Kłopoty z Angie cz. IV
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Nie chcę za bardzo przynudzać, dlatego też będę się streszczać i to w miarę możliwości najlepiej.
Autokar, którym podróżowaliśmy razem z Clemontem oraz Piplupem dojechał wieczorem do mojego rodzinnego miasta. Na całe szczęście moja mama została wcześniej uprzedzona, że będziemy w tej okolicy i od razu zaproponowała, abyśmy zostali u niej na noc.
- Pomogę wam, a przy okazji będę mogła się wami nieco nacieszyć - powiedziała moja mama.
Oczywiście żadne z nas nie miało nic przeciwko temu, dlatego też, gdy już przybyliśmy na miejsce, to od razu się poszliśmy do mojego domu. Moja mama, przyjęła nas z radością, poczęstowała kolacją oraz poprosiła, abyśmy jej wszystko dokładnie opowiedzieli. Nie chcieliśmy przynudzać i dlatego streściliśmy się najlepiej, jak to tylko możliwe, chociaż przy okazji zrobiliśmy wszystko, aby zachować sens całej naszej opowieści. Nie było to wbrew pozorom takie proste, ponieważ moja mama zadawała strasznie dużo pytań, ale w końcu przebrnęliśmy przez całą tę historię.
- Aha! A więc to taki jest wasz cel - powiedziała moja mama, kiedy już skończyliśmy opowiadać - Myślę, że uda się wam go osiągnąć. Musicie tylko wiedzieć, gdzie szukać.
- Planujemy rozpocząć od bibliotek ze starymi gazetami - rzekł mój chłopak.
Moja mama zgodziła się z tym.
- To mądre podejście. Tam na pewno coś znajdziecie, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Ponieważ ja oraz mój chłopak byliśmy dobrej myśli, to wierzyliśmy w swój sukces. Wierząc więc w niego oboje poszliśmy następnego dnia do biblioteki i zaczęliśmy bardzo dokładnie przeglądać gazety sprzed paru lat. Ponieważ Jonathan Smythe w chwili śmierci miał tak około czterdzieści wiosen, a interesowały nas czasy, kiedy miał on ich dwadzieścia dwa, to z łatwością obliczyliśmy sobie, z którego roku gazet potrzebujemy. Gdy już je znaleźliśmy, to zaczęliśmy je dokładnie przeglądać, siadając w czytelni. Tam zaś zaczepił nas jakiś Helioptile, który zaczął się do nas łasić.
- No proszę! Kogo ja tu widzę?! - usłyszeliśmy nagle znajomy głos.
Spojrzeliśmy przed siebie i zobaczyliśmy dobrze nam znaną postać w ciemnej bluzie oraz szarych dżinsach, z włosami upiętymi w lekki kok.
- Alexa! - powiedziałam radośnie.
- Co ty tu robisz?! - zapytał Clemont.
Ponieważ ludzie siedzący w czytelni zaczęli nas uciszać, dziennikarka zachichotała delikatnie, po czym usiadła przy stoliku stojącym naprzeciwko nas i powiedziała:
- Wyobraźcie sobie, że skończyłam właśnie pisać pewien poważny reportaż dla gazety „Sinnoh Express“. Jak pewnie wiecie, wynajmują mnie redakcje różnych pism, tego też. Skończyłam swoją pracę i przyszłam tutaj, aby sobie odpocząć. Nie sądziłam jednak, że was tu spotkam. A gdzie Ash i Serena? A Max i Bonnie?
Odpowiedzieliśmy jej w wielkim skrócie, co nas tu sprowadza. Alexa wysłuchała nas uważnie, po czym rzekła:
- Rozumiem. Wiecie co? Teraz i tak nie mam jakoś nic do roboty, więc chętnie wam pomogę w poszukiwaniach. Jeśli oczywiście tego chcecie.
Nie mieliśmy nic przeciwko temu, dlatego też razem z nią zaczęliśmy przeszukać gazety sprzed kilku lat. W końcu odnaleźliśmy w jednej z nich to, co nas interesowało.
- Zobaczcie! - powiedziała Alexa - „Samobójstwo młodej dziewczyny z miasta Twinleaf“.
Spojrzeliśmy na artykuł i bardzo szybko znaleźliśmy w nim nazwisko panny Salomea Osborne. Byliśmy zatem na dobrym tropie. Przeczytaliśmy z dokładnie to, co tam było napisane.
- A więc oni wzięli ślub - powiedział Clemont, kiedy już skończyliśmy swoją lekturę.
- Tylko, że on ją porzucił i szybko przeprowadził rozwód - dodałam.
- Pip-lu-pip! Helio-li! - pisnęli oburzeni Piplup i Helioptile.
Alexa spojrzała ponownie na artykuł.
- Wynika z tego, że ta dziewczyna zabiła się kilka dni po ogłoszeniu rozwodu - powiedziała.
- Nie inaczej - dodał Clemont - Tylko co z tym dzieckiem, które ona urodziła?
- Jakim dzieckiem? - zapytałam.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie i powiedział:
- Chyba nie czytałaś zbyt dokładnie, kochana Dawn. Salomea Osborne urodziła mężowi dziecko.
- Syna czy córkę?
- Tego już nie piszą.
Alexa uśmiechnęła się do nas przyjaźnie.
- Ale ja chyba wiem, gdzie możemy odkryć brakujących nam danych.
To mówiąc wstała od stolika, mówiąc:
- Chodźcie! Trzeba kuć żelazo póki gorące.
Poszliśmy więc z naszą drogą przyjaciółką do miejscowego pastora. Dziennikarka z Kalos wykazała się naprawdę wielką elokwencją oraz dużą umiejętnością rozmawiania z ludźmi, więc z łatwością przekonała drogiego duchownego, aby udostępnił on nam dane na temat, który nas interesował. Pastor pokazał nam więc świadectwo ślubu i akt chrztu dziecka Jonathana Smythe’a i Salomea Osborne. Zrobił nam nawet kserokopie tych papierów, abyśmy mogli je potem zabrać do Asha.
Następnie powróciliśmy do mojej mamy, która nas u siebie ugościła.
- A więc już wiecie wszystko? - zapytała moja matula.
- Prawie wszystko - odpowiedziałam - Nie mam pewności, czy moje przypuszczenia są słuszne. Mój brat musi je jeszcze sprawdzić.
- Zadzwoń więc do niego i powiedz mu o tym, co odkryłaś.
- Słusznie, mamo. Tak właśnie zrobię.
- I oczywiście pozdrów swojego brata ode mnie. Wiem, że nie jest on moim synem, ale bardzo go lubię i chcę, żeby to wiedział.
- On to dobrze wie, mamo. Ale zrobię, jak prosisz.
- Dzięki, skarbie - powiedziała mama i pocałowała mnie w czoło.
Zadzwoniłam, ale niestety Ash nie odebrał, ponieważ nie było go w Centrum Opieki Pokemonów państwa Somersby. Odebrała jedynie Angie, więc powiedziałam jej:
- Mam dane, które chciał posiadać Ash. Mogę ci je przekazać.
Dziewczyna jednak nie wyraziła na to zgody.
- Lepiej zadzwoń jutro rano i wtedy osobiście przekażesz swemu bratu wszystkie swoje odkrycia. Ja mogę coś pokręcić i nie zapamiętać je tak, jak należy.
Uznałam słuszność jej słów, więc postanowiłam postąpić zgodnie z jej radą.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia rano Ash nie był jakoś specjalnie zadowolony z tego wszystkiego, co miało ostatnio miejsce i wcale mu się nie dziwiłam. Bo w końcu poniósł w pewnym sensie porażkę w walce z organizacją Rocket. Co prawda banda Borysa została aresztowana, ale niestety ich szefowa, panna Domino vel Czarny Tulipan znowu nam uciekła, a to nie był wcale powód do radości.
- Ech, jestem po prostu skończonym durniem! - zawołał mój ukochany wściekły sam na siebie - Nie mogę w to uwierzyć, że tak dałem się nabrać! Wymknęła mi się tak łatwo! Ładny ze mnie detektyw, nie ma co!
Położyłam mu czule dłoń na ramieniu, mówiąc:
- Kochanie... Nie powinieneś siebie obwiniać o to wszystko.
- Zrobiłeś, co mogłeś, Ash - powiedziała Angie - Więcej już zrobić nie możesz.
Jej Luxio był tego samego zdania, gdyż pokiwał głową oraz zamruczał przy tym przyjaźnie.
- Przeciwnie... Jeszcze mam tutaj coś do załatwienia - odparł na to mój ukochany - Anie, muszę uwolnić twoich rodziców od oskarżenia, które na nich niesłusznie spadło.
- Wiem, ale spokojnie... To na pewno się wszystko wyjaśni - odparła na to dziewczyna.
- Wyjaśni się, jeśli on tego dokona - powiedziała Bonnie.
- Dokładnie! Jeżeli ktoś ma to zrobić, to tylko on - dodał Max.
- Pika-pi! Pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
Ash czule pogłaskał go po głowie między uszami.
- Obyście się co do mnie nie mylili, moi przyjaciele.
Chwilę później zadzwonił telefon. To była Dawn z wiadomościami. Ash poszedł do aparatu i wysłuchał tego, co ona ma mu do powiedzenia. Kiedy zaś dowiedział się, w czym rzecz, od razu poprawił mu się humor i to tak mocno, że aż zaczął skakać po całym domu.
- No tak! Wiedziałem! Muszę jeszcze zdobyć kilka dowodów, żeby wszystko wiedzieć - zawołał do nas, gdy zapytaliśmy go, o co chodzi.
Następnie Ash wypadł z domu, wskoczył na rower i zniknął bez słowa wyjaśnienia. Tylko Pikachu pojechał z nim.
- A jemu co się stało? - zapytała Angie.
Rozłożyłam bezradnie ręce.
- Nie wiem, ale coś mi mówi, że Ash nam to powie, tylko w swoim czasie, kiedy już wszystkiego będzie pewien.
Mój ukochany powrócił z miasta po około tak czterech godzinach. Był bardzo z siebie zadowolony. Gdy zapytaliśmy go, co robił na mieście tak długo, powiedział wesoło:
- Zdobyłem pewne próbki, które zapakowałem do małych woreczków, a następnie wsadziłem do pokeballa i przesłałem telefonicznie profesorowi Rowanowi.
Dla wyjaśnienie muszę wyjaśnić, że wiele aparatów telefonicznych ma specjalne tuby do przesyłania sobie nawzajem pokeballi na bardzo długie odległości.
- Doskonale. A co mają te próbki wykazać? - zapytał Max.
- To próbki DNA - wyjaśnił mu lider naszej drużyny - Profesor Rowan zgodził się je zbadać. Jutro ma mi przesłać przez Pidgeya odpowiedź. Jeśli będzie ona twierdząca, to wówczas będę wiedział już wszystko, a ta sprawa zostanie należycie wyjaśniona.
Ponieważ Ash wyraźnie nie chciał nam nic więcej powiedzieć, to nie naciskaliśmy na niego, pozwalając mu zachować swoje tajemnice. Dobrze wiedziałyśmy, że i tak je nam przekaże, tylko następnego dnia. Mogliśmy więc na nie cierpliwie poczekać.
Czekanie opłaciło się nam, ponieważ już następnego dnia w godzinie obiadu doleciał do nas Pidgey z kopertą od profesora Rowana. Ash złapał ją szybko, otworzył i wyjął z nich kilka kartek papieru. Przeczytał je i to z wielką uwagą, po czym powiedział:
- Wiedziałem...
Chwilkę później dodał już głośniej:
- Wiedziałem!
Następnie podskoczył i ryknął na całe gardło:
- WIEDZIAŁEM!
Ash w swoim stroju Sherlocka Holmesa razem z wiernym Pikachu na ramieniu, który ubrany był w miniaturową wersję tego uroczego kostiumu, przechadzał się po salonie w domu zamordowanego niedawno Jonathana Smythe’a, patrząc na swoich rozmówców, którymi byli: pani Smythe, jej córka Bridget, Edmund Camon, podkomisarz Jenny, Angie, Bonnie, Max i ja. Wszyscy uważnie go obserwowaliśmy oraz słuchaliśmy tego, co mówił:
- Zebrałem państwa tutaj, aby wyjaśnić wam kilka niezwykle ważnych spraw. Jak już wiecie, niedawno ja i moi przyjaciele pomogliśmy złapać gang kierowany przez niejakiego Borysa, który to okradł prawie wszystkie Centra Opieki Pokemon, a także sporo bogatych domów.
- To prawda. Złodzieje siedzą już pod kluczem - powiedziała Jenny.
- Miło mi to słyszeć - rzekła na to Bridget - Choć milej by nam było, gdybyś złapał również mordercę mojego ojca.
Ash uśmiechnął się do niej delikatnie.
- A skąd wiesz, że już go nie mam w swoich rękach? - zapytał.
- Doprawdy? Wobec tego, gdzie on jest?
- Spokojnie - skarciłam ją - Wszystkiego się zaraz dowiemy.
- Właśnie! Bez pośpiechu - dodała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął jej Dedenne.
Mój ukochany tymczasem uśmiechnął się i mówił dalej:
- Cała ta sprawa była naprawdę trudna do rozwiązania, jednak dzięki pomocy mojej kochanej siostry oraz jej chłopaka, których niestety nie ma tu z nami, ale są tutaj obecni duchem, poradziłem sobie z nią.
Następnie Ash zrobił chwilę przerwy, a gdy ona minęła powiedział:
- Jak wiadomo, od samego początku zarówno ja, jak i nasza droga pani podkomisarz Jenny, choć mieliśmy zupełnie inne zdania w tej sprawie, to w jednym oboje byliśmy całkowicie zgodni. Mianowicie w tym, że to nie bandyci, którzy okradali Centra Opieki odpowiadają za śmierć Jonathana Smythe’a. Za ten czyn odpowiada ktoś zupełnie inny. O ile nasza droga pani podkomisarz z góry założyła, że to ojciec Angie, ja zadawałem sobie pytanie, kto to może być i odpowiedź przybyła do mnie sama. Odpowiedź z przeszłości.
Następnie spojrzał on na panią Smythe, mówiąc:
- Czy wie pani o tym, że jej mąż, mając dwadzieścia dwa lata, popełnił mezalians poślubiając młodą dziewczynę z biednej rodziny, pannę Salomeę Osborne?
Kobieta pokręciła przecząco głową.
- Nie miałam o tym pojęcia. Naprawdę to zrobił?
- Tak... Ale rozwiódł się z nią tak po roku pod naciskiem rodziców. Porzucił swoją małżonkę, która nieco później popełniła samobójstwo.
- Samobójstwo?! - krzyknęła przerażona pani Smythe.
- Niestety tak - pokiwał smutno głową Ash - Podcięła sobie żyły, a jej dziecko poszło do sierocińca.
- Jakie dziecko? - zapytała Bridget.
- Nie powiedziałem? Och, przepraszam za to przeoczenie - zachichotał delikatnie detektyw z Alabastii - Pani Salomea urodziła mężowi syna. A oto dowód.
To mówiąc Ash pokazał nam wszystkim dużą, szarą kopertę przysłaną mu przez profesora Rowana. Wyjął z niej kilka papierów i zaczął mówić:
- Tutaj mamy kopię świadectwa ślubu pana Jonathana Smythe’a z Salomeą Smythe z domu Osborne. Tu z kolei mamy kopię aktu chrztu ich dziecka... Tu natomiast są dokonane na moje zlecenie badania DNA, które potwierdzają, że owo dziecko, a zarazem także morderca pana Jonathana Smythe’a znajduje się tutaj, pośród nas.
- A więc jednak - jęknęła Jenny - Kto to jest?
Ash uśmiechnął się do niej.
- To ktoś, kto jest człowiekiem mściwym oraz zawistnym, a zarazem naprawdę bardzo dobrym aktorem. Jest też cierpliwy, ponieważ potrafił on czekać bardzo długo ze swoją zemstą, aby potem móc ją przeprowadzić w sposób perfidny, a wręcz okrutny, ale też i genialny. Sam stworzył środek zwiotczający mięśnie, który następnie podstępnie wstrzyknął Jonathanowi Smythowi, a następnie zadał mu śmierć podcinając mu gardło kindżałem wiszącym na ścianie w jego gabinecie. To piękny kindżał, nie powiem... Morderca po popełnieniu tej zbrodni wytarł ostrze broni o ubranie denata, odłożył je na biurko, po czym wyszedł, zamknął drzwi pokoju, obcęgami przekręcił klucz w zamku, aby pokój był zamknięty na klucz i nie można go było otworzyć.
- Po co to zrobił? - zapytał Max.
- Chciał skomplikować całą tę sprawę - odpowiedział Ash - Nawiasem mówiąc, udało mu się to. Tylko nie wiem, po co podał on panu Smythowi środek zwiotczający mięśnie, ale myślę sobie, że mam na ten temat całkiem niezłą teorię. Morderca chciał mieć całkowitą pewność, iż jego ofiara nie będzie mogła mu uciec, kiedy on powie, kim jest. Założę się, że powiedział on coś takiego: „Pamiętasz Salomeę Osborne? Kobietę, którą to porzuciłeś razem z dzieckiem i zostawiłeś na pastwę losu? Ona nie żyje. Tak, podcięła sobie żyły, zaś jej dziecko poszło do bidula, gdzie żyło długo w biedzie do czasu, aż podrosło na tyle, aby móc żyć na własny rachunek. Pytasz, skąd to wiem? Bo to ja jestem tym dzieckiem. O tak, tatusiu... Ja jestem twoim dzieckiem. Zabiłeś moją matkę, a teraz ja zabiję ciebie i nie zrobię tego szybko. Zrobię to bardzo powoli, abyś zdychał marnie tak samo, jak marnie musiała umierać moja matka“.
Mój ukochany wypowiedział te słowa tak mrocznym głosem, że mnie aż przeszły ciarki po plecach, gdy go słuchałam. Na całe szczęście szybko powrócił mu jego normalny ton.
- Oczywiście w tej sprawie pewnie się mylę, ale założę się z wami, o co tylko chcecie, że słowa zabójcy brzmiały bardzo podobnie.
- Tego nie możemy stwierdzić - powiedziała Jenny.
- Ależ możemy... Zwłaszcza, że zabójca jest przecież tutaj, pośród nas. Prawda... Edmundzie?
Młodzieniec spojrzał na niego uważnie i parsknął śmiechem.
- Słucham? Chyba żartujesz, stary.
- Przeciwnie... Bardzo chciałbym żartować, ale niestety... Ta smutna prawda jest aż nazbyt widoczna - odpowiedział mu Ash.
- Jak to? On jest moim bratem?! - zawołała zdumiona Bridget.
- Tak... Właśnie tak - powiedział jej detektyw z Alabastii - A tutaj są dowody na potwierdzenie tych słów. To jest akt chrztu niejakiego Edmunda Smythe’a, którego znacie teraz jako Edmunda Camona. Tu zaś są badania DNA. Podstępem zdobyłem kilka twoich włosów, drogi Edziu, jak również poprosiłem panią podkomisarz Jenny o pozwolenie, abym zabrała też nieco włosów twojemu ojcu. Profesor Rowan przeprowadził badania DNA. Ich wynik mówi sam za siebie.
- Podobnie jak obcęgi, które znaleźliśmy w krzakach - dodała Jenny - Te same, których użyłeś do zamknięcia drzwi gabinetu swojego ojca. Albo ten rzekomy list, który podobno otrzymał pan Smythe. Ten sam, który jak powiedziałeś, on spalił zaraz po przeczytaniu.
- To było kłamstwo? - zapytałam.
- No cóż... W tej sprawie mogę się mylić, ale mina mojego drogiego przyjaciela Edmunda mówi sama za siebie - odparł Ash.
Wyżej wspomniany osobnik uśmiechnął się do niego ironicznie.
- Wiedziałem, że jesteś bystry, ale nie sądziłem, że aż tak.
- Widocznie mnie nie doceniałeś, przyjacielu - odpowiedział mu Ash - W innym przypadku zrobiłbyś wszystko, abym nie odkrył, że to ty zabiłeś swojego ojca.
Edmund nie tracił zimnej krwi, gdyż odpowiedział dumnie:
- Dobrze... Przyznaję, że może i jestem synem tego człowieka... Ale to nie znaczy, że go zabiłem!
- Przeciwnie... To dowodzi, że tylko ty miałeś motyw, aby zadać mu śmierć.
- Poza tym byłeś nieostrożny - dodałam - Zostawiłeś odciski palców na nożu, którym zabiłeś ojca.
- To niemożliwe! Nie ma tam żadnych odcisków! - krzyknął na to mój rozmówca.
- Ależ są... Zapewniam cię, że są - odparłam z uśmiechem na twarzy.
- Nie może ich tam, ponieważ miałem wtedy na rękach...
Edmund ugryzł się w język, ale było już za późno.
- Rękawiczki? - dokończył za niego Ash - A tak, rzeczywiście. Miałeś je. Dziękuję za przypomnienie.
Młodzieniec spojrzał na mojego ukochanego i krzyknął:
- To było tylko nędzne ścierwo! Przez niego moja matka nie żyje, a ja większość czasu mego istnienia musiałem spędzić w bidulu! Potem byłem zdany sam na siebie! Znikąd wsparcia! Znikąd pomocy! Znikąd miłości!
- Zabiłeś naszego ojca! - krzyknęła na niego Bridget.
- Jak mogłeś?! - dodała pani Smythe.
Chłopak spojrzał na nie z kpiną i krzyknął:
- Jak ja mogłem? A jak on mógł zrobić mi to, co zrobił?! Przez niego nigdy nie miałem rodziny! Przez niego cierpiałem całe życie! On zniszczył mnie oraz sens mojego istnienia! Nazywacie to zbrodnią?! To była tylko sprawiedliwość!
- Za którą teraz odpowiesz - powiedział detektyw z Alabastii.
Edmund popatrzył mu w oczy smutnym wzrokiem.
- Dlaczego mi to robisz, Ash? Przecież jesteśmy przyjaciółmi!
- Tak... Jesteśmy nimi - odparł mój ukochany - Nawet pomogłeś nam ostatnio złapać bandę Borysa, ale cóż z tego, skoro popełniłeś zbrodnię i to potworną, za którą musisz odpowiedzieć?
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy przed dwoma laty? - zapytał Camon - Niedługo potem ocaliłeś mnie przed utonięciem.
- To prawda - pokiwał smutno głową detektyw z Alabastii - Ale tym razem już nie zdołałem cię ocalić. Mogłem cię ocalić przed falami, lecz nie przed tobą samym.
- Przez ciebie moi rodzice zostali aresztowani! - krzyknęła Angie - Jak mogłeś na to pozwolić?!
- Przykro mi, moja droga... Ale nie mogłem sam się przyznać... - rzekł ze stoickim spokojem Edmund.
- Dosyć tego gadania! - zawołała Jenny, wstając z krzesła - Edmundzie Camon! Aresztuję cię za zamordowanie swojego ojca, Jonathana Smythe’a.
Młodzieniec jednak nie dał jej tego zrobić, ponieważ szybko wydobył zza pazuchy rewolwer i wymierzył go w nas.
- Stać! Ani kroku dalej, bo strzelę! - wrzasnął.
Pikachu nastroszył gniewnie futerko, zaś my wszyscy patrzyliśmy w szoku na mordercę, którego właśnie zdemaskowaliśmy.
- Nie bądź głupi! Nie uciekniesz! - krzyknął Max.
- Moi ludzie otoczyli dom! Nie masz szans! - dodała Jenny.
- Może i nie ucieknę... Ale drogo sprzedam swoją skórę! - odparł na to wściekłym tonem Edmund.
- Rzuć broń! - zawołał do niego Ash.
- Przykro mi, przyjacielu... Ale nie pójdę do więzienia za to ścierwo!
To mówiąc strzelił on w stronę Asha. Mój chłopak złapał się szybko za skroń, z której trysnęła mu mała stróżka krwi. Bonnie na ten widok pisnęła przerażona, a ja ruszyłam biegiem w kierunku tego łotra. Ten jednak strzelił ponownie. Poczułam wówczas ostry ból w okolicy ramienia. Najwidoczniej kula drasnęła mi je. Wówczas to pani Smythe zemdlała, jej córka z trudem chyba nie poszła w jej ślady, natomiast Edmund rzucił się do ucieczki.
- Serena!
Ash podbiegł do mnie i dotknął mnie.
- W porządku? - zapytał.
- Tak... To tylko draśnięcie.. Nic mi nie jest...
- Za nim! - krzyknęła Jenny.
Następnie rzuciła się naprzód za uciekinierem. Ash popatrzył na mnie uspokajająco i dołączył do niej. Ja, mimo mojej rany, spojrzałam na Maxa, Bonnie i Angie, po czym wszyscy razem ruszyliśmy za nim. Pikachu także szybko dołączył do nas.
Uciekinier tymczasem skierował swoje kroki na schody i zaczął nimi biec na górę.
- Stój, Edmund! - wrzasnął Ash.
- Nie masz szans! - dodała podkomisarz Jenny.
Oboje byli tylko o kilkanaście stopni za nim (podobnie jak i my) ale niewiele im brakowało, aby nadrobić zaległości. Uciekinier o tym wiedział, ponieważ po chwili odwrócił się i strzelił. Jenny jęknęła z bólu, następnie upadła na schody łapiąc się mocno za lewy obojczyk. Ash podbiegł do niej przerażony.
- Oberwała pani - powiedział.
Policjantka nie przejmowała się tym jednak.
- Dam sobie radę. Łap go!
Mój ukochany popatrzył na nią, a potem na naszą małą grupę, która go właśnie dogoniła.
- Za nim! - zawołał.
Ruszyliśmy biegiem na górę. Edmund odwrócił się jeszcze dwa razy i wystrzelił w naszym kierunku dwa pociski, na szczęście chybił.
- Jeszcze tylko jeden nabój - zauważył Max.
- Jeden wystarczy, aby narobić kłopotów - dodała Angie.
Wiedzieliśmy o tym, dlatego gnaliśmy dalej, ale ostrożnie. W końcu dobiegliśmy na strych. Tam już Edmund znalazł się w pułapce, bo nie miał już dokąd uciec. Widząc to wyjął broń i wymierzył ją w naszą stronę.
- Odejdź, Ash! - zawołał zdesperowanym głosem - Odejdź!
- A jak nie, to co? - zapytał detektyw z Alabastii - Zabijesz mnie? Tak jak zabiłeś swojego ojca?
- On był zwykłym śmieciem!
- No, niezły tekst! Naprawdę niezły - rzucił mój ukochany.
Następnie powoli szedł w kierunku Edmunda, któremu ręka z bronią coraz mocniej się trzęsła.
- Proszę cię, Ash! Nie podchodź bliżej! - krzyknął - Nie podchodź, bo ja... Ja będę musiał...
- Tak? To czemu jeszcze tego zrobiłeś? A nie! Czekaj... Przecież już mnie postrzeliłeś.
Po tych słowach Ash pokazał palcem na swoją skroń.
- Nie chciałem cię zabić, tylko zranić.
- Tak? A moją dziewczynę to kto postrzelił?
- Jakbym chciał ją zabić, to już by nie żyła!
- Miło mi to słyszeć! - odpowiedziałam złośliwie.
Edmund patrzył na Asha wzrokiem przerażonego zwierzęcia.
- Odejdź, proszę. Nie chcę cię zabijać! Odejdź!
Detektyw z Alabastii parsknął śmiechem.
- Jakoś ciężko mi to uwierzyć. Jeden trup więcej... Co to dla ciebie? Zabiłeś już przecież swojego ojca.
- Mówiłem ci, że to było zwykłe ścierwo!
- A mój ojciec to co?! - wrzasnęła oburzona Angie - Jego o mało nie posłałeś za kratki na dożywocie!
- Przykro mi... Nie chciałem tego... To nie było planowane - odparł jej Edmund.
- Ale było podłe! - pisnęła oburzona Bonnie.
Mały Dedenne wskoczył na ramię dziewczynki, po czym chciał się już szykować do ataku, ale Max powstrzymał go.
- Nie! - powiedział - Daj Ashowi działać. On wie, co robi.
- Mam nadzieję - mruknęłam głucho.
Właściwie to nie do końca w to wierzyłam. Serce biło mi jak oszalałe ze strachu o mego ukochanego. Obawiałem się, że w każdej chwili to bydle może strzelić i zabić Asha, który patrzył uważnie na Edmunda.
- Proszę cię, odejdź stąd... Daj mi spokój, Ash! Odejdź! - jęczał bardzo przerażonym głosem zabójca.
- Bo co? Bo strzelisz? - zapytał kpiąco detektyw z Alabastii - No to śmiało. Tylko tak z ciekawości spytam... Zabijesz mnie i co dalej?
- Nie rozumiem.
- To proste pytanie. Co zrobisz, gdy już położysz mnie trupem? Masz w końcu tylko jedną kulę. Jedna nas nie zatrzyma. Dobra, może zatrzyma mnie, ale na pewno nie moich przyjaciół. Ciekawe, jak ich zatrzymasz, gdy już naboje ci się skończą?
Edmund patrzył na Asha smutnym, a wręcz przerażonym wzrokiem i powiedział:
- Nie mogę się już wycofać. Za daleko w to wszystko zabrnąłem.
- Pewnie tak... Czeka cię dożywocie...
- Właśnie! A ja nie chcę iść do więzienia! Ash, czy po to ocaliłeś mnie kiedyś przed utonięciem, aby teraz posłać mnie na resztę życia do kicia?
- Jeśli tam pójdziesz, to tylko z własnej winy - odparł Max.
Ash pokiwał smutno głową.
- Niestety... Od tego już cię nie mogę ocalić - powiedział - Jednak nie musiało tak być. Mogłeś zrezygnować.
- Nie mogłem. Za bardzo cierpiałem. Ty też cierpiałeś przez swojego ojca!
- Tak... Ale ja mu wybaczyłem. Dlaczego ty nie umiałeś?
- Za bardzo cierpiałem...
- Ja też cierpiałem, ale to nie usprawiedliwia zbrodni.
- Nie mogę się już wycofać, Ash!
- A ja nie mogę cię puścić wolno. Zresztą nawet mógłbym to zrobić, ale nie chcę. Widzisz... Mogę ci darować to, że mnie oszukałeś. Mogę ci też darować twoją zbrodnię, chociaż napawa mnie ona wstrętem. Ale tego, że postrzeliłeś moją dziewczynę nie daruję ci. Dlatego pójdziesz do więzienia, gdzie jest twoje miejsce.
- Ash, nie podchodź bliżej! Bo strzelę!
- Śmiało... Zastrzel mnie... W końcu tylko tyle potrafisz... Zabijać.
Młodzieniec patrzył na niego uważnie, a ręka z pistoletem wciąż mu drżała.
- Szkoda, Ash... W końcu byliśmy przyjaciółmi.
- O tak... Byliśmy nimi... Ja uratowałem ci życie, a teraz ty odbierzesz mi moje... Widocznie tak teraz wygląda spłata długu honorowego.
- Nie mam wyboru...
- Pewnie go nie masz... Ale sam mi kiedyś mówiłeś, że długi należy spłacać. Zwłaszcza te honorowe.
Edmund patrzył załamanym wzrokiem na mojego ukochanego, wciąż jednak nie opuszczając broni.
- Masz rację, Ash... Długi należy spłacać. Bardzo żałuję, że wszystko tak właśnie wyszło. Nie chciałem tego.
- Ja również... A więc rób to, co musisz... Odwrócę się, to może będzie ci łatwiej.
Po tych słowach mój ukochany odwrócił się plecami do Edmunda, ten zaś dalej mierzył w jego głowę z pistoletu, następnie zaś rzucił załamanym głosem:
- Wiedz, że byłeś mi zawsze prawdziwym przyjacielem, Ash.
- Dziękuję... I vice versa - odpowiedział mu detektyw z Alabastii.
- Wobec tego mam nadzieję, że mi to wybaczysz... Ale ja nie pójdę do więzienia. Nie mogę...
- Rozumiem. Wobec tego rób swoje.
Po tych słowach mój najdroższy spojrzał na mnie smutno.
- Wybacz mi, przyjacielu - rzekł Edmund.
- Ash! - krzyknęłam przerażona czując, co się zaraz może stać.
Sekundę później padł strzał.
- Naprawdę jeszcze raz państwa bardzo za wszystko przepraszam - powiedziała podkomisarz Jenny do państwa Somersby.
Kobieta miała lewą rękę na temblaku, a prócz tego owinięty bandażem obojczyk, chociaż tego ostatniego prawie nie było widać ze względu na jej mundur policyjny.
- Ależ my się wcale nie gniewamy - odpowiedział ojciec Angie.
- Pani po prostu robiła swoje - dodała jego małżonka.
Jedynie ich córka miała inne zdanie w tej sprawie, ale kulturalnie nie wypowiedziała go na głos.
- Mam tylko nadzieję, że wybaczą mi państwo te wszystkie przykrości związane z aresztowaniem państwa - mówiła dalej policjantka - No, ale cóż... Niestety, zostaliśmy wszyscy wprowadzeni w błąd.
- Proszę mówić za siebie - zaśmiała się Angie.
Jenny popatrzyła na nią z delikatnym uśmiechem.
- Ja wiem, że się gniewasz, ale musisz zrozumieć, że ja mam swoje obowiązki i niestety musiałam je wykonać.
- Ale mogła pani wykazać się trochę większym zaufaniem do moich rodziców, bo zachowała się pani tak, jakby ich pani w ogóle nie znała.
Policjantka pokiwała smutno głową.
- Pewnie masz rację. Ale mój zawód zmusza mnie do bycia nieufną wobec każdego, nawet przyjaciół.
- My nie mamy do pani żalu - powiedział pan Somersby.
- Zdecydowanie nie mamy - dodała jego żona.
Jenny jeszcze raz uścisnęła dłonie im obojgu, po czym spojrzała na mnie i zapytała:
- Boli cię?
Uśmiechnęłam się do niej lekko i dotknęłam swego prawego ramienia, które miałam owinięte bandażem.
- Trochę boli. Na szczęście zostałam tylko draśnięta.
- Tym razem mieliśmy farta - stwierdził Max.
- Tak... Ale było groźnie - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - pisnął Dedenne.
- Zwłaszcza wtedy, jak ten drań Edmund powiedział do Asha, aby mu wybaczył, a następnie strzelił - mówił dalej młody Hameron.
- Dobrze jednak, że palnął w swój łeb, a nie w Asha - dodałam.
- Tak... Nie sposób się z tym nie zgodzić - odpowiedział mój chłopak, któremu pani Somersby zakładała właśnie nowy opatrunek na ranę, którą otrzymał w skroń.
Jenny pokiwała smutno głową.
- Tak czy inaczej było groźnie... Dobrze, że już po wszystkim.
- Nie do końca po wszystkim - powiedział Ash - Domino znowu nam uciekła... No i nie wiemy, kto dostarczał gangowi Borysa tych zabawek, których używali do rozpylania gazu usypiającego.
- Myślę, że wcale nie jest trudno się tego domyślić - stwierdziłam.
Mój ukochany rzekł smutnym tonem:
- Arlekin... Masz rację, Sereno. To pewnie on dostarczył im sprzęt. To oznacza, że znowu mieliśmy do czynienia z organizacją Rocket.
- I jeszcze nieraz się z nią zmierzymy - powiedział Max.
Ash przyznał naszemu przyjacielowi rację, po czym spojrzał na panią Somersby, która skończyła zakładać mu opatrunek.
- Dziękuję pani.
- Drobiazg - odpowiedziała z uśmiechem mama Angie - Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić w ramach wdzięczności za to, co zrobiłeś dla naszej rodziny.
- Tak... Państwa ocaliłem, ale mojego przyjaciela już nie.
- Twój przyjaciel sam wybrał swój los - rzekła na to pani Somersby.
- Nie możesz się o to obwiniać - dodał jej mąż - To nie ty kazałeś mu zabić jego ojca.
- Ale go nie powstrzymałem - rzekł zasmuconym głosem Ash.
- Nie mogłeś tego zrobić, bo o niczym nie wiedziałeś - rzekła Angie - Poza tym sam słyszałeś. On za daleko zaszedł, aby się wycofać.
- Może i tak - pokiwał głową mój ukochany - Tak czy inaczej źle mi z tym. Mogłem ocalić Edmunda przed utonięciem, ale nie mogłem go ocalić przed nim samym.
- Tego nikt nie mógł dokonać - powiedziała mama Angie - Tak już chyba musiało być.
- Pewnie i tak - rzekł detektyw z Alabastii - Ale czuję się okropnie.
Podeszłam do niego i położyłam mu dłoń na ramieniu.
- Zrobiłeś, co mogłeś, Ash - stwierdziłam pocieszającym tonem - Nie mogłeś bardziej mu pomóc. On zmarnował swoje życie na własne życzenie. Nie ma w tym twojej winy.
- Pika-pika! - zapiszczał pocieszająco Pikachu.
Mój luby spojrzał na mnie czule i dotknął mojej dłoni. Angie wyraźnie zazgrzytała zębami, widząc to, ale szybko się uspokoiła, mówiąc:
- Trzeba jednak zauważyć, że na końcu postąpił jak na prawdziwego przyjaciela przystało.
- Tak, to prawda - zgodził się z nią Max - Na sam koniec zwyciężyło w nim poczucie sprawiedliwości.
- No i honoru! - dodała Bonnie.
Jenny pokiwała głową.
- Przyjaciele... Nie zostaje mi nic innego, jak tylko pogratulować wam dobrze wykonanego zadania.
Następnie dodała:
- Mam nadzieję, że zostaniecie tu do jutra.
- Owszem, pani podkomisarz - rzekł Ash - Potem zaś wyjeżdżamy do Twinleaf. Nasi przyjaciele tam na nas czekają.
- Rozumiem. Ale przed wyjazdem musicie wstąpić na mój posterunek - powiedziała uroczystym tonem Jenny - W końcu jestem ci coś winna, mój drogi detektywie. Jestem ci winna odznaczenie.
- Nie musi pani... Ja po prostu robiłem swoje.
- Możliwe, jednak ja dałam ci słowo i zamierzam go dotrzymać. Nie ukrywam, że robię to z prawdziwą przyjemnością.
Następnie zasalutowała nam i wyszła.
Kolejny dzień był dla nas dniem naszego wyjazdu z miasta Solacecon. Wcześniej jednak wszyscy razem wstąpiliśmy na posterunek, gdzie nasza droga pani podkomisarz czekała już na nas w towarzystwie swych kolegów i koleżanek, aby wręczyć Ashowi medal za bardzo niezwykłe umiejętności detektywistyczne.
- Moi przełożeni, kiedy im to opowiedziałam, wyrazili zgodę na moją propozycję - powiedziała - Zasłużyłeś na to odznaczenie za swoje wręcz niesamowite zdolności oraz honor i szlachetność. Przyznam się, że jeszcze nigdy nie miałam możliwości pracować z kimś takim jak ty. I choć nasza współpracowała szła początkowo dość opornie, to jednak cieszy mnie to, że w końcu cię posłuchałam. Dlatego też... Dziękuję... I gratuluję.
Następnie uścisnęła ona dłoń Asha i przypięła mu ona do piersi złoty medal do piersi.
- Ja... Naprawdę nie zasłużyłem... - rzekł mój luby, nieco zawstydzony tym zaszczytem.
- Zasłużyłeś i koniec dyskusji - odpowiedziała mu Jenny - Nawet nie wiesz, ile musiałam przekonywać moich przełożonych, aby ci przyznali to odznaczenie. A poza dałam ci słowo i muszę go dotrzymać. To jest kwestia mojego honoru.
- Niech ci będzie... Ale przecież gratulacje należą się również moim przyjaciołom. Bez nich nie dałbym sobie rady.
Policjanci musieli przyznać mu rację, dlatego nam również uścisnęli dłonie oraz pogratulowali. Prócz tego muszę tutaj dodać, że i ja otrzymałam złoty medal.
- Wiedziałam, że twój luby nie zgodzi się przyjąć odznaczenia, jeżeli nie uhonoruję też jego wiernej asystentki, dlatego ty również, moja droga, otrzymujesz medal zwłaszcza, iż w pełni na niego zasługujesz.
Wzruszona uśmiechnęłam się i pozwoliłam sobie przypiąć medal do piersi, po czym radośnie uścisnęłam dłoń pani podkomisarz. Następnie zaś miał miejsce bardzo przyjemny poczęstunek mocno zakrapiany lemoniadą. Małe to przyjęcie na naszą część okazało się być bardzo przyjemne, choć mimo tego jedna osoba pozostała ponura i smutna. Była to Angie, na której twarzy malował się wyraźny smutek. Podeszłam więc do niej i zapytałam:
- Co ci jest, Angie?
Dziewczyna spojrzała na mnie przygnębiona.
- A nic takiego... Tak jakoś... Nie czuję się najlepiej.
- Czemu?
- Bo widzisz... Ja wiem, że nie powinnam, ale ja ci zazdroszczę.
- Zazdrościsz mi? Ale czego?
- Wszystkiego... Przede wszystkim Asha.
Popatrzyłam na nią uważnie.
- Ty go kochasz, prawda?
Angie wypiła lemoniadę z plastikowego kubka jednym duszkiem, po czym spojrzała na mnie i powiedziała:
- Tak... Wiem, że on nigdy nie obdarzy mnie niczym więcej niż tylko przyjaźnią, ale... Nie zmniejsza to mojego smutku i bólu.
- Rozumiem cię... Przykro mi.
- Nie powinno ci być przykro, Sereno, bo w końcu to dzięki temu ty jesteś szczęśliwa z Ashem...
- Angie, ja...
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
- Spokojnie. Będzie dobrze. Dam sobie radę. Robiłam to tak długo, że teraz też mi się uda. Szkoda tylko, że plany moich rodziców się nie ziszczą.
- A jakie to plany? - zapytałam.
Angie zachichotała delikatnie.
- No cóż... Planowali oni, że kiedyś ja i Ash się pobierzemy, a potem razem przejmiemy ich rodzinny interes.
Obie parsknęłyśmy śmiechem.
- Poważnie? - zapytałam.
- O tak, bardzo poważnie - powiedziała dziewczyna - Ale spokojnie. Nie wszystkie marzenia muszą się spełniać. Niektóre niestety... Są... Jakby to ująć... W sprzeczności z marzeniami innych ludzi.
- Pewnie i tak... Mimo wszystko przykro mi.
- Spokojnie... Jestem silna i dam sobie radę. Zawsze dawałam.
Jej Luxio potwierdził jej słowa delikatnym mruknięciem, zaś Angie parsknęła śmiechem.
- Mimo wszystko zabawnie to wszystko wygląda. Na początku nawet go nie lubiłam... Zwłaszcza, że nie poznał we mnie dziewczyny i myślał, że jestem chłopakiem. Ale był zdumiony, jak odkrył prawdę.
Obie zachichotałyśmy.
- Wiem, opowiadał mi. Potem jednak sama się do niego garnęłaś.
- Tak, to prawda. Chciałam być z nim w parze, gdy tylko była ku temu okazja i chociaż dogadywała mu czasami, to jednak bardzo go polubiłam. Potem zaś pokochałam go, kiedy dwa razy uratował mi życie. Ale wyraźnie nie byliśmy sobie pisani.
Po tych słowach Angie spojrzała na mnie i powiedziała:
- Życzę wam obojgu dużo szczęścia.
- Ja tobie również go życzę.
Następnie obie uścisnęłyśmy sobie dłonie na znak przyjaźni, która to właśnie między nami powstała.
***
Godzinę później państwo Somersby, Angie i Luxio odprowadzili nas na przystanek, gdzie mieliśmy jechać autokarem do Twinleaf.
- Jaka szkoda, że już musicie jechać - powiedziała mama naszej nowej przyjaciółki.
- Niestety, ale musimy - odpowiedział jej detektyw z Alabastii - Nasi przyjaciele na nas czekają.
- I pewnie nowe przygody - dodał wesoło Max.
- A one nie mogą czekać - zaśmiała się Bonnie.
- Ne-ne-ne! - pisnął jej Dedenne.
- Rozumiem - zachichotała wesoło pani Somersby - No to życzymy wam szczęśliwej podróży.
- I mamy nadzieję, że jeszcze nas odwiedzicie - dodał je mąż.
- Na pewno, proszę pana - odpowiedział mu detektyw z Alabastii.
- Pika-pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
Angie podeszła do mego chłopaka i powiedziała:
- Wiesz, Ash... Cieszę się, że przyjechałeś.
- Ja również, Angie. Widzisz? Nie było powodu do obaw. Rodzice ci wybaczyli, a policja nie zrobiła ci nic za to włamanie, w którym to kiedyś brałaś udział.
- Wiem, ale czekają mnie prace społeczne.
- Lepsze chyba to niż więzienie.
- Tak... Masz rację, jak zawsze zresztą.
- Powtarzaj to sobie bez przerwy. Ash Ketchum ma zawsze rację.
- Ash Ketchum jest strasznie zarozumiały.
Wszyscy zachichotaliśmy, słysząc te słowa, a Angie dodała:
- Ale to też najlepszy przyjaciel na całym świecie.
- To już brzmiało milej - odpowiedział jej detektyw z Alabastii.
Angie spojrzała chłopakowi w oczy, mówiąc:
- Cieszę się, że mogłam znowu przeżyć z tobą jakąś przygodę.
- Jak za dawnych dobrych czasów - odparł Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
- Lu-xio! - zamiauczał Luxio.
- Tak... Bardzo mi będzie tego brakować.
- Mnie również, ale spokojnie... Jeszcze się spotkamy.
Oboje uścisnęli sobie przyjaźnie dłonie.
- Wpadaj do nas z wizytą kiedy tylko chcesz - powiedziała.
- Oczywiście twoją drużynę także to dotyczy - dodała jej mama.
- No, ja myślę - zaśmiała się Bonnie.
- Nie może być inaczej - poparłam jej słowa.
Chwilę później przyjechał nasz autokar. Wsiedliśmy więc do niego i pomachaliśmy rodzinie Somersby na pożegnanie, po czym odjechaliśmy ku nowym przygodom.
- Tego w tej robocie nie lubię najbardziej - powiedział Max, kiedy już jechaliśmy - Pożegnania z naszymi przyjaciółmi.
- Każda praca ma swoje wady i zalety - odpowiedziałam mu wesoło.
- Tak... To prawda - uśmiechnął się Ash.
- Ale zabawa była naprawdę cudowna! - pisnęła radośnie Bonnie.
- De-ne-ne! - wołał Dedenne, skacząc dziewczynce po ramionach.
- I do tego zostały nam piękne pamiątki - powiedział mój ukochany, dotykając delikatnie swój medal.
- Pika-pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
Spojrzałam na nich z uśmiechem, a potem zerknęłam na moje własne odznaczenie, które miałam przyczepione do koszulki.
- Tak... To piękne pamiątki.
Ash ścisnął mnie za rękę i spojrzał mi czule w oczy, mówiąc:
- I widzisz, Sereno? Ty również zostałaś doceniona. Może i późno, ale zawsze.
Nie mogłam się z tym nie zgodzić.
KONIEC