Zagadka na wykopaliskach cz. II
Następnego dnia opowiedziałam Dawn, Clemontowi i Alexie o tym, co wczoraj odkryłam oraz o tym, co Ash zadecydował w tej sprawie. Nasi przyjaciele zgodzili się na plan naszego lidera, chociaż uważali to za zbyt wielkie ryzyko, jednak nic innego nie przyszło im do głowy, dlatego też ostatecznie go zaakceptowali.
Ponieważ nie wiedziałam, kim był mężczyzna, który poprzedniej nocy rozmawiał z Giovannim, postanowiliśmy nie wtajemniczać w szczegóły naszej sprawy ani profesora McFarne’a, ani też jego asystenta. Nie mieliśmy bowiem pewności, czy aby jeden z nich lub może nawet obaj nie są w to wszystko zamieszani.
- Ale to przecież niemożliwe, żeby pan profesor maczał w tym palce - powiedziała Dawn, gdy usłyszała o naszych podejrzeniach - Przecież on nas tutaj wezwał.
- Prawdę mówiąc, to nie do końca tak było - wyjaśniła nam Alexa - Tak naprawdę to ja was tu wezwałam, ale za jego zgodą, której początkowo nie chciał wydać.
- Niech będzie, ale to przecież to samo - stwierdziła panna Seroni.
- Przeciwnie, siostrzyczko. To zupełnie zmienia postać rzeczy - rzekł Ash poważnym tonem - Jeśli profesor początkowo wcale nie chciał nikogo wzywać i dopiero za namową Alexy zmienił zdanie... Bo tak było, prawda?
- Dokładnie tak - odpowiedziała mu Alexa.
- To wynika z tego, że może mieć coś na sumienia. Przecież nawet nie powiadomił policji o kradzieży tych przedmiotów. Dlaczego?
- Uważał, że policja nie zechce się zająć tak błahą sprawą - wyjaśniła dziennikarka.
Ash machnął ręką na te słowa.
- Może i tak było. A może po prostu nie chciał przyciągać uwagi policji na to, co się tu dzieje?
- Myślisz, że to on może być winien? - zapytałam.
- Nie wiem, ale jedno jest pewne. Nie mówmy profesorowi nic na temat naszych podejrzeń. Przynajmniej na razie. I ani pary z ust o rozmowie tajemniczego mężczyzny z Giovannim, którą podsłuchała Serena. Wciąż nie wiemy jeszcze, komu z poza naszego grona możemy zaufać.
Słowa Asha były bardzo mądre, dlatego też zgodziliśmy się z nimi i nie mówiliśmy nic profesorowi ani jego asystentowi, ani w ogóle nikomu. Tylko nasza piątka wiedziała, co planujemy. A mianowicie planowaliśmy odnaleźć tajemnicze skrzypce, o których to mówił swojemu agentowi Giovanni. Z rozmowy, jaką podsłuchałam wynikało, że musiały być one niezwykle cenne, więc należało je odszukać zanim zrobi to nasz drogi złodziejaszek, kimkolwiek on oczywiście jest.
W ścisłej tajemnicy wybraliśmy się więc na poszukiwania skrzypiec do miasta Amulen, które zgodnie z tym, co powiedział nam profesor McFarne znajdowało się w głębokim wąwozie. Cała nasza piątka poszła tam, żeby obejrzeć sobie owo niezwykłe znalezisko. Nikt nas nie zatrzymał ani nam nie przeszkadzał, dzięki czemu mieliśmy swobodę działania.
Musiałam przyznać, że to miasto było naprawdę piękne. Co prawda znajdowało się ono już w ruinie, jednak wiele budynków zachowało się w prawie nienaruszonym stanie, w tym również pałac królewski, który przede wszystkim postanowiliśmy zwiedzić. Zatem po krótkim podziwianiu jego zewnętrznego piękna weszliśmy do środka i zaczęliśmy przechadzać się po komnatach.
- Ciekawe, gdzie też mogą znajdować się te skrzypce? - zapytał Ash, rozglądając się dookoła sali, po której właśnie szliśmy.
- Pika-pika? - dodał Pikachu, również bacznie się rozglądając.
- Nie mam pojęcia, ale coś mi mówi, że jesteśmy na dobrym tropie - stwierdziła Dawn, tuląc mocno do piersi swego Piplupa, którego wypuściła z pokeballa.
Jej Pokemon zazwyczaj wolał przebywać ze swoją panią na wolności zamiast siedzieć w pokeballu, ale od czasu do czasu wracał do niego i w przeciwieństwie do Pikachu nie czuł do tego jakiegoś, jakby to powiedzieć, wstrętu.
- Skąd to przypuszczenie, Dawn? - zapytałam zainteresowana.
- Mam przeczucie - odparła z uśmiechem panna Seroni.
- Moja siostra zawsze ma przeczucie - zachichotał lekko Ash - Zawsze je miała, odkąd tylko zaczęła ze mną podróżować. Zwykle ono ją nie myliło. Zwykle.
- Dobrze wiedzieć - zaśmiałam się i spojrzałam na Dawn, która zrobiła lekko naburmuszoną minę.
- Jestem ciekaw, co oznaczają te wszystkie symbole, które znajdują się na ścianach - powiedział Clemont, poprawiając sobie na nosie okulary.
Rzeczywiście, dookoła nas na ścianach znajdowały się dość niezwykłe malunki o treści, która jednak była dla nas niezrozumiała, przynajmniej na razie.
- Zobaczcie! Tu jest coś ciekawego! - zawołała nagle Alexa, która stała pod jedną ze ścian.
Podeszliśmy do niej, a ona wskazała nam palcem niezwykły widok. Był to sporej wielkości malunek, ukazujący bardzo duży ołtarz, na którym znajdowała się jakaś figurka przypominająca chyba człowieka. Po czterech stronach ołtarza były namalowane waza, świecznik, talerz oraz pierścień, z który bił wielki blask. Łączył się on z blaskiem, który bił z posążka, tworząc jeden wielki promień, a ten szedł wysoko w górę aż do postaci ogromnego, latającego Pokemona. Wyglądał on jak ogromny feniks, miał kolorowe pióra oraz bił z niego niezwykły blask.
- Co to za Pokemon? - zapytałam.
- Wygląda jak Ho-Oh - powiedział Ash.
- Skąd wiesz? - zdziwiłam się.
- Widziałem go już kiedyś. Bardzo dawno temu - odpowiedział mi Ash zamyślonym tonem - Konkretnie to sześć lat temu, gdy wyruszyłem w swoją pierwszą podróż razem z moim Pikachu. Widziałem go, jak leci w kierunku tęczy, ale potem zniknął. Opowiedziałem to profesorowi Oakowi, ale on stwierdził, że nie mogłem go widzieć, bo ten Pokemon jest mityczną istotą i od setek lat nikt go nie widział.
- Ale ty go widziałeś, prawda? - spytałam.
Ash pokiwał twierdząco głową.
- Owszem. Jestem tego pewien. Wyglądał dokładnie tak samo, jak ten na tym malunku.
Zaczęliśmy dalej uważnie przyglądać się obrazom na ścianie.
- Ciekawe, co ten malunek oznacza? - zainteresował się Clemont.
- Nie wiem, ale coś mi mówi, że wyjaśnia on kradzież tych pięciu przedmiotów - stwierdziła Alexa.
Ash dotknął dłonią malowidła i zaczął mu się dokładnie przyglądać.
- Tak... Jak się tak temu przyglądam, to rzeczywiście mogłoby nam wyjaśnić, dlaczego właśnie one zostały skradzione. Ale tak z innej beczki, to jak myślicie? Co przedstawia ten rysunek?
- Myślę, że to coś jakby rytuał - stwierdził Clemont.
- Tak, to by mogło być - powiedziała Alexa.
- Rytuał? Ale jaki? - zapytała Dawn.
- Nie mam pojęcia, siostrzyczko, ale może się on wiązać bezpośrednio z tym Pokemonem, którego mamy tu narysowanego - odparł Ash.
Przyglądałam się dokładnie malowidłom i zastanawiałam się, ile jest prawdy w spekulacjach mojego chłopaka.
- Zobaczcie! Są i skrzypce!
Podnieceni podbiegliśmy do Asha, który stał właśnie przy innej ścianie i pokazał nam palcem na inne malowidło. Na nim znajdował się znowu Ho-Oh, ale tym razem miał rozłożone skrzydła, a przed nim stał człowiekiem, który grał na skrzypcach.
- Co to oznacza? - zapytałam.
- Nie jestem pewien, ale coś mi mówi, że gra tych skrzypiec w pewnym sensie wpływa na zachowanie tego Pokemona - odpowiedział Ash.
- Rzeczywiście, tak to wygląda - powiedziała Alexa, bardzo uważnie przyglądając się malunkowi na ścianie.
- No proszę, widzę, że znaleźliście malowidła!
Obejrzeliśmy się za siebie i zobaczyliśmy uśmiechnięta twarz profesora McFarne’a. Oddaliśmy mu uśmiech, ale taki dość słaby. Nie wiedzieliśmy bowiem, czy możemy mu zaufać, więc na wszelki wypadek zachowaliśmy wobec niego ostrożność.
- Dzień dobry, profesorze. My tak tylko przypadkiem to odkryliśmy - powiedział Ash, robiąc minę niewiniątka.
- Pika-pika! - dodał równie niewinnym tonem Pikachu.
- Tylko zwiedzaliśmy sobie to miejsce i przypadkiem natrafiliśmy na te malowidła - zachichotałam nerwowo.
- Właśnie - pokiwał głową Ash.
Profesor uśmiechnął się do nas ponownie, po czym podszedł powoli do malowidła, pod którym obecnie staliśmy.
- Te malowidła mają dla nas, archeologów, wręcz ogromne znaczenie, bo pokazują one pewien specjalny rytuał, który służył do przywoływania obrońcy miasta.
- Obrońcy miasta? - zapytaliśmy jednocześnie.
- Co pan na myśli, profesorze? - spytał Ash.
- Widzicie te rysunki? - pokazał nam palcem profesor - Pokazują nam one, że te oto pięć przedmiotów jest w stanie wyzwolić w sobie moc, która może obudzić Ho-Oha.
- Obudzić? - zapytał Clemont.
- Tak... Widzicie, według legend Ho-Oh ma tu niedaleko w tych górach swoje gniazdo. Ma on ponoć w nim spać do czasu, aż zostanie wybudzony specjalnym rytuałem, który tu jest uwieczniony. Następnie osoba władająca tymi oto tajemniczymi skrzypcami (poszukiwanymi obecnie przez naszą ekipę) musi na nich zagrać. Wówczas może ona zapanować nad tym oto Pokemonem i zmusić go do posłuszeństwa oraz wykorzystać jego moc do ratowania miasta lub do jego unicestwienia.
- Czy to pewne? - spytał zaintrygowany tą opowieścią Ash.
McFarne uśmiechnął się do niego pobłażliwie.
- Mój drogi chłopcze, to tylko legenda. Nie wiemy, ile w niej prawdy, a ile fantazji. Jedno jednak jest pewne. Te pięć skradzionych mi przedmiotów istnieje naprawdę, a więc muszą istnieć również i skrzypce. Dlatego właśnie je szukamy.
Nie słuchaliśmy już jego wywodu pogrążeni we własnych myślach. Teraz bowiem wszystko stało się dla nas jasne.
- A więc teraz już wiemy, że owe skradzione przedmioty nie są tylko przypadkowo wybranymi kosztownościami przez naszego złodzieja lub też złodziei - stwierdziła Alexa.
- Złodzieje chcą więc obudzić Ho-Oha i zmusić go do posłuszeństwa! - zawołałam.
- Tak, istnieje taka możliwość, ale nie możemy być jej jeszcze pewni - stwierdził Clemont.
Już miałam mu powiedzieć, że owszem mamy taką pewność. W końcu podsłuchałam wczoraj rozmowę Giovanniego z jego agentem, jednakże w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Przecież nie wolno mi było się z tym zdradzić przed profesorem McFarnem. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Nigdzie nie jest napisane, gdzie są te skrzypce? - zapytałam.
Profesor pokiwał przecząco głową.
- Nie. Znalezione tutaj hieroglify i malowidła mówią jedynie o tym, że zaginęły one wraz ze śmiercią króla Amumpusa.
To samo powiedział złodziej Giovanniemu, pomyślałam sobie.
- Możliwe, że został z nimi pochowany - stwierdziła Alexa.
- Owszem, ale wciąż nie znaleźliśmy grobu króla Amumpusa, więc nie możemy tego stwierdzić z całą pewnością - odparł na to McFarne.
- Nie był pan z nami do końca szczery, panie profesorze - rzekł po chwili Ash poważnym, wręcz oskarżycielskim tonem - Nie powiedział pan nam wcześniej o tym rytuale oraz o tym, że do jego realizacji potrzebne są te przedmioty.
- Przedmioty, które niedawno panu skradziono - dodała Dawn również oskarżycielskim tonem.
Profesor zrobił smutną minę i powiedział:
- Przepraszam was. Rzeczywiście, nie powiedziałem wam wszystkiego, ale nie miałem pojęcia, że to ważne. Poza tym nie mamy pewności, czy do tego właśnie złodziejowi są potrzebne te przedmioty. A zresztą nawet jeśli, to co z tego? W końcu potrzebuje on jeszcze skrzypiec, a przecież nadal ich nie ma.
- Nie byłbym tego taki pewien - stwierdził Ash - Tak czy inaczej lepiej będzie, jeżeli od tej pory zacznie pan nam mówić całą prawdę i to bez owijania w bawełnę.
- Oczywiście, tak właśnie zrobię, możecie być tego pewni - powiedział profesor.
- Myślisz, że teraz powiedział nam prawdę? - zapytałam Ash.
Mój chłopak pokręcił przecząco głową.
- Nie wydaje mi się. Musiał coś wymyślić na doczekaniu, żebyśmy się nie zorientowali, że kręci.
- A może on jednak mówi prawdę? - zasugerowała Alexa.
Ash uśmiechnął się do niej z lekkim politowaniem.
- Daj spokój, Alexa. Chyba nie wierzysz w takie bajki?
- Ale zobacz sam, przyjacielu. Gdyby chciał nas okłamać, to przecież wymyśliłby lepszą i o wiele bardziej wiarygodną bajeczkę na uzasadnienie tego, dlaczego wcześniej nie był z nami całkowicie szczery.
- Tak myślisz? - zapytał Ash i zamyślił się przez chwilę - W sumie to może mieć sens.
- A więc są dwie możliwości. Albo profesor kłamie, albo mówi prawdę - stwierdził Clemont - Tylko który z tych wniosków jest prawdziwy?
- Nie mam pojęcia, ale nie chce mi się jakoś wierzyć, że profesor mówi prawdę - powiedziałam poważnym tonem - Jakoś taka wymówka nie pasuje mi do tak poważnego uczonego, jakim on jest. Przecież gdyby to, co mówił było prawdą, to by oznaczało, że pan profesor McFarne to jest wyjątkowo lekkomyślny oraz roztargniony człowiek.
- To akurat może być zgodne z prawdą, w końcu nawet profesor Oak bywa czasami roztrzepany - rzekł Ash, a Pikachu zapiszczał potwierdzająco.
- Dokładnie tak. Bycie roztrzepanym to cecha bardzo wielu uczonych - stwierdziła ironicznie Alexa - No, a lekkomyślność zdarza się każdemu bez względu na wiek.
Przechadzaliśmy się po mieście prowadząc dalej cichą między sobą rozmowę. Dostrzegliśmy wtedy trzech robotników pracujących przy jednym z budynków. Gdy tylko nas dostrzegli, to uśmiechnęli się dość głupkowato, po czym szybko odeszli zająć się czymś innym.
- A tych co ugryzło? - zapytałam zdumiona.
- Nie wiem, ale może robili coś, co nie jest legalne i przestraszyli się nas? - zasugerowała Alexa.
- Albo po prostu są bardzo nerwowi - dodała Dawn.
Ash podrapał się lekko po brodzie palcami.
- Może... Ale mnie oni wydawali się dziwnie znajomi - powiedział - A wam?
- Nie wiem, nie przyjrzałam się im - spojrzałam uważnie na Asha - No, a ty, Ash? Tobie oni kogoś przypominali?
- Możliwe, ale to nieważne. Pewnie mi się tylko zdawało - rzekł mój chłopak i machnął lekceważąco ręką.
Po jego minie łatwo jednak wywnioskowałam, że tak naprawdę wcale tak nie myśli i zamierza bacznie obserwować tę tajemniczą trójkę, tylko po prostu teraz ma o czym myśleć i nie chce tracić czasu na podejrzanych robotników.
Nieco później cała nasza piątka natknęła się na asystenta profesora McFarne’a, który właśnie rozmawiał sobie, a raczej sprzeczał się z jakimś młodym mężczyzną w okularach. Podeszliśmy bliżej mając nadzieję, że coś usłyszymy i rzeczywiście, co nieco usłyszeliśmy:
- Czy nie masz już dość pieniędzy, Jack? Nie możesz sobie odpuścić? - zapytał go Diego Sanvedra.
Mężczyzna nazwany Jackiem uśmiechnął się ironicznie i odpowiedział:
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia, mój przyjacielu. Nie zapominaj, co widziałem tydzień temu. Nie powiedziałem o tym jeszcze McFarne’owi, ale w każdej chwili mogę to zrobić.
- Daruj sobie, on i tak ci nie uwierzy.
- Założymy się?
- Słuchaj, daj sobie z tym wszystkim spokój, dobrze ci radzę. Tracisz tylko czas próbując mnie przekonać. Ja nie ustąpię.
- Jestem pewien, że ustąpisz. Potrzebujesz tylko więcej czasu, żeby to sobie wszystko przemyśleć. Dam ci go, ale nie za dużo. Nie mogę czekać całą wieczność. Wielkie bogactwo się przede mną otwiera. Mam mu twoim zdaniem pozwolić odejść?
- Po co ci to wielkie bogactwo? I tak je przegrasz w karty z kolegami.
W tej chwili Jack odwrócił się i zauważył naszą obecność. Zmieszał się więc i szybko odszedł w sobie znanym kierunku.
- Kto to był? - zapytał Ash asystenta profesora McFarne’a.
Diego Sanvedra uśmiechnął się do niego ironicznie.
- Inżynier Jack Blane.
- Czego on od pana chciał? - zapytałam.
- Ech... Dureń jeden chciał spróbować kopać gdzie indziej, niż ma on nakazane - odpowiedział Diego - Gamoń jeden upiera się, że tam znajdują się jakieś ogromne skarby. Tłumaczę mu, że to bez sensu, że McFarne każe nam kopać tam i tam, więc to róbmy i nie zawracajmy mu głowy takimi głupimi pomysłami, ale cóż... Gość nie chce mnie słuchać. Jeszcze pójdzie do profesora i namówi go do kopania w miejscu, które sam wskaże i co wtedy? Nic tam nie znajdziemy, a stracimy tylko czas, że o pieniądzach już nie wspomnę.
- Rozumiem. To musi być uciążliwe ciągle tak kogoś przekonywać bez rezultatów - odpowiedział mu Ash.
Diego pokiwał głową i poszedł w swoim kierunku. Ash popatrzył na niego uważnie.
- Ciekawe, czy on też mówi nam tylko część prawdy, czy całą prawdę? - zapytał Ash, gdy mężczyzna zniknął nam z oczu.
- Albo nie robi ani jednego, ani drugiego - dodała Alexa.
Ash pokiwał głową na znak, że się z nią zgadza.
- Kolejna podejrzana osoba, która coś przed nami ukrywa. Coś mi więc mówi, że to śledztwo będzie o wiele trudniejsze od naszych poprzednich zagadek.
***
Podsumowując nasz pierwszy dzień śledztwa nie przyniósł niczego. Obejrzeliśmy sobie dokładnie wykopaliska, obserwowaliśmy uważnie (na tyle, na ile to było możliwe) poczynania wszystkich pracujących tu ludzi, jednak nie zauważyliśmy niczego podejrzanego. Kiedy więc nadszedł czas snu wszyscy udaliśmy się do swego namiotu, jednak z trudem udało się nam zasnąć.
Następnego ranka wydarzyło się coś, co naprawdę poważnie zmieniło tory naszego śledztwa. Mianowicie znaleziono inżyniera Jacka Blane’a martwego. Leżał on na terenie miasta Amulen. Ktoś widocznie zepchnął go do wąwozu i zabił, ale nie wiedzieliśmy, kto ani po co to zrobił. Ash, kiedy się o tym dowiedział, natychmiast założył na siebie oraz na Pikachu stroje Sherlocka Holmesa, po czym poszedł obejrzeć miejsce przestępstwa, wokół którego zabrała się już niemalże cała ekipa wykopalisk. Mój chłopak i ja z trudem przedarliśmy się przez ten tłum. Nad ciałem pochylał się już patolog oraz miejscowa oficer Jenny, która spojrzała na nieco groźnym wzrokiem.
- Odejdźcie lepiej, dzieciaki. To nie jest miejsce dla was - powiedziała.
- Ale Jenny, to nie są zwykłe dzieciaki. To przecież słynny Sherlock Ash - odezwała się Alexa, która również przedostała się do zwłok.
Jenny, słysząc te słowa, od razu zmieniła do nas nastawienie.
- Sherlock Ash? Ten detektyw? Miło mi cię poznać, drogi chłopcze - powiedziała policjantka, podając mu rękę - Czytałam o twoich poprzednich sprawach w „Kanto Express“. Pisali, że zacząłeś działać od lipca tego roku. Czy to prawda?
- Właściwie, to zacząłem działać już na końcu czerwca, ale sławę jako detektyw zdobyłem dopiero w lipcu - wyjaśnił jej Ash.
Policjantka pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Rozumiem. No, tak czy siak stałeś się sławny przez te trzy miesiące swojej działalności i tym milej mi cię poznać.
Ash uśmiechnął się do kobiety przyjaźnie i uścisnął wyciągniętą w jego stronę dłoń.
- Ciebie również miło poznać, Jenny. A to moja dziewczyna i zarazem asystentka, Serena Evans.
- Miło mi panią poznać - powiedziałam.
- A to jest mój partner Pikachu.
- Pika-chu!
- Miło mi was wszystkich poznać. Szkoda tylko, że właśnie w takich, a nie innych okolicznościach.
- No cóż... Służba nie drużba - powiedział filozoficznie Ash.
- Nie inaczej - dodała Alexa - A więc co odkryłaś, Jenny?
- Przede wszystkim odkryłam to, że pana inżyniera nie zabito poprzez zepchnięcie go w przepaść.
- Ale jak to? - zawołałam zdumiona, gdy to usłyszałam.
- Więc jak go zabito? - zapytał Ash.
Jenny uśmiechnęła się i pokazała palcem na zwłoki.
- Spójrzcie tylko na siniaki na jego szyi. On został najpierw uduszony, a dopiero potem zepchnięty w dół.
Ash wyjął lupę, ukucnął nad ciałem, po czym przyjrzał mu się bardzo, ale to bardzo uważnie.
- Masz rację. Na jego szyi widać wyraźnie ślady uduszenia. Myślę, że udusiły go silne ręce, raczej męskie niż kobiece.
- Też tak uważam - potwierdził słowa Asha patolog - Chyba, że to była bardzo silna kobieta.
- Na pewno uduszono go rękami? - spytałam - A nie np. sznurkiem ani niczym innym?
- Oczywiście, że rękami. Widać to dobrze. Zobaczcie. Na szyi denata są wyraźne ślady palców. Nie może być inaczej, jak tylko tak - mówił dalej patolog.
Jenny z pomocą kilku funkcjonariuszy przesłuchała uważnie wszystkie osoby, które były dość blisko z zabitym, w tym też Diego, który potwierdził, że on i Jack mieli różne zdanie na pewne tematy, ale na pewno go nie zabił. Inne osoby zeznawały podobnie. Okazało się, że zamordowany nie był tutaj specjalnie lubiany i jego śmierć raczej nikogo nie zdziwiła. Także i profesor McFarne nie wypowiadał się o nim zbyt pochlebnie.
- Trzymałem tego człowieka w swojej ekipie tylko dlatego, że miał on naprawdę duże doświadczenie w tym, co robi - wyjaśnił archeolog - Gdyby to jednak ode mnie zależało, to już dawno wyrzuciłbym go, bo naprawdę go nie lubiłem i uważam za osobę nieodpowiedzialną. Był jednak użyteczny, więc zostawiłem go w ekipie. Zwykle staram się nie mieszać ze sobą spraw osobistych i zawodowych.
- To bardzo mądre z pana strony - powiedziałam.
- Czy zauważył pan może, profesorze, że inżynier ma na ręce nowego Rolexa? I to jeszcze złotego? - zapytał Ash.
Uczony zdziwił się nieco tym pytaniem, ale odpowiedział na nie, że nie przyglądał się biżuterii ani innym drobiazgom, jakie noszą jego pracownicy.
- Jenny, powiedz mi, ile taki Rolex może kosztować? - spytał po chwili Ash, patrząc na policjantkę.
- Nawet dwa tysiące dolarów, jeśli nie więcej. Ceny ostatnio poszły w górę. Zresztą Rolex to jest bardzo dobra marka, a dobra znaczy kosztowna - odpowiedziała mu policjantka, po czym spojrzała ona na profesora - Czy pańskich pracowników stać na takie rzeczy?
- Trudno mi powiedzieć, ale chyba nie. Inżynier zarabiał u mnie tysiąc pięćset dolarów miesięcznie, z czego większość i tak przegrywał w karty z kolegami - wyjaśnił uczony.
- Wobec tego skąd go nagle stać na takie cacko? - spytał Ash.
- To rzeczywiście dość podejrzane - powiedziałam.
Profesor jednak nie umiał nam na to odpowiedzieć, więc daliśmy mu spokój i poszliśmy z Jenny przesłuchać kilka innych osób. Jednak i one nie umiały nam odpowiedzieć na nasze pytanie w taki sposób, aby ta odpowiedź nas zadowoliła. Jenny widząc, że traci tu tylko czasu, kazała zabrać zwłoki i pojechała na komisariat spisać raport na temat tego, co już wie.
- Gdybyście przypadkiem coś odkryli, to nie wahajcie się mnie o tym zawiadomić - powiedziała policjantka, gdy już żegnała się z nami.
Obiecaliśmy tak właśnie zrobić, choć prawdę mówiąc nie wiedzieliśmy wiele więcej niż ona, choć mieliśmy też nadzieję, że z czasem się to zmieni.
Jakiś czas później ja i mój chłopak przechadzaliśmy się po obozie rozmyślając nad tym wszystkim, co ostatnio widzieliśmy. Nagle podszedł do nas Diego, wyraźnie zdenerwowany.
- Ashu, Sereno! Słuchajcie! Muszę wam coś powiedzieć.
- Jeżeli to, że zabiłeś Jacka, to trochę się spóźniłeś. Oficer Jenny już odjechała, a my niestety nie możemy cię aresztować - odpowiedział mu dość złośliwym tonem Ash.
- Właśnie - dodałam, kładąc sobie dłonie po bokach.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
Diego zmieszał się lekko, gdy usłyszał nasze słowa.
- Ależ skąd, ja wcale nie to chciałem wam powiedzieć, chociaż jest to związane ze śmiercią Jacka.
- Mów zatem, o co chodzi - powiedziałam groźnym tonem.
Diego jednak zmieszał się i rozejrzał dookoła. Widząc, że podchodzi do nas profesor McFarne, szybko szepnął:
- Tu nie możemy rozmawiać. Spotkajmy się za dwie godziny w pałacu miasta Amulen w sali tronowej. Muszę wam coś ważnego powiedzieć.
To mówiąc odszedł on bez słowa wyjaśnień. Po chwili zaś podszedł do nas jego przełożony.
- O co mu chodziło? - zapytał.
Ash uśmiechnął się niewinnie, żeby nie zdradzić uczonemu, o czym to właśnie rozmawialiśmy z jego asystentem.
- O nic. Takie jakieś bajki, że boi się, iż on też może zostać uduszony, bo skoro teraz duszą nawet inżynierów, to niedługo i na niego przyjdzie kolej.
Profesor zachichotał lekko.
- On zawsze przesadzał w wielu sprawach. Nie powinien się niczego obawiać, jeśli oczywiście nie ma niczego na sumienia.
To mówiąc McFarne odszedł.
- Co on miał na myśli? - zapytałam.
- Nie wiem, ale nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie.
***
Postanowiliśmy z Ashem pójść na to spotkanie. Nie wiedzieliśmy, co Diego chce nam przekazać, ale jeśli to było coś naprawdę ważnego lepiej było się tego dowiedzieć. Powiedzieliśmy tylko Clemontowi, Dawn i Alexie dokąd idziemy i poprosiliśmy ich, żeby zostali w obozie i czekali na nas.
- Tylko bądźcie ostrożni - powiedział Clemont.
- Ostrożność to jest chyba słowo, którego moje dzieci raczej nie znają, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem - usłyszeliśmy za sobą dobrze nam znany, męski głos.
Obejrzeliśmy się za siebie i wówczas zobaczyliśmy mężczyznę łudząco podobnego do Asha. Od razu go rozpoznaliśmy.
- Pan Ketchum! - zawołała zdumiona.
- Tata?! Co ty tu robisz?! - krzyknęli zdziwieni Ash i Dawn.
- Spotkałem dzisiaj miejscową oficer Jenny, która powiedziała mi o morderstwie na wykopaliskach oraz o tym, że spotkała tu Sherlocka Asha, słynnego detektywa z Alabastii. A gdy dowiedziałem się, że mój syn tu jest, to pomyślałem sobie, że pewnie jest tu też moja córka, a skoro oboje tu są, to uznałem, że warto skorzystać z okazji i przyszedłem tu was odwiedzić. Ale coś mi mówi, że chyba nie cieszycie się na mój widok.
- Przeciwnie, tato! My bardzo się cieszymy! - zawołała Dawn, mocno przytulając się do ojca.
Ash uśmiechnął się wesoło do swego ojca i podał mu radośnie dłoń na powitanie.
- Bardzo miło mi cię widzieć, tato, ale teraz oboje z Sereną bardzo się spieszymy, także pogadamy innym razem.
- Rzeczywiście, mamy teraz bardzo ważne spotkanie - dodałam - Ale spokojnie, panie Ketchum. Wrócimy z niego i pogadamy sobie z panem tak długo, jak tylko pan zechce.
- Dobrze, ale trzymam was za słowo, że pogadamy - zaśmiał się Josh, dla zabawy grożąc nam palcem.
Zaśmialiśmy się oboje widząc ten gest, po czym ja i Ash poszliśmy do miasta Amulen i już po chwili znaleźliśmy się w pałacu królewskim. Tam musieliśmy znaleźć salę tronową, co jednak dość szybko osiągnęliśmy, gdyż prawdę mówiąc, podczas zwiedzania całkiem dobrze poznaliśmy pałac.
- Jesteśmy już, Diego! - powiedział Ash, wchodząc do środka.
Nikt jednak nam nie odpowiedział.
- Diego, gdzie jesteś?! - zawołałam.
- Nie baw się z nami w chowanego! Sam nas tu wezwałeś, a teraz się chowasz! - zawołał niezadowolonym tonem Ash.
- Diego! Gdzie jesteś?! - zaczęłam go nawoływać.
- Pika-pika! - wołał Pikachu.
Nagle zauważyliśmy, że coś poruszyło się w kącie. Podbiegliśmy więc, żeby to sprawdzić, a wtedy zobaczyliśmy, iż tym czymś jest związany i zakneblowany Diego, który patrzył na nas przerażonym wzrokiem.
- Diego! Co ci się stało?! - zawołałam w szoku.
- Kto cię związał?! - zapytał Ash.
- Pika-pika?! - dodał Pikachu.
Młodzieniec zaczął dawać nam jakieś dziwne znaki ruchem głowy, jakby pokazując na coś, co znajdowało się tuż za nami. Odwróciliśmy się i wtedy zauważyliśmy tajemniczą postać z pistoletem w dłoni, z którego mierzyła w naszą stronę. Postać ta miała na sobie czarne spodenki i czarną koszulę, na której widniała duża, czerwona litera R. Na jej głowie widniał beret, a górną część twarzy zakrywała jej czarna opaska z otworami na oczy, służąca jej za maskę.
- Odsuńcie się od niego. Powoli - powiedziała groźnym tonem osoba.
Miała kobiecy głos, więc musiała być kobietą. Ze sposobu, w jaki do nas mówi, wiedzieliśmy, że nie zawaha się nas zastrzelić, jeśli zrobimy coś nie tak, dlatego powoli się wycofaliśmy.
- Kim jesteś i dlaczego to robisz?! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu, a z jego policzków poleciały iskry.
- W organizacji, w której pracuję, nazywają mnie 009. Te dwa zera, jak się pewnie domyślacie, oznaczają licencję na zabijanie i zapewniam was, że z przyjemnością z niej skorzystam, jeżeli nie zrobicie tego, co wam każę - odpowiedziała nam kobieta.
- Pracujesz dla organizacji Rocket, prawda? - zapytał Ash.
- Bystrze spostrzeżenie, mój chłopaczku. Na niewiele ci się ono jednak przyda, dzieciaku, bo za chwilę ty i twoja dziewczyna pójdziecie z wizytą w zaświaty. Dowiecie się, jak tam jest.
- Sama możesz się dowiedzieć, jeśli tylko chcesz - warknął na nią Ash.
Kobieta zachichotała podle.
- Widzę, że odwagi ci nie brakuje. Tym lepiej, ale to niewiele wam pomoże, bo weszliście prosto w paszczę wściekłego Trapincha i już z niej nie wyjdziecie.
- Nie bój się! Wydostaniemy się stąd, a ty odpowiesz przed sądem za swoje czyny! - zawołałam groźnie, czując nagle w moim sercu niesamowite pokłady odwagi.
Dziewczyna zachichotała ponownie, po czym sięgnęła po coś, co było przypięte do jej paska, a co przypominało nam granat. Następnie wyrwała z niego zębami coś jakby zawleczkę i cisnęła nam ów dziwny przedmiot pod nogi. Z owego przedmiotu zaczął się wówczas wydzielać ohydny dym, która szybko nas otoczył. Już po chwili poczuliśmy się strasznie zmęczeni.
- To jest gaz usypiający! - zawołał Ash, zasłaniając sobie usta dłonią - Pikachu, uciekaj! Sprowadź pomoc!
Pokemon bardzo szybko ruszył biegiem w kierunku wyjścia, mijając naszą przeciwniczkę, która nałożyła sobie na twarz maskę przeciwgazową. Widząc naszego Pikachu wymierzyła w niego z pistoletu, ale nie trafiła, bo ostatkiem sił Ash cisnął w nią kamieniem, dzięki czemu podbił dziewczynie broń i kula chybiła celu. Chwilę później oboje straciliśmy przytomność.
***
Nie wiem, jak długo byliśmy nieprzytomni, ale wydawało się nam, że chyba całą wieczność. Wiem jednak na pewno, że obudziliśmy się w jakieś komnacie pałacu. Oboje leżeliśmy pod ścianą i byliśmy mocno związani sznurem.
- Ash! Żyjesz? - zapytałam przerażona.
Mój chłopak powoli otworzył oczy i spojrzał na mnie.
- Chyba tak. A ty? - spytał.
- Nie wiem. Nie jestem jeszcze pewna.
- A czego jesteś pewna?
- Że mnie bolą nadgarstki.
- No, to żyjesz. Jakby cię nic nie bolało, to byś już nie żyła.
- Pocieszyłeś mnie, nie ma co.
Z trudem udało mi się usiąść i spojrzeć na mojego ukochanego.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytałam.
- Nie wiem. Nie znam tej części pałacu - odpowiedział mi Ash, również z trudem przechodząc do pozycji siedzącej - Ale mimo wszystko musimy się stąd wydostać. Pikachu może sprowadzi pomoc, a może i nie, lecz my nie powinniśmy na to czekać, tylko spróbować sami się wydostać.
- Ale jak chcesz to zrobić? - zapytałam.
- Niech pomyślę...
Rozejrzeliśmy się dookoła i zobaczyliśmy stojący w kącie mój plecak. Obok niego leżał plecak Asha. Najwidoczniej 009 nie uznała ich za coś godnego uwagi i zostawiła je przy nas, na swoje własne nieszczęście.
- Spróbuj przywołać Fennekina - powiedział Ash.
- Tak na odległość? Nie mając fizycznego kontaktu z pokeballem? Nie wiem, czy mi się to uda.
- Hej, Różowa Panienko! Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz.
Spojrzałam na Asha i obdarzyłam go promiennym uśmiechem.
- Ty zawsze wiesz, jak mnie podnieść na duchu.
Następnie spojrzałam w stronę mego plecaka i zawołałam:
- Fennekin! Pokaż się!
Pomimo moich obaw plecak się otworzył, a z niego wystrzelił biały promień, który już po chwili uformował się w postać mojego Pokemona. Ten widząc nas w tarapatach od razu wiedział, o co chodzi. Podbiegł do mnie i zaczął szarpać zębami moje więzy. Mógł je oczywiście przepalić, ale widocznie uznał, że byłoby to raczej zbyt ryzykowne, bo i mnie mógł zrobić krzywdę, na co widocznie nie chciał sobie pozwolić. Już po chwili byłam wolna, po czym razem z Fennekinem uwolniłam Asha.
- Widzisz, udało ci się - powiedział wesoło Ash - Dzięki, Fennekin.
- Fe-fe-fenne-kin! - zapiszczał radośnie Pokemon.
Zadowolona objęłam mocno do siebie stworka i przycisnęłam go do serca.
- Mój kochany Fennekin. Jak to dobrze, że cię mam.
- Dobra, dość tej czułości. Poszukajmy jakiegoś wyjścia - powiedział Ash.
Cóż... Łatwiej było to powiedzieć niż zrobić. Byliśmy oboje w zupełnie nieznanej sobie części pałacu, a najgorsze było to, że nie wiedzieliśmy, jak się mamy z niej wydostać. Postanowiliśmy więc szukać wyjścia tak długo, aż je znajdziemy. Zarzuciliśmy sobie na plecy swoje plecaki i ruszyliśmy w drogę. Jednak poszukiwania nic nam nie dały, a my wcale nie zbliżaliśmy się do opuszczenia tego miejsca.
- Ash i co my teraz zrobimy? - zapytałam przejęta.
- Spokojnie, tylko nie panikujmy. Najważniejsze to nie panikować. Przecież musi tu gdzieś być jakieś wyjście, wystarczy go tylko poszukać - odpowiedział mi Ash, a z jego głosu bił spokój pomieszany z lękiem.
- Ale my tu już długo szukamy, szukamy i nic - jęknęłam załamana - Obawiam się, że nie znajdziemy żadnego wyjścia.
Ash jednak nawet nie chciał słuchać takich słów i prowadził nas dalej na poszukiwania. Jakiś czas później weszliśmy do kolejnej sali.
- Hej! Tu jeszcze nie byliśmy - powiedział zachwyconym głosem - Co to w ogóle jest?
- Wygląda, jak jakaś krypta - stwierdziłam - Albo grobowiec.
- Chyba masz rację. Zobacz!
Mój chłopak wskazał właśnie palcem na olbrzymi sarkofag, który to znajdował się na środku sali. Podeszliśmy do niego powoli i zaczęliśmy mu się przyglądać. Na płycie nagrobnej znajdowały się dziwne, niezrozumiałe dla nas symbole.
- Ciekawe, co to wszystko oznacza - powiedziałam.
- Nie wiem, ale zobacz! Tu są narysowane skrzypce - zawołał Ash.
Przyjrzałam się uważnie płycie nagrobnej i rzeczywiście dostrzegłam rysunek, o którym mówił mój chłopak.
- Myślisz, że to grób króla Amumpusa? - zapytałam.
- Myślę, że tak. I myślę, że zawiera on w sobie coś więcej niż tylko ciało pierwszego władcy tego miasta.
To mówiąc Ash zaczął mocować się z płytą nagrobną.
- Co ty wyprawiasz?! Nie rób tego!
- Daj spokój, Serena. Lepiej mi pomóż.
- Ale to profanacja!
- Archeolodzy robią to od wieków i to jeszcze zgodnie z prawem.
Nie wiedząc, jak mam go odwieść od tego zamiaru pomogłam mu przesunąć kamienną płytę nagrobną. Nie było to łatwe, bo była ona ciężka, ale udało się nam i już po chwili naszym oczom ukazał się szkielet władcy z koroną na głowie oraz... ze skrzypcami w dłoniach.
- A niech mnie! A więc jednak miałem rację! - zawołał zadowolonym tonem Ash, wyjmując bardzo delikatnie (żeby nie uszkodzić szkieletu) z rąk nieboszczyka skrzypce - Popatrz tylko na to. Został pochowany razem ze skrzypcami, a więc bardzo wiele lat temu, a jednak ten instrument wciąż wygląda jak nowy.
Opukał palcem przedmiot i uśmiechnął się.
- W dodatku wciąż jest na tyle mocny, że wygląda tak, jakby dopiero co wyszedł z fabryki.
- Niesamowite! To rzeczywiście prawda - powiedziałam, przyglądając się skrzypcom - Ale jak to jest w ogóle możliwe?
- Nie mam pojęcia, ale coś mi mówi, że te skrzypce mają w sobie jakieś naprawdę niezwykłe właściwości.
Rozmowę przerwał nam dźwięk czyiś kroków.
- Ktoś tu idzie! - powiedziałam przerażonym tonem.
Ash zasłonił mnie, by ewentualny napastnik nie mógł mnie skrzywdzić, na szczęście po chwili oboje odetchnęliśmy z ulgą. Osobą, która biegła w naszą stronę był Pikachu, który bardzo radośnie wskoczył w ramiona swego trenera.
- Pika-pi! Pika-pi! - wołał radośnie Pokemon, tuląc się Asha.
- Pikachu, mój przyjacielu. Tak się cieszę, że cię widzę! - wołał mój luby ze łzami w oczach.
- Ale skąd Pikachu się tu wziął? - zapytałam.
- Myślę, że szukał nas. Szukał i znalazł - odpowiedział mi mój chłopak.
- Ash! Serena! Czy wszystko w porządku?! - z korytarza dobiegł nas znajomy, kobiecy głos.
Po chwili zobaczyliśmy wbiegających do komnaty Josha oraz Alexę. Oboje ucieszyli się na nasz widok, podobnie jak my na ich. Uścisnęliśmy ich, po czym zapytaliśmy, jak nas znaleźli.
- Jakiś czas po tym, jak poszliście na spotkanie, przybiegł Pikachu i dawał nam do zrozumienia, że chce, żebyśmy poszli za nim - wyjaśnił nam Josh Ketchum - Trochę się zdziwiliśmy, ale poszliśmy z Alexą i dobrze zrobiliśmy, bo znaleźliśmy związanego tego całego, jak mu tam... Diego! No, tego asystenta profesora McFarne’a. Rozwiązaliśmy go i zapytaliśmy, co się stało. On nam to opowiedział, a my zaczęliśmy was szukać. Niestety, długo nie mogliśmy was znaleźć, ale na szczęściu Pikachu nas poprowadził właściwym tropem.
- I oczywiście pomógł mu Helioptile - dodała Alexa, głaszcząc swego Pokemona po główce - Jego węch nie ma sobie równych.
- Tak, to prawda - zaśmiał się radośnie Ash - A więc nie spotkaliście tej zamaskowanej kobiety, która nas związała?
- Nie, nie natknęliśmy się na nią - pokiwał przecząco głową Josh - Nie wiemy nawet, kim ona jest.
- A ja wiem. To była 009, agentka organizacji Rocket. Sama nam się przedstawiła.
Josh i Alexa przerażeni spojrzeli na Asha.
- To oznacza, że organizacja Rocket obecnie wzięła się za wykopaliska - powiedział Josh.
- Ale po co? - rozłożyła zdumiona ręce Alexa.
- Po to!
To mówiąc Ash pokazał na skrzypce, które trzymał w ręku.
- Wiecie, co to jest? To skrzypce pierwszego władcy tego miasta, króla Amumpusa. Z ich pomocą można zapanować nad Ho-Ohem, a jak oboje dobrze wiecie, to niezwykle rzadki i potężny Pokemon.
- To prawda. Ash ma rację - powiedziałam - Widzieliśmy malowidła na ścianach pałacu, które mówią bardzo wyraźnie, do czego służą te skrzypce. Członkowie organizacji Rocket są tutaj na tych wykopaliskach. Ukradli już pięć przedmiotów służących do wezwania lub przebudzenia Ho-Oha, bo nie wiem dokładnie, do czego konkretnie one służą, a potem z pomocą tych skrzypiec chcą nad nim zapanować.
- Tak potężny Pokemon w rękach organizacji Rocket może oznaczać tylko kłopoty - powiedział Josh Ketchum.
- Nie inaczej, tato - poparł go Ash - Musimy zabrać skrzypce do obozu i pilnować ich, aby nikt ich nie ukradł. Strach pomyśleć, co się stanie, jeśli wpadną w niepowołane ręce.
Wróciliśmy więc do obozowiska mając nadzieję, że zdołamy wymknąć się spod czujnych oczu profesora McFarne’a, ale niestety zauważył nas on i oczywiście zauważył również skrzypce, jakie mieliśmy ze sobą. Chcąc nie chcąc musieliśmy mu je pokazać. Uczony był zachwycony, gdy je zobaczył.
- To niesamowite. Tyle czasu tego szukałem, a wy znaleźliście je tak łatwo. Gdzie one były? - zapytał.
- W grobowcu pierwszego króla miasta Amulen - wyjaśnił mu Ash.
- Co?! W grobowcu króla Amumpusa?! Znaleźliście jego grób?! A jak tak się namęczyłem, żeby go znaleźć! To po prostu niesamowite! Jesteście prawdziwymi szczęściarzami!
Uczony cieszył się jak małe dziecko na widok zabawki i natychmiast zabrał skrzypce do swojego namiotu, aby bardzo dokładnie je zbadać. Nie mogliśmy protestować, dlatego też poszliśmy do Clemonta i Dawn, którzy niepokoili się już o nas. Opowiedzieliśmy im dokładnie, co nas spotkało, Ash zaś podzielił się z nami swoim przypuszczeniem.
- Moim zdaniem te skrzypce zginą z namiotu profesora już jutro rano - powiedział.
- Czyli podejrzewasz nadal naszego uczonego? - zapytała Alexa.
- Jeśli on jest winien, to chyba byłby idiotą, gdyby tak od razu po ich odnalezieniu pozorował ich kradzież - stwierdziłam.
- Niekoniecznie, jeżeli organizacji Rocket zależy na pośpiechu - rzekł Ash - Tak czy inaczej wydaje mi się, że jutro będziemy świadkami naprawdę niesamowitych wydarzeń.
Ash miał rację, bo już następnego dnia rano profesor zawiadomił nas o kradzieży skrzypiec. Mój chłopak z uśmiechem satysfakcji na twarzy, ledwo usłyszał tę wiadomość, po czym założył na siebie strój Sherlocka Holmesa i rzekł:
- Przyjaciele... Czas wreszcie rozwikłać tę zagadkę.
- A wiesz chociaż, jak to zrobić? - zapytałam.
Ash uśmiechnął się wesoło.
- Owszem, już wiem. Kradzież skrzypiec tylko potwierdza to, co już od wczoraj zacząłem przypuszczać. Wiem już, kto jest złodziejem i zarazem mężczyzną, którego rozmowę podsłuchałaś wtedy w nocy, Sereno. Wiem już również, czemu Jack Blane miał złotego Rolexa, chociaż nie było go na niego stać. Wiem również, kim są ci trzej robotnicy, którzy wtedy uciekli na nasz widok. Muszę teraz tylko to wszystko wyjaśnić publicznie.
***
Godzinę później ja, Clemont, Dawn, Alexa, Josh, Diego oraz profesor McFarne siedzieliśmy w namiocie tego ostatniego, zaś mój chłopak w stroju Sherlocka Asha przechadzał się dookoła nas i zaczął mówić, powoli oraz bardzo dokładnie wypuszczając z swoich ust słowa.
- Kiedy Alexa mnie tu wezwała, to nie wiedziałem jeszcze, że sprawa kradzieży zamieni się w morderstwo, a także próbę zabójstwa mnie i mojej dziewczyny. Zagadka ta okazała się być bardzo trudna, co jednak wcale nie oznacza, że nie umiem jej rozwiązać. Wczoraj bowiem zacząłem wreszcie podejrzewać właściwą osobę odpowiedzialną za to wszystko, ale dopiero teraz mam pewność, że moje przypuszczenia są słuszne. Gdyby tak nie było, to nie doszłoby do kradzieży skrzypiec. Ale doszło do niej, zatem wiem już wszystko.
- A więc kto jest winien, Ash? - zapytałam.
Detektyw uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym zaczął udzielać wyjaśnień.
- Widzicie... Tej samej nocy, gdy przybyliśmy do obozowiska Serena podsłuchała rozmowę człowieka, który okazał się być agentem organizacji Rocket i jest teraz obecny w naszym towarzystwie. Człowiek ten rozmawiał ze swoim szefem o swojej działalności oraz o nas, o detektywach, którzy mogą mu przeszkodzić wykonać zadanie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, o jakie zadanie chodzi, ale teraz już wiem. Zginęło z tego obozowiska pięć przedmiotów, które to, jak się okazuje służą do przywoływania groźnego Pokemona Ho-Oha. Mówił pan, że według legend jego kryjówka znajduje się niedaleko w tych górach?
- Owszem. Tak mówią legendy - powiedział profesor McFarne.
- A więc doskonale. Wystarczy więc przywołać tego Pokemona i potem nad nim zapanować za pomocą magicznych skrzypiec, które również panu skradziono, panie profesorze. To dziwne, że wszystkie ważne przedmioty znajdujące się w pana posiadaniu zostają skradzione.
Profesor zmieszał się, słysząc te słowa.
- Sugerujesz, młodzieńcze, że ja...
- Niczego nie sugeruję, a jedynie mówię, jak to wygląda. Przyznaję, że początkowo podejrzewałem pana, jednak w świetle tego wszystkiego, co ostatnio się wydarzyło wiem już, że to nie pan jest winien tego, co tu się dzieje, ale ktoś z pańskiego bliskiego otoczenia. A tak konkretniej, to pański sekretarz, Diego.
To mówiąc mój luby spojrzał groźnie na młodzieńca, który zachichotał nerwowo.
- Co?! Ja?! Chyba sobie żartujesz, Ash! Przecież ja nigdy...
- Przyznaję, że odegrałeś swoją rolę znakomicie i przez chwilę nawet dałem się nabrać - mówił dalej Ash, nie dając mu dokończyć wypowiedzi - Wiedz jednak, że w końcu musiałeś wpaść. Twoja rola tutaj była odegrana znakomicie, nawet zbyt znakomicie. Zwabiłeś mnie i Serenę na spotkanie w pałacu królewskim pod pretekstem, że chcesz nam coś ważnego powiedzieć, a nie chcesz tego mówić w obecności pana profesora, którego podejrzewasz o kradzież tych wszystkich przedmiotów. Świetne przedstawienie. Również później doskonale odegrałeś swoją rolę, gdy twoja koleżanka 009 związała nas i porzuciła głęboko w pałacu, abyśmy zginęli. Dla pewności, żebyśmy się w niczym nie zorientowali, kazałeś również związać i siebie. Niestety w tej sprawie popełniłeś mały błąd.
- Ale jaki błąd on popełnił? - zapytałam zdumiona - Przecież wszystko wydawało się przemawiać za jego niewinnością.
- Owszem, wszystko poza istotnym szczegółem. Widzisz... Gdyby nasz pan Diego był naprawdę niewinny, to 009 zabiłaby na miejscu jego i nas. A nawet gdyby nie chciała tego robić osobiście, a jedynie porzucić naszą trójkę na pewną śmierć, to zaniosłaby nas wszystkich do miejsca, gdzie nikt by nas nie znalazł. Dlaczego jednak zaniosła tylko ciebie i mnie, a Diego już nie? To bardzo interesujące, nie sądzisz?
- Ty draniu! - wrzasnął Diego i skoczył Ashowi do gardła.
Josh i profesor McFarne szybko go złapali za ręce i posadzili siłą na krześle, jednocześnie nie przerywając swojego żelaznego uścisku.
- Nie waż się nigdy więcej tego robić! - warknął na niego groźnie Josh Ketchum.
Diego zawarczał na Asha niczym rozjuszony Tauros, a tymczasem mój chłopak, w ogóle się tym nie przejmując, mówił dalej spokojnym, ale bardzo stanowczym tonem:
- Do twoich przewinień, drogi Diego, dochodzi jeszcze jedna zbrodnia. Zamordowałeś inżyniera Jacka Blane, chociaż jak mniemam on sam się o to prosił. Szantażował cię, prawda?
Diego spojrzał na niego wściekłym spojrzeniem.
- Tak! Gnojek zauważył raz, jak włóczę się w nocy po obozowisku i ukrywam jeden ze skradzionych przedmiotów w swojej kryjówce. A potem rano dowiedział się, że coś zostało skradzione i skojarzył fakty. Zaczął mnie szantażować. Musiałem płacić mu za milczenie.
- Stąd było go stać na złotego Rolexa.
- Właśnie. Chciałem go zabić, ale on był czujny. Za czujny. Wezwałem więc na pomoc 009, żeby ta pomogła mi zwabić go w pułapkę. Udając przypadkową turystkę, która się zgubiła, wpadła na niego i umówiła się z nim na randkę nad wąwozem, a potem w odpowiednim momencie zaczęła go całować, ja zaś zaszedłem go od tyłu i udusiłem drania, a ciało zrzuciłem do wąwozu, żeby tak szybko nie zostało znalezione.
- Sprytne. Bardzo sprytne. Szkoda tylko, że to już koniec. Przegrałeś, Diego - powiedziałam poważnym tonem.
Diego jednak na jego słowa zaczął się uśmiechać złośliwie.
- Oj, ten uśmiech nie wróży niczego dobrego - stwierdziła Dawn, a jej Piplup zapiszczał przerażony.
Ash również widocznie tak uważał, bo po chwili spojrzał na Diego groźnie i powiedział:
- Skoro tak się teraz szczerzysz, to musisz wiedzieć coś, o czym my nie mamy pojęcia. Prawda? No! Co to jest? Może Ho-Oh, który właśnie jest budzony przez twoich wspólników?
- Już za późno, kochasiu. On już się budzi ze snu... A potem za pomocą skrzypiec zrobimy z niego swojego niewolnika, a wtedy już nic nas nie powstrzyma! - zawołał groźnie Diego, uśmiechając się przy tym podle.
Chwilę później poczuliśmy, jak cała ziemia zadrżała nam pod nogami. Następnie usłyszeliśmy w przestrzeni głośny ryk.
- To Ho-Oh! - zawołał przerażony profesor McFarne.
- Mówiłem wam! On już jest wolny, a za już chwilę będzie naszym niewolnikiem! - śmiał się kpiąco z nas Diego.
Ash zacisnął ze złości pięść.
- Spokojnie, przyjaciele. Jeszcze nic straconego. Nie z takich sytuacji wychodziliśmy cało. Damy sobie radę! - zawołał.
McFarne spojrzał na niego z uśmiechem i dodał:
- Poza tym jest jeszcze nadzieja, bo skrzypce nie będę słuchać tego, kto nie jest godzien, żeby na nich grać.
- Jak to? - zdziwił się Ash.
- Co ma pan na myśli, profesorze? - zapytałam zdziwiona.
- Na skrzypcach znajdują się runy, które udało mi się odczytać - rzekł z uśmiechem profesor McFarne - Wynika z nich, że tylko osoba szczerze kochająca muzykę może na nich grać i zapanować nad Ho-Ohem.
- To na pewno Ash! - zawołała radośnie Dawn - Mój brat przecież kocha muzykę, zwłaszcza klasyczną.
- Zgadza się! - dodał równie radośnie Clemont.
- Skończmy już rozmowę na temat mojej melomanii i chodźmy szybko powstrzymać tych wariatów, zanim zniszczą nas i siebie! - zawołał Ash.
Chwilę później wybiegł z namiotu razem z Pikachu. Ja, Clemont, Dawn oraz Alexa pobiegliśmy za nim i spojrzeliśmy w niebo. Zauważyliśmy wtedy, że unosił się na nim ogromny Ho-Oh, na widok którego wszyscy pracownicy wykopalisk wpadli w panikę i zaczęli biec, gdzie się tylko da w poszukiwaniu jakieś kryjówki. Pokemon zaś ryknął głośno z wściekłości, po czym zaczął demolować obóz, niszczyć namioty i rozwalać rusztowania oraz strzelając promieniem ognia na oślep - na całe szczęście nikogo nim nie trafił. Po chwili dostrzegliśmy wybiegających nie wiadomo skąd trzech robotników. Byli to ci sami robotnicy, którzy wtedy tak spanikowali na nasz widok. Jeden z nich trzymał w ręku skrzypce.
- O nie! To znowu oni! - jęknęli robotnicy.
- Koniec trasy, dranie jedne! A może wolicie, żebym nazywał was po imieniu... Zespole R?! - zawołał Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu, a z jego policzków posypały się delikatnie iskry złości.
Robotnicy zachichotali podle i zrzucili z siebie przebrania, pod którym mieli swoje zwykłe uniformy oznaczające ich przynależność do organizacji Rocket.
- Te dwie niecnoty, mój chłopcze złoty...
- Niosą kłopoty na wysokie loty.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Archeologom i prawdzie nie przyznać racji...
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć.
- Jessie.
- I James!
- Zespół R historycznie walczy w służbie zła!
- Więc poddaj się lub do archeologicznej walki z nami stań!
- MIAU! To fakt!
Przed naszymi oczami ukazała się trójka doskonale nam znanych osób. Jessie, James i Meowth, czołowi agenci organizacji Rocket, znani też jako Zespół R. Rzadko kiedy mieliśmy możliwość poznawać ich w przebraniach, które mieli na sobie, jednak tym razem Ash zdołał ich zdemaskować, być może dlatego, że odkąd został on detektywem, to wyostrzył mu się zmysł obserwacji.
- Skąd wiedziałeś, że to oni? - zapytałam zdumiona.
- Właśnie, Ash! Jak ich rozpoznałeś?! - dodała równie zdziwiona, co i ja Dawn.
- Od początku wydawali mi się oni jakoś dziwnie znajomi, jednak nie miałem pewności, czy też moje podejrzenia są słuszne. W końcu, gdy teraz Diego powiedział nam, że jego ludzie już mają skrzypce, to połączyłem ze sobą to wszystko, co wiemy i wyszedł mi wynik znany jako Zespół R.
- Brawo, głąbie. Zaczynasz się wyrabiać - zachichotała złośliwie Jessie.
- Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem - dodał James.
- Obawiam się jednak, że nic ci z tego nie przyjdzie, bo skrzypce są teraz w naszych rękach - rzekł Meowth, nie ukrywając przy tym satysfakcji.
- I teraz ja na nich zagram, a Ho-Oh będzie mój! - zaśmiała się radośnie Jessie.
Nim zdążyliśmy ją powstrzymać, to Jessie zaczęła grać na skrzypcach. Jak można było przewidzieć, jej gra była tak fałszywa, że musieliśmy sobie zatkać uszy. James i Meowth również to zrobili.
- Och, Jessie! Przydałyby ci się lekcje gry! - zawołał Meowth.
- Przez jakieś następne pięćset lat, bo szybciej się nie nauczy - dodał złośliwie James.
Tymczasem Jessie nie zwracała uwagi na to, że rzępoli niemiłosiernie, rozdrażniając tylko Ho-Oha, który zatrzymał się i zaryczał groźnie.
- Widzicie?! Czapki z głów, jestem mistrzem skrzypiec! Mówcie mi od dzisiaj Miss Paganini! - zaśmiała się radośnie Jessie - Ho-Oh! Teraz masz mnie słuchać, jasne?! Jestem twoją panią!
Pokemon jednak nie zamierzał wcale wypełniać jej rozkazów, a jedynie podleciał bliżej i strzelił w trzech złodziejaszków wielkim promieniem, który uderzył w ziemię pod ich stopami i wystrzelił Zespół R w powietrze. Nasi przeciwnicy poszybowali w powietrze, upuszczając przy tym skrzypce na ziemię.
- AU! To nie fair! Tak się nie traktuje artystki! - krzyknęła załamana Jessie.
- Chyba artystki ze spalonej filharmonii! - warknął złośliwie Meowth.
- To było przecież łatwe do przewidzenia! - dodał James.
- Zespół R znowu błysnął! - wrzasnęła jednocześnie cała podstępna trójka, znikając nam z oczu.
Tymczasem Ho-Oh rozjuszony fałszywą grą Jessie zaczął strzelać w niebo płomieniem ognia, okazując przy tym dziką furię.
- Brawo, Ho-Oh! Brawo! Okaż teraz swój gniew tym głupim i nic nie wartym ludziom!
Obejrzeliśmy się i zobaczyliśmy Diego, który właśnie wyrwał się spod straży Josha Ketchuma oraz profesora, bo biegł radośnie w naszą stroję, pokrzykując głośno.
- Diego, zwariowałeś! On cię zabije! - wrzasnął Ash.
Młodzieniec jednak nie zamierzał go słuchać i stanął tuż przed Ho-Oh.
- Słyszysz mnie?! Jestem twoim nowym panem, a ty masz robić to, co ci każę!
Mówiąc te słowa podniósł on z ziemi skrzypce, po czym zaczął na nich grać. Niestety, nie udało mu się wydobyć z nich pięknej muzyki, a jedynie jeszcze gorsze rzępolenie niż Jessie. W przeciwieństwie jednak do swojej poprzedniczki Diego zorientował się w tym.
- Co się dzieje? Dlaczego one nie graja jak należy?! Przecież kocham muzykę klasyczną! - jęczał przerażony Diego.
Tymczasem Ho-Oh spojrzał na niego groźnie i nim ktokolwiek zdążył go powstrzymać wystrzelił w Diego śmiertelny strumień ognia oraz żaru. Już po chwili z agenta organizacji Rocket pozostał jedynie proch, bo nawet jego kości się spaliły od tego żaru.
- Ale jak to?! - zdziwiła się Dawn - Przecież Pokemony nie mają takiej mocy ognia, aby nią zabić!
- Najwyraźniej legendarne Pokemony mają - powiedział Clemont.
- Świetnie! I co my teraz zrobimy?! - jęknęła Dawn.
- Ho-Oh w szale zaraz zdemoluje cały obóz! - krzyknęła Alexa - Ktoś musi go powstrzymać.
Ash zacisnął pięść i powiedział:
- Ja będę tym kimś.
- Ash, oszalałeś?! On cię zabije! - krzyknęłam przerażona.
- Muszę spróbować, bo inaczej on zabije nas wszystkich i zniszczy cały obóz.
To mówiąc Ash podszedł powoli do leżący na ziemi skrzypiec, które upuścił Diego zanim zginął, podniósł je i spojrzał na Pokemona.
- Nie chcę tobą rządzić, Ho-Oh. Chcę jedynie, żebyś się uspokoił i nie atakował tego obozu ani ludzi, którzy tu są.
Chwilę później Ash zamknął oczy i zaczął grać. Jego gra była jednak o wiele piękniejsza niż gra jego poprzedników. Ze strun skrzypiec poleciała pierwsza część „Jesieni“ Antoniego Vivaldiego. Ho-Oh słysząc delikatną i czystą grę skrzypiec natychmiast się uspokoił, po czym zadowolony usiadł na ziemi przed Ashem i spojrzał na niego przyjaźnie.
- To działa! Udało się! - zawołałam zachwycona.
- Nie mogło być inaczej! - krzyknęła zadowolona Alexa - Przecież wszyscy wiemy, że Ash szczerze kocha muzykę klasyczną.
- Diego ponoć też ją kochał, a Ho-Oh go zabił - zdziwiła się Dawn.
- Najwidoczniej Diego bardziej niż muzykę kochał władzę nad Ho-Ohem, którą ta muzyka może mu dać, dlatego zginął - stwierdziła Alexa.
- Dlatego właśnie zginął, a Ash żyje - potwierdził jej słowa Clemont.
Spojrzałam wówczas z dumą na Asha, który właśnie stał się panem legendarnego Pokemona Ho-Oha.
- Ash zapanował nad legendarnym Pokemonem - powiedział z dumą profesor McFarne, podchodząc do nas - Ale władza jego nie będzie zbyt silna, jeżeli szybko nie rozkaże czegoś Ho-Ohowi, a potem nie odeśle go z powrotem.
- Musi go odesłać? - zapytałam zdumiona.
- Musi, bo inaczej Pokemon wymknie się spod kontroli po wykonaniu zadania i już nikt nad nim nie zapanuje. Ho-Oha można wezwać tylko do jednego zadania na raz, potem musi on wrócić do snu. Tak mówią runy na skrzypcach.
Spojrzałam lekko urażona na profesora.
- Nie powiedział pan nam tego wtedy, kiedy przesłuchiwaliśmy Diego - powiedziałam z wyrzutem.
- Właśnie! Znowu pan zachował coś dla siebie, a miał być pan z nami całkowicie szczery - dodała urażonym tonem Dawn.
Profesor zarumienił się lekko na twarzy.
- Wybaczcie... To po prostu ta jędza skleroza... Czasami tak się zdarza.
***
Profesor szybko powtórzył Ashowi, co musi zrobić, żeby zachować odpowiednią kontrolę nad Ho-Ohem, a mój chłopak natychmiast skorzystał z rad uczonego. Nakazał Pokemonowi naprawić szkody, jakie ten uczynił w obozie, co oczywiście Ho-Oh razem z pracownikami wykopalisk dokonał bardzo szybko. Potem został odesłany do swojej jaskini w górach, które znajdowały się niedaleko ruin Amulen. Po tym wydarzeniu przeszukaliśmy bardzo dokładnie wyżej wspomniane miasto i znaleźliśmy w nim ołtarz do wykonywania rytuału przywoływania Ho-Oha. Znaleźliśmy tam również przedmioty, które zostały skradzione przez Diego i które potem użył Zespół R, żeby wezwać legendarnego Pokemona. Przedmioty te zostały zwrócone profesorowi McFarne’owi razem ze skrzypcami.
Śledztwo zostało oficjalnie zakończone. Oficer Jenny została przez nas i przez profesora powiadomiona o tym, kto jest winny i w jaki sposób do tego doszliśmy, jak i również o tym, że ten człowiek już nie żyje, bo zginął zabity przez Ho-Oha. Wobec takiego obrotu sytuacji Jenny prędko zamknęła śledztwo, a także pogratulowała naszej drużynie rozwikłania tej niezwykle trudnej sprawy.
- No cóż... Skoro śledztwo zostało zakończone, to możemy wracać do domu - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy.
- Mam nadzieję jednak, że zatrzymamy się po drodze u Anabel? - zapytałam radosnym tonem.
Co prawda wiedziałam, iż dziewczyna ta kocha się w Ashu, jednak też wiedziałam, że nie zamierza ona wcale rozbijać mojego związku z nim, więc wizyta u niej wcale nie była dla naszej miłości zagrożeniem. A zresztą prawdziwej miłości nic nie mogło zagrozić, przynajmniej Ash tak uważał, a ja podzielałam jego zdanie w tej sprawie.
- No pewnie! Już przecież dzwoniłem do niej i mówiłem, że możemy ją odwiedzić. Odparła na to, że zaprasza nas serdecznie nawet na kilka dni - powiedział do mnie wesoło Ash.
- Wobec tego na co jeszcze czekamy?! - zawołała radośnie Dawn - Ruszajmy w drogę.
- Jestem za! Kolejna przygoda już na nas czeka! - zaśmiał się wesoło Clemont, któremu widocznie udzielił się radosny nastrój Dawn.
- Popieram. Z przyjemnością poznam waszą przyjaciółkę - powiedziała Alexa, która postanowiła wyruszyć z nami w drogę.
Josh Ketchum zdecydował się pozostać jakiś czas na wykopaliskach, aby móc lepiej poznać profesora McFarne’a, którego zdążył z wzajemnością polubić. Obiecał jednak, że jeśli zostaniemy jakiś czas u Anabel, a on będzie wracał z wykopalisk, to wpadnie się z nami zobaczyć, zanim wrócimy do domu. Zostawiliśmy mu kontakt do naszej przyjaciółki, żeby mógł on do nas zadzwonić, gdy będziemy u niej z wizytą, po czym uszykowaliśmy się w podróż.
Profesor McFarne osobiście przyszedł się z nami pożegnać. Każdemu z nas uścisnął dłoń i powiedział, że zaszczytem dla niego było nas poznać.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy, mój drogi chłopcze.
- Ja również mam taką nadzieję, panie profesorze - odparł Ash.
Później uścisnął on mocno ojca.
- Trzymaj się, tato! Mam nadzieję, że niedługo się znowu zobaczymy.
- Ja również mam taką nadzieję, synku. Jestem co prawda włóczykijem, jednak nie takim, aby zapomnieć o moich jedynych dzieciach.
To mówiąc Josh przygarnął do siebie ręką Dawn i czule pocałował ją w czoło.
- Trzymajcie się, dzieciaki. Już niedługo znowu się zobaczymy, jestem tego pewien.
Z taką nadzieją w sercach ruszyliśmy w kierunku domu Anabel, która obiecała czekać na nas z pysznym obiadem. Na całe szczęście dom naszej przyjaciółki znajdował się dość blisko wykopalisk, dlatego planowaliśmy osiągnąć swój cel w ciągu dwóch, może trzech godzin.
Gdy tak szliśmy zauważyłam, że Ash jest jakiś dziwnie zamyślony.
- Co się stało, Ash? - zapytałam.
- Myślę, Sereno - odpowiedział mój chłopak.
- A nad czym tak myślisz?
- Nad sprawą, którą prowadziliśmy.
- Przecież ona została rozwiązana. Diego za to wszystko odpowiadał i zapłacił za to życiem.
- To prawda, Diego nie żyje, a organizacja Rocket otrzymała od nas solidny cios. Ale wciąż na wolności pozostaje Zespół R, choć tak naprawdę to nie ich się obawiam.
- A kogo się obawiasz?
- Tej całej 009, która o mało nas nie zamordowała. Zastanawia mnie kim ona jest? Ilu ludzi zabiła w ciągu całego swojego życia? Jaka twarz kryła się pod jej maską? I wreszcie... Ten jej głos... Przysiągłbym, że już go gdzieś słyszałem, ale niestety wciąż nie mam pojęcia, gdzie.
- Rozumiem. To musi być dołujące, znać pytanie, ale nie znać na nie odpowiedzi.
- Tak, to prawda, ale wierzę, że wkrótce poznamy odpowiedź. Poza tym 009 to tylko jedna z większych rybek w tym stawie, jakim jest organizacja Rocket. One wszystkie będą sobie pływać swobodnie dopóki na wolności pozostaje największa ryba, Giovanni. On więc musi wylądować za kratkami. Tylko wtedy jego organizacja przestanie istnieć.
Położyłam Ashowi dłoń na ramieniu, spojrzałam mu czule w oczy i powiedziałam:
- Jeszcze go dopadniemy, zobaczysz... Jeszcze go dopadniemy.
Ash uśmiechnął się do mnie i położył dłoń na mojej dłoni.
- Dziękuję ci za wsparcie, Sereno. Dziękuję ci.
- Hej! Ash! Serena! Co wy tam robicie?! - zawołała nas Dawn.
- Długo mamy na was czekać?! - dodała Alexa.
Wtedy dopiero się zorientowaliśmy, że pozostaliśmy daleko w tyle za naszymi przyjaciółmi. Ja i Ash wybuchnęliśmy wówczas bardzo radosnym śmiechem, po czym ruszyliśmy biegiem w stronę Clemonta, Dawn, Alexy oraz Pikachu, Piplupa i Helioptile’a. Biegliśmy w stronę naszej drużyny, jak też i w kierunku kolejnej, niesamowitej przygody, która już na nas czekała.
KONIEC
Kompletnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. A więc jednak Diego był wszystkiemu winien - kradzieże, zabójstwo... I do tego jeszcze był ofiarą szantażu, ale to nie zmieniało faktu, że był po prostu zwykłym draniem, któremu chodziło jedynie o władzę nad Ho-Ohem i wielkie bogactwa. Gdy zginął, to jakoś wcale nie było mi go szkoda. ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście nie mogło zabraknąć naszego przecudownego zespołu R, który jak zwykle "błysnął". I ta Jessie, święcie przekonana o swoim "talencie" muzycznym - jej rzępolenie słyszałam nawet czytając ten tekst i myślałam że odpadną mi uszy. Więc sądzę, że nawet 500 lat nauki by jej nie wystarczyło by zostać dobrym wirtuozem. :)
Plusik za dobre zakończenie, które przeczytało się naprawdę z ogromnym uśmiechem na twarzy, tak jak i całe opowiadanie. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)