czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 027 cz. II

Przygoda XXVII

Cukierek albo psikus cz. II


Po zebraniu pełnych torebek słodyczy poszliśmy do restauracji „U Delii“, gdzie czekali już na nas przyjaciele oraz rodzice. Było tam również sporo nastolatków i dzieciaków z całej Alabastii. Na scenie przebywał już zespół The Brock Stones czekający na Clemonta i Bonnie na to, aby razem z nimi zagrać publiczności parę kawałków. W całej restauracji były różne dekoracje takie jak upiorne balony czy dynie z wyciętą buzią i zapaloną wewnątrz świeczką itp. rzeczy. Zapowiadała się więc przednia zabawa.
- Witajcie, wszyscy! - zawołała wesoło Melody, stając na scenie przed mikrofonem.
Miała na sobie biała sukienkę, wianek z lilii wodnych i jeszcze parę innych drobiazgów, które dowodziły wyraźnie, że jest przebrana za rusałkę.
- Witamy serdecznie w restauracji „U Delii“, gdzie wszyscy będziemy się świetnie bawić, na co daję wam słowo honoru - mówiła dalej Melody - Życzę wam przyjemnej zabawy w imieniu personelu oraz swoim własnym. A teraz zagra dla was wasz ulubiony zespół, The Brock Stones. Powitajcie ich zatem gromkimi brawami.
W całej restauracji posypała się wręcz burza oklasków, a już po chwili zobaczyliśmy naszych przyjaciół w ich kostiumach. Misty miała na sobie kostium syrenki, Brock czarny sweter i spodnie z wymalowanymi na nich kośćmi, a Tracey był ucharakteryzowany na garbusa Quasimodo. Chwilę później dołączyli do nich Clemont i Bonnie, po czym zabawa rozpoczęła się na całego.
- Hej! Widzę, że już jesteście! - zawołała May, podchodząc do nas.
Miała ona na sobie czarną suknię z wysoko postawionym kołnierzem. W dłoni trzymała laskę, a z głowy wyrastały jej wielkie rogi.
- Za kogo się przebrałaś? - zapytała Dawn.
- Niech zgadnę... To zła wróżka Maleficent z bajki Disneya „Śpiąca królewna“, prawda? - spytałam.
- Brawo, Sereno! Zgadłaś - uśmiechnęła się do mnie May - Myślę, że w tym stroju bardzo mi do twarzy.
- Owszem, te rogi ci pasują! - zachichotał Max.
May trąciła go lekko w głowę.
- Mądrala się znalazł. No, ale zobaczcie, kogo jeszcze tutaj spotkałam. Kolejnego naszego dobrego znajomego.
To mówiąc wskazała na chłopaka ubranego w garnitur, cylinder oraz maskę zasłaniającą mu prawą połowę twarzy. Chłopak podszedł do nas i uśmiechnął się wesoło.
- Eryk, Upiór Opery, do usług - powiedział, po czym zachichotał.
Od razu rozpoznaliśmy jego głos.
- Gary Oak! No proszę! Nie wiedziałem, że cię tu spotkam! - zaśmiał się Ash.
- A ja spodziewałem się spotkać tu ciebie - odpowiedział mu Gary - Masz niezły kostium. Hrabia Dracula, prawda?
- Owszem, to właśnie ja. Twój kostium też jest niezły.
- Dziękuję. Pozwólcie jednak, że porwę moją kochaną wróżkę mroku do tańca, zanim zaczaruje mnie i zamieni w kołowrotek.
- Racja. Mojej szanownej osobie lepiej jest się nie narażać! - zawołała May, udając groźną, po czym poszła tańczyć z Garym.
- Czy panna czarownica zechce teraz ze mną zatańczyć? - zapytał Ash, kłaniając mi się.
- Skoro pan wampir prosi, nie odmówię - odpowiedziałam.
- Wobec tego, czy ja też mogę prosić o taniec? - spytał Max Dawn.
- Oczywiście, jak najbardziej - dygnęła przed nim zapytana.
Tańczyliśmy wszyscy przy akompaniamencie muzyki granej przez zespół The Brock Stones. Były to różne piosenki głównie rockowe, które pasują w sam raz na takie święto, jak Halloween. Nie umiem wymienić ich tytułów, ale jedno jest pewne, miały one w sobie to coś.
W przerwach między tańcami bawiliśmy się w typowe zabawy święta duchów. Najpierw było to słynne Apple bobbing. Dla niewtajemniczonych wyjaśnię, że zabawa ta polega na tym, że klęczy się przed miednicą z wodą, w której pływają jabłka i trzeba bez użycia rąk spróbować je złapać w zęby oraz odgryźć ich kawałki.
Później ustawiliśmy na podłodze świeczki, z których ułożyliśmy małe kółko, potem zaś skakaliśmy przez nie starając się nie zagasić przy tym płomieni świec. Im więcej zostanie zapalonych świeczek, tym więcej będzie szczęśliwych miesięcy w przyszłym roku. Później podzieliliśmy się w pary i jedno z nas trzymało na sznurku ciasteczko lub owoc, które potem drugie musiało zjeść bez użycia rąk, a następnie zamienialiśmy się miejscami.
Zabawa więc była przednia i żal było nam wracać później do domu, ale niestety wszystkie imprezy mają to do siebie, że prędzej czy później muszą się skończyć. Ta zaś balanga była jednak zdecydowanie doskonała, czego dowodem może być fakt, iż nie pamiętam, jakim cudem dowlekłam się do łóżka. Ostatnie, co zapadło mi w pamięć, to scena, gdy padam na pościel jak zabita i nawet nie rozbierając się z miejsca zasypiam.

***


Maj 2005 roku.
Po wyjściu z sauny ja i Ash oraz nasze Pokemony poszliśmy do kina, gdzie obejrzeliśmy jakiś ładny film. Nie pamiętam, jaki był jego tytuł, ale to nieistotne. W kinie było ciemno, przytulnie, a ponadto siedziałam obok chłopaka, za którym wprost szalałam i mogłam cieszyć się jego obecnością. Korzystając z tego, że jest ciemno, a więc mogę sobie pozwolić na więcej niż w blasku dnia, położyłam dłoń na ręce Asha oraz lekko ją ścisnęłam.
Chłopak poczuł, co robię, bo spojrzał na mnie uważnie. Bałam się, że zaraz mnie skarci i powie, żebym zabrała rękę, jednak on tego nie zrobił. Przeciwnie, obdarzył mnie tylko promiennym uśmiechem, po czym rzekł:
- Boisz się filmu?
- Nie, ja tylko tak - zachichotałam delikatnie - Ale jest chwilami bardzo straszny, musisz to przyznać.
Ash pokiwał głową na znak potwierdzenia moich słów.
- Owszem, jest, ale przy mnie nie musisz się niczego bać. Jestem cały czas z tobą... Różowa Panienko.
Uśmiechnęłam się do niego radośnie.
- Wiem, mój Błękitny Chłopcze. Dziękuję ci.
Wróciliśmy do oglądania filmu, który zdecydowanie nas wciągnął w swoją fabułę. Czasami miałam stracha, a raz objęłam mocno Asha za szyję, gdy sceny były zbyt groźne. Chłopak zachichotał wesoło, ale widać było, że nawet podoba mu się ta sytuacja. Ja zaś poczułam, iż czerwienieję na całej twarzy i dziękowałam w duchu losowi, że w kinie panuje ciemność, a więc nikt tego nie widzi.
Gdy seans dobiegł już końca, poszłam z Ashem do Centrum Pokemon, gdzie czekali na nas nasi przyjaciele, Clemont i Bonnie. Wszyscy potem zasnęliśmy w swoim pokoju, a następnego dnia skorzystaliśmy z okazji, aby pójść na plażę oraz popływać w morzu. Dawno tego nie robiliśmy, a więc uznaliśmy, że warto teraz tego dokonać, kiedy mamy ku temu możliwość. Przebraliśmy się w kostiumy kąpielowe, po czym wskoczyliśmy radośnie do wody. Zabawa w niej była po prostu cudowna, niesamowicie przyjemna i nic wydawało się, że jej nie zakłóci. Niestety, to była tylko przysłowiowa cisza przed burzą.
Dla zabawy zanurkowałam głęboko pod wodę chcąc poznać podmorski świat. Wokół mnie pływały sobie wesoło małe Pokemony typu wodnego, a także te mniej lub bardziej większe.
- Jakie one urocze - zachichotałam lekko, głaszcząc kilka z nich.
Jakiś czas później zmęczona pływaniem usiadłam na dużym kamieniu. Niestety popełniłam poważny błąd, ponieważ to nie był kamień, a Sharpedo (Pokemon rekin), który widząc mnie zaryczał groźnie. Przerażona zaczęłam płynąc na powierzchnię, ale Pokemon szybko mnie dogonił. Chwilę później poczułam, że w nodze łapie mnie skurcz i nie mogłam szybciej płynąć. Mój prześladowca był tuż tuż, a tymczasem ja już słabłam... Czułam na swoich plecach jego oddech. Jeszcze chwila i mnie pożre. Jeszcze tylko chwila.
- Sereno! Sereno! Sereno, obudź się! Sereno! Sereno!

***


Październik 2005 roku.
- Sereno, obudź się wreszcie!
Otworzyłam szybko oczy i zobaczyłam, że wcale nie jestem na dnie morza, ale w łóżku, zaś obok mnie stoi mój chłopak, który uśmiechał się przyjaźnie. On i jego Pikachu mieli na sobie kostiumy Sherlocka Holmesa.
- Która godzina, Ash? - spytałam.
- Dwunasta w południe - odpowiedział mój chłopak.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu.
- Jak to?! - zawołałam przerażona - Spałam tak długo?!
- Owszem, ale to nie jest ważne. Na dole czeka na ciebie śniadanie, a potem musimy iść.
- Iść? No, ale dokąd? O czym ty mówisz? I dlaczego tak się ubraliście? - zapytałam zdumiona.
- Chwilę temu zadzwoniła do mnie porucznik Jenny. Wczoraj w nocy okradziono dziesięć domów - wyjaśnił mój luby.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał jego towarzysz.
- Jak to?! - zapytałam przerażona, zrywając się z łóżka.
- Ale to nie koniec rewelacji - mówił dalej Ash.
- Poważnie? A co mogło się stać jeszcze gorszego niż to? - zapytałam załamana, oczekując jak najgorszej odpowiedzi.
No i doczekałam się jej.
- Pamiętasz ten dom, do którego nas nie wpuszczono? - zapytał Ash.
- Tak, no i co z tego?
- Wczoraj w nocy jego właścicielka została zamordowana.

***


Wieść o tym, co się stało, wyrwała mnie całkowicie z objęć Morfeusza, w których przez chwilę byłam jeszcze pogrążona, po czym szybko ubrałam się oraz zbiegłam na dół, gdzie połknąwszy szybko śniadanie pobiegłam do garażu. Tam Ash wziął nasz tandem, na którym to potem szybko pognaliśmy na posterunek policji. Gdy już się tam znaleźliśmy, to skierowaliśmy nasze kroki w kierunku gabinetu porucznik Jenny. Kobieta już tam na nas czekała.
- Witajcie, przyjaciele. Cieszę się, że was znowu widzę - powiedziała Jenny.
- My się również cieszymy, Jenny - odpowiedział jej Ash.
- Szkoda tylko, że w takich oto okolicznościach witamy twój powrót z urlopu - powiedziałam.
Policjantka uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Służba nie drużba, kochana Sereno. Nawiasem mówiąc stęskniłam się za moim kochanym gabinetem. Cały miesiąc go już nie widziałam, ale cóż... Taki los. Nic na to nie poradzisz, że czasami oberwiesz, a potem musisz iść na urlop, nawet jeśli wolisz zostać i dalej wykonywać swoje obowiązki.
- Porozmawiamy sobie o tym później, na razie przecież co innego nas sprowadza - powiedział Ash poważnym tonem.
Jenny uśmiechnęła się do niego.
- Racja, zapomniałabym. Wezwałam was tutaj przecież po to, żebyście pomogli mi rozwikłać pewną sprawę.
- A więc mów dokładniej, o co chodzi - zawołał Ash - Przez telefon wspominałaś coś o napadach na dziesięć domów oraz o morderstwie.
Pani porucznik jednak nie specjalnie kwapiła się do tego, żeby nam odpowiedzieć na nasze pytania. Jej mina wyraźnie wskazywała na to, że woli tego nie robić.
- O co chodzi, Jenny? Czy coś się stało? - zapytałam.
Kobieta popatrzyła na nas uważnie i powiedziała:
- Właściwie to żałuję, że was tu niepotrzebnie ściągnęłam... Powinnam była chwilę poczekać, a sprawa sama by się wyjaśniła.
- Nie rozumiem, o czym ty mówisz? - zapytał detektyw z Alabastii.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Widzicie... Na chwilę przed tym, zanim wy tu przyszliście, dzwonił do mnie sierżant Bob. Powiedział, że on i nasi ludzie złapali Zespół R.
- Zespół R?! - zawołaliśmy zdumieni.
- Tak... To oni dokonali napadów na te dziesięć domów.
- Przyznali się? - spytał Ash.
- Nie musieli. Mieli w workach skradzione pokeballe i portfele ludzi, których napadnięto wczoraj w nocy. No, a prócz tego odnaleziono przy nich sprzęt, jakiego użyli do napaści - wyjaśniła Jenny.
- Sądzisz więc, że to oni również zabili tę kobietę, właścicielkę jednego z domów? - spytałam.
- Podejrzewam, że tak.
- Co oni na to? - zapytał Ash.
- A co mają mówić? Przyznali się do napadów, ale twierdzą, że nikogo nie zabili. Śmieszne, bo mieli wśród swoich łupów portfel denatki ze sporą ilością gotówki oraz jej biżuterię. Nie miała Pokemonów, ale za to nosiła przy sobie tyle szmalu, że skusili się, aby ją skroić. Ponieważ jednak stawiła im opór, to zabili ją.
- Nie wierzę w to - powiedziałam stanowczym tonem - Zespół R jest bandą złodziei, ale nie wierzę, żeby mogli kogoś zabić. To nie w ich stylu.
- Racja, to zupełnie do nich nie pasuje - dodał mój chłopak.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Możliwe, jednak fakty mówią same za siebie. Wysłałam dla pewności sierżanta Boba, żeby przyjrzał się uważnie miejscu zbrodni. Być może ta trójka hultajska mówi prawdę i rzeczywiście jej nie zabili, ale i tak bekną za te napaści.
- Chcemy z nimi porozmawiać - powiedział Ash.
- Proszę bardzo, ale to strata czasu. Powiedzą wam tyle samo, co mnie - stwierdziła Jenny, po czym zaprowadziła nas do aresztu śledczego.
Poszliśmy tam i już po chwili zobaczyliśmy dobrze bardzo nam znane trio złodziei Pokemonów. Mieli oni zdecydowanie nietęgie miny, a widząc nas wchodzących razem z Jenny do ich celi, jeszcze bardziej pogorszył ich humor.
- No proszę, nasze głąby zostały szpiclami - powiedziała Jessie.
- Kto by się tego spodziewał? - miauknął Meowth.
- A myślałby kto, że oni są na taką robotę za mądrzy - kpił sobie dalej James.
Oczywiście nie przejęliśmy się wcale tymi docinkami, tylko od razu przeszliśmy do sedna sprawy.
- To wy stoicie za tymi napadami? - zapytał Ash.
Zespół R spojrzał na niego uważnie, po czym zaczęli odpowiadać.
- Owszem, to nasze genialne umysły uknuły ten plan - rzekł Meowth.
- A jak to zrobiliście? Skąd wiedzieliście, kogo napadać? - spytałam.
- Wystarczyło tylko w przebraniu dobrze obserwować okolicę przez kilka dni i po sprawie - odpowiedziała Jessie.
- Metoda działania była bardzo prosta... - zaczął nam wyjaśniać James - Założyliśmy kostiumy tak, jak wszyscy ludzie w tym mieście, dzięki czemu nie wyróżnialiśmy się z tłumu. Potem zaś chodziliśmy od domu do domu, dzwoniliśmy do drzwi, a gdy nam je otwierano, to wyjmowaliśmy pistolety na wodę wyglądające jak prawdziwe, po czym straszyliśmy nimi ludzi każąc im, żeby oddali nam swoje portfele, kosztowności i pokeballe. Potem, kiedy już je dostawaliśmy, to wystarczyło psiknąć im gazem usypiającym prosto w twarz i uciec.
- Ale niestety nie poszło tak, jak przewidywaliście, co? - zakpiła sobie Jenny - Właścicielka ostatniego domu postawiła się wam, więc ją zabiliście?
- Nie! To naprawdę nie my! - zawołał James - Pani porucznik! Musi nam pani uwierzyć!
- My nie zajmujemy się mokrą robotą! To nie nasza działka! - dodała Jessie.
- Poważnie? Więc mam uwierzyć w tę waszą durną bajeczkę o tym, że ta kobieta sama was wpuściła do środka i widząc wymierzoną w nią broń dała wam wszystko na spokojnie, po czym kazała wam się wynosić, poszła na górę i strzeliła sobie w  łeb, tak?!
- Tak! Tak właśnie było! Święta słowa! - zawołał Meowth - A potem przyszły głąby, znaczy się pani przyjaciele, droga pani porucznik i zaczęli dzwonić do drzwi. Całe szczęście, że zgasiliśmy światło, zanim oni przyszli, więc nas nie widzieli.
- Udawaliśmy, że nikogo nie ma w domu, a jak oni sobie poszli, to my uciekliśmy - dokończył James.
Jenny patrzyła na nich ze sceptycyzmem w oczach.
- Chyba bierzecie mnie za kompletną idiotkę, jeśli myślicie, że wam uwierzę - powiedziała po chwili.
- Kiedy to sama prawda! - zawołał Meowth załamanym głosem.
- Zobaczymy. Moi ludzie badają właśnie dom zabitej i jeśli znajdą coś potwierdzającego wasze słowa, tym lepiej dla was, bo postawię wam tylko zarzut kradzieży z włamaniem, za co pójdziecie siedzieć na kilka lat. No, ale jeśli udowodnimy, że kłamiecie i naprawdę zabiliście tę dziewczynę, to już co innego. Wtedy dostaniecie dożywocie.
Po tych słowach wyszła z celi, a my za nią.



- Interesująca historia - powiedział Ash.
Jenny prychnęła pogardliwie, gdy to usłyszała.
- Raczej kiepska bajeczka, w którą ja nie zamierzam wcale wierzyć - powiedziała policjantka.
- No, ale spójrz na fakty, Jenny. Przecież oni nigdy nikogo nie zabili. Pobić kogoś i owszem, lecz zabić? To nie w ich stylu - mówił Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Mogli zmienić styl albo nie wiem, co. Zresztą to nie ma znaczenia. Oni są winni kradzieży z włamaniem, więc i tak posiedzą.
Poszliśmy do gabinetu porucznik Jenny, gdzie kobieta zabrała się za pisanie raportu dla swojego przełożonego. Ledwie jednak rozpoczęła swoją pracę, a jej szef sam przyszedł do niej.
- Jenny... Chciałbym, żebyś... A! To wy! Sherlock Ash i jego piękna asystentka oraz ich wierny Pikachu - uśmiechnął się na nasz widok kapitan Jasper Rocker.
- Miło pana znowu widzieć, panie kapitanie - powiedziałam, choć coś czułam, że za chwilę nie będzie nam już miło.
Szef policji w Alabastii dalej się uśmiechał. Najwyraźniej miał bardzo dobry humor.
- Rozumiem, że sprowadza was tutaj sprawa tych włamań? Obawiam się, że niepotrzebnie fatygowaliście tu swoje szacowne osoby. To nie jest zadanie dla prywatnego detektywa. Wszystko chyba zostało już wyjaśnione. Zespół R popełnił morderstwo i zostanie za to ukarany.
- A jeśli winni zabójstwa wciąż są na wolności? - zapytał Ash.
- Pika-pika? Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Jasper Rocker uśmiechnął się do nas przyjaźnie.
- Nie możemy wykluczyć i takiej możliwości, jednak moim zdaniem tracicie tylko czas. Nawet jeżeli ktoś inny niż Zespół R zabił tę kobietę, to moi ludzie i tak go znajdą.
Nagle zadzwonił telefon. Jenny odebrała go i przez chwilę rozmawiała, po czym odłożyła słuchawkę mówiąc:
- Kapitanie... Ashu, Sereno... Sierżant Bob mówi, że zbadali dokładnie miejsce zbrodni, ale nie znaleźli niczego podejrzanego. Za to rozmawiał już z patologiem, który dokładnie zbadał ciało.
- I co mówi patolog? - spytał kapitan.
- Wszystko wskazuje na to, że nasze początkowe założenia okazały się słuszne. To nie było samobójstwo, ale morderstwo.
- Podejrzewaliście od początku, że to nie ona sama się zabiła, ale ktoś jej w tym pomógł? - zapytałam.
Jenny pokiwała potwierdzająco głową.
- Owszem. Widzicie, Eleanor Parker... Znaczy ta zamordowana, gdy ją znaleźliśmy, leżała na kanapie. W lewej dłoni ściskała pistolet. Miały rany z obydwu stron czaszki. Kula, która zadała jej śmierć, przeszła na wylot.
- Znaleziono kulę? - spytał Ash.
- Nie, ale to bez znaczenia. Od początku wyglądało mi to na nieudolne naśladowanie samobójstwa - odpowiedziała nam Jenny - Dla pewności też zbadaliśmy ciało i miejsce zbrodni. Wszystko zdaje się potwierdzać, że to ktoś ją zabił, a potem upozorował samobójstwo. Podejrzewamy Zespół R, ale być może macie rację i winny tej zbrodni jest ktoś inny.
- Dlaczego uważacie, że Eleanor Parker się nie zabiła? - zapytał Ash.
- Bo była praworęczna, a pistolet miała w drugiej ręce. Poza tym ma złamane dwa palce lewej dłoni, nie mogła więc nimi pociągnąć za spust.
- Skąd wniosek, że jest praworęczna? - spytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Bo ma zegarek na lewej ręce. Mańkuci noszą go na prawej. Poza tym brak motywu do popełnienia samobójstwa.
- Właśnie. No i jak? Wystarczy to wam? - zapytał kapitan Rocker, gdy Jenny skończyła mówić.
- Chcemy jeszcze dokładnie obejrzeć miejsce zbrodni - powiedział Ash stanowczym tonem.
Kapitan złapał się za czoło i westchnął ciężko. Widać było, że walczą w nim różne myśli i posiada wątpliwości, co zrobić, ale w końcu wyraził zgodę.
- Jedźcie tam. Powołajcie się na mnie, gdyby policjanci was nie chcieli wpuścić. Jak się pospieszycie, zastaniecie tam jeszcze sierżanta Boba, ale moim zdaniem wasze działanie jest bezcelowo. Mamy już sprawców.
- Ja uważam inaczej i póki uważam inaczej, póty nie zamknę całej tej sprawy - powiedział stanowczym tonem Ash - I jeszcze jedno. Kto znalazł ciało?
- Polly Rachet, przyjaciółka zamordowanej - wyjaśniła Jenny.
- Kiedy je znalazła?
- Około jedenastej rano.
- Czy wtedy wiedzieliście już o włamaniach?
- Tak. Dzwonili do nas wcześniej ludzie, że zostali napadnięci. Opisali oni sprawców. Potem zadzwoniła do nas Polly z wiadomością o śmierci przyjaciółki. Wysłałam więc ludzi i złapali Zespół R z łupem, wśród których były kosztowności z domu Eleanor.
- Czy Polly została przesłuchana? - spytał Ash.
- Owszem, ale nie wie, kto mógłby chcieć zadać śmierć jej przyjaciółce - odpowiedziała Jenny.
- Więc możemy tam pojechać i rozejrzeć się? - spytał Ash.
Kapitan Rocker rozłożył bezradnie ręce.
- Skoro musicie, ale tylko tracicie czas - powiedział.
Oczywiście mieliśmy inne zdanie w tej sprawie, ale zachowaliśmy je dla siebie.

***


W domu panny Eleanor Parker zastaliśmy jeszcze sierżanta Boba, który właśnie zamierzał wracać na posterunek policji. Widząc nas ucieszył się bardzo, a kiedy powiedzieliśmy mu, że mamy pozwolenie od samego pana kapitana na obejrzenie domu, to oczywiście nie oponował przeciwko temu.
- Cieszę się, że stary zmądrzał i dał wam pozwolenie na działanie - powiedział radośnie sierżant.
- No, na razie to tylko takie tymczasowe pozwolenie - odpowiedziałam mu - Nie wiadomo, czy mu się jeszcze nie odmieni.
- Słusznie, więc korzystajmy, póki jeszcze możemy - rzekł Ash.
Poszliśmy za jego radą i z miejsca zabraliśmy się za dokładną rewizję. Przeszukaliśmy dokładnie salon, w którym znaleziono ciało, a potem inne pokoje, aż w końcu sypialnię zabitej.
- Hmm... To interesujące - powiedział nastoletni detektyw, obserwując pokój.
- Co takiego? - zapytałam.
- TO!
Detektyw wskazał palcem na podłogę po lewej stronie łóżka. Wyjął on potem lupę, uklęknął i zaczął uważnie oglądać przez nie wyżej wskazane miejsce.
- Tu jest plama krwi.
Bob i ja podeszliśmy do miejsca, które to wskazywał mój ukochany. Rzeczywiście, plamka się tam znajdowała.
- Nieźle... Ale co to oznacza? - zapytał Bob.
- Nie wiem jeszcze... - odparł Ash zamyślonym tonem.
Obejrzał również dokładnie całą sypialnię. Szczególnie jego uwagę przykuł kominek.
- Czy było tu palone? - zapytał mój chłopak.
- Wczoraj w nocy? Panowała wtedy straszna duchota. Kto by palił o takiej temperaturze? - zdziwił się Bob.
Ash dotknął powoli paleniska.
- Ale niedawno tu było palone. Popiół wygląda na świeży.
- Zauważyłem to, ale nie wiem, co to oznacza - odparł Bob.
- Ja też nie wiem.
Detektyw z Alabastii schował lupę do kieszeni i zaczął się zastanawiać. Potem jednak znowu ją wyjął, aby przyjrzeć się dokładnie krzesłu.
- Hmm! Ciekawe...
- Co? - spytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- To krzesło ma jakąś dziwną dziurę - rzekł Ash.
- Gdzie? - zapytałam.
- O tutaj! Widzisz?
Rzeczywiście, dziura w krześle była. Niezbyt wielka, ale rzucająca się w oczy i wzbudzająca podejrzenia.
- Pewnie korniki je przeżarły albo inne paskudztwo - mruknął Bob - Bo niby skąd by ona się tu wzięła?
- Właśnie... To niepokojące.
Ash ponownie schował lupę i powiedział:
- Nic tu po nas, Sereno. Chodźmy. Musimy to wszystko przemyśleć.
Ja i Pikachu wyszliśmy za nim, dziękując wcześniej Bobowi za to, że poszedł z nami dokonać ponownej rewizji w domu, a następnie wróciliśmy do siebie. Ash był jednak zdecydowanie nie w humorze. Ledwie co jadł i prawie wcale się nie odzywał wciąż pogrążony we własnych myślach. Ja zaś musiałam więc wyjaśnić naszym przyjaciołom przyczynę tego stanu rzeczy. Oczywiście wszyscy okazali wręcz ogromną wyrozumiałość wobec Asha i nie przeszkadzali mu w jego rozmyślaniach, podczas gdy on sam próbował wciąż ułożyć w głowie jakieś sensowne wyjaśnienie tego wszystkiego, co się wydarzyło.
Ja tymczasem poszłam się przejść razem z Fennekinem i Panchamem, a po drodze zaczęłam wracać do wspomnień.

***


Maj 2005 roku.
Straciłam przytomność z powodu bólu wywołanego skurczem w mojej lewej nodze, jak również zmęczeniem ucieczką przed wściekłym Sharpedo. Obudziłam się na plaży, a obok mnie klęczeli Clemont i Bonnie. Oboje byli bardzo uradowani widząc, jak powoli wracam do przytomności.
- Dzięki Bogu, żyjesz! - zawołał Clemont.
- A myślałam, że już po tobie! - pisnęła radośnie Bonnie.
- Nic mi nie jest... Co się stało? - zapytałam, powoli siadając na piasku.
- Niechcący naraziłaś się jednemu Sharpedo - wyjaśniła Bonnie - Ale spokojnie... W samą porę zobaczyliśmy, co jest grane i wyciągnęliśmy cię na brzeg.
- A gdzie Ash? - zapytałam.
Clemont i Bonnie natychmiast bardzo posmutnieli, ledwie zadałam im to pytanie.
- Ogłuchliście?! Pytam się, gdzie jest Ash?! - zawołałam rozjuszona ich milczeniem.
- Eee... Tego no... Widzisz, Sereno... On... - zaczął się jąkać Clemont.
- Oj, braciszku. Po prostu powiedzmy jej prawdę - powiedziała Bonnie bardzo załamanym głosem.
- Masz rację - zgodził się z nią chłopak - Bo widzisz... Kiedy Sharpedo cię zaatakował, to wtedy Ash z Pikachu i Frogadierem ruszyli ci na ratunek. Zaatakowali tego drania odwracając jego uwagę od ciebie, dzięki czemu mogliśmy cię wyciągnąć na brzeg. No, ale niestety Sharpedo zadał Ashowi silny cios swoim ogonem. Uderzył go nim tak mocno, że nasz przyjaciel stracił przytomność. Frogadier na szczęście wyciągnął go z wody.
Chwilę później przerażona spojrzałam w kierunku, który wskazał mi Clemont. Zobaczyłam tam nieprzytomnego Asha, a obok niego Pikachu i Frogadiera ze smutkiem przy nim czuwających. Przerażona podbiegłam do niego, po czym zaczęłam go cucić.
- Błagam Ash! Nie umieraj! Proszę! Nie umieraj! Ash! Musisz żyć! Nie wolno ci umrzeć! Nie teraz!
Chłopak jednak nie odpowiadał pomimo tego, iż wciąż szarpałam nim i próbowałam go cucić. Załamana zaczęłam płakać kryjąc twarz w dłoniach.
- To niesprawiedliwe! Dlaczego on się dla mnie tak narażał?! - łkałam.
- Bo mu na tobie zależy - odpowiedział Clemont.
- Spokojnie, wezwaliśmy już pogotowie. Za chwilę po niego przyjedzie - dodała Bonnie.
Rzeczywiście, przybyło ono na czas, bo kilka minut później Ash został zabrany do szpitala, zaś ja, Clemont i Bonnie przebraliśmy się szybko, a następnie pojechaliśmy tam czuwać nad nim.

***


Listopad 2005 roku.
Następnego dnia May z Maxem poszli sobie zwiedzić Alabastię w towarzystwie Dawn i Johanny Seroni, która chciała spędzić nieco czasu ze swoją córką. Meyer z kolei w towarzystwie Josha, mojej mamy oraz Mister Mime’a starał się utrzymać porządek w domu Delii do czasu, aż ta nie wróci z pracy w restauracji. Co prawda pani Ketchum akceptowała u siebie odrobinkę bałaganu, jednak moja mama uparła się, żeby za wszelką cenę jakoś okazać wdzięczność gospodyni za jej niezwykle gościnne przyjęcie, jakiego doznali oni wszyscy pod jej dachem. Cóż było robić? Kiedy moja mama się uprze, to nie ma przebacz.
- Szkoda tylko, że w okazywaniu mi swoich uczuć nie jest tak żarliwa - powiedziałam do Asha, gdy mieliśmy chwilkę na porozmawianie.
- Przykro mi, Sereno, że tak mówisz, tym bardziej, iż wiem, że mówisz prawdę - odpowiedział mi mój chłopak.
- Wiesz... Ta jej obojętność i stoicki spokój są denerwujące - mówiłam dalej - Czasami wolałabym już, żeby mnie ochrzaniła na czym świat stoi. Przynajmniej wiedziałabym, że ona coś czuje, a tak chwilami mam jakieś takie dziwne wrażenie, że moja mama jest jakimś robotem.
- Zawsze możesz to sprawdzić - stwierdził Ash.
- Jak?
- Oblej ją wodą, a najlepiej tak całym wiadrem. Jak dostanie zwarcia i zardzewieje, to twoje przypuszczenia są słuszne.
Trąciłam go ze złością w ramię.
- Przestań, ja mówię poważnie!
- Ja także - uśmiechnął się do mnie Ash.
Popatrzyłam na niego radośnie. Wiedziałam, że jeżeli sypał on teraz żartami, to nie po to, żeby mnie zranić, ale wręcz przeciwnie - chciał, abym poczuła się lepiej. Doceniałam jego starania tym bardziej, że czułam, iż on sam nie ma specjalnej ochoty na żarty. Śledztwo, które prowadził, nadal go dręczyło oraz sprawiało, że po prostu umiał już myśleć tylko o tym, kto i dlaczego zabił Eleanor Parker. Nawet praca w restauracji nie umiała go od tego wszystkiego oderwać. Ja i nasi przyjaciele próbowaliśmy mu w jakiś sposób pomóc mu, lecz żaden z nas nie miało niestety żadnego pomysłu, jak ta sprawa powinna zostać wyjaśniona. Jedynie Misty zasugerowała:
- Wiesz, mam pewien pomysł. Zadzwoń po pracy do porucznik Jenny. Zapytaj, czy coś już wie na temat sprawcy morderstwa. Potem odwiedź ją i obejrzyj dowody, jakie mają, o ile oczywiście je mają.
- Zrobię to, jeśli Jenny mi na to pozwoli - jęknął załamany Ash, choć widać było wyraźnie, że pomysł Misty bardzo przypadł mu do gustu.
Gdy już skończyła się jego zmiana zadzwoniłem do porucznik Jenny i zapytał ją o postępy w śledztwie. Kobieta odpowiedziała mu, że nie chce o tym mówić przez telefon i lepiej będzie, jeśli oboje przyjedziemy do niej porozmawiać osobiście na ten temat. Oczywiście ani ja, ani też Ash nie mieliśmy nic przeciwko temu, więc po pracy pojechaliśmy na posterunek policji naszym wiernym tandemem.
- A więc oto, jakie mam dla was wieści w tej sprawie - powiedziała Jenny poważnym tonem, kiedy już siedzieliśmy na krzesłach przed nią - Polly skontaktowała się z nami dzisiaj rano. Powiedziała, że przypomniała sobie coś ważnego. Otóż Eleanor Parker miała chłopaka, Jacka Blease’a. Mieszka on tutaj w Alabastii. Wyobraźcie sobie, że zamordowana chciała z nim zerwać, ten zaś nie chciał się na to zgodzić. Więcej wam powiem. Jack groził swojej dziewczynie, że ją zabije, jeśli od niego odejdzie.
- Sądzisz, że to on zabił Eleanor? - zapytałam.
- Niewykluczone. Moi ludzie z sierżantem Bobem na czele już go przesłuchali. Gość nie ma alibi na czas zabójstwa, a w dodatku ma motyw. Wyobraźcie sobie jednak, jak bardzo jest bezczelny. Twierdzi, że to nie ona zerwała z nim, ale on z nią i jeszcze próbuje nam wciskać, że nigdy się jej nie odgrażał i cieszył się, że z nią zerwał.
- Bo może rzeczywiście tak było - stwierdziłam.
- Serio mu wierzysz? Każdy by tak gadał na jego miejscu, żeby tylko udowodnić, że nie miał motywu, więc jest niewinny - rzuciła Jenny.
Ash spojrzał na zdjęcia leżące na biurku policjantki.
- To zdjęcia denatki? - zapytał.
- Tak. Obejrzyj, jak chcesz. Nic niezwykłego - odparła pani porucznik.
Detektyw z Alabastii oczywiście tak uczynił.
- To ciekawe - powiedział.
- Co takiego? - zapytałam.
Chłopak pokazał mi zdjęcia.
- Zobaczcie, moje panie... Na prawej dłoni Eleanor ma wyraźny blady ślad... Tu na nadgarstku.
- Faktycznie, ma - powiedziałam, oglądając uważnie zdjęcie - Ale co to oznacza?
- Moim zdaniem ta blada skóra, to efekt zostawienia na swojej dłoni zegarka podczas opalania się w solarium - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu - zapiszczał na znak zgadzania się ze swoim trenerem Pikachu.
- Możliwe, ale przecież nosiła ona zegarek na lewej ręce, jak każdy praworęczny człowiek - powiedziałam.
- Więc jak wyjaśnisz to? - zapytał mnie detektyw.
- Nie mam pojęcia.
- A ja chyba zaczynam coś rozumieć.
- Co takiego?
Ash spojrzał uważnie na Jenny.
- Musisz zadzwonić do Boba. Niech on obejrzy dobrze ciało Eleanor, a potem niech ci powie, czy denatka ma na lewej ręce taki sam ślad, jak na prawej.
Jenny spojrzała na niego uważnie.
- Chłopcze, czy ty zdajesz sobie sprawę, o co ty mnie prosisz? Kapitan nie wyraził zgody na to, abyś się do tego mieszał. Wręcz przeciwnie, dał ci delikatnie do zrozumienia, że uważa twoje śledztwo za zbędne. Mam mu się jeszcze bardziej narażać? Wiesz, co on zrobi, kiedy odkryje, że spełniłam twoją prośbę i naruszyłam procedury?
- Proszę, Jenny. To bardzo ważne - prosił Ash.
Policjantka westchnęła głęboko. Po jej minie widać było, że uległa w końcu jego prośbie.
- Obyś się nie mylił, bo już i tak mam dość problemów przez ucieczkę Zespołu R.
- Zespół R uciekł?! - zawołałam zdumiona.
- Pika-pika?! - zapiszczał Pikachu.
- Tak. Meowth otworzył pazurem zamek od celi i cała trójka zwiała. Na szczęście nie zabrali ze sobą łupów, bo te są zabezpieczone. Tylko to ocaliło mój tyłek przed skopaniem go przez kapitana.
A więc Zespół R uciekł, pomyślałam sobie. No cóż, wobec tego jeszcze pewnie niejeden raz będziemy musieli się z nimi zmierzyć. Wolałabym tego uniknąć, ale skoro to niemożliwe...
Tymczasem Jenny wybrała numer do Boba i poleciła mu zrobić to, o co prosił ją Ash. Sierżant obiecał wykonać polecenie, po czym pani porucznik odłożyła słuchawkę.
- Mam nadzieję, że te twoje rewelacje do czegoś prowadzą, mój drogi.
- Owszem, prowadzą - uśmiechnął się detektyw, poprawiając na sobie swoją pelerynę i czapkę - Ale muszę najpierw znać wszystkie fakty.
Pół godziny później Bob zadzwonił do Jenny i przekazał jej swoje odkrycia. Kobieta podziękowała mu, po czym spojrzała na Asha mówiąc:
- Eleanor Parker ma taki blady ślad tylko na prawej ręce. Na lewej go już nie ma go, co jest bardzo dziwne.
Najsłynniejszy detektyw Alabastii uśmiechnął się wówczas bardzo z siebie zadowolony i aż podskoczył w górę.
- Wiedziałem! Wiedziałem! Po prostu wiedziałem! Teraz już wszystko jest jasne! - zaczął krzyczeć z radości.
- Dla mnie na pewno nie - powiedziałam.
- Ani dla mnie. Możesz nam to wyjaśnić, Ash? - zapytała Jenny.
- Najpierw wezwij tu pannę Polly Rachet. Muszę z nią bardzo, ale to bardzo poważnie porozmawiać.
- Na jaki temat? - zdziwiłam się.
- Temat brzmi następująco: dlaczego chciała ona wrobić Jacka Blease’a w zabójstwo, którego nie było?
- Jak to nie było?! - krzyknęła Jenny, już nic z tego nie rozumiejąc - Do jasnej anielki, Ash! Co ty wygadujesz?! Znaleźliśmy ciało Eleanor Parker! Ona nie żyje! Została zabita! Zrobił to albo Zespół R, albo ten cały Blease!
- W jednym masz rację, Jenny - uśmiechnął się do niej mój chłopak - Eleanor Parker nie żyje i jej ciało znalazła Polly, przyjaciółka denatki. Ale mylisz się mówiąc, że to zabójstwo, bo żadnego zabójstwa tu nie było.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Możesz nam to wyjaśnić? - spytała Jenny.
- Najpierw wezwijcie tu przyjaciółkę naszej denatki. Ona wszystko wam wyjaśni - powiedział Ash, poprawiając sobie czapkę na głowie - A jeśli nie zechce, to ja już ją do tego przekonam.

***


Maj 2005 roku.
Ash leżał nieprzytomny w łóżku szpitalnym. Lekarze powiedzieli, żeby być dobrej myśli, gdyż jego życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo.
- Jest na razie w czymś w rodzaju śpiączki, ale nie bójcie się, wyjdzie z tego - powiedział lekarz.
- Ale panie doktorze, co mu się dokładniej stało? - zapytałam.
- Sharpedo uderzył go bardzo mocno ogonem w głowę, czym wywołał lekkie wstrząśnienie mózgu, ale nie bójcie się. Gdyby walnął mocniej, to wówczas poradziłbym wam zbierać na wieniec, a tak wasz przyjaciel szybko wydobrzeje. Ma twardy łeb jak każdy porządny facet.
Te ostatnie słowa doktor wypowiedział w sposób żartobliwy licząc na to, że podniesie nas nimi na duchu, czego jednak nie osiągnął.
- Mogę go zobaczyć? - zapytałam.
- Możesz, panienko, ale nie siedź tam za długo. On musi odpoczywać - powiedział lekarz.
Weszłam powoli do sali i usiadłam na łóżku obok Asha. Delikatnie zaczęłam gładzić jego dłoń.
- Przepraszam, Ash. To wszystko moja wina. Ciągle pakuję cię w jakieś tarapaty - zaczęłam mówić płacząc przy tym - Kiedyś przeze mnie skręciłeś kostkę, a teraz jeszcze to.
Spojrzałam na Pikachu siedzącego na piersi chłopaka i pogłaskałam go lekko po główce.
- Jesteś taki dobry dla swego trenera. Zawsze może on na ciebie liczyć, w przeciwieństwie do mnie.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pokemon.
- Pewnie uważasz, że jest inaczej, prawda? Ale niestety takie są fakty. Wiecznie tylko szkodzę Ashowi, a tak bardzo chciałabym mu jakoś pomóc... Sprawić, żeby jego życie było lepsze. Bo wiesz...
Rozejrzałam się wokół siebie, czy nikt nie widzi i nie podsłuchuje, po czym powiedziałam:
- Bo widzisz, ja... Tylko obiecaj, że zachowasz to dla siebie, zgoda?
Pikachu dał znak łapką, jakby zapinał na suwak swoją buzię.
- Jesteś uroczy. Widzisz... Ja bardzo kocham Asha. Tak, kocham go. Od dziecka. Od pierwszej chwili, kiedy mnie do siebie przytulił... Wiesz, wtedy na tym Letnim Obozie Pokemonów prawie dziewięć lat temu. To uczucie we mnie trwało cały czas. Nigdy o nim zapomniałam. Nigdy nie przestałam też kochać Asha i nie zamierzam przestać. Nawet, jeżeli dla niego będę tylko koleżanką.
- Naprawdę, Sereno? - odezwał się jakiś szept.
Przerażona jęknęłam i spojrzałam na Asha, który powoli otwierał oczy, po czym lekko się przeciągnął.
- Serena? - zapytał.
- Och, Ash! Wybudziłeś się?! Tak się cieszę, że żyjesz!
Ścisnęłam mocno jego dłonie w swoich.
- Oczywiście, że żyję. Ze mną nie ma tak łatwo - zachichotał chłopak, delikatnie masując sobie obolałą głowę - Ale słuchaj... Kiedy się budziłem, słyszałem jakieś głosy. Czy to ty coś mówiłaś?
- Ja? Nic nie mówiłam. Zdawało ci się - zaprzeczyłam gwałtownie.
Ash spojrzał na mnie uważnie.
- Mówisz poważnie, Sereno?
- Najzupełniej poważnie, Ash.
Chłopak spojrzał na mnie badawczo, po czym powiedział:
- Możliwe... Od tego uderzenia mam w głowie same szumy i dźwięki. Pewnie mi się coś przesłyszało.

***


Listopad 2005 roku.
Polly Rachet okazała się być wysoką jasną blondynką o czerwonych oczach, ubraną w jasno-zieloną bluzkę, szare spodenki dżinsowe, czarne podkolanówki oraz białe adidasy. Ledwie się zjawiła, a już było widać, że jest osobą niezwykle pewną siebie. Usiadła bardzo swobodnie na krześle naprzeciwko biurka Jenny i patrzyła bardzo uważnie to w kierunku oczu policjantki, a to znowu w naszą stronę.
- Chciałabym się dowiedzieć, dlaczego mnie pani tutaj wezwała, pani porucznik - zapytała dziewczyna.
- Chodzi o sprawę twojej przyjaciółki, Eleanor Parker - odezwała się Jenny.
- Czy już wiecie, kto ją zabił? - spytała Polly, wyraźnie zainteresowana tym, co mówi policjantka.
- Ten młody człowiek ci to wszystko wyjaśni - powiedziała Jenny - To jest Ash Ketchum znany też jako Sherlock Ash. Posiada on rozwiązanie zagadki.
- Owszem, mam je - powiedział najsłynniejszy detektyw w Alabastii, przechadzając się po gabinecie - Otóż wiem już, jak to wszystko wyglądało naprawdę. Powiem ci więc tak... Moje gratulacje, droga Polly. Naprawdę bardzo dobrze wszystko zainscenizowałaś. Prawie dałem się na to nabrać. Prawie!
- Nie rozumiem, o czym mówisz - rzekła zdumionym głosem Polly.
- Zaraz ci wyjaśnię - uśmiechnął się do niej Ash - Opowiem ci jednak pewną bardzo smutną historię.
- Nie lubię bajek, a już na pewno nie smutnych - odpowiedziała mu ze złością dziewczyna.
- Spokojnie, moja droga. Przejdę zatem do sedna najszybciej, jak się tylko da - odrzekł mój chłopak i zaczął mówić - Otóż była sobie raz pewna dziewczyna nazwiskiem Eleanor Parker. Zakochała się w chłopaku, Jacku Blease’u. On zaś odwzajemniał te uczucia, przynajmniej na początku tak to wyglądało. Zostali parą. Wszystko było cudownie do czasu, aż zakochał się on w innej i zostawił dla niej Eleanor. Biedna dziewczyna była zrozpaczona. Postanowiła coś z tym zrobić. Nadążasz?
- Jak na razie tak - odpowiedziała Polly, zachowując kamienny spokój.
- W dniu Halloween, w rocznicę ich związku, która by miała miejsce, gdyby on z nią nie zerwał, Eleanor postanowiła skończyć ze sobą. Przedtem jednak na jej dom napadł Zespół R, aby ją okraść. Eleanor nie przestraszyła się wszak ich broni, która (o czym jednak nie wiedziała) była sztuczna. Dała złodziejom wszystko, czego tylko chcieli i kazała im się wynosić. Sama zaś poszła na górę, wzięła pistolet, zostawiła w widocznym miejscu list do swojej najlepszej przyjaciółki Polly Rachet, dokładnie wyjaśniając w nim motywy tego, co zamierza zrobić, po czym strzeliła do siebie. Zespół R usłyszał strzał i pobiegł sprawdzić jego przyczynę. Widok zwłok przeraził ich. Szybko zgasili światło w domu, żeby obecność całej trójki nie została zauważona i chcieli już wyjść, gdy pod drzwiami pojawili się Ash Ketchum oraz jego przyjaciele. Eleanor już nie było na tym świecie, więc nikt im nie otworzył. Jednak Serena, dziewczyna Asha, zauważyła przez okno w domu blask latarki jednego z członków Zespołu R. Na pewno oświetlali oni sobie wtedy ciemność, aby potem móc swobodnie uciec, nie wpadając przy tym na meble i nie robiąc zbędnego hałasu. Tak czy inaczej, kiedy nieproszeni goście sobie poszli, złodzieje uciekli, a na rano w domu pojawiła się Polly.
Ash mówiąc to patrzył uważnie na dziewczynę, która zaczęła wyraźnie blednąć na całej twarzy. Ja i Jenny zaś uważnie obserwowaliśmy całą tę sytuację ciekawi, co z tego wyniknie.
- Polly Rachet na pewno zdziwiły otwarte drzwi domu przyjaciółki. Pomyślała, że coś się stało - mówił dalej Ash - Poszła na górę i znalazła ciało Eleanor. Odnalazła również list do siebie, z którego poznała motywy samobójstwa przyjaciółka. Wściekła postanowiła zatem sama wymierzyć sprawiedliwość moralnemu sprawcy tej sytuacji. Zaniosła ciało Eleanor na dół, położyła je na kanapie, złamała palce denatki, aby nikt nie pomyślał, że ona sama się zabiła, a przy okazji, żeby wszyscy pomyśleli, iż doszło tu do walki. Wyjęła jej broń z dłoni, wyczyściła i ponownie umieściła w lewej ręce, ale tak, aby to wszystko wyglądało na upozorowane samobójstwo. Przewróciła kilka rzeczy w salonie, po czym wróciła na górę. Widziała, że krew z rany na głowie Eleanor poplamiła prześcieradło. Rozpaliła więc ogień w kominku i spaliła je razem z listem do siebie. Na łóżku położyła nowe prześcieradło. Wyjęła również kulę z krzesła. Pamiętajmy, że pocisk przeszedł przez głowę samobójczyni na wylot. Kulę zaś gdzieś wyrzuciła, pewnie do kanałów. Zdjęła również zegarek z prawej ręki Eleanor i założyła go na jej drugą dłoń, aby wyglądało na to, że denatka była praworęczna, a więc nie mogła sobie zadać śmierci lewą ręką. Zapomniała tylko wytrzeć plamę krwi w sypialni, bo niestety, kiedy Eleanor zadała sobie śmierć, z jej rany pociekła krew, która poplamiła nie tylko pościel, ale i podłogę. Nie miała również sposobu na ukrycie białego śladu po zegarku, jaki został na prawym nadgarstku denatki, ale jakoś nie przejęła się tym, tylko zadzwoniła na policję zawiadamiając porucznik Jenny o morderstwie.
Ash spojrzał uważnie na Polly.
- Czy tak było?
- Tak! - jęknęła załamanym głosem panna Rachet - Ale musiałam tak zrobić. Ten drań zniszczył jej życie. On ją zabił! Gdyby nie on, ona nigdy by nie popełniła samobójstwa! Zasłużył na to, żeby zgnić w więzieniu!
- I pewnie tam wyląduje, jeśli rodzina i bliscy Eleanor złożą na niego zażalenie za doprowadzenie dziewczyny do samobójstwa, bo chyba na to paragraf nadal istnieje - powiedział Ash, patrząc uważnie w stronę Jenny.
- Owszem, takie jest prawo. Ale niestety, jeżeli nawet on wyląduje w więzieniu, to tylko razem z tobą - rzekła pani porucznik do panny Polly - Bo widzisz, moja droga... Składanie fałszywych zeznań, a także manipulowanie dowodami dla osiągnięcia prywatnej korzyści również jest przestępstwem. Krótko mówiąc... Jesteś aresztowana.
Po tych słowach Jenny zadzwoniła po kilku swoich ludzi, którzy weszli do gabinetu i odprowadzili Polly do aresztu śledczego.
- To niesamowite... Samobójstwo upozorowane na morderstwo. Nigdy bym na to nie wpadła - powiedziałam, patrząc z podziwem na Asha.
- Ani ja... A więc miałeś od początku rację, stary, że to nie Zespół R - uśmiechnęła się do niego Jenny - Muszę ci więc pogratulować, mój drogi Sherlocku. Nie sądziłam, że dożyję czasów, gdy będę miała taką sprawę do rozwikłania. Zadbam o to, aby mój szef was wynagrodził.
- Ja nie pracuję dla wynagrodzenia, choć nie ukrywam, że ono też mi się przyda - odpowiedział z uśmiechem Ash.
To mówiąc ruszył on w kierunku drzwi, a ja i Pikachu razem.
- Ash!
Detektyw odwrócił się do policjantki.
- Tak?
- Dziękuję ci, że jednak nie zrezygnowałeś - powiedziała Jenny.
Ash uśmiechnął się do przyjaźnie do kobiety i lekko uchylił przed nią czapkę.

***


Maj 2005 roku.
Wieczorem siedząc w swoim pokoju w Centrum Pokemon długo nie mogłam zasnąć. Clemont i Bonnie spali już w najlepsze, ale mnie wciąż sen omijał. Postanowiłam jakoś temu zaradzić. Usiadłam zatem przy stoliku, zapaliłam nocną lampkę, po czym poczułam w sobie jakąś wenę twórczą. Wzięłam więc kartkę papieru oraz długopis, a potem zaczęłam pisać. Długo kreśliłem oraz poprawiałam wszystko, co udało mi się stworzyć, aż w końcu wyszedł mi wreszcie taki oto wiersz:

Księżyc gwiazdom szepcze srebrne sny,
A wokół nas cisza gra.
Głęboko chowasz naszą wspólną myśl.
Obojgu nam odwagi brak.
Gdy patrzysz tak - odwracam wzrok...

Chcę powiedzieć Ci, co czuję
Lecz od czego zacząć mam?
Tak bardzo serce moje drży
Na myśl, że razem Ty i ja.
Dlaczego rzecz najprostsza w słowach
Nie pozwoli zamknąć się?
Chcę powiedzieć Ci, co czuję.
Chcę powiedzieć - Kocham Cię...

Po stokroć składam w słowa swoją myśl.
Wszystkie z nich dobrze znam.
Codziennie marzę, że to właśnie dziś,
Lecz znowu mi odwagi brak.
Gdy patrzę tak - odwracasz wzrok...

Chcę powiedzieć Ci, co czuję
Lecz od czego zacząć mam?
Tak bardzo serce moje drży
Na myśl, że razem Ty i ja.
Dlaczego rzecz najprostsza w słowach
Nie pozwoli zamknąć się?
Chcę powiedzieć Ci, co czuję.
Chcę powiedzieć - Kocham Cię...

Powiedz, czemu odwracasz wzrok?
Pewnie Ci też odwagi brak.
Ja chcę, lecz nie potrafię dłużej tak
Udawać, że nie czuję nic. Pozwól mi!

Chcę powiedzieć Ci co czuję,
Lecz od czego zacząć mam?
Tak bardzo serce moje drży
Na myśl, że razem Ty i ja.
Dlaczego rzecz najprostsza w słowach
Nie pozwoli zamknąć się?
Chcę powiedzieć Ci, co czuję.
Chcę powiedzieć - Kocham Cię...

Uśmiechnęłam się delikatnie i spojrzałem na napisany właśnie przeze mnie wiersz i wyszeptałam:
- Kocham cię, mój Błękitny Chłopcze.
Kilka dni później Ash wyszedł ze szpitala i ruszyliśmy w dalszą drogę ku Lidze Kalos. Pierwszy wieczór po opuszczeniu miasta spędziliśmy w lesie przy ognisku. Wtedy to właśnie Ash i ja zebraliśmy się na odwagę, aby wyznać sobie uczucie. Mój ukochany powiedział mi, że czuje do mnie od dawna coś więcej, ale bał mi się to powiedzieć nie wiedząc, jakie są moje uczucia względem niego. Z radością więc wyznałam mu, że takie same, jak jego wobec mnie. Pocałowaliśmy się wówczas i zostaliśmy parą.

***


Listopad 2005 roku.
Ash i ja opowiedzieliśmy naszej paczce, a prócz tego Delii, Meyerowi, Joshowi, Johannie Seroni oraz mojej mamie sprawę samobójstwa Eleanor Parker. Wszyscy byli pod wielkim wrażeniem dedukcji mojego chłopaka, a już szczególnie Max i Bonnie, którzy, jak może to zaznaczyłam wcześniej, są bardzo zafascynowani jego działalnością. May powiedziała, że to musiała być jedna z najtrudniejszych zagadek w karierze Asha, czemu on bynajmniej nie zaprzeczył. Z kolei Josh i Delia powiedzieli, iż są bardzo dumni z syna.
- To naprawdę była niesamowicie trudna zagadka - powiedziałam do mego ukochanego, kiedy byliśmy już sami w jego pokoju.
- Niesamowicie trudna, ale ostatecznie udało się nam i o to chodzi.
- Nam? - zachichotałam - To przecież ty rozwiązałeś tę zagadkę. Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Masz więcej niż myślisz - odpowiedział mi Ash - Przecież dzięki tobie moje zdolności rozwijają się do tego stopnia, że jestem w stanie więcej niż zanim cię poznałem.
- Chcesz powiedzieć, że to miłość uczyniła cię takim geniuszem?
- Cóż... Być może zawsze byłem geniuszem, ale miłość ma tutaj wiele wspólnego.
Zaśmiałam się wesoło do Asha. On już chyba nigdy nie przestanie się chwalić, ale niech tam... Za to przecież również go kocham.
- Wobec tego, mój drogi detektywie, skoro jesteś takim geniuszem, to ciekawi mnie, jak odpowiesz na pytanie, które zaraz ci zadam?
- Jakie to pytanie?
Zachichotałam niczym mała dziewczynka, po czym wesoło pokazałam mu paczkę cukierków i zapytałam:
- Cukierek czy psikus?
Ash złapał mnie mocno w talii i przyciągnął czule do siebie.
- Jedno i drugie - odpowiedział, po czym pocałował mnie w usta.


KONIEC






1 komentarz:

  1. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy... Samobójstwo upozorowane na morderstwo, no ładne rzeczy widzę się tu dzieją. :) I to jeszcze kto to pozoruje... najlepsza przyjaciółka ofiary, byleby tylko odegrać się na byłym Eleanor. A i tak koniec końców zarówno ona, jak i eks jej przyjaciółki, lądują w więzieniu, czyli tam gdzie ich miejsce. :)
    Oczywiście nie mogło zabraknąć zespołu R i ich zuchwałych kradzieży dokonywanych w tak radosnym święcie jak Halloween, nawet wtedy nie mogli się powstrzymać od przestępczego procederu. Na szczęście zostali przyskrzynieni, ale i tak niestety uciekli. Coś czuje, że to na pewno nie koniec kłopotów z nimi. :)
    I pięknie pokazana oczywiście retrospekcja Sereny odnośnie całej "drogi" jaką przeszła do wyznania Ashowi swoich uczuć. Na początku niby się wstydziła, ale jak przyszło co do czego, to wyznała swoje uczucia i zostały one odwzajemnione. Miłość to naprawdę piękne uczucie. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...