Udane wakacje cz. III
Niedługo potem siedzieliśmy wszyscy razem w pobliskiej lodziarni i wcinaliśmy lody z kawałkami owoców i ciastkami. Najbardziej łakomi na te przysmaki byli Ash, Pikachu i mała Sara, którzy zajadali się tym tak bardzo, że aż im się uszy trzęsły. Ten widok był niesamowicie zabawny, ale też i wyjątkowo uroczy. Oczywiście dzielne Pokemony Asha również otrzymały nieco łakocie, które bardzo im smakowały, czego najlepiej dowodził fakt, że pałaszowały je z wielkim apetytem.
- Naprawdę nie wiem, jak mam wam dziękować za ocalenie Sary - rzekła po chwili pani Katarzyna - Nie ma dla matki większej straty niż utrata swego dziecka i dlatego jestem wam wdzięczna za to, że nie dopuściliście do tego.
- Proszę pani, to naprawdę nic wielkiego - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash - Naprawdę zrobiłem wraz z moimi Pokemonami to, co każdy inny zrobiłby na moim miejscu.
- Wiesz, wielu ludzi było na tej plaży, a jakoś poza tobą i tym bardzo odważnym ratownikiem nikt nie zareagował w potrzebie.
- Fakt, coś w tym jest - powiedziałam.
- Pika-pika! - poparł mnie Pikachu.
- No właśnie. Wszyscy widzieli, co się dzieje, ale tylko ty się rzuciłeś na ratunek - zauważyła Kala.
- I ratownik - poprawił ją Ash.
- Tak, ale dla ratownika to jest po prostu praca, ratować tonących ludzi. A dla ciebie nie. On miał obowiązek coś zrobić, ty nie, a jednak zrobiłeś.
- Wiesz, to nie zmniejsza wcale zasługi ratownika.
- Ale mimo wszystko sprawia, że ty zasługujesz na więcej pochwał.
- Fakt, Kala ma rację - poparł ją po chwili Gabryś - Przecież nie każdy by się na to zdobył.
- Ash już tak ma - powiedziałam z uśmiechem - Jak tylko widzi takie sytuacje jak ta dzisiejsza, to zaraz musi wkroczyć do akcji. Pamiętam, jak miał zaledwie piętnaście lat i doszło do bardzo niebezpiecznej sytuacji, że jego Pikachu znalazł się na szczycie takiej ogromnej wieży. Ash tam też był i obaj razem ratowali przed śmiercią innego Pokemona. I kiedy to robili, to nagle Pikachu się podłoże usunęło spod nóg i biedak spadł. Wtedy Ash bez wahania skoczył za nim, żeby go złapać i ustawił się tak, aby zamortyzować jego upadek i go ocalić.
- O Boże! - zawołała pani Katarzyna - Przecież to było niebezpieczne!
- I głupie - mruknęła złośliwie Kalina - Sam mogłeś tam zginąć.
- A tak, mogłem, ale myślisz, że ja wtedy umiałem myśleć racjonalnie? - odpowiedział jej na to Ash - Ja wtedy myślałem tylko o tym, żeby ocalić mojego przyjaciela Pikachu i nic innego mnie nie obchodziło.
- Ale mimo wszystko przeżyłeś - zauważył Gabryś.
- Pewnie, że przeżyłem, ale przeżyłem tylko dlatego, iż uratował mnie taki jeden Pokemon, Blaziken, wysłany mi na pomoc przez tajemniczego człowieka, który później okazał się być ojcem mojego przyjaciela Clemonta.
- Rozumiem. A więc miałeś więcej szczęścia niż rozumu - rzuciła dość zgryźliwie Kala.
- Kala! - skarcił ją jej chłopak.
- W sumie można by to tak określić - powiedział z uśmiechem Ash - To stwierdzenie ma w sobie wiele prawdy, bo przecież naprawdę miałem wtedy więcej szczęścia niż rozumu. Ale myślicie, że mnie tak po prostu łatwo jest myśleć logicznie w sytuacji tak kryzysowej? Wtedy, gdy nie da się szybko ustalić jakiegoś choć troszkę sensownego planu działania?
- Coś w tym jest - zgodził się z nim Gabryś - Dobry pomysł jest raczej taki, że trudniej przychodzi do głowy niż beznadziejny.
- Ale tak czy siak widzę, że Ash jest prawdziwym bohaterem - rzekła na to z uśmiechem na twarzy Kasia - Przecież nie każdy w podobnej sytuacji instynktownie rzuciłby się na ratunek.
- Nie licząc ratownika, który ma taki zawód - zażartowała sobie Kalina.
- W sumie to Ash też ma taki zawód - zauważyłam dowcipnie.
Katarzyna spojrzała z zainteresowaniem na mojego chłopaka.
- Jak to? Też jesteś ratownikiem?
- No, nie do końca - uśmiechnął się Ash - Jestem z nieco innej branży, choć powiązanej z ratownictwem. Jestem detektywem.
- Detektywem? - zdziwiła się Kasia.
- A i owszem, detektywem - potwierdziłam - Choć niestety przy okazji także i na emeryturze.
- Na emeryturze? - zapytała zdumiona kobieta - Nie za młody jesteś na emeryturę, mój chłopcze?
- Już druga osoba w ciągu ostatnich kilku dni mi to mówi - zaśmiał się dowcipnie Ash.
- Pika-pika! - pisnął wesoło Pikachu.
- A wcześniej więcej osób mówiło ci podobne słowa, ale ty nie byłeś łaskaw ich posłuchać - zauważyłam dość ironicznie, a Buneary poparła mnie lekkim piskiem.
- Tak, w sumie coś w tym jest - pokiwał ponuro głową Ash - Ale cóż... Miałem swoje powody dla których porzuciłem swój fach.
- Fach detektywa? - zapytała Kasia.
- Właśnie.
- A dlaczego odszedłeś?
- Było wiele powodów i długo by można o nich mówić. Ale wszystkie one sprowadzają się do tego, że straciłem wiarę w swoje umiejętności oraz w to, iż wszystko, co robię ma jakiś większy sens.
- Wiesz co? Jakbyś był moim bratem, walnęłabym cię w ten twój pusty czerep, abyś wreszcie zmądrzał - rzuciła gniewnie Kalina.
- Kala! - skarcił ją Gabryś.
- No co?! Wygaduje głupoty, które mnie drażnią i chyba nie tylko mnie - powiedziała złośliwie dziewczyna - John Scribbler wiele nam opowiadał o Ashu, kiedy mieliśmy okazję ostatnio z nim rozmawiać. I wiesz, co mówił? Że z nim jest tak, jak z tym malarzem Henryka VIII. Jak mu było?
- Hans Holbein Młodszy.
- A tak, rzeczywiście. Dziękuję ci. No i według Johna, z Ashem jest tak samo, jak z tym malarzem.
- To znaczy? - zapytałam.
- Już mówię, o co chodzi - powiedziała Kala - John Scribbler mówił nam, że Henryk VIII stwierdził kiedyś, iż z dziesięciu chłopów może zrobić dziesięciu lordów, ale z dziesięciu lordów nie zrobi jednego Holbeina.
- Tak i co w związku z tym?
- W związku z tym, zdaniem Johna tak samo jest z Ashem.
- To prawda, tak było - potwierdził Gabryś - Pamiętam, jak to mówił. To chyba było tak rok temu, prawda? Przyjechał tu z jakimś odczytem czy coś i zatrzymał się u twojego dziadka. Miałaś wtedy okazję nieźle się z nim nagadać.
- Tak, ty również, bo przecież dołączyłeś do nas - wyjaśniła Kala - Bo przyjechałeś odwiedzić Łebę z okazji właśnie tego odczytu i proszę, miałeś okazję spotkać tego znakomitego pisarza.
- Tak, John to znakomity pisarz - powiedziałam - Czytaliście już jakieś jego książki?
- Oczywiście. Wyszły one tak jakoś półtora roku temu w Warszawie i z miejsca stały się bestsellerami - odpowiedział Gabryś z radością.
- Pewnie to z powodu tego filmu nakręconego przez tę aktorkę Dianthę - dodała Kala - To znaczy ona go nie nakręciła, ale zagrała w nim i miała duży wpływ na obsadę, o ile dobrze słyszałam. A potem jeszcze ten film zrobił wielką furorę i to ledwo wszedł do kin.
- Tak, wiemy o tym. U nas również tak było i z miejsca wszystkie jego książki stały się sławne. A potem powstało parę jeszcze filmów o Henrym Willow i proszę, sława naszego przyjaciela wzrosła - zauważyłam.
- Tylko, że u nas zyskał sławę wcześniej niż dopiero półtora roku temu - rzekł Ash.
Pikachu i Buneary zapiszczeli na znak potwierdzenia tych słów.
- Wiecie, jak to jest. W Polsce wszystko zawsze wolniej się rozwija i później dociera do niej wszystko, co jest naprawdę fajne - powiedziała Kala z lekkim wyrzutem w głosie.
- Co chcesz? Taki kraj - uśmiechnęła się ironicznie Kasia - Trzeba z tym sobie jakoś radzić. Ale powiedzcie mi, czy to oznacza, że osobiście znacie tego świetnego pisarza?
- Tak, mieliśmy tę przyjemność - odpowiedział Ash - John Scribbler to wspaniały człowiek i podobno wychował się właśnie w tych stronach.
- Tak, jego dziewczyna także - wtrąciła Kala.
- Jego dziewczyna? A kto jest jego dziewczyną? - spytała Kasia.
- Maggie Ravenshop - odpowiedziałam.
- Córka tego biznesmena?
- Ta sama.
- O rany! Ja nie wiedziałam, że jego córka związała się tym słynnym pisarzem. To dość ciekawe. Ja pamiętam jeszcze, jak parę ładnych lat temu właśnie tutaj mieszkał i tutaj prowadził on swoje interesy. Było o nim dość głośno. A potem nagle przeniósł się w inne strony i rzadko tutaj bywał. Ale jego dzieci to chyba czasami tu jeszcze przybywają, skoro jak mówicie, Maggie była tutaj razem ze Scribblerem.
- A wracając do tematu - powiedział Ash - To ja w pewnym sensie mam wpisane w zawód ratowanie innych. Bo widzicie, kiedyś mottem moim i Sereny była walka o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- Piękne motto i szkoda, że je porzuciliście - rzekła Kasia.
- A w każdym razie jedno z was je porzuciło - dodała złośliwie Kala.
- Spokojnie, jeszcze nic straconego - dodał Gabryś - Być może jeszcze wszystko się zmieni na lepsze i Sherlock Ash powróci do gry.
- Sherlock Ash? Tak się nazwałeś? - zdziwiła się Kasia.
- Tak. Wiem, trochę pretensjonalnie, ale...
Kobieta przerwała jednak Ashowi.
- Daj spokój, to nie brzmi wcale pretensjonalnie ani kiepsko, ani nic z tych rzeczy.
- Dla mnie jest super - pisnęła mała Sara.
Dziewczynka miała całą buzię umazaną lodami. Jej matka z uśmiechem wytarła powoli chusteczką twarz córeczki i powiedziała:
- W sumie, to dla mnie też. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdybym przeczytała takie nazwisko w gazecie w związku ze znakomicie rozwiązaną sprawą w tym mieście.
- Ja też - wtrąciła wesoło jej córeczka.
Ash uśmiechnął się lekko i pogłaskał dziewczynkę po głowie.
- Zobaczymy, jak to będzie. Jak na razie niczego nie mogę obiecać, ale i tak miło mi słyszeć takie słowa.
Rozmowa toczyła się dalej w podobnie przyjemnym tonie, gdy nagle zobaczyłam, jak obok naszego stolika przechodził jakiś młody człowiek. Patrzył na nas z taką jakby pozorną obojętnością, jeśli można to tak nazwać, ponieważ odnosiłam takie wrażenie, że próbuje przed nami ukryć fakt, że jest zainteresowany naszymi osobami. Rzecz jasna mogłam się w tej sprawie mylić, ale coś mi mówiło, że widoczna na jego twarzy obojętność jest tylko udawana.
Młody człowiek minął nas bez słowa i poszedł w swoją stronę, jednak robił to na tyle powoli, że miałam okazję mu się przyjrzeć. Nie tylko jego pozorna obojętność mnie zaskoczyła, ale również sama jego twarz, którą już wcześniej widziałam. A mianowicie widziałam go wtedy na plaży, kiedy się nam przyglądał, aby zaraz potem najzwyczajniej w świecie zniknąć.
- Widzieliście go? - zapytałam.
- Kogo? - zapytała Kalina.
- Tego gościa, co właśnie nas mijał - wyjaśniłam - Tego tam, co właśnie idzie w tamtą stronę.
Wskazałam go dyskretnie palcem, a moi towarzysze spojrzeli w jego kierunku.
- Widzicie go? - zapytałam.
- Tego chłopaka z ciemno-blond włosami, w niebieskich dżinsach oraz białej koszulce? - spytała Kala.
- Tak, jego.
- To widzimy go.
- Uff... Jak to dobrze - uśmiechnęłam się, ocierając sobie z ulgą pot z czoła - To znaczy, że nie zwariowałam.
- A niby czemu miałabyś zwariować? - zapytał zdziwiony Gabryś.
- Ponieważ wydawało mi się, że widziałam go na plaży, jakby się nam przypatrywał, a potem nagle zniknął - wyjaśniłam.
- Był spory tłum ludzi. Trudno w nim nie zniknąć - powiedziała Kala.
- Jak dla mnie trochę za bardzo panikujesz - dodał jej chłopak.
- Może i tak, ale jestem nieco niespokojna - powiedziałam.
- Wiesz, co ci powiem? Ja też - stwierdziła nagle Kasia.
Spojrzeliśmy na nią bardzo zdumieni tymi słowami.
- Dlaczego? - spytałam.
- Bune-bune? - dodała Buneary.
- Sama nie wiem, ale... ten młody człowiek... wydaje mi się jakiś taki dziwnie znajomy - Kasia z ogromną uwagą wpatrywała się w tajemniczego nieznajomego, który właśnie powoli znikał w tłumie ludzi na ulicy - Ale być może mi się wydaje. Może to takie głupie deja vu.
- Może... - powiedział Ash z powagą - A może wcale nie? Uwierzcie mi, widzieliśmy z Sereną już takie rzeczy, że takie przypadki jak ten, to nie jest dla nas nic nowego.
- No nieźle - rzuciła Kala ironicznie - Z detektywa przerzuciłeś się na bycie gościem od straszenia ludzi swoimi przepowiedniami.
- Niczego nie przepowiadam, tylko mówię, że mieliśmy już nieraz takie przygody z Sereną, więc takie przypadki jak ten, to przy nich pikuś.
- Interesuję stwierdzenie. Czyżby odzywały się dawne zainteresowania zagadkami i niewyjaśnionymi sprawami?
- Moja droga, te zainteresowania nie są dawne, bo one są wciąż obecne i nic tego nie zmieni. Nawet moja emerytura - stwierdził Ash.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
Rozmowa na szczęście zeszła na znacznie przyjemniejsze tematy, ale w końcu musiała ona się zakończyć, bo Kasia postanowiła zabrać Sarę do domu i wrócić do swoich spraw. Jeszcze raz więc nam bardzo podziękowała i wyraziła ogromną nadzieję, że jeszcze nas tutaj spotka podczas naszego pobytu w Łebie, potem zabrała córkę ze sobą i wróciła z nią do domu, zaś my wszyscy wskoczyliśmy na rowery i powróciliśmy nimi do stadniny pana Rossa, który właśnie wraz z Alexą patrzył na to, jak Seiyi i Shizuku jeżdżą konno po wybiegu dla Rapidashów. Oboje wyglądali na dość zadowolonych tym, co robili.
- Nieźle jeździsz konno - powiedziała z uśmiechem Shizuku.
- Owszem, niczego sobie - odpowiedział jej Seiyi - Ale też mam bardzo miłe towarzystwo.
- Od jak dawna oni tak sobie słodzą? - zaśmiała się Kala, pochodząc powoli do dziadka i Alexy, opartych o płot.
- O! Witajcie, kochani - powiedział wesoło Włodzimierz Ross - Od jak dawna? Od jakieś godziny, może dwóch.
- Chyba raczej pięciu - rzuciła ironicznie Alexa.
- Co? Jeżdżą tak po tym wybiegu już całe pięć godzin? - zapytałam ze zdumieniem.
- Nie, aż tyle to nie, bo wcześniej karmiliśmy konie, czyściliśmy je i w ogóle - wyjaśniła dziennikarka - A jeżdżą tak dopiero od niedawna.
- Aha, jak tak, to w porządku - uśmiechnęła się Kala - Bo szkoda by było męczyć tak długo te biedne konie.
- Koni ci żal, a ich zadków to nie? - zachichotała Alexa - Uwierz mi, po kilku godzinach w siodle może tyłek nieźle rozboleć.
- Widzę, że coś o tym wiesz.
- Owszem, co nieco wiem. Jako dziennikarka jeździłam już na różnych Pokemonach, więc Rapidashe też nie są mi obce.
- To może chciałabyś się jednak przejechać? - zapytał pan Ross.
- O nie! Nic z tego! W moim stanie nie mogę sobie na to pozwolić - powiedziała Alexa.
Starszy pan pokiwał głową ze zrozumieniem, a ja spytałam:
- A tak z ciekawości... Który to miesiąc?
- Trzeci.
- I wiesz już, jaka to będzie płeć?
- A guzik mnie to obchodzi. Ja tam nie palę się do macierzyństwa ani do zakładania rodzin i tym podobnych bzdur.
Spojrzeliśmy na nią zaszokowani jej słowami. Nie spodziewaliśmy się bowiem usłyszeć coś podobnego.
- Nie rozumiem, czemu tak mówisz, Alexa - powiedziałam - Przecież nie usunęłaś ciąży, więc chcesz urodzić dziecko, mam rację?
- Tak, chcę, ale czy je wychowam, to inna kwestia.
- Na pewno je wychowasz. Mówię ci, gdy tylko zobaczysz to słodkie maleństwo, na pewno nie będziesz go chciała oddać. I wychowacie je razem z Rene i będziecie oboje bardzo szczęśliwi...
- A skąd ty to niby wiesz, co?! - warknęła na mnie gniewnie Alexa - Może sama rodziłaś kiedyś dzieci i wiesz, jakie uczucia temu towarzyszą?!
- No nie, ale...
- Więc nie dawaj mi porad, jak mam postępować!
- Ja ci nie daję porad, tylko mówię, co myślę.
- A pytałam cię o to?!
- Właściwie, to nie.
- Więc przestań mi mówić, co o tym myślisz! Nie pytałam cię o to i nie interesuje mnie to!
- Alexa, co cię ugryzło? - zapytał zaniepokojony Ash.
- Och, dajcie wy mi wszyscy święty spokój! - krzyknęła Alexa i uciekła do domu.
- Co je się stało? - zapytał Gabryś.
- A takie babskie humory - rzuciła Kala - Moja mama miała podobne, jak miała urodzić mojego brata. Dobrze to pamiętam. Dała się wtedy mnie i ojcu we znaki.
- Wszystkie kobiety w ciąży tak mają - zaśmiał się wesoło Włodzimierz Ross - Tak to z nimi jest. Twoja świętej pamięci babcia również tak miała, Kalinko. A potem urodziła twojego tatę i pokochała go całym sercem. Do tego strasznie go rozpieszczała.
- Tata twierdzi, że to ty go rozpieszczałeś.
- Ja? Nigdy w życiu! Ja zawsze starałem się być dla niego autorytetem w każdej sprawie. Rozpieszczałem za to ciebie i to tak bardzo, że aż mi na głowę weszłaś.
Kala parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała.
- Tak, to prawda. Ale za to tym bardziej cię kocham, że mnie zawsze rozpieszczałeś.
- Taka rola dziadków, co nie? Rozpieszczać swoje wnuki, nawet jeśli to się potem obraca przeciwko nim - zachichotał pan Ross.
Potem spojrzał na nas i powiedział:
- Nie bójcie się, wasza przyjaciółka jeszcze dojrzeje do myśli, że już wkrótce będzie matką i będzie się z tego cieszyć. Mogę wam to obiecać.
- Dziadku, nigdy nie obiecuj niczego, za co nie możesz ręczyć. Sam mnie tego uczyłeś - zwróciła mu uwagę Kala.
- Może i nie mogę ręczyć, ale ja jestem pewien, że mam rację.
- To niewiele.
- Zależy od punktu widzenia.
Shizuku i Seiyi powoli zeszli z koni, a potem razem z panem Rossem odprowadzili je do stajni i nakarmili je, okazując im ogromną wdzięczność za to, że zechciały one ich wozić po tym niewielkim wybiegu. Potem wraz z nami poszli coś zjeść. Pan Ross przygotował razem z Kalą i Gabrysiem przepyszne naleśniki, które wszyscy razem wcinaliśmy z uporem maniaków. Potem jeszcze doszły do tego grzanki z miodem i pyszne kakao, więc sama nie wiem, jak to w ogóle było możliwe, że mieliśmy siłę ustać na własnych nogach po takim posiłku.
- Ależ to było pyszne - powiedział Ash, klepiąc się lekko po brzuchu.
Jego wierne Pokemony, które także skosztowały tych pyszności, leżały na podłodze z wywalonymi do przodu brzuchami i lekko piszcząc zgodziły się z nim w tej sprawie.
- Tak, przepyszne. Dziadek to świetny kucharz - powiedziała Kala z uśmiechem na twarzy.
- Nauczyłem się tego w wojsku - rzekł na to pan Ross - Miałem nieraz dyżury w kuchni. Mówię wam, to była najlepsza z możliwości, bo w kuchni zawsze można było coś po cichu podjeść, oczywiście w małych ilościach, żeby się nie zorientowali, a przy okazji można się było niejednego nauczyć.
- Ja nie jestem za dobra w gotowaniu, ale za to dosyć dobrze piekę - powiedziałam - Od gotowania, to zawsze mieliśmy u swego boku naszego wiernego przyjaciela Clemonta.
- Tak, jego dania są po prostu rewelacyjne - potwierdził Ash - A jak podróżowaliśmy po Kanto, to dzięki niemu zawsze mieliśmy ciepłe posiłki.
- Ciepły posiłek to podstawa. Moja mama tak mówi - rzekł Gabryś.
- I ma całkowitą rację - zgodziła się z nim Kala - Poza tym lubię jej kuchnię.
- A ona bardzo lubi ciebie, zwłaszcza, odkąd znowu jesteśmy razem - zaśmiał się wesoło Gabryś.
- Tak, widzi we mnie swoją przyszłą synową. W sumie, to ja nie mam nic przeciwko temu, aby tak mnie traktowała - zachichotała Kala.
- Ja mam podobnie z mamą Asha. Ona z miejsca mnie polubiła i bardzo się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy - powiedziałam radośnie.
- Widać mamy tak mają - stwierdziła Shizuku.
- Oj, nie zawsze - nie zgodził się z nią Seiyi - Niektóre z nich nie są zbyt miłe do partnerów swoich dzieci.
- Rozumiem, że wiesz to z autopsji?
- Można tak to ująć. Mama mojej zmarłej dziewczyny nigdy nie pałała do mnie wielką sympatią, a jej niechęć do mnie wzrosła w chwili jej śmierci.
Wszyscy posmutnieliśmy, ledwie wypowiedział te słowa.
- A niby czemu wzrosła jej niechęć do ciebie? - zapytała Kala.
- Właśnie - dodała Shizuku - Przecież to nie ty zabiłeś jej córkę.
- Jak dla niej, to ja jestem za to odpowiedzialny - odparł Seiyi.
- Ale jak to?
- Bo uważa, że gdybym wtedy pojechał po jej córkę i zabrał ją z tamtej imprezy, zamiast zajmować się tymi swoimi bzdurami, to do niczego by nie doszło, a Minako nadal by żyła.
- Oj, proszę cię, Seiyi. Przecież to nie była twoja wina - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Właśnie - zgodziłam się z nimi - Ja ci powiem, że niepotrzebnie się o to obwiniasz.
- A wiesz, co ja ci powiem? - zapytała ironicznie Alexa - To, że mam już powoli serdecznie dość tego twojego ciągłego głupiego gadania o tym, jak bardzo tęsknisz za swoją ukochaną. To po prostu irytujące i głupie!
- Alexa! - zawołałam na nią ze złością.
- Co Alexa?! A może ja nie mam racji?! - mruknęła dziennikarka - Ma tu u swego boku naprawdę super dziewczynę, wcale nie gorszą od tamtej, a nawet nie raczy jej pocałować. Shizuku też w ogóle nie lepsza, bo co jakiś czas wspomina tego swojego Ashera, zamiast spróbować sobie ułożyć życie z tym fajnym chłopakiem, jakiego teraz ma u swego boku. Naprawdę, ja was chwilami nie rozumiem. Umiecie żyć tylko przeszłością zamiast spróbować pomyśleć o przyszłości!
- I kto to mówi, co? - mruknęłam ze złością - Ta, co Rene wrzuciła do jednego worka z tym swoim ex, który powiedział: „Bardzo cię lubię, ale nie poślubię“. Co to niby twoim zdaniem jest, jak nie życie przeszłością?
- Ale ja przynajmniej nie opłakuję nikogo cały czas - rzuciła złośliwie Alexa.
Shizuku i Seiyi spojrzeli na dziennikarkę niemiłym wzrokiem, po czym powoli wstali od stolika i wyszli z jadalni.
- No, bardzo ci dziękuję, Alexa - powiedział ze złością Ash - Ty to na serio potrafisz podnieść człowieka na duchu.
- A co, Ash? Zamierzasz im wiecznie pobłażać? Bo ja nie zamierzam - broniła się Alexa.
- Przecież oni dopiero co się poznali! Weź może ich jeszcze nie swataj! - rzuciłam z lekką złością.
- Ja nikogo nie swatam - mruknęła Alexa - Po prostu widzę, że oboje się polubili i uważam, że warto to rozwijać zamiast wiecznie tylko jęczeć z powodu straconej utraconej miłości.
Helioptile zapiszczał niechętnie, wyrażając w ten sposób dezaprobatę wobec zachowania swojej trenerki, którą to dezaprobatę podzielali wszyscy obecnie przy stole.
- Myślałem, że masz w sobie więcej empatii - rzekł Ash.
- Mam, ale mam też swoją cierpliwość, która właśnie została przez nich nadwyrężona - odparła ze złością Alexa.
- Uważaj lepiej, żebym ja ci czegoś zaraz nie nadwyrężył, jak ze złości rozbiję ci talerz na głowie, cioteczko!
- Nazwij mnie jeszcze raz, cioteczką, a wsadzę ci tę łyżkę w tyłek i to tak, że dopiero chirurg będzie mógł ci ją wyjąć!
Helioptile zeskoczył szybko ze stołu i schował się pod nim, zaś Alexa wyszła z pokoju, tupiąc przy tym gniewnie.
- Nieźle to załatwiłeś - rzuciła ironicznie Kala do Asha.
- Przepraszam, wkurzyła mnie - jęknął Ash - Przez tę ciążę zachowuje się chwilami irracjonalnie. Ja nie wiem, jak Rene z nią wytrzymuje.
- Bo ją kocha, a miłość zmusza do wielu poświęceń i każe nam wiele wytrzymać - powiedziałam - A przynajmniej ja tak myślę.
- A ja myślę, że masz rację, moja droga Sereno - uśmiechnął się pan Ross.
***
Na całe szczęście po około godzinie Alexie przeszło i przeprosiła nas wszystkich za swoje zachowanie mówiąc, że po prostu hormony jej buzują i wcale nie chciała nas w żaden sposób urazić. Oczywiście wybaczyliśmy jej te nieprzyjemne słowa, choć mimo wszystko widziałam bardzo wyraźnie, iż Shizuku i Seiyi mieli naprawdę zasmucone miny, co oznaczało, że słowa dziennikarki musiały poważnie ich zranić. Poprosiłam zatem Asha, żeby porozmawiał ze Seiyim, a sama postanowiłam pogadać z Shizuku. Zabrałam potem dziewczynę na stronę i powiedziałam do niej:
- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Alexę za jej słowa. Wiesz, ona jest w ciąży i ma swoje humorki. Normalnie taka nie jest.
- Spokojnie, ja tam się na nią wcale nie gniewam - powiedziała na to dziewczyna ponurym tonem - Ale w jednym ma rację... Tyle czasu minęło już od chwili, w której zginął mój biedny Asher, a ja wciąż tylko umiem o nim myśleć i go wspominać.
- No, nie wiem, czy tylko o tym umiesz myśleć. W końcu przyjechałaś tutaj, a to oznacza, że próbujesz normalnie żyć, a to już coś.
- Może i tak, ale mimo wszystko wyjechałam z Hoenn i porzuciłam rodzinne strony, żeby nie musieć widzieć tych miejsc, które odwiedzałam wraz z Asherem, gdy jeszcze żył.
- Ja tam ci się nie dziwię. Jak myślałam, że Ash nie żyje, to też nie byłam w stanie chodzić tymi samymi ulicami, którymi kiedyś chodził mój ukochany i na pewien czas musiałam opuścić region Kanto, bo ciągle mi się on kojarzył z Ashem.
- Ale mimo wszystko Ash żyje i wrócił do ciebie, kiedy już mógł to zrobić. A mój Asher przecież umarł i już nigdy nie wróci.
Pokiwałam ponuro głową, zgadzając się z tym, co mi mówiła, ale mimo wszystko chciałam ją jakoś pocieszyć, dlatego powiedziałam:
- Ale mimo wszystko nie sądzisz, że skoro Kala i Gabryś zdołali jakoś stworzyć szczęśliwy związek i to pomimo całej masy trudności, jakie przed nimi stały, to może i tobie by się udało? Trudności oczywiście są przed tobą, bo trudno tak po prostu sobie poradzić ze złymi wspomnieniami, ale mimo wszystko zawsze jest nadzieja na lepszy los. Skoro zaistniała dla Gabrysia i Kali, to czemu nie dla ciebie?
- Może i jest nadzieja, ale jakoś ja jej nie widzę.
- A może to tylko chwilowa sytuacja? Słyszałam, że dzisiaj bardzo miło spędziłaś czas z Seiyim. Może więc byś tak z nim spróbowała?
- Seiyi? Daj spokój. To niemożliwe.
- A to dlaczego? Przecież to fajny chłopak.
- Wiem i do tego też w moim wieku, więc oboje na pewno byśmy się dogadali. Ale sądzę, że mogłabym być dla niego tylko i wyłącznie pociechą w tej ciężkiej sytuacji, w jakiej się znalazł.
- A skąd to niby wiesz?
- Bo zawsze tak jest. Już ja coś wiem o życiu.
- Ja również wiem coś o życiu i dlatego też uważam, że za szybko go spisujesz na straty. Poza tym sama powiedz... Czy on ci się podoba?
Shizuku uśmiechnęła się delikatnie.
- Troszeczkę. W sumie, to nawet więcej niż tylko troszeczkę.
- No i super. A ja jestem pewna tego, że ty podobasz się jemu. Czego jak czego, ale tego jestem pewna.
- No i co z tego?
- Jak to, co z tego? Przecież to dla was obojga może być szansa na choć odrobinę szczęścia w życiu. Wiem, że będzie wam dość trudno tak po prostu odrzucić przeszłość i spróbować jakoś żyć, ale to jest możliwe.
- Ja bym może i chciała, ale czy on by chciał?
- Zapytaj go, to sam ci powie.
- Ale jak ja mam to niby zrobić?
- Zwyczajnie. Idź do niego, pogadaj i zapytaj się.
- Tak po prostu?
- A niby jak inaczej to sobie wyobrażasz?
Shizuku jednak nie paliła się do tego.
- Daj spokój, Sereno. Ile ja go znam? - powiedziała - Ledwie dzisiaj się poznaliśmy i co? Już mam się w nim zakochiwać?
Parsknęłam śmiechem, słysząc jej wątpliwości.
- A kto ci każe się od razu zakochiwać? Po prostu spróbuj go może lepiej poznać, spędzaj z nim dużo czasu i w ogóle... Naprawdę, to nie jest wcale takie trudne. Nie musicie oboje sobie deklarować miłości aż po grób, ale możecie spróbować się na początek zaprzyjaźnić. To takie proste, że aż trudne do wymyślenia, wiem o tym. Ale chociaż spróbujcie.
Shizuku zdawała się być choć trochę przekonaną argumentacją, gdyż powiedziała:
- Cóż... Zobaczymy, jak to będzie. Może i masz rację? Nawet jeśli nie wyjdzie z tego żadna miłość, to przecież może z tego wyjść przyjaźń, a to już jest coś, czym trudno pogardzić. Poza tym, jeśli chcę się jakoś pogodzić ze śmiercią Ashera, to cóż... To muszę żyć między ludźmi, a nie ukrywać się przed nimi. Poza tym wiem, że Asher by tego chciał. Z pewnością chciałby, żebym normalnie żyła.
- Właśnie i tego się trzymaj!
- Ja mogę się trzymać, ale co z Seiyim? On też będzie się tego trzymać?
- Nie wiem, o to już jego zapytaj.
Shizuku uśmiechnęła się do mnie delikatnie i powoli odeszła, zaś do mnie podszedł Ash.
- I co? Rozmawiałeś z nim? - zapytałam.
- Tak, rozmawiałem - potwierdził mój luby.
- I jak?
- Uparty i to bardzo, ale postanowił spędzić więcej czasu z Shizuku i chociaż spróbować ją poznać. Niczego nie obiecuje, jednak powiedział, że nie wyklucza takiej możliwości, aby coś wyszło z tych relacji.
- Mnie Shizuku powiedziała coś podobnego. Widzę, że oboje nadają na tych samych falach.
- A przynajmniej bardzo podobnych.
- Zdecydowanie podobnych.
Powoli wróciliśmy do salonu, gdzie pan Włodzimierz Ross opowiadał wesołe historie, aby rozbawić wszystkich swoich rozmówców.
- Mówię wam, jak mój syn się ożenił, to lubił sobie iść ze mną czasem na takie męskie piwko i śpiewać różne dowcipne pioseneczki. A jak sobie nieco popił, to zaraz wesoło śpiewał:
Mam taką teściową, co jak puści bąka,
Cały tydzień śmierci, a teściu się jąka.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, słysząc te słowa, a już najgłośniej to śmiała się chyba Kalina.
- Poważnie? Tata tak śpiewał? Nigdy nic o tym nie mówił.
- Bo chce wypaść w twoich oczach jak najpoważniej - zaśmiał się jej dziadek - Ale na serio śpiewał takie rzeczy. John Scribbler podobnie.
- A pamięta pan Johna z czasów, gdy był dzieckiem? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Pewnie, że pamiętam - uśmiechnął się Włodzimierz Ross - Co ja mam go nie pamiętać? Przecież już jako taki mały berbeć do mnie przychodził jeździć konno. Już wtedy miałem własne konie i udzielałem na nich lekcji jazdy, ale wtedy to jeszcze nie były Pokemony konie, tylko zwykłe konie. John był naprawdę uroczym chłopcem. Bardzo sympatycznym i miłym, ale dość nieszczęśliwym.
- Dlaczego? - zapytałam.
- A bo koledzy mu nie dawali spokoju w szkole. Zrobili sobie z niego kozła ofiarnego. Obrywało mu się od nich parę razy, dlatego bardzo często wymykał się ze szkoły i uciekał do mnie.
- A co na to jego rodzice? - spytałam.
- Jego rodzice interweniowali, ale niewiele na tym zyskali. Wszyscy tak bali się tych chuliganów i jeszcze tych ich parszywych rodziców, którzy czynili ich bezkarnymi, że nikt nic nie widział i nikt nic nie chciał widzieć. Takie to były buty. I cóż... W końcu ja któregoś dnia nie wytrzymałem i mówię wam, raz się zaczaiłem na tych łobuzów. John raz mi ich pokazał, dlatego wiedziałem, jak wyglądają. Przyszli tutaj, do lasu, żeby pić piwo i jeszcze obrzucać zwierzęta kamieniami. To zaczaiłem się na nich, miałem strzelbę na śrut i jak wygarnąłem z niej każdemu w tyłek, to uciekali tak, że aż się za nimi kurzyło. Mówię wam. Ich rodzice oczywiście z pretensjami próbowali do mnie startować, ale prawo było po mojej stronie, bo te gnojki weszły na teren mojej posesji i miałem prawo potraktować ich tak, jak to zrobiłem. Dlatego sąd mi nic nie zrobił, a rodzice zabrali tych smarkaczy z miejscowej szkoły i przenieśli ich gdzie indziej. Oczywiście wszyscy na tym skorzystali, a zwłaszcza John. Od tego czasu zaczął być radosny, wesoły i w ogóle, a do tego mówił mi, że kiedyś zostanie sławnym pisarzem. I udało mu się. Fajny z niego chłopak. Bardzo go lubię.
- Wszyscy go lubimy - powiedziała Kala - Jego po prostu nie da się nie lubić.
- I tu masz rację, wnusiu - uśmiechnął się pan Ross - Masz świętą rację. Jego po prostu nie da się nie lubić. Taki on właśnie jest.
Rozmowa miała jeszcze miejsce przez jakiś czas, a potem wszyscy zaczęliśmy się zbierać do spania.
- Tylko proszę was, kochani, nie wychodźcie już z domu, bo podobno ma padać, więc szkoda, żeby miało was zmoczyć - powiedział pan Ross.
- A po co mielibyśmy wychodzić? Nie rozumiem - powiedział Gabryś.
- No, no, wy młodzi macie te swoje zachcianki - zaśmiał się lekko nasz gospodarz - Także nie próbujcie mi tu mydlić oczu. Myślicie może, że ja nie wiem, że ty i Kala już to robicie?
Kala i Gabryś zarumienili się lekko, a pan Ross powiedział:
- Spokojnie, kochanie. Spokojnie, ja nie jestem waszymi rodzicami. Wy jesteście mądrzy i wiecie, od czego są zabezpieczenia, dlatego nie zrobicie mnie za szybko pradziadkiem. Poza tym, myśląc logicznie, to nawet gdybym wam tego zabronił, czy posłuchalibyście? Oczywiście, że nie! A jak nie tu, to gdzie indziej byście to robili, ja was młodych znam. Tylko proszę, wręcz zaklinam was, nie róbcie tego nigdy w stodole między końmi. Oszczędźcie biednym konikom takiego widoku. Poza tym ma padać, a podczas deszczu łatwo się zaziębić na sianie.
- Dziadku, proszę - jęknęła Kalina, rumieniąc się przy tym - Nie przy obcych.
- Jakich obcych? Sami swoi - zaśmiał się jej dziadek - Poza tym ja tu tylko z troski o was. Nie chcę, abyście mi się zaziębili lub dostali, co gorsza zapalenia płuc. Ja tylko z życzliwości do was wszystkich to mówię. U mnie w domu jest duża swoboda, kochani, ale proszę was, uważajcie na siebie. Tu nie jest świat Pokemonów, o przygody nie jest może zbyt łatwo, ale ryzyko zaziębienia się na śmierć istnieje zarówno tam, jak i tutaj. Dlatego proszę was, nie wychodźcie dzisiaj z domu. Nie zniósłbym myśli, że pod moim dachem wam coś się przytrafiło.
Obiecaliśmy siedzieć grzecznie w nocy w swoich pokojach i nigdzie się nie włóczyć, więc na tym stanęło i poszliśmy wszyscy do siebie, aby się przespać. Ja zaś zapytałam dowcipnie Kalinę:
- Kala, słuchaj... A ty z Gabrysiem naprawdę...
- Sereno - pisnęła dziewczyna, mocno się przy tym rumieniąc.
- No co? Ja również miałam szesnaście lat, kiedy zaczęłam to robić z Ashem.
Kala spojrzała na mnie z zainteresowaniem.
- Poważnie? I jak było?
- Szczerze?
- Jak najbardziej.
- Po prostu bosko.
- U nas także - powiedziała Kala i nagle zasłoniła sobie usta dłońmi - Znaczy ja... tego no... zmieńmy lepiej temat.
Zachichotałam lekko, widząc jej zawstydzenie, choć przy okazji także byłam bardzo zdziwiona, że pan Ross pozwala wnuczce na takie ekscesy. Co prawda ja miałam dokładnie tyle samo lat, co Kala, gdy zaczęłam sypiać z Ashem, ale przecież w regionach nastolatki potrafią szybciej dojrzewać dzięki podróżom i przeżytym w nich przygodom, dlatego często poważniej podchodzą do tych spraw i ja z Ashem też tak mieliśmy. Czy Kala i Gabryś również? Gabryś wydawał się dość dojrzały i odpowiedzialny, aby jeszcze nie zostać rodzicem, ale Kala z tym swoim temperamentem? Trudno było mi stwierdzić, czy również jest dość odpowiedzialna.
A jeśli chodzi o pana Włodzimierz Rossa i powody jego pobłażliwości wobec wnuczki, to w tej sprawie odpowiedzi udzielił mi Ash, który zapytał o to naszego gospodarza, na co ten rzekł:
- To akurat jest bardzo proste. Po prostu dobrze znam Gabrysia i wiem, że mogę mu ufać. Kala bywa niekiedy zwariowana, ale ten chłopak ma na nią dobry wpływ.
Cóż... Jak dla mnie ta odpowiedź wyjaśnia w tej sprawie praktycznie wszystko.
***
Następnego dnia po wyżej opisanych wydarzeniach Shizuku i Seiyi postanowili obejrzeć enklawę, z kolei zaś ja i Ash w towarzystwie wiernych Pikachu i Buneary poszliśmy pozwiedzać najbliższą okolicę. Kala i Gabryś służyli nam za przewodników, dlatego też mogliśmy liczyć u nich na bardzo profesjonalne poznanie wszystkich atrakcji w całej okolicy.
Poszliśmy najpierw nad jezioro Sarbsko, w którym istnieje możliwość popływania rowerami wodnymi. Skorzystaliśmy z okazji i popływaliśmy nimi, a potem, kiedy już nacieszyliśmy się tą rozrywką, to wybraliśmy się do miejscowego Parku Dinozaurów. Nie ukrywam, że widoki w tym parku były naprawdę imponujące i było na co popatrzeć. Nie żałowałam zatem, że się tam wybraliśmy i cieszyłam swoje oczy tym, co można było tam obejrzeć.
Atrakcje były naprawdę wspaniałe, a do tego jeszcze pochłaniające bardzo wiele czasu, dlatego też nie mieliśmy po zapoznaniu się z nimi jakoś ochoty na to, aby zwiedzić całe miasto. To zostawiliśmy sobie na następny dzień, a kiedy ten nadszedł, to zaraz poszliśmy do Łeby. Tym razem Kala i Gabryś nie mogli nam towarzyszyć, ponieważ mieli jakieś swoje sprawy do załatwienia, dlatego odprowadzili nas tylko na ulicę Turystyczną, która była najbardziej atrakcyjnym miejscem do zwiedzenie. Znajdowała się ona za pewnym całkiem sporym mostem i była godna poznania i to pod każdym względem, ponieważ wszystko tam było warte uwagi. Idąc nią mijaliśmy kolejno różne bary, stoiska z pamiątkami, domy wczasowe oraz ośrodki. Było więc na co popatrzeć, było można też kupić sobie kilka drobiazgów na pamiątkę, a my z tej oto możliwości skorzystaliśmy i to skwapliwie, kupując sobie kilka pamiątek. Po ich nabyciu wybraliśmy się razem do wielkiej tablicy, na której wisiały ogłoszenia na temat różnych rozrywek, jakie miały mieć miejsce w Łebie. Bardzo byliśmy ciekawi, jakie to mogą być rozrywki. Spodziewaliśmy się samych najlepszych i się nie zawiedliśmy.
- Popatrz tylko, Ash - powiedziałam do mojego ukochanego - To brzmi całkiem ciekawie. Dziś po południu jest konkurs poezji śpiewanej, a jutro pierwszy etap szant i piosenek morskich.
- Ciekawe - uśmiechnął się lekko Ash, masując sobie przy tym palcami podbródek - To naprawdę brzmi ciekawie.
- Zdecydowanie ciekawie - odezwał się czyiś męski głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy tego samego tajemniczego nieznajomego, który nie dawno rzucił nam się w oczy swoim dość dziwnym zachowaniem. Młodzieniec tym razem uśmiechał się do nas przyjaźnie i nie udawał już, że na nas nie patrzy, gdyż postąpił wręcz przeciwnie: podszedł do nas i zagadał przyjaźnie.
- Nie chciałbym się narzucać, ale uważam, że naprawdę bardzo dobrze państwo postępują, że interesujecie się tymi występami.
- A dlaczego to jest takie dobre? - zapytałam zainteresowana.
- Ponieważ sam biorę w nich udział i mam wielką nadzieję na bardzo dużą publiczność.
- Aha, to zupełnie zrozumiałe - uśmiechnął się do niego Ash - W końcu każdy, kto występuje na scenie liczy na dobrą publiczność. Wiem coś o tym.
- O! Czyżbym miał tutaj do czynienia z kolegą po fachu? - zapytał z wielkim uśmiechem na twarzy nieznajomy.
- No, z tym kolegą po fachu to bym nie przesadzał - zaśmiał się lekko mój ukochany - Ja i moja dziewczyna tylko czasami występujemy na scenie, bo moja mama ma restaurację i czasami wystawiamy w niej różne drobne pokazy muzyczne dla gości.
- O! No proszę! To bardzo ciekawe - powiedział z coraz większym zainteresowaniem w głosie nieznajomy - A więc coś mi mówi, że takie oto amatorskie występy w konkursie szant są w sam raz dla was. Oczywiście za słowo „amatorskie“ bardzo państwa przepraszam.
- Spokojnie, przecież dobrze wiemy, że to nie jest konkurs dla ludzi będących zawodowymi piosenkarzami - odpowiedział wesoło Ash.
- No tak, rzeczywiście. Ale pozwólcie, że się wam przedstawię. Jestem Maciej, a wy?
- Jestem Ash, a to jest moja dziewczyna Serena, a to są nasi pokemoni przyjaciele Pikachu i Buneary - Ash dokonał prezentacji naszych osób.
Nieznajomy, który nazywał siebie Maćkiem, uśmiechnął się przyjaźnie w naszą stronę i powiedział:
- Bardzo mi miło was poznać. A przy okazji, po obecności tych jakże uroczych stworków domyślam się, że pochodzicie z terenów zamieszkałych przez Pokemony.
- To było dosyć łatwe do odgadnięcia - zachichotał mój luby - Ale tak czy siak miło nam cię poznać.
Chciałam powiedzieć to samo, ale obecność tego tajemniczego Maćka była dla mnie dość niepokojąca. Chłopak był jakiś dziwny, bo w końcu za pierwszym razem, gdy go zobaczyłam, niemalże rozpłynął się w powietrzu, a za drugim uważnie nam się przyglądał, chociaż udawał, że jest inaczej. A teraz co? Nagle, zupełnie niespodziewanie zaczął z nami rozmawiać i to tak po prostu, jakby znał nas już od dawna. To budziło mój niepokój, chociaż starałam się w miarę swoich możliwości tego nie okazywać. Bo w końcu to, co robił ten chłopak nie było ani zakazane, ani groźne dla nas. Owszem, było podejrzane i to bardzo, ale w końcu miał prawo się tak zachowywać, a jeśli był groźny, to lepiej było mieć się na baczności. A jeśli nie był groźny, to nie powinien wiedzieć, że go o coś podejrzewam, bo jeszcze zraniłabym go mymi podejrzeniami, na które on prawdopodobnie wcale nie zasługiwał. Dlatego też w miarę możliwości starałam się zachować spokój i uprzejmy uśmiech na twarzy.
- Mnie również bardzo miło jest was poznać - powiedział po chwili Maciek, wciąż przyjaźnie się uśmiechając - I wiecie co? Skoro nie jesteście stąd, to pewnie chcielibyście zwiedzić miasto, mam rację?
- Tak, ale nie mamy przewodników - powiedziałam.
- A raczej byli, ale się zmyli - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu.
- Och, to nic nie szkodzi. Ja sam chętnie służę wam za przewodnika po mieście. Bywałem tu wiele razy w czasie wakacji i znam Łebę jak własną kieszeń. To jak? Oprowadzić was?
Nie bardzo wiedziałam, czy powinniśmy się na to zgodzić, dlatego też spojrzałam na Asha oczekując na jego decyzję w tej sprawie. Ponieważ jednak mój luby wyraził zgodę, to i ja to zrobiłam i już po chwili Maciek oprowadzał nas po mieście.
- Tu, jak widzicie, mamy rozwidlenie dróg z ulicy Turystycznej - mówił Maciek tonem prawdziwego przewodnika - Po lewej mamy drogę na Rabkę, dzielnicę Łeby, a wraz z nią Wydmy Ruchome. Naprawdę warto zobaczyć to miejsce, gwarantuję. Po drodze mamy wyrzutnię, gdzie III Rzesza swego czasu prowadziła badania nad bronią rakietową, ale tę zobaczymy dopiero wtedy, gdy już prawie będziemy na wydmach. Chcecie zobaczyć?
Byliśmy ciekawi tego miejsca, dlatego też tam poszliśmy i cóż... Choć żadne z nas nigdy specjalnie interesowało się wojskowością, to jednak ta cała wyrzutnia wyglądała naprawdę imponująco. Spędziliśmy tam trochę czasu, ale nie za wiele, bo byliśmy jeszcze ciekawi innych miejsc. Maciek zaś oprowadzał nas w sposób godny wręcz profesjonalnego przewodnika, przy okazji opowiadając sporo o miejscach, które mijamy.
- Tutaj jest Plac Rybaka, jedno z najlepszych miejsc w tym mieście - mówił dalej nasz nowy znajomy - Musicie przyznać, że jest naprawdę nad wyraz imponujący.
- O tak, to prawda - powiedziałam z zachwytem w głosie.
- Z jednej strony, wychodząc z tego placu dojdziemy do Kina Rybak, a w jego okolicy znajduje się kilka naprawdę świetnych lodziarni, lokali gastronomicznych oraz stoisk z pamiątkami, które to ciągną się przez całą ulicę.
- Wiemy, już tu wczoraj byliśmy - zauważyłam - Nawet jedliśmy tam lody z naszymi znajomymi. Ale ty chyba dobrze o tym wiesz, bo nas wtedy widziałeś. Przechodziłeś w pobliżu, gdy tam byliśmy.
Maciek zaśmiał się delikatnie.
- No tak, rzeczywiście. Widziałem was wtedy, ale wybaczcie, jakoś nie specjalnie wam się wtedy przyglądałem.
- Odniosłam inne wrażenie - powiedziałam cicho sama do siebie.
Maciek na całe szczęście nie usłyszał tego i oprowadzał nas dalej, przy okazji wciąż opowiadając o tym, co właśnie widzimy.
- Na końcu ta ulica główna skręca w prawo, ale idąc nią dalej prosto wyjdziemy na Plażę A. Idąc w prawo zaś dojdziemy do kolejnej drogi nad morze, przebiegającej obok Hotelu Neptun. Na prawo od niego mamy Plażę C. Z Placu Rybaka, kierując się w stronę portu mamy możliwość zejścia do niego. Nawiasem mówiąc port jest podzielony na dwie części przez kanał łączący ujście rzeki Łeby do morza i z Jeziorem Sarbsko.
Kierując się od Placu Rybaka poszliśmy przez most i trafiliśmy na drogę prowadząca do głównego deptaku w mieście, a po obu stronach tego mostu mieliśmy zejścia do portu.
- Czy widzicie te zejścia? - zapytał po chwili Maciek - Możemy przejść nimi do portu, a po drodze mamy wiele smażalni ryb.
- Jakoś nie jestem wielkim miłośnikiem ryb - rzekł Ash - Mają za dużo ości, zwłaszcza tutejsze ryby.
- Ale spokojnie, w portach nie są tylko smażalnie ryb - uśmiechnął się Maciek wesoło - Tam też cumują kutry oraz statki wycieczkowe, w tym dwa stylizowane na okręty pirackie. Uważam, że do tego miejsca szczególnie warto się wybrać, a już zwłaszcza wtedy, gdy się szykujesz na jakąś zabawę.
- A to czemu? - spytałam.
- Bo na takim pirackim okręcie możesz wypożyczyć sobie jakiś fajny kostium na konkurs. Możesz rzecz jasna wystąpić w swoim stroju, który obecnie nosisz, ale mimo wszystko zawsze lepiej to wygląda dla jury, jeśli nosisz jakiś kostium piracki, gdy śpiewasz szanty.
- Jeszcze nie wiemy, czy weźmiemy udział w tym konkursie - rzekł Ash z uśmiechem - Ale wiesz co? Im więcej o nim mówisz, tym bardziej się do niego przekonuję.
Zachichotałam lekko, kiedy to usłyszałam. Dobrze wiedziałam, że Ash zawsze wyrywał się do takich fajnych występów, podczas których może się nieco powygłupiać przed publiką i dać im wielką radość, że o radości, jaką on sam z tego czerpał nie wspomnę.
- No, tak czy inaczej te pirackie statki warto zobaczyć. Podobnie jak wesołe miasteczko - powiedział Maciek.
- Wesołe miasteczko? - zaśmiałam się radośnie - To jest dobry pomysł. Ash, może byś dla mnie wygrał misia w strzelaniu do celu?
- W sumie... To czemu nie? A mamy czas? - zapytał mój luby, patrząc przy tym na Maćka.
- Tak, występ poezji śpiewanej jest dopiero wieczorem, a więc cóż... Mamy jeszcze sporo czasu. Więc skorzystajmy z okazji i skoczmy choć na godzinkę do wesołego miasteczka. Jest tam całkiem sporo atrakcji i można też wygrać pluszaka w strzelaniu do kaczek.
- Ale chyba nie prawdziwych? - zażartowałam sobie.
Pikachu i Buneary zachichotali, podobnie jak Ash.
- Pewnie, że nie. Ale jesteś dowcipna, Sereno.
Propozycja pójścia do wesołego miasteczka była bardzo przyjemna, dlatego też skorzystaliśmy z tej okazji i poszliśmy tam, potem oboje razem skorzystaliśmy z wielu atrakcji. Razem rzucaliśmy piłkami do butelek i do tarczy, Ash próbował swoich sił w uderzanie młotkiem w takie jedno coś, co podskakuje w górę do wiszącego dzwonka - im mocniej się uderzy, tym mocniej wyskoczy w górę. Nie pamiętam, jak to się nazywa, ale tak czy siak naprawdę doskonale sobie z tym poradził, bo trafił prosto w dzwonek i wygrał kilka kuponów, dzięki którym mogliśmy skorzystać z paru atrakcji. Wybraliśmy więc przejażdżkę na diabelskim młynie, kupiliśmy sobie watę cukrową, jechaliśmy na karuzeli i takimi samochodzikami, którymi trzeba się ze sobą zderzać, a potem Ash spróbował swoich sił w strzelaniu do takich przesuwających się na taśmie kaczek. Miał trafić pięć i trafił pięć bez jednego pudła. Wygrał dzięki temu pluszowego misia, którego to z miejsca podarował mnie.
- Och, Ash... Ja z tym misiem to żartowałam. Nie musiałeś, skarbie - powiedziałam wzruszonym głosem.
- Musiałem, bo chciałem ci tym sprawić przyjemność, kochanie moje - uśmiechnął się do mnie mój luby - W końcu miłość to nie tylko cała masa wielkich poświęceń. To także różne piękne drobiazgi, takie jak ten.
Uściskałam czule Asha i pocałowałam go delikatnie w usta.
- Kocham cię, mój ty słodki wariacie!
- Ja ciebie też, moja ty urocza wariatko!
- Ładnie się o mnie wyrażasz, wiesz?
- Ty też o mnie ładnie się wyrażasz.
Maciek parsknął śmiechem, widząc nasze wygłupy. Pikachu i Buneary także byli nimi zachwyceni, a po chwili drugie z nich zaczęło czule ściskać to pierwsze, a pierwsze zarumieniło się mocno na całym pyszczku.
***
Po wyjściu z wesołego miasteczka, w którym razem spędziliśmy tak miło czas, wyszliśmy na ulicę Turystyczną, tam natomiast Maciek ponownie wcielił się w rolę przewodnika, opowiadając nam o tym, co widzimy.
- Po prawej stronie mamy Pole Campingowe, a po lewej las. W tym lesie znajdują się ruiny kościoła św. Mikołaja oraz taka mała kapliczka z figurką Matki Boskiej, ale to już jest atrakcja dla tych, którzy są wierzącymi katolikami.
- My nimi nie jesteśmy, więc to nas specjalnie nie interesuje - rzekł na to Ash - Chociaż Serena wychowała się w katolickiej rodzinie, więc może ona by chciała...
- Nie ma mowy. Nie będę przed tym fetyszem klęczeć i modlić się - rzuciłam z ironią w głosie - Ja nie jestem katoliczką z przekonania. Nie po tym, co oboje widzieliśmy podczas naszych przygód. Poza tym jakoś zawsze dziwiło mnie to, że Kościół potępia bałwochwalstwo, a także jednocześnie sam do niego zachęca. Bo czym się niby różni modlitwa do figurki Matki Boskiej od modlenia się do pogańskiego bożka?
- Tym, że Matka Boska istniała naprawdę - zauważył Maciej.
- Ale nigdy nie prosiła, aby jej stawiać pomniki i modlić się do nich, mam rację? Chyba, że czytając Biblię coś przeoczyłam.
- Nie, niczego nie przeoczyłaś. Tak właśnie było, jak mówisz. Ludzie stworzyli sobie różne odmiany kultu tego samego Boga, jakie im samym pasowały, a efektem tego było odejście od podstawowych zasad tejże wiary. Cóż... Samo życie.
- Tak... Ale pomijając tę kapliczkę, to co jeszcze jest tu ciekawego do zobaczenia? - przerwałam tę do niczego nie zmierzającą dyskusję.
- Och, cała masa ciekawych rzeczy. Z ulicy Turystycznej, niedaleko za mostem można odbić w lewo, na ulicę Jachtową. Na jej końcu znajduje się dość ładny port Jachtowy i dwa wyjścia na plażę, z czego jedno jest obok Kanału Portowego, gdzie stoi Krzyż Poświęcony Ludziom Morza. Ale ta część plaży jest niestrzeżona, a ta, gdzie kończy się Turystyczna jest z kolei strzeżona. A w zachodniej części miasta, na której się znajdujemy, najlepsza jest Plaża B. Tam będzie odbywał się ów konkurs, w którym biorę udział, a jutro odbywa się kolejny, do którego udziału namawiam was, moi drodzy.
- A jak trafić na Plażę B? - zapytał Ash - Bo my, o ile dobrze pamiętam, byliśmy nie tak dawno na Plaży A, ale na B, to jeszcze nie.
- Już mówię. Ulica Turystyczna jest w tej części miasta główną ulicą i z niej łatwo dotrzeć na Plażę B. Wystarczy przejść przez most, w którego stronę właśnie idziemy. To most nad rzeką Łebą, będącą tu też jednocześnie kanałem portowym. Jest w nim trochę budynków, a głównie kilka sklepów i restauracji, ale tylko po prawej stronie, ponieważ po lewej stronie mamy pola namiotowe i campingowe. Mamy też skręt w ulicę Jachtową, o której już wam mówiłem. Przy niej są ośrodki wczasowe (trzy, będąc ścisłym), a na jej końcu zaś jest ładny Port Jachtowy z tawerną. Stamtąd zaś mamy aż dwa wyjścia na plażę, jedno prowadzi przez kawałeczek lasu, drugie biegnie koło Kanału Portowego. W sumie też można tam przejść się po falochronie. Tak czy inaczej z tej ulicy, na której właśnie jesteśmy, musimy przejść po moście na Jachtową, a z niej już idziemy na Plażę B. A przy okazji, przy wejściu na plażę jest kilka restauracji oraz ładny bar z drinkami. Jeśli lubicie jakieś dobre napoje, to zapraszam was serdecznie.
- Jeśli chodzi o mnie, to ja się chętnie napiję martini z wódką - rzucił żartobliwie Ash.
- Wstrząśnięte, nie mieszane - dodałam dowcipnie.
- Masz je u mnie - zachichotał Maciej, chyba rozumiejąc żart.
Tak czy inaczej poszliśmy zgodnie z planem na Plażę B, mijając po drodze najróżniejsze atrakcje, o których opowiadał nam nasz przewodnik. Potem zadowoleni, gdy tylko tam się znaleźliśmy, to poszliśmy do takiego jednego budynku, który był ogromną sceną. Tam zaś parę zespołów miało właśnie próbę swoich występów. Maciek, kiedy tam trafiliśmy, poszedł do jednego z ludzi stojących pod sceną, po czym porozmawiał z nim, a zaraz potem powrócił do nas, mówiąc wesoło:
- Rozmawiałem z gościem, który urządza te konkursy. Możecie się u niego zapisać na jutrzejszy konkurs szant i piosenek morskich. Oczywiście, jeśli chcecie w nim wystąpić.
- Ale my jeszcze nie mówiliśmy, że chcemy w nim wystąpić - zauważył Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu wesoło.
Ash spojrzał na niego zainteresowany, a jego starter zaczął mu zaraz pokazywać na migi, że bardzo chce wystąpić na scenie i Buneary także by tego chciała, a poza wie doskonale, iż jego trener również tego chce. Mój luby pod wpływem tej argumentacji, uśmiechnął się bardzo zadowolony i powiedział:
- Tak, przyjacielu. Znasz mnie doskonale i wiesz, że ja wręcz się palę do tego konkursu i to od pierwszej chwili, gdy o nim usłyszałem.
To mówiąc pogłaskał powoli po głowie swojego Pokemona i dodał:
- Doskonale. A więc chodźmy się zapisać, kochani.
Maciek zaprowadził nas do ludzi, którzy prowadzili zapisy do udziału w konkursie. Zapisaliśmy się u nich, jednocześnie też wypytując o to, jakie są zasady konkursu.
- Są one bardzo proste - powiedział gość, który nas zapisał - Musicie zaśpiewać w konkursie jakąś piosenkę związaną z morzem. Nie musi to być koniecznie utwór należący do tradycyjnych szant, bo to może być zwyczajna piosenka z bajki czy filmu, ale musi w jakiś sposób wiązać się z morzem.
- Aha, takie buty - uśmiechnął się delikatnie Ash, lekko sobie przy tym masując podbródek - Brzmi ciekawie. W sumie to rozszerza zakres naszych możliwości.
Uśmiechnęłam się zadowolona, gdy ujrzałam jego minę. Bardzo dobrze bowiem wiedziałam, że mój luby zaangażuje się w ten konkurs i nie tyle dla wygranej, co dla samej zabawy, z której zamierza tak samo, jak i ja czerpać prawdziwą przyjemność.
Tak czy siak zapisaliśmy się do udziału w konkursie, a potem bardzo zadowoleni udaliśmy się do miejsca pod sceną, w którym właśnie zaczęli się zbierać widzowie. Bardzo chcieliśmy być obecni wtedy, gdy nasz przyjaciel Maciek będzie występował, a że występował jako pierwszy w konkursie poezji śpiewanej, to bardzo chcieliśmy zobaczyć, jaki on utwór zaśpiewa i jak mu się to uda.
- A teraz, kochani, rozpoczynamy konkurs poezji śpiewanej! - zawołał wesoło przez mikrofon ten sam gość, z którym nieco wcześniej rozmawiał Maciej - Mam nadzieję, że będziecie się państwo dobrze bawić! A zatem zaczynamy! Jako pierwszy wystąpi pewien znakomity młody artysta, który już nieraz występował na scenie, a przynajmniej tak twierdzi...
Te słowa publiczność powitała wesołym chichotem.
- Tak czy inaczej, to znakomity artysta, nawet jeśli tylko według swego własnego mniemania i zaraz udowodni nam to. Oto teraz przed państwem wystąpi wspaniały Maciej Kabrocki w piosence Marka Grechuty „Chodźmy tam“!
Po tych słowach nastąpiła ogromna burza oklasków, zaś nasz nowy przyjaciel powoli wszedł na scenę, wziął do ręki mikrofon, a kiedy orkiestra zaczęła grać, powiedział:
- Piosenkę tę dedykuję komuś, kogo bardzo kochałem i kogo teraz nie ma pośród nas, ale ten ktoś zawsze będzie w moim sercu i pamięci. Jeśli ta osoba mnie teraz słyszy, to niech wie, że ta piosenka jest właśnie dla niej.
Po zakończeniu tej dedykacji Maciek zaczął śpiewać:
Chodźmy tam, gdzie nas oczy poniosą.
Chodźmy tam, gdzie niełatwy jest czas.
Czas zieleni, łez i rosy.
Czas innego, nowego dnia.
Zabierz wszystkie własne myśli.
Zabierz swego szczęścia łut.
Tam, gdzie wszystko jeszcze dla ciebie.
Czekaj dnia, przyjdzie znów.
Chodźmy tam szukać swego dnia.
Noc ucieka, światło woła nas.
Chodźmy tam szukać swego dnia.
Noc ucieka, światło woła nas.
Chodźmy tam szukać swego dnia.
Noc ucieka...
Zawierz tylko takim słowom,
Które niosą z sobą sen.
O nieznanym, szklanym domu,
Gdzie nadejdzie dzień za dniem.
Siądziesz tam przy wspólnym stole.
Znajdziesz w winie wiatru szum.
Tam, gdzie wszystko jeszcze dla ciebie.
Czekaj dnia, przyjdzie znów.
Chodźmy tam szukać swego dnia.
Noc ucieka, światło woła nas.
Chodźmy tam szukać swego dnia.
Noc ucieka, światło woła nas.
Chodźmy tam szukać swego dnia.
Noc ucieka...
Gdy piosenka dobiegła końca, to wszyscy zaczęliśmy głośno klaskać na cześć naszego nowego znajomego, który delikatnie się uśmiechnął, lekko ukłonił publiczności, po czym spokojnie zszedł ze sceny.
Więcej tego dnia go nie zobaczyliśmy, co nas bardzo zdziwiło, ale pomyśleliśmy, że widocznie Maciek musi mieć swoje powody, dla których poszedł w swoją stronę i nie próbowaliśmy go szukać, biorąc sobie do serca radę Szekspira, który był zdania, że próżno jest szukać tego, kto wcale nie chce być odnaleziony.
***
Wróciliśmy do domu pana Rossa, gdzie czekali na nas nasi przyjaciele. Każde z nich było w wyśmienitym humorze, nawet Alexa, która ponownie przeprosiła nas za swoje wczorajsze zachowanie.
- Naprawdę nie wiem, co mi wtedy odbiło, żeby tak na was naskoczyć - powiedziała Alexa załamanym tonem.
- Spokojnie, kobiety w ciąży podobno tak mają, a więc niczym się nie przejmuj - odpowiedziałam jej - Ale wiesz co? Aż się boję, co będzie, gdy ja będę oczekiwać dziecka Asha.
Alexa parsknęła śmiechem, słysząc jej słowa.
- Och, Sereno... Teraz o tym nie myśl. Masz jeszcze na to dużo czasu, a poza tym... Poza tym każda kobieta inaczej reaguje na taką sytuację. Ja tam jestem zdania, że tobie na pewno nie odbije. Jakoś wcale nie wierzę w to, że byłabyś do tego zdolna.
- Tak sądzisz?
- Jestem tego pewna.
- A ja nie bardzo. Nie widziałaś mnie w akcji, gdy raz miałam TE DNI. Tak mi wtedy odbiło, że na własne życzenie wpakowałam się w naprawdę niezłe tarapaty i to na własne życzenie.
- Każdy ma swoje gorsze dni, a więc się niczym nie przejmuj. Ważne, żeby jakoś przez nie przebrnąć. Ja też muszę to zrobić.
- A masz gorsze dni?
Alexa rozejrzała się dookoła.
- Chodźmy gdzie indziej pogadać.
Spełniłam jej życzenie i obie usiadłyśmy sobie w ustronnym miejscu, którym były schody przed domem pana Rossa, aby spokojnie porozmawiać bez zbędnych świadków.
- I jak się dzisiaj czujesz? - zapytałam po chwili.
- Lepiej niż wczoraj. Przeprosiłam Seiyiego i Shizuku, ale cóż... Mimo wszystko wciąż dręczy mnie to, jak się wczoraj zachowałam. Nie powinnam była tak do nich mówić. Mam nadzieję, że więcej mi tak nie odbije.
- A myślałaś o swoim dziecku?
- Myślałam wiele, ale wciąż nie wiem, czy jestem na to gotowa. Wciąż się boję, że nie sprawdzę się jako matka, nie mówiąc już o tym, że nie wiem, co mam sądzić o Rene. Zależy mi na nim i to bardzo.
- A jemu zależy na tobie.
- Skąd to wiesz? Bo on tak mówił? Mówić można wiele.
- Ja tam mu wierzę.
- Ja także chcę mu wierzyć, ale nie znamy się aż tak długo jak ty i Ash, aby można było tu mówić o wielkiej i prawdziwej miłości.
- Ale go kochasz?
Alexa uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała:
- Tak, kocham go. I chcę, aby on kochał mnie.
- I myślę, że on cię kocha.
- Być może... Ale już raz pokochałam bardzo mocno i co? Złamano mi serce. A co, jeśli znowu tak będzie? Jeśli zostanę sama z dzieckiem? A poza tym nie wiem, czy się sprawdzę jako rodzic. Czy taki włóczykij jak ja, który ciągle za czymś goni, może być dobrą matką?
Pomyślałam przez chwilę o tym, o czym nieraz rozmawiałam z Ashem i o jego sztuce dedukcji polegającej na wyciąganiu wniosków z tego, co się widzi i słyszy. Nie byłam pewna, czy myślę słusznie, ale w końcu niczym nie ryzykowałam, więc postanowiłam spróbować.
- Dlatego zaczęłaś wędrować po świecie? - zapytałam - Bo tamten facet cię porzucił? I chciałaś uciec od miejsc, które ci się z nim kojarzą?
Alexa spojrzała na mnie z uwagą i lekko się uśmiechnęła.
- Wiesz, Sereno... Praca z Ashem przynosi efekty.
- Czyli mam rację?
- Tak, choć też nie do końca. Pamiętasz zapewne, że moja babcia była Cyganką, prawda?
- Tak, pamiętam.
- Więc można powiedzieć, że mam włóczęgę we krwi. Lubię wędrować po świecie, zbierać informacje, przeżywać przygody... Ale tak sobie myślę, że tego nie można robić cały czas. Nie można tak bez końca wędrować po świecie. Trzeba kiedyś w jakiś sposób ustabilizować swoje życie. Problem w tym, że nie mam pojęcia, jak to zrobić. Związek z Rene jest cudowny, ale czy tak zawsze będzie? A jeśli się nie uda?
- A ja sobie myślę, że problem tkwi w czymś jeszcze. Ty wciąż możesz kochać tamtego dupka.
Alexa lekko się obruszyła, kiedy to usłyszała.
- Co ty wygadujesz?! Ja go nienawidzę.
- Wątpię. Ty nie jesteś zdolna do nienawiści - powiedziałam.
- Być może, ale co to ma znaczenie? Widmo tego drania wciąż mnie prześladuje. Kocham Rene i zależy mi na nim, ale boję się, że on również mnie porzuci. Strach przed tym jest zbyt wielki, abym mogła tak po prostu z nim być, ale nie umiem też odejść od niego. No, a poza tym... A poza tym widzę, że on się stara i zależy mu na byciu ojcem. Jestem pewna, że będzie doskonałym ojcem, ale czy ja będę dobrą matką? Mam w tej sprawie bardzo poważne wątpliwości.
Westchnęłam głęboko, nie wiedząc, co mam powiedzieć.
- A co sądzisz o naszej parze nieszczęśliwców? - zapytałam po chwili.
- Chodzi ci o Shizuku i Seiyiego? - spytała Alexa - Widziałam ich dziś, jak miło spędzali czas we dwoje. Więcej ci powiem, oni nawet uśmiechali się do siebie, ale nie mam żadnej pewności, co z tego wyjdzie. Może coś, a może nic.
- Spokojnie, nie załamuj się tak. Przede wszystkim na spokojnie. Czas leczy wszystkie rany.
Alexa prychnęła z pogardą.
- Guzik prawda. Tak naprawdę czas tylko je pogłębia, zwłaszcza, kiedy jest się samemu.
- Ale ty nie jesteś sama. Masz przyjaciół, którzy cię kochają i nigdy nie zostawią cię samej z twoimi problemami - zauważyłam.
- Ale jak długo jeszcze oni ze mną wytrzymają, skoro sama siebie mam chwilami serdecznie dosyć? - spytała Alexa, po czym wstała i odeszła.
Ja zaś siedziałam przez chwilę w milczeniu na schodach, aż podeszli do mnie Ash z Kalą i Gabrysiem.
- Wiesz, czego się dowiedziałem? - zapytał mój chłopak - Nasi drodzy przyjaciele także biorą udział w tym jutrzejszym konkursie, w którym i my bierzemy udział.
- Poważnie?! - zawołałam radośnie - To doskonale! A czy występujecie w duecie, czy każde z osobna?
- W duecie, tak jak wy - odpowiedziała wesoło Kalina.
- A w jakiej piosence? - spytałam.
- A to już niespodzianka - odparł na to Gabryś, uśmiechając się przy tym enigmatycznie - Mogę wam tylko obiecać, że to będzie naprawdę super piosenka, jestem tego pewna.
Nie wątpiłam, że tak właśnie będzie i już nie mogłam się doczekać ich występu, równie mocno, co naszego własnego.
***
Następnego dnia odbyły się na Plaży B zawody windsurfingowe, na których chłopaki i dziewczyny popisywały się swymi umiejętnościami jazdy na desce po falach morza. Odbywały się one tuż przed pierwszym etapem konkursu szant i piosenek morskich. Nie będę ukrywać, że naprawdę to był świetny widok, gdy ci młodzi ludzie pokazywali, co potrafią w tej raczej dość trudnej dziedzinie sportowej. Ash też myślał o tym, aby spróbować swoich sił podczas tych zawodów, ale darował sobie to, żeby oszczędzić siły na konkurs. Przed jego rozpoczęciem Kalina z Gabrysiem, Ashem oraz mną poszła na statek piracki, o którym to poprzedniego dnia wspominał nam Maciek. Tam też wypożyczyliśmy sobie kilka pirackich kostiumów. Gabryś wyglądał jak kapitan Jack Sparrow, Kalina natomiast założyła strój, w który wyglądała jak żeńska wersja kapitana Haka z bajki Disneya. Ja natomiast założyłam na siebie różową sukienkę piracką, fioletową chustę na głowę, a w dłoń chwyciłam szablę. Ash z kolei, aby lepiej wystąpić w piosence, którą postanowił zaśpiewać, dał jednemu piratowi narysować na swoim torsie i plecach kilka fajnych rysunków mających imitować tatuaże. Założył potem marynarską czapkę, koszulkę w biało-niebieskie paski oraz szare spodnie. Pikachu założył chustę i przepaskę na oko, zaś Buneary ubrała się podobnie. Po tych wszystkich czynnościach byliśmy gotowi do występów i mogły się one odbyć.
Gdy zaczął się konkurs, najpierw zaśpiewały te osoby, które zapisały się wcześniej, czyli m.in. Kala i Gabryś. Tych dwoje zaśpiewało starą, dobrą piosenkę, będącą chyba hymnem wszystkich piratów na całym świecie, przy czym zaśpiewali ją w dość nietypowy sposób, bo do rytmu remixu melodii z filmu: „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły“. Powiem szczerze, nawet nieźle im wyszło zaśpiewanie pod rytm tej wręcz kultowej już melodii z disneyowskiego filmu następujących słów:
Piętnastu chłopa na Umrzyka Skrzyni...
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Pij za zdrowie, resztę czart uczyni.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Tom Evry dostał nożem po policzku...
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
A monsieur Tessain zadyndał na stryczku.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Nóż dostał w grdykę Francuz i padł trupem...
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Grosz zaśniedziały był ich całym łupem.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Trup Bellamy’ego sczerniały i suchy...
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Wisi pod Kingston, aż brzęczą łańcuchy.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
Hej, ho, ho! I butelka rumu!
Trzeba przyznać, że występ im się udał i to bardzo dobrze. Oboje byli po prostu rewelacyjni. Na tyle rewelacyjni, iż przez chwilę obawiałam się o to, że nasz występ nie odniesie zbyt wielkiego sukcesu. Na całe szczęście myliłam się.
Wodzirej, czy jak on się tam zwie, zapowiedział nasz występ w typowy dla siebie, wesoły sposób, a potem na scenę wpadliśmy ja, Ash, Pikachu i Buneary. Orkiestra zaczęła grać piosenkę „Tatuaż Tango“ z filmu „Podróże pana Kleksa“, natomiast Ash zdjął koszulkę, po czym dumnie prężąc pierś zaśpiewał:
Niedaleko Cieśniny Złych Przeżyć,
Na przylądku, w portowej tawernie,
Moi drodzy, zechciejcie mi wierzyć,
Ja spisałem się bardziej niż dzielnie.
Latający Holender to ja!
Obejrzyjcie mój tors gladiatora!
To jest Lucy, to Mary, a ta...
Ośmiornica jest siostrą potwora.
Wówczas do akcji wkroczyłam ja i skacząc bardzo wesoło wokół Asha zaśpiewałam:
Latający Holender to on!
Obejrzyjcie ten tors gladiatora!
To jest Lucy, to Mary, a ta...
Ośmiornica jest siostrą potwora.
Pikachu i Buneary skakali wokół nas, piszcząc przy tym wesoło, a Ash i ja, mając z tego ubaw po pachy, tańczyliśmy przez chwilę razem z nimi. Po zakończeniu tych zwariowanych pląsów, mój luby zaśpiewał:
W każdym porcie, wiadomo, dziewczyna.
Każda młoda i zgrabna i ładna,
Lecz potwierdzi to każdy marynarz.
Zimna jolka, to ryba jak żadna!
Latający Holender to ja!
Mnie nie straszne są szczęki rekina.
Ten kaszalot to Betty, a ta...
Hej, kochani! Nalejcie mi wina.
Zimna jolka, przepraszam, nie dla mnie.
Kiedy ją poprosiłem do tanga,
To się zaraz zrobiło upalnie.
Cztery noce trwała balanga!
Po tych słowach Ash porwał mnie do wesołego tańca i skacząc wraz ze mną po scenie zaśpiewał krzykliwie i wesoło:
Niedaleko Cieśniny Złych Przeżyć,
Na przylądku, w portowej tawernie,
Moi drodzy, zechciejcie mi wierzyć,
Ja spisałem się bardziej niż dzielnie.
Latający Holender to ja!
Obejrzyjcie mój tors gladiatora!
To jest Lucy, to Mary, a ta...
Ośmiornica jest siostrą potwora.
Po tej zwrotce delikatnie i wesoło dygnęłam przed Ashem, wskazałam go publiczności i zaśpiewałam czule:
Latający Holender to on!
Obejrzyjcie ten tors gladiatora!
To jest Lucy, to Mary, a ta...
Ośmiornica jest siostrą potwora.
Po tych słowach nastąpił koniec piosenki i występu. Publiczność biła gromkie brawa, zaś my ukłoniliśmy się jej grzecznie i zeszliśmy, aby ustąpić miejsca jeszcze kilku innym osobom.
- Ale to był występ - powiedział wesoło Ash.
- Tak, bawiłam się doskonale - zaśmiałam się, ocierając sobie ręką pot z czoła - Ale czemu, co jakiś czas zerkałeś w kierunku publiki?
- Wiesz... Wiem, że to głupie, ale wydawało mi się, że widziałem wśród ludzi zebranych pod sceną Adelę i Nika.
Zdziwiły mnie jego słowa i to bardzo. Bo co? Najpierw ja mam dziwne zwidy w sprawie Maćka, które potem okazały się nie być zwidami, a teraz jeszcze coś takiego?
- Ale widziałeś ich tylko raz czy kilka razy? - zapytałam.
- Kilka razy. Podejrzewam, że mogą tu gdzieś być - odparł Ash.
- Ale dlaczego? Co by tutaj robili?
- Nie mam pojęcia.
Tymczasem występy trwały dalej, aż w końcu pierwszy etap konkursu dobiegł końca i jury zaczęło naradzać się w sprawie tego, kto go wygrał. W tym celu mierzono na takim specjalnym urządzeniu, kto wzbudził większy entuzjazm u publiczności. Dosyć szybko wytypowano dzięki temu kilku uczestników mających najlepsze wyniki, a w tym duet Kali i Gabrysia oraz mój i Asha. Oczywiście cieszyliśmy się i to strasznie z takiego obrotu spraw.
- Dziękujemy wszystkim uczestnikom za wzięcie udziału w pierwszym etapie konkursu, a tym, którzy przeszli do drugiego etapu radzimy, żeby porządnie wypoczęli, gdyż już jutro będą śpiewać przed nami swoje kolejne utwory - powiedział wodzirej, kończąc jednocześnie ten etap konkursu.
Niestety, ani on, ani też ja i Ash nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że następnego dnia będziemy mieli znacznie poważniejsze problemy niż to, jak oboje wypadniemy na konkursie. Nad naszymi głowami zbierały się bowiem czarne chmury, a my nie zdawaliśmy sobie w żaden sposób z tego sprawy.
C.D.N.