Kolejny wyścig z czasem cz. II
Po tak około trzech godzinach jazdy samochodem dotarliśmy do domu doktora Bromady. Dom ów stał na odludziu, gdyż najwidoczniej uczony nie zamierzał utrzymywać jakiś bliższych kontaktów z ludźmi, co można w sumie nawet zrozumieć po tym wszystkim, co zaszło w jego życiu, chociaż moim skromnym zdaniem ten dom dowodził, że to raczej ludzie nie chcieli utrzymywać kontaktu z Bromadą niż on z nimi, jednak nie miało to w tej chwili żadnego znaczenia. Musieliśmy szybko znaleźć tego całego doktora i poprosić go o pomoc w uleczeniu naszej biednej Dawn. Oczywiście nie mieliśmy pewności, czy uczony zechce nam pomóc, jednak musieliśmy spróbować, zwłaszcza, że przecież to była nasza ostatnia szansa na to, aby Dawn przeżyła.
- Jak myślicie, czy doktor Bromada jest w domu? - zapytałam, kiedy podeszliśmy pod drzwi.
- Nie mam pojęcia, ale przekonamy się, gdy zapukamy - odpowiedział mi Ridley.
Zrobiliśmy tak, jak powiedział, niestety nikt nam nie odpowiedział. Zapukaliśmy jeszcze raz i jeszcze raz, jednak wciąż jedynym odzewem była głucha cisza.
- Może nie ma go w domu? - zasugerowała Anabel.
- Tego tylko jeszcze brakowało - jęknął załamany Ash - Przecież jeśli go nie ma w domu, to jak poprosimy go o pomoc? On jest naszą ostatnią nadzieją.
- Owszem, ale czy zechce nam pomóc? - zapytał Ridley - W końcu to on jest sprawcą tego całego nieszczęścia.
- Melo-melo-eeee - zapiszczała smutno Meloetta, unosząc się tuż nad ramieniem swego opiekuna.
- Co racja, to racja - rzekł Ash, zaciskając ze złości pięść - Przecież to przez jego żałosne eksperymenty moja siostra teraz walczy o życie. On musi nam pomóc, a jeśli nie zechce, to już ja go do tego zmuszę!
Po chwili zaś dodał:
- Mam dość czekania, wchodzę do środka!
- Ale Ash...!
Nim zdążyłam jeszcze cokolwiek powiedzieć, to Ash nacisnął dłonią klamkę, która o dziwo ustąpiła pod jego dotykiem. Bardzo tym wszystkim zaintrygowany mój luby lekko popchnął drzwi palcem, a te otworzyły się nam na oścież.
- Dziwne... Nie ma go w domu i drzwi są otwarte? - zapytał Ash.
- To mi się nie podoba - powiedziałam.
Meloetta wychodziła chyba z podobnego założenia, gdyż szybko stała się niewidzialna. My zaś weszliśmy do środka, ale to, co tam zastaliśmy, przeraziło nas. Dom wyglądał tak, jakby przeszło przez niego tornado. Na podłodze leżały porozrzucane różne przedmioty, a meble były powywalane do góry nogami.
- Co to za pobojowisko! - jęknął zdumiony Ridley.
- Sprzątaczka ma chyba wolne - powiedziałam, z trudem siląc się na żart.
- Albo umarła i nikt tego nie zauważył - dodała dowcipnie Anabel.
Obie uśmiechnęłyśmy się do siebie, chociaż zdecydowanie to nie była odpowiednia chwila na to, abyśmy sobie stroiły żarty. Chciałyśmy jednak nieco rozładować atmosferę, co jednak niespecjalnie nam wyszło.
Tymczasem Ash wraz z wiernym Pikachu zaczął uważnie rozglądać się dookoła.
- Odnoszę wrażenie, że odbyła się tu jakaś walka albo ktoś tu czegoś szukał - powiedział.
- Albo jedno i drugie - dodał Ridley, który również uważnie rozglądał się dookoła.
Rozdzieliliśmy się, by dokładnie przeszukać cały dom i wszystkie jego zakamarki, niestety nic to nie dało. Profesora nigdzie nie było, a wszystkie pokoje były zdemolowane.
- No więc tak... Mamy trzy możliwości wyjaśnienie sobie w sposób racjonalny tego, co tu widzimy - powiedział Ash, kiedy już zakończyliśmy przetrząsanie domu.
- Jakie to możliwości? - zapytałam.
- Albo mamy do czynienia z największym bałaganiarzem na świecie, albo z aktem wandalizmu, albo z porwaniem człowieka, którego szukamy. Osobiście obstawiam trzecią opcję, a wy?
Oczywiście my także wybraliśmy tę trzecią opcję, jednak musieliśmy też przyznać, że przerycie przez tajemniczych ludzi domu doktora Bromady wcale jeszcze nie oznaczało, że on został przez nich uprowadzony. Równie dobrze mógł on wyjść na spacer i pod jego nieobecność dom przeszukano.Albo mógł gdzieś wyjechać i nic o niczym nie wiedzieć. Jedno jednak było pewne... Szansa na ocalenie Dawn przepadła, w każdym razie ja tak już myślałam, co tylko pogorszyło moje już i tak kiepskie samopoczucie.
- Czekajcie... Znalazłem coś - powiedział nagle Ash.
Podeszliśmy do niego zaintrygowani jego znaleziskiem. Byliśmy także ciekawi, na jaki trop on wpadł i czy ten trop jest dla nas naprawdę ważny. Okazało się, że jest.
- To jest jakiś list - mówił Ash, pokazując go nam - I to wyraźnie adresowany do mnie.
- Do ciebie? Skarbie, a skąd niby miałby się tutaj wziąć list do ciebie? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - dodał równie zdumiony Pikachu.
- Nie mam pojęcia, ale jak go przeczytam, to może się dowiemy...
To mówiąc zaczął czytać na głos znaleziony list:
Drogi Ashu Ketchumie,
Skoro czytasz ten list, to oznacza, że mój plan się powiódł i Twoja kochana przyjaciółeczka wije się teraz w konwulsjach...
- A to bydlak! Z jaką kpiną o tym pisze! - zawołałam, zaciskając pięści ze złości - Niech go tylko dorwę w swoje ręce! Już ja mu pokażę!
- Spokojnie, Sereno. Tylko spokojnie. Daj przeczytać Ashowi ten list do końca - powiedziała Anabel, choć po jej minie łatwo się domyśliłam, że ona też nie jest tą sytuacją zachwycona.
Na twarzy Asha również malowała się wściekłość, jednak zapanował nad nią i zaczął czytać dalej:
... wije się teraz w konwulsjach i nie możesz jej w żaden sposób ocalić. Bo nie możesz, gdyż doktor Bromada znajduje się teraz w moich rękach, podobnie jak wyprodukowane przez niego lekarstwo. Jeśli chcesz je zdobyć musisz udać się na spotkanie ze mną do starej, opuszczonej fabryki. Tam profesor założył swoje drugie, potajemne laboratorium, w której prowadził po cichu swoje nie do końca legalne eksperymenty. Tam też jest on przeze mnie więziony. Jeśli przyjdziesz, to oddam ci lekarstwo dla Twojej słodkiej przyjaciółki. Postaraj się jednak przybyć wcześnie, gdyż ludzie zarażeni wirusem Bromady mogą żyć bez lekarstwa najwyżej trzy doby, później już żaden lek im nie pomoże. Czas zatem działa na Twoją niekorzyść. Jeśli więc przed upływem trzeciej doby ta Twoja kochana przyjaciółka nie otrzyma lekarstwa, wówczas biedactwo umrze. A zatem... Tik-Tak, Ashu Ketchum. Działaj! Czekam na Ciebie.
Twój serdeczny nieprzyjaciel.
Ash ze złości zgniótł list w dłoni i cisnął go w kąt.
- Skąd ten bydlak wiedział o tym, że jesteśmy w Strefie Walk?! Skąd wiedział, że będziemy w tym domu?! I kim on właściwie jest i czego ode mnie chce?! Dlaczego on się na mnie uwziął?!
- Na pierwsze pytania chyba łatwo odpowiedzieć - stwierdził Ridley - Jeśli to twój wróg, to mógł was od dawna obserwować i czekać na dogodny moment, żeby cię zaatakować.
- A ponieważ zaatakował za pomocą tego jakże specyficznego wirusa, to wiedział, że wasze śledztwo zaprowadzi was tutaj - powiedziała Anabel.
Ciężko się było nie zgodzić z tym tokiem myślenia, toteż musieliśmy przyznać im obojgu rację, jednak mimo wszystko to było przerażające wiedzieć, że ktoś od dawna nas szpiegował i wiedział o każdym naszym ruchu. Aż strach pomyśleć, co ten ktoś jeszcze mógł o nas wiedzieć.
- Co zatem robimy? - zapytałam, patrząc uważnie na mego chłopaka.
Ash zacisnął pięść ze złości, po czym powiedział z gniewem:
- To pułapka, ale nie mamy wyjścia. Jeśli doktor Bromada i lekarstwo, które on wyprodukował, znajdują się w tej opuszczonej fabryce, to musimy tam pójść. To jedyna szansa, żeby ocalić Dawn. Musimy zaryzykować.
- Zwłaszcza, że mamy coraz mniej czasu - przypomniał nam Ridley - Za godzinę zajdzie słońce, zaś druga doba powoli zaczyna mijać, a z listu wynika, że należy podać lekarstwo przed ukończeniem trzeciej doby od zarażenia się wirusem.
- Spokojnie, to wszystko daje nam jeszcze jedną dobę i kilka godzin czasu. Powinniśmy więc zdążyć - powiedziała Anabel, z trudem starając się zachować optymizm.
Niezbyt się to jej jednak udało, ponieważ żadnego z nas nie podniosła w ten sposób na duchu, chociaż może to jest również wina naszego bardzo negatywnego nastawienia do całej sytuacji, ale pomyślcie tylko... Jak my mogliśmy patrzeć optymistycznie na taki wyścig z czasem? Na już kolejny wyścig z czasem w naszej karierze detektywistycznej. Warto zauważyć, że za poprzedni odpowiadał ten zwyrodnialec Malamar, ale tym razem nie wiedzieliśmy, kto był naszym przeciwnikiem. Czyżby znowu on? A może ktoś zupełnie inny? Nie wiedzieliśmy wtedy tego, choć trzeba przyznać, że żadne z nas specjalnie się nad tym nie głowiło. Bardziej myśleliśmy o tym, jak mamy pomóc Dawn niż kto teraz próbuje nam bruździć.
Ash spojrzał uważnie na naszą przyjaciółkę.
- Anabel... Znasz te tereny lepiej niż ktokolwiek z nas. Gdzie tu jest w pobliżu jakaś opuszczona fabryka?
Anabel zamyśliła się przez chwilę, po czym odpowiedziała:
- Owszem. Znajdowała się tu kiedyś stara fabryka samochodów, ale upadła, więc ją zamknięto. Zostały już tylko ruiny tego miejsca.
- Ale te ruiny są chyba na tyle duże, aby móc się tam ukryć i po cichu prowadzić swoje badania w ukryciu? - zapytałam.
- Myślę, że tak - odpowiedziała Anabel - Fabryka znajduje się tak jakoś godzinę drogi stąd. Samochodem będziemy tam w pół godziny.
- W takim razie musimy tam iść! - zawołał Ash bojowym tonem - Nie wiem, kto tym razem walczy przeciwko nam, ale na pewno wiem, że on chce dostać mnie. Wobec tego będzie mnie miał, lecz w zamian za to będę musiał mi oddać lekarstwo dla Dawn.
- A co, jeśli tego nie zrobi? - zapytałam przerażona samą taką myślą.
- Wówczas pozna, co to znaczy oszukiwać Sherlocka Asha. Za mną, przyjaciele! Dawn na nas liczy!
Szybko wskoczyliśmy do samochodu Anabel i ruszyliśmy w drogę. W samochodzie pokazała się nam również Meloetta, która jak się okazało, cały czas była z nami, ale niewidzialna.
- Biedactwo widocznie bardzo bało się tego domu, dlatego zrobiła się niewidzialna, kiedy tam weszliśmy - wyjaśniła nam jej zachowanie Anabel.
- Nie dziwię ci się, Meloetto. Ten dom jest naprawdę przerażający, podobnie jak i ta cała przygoda - powiedziałam do Pokemonki - Do tego nadal nie wiemy, co na nas czeka w tej fabryce.
- Wręcz przeciwnie, wiemy to doskonale. Tam czeka na nas zasadzka - odpowiedział mi Ridley - A my jedziemy w sam jej środek.
- Nie mamy przecież innego wyjścia, Ridley - rzekł Ash - Musimy przecież uratować Dawn. Poza tym ten łajdak chce mnie, czuję to. Może was puści wolno z lekarstwem?
- A jeżeli nie, Ash? Co wtedy zrobimy? - zapytał Ridley.
Ash zacisnął zęby ze złości i powiedział:
- Nie wiem... Ale musimy zaryzykować. Życie mojej siostry od tego zależy.
***
Zanim zaszło słońce dotarliśmy na teren opuszczonej fabryki. Był to rzeczywiście ogromny budynek, pozostały co prawda w ruinie, ale wciąż będący na tyle wielkim, aby móc się tam swobodnie ukryć. W końcu kto by niby pomyślał, że jakiś człowiek chciałby tu sobie zrobić bazę? Raczej żaden. To właśnie dawało przewagę naszemu wrogowi, kimkolwiek on był.
Teren fabryki otaczał już mocno podniszczony drut kolczasty. Na całe szczęście w wielu miejscach był on poważnie uszkodzony, więc bez trudu przedostaliśmy się do fabryki, a kiedy już w niej byliśmy, to zaczęliśmy chodzić po całej fabryce w poszukiwaniu naszego wroga, oczywiście też uwzględniając przy tym fakt, że może być on dosłownie wszędzie. Było już ciemno, więc musieliśmy użyć latarek, żeby się jakoś nie zgubić w tych ciemnościach.
- Tyle tu pomieszczeń. Gdzie oni mogą być? - zapytałam czując, że mam duszę na ramieniu.
- Nie wiem, ale lepiej rozglądajmy się uważnie. Nie chciałbym, żeby nas wzięli z zaskoczenia - odpowiedział Ash.
- Pika-pika - dodał pół szeptem Pikachu.
Chodziliśmy ostrożnie po terenie fabryki rozglądając się po niej uważnie, ale wciąż nie trafiliśmy na naszego tajemniczego wroga. Fabryka była niestety wielka, zaś pomieszczeń w niej było mnóstwo, dlatego nie mieliśmy pojęcia, gdzie oni mogą być. Nagle usłyszeliśmy jakiś dźwięk, jakby szum skrzydeł, który zaczął powoli się do nas przybliżać.
- Słyszycie to? - zapytałam.
- Aż za dobrze - odpowiedział Ash.
- Pika-pika! - zawołał Pikachu, po czym zeskoczył z ramienia swego trenera i stanął w pozycji bojowej.
- Bądźcie gotowi do walki, przyjaciele - powiedział Ash.
- Racja - odpowiedzieli mu jednocześnie Anabel i Ridley.
Czekaliśmy na to, aż osoba będąca sprawcą tajemniczego szumu się pojawi i rzeczywiście, już po chwili się ona zjawiła. Był to Beedrill, wielki Pokemon osa.
- To Beedrill! - zawołałam przerażona.
Mieliśmy już wszyscy doświadczenie z tym Pokemonem, dlatego też wiedzieliśmy, że nie może oczekiwać od nich raczej niczego dobrego.
- Spokojnie, przyjaciele. Ten Beedrill nie chce nam zrobić krzywdy - powiedziała Anabel, podchodząc bliżej Pokemona.
- Jesteś tego pewna? - zapytał Ridley.
Anabel pokiwała głową.
- Owszem... Powiedz mi, mój przyjacielu, co chcesz, żebyśmy zrobili?
Beedrill zabzyczał coś w swoim języku, który jednak Anabel, dzięki swoim umiejętnościom, bardzo łatwo zdołała zrozumieć.
- Beedrill chce, żebyśmy za nim poszli - wyjaśniła.
- Ale czy możemy mu ufać? - zapytałam.
- Właśnie. Skąd mamy mieć pewność, że on chce nam pomóc? - spytał niedowierzający temu wszystkiemu Ridley.
Ash zacisnął lekko pięść z bezsilności, po czym powiedział:
- Nie wiemy tego, ale musimy to zrobić. Nie mamy innego wyjścia. Musimy znaleźć lekarstwo dla Dawn. Chyba, że wolicie błądzić dalej bez celu po tej fabryce.
- Dobrze, ale lepiej miejmy się na baczności - powiedziałam.
Ash pokiwał głową na znak, że się ze mną zgadza, po czym Beedrill poleciał przed siebie, wskazując nam drogę. Poszliśmy za nim ciekawi, dokąd on nas też zaprowadzi. Nieco przerażona tym wszystkim złapałam mocno za rękę Asha, aby poczuć się choć trochę lepiej. Ash uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, co nieco podniosło mnie na duchu, ale tylko nieco.
- Zobaczcie! Na końcu tego korytarza pali się jakieś światło! - zawołał Ridley, wskazując palcem na miejsce przed siebie.
Rzeczywiście, na końcu korytarza, którym właśnie szliśmy, paliło się światło, a Beedrill prowadził nas właśnie w jego kierunku.
- Chodźmy tam! - zawołał Ash i ruszył biegiem za Beedrillem.
Ja, Anabel, Ridley i Pikachu pobiegliśmy za nim. Jedynie Meloetta, czując nadchodzące zagrożenie, stała się niewidzialna. Nie mieliśmy wtedy jednak czasu, żeby się nad tym wszystkim zastanawiać, czas nas naglił i musieliśmy odnaleźć doktora Bromadę. Wbiegliśmy więc w światło, które widzieliśmy na końcu korytarzu, a wówczas to oczom naszym ukazał się niesamowity widok. Zobaczyliśmy, że znajdujemy się we wręcz ogromnym pomieszczeniu oświetlonym lampami wiszącymi z sufitu. W kącie tej sali znajdował się olbrzymi komputer, a przed nim czarny, mroczny fotel, na którym ktoś właśnie siedział. Był odwrócony do nas tyłem, więc widać było tylko jego ręce.
- Witajcie, moi drodzy. Widzę, że mój Beedrill odnalazł was - odezwał się człowiek siedzący w fotelu.
Głos, który do nas przemówił, z pewnością należał do mężczyzny w średnim wieku. Był on jednak jakiś taki dziwny... Chwilami nienaturalnie spokojny i opanowany. Nie umiałam sobie tego wyjaśnić, ale w tym głosie było coś niesamowicie złowrogiego, co sprawiło, że miałam ciarki na plecach, gdy go słyszałam.
- Kim pan jest? - zapytał Ash, który jako pierwszy odzyskał odwagę - Czy to pan porwał doktora Bromadę?
- Porwałem? Ho ho ho! Mój drogi chłopcze, wcale nie musiałem go porywać.
To mówiąc postać w fotelu odwróciła się w naszą stronę i wówczas przed ujrzeliśmy mężczyznę w wieku około pięćdziesięciu lat, łysego z delikatnym zakolem siwych włosów na potylicy i z gładko ogoloną twarzą. Na oczy miał nałożone gogle, a na sobie biały, szeroki kitel narzucony na ciemno-czarne ubranie.
- Doktor Bromada to ja! - powiedział mężczyzna.
Jęknęliśmy ze zdumienia nie mogąc w to wszystko uwierzyć. A więc to był doktor Bromada? Ale przecież on został porwany i uwięziony... Przecież jego dom zdewastowano, a potem zostawiono w nim list do Asha, żeby ten przyszedł uwolnić doktora... Co to wszystko miało znaczyć?
- Jak to?! To pan jest doktor Bromada? - zapytałam zdumiona.
- Ale przecież byliśmy w pańskim domu i widzieliśmy, że był cały zdemolowany, jakby odbyła się tam walka - powiedział Ridley.
Doktor Bromada wybuchnął gromkim i złowrogim śmiechem.
- To wszystko była część mojego planu. Chciałem was tu zwabić i jak widzę udało mi się to.
- Chciał pan nas tutaj zwabić? Po co?! - zapytał Ash.
- Po to, żebyście tutaj przyszli i żebym mógł was złapać - powiedział, uśmiechając się podle doktor Bromada - By mieć pewność, że przyjdziecie tutaj sfingowałem własne porwanie wiedząc, że tym chętniej zjawicie się tu, aby mi pomóc i odzyskać lekarstwo dla waszej drogiej przyjaciółki.
- A więc jej choroba to pana robota?! - zawołałam groźnie.
- Bystra jesteś, moja panno - odpowiedział złośliwie Bromada, bawiąc się przy tym swoimi palcami - Tak, to moja robota. Wstrzyknąłem dzikiemu Rattata wirusa mojej choroby, po czym wypuściłem go w pobliżu twojego domu, ty moja urocza, liliowo-włosa panienko.
To mówiąc spojrzał z kpiną na Anabel, która zazgrzytała zębami ze złości i mówił dalej:
- Wcześniej za pomocą odpowiedniej hipnozy kazałem mu ugryźć konkretną osobę. Początkowo planowałem, abyś to był ty, mój chłopcze...
Tu doktor Bromada wskazał palcem na Asha.
- Jednak mój pan zażądał, żeby to była twoja serdeczna przyjaciółka o niebieskich włosach - mówił dalej szalony uczony - Uznał, że to bardziej cię zaboli.
- Twój pan? A kim on jest? - zapytał Ash.
- To ktoś, z kim masz stare porachunki, mój chłopcze. To ktoś, kogo znieważyłeś i który nigdy nie daruje zniewag. A teraz jesteście w moich rękach. Plan mojego pana się powiódł.
Chwilę później nacisnął na klawiaturze swego komputera jakiś mały przycisk, zaś wejście, przez które weszliśmy do pomieszczenia, zatrzasnęło się z hukiem. Ridley przerażony podbiegł tam i zaczął uderzać pięścią w drzwi, ale nic to nie dało.
- Zamknięte! Nie uciekniemy! - zawołał.
- O nie! Tylko nie to! - krzyknęłam przerażona.
- Jesteśmy w pułapce! - dodała Anabel.
Ash spojrzał groźnie na doktora Bromadę.
- Nie myśl sobie, że damy się tak po prostu schwytać. I tak stąd uciekniemy i dostaniemy lekarstwo dla Dawn!
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu, a z jego policzków poszły iskierki elektryczności.
- Naprawdę w to wierzysz, mój ty biedny, naiwny chłopcze? - zapytał złośliwie Bromada, powstając powoli z fotela - Jesteś naprawdę odważny, ale też i głupi, jeśli sądzisz, że mi uciekniecie. Wy już jesteście moi.
To mówiąc klasnął on w dłonie, a już po chwili nad nimi ukazał się Butterfree, Pokemon motyl. Nim się spostrzegliśmy wypuścił on z siebie całą masę usypiającego proszku, który powoli opadł nam na głowy. Chwilę później poczuliśmy ogarniającą nas senność, po czym opadliśmy na ziemię i wpadliśmy w objęcia Morfeusza. Ostatnim, co wtedy dotarło do mojej świadomości, zanim ją straciłam, był okrutny śmiech doktora Bromady.
***
Nie wiem, jak długo byliśmy pogrążeni we śnie, ale kiedy wreszcie się już ocknęliśmy, to zobaczyliśmy, że zostaliśmy przykuci jakimiś ohydnymi łańcuchami za ręce i nogi do ściany. Przed nami zaś stał doktor Bromada, obok którego unosili się w powietrzu Beedrill oraz Butterfree.
- O! Widzę, że już się obudziliście - powiedział doktor, uśmiechając się do nas podle - Mam nadzieję, że mieliście przyjemne sny, bo to, co was teraz czeka, zdecydowanie nie będzie przyjemne.
- Co chcesz z nami zrobić?! - krzyknął Ash.
- I po co w ogóle to robisz?! - dodał Ridley.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, którego łapki również były skute.
Bromada uśmiechnął się do nas ironicznie.
- Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie. Spokojnie. Pójdę zaraz powiadomić mojego pana o tym, że wpadliście już w moje ręce. Nawet nie wiecie, jak bardzo on się ucieszy na wasz widok. Zwłaszcza na twój widok, Ashu Ketchum.
- Nie znam twojego pana i nie wiem, czego on ode mnie chce, jednak skoro ma do mnie sprawę, to proszę bardzo, niech mnie sobie weźmie, ale moi przyjaciele nie mają z tym wszystkim nic wspólnego! - zawołał Ash - Proszę cię, doktorze, wypuść ich! Masz mnie, a przecież tylko o mnie ci chodziło, prawda? Więc mnie zatrzymaj, ale im daj spokój.
- Wybacz, ale niestety nie mogę się na to zgodzić - odpowiedział mu z uśmiechem Bromada - Mój pan chce mieć was wszystkich, bo przygotował dla was maleńką niespodziankę, w której potrzeba obecności kogoś więcej niż tylko dzielny i charyzmatyczny pan Ketchum.
- Niespodziankę?! Jaką znowu niespodziankę?! - wrzasnęłam.
- O czym pan mówi?! - krzyknęła Anabel.
- Spokojnie. Wkrótce się dowiecie... A na razie radzę wam oszczędzać siły. Przydadzą się wam one na później.
To mówiąc Bromada skierował swoje kroki ku wyjściu.
- Idę powiadomić mojego pana o tym, że ma zaszczyt gościć was u siebie w swoich progach. Zapewniam was, że bardzo się ucieszy na wasz widok. Możecie być tego pewni.
Chwilę później doktor Bromada zniknął nam z oczu. Zostaliśmy sami.
- A niech to! Że tak łatwo dałem się wciągnąć w tę zasadzkę! - jęknął załamanym tonem Ash, spoglądając na nas bardzo załamanym wzrokiem - Wybaczcie mi, że was w to wszystko wciągnąłem.
- Nie przejmuj się, Ash. To nie twoja wina - odpowiedziałam mu z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Poza tym musiałeś ratować Dawn. Skąd miałeś wiedzieć, że tak to się skończy? - dodała Anabel.
- Moim zdaniem nie powinniśmy się poddawać, bo przecież to jeszcze nie koniec - odpowiedział bojowym tonem Ridley.
- Masz rację, Ridley! - powiedział zadowolony jego słowami Ash - Nie wolno nam się poddawać. Musimy walczyć do samego końca!
- Dobrze, ale jak? - zapytała załamanym tonem Anabel - Możemy siłą woli przywołać nasze Pokemony z pokeballi, ale żaden z nich nie jest na tyle silny, żeby rozwalić te łańcuchy.
- Niestety, to prawda - poparł jej słowa Ridley - Ale nie możemy się poddać. Przecież musi być jakieś wyjście z tej sytuacji. Wystarczy tylko pomyśleć, a na pewno je znajdziemy.
Jednak nic nie przychodziło nam do głowy i wyglądało na to, że to już koniec naszych przygód, aż nagle, zupełnie niespodziewanie zauważyliśmy coś, co zmieniło nasze ponure nastawienie i tchnęło w nas nadzieję.
- Hej, a co to?! - zawołała zdumiona Anabel.
- Pika-pika? - dodał Pikachu, podnosząc swój wzrok z ziemi.
Wszyscy podnieśliśmy głowy, które wcześniej załamani opuściliśmy w dół i wówczas naszym oczom ukazał się dość niecodzienny widok, a mianowicie pęk kluczy, jaki miał przy pasku doktor Bromady. Pęk kluczy najzwyczajniej w świecie sobie lewitujący.
- A niech mnie! Wiele rzeczy już widziałem na świecie, ale latających kluczy to jeszcze nie! - zawołał zdumiony Ash.
- Ja również, ale coś mi mówi, że to nie są takie sobie latające klucze - odparł na to Ridley.
- Ale jak to? - zapytałam, nic z tego nie rozumiejąc.
Ash zachichotał lekko, widocznie już pojmując wszystko.
- Coś mi mówi, że zaraz się przekonamy, Sereno, o co tu chodzi.
Rzeczywiście już po chwili w miejscu, w które się wpatrywaliśmy, pojawił się dziwny blask, a potem ukazała się nam Meloetta trzymająca w łapkach klucze.
- To Meloetta! - zawołałam radośnie.
- Przybyła, żeby nam pomóc - dodała równie radośnie Anabel.
- Jesteś niesamowita, Meloetto! - powiedział Ash.
Pokemonka zarumieniła się lekko, słysząc pochwałę z jego ust, po czym powoli rozkuła ręce i nogi Asha. Chłopak powoli rozmasował sobie nadgarstki i wziął klucze od Meloetty, uwalniając po kolei z łańcuchów nas wszystkich. Już po chwili wszyscy byliśmy wolni.
- Dziękujemy ci, Meloetto. Uratowałaś nas - powiedziałam radośnie.
Pokemonka zapiszczała ponownie, uśmiechając się do nas delikatnie oraz lekko rumieniąc się na buzi.
- A teraz spróbujmy się stąd jakoś wydostać - zarządził Ash - Doktor Bromada zostawił otwarte drzwi, to nasza szansa.
- Słusznie, uciekajmy stąd - rzekł Ridley.
- Chwileczkę! A co z lekarstwem dla Dawn? - zapytałam.
- Spokojnie, Sereno. Złapiemy tego całego doktora i zabierzemy mu lekarstwo - odpowiedział mi Ash, a Pikachu zapiszczał bojowo, wskakując swemu trenerowi na ramię.
- Ale jak chcesz to zrobić? Przecież nie wiemy, gdzie mamy szukać lekarstwa - spytała Anabel.
- Moim zdaniem doktor Bromada trzyma to lekarstwo przy sobie dla bezpieczeństwa. Wystarczy go tylko znaleźć, a potem dobrze obszukać - odparł Ash.
Nie mieliśmy pewności, czy on ma rację, ale podejrzewaliśmy, że tak właśnie może być, dlatego też ruszyliśmy bardzo ostrożnie korytarzem na poszukiwanie naszego prześladowcy. Nie musieliśmy go długo szukać, bo już po kilku minutach niechcący na niego wpadliśmy.
- A wy co tu robicie?! Pozwolił się wam ktoś uwolnić z łańcuchów?! - zapytał groźnym, choć nadal nienaturalnym nieco tonem.
- Pikachu, piorun! Teraz! - zawołał Ash.
Pikachu szybko poraził doktora prądem, po czym Meloetta wykonała szybki, zwinny ruch i uderzyła naszego wroga kantem swej łapki prosto w kark. Znokautowany doktor Bromada upadł jak długi na podłogę.
- Słodkich snów, doktorku - powiedziałam złośliwie.
- Dobra robota, Meloetto - uśmiechnął się do niej Ridley.
Pokemonka zapiszczała wesoło, słysząc jego komplement. W tej samej chwili Ash zaczął przeszukiwać kieszenie Bromady.
- Zobaczcie, tutaj jest kilka fiolek - powiedział, wyjmując rzeczone przedmioty z kieszeni kitla doktora.
- Tylko która z nich jest właściwa? - zapytałam przerażona.
Ash zaczął się dokładnie przyglądać fiolkom, zachowując przy tym stoicki spokój.
- Spokojnie, Sereno. Te fiolki mają na sobie nalepki, na których jest napisane, co która zawiera - powiedział Ash.
- Która więc zawiera lekarstwo? - spytała Anabel.
Ash przyjrzał się ponownie fiolkom, po czym wybrał jedną z nich.
- To ta!
- Super! A więc zabierajmy się stąd! Im szybciej, tym lepiej! - zawołał Ridley.
Ash schował szybko fiolkę do kieszeni spodni, po czym ruszyliśmy wszyscy w kierunku wyjścia. Niestety nie ubiegliśmy za daleko, bo już po chwili wpadliśmy do jakiegoś pomieszczenia, a tam natrafiliśmy na kogoś, kogo nie spodziewaliśmy się tu spotkać. Przed nami unosił się w powietrzu Pokemon przypominający ogromną kałamarnicę. Wysoki, dość podłużny, z papuzim dziobem oraz mackami wyrastającymi mu z głowy. Na brzuchu zaś miał tajemnicze znaki, z których bił złowrogi blask.
- A cóż to za paskudztwo?! - zapytał Ridley.
- To Malamar! - zawołałam.
Meloetta pisnęła przerażona i stała się niewidzialna, jednak nasz wróg nawet nie zwrócił na to uwagi. Jedynie zachichotał groźnie oraz powiedział coś w swoim języku.
- Co on mówi, Anabel? - zapytał Ash.
Anabel skupiła się przez chwilę, po czym odpowiedziała:
- Mówi, że nie pozwoli nam stąd uciec i że bardzo cieszy się, że tutaj przyszliśmy. Dzięki temu jego plan się powiedzie.
- Jego plan? To ten Pokemon może knuć jakieś plany? - zdziwił się Ridley.
- To Pokemon z innej planety - wyjaśnił mu Ash - Jest o wiele bardziej inteligentny niż Malamary mieszkające na Ziemi. Do tego jest też naszym wrogiem. Już trzy razy stanęliśmy mu na drodze.
- A więc to ty uknułeś tę całą intrygę?! To przez ciebie teraz Dawn walczy o życie?! - zawołałam wściekła czując, że krew się we mnie gotuje z gniewu.
Malamar zachichotał okrutnie i zaczął znowu coś mówić w swoim języku. Anabel natychmiast pospieszyła z tłumaczeniem.
- Mówi, że od dawna hipnotyzuje różne Pokemony, żeby nas śledziły. Po ostatniej porażce ukrył się tutaj, w tej oto opuszczonej fabryce i przez swoich szpiegów czekał na okazję, żeby nas zaatakować. Pewnego dnia przyszedł tutaj doktor Bromada. Malamar zahipnotyzował go wówczas i zmusił do posłuszeństwa. Z jego umysłu wyczytywał wiele pożytecznych dla siebie informacji, w tym również tę, że doktor wyprodukował swojego czasu groźnego wirusa. Okazało się, że próbki tego wirusa doktor nadal trzyma tutaj, w swojej starej kryjówce oraz tajnym laboratorium zarazem. Malamar wpadł więc na pomysł, aby wykorzystać to przeciwko nam. Od swoich szpiegów, czyli wielu zahipnotyzowanych przez siebie Pokemonów dowiedział się, że jesteś w pobliżu, Ash i czekał na okazję do tego, aby nas zaatakować. A kiedy przyszedłeś do mnie, to na jego polecenie Bromada wszczepił swój wirus jednemu dzikiemu Rattata, którego potem Malamar również zahipnotyzował i kazał mu zaatakować jednego z was. Następnie wiedząc, że łatwo wpadniecie na trop Bromady, kazał mu zrobić kipisz w swoim domu i upozorować swoje porwanie. Doktor napisał również list, z którego mieliśmy się dowiedzieć, że tutaj musimy go szukać i cóż... Teraz wpadliśmy wszyscy w jego pułapkę.
- Nie zatrzymasz nas tutaj, Malamar! Pokonaliśmy cię już trzy razy, to pokonamy cię i teraz! - zawołał Ash, po czym krzyknął: - Szybko, Pikachu! Elektrokula!
- Pika-pika-chuuuuuu!
Pikachu strzelił w Malamara Elektrokulą, ale ten zrobił szybki unik, po czym zamruczał złośliwie i strzelił w Asha jakimś promieniem. Ten zaś uderzył mojego chłopaka w pierś, przez co poleciał on prosto na ścianę i uderzył w nią mocno plecami. Fiolka z lekarstwem wypadła mu wówczas z kieszeni i rozbiła się o podłogę, a fioletowy płyn, który zawierała, rozlał się po posadzce.
- O nie! - krzyknęłam przerażona - Lekarstwo!
- Pika-pi! - zapiszczał równie przerażony Pikachu.
Obolały Ash, widząc to wszystko, powoli podniósł się z ziemi i dysząc gniewnie spojrzał na Malamara groźnym spojrzeniem.
- Ty bestio! Przez ciebie moja siostra umiera! Pożałujesz tego!
To mówiąc Ash rzucił się na Malamara, jednak ledwie wykonał kilka kroków w jego stronę, a zamarł w bezruchu jak sparaliżowany. Ja, Pikachu, Anabel i Ridley ruszyliśmy mu z pomocą, ale już po chwili spotkało nas dokładnie to samo. Nie mogliśmy ruszyć ani ręką, ani nogą, jedynie głowy mieliśmy sprawne.
- Co się dzieje?! - zawołałam przerażona.
- Malamar sparaliżował nasze ciała! - krzyknęła Anabel.
- Ty podły draniu! - wrzasnął Ridley.
- Pika-pika! - pisnął groźnie Pikachu.
Malamar tymczasem zaczął latać wokół nas i mamrotać coś pod tym swoim ohydnym, papuzim dziobem.
- On mówi, że nadszedł wreszcie czas jego zemsty - zaczęła tłumaczyć jego słowa Anabel - Mówi, że wszyscy zapłacimy teraz za zniszczenie jego rodzinnej planety oraz za udaremnienie planów podbicia Ziemi.
- Jakie zniszczenie planety?! Ja mu jej nie zniszczyłem! - krzyknął wściekły Ash.
- Nie, ale zrobił to twój drogi przyjaciel, Mewtwo, aby chronić ciebie i twoich bliskich - tłumaczyła dalej słowa mrocznego Pokemona Anabel - Ponoć za pomocą swoich mocy sprawił, że w planetę Malamara uderzyła kometa i zabiła wszystkich jego rodaków poza tym jednym Malamarem, który teraz z nami rozmawia. On przeżył tylko dlatego, że był wtedy gdzie indziej. Uważa zatem, że to twoja wina, bo gdybyś nie przeszkadzał jego rodakom podbić planetę Ziemię i zamienić wszystkich jej mieszkańców w niewolników Malamarów, to oni nigdy by nie musieli uciekać z powrotem na swoją planetę i nie zginęliby od uderzenia komety, więc to ty jesteś za to wszystko odpowiedzialny, Ash.
- To podłość tak myśleć! - wrzasnęłam oburzona - Zdaniem Malamara powinniśmy pozwolić mu na to, żeby zamienił cały nasz świat w swoje królestwo, a wszystkich ludzi i Pokemony w swoich niewolników?!
- Właśnie tak i za to, że mu na to nie pozwoliliście, mści się na was - mówiła dalej Anabel, tłumacząc kolejną wypowiedź podłego kosmity - A teraz chce nas zabić na oczach Asha, aby nasz przyjaciel mógł poczuć, co to znaczy stracić kogoś bliskiego.
- Nie ma mowy! Nie pozwolę ci na to, Malamar! - wrzasnął na niego wściekły Ash - Jeśli masz choć odrobinę honoru w sobie, to wypuść ich! Oni nic złego ci nie zrobili! To ja jestem twoim wrogiem, nie oni! Zabij mnie, ale moich przyjaciół puść wolno!
- Ash, nie! Nie zgadzam się na to! - zawołałam przerażona tym, co usłyszałam.
- Pika-pi! - zapiszczał równie przerażony Pikachu.
Malamar jednak nie wyglądał na zainteresowanego propozycją Asha, gdyż zachichotał tylko złośliwie. Chłopak widząc to zacisnął zęby ze złości i krzyknął:
- Ty nie masz za grosz honoru, Malamar! Jesteś zwykłym, żałosnym tchórzem! Umiesz zabijać tylko bezbronne ofiary!
Słysząc te słowa Pokemon spojrzał na Asha groźnie i wymamrotał coś swoim dziobem.
- On mówi, że skoro tak bardzo tego chcesz, to zabije cię pierwszego, ale da ci przed śmiercią świadomość, że mimo swoich starań nie zdołałeś ocalić siostry - pospieszyła z tłumaczeniem Anabel.
- Ash, nie! Proszę, tylko nie to! - krzyknęłam przerażona słysząc, co zaraz ma się stać - Malamar, nie rób tego! Zabij mnie zamiast Asha!
- Nie słuchaj jej, Malamar! Puść ją wolno, a ze mną możesz robić, co zechcesz! - wrzasnął Ash wręcz z desperacją w głosie - Puść wolno moich przyjaciół! Przecież tylko na mnie ci zależy! Nie chcesz ich, tylko mnie! Więc zabij mnie, ale ich wypuść wolno!
Jego słowa były piękne i szlachetne, ale też niesamowicie przerażające dla mnie. Nie chciałam się na to zgodzić. Wolałam już sama umrzeć niż pozwolić na to, aby mój ukochany poświęcił się za nas wszystkich, nawet gdyby ten czyn miał nas ocalić.
- Ash, nie! Proszę cię, nie rób tego, kochany! Ja się na to nie zgadzam! - krzyknęłam załamana, a z oczu zaczęły cieknąć mi łzy - Proszę, Ash... Nie rób tego...
- Żegnaj, Sereno... Kocham cię - powiedział Ash, patrząc na mnie smutnym wzrokiem.
Z jego oczu również ciekły łzy.
- Ja ciebie też kocham, Ash - jęknęłam załamana.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał załamany Pikachu, a po jego policzkach z czerwonymi kółkami spływały strumienie łez.
Ash spojrzał na niego wzruszony. On również płakał, jednak prócz smutku jego twarz wyrażała również determinację i pewność, że postępuje słusznie oddając życie w naszej obronie.
- Żegnaj, Pikachu, mój wierny przyjacielu. Żegnajcie Anabel i Ridley. Byliście zawsze wspaniałymi kompanami. Pożegnajcie ode mnie resztę naszych przyjaciół.
Chwilę później Ash spojrzał uważnie i groźnie na Malamara.
- Jestem gotów na śmierć.
Malamar zachichotał groźnie, po czym wystrzelił on w stronę Asha śmiercionośny, niebieski płomień. Mój ukochany spoglądał na niego ze spokojem, natomiast ja z Anabel, Ridleyem oraz Pikachu patrzyliśmy na to przerażeni.
Wówczas jednak stało się coś, czego nikt z nas nie przewidział. Nim śmiercionośny promienień trafił w Asha, ponownie zobaczyliśmy dobrze nam znany blask, a następnie naszym oczom ukazała się postać Meloetty, która rozłożyła bohatersko łapki w geście protestu i zapiszczała bojowo. Już chwilę później promień wystrzelony przez Malamara uderzył w nią z całym impetem. Meloetta zapiszczała przeraźliwie z bólu, przyjmując na siebie całą moc śmiercionośnego promienia, a następnie opadła bezwładnie na podłogę.
- Meloetta! - krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.
- Nie! Meloetta! - wrzasnął Ash ze łzami w oczach.
- Pika-pika! - dodał równie wstrząśnięty Pikachu.
Mój luby spojrzał na Malamara w furii, po czym wściekły wrzasnął, a następnie o dziwo wyrwał się spod mocy Pokemona, po czym skoczył na niego, uderzając go pięściami między oczy. Moc tej podłej bestii na chwilę osłabła do tego stopnia, że mogliśmy się wyrwać spod jego paraliżującego zaklęcia. Następnie wszyscy podbiegliśmy do Meloetty. Tymczasem Ash próbował zadać Malamarowi kolejny cios, ale Pokemon swoimi mocami odrzucił mojego ukochanego od siebie. Ten jednak szybko się pozbierał i podbiegł do Meloetty, biorąc ją na ręce.
- Meloetto! Meloetto, proszę! Nie umieraj! Proszę, Meloetto! - wołał Ridley, roniąc łzę za łzą.
Ja i Anabel również płakałyśmy, ledwie już widząc przez nasze łzy oddychającą Pokemonkę.
- Proszę, Meloetto! Nie umieraj! Nie możesz umrzeć! Nie ty! Proszę cię, obudź się! Obudź się! - płakał Ash, trzymając na dłoniach Meloettę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smutno Pikachu, roniąc łezki.
Meloetta powoli otworzyła oczy i spojrzała na mojego ukochanego, z trudem wypuszczając z swoich ust słowa.
- Meloo-ooo! - zapiszczała i dotknęła łapką dłoni Asha.
- Meloetto! Proszę... Nie poddawaj się! Wyzdrowiejesz! Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Przecież nie z takich kłopotów wychodziliśmy już obronną ręką. Tym razem też nam się uda.
- Ash... Już za późno... Nie możemy jej pomóc. Promień Malamara jest zabójczy - powiedziała Anabel.
- Nie! Nie! To jest niemożliwe! Ona nie może umrzeć! - krzyknął zrozpaczonym głosem mój luby, po czym spojrzał na Pokemonkę - Proszę! Proszę, nie umieraj! Meloetto! Damy sobie radę, jak zawsze zresztą!
Meloetta spojrzała na niego smutno i zapiszczała coś w swoim języku.
- Co ona powiedziała, Anabel? - zapytałam.
- Powiedziała... Spójrz na mnie, Ash... Ostatni raz...
Chłopak spojrzał na Meloette, płacząc przy tym i wypuszczając ze swoich oczu cały strumień łez.
- Meloo-ooo! Melo-to-ooo-uuu... Melo-melo! Melo-uuu! Meloo-iooo! - piszczała dalej Meloetta.
- Co ona mówi? - spytał Ash.
Anabel przetłumaczyła.
- Joshua... Miał takie oczy... I taki sam uśmiech...
- Joshua? - zdziwiłam się, słysząc te słowa - Jej ukochany? Ale co Ash ma z nim wspólnego?
- Melo-ooo-uuu-... Meloooo-uuu-yyyy.... Melo-melo-lolo-lo.... Melo-ooo-uuu-uu... - piszczała coraz słabszym głosem Meloetta.
- Joshua... Jesteś do niego taki podobny, Ash - przetłumaczyła Anabel.
- Melo-ooo.... Melo-to-tu... Melo-ti-ti... Melo-melo-melo-mi...
- Jak miło jest umrzeć za kogoś, kogo się kocha. Nie ma piękniejszej śmierci.
Chwilę później Meloetta opadła powoli na dłonie Asha i skonała. Na jej twarzy spoczywał wciąż radosny uśmiech. Załamana mocno wtuliłam się w Anabel i zaczęłam płakać w jej ramię. Dziewczyna czule mnie do siebie przytuliła, sama również przy tym płacząc. Ridley i Pikachu także ronili łzy, zaś Ash powoli zamknął oczy Meloetty.
- Teraz wygląda, jakby spała - powiedział mój chłopak - Prawda?
Następnie przycisnął ciało Pokemonki mocno do swego serca i zaczął płakać z rozpaczy, a my razem z nim. Chwilę później jednak podniósł on głowę spoglądając wściekłym wzrokiem na Malamara, który jakby nigdy nic dalej unosił się w powietrzu i wpatrywał w nas, mrucząc coś w swoim języku.
- Co on mówi, Anabel? - zapytał Ash.
C.D.N.
Trudno jest w takiej chwili, gdy łzy tak lecą po policzkach napisać coś więcej. Jednak podejmę się tego wyzwania i napiszę.
OdpowiedzUsuńHistoria naprawdę przepiękna, nic nie zapowiadało takiego zakończenia tej części. Jestem ciekawa, co będzie dalej i czy nasi przyjaciele uratują Dawn, wierzę, że nasza ekipa przyjaciół da radę i zdąży na czas. :)
Któżby się spodziewał, że na scenę ponownie wkroczy Malamar i spróbuje ponownie pokonać Asha i zemścić się na nim za ich poprzednie utarczki zakończone zwycięstwem młodego trenera Pokemonów z Alabastii. Byłam tym naprawdę zaskoczona, mistrzowsko ta postać została wpleciona w całą historię. :)
Jednak najbardziej i do głębi wzruszyła mnie scena, w której Meloetta stanęła w obronie Asha i przyjęła na siebie śmiertelny promień Malamara. Chusteczki jak najbardziej się przydały, zużyłam ich co najmniej kilka sztuk. Ona naprawdę go kochała, zwłaszcza, że z tego co zdążyłam wydedukować z jej słow, zakochała się w jego przodku. Jedna z piękniejszych, jeśli nie najpiękniejsza, scena śmierci jakie czytałam. Duży szacun za napisanie czegoś takiego. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
:( Szkoda mi Meloetty
OdpowiedzUsuńLegends never die... I znów pojawia się skojarzenie z kultową piosenką
OdpowiedzUsuń