia sprawa, podczas której ocaliłeś małą Sarę, tylko tego dowiodła. Ty nadal posiadasz ogromny talent, a prócz tego, jak widzisz twoja misja ma wciąż wielki sens. Bo przecież nadal są na tym świecie wrogowie, których ty musisz pokonać. Chociażby Morgana.
- Morganę sam wypuściłeś, draniu! - warknęłam ze złością.
- Miałem swoje powody i nie pytaj o nie, bo nie pora i miejsce na to, aby o nich mówić - stwierdził Maciej - Dowiecie się o nich wkrótce, być może wtedy, kiedy znowu się spotkamy, a coś mi mówi, że nastąpi to już niedługo.
- Kiedy?
- Dowiecie się. Na razie bawcie się dobrze i niczym się chwilowo nie przejmujcie. Będziecie mieli dość poważnych spraw na głowie, kiedy tylko wrócicie do Alabastii, gdzie czekać będzie na was kolejna sprawa.
- Niby skąd ta pewność? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- A stąd, że jesteś Sherlockiem Ashem. Do ciebie sprawy ciągną jak muchy do miodu.
- Ja jestem na emeryturze.
- Już nie i obaj dobrze o tym wiemy.
- Ale co z moimi zdolnościami detektywistycznymi?
- Wciąż je posiadasz i lepiej, że tak jest, bo wkrótce przydadzą się nie tylko tobie, ale i wszystkim. Zobaczysz zresztą sam.
Po tych słowach Maciek zabrał swoje skrzypce i odszedł w sobie tylko stronę, zostawiając nas z naszymi przyjaciółmi, którzy byli tak bardzo zajęci rozmową ze sobą, że nawet tego nie zauważyli.
- Dziwne... - powiedziałam - Co on miał na myśli? I czemu tak dziwnie się zachowuje?
- Nie mam pojęcia - odparł Ash - Ale wiesz co? W jednym on ma rację. Ta sprawa pokazała, że jednak wciąż coś potrafię, a do tego też nadal mnie mierzi ta sprawa z Morganą. Póki ona jest na wolności, nie będzie dobrze. Chociażby z jej powodu powinienem wrócić do gry. A poza tym... Chyba rzeczywiście wykazałem się ostatnio talentem śledczym.
- Chyba? - zapytałam dowcipnie - Kochanie, ty wykazałeś się wręcz na pewno ogromnym talentem podczas sprawy małej Sary! Ja ci to mówię, a jak ja coś mówię, to wiem, co mówię!
Ash spojrzał na mnie z uwagą i zapytał:
- A czy będziesz mi dalej towarzyszyć podczas tych przygód?
- Oczywiście.
- Nawet jeśli będą niebezpieczne?
- Nawet, gdyby miały prowadzić do samego piekła.
Ash objął mnie czule i powiedział:
- Kocham cię, Sereno. Nie mogłem wybrać lepszej ukochanej.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, wskakując mu na ramię.
- I lepszego kompana - dodał Ash.
- O czym tak rozmawiacie? - zapytała Kalina, podchodząc do nas.
- O niczym ważnym - odpowiedziałam wymijająco - Coś tam oboje musieliśmy sobie wyjaśnić.
- Aha... To lepiej chodźcie do nas, bo mają tutaj bilety na super film i szkoda by było, gdybyście go mieli nie obejrzeć.
- A jest dopuszczalny dla dzieci? - zapytałam - W końcu mamy tu kilka pociech, które jeszcze nie skończyły szesnastu lat.
- Spokojnie, to film animowany.
- Aha! A jak tak, to co innego.

***


Kiedy tak patrzę na to wszystko, to dochodzę do wniosku, że epilog tej sprawy zdecydowanie bardzo się rozrósł i jest on znacznie dłuższy niż być powinien. Trudno jednak nie opisać wszystkiego, czego byliśmy świadkami w tej sprawie, bo wiele z tego było godnych uwagi i warto było poruszyć ten temat. Ale cóż, nie można ciągnąć tego przez cały czas, dlatego też pozwolę sobie zakończyć tę historię w sposób jak najlepszy, a przynajmniej moim zdaniem.
Wieczorem tego samego dnia ja i Ash siedzieliśmy sobie w pokoju i patrzyliśmy z uwagą w okno, pogrążeni we własnych myślach. Milczenie to przerwałam w końcu ja, bo mnie ono dobijało dogłębnie.
- Sądzisz, że to prawda, co powiedział Maciek? - zapytałam - To o tym, że już niedługo ta nasza sielanka się zakończy i czekają nas kolejne wielkie niebezpieczeństwa?
- Sądzę, iż tak właśnie jest - odpowiedział mój luby - Nie wiem, czemu, ale coś ta czuję, że on ma rację.
- Czyli szykują się nam kolejne zagadki do rozwiązania?
- O tak, ale nie to mnie niepokoi.
- A co takiego?
- Im dłużej słuchałem Maćka, tym bardziej mi się wydawało, że znam jego głos, że już go gdzieś słyszałem. Ale to pewnie przypadek.
- Niekoniecznie. To może być osoba pokroju Sybilli, która z jakiegoś powodu roztacza nad nami opiekę.
- Myślisz, że on należy do Przedwiecznych?
- Być może. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. A jeżeli nie? Jeżeli on ma jakieś plany wobec nas? I to plany niezbyt przyjemne? To co wtedy?
- Spokojnie, Sereno - mój luby uśmiechnął się do mnie delikatnie - Nie bój się. Dopóki jesteśmy razem, to pokonamy każdego przeciwnika, czy to z tego, czy z innego świata.
Uśmiechnęłam się do niego czule i wtuliłam się w jego ramię.
- Och, Ash... Tak bardzo mnie martwi przyszłość. Obawiam się, co ona może nam przynieść.
- Ja też, ale spokojnie. Dopóki będziemy działać razem, zawsze sobie ze wszystkim poradzimy.
Wtem do pokoju weszła Alexa w towarzystwie Pikachu, Buneary oraz Helioptile’a.
- Hej, gołąbeczki. Nasz drogi gospodarz wzywa wszystkich na kolację - rzekła dziennikarka - Wszyscy już czekają na was. Greninja i Frogadier też, choć ich apetyt jest większy niż cierpliwość, więc nie wiem, jak jeszcze długo wytrzymają.
Zaśmialiśmy się wesoło, słysząc jej słowa.
- Dobrze, już idziemy - powiedziałam - A swoją drogą cieszę się, że te dwa Pokemony są ze sobą tak blisko. Jak sądzisz, Alexa? Czy będzie z tego miłość?
- Oj, weź! Proszę cię, Sereno! - jęknęła Alexa - Czy ich także chcesz ze sobą swatać? Daj spokój! Przecież wszystkich nie może połączyć miłość. A poza tym moim zdaniem nie musisz tego robić, bo ich już łączy uczucie.
- Serio?
- Tak mi się wydaje, chociaż nie wiem, jak Pokemony je sobie okazują. Sądzę jednak, że mam rację.
Ash spojrzał na Pikachu i Buneary, po czym uśmiechając się zapytał ich wesoło:
- A wy jak myślicie? Będzie coś z tego?
Oboje potwierdzili.
- No i sama widzisz. Tutaj nie musicie ingerować. Wszystko się samo ułożyło.
- Samo? - zaśmiałam się ironicznie - Daj spokój! Bez Sherlocka Asha to by nigdy nie zrobiło kroku do przodu.
- No, bez przesady - powiedziała wesoło Alexa - Ash jest świetny jako detektyw i przyjaciel, ale pewnych spraw nie załatwi. Chodźcie już lepiej. Nie chcę, aby Kasia mi wszystko zjadła.
- Widzę, że się polubiłyście - powiedziałam z uśmiechem.
- Owszem - potwierdziła dziennikarka - Dzięki niej zrozumiałam kilka bardzo ważnych spraw na temat bycia matką. Kasia pomogła mi zrozumieć to i owo, a prócz tego wyjaśniła kilka faktów, z których nie zdawałam sobie sprawy. Pogadałyśmy sobie jak matka z matką i wiecie co? Tak sobie myślę, że może jednak nie będę taką najgorszą matką.
- To cudownie! - zawołałam radośnie.
- Właśnie, tylko co z twoimi obawami w sprawie twojej przeszłości i tak dalej? Już ich nie masz? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Mam je nadal, ale po kilku rozmowach z Kasią pomyślałam sobie: A olać to! Przecież nie będę z tym wszystkim sama, a jeśli nawet, to co z tego? Jestem silna i dam sobie radę!
- Na pewno sama nie będziesz. Rene będzie z tobą - powiedziałam.
- Myślę, że tak... Bardzo bym tego chciała, bo on nie jest mi obojętny. Ale czas pokaże, co z tego wyjdzie. Będę ostrożna, ale podchodzić spróbuję do tego optymistycznie. Tak jak radziła mi Kasia. Ponoć ona także miała pewne obawy z byciem matką. Obawiała się, że sobie nie poradzi, że jej mąż się nią może znudzić itd. Ale w końcu przełamała swoje obawy, dała szansę szczęściu i warto było. Ja też spróbuję.
- Nie! Nie próbuj! - powiedział przemądrzałym tonem Ash - Rób albo nie rób. Nie ma próbowania.
Parsknęłam śmiechem, słysząc te słowa, zaś Alexa spojrzała dowcipnie na Asha i rzuciła:
- No dobra, mistrzu Yoda. Lepiej chodźmy już na tę kolację, bo jeszcze nam ją zjedzą.
Obiecaliśmy, że zaraz dołączymy do reszty i dziennikarka odeszła, zaś ja, Ash i nasza parka uroczych Pokemonów powoli ruszyliśmy w kierunku jadalni.


- Wiesz, Alexa ma rację - powiedziałam - Trzeba spojrzeć z nadzieją w przyszłość i dać szansę szczęściu.
- Zgadza się, skarbie - potwierdził Ash - Trzeba wiedzieć, co nam daje szczęście, a potem się za to zabrać.
- Tak... A wiesz, co mi daje szczęście, kochanie?
- Co takiego?
- Życie z tobą i przeżywanie wspólnie niesamowitych przygód.
- Poważnie? A nie masz czasem tego dość? No wiesz, tych zagadek, niebezpieczeństw, pościgów i walk ze złem?
- Żartujesz sobie?! Skarbie, początkowo to faktycznie mnie dobijało to wieczne życie na krawędzi i ciągle zagadka za zagadką, ale obecnie jakoś nie wyobrażam sobie życia bez tego! Dlatego też powiedziałam ci, że wyjdę za ciebie dopiero wtedy, gdy dasz mi prawdziwe szczęście, a to zapewnisz mi poprzez porzucenie tej swojej głupiej emerytury.
- Tak? To w takim razie szykuj welon, panno młoda, ponieważ ja ci to szczęście zamierzam dać.
- Poważnie? A co z twoją emeryturą?
- Olać emeryturę! Ona może poczekać! Sherlock Ash wraca do gry!
Ja, Pikachu i Buneary powitaliśmy tę piękną wiadomość radosnymi okrzykami, uściskaniem naszego detektywa i ucałowaniem go czule w oba policzki.
- Już myślałam, że nigdy tego nie powiesz! - zawołałam wzruszona.
- Wiesz... Dużo o tym ostatnio myślałem, a ostatnia przygoda dała mi do zrozumienia, że chyba jednak jestem jeszcze potrzebny na tym świecie. A co do moich zdolności, to Maciek ma rację. One we mnie nie zanikły, a jeśli nawet, to tylko chwilowo, jednak teraz czuję, jak we mnie wracają i to ze zdwojoną siłą!
- Więc co? Wrócisz do gry?
- O tak, z pewnością, ale nie zamierzam być na każde skinienie policji. Chciałbym mieć też prywatne życie. I przy okazji, od teraz bardzo dokładnie sprawdzamy każdego klienta. Nie będzie już więcej powtórki z Jessiebelle. Od teraz będziemy najlepsi z najlepszych. Co prawda nadal uważam, że w sprawie z Sarą mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, ale mimo wszystko tacy przeciwnicy jak Morgana aż się proszą o to, żeby ich zwalczać. Nie mogę więc im tej prośbie odmówić.
Zaśmiałam się lekko, obejmując czule Asha za ramię. Tak, Misty miała rację. On ze wszystkiego robi wielkie halo, zarówno ze swych sukcesów, jak i z porażek. Ale przecież za to również go kocham. Bo jak można go nie kochać? Poza tym każdy na swój sposób przeżywa porażki. Jeden je bierze na klatę, drugi histeryzuje, trzeci stara się trzymać fason, ale cierpi i trudno tego nie zauważyć... Ważne jednak jest nie to, jak przyjmuje się porażki, tylko jak się po nich podnosi. A Sherlock Ash robi to w wielkim stylu, bo on wszystko traktuje poważnie. Zwłaszcza to, co kocha, a on przecież kocha rozwiązywać zagadki... Podobnie zresztą jak ja. Dlatego też lepiej drżyjcie, przestępcy, bo Sherlock Ash i jego wierna Serena Watson wrócili do gry!


KONIEC

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...