niedziela, 14 listopada 2021

Przygoda 124 cz. IV

Przygoda CXXIV

Czarodziejka z Kalos cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Mała Margo biegła radośnie przez ulice swojego rodzinnego miasta, nucąc przy tym pod nosem. Była niesamowicie podniecona, gdyż zbliżał się uwielbiany przez nią coroczny festiwal. Będą podczas niego turnieje, zawody, konkursy oraz wiele innych fantastycznych rzeczy. Ona nie mogła ich przegapić. Przecież co roku je oglądała i czerpała z tego ogromną frajdę. Teraz też chciała to zrobić, a może i nawet wziąć w nich udział. W tym roku wszystko to będzie o wiele bardziej dla niej wyjątkowe, ponieważ jej ojciec, od kilku miesięcy burmistrz miasta, będzie osobiście prowadził festyn. Margo była pewna tego, że będzie wyglądać przy tym wspaniale. Dlatego co jak co, ale nie mogła tego przegapić.
Zamyślona i uradowana tym wszystkim, dziewczynka nie zauważyła, że oto nagle na jej drodze stanęli trzej mali chłopcy w jej wieku, którzy akurat ciągnęli wózek pełen cytryn, na którym znajdowały się też wielki dzban z lemoniadą oraz papierowe kubeczki. Dziewczynka dostrzegła ich dopiero w tej chwili, gdy wpadła na nich z impetem, straciła równowagę i upadła na kolana. Poczuła wówczas ostry ból w obu kolanach, nie miała jednak czasu zbyt długo myśleć o tym wszystkim, ponieważ chłopcy i towarzyszący im Phanpy, Pokemon słonik, wyrazili głośnymi krzykami swojego oburzenia.
- Margo?
- To córka burmistrza!
- Hej! Co ty wyprawiasz?!
Dziewczynka obróciła się w stronę chłopców i zobaczyła, co się stało. Wokół chłopców leżało sporo porozrzucanych cytryn, a sam wózek wyglądał na mocno wgnieciony. Margo zrobiło się strasznie głupio. Znowu bujała w obłokach, przez co nie zauważyła, gdzie idzie i co wokół niej się dzieje. Ojciec nieraz zwracał jej na to uwagę, a ona wiele razy już mu obiecywała więcej uważać, co robi i jak, ale oczywiście znów nawaliła w tej kwestii.
- No i co teraz?! - zawołał ze złości jeden z chłopców.
- Nie będziemy już mogli robić lemoniady, bo popsułaś nas wózek! - dodał ze złością drugi chłopiec.
Margo zmieszana popatrzyła na nich przepraszającym spojrzeniem i rzekła:
- Ja... Ja nie chciałam. Widzicie, bardzo się spieszę...
- I co z tego?! - zawołał wściekle pierwszy z chłopców, podnosząc z ziemi jedną z cytryn - Zapłacisz nam za nasze straty!
Po tych słowach, rzucił cytryną w kierunku Margo. Dziewczynka jęknęła z przerażenia i zamknęła oczy ze strachu, ale nie poczuła uderzenia, choć powinno to się stać. Zdumiona otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą jakiegoś wysokiego chłopaka o czarnych włosach, stojącego plecami do niej. Miał na sobie niebiesko-białą kamizelkę, szare spodnie, niebieskie buty oraz czarny plecak zarzucony na plecy. Jego głowę zdobiła czerwona czapka z daszkiem, dłonie zaś rękawiczki bez palców. W prawej ręce trzymał rzuconą w nią cytrynę. Widocznie złapał ją w ostatniej chwili, zanim ta uderzyła ją w twarz.
- Tylko bez nerwów - powiedział dowcipnym i nieco też zadziornym tonem chłopak, podrzucając cytrynę w dłoni - W końcu mamy festiwal. Powinniśmy mieć radosne nastroje.
- Pika-pika! - zapiszczał stojący u boku chłopca Pikachu.
- Hej! Za kogo się uważasz?! - zawołał wściekły pierwszy z chłopców, który aż się wyrywał do bójki.
- Brać go, Phanpy! Użyj walca! - zawołał drugi z chłopców.
Stojący przy nim Phanpy zapiszczał groźnie, zwinął się w kulkę, po czym ruszył w kierunku nieznajomego i jego Pikachu. Ci jednak nie zamierzali czekać biernie na atak.
- Pikachu, unik! - zawołał czarnowłosy.
Pokemon szybko wykonał polecenie i uniknął ciosu Phanpy‘ego, a następnie wykonał bardzo zwinny skok nad głowami chłopców sprzedających lemoniadę, po czym sprawnie, jakby robił to całe życie, wylądował na kamiennym krużganku jednego z domów. Phanpy zaś, goniąc go, niechcący uderzył w plecy pierwszego z chłopców.
Margo patrzyła na to zdumiona, zaskoczona tym, że ktoś ją broni. Ale walka jeszcze nie była skończona.
- Teraz Stalowy Ogon! - zawołał bojowo czarnowłosy chłopak.
Pikachu zeskoczył zwinnie z krużganku i zaczął wywijać w powietrzu swoim ogonem, który zaczął błyszczeć.
- Phanpy, Akcja! - zawołał drugi z chłopców.
Pokemon podskoczył w górę, ale Pikachu uderzył go Stalowym Ogonem, a Phanpy wylądował na brzuchu pierwszego z chłopców, którego wcześniej sam przez nieostrożność przewrócił. Pikachu zaś wylądował bardzo zwinnie na ziemi w pozycji bojowej.
- Naprawdę czekacie na drugą rundę? - zapytał złośliwie czarnowłosy.
Chłopcy przerazili się, doskonale rozumiejąc, że nie mają z nim szans.
- Nie, naprawdę nie! - zawołał drugi chłopak i dodał, spoglądając na Margo: - Tym razem nie będę cię ośmieszać!
Po tych słowach, złapał swojego oszołomionego Phanpy’ego i rzucił się do ucieczki. Trzeci z chłopców zaś, który dotąd się nie odzywał, podniósł przerażony pierwszego chłopaka i wrzucił go na wózek z cytrynami, po czym ciągnąc go także zaczął uciekać.
- Jedziemy do domu! - zawołał przerażony.
- Popamiętacie oboje! - odgrażał się drugi z chłopaków.
Wkrótce cała trójka zniknęła w uliczkach miasta. Margo wówczas z radością spojrzała na swojego wybawcę, uśmiechając się do niego słodko.
- Dziękuję - powiedziała po chwili.
- Drobiazg - odpowiedział jej wesoło chłopak, a jego Pikachu zapiszczał i zwinnie wskoczył na jego ramię, uśmiechając się do dziewczynki.
Margo wydawał się on niesamowicie uroczy.
- Wszystko dobrze? - zapytał chłopak.
- Tak. Tobie też dziękuję, Pikachu - powiedziała Margo, głaszcząc Pokemona po główce, na co ten zareagował słodkim piskiem zadowolenia.
- Jestem Ash i pochodzę z Alabastii - rzekł po chwili chłopak, chcąc się w ten sposób przywitać - A to jest mój partner, Pikachu.
Margo przyglądała mu się z uśmiechem na twarzy. Ash był bardzo przystojny i sympatyczny, miał takie ładne brązowe oczy i przyjemną czarną grzywkę. Tak na oko mógł mieć czternaście lat i sprawiał bardzo przyjemne wrażenie.
- Jestem Margo - powiedziała dziewczynka - Wy też przyjechaliście tutaj na Festiwal Wiatru?
- No pewnie - potwierdził Ash - Bardzo chciałbym wziąć w nim udział.
- Naprawdę? Ja też.
- To wspaniale. Będziemy się więc oboje dobrze bawić.
- Tak, jestem tego pewna.

***


- I tak właśnie się to zaczęło - powiedziała Margo, kończąc swoją opowieść - Właśnie w ten sposób poznałam Asha.
- To bardzo ciekawe i zarazem tak typowe dla Asha - stwierdziłam dowcipnie - Widzi kogoś w potrzebie i oczywiście zaraz musi mu spieszyć z pomocą. A już zwłaszcza wtedy, gdy jest to jakaś urocza dziewczyna.
- Oj, zaraz tam urocza. Taka urocza w dzieciństwie to ja nie byłam.
- Ale teraz jesteś. I mówię to zupełnie szczerze.
- Dzięki. Mój Hector jest tego samego zdania, ale nie wiedziałam, czy mam mu wierzyć. Bo wiesz, w końcu to mój chłopak i nie wiem, czy jego ocenia jest obiektywna. Ale tobie wierzę na słowo. W końcu po co miałabyś kłamać?
- Aha, a więc on ma na imię Hector?
Margo uśmiechnęła się i lekko spłonęła rumieńcem, opuszczając przy tym wzrok w dół. Chyba zrozumiała, że powiedziała mi nieco więcej aniżeli chciała.
- Tak, zgadza się. On ma na imię Hector. Ładne imię?
- Owszem, chociaż mniej mi się podoba niż Ash - odpowiedziałam.
- Jakoś wcale mnie to nie dziwi - stwierdziła dowcipnie Margo.
Przez chwilę milczałyśmy, patrząc na horyzont, w kierunku którego zmierzał nasz statek i zastanawiając się, co też nas czeka na miejscu.
- Powiedz mi, czym zajmuje się twój chłopak? - spytałam po chwili.
- Jest sekretarzem mojego taty - odpowiedziała Margo - Razem pracują teraz w Wertanii, gdzie mają być wybory, o których ci już mówiłam. A jest nad czym pracować.
- Wiem, wybory to poważna sprawa - zgodziłam się z nią.
- Tak, ale te mimo wszystko są szczególnie trudne - odparła na to dziewczyna, nagle niesamowicie poważniejąc.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo widzisz, ostatni burmistrz Wertanii był liderem partii konserwatywnej i osobą niezwykle surowych zasad. Wybrano go, ponieważ cieszył się szacunkiem, jak również obiecywał wiele dla tego miasta. Niestety, okazało się, że chociaż wiele swoich obietnic spełnił, to jednak prócz tego zamierzał on nawracać całe miasto i rozszerzyć tę działalność na cały region. A jak wiesz, w regionie Kanto dominującą religią jest protestantyzm, a ten lider to niesamowicie ortodoksyjny katolik. Próbował poszerzyć w mieście rolę swego Kościoła, ale oczywiście mu się to nie udało, co on sam odbiera jako grzech śmiertelny. I nie zamierza słuchać nikogo, kto mu radzi, żeby sobie odpuścił i nie próbował być sumieniem całego miasta. Za dużo zainwestował publicznych pieniędzy w rozwój misji szerzenia katolicyzmu w wersji ortodoksyjnej i cóż... Przez to wszystko zabrakło pieniędzy na wiele innych rzeczy i żeby nadrobić zaległości, podniesiono podatki od cukru i kilku innych produktów. Wszystko to sprowadziło inflację i wzrost bezrobocia w całym mieście. Dodatkowo, jakby tego było mało, zaczęto dyskryminować ludzi żyjących ze sobą bez ślubu. Mają trudności w znalezieniu pracy i inne takie. No i jeszcze chcą wprowadzić pełen zakaz aborcji. Wszystko to doprowadziło do tego, że miasto ogarnęła jedna wielka walka polityczna. Zwolennicy burmistrza i jego przeciwnicy ścierają się ze sobą coraz okrutniej. Podobno dochodziło nawet do starć na ulicach.
Słuchałam z uwagą słów Margo, będąc przy tym zdumioną, jak poważnych słów ona używa. Jak mało dziewczyn w jej wieku potrafi się tak wysławiać. Widać było aż nadto wyraźnie, że musi być to córka polityka, która posiada ogromną wiedzę w zakresie politycznym, jak również z polityką musiała mieć chyba od swoich najmłodszych lat styczność. Przyznam, że chociaż starsza od niej, czułam się w tamtej chwili jak dziecko słuchające wykładów dorosłego politologa, gdyż sama może nie jestem jakaś głupia, ale mimo wszystko jednak nie posiadałam nie tylko aż takiej wiedzy, ani też umiejętności wysławiania się językiem politycznym. Bardziej jednak interesowało mnie to, o czym ona mówi, a było to niesamowicie ciekawe i zarazem też niepokojące.
- Widzę, że w Wertanii nie dzieje się ostatnio dobrze - powiedziałam - Ale muszę ci powiedzieć, że jestem naprawdę zdumiona. Jakiś czas temu byliśmy w Wertanii i nie widzieliśmy tam żadnych starć na ulicach.
- A kiedy tam byliście? - zapytała Margo.
- Kiedy była ta sprawa z Zodiakiem.
- Aha, no to już wszystko jasne. Wtedy jeszcze wszyscy byli bardziej przejęci sprawą tego mordercy i nie bardzo chcieli wywracać miasta do góry nogami. Już wtedy były w tym mieście poważne problemy, ale nie do tego stopnia, aby się ludzie tłukli ze sobą na ulicy. Poza tym sprawa Zodiaka ich wszystkich tak bardzo zaniepokoiła, że jakoś wszyscy się zsolidaryzowali. A po niej znowu sobie zaczęli skakać do gardeł.
- Jakie to typowe - mruknęłam ze złością - W obliczu wspólnego zagrożenia potrafią się ze sobą zgodzić, ale jak już się uspokoi, to zaraz nawzajem zaczynają być sobie nawzajem wrogami.
- Tata mówi, że czasy się mogą zmienić, ale mimo wszystko pewne rzeczy w naszym świecie się nie zmieniają i na zawsze już pozostaną takie same - rzekła do mnie ponuro Margot.
- Twój tata to mądry człowiek. Czy on też kandyduje na burmistrza?
- Tak, choć ma chwilowo najmniejsze poparcie, bo należy do partii centralnej, a jak wiadomo, takie partie obrywają najwięcej od lewicy i od prawicy.
- A kto ma największe poparcie?
- Partia liberalna. Ale partia konserwatywna pozyskała sobie mimo wszystko dość sporo zwolenników, chociaż tata uważa, że te sondaże na temat poparcia dla nich są mocno przesadzone i możliwe, iż nawet sfałszowane, żeby zniechęcić do udziału w głosowaniu liberałów. Ale nie z nimi te numery. Ich przywódca jest też niesamowicie zawzięty, podobnie jak obecny jeszcze chwilowo burmistrz.
- A zatem zapowiada się pojedynek równie zawziętych przeciwników.
- No właśnie. Tata, kiedy ostatnio z nim rozmawiałam, pisał mi, że będzie się wiele działo. Hector zaś jest pewien, że mimo wszystko na pewno wygrają i nie ma się czego obawiać, bo przecież po tym wszystkim, co zrobili obecni rządzący, po prostu niemożliwe jest to, aby wygrali. Chyba, żeby sfałszowali wyboru, ale nie takie rzeczy już się przecież działy.
- A co uważa twój tata?
- Że Hector jest niepoprawnym optymistą i nie należy lekceważyć swojego przeciwnika, nawet jeśli jest to stary i nawiedziony fanatyk. Mimo wszystko ma on swoich zwolenników i należy się z tym liczyć.
- Zgadzam się z nim. Ja i Ash też coś o tym wiemy, że co jak co, ale nie wolno nigdy nikomu lekceważyć przeciwnika. Nawet jeśli jest się na tyle dobrym w walce ze złem, że się pokonało każdego wroga.
- I bardzo mądrze. Ash i ty jesteście super detektywami i wiele czytałam już o waszych sukcesach, ale nigdy nie wolno lekceważyć przeciwnika. Nawet, jeśli się jest Sherlockiem Ashem.
- Otóż to. Jestem tego samego zdania, ale Ash...
- On lekceważy przeciwników? Jakoś mi to do niego niepodobne.
- Nie, źle mnie zrozumiałaś. On nie lekceważy nikogo, ale mimo wszystko jest niekiedy zbyt pewny siebie, a zwłaszcza wtedy, gdy odnosi sukcesy jeden po drugim.
- Ach, to nic takiego - powiedziała Margo, śmiejąc się przy tym lekko - Jeśli mu się zawsze wszystko udaje, to przecież powinien wierzyć w siebie i mieć wiarę w swoje siły.
- Wiesz... Z tym, że zawsze mu się wszystko udaje, to nie powiedziałabym. Nie raz już tak było i pewnie nieraz jeszcze będzie, że oboje zawiedziemy osoby, które na nas liczą. To chyba nieuniknione.
- Tak, ale to też nie jest zbyt ważne. Moim zdaniem o wiele ważniejsze jest to, że się nigdy nie poddajecie i zawsze dbacie o to, aby... Jak wy to mówicie?
- O to, żeby tego zła mniej było na świecie - podpowiedziałam Margo.
- No właśnie. Ja tam nie chcę mądrzyć, bo znawcą nie jestem, ale tak moim zdaniem, to wy oboje doskonale sobie dajecie radę w tym, co robicie.
- Dziękuję. Miło mi to słyszeć.
- A mnie miło mówić. Uważam, że na was po prostu nie ma mocnych. Co byście sobie nie postanowili, zawsze w końcu wam się musi udać.
- Tak... W końcu... To odpowiednie słowo. Zawsze nam w końcu wychodzi. A niekiedy mogłoby szybciej.
Parsknęłam śmiechem, ubawiona swoim własnym stwierdzeniem.
- Zaczynam zrzędzić jak stara baba. Wybacz, Margo. Czasami za bardzo się narzeka na to wszystko, co się wokół nas dzieje i na co nie mamy wpływu. A to, co  mi powiedziałaś na temat wydarzeń w Wertanii jeszcze bardziej mnie zasmuciło. Coś mi mówi, że szykują się ciężkie czasy.
- Spokojnie, konserwatyści nie przejdą w kolejnych wyborach - powiedziała pewnym siebie tonem Margo - Tata uważa, że nie mają na to szans. Nie po tych żałosnych reformach, jakie wprowadzili w mieście. Przecież ich działalność jawnie ogranicza swobody obywatelskie, z jakich zawsze słynął nasz kraj. Nie ma szans więc na to, aby wygrali.
- Ale przecież sama powiedziałaś, że mają swoich zwolenników i ci ścierają się ze zwolennikami liberałów na ulicach.
- Tak, ale zaczęli to robić dopiero niedawno, gdy zaczęły się zbliżać wybory. Poza tym, jacy to są niby zwolennicy? Grupa oszołomów w podeszłym wieku, która wiecznie tylko narzeka na to, jak beznadziejna jest współczesna młodzież, grupy religijne i jedynie ci młodzi, którzy dostali na dzień dobry nieco pieniędzy od miasta za to, że raczyli doczekać się niedawno potomków. Zatem niewielka liczba zwolenników. Zaledwie 25% populacji całego miasta. Jak widzisz, trochę mało. Próby rozszerzenia działalności partii też się nie powiodły. Znaczy w innych miastach mają oni swoich zwolenników i swoich przedstawicieli, ale za mało, aby stanowili oni jakąś realną siłę polityczną.
Słuchałam Margo z uwagą, zachwycając się ponownie, jak pięknie potrafi się ona wysławiać na tematy, o jakich wielu jej rówieśniczek powiedziałoby, że są one nudne i nie warto tracić na nie czasu. Dodatkowo jeszcze poczułam pewną swego rodzaju ulgę po tym, co usłyszałam. Jako osoba o raczej postępowym podejściu do życia nie byłam nigdy zwolenniczką konserwatystów, a wręcz uważałam zawsze konserwatyzm za coś niesamowicie szkodliwego dla kraju i ludzkości. Nie żebym nie miała szacunku do tradycji, ale uważam, że są tradycje i tradycje. Jedne były warte uwagi i kultywowania, inne z kolei były na tyle żałosne, iż myślenie o nich sprawiało wręcz ból, podobnie jak świadomość, że w XXI wieku mogli istnieć jeszcze ludzie konserwy, którzy takie szkodliwe dla ludzkiej godności tradycje mogli uważać za świętość i nie pozwalali ich ruszać. W ogóle, kto nie idzie do przodu, ten się cofa. A konserwatyści umieją tylko stać w miejscu wtedy, gdy inni idą przed siebie, w efekcie pozostają w tyle, aż w końcu zaczynają się cofać. A już zwłaszcza dotyczy to środowisk konserwatywnych podpierających swoje poglądy na fundamentach religijnych. Ci zdecydowanie byli najgorsi i przetłumaczyć im cokolwiek było chwilami praktycznie niemożliwe. A ze słów Margo wynikało, że z kimś takim właśnie ma do czynienia jej ojciec. No cóż... Czekała go ciężka z nimi przeprawa.
- Czyli nie uważasz, że mają szansę na to, aby wygrać te wybory? - zapytałam po chwili.
- Oczywiście, że nie - odpowiedziała mi Margo - Nie ma takiej opcji.
- No, a ci zwolennicy konserwatystów bijący się na ulicy z liberałami?
Margo parsknęła śmiechem, słysząc moje pytanie i odparła:
- Wiesz, kim oni są? Te ich bojówki? Zwykli kibice piłkarscy i inne łobuzy uzbrojone w kije do baseballa i kastety. Wielcy mi obrońcy zasad moralnych. I tak przynieśli oni konserwatystom więcej szkody niż pożytku. Partia się zorientowała w tym i odwołała ich działalność, a publicznie potępili ich i odcięli od nich raz na zawsze, ale i tak mimo wszystko bójki na ulicach się zdarzają, jednak oficjalnie już nie za zgodą władz.
- Aha, bo nieoficjalnie dalej ich popierają?
- Tak podejrzewają tata i Hector. A ja się z nimi zgadzam. Uważam, że nie ma powodu do obaw.
- Obyś miała rację.
Margo uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, jakby chciała mi poprawić humor i po chwili dodała:
- Wiesz, może zmienimy już temat? Polityka mnie interesuje, ale nie do tego stopnia, aby wiecznie o niej rozmawiać. Poza tym jest to temat raczej przykry, a zwłaszcza w obecnych czasach.
- Masz rację - zgodziłam się z nią - Pomówmy o czymś innym.
- No właśnie. Może mi coś opowiesz o swoim ślubie? Jak wyglądał?
Zachichotał rozbawiona tym pytaniem i powiedziałam:
- Wiesz, jak to ślub. Ja i Ash wzięliśmy ślub w urzędzie stanu cywilnego, ale sami napisaliśmy sobie słowa przysięgi małżeńskiej. To znaczy wygłosiliśmy tę tradycyjną, ale prócz tego swoją własną, dodatkową.
- Jak w „Love Story”?
- Dokładnie. Widzę, że znasz ten film.
- Pewnie, że znam. Trudno go nie znać. Kocham piękne filmy o miłości. A ten jest jednym z najpiękniejszych.
- A wesele jakie było?
- Przepiękne. Byli tam wszyscy nasi bliscy i przyjaciele, bawiliśmy się ze sobą doskonale, tańczyliśmy, śpiewaliśmy piosenki. Było wspaniale.
Margo westchnęła zadowolona i objęła się rękami za prawe kolano, lekko wyginając się do tyłu na ławce, na której siedzieliśmy.
- Ach, jak pięknie to wszystko brzmi. Naprawdę pięknie. Bardzo bym chciała mieć kiedyś takie wesele. I oczywiście, żebyście ty i Ash byli na nim honorowymi gośćmi.
- Spokojnie, na pewno takie będziesz miała - odpowiedziałam jej wesoło - I będziemy sobie jeszcze wesoło na nim tańczyć i zaśpiewamy ci niejedną piosenkę weselną.
Po tych słowach zanuciłam sobie delikatnie:

Wesele! Hej, wesele!
Hej, wesele tańcowało.
Grało i śpiewało ile tchu.
Dla tego weseliska było ziemi mało
I nawet nieba mało było mu.

Margo uśmiechnęła się wesoło na znak, że dobrze zna tę piosenkę i zaraz do mnie dołączyła, śpiewając wraz ze mną:

Wesele! Hej, wesele!
Hej, wesele tańcowało.
Grało i śpiewało ile tchu.
Dla tego weseliska było ziemi mało
I nawet nieba mało było mu.


- Hej, a co wam tak wesoło? - usłyszałyśmy wesoły głos Asha.
Mój ukochany podszedł do nas, oczywiście z wiernym Pikachu na ramieniu.
- A bo widzisz, omawiamy sobie sprawę przyszłego ślubu Margo, kochanie - odpowiedziałam mu czule.
- Ślubu? To ty zamierzasz wyjść za mąż, Margo? - zapytał wesoło Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- No, jeszcze nie teraz - zachichotała dziewczyna - Wszystko w swoim czasie.
- I bardzo słusznie. Najpierw pełnoletność, a potem ślub - stwierdził mój mąż - Ja i Serena czekaliśmy na wzięcie ślubu do tego właśnie czasu i...
- I wyglądacie oboje kwitnąco - powiedziała radośnie Margo - Jakbyście się dopiero poznali i pokochali.
- Bo dbamy każdego dnia o naszą miłość - stwierdziłam - Uważam, że to jest podstawa w każdym związku. Gdyby ludzie częściej o tym pamiętali, to być może więcej z nich dałoby się uratować.
- Być może - pokiwał potakująco głową Ash.
Zapadła chwila milczenia, podczas której cała nasza trójka zaczęła przyglądać się biegającym wokół nas Pikachu i Buneary, ganiających za sobą wesoło i lekko droczących się ze sobą.
- Słodziaki z nich - powiedziała zachwyconym głosem Margo.
- I jakie kochane - dodałam - Nie trzeba im wiele do szczęścia. I tak łatwo im przychodzi wyrażać uczucia. Wielu ludzi miewa z tym problemy.
- Ale wy chyba nie.
- My również je mieliśmy.
- Nie wierzę.
- Serio mówię. Ja i Ash byliśmy pod tym względem nieśmiali i długo się przed wyznaniem miłości wahaliśmy.
- To niemożliwe. Trudno mi w to uwierzyć. Ash, który zawsze był taki śmiały i odważny, miałby się wstydzić wyznać miłość ukochanej?
To mówiąc, Margo spojrzała z zadziornym nieco uśmiechem na Asha, który lekko się zarumienił i powiedział:
- Wiesz, można być odważnym w bitwach i jednocześnie bardzo nieśmiałym w kwestii własnych uczuć. Jedno wcale nie zaprzecza drugiemu. Uczucia to nie jest coś tak prostego jak bitwa Pokemonów. Jeśli nie masz pewności, co ukochana osoba do ciebie czuje, możesz swoim wyznaniem zepsuć między wami relacje i co wtedy? Jeżeli masz pewność, że ta osoba też cię kocha, to wtedy wszystko dobrze. Bierz Taurosa za rogi i mów, co czujesz. Ale jeśli tej pewności nie masz, a bardzo rzadko się ją tak naprawdę posiada, to wtedy ryzyko zawsze istnieje, a to ryzyko sprawia, że nie umiesz zrobić kroku w stronę własnego szczęścia.
- Rozumiem. A więc tak to wygląda... - powiedziała Margo zamyślonym tonem - To mówisz, że nieśmiałość w miłości wcale nie oznacza braku odwagi jako takiej?
- To właśnie mówię.
- To dobrze. Bo ja też byłam nieraz nieśmiała w kwestii własnych uczuć i już się bałam, że to oznaka tchórzostwa. Dobrze, że tak nie jest.
- To prawda - zgodziłam się z nią.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, ponownie z wielką radością przyglądając się Pikachu i Buneary w ich zabawnych zalotach.
- Jak się ma Cleo? - zapytałam Asha po chwili.
- Już lepiej. Wciąż ma jeszcze problemy z samodzielnym chodzeniem, bo jej rana jest jeszcze dość dokuczliwa, ale lekarz jest dobrej myśli. W porę dostała od nas pomoc, poza tym rana nie była zbyt głęboka i dlatego uważa, że wyjdzie z tego w ciągu paru dni. Oczywiście jeszcze jakiś czas będzie osłabiona, ale to nic takiego i z czasem odzyska pełnię sił.
- To dobrze, bo bardzo się o nią martwiłam.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze. Skoro lekarz jest dobrej myśli, to i my powinniśmy się tego trzymać.
- Chyba tak, ale wiesz, jak to jest z tymi lekarzami.
- Wiem, różnie z nimi bywa. Ale to jest dobry lekarz, przynajmniej tak uważa   o nim kapitan. A Anabel wyczułaby, gdyby ten doktorek kręcił albo kłamał. Wiesz o tym, że ona to potrafi.
- Skoro tak, to chyba powinniśmy być pewni jej powrotu do zdrowia.
- Oczywiście. No, a zmieniając temat, to słyszałem od kapitana, że dzisiaj ma się odbyć konkurs karaoke. Chcesz wziąć w nim udział?
- Chętnie. Wiesz, że lubię takie zabawy. A ty w nim weźmiesz udział?
- A i owszem, wezmę. A ty, Margo?
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, poprawiła sobie lekko mały niesforny kosmyk włosów, który opadał jej na czoło i odpowiedziała:
- Nie, raczej nie. Nie wiem, czy mam dość odwagi, żeby to zrobić. Nie, lepiej nie. Wolę was podziwiać na scenie i wam kibicować.
- Na pewno? Nie chcesz mimo wszystko wziąć w tym udział? - zapytałam.
- Nie, naprawdę wolę nie. Obawiam się, że tylko bym się zarumieniła i nie mogła z siebie wykrztusić z siebie jakiegokolwiek słowa.
- No dobrze, jak chcesz. Ale miło nam będzie, jeśli będziesz nam kibicować, jak na to obiecałaś.
Margo uśmiechnęła się do nas radośnie, ponownie poprawiła sobie opadający jej na czoło niesforny kosmyk włosów i powiedziała:
- Oczywiście, obiecuję wam to z przyjemnością.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Od poprzedniej akcji minął tydzień we względnym spokoju i bez żadnej akcji ze strony sił zła. Rozbudziło to spokój w sercach wszystkich trzech czarodziejek, a jednocześnie też niepokój w sercu Luny, która uważała, że takie zachowanie ze strony królowej Domino i jej ludzi wcale nie oznacza spokoju, tylko szykowanie się do ataku na nich. Ataku podstępnego i bezwzględnego.
- Jestem pewna, że to tylko kwestia czasu, aż znowu nas zaatakują - rzekła z niezwykłą powagą - Nie możemy stracić czujności, ponieważ jeśli to zrobimy, to oni zaatakują.
- A jeśli jej nie stracimy, to nie zaatakują? - zakpiła sobie lekko Misty.
- Nie, ale wtedy zawsze będziemy przygotowani do odparcia ataku - odparła na to Luna - A w czasie wojny chyba to jest najlepsze wyjście z sytuacji.
- Czyli toczymy jakąś wojnę? - zapytała Misty.
Dawn westchnęła głęboko, z lekkim politowaniem i powiedziała:
- Proszę cię. Ile razy już ci to tłumaczyliśmy, że walczymy z siłami zła i przy okazji też szukamy księżycowej księżniczki Serenity.
- Tak, pamiętam. I jeszcze sześciu księżycowych kryształów, z których mamy potem stworzyć Srebrny Kryształ, którego moc zdołamy wykorzystać do obalenia królowej Domino i pokonania jej armii. Dobrze o tym pamiętam.
- Więc dlaczego zadajesz takie dziwne pytania i się wypytujesz, co robimy i po co?
- Nie o to mi chodzi, tylko nie rozumiem, dlaczego siedzimy tutaj i czekamy i nic więcej nie robimy? Czekamy jedynie na to, aby nas zaatakowali.
- A co twoim zdaniem powinnyśmy robić? - zapytała Luna.
- Jak to, co? Odnaleźć to ich królestwo zła i zaatakować je - odpowiedziała jej bojowym tonem Misty - Skopać im wszystkim tyłki i obalić tę królową jak jej tam.
Luna westchnęła delikatnie, po czym odparła:
- Gdyby to było takie proste. Gdybyśmy teraz weszły do królestwa królowej Domino, to byśmy bardzo łatwo wszystkie po kolei zginęły. Teraz nie mamy szans z jej armią. Tylko wszystkie razem, wspierane mocą księżniczki Serenity oraz tego Srebrnego Kryształu, który dla niej szukamy, możemy wygrać. Teraz byśmy tylko niepotrzebnie poginęły.
- W takim razie, na co jeszcze czekamy? Szukajmy Srebrnego Kryształu, tej księżniczki oraz pozostałych czarodziejek. Co nam stoi na drodze?
- W tym właśnie sęk. Nie wiem, gdzie one mogą być. Zwiedziłam całe miasto wzdłuż i wszerz, ale nie wyczuwam w żadnej osobie, która tutaj mieszka, mocy ani Czarodziejki z Wenus, ani Czarodziejki z Jowisza. Wynika z tego, że nie mieszkają one w tym mieście, ale nie wiem, gdzie mogą być.
- Wobec tego powinniśmy poszukiwać ich w innych miastach.
- Ale w których? Nie możemy przecież przeszukiwać wszystkich miast po kolei.
- Lepiej więc siedzieć tutaj i czekać?
- Mogłabym wyruszyć do innych miast i zacząć je sprawdzać, ale boję się to zrobić, bo wtedy zostaniecie sami i co się stanie, jeśli wtedy zaatakuje was jakiś wróg? Nie będę wtedy w stanie was wesprzeć.
- Tak, masz rację. Musimy więc tylko siedzieć tutaj i czekać - odpowiedziała na to Dawn - Chyba rzeczywiście nie mamy innego wyjścia. Chociaż zgadzam się z Misty w tym, że takie czekanie na niebezpieczeństwo jest bardzo ryzykowne i też nie bardzo chce mi się to robić.
- Mnie też, ale póki co nie mamy innego wyjścia. Musimy czekać na kolejny ruch przeciwnika, chociaż i mnie się to nie podoba.
Po tych słowach, skierowała swoją głowę w kierunku Sereny, która podczas tej rozmowy ani razu się nie odezwała.
- A ty co sądzisz o tym wszystkim, Sereno?
Dziewczyna na początku jej nie usłyszała. Zbytnio była wówczas pogrążona we własnych myślach. Wciąż w głowie miała wspomnienie tego uroczego oraz tak bardzo tajemniczego Tuxido, niezwykle odważnego wojownika w masce, który ją i jej przyjaciółki już dwukrotnie uratował od niebezpieczeństwa. Do tego jeszcze tak czule ją pocałował i to jak cudownie. Po prostu ją oszołomił. Nie umiała przestać o nim zapomnieć. Wiedziała oczywiście doskonale, że pokochanie kogoś takiego nie było w porządku wobec Asha, jej serdecznego od najmłodszych lat przyjaciela, ale mimo to nie umiała jakoś nic poradzić na to, że jej serce zabiło mocniej dla tego tajemniczego człowieka w masce, swojego obrońcy. Ten ich wspólny pocałunek był po prostu cudowny. Dlaczego jednak Tuxido to zrobił i skradł jej buziaka, do tego razem z sercem? Dlaczego musiał jej we wszystkim namieszać i sprawić, że zwątpiła w swoje uczucie do Asha? Czy może raczej wcale nie zwątpiła w nie, co po prostu jej serce zostało rozdarte. Z jednej strony wciąż była wierna swojemu pierwszemu uczuciu, czyli temu do Asha, z drugiej wszak czuła też coraz silniejsze uczucie do Tuxido, tego tajemniczego człowieka w masce, który ją już dwa razy ratował. Nie bała się go, w końcu Luna czuła w tym osobniku kogoś, kto wspiera ich sprawę i komu można zaufać. Jednak nie chciała jej powiedzieć, kim on tak naprawdę jest oraz jakie ma zamiary, oprócz wsparcia dla ich sprawy. Stwierdziła tylko, że na wszystko przyjdzie czas i wtedy wszystko jej powie, ale jeszcze nie teraz. Serena musiała zaakceptować tę decyzję, choć tak bardzo chciała wiedzieć, kim jest Tuxido i dlaczego zakrywa swoją twarz maską. Łatwiej byłoby jej czuć coś do kogoś, kto nie jest jej nieznany i o kim wie coś więcej niż tylko to, że jest i że im pomaga.
Nad tożsamością tego całego Tuxido, Serena wiele razy się zastanawiała. Nie umiała jednak niczego sensownego w tym zakresie wymyślić. Nie umiała poznać w jego zachowaniu kogoś, kogo dobrze zna. Widocznie jego postać także otaczała jakaś magiczna aura nie pozwalająca poznać komuś jego tożsamości. Kim zatem on był? Serena zauważyła, że posiada on u swego boku Pikachu, który pomagał mu w walce. Podobnie jak Ash. Czyżby oni obaj byli jedną i tą samą osobą? Nie, przecież tego rodzaju Pokemon wcale niczego nie oznacza. Ona sama widziała w tym mieście z kilku chłopaków posiadających Pikachu. Zatem to jeszcze żaden dla nich dowód. Wzrost i czarne włosy też by pasowały do Asha, ale ilu chłopaków posiada te cechy? Resztę możliwości rozpoznania go uniemożliwiała ta magiczna aura, która również ją i jej przyjaciółki osłaniała przed zdemaskowaniem. Dlatego nie miała co zgadywać, kim jest Tuxido, gdyż z powodu owej magii było to wręcz niemożliwe.
- Sereno, słyszysz nas? - zapytała Luna.
Dziewczyna wyrwała się ze swojego zamyślenia i spojrzała z uwagą na swoją kocią przyjaciółkę, wzdychając delikatnie i mówiąc:
- Przepraszam cię, Luno. Zamyśliłam się nieco.
- Chyba nawet wiem, na czyi temat - zachichotała Misty - Tuxido zawrócił jej w głowie.
- Że słucham? - zapytała Serena z lekkim oburzeniem.
- No weź, przecież odkąd tylko go ostatnio zobaczyłaś, nie możesz przestać o nim myśleć. Widzę to po tobie. Ciągle się tylko tak tajemniczo uśmiechasz, potem zaś zamyślasz i nie da się z tobą o niczym rozmawiać. Wiem dobrze, co oznacza to wszystko. Po prostu się zakochałaś w Tuxido.
Misty była tym wyraźnie ubawiona, jednak Dawn wcale nie było do śmiechu. Spojrzała z lekką złością na Serenę i zapytała:
- Czy to prawda?
- Może tak, może nie - odpowiedziała z lekką złością w głosie Serena - A co ciebie to obchodzi?
- Wiele, bo przecież obiecałaś mi kiedyś wyjść za mojego brata i zostać moją szwagierką. Już o tym zapomniałaś?
Serena zarumieniła się lekko ze wstydu. Doskonale pamiętała o tej obietnicy i  bardzo chciała ją spełnić, jednak teraz nie wiedziała, co powinna zrobić. Kochała wciąż Asha i to bardzo mocno, ale też Tuxido zawrócił jej w głowie. Co powinna zrobić? Nie wiedziała tego. Powiedziała to wszystko Dawn, przepraszając za swoje dziwaczne uczucia, nie zrozumiałe nawet dla niej samej.
- Uważam, że niepotrzebnie wzdychasz za tym całym Tudixo. Przecież nawet nie wiesz, kim on jest i nic nie wskazuje na to, abyś miała to wiedzieć. Chcesz się ciągle kochać w kimś takim? I co ci przyjdzie z takiej miłości?
- Ale może z czasem kiedyś się tego dowie i wtedy...
Dawn spojrzała groźnie na Misty, która urwała w pół słowa.
- Dobrze wiem, o co ci chodzi. Sama się kochasz w Ashu i chciałabyś, żeby on był twoim chłopakiem. Dlatego ją chcesz zachęcać do tego, aby kochała tego całego Tuxido. Ale możesz zapomnieć o tym. Serena mi coś obiecała. Poza tym Ash ją kocha.
- Naprawdę? To czemu jeszcze nie są parą?
- Bo oboje są bardzo nieśmiali w miłości.
- Tak? To wielka szkoda. Ja zamierzam być śmielsza.
- Nawet nie próbuj.
- Przestańcie! - zawołała ze złością Serena.
Spojrzała wściekłym wzrokiem na obie swoje przyjaciółki i dodała:
- Zapomniałyście, że ja tu jestem? To ja będę decydować, z kim będą chodzić, a z kim nie. To nie wasza sprawa, tylko moja. A jeśli chodzi o Asha, to on sam też będzie o tych sprawach decydować.
- Uważam, że te wszystkie rozmowy są nic nie warte i niepotrzebne - rzekła na to wszystko Luna poważnym i groźnym tonem - Czarodziejki, wstyd mi za was. W obliczu takiego zagrożenia, jakie nam wszystkim grozi, wy umiecie się tylko wykłócać i to jeszcze o jakieś bzdury? Zapomniałyście już o waszej misji? Ona jest teraz najważniejsza. Wszystkie inne sprawy muszą więc odejść na dalszy plan, a przynajmniej na jakiś czas. Jak już pokonamy królową Domino, wtedy będziecie się mogły kłócić o co tylko chcecie. Ale póki co, zapanujcie nad sobą. Musicie być w każdej chwili gotowe do walki. Nie wolno się wam kłócić. Rozumiecie?
Luna przemawiała tak poważnie i groźnie jednocześnie, że Czarodziejki się zmieszały, nie wiedziały, co powiedzieć, a potem przeprosiły siebie nawzajem za to, co zrobiły i obiecały więcej się nie kłócić. Serena jednak dalej się przejmowała problemami swojego serca i czuła się z tego powodu naprawdę okropnie.

***


Następnego dnia w szkole odbywały się próby do przedstawienia teatralnego, w którym Ash i Serena mieli wziąć udział. Przedstawienie było adaptacją słynnego filmu animowanego „Szept serca”, który oboje uwielbiali i dlatego z prawdziwą przyjemnością brali udział w przedstawieniu, odgrywając w nim główne role, czyli Seiyiego i Shizuku. Teraz zaś stali oboje na scenie i odgrywali jedną z najlepszych scen w tym filmie, w której nasza para jest w pokoju Seiyiego i śpiewała wspólnie piosenkę „Country round”, a zwłaszcza robiła to Serena, ponieważ Ash głównie jej wtedy przygrywał na skrzypcach, choć chwilami też dołączał do swojej uroczej koleżanki, patrząc na nią przy tym czułym i rozmarzonym wzrokiem. Kiedy tak słodko śpiewała, wydawała mu się jeszcze piękniejsza i bardziej urocza niż dotąd. Mógłby jej tak słuchać i słuchać. Sprawiało mu to naprawdę ogromną radość, jak również napełniało jego serce radością. Wiedział, że czuje coś do niej i jest to uczucie zdecydowanie silniejsze od zwykłej przyjaźni. Był zakochany w Serenie i nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie umiał jednak jej tego powiedzieć wprost, ponieważ nie miał pewności, co ona do niego czuje. Być może tylko go lubiła, a jego wyznanie potraktuje jak zniszczenie ich przyjaźni? Tego nie chciał i dlatego wolał siedzieć cicho i słuchać dalej jej cudownego śpiewu, który z każdą chwilą go czarował coraz mocniej i mocniej. Zwłaszcza, że oboje wręcz uwielbiali piosenkę „Country round” oraz film, z którego ona pochodziła. Dlatego wspólne śpiewanie tego utworu było dla niego naprawdę ogromną przyjemnością, którą to mógłby kontynuować jeszcze bardzo długo, aż oboje zmęczyliby się całkowicie i nie byli wstanie ani grać, ani śpiewać.
Jednak wszystko, co dobre, musi dobiec kiedyś końca, dlatego w końcu się zakończyły ich próby do przedstawienia i musieli przestać śpiewać i grać.
- Byliście doskonali - powiedziała reżyserka teatru szkolnego - Ta scena nam się udała. Inne też wyszły super. Tylko tak mi grajcie podczas przedstawienia, a wszystko będzie dobrze. Zobaczycie, to będzie wielki hit.
Kobieta była pełna zapału, wierzyła w sukces swojego przedstawienia i w to, że będzie on czymś na wielką skalę. Wierzyła w to, że jej uczniowie dadzą sobie radę i będą się przy tym bawić równie mocno, jak ona sama. Bo ona doskonale się bawiła podczas reżyserowania przedstawienia i chciała, żeby jej uczniowie czuli coś podobnego. W końcu sztuka uszlachetnia, jak również daje wiele radości. A ona chciała, aby jej podopieczni byli dzięki sztuce lepszymi ludźmi i umieli dzięki niej czerpać radość z życia. Oczywiście w przypadku Asha i Sereny udało się jej to i to bez większego trudu, gdyż oboje od dziecka kochali sztukę, kochali zabawne i wesołe przedstawienia i zawsze chętnie brali w nich udział. Czuła, że mają oni naprawdę bardzo dobre zadatki na świetnych aktorów i nie można zmarnować tego talentu.
Tymczasem Serena nie miała za bardzo czasu, aby myśleć o przedstawieniu. Wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia z powodu tego, co czuła. Wiedziała, że w ten sposób krzywdzi Asha i powinna wyrzucić ze swojej pamięci Tuxido, ale to nie było takie proste. Wspomnienie tego zamaskowanego młodzieńca nie dawało jej spokoju. Sprawiało, że czuła się winna i nie mogła w pełni cieszyć się tym, co ona i Ash robili podczas przedstawienia. Oczywiście cieszyło ją wspólna zabawa z Ashem, ale mimo wszystko poczucie winy z powodu uczucia do Tuxido sprawiała, że nie umiała czerpać z przedstawienia takiej radości jak kiedyś.
- Sereno, jak ci się podobało? Czy dobrze grałem? - zapytał Ash, kiedy oboje już zostali sami na scenie.
- Tak, wspaniale - odpowiedziała mu słodko Serena, delikatnie się przy tym uśmiechając.
Próbowała pod tym uśmiechem ukryć swoje zakłopotanie tym wszystkim, co się działo w jej sercu. Nie chciała, aby Ash to dostrzegł, żeby poczuł się w jakiś sposób urażony jej zachowaniem. Nie zasługiwał przecież na to.
- Wszystko w porządku? - zapytał Ash, a jego Pikachu zapiszczał pytająco.
Obaj doskonale wyczuli, że dziewczynie coś dokucza i coś jest z nią nie tak. To się dało wyczuć, pomimo usilnych starań Sereny, aby ukryć swoje uczucia, czy raczej ten galimatias uczuć, jaki miała w sercu. Dziewczyna poczuła wówczas, że musi szybko coś wymyślić, jeśli oczywiście chce zachować w tajemnicy powód swojego smutku. Dlatego powiedziała:
- Nie, nic mi nie jest. Po prostu... Jestem trochę zmęczona, to wszystko.
W duchu ganiła samą siebie za wymyślenie tak żałosnej wymówki, ale czy da się wymyślić coś lepszego tak na doczekaniu? Być może się da, ale ona jakoś tego nie umiała zrobić. Wiedziała doskonale, że Ash wyczuje kłamstwo, wszak znał ją nie od dziś i umiał zawsze poznać, kiedy coś kręci, a kiedy nie. Mimo to jednak nie była w stanie powiedzieć mu tego, co ją dręczyło. Po pierwsze, zraniłaby w ten sposób jego serce, a po drugie musiałaby mu powiedzieć, że jest Czarodziejką z Księżyca, a przecież ta tajemnica nie należała do niej i nie mogła jej wyznać nikomu z osób niewtajemniczonych w tę sprawę od początku lub związanych z jej misją w sposób bezpośredni. Dlatego musiała jeszcze, póki co zachować dla siebie ten sekret.
- Naprawdę wszystko jest w porządku. Wrócę do domu, odpocznę i będzie mi lepiej, Ash. Zobaczysz.
Chłopak nie bardzo wiedział, czy jej wierzyć. Czuł, że ona albo nie mówi mu całej prawdy, albo w ogóle jej nie mówi. Wiedział jednak doskonale, ponieważ znał ją bardzo dobrze, że jeżeli Serena zechce zachować milczenie, to zachowa je i nic na to się nie da poradzić. Dlatego, chociaż dręczyło go to, co się dzieje, to nie zamierzał wymuszać na niej mówienia.
- Rozumiem. W porządku. Jeżeli zechcesz, to sama mi powiesz - rzekł Ash po chwili.
- Ale już ci powiedziałam. Nic mi nie jest - odpowiedziała na to Serena, nie lubiąc siebie coraz mniej za te kłamstwa.
- W porządku. Niech ci będzie - powiedział Ash, kiwając przy tym ponuro głową i odchodząc w swoją stronę.
Pikachu zapiszczał smutno i odszedł z pyszczkiem na kwintę. Serena patrzyła na nich przygnębionym wzrokiem, po czym spojrzała na swojego Fennekina, który zapiszczał ponuro.
- No co? - spytała go dziewczyna - Przecież nie mogę im powiedzieć prawdy. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie czas na to.
Fennekin chyba jednak był innego zdania, chociaż nie mówił tego, bo jako Pokemon nie umiał mówić. A nawet jeśliby umiał, to raczej w tej sytuacji on by nie umiał nic innego powiedzieć, jak tylko to, co już wyraził swoim milczeniem.


Serena tymczasem powoli wyszła ze szkoły i udała się w kierunku miejsca, w którym umówiła się ze swoimi przyjaciółkami. Czekały one tam na nią wraz z Luną. Ta ostatnia była czymś niezwykle przejęta.
- Dobrze, że wszystkie już jesteście. Mam dla was niesamowitą wieść.
- Jaką? - zapytała Serena.
Luna rozejrzała się uważnie dookoła, chcąc się upewnić, czy aby nikt ich nie podsłuchuje. Kiedy już zyskała tę pewność, przysunęła się do dziewczyn i bardzo cicho, w taki sposób, aby tylko one ją usłyszały, powiedziała:
- Otrzymałam wiadomość od Czarodziejki z Jowisza.
Przyjaciółki spojrzały na nią zdumione i zaintrygowane jednocześnie, jakby nie wierząc własnym uszom. Misty nawet przez chwilę pomyślała, że Luna robi sobie z nich żarty, jednak niesamowita powaga malująca się wówczas na pyszczku Pokemona sprawiła, iż szybko porzuciła te uczucia.
- Jak to? - zapytała - Czarodziejka z Jowisza?
- Co ty mówisz? Jak to jest w ogóle możliwe? - spytała Dawn.
- Czy jesteś pewna, że to ona? - dodała Serena.
- Spokojnie, dziewczyny. Nie wszystkie naraz. Po kolei - powiedziała Luna i ponownie przybrała konspiracyjny ton - Tak, jestem pewna tego, co mówię.
- Ale jak to jest możliwe? - zapytała Serena.
- I jak to się stało? - dodała Dawn.
- Już wam wyjaśniam - odpowiedziała Luna - Widzicie, skontaktował się ze mną wysłannik Czarodziejki z Jowisza. Meowstic taki jak ja, tylko biały. Zwie się on Artemis. Znamy się od dawna, ale też dawno się nie widzieliśmy. Teraz jednak spotkaliśmy się ponownie. Powiedział mi, że wykonuje tę samą misję, co ja i że udało mu się odnaleźć Czarodziejkę z Jowisza. Już ją przemienił, ale nie może sam wydobyć z niej jej cząstki Srebrnego Kryształu. Potrzebuje do tego mojej pomocy.
- Znalazł Czarodziejkę z Jowisza? Ale gdzie? I w jaki sposób? - dopytywały się dziewczyny.
- Powiedział, że jest ona w sąsiednim mieście. Dzisiaj o północy będzie na nas czekał poza miastem w umówionym miejscu. Zaprowadzi nas do kolejnej z Czarodziejek.
- Ale słuchaj, skąd ty wiesz, że to nie jest aby sztuczka sił zła? - spytała Misty.
- No właśnie. Jaką mamy gwarancję, że nie czeka tam na nas zasadzka? - dodała Dawn.
Luna westchnęła głęboko, jakby załamanym głosem.
- Ja z wami nie wytrzymam. Najpierw narzekacie, że musicie tutaj czekać i nic nie robić, a teraz, kiedy pojawia się możliwość, aby coś zrobić, wy się wahacie i poddajecie pod wątpliwość moje kompetencje.
- Niczego nie poddajemy pod wątpliwość - powiedziała Serena - Po prostu nie chcemy wpaść w zasadzkę. Sama kazałaś nam zachować ostrożność, a teraz nam każesz iść w nieznane z kimś, kogo w ogóle nie znamy i nie wiemy, czy możemy mu zaufać.
- Ale ja go znam i wiem, że możemy mu zaufać. Czy to mało? - spytała Luna - A może mnie też nie ufacie?
- Nie, Luno. Jak możesz tak mówić? - zapytała Dawn - Tu przecież nie o to chodzi, tylko o zasady. Sama zwracałaś nam niedawno uwagę, że jest teraz wojna i musimy być ostrożne. Po prostu stosujemy się do twoich lekcji.
- Rozumiem i cieszę się, że nauczyłyście się czegoś ode mnie, ale mimo to muszę was prosić, abyście poszły ze mną - rzekła Luna.
- Czy jesteś pewna tego Artemisa? - zapytała Misty.
- Jak nikogo innego we wszechświecie - odpowiedziała kotka.
- W porządku. To mi wystarczy - odpowiedziała jej rudowłosa.
- Mnie w zasadzie też - dodała Dawn - A co ty o tym sądzisz, Sereno?
- Sama nie wiem - powiedziała Serena - Wiem, że to twój znajomy, Luno i że jesteś go pewna, ale mimo wszystko jednak boję się tego, co się może tam stać.
- My też się boimy, ale musimy zaryzykować - stwierdziła Misty - Jak chcesz niby wygrać tę wojnę, jeżeli nie będziesz w ogóle ryzykować?
- Sama mogę ryzykować, ale nie chcę, żeby wam coś się stało i żebyście się niepotrzebnie narażały - odparła na to Serena.
- Już za późno. Za bardzo się w to wszystko wmieszałyśmy - odpowiedziała jej Misty - I nie zamierzamy się poddawać.
- Razem walczymy i razem ryzykujemy - dodała Dawn.
- Spokojnie. Ja będę z wami cały czas - powiedziała Luna.
- No dobrze, w takim razie o północy ruszamy - rzekła Serena, podejmując ostateczną decyzję.

***


Zgodnie z postanowieniem, trzy przyjaciółki w nocy po cichu wymknęły się ze swoich domów w taki sposób, aby nikt ich nie zauważył, spotkały się w nieco wcześniej ustalonym miejscu, następnie przemieniły się w postacie Czarodziejek i jako one ruszyły wraz z Luną poza miasto. Luna prowadziła je, wskazując im to miejsce, w którym miał na nich czekać Artemis. Chociaż każdą z nich, a zwłaszcza Serenę dręczyły obawy na temat tego, co robią, ostatecznie dotarły bez przygód do swego celu. Początkowo nikogo tam nie zastały, ale dość szybko, ledwie tylko się uważnie rozejrzały, zauważyły one białego Meostica wysuwającego się ostrożnie z pobliskich krzaków.
- Czy to Artemis? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Tak, to właśnie on - odpowiedziała jej Luna i pomachała lekko łapką swemu przyjacielowi, wołając głucho: - Hej, Artemis. To my!
Artemis ostrożnie wysunął się zza krzaków, ponownie rozejrzał dookoła, a potem zadowolony podszedł do Luny i oba Pokemony uściskały się serdecznie.
- Cieszę się, że cię znowu widzę - powiedziała szczerze uradowana Luna.
- Ja także - odpowiedział jej Artemis - Widzę, że nic się nie zmieniłaś. A może i nawet wypiękniałaś od naszego ostatniego spotkania.
Luna spłonęła lekko rumieńcem, a Czarodziejki zachichotały, ubawiona całą tą sytuacją. Już wiedziały, z czym wiąże się ta niezachwiana pewność Luny wobec jej przyjaciela. Po prostu miała do niego słabość i jak można było wywnioskować z tego, co właśnie zaszło, jak najbardziej odwzajemnioną.
Pokemony w końcu jednak przerwały swoje czułości i z uwagą spojrzały na trzy dziewczyny.
- Pozwólcie, że wam przedstawię Artemisa - powiedziała życzliwie Luna - Artemisie, to są Czarodziejki z Księżyca, Merkurego i Marsa.
- Nie musisz mi ich przedstawiać. Wszak oboje je dobrze znamy, chociaż z innych oczywiście czasów - odpowiedział Artemis.
- O jakich dokładniej czasach mówisz? - zapytała Czarodziejka z Marsa.
- Nie czas teraz, aby o tym mówić - odpowiedziała jej Luna - Mamy przecież zadanie do wykonania.
- No właśnie. Na rozmowy przyjdzie czas później - stwierdził Artemis - Teraz chodźcie za mną. Pospieszmy się, czas nas nagli.
Pokemon ruszył biegiem przed siebie, a trzy czarodziejki i Luna ruszyły za nim, ani na chwilę nie tracąc go z oczu. Na szczęście w nocy biały Pokemon dość mocno się wyróżniał na tle powszechnie panującej ciemności i bardzo łatwo było go wypatrzeć. Artemis co jakiś czas zatrzymywał się, odwracał do swoich czterech towarzyszek podróży i machał w ich kierunku łapką na znak, aby szły dalej za nim, co one oczywiście robiły. W końcu dotarli na teren jednego z opuszczonych już budynków na terenie sąsiedniego miasta. Budynek popadał powoli w ruinę, nikt już go nie zamieszkiwał, dlatego był on, a przynajmniej zdaniem Artemisa, chyba najlepszym miejscem do tajnego spotkania.
- Chodźmy. Czarodziejka z Jowisza już na nas czeka - powiedział Pokemon i wszedł do środka.
Luna i Czarodziejki powoli wkroczyły do środka tuż za nim, rozglądając się dookoła, nie będąc pewnymi, czego też mogą się tutaj spodziewać. Szczególnie Serena była niespokojna. Nie była nigdy zbyt pewna siebie, ale teraz to już bardzo dopadł ją niepokój i zwątpienie w swoje własne siły. Pocieszał ją jednak ten fakt, że były z nią jej przyjaciółki, które to, jak dotąd jeszcze nigdy jej nie zawiodły i zawsze mogła na nie liczyć, dlatego spodziewała się, że i tym razem też tak będzie. Gdyby doszło do walki, na pewno w trójkę (czy też może raczej w piątkę, jeżeli oczywiście policzyć Lunę i Artemisa), z pewnością sobie poradzą z ewentualnym zagrożeniem.
Tymczasem weszli w głąb opuszczonego budynku i kiedy już Misty miała się zapytać, gdzie jest ta cała Czarodziejka z Jowisza, ich oczom ukazała się jakaś osoba ubrana w jasny strój. Początkowo nie widzieli jej zbyt dokładnie z powodu ciemności, ale po chwili na jej postać padł blask księżyca w pełni i wtedy właśnie ujrzeli, że osoba ta jest Mulatką w wieku podobnym do naszych Czarodziejek i że ma ona fantazyjnie bujną, fioletową czuprynę, upiętą w naprawdę ogromne loki.
- To ty? - zapytała Misty - To do ciebie tutaj przyszliśmy?
- Jesteście Czarodziejkami? - zapytała nieznajoma.
- Tak, jesteśmy - odpowiedziała jej Dawn, uważnie się jej przyglądając.
- W takim razie, to do mnie przyszliście - odparła nieznajoma - Nazywam się Iris, a właściwie Czarodziejka z Jowisza. Czekałam tu na was.
- Nie mogłaś się spotkać z nami w ciągu dnia? W nocy jest tu tak ponuro - rzekła Serena, lekko drżąc z niepokoju.
- Nie mogłam. Za duże ryzyko, że ktoś nas tutaj nakryje w biały dzień. W nocy jest o wiele bezpieczniej - odpowiedziała Iris - O wiele łatwiej przeprowadzić  akcję, aby nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Jaką akcję? - zapytała zdumiona Luna.
- Naszą, oczywiście - rozległ się czyiś nieprzyjemny i ponury głos.
Chwilę później zza jednego rogu wysunęła się postać złowrogiej, wysokiej kobiety o ciemnozielonych włosach, ubranej w szary mundur generalski. Jej twarz zdobił bardzo nieprzyjemny uśmiech, coś w rodzaju okrutnego triumfu.
- Witajcie, Czarodziejki - powiedziała podle kobieta - Tak się cieszę, że tutaj przyszłyście i to jeszcze punktualnie. Wasza przyjaciółka nie mogła się już was doczekać.
Czarodziejki spojrzały zdumione na Iris, która wyglądała na niesamowicie przygnębioną i ponurą.
- Wybaczcie mi. Zmusili mnie - powiedziała.
- No właśnie - potwierdziła groźna kobieta głosem pełnym podłej satysfakcji - Wasza droga Czarodziejka z Jowisza była dla nas niezwykle uprzejma, bo prawie bez walki pozwoliła sobie odebrać swoją część Srebrnego Kryształu, co znacznie nam ułatwiło pracę.
- Ale oczywiście jej fragment to za mało. My potrzebujemy wszystkich - rzekł nagle Artemis zupełnie innym głosem niż mówił dotąd.
Luna i Czarodziejki spojrzały na niego zaniepokojone, po czym Pokemon się okrutnie zaśmiał, a zaraz potem został otoczony jasną poświatą, która gdy tylko opadła, ukazała im postać wysokiego mężczyzny o ciemnozłotych włosach i w takim samym szarym mundurze, co tajemnicza kobieta.
- Poszło nawet łatwiej niż sądziłem - powiedział złośliwie - Wiedziałem, że miłość potrafi zgubić każdego, ale miłą dla mnie niespodzianką było to, iż dotyczy to także i Pokemonów.


Czarodziejki były zaszokowane tym, co się stało, ale nie tak mocno jak Luna, która stała przerażona przed mężczyzną i całkowicie załamana spytała:
- Więc ty nie jesteś Artemisem?
- Bystre spostrzeżenie. Jaka szkoda, że popełnione tak późno - odparł na to mężczyzna - Nie, nie jestem twoim przyjacielem. Jestem Butch, a to jest Cassidy. Oboje jesteśmy generałami armii królowej Domino.
- Jak pewnie już wiecie, potrzebujemy Srebrnego Kryształu, aby nasza armia stała się niepokonana - dodała Cassidy - A zdobyć go możemy dopiero wówczas, kiedy zbierzemy wszystkie jego części i złączymy je w jedno. Zdobyliśmy już dwa jego kawałki, ale potrzebujemy kolejnych. Dwa macie wy, a pozostała dwa jeszcze zdobędziemy, to tylko kwestia czasu. A kiedy już to się stanie, to wtedy będziemy niepokonani.
- Jednak najpierw musicie nam oddać swoje elementy Srebrnego Kryształu - dodał po chwili Butch.
- Nigdy wam ich nie oddamy! - zawołała bojowym tonem Dawn.
- Zresztą, nawet gdybyśmy chcieli, to i tak nie mogłybyśmy wam ich dać, bo nie wiemy, gdzie one są - dodała Misty.
Butch i Cassidy zaczęli ryczeć ze śmiechu, najwidoczniej uznając te słowa za jakiś żart. Widząc jednak, że Czarodziejki są śmiertelnie poważne, zwątpili w tę pewność i poczuli, iż ogarnia ich wściekłość.
- Jak to, nie wiecie? - zapytała Cassidy.
- Nie wiemy - odpowiedziała Serena - Zabrał je nasz sojusznik, Tuxido. Nie wiemy, gdzie one są.
- Tuxido, tak? - zapytał ironicznym głosem Butch - To bardzo ciekawe. Zatem musicie nam powiedzieć, gdzie on teraz jest. A my już z niego wyciśniemy prawdę na temat kryształów.
- No i musimy jeszcze znaleźć Czarodziejkę z Wenus - powiedziała Cassidy, podchodząc do Iris i dotykając w złośliwy sposób jej włosów - Ona nie chciała nam tego powiedzieć, ale kto wie? Może użyliśmy w tej sprawie niewłaściwych argumentów? Może trzeba użyć lepszych?
- No właśnie - dodał ironicznie Butch - Może trzeba być mniej delikatnym?
- Nie waż się, kanalio! - wrzasnęła wściekle Misty, stając w pozycji bojowej.
Pozostałe Czarodziejki także przybrały pozycje gotowe do walki, jednak nie przeraziło to w ogóle generałów, którzy zachichotali podle i po chwili u ich boków zaroiło się od demonów w kształcie Pokemonów. Butch zachichotał podle i rzekł:
- Naprawdę myślicie, że nie przybyliśmy tutaj przygotowani do walki? Jeżeli tak, to się grubo myliłyście.
- Namierzenie Czarodziejki z Jowisza nie było dla nas takie trudne - dodała Cassidy - Niedługo też namierzymy Czarodziejkę z Wenus, to tylko kwestia czasu. Jednak musimy jeszcze znaleźć tego waszego Tuxido. Oboje musimy odnaleźć i odzyskać pozostałe kryształy. A wy nam powiecie, gdzie one są.
- Chyba po naszym trupie! - zawołała Misty.
Butch parsknął śmiechem i powiedział:
- W zasadzie, dlaczego nie? To dobry pomysł.
To mówiąc, ruszył w kierunku Czarodziejek, kiedy nagle w jego pierś uderzył wielki złoty promień, który powalił go na ziemię. Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego on dobiegł, a wówczas ujrzeli stojącą na samotnej kolumnie jakąś postać. Gdy padł na nią blask księżyca, zobaczyli, że jest to dziewczyna o długich, jasno-brązowych włosach, powiewających majestatycznie na wietrze. Miała ona na sobie strój czarodziejki, podobny do tych, które posiadały jej koleżanki, tylko ze złotymi dodatkami. Jej twarz zdobiła czerwona maska, taka sama jak Sereny i pozostałych.
- Mnie szukacie? - zapytała dziewczyna.
- I mnie też? - dodał pytająco biały Meowstic, wysuwający się ostrożnie zza jej nóg.
- Artemis! - zawołała radośnie Luna - Prawdziwy Artemis!
- Czarodziejka z Wenus? - zapytał Butch, podnosząc się z ziemi.
- Tak, zgadza się - odpowiedziała Czarodziejka, zeskakując z kolumny wraz ze swym kocim towarzyszem i lądując zwinnie na ziemi, tuż przed generałami.
- Doskonale. Zatem mamy już was wszystkie. Pora, aby się z wami rozprawić i to raz na zawsze - powiedział Butch i kiwnął ręką demonom - Zabić je. Oprócz tej jednej.
To mówiąc, wskazał ręką na Czarodziejkę z Wenus.
- Najpierw nam odda swoją część kryształu. Musi to zrobić żywa. Inne zaś możecie zabić.
Demonom nie trzeba było tego powtarzać. Rzucili się na Czarodziejki, które jednak bez wahania stanęły z nimi do walki. Puściły także do walki swoje wierne Pokemony, które jak zawsze bojowe, stanęły wiernie przy ich boku. Rozpoczęła się wówczas zaciekła walka. Czarodziejki wspierane przez swoich pokemonich przyjaciół odpychały bez trudu wszystkie demony od siebie, niszczyły je swoimi mocami, choć tych zdawało się jakby nie ubywać. Wciąż ich było pełno, wciąż się mnóstwo tutaj roiło, atakowały zaciekle i Czarodziejki wraz ze swoimi wiernymi towarzyszami odpierały atak za atakiem, lecz nie przynosiło im to wiele pożytku, ponieważ przeciwników wciąż było pełno.
Nie tylko Czarodziejki i ich Pokemony, także Luna i Artemis, wykorzystując swoje mocy, odpierali zaciekłe ataki wrogów, demonów jednak zdawało się wciąż być całe mrowie. Serena wówczas poczuła w sercu ogromny niepokój o to, że tym razem może im się nie udać. W panice więc jęknęła:
- Gdzie jest Tuxido? Przecież zawsze przybywał nam na ratunek. Czemu teraz go z nami nie ma?
Luna spojrzała na nią poważnie i w przerwie od odpieranie kolejnego ataku, odpowiedziała jej:
- Nie zawsze przyjaciele przychodzą z pomocą na czas. Poza tym pamiętaj, nie zawsze możesz liczyć na innych bardziej niż na siebie samą.
Czarodziejka była lekko zaskoczona tą odpowiedzią i już chciała coś rzec, kiedy nagle zauważyła, że Butch i Cassidy wycofują się z pola walki, trzymając ze sobą jako zakładniczkę Iris. Czarodziejka z Wenus również to dostrzegła i strzeliła do nich swoją mocą, ale chybiła. Wściekła rzuciła się za nimi w pościg, a wtedy Serena zauważyła w blasku księżyca twarz Butcha. Wyrażała ona zadowolenie i mściwą satysfakcję. W mig zrozumiała wszystko.
- Nie, nie biegnij za nimi! To pułapka! - krzyknęła do Czarodziejki z Wenus.
Ta jednak albo jej nie słyszała, albo nie chciała słyszeć. Wściekła ruszyła w pogoń za generałami i wraz z nimi zniknęła z oczu walczącym. Serena próbowała biec za nią, ale wtedy właśnie drogę zagrodziło jej kilkoro przeciwników. Musiała ich pokonać, aby się przedostać, na szczęście z pomocą wiernego Fennekina udało  jej się to, chociaż całe starcie zajęło jej dłuższą chwilę. Gdy dobiegło ono końca, dało się nagle słyszeć dziki krzyk bólu i przerażenia, wydobywający wyraźnie się z gardła Czarodziejki z Wenus i dobiegający z pobliskiego lasu. Serena wykorzystała tę dogodną dla niej sposobność, że akurat nikt jej nie atakuje i ruszyła biegiem w kierunku, z którego dobiegł ją krzyk. Biegła czym prędzej, a wierny Fennekin tuż obok niej. Już po chwili ujrzała leżące na ziemi nieprzytomne Iris i Czarodziejkę z Wenus, a nad nimi pochylającą się ciemną postać.
- Zostaw je, łajdaku! - krzyknęła Serena, po czym złożyła dłonie jak do ataku księżycową magią.
Wtem jednak tajemnicza, ciemna postać podniosła się z ziemi i Serena ujrzała jej twarz. To nie był żaden z generałów, tylko Tuxido. Czarodziejka z Księżyca odetchnęła z ulgą, ale nie na długo. Ledwie spojrzała na obie koleżanki, a serce jej znowu zamarło w piersi.
- Co im się stało? Co oni im zrobili? - zapytała.
Fennekin zaczął obie Czarodziejki obwąchiwać, po czym spojrzał uważnie na swoją trenerkę, jakby chciał powiedzieć, że obie żyją.
- Zabrali Czarodziejce z Wenus jej część kryształu - odpowiedział Tuxido - Niestety, tym razem przybyłem za późno.
- O to im chodziło, prawda? Od samego początku - powiedziała Serena, która zaczęła się powoli wszystkiego domyślać - Dopadli Czarodziejkę z Jowisza i siłą jej odebrali kryształ, a następnie zwabili nas tutaj, aby Czarodziejka z Wenus nam przyszła z pomocą i wpadła w zasadzkę. My byłyśmy tylko przynętą.
- Niewykluczone, że przy okazji chcieli was też pozabijać - odpowiedział jej Tuxido - Ale tak, przede wszystkim chcieli oni tylko kryształów. I dowiedzieć się, gdzie są pozostałe.
- Musimy ich ścigać. Tylko gdzie oni uciekli? - spytała Serena.
Wtem usłyszeli bojowe piski. Spojrzeli przed siebie i zobaczyli Pikachu w czarnej opasce z wyciętymi dziurkami na oczy. Był to Pokemon Tuxido. Piszczał on gwałtownie i wskazywał na coś łapkami.
- On chyba wskazuje nam drogę - zauważyła Serena.
- Z pewnością - odpowiedział Tuxido.
Ruszyli biegiem w kierunku, który pokazywał łapkami Pikachu. Wbiegli w ten sposób na jakąś polanę, na której Butch i Cassidy właśnie otworzyli portal, po czym, dostrzegając swoich przeciwników, uśmiechnęli się do nich złośliwie.
- Nie tym razem, słodziutka. Tym razem nasze na wierzchu! - zawołał Butch.
Następnie wskoczył zwinnie do portalu, a Cassidy za nim. Portal wówczas zaczął się zamykać, ale Tuxido i Czarodziejka z Księżyca nie zamierzali jedynie stać i bezczynnie czekać. Zwłaszcza Serena, która poczuła w sercu nagle ogromny przypływ energii i odwagi, po czym zawołała:
- O nie! Nic z tego!
I niewiele myśląc, wskoczyła do portalu, a zaraz za nią Fennekin, Pikachu, a także i Tuxido, wyraźnie zdziwiony tak brawurową odwagą swojej sojuszniczki. Sekundę później portal się zamknął.

***


Znaleźli się w ciemnym tunelu, nikle tylko oświetlonym przez światło, które biło z diamentów wystających z różnych części ścian. Naprzeciwko nich stali w bojowych pozach Butch i Cassidy. Nie byli zadowoleni z tego, że ich przeciwnicy pobiegli za nimi i próbują im przeszkodzić. Wściekli patrzyli na nich wzrokiem pełnym jadu w takiej porcji, że byliby w stanie zabić nim całą armię Pokemonów.
- Wy chyba naprawdę nie rozumiecie aluzji - powiedział Butch - Nie dociera do was, że nie życzymy sobie waszego towarzystwa?
- Oddacie nam kamienie, to nie będziemy musieli się więcej widywać - rzekła  złośliwym tonem Czarodziejka z Księżyca.
- Chyba ci się śni, panienko - warknęła w jej stronę Cassidy.
Tuxido wydobył szpadę i przybrał pozycję bojową, wołając:
- Oddajcie nam kamienie. Teraz!
- Wy naprawdę nie rozumiecie aluzji - powiedział na to Butch - No i do tego jeszcze prosicie się o solidne lanie.
- Skoro o nie proszą, dostaną je - stwierdziła Cassidy.
Chwilę później wystrzeliła w kierunku Czarodziejki z Księżyca mroczną kulę energii. Tuxido jednak odbił ją swoją szpadą prosto w Cassidy, która w ostatniej chwili odskoczyła na bok, unikając ciosu. Butch strzelił wówczas w niego kolejną kulą mrocznej energii, ale zablokowała ją jasna kula energii wystrzelona z dłoni przez Czarodziejkę z Księżyca. Obie kule po zderzeniu z sobą eksplodowały, nie czyniąc jednak nikomu krzywdy.
- Twardzi przeciwnicy nam się trafili - zauważyła złośliwie Cassidy.
- Tym lepsza będzie zabawa - powiedział Butch.
Generałowie królowej Domino zaatakowali ponownie swoich przeciwników, ci jednak nie zamierzali się poddawać. Odpierali bez trudu ich ataki, a przy okazji mieli jeszcze do pomocy Pikachu i Fennekina, którzy także dołączyli do walki. W wyniku tego Buch i Cassidy bardzo szybko przeszli z ataku do defensywy i zaczęli się powoli wycofywać. Nasi bohaterowie wiedzieli jednak, że nie mogą im na to pozwolić. Jeszcze chwila i dranie znikną w labiryncie korytarzy tego miejsca i już ich nie znajdą.
- Poddajcie się! Nie macie z nami szans! - zawołała Serena.
Nie bardzo wiedziała, co chciała przez to osiągnąć, ale doskonale widziała, że tego osiągnąć nie zdołała, ponieważ Butch i Cassidy, mimo wyraźnej przewagi swoich przeciwników, nie zamierzali odpuszczać.
- Rozśmieszasz mnie, laleczko - powiedział podłym tonem Butch - Może i macie chwilowo przewagę, ale to nasz teren i wystarczy tylko, że...
Nie zdążył jednak dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ wtem, zupełnie niespodziewanie, ciemny promień, który pojawił się znikąd, uderzył go dziko w plecy i powalił nieprzytomnego na ziemię. Cassidy spojrzała przerażona w jego stronę, po czym próbowała się odwrócić za siebie, aby zobaczyć napastnika, lecz i ją uderzyła taka sama kula energii i znokautowała ją. Z kieszeni kobiety wypadły oba kamienie, które odebrali Czarodziejkom z Wenus i Jowisza. Serena szybko do nich podbiegła, chwyciła je w dłonie i schowała w kieszeni swego stroju. Dopiero wtedy spojrzała na tajemniczego wybawcę, który im pomógł i wówczas zobaczyła przed sobą Jessie i Jamesa, bardzo z siebie zadowolonych.
- Cześć, głąby - powiedziała Jessie.
Pikachu i Fennekin wyszczerzyli zęby, warcząc przy tym groźnie. Tuxido i Czarodziejka z Księżyca przybrali bojowe pozy, gotowi do walki, ale o dziwo, ani Jessie, ani James nie zamierzali ich atakować. Patrzyli tylko na nich uważnie, na twarzach wciąż mając te swoje ironicznie uśmieszki.
- Ej, co wyście tacy wyrywni? - zapytał James - Naprawdę chcecie się z nami bić?
- Z gośćmi, którzy przed chwilą uratowali wam życie? - dodała Jessie.
- Zapewne niebezinteresownie - mruknęła złośliwie Czarodziejka z Księżyca.
- Bystra głąbinka - zachichotała Jessie - Jak na blondynkę, ma całkiem niezły tok myślenia.
- Zgadliście, mamy pewien interes w tym, żeby wam pomagać - dodał nieco poważniejszym tonem James.
- Jaki? - zapytał Tuxido.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Ta śpiąca dwójka odebrała nam stanowiska - powiedział James, wskazując palcem na nieprzytomnych Butcha i Cassidy - Nie mamy więc powodów, aby ich lubić.
- Jeżeli królowa Domino dowie się, że uciekliście im i to z kamieniami, które mieli zdobyć, będzie wściekła - zauważyła Jessie.
- Ale jeżeli bardziej się wścieknie, kiedy uciekniecie z tym kamieniem, który my wam odebraliśmy - dodał James.
Czarodziejka z Księżyca i Tuxido wraz ze swoimi Pokemonami patrzyli na nich bardzo uważnie, jakby nie bardzo wiedząc, czy powinni im zaufać. Jakby nie patrzeć, ta dwójka przecież też należy do ich wrogów. To, że mają jakieś prywatne porachunki w swoich szeregach nie znaczy jeszcze, że nagle mieli ich potraktować jak swoich przyjaciół i pomagać im w walce ze swoją przełożoną.
- Nie wierzę wam - powiedział po chwili Tuxido.
- Ja też nie - dodała Czarodziejka z Księżyca, a ich Pokemony zapiszczały złowrogo - Niby skąd mamy mieć pewność, że nie chcecie nas podejść?
- A niby po co mielibyśmy to robić? - spytała ironicznie Jessie.
- Żeby odzyskać stanowisko i względy waszej królowej, kimkolwiek ona jest?
- Owszem, to nawet niezły argument. Ale jakoś nie chcemy tego robić.
- Jakoś ci nie wierzę.
Jessie wzruszyła tylko ramiona i powiedziała:
- Jak sobie chcesz. Ale wiesz... Bez wszystkich kamieni nie zdołacie stworzyć  Srebrnego Kryształu i pokonać królowej Domino.
- Mam uwierzyć, że wam na tym zależy? - zapytała Serena.
- Możesz sobie wierzyć, w co tylko chcesz - odpowiedziała kpiąco Jessie - To nie nam zależy na Srebrnym Krysztale, tylko wam. I to nie nam powinno na tym zależeć, żeby zdobyć wszystkie jego elementy.
- Dwa już odzyskaliście, jeden wciąż jest w naszych rękach - dodał James - I tylko my możemy wam wskazać miejsce, gdzie powinien się on znajdować. Ale jak go nie chcecie, to już wasza sprawa. Być może pokonacie królową Domino bez tego cacuszka? A może nie? Może bez tego się wam nie uda?
Po tych słowach, generał i jego koleżanka po fachu odwrócili się i ruszyli w kierunku, z którego przyszli. Szli jednak powoli, niemalże półkrokami, zapewne sprawdzając reakcję Sereny i Tuxido. Ci zaś wpatrywali się w nich uważnie, po czym spojrzeli na siebie z niepokojem.
- Co powinniśmy zrobić? - zapytała Serena.
- Ja im nie ufam - odpowiedział jej Tuxido.
- Pika-pika-chu! - poparł go Pikachu.
- Ja również, ale potrzebujemy tego kamienia, który straciliśmy - zauważyła Czarodziejka z Księżyca.
- Zdobędziemy go w inny sposób.
- Niby w jaki?
- Proszę, nie rób tego. To zbyt ryzykowne.
- Nie mamy wyjścia.
Fennekin złapał swoją panią zębami za but, jakby próbował ją odwieść od tego pomysłu, ale było już za późno.
- Zaczekajcie! - zawołała do generałów Serena.
Jessie i James odwrócili się w ich stronę, na twarzach malowały im się dosyć złowieszcze uśmiechy satysfakcji. Tuxido pokręcił załamany głową. Spodziewał się kłopotów, ale wiedział, że nie może się już wycofać.

***


Dwójka naszych bohaterów, wspierana przez swoje wierne Pokemony była teraz prowadzona przez swoich dotychczasowych wrogów, będących chwilowo ich sojusznikami, przez liczne zaułki i korytarze podziemnego królestwa, w którym to obecnie przebywali. Szybko zrozumieli, że bez swoich przewodników bez trudu by się tutaj zgubili, gdyż korytarzy było tutaj tak wiele, iż trudno było się w nich wszystkich połapać.
- Idźcie za nami i róbcie, co wam każemy - powiedziała do nich Jessie, gdy już minęli kolejny korytarz.
- I nie oddalajcie się od nas. Sami nigdy nie wydostaniecie się stąd ani też nie znajdziecie tego, po co tu przyszliście - dodał nieco złośliwie James.
Prowadzeni przez dwoje generałów, nasi bohaterowie szli powoli i ostrożnie korytarzami podziemnego królestwa, mijając co jakiś czas przechadzających się strażników, przebiegając tuż za nimi i ostrożnie unikając ich spojrzenia. Szło im bardzo dobrze i Czarodziejka z Księżyca była już pewna, że misja, z jaką przybyli, na pewno się powiedzie. Tuxido jednak nadal był podwójnie ostrożny i bardzo niespokojny, co chwila z nieufnością spoglądając na Jessie i Jamesa, którzy nadal prowadzili ich w kierunku miejsca docelowego.
Mimo wyraźnych obaw i wątpliwości, nasi bohaterowie przeszli przez każdy korytarz, jaki mieli przed sobą i dotarli w końcu tam, gdzie mieli: do wielkich, żelaznych drzwi z wielkim znakiem drzewa narysowanym.
- To tutaj - powiedziała Jessie z dumą w głosie - Tu nasza królowa trzyma swoje zdobycze. Tutaj znajdziecie brakujący wam kamień.
- Coś mi tu nie pasuje - stwierdził nieufnie Tuxido - Tak ważne miejsce dla waszej królowej i co? Nikt go nie pilnuje?
- Ale o co ci chodzi? - zapytał zdumiony James.
- Chodzi mi o to, że coś tu jest nie tak - odpowiedział mu Tuxido - Jeżeli to miejsce jest ważne dla waszej władczyni, a domyślam się, że jest, to nie powinno być tu jakieś straży czy alarmu?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu, także podzielający obawy swego przyjaciela.
- W zasadzie... To bardzo dobre pytanie - zgodziła się z nimi Czarodziejka z Księżyca - Dlaczego nikt tego nie pilnuje?
- A kto powiedział, głąbinko, że nikt tego nie pilnuje? - zakpiła sobie Jessie.
Po tych podeszła do drzwi i przyłożyła do nich dłoń. Te się zaświeciły bardzo ciemnym blaskiem, a Jessie powiedziała:
- Endymion.
Drzwi się otworzyły na oścież przed całą grupą, odsłaniając przed nimi swoje wnętrze, ciemne i dość ponure, delikatnie owiana niebieskim blaskiem.
- Drzwi są na hasło. Tylko członkowie rady królewskiej je znają - powiedziała Jessie gwoli wyjaśnienia.
- I nie jest ich znowu tak wielu - dodał z dumą w głosie James, lekko się przy tym pusząc.
- Nie śmiemy w to wątpić - powiedziała złośliwie Czarodziejka z Księżyca.
Tuxido wpatrywał się z uwagą w pomieszczenie, które właśnie stało przed nimi otworem, a pod nosem powtarzał jedynie jedno słowo:
- Endymion... Endymion... Gdzie ja już to słyszałem?
- Idziecie, głąby, czy nie? - zapytała Jessie.
- Tuxido, chodźmy! Nie możemy tracić czasu! - skarciła go lekko Serena.
Jej towarzysz wyrwał się wówczas z transu i uśmiechnął się delikatnie do Czarodziejki, próbując pokazać, że wszystko jest w porządku. Ona jednak czuła, że wcale tak nie jest, ale nie miała teraz czasu, aby się w to zagłębiać. Powoli i bardzo ostrożnie, jakby spodziewając się nagłej aktywacji jakieś pułapki, Czarodziejka z Księżyca i Tuxido, w towarzystwie swoich Pokemonów, powoli weszli do środka.
W pomieszczeniu znajdowały się liczne półki, a na nich liczne butelki, małe skrzynki, książki w twardej oprawie i jeszcze inne rzeczy. Na końcu komnaty rosło coś jakby wielkie drzewo o czarnej korze, otoczone delikatnym blaskiem. Miało ono niewielką dziuplę, z której dobywał się jakiś blask, lekko pulsujący niczym bicie serca. Przed drzewem zaś stał postument, na nim niewielka skrzyneczka.
- Co to jest? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Miejsce, do którego zmierzaliście - wyjaśniła Jessie.
- Tutaj jest kamień. W tej skrzyneczce - dodał James.
Tuxido podszedł do skrzynki i otworzył ją. W środku rzeczywiście znajdował się poszukiwany przez nich kamień. Młodzieniec wyjął go i powiedział:
- Dobra, a teraz wynośmy się stąd. Im szybciej, tym lepiej.
Czarodziejka z Księżyca jednak nie drgnęła. Stała przed drzewem, uważnie się wpatrując w dziuplę, z której wciąż dziwnie pulsowało nikłe światło.
- Co to jest? - spytała zaintrygowana.
- Czarodziejko, nie zwlekajmy. Chodźmy stąd - ponaglał ją Tuxido, a Pikachu i Fennekin popiskiwaniem potakiwali mu.
- Ten blask... On coś jakby mówi. Coś szepcze. Nie słyszysz tego?
- Słyszę. Ale właśnie dlatego to mnie niepokoi.
- On coś mówi. On jakby... On mówi do mnie.
- Lepiej go nie słuchaj. Cokolwiek to jest, nie jest przyjazne. W tym miejscu nie może być nic przyjaznego.
- W zasadzie to masz rację, głąbie - powiedział nagle groźnym głosem James - Tu nie ma niczego dla was przyjaznego. Łącznie z nami.
Czarodziejka z Księżyca wyrwała się z transu, odwracając się w kierunku obojga generałów i wówczas zauważyła, że trzymają oni w dłoniach wymierzone w nich różdżki. Pikachu i Fennekin nastroszyli się nerwowo, a nasi bohaterowie zaraz stanęli w pozycji bojowej, gotowi do walki.
- Co wy kombinujecie? - zapytała Czarodziejka z Księżyca.
- Walczymy tylko o swoje stanowisko w świecie - odpowiedział jej James.
- Obiecaliśmy, że was tutaj zaprowadzimy, ale nie obiecaliśmy, że was stąd wyprowadzimy - dodała ironicznie Jessie.
- Wy podstępne kanalie! - krzyknęła wściekle Serena.
- Oszukaliście nas! - zawołał oburzony Tuxido.
- Pika-pika! Fenne-fenne! - zapiszczeli Pikachu i Fennekin.
- Nie mów, że się tego nie domyślaliście - powiedziała złośliwie Jessie - Ale mimo wszystko nam zaufaliście, bo tak bardzo chcieliście odzyskać ten kamień. Nie jest to zbyt mądre podejście z waszej strony, ale mimo wszystko i tak oboje nie mieliście za wielkiego wyboru.
- Na tym oparliśmy swój plan - powiedział James - Butch i Cassidy zabrali nam względy królowej Domino. Gdy zobaczyliśmy przypadkiem, że tu jesteście i z nimi walczycie, od razu postanowiliśmy skorzystać z tej sytuacji. Wiedzieliśmy, że jeżeli my was złapiemy, odzyskamy nasze dobre imię i względy królowej.
- Przyznaję, że to jest bardzo dobry plan - odezwał się głos królowej Domino, która właśnie weszła do sali w towarzystwie kilkunastu żołnierzy.


Czarodziejka z Księżyca i Tuxido z niepokojem spojrzeli na kolejne obecne w sali osoby, a Tuxido położył dłoń na szpadzie, gotów do walki. U jego boku stanął wierny Pikachu. Serena zadrżała ze strachu, ale mimo wszystko wiedziała, że nie wolno jej było teraz tego okazywać. Musiała być odważna, aby jej towarzysz czuł, iż nie jest z tym wszystkim sam.
- Oczywiście metody realizacji tego planu pozostawiają trochę do życzenia - mówiła dalej królowa Domino - Nie powinniście ich przyprowadzać tutaj. To jest siedziba naszego pana. Oni mogli wszystko zniszczyć.
- Waszego pana? Jakiego waszego pana? - zapytała zdumiona Serena.
- Nie bój się, niedługo wszystkiego się dowiesz. Ty i twój rycerz - odparła na to ponuro Domino - Ale póki co skorzystacie teraz z naszej gościny i to dłużej, niż byście tego chcieli.
- Nie wydaje mi się, aby tak miało być - odpowiedział na to Tuxido.
- Doprawdy? A niby co by nam miało przeszkodzić?
- A chociażby to.
Po tych słowach, cisnął on o ziemię jakąś kulkę, która z miejsca eksplodowała i stworzyła ogromną chmurę dymu. Królowa Domino straciła na chwilę z oczu oboje intruzów, a jej ludzie próbowali ich zatrzymać, chociaż nie widzieli ich ani nawet nie domyślali się, gdzie mają ich szukać.
- Czy wy nic nie potraficie zrobić jak trzeba?! - zawołała z wściekłością pani tego królestwa.
Następnie zakręciła się gwałtownie wokół własnej osi i nagle dym opadł. Ale Czarodziejki z Księżyca, Tuxido i towarzyszących im Pokemonów już nie było.
- Gdzie oni są? - zapytała zdumiona Jessie.
Wszyscy zaczęli rozglądać się dookoła i zauważyli wówczas całą czwórkę, uciekającą w kierunku jednego z korytarzy.
- Łapać ich! - wrzasnęła królowa Domino.
Żołnierze rzucili się na uciekinierów i zaczęli ich ścigać. Niewielka przewaga, jaką osiągnęli nad nimi nasi bohaterowie szybko została zatracona, ponieważ do pościgu dołączyli, stojący dotąd na swoich posterunkach, wartownicy.  Chcieli oni schwytać tych, którzy przez swój brak spostrzegawczości dostali się tutaj. Rzecz jasna, nasi bohaterowie nie zamierzali poddawać się bez walki. Oboje rozpoczęli z nimi walkę, a asystowały im w tym wierne Pokemony, atakujące zaciekle jednego po drugim przeciwnika za pomocą swoich mocy. Dość szybko zatem rozpoczęła się zacięta walka. Tuxido odpierał ataki wrogów szpadą, Serena z kolei swoją mocą lub ciosami nóg i pięści, Pikachu strzelał piorunem raz po raz, a Fennekin chuchał ogniem w stronę nacierających. Jednak nasi bohaterowie wiedzieli, że nie mogą zostać tutaj zbyt długo i nazbyt dużo czasu tracić na walkę. Musieli stąd jak najszybciej uciekać, dlatego skupili się na usunięciu ze swojej drogi największej liczby przeciwników, aby się wydostać. W końcu zdołali sobie wyrąbać jakoś w tej fali napastników ścieżkę do wolności i mogli uciekać.
W tej samej chwili Butch i Cassidy, którzy odzyskali już przytomność, także dołączyli do walki. Wybiegli z jednego korytarza i widząc potyczkę, postanowili wziąć w niej udział. Butch wydobył nóż i cisnął nim zwinnie w kierunku Tuxido. Pikachu jednak czuwał, dostrzegł to i zapiszczał ostrzegawczo. Tuxido w ostatniej chwili się uchylił i nóż wbił się w ścianę, mijając swój cel. Dzielny wojownik więc uniknął śmierci, ale na moment stracił czujność i jeden z przeciwników uderzył go w taki sposób, że strącił mu maskę. Ta opadła i wówczas oczom nie tylko wrogów, ale i Sereny ukazała się twarz...
- Ash? - zapytała zdumiona Czarodziejka z Księżyca.
Chłopak nie miał jednak czasu na wyjaśnienia. Uderzył on przeciwnika, który go zdemaskował, odpychając go daleko od siebie, po czym rzucił się do ucieczki, łapiąc Serenę za rękę i pociągając ją ze sobą. Czarodziejka pobiegła za nim, zaś wierni Pikachu i Fennekin nie odstępowali ich ani na krok.
Królowa Domino podbiegła do Butcha, który właśnie zamierzał rzucić się w pościg za uciekinierami i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, uderzyła go dziko w twarz z otwartej dłoni. Butch jęknął z bólu, złapał się dłonią za uderzone miejsce i zapytał głosem zranionego dziecka:
- Za co, królowo?
- Nie waż się ich zabijać! Chcę ich żywych! A zwłaszcza jego! - wrzasnęła na niego w furii Domino.
- Dobrze, Wasza Wysokość. Weźmiemy ich żywcem - próbowała załagodzić jakoś sytuację Cassidy.
- Lepiej dla was, żeby tak było, bo inaczej rozerwę was na strzępy! - warknęła z wściekłością Domino.
W głowie zaś cały czas krążyła jej tylko jedna myśl. Twarz Tuxido. Bez trudu ją rozpoznała. Nigdy tej twarzy nie zapomniała. Pamiętała ją przez te wszystkie lata i teraz znowu ją zobaczyła i to jeszcze w najmniej spodziewanym przez siebie momencie. To nie mógł być zbieg okoliczności, żadna pomyłka. Takiej twarzy nie może mieć nikt inny, tylko on.
- Łapcie ich, patałachy! - krzyczeli na swoich ludzi Butch i Cassidy - I macie ich wziąć żywcem!
Żołnierze królowej rzucili się w pościg za zbiegami, którzy pędzili dziko przed siebie korytarzami, próbując jakoś uciec przed swoimi przeciwnikami. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy zabłądzili w labiryncie korytarzy, próbując jednak jakoś się z nich wydostać i odpierając ataki strażników wyskakujących praktycznie co chwila z każdego miejsca. Kilku z nich Tuxido zabił swoją szpadą, innych zaś poranił, jeszcze innych powalili na ziemię Serena, Pikachu i Fennekin. W końcu zaś dotarli do jakieś komnaty, licząc na to, że tam może znajdzie się wyjście, ale to był tylko jakiś przypadkowy pokój. Pościg jednak był blisko i nasi bohaterowie nie mieli możliwości już zawrócić. Zamiast tego zatrzasnęli szybko drzwi i zastawili je szybko meblami, jakie tam stały.
- Dobra, to nam da trochę czasu - powiedział Tuxido.
- Co z tego? Zaraz nas dopadną - jęknęła przerażona Serena.
To mówiąc, wpatrywała się z uwagą w odsłoniętą już twarz swojego rycerza. Dobrze ją znała, gdyż ta twarz i jej właściciel towarzyszyli jej już od dawna, tak w zasadzie to chyba od jej najmłodszych lat. Jak to możliwe, że nie rozpoznała go już od samego początku? Chyba to była ta sama magia, o której wspominała Luna. Ta, która sprawiała, że nikt nie był w stanie poznać ani jej, ani jej przyjaciółek, gdy te były Czarodziejkami. Miały maski, ale prócz tego jeszcze chroniła je magia, dzięki której żaden z wrogów nawet po głosie nie mógł je poznać. I nie tylko wrogów to dotyczyło, przyjaciół także. Zapewne Ash jako Tuxido też posiadał taką ochronę i dlatego nie mogła go rozpoznać. Inaczej pewnie dawno by to zrobiła. Po głosie, po jego ruchach, po czymkolwiek. I do tego jeszcze wierny Pikachu u boku, chociaż to nie było żadną wskazówką, bo przecież niejeden chłopak w jego wieku miał takiego Pokemona za towarzysza. Tak, tylko jednak ta tajemnicza magia mogła sprawić, że nie umiała go rozpoznać od razu, ledwie tylko się pojawił.
- Spokojnie, Czarodziejko. Poradzimy sobie. Wydostaniemy się stąd - rzekł w odpowiedzi na jej pytanie Tuxido.
- Niby w jaki sposób? - zapytała Serena.
- Otworzymy zaraz portal. Oni to zrobili, my też to zrobimy.
- Ale jak?
- Zaraz ci pokażę.
Po tych słowach, Ash vel Tuxido wydobył szpadę i wbił ją mocno w ziemię, wypowiadając przy tym pod nosem inkantację. Serena z uwagą przyglądała mu się i temu, co on robi. Trwało to pewien czas, do drzwi zaczęli przez ten czas dobijać się wrogowie, próbujący wyważyć barykadę naprędce przez nich zbudowaną.
- Szybciej, proszę - powtarzała cicho Serena, czując przy tym, jak przez jej plecy przechodzą liczne dreszcze.
- Artysty nie wolno poganiać - powiedział ze stoickim spokojem Ash.
Barykada już prawie puściła, ale portal powstał. Był on wąski, miał kształt prostokątny i wyglądał jak próg, z którego ktoś usunął drzwi.
- Dobra, uciekamy stąd - powiedziała Serena.
- Skacz pierwsza. Ja za tobą - rzekł Ash.
- Skaczemy razem.
- Przejście jest za wąskie. Nie przeskoczymy oboje naraz. Po kolei.
- Jeśli mamy uciekać, to razem.
- Nie kłóć się ze mną! Tracimy tylko czas!
Serena przyznała mu rację. Bała się o chłopaka, który był jej teraz znacznie bliższy niż kiedykolwiek przedtem, ale na sprzeczki tracili tylko cenny czas. A ich barykada już puszczała.
- Weź kamień i uciekaj. Ja ruszę zaraz za tobą - powiedział Tuxido, wciskając coś dziewczynie do ręki - Portal nie jest najlepszego rodzaju, tak jak ten poprzedni, jeszcze nie umiem za dobrze go tworzyć, dlatego muszę chwilę odczekać, zanim do ciebie dołączę.
- Jak długą chwilę? - spytała Serena.
- Krótką. Zaraz się spotkamy, zobaczysz.
Po tych słowach, pocałował on mocno dziewczynę w usta.
- Kocham cię, Sereno. Zawsze cię kochałem.
- Sereno? - spytała dziewczyna - Więc ty wiesz?
- Od początku, ale nie mogłem ci powiedzieć. Ale opowiem ci potem. Jak już będzie po wszystkim. Już więcej nie będę niczego przed tobą krył, moja kochana księżniczko.
Barykada została rozwalona i do pokoju wpadli żołnierze, za którymi dało się słyszeć dzikie pokrzykiwanie generałów:
- Nie zabijać! Brać żywcem!
- Uciekaj! - zawołał Ash, po czym sam odwrócił się do przeciwników, gotów do walki z nimi.
Serena ścisnęła mocno w dłoni to, co dał jej chłopak i przeszła przez portal. Był on rzeczywiście nie najlepszej jakości, bardzo wąski, także nawet ona, chociaż bardzo szczupła, miała trudności, aby przez niego przejść. W końcu jej się to jakoś udało. Ostatnim kątem oka dostrzegła jeszcze Tuxido odpierającego ataki dwóch przeciwników naraz, a potem oślepiło ją białe światło i ujrzała przed sobą, wciąż otoczony mrokiem nocy teren, na którym widziała ostatnio swoje przyjaciółki. Nie było ich nigdzie widać, ale teraz o wiele bardziej bała się o Asha. Chwilę po niej przez portal przeskoczył Fennekin, a zaraz potem Pikachu. Jej ukochanego jednak nigdzie nie było widać.
- Sami? A Ash gdzie? - zapytała Pokemonów.
Te zapiszczały ponuro, a Pikachu rozłożył bezradnie łapki. Dziewczyna od razu domyśliła się, co się stało i przerażona próbowała ponownie wskoczyć przez portal, aby ratować Asha, jednak było już za późno. Portal się zamknął i przejście między światem jej, a światem podziemia zostało odcięte.
- Nie... To niemożliwe. Nie... NIE!
Serena upadła na kolana i złapała się mocno rękami za głowę, ściskając dziko swoje włosy i szarpiąc je z rozpaczy. Pikachu i Fennekin podeszli do niej i lekko zapiszczeli na znak swojego smutku. Choć tego dnia wiele razy jej pomogli, tym razem byli bezsilni.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...