niedziela, 26 maja 2019

Przygoda 121 cz. IV

Przygoda CXXI

Domek na wsi cz. IV


Następnego dnia po tej imprezie w barze, Ellie wpadła na pomysł, aby odwiedzić tę jakże uroczą parę małżeńską, która dała nam taki super popis poprzedniego wieczoru. Dowiedziała się od znajomej, że ta parka wynajęła posiadłość na wrzosowiskach niedaleko naszego miasteczka, a żeby było zabawniej, to przezwali tę posiadłość Wichrowe Wzgórza, co Ellie bardzo się spodobało, bo przecież to prawdziwa romantyczka i uwielbia wszystkich ludzi posiadających podobne upodobania w sprawie literatury czy filmu.
- A skąd twoja znajoma wiedziała o tym, że oni wynajęli tę posiadłość i jak ją nazwali? - zapytałem zainteresowany.
- Spotkała ich przed tą posiadłością - odpowiedziała wesoło Ellie - To bardzo mili i sympatyczni ludzie, choć wyglądają na bardzo młodych.
- Pewnie dopiero co stali się pełnoletni.
- Chyba tak, ale to przecież bez znaczenia. Może ich odwiedzimy?
- Właściwie to czemu nie? I tak nie mam dzisiaj nic ciekawszego do roboty - odpowiedziałem, lekko wzruszając przy tym ramionami - Ale mam tylko nadzieję, że nie są nasłani przez Orsona.
- I co? Będą czekać, aż sami do nich przyjdziemy zamiast spróbować dotrzeć do nas i spróbować nas wykończyć? - zaśmiała się Ellie - Chyba za dużo kryminałów oglądasz.
- Pewnie tak. To chodźmy do nich. Oby tylko byli w domu.
- Jak ich nie będzie, to przyjdziemy później.
Poszliśmy zatem do posiadłości nazwanej Wichrowymi Wzgórzami, choć ja osobiście miałem pewne wątpliwości, czy powinniśmy to robić. W końcu nic o tych ludziach nie wiedzieliśmy, więc nie mieliśmy pewności, czy powinniśmy się im narzucać. Równie dobrze oni mogli tego nie chcieć, a przy okazji jeszcze okazać się niezłymi draniami. Byłem zatem zdania, że lepiej jest nie zawierać tak pochopnie nowej znajomości, a już zwłaszcza z osobami poznanymi w barze, do którego przychodzą często różnego rodzaju ludzie i często są to męty. Kto wie, kim byli ci miłośnicy dzieł Tolkiena? Do tego wciąż w uszach dźwięczały mi pogróżki Orsona, że ja i Ellie jeszcze pożałujemy tego, że go wsadziliśmy do więzienia. Wolałem więc uważać na wszystkich nieznajomych kręcących się w pobliżu, bo pośród nich mógł się czaić zabójca przesłany przez Orsona. Tych dwoje też mogło być zabójcami wysłanymi w celu posłania nas do grobu. Ale skoro Ellie uparła się, aby do nich iść, to postanowiłem jej towarzyszyć, tak na wszelki wypadek.
Dotarliśmy do Wichrowych Wzgórz i zapukaliśmy do drzwi.
- Już idę! - usłyszeliśmy sympatyczny, dziewczęcy głos.
Chwilę później jego właścicielka otworzyła nam drzwi. Była to ta sama blondynka, która poprzedniego dnia śpiewała w barze piosenkę Froda.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - zapytała.
- Dzień dobry, pani Underhill - powiedziała wesoło Ellie - Jestem Ellie Goodman, a to jest mój mąż Roger. Widzieliśmy państwa występ wczoraj wieczorem.
- Występ? - zdziwiła się dziewczyna.
- Tak, śpiewała pani piosenkę, a pani mąż przygrywał pani wtedy na skrzypcach - wyjaśniła Ellie.
Blondynka uderzyła się dłonią w czoło i zawołała wesoło:
- Ach tak, racja! Ja i Ash daliśmy wczoraj niezły popis! I państwo tam byliście i widzieliście go?
- Tak, byliśmy tam i widzieliśmy go, ale po co zaraz tak oficjalnie do nas mówić? - zachichotała Ellie i wesoło podała rękę miodowłosej - Jestem Ellie Goodman. Ellie.
- A ja Serena Evans-Ketchum - odpowiedziała dziewczyna, ściskając jej dłoń - Ja i mój mąż jesteśmy tu w podróży poślubnej.
- O! To ciekawe! - zawołała Ellie wyraźnie zachwycona - A ja i Roger dopiero co powróciliśmy z podróży poślubnej. Byliśmy na Riwierze. Piękne miejsce.
- O tak! - zgodziłem się z nią - A swoją drogą, to bardzo dziwne, że wybraliście właśnie to miejsce na podróż poślubną. Zakochane pary zwykle wolą jakieś bardziej ciepłe miejsca z plażą i palmami.
- Zwykle tak, ale jestem romantyczką i namówiłam Asha, żebyśmy tu przyjechali i zobaczyli chociaż fragment ojczyzny Szekspira.
- Ale ten dom nazwaliście na cześć Emily Bronte, a nie Szekspira - zauważyła wesoło Ellie.
- A tak, Wichrowe Wzgórza - zachichotała Serena - Po prostu ten dom skojarzył mi się z... O rany! Ale gdzie moje maniery?! Trzymam was tu na progu zamiast zaprosić was do środka! Bardzo was przepraszam! Wejdźcie, proszę!


Dziewczyna wpuściła nas do środka i zamknęła za nami drzwi, aby nie wpuszczać zimna z zewnątrz, a chwilę potem zaprosiła nas do salonu i zaproponowała nam herbatę oraz ciastka. Oczywiście skorzystaliśmy z tego zaproszenia, a kiedy z niego korzystaliśmy, to dołączył do nas mąż uroczej miodowłosej, który przedstawił się nam jako Ash Ketchum. U jego boku dreptał dziwaczny stworek widziany już przez nas w barze. Prócz tego po domu kręciło się inne, równie dziwaczne stworzenie podobne do królika.
- Przepraszam bardzo, że zapytam, ale czy te stworzenia, które wam towarzyszą, to nie są aby Pokemony? - zapytała trochę nieśmiało Ellie.
Nie chciała wyjść na wścibską, dlatego jej pytanie było zadane takim dość niepewnym tonem.
- Ależ oczywiście - odpowiedziała jej wesołym tonem Serena - To są Pokemony. Ten żółty to jest Pikachu, a ta brązowa to Buneary. Pikachu jest Asha, a Buneary jest tymczasowo pod moją opieką.
- Rozumiem - powiedziała Ellie, wpatrując się z zachwytem w te dosyć dziwaczne zwierzaki - Coś mi mówi, że bardzo spodobałyby się one mojej młodszej siostrze.
- Masz siostrę? - zapytała zainteresowana Serena.
- Tak, ma na imię Leslie i mieszka z nami - wyjaśniła Ellie - Z chęcią was z nią zapoznam, jeśli oczywiście zechcecie przyjść do nas wieczorem na kolację.
- Z przyjemnością! - Serena aż klasnęła w dłonie z zachwytu i spojrzała na swego męża - Pójdziemy, Ash?!
- Oczywiście - odpowiedział jej wesoło małżonek - I tak przecież tego wieczoru nie mamy żadnych innych planów, więc dlaczego nie mielibyśmy go poświęcić naszym drogim sąsiadom?
- Doskonale! - Ellie była wręcz uradowana tą odpowiedzią - A zatem, czy siódma godzina wam odpowiada?
Odpowiadała im, dlatego też państwo Ketchum z radością przystali na propozycję mojej żony, która bardzo szybko ich pożegnała wyjaśniając, że chce wszystko przygotować na wieczór, aby goście czuli się jak u siebie w domu. Dlatego też dość szybko pożegnaliśmy naszych nowych znajomych i wróciliśmy do siebie, aby przygotować wszystko na ich przybycie.
- Jesteś pewna, że to rozsądne zapraszać pierwszy raz widziane przez siebie osoby do domu na kolację? - zapytałem Ellie.
Ta zachichotała delikatnie, położyła mi dłoń na ramieniu i powiedziała bardzo wesoło:
- Kochanie, daj już spokój. Czy ty aby nie przesadzasz trochę w swojej ostrożności?
- Ostrożności nigdy nie za wiele, skarbie, a poza tym nie zapominaj o groźbach Orsona, które rzucał w naszą stronę podczas procesu.
- To było zwykłe puste szczekanie i nic więcej. Orson chciał nas tylko nastraszyć. Poza tym, co on nam niby może zrobić z więzienia?
- Żebyś się nie zdziwiła, co on potrafi.
Ellie pocałowała mnie czule w policzek i powiedziała:
- Cieszę się, że jesteś taki ostrożny, ale możesz być spokojny. A poza tym, przy takim czujnym stróżu jak ty nic nam się nie może stać.
Objąłem ją lekko do siebie i zachichotałem czule.
- Boże, Ellie! Jakże ty bywasz uroczo naiwna. Żebyś się nie pomyliła, co do Orsona i co do mnie.
- Jestem pewna, że się nie mylę, a już na pewno nie wobec ciebie.

***


Wróciliśmy z Ellie do domu i rozpoczęliśmy przygotowania do kolacji, na którą to zaprosiliśmy naszych nowych znajomych. Chcieliśmy się im pokazać od jak najlepszej strony, dlatego też dołożyliśmy wszelkich starań, aby goście byli zadowoleni z kolacji u nas. Co prawda nie wiedzieliśmy, co Ash i Sereną lubią jeść, bo przecież nie zdążyliśmy ich jeszcze o to zapytać (ostatecznie dopiero co ich poznaliśmy), ale na tę okoliczność było bardzo proste rozwiązanie - po prostu uszykowaliśmy różnego rodzaju przysmaki, jakie sami lubiliśmy, mając przy tym wielką nadzieję, że coś z tego będzie smakowało Ashowi i Serenie.
Przygotowania zajęły nam trochę czasu, ale uwinęliśmy się z nimi na tyle, że jeszcze zdążyliśmy się przebrać w bardziej eleganckie stroje, które o wiele lepiej nadawały się do przyjmowania gości, niż te noszone przez nas cały dzień. A kiedy już byliśmy gotowi, zaś na zegarze wybiła godzina 7:00 wieczorem, wyszliśmy oboje z domu i zaczęliśmy czekać na naszych gości. Ci przybyli bardzo prędko i do tego punktualnie, ponieważ ledwie co oboje wyszliśmy, a w chyba zaledwie pół minuty później pojawili się państwo Ketchum. Oboje byli elegancko ubrani i uśmiechnięci od ucha do ucha, a do tego Ash trzymał w ręku jakąś siatkę.
- Witajcie! Mam nadzieję, że się nie spóźniliśmy - powiedział wesoło chłopak.
- Skądże! Przyszliście w samą porę - odpowiedziałem.
- To dobrze, bo się bałem, że się spóźnimy - dodał Ash.
- Byliśmy jeszcze na małych zakupach i było ryzyko, że nie zdążymy przyjść na czas - powiedziała Serena.
- Na zakupach? - spytała Ellie.
- A tak, na zakupach - potwierdziła wesoło miodowłosa - Bo przecież nie mogliśmy przyjść tutaj z pustymi rękami.
- Och, proszę was - powiedziała bardzo wzruszonym głosem Ellie - To my mamy was ugościć, a nie wy nas.
- Ale zawsze wypada przyjść w gości z czymś, a nie pustymi rękami.
- Ja tam bym się nie obraziła, gdybyście przyszli bez niczego.
- Ale ja bym się obraziła na samą siebie, gdybym coś takiego zrobiła.
Ellie zaśmiała się lekko i podeszła powoli do Sereny, biorąc ją za ręce, po czym powiedziała:
- Jesteś naprawdę urocza, moja droga. Bardzo chcę, żebyśmy obie się ze sobą zaprzyjaźniły.
- Myślę, że to da się zrobić - odpowiedziała jej wesoło Serena.
Spojrzała potem z wyraźnym zachwytem na nasz dom i dodała:
- A więc to jest Drozdowe Gniazdo? Bardzo ładne.
- Prawda? Nasze urocze, kochane gniazdko - powiedziała wzruszona Ellie.
- Przeklęty dom! - odezwał się nagle czyiś ponury głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zauważyliśmy tę głupią staruchę, która już kilka razy łaziła w pobliżu naszego domu i ciągle opowiadała o nim wiele bredni. Baba ta miała tak z około sześćdziesiąt lat, ciemną karnację, czarne włosy, brązowe oczy i chodziła ubrana w dziwaczne, kolorowe szmaty. Z pochodzenia była chyba Cyganką, a nazywała siebie Gudulą.
- To przeklęty dom! W jego murach czai się zło! - krzyczała dalej ta walnięta starucha - Krew tej biednej dziewczyny już na zawsze wsiąkła w tę ziemię! Strzeżcie się! Diabeł krąży w pobliżu jak lew wygłodniały szukając tylko, kogo by tu pożreć! Opuśćcie ten dom, jeśli wam życie miłe!
- Ta, jasne! - zawołałem ze złością - To ty lepiej opuść teren naszego domu, jeśli nie chcesz, żebyśmy wezwali policję!
Starucha popatrzyła na mnie z uwagą i dodała ponuro:
- Strzeż się, mój młody człowieku! Strzeż się ducha samobójczyni! Jej nieodwzajemniona miłość może dopaść i ciebie! Może stać się twoją zgubą, jeśli nie będziesz uważał!
- Tak, tak! Znamy już te śpiewki na pamięć! Wynoś się!
Gudula pomruczała coś jeszcze pod nosem, po czym powoli odeszła w sobie tylko znanym kierunku.
- Kto to był? - zapytał Ash.
- Ach! To tylko Gudula, taka głupia stara Cyganicha - powiedziałem, machając lekceważąco ręką - Od dawna łazi po całej okolicy i narzuca się ludziom opowiadając brednie o tym domu i strasząc każdego, kto tylko chce ją słuchać.
- A to prawda z tą samobójczynią? - zapytała Serena.
- A kto to tam wie? - wzruszyłem ramionami.
- Chodzą takie plotki, że tak około sto lat temu taka jedna dziewczyna powiesiła się tutaj z rozpaczy po tym, jak odrzucił ją chłopak jej marzeń - wyjaśniła Ellie - Ludzie opowiadają, że jej duch krąży w pobliżu nie mogąc zaznać spokoju, ale to prawdopodobnie tylko taka romantyczna, miejscowa legenda.
- Jakoś mało w niej romantyzmu, ale za to dużo grozy - powiedział złośliwie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Co chcesz? To jest posiadłość w stylu gotyckim. Takie historie tutaj bardzo pasują - stwierdziła dowcipnie Serena.
- Wolałbym, aby tu było bardziej przyjemnie.
- A co? Czy nie jest ci przyjemnie, kiedy wokół ciebie krąży taka lekka atmosfera grozy?
- Lubię lekką atmosferę grozy, ale jak dla mnie ta groza do „lekkiej“ się na pewno nie zalicza.
- Spokojnie, moi kochani. Spokojnie - powiedziała bardzo wesoło Ellie - Proponuję, abyśmy wszyscy chwilowo zapomnieli o wszelkich duchach i zjawach i zajęli się kolacją, na którą was zaprosiliśmy.
- Tak chyba będzie najlepiej - zgodziłem się z nią.
- Nie wiem, czy w takiej atmosferze zdołam zapomnieć o duchu tej samobójczyni, ale spróbuję - zaśmiał się Ash.


Weszliśmy więc do środka i usiedliśmy wszyscy przy stole. Ellie zaś z miejsca podjęła się roli gospodyni.
- Ponieważ nie wiedzieliśmy, co lubicie jeść, to przygotowaliśmy wiele możliwości do wyboru. Mam nadzieję, że coś z tego trafia w wasze gusta.
- Jeśli mam być szczery, to... - zaczął Ash, ale Ellie bardzo szybko mu przerwała.
- Nic z tego nie trafia w wasz gust? No nie! No wiedziałam! Normalnie wiedziałam! Trzeba było was zapytać o to zanim was zaprosiłam!
- Nie! Coś ty?! Wręcz przeciwnie - zawołał wesoło Ash - Przecież to są same smakowite danie! Praktycznie wszystko z tego nam smakuje!
- Naprawdę? - zapytała Ellie, oddychając przy tym z ulgą - To dobrze, bo już myślałam, że...
- Weź już tyle nie myśl, tylko dobrze się baw - powiedziałem do niej - I zaczynajmy wreszcie kolację, bo aż szkoda, żeby te wszystkie łakocie tutaj się zmarnowały.
- I teraz to mówisz moim językiem, chłopie! - zawołał do mnie wesoło Ash i sięgnął ręką po siatkę - A skoro już o łakociach mowa, to chyba się do nich nada?
To mówiąc wyjął z siatki butelkę dobrego wina, a także cztery butelki świetnego, angielskiego piwa. Widząc to ostatnie zadowolony aż oblizałem wargi i powiedziałem:
- A teraz ty mówisz moim językiem.
- Nie zapomnij jeszcze o tym - dodała wesoło Serena, wyjmując z tej samej siatki paczkę ciastek - Angielskiego łakocie najwyższego sortu.
- Doskonale się nadają! - zawołała wesoło Ellie.
Chwilę później rozpoczęła się prawdziwa uczta i cała nasza czwórka bawiła się doskonale, oczywiście w towarzystwie dwóch bardzo uroczych stworków towarzyszących Ashowi i Serenie, które to stworki nie pogardziły łakociami z naszego stołu, dzięki czemu z owych łakoci nawet okruszki nie zostały, bo wszystko zostało przez nas zjedzone.
Po uczcie zrobiło się jeszcze weselej, bo Ellie dostała SMS-a od Leslie, która napisała, że zostaje u swojej przyjaciółki na noc, co Ellie przywitała z radością. Moja droga szwagierka ostatnio trochę za bardzo jej dokuczyła i dlatego nawet była zadowolona z tego, że teraz zostaje ona u swojej drogiej psiapsiółki, a ponieważ Ellie dobrze tę psiapsiółę znała, to odpisała siostrze tylko, że wszystko w porządku i życzy jej dobrej nocy i sama zaczęła się z nami bawić. A bawiliśmy się bardzo dobrze, bo puściliśmy wesołą muzykę i tańczyliśmy do niej, a potem zrobiliśmy sobie seans oglądając „Wichrowe Wzgórza“ z 1992 roku, który był i jest chyba najlepszą ekranizacją powieści Emily Bronte. Ciekawie się oglądało lorda Voldemorta w roli Heathcliffe’a i tę przeuroczą Francuzeczkę w roli jego ukochanej. Widać było wiele pasji w ich grze i ta pasja bardzo mi się podobało. Dlatego seans sprawił mi wielką przyjemność, choć sama historia jakoś nie podbiła mojego serca, tak jak to zrobiła z sercami Ellie i Sereny, które tą opowieścią się wręcz zachwycały.
Po obejrzeniu filmu zaproponowaliśmy naszym gościom, aby zostali u nas na noc. Ash i Serena zgodzili się bez wahania, dlatego pościeliliśmy im  gościnnym, życzyliśmy dobrej nocy i poszliśmy spać.
- Widzisz? Tak się ich bałeś, a teraz zapraszasz ich do siebie na noc - powiedziała wesoło Ellie.
- To jest kwestia zdrowego rozsądku - odpowiedziałem jej dowcipnie - Przyjaciół trzymaj blisko siebie, a wrogów jeszcze bliżej. Jeżeli tych dwoje coś przeciwko mnie knuje, to wolę ich mieć na oku.
Ellie zachichotała wesoło i lekko się do mnie przytuliła.
- Ależ oczywiście, skarbie. Wiesz co? Ta twoja paranoja jest chwilami bardzo zabawna.
Weszliśmy powoli do naszej sypialni i wtedy nagle śmiech jej zamarł w krtani, ponieważ zobaczyła ona coś, co wcale nie było zabawne. Tym czymś było lustro wiszące tuż przy naszym łóżku, na którym ktoś czerwoną farbą napisał wielkimi literami słowo: PRZEZNACZENIE.
- O Boże! - zawołała przerażona Ellie i wtuliła się we mnie.
Powoli odsunąłem ją od siebie i podszedłem do lustra, dotknąłem jego tafli i powiedziałem:
- Już wyschło. Widać ktoś napisał te słowa przynajmniej godzinę temu.
- Ale kto? - zapytała przerażona Ellie - Nie sądzisz chyba, że to duch tej dziewczyny?
- Weź nie żartuj - powiedziałem poirytowaną taką propozycją - Założę się, że to ktoś z naszych drogich gości.
- Niby w jaki sposób mieliby to zrobić? Przecież cały czas byli z nami!
- Więc kto to zrobił?
Spojrzałem w stronę okna. Było ono otwarte, a prócz tego naprzeciwko niego rosło bardzo duże drzewo sięgające gałęziami aż do ściany naszego domu.
- Zostawiłaś okno otwarte? - spytałem.
- Tak. Chciałam tutaj na chwilę wywietrzyć i potem zapomniałam je zamknąć - odpowiedziała Ellie.
- A więc już wszystko jasne. Nasz dowcipniś wszedł tutaj po drzewie i zostawił ten napis.
- Ale po co? I kim on jest?
- To z całą pewnością robota Guduli! Przecież tylko ona chce nas stąd wykurzyć!
- Ale przecież sama by tu nie weszła! Jest za stare na takie wspinaczki.
- Więc wynajęła kogoś, kto zrobił to za nią. Ale niech sobie nie myśli, że w ten sposób nas wykończy! O nie! Nic z tego! Takie dziecinady nas stąd nie wypłoszą!

***


Z trudem (bo napis zdążył już zaschnąć) zmyliśmy farbę z tafli lustra, a potem poszliśmy spać, oczywiście mocno wstrząśnięci tym, co tu się stało. Ellie przy okazji postanowiła, że nigdy więcej nawet na chwilę nie zostawi otwartego okna w jakiekolwiek części domu, co najwyżej tylko lekko uchyli okno, żeby wywietrzyć konkretny na chwilę pokój i nic poza tym. Po tym postanowieniu położyliśmy się spać i choć to było raczej trudne (zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co nas spotkało), to jakimś cudem zasnęliśmy.
Rano zaś wstaliśmy zrobić śniadanie dla nas i dla naszych gości. Ci także wstali i po chwili dołączyli do naszej dwójki, rozmawiając wesoło o różnych sprawach. Co prawda trochę mnie dręczył ten głupi żart z lustrem i zastanawiałem się, kto też za to odpowiada. Starałem się jednak tego nie okazywać Ketchumom. Ci jednak, a już zwłaszcza Ash wyraźnie zaczęli się czegoś domyślać.
- Czy coś się stało, stary? - zapytał mnie Ash, kiedy obaj wyszliśmy na chwilę z kuchni, w której zostały nasze panie.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziałem zupełnie nieszczerze.
Oczywiście Ash od razu wyczuł kłamstwo w moim głosie, a dał tego wyraz poprzez uporczywe przyglądanie mi się wraz z wiecznie drepczącym przy jego nogach Pikachu.
- Roger, weź już lepiej nie kręć, bo ze mną takie numery nie przejdą - powiedział do mnie Ash - Coś ci dolega i to z pewnością nie jest kac. Co się dzieje?
Spojrzałem na niego i widząc, że gość nie odpuści, póki nie dowie się prawdy, powiedziałem ponuro:
- Wczoraj ktoś się tu włamał przez okno w sypialni i zrobił nam bardzo głupi dowcip.
- A jaki, jeśli wolno wiedzieć?
Westchnąłem bardzo niechętnie, bo jakoś nie paliłem się do tego, aby opowiadać o swoich problemach, ale skoro już zacząłem mówić, to przecież musiałem dokończyć.
- Napisał czerwoną farbą na lustrze, które wisi w sypialni na ścianie słowo „przeznaczenie“.
- Przeznaczenie? - zdziwił się Ash, a Pikachu zapiszczał zdumiony.
- Tak, przeznaczenie.
- I to jeszcze czerwoną farbą?
- Tak. Chyba miała imitować krew.
- To ma sens - rzekł Ash, lekko masując sobie podbródek - A więc ten ktoś chciał was nastraszyć. Czy coś zginęło?
- Nie, to był tylko głupi dowcip - odpowiedziałem - I tak się składa, że bardzo dobrze wiem, kto za to odpowiada.
- Ta stara Cyganka?
- Oczywiście, a niby kto? Tylko ona miała powód, żeby to zrobić, ale sama jest za stara, że wspiąć się po drzewie do okna, więc ktoś jej musiał w tej sprawie pomóc. Komuś musiała to zlecić.
- Ale po co by miała to robić?
- Żeby nas stąd przepłoszyć, to oczywiste. Ponieważ jej groźby nas nie wystraszyły, to postanowiła użyć mocniejszych metod. Ale jeżeli sądzi, że takie głupie żarty nas przerażą, to się grubo myli.
- I bardzo dobrze, bo nie możecie dać się zastraszyć - powiedział Ash i dodał po chwili: - Zgłosicie to na policję?
- A po co? Przecież to tylko głupie wybryki i tyle, policja więc nic jej nie zrobi. Poza tym przeszedłem trochę w życiu i jak dotąd gliniarze nigdy mi nie zdołali pomóc. Nie mam więc do nich zaufania.
- A do detektywów? - spytał Ash.
- Słucham?
- Nieważne. Tak się tylko pytam.
Po chwili z kuchni dobiegły nas bardzo wesołe śmiechy obu naszych pań, które wyraźnie były czymś ubawione.
- Ciekawe, o czym tak rozmawiają? - zapytałem.
- Pewnie o nas, a już zwłaszcza o tym, jacy jesteśmy w tych sprawach - zachichotał wesoło Ash.
Skrzywiłem się lekko, słysząc jego słowa.
- Poważnie? To baby potrafią sobie takie rzeczy opowiadać?
- Oczywiście i to jeszcze z jakimi szczegółami - odpowiedział wesoło Ash i poklepał mnie po ramieniu - Ale spokojnie. Sądzę, że obaj nie mamy się czego w tej sprawie obawiać. Raczej kpić z naszych umiejętności nie będą.
- Oby tak było. Wolałbym nie być obiektem drwin.
Spojrzałem na Asha i dodałem o wiele poważniej:
- I wolałbym też, żeby wiadomości o tej sprawie z lustrem nie były przez nikogo wygadane.
- Spokojnie, ja i Serena jesteśmy wręcz wzorem dyskrecji.
- Mam nadzieję.
Chwilę później z kuchni wyszły Ellie i Serenie. Obie na ubranie miały narzucone białe fartuszki, a w dłoniach trzymały one spore tace, na których znajdowało się przepyszne śniadanie, na którego widok aż ślinka mi ciekła. Przy nogach dziewczyn kręciła się oczywiście ta cała Buneary, najwyraźniej będąca w bardzo dobrym humorze.
- Co wam tak wesoło? - zapytał Ash.
- A tak jakoś bez większego powodu - odpowiedziała mu Serena - Po prostu bardzo fajnie nam się ze sobą rozmawia.
- To świetnie - zachichotał jej mąż - Jeśli śniadanie jest równie dobre, co wasz humor, to z całą pewnością czeka nas prawdziwa uczta.
- Możesz się takiej spodziewać - powiedziałem.


Usiedliśmy przy stole i powoli zaczęliśmy jeść. Rzeczywiście, posiłek był równie smakowity, co humor naszych pań i dzięki temu poprawił mi się nastrój i choć na chwilę zdołałem zapomnieć o tym, że miał w ogóle miejsce ten incydent z lustrem. Niestety, to nie trwało zbyt długo, ponieważ jakieś parę minut po śniadaniu, kiedy zaczęliśmy rozmawiać o jakiś takich dosyć lekkich i przyjemnych sprawach, rozległ się nagle czyiś głośny, dziewczęcy krzyk. Ellie bez trudu go rozpoznała.
- To Leslie! - zawołała przerażona i rzuciła się przerażona w kierunku wyjścia z domu (bo to stąd dobiegł nas krzyk).
Ruszyliśmy za Ellie i po chwili zobaczyliśmy ją stojącą przed gankiem domu i tulącą do siebie mocno zapłakaną Leslie, która łkała zachłannie w jej ramię. Obok nich stała jedna z koleżanek mojej szwagierki, najwyraźniej bardzo zaszokowana.
- Spokojnie. Tylko spokojnie, siostrzyczko - mówiła czule Ellie, powoli gładząc dłonią włosy swojej siostry.
- Co się tu dzieje? - zapytałem koleżankę Leslie.
Ta była tak przerażona, że nie potrafiła z siebie wydusić ani jednego słowa. Zamiast więc coś powiedzieć, tylko wskazała dłonią przed siebie, na rosnące nieopodal drzewo. Ledwie spojrzałem w jego kierunku, a od razu zobaczyłem, co tak bardzo przeraziło oraz zaszokowało obie nastolatki. Tym czymś były zwłoki człowieka ubranego na czarno, które wisiały na jednej z gałęzi na mocnym sznurze.
- O Boże! - zawołała Serena, zasłaniając sobie usta dłońmi.
- To... To... To... - koleżanka Leslie próbowała coś z siebie wydusić, ale nie była w stanie tego zrobić.
- To jest... To jest to samo drzewo, prawda? - zapytała Leslie, wciąż łkając w ramię siostry - Na tym drzewie tamta się powiesiła, prawda?
- Tak, ale... - jęknęła Ellie - Kto teraz tu wisi?
Ash i Pikachu powoli podeszli do trupa i przejrzeli mu się z uwagą. Chwilę potem chłopak zachichotał lekko i powiedział:
- Pikachu, ściągnij tego denata.
Pikachu zapiszczał potakująco i podskoczył w górę, po czym wykonał cięcie ogonem i przeciął sznur, na którym był powieszony samobójca.
- Ash, co ty wyprawiasz?! - zawołała zdumiona Serena.
- Właśnie! Zwłok nie można ruszać do przyjazdu policji! - dodała Ellie.
- Jakie tam zwłoki? To tylko kukła! - odpowiedział wesoło Ash, lekko się przy tym uśmiechając.
Myślałem, że walnął mnie piorun, w tak wielkim byłem szoku, kiedy usłyszałem te słowa. Prócz tego w przeciwieństwie do Asha wcale nie było mi do śmiechu.
- Co takiego? Kukła?! - zawołałem.
- Chodźcie i sami zobaczcie! - Ash kiwnął ręką w naszą stronę.
Z lekkim wahaniem, bo przecież nie byliśmy pewni, czy to faktycznie tak jest podeszliśmy do rzekomego trupa i rzeczywiście okazało się, że to tylko kukła. Odetchnęliśmy z ulgą, choć oczywiście lekki szok jeszcze przez chwilę w nas pozostał.
- Ktoś tutaj powiesił kukłę! - powiedział Ash.
- Ale po co? - zapytała Serena.
- Z tego samego powodu, dla którego ktoś pomalował mnie i Rogerowi lustro farbą imitującą krew - powiedziała Ellie.
- Ktoś wam pomalował lustro w sypialni? - spytała Leslie.
- Tak, ale nie wiemy kto, choć Roger się tego domyśla.
- No oczywiście, że się tego domyślam - powiedziałem, zaciskając ze złością dłoń w pięść - Tylko jedna osoba miała powód, żeby to zrobić!
- Hej, zobaczcie! - zawołała nagle Serena - Co to za kartka?
Dopiero teraz zauważyliśmy, że do ciała ktoś przyczepił karteczkę, na której napisał następujące słowa:

Śmierć to wielka przygoda. Chcecie ją przeżyć?

Ash przez chusteczkę wziął tę karteczkę i pokazał ją nam.
- Trzeba sprawdzić odciski palców - powiedział.
- A po co? Chcesz zawiadomić policję? - spytała Leslie.
- Wątpię, żeby się tym zajęli. To tylko głupi żart - dodała jej koleżanka.
- Głupi czy nie, ja tak tego nie zostawię! - powiedziałem, wyrywając kartkę Ashowi - Ale obejdziemy się bez policji!
- Co chcesz zrobić? - spytała Ellie.
- Zmuszę tę staruchę, żeby zostawiła nas w spokoju! - zawołałem ze złością i pogniotłem kartkę - Pogadam sobie zaraz z Gudulą i to porządnie!
- Roger, proszę cię! Weź nie rób głupstw! - poprosiła Ellie - Jeszcze cię zamkną i co ci z tego przyjdzie?!
- Satysfakcja, że ta wiedźma zostawi nas w spokoju - powiedziałem ze złością i cisnąłem pogniecioną kartkę w krzaki.
Chwilę później pobiegłem przez siebie wściekły jak wszyscy diabli.
- Roger! Gdzie lecisz?! Co chcesz zrobić?! - krzyczała za mną Ellie.
Nie słuchałem jej jednak, bo byłem za bardzo wściekły, aby to zrobić.

***


Pędziłem przed siebie wściekły jak jeszcze nigdy w życiu. Choć przez chwilę jeszcze docierały do moich uszu dźwięki krzyków Ellie, to jednak byłem zbyt zły, aby w jakikolwiek sposób one na mnie wpłynęły. Po głowie krążyły mi tylko myśli o tym, że ta parszywa Cyganicha Gudula próbowała nas zaszczuć i zmusić do opuszczenia Drozdowego Gniazda. Jeśli chodzi o mnie, to moglibyśmy spokojnie sprzedać ten głupi domek na wsi i przenieść się z tej parszywej prowincji do centrum, ale przecież nie mogłem pozwolić na to, żeby ktokolwiek nas zastraszał. Byłem więc gotów walczyć o swoje i to bez względu na konsekwencje.
Gnałem tak przed siebie i nawet specjalnie się nie zastanawiałem nad tym, dokąd pędzę i czy to ma jakikolwiek sens. Ostatecznie przecież wcale nie wiedziałem, gdzie jest Gudula i czy w ogóle ją znajdę. W głowie tylko dudniła mi myśl, żeby ukarać tę żałosną staruchę. Za sobą słyszałem czyjeś kroki, jakby ktoś biegł za mną w odległości przynajmniej kilkudziesięciu metrów, ale jakoś nie chciało mi się wtedy obejrzeć za siebie i sprawdzać, czy rzeczywiście ktoś za mną biegnie i kto to taki. Patrzyłem tylko przed siebie i biegłem dalej, próbując wypatrzeć Gudulę. Biegłem w stronę miejsc, w których często ją widywano, mając przy tym nadzieję, że w jednym z tych miejsc krąży właśnie ta Cyganicha.
Nie wiem, jak długo trwały poszukiwania, ale w końcu wypatrzyłem tę jędzę. Stała ona gdzieś przy jakieś dróżce i próbowała wróżyć jakieś młodej dziewczynie z ręki.
- Aha! Tu jesteś! - powiedziałem ze złością do siebie i podbiegłem do staruchy.
Ta właśnie skończyła wróżyć swojej klientce, która jej podziękowała i odeszła. To był odpowiedni moment na atak.
- Słuchaj, ty stara wiedźmo! Sądzisz, że nas zastraszysz?! - krzyknąłem wściekle do Guduli - Sądzisz, że takimi żałosnymi sztuczkami wygonisz nas z naszego domu?!
- O czym ty mówisz? - zapytała Gudula.
Wyglądała na bardzo zdumioną, ale takie numery mnie nie zmyliły.
- Dobrze wiesz, żałosna Cyganicho! Sądzisz, że farba na lustrze i kukła powieszona na drzewie nas przestraszą?! Uważasz, że w ten sposób zdołasz cokolwiek osiągnąć?! Kogo na nas nasłałaś?! Ile mu za to zapłaciłaś?!
- Za co miałabym płacić i komu?
- Aha! Będziesz teraz udawać, że o niczym nie wiesz?! Ale mnie nie nabierzesz! Odczep się lepiej ode mnie i Ellie, bo inaczej pożałujesz!
- Ale ja naprawdę nie wiem, o co ci chodzi!
- Nie wiesz, o co mi chodzi, tak?! To ja ci to powiem, o co mi chodzi! Śmierć to wielka przygoda, tak?! Ja ci dopiero pokażę przygodę!
Zacząłem szarpać tę staruchę i krzyczeć na nią rozjuszony jak wszyscy diabli. Ta zaś wrzeszczała ze strachu i wołała o pomoc, ale choć w pobliżu było dość sporo ludzi, to jakoś żaden się nie kwapił przybiec jej z pomocą. Najwyraźniej Gudula nie cieszyła się tu popularnością i wielu ludzi chciało jej zrobić to samo, co ja teraz.
Nagle poczułem, jak ktoś mnie od tyłu łapie za pachy i ciągnie silnie w swoją stronę. Odwróciłem głowę i kątem oka dostrzegłem, że jest to Ash. Obok niego stał Pikachu, piszczący z przerażenia. W pobliżu była również Serena, która wraz z Buneary pomagała podnieść się z ziemi Guduli.
- Puszczaj mnie! - warknąłem ze złością do Asha - Puszczaj, mówię! Ubiję tę parszywą sukę!
- Uspokój się, Roger! - zawołał Ash, wciąż mnie trzymając - Przecież nie masz dowodu, że to ona!
- Nie potrzeba mi dowodów! Wycisnę z niej prawdę! - krzyczałem.
- Uspokój się, człowieku! - Ash ścisnął mnie za pachy i powiedział w kierunku mojego ucha - Nie w taki sposób! Tak nic nie zyskasz!
Powoli zacząłem się uspokajać, z kolei zaś Serena pomogła Cygance podnieść się z ziemi. Gudula zaś popatrzyła na nas z uwagą, otrzepała się z kurzu i powoli odeszła w swoją stronę.
- Zwariowałeś czy co?! - zapytała mnie ze złością w głosie Serena - Co chciałeś w ten sposób osiągnąć?!
- Sam nie wiem. Nie myślałem.
- Właśnie, nie myślałeś i w tym sęk!
Ash puścił mnie, a ja popatrzyłem ze złością w kierunku Sereny i jego, po czym zawołałem:
- A w ogóle, co was to obchodzi?! Dlaczego wtrącacie się w nieswoje sprawy?!
- Bo taki mamy zawód - odpowiedział Ash.
- Ciekawe! Bardzo interesujący to musi być zawód!
- A żebyś wiedział, że interesujący.
Warknąłem coś ze złością i powoli poszedłem w kierunku domu. Chęć walki i zemsty mi przeszła. Na razie.

***


Ellie nie chciała zgłaszać całej sprawy na policję uważając, że to jest tylko jakaś głupia dziecinada i żałosne żarciki, które mają na celu zastraszyć nas i spróbować przekonać do tego, abyśmy opuścili nasz dom. Oczywiście takie coś nie wchodziło w grę. Żadne z nas nawet o tym nie pomyślało. Co prawda te figle, których ofiarą padliśmy były dość groźne, ale nie na tyle, abyśmy przez nie tracili własny kąt.
- To chyba oczywiste - powiedziałem do Ellie - Moglibyśmy sprzedać ten dom, ale tylko i wyłącznie z własnej woli. Z przymusu zaś nigdy! Ja już dość w swoim życiu ulegałem presji i przymusowi i więcej tego robić nie będę!
- Dobrze cię rozumiem, kochanie, choć z bólem serca przyznaję ci, że jednak miałeś rację w sprawie bycia ostrożnym. Teraz widzę, że zbyt lekko do tego podchodziłam.
- Sądzisz, że to sprawka Orsona?
- Sama nie wiem. Ty go lepiej znasz. Powiedz mi, czy on byłby do tego zdolny?
- Wątpię. To bydlak i o wiele bardziej brutalnie atakuje. Gdyby chciał nas wykończyć, to wybrałby sobie znacznie lepszy sposób, aby to osiągnąć. Ta rzekoma krew na lustrze i rzekomy trup na drzewie po prostu nie pasują do niego. To są takie dosyć szczeniackie wybryki. Jego działania zaś były zawsze o wiele bardziej podłe i okrutne.
- Więc kto to robi? Gudula?
- Tylko ona mi tutaj pasuje do tego schematu. Sądzę więc, że to ona. Tylko nie mamy na nią żadnych dowodów.
- Spokojnie, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Jak sam powiedziałeś, nie możemy się dać zastraszyć.
- Nie damy się zastraszyć, masz na to moje słowo!
- I bardzo dobrze, kochany. Także więc nie dajmy się zastraszyć i nie róbmy niczego głupiego.
- Więc co? Nic nie będziemy robić?
- Po prostu ignorujmy to. To jest jedyne wyjście z sytuacji.
- Naprawdę? - zapytałem ze złością - Każda krzywda, która na mnie spadła była straszna, ale zamiast walczyć musiałem to wszystko cierpliwie tolerować! Rozumiesz to? Musiałem cierpliwie tolerować wszystkie ataki ze strony ludzi! I co?! Teraz też mam to robić?!
- Och, Roger! Proszę cię! - Ellie objęła mnie mocno do siebie i płacząc powiedziała: - Wszystko będzie dobrze, skarbie! Zobaczysz! Jeśli będziemy reagować na to wszystko, to wtedy Gudula tym bardziej będzie chciała nas atakować. Jedyny więc sposób, żeby sobie z tym jakoś poradzić, to w miarę możliwości ignorować te wszystkie głupie numery.
- I uważasz, że to naprawdę jedyny sposób?
- Nie widzę innego.
Decyzja Ellie wcale mi się nie podobała, ale oczywiście bardzo dobrze wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, jak tylko się z nią zgodzić i zrobić tak, jak radzi. Zdawałem sobie sprawę z tego, że nie zdołamy tej głupie Cyganichy niczego udowodnić i jędza w żaden sposób nie odpowie przed sądem za swoje czyny. A zresztą za co policja miałaby ją aresztować? Za jakieś głupie i żałosne figle? Za to przecież nie dostanie kary więzienia.
Rozważałem wiele spraw i możliwości w głowie, choćby też i taką, że Orson przez swoich ludzi opłacił jakoś Gudulę, aby nas zastraszyć. Takiego rodzaju wytłumaczenie oczywiście na swój sposób miało sporo sensu. Bo przecież dzięki temu, gdyby potem coś się stało, to wszystko by spadło na klątwę samobójczyni. Tak! Taka teoria posiadałaby sporo sensu, ale wobec tego dlaczego poprzestał tylko na takich szczeniackich wybrykach? Czemu nie posunął się jeszcze dalej w swoich planach? A może dopiero się posunie i to wtedy, kiedy się nie będziemy tego spodziewać?
Takie właśnie myśli krążyły mi po głowie tego dnia, kiedy o mały włos nie udusiłem tej starej wiedźmy Guduli.

***


W ciągu kilku następnych dni miało miejsce parę przykrych wydarzeń, które sprawiły mi wielką przykrość. Najpierw ktoś wybił nam szyby w kilku oknach, potem jeszcze wymalował pod naszą nieobecność czerwoną farbą na ścianie przy drzwiach wejściowych wielkimi literami słowa „Śmieć to wielka przygoda“. Potem jeszcze usłyszeliśmy za oknem w nocy podczas burzy jakieś jęki potępieńcze, choć oczywiście to mogło się nam już tylko wydawać. Ale tak czy siak to wszystko nie było najgorsze, gdyż najgorsze dopiero miało się wydarzyć.
Stało się tak, że po kilku dniach takiej zawieruchy Ellie poszła z Leslie na lekcje jazdy konnej, na które ta smarkula jakieś miesiąc temu uparła się chodzić. To oczywiście było jak dla mnie kolejną jej fanaberią, ale też nie wtrącałem się w te sprawy z prostej zasady, że nie moja siostra, to nie moja sprawa. A prócz tego trzeba dodać jeszcze fakt, iż dziewczyna podczas tej całej sprawy z rzekomym duchem naszego domu wykazała się prawdziwym wsparciem dla mnie i swojej siostry. Wszelkie złośliwości sobie darowała, a prócz tego jeszcze wspierała Ellie w dobrym słowem i przestała wracać do domu po nocach, a nawet zaczęła się nas słuchać. Gdyby ktoś mnie zapytał o zdanie w tej sprawie, to powiedziałbym, że gówniara zwyczajnie w jakiś sposób narozrabiała i chciała w ten sposób odwrócić naszą uwagę od tego faktu. Ale nie wnikałem w to wszystko. Wolałem spróbować znaleźć jakiś sposób na to, aby się dobrać do Guduli i zmusić ją do tego, żeby przestała nas nękać. Z tego też powodu nie przejmowałem się tym, co też robi Leslie i jakie to sekrety próbuje przed nami ukryć.
Tak czy inaczej Ellie jak zwykle odprowadziła siostrę na jej lekcje i jak zwykle zostawiała ją pod opieką instruktorów i sama pożyczyła sobie konia, aby pojeździć po okolicy. Jeździła zwykle godzinę, czasami dłużej i tego dnia też tak robiła. Ja z kolei poszedłem na spacer, bo podczas chodzenia na świeżym powietrzu lepiej mi się myślało, a miałem bardzo dużo rzeczy do przemyślenia. Chciałem w końcu znaleźć sposób na Gudulę oraz Orsona, bo byłem aż nadto pewien tego, że to przez nich to wszystko się stało. Co prawda Orson wolał bardziej brutalne metody działania, a to tutaj wyglądało na wybryki gówniarzy, ale przecież to było zawsze bydlę i to kute na cztery nogi, więc mógł chcieć w ten sposób nas zmylić, a potem dopiero, gdy już przestaniemy go podejrzewać, przejść do bardziej radykalnych działań. A lepiej było sobie nie wyobrażać, jakie to mogły być działania. Dlatego też należało podjąć stosowne kroki w tym celu i to od razu.
Gdy tak szedłem przed siebie i rozważałem to wszystko, co się ostatnio działo w moim życiu, spotkałem nagle Asha i Serenę, którzy także sobie spacerowali po lesie, oczywiście w towarzystwie swojej parki stworków, choć tym razem było ich nieco więcej, bo oprócz żółtej, wielkiej myszy oraz królika z białymi dodatkami puszku w pobliżu biegały jakieś dwie sporej wielkości niebieskie żaby, a także latały dwa wielgachne, kolorowe motyle. W normalnej sytuacji taki widok bardzo by mnie zdziwił, ale to oczywiście nie była wcale normalna sytuacja, dlatego też wcale się nie zdziwiłem.
- O! Witamy nowego przyjaciela! - zawołał wesoło Ash, machając do mnie przyjaźnie ręką.
- Co tam nowego słychać? - zapytała Serena.
- Wszystko, co tylko potrafią ludzie powiedzieć - odpowiedziałem mu dowcipnie i powoli podszedłem do obojga - A zazwyczaj opowiadają same bzdury i plotki o sąsiadach.
- Czyli tak, jak wszędzie - zachichotał Ash - Gdzie by człowiek nie pojechał, tam ludzi zawsze zajmują bardziej cudze problemy niż ich własne.
- Co chcesz? Z czegoś się muszą pośmiać, a ze swoich problemów to jakoś nie potrafią się śmiać - odpowiedziałem złośliwie.
- Takie życie. Ze swoich problemów ludzie nie potrafią się śmiać, ale za to z cudzych to już bardzo chętnie się pośmieją.
- Tak. A propos problemów, to powiedz mi, proszę, czy poradziliście już sobie z waszym?
- Z jakim naszym problemem mielibyśmy sobie radzić?
Ash spojrzał na mnie z ironią w oczach i powiedział:
- Weź już nie udawaj. Dobrze wiesz, o czym ja mówię. O tych głupich numerach z duchami, których byliśmy świadkami.
Uderzyłem się lekko dłonią w czoło i powiedziałem zły sam na siebie:
- Wybaczcie, przecież wy tam wtedy byliście. Widzieliście wszystko i dobrze wiecie, o co chodzi.
- Poprawka. Wiemy tylko tyle, ile raczyliście nam powiedzieć, a tego zbyt wiele nie było - poprawił mnie Ash.
- A gdzie jest Ellie? - spytała Serena, rozglądając się dookoła.
- Ellie jeździ konno po okolicy - wyjaśniłem i spojrzałem na zegarek - Ale chyba już powinna skończyć, choć oczywiście często przedłuża swoje jazdy nawet o godzinę lub dwie.
- Szkoda, chciałam z nią pogadać - powiedziała Serena.
- Pogadacie jak wróci - rzuciłem.
- A może teraz przy okazji my pogadamy ze sobą? - zapytał Ash dość złośliwym tonem - Chyba, że dalej będziesz udawać, że nie wiesz, o co nam chodzi.
- Przepraszam was bardzo, ale ja niczego nie udaję, słowo! Po prostu nie widzieliśmy się przez kilka dni, więc zdążyłem już zapomnieć o tym, że byliście świadkami tych wszystkich wydarzeń.
- Wszystkich nie, tylko tego rzekomego trupa widzieliśmy - wyjaśnił Ash - Bo napisu na lustrze, to już nie.
- Napis i rzekomy trup to był tylko początek zabawy - powiedziałem i westchnąłem ponuro.
- Zabawy? Czyli było więcej takich hecy? - spytała Serena.
- Hecy. Dobre słowo - parsknąłem ironicznym śmiechem - Uwierz mi, tyle było tutaj hec, że proszę siadać.
- Dziękuję, postoję - rzucił Ash - A więc o co chodzi?
Opowiedziałem im krótko i dość treściwie o wszystkim, co ostatnio się wydarzyło, a także jakie są moje podejrzenia w tej sprawie. Oboje z wielką uwagą mnie wysłuchali i przy okazji zapytali się, czy zgłaszałem już może sprawę na policję.
- No co wy? - zachichotałem z ironią, czy raczej kpiną - Przecież my nie mamy żadnych dowodów na winę Guduli, że o Orsonie to już nawet nie będę wspominać.
- A może by tak poprowadzić małe prywatne śledztwo w tej sprawie? - zaproponowała Serena.
- Prywatne śledztwo? - parsknąłem śmiechem - Wy chyba za dużo się naczytaliście Holmesa czy Poirota. Nie każda brytyjska wieś to jest miejsce dla prywatnego detektywa. A poza tym skąd ja takiego wytrzasnę?
- Być może jest taki bliżej niż myślisz - powiedziała wesoło Serena.
- A nawet i dwóch - dodał równie wesoło Ash - To jest dwoje, chciałem powiedzieć.
- Dwoje, tak? - zapytałem złośliwie i spojrzałem na nich, lekko mierząc ich wzrokiem - I rozumiem, że mówicie o sobie?
- A co? Twoim zdaniem to niemożliwe, żebyśmy byli detektywami? - zapytał Ash.
Spojrzałem na brykające w ich pobliżu Pokemony i powiedziałem:
- Właściwie, jak tak o tym myślę i jak sobie przypomnę, skąd jesteście, to przestaję się czemukolwiek dziwić.
- I bardzo dobrze robisz - powiedział Ash, delikatnie klepiąc mnie po ramieniu - W naszym świecie już widzieliśmy takie rzeczy, że właściwie to trudno jest, aby nas cokolwiek zdziwiło.


- Ash? Serena? - usłyszeliśmy nagle za sobą czyiś męski głos.
Należał on do wysokiego, dwudziestoparoletniego mężczyzny o rudych włosach i zielonych oczach, gładko ogolonego i ubranego w strój raczej elegancki, ale dostosowany do chodzenia po lesie.
- A jednak coś potrafi mnie jeszcze zdziwić - powiedział wesoło Ash - Spotkanie z dobrym znajomym i to jeszcze daleko od Alabastii! Hej, Arthur! Jak się masz?!
- No proszę! Arthur Rocker! - zawołała wesoło Serena, kiedy rudzielec do nas podszedł - Nie spodziewałam się ciebie tutaj!
- A ja was tutaj - odpowiedział jej wesoło Arthur - Jak widać świat jest bardzo mały, skoro nawet tak daleko od Alabastii oraz regionu Kanto można was spotkać.
- Jak widać - uśmiechnął się Ash, ściskając rudzielca po przyjacielsku - Co tu robisz?
- Skończyłem studia i trochę podróżuję sobie po świecie, szukając w nim swojego miejsca. Ale wiecie co? Rozważam powrót do Alabastii i pracę w tamtejszym środowisku medycznym.
- O! To ciekawe - powiedział Ash - Czyli dalej chcesz być patologiem, czy coś się w tej sprawie zmieniło?
- Nic się w tej sprawie nie zmieniło, przyjacielu. A wy dalej chcecie pracować w swojej branży?
- Oczywiście! W tej sprawie też się nic nie zmieniło.
- Wobec tego być może będziemy się często spotykać w pracy.
- Och! Bardzo bym tego chciał - Ash był wręcz zachwyconym tym pomysłem - No! Ale daj już lepiej pyska, stary! Ostatecznie dawno się już nie widzieliśmy!
- Tak! Bardzo dawno. Parę tygodni temu, kiedy oboje braliście ślub, a ja byłem na nim gościem - zachichotał Arthur.
- No i widzisz, jak dawno to było? - Asha nie opuszczał dobry humor, najwidoczniej wywołany spotkaniem z przyjacielem.
Arthur uradowany przytulił mocno do siebie małżeństwo Ketchumów, ściskając radośnie ich oboje, a potem spojrzał na mnie i powiedział bardzo przepraszająco:
- Och, proszę wybaczyć. Nie zauważyłem pana.
- Ach, jaki tam ja tam „pan“?! - zaśmiałem się i podałem mu rękę na powitanie - Jestem Roger Goodman.
- Arthur Rocker - przedstawił się rudzielec, ściskając mi wesoło dłoń - Przyjaciele Asha i Sereny, jak już pewnie zdążyłeś zauważyć.
- Bardzo mi miło cię poznać - powiedziałem - Zakładam, że znacie się z waszej rodzinnej Alabastii.
- Zgadza się, stary - odpowiedział mi Arthur - Ash i Serena dość często współpracowali z moim ojcem, kapitanem Jasperem Rockerem, który swego czasu był szefem policji w Alabastii. Poprowadzili wspólnie wiele spraw.
- Spraw? - zdziwiłem się - Czy to oznacza, że oni są detektywami i to jeszcze sławnymi?
- Przed chwilą ci to mówiliśmy, a ty nie wierzyłeś - powiedziała Serena z nieukrywaną satysfakcją w głosie.
- Bardzo was przepraszam, ale trudno mi było w to uwierzyć. W końcu w tym kraju ludzie raczej nie zostają detektywami w tak młodym wieku jak wasz - powiedziałem.
- Widzisz, a w Kanto wiele spraw jest inaczej, dlatego też ja i Serena zostaliśmy detektywami - stwierdził wesoło Ash - Oczywiście początkowo nasza współpraca z policją nie układa się najlepiej. Czy może raczej nie tyle z policją, co po prostu z ojcem Arthura, który wcale nie palił się do tego, aby chcieć z nami współpracować.
- Ale po jakimś czasie zmienił do nas podejście i z chęcią zaczął z nami współpracować i wynajmować nas do kilku spraw - powiedziała Serena - A do tego jeszcze za jego sprawą zostaliśmy parę razy odznaczeni.
- To prawda, mogę to potwierdzić - wtrącił Arthur Rocker - A do tego jeszcze swego czasu Ash i Serena uratowali mi życie. A właściwie nie tylko mnie, ale też i moich rodziców wtedy ocalili.
- Jak to? - spytałem zaintrygowany.
- Bo widzisz, poznałem kiedyś taką jedną Rosalie, którą pokochałem, a która związała się ze mną tylko dlatego, że chciała zemścić się na moim ojcu.
- A za co?
- A za to, że mój ojciec zastrzelił w obronie własnej jej ojca, znanego gangstera. Za to chciała otruć mnie i moich rodziców, ale nic z tego jej nie wyszło, bo Ash i Serena w porę wkroczyli do akcji.
- Mieliśmy po prostu dużo szczęścia i tyle - powiedział Ash.
- Szczęście sprzyja odważnym - stwierdził wesoło Arthur.
- I bystrym przy okazji też - dodała dowcipnie Serena.
- Jak widzę posiadacie obie te cechy - powiedziałem z uśmiechem na twarzy - A one są bardzo przydatne w życiu.
- W każdym razie im jak dotąd bardzo się przydawały - stwierdził na to Arthur Rocker - Także więc, gdybyś posiadał jakieś problemy, zwłaszcza natury kryminalnej, to zaraz zgłaszaj się do nich. Oni z całą pewnością ci pomogą i kto wie? Może nawet odmienią twoje życie na lepsze?
- Wątpię, aby komukolwiek się to udało, bo żeby to zrobić, ktoś przy okazji musiałby jeszcze wymazać z pamięci moją przeszłość albo w jakiś sposób ją zmienić. Inaczej nie będzie możliwe zmienić moje życie na lepsze.
- Podczas swoich dotychczasowych przygód wiele razy przekonaliśmy się z Sereną, że w życiu praktycznie wszystko jest możliwe - powiedział z powagą w głosie Ash.
- Właśnie, także nie wykreślaj możliwości pomocy ci - dodała Serena - Kto wie, może jednak w jakiś sposób ci pomożemy?
- Jeśli tak bardzo chcecie mi pomóc, to pozbądźcie się jakoś tej mojej kochanej szwagierki - powiedziałem złośliwie - To z nią mam największe kłopoty i jakbyście tylko się jakoś jej pozbyli, to odmienilibyście moje życie na lepsze.
- Masz problem ze swoją szwagierką? - spytał Arthur.
- A tak, to młodsza siostra mojej żony - odpowiedziałem - Smarkula wredna, a do tego jeszcze chamska. Krótko mówiąc: męcząca jędza.
- Oj, w tej sprawie ci nie pomożemy - zachichotał lekko Ash - W końcu pozbywanie się szwagierek to nie jest nasza specjalizacja.
- Na młodsze siostry to jest bardzo prosta metoda - rzucił Arthur.
- Tak? A jaka?
- Wsadzić je do piwnicy i wypuścić dopiero wtedy, kiedy staną się na tyle dojrzałe, aby żyć w społeczeństwie.
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem, kiedy to usłyszeliśmy.
- To dość radykalne podejście - powiedziałem wesoło.
- Ale za to niesamowicie skuteczne - zachichotał Arthur - A zresztą nie ma chyba lepszego wyjścia z sytuacji, przyjacielu. Ja na szczęście jestem jedynakiem, ale gdybym miał młodszą siostrę, to bym ją chyba zamknął w piwnicy i to za każdym razem, gdyby mnie wkurzyła.
- Czyli dość często - zażartował sobie Ash.
- Właśnie - potwierdził Rocker.
- Wiesz co? Sadysta z ciebie i tyle! - zachichotała Serena, trącając przy tym Arthura w ramię - Czyli kochaną i uroczą siostrzyczkę też byś wsadzał do piwnicy?
- Nie każdą siostrzyczka jest urocza i kochana - powiedziałem.
- Ale to tylko taki przykład - zauważyła Serena.
- Mogłaby sobie być najukochańsza i najbardziej urocza, ale tak czy siak z pewnością by mnie potrafiła zdenerwować, a wtedy piwnica pewna - mówił dalej Rocker.
- Weź go nie słuchaj, Roger - wtrąciła wesoło Serena - Odkąd spotkał go zawód z Rosalie jest strasznie cięty na płeć piękną.
- To wielka strata, zwłaszcza dla płci pięknej - zaśmiałem się.
- Ale za to wielki spokój dla mnie - powiedział Roger - Serena jednak lekko przesadza sugerując, że jestem cięty na płeć piękną. Ja po prostu nie chcę więcej dopuścić do tego, aby jakakolwiek kobieta mnie owinęła sobie wokół palca i tyle. No, a młodsze siostry potrafią swoje starsze rodzeństwo bardzo mocno sobie podporządkować.
- A skąd ty to wiesz? - spytała Serena.
- Przykład Rogera oraz jego żony mówi sam za siebie - odpowiedział wesoło Arthur - Bo gdyby było inaczej, to żona Rogera nauczyłaby siostrę moresu i nie byłoby więcej z nią problemu.
- To dość daleko idące wnioski, zwłaszcza, że Ellie... - zacząłem mówić i nagle przerwałem swoją wypowiedź widząc coś, co mnie przeraziło.
Tym czymś był osiodłany koń, ale bez jeźdźca, gnający prędko przed siebie i to w pełnym galopie.
- Przecież to koń, na którym Ellie lubi jeździć po okolicy - zauważyłem przerażony - Co on robi tutaj i to jeszcze sam?
- Chyba nie sądzisz, że...? - powiedziała Serena i zamilkła w pół słowa, jakby bała się dokończyć swoją myśl.
Nie chciałem słuchać dalszego ciągu tych słów, więc prędko pognałem przed siebie w stronę miejsca, z którego wybiegł, a moi przyjaciele pobiegli za mną. Nie musieliśmy biec zbyt daleko, bo dość prędko znaleźliśmy to, co spodziewaliśmy się znaleźć - leżącą na ziemi nieprzytomną Ellie.
- O nie! - jęknąłem i podbiegłem do niej.
Padłem na ziemię i zaraz zacząłem ją klepać po policzkach, wołając z przerażeniem:
- Ellie, proszę, obudź się! Ellie! Co się stało?! Ellie!
Arthur sprawdził mojej żonie puls i przystawił jej lusterko do ust, ale wynik tego wszystkiego nie był zadowalający. Wręcz przeciwnie.
- Nie żyje - powiedział przyszły patolog.
- O nie! - jęknęła przerażona Serena, zasłaniając sobie usta dłonią.
Buneary zapiszczała i Pikachu przytulił ją czule do siebie. Ja zaś dziko przytuliłem głowę żony do swego serca i zacząłem tak mocno płakać, że aż krztusiłem się swoimi łzami.

***


Prędko wezwaliśmy policję oraz pogotowie, nie ruszając się przy tym z miejsca, aby od razu złożyć zeznania. Jak się okazało dobrze zrobiliśmy, bo od razu po przybyciu policjanci zaczęli nas przesłuchiwać w tej sprawie. Niestety, bardzo niewiele mogliśmy im powiedzieć, bo przecież nie byliśmy świadkami wypadku, o ile oczywiście to był wypadek, bo Ash i Serena mieli ku temu poważne wątpliwości.
- Biorąc pod uwagę wszystkie dotychczasowe wydarzenie raczej trzeba się liczyć z tym, że to mógł nie być wypadek - powiedział Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - poparł go Pikachu.
Trudno mi było się z tym nie zgodzić, bo przecież rzeczywiście taka możliwość istniała, zwłaszcza w sytuacji takiej jak moja.
- Co pan o tym sądzi? - zapytał Arthur patologa.
- Wygląda to na zwykły wypadek i rozbicie głowy o kamień podczas upadku z konia - odparł na to lekarz - Takie rzeczy się tutaj zdarzają, choć jak dotąd taki upadek nie kończył się śmiercią.
- Czyli co? Ludzie często tutaj spadali z koni? - spytała Serena.
- Pewnie, że spadali - odpowiedział lekarz, powoli podnosząc się znad zwłok - Zdarzało się i to już nieraz, że konie z pobliskiej stadniny potrafiły kogoś ponieść i zrzucić, choć to były raczej rzadkie przypadki i kilka z nich bardzo szybko zatuszowano, aby nie robić właścicielowi stadniny kłopotów. Właściciel płacił odszkodowanie i ofiary siedziały cicho.
- To ciekawe - powiedziałem zainteresowany - A więc to możliwe, aby właściciel tej stadniny odpowiadał za śmierć mojej żony?
- To jeszcze się ustali - rzucił jeden z policjantów, którym był inspektor z pobliskiego posterunku - Póki co jeszcze za to ręczyć nie mogę.
- Na pewno sekcja coś wykaże - powiedział Arthur.
- A po co sekcja? Przecież widać bardzo wyraźnie, że śmierć nastąpiła na wskutek upadku z konia - odpowiedział patolog.
Arthur sprawiał wrażenie oburzonego takim właśnie podejściem do tej sprawy.
- Jak to?! - zawołał ze złością - Przecież trzeba zrobić sekcję zwłok! Trzeba dokładnie sprawdzić, co jest przyczyną śmierci!
- Przecież wiemy, co jest przyczyną - rzucił z ironią w głosie lekarz - Po co jeszcze to weryfikować? Trzeba się skupić na sprawdzeniu, czy to był wypadek, czy też może ktoś tego konia spłoszył celowo.
- Nie zaszkodzi jednak dobrze sprawdzić ciało.
- Nie zaszkodzi też i to, aby młodzi ludzie okazywali więcej szacunku starszym.
Arthur zacisnął pięść ze złości i powiedział:
- Uczono mnie w szkole medycznej, że ciało zawsze trzeba badać, aby zyskać całkowitą pewność w sprawie przyczyny zgonu.
- A mnie uczono, że kiedy starszy wiekiem coś ci mówi, to trzeba to uszanować, młody człowiek - rzucił złośliwie patolog.
- To zaściankowe podejście. Tam, skąd ja pochodzę, na szacunek trzeba sobie zawsze zasłużyć i wiek tutaj nie ma nic do rzeczy.
- A tam, skąd ja pochodzę jest tak, że kiedy patolog coś powie, to się to szanuje jego zdanie.
- I co? Ilu zabójców już wam przez to uciekło?
- Ty bezczelny szczeniaku! - patolog był wręcz oburzony - Jak ja ci tu zaraz...!
- Dosyć tego! - wrzasnął wściekle inspektor - Ja tutaj dowodzę i to ja będę decydował, co robimy, a czego nie!
- Bardzo przepraszam, panie inspektorze - rzekł przepraszająco patolog i spojrzał ze złością w kierunku Arthura.
- Trzeba przesłuchać właścicieli tej stadniny - powiedział inspektor - I przy okazji sprawdzić tego konia, czy jest na coś chory i czy już wcześniej sprawiał jakieś problemy.
- I oczywiście odprowadzić go do właściciela - dodała Serena, lekko się przy tym uśmiechając.
- O tak! To też - potwierdził inspektor.
Ja zaś przypomniałem sobie, że przecież Leslie wciąż jest w stadninie, gdzie pobierała lekcje jazdy konnej. Trzeba było ją odebrać i przekazać jej tę straszną nowinę.
- Nie wiem tylko, jak ja jej to powiem - powiedziałem ponuro.
Los oszczędził mi jednak tego bardzo bolesnego doświadczenia i ktoś inny wziął na swoje barki tę odpowiedzialność. A wyglądało to tak:
Gdy udaliśmy się do stadniny, aby przesłuchać jej właściciela, to Leslie była pierwszą osobą, która wyszła nam naprzeciw i widząc mnie szybko do nas podbiegła, wołając:
- No, jesteście nareszcie! Już myślałam, że zapomnieliście, że istnieję. Zaraz, a gdzie jest Ellie? Ciągle jeszcze jeździ?
Wtem dostrzegła konia siostry i nasze ponure miny. Powoli zaczęło do niej docierać to, co oczywiste.
- Roger, co się tutaj dzieje? - zapytała mnie przerażona - Co tu robi ten koń? I dlaczego jest sam, bez niej? A gdzie jest Ellie? Chyba nic się jej nie stało, prawda?
Jedno spojrzenie na nasze zasmucone twarzy dało jej do zrozumienia, co się stało. Wtedy przerażona zasłoniła sobie usta dłonią i jęknęła:
- Nie! To przecież niemożliwe! To nieprawda! Błagam, powiedzcie mi, że to nieprawda!
- Przykro mi, ale to niestety jest prawda - powiedział inspektor bardzo ponurym tonem - Twoja siostra nie żyje.
- Spadła z konia i uderzyła się głową o kamień - dodał patolog.
Leslie przerażona znowu zasłoniła sobie usta dłonią.
- O nie! Tylko nie to! Roger, powiedz mi, że to nieprawda! Proszę cię, powiedz mi, że to nieprawda!
Po tych słowach podbiegła do mnie, złapała mnie za ręce i zawołała:
- No co tak stoisz?! Powiedz mi, że to nieprawda! Powiedz, że to jest kłamstwo! Że ona żyje! No powiedz mi to! Powiedz mi to, Roger! Powiedz mi to! Powiedz mi! Powiedz! Powiedz! Powiedz!
Ostatnie słowa wręcz wykrzyczała, okładając jednocześnie pięściami mój tors i płacząc z rozpaczą. Przygnębiony nie wiedziałem, co mam zrobić i w jaki sposób podnieść ich na duchu, ale ostatecznie Serena mnie od tego wybawiła, odciągając Leslie i czule ją do siebie przytulając.
- Musimy przesłuchać właściciela tej stadniny - powiedział inspektor - Chcemy wiedzieć, czy ten koń, na którym jeździła denatka bywał narowisty i zrzucał jeźdźców.
- Pytacie o Blancę? - spytała zdziwiona Leslie - Przecież ona zawsze była spokojna. Nigdy nikogo z siebie nie zrzuciła.
- Skąd to wiesz? Jeździłaś na niej? - zapytał inspektor.
- Parę razy, ale najwięcej jeździła na niej Ellie - odpowiedziała Leslie - Często brała ją na krótkie wycieczki po okolicy, ale zawsze wracała cała i zdrowa.
- Tym razem nie wróciła - powiedział patolog - Ciekawe więc, co się stało? Podejrzewam, że Blanca zrzuciła twoją siostrę z grzbietu i to dlatego ona nie żyje. Ale dlaczego to zrobiła? Czemu ją z siebie zrzuciła, skoro jak twierdzisz jeszcze nigdy tego nie zrobiła?
- A może Blanca przestraszyła się czegoś? Jakiegoś węża albo psa? - zasugerowała Leslie.
- A może ktoś ją celowo spłoszył? - powiedziałem na głos swoje myśli.
Wszyscy spojrzeli na mnie z uwagą. Widać to, co powiedziałem bardzo ich zainteresowało.
- Co ma pan na myśli? - zapytał inspektor.
- Jest taki gość, który obecnie siedzi za narkotyki, a ja i moja żona się do tego znacznie przyczyniliśmy. Podejrzewam, że już od paru ładnych dni ludzie opłacani przez niego nas prześladują i teraz zabili Ellie.
Policjantów zaciekawiło to, co powiedziałem i chcieli się dowiedzieć czegoś więcej, dlatego im opowiedziałem i o wszystkim, co ostatnio miało miejsce w Drozdowym Gnieździe. Inspektor z ogromną uwagą słuchał tych wszystkich rewelacji, a po ich wysłuchaniu powiedział:
- Zbadamy ten trop, choć prawdę mówiąc to wszystko nie do końca do siebie pasuje. Ostatecznie wszystkie te dotychczasowe ataki (jeśli można je tak nazwać) trochę mi wyglądają jak szczeniackie wybryki mające na celu wypędzenie państwa z waszego domu. To zaś, co dzisiaj się stało wygląda jak bezpośredni atak na wasze osoby. Sądzę więc, że sprawa śmierci pana żony nie wiąże się w żaden sposób z tymi żałosnymi próbami wystraszenia państwa z waszego domu. Ale wszystko sprawdzimy. Na razie trzeba się przyjrzeć tej stadninie i koniom, które się tu znajdują. I oczywiście zbadać tę klaczkę, która zrzuciła z siebie pańską żonę. Musimy też przesłuchać tę całą Gudulę. Być może jest w jakiś sposób w to wszystko zamieszana.
- Z całą pewnością jest w to zamieszana - powiedziałem.
- Możliwe, ale wszystko sprawdzimy po kolei - rzekł inspektor.


C.D.N

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...