Przygoda CXXIV
Czarodziejka z Kalos cz. II
Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia wstaliśmy z łóżka, ubraliśmy się i zjedliśmy śniadanie, po czym udaliśmy się od razu do pokoju Cleo, w którym leżała niedoszła zabójczyni. Chociaż próbowała posłać nas do Krainy Wiecznych Przygód, nie umieliśmy czuć do niej nienawiści. W każdym razie Ash nie umiał. Mnie ta paniusia już naprawdę mocno wkurzała. Mój mąż przecież nie zabił jej siostry i choć jestem w stanie ją zrozumieć, jak i to, że nie umie tak po prostu w to uwierzyć, to jednak chyba znała ona na tyle Asha, aby wiedzieć, iż oskarżenie to jest całkowicie absurdalne. Ale cóż... Widocznie nie znała ona mojego męża na tyle dobrze, aby wiedzieć coś, co dla mnie było oczywiste. Zdecydowanie byłam zdania, że panna Winter powinna się leczyć i to porządnie. Leczyć na głowę, oczywiście nie w taki sposób, jaki teraz miał miejsce, gdyż to nie jej ciało było chore, a umysł. Chociaż, biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia, ciało do kompletu także było już chore.
- I co z nią, panie doktorze? - zapytał Ash, kiedy lekarz wychodził z pokoju Cleo - Czy można ją odwiedzić?
- Odzyskała przytomność? - dodałam.
Pikachu oraz Buneary dodali za pomocą pisku swoje pytania na temat stanu zdrowia dziewczyny.
- Już lepiej, choć nadal nie odzyskała przytomności. Możecie ją odwiedzić, ale nie próbujcie jej wybudzać na własną rękę. Potrzebuje czasu, aby w pełni dojść do siebie. Wszystko, co ważne, wymaga czasu.
Po tych słowach lekarz wyszedł, a my powoli weszliśmy do pokoju. Niedługo potem dołączyli do nas Anabel z Ridleyem i Nowa Meloettą. Siedzieliśmy przy nieprzytomnej Cleo, starając się przestrzegać poleceń lekarza i nie budzić rannej, aby w pełni wypoczęła.
- Czy ona w ogóle ma jakąś szansę się wybudzić? - zapytałam.
Nowa Meloetta zapiszczała potakująco, a Anabel powiedziała:
- Meloetta nie wyczuwa w jej obecności śmierci. Tanatos nie zamierza jej stąd zabierać, w każdym razie jeszcze nie teraz. Zatem szanse są duże. Zresztą lekarz sam powiedział, co i jak.
- Odkąd w szpitalu powiedzieli mi, że mam stwardnienie rozsiane, którego wcale nie miałam, mam pewne wątpliwości, co do nieomylności lekarzy - rzuciłam z lekką złośliwością i spojrzałam na Cleo - Oby jednak miał rację. Żal mi jej. Ash ma rację, ona nie jest złą osobą. Domino ją omotała i wmówiła różne bzdury na temat Asha i mnie. A zwłaszcza na temat Asha.
- Właśnie, to przykre - powiedział smutno mój mąż - Przecież poznaliśmy się jako przyjaciele i byliśmy nimi do czasu, aż ta podła kreatura, moja kuzyneczka, wmówiła jej te swoje brednie.
- Domino nie żyje i nie może już niestety odszczekać tego wszystkiego, co na ciebie nagadała - powiedziałam - A zresztą, nawet gdyby nadal żyła, to raczej i tak by tego nie zrobiła.
- Pika-pika-chu - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Zostaje nam tylko mieć nadzieję, że Cleo sama pójdzie po rozum do głowy - dodał Ridley - Wiem, że to nie jest łatwe, ale spróbujmy ją mieć.
- Co jak co, ale tego nam nie brakuje - odpowiedział mu Ash i lekko się przy tym uśmiechnął - Nadzieja zawsze popychała nas do zwycięstwa.
- Tym razem też tak będzie - powiedziała Anabel i również się uśmiechnęła - Trzeba tylko wystarczająco długo poczekać.
Nieco później wyszliśmy z Ashem i naszymi Pokemonami z pokoju. Anabel z Ridleyem i Nową Meloettą pozostali na miejscu, aby czuwać nad Cleo i móc być świadkami tego, jak się dziewczyna wybudzi i powiadomić nas o tym.
- Korzystajcie z atrakcji na statku, póki jeszcze nim płyniecie - poradził nam Ridley - Jak wrócicie na ląd, to skończą się atrakcje, a zaczną się obowiązki.
Posłuchaliśmy tej rady i poszliśmy zwiedzać pokład. Pomimo października, pogoda była na tyle ciepła, abyśmy sobie mogli na to pozwolić. Atrakcji było na statku kilka i korzystaliśmy z nich, głównie z możliwości spacerowania po całym pokładzie. Jakoś zawsze lubiłam spacery z Ashem i nasze rozmowy o wszystkim i o niczym. Sprawiały mi przyjemność, a prócz tego czułam się cudownie, kiedy tym się zajmowaliśmy. Ash zawsze mnie bardzo dobrze rozumiał i umiał ciekawie ze mną rozmawiać, a dodatkowo jeszcze cudownie się w jego obecności milczało. Ktoś mądry, nie pamiętam już kto, powiedział mi, że jeżeli para doskonale się przy sobie czuje, to może równie dobrze nie tylko ze sobą rozmawiać, ale i milczeć ze sobą, nie będzie to im przeszkadzać, ponieważ ich uczucie jest tak wielkie, aby im dawać szczęście zawsze, cokolwiek by nie robili. Jeśli chodzi o mnie i Asha, to z całą pewnością te słowa idealnie tutaj pasowały. Oboje czuliśmy się przy sobie tak dobrze, że mogliśmy godzinami rozmawiać ze sobą o różnych rzeczach, a także milczeć w swoim towarzystwie przez dłuższą chwilę i jakoś wcale się z tym źle nie czuliśmy. Teraz też tak było, gdy spacerowaliśmy po pokładzie i po długiej i miłej rozmowie, przeszliśmy do milczenia.
Stanęłam tuż przy relingu i lekko się o niego oparłam.
- Za jakieś kilka dni będziemy na miejscu - powiedziałam po chwili - Ciekawi mnie, jak bardzo zmieniło się Kanto pod naszą nieobecność. A zwłaszcza nasza ukochana Alabastia.
- Alabastii jeszcze długo nie zobaczymy - odparł Ash i też oparł się o reling - Nie zapominaj o tym, że mamy przecież odbyć szkolenie w akademii policyjnej w Wertanii. To zajmie nam jakiś czas, dlatego do Alabastii powrócimy chyba dopiero w przyszłym roku.
- No tak, zapomniałam o tym - westchnęłam ze smutkiem - Cieszę się, że nas doceniają jako detektywów, ale i tak jakoś będzie mi brakować naszego kochanego miasteczka i jego okolic. I tych zagadek, które tam prowadziliśmy.
- Spokojnie, Alabastia bez nas na pewno sobie odpoczęła od poważniejszych spraw do rozwiązania - zachichotał Ash - Jestem tego pewien. Bo widzisz, jak my tam jesteśmy, to ciągle tam się coś dzieje.
- A teraz to pewnie wszyscy tam umierają z nudów - parsknęłam śmiechem.
- Właśnie. Sam bym tego lepiej nie ujął - odpowiedział mi wesoło mój mąż - Dlatego dajmy się nacieszyć wszystkim mieszkańcom Alabastii tą słodką nudą.
- I pozwolić im na nią umrzeć? O nie, mój kochany. Prędzej czy później, nuda się człowiekowi znudzi i chce on znowu ruszyć do akcji, w pościg za bandytami i innymi łajdakami. A spokojni mieszkańcy Alabastii z pewnością dziwnie się czują bez Sherlocka Asha rozwiązującego kolejną sprawę.
- Tak sądzisz?
- Jestem tego pewna. Nasze zagadki to już norma w tym mieście. Na pewno już wszyscy do nich przywykli i muszą się czuć dziwnie skołowani, gdy ich nagle nie zaznają.
- Misty by powiedziała, że raczej mieszkańcy miasta cieszą się, iż panuje w nim chwilowo spokój.
- Tak, ale wiesz, Ash... Za dużo spokoju może się źle odbić na zdrowiu, a już zwłaszcza psychicznym.
Mój mąż parsknął śmiechem, wyraźnie ubawiony moimi słowami. Natomiast ja podeszłam powoli do relingu i oparłam się o niego dłońmi, spoglądając z uwagą przed siebie, w tę bezkresną dal, która przede mną widniała. Widok ten był dla mnie naprawdę piękny. Gdzie nie spojrzeć, horyzont morza oraz zero lądu. Krótko mówiąc, jedno wielkie nieznane. Taki widok jest zatrważający, a zwłaszcza, kiedy koniecznie musisz dobić do brzegu, a nie możesz, bo ciągle tylko masz przed sobą morze. Ale też i piękny, bo przecież nieznane jest niezwykle kuszące, a zwłaszcza wtedy, gdy jest się ciekawskim i pragnie się odkryć to, co jest przed nami całkiem niedostępne. Nieznane kusi do poznania, a horyzont do tego, aby wyruszyć w jego kierunku i poznać to, co jest za nim. Nic dziwnego więc, że tak wielu ludzi zostaje marynarzami. Perspektywa wyruszenia za horyzont i poznania, co tam jest, bywa nad wyraz kusząca. Sama czasami ją czułam, podobnie jak i Ash. Choć ja dobrze wiedziałam, co jest za horyzontem, w który się wpatrywałam, to jednak ten jakże majestatyczny widok królestwa Posejdona miał w sobie coś romantycznego, choć i też groźnego. W końcu za dobrze wiedziałam, jakie groźne istoty potrafiły czaić się w morskich głębinach. Co prawda nie zamierzałam się chwilowo w nich ani na chwilę zanurzyć, ale nie zawsze człowiek płynący statkiem spokojnie dotrze sobie do celu swojej podróży. Niekiedy przez niezwykły zbieg okoliczności, takie jak sztorm lub coś w tym stylu, człowiek kończy jako rozbitek lub pokarm dla ryb. Dlatego podróże po morzu są ryzykowne, ale nie mogę powiedzieć, aby nie miały w sobie czegoś pięknego, bo mają. Choćby takie widoki jak ten, w który właśnie się wpatrywałam.
Gdy tak obserwowałem horyzont przed sobą, przypomniałam sobie tę słynną scenę z filmu „Titanic” i naszła mnie ochota, aby zrealizować ją, oczywiście nie tak dosłownie, ponieważ nie chciałam wspinać się stopami na reling, trochę za bardzo się bałam, że wypadnę za burtę. Stanęłam więc po prostu przy barierce, po czym rozłożyłam ręce na boki i powiedziałam:
- Ja lecę! Ja lecę!
Ash chyba domyślił się, do jakiej sceny nawiązuję i z jakiego filmu pochodzi ona i z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie, ujął mnie za ręce od tyłu, po czym czule wyszeptał na moje ucho:
- Leć, Józefino, latającą machiną.
Wzruszona tą piękną sceną, przekręciłam lekko głowę w stronę mojego męża, po czym czule pocałowałam go w usta.
- Jaka piękna scena - odezwał się nagle pewien dziewczęcy głos.
Odwróciliśmy się oboje za siebie i zauważyliśmy, że stoi za nami dziewczyna w wieku około czternastu lub piętnastu lat, mająca sięgające jej do ramion różowe włosy i jasno-fioletowe oczy. Ubrana była w białą sukienkę z różowymi dodatkami oraz białe buciki. Wyglądała nad wyraz uroczo. Przy jej nogach kręcił się niewielki Pokemon wyglądający jak mały brązowy pluszowy miś, ale z białym półksiężycem na czole.
- Witajcie. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - powiedziała dziewczyna nieco nieśmiałym tonem - Chciałam tylko do was zagadać. Płyniecie do Kanto?
- Owszem, właśnie tam - odpowiedziałam jej przyjaźnie - Ty także?
- Tak, a konkretnie do Wertanii.
- Poważnie? My też.
- Serio? To super. Będę miała więcej czasu, aby się z wami nagadać - odparła na to wesoło dziewczyna, uśmiechając się od ucha do ucha - O ile oczywiście to nie jest dla was kłopot, państwo Ketchum.
Spojrzałam na nią zaintrygowana jej słowami. Czyżby ona nas znała? A może po prostu widziała nas w gazecie z okazji jakieś sprawy i nas rozpoznała? Zatem kim ona była? Jakąś fanką? Czy starą znajomą, której nie umieliśmy sobie jakoś przypomnieć?
- A skąd wiesz, jak się nazywamy? - spytałam.
- W regionach wielu ludzi was zna. A w Kanto to chyba każdy - powiedziała wesoło dziewczyna.
- Jesteś z Kanto? - zapytał Ash.
- Obecnie mieszkam w Kanto, ale pochodzę z Wysp Oranżowych, z miasta Fula.
Asha nagle coś olśniło, gdy usłyszał tę nazwę. Spojrzał z uwagą w kierunku dziewczyny i powiedział:
- Miasto Fula? Zaraz... My się znamy?
- Oczywiście, że tak - zachichotała dziewczyna - Nie poznajesz mnie? Jestem Margo. Margo Farge. Pamiętasz mnie?
Ash przyjrzał się uważnie dziewczynie, po czym uśmiechnął się delikatnie, a jego twarz pojaśniała.
- Margo Farge z Fula City? Córka burmistrza Olivera Farge’a?
Dziewczyna pokiwała wesoło głową na znak potwierdzenie.
- Pamiętasz mnie?
- No pewnie, że pamiętam! Jak mógłbym zapomnieć moją przyjaciółkę?!
Margo uśmiechnęła się radośnie, po czym rzuciła się Ashowi na szyję, mocno go ściskając i wołając:
- Miło cię znowu widzieć, Ash! Minęło tak wiele czasu.
Po tych słowach puściła go, powitała czule Pikachu, po czym spojrzała na mnie, nie tracąc wciąż uśmiechu na swojej twarzy i mówiąc:
- A ty jesteś Serena, prawda? Żona Asha? Miło mi cię w końcu poznać. Macy dużo o tobie opowiadała.
Macy, no jasne. A kto inny mógłby jej o nas opowiedzieć, jak nie ta wariatka, ta nawiedzona fanka mojego ukochanego, założycielka jego fanklubu?
- No tak, Macy. Pewnie więc należysz do fanklubu założonego przez nią, co nie? - bardziej stwierdziłam niż spytałam.
- A tak, to prawda - odpowiedziała mi wesoło Margo - Ale wiesz, trudno by było do niego nie należeć. Zwłaszcza po przygodach, jakie przeżyliśmy z Ashem w Fula City.
- To prawda. To zamieszanie z Zeraorą było naprawdę niezłe - powiedział Ash z taką lekką nostalgią w głosie - Ja, ty i Risa uratowaliśmy całe miasto.
- A było z czego je ratować - odparła wesoło Margo.
- Wiesz, to akurat dla Asha żadna nowość - rzuciłam dowcipnie - Pojechać do jakiegoś miasta, narozrabiać w nim, a potem wszystkich uratować.
- Tym razem to ja narozrabiałam, a Ash z Risą pomogli mi na szczęście to wszystko naprawić. Oczywiście nie tylko oni mi pomogli, ale bez nich nic by się nie udało.
- Rozumiem. A kim jest Risa?
- Naszą wspólną przyjaciółką z Fula City. Fajna dziewczyna, miała wyraźnie słabość do Asha. Bardzo się jej podobał.
- Jakoś mnie to nie dziwi. A kiedy to było?
- A nie pamiętam dokładnie. Chyba sześć lat temu. Miałam wtedy osiem lat, a Ash czternaście.
- To było na krótko przed moją wyprawą do Kalos - wtrącił do rozmowy Ash - Wybrałem się do Fula City na taki jeden turniej i potem wziąłem udział w całym tym zamieszaniu, które potem tam wybuchło.
- No tak, typowy scenariusz naszych przygód - zachichotałam dowcipnie - Bo wiesz, Margo, my nieraz podróżujemy po świecie i początek naszych przygód to wygląda dość podobnie. My gdzieś przyjeżdżamy, poznajemy kogoś, potem jest tam jakaś awantura albo inne takie hece i potem się w to wszystko angażujemy i robi się jeszcze większe zamieszanie, ale my to naprawiamy i jest już dobrze.
- Wiem, w końcu czytam opowieści o waszych przygodach, jakie umieszcza w różnych gazetach ta fajna dziennikarka, Alexa Marey - powiedziała Margo - No i jeszcze Macy bardzo dużo na swoim blogu umieszcza i opowiada ciekawe rzeczy o waszych przygodach. A jest o czym opowiadać.
- Oj tak, jest o czym - potwierdziłam z uśmiechem i dopiero wtedy mój wzrok znowu spoczął na Pokemonie kręcącym się u boku dziewczyny - To twój stworek?
- Tak, mój starter - odpowiedziała mi Margo - Mój Teddiursa.
- Pamiętam takie Pokemony w okolicy Fula City - rzekł na to Ash - Chyba też jednemu czy kilku pomogliśmy przed kłusownikami.
- Owszem, pomogliśmy, a to jest jeden z nich - wyjaśniła Margo.
- Poważnie? Został twoim pierwszym Pokemonem? A to dopiero - zaśmiał się mój mąż - A masz jeszcze kontakt z Zeraorą?
- Niestety nie, bo nie mieszkamy już z tatą w Fula City.
- Nie mieszkacie już na Wyspach Oranżowych?
- Nie, teraz tam nie ma za bardzo życia z powodu tej całej pandemii.
Poruszałam się zaintrygowana tymi słowami i spojrzałam z uwagą na Margo.
- Pandemii? Jakiej pandemii? - zapytałam.
- Na Wyspach Oranżowych wybuchła jakaś zaraza. Jakaś grypa zmutowana czy coś takiego. Nie wiem dokładnie, co to tam jest, ale wiem, że to jest groźne. To znaczy nie tak bardzo groźne, jak się wydaje, bo wcale nie zabija wszystkich ludzi, którzy to złapią, ale takich, co mają słaby organizm lub są chorzy na coś innego. No, a ja jestem w grupie ryzyka... Podobno.
- Pandemia? Tutaj? W XXI wieku? Niesamowite - jęknęłam zaniepokojona - Ja myślałam, że takie rzeczy to w dawnych czasach się działy, a już zwłaszcza w tym brudnym średniowieczu. Ale nie teraz. Po prostu straszne. Co to się dzieje na świecie?
- Paranoja, jak mówi tata. Jedna wielka paranoja. XXI wiek, a zachowujemy się jak w średniowieczu. Musimy nosić jakieś głupie maseczki na ustach, które nam tyle pomagają, co umarłemu kadzidło. A do tego jeszcze władze pozamykały restauracje i bary, bo nie wolno robić wielkich zbiorowisk ludzi. Po prostu chore. Ludzie bankrutują, a władze się zmieniają co chwila i każda jest o wiele głupsza od poprzedniej. Szczepionki na to dopiero nie tak dawno sprowadzili, ale oczywiście wciąż nie ma pewności, czy pomogą. Głupki jedne. Przecież grypę zawsze się tak samo zwalcza, zmutowaną czy normalną. Wygrzewa się pod kołdrą, bierze leki na wzmocnienie i takie tam. Po prostu wypocić trzeba chorobę i tyle. Taka prawda. I żadne tam głupie pomysły nie trzeba stosować.
- Wiesz, gdyby to było takie proste, władze łatwo by sobie poradziły z tą całą pandemią - zauważyłam.
- Niekoniecznie. Niektórzy podobno zarabiają na tym, że mogą sprzedawać innym leki na tę chorobę - stwierdziła Margo - Tak przynajmniej twierdzi tata, a ja nie mam powodu, abym mu miała nie wierzyć. Tata uważa, że na tym świecie są nieraz tacy ludzie, że dla władzy zrobią wszystko, nawet wywołają zarazę i potem jeszcze zarobią na sprzedaży lekarstwa na nią.
- To niestety prawda, ale nie wiem, czy to akurat taka sytuacja, Margo.
- Być może nie, zresztą to teraz nieważne. Świat na Wyspach Oranżowych już całkiem oszalał, dlatego pół roku temu przeprowadziliśmy się z tatą i teraz oboje mieszkamy w Wertanii.
- A mama? - zapytałam, dopiero po chwili orientując się, że to pytanie może być dosyć niezręczne, bo przecież nie wiedziałam, dlaczego Margo mówi tylko o ojcu i nie wspomina ani słowem o matce, choć się tego domyślałam.
- Mama z nami nie mieszka - odpowiedziała Margo z wyraźną obojętnością w głosie, jakby to w ogóle jej nie obeszło - Wyniosła się do innego i ma teraz bardzo bogate życie.
- Bardzo mi przykro.
- Nie szkodzi. Tak się zdarza. A ostatnio chyba coraz częściej. Tata mówi, że teraz jest znacznie więcej rozwodów niż kiedykolwiek przedtem. Twierdzi, że teraz wielu ludzi, a zwłaszcza młodych nie ma zasad i to dlatego. Nie chce im się starać albo żenią się bardzo młodo i potem okazują się niedobrani, a ich dzieci na tym cierpią. I to nie jest wcale żart. Frekwencja rozwodowa jest znacznie większa niż ta ślubna. Liczby nie kłamią.
Widać było, że Margo jest córką polityka. W jej wypowiedziach znaleźć było można bardzo wiele słów, które nie pasowały do czternastolatki, do tego jeszcze też można było się w tam doszukać słów związanych z polityką. Najwyraźniej jej ojciec musiał naprawdę często z nią rozmawiać o swojej pracy i o tym wszystkim, w co wierzy, a w co nie wierzy. Widać traktował córkę nad wyraz poważnie, skoro jej o takich rzeczach opowiadał. Tym lepiej, bo przynajmniej Margo mogła mieć całkowitą pewność, że ojciec ją kocha i ufa jej, skoro tak śmiało z nią rozmawiał. Na dziewczynę miało to naprawdę duży wpływ, ponieważ jak przechodziła na tak poważne tematy jak polityka, z miejsca mówiła znacznie dojrzalej niż dziewczyny w jej wieku. Albo chciała pokazać się wszystkim od jak najlepszej strony, albo po prostu takie słownictwo weszło jej w nawyk i nie umiała już inaczej mówić. Jakby jednak nie było, rozmowa z nią coraz bardziej mi się podobała. Miło się rozmawia z osobą, może i młodą, ale wyraźnie inteligentną i taką, z jaką można by sobie na poważnie pogadać o wszystkim i o niczym.
- Ale spokojnie, pandemia jest na Wyspach Oranżowych, a tutaj jej nie ma - powiedziała po chwili Margo i uśmiechnęła się do nas delikatnie - Tutaj jest cisza i spokój, chociaż niedługo to się skończy.
- Tak, za kilka dni dotrzemy do Kanto - zauważyłam.
- Nie tylko to miałam na myśli.
- A co jeszcze?
- W Wertanii zbliżają się wybory. Będzie się sporo działo.
- Wybory? Poważnie?
Ash jęknął załamany, kiedy to usłyszał. Złapał się za czoło i rzekł:
- Jak ja nie lubię wyborów!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał ponuro Pikachu.
- Ja także - dodałam - Wolę już skomplikowane zagadki do rozwiązania niż to całe wariactwo wyborów. Widzieliśmy je na własnej skórze i uwierz mi, wolimy nie brać w tym udziału.
- Ja też, ale mnie one bardziej bawią - zachichotała Margo.
- Bawią? - zdziwił się Ash.
- No tak. Śmiać mi się chce, jak słyszę te wszystkie bajeczki, które politycy nam opowiadają w czasie wyborów. Tak to mają obywateli w nosie, a jak trzeba ich zdobyć jako wyborców, to nagle o wszystkich pamiętają i obiecują takie rzeczy, że po prostu szkoda słów.
Rozmowę przerwało zjawienie się Anabel w towarzystwie Nowej Meloetty, które przybiegły nam powiedzieć niezwykle ważną wiadomość:
- Cleo się obudziła.
***
Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Serena z przerażeniem przywitała informacje o tym, że do jej domu przybyli nagle niespodziewani goście i to jeszcze złowrodzy. Chciała natychmiast ruszyć matce z pomocą, od czego Luna zdołała ją z trudem odwieść.
- Nie pomożesz jej, wystawiając im się na tacy - powiedziała kotka - Oni chcą ciebie, Czarodziejkę z Księżyca. Nie możesz więc stanąć przed nimi jako Serena. W tej postaci nie masz z nimi żadnych szans.
- Ale nie zostawię tam mamy samej z nimi!
To mówiąc, Serena próbowała wyjść z pokoju i ruszyć matce z pomocą, ale Luna zatrzasnęła lekko drzwi, opierając się o nie łapkami.
- Odsuń się! Chcę jej pomóc! - powiedziała ze złością w głosie dziewczyna.
- I pomożesz, ale nie w tej postaci - odparła na to kotka - Musisz to zrobić jako Czarodziejka z Księżyca.
- Ale ja nawet nie wiem, czy nią jestem.
- Jesteś i za chwilę przyjmiesz jej postać.
- I co mi to da?
- Zyskasz wtedy moce, którymi możesz pokonać napastników.
Serena nie bardzo wiedziała, czy może ufać mówiącej kotce, jednak wiedziała też, że nie może zastanawiać się nad tym wszystkim, ponieważ chce pomóc swojej mamie, a w swojej ludzkiej postaci nie ma najmniejszych szans z osobami, które posiadają wielkie moce czarodziejskie. Dlatego musiała zaufać Lunie, chociaż nie była pewna, czy to, co ona mówi, jest rzeczywiście prawdą.
- No dobrze, Luno. Powiedz mi, co mam zrobić - powiedziała załamanym głosem Serena.
- Wyciągnij prawą rękę do góry i zawołaj: „Mocy Księżyca, przemień mnie!”.
Serena nie bardzo wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, ale wykonała to dość niezwykłe polecenie. Wyciągnęła prawą rękę w górę i zawołała:
- Mocy Księżyca, przemień mnie!
Poczuła, że unosi się w górę, a jej ciało otacza jakaś jasna poświata, przez którą nic nie widziała. Potem ubranie na ciele dziewczyny zanikło, a Serena lekko się zawstydziła, jednak szybko pojęła, iż przecież nikt i tak jej nie widzi z powodu tejże poświaty. Następnie na jej postaci zmaterializowało się nowe ubranie, włosy się jej wydłużyły, a ona sama powoli i ostrożnie opadła na podłogę. Wtedy bardzo niespokojna spojrzała w lustro, które miała zawieszone w pokoju, po czym lekko się wzdrygnęła.
- To jestem ja? - zapytała zaintrygowana.
Zamiast siebie zauważyła jakąś wysoką, szczupłą dziewczynę o nienaturalnie długich włosach spiętych w dwa długie warkocze, ubraną w biały strój z wyglądu przypominający mundurek szkolny typu marynarskiego, niebieską spódniczkę typu mini, czerwone długie kozaki sięgające jej pod kolana, a także czerwoną maseczkę zasłaniającą jej górą część twarzy i wyglądającą nieco jak maseczka na karnawał lub szkolny bal maskowy. Na czole zaś miała zawieszony złoty diadem z rubinem.
- To jesteś ty, Czarodziejko z Księżyca - powiedziała Luna - Teraz możesz iść i stanąć z nimi do walki.
- A oni mnie nie poznają? Ta maska jakoś nie bardzo ukrywa moją twarz.
- Nie poznają. Magia księżyca otacza cię niewidzialną poświatą, która tłumi sensory rozpoznawcze wszystkich ludzi. Nawet twojej matki. Nawet ona cię więc nie pozna.
- A jeśli zgubię maskę?
- Też nie pozna, choć lepiej ją miej. Maska utrzymuje twoją magię maskującą. Bez niej mogą cię rozpoznać, choć nie wszyscy. Tylko ci, którzy także posługują się magią, w tym twoi wrogowie.
- Na pewno? Nie chcę narażać mamy na kolejne tego typu akcje, że ktoś chce mnie dopaść i dobiera się do niej.
- Lepiej już idź i jej pomóż, bo za chwilę w ogóle nie będziesz miała mamy.
Serena z powodu tego zamieszania z przemianą i swoim nowym wyglądem, przez krótką chwilę zapomniała o tym, że jej mama jest w niebezpieczeństwie, ale na szczęście teraz odzyskała tego świadomość, więc wybiegła z pokoju i już miała zbiec po schodach, kiedy nagle sobie uświadomiła, że biegnąc narobi hałasu i w ten sposób ostrzeże swoich wrogów przed sobą, a to by było niestrategiczne. Tak więc powoli zeszła po schodach powoli i ostrożnie, po czym zakradła się ostrożnie do kuchni, z której dobiegały ją bardzo ostre i nieprzyjemne głosy.
- Mów mi tu całą prawdę i to zaraz! - powiedział jakiś nieprzyjemny kobiecy głos.
Należał on do wysokiej, młodej kobiety ubranej w czarny strój dresowy, która miała długie i czerwone włosy, a dłonią podnosiła wysoko w górę Grace Tsukino, całą drżącą ze strachu.
- Już ci mówiłam, że nie wiem, o kim mówisz. Nie znam żadnej Czarodziejki z Księżyca. To tylko postać z bajek.
- To nie jest postać z bajek. To prawdziwa osoba - powiedział stojący obok kobiety jakiś mężczyzna w krótko obciętych, ciemno-niebieskich włosach, ubrany w taki sam strój, co jego towarzyszka.
- Nasze sensory wskazują, że jest ona tutaj. Z tego domu wydobywa się magia księżyca - mówiła dalej kobieta - Gadaj więc, gdzie ona jest?!
- Już mówiłam, że nie wiem. Nie wiem nic o tej całej czarodziejce.
- I myślisz, że ja w to uwierzę?!
Mężczyzna zachichotał podle i patrząc z uwagą na swoją towarzyszkę, rzekł:
- Ona jest święcie przekonana, co do tego, że nie wie nic o Czarodziejce.
- Wobec tego trzeba odświeżyć nieco jej pamięć - odparła kobieta.
Po tych słowach wyjęła nóż i przyłożyła jego ostrze do policzka Grace.
- Dalej będziesz się upierać przy tym, że nie wiesz nic o Czarodziejce?
Grace jeszcze bardziej spociła się ze strachu, a Serena poczuła w sercu tak wielki strach i niepokój o swoją mamę, że poczuła, iż musi zadziałać.
- Pamiętaj, Czarodziejko. Najpierw bardzo dokładna analiza całej sytuacji - powiedziała do dziewczyny Luna - Nie pakuj się w nic, póki nie przemyślisz sobie jakiegoś planu działania.
- Mam prosty plan działania. Wchodzę tam i skopię im tyłki - odparła na to Serena, po czym wyszła ze swojej kryjówki i ruszyła w kierunku wrogów.
- Czarodziejko, nie! - jęknęła załamana Luna.
Było jednak za późno. Czarodziejka z Księżyca wzięła się pod boki, po czym przyjęła groźną pozę i zawołała:
- Zostawcie ją!
Mężczyzna i kobieta spojrzeli w kierunku dziewczyny, zdumieni przez chwilę jej obecnością, jednak tylko przez chwilę, ponieważ dość szybko zdumienie uległo uczuciu zadowolenia. W końcu to Czarodziejki z Księżyca szukali i teraz właśnie ją zobaczyli.
- Nie ważcie się skrzywdzić tej biednej kobiety! - zawołała bojowo Serena - Nie pozwolę wam jej zabić ani okaleczyć! To nie o nią wam chodzi! To przecież mnie szukacie! Ja jestem Czarodziejką z Księżyca!
- Czarodziejka z Księżyca? No proszę. A jednak tutaj ją ukrywałaś, podła kłamczucho - powiedziała kobieta szyderczym tonem i pogłaskała niebezpiecznie policzek Grace płaską częścią noża - Tobą zajmiemy się później, paniusiu. A na razie zajmiemy się tą uroczą panienką.
Po tych słowach mężczyzna i kobieta powoli podeszli do Sereny, która lekko się cofnęła o krok do tyłu, czekając na atak.
- Jestem generał Jessie, a to jest generał James - rzekła po chwili kobieta - Być może kiedyś o nas słyszałaś.
- Nie przypominam sobie - odpowiedziała Czarodziejka.
- Nie szkodzi. Będziesz miała teraz okazję nas zapamiętać i to bardzo dobrze - stwierdziła podłym tonem Jessie - Teraz posłusznie zrobisz to, co ci każemy.
- Czego chcecie?
- Srebrnego Kryształu.
- Ja go nie mam.
- Wiemy o tym. Ale masz w sobie jeden z kilku fragmentów tego kamienia. Pozostałe mają twoje serdeczne przyjaciółki Czarodziejki. Znajdziemy je po kolei, to tylko kwestia czasu.
Serena myślała przez chwilę, że się przesłyszała.
- Ja mam w sobie ten kamień? Niby w jaki sposób?
- Nie wiesz? A może zgrywasz taką idiotkę? - zapytała podle Jessie.
- Królowa Selene ukryła w ciałach każdej z was, słodkich i jakże pięknych czarodziejek po jednym fragmencie Srebrnego Kryształu - odezwał się James - I to dopiero połączone razem tworzą interesujący nas kamyk.
Czarodziejka z Księżyca zmieszała się lekko. Tego jej Luna nie powiedziała. A więc ona miała w swojej duszy jakiś kawałek kamienia i podobne kamyki mają też pozostałe Czarodziejki? I dlatego właśnie tych dwoje na nich poluje? Aby im odebrać te kamienie?
- Ona chyba rzeczywiście tego nie wie - powiedział złośliwie James.
- Nie każda blondynka jest głupia, poza tym ta jest ciemną blondynką, a więc to inteligentna babka - odpowiedziała na to równie złośliwie Jessie - Dlatego też powinna zrozumieć oczywisty fakt, że musi ona nam oddać to, czego szukamy. Bo inaczej przestaniemy być mili.
- A w ogóle jesteśmy mili?
- A i owszem, jeszcze jesteśmy. Ale to może szybko minąć, jeżeli ta oto jakże urocza panienka nie spełni naszych oczekiwań.
Czarodziejka nie wiedziała, co ma zrobić. Posiadała co prawda jakieś moce, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób ich używać. Luna nie zdążyła jej tego wyjaśnić i dlatego teraz strach ją sparaliżował. Przez głowę przeszła jej myśl, iż tych dwoje zechce ją rozkroić na żywca i wydobyć z niej ten tajemniczy kamień, który ponoć ma w sobie. Chociaż nie... Takich metod na pewno by nie podjęli, bo z pewnością taki magiczny kamień można zdobyć jedynie za pomocą magii, a nie zwykłego krojenia nożem. Mimo wszystko, z pewnością nie byłoby to przyjemne, a do tego też jeszcze w grę wchodziło to, iż oboje byli jej wrogami i na pewno nie mieli dobrych zamiarów wobec świata i jej samej. Nie można zatem było im niczego ułatwiać, a już zwłaszcza podboju świata.
- Nie oddam wam kamienia, nawet jeśli mam go w swoim ciele, jak to mi tu sugerujecie - powiedziała w końcu Czarodziejka z Księżyca, próbując przybrać w miarę groźny ton - A teraz ja wam radzę po dobroci, odejdźcie stąd jak najszybciej i zostawcie ten dom w spokoju, bo inaczej będę musiała zrobić wam krzywdę.
- Doprawdy, panienko? - zapytała Jessie.
Po tych słowach wyjęła z kieszeni pokeball i powiedziała:
- Widzę, że trzeba nauczyć cię dobrych manier. Bierzcie ją, chłopcy!
Z pokeballa wyskoczyło kilka Pokemonów naraz, ale nie były one zwyczajne, gdyż ich ciała były niemalże przeźroczyste i mieniły się niebieskim blaskiem. To było więcej niż pewne, iż są to Pokemony demony lub jakieś inne widma. Było ich kilka, a zaraz potem dołączyły do nich kolejne stwory duchy, które wypuścił ze swego pokeballa James. Dlatego przeciwnicy mieli przewagę liczebną.
- Załatwić ją - powiedział James do stworów.
Pokemony rzuciły się na Czarodziejkę, która próbowała je odgonić od siebie, ale machanie rękami i nogami nic nie pomogły. Każdy cios, który im zadawała, nie zadawał im bólu, tylko je rozmywał. I wbrew pozorom to wcale nie usuwało ich, gdyż zaraz potem materializowali się ponownie, tylko w innym miejscu, aby znów atakować Czarodziejkę. Ta była coraz bardziej przerażona i nie wiedziała, co ma zrobić, aż w końcu upadła na podłogę, osaczona przez przeważające siły swoich przeciwników, którzy ją osaczali. Jessie i James uśmiechali się podle, niezwykle z tej sytuacji zadowoleni.
- Użyj swoich mocy! Użyj swoich mocy!
Serena spojrzała w stronę schodów, skąd dobiegły ją te słowa. Zauważyła stojącą na nich Lunę, która patrzyła na nią i wołała:
- Złącz dłonie i wyprostuj palce!
Czarodziejka posłuchała jej polecenie i wtedy z jej palców wystrzelił promień o jasnym blasku, który uderzył w jednego z Pokemonów duchów, rozpryskując go na kawałki, ale tym razem stwór się nie zmaterializował. Po prostu rozpłynął się w powietrzu, aby nigdy nie powstać. Jessie i James byli wściekli, gdy to zobaczyli, a Czarodziejka uśmiechnęła się zadowolona z powodu odkrycia swoich nowy mocy i natychmiast je wykorzystała, aby wystrzelać wszystkich swoich przeciwników.
- No i co teraz powiecie, mądrale? - zapytała z uśmiechem na twarzy.
- O bogowie... Jak zwykle... - jęknęła załamana Jessie - Jak chcesz mieć coś dobrze zrobione, to zrób to osobiście.
Po tych słowach dała znak Jamesowi, który wydobył z kieszeni kwiat i zaczął go sobie wąchać, po czym strzelił z niego jak z pistoletu w kierunku Czarodziejki. Ta dostała promieniem z kwiatu prosto między piersi i upadła na podłogę. Widząc to Luna doskoczyła do niej i zapytała:
- Żyjesz?
- Spokojnie, żyję - odpowiedziała Czarodziejka, masując sobie dłonią ranne miejsce.
Luna spojrzała na nią z troską w oczach, po czym skierowała swój wzrok na Jessie i Jamesa, mówiąc:
- Zostawcie ją, parszywe gnidy.
- No proszę, Luna - powiedziała złośliwym tonem Jessie - Dawno się już nie widzieliśmy, mam rację? Tęskniłaś za nami?
- Mniej niż się spodziewałam - odpowiedziała kotka i wystrzeliła ze swojego czoła promień w kierunku Jamesa.
Promień trafił kwiat trzymany przez mężczyznę. Ów przedmiot zwęglił się na popiół, co wywołało rozpacz na twarzy mężczyzny.
- O nie! Mój słodki kwiatuszek! Jak mogłaś mi go rozwalić?! Ty sumienia chyba nie masz!
- Zamknij się, idioto i łap tę małą! - krzyknęła na niego Jessie.
Czarodziejka przez ten czas zdążyła się już pozbierać i uderzyć w nich swoją mocą, ale Jessie odparła jednym ruchem ręki ten atak i powiedziała:
- Na tylko tyle cię stać? To zobacz, na co mnie!
Po tych słowach zaczęła poruszać rękami w taki sposób, że nagle między nimi pojawiła się spora kula energii, która była coraz większa i większa, a Jessie też mamrotała pod nosem jakieś słowa, jakby zaklęcie. Gdy je skończyła, wtedy kula rozprysła się na wszystkie strony i oślepiła swoim blaskiem Czarodziejkę i Lunę. A gdy blask zniknął, nasza bohaterka zauważyła przed sobą jakąś ohydną, a wręcz odrażającą postać. Wyglądała jak kobieta o wyschniętej, szarej skórze, na głowie zamiast włosów miała węże, a zamiast stóp macki. Jej oczodoły były puste, ziała w nich czerń nicości, a zęby, które szczerzyła okrutnie, składały się z samych kłów. Czarodziejka i Luna westchnęły przerażone, kiedy zobaczyły tę kreaturę.
- Co to jest? - zapytała przerażona Serena.
- To istota nie z tego świata. Podły demon - odpowiedziała Luna.
- Otóż to - powiedziała Jessie nie bez satysfakcji w głosie - Bierz tę małą! I tego kota też!
Demon zachichotał podle, po czym wyciągnął ręce w kierunku obu naszych bohaterek. Wtedy jego ręce zamieniły się w wielkie i długie pnącza. Jedno z nich pochwyciło mocno Czarodziejkę za gardło i podniosło ją w górę. Drugie zaś dziko złapało Lunę i również ją ścisnęło za szyję. Obie więźniarki próbowały się w jakiś sposób uwolnić, lecz nie zdołały tego zrobić. Uścisk pnączy był znacznie większy niż myślały. Próbowały się wyrwać, szarpać, drapać ściskające ich łapy, ale nic to nie dało. Demon trzymał ich za mocno.
- Doskonale... Wprost doskonale - powiedziała zachwyconym głosem Jessie.
- Wreszcie je mamy - dodał zadowolony James.
- A więc teraz pora na to, po co tutaj przyszliśmy - dodała jego wspólniczka - Po Kamień Księżyca, pierwszy z kamieni Srebrnego Kryształu.
Następnie stanęła przed próbującą wyrwać się Czarodziejką i powiedziała:
- Spokojnie, kochanie. Zaraz będzie koniec. Zrobię to naprawdę szybko. Raz dwa. Nawet nie poczujesz bólu. A może jednak poczujesz.
Po tych słowach wypowiedziała zaklęcie, a Czarodziejka krzyknęła z bólu, bo jej pierś przeszył nagle ogromny ból, jakby ktoś otworzył jej brutalnie pierś i to bez znieczulenia. W miejscu, w którym biedaczka czuła ból, pojawiła się wielka czarna plama. To był otwór do jej ciała i w tym oto otworze ukazała się niewielki kamień o białej barwie. Kamień Księżyca. Jessie zachwycona zaczęła przyciągać go do siebie mocą i kiedy kryształ był już blisko jej dłoni, Czarodziejka mogła go zobaczyć. Zrozumiała wówczas, że ta oto podła kreatura mówiła prawdę i w jej ciele rzeczywiście był ów kamień. Teraz Jessie go zdobyła, co więc zrobi z nią? To chyba było aż nadto oczywiste.
- Chodź tu do mnie, kamyczku kochany. Chodź do mnie - powtarzała Jessie z pasją w głosie - Chodź do pani... Jeszcze troszkę... Jeszcze bliżej.
Już miała go pochwycić w dłonie, kiedy nagle poczuła ostry ból w łydce i w ten sposób straciła kontakt z kamieniem, który opadł na podłogę. Spojrzała w dół i zobaczyła, że to Fennekin ugryzł ją w nogę. Pupil Sereny jakimś cudem poznał swoją panią pomimo jej zmienionej postaci i postanowił ją bronić, atakując osobę, która chciała ją skrzywdzić.
- Puszczaj, ty durny lisie! - wrzasnęła Jessie i próbowała zrzucić ze swojej nogi Fennekina, którego szczęki mocno zacisnęły się na jej łydce - James, łap te głupi kamień!
James doskoczył do kamienia, ale wtedy Luna odzyskała na tyle siły, aby móc go zaatakować mocą wystrzeloną ze swojego czoła. Promień, co prawda nie zdołał trafić człowieka, gdyż ten się uchylił, ale odrzucił kamień w bok, daleko od obojga generałów. Następny jednak uderzył w Jamesa, powalając go na podłogę.
- Dość tego! - wrzasnęła Jessie i wreszcie strąciła ze swojej nogi Fennekina, rzucając nim o ścianę.
Pokemon uderzył głową o tę przeszkodę i stracił przytomność.
- Fennekin! - krzyknęła zaniepokojona Serena.
- Mam was wszystkich już po dziurki w nosie! - Jessie nie panowała już nad sobą - Pora wreszcie zakończyć tę zabawę! Demonie, zabij je obie!
Wtem coś świsnęło i mignęło tuż obok Jessie. Pani generał krzyknęła z bólu, a na jej dłoni pojawiła się rana jak od cięcia nożem. W podłogę wbiła się czerwona róża. Kobieta spojrzała w kierunku, z którego ten pocisk przyleciał. Zauważyła, iż na schodach stoi jakiś młody mężczyzna. Był ubrany w czarny garnitur i cylinder tej samej barwy, białą koszulę oraz białe okulary zasłaniające mu oczy. Szyby tych okularów były białe i nie było widać przez nie oczu młodzieńca, ale jego twarz i nos i brak zarostu oraz jakichkolwiek śladów na to, żeby kiedykolwiek go miał wyraźnie wskazywały na to, iż jest on osobnikiem płci męskiej, który jednak nigdy się jeszcze nie golił.
- Puśćcie je! - zawołał młodzieniec.
- Kim jesteś?! - krzyknęła oburzona Jessie.
- Jestem strażnikiem sprawiedliwości i obrońcą dobra na tym świecie. A prócz tego sojusznikiem Czarodziejki z Księżyca. Przybyłem jej z pomocą. A zwą mnie Tuxido.
Po tych słowach młodzieniec chwycił za szpadę, którą miał u boku, wydobył ją z pochwy i skoczył w kierunku demona i wykonał dwa szybkie cięcie. Demon wrzasnął z bólu, jego odcięte pnącza opadły na podłogę, a wraz z nimi Serena i Luna, które zaczęły masować sobie obolałe gardła.
- Jesteście całe? - zapytał z troską Tuxido.
- Tak, na szczęście tak - odpowiedziała mu Luna.
- Dziękujemy za pomoc - dodała Czarodziejka z Księżyca, czując przy tym, jak serce zaczyna jej mocniej bić w piersi.
Nie chciała tego powiedzieć na głos, ale młodzieniec bardzo jej przypadł do gustu i to od pierwszego wejrzenia. Był taki odważny, na pewno też przystojny, choć maska zasłaniała mu oczy i dużą część twarzy, ale mogła sobie w pełni to wyobrazić, jak też on wygląda bez niej.
- To dobrze, łapcie więc kryształ! - zawołał Tuxido, wyrywając Czarodziejkę z transu.
Młodzieniec stanął do walki z demonem, odpierając jego atak mackami, które mu służyły za nogami. Przez ten czas Serena szybko zdążyła dostrzec, gdzie też leży na podłodze kamień. Szybko skoczyła w jego stronę, ale zrobiła to też Jessie, która jako pierwsza złapała pożądany przez nie obie przedmiot. Czarodziejka nie dała jej się jednak nim długo nacieszyć, gdyż wytrąciła go jej dłoni. Doskoczył wówczas do niego James, ale wtem zaatakowała go Luna swoją mocą. Widząc to Jessie próbowała doskoczyć do kamienia, lecz Serena bardzo mocno ją trzymała i do tego nie dopuściła. W końcu jednak podła pani generał odepchnęła z siebie naszą bohaterką, po czym rzuciła się w kierunku Księżycowego Kamienia, ale nie zdołała go schwytać, ponieważ wtem uderzył ją w dłoń, którą próbowała sięgnąć po ów przedmiot, jakiś Pokemon. Zauważyła, że jest to Pikachu w czarnej masce zasłaniając mu górną część twarzy. Widać przybył tutaj z Tuxido, który chociaż dzielnie walczył z demonem, to został w końcu uderzony jedną z macek w pierś i odepchnięty na bok.
- Czarodziejko, użyj diademu! - krzyknęła wówczas Luna.
- Ale jak? - spytała Czarodziejka.
- Zdejmij diadem i krzyknij: „Księżycowy diademie, działaj!”.
Czarodziejka powstała szybko na nogi i spojrzała odważnie na demona, który podle szczerzył w jej stronę kły i zbliżał się do niej coraz bardziej. Wiedziała, że nie może dłużej czekać. Zdjęła z czoła diadem, który nagle zalśnił złotym blaskiem i w ten sposób pokazał Serenie, iż rzeczywiście działa, tak jak to twierdziła Luna. Ujęła go więc mocno w palce, po czym wzięła nim zamach i krzyknęła:
- Księżycowy diademie, działaj!
Diadem zamienił się w złoty dysk, który uderzył w demona. Ten zaś zamienił się w białą poświatę, wrzasnął bólu i rozległ się głośny huk, co oznaczało, że oto roztrzaskał się na tysiąc kawałków. Złoty dysk zaś ponownie przemienił się w diadem i powrócił do dłoni Czarodziejki, która stanęła w pozycji bojowej przed Jessie i Jamesem. Ci jednak widząc, iż stracili swoją ostatnią broń, postanowili się wycofać.
- Uciekajmy stąd! Nie mamy szans! - krzyknął James.
- To nie koniec, Czarodziejko! Jeszcze się spotkamy! - wrzasnęła Jessie.
Zaraz potem rzuciła ona czymś o ziemię. Zrobił się huk i sporo dymu, a kiedy już opadł, oboje zniknęli. Księżycowy Kamień na szczęście był w ręku Tuxido, obok którego stał wierny Pikachu.
- Nie wiem, kim jesteś, panie, ale uratowałeś nam życie - powiedziała Serena, kłaniając się nisko swemu wybawcy.
- Twoja misja, Czarodziejko z Księżyca, jest również i moją misją - odparł na to przyjaźnie i po rycersku Tuxido, skinąwszy przy okazji głową przed dziewczyną - Ale to jeszcze nie jest koniec walki i dlatego jeszcze mogę ci się przydać. Licz więc na mnie w razie czego.
- A co z kamieniem?
- Pozwolisz, że go zachowam? Znam bezpieczne miejsce, w którym mogę go ukryć.
Czarodziejka z lekkim niepokojem spojrzała na Lunę, czekając na jej radę w tej sprawie, ale Pokemonka skinęła lekko głową na znak, iż można wyrazić na tę propozycję zgodę.
- Niedługo się znów spotkamy, Czarodziejko - powiedział Tuxido.
Następnie machnął peleryną, którą miał przymocowaną do pleców, okrył się nią całkowicie i zniknął pod nią wraz ze swoim Pikachu. Po chwili rozpłynęli się w powietrzu w taki sposób, jakby nigdy ich tutaj nie było.
C.D.N.