Tajemnica starego obrazu cz. II
Poszliśmy do miejscowego muzeum, aby zobaczyć te wszystkie nowe dzieła sztuki, których ostatnio nie było, dlatego ich nie widzieliśmy i tym bardziej byliśmy ich bardzo ciekawi. Pikachu i Buneary również chcieli je zobaczyć, wiec towarzyszyli nam, człapiąc wesoło przy naszych nogach.
- Jestem strasznie ciekawa tych nowych dzieł sztuki, które tu wystawili - powiedziałam do Asha, gdy już kupiliśmy bilety przy kasie - Bardzo mnie ciekawi, co też kustosz zakupił do tego muzeum.
- A myślisz, że ja nie jestem? - zaśmiał się mój luby - Strasznie mnie one ciekawią. Zwłaszcza, iż po pozostałych dziełach wiem, że kustosz ma doskonały gust.
- O tak! - pokiwałam głową, gdy zaczęliśmy powoli chodzić i zwiedzać wszystkie sale jedną po drugiej - Te dzieła tego dowodzą. Spójrz tylko na te obrazy, na te rzeźby... Piękne.
- Piękne? Sereno, to jest wręcz przepiękne! - powiedział zachwyconym głosem Ash, gdy zatrzymaliśmy się przy jednym z obrazów - Ten jest chyba nowy, mam rację?
- Tak. W przewodniku pisze, że przywieziono go z Włoch. To podobno jakieś zaginione dzieło Leonarda da Vinci.
- Da Vinciego, mówisz? - Ash pomasował sobie lekko podbródek - W sumie ten styl nawet pasuje do niego, chociaż nie jestem znawcą. Ale jest podobny do kilku innych jego dzieł. Zwłaszcza do „Madonny wśród skał“.
- O tak... To podobna stylistyka, zwłaszcza w przypadku otoczenia, w którym znajdują się postacie. Typowe dla da Vinciego. Wiem, co mówię, bo wiesz... Jako dzieciak nie miałam raczej przyjaciół i nadrabiałam to wręcz maniakalnym czytaniem książek, oglądaniem filmów i zbieraniem wiedzy na interesujące mnie tematy. Jednym z nich było malarstwo.
Westchnęłam smutno i powiedziałam:
- Wiesz co? To naprawdę bardzo żałosne. Większa część mojego życia upłynęła mi na nadrabianiu tego, o czym marzyłam przez uciekanie w świat fantazji i wiedzy. I powiedz mi, na co mi teraz ta wiedza się przydaje? Ty przez ten czas zdobywałeś coraz to nowe odznaki, nowe tytuły oraz nowe zdolności, poznawałeś świat, wielu ciekawych ludzi, zawierałeś przyjaźnie, ratowałeś ten glob od różnych wariatów, prowadziłeś życie pełne przygód, a ja co? Gniłam w rodzinnym domu, siedząc z nosem w książkach.
- Przecież oboje wiemy, czemu tak było.
- Oboje to wiemy, ale nie zmienia to faktu, że jak sobie o tym pomyślę, to żal mi tych straconych piętnastu lat życia.
- Jesteś jeszcze młoda i możesz zacząć życie tak, jak tylko je zechcesz. Poza tym... Twoja wiedza jest naprawdę przydatna. Wiesz, jak mi jest głupio czasami, gdy mi o czymś mówisz, a ja nie do końca łapię, o co ci chodzi?
- Chyba takich sytuacji nie ma zbyt wiele, prawda? W końcu odkąd się znamy, to znacznie poszerzyłeś swoją wiedzę. Czytasz teraz znacznie więcej książek i oglądasz więcej filmów, choć jak się okazuje, to ty sporo książek i filmów, które obecnie razem oglądamy już wcześniej znałeś.
- No widzisz, bo ja też dużo czytałem, choć o wiele mniej niż ty, bo wiecznie podróżując po świecie nie miałem czasu tyle na książki i filmy, ale kiedy tylko mogłem, łapałem okazję, a odkąd poznałem Herberta Jonesa, to zaczytywałem się w każdym kryminale, jaki wpadł mi w ręce. A teraz oboje czytamy klasyków i do tego jeszcze ocieramy się o najlepszą sztukę świata.
- To prawda - pokiwałam delikatnie głową i obejrzałam jedną z nowych rzeźb, która przedstawiała mityczną wieszczkę Sybillę - Podobna do naszej znajomej, prawda?
- Owszem. Kto wie? Może to ona?
Parsknęłam delikatnym śmiechem, gdy o tym pomyślałam.
- Może... W końcu nie wiemy o niej wszystkiego.
- O niej chyba trudno wiedzieć wszystko.
Tak rozmawiając zwiedzaliśmy dalej muzeum, aż w końcu natknęliśmy się na obraz, który nas bardzo zaszokował. Był to portret pewnego młodego małżeństwa z XVIII wieku. On miał na sobie niebieski strój szlachcica i szpadę u boku, zaś ona piękną, różową suknię z białymi dodatkami. Obraz ten zaszokował nas, ponieważ postacie, które się na nim znajdowały, były...
- Boże kochany - powiedziałam, zasłaniając sobie usta dłońmi - Ash, czy ty widzisz to samo, co ja widzę?
- Skarbie... Jeżeli ty widzisz to, co ja widzę, to razem widzimy to samo, a tym widokiem jest to, co właśnie mamy przed sobą - wydukał z siebie mój luby, ściskając lekko moją dłoń.
Pikachu i Buneary patrzyli w szoku najpierw na obraz, a potem na nas, potem znowu na obraz i znowu na nas.
- Oj tak... Niezły szok, co nie? - uśmiechnął się Ash, próbując jakoś ironizować, aby rozładować powstałe napięcie.
Na portrecie znajdowaliśmy się ja i Ash. Tak, wzrok was nie myli! Nie pomyliłam się, pisząc te słowa. To naprawdę byliśmy my! Jakim cudem? Nie mieliśmy zielonego pojęcia, jednak wiedzieliśmy, iż tymi tajemniczymi małżonkami jakimś cudem byliśmy ja i Ash. Nie umiem opisać tego, co wtedy czułam. Szok, zdumienie - to chyba zbyt lekkie słowa, aby wyrazić uczucia, jakie mi wtedy towarzyszyły.
- Słuchaj... Jak myślisz, ten obraz to naprawdę jest z XVIII wieku? - spytałam po chwili Ash.
- A co sugerujesz? - spytał mój luby, nie odrywając wzroku od obrazu.
- Wiesz... Tak sobie pomyślałam, że to może być jakiś żart ze strony kustosza albo co... Jakiś obraz w stylu XVIII wieku, jednak współcześnie malowany.
- Myślisz? To może pogadamy o tym z kustoszem?
- Bardzo dobra myśl, Ash. Popieram w całej rozciągłości.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczały nasze stworki.
***
Niestety, choć udało nam się znaleźć kustosza, to jednak nie umiał nam on udzielić zadowalającej odpowiedzi. Zarzekał się bowiem, że obraz jest jak najbardziej autentyczny i naprawdę pochodzi z XVIII wieku, a co za tym idzie, nie ma pojęcia, jak to możliwe, że postacie na tym portrecie były tak do nas podobne. W sumie sam był w niezłym szoku, gdy tylko nas zobaczył, bo od razu wydaliśmy mu się niemalże identyczni, jak tych dwoje z portretu.
- Nie wie pan, co to za ludzie na tym portrecie? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Prawdę mówiąc nie, ale mogę spróbować się tego dowiedzieć. Dajcie mi państwo kilka dni, a spróbuję to odkryć.
- A gdzie pan kupił ten obraz? - spytałam.
- We Francji, ale nie ja go kupowałem, tylko mój agent - wyjaśnił mi kustosz - Widzicie państwo, jestem wielkim miłośnikiem obrazów malarza Le Brauna. Był on malarzem z Kalos, ale swoje najlepsze dzieła malował we Francji. Mam do nich wielką słabość i dlatego mój agent szuka ich dla mnie po całym świecie, a ja je wystawiam tutaj.
- Rozumiem. Czyli nie wie pan, kto jest na tym obrazie?
- Nie... Przyznam się, choć może to nie przemawia na moją korzyść, że gdy tylko dowiedziałem się o tym obrazie i jak dostałem go w swoje ręce razem z certyfikatem potwierdzającym autentyczność, po prostu wziąłem go bez zadawania pytań. Ale teraz je chętnie zadam. Zadzwonię do mojego agenta i postaram się od niego dowiedzieć, od kogo go kupił i kogo ten obraz przedstawia. Być może człowiek, który mu to sprzedał to wie. Ten obraz nazywa się „Zakochane małżeństwo“, ale nazwiska małżeństwa nie znam. Myślę jednak, że mogę się tego dowiedzieć. Musicie tylko państwo dać mi nieco czasu.
- Spokojnie, damy go panu tyle, ile trzeba - powiedział Ash z powagą w głosie.
Wiedziałam doskonale, że aż pali się do tego, aby odkryć prawdę, ale postanowił zachować się kulturalnie i nie naciskać zwłaszcza, iż sam nigdy nie lubił działać poganiany przez kogokolwiek, dlatego musiał wiedzieć, jak nieprzyjemne to uczucie pracować na akord.
- Byleby tylko nie zaczął pan przeciągać sprawy w nieskończoność, jeśli można - powiedziałam z szacunkiem, ale też lekkim naciskiem.
- Spokojnie, droga pani - zaśmiał się delikatnie kustosz - Może być pani spokojna, nie będę się obijać. Poza tym... Może to głupio zabrzmi, ale sam jestem strasznie ciekaw tego, kim są ci młodzi ludzie na tym portrecie i dlaczego są do państwa podobni. Sam jestem strasznie tego ciekaw, więc mogę państwu obiecać, iż dołożę wszelkich starań, aby jak najszybciej móc wyjaśnić tę sprawę.
- Doskonale. A więc niech ciekawość nas prowadzi - zachichotałam delikatnie.
***
Wróciliśmy do domu Johna Scribblera i opowiedzieliśmy mu o tym, co właśnie odkryliśmy. Oczywiście zarówno pisarz, jak i jego ukochana byli naprawdę w wielkim szoku, gdy się o tym dowiedzieli. Oboje nie mogli w to uwierzyć.
- Mówicie poważnie? - spytał zdumiony John.
- O tak, całkiem poważnie - odpowiedział Ash - Sam byłem bardzo zdumiony, kiedy to zobaczyłem.
- No, ja naprawdę nie wiem, jak to wyjaśnić - wtrąciłam - Chociaż... Może wyjaśnienie tej sprawy może jest bardziej prozaiczne niż myślimy?
- To znaczy? - spytała Maggie.
- Wiecie... Może po prostu ci ludzie byli niesamowicie do nas podobni albo to byli jacyś przodkowie Asha lub mnie... Albo też może nas obojga jednocześnie... Chociaż... Nie, to by było straszne. To by oznaczało, że ja i Ash jesteśmy spokrewnieni, a tego bym nie chciała.
- Ja też nie, kochanie - Ash ścisnął mnie czule za rękę - Ale coś mi mówi, że ci ludzie wcale nie są naszymi krewnymi, a ich podobieństwo jest dziełem przypadku... A może...
Ash nagle zaczął masować sobie lekko podbródek, co zwykle u niego oznaczało, iż właśnie się nad czymś zastanawia.
- Co takiego? - spytałam.
- A nic... Tak jedna myśl przyszła mi właśnie do głowy.
- A jaka to myśl?
- Nieważne. Poczekajmy na wyniki śledztwa, a potem zaczniemy się zastanawiać nad teoriami.
- Dobrze, ale jak już dostaniecie te informacje, to co zrobicie? - spytał John Scribbler.
- Ależ to oczywiste - powiedział Ash z uśmiechem godnym samego Sherlocka Holmesa - Pojedziemy do Francji i spróbujemy dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Zobaczymy wszystkie lub też prawie wszystkie miejsca powiązane bezpośrednio z ludźmi z tego obrazu, a potem ja i Serena odkryjemy ich historię.
- No dobrze, ale co dalej? - spytała Maggie - A jeśli pomimo tego nie znajdziecie żadnego powiązania pomiędzy tym małżeństwem a sobą?
- Będziemy się martwić, jak go nie znajdziemy, a cieszyć się, jeśli je znajdziemy - skwitował tę rozmowę Ash - To chyba proste, prawda?
- Raczej elementarne - zażartowałam sobie.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Właśnie - pokiwał głową Ash - Nic dodać, nic ująć.
***
Poszukiwania informacji przez kustosza trwały kilka dni, bo okazało się, że sam agent nie posiadał zbyt wiele informacji w sprawie obrazu, który nabył i musiał ich poszukać. Przez cały ten czas ja i Ash nie nudziliśmy, ponieważ wraz z Johnem i Maggie bardzo miło spędziliśmy czas chodząc po mieście i zwiedzając jego najlepsze atrakcje, a prócz tego jeszcze oglądając występy Lionela i Miette. Tajemnicze sny wówczas chwilowo nam minęły, ale tak coś z Ashem czuliśmy, iż jeszcze one do nas powrócą i to szybciej niż byśmy tego chcieli, choć prawdę mówiąc śmiem wątpić, aby któreś z nas tego w ogóle chciało.
Trzeciego dnia naszych oczekiwań, a konkretnie pod jego wieczór, przyszedł do nas Thomas Ravenshop. Był on strasznie z siebie zadowolony, zaś jego twarz zdobił wielki uśmiech, tak wielki i radosny, jakiego jeszcze nie widziano na fizjonomii tego osobnika.
- Witajcie, kochani - powiedział wesoło, gdy tylko nas zobaczył.
Następnie ucałował Maggie w policzek i uściskał ją czule.
- Witaj, siostrzyczko. Jak się miewasz?
- Witaj, braciszku - odpowiedziała mu Maggie z uśmiechem - Widzę, że jesteś dzisiaj w naprawdę w wyjątkowo dobrym humorze.
- A tak, jestem - pokiwał lekko głową pisarz - A to dlatego, że udało mi się zrealizować pewien cel, który przed sobą postawiłem.
- O! To ciekawe - uśmiechnął się John Scribbler - A wolno wiedzieć, jaki to cel?
- Literacki, oczywiście - odpowiedział mu na to Thomas.
- No tak, powinienem był się tego domyśleć, ale wolno wiedzieć, jaki dokładniej to cel? Jak wyglądają jego szczegóły?
- Szczegółów dowiecie się czytając to - odrzekł Thomas Ravenshop, wyjmując z siatki, którą trzymał w ręku jakiś wielki plik kartek.
- Proszę. Oto mój cel, zrealizowany w ciągu ostatnich trzech dni.
Spojrzeliśmy na to z niekłamanym podziwem.
- Wow! Nie no, chłopie! Ja wiedziałem, że ty masz talent literacki, ale żeby takie dzieło napisać w ciągu trzech dni? To mnie zaskoczyłeś.
- Mnie również - powiedziała Maggie, patrząc na brata podejrzliwie - Jak ci się to udało?
- Przyznaj się, co brałeś, aby zdążyć? - zapytał Scribbler.
Thomas parsknął śmiechem.
- Ależ nic, zapewniam cię! Co najwyżej piłem duże ilości kawy.
- Kawy, no jasne... To wiele wyjaśnia - zażartował sobie John - Kofeina i takie tam środki pobudzające. Naprawdę nieźle. Przyznam ci się, chłopie, że nie znałem cię od tej strony.
- Ja także - zachichotała Maggie, z trudem próbując zachować powagę, co jednak ostatecznie przynosiło skutek odwrotny od zamierzonego.
Thomas Ravenshop uśmiechał się ironicznie, słuchając tych wszystkich podejrzeń pod swoim adresem.
- Doceniam waszą pomysłowość, ale niestety muszę was teraz bardzo rozczarować. Nic nie brałem i jedyne, co mnie pobudzało do działania, to chęć jak najszybszego zakończenia tego dzieła. Moim motorem działania było pragnienie zobaczenia waszej reakcji, gdy tylko zapoznacie się z tym dziełem.
- Aż pragnienie? Nieźle - zachichotał John Scribbler ironicznie.
Ravenshop jednak nie zwrócił na niego uwagi.
- A szczególnie chciałem zobaczyć wasze miny, Ashu i Sereno.
- Nasze? - zdziwiłam się - A dlaczego akurat nasze?
- Bo to dzieło jest o was.
Jego słowa bardzo nas zdziwiły. Spodziewaliśmy się wszystkiego, ale nie tego. W końcu Thomas Ravenshop, poważny pisarz piszący dzieła w typie fanfików? To było trudne do przewidzenia i do uwierzenia.
- Naprawdę? - spytał Ash z lekkim powątpiewaniem w głosie.
- Pika-pika? - zdziwił się Pikachu wskakując na stół i oglądając plik kartek postawionych tam przez Thomasa.
- Widzę, że jesteście zaskoczeni - uśmiechnął się Thomas.
- A dziwisz się? - spytałam - Przecież zawsze śmiałeś się z tego, że John i Maggie opisują nasze różne fikcyjne przygody. Dziwne więc, iż nagle zacząłeś pisać coś podobnego.
- Chyba, że to nie jest fikcja - powiedział podejrzliwym tonem Ash.
Ravenshop parsknął śmiechem.
- Ależ spokojnie. To opowiadanie to czysta fikcja, ale inspirowana prawdziwymi zdarzeniami. W każdym razie tak myślę.
- W każdym razie tak myślisz - zaśmiał się złośliwie Scribbler - Tego to jeszcze nie grali. Robi się więc coraz ciekawiej. Już z samego tego powodu warto to dzieło poczytać.
- A żebyś wiedział - zachichotał Ash, biorąc do ręki kilka pierwszych kartek z pliku - O! Nawet ma ładny tytuł. „Och, Ash“. To brzmi jak tytuł jakiegoś niezłego filmu.
- Bo inspirowałem się pewnym filmem i przerobiłem jego fabułę tak, że głównym bohaterem tej historii jesteś ty, a pozostałymi postaciami są twoje dziewczyny.
- Słucham?! - zapytałam nieco oburzona.
- To znaczy... przyjaciółki - uśmiechnął się ironicznie Thomas, lekko szczerząc przy tym zęby - W każdym razie tak je nazywa Serena.
- Bo one są tylko przyjaciółkami - powiedziałam - Ash jest mi wierny i jestem tego całkowicie pewna.
- Nigdy w to nie wątpiłem - rzekł Ravenshop - Ale to opowiadanie, to taka moja mała wariacja na temat tego, co by było, gdyby nie był wierny i wykorzystywał swoje powodzenie u płci pięknej i to jeszcze nagminnie.
- Ciekawe - zrobiłam ironiczną minę, ale potem parsknęłam śmiechem - W sumie to może być nawet ciekawe.
- Racja - powiedział Scribbler, biorąc do ręki kartki trzymane przez Asha i samemu je oglądając - A może tak przeczytamy te wypociny mojego przyszłego szwagra?
- Prawdę mówiąc nie miałabym nic przeciwko temu - powiedziałam.
- Ani ja - dodała wesoło Maggie.
- W sumie, to ja też nie - zaśmiał się Ash - Jestem strasznie ciekaw, jak też Thomas ukazał mnie w tym opowiadaniu.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Znając ogromną złośliwość mojego brata można się spodziewać mało pochlebnego wizerunku twojej osoby - rzekła żartobliwie Maggie.
- Nie przesądzajmy jeszcze niczego - uśmiechnął się Ash - Ja mam jeszcze nadzieję, iż Thomas zachował dobry smak w całej tej sprawie.
- Nadzieja matką głupich, jak to mówią - rzucił John Scribbler, lekko się przy tym uśmiechając - A więc bierzmy się za czytanie!
Thomas Ravenshop uśmiechnął się zadowolony.
- Doskonale. A więc ja sobie idę. Dajcie mi znać, jak spodobało się wam moje opowiadanie.
Po tych słowach pisarz wyszedł z domu, uśmiechając się przy tym dość ironicznie.
***
Opowiadanie Thomasa Ravenshopa:
- I am... You are... He is... She is... It is... We are... You are... They are - powtarzała chórem klasa za swoim nauczycielem.
- Doskonale - uśmiechnął się delikatnie belfer.
Był to młody człowiek, mający około dwadzieścia parę lat, o czarnych włosach, brązowych oczach oraz gładkiej i przystojnej twarzy. Wyglądał on nad wyraz przyjemnie, zwłaszcza dla żeńskiej części swojej klasy i chociaż ta klasa była zaledwie I klasą podstawówki, to jednak i tak widać było aż nadto wyraźnie, iż jej żeńska część była zachwycona widokiem swojego nauczyciela i wręcz nie odrywała od niego wzroku.
- To była forma twierdząca - powiedział nauczyciel, przyjmując jak najbardziej poważną pozę - Teraz nauczymy się formy przeczącej. Jest ona równie ważna w życiu, co forma potwierdzająca, a może nawet i jeszcze ważniejsza.
- Dlaczego? - zapytał zielonowłosy chłopiec w wielkich okularach.
- Dlaczego jest ważniejsza? - odpowiedział pytaniem na pytanie belfer - To dobre pytanie, Max. Otóż dlatego, że dzięki niej mamy możliwość przeciwstawić się wtedy, gdy ktoś chce nas wkręcić w coś, czego zrobić nie chcemy. Oczywiście nie oznacza to, że mamy odmawiać każdemu i we wszystkim... Broń Boże! Wy, jako jeszcze bardzo młodzi ludzie musicie słuchać rodziców, ale jak będziecie dorośli, to nie możecie życia układać według ich planów, lecz według własnych. I wtedy np. musicie powiedzieć stanowcze „NIE“, gdy tylko zechcą oni was przymusić do realizacji swoich planów, a nie waszych. Ale to na przyszłość, zaś na chwilę obecną to mogę wam powiedzieć, że nieraz koledzy czy też koleżanki mogą chcieć od was czegoś, czego zrobić dla nich nie chcecie lub też nie możecie. W obu tych przypadkach, a już zwłaszcza tym ostatnim musicie być stanowczy i umieć mówić „NIE“. Posiadanie tej umiejętności może wam kiedyś bardzo pomóc uniknąć wielu problemów. Wiecie, znałem kiedyś jednego takiego, który nie umiał odmawiać. To znaczy, nie wszystkim, ale pewnym osobom, które wiedziały, że jeżeli odpowiednio go podejdą, to on im nie odmówi. Miał zbyt miękkie serce i one... to znaczy te osoby wykorzystywały to przeciwko niemu. Choć prawdę mówiąc sam był sobie winien, bo gdyby zachował się twardo, to nie doszłoby do tego.
- I co się z nim stało? - zapytała nagle jedna z uczennic, urocza, mała blondyneczka o niebieskich oczach o imieniu Bonnie.
- Pogubił się - odpowiedział nauczyciel smutnym tonem - Bardzo się pogubił w swoim własnym życiu.
- I co się teraz z nim dzieje?
- Próbuje je sobie ułożyć na nowo.
- I co? Udaje mu się?
Belfer spojrzał na dziewczynkę z uśmiechem i powiedział:
- Nawet nieźle, bo wyciągnął mądrą lekcję z tego, co przeżył. I to jest również lekcja dla was. Kiedy trzeba, musicie umieć odmówić, dlatego już teraz nauczcie się mówić „NIE“. Pamiętajcie więc... To słowo jest bardzo ważne. NO! Powtarzać za mną! No!
- No! - zawołała chórem klasa.
- Głośniej, kochani!
- NO!
- Bardzo dobrze! NO!
- NO!
- Świetnie! I jeszcze raz! NO!
- NO!
- Doskonale! A więc teraz, skoro to już opanowaliśmy, to...
Nagle zadzwonił dzwonek.
- Koniec lekcji na dzisiaj. Jutro nauczymy się dokładniej wszystkich form przeczących. A na razie do zobaczenia i przemyślcie sobie to, o czym dzisiaj mówiliśmy.
Klasa powoli wyszła i nauczyciel pozostał sam. Usiadł powoli przy biurku i zaczął się zastanawiać nad tym, co powiedział swojej klasie. Tak właściwie, to nie do końca była prawda z brakiem umiejętności odmawiania. Jego problemem było coś zupełnie innego, a konkretnie brak umiejętności odtrącenia kobiety, która miała do niego słabość. Już od dziecka chronicznie nie cierpiał kobiecych łez i gdy tylko je widział, to dostawał wręcz spazmów i musiał szybko reagować na nie pomaganiem płaczącej kobiecie. Do tego zawsze miał ogromną wręcz słabość do płci pięknej, co w połączeniu z jego chroniczną niechęcią do płaczu niestety sprawiło, że ani się obejrzał, a już pewne kobiety zaczęły to podle wykorzystywać przeciwko niemu. Choć tak prawdę mówiąc, to nie do końca była prawda. One to wykorzystały dopiero później, a początkowo to on wykorzystał fakt, iż nie tylko on ma do nich słabość, ale i one mają słabość do niego, co mu dawało pewną władzę nad nimi. Niestety, dobra passa skończyła się przez brak umiaru, a także przez jego brak umiejętności powiedzenia „NIE“ zakochanej w nim kobiecie, aby nie wywołać w niej łez. To właśnie to pchnęło go w naprawdę niezłą kabałę, Choć raczej nie tyle umiejętność powiedzenia „NIE“, co raczej umiejętność powiedzenia „NIE KOCHAM CIĘ, TO KONIEC“ mogłaby go ocalić. O tak, ta oto umiejętność, podobnie jak i umiejętność oparcia się damskim łzom by mu pomogły. Niestety, obu tych cech nie posiadał, a efekty tego nie kazały na siebie długo czekać.
Ale tego swoim uczniom powiedzieć on już nie mógł. Po pierwsze oni by tego nie zrozumieli, poza tym on sam wolał o tym zapomnieć, dlatego też uogólnił cały problem do braku umiejętności mówienia „NIE“, choć jego problemy miały nieco głębsze podłoże.
A wszystko zaczęło się dobry rok temu.
Ash Ketchum obudził się rano o godzinie 8:00, aby móc się szykować do swojej pracy, którą jak zwykle rozpoczynał sześćdziesiąt minut później. Budziła go zawsze w uroczy sposób jego narzeczona, czyli Serena Evans, przeurocza posiadaczka miodowych włosów i niebieskich oczu.
- Ash, wstawaj, kochanie... Już pora wstać - powiedziała Serena, lekko nim potrząsając, a gdy otworzył oczy, powoli pocałowała go w usta - Dzień dobry, skarbie.
- Dzień dobry - odpowiedział jej Ash i uśmiechnął się do niej czule.
Patrząc na swoją narzeczoną Ketchum poczuł, iż naprawdę jest pod wrażeniem tej dziewczyny. Była prawdziwym aniołem i to takim samym, jak wtedy, gdy się poznali jako dzieci. Miało to miejsce wtedy, gdy oboje mieli po siedem lat. Bawili się w piaskownicy, gdy nagle jakiś wredny łobuz zniszczył Serenie zamek z piasku. Mała oczywiście zaczęła płakać, ale wówczas do akcji wkroczył Ash, który to wręcz chronicznie nie cierpiał dziewczęcych łez. Usiadł zatem tuż obok dziewczynki, zaczął jej pomagać budować zamek z piasku i w ten właśnie sposób zdobył on sobie sympatię małej Sereny, która wręcz zakochała się w nim po uszy, rzuciła na szyję i cóż... Tak to się zaczęło. Tak została rozpoczęta ich znajomość, a potem związek i miłość, która trwała do dzisiaj. Ash był całkowicie pewien, że kocha Serenę, bo trudno było nie kochać tak miłej, spokojnej, wrażliwej i oddanej mu osoby, ale czasami czuł się podle. Gdyby tylko Serena znała jego sekret, to z pewnością nie była wobec niego taka miła i dobra.
- Tylko przypadkiem nie zaśnij, kiedy wyjdę - powiedziała Serena, całując ponownie Asha w usta.
- Spokojnie, nie zasnę - odpowiedział Ash, chociaż miał wielką ochotę ponownie zasnąć.
Serena ubrała się do końca, pomachała ukochanemu delikatnie palcami na pożegnanie, po czym wyszła z pokoju. Ash zaś ziewnął głośno, usiadł na łóżku i już pewnie wróciłby do snu, kiedy nagle usłyszał dźwięk telefonu. Sięgnął po niego, złapał go w dłoń, włączył i przyłożył do ucha.
- Dzień dobry, Ash Ketchum z tej strony. W czym mogę pomóc?
- Jak zwykle spałeś, mam rację? - odezwał się znajomy, kobiecy głos.
- Nie, skądże znowu, Misty - odpowiedział jej zaspanym tonem Ash - Właśnie wychodzę do pracy.
- Jak ty zabawnie kłamiesz. Och, Ash! Ty nawet jak kłamiesz, to robisz to z wdziękiem.
- Miło mi to słyszeć.
- A mnie miło mówić. Zobaczymy się dzisiaj?
- Też pytanie. Oczywiście, że tak.
- To do zobaczenia, kochanie.
- Do zobaczenia, skarbie.
Po tych słowach Ash zakończył rozmowę i szybko pobiegł do łazienki. Wziął prysznic, potem zjadł prędkie śniadanie, ubrał się w elegancki strój, a następnie wybiegł z domu, który wcześniej zamknął na klucz, wskoczył do auta i ruszył w drogę.
Powiew świeżego powietrza, które to wpadało przez otwarte okno w drzwiach sprawił, iż poczuł się o wiele lepiej. Świeże powietrze zawsze mu pomagało. Jechał więc spokojnie drogą, którą zawsze jeździł do miejsca pracy, czyli do biura projektów. Podczas jazdy, jak często mu się zdarzało, mijał go jakiś samochód prowadzony przez Macy, jedną z jego sąsiadek, z którą swego czasu flirtował. Ash uśmiechnął się do niej, a ona do niego, jednak potem zatrzymali się na światłach, a Ash zobaczył przechodzącą na pasach Miette, jego kolejną sąsiadkę. Uśmiechnęła się ona do niego, a on do niej, co jednak zdecydowanie nie przypadło do gustu Macy, która wściekła, gdy tylko światło zmieniło się na zielone, zajechała mu szybko drogę, nie pozwalając mu przejechać. Ash pokręcił głową z politowaniem i pojechał powoli przed siebie, a potem dostrzegł, jak stojącą na skrzyżowaniu oficer Jenny pokazuje lizakiem, aby Macy zjechała na pobocze. Ash zatrzymał się w pobliżu popatrzeć na ten widok. Zobaczył wówczas, jak Macy gęsto tłumaczy się przed Jenny ze swego zachowania i wskazuje jako winowajcę właśnie Asha. Ten natomiast zrobił minę niewiniątka, Jenny uśmiechnęła się do niego, a następnie obdarzyła groźnym spojrzeniem Macy i wlepiła jej mandat. Ash uradowany tym widokiem powoli ruszył przed siebie.
Bez żadnych nowych przygód dotarł do pracy, wysiadł zadowolony z auta i wbiegł do środka budynku. Musiał się pospieszyć, ponieważ był już spóźniony. Ale oczywiście na drodze stanęła mu znowu jakaś przeszkoda, a była nią młoda kobieta o ciemno-niebieskich włosach oraz takich samych oczach, ubrana w różową sukienkę z czarnymi dodatkami.
- Ash! Jak się masz?! - zawołała wesoło kobieta - Pamiętasz jeszcze o mnie, łobuzie, czy już zapomniałeś?
- Zapomniałem? Jak ty możesz tak myśleć, Dawn? Ja miałbym ciebie zapomnieć? Skądże znowu - uśmiechnął się do niej Ash - Nawet tak nie mów, proszę. A przy okazji widzę, że jesteś bardzo wesoła.
- Bo mam powód, kochanie - zachichotała Dawn - A wiesz, dlaczego? Chyba jestem w ciąży. Cieszysz się?
- Jasne, że się cieszę - odparł z uśmiechem Ash - A z kim, jeśli wolno spytać?
- No, jak to, z kim? Z tobą, oczywiście.
Ashowi zaraz uśmiech zszedł z twarzy.
- Ale jak to? Jak to jest w ogóle możliwe?
- Normalnie, kochanie. Nie wiesz, skąd się bierze nowe życie?
- No, w sumie to wiem, ale jestem zdziwiony mimo wszystko.
- Sama jestem nieźle zdziwiona, ale też bardzo szczęśliwa. No dobrze, chyba się spieszysz, prawda? To ja nie będę ci przeszkadzać. Muszę już iść, bo mam jeszcze mnóstwo zajęć na dzisiaj. Badania, szykowanie ubranek dla dziecka i takie tam. Zresztą, co ja ci będę o tym gadać? Pogadamy, jak się spotkamy później. No, to do zobaczonka.
Po tych słowach pocałowała go czule w usta i ruszyła w kierunku wyjścia.
- No, to pięknie mi się dzień zaczął.
Zaraz jednak przypomniał sobie o tym, że przecież właśnie spieszy się na spotkanie, więc pognał w kierunku sali konferencyjnej.
- Jednym słowem, projekt autorstwa kolegi Ketchuma jest po prostu bez zastrzeżeń i spodobał się klientowi - powiedział Samuel Oak, szef biura projektów, około sześćdziesięcioletni mężczyzna o jasnych oczach i białych włosach, gładko ogolony i wciąż jeszcze przystojny.
Przy stole konferencyjnym siedzieli czarnoskóry Brock, blond-włosy i niebieskooki okularnik Clemont, a prócz tego też zielonowłosy i zielonooki chudzielec Cilan. Miejsce Asha było puste, ponieważ wciąż nie było osoby, która mogłaby to miejsce zająć.
- Wielka tylko szkoda, że autor tego projektu nie mógł przyjść na nasze zebranie - dokończył swoją mowę Samuel Oak.
Wtem do sali wpadł zdyszany Ash, kłaniając się delikatnie wszystkim zebranym.
- Dzień dobry. Strasznie przepraszam za spóźnienie, małe problemy na drodze. Korki i w ogóle.
- Uhm... Korki - mruknął złośliwie Cilan - Znamy te twoje korki. Jeden z nich czekał na ciebie przed wejściem.
- No, niczego sobie korek - powiedział Clemont wyraźnie zachwycony - Słuchaj, jak ona ma na imię?
- Jaka wielka szkoda, że nie zdążył pan przybyć na dyskusję o pana projekcie, zwłaszcza, że przecież pana projekt jest rewelacyjny - przerwał tę rozmowę Samuel Oak.
- Poważnie, panie dyrektorze?
- Naturalnie. Klient jest nim zachwycony.
- Ciekawe, jakby był on zachwycony ciągłymi spóźnieniami - mruknął złośliwie Cilan.
Ash lekko się obruszył, a dyrektor Oak odparł na to:
- Drogi kolego, nie ma co innym wytykać ich wady, a zwłaszcza wtedy, że przecież nie ponosimy z ich powodu strat. Zresztą, skoro już o wadach mówimy, to ja mam taką uwagę, aby kolega zajął się swoimi projektami, bo w porównaniu z pana projektami projekty kolegi Ketchuma są niczym rewolucja francuska w porównaniu z kolejką do toalety na naszym piętrze.
Wszyscy parsknęli śmiechem, a Cilan zdumiony rzekł:
- Ale... Ale przecież tam nigdy nie ma kolejki.
- Ano właśnie - pokiwał lekko głową dyrektor Oak.
Cilan zrozumiał aluzję i zamilkł, zaś Brock i Clemont zachichotali jeszcze mocniej i udali się razem do swojego pomieszczenia pracy, czyli pokoju całego zawalonego projektami i różnymi innymi planami. Siedziała już tam Iris, mało urodziwa Mulatka o bujnej, fioletowej czuprynie, ubrana w białą bluzkę i białe spodnie.
- O! Witaj, Ash! - uśmiechnęła się przyjaźnie do Ketchuma - Jak tam? Znowu się spóźniłeś na zebranie?
- Niestety, ale spokojnie. Ważne, że projekt się przyjął - odparł Ash.
- Jak zwykle najlepszy z nas - rzekł Cilan, wchodząc do pokoju - Choć pracuje najkrócej niż my.
- Niektórzy po prostu mają talent - odpowiedziała na to Iris.
- Aha... Czyli ja go nie mam?
- Ty to powiedziałeś.
Cilan lekko wzruszył ramionami i usiadł przy swoim biurku. Brock zaś podszedł powoli do Iris i rzekł:
- Daj buziaka.
- Spadaj! - mruknęła Mulatka i odsunęła się od niego.
- Widzisz? - jęknął załamany Brock, patrząc na Asha - Mnie to żadna nie chce, a ciebie chcą wszystkie.
- Właśnie, a propos wszystkich, co to była za niunia w holu? - spytała Iris.
- A co? Zazdrosna jesteś? - spytał złośliwie Cilan.
Iris nawet nie zaszczyciła go odpowiedzią.
- Narzeczona kolegi. Chciała pogadać o przyszłym ślubie ze swoim przyszłym mężem i tyle - odpowiedział na pytanie Ash.
- Narzeczona kolegi? Jasne... A zresztą, nawet gdyby... To, co to niby przeszkadza?
Ash spojrzał na nią groźnie i spytał:
- Słuchaj... Mówisz do mnie w taki sposób, jakbym był co najmniej człowiekiem pozbawionym wszelkich zasad. A tymczasem...
- Masz je niewątpliwie - burknęła gniewnie Iris, opierając się dłońmi o jego biurko - A jedną z nich jest to, że w pracy zajmujesz się wyłącznie tymi projektami, więc chyba zmienię pracę.
- Mogę ci coś poradzić? Nie rób tego - odparł Ash z lekkim uśmiechem - Tu jest naprawdę bardzo przyjemnie, a bez ciebie byłoby tutaj nudno.
- Tak... Bo niby kto by tak pięknie zrzędził, jak ty? - rzucił Cilan.
Iris obdarzyła go wręcz morderczym spojrzeniem i zasiadła przy swoim biurku.
- A przy okazji, były może jakieś telefony? - spytał Clemont.
- Były, ale nie do ciebie - odpowiedziała gniewnie Mulatka.
- A do kogo były?
- A jak ci się wydaje? Do tego, do którego zawsze dzwonią. Założę się, że zaraz jakaś niunia znowu tutaj zadzwoni.
Chwilę później rozległ się dźwięk telefonu, który był zawieszony na ścianie.
- O, proszę! A nie mówiłam? - rzuciła z satysfakcją w głosie Iris.
Ash powoli podszedł do telefonu i odebrał go.
- Ash Ketchum z tej strony... A, to ty, Alexa! Miło cię widzieć. Znaczy słyszeć. Nie, nie jestem zmęczony. Co najwyżej może lekko niewyspany, ale to nic takiego. Co tam u ciebie? Słucham? A kiedy? Nie, dzisiaj nie mogę, za dużo pracy... Jutro? Nie ma sprawy, z wielką przyjemnością. No, to do zobaczenia.
Po tych słowach odłożył słuchawkę na miejsce.
- Och, Ash, Ash... Te kobiety kiedyś cię zgubią - rzekł Brock z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego tak mówisz? Przecież ja nie robię nic złego. Poza tym za szczere uczucia nie może cię spotkać żadna krzywda.
- Powiedzmy - Brock uśmiechnął się wesoło - A tak przy okazji... Szef chce z nami pogadać. Zanim wyszedłem, to poprosił mnie, abym tak za pół godziny przyszedł z tobą do niego. Chodzi o nasze projekty. Musimy w nich jeszcze omówić kilka szczegółów.
- Ależ nie ma sprawy, chętnie je z wami omówię - odparł wesoło Ash i pochylił się nad swoją pracą.
Nieco później Ash i Brock usiedli razem w biurze szefa, który zaczął z nimi omawiać projekt autorstwa Ketchuma. Rozmawiali o nim przez chwilę, aż w końcu do pokoju weszła sekretarka dyrektora, którą okazała się być młoda Mulatka w służbowym stroju.
- Kawa panie dyrektorze - powiedziała, kładąc tacę przed Oakiem i jego rozmówcami, po czym spojrzała na Asha i spytała: - Może mleka do tego, panie Ash?
- No, nie oczekujmy zbyt wiele - uśmiechnął się do niej Ash - Nie chcę robić problemu.
- Ależ panie Ash, to żaden problem. Już przynoszę! - zawołała radośnie dziewczyna i pobiegła po wyżej wspomniany przedmiot.
Oak i Brock spojrzeli na Asha zdumieni, po czym dyrektor rzekł:
- Przepraszam za niedyskrecję, ale... czy państwo się dobrze znają?
- Z kim? - zdziwił się Ash - Z Brockiem? Jeszcze ze studiów.
- Nie... Chodziło mi o pannę Shaunę.
- Shaunę? Znam ją tylko z widzenia, zresztą nawet nie wiedziałem, że ma tak na imię.
- No, to akurat najmniejszy problem - zaśmiał się Oak.
Chwilę później do pokoju wróciła Shauna z butelką mleka i kartonem mleka.
- Zwykłe czy skondensowane? - spytała.
- Zwykłe, poproszę - odpowiedział uprzejmie Ash.
Shauna nalała z uśmiechem na twarzy mleko do kawy Ketchumowi, po czym powoli wyszła z pokoju, wracając do swoich zajęć.
- Panie Ash... Jak pan to robi? - spytał z zachwytem w głosie Oak.
- Niby co? - zdziwił się Ash.
- No, niech pan nie udaje. Pan przecież musi mieć jakiś sposób.
- Sposób? Niby na co?
- Jak to? Nie widzi pan, co się dzieje z tymi kobietami, gdy tylko pana zobaczą? Żeby pan chociaż był przystojny. Mnie się np. pan Brock bardziej podoba.
- Niż pani Shauna? - spytał Brock.
- Nie! Niż pan Ash - zaśmiał się Oak.
- Aha... Uspokoił mnie pan - odparł z uśmiechem Brock.
Dyrektor spojrzał na Asha i powiedział:
- Panie Ash... Pan musi mieć jakiś sposób.
- Ależ żaden sposób - odpowiedział na to Ash z uśmiechem - Ja po prostu bardzo kocham kobiety.
- Przecież ja też! - zawołał dyrektor.
- Ja też - dodał Brock.
***
Misty była dość wysoką i rudowłosą dziewczyną o zielonych oczach, ubierającą się zwykle w sposób sportowy i luźny. Obecnie miała na sobie żółtą podkoszulkę i niebieskie szorty, czyli strój, który najbardziej lubiła nosić ze wszystkich strojów, jakie posiadała. Z wielką uwagą dziewczyna wpatrywała się w komputer, przy którym pracowała, aż nagle przerwał jej dźwięk dzwonka do drzwi. Zadowolona podbiegła do drzwi i otworzyła je. W drzwiach stał Ash, jak zwykle uroczy i uśmiechnięty.
- Witaj, kochanie - powiedział do niej czule.
Misty wpuściła go i pocałowała w usta, gdy tylko znalazł się w środku.
- Jesteś urocza, Misty - rzekł Ash.
- A ty jak zwykle spóźniony - zwróciła mu uwagę Misty.
- Wybacz, praca i w ogóle...
- No oczywiście... Praca i w ogóle - burknęła gniewnie rudowłosa, po czym podeszła do komputera - Jak zwykle słyszę od ciebie tylko wymówki i to zawsze takie same.
- A jakie byś chciała słyszeć?
- Żadnych. Chciałabym raczej, żebyś wreszcie przyjeżdżał do mnie punktualnie. No, a jeszcze bardziej chciałabym, abyś rozstrzygnął w swoim życiu pewne sprawy, o których dobrze wiesz.
Ash spojrzał na nią wręcz załamanym wzrokiem.
- Misty, proszę cię... Chyba już o tym rozmawialiśmy, prawda? Serena to Serena, a ty, to jesteś ty i nie ma co mieszać ze sobą tych dwóch światów, prawda?
Misty posmutniała bardzo, gdy tylko to usłyszała. Choć nie była nigdy osobą staroświecką, to miała jednak pewne marzenia i bardzo chciała być żoną i matką, więc rola kobiety na boku nie była wcale drogą do osiągnięcia tego celu. Mimo tego wciąż nie potrafiła mu się w żaden sposób oprzeć, a już zwłaszcza wtedy, kiedy się do niej uśmiechał tak, jak teraz.
- Misty, proszę... Nie smuć się - powiedział czule Ketchum, całując powoli rudowłosą.
- Ja się nie smucę, tylko zamyślam - odparła Misty ponuro.
- A możesz pomyśleć później?
- No dobrze.
Chwilę później oboje oddali się czemuś o wiele przyjemniejszemu niż rozmowa na bardzo ponure dla nich tematy. Oddawali się temu przez około godzinę, a potem, jak zwykle po wszystkim leżeli i patrzyli zamyśleni w sufit, czasami wymieniając ze sobą kilka zdań.
- Ale pomówisz o mnie z Sereną? - spytała po chwili Misty.
- Z Sereną? - westchnął lekko Ash.
Bardzo nie lubił tego tematu i nie chciał, aby rudowłosa go poruszała, ale wiedział, iż nie będzie mógł przed nim wiecznie uciekać, dlatego też powiedział:
- Dobrze, porozmawiam z nią.
Na tym rozmowa się zakończyła, a potem Ash ubrał się, pocałował czule Misty w usta i wyszedł z mieszkania, pozostawiając rudowłosą jej własnym myślom.
Następnie Ketchum pojechał autem do swego domu, a tam powitała go radośnie Serena. Dziewczyna była ubrana w różową koszulkę nocną oraz różowy szlafrok. Objęła mocno ukochanego i pocałowała go czule w usta.
- Jesteś nareszcie, kochanie! - zawołała szczęśliwa Serena - Kolacja jest już gotowa. Specjalnie uszykowałam ją nieco później domyślając się, że później wrócisz. Zresztą, jak zwykle.
- Och, czyżbym słyszał wyrzuty w twoim głosie? - zapytał Ash nieco żartobliwym tonem.
Co prawda miał teraz wielką ochotę położyć się spać, ale nie chciał ranić uczuć Sereny, a poza tym jakiś mały posiłek na pewno bardzo by mu pomógł, dlatego też zasiadł z narzeczoną do kolacji i już po chwili oboje rozmawiali ze sobą jak zwykle na różne przyjemne tematy.
- A pamiętasz chyba, że za tydzień jedziemy do moich rodziców? - spytała po chwili Serena.
- Pamiętam - uśmiechnął się do niej Ash, wcinając grzanki z miodem, swój wielki przysmak - Odnowienie ślubów małżeńskich. To będzie dopiero uroczystość. Tylko powiedz mi, dlaczego oni to robią?
- Jak to, dlaczego? - zdziwiła się Serena - To chyba oczywiste. Dlatego, że się kochają i chcą być ze sobą razem już na zawsze. Poza tym to już trzydzieści lat, odkąd są razem.
- Trzydzieści lat - westchnął Ash - Pomyśl tylko, kochana Sereno. Całe trzydzieści lat we dwoje. Razem wytrwać na dobre i na złe, mimo różnych problemów. To dopiero dokonanie. Niestety, nie każdego na nie stać.
Serena czule położyła mu dłoń na dłoni.
- Och, Ash... Nie przejmuj się tym. Wiem, że twoi rodzice nie wytrwali ze sobą, ale przecież są teraz szczęśliwi. Twoja mama sobie układa życie na nowo, a twój tata z Johanną jest na pewno szczęśliwy. Zresztą to bardzo miła osoba.
- Ty chyba lubisz wszystkich, prawda, Serenko?
- Staram się wszystkich lubić, Ash. Ty chyba także.
- No, robię w tej sprawie, co mogę. Wiesz co, pozmywam naczynia i wracam do ciebie, dobrze?
- Dobrze, tylko się pospiesz, bo wiesz... Chcę ci podziękować za to, że jesteś taki pracowity.
Ash uśmiechnął się do niej czule i poszedł z naczyniami do kuchni, aby je umyć. Dokładnie każdy z nich wyszorował po kolacji, a potem położył na suszarce, a kiedy już skończył, to powrócił do salonu, lecz tam już nie było dziewczyny. Dobrze wiedział, gdzie ona teraz jest i chociaż był już nieco zmęczony ekscesami z Misty, to jednak przyszedł do sypialni. Tam zaś na łóżku siedziała uśmiechnięta od ucha do ucha Serena cała golutka, jak ją Bozia stworzyła i wyciągnęła do niego czule obie ręce. Ten widok zawsze rozczulał Asha, choć zmęczenie go powoli dopadało.
- Serenko, może nie...
- Och, Ash... - Serena zrobiła minę proszącego dziecka, a Ash poczuł, że jeśli odmówi, to ona się chyba rozpłacze, a tego za nic w świecie nie chciał.
- Serenka... Jak tu cię nie kochać? - spytał wesoło Ketchum i podszedł do niej bliżej.
Już po chwili okazywał jej swoją miłość najpiękniej, jak tylko to było możliwe.
C.D.N.