wtorek, 27 lutego 2018

Przygoda 110 cz. V

Przygoda CX

Eliot Ash i Nietykalni cz. V


Pamiętniki Sereny c.d:
Ponieważ sprawa z Bonnie wydawała się nam co najmniej niepokojąca, zwłaszcza biorąc pod uwagę przygodę Clemonta z czasów pewnych dość feralnych Walentynek, to poszliśmy do pana Meyera i opowiedzieliśmy mu o wszystkim. Mężczyzna wysłuchał nas uważnie, ale zaproponował, abyśmy nie mieszali się do tej sprawy.
- Jestem zdania, że każdy człowiek powinien uczyć się na własnych błędach - powiedział mężczyzna - Skoro więc moja kochana córeczka chce eksperymentować z magią wywołującą uczucia, to cóż... Niech postępuje tak, jak uzna za słuszne. Zobaczymy, jak na tym wyjdzie. A jeśli się sparzy, to bardziej doceni nasze rady.
Było bardzo dużo słuszności w tych słowach, dlatego postanowiliśmy postąpić tak, jak mężczyzna nam poradził. Oczywiście byliśmy nieco tym wszystkim zaniepokojeni, zwłaszcza, iż bardzo dobrze pamiętaliśmy, co się stało, kiedy to Clemont bawił się podobną magią, ale cóż... Przyznaliśmy słuszność panu Meyerowi i postanowiliśmy nie ingerować w tę sprawę. Niech Bonnie sama zrozumie, że takie zabawy mogą się fatalnie skończyć dla tego, kto nie umie naturalnie zdobyć czyjegoś uczucia i woli chodzić na skróty, a chodzenie na skróty w sprawach uczuć jest godne pożałowania i prawie zawsze kończy się fatalnie. Tym razem też tak miało być.
Tak czy inaczej daliśmy Bonnie wolną rękę, ale miałam pewne obawy, że to wszystko może się skończyć fatalnie. Ash posiadał w tej sprawie nieco więcej optymizmu, bo choć podejrzewał, że to się może skończyć fatalnie, to pomimo tego był również zdania, iż raczej pomysł Bonnie obróci się przeciwko niej w sposób naprawdę zabawny, a w każdym razie miał on taką nadzieję.
- Spokojnie, przecież co się może tragicznego stać? - mówił do mnie, gdy zostaliśmy przez chwilę sami - Ostatecznie przygoda Clemonta z tym eliksirem miłosnym była po prostu zabawna i skończyła się ona w sposób bardzo dowcipny.
- Tak, ale nie dla Clemonta, który o mały włos nie stracił szansy na miłość Dawn - zauważyłam - Ale my przecież nie wiemy, co się znajduje w tym flakonie. Bonnie twierdziła, że to perfumy, lecz jaką mamy pewność, iż powiedziała prawdę? A jeżeli nawet ją powiedziała, to co takiego mają te perfumy wywołać? No i jakie będą tego skutki? Może powinniśmy ostrzec Maxa?
- Spokojnie, Sereno - Ash uśmiechnął się do mnie czule - Pan Meyer powiedział nam wyraźnie, co powinniśmy zrobić i tak właśnie postąpmy. A co do Maxa, to ja uważam, iż on i Bonnie pasują do siebie idealnie, a ich zabawa w udawanie, że jest inaczej powoli mnie już nudzi.
- I co? Ta intryga Bonnie ma przerwać tę idiotyczną zabawę?
- Bardzo możliwe, że ją przerwie.
- Tak albo namiesza jeszcze bardziej między nimi.
- Być może, ale ostatecznie pan Meyer ma więcej doświadczenia niż my w tych sprawach i wie lepiej niż my, co w takiej sprawie robić. Poza tym poprosiliśmy go o radę, on jej nam udzielił, więc posłuchajmy jej.
- Może masz rację - stwierdziłam, chociaż nie byłam pewna tego, co mówię - Ale tak czy inaczej mam poważne obawy.
Chwilę później do sali, w której staliśmy ja i Ash, wszedł pan Meyer wraz z Bonnie, panią Cheerful oraz Dawn pchającą wózek z Clemontem.
- O! Jesteście! - zawołała wesoło ciocia Asha - Bardzo mnie to cieszy. Właśnie mówiłam panu Meyerowi, że raczej jutro nie będą mogła asystować jego synowi w ćwiczeniach.
- Dlaczego? - spytałam zdumiona - Czy coś się stało?
- Ależ skąd! Chodzi o to, że już jutro są Walentynki i bardzo chcę je spędzić z moim kochanym mężem. Zwłaszcza, iż wieczorem jest zabawa z okazji Walentynek w miejscowym klubie.
- Poważnie? - zapytałam zaintrygowana - Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej. Kupiłabym bilety na tę zabawę, bo zakładam, iż trzeba je mieć, aby wziąć w niej udział.
- Owszem, ale spokojnie. Biletami nie musicie się przejmować.
To mówiąc pani Cheerful wyciągnęła z kieszeni dwa bilety i z wielkim uśmiechem na twarzy podała je mnie i Ashowi.
- Pomyślałam, że będziecie zainteresowani udziałem w tej zabawie, więc byłam na tyle bezczelna, iż kupiłam je dla was. Jeśli posunęłam się za daleko, to przepraszam.
Byłam po prostu zachwycona. Popatrzyłam więc wzruszona na panią Cheerful i powiedziałam:
- Proszę pani... To jest naprawdę... To naprawdę... Dziękuję pani!
- Ale nie musiałaś, ciociu - dodał Ash również bardzo wzruszony.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczeli wesoło Pikachu i Buneary.
- Musiałam, ponieważ wiedziałam, że jesteście zbyt zajęci pomaganiem przyjacielowi, aby myśleć o tym wszystkim. A ja pomyślałam sobie, że wam pomogę. Choć tak mogę się wam odwdzięczyć za to, co dla nas zrobiliście. To oczywiście nic w porównaniu z tym, ile wam zawdzięczam, ale co mogę, to robię.
- Jesteś kochana, ciociu - powiedział radośnie Ash - A Mallow, Lana i Lillie też idą na tę zabawę?
- Chyba tak, chociaż nie mam całkowitej pewności. Nie rozmawiały o tym ze mną.


Uśmiechnęłam się delikatnie już rozumiejąc, dlaczego to dziewczyny ostatnio były takie małomówne i po powrocie ze szkoły zwykle jadły obiad i zamykały się w swoich pokojach, gdzie długo się naradzały między sobą lub z kimś innym przez telefon. Po prostu we własnym gronie planowały one wybrać najlepsze kreacje na zabawę, jednak wolały to omówić w trójkę, bez naszej ingerencji. Trochę mnie to zasmuciło, bo ostatecznie przecież byłam ich przyjaciółką i mogły mi powiedzieć, ale widocznie były tak podniecenie perspektywą tej zabawy, że nie umiały one myśleć o takim drobiazgu jak przekazanie mi informacji o zabawie i o tym, co na siebie założą.
- A niech mnie! To ja muszę szybko zdobyć jakąś kreację na zabawę! - zawołałam przerażona - Przecież ja nie mam tu przy sobie żadnej sukienki wieczorowej.
- Spokojnie. Możemy skoczyć do domu po naszej stroje wieczorowe i po sprawie - powiedział Ash.
- Wiesz... To dobry pomysł, ale z drugiej strony lepiej będzie kupić coś miejscowego. Zawsze mniej się będziemy wyróżniać z pośród tłumu. Poza tym chętnie kupię sobie jakąś sukienkę z tych okolic. Nie wiem, czy wiesz, Ash, ale ładnych sukienek nigdy nie za wiele.
- Czyżby? - zaśmiał się mój luby.
- Zgadzam się z nią całkowicie - powiedziała Dawn i wzięła na ręce Buneary - Wobec tego i ja muszę się przygotować. I znaleźć ładną kreację dla mojej małej Buneary. W końcu, jak ma tańczyć z Pikachu na zabawie, to musi wyglądać szałowo.
Jej Pokemonka zapiszczała i zarumieniła się słodko, a ja zaśmiałam się lekko.
- Szkoda, że ja nie mogę iść z tobą na tę zabawę - powiedział Clemont - Ale mam nadzieję, iż chociaż mi opowiesz, jak tam było.
- Jak to? - zdziwiła się Dawn i spojrzała na niego uważnie - Jak to nie możesz? Oczywiście, że możesz iść na tę zabawę. Możesz i pójdziesz.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz, co? - spytał załamanym tonem nasz wynalazca - Jeszcze nie mogę ustać na własnych siłach, a jak już, to tylko o kulach. Niby jak mam tańczyć?
- Nie musimy tańczyć.
- Ale ja bym chciał z tobą zatańczyć. Ty też pewnie byś tego chciała.
- Więc zatańczymy razem.
- Niby jak ty to sobie wyobrażasz?
- W bardzo prosty sposób - odpowiedziała mu Dawn, po czym usiadła ukochanemu na kolanach i objęła go za szyję - Ty będziesz ruszał kołami wózka tak, abyśmy kręcili się choć trochę po sali.
- I co? To ma być taniec?
- Lepszy taki, jak żaden. A jak już całkowicie wyzdrowiejesz, to wtedy będziemy mogli zatańczyć tak, jak kiedyś. A póki co zadowolę się tym, co możesz mi dać.
Clemont miał pewne wątpliwości w tej sprawie, ale i tak moja przyszła szwagierka była pewna, iż mimo chwilowego kalectwa swego ukochanego oboje mogą się doskonale bawić podczas jutrzejszej zabawy. Patrzyłam na tę scenę wzruszona, podobnie jak Ash i pozostali.
- Wiesz, mój synu, trafiła ci się naprawdę wspaniała dziewczyna - rzekł bardzo wzruszonym głosem pan Meyer - Myślę, że powinieneś spróbować jej posłuchać, naprawdę.
To mówiąc położył mu dłoń na ramieniu i dodał:
- Mam nadzieję, że Dawn się tobą należycie zajmie, bo ja będę musiał jutro wrócić do Alabastii.
- No tak, Walentynki - zachichotał Ash - Musi pan odwiedzić moją mamę i spędzić z nią czas.
- Oczywiście - pokiwał głową mężczyzna - Nie wyobrażam sobie innej opcji w tej sprawie. Poza tym Święto Zakochanych powinno się spędzać z bliską sobie osobą, którą kochamy, a najlepiej jeszcze z taką, którą nie tylko kochamy, ale prócz tego chcemy też z nią spędzić resztę życia. A ja kocham twoją mamę, Ash.
- A moja mama kocha pana, jestem tego pewien - odparł Ash z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Miło mi to słyszeć. Ale wiesz co? Mam prośbę. Być może będzie mi dane poślubić twoją mamę. A jeśli tak, to byłoby mi wtedy miło, gdybyś tak mówił do mnie po imieniu, a nie „proszę pana“.
- Jeśli moja mama pana przyjmie, wtedy z największą przyjemnością przejdę z panem na „ty“ - uśmiechnął się Ash - A więc mam rozumieć, że chce się pan oświadczyć mojej mamie?
Mężczyzna zachichotał wesoło, gdy to usłyszał.
- Widzę, że nic się przed tobą nie ukryje. Tak, właśnie to zamierzam zrobić. Nie wiem tylko, czy ona mnie zechce.
Oczywiście wszyscy złożyliśmy mu wielkie gratulacje z tej okazji. Pan Meyer przyjął je z radością, ale prosił, abyśmy z gratulacjami jeszcze się wstrzymali do czasu, aż będzie wiedział coś pewnego w sprawie pani Delii. Na razie wolał nie zapeszyć.
- Panie kochany, tylko bez takiego gadania - zaśmiała się wesoło pani Cheerful - Zapeszyć może jedynie człowiek, który nie ma wiary w siebie ani żadnego widoku na zwycięstwo, a pan ma wiarę i ma widok na wygraną, a przynajmniej tak wnioskuję z tego, co mi opowiadał Ash.
- Podzielam to zdanie - powiedziała Dawn.
- Ja również - zgodził się z nią jej brat.
- Miło mi, ale wolę nie uważać sprawy za wygranej, dopóki ta wygrana nie nastąpi - uśmiechnął się pan Meyer - Inaczej spocząłbym na laurach, a na to sobie nie mogę pozwolić.

***


- Aż nie mogę w to uwierzyć, że umknął naszej uwadze fakt, iż ma się odbyć zabawa walentynkowa na Melemele - powiedziałam, kiedy poszłam z Ashem i Pikachu na zakupy - To jest dość niezwykłe, nie sądzisz?
- Moim zdaniem nie ma w tym nic niezwykłego - uśmiechnął się do mnie Ash - Oboje jesteśmy tak bardzo zajęci pomaganiem Clemontowi, że nie myślimy o niczym innym.
- W sumie racja. To brzmi całkiem logicznie - zgodziłam się z nim - Ale że Dawn umknął taki fakt? Przecież ona uwielbia zabawy!
- Moja siostra jest tym bardziej zajęta opieką nad swoim chłopakiem i prawie nie opuszcza uzdrowiska mojej cioci - powiedział na to Ash - A tam mało kto mówi o zabawach na mieście.
- Jak ty umiesz wszystko doskonale wyjaśnić - zaśmiałam się.
- Jestem detektywem. Wyjaśnianie niewyjaśnionych spraw to jest moja specjalność - uśmiechnął się do mnie delikatnie mój ukochany.
- Tak? To może wyjaśnisz mi, gdzie teraz może podziewać się Bonnie? Odkąd zobaczyliśmy ją z tym flakonem zniknęła i nigdzie jej nie widać.
- Pewnie wypróbowuje swoje sztuczki na Maxie.
- Tak myślisz?
- Bardzo możliwe. Zwłaszcza, że widzę to na własne oczy - Ash nagle wskazał palcem na widok przed nami.
Spojrzałam we wskazanym przez niego kierunku i zauważyłam, jak ze sklepu, do którego właśnie zmierzaliśmy, wychodzą Max i Bonnie. Oboje byli w doskonałych humorach, a chłopak niósł siatki z zakupami, do tego mając na twarzy uśmiech zadowolenia, co bardzo mi do niego nie pasowało, ponieważ Max nie cierpi zakupów, a dźwigania siatek to już tym bardziej. Więc skąd nagle na jego twarzy błogi uśmiech z tego powodu?
- Ash... Czy ty widzisz to samo, co ja? - spytałam zdumiona.
- Owszem, Sereno. Widzę - odpowiedział mi Ash, który również był w niezłym szoku - Coś mi mówi, że magia Bonnie wkroczyła do akcji.
- Sądzisz, że już użyła tych swoich perfum?
- Z pewnością. Zresztą łatwo możemy to sprawdzić.
Podeszliśmy do tej uroczej, młodej parki, która uśmiechnęła się bardzo zadowolona na nasz widok, przy czym jednak Max zrobił to w sposób taki trochę sztuczny i nienaturalny.
- Ash! Serena! - zaśmiała się wesoło i beztrosko Bonnie - Dobrze, że was widzimy! Wiecie o jutrzejszej zabawie walentynkowej?
- Właśnie z tej okazji idziemy na zakupy do tego oto sklepu, z którego właśnie wyszliście - powiedziałam.
- Poważnie? No, to mi wiele wyjaśnia - uśmiechnęła się dziewczynka bardzo zadowolona - A my z Maxem już jesteśmy po zakupach. Prawda, Maxiu?
- Oj tak, już po zakupach - odpowiedział Max takim trochę dziwnym, jakby nienaturalnym tonem.
Poczułam lekkie ciarki na ciele. Zbyt dobrze znałam ten ton. To był ton osoby będącej w transie, która nie kontroluje tego, co robi. Już ja dobrze wiedziałam, co to oznacza. Bonnie musiała za pomocą tych swoich perfum zahipnotyzować Max i sprawić, że ten robił wszystko, co ona mu kazała. Mała spryciula i intrygantka. Że też takie pomysły przychodzą jej do głowy.
- Bonnie... Max normalnie nie lubi zakupów - powiedziałam - Możesz mi więc wyjaśnić, czemu teraz nagle je lubi?
- Widocznie dojrzał do pewnych spraw - zaśmiała się ta mała przechera - Prawda, Maxiu?
Chłopak pokiwał delikatnie głową i odparł:
- Bonnie bardzo mnie o to prosiła. Nie mogłem jej odmówić.
- Tak, zauważyłem - rzucił złośliwie Ash - Bonnie widocznie umie w odpowiedni sposób prosić, prawda?
- Pika-pika-chu! - zapiszczał złośliwym tonem Pikachu.
Panna Meyer zarumieniła się lekko i rzuciła:
- Owszem, umiem prosić, kiedy chcę.
Po tych słowach wyjęła ze swej torby flakon perfum i psiknęła z niego na swoją szyję - raz na lewą, a drugi raz na prawą stronę.
- Bonnie... Możemy porozmawiać przez chwilę? - zapytałam.
Dziewczynka zmieszała się, najwidoczniej wyczuwając w moim tonie złość i podejrzliwość, więc zawołała:
- Wiecie... Mamy jeszcze sporo spraw na głowie, więc musimy lecieć. Trzymajcie się, kochani!
To mówiąc dziewczynka złapała mocno Maxa za rękę i pobiegła z nim do miejsca, z którego właśnie przyszliśmy.
- No, to już wiemy, jak to działa - powiedziałam do Asha - Bonnie się tym psika, a potem Max wariuje na jej punkcie i robi wszystko, co tylko ona zechce.
- Tak... Swoją drogą niezła z niej spryciara - zaśmiał się mój luby - Ma niecałe dwanaście lat i już takie intrygi umie uknuć.
- Co chcesz? To mała kobieta - stwierdziłam dowcipnie - Kobiety są zawsze zdolne do cwanych sztuczek, aby usidlić mężczyznę. Od małego to potrafią.
- Doprawdy? Ty także?
Zarumieniłam się lekko i zachichotałam zalotnie.
- Być może... W końcu od samego początku mnie uwielbiałeś.
- A ty uwielbiałaś mnie.
- To prawda. Ale szkoda mi Maxa. Nie chcę, aby padał ofiarą intryg tej małej cwaniary.
- Spokojnie, kochanie. Spokojnie. Będzie dobrze. Jestem pewien, że ta intryga prędzej czy później obróci się przeciwko Bonnie.
- Obyś miał rację. Być może dzięki temu nauczy się czegoś i nie będzie miała więcej podobnie głupich pomysłów.
- Zostaje nam mieć taką nadzieję, skarbie.
- Pika-pika! - pisnął zaniepokojony Pikachu.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Brock został przewieziony do szpitala, gdzie lekarze podjęli się jego operacji. Natychmiast powiadomiono o wszystkim jego panią Malone, która przybyła najszybciej, jak tylko zdołała do szpitala.
- Co z nim? Czy żyje? Proszę, powiedzcie mi! Czy mój mąż żyje?! - krzyczała, gdy już znalazła się przed salą, w której operowano jej męża.
- Spokojnie, pani Malone. Tylko spokojnie - powiedział do niej jeden z lekarzy, próbując ją uspokoić - Pani mąż jest pod dobrą opieką. Lepszej być nie może.
- Czy mogę go zobaczyć?! Panie doktorze! Czy mogę go zobaczyć?
- Teraz to niemożliwe, operują go - odparł na to lekarz - Ale spokojnie. Jestem pewien, że wyjdzie z tego. A teraz przepraszam, muszę wracać do moich obowiązków.
Po tych słowach odszedł, a Misty spojrzała na siedzących przed salą operacyjną przyjaciół męża, czyli Asha, Gary’ego, Maxa i Bonnie.
- Ty... To wszystko przez ciebie! - krzyknęła kobieta, podbiegając do Asha i wymachując wściekle pięściami - To wszystko przez te twoje szalone pomysły! Zachciało ci się walczyć o sprawiedliwość w tym głupim mieście! Zachciało ci się bawić w jakiegoś idiotycznego krzyżowca i proszę! Zobacz, do czego doprowadziłeś! Jeden z twoich przyjaciół nie żyje, a mój biedny mąż walczy o życie! Przez ciebie! Przez ciebie!
To mówiąc uderzała pięściami o tors Asha, ale z każdym ciosem robiła to coraz wolniej i coraz słabiej, a Eliot mocno przytulił kobietę do siebie, mówiąc:
- Spokojnie, Misty. Tylko spokojnie. Brock nie umarł. Nie umarł i nie umrze. Zobaczysz, moja droga. Jeszcze nieraz doprowadzi cię on do złości swoim zachowaniem. Jeszcze niejedną sprzeczkę małżeńską odbędziecie we dwoje.
- Tak się o niego martwię - powiedziała załamanym, ale już o wiele spokojniejszym głosem Misty - Tak się o niego boję. Ash... Czy jest jakaś szansa na to, iż on wyjdzie z tego?
- Oczywiście, że jest i to wielka - odpowiedział jej z uśmiechem na twarzy Ness - Miał kamizelkę kuloodporną i większość kula utkwiła w niej, tylko kilka przeszły na wylot, jednak lekarze są pełni pozytywnych myśli. Należy więc mieć nadzieję.
- Tak, należy mieć nadzieję - odparła załamanym głosem Misty, po czym wyswobodziła się ona z objęć Asha i podeszła do drzwi sali, w której operowano jej męża - Brock... Musisz żyć... Ty musisz żyć. Proszę, jeżeli wyzdrowiejesz, to obiecuję... Już nigdy więcej nie będę się na ciebie o nic złościć. Nie będziemy już mieli więcej żadnych sprzeczek. Tylko proszę, nie opuszczaj mnie.
Chwilę później do sali wbiegły Serena z Alexą. Ta pierwsza rzuciła się na szyję Ashowi i mocno się do niego przytuliła.
- Słyszałam o strzelaninie... Boże, jak to dobrze, że nic ci nie jest! Ale słyszałam, że kogoś postrzelono! Kogo?
- Brocka, ale spokojnie. Lekarze są dobrej myśli.
- Dzięki Bogu... Po śmierci Iris i Cilana mam jak najgorsze przeczucia - powiedziała Serena.
- Czy wiadomo już, kto strzelał do Brocka? - zapytała Alexa.
- No oczywiście, że wiadomo. Cyngle Giovanniego - odpowiedział jej Ash, zaciskając ze złości pięść - Ale pożałują tego jeszcze, możesz być pewna. Jak tylko dorwę tego bydlaka, który pociągnął za spust, to pożałuje on, że się urodził.
- Jakby co, widzieliśmy jego gębę - powiedział Max - Z łatwością go rozpoznamy i możemy zeznawać w sądzie.
- Właśnie! Nie damy się! - zawołała Bonnie.
Alexa spojrzała na dziewczynkę z uśmiechem pełnym politowania.
- To bardzo szlachetne z twojej strony, jednak coś mi mówi, że słowa dwójki dzieci nie będą niepodważalnym dowodem w procesie przeciwko ludziom Giovanniego. Poza tym już dość długo się z nimi bawimy i to jest nasz błąd. Brock miał rację, z nimi nie ma się co cackać. Trzeba się za nich brać i to porządnie.
- Dokładnie - powiedział Ash - Ale lepiej pomówmy o tym w innym miejscu.
- Racja. Tutaj ściany mogą mieć uszy - rzekła Serena, rozglądając się niepewnie dookoła - A przy okazji mam wieści od Dawn. Clemont wraca do zdrowia i niedługo będzie mógł wyjść ze szpitala.
- Chociaż tyle dobrego - odpowiedział jej smutno Ness - Ale nie zdąży na akcję, jaką sobie zaplanowaliśmy.
- Jaką akcję? - spytała zaintrygowana Serena.
- Lepiej stąd wyjdźmy, zanim ci to powiem - odparł Ash i spojrzał na Maxa i Bonnie - Wy też stąd chodźcie. Nic tu po was. Będziecie mi bardziej potrzebni na ulicy. Muszę mieć dobrych zwiadowców.
- Spokojnie, nasi zwiadowcy czuwają - rzekł Max - Obstawili dworzec w Wertanii i czekają. Dadzą nam znać, jeśli zauważą ludzi Giovanniego.
- A rozpoznają ich chociaż? - zapytała Alexa.
Bonnie uśmiechnęła się ironicznie.
- No oczywiście, że rozpoznają. Znają ich zbyt dobrze, aby mogli ich pomylić z kimś innym.

***


Na szczęście w planach bandytów nic nie uległo zmianie i wieczorem główny księgowy Ala Giovanniego miał zostać przewieziony pociągiem do Alabastii, a stamtąd do innego miejsca. Surge osobiście miał asystować w tej akcji, aby dopilnować, że nic złego się nie stanie. Co prawda wierzył on Zagerowi, iż ten nic nie powiedział Brockowi, ale wolał dmuchać na zimne. Planów wywiezienia księgowego nie zmienił przede wszystkim dlatego, że nie miał kontaktu z wypoczywającym gdzieś na prowincji Giovannim, a bez niego wolał nie podejmować tak poważnej decyzji jak zmiana już od dawna ustalonego planu. Prócz tego nie zrobił tego z jeszcze jednej przyczyny - uznał, iż Nietykalni właśnie na to liczą. Będą czekać na niego w dzień, w południe i po południu, męcząc się i tracąc przy tym czas oraz orientację, a tymczasem on zabierze go spokojnie do Alabastii zgodnie z planem i bez trudu przemknie się przed ich nosem. Był zdania, że czego jak czego, ale tego grupa Eliota Asha się wcale nie spodziewa. Mimo wszystko był jednak przygotowany na każdą ewentualność, więc miał broń w pogotowiu i jego ludzie także.
Tymczasem Ash sprawdził dokładnie, o której godzinie i na którym peronie odjeżdża ostatni pociąg do Alabastii. Dla pewności Max i Bonnie ze swoim wywiadem pilnowali dworca w dzień i w nocy, aby mieć pewność, iż nic się w sprawie wyjazdu księgowego nie zmieniło. Gdy zaś nadeszła pora akcji, Ash wsiadł do samochodu z Garym i Sereną, po czym cała trójka pojechała na dworzec. Co prawda Eliot nie chciał brać ukochanej ze sobą, ale ta uparła się, aby im towarzyszyć.
- Będę cię kamuflować - powiedziała - A w razie czego, to będziemy udawać parę na randce i nie zwrócimy na siebie takiej uwagi.
- Zgadzam się - rzekł Gary - Ona ma rację. Lepiej będzie, jeżeli ona pojedzie z nami. Swoją drogą i mnie by się przydał ktoś taki, kto by mnie kamuflował. I chyba nawet wiem, kto to może być.
Po drodze przyjaciele zatrzymali się w domu Gary’ego, skąd zabrali jego narzeczoną May. Dziewczyna nie znała co prawda szczegółów akcji swego ukochana, ale wiedziała, iż jej luby należy do grupy Nietykalnych i uważała to za wielki zaszczyt, jak również powód do dumy. Bardzo chciała być świadkiem jakieś akcji Stone’a i ten postanowił teraz spełnić jej prośbę, chociaż wiedział, iż to może być spore ryzyko, jednak dziewczyna u jego boku mogła go kamuflować i to tak łatwo, jak Serena Asha. Obaj panowie jednak postawili pewien warunek.
- Kiedy wam powiemy, abyście się wycofały i schowały, to macie to zrobić i nie zadawać żadnych pytań - rzekł Stone.
- A przede wszystkim nie mieszać się do walki bez względu na to, jakby nie była ona groźna - dodał Ash.
- Spokojnie, przyjacielu - odpowiedziała May - Mój ojciec jest gliną i wiem doskonale, jak poważna to sprawa. A przy okazji nieźle też władam bronią, więc jakby co służę pomocą.
- Ja także nieźle strzelam - wtrąciła Serena - Choć wolałabym, aby nie doszło do sytuacji, w której to mój talent strzelecki zostanie wystawiony na próbę.
- Ja też bym wolał tego uniknąć - rzekł Ash - I oby naszym życzeniom stało się zadość.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu, siedzący mu właśnie na kolanach.
Dojechali na dworzec, a potem ruszyli w kierunku peronu, z którego miał odjechać pociąg do Alabastii. Gdy tam szli, to spotkali Maxa. Chłopak udawał, że idzie w przeciwnym kierunku, jednak mijając swoich przyjaciół powiedział cicho:
- Jeszcze ich nie było.
- Dziękuję - odparł cicho Ash.
Potem zgodnie z planem Gary i May, objęci mocno do siebie, poszli w innym kierunku, aby z wyższej galerii obserwować wejście na peron, z którego miał odjechać pociąg. Ash i Serena zaś z wiernym Pikachu u boku powoli weszli po schodach na górę, gdzie znajdowało się owo wejście. Dostrzegli na wyższej galerii Gary’ego wraz z May, którzy właśnie bardzo namiętnie się całowali.
- Muszę przyznać, że dobrze się maskują - powiedział Ash.
- My też chyba powinniśmy - dodała dowcipnie Serena, po czym objęła ukochanego i ucałowała go.
Ash objął ją do siebie i oddał jej pocałunek, jednocześnie też zerkając uważnie za plecy ukochanej, aby dostrzec ludzi Giovanniego. Co prawda nie znał wszystkich ludzi bandziora, jednak wiedział od Jessie i Jamesa, że główny księgowy to chodzący na tylnych łapach i mówiący ludzkim głosem Meowth, Pokemon kot. Taki ktoś zdecydowanie rzucał się w oczy, a więc pomylić go nie było można z nikim innym, chociaż dobra charakteryzacja oczywiście mogła zrobić swoje, więc wolał obserwować uważnie wszystko, co mu się wydawało podejrzane.
- Kochanie, to o której ma przyjechać twoja matka? - zapytała nagle Serena.
- Słucham? - spytał zdumiony Ash, ale już po chwili się zorientował, że słowa ukochanej to tylko część ich maskarady i zaczął ją kontynuować - Niedługo powinna się tu zjawić. Pociąg z nią powinien być lada moment.
- To dobrze, kochanie - odparła Serena, patrząc w oczy Ashowi, po czym nagle udając, iż tuli się do niego przysunęła mocno twarz do jego ucha i szepnęła: - Uważaj. Surge tu jest.
- Surge? - zapytał Ash.
- Tak... I jakiś pokurcz w prochowcu.
- Zauważyli nas?
- Nie. Nie zwracają na nas uwagi.
- Jesteś pewna, że to oni?
- Raczej tak. Zawiadowca zapowiadał już ich pociąg. Pewnie chcą do niego wsiąść w ostatniej chwili.
- Pewnie tak.


Ash nagle zobaczył za plecami Sereny jakiegoś bardzo uważnie im się przyglądającego mężczyznę. Człowiek ten miał na sobie czarny garnitur w biała prążki, a do tego szary płaszcz i kapelusz. Gdy wzrok jego i Asha się spotkał, to nagle mężczyzna sięgnął po coś do płaszcza i wyjął spod niego... pistolet. Ash przerażony jęknął, odepchnął szybko Serenę na bok, następnie zaś chwycił za rewolwer i bez dokładnego celowania strzelił w bandziora, zanim ten zdążył otworzyć ogień. Trafił go w ramię, a potem powtórnie wystrzelił też dwa razy, aż trafił w serce i przeciwnik osunął się martwy na ziemię.
Na peronie rozległ się dziki wrzask ludzi, którzy przerażeni zaczęli uciekać jak najdalej od schodów prowadzących do wejścia na peron oraz od samego peronu. Serena zaś, odepchnięta przez Asha upadła bokiem na ziemię i zauważyła, jak Surge daje znak jednemu z ludzi, który wyjmuje pistolet maszynowy i mierzy z niego w Asha właśnie dobijającego bandziora przy drzwiach. Podniosła szybko sukienkę, odsłaniając pończochy. Za jedną z nich miała mały pistolecik. Dziewczyna szybko go złapała i strzeliła do bandziora z automatem. Trafiła go lekko w ramię, dzięki czemu Ash zdążył się odwrócić i zastrzelić bandytę, zanim ten oddał serię w jego stronę.
Surge zaklął wściekle, złapał Meowtha za prawą łąpę i pobiegł z nim w kierunku drzwi peronu, ale Ash już mierzył do niego z pistoletu.
- Nie ruszaj się, Surge! To koniec!
- Tak. Koniec, ale twój, agenciaku! - warknął Surge podłym tonem.
Zza jednej z kolumn wyskoczył nagle kolejny bandzior z automatem i wymierzył w Asha. Już miał strzelić, gdy padł pojedynczy strzał z galerii na górze. To Gary wkroczył do akcji, trafiając w skroń bandytę, który upadł, pociągając ostatkiem sił za spust. Ash upadł na ziemię i przygniótł Serenę do ziemi, aby ta nie dostała żadną z kul wystrzeloną w ich stronę.
- Chodź! Ruszaj się! - wrzasnął Surge, ciągnąc za sobą przerażonego tym wszystkim Meowtha w kierunku drzwi peronu.
Ash zerwał się szybko ze swojego miejsca i skoczył w kierunku Surge, powalając go na ziemię. Obaj przeciwnicy stoczyli się po schodach na dół, a Serena zerwała się na równe nogi, łapiąc za pistolecik i mierząc z niego w głowę Meowtha.
- Ani się rusz! - powiedziała groźnie.
Księgowy zamarł z przerażenia i ani nie pomyślał o tym, aby jej nie posłuchać.
Tymczasem Ash i Surge bili się dalej zaciekle na posadzce, okładając się nawzajem pięściami. Za nimi stanął wówczas kolejny bandzior z nożem w ręku, który zamachnął się swoją bronią na Asha, będącego właśnie na górze i przygniatającego do ziemie swego przeciwnika. Od ciosu nożem w plecy agenta ocalił Pikachu, wytrącając bandziorowi broń z ręki atakiem pioruna. Bandyta nie był jednak bezbronny. Wyjął szybko rewolwer i chciał wypalić, ale strzał oddany przez May z galerii zranił go ciężko w dłoń.
Wtem przez drzwi peronu wparowało dwóch ludzi z automatami. Widząc Serenę, jeden z nich uderzył ją w twarz i odepchnął na bok, po czym wymierzył z karabinu do Asha.
- Szefie, pryskamy! - zawołał do Surge’a.
Ten widząc go uśmiechnął się zadowolony, po czym jednym sprawnym ciosem nóg odepchnął Asha od siebie i ruszył biegiem po schodach. Eliot podniósł się szybko i wymierzył w niego z pistoletu, ale zamiast strzału usłyszał tylko dźwięk pustej komory. Wystrzelał już wszystkie naboje. Dwaj ludzie Surge’a zaśmiali się podle i wymierzyli w niego oraz Pikachu swoje automaty.
Wtem właśnie przybiegł Gary z dwoma pistoletami w dłoni. Jeden z nich rzucił Ashowi, a z drugiego wymierzył w jednego z bandziorów, który widząc go otworzył do niego ogień. Stone jednak sprawnie upadł na bok, oddając jednocześnie trzy celne strzały w jego stronę. Ash zaś zdążył się uchylić przed serią drugiego bandziora, którego na krótką chwilę oszołomił Pikachu piorunem, co dało szansę Ashowi, aby zabić łajdaka.
Teraz na polu walki pozostał już tylko Surge z Meowthem, ale nie zamierzał się poddać. Szybko złapał mocno księgowego, podniósł go w górę i wymierzył w jego głowę pistolet.
- Nie ruszajcie się! - krzyknął.
- Surge, co ty wyprawiasz?! - jęknął przerażony Meowth.
- Bez żadnych numerów! - zawołał Nitti do mierzących w niego Asha i Gary’ego - Wyjdę stąd razem z księgowym i obaj spokojnie odjedziemy. Rozumiecie?! A jeżeli spróbujecie nas ścigać, to go zabiję, a wy zostaniecie z niczym!
- Błagam was! Nie pozwólcie mu na to! - jęknął przerażony Meowth - Powiem wam wszystko, co chcecie wiedzieć!
- Milcz, sierściuchu! - wrzasnął Surge, przykładając mu dalej broń do głowy.
- Powiem wam wszystko! Będę zeznawał w sądzie, tylko błagam, nie pozwólcie mu mnie zabić!
- Daję wam pięć sekund... Raz... Dwa...
- Masz go, Gary? - zapytał Ash, wciąż mierząc do Surge’a.
- Mam - odpowiedział z uśmiechem Stone, wciąż leżąc na lewym boku pod schodami i mierząc z rewolweru w głowę Nittiego.
- Trzy! - krzyknął Surge, pocąc się ze strachu już równie mocno, co Meowth - Cztery!
- To rozwal go! - zawołał Ash.
Gary w tej samej chwili pociągnął za spust. Jego kula trafiła Surge’a prosto w głowę, tuż nad lewym okiem. Bandyta jęknął z bólu, wypuścił z ust stróżkę krwi i upadł martwy na podłogę.
- Pięć - powiedział Gary.
- Ech... Przemoc... Jaka ona okropna - zaśmiał się Ash.
Gary powoli podniósł się z ziemi, podobnie jak i Serena, która rzuciła się ukochanemu na szyję. Chwilę później z galerii zbiegła May, obejmując mocno ukochanego.
- Nic ci nie jest, kochanie? - spytał Gary z troską.
- Nic a nic - odpowiedziała May podnieconym głosem - Ale to była akcja. Czekam na kolejną!
Ash tymczasem spojrzał na Meowtha i powiedział:
- Coś mi mówi, kolego, że mamy ze sobą do pogadania.

***


Tym razem świadek koronny w sprawie Giovanniego był o wiele lepiej pilnowany i został cały i zdrowy dowieziony na salę sądową, podczas której prokurator Oak przesłuchał go bardzo dokładnie. Meowth zaś bez wahania sypał nazwiskami oraz dowodził, ile pieniędzy odebrał w którym roku Al Giovanni i z jakich to było dochodów. Przedstawił także księgę dochodów swego szefa i tam znajdowała się ogromna lista osób, które zostały opłacone przez Giovanniego. Przy ich nazwiskach znajdowała się również kwota, kto i jaką sumę otrzymał w którym roku, a także za co. Lista była tak ogromna, że trudno było ją przeczytać w całości, ale swoją objętością budziła szok u ludzi zebranych na sali.
Siedzący na ławie dla widzów Ash wraz z Sereną, Garym, May, Alexą, Misty, Maxem i Bonnie uważnie obserwował całe to zdarzenie. Zerkał też na Giovanniego, który z jakiegoś powodu był całkowicie spokojny.
- O co tu chodzi? - spytał Gary - Dobijamy gościa, zadajemy mu cios za ciosem, a on wciąż jest spokojny. O co tu chodzi?
- Dobre pytanie - powiedziała Alexa - Jak dla mnie, to on właśnie coś kombinuje.
- Słuszna uwaga - rzekł Ash i dalej uważnie obserwował Giovanniego.
Wtem jakiś człowiek, siedzący na ławie dla widzów przysunął się do oskarżonego i szepnął mu coś na ucho. Ten zaś pokiwał zadowolony głową i uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Hej, ja tego gościa znam - powiedział Max do Asha - To on strzelał do Brocka.
- Jesteś tego pewien? - zapytał Ash, którego ta wiadomość wyraźnie zaintrygowała.
- Tak, na pewno to był on.
- Bez dwóch zdań - odparła Bonnie - On chyba coś kombinuje razem ze swoim szefem.
Butch tymczasem (gdyż to był on) powoli uśmiechnął się i zadowolony wyszedł z sali, aby zapalić papierosa, a Ash ruszył za nim. Kiedy tylko już obaj znaleźli się poza salą, agent podszedł do niego i zapytał:
- Jak się panu podoba rozprawa?
- Dziękuję, całkiem dobrze - odparł Butch, uśmiechając się doń podle - A panu?
- Będzie mi się podobać o wiele bardziej, kiedy już pana zamknę - to mówiąc wyjął broń i wymierzył ją w bandytę - Nie wiem, co kombinujesz ze swoim szefem, ale to ci się nie uda.
- Hej, człowieku! Nie szalej! - zawołał Butch.
- Ręce do góry!
- Popełniasz duży błąd...
- Powiedziałem, ręce do góry!
Butch udawał, że spełnia polecenie, ale wziął zamach i uderzył nogą Asha w podbródek, powalając go w ten sposób na ziemię, po czym rzucił się do ucieczki. Nim Eliot zdołał się podnieść, jego przeciwnik zdążył wybiec z budynku sądu, wskoczyć do taksówki i odjechać.
- Niech to licho - syknął Ash i nagle dostrzegł coś leżącego na ziemi.
Podniósł to i zobaczył, że jest to kartka papieru z zapisanymi na niej nazwiskami. Przeczytał je i wręcz zmroziło go. To były nazwiska sędziów przysięgłych, a także sumy, które otrzymali. Wszyscy zostali przekupieni, a Butch zapewne podczas przerwy na naradę miał im o tym przypomnieć i oznajmić, że ich ośmieszy tą listą, jeżeli ci nie wydadzą wyroku na korzyść jego szefa.
- A więc to takie buty - powiedział Ash - Sędzia powinien to zobaczyć.
Po tych słowach agent wszedł i poprosił o chwilę przerwy w rozprawie, ponieważ zdobył bardzo ważne dowody w sprawie. Poprosił też o chwilę rozmowy na osobności z sędzią i prokuratorem. Obaj panowie wyrazili na to zgodę, po czym ogłoszono krótką przerwę i cała trójka przeszła do innego pokoju. Tam zaś Ash pokazał swoim rozmówcą listę zabraną Surge’owi. Prokurator był nią przerażony, a sędzia lekko zniesmaczony.
- I co o tym sądzicie? - zapytał po chwili Ash.
Sędzia spojrzał na niego i rzekł:
- Wybacz, ale to żaden dowód.
- Słucham?!
- To żaden dowód. Każdy mógł napisać taką listę.
Ash spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
- Niech pan posłucha... Złamałem wszystkie swoje zasady walcząc z tym bydlakiem i nie żałuję tego! Giovanni to bandzior, a takich trzeba tępić! Jeśli coś z tym nie zrobimy, on będzie dalej robił swoje i jeszcze wielu ludzi przez niego zginie!
- Być może, ale powiedziałem ci... Ta lista to żaden dowód.
- Musi pan coś zrobić!
- Ja wiem, co muszę i proszę nie wydawać mi poleceń, bo tutaj rządzę ja! Nie pan, tylko ja!



Prokurator już chciał coś powiedzieć, gdy nagle Ash poprosił o chwilę rozmowy sam na sam z sędzią. Oak nie wiedział, do czego to zmierza, ale wyszedł i zostawił rozmówców sam na sam, czekając na powrót Asha. Nie czekał jednak długo, gdyż po około dwóch minutach Ash powrócił bardzo zadowolony na salę rozpraw i usiadł na swoim miejscu. Sędzia też wrócił na swoje miejsce, ale był jakiś dziwnie przygnębiony. Przez długą chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć, aż w końcu wezwał woźnego i rzekł:
- Panie Sketchit... W sąsiedniej sali sędzia Rowan prowadzi sprawę rozwodową. Proszę zaprowadzić tam naszych sędziów przysięgłych, a na naszą salę sprowadzić tamtych. Czy to jasne?
- Mam wymienić sędziów przysięgłych, tak?
- Dokładnie. Czy polecenie jest jasne?
- Oczywiście, Wysoki Sądzie.
- A więc proszę je wykonać.
- Oczywiście. Już się za to biorę.
Giovanni, ledwie to usłyszał, a zaraz pobladł, zaś z jego twarzy zniknął radosny uśmiech. Spojrzał ze złością na swojego adwokata, domagając się przy tym jakiś działań z jego strony. Adwokat próbował protestować, ale nic mu to nie dało.
- Ale się porobiło - zaśmiała się Alexa - Czemu sędzia nagle wymienił przysięgłych?
- Coś ty mu powiedział? - zapytał zdumiony prokurator Asha.
Ten zaś uśmiechnął się ironicznie i rzekł:
- Że jego nazwisko jest w księdze. Na liście ludzi opłacanych przez Giovanniego.
- Nie ma go tam. Sam czytałem tę listę wiele razy zanim się rozpoczął proces.
- Wiem. Ale on tego nie wie.
Giovanni tymczasem zaczął głośno protestować przeciwko temu, co się dzieje i zaczął domagać się coraz gwałtowniej od swego adwokata jakiś działań. Adwokat, mając już powoli tego wszystkiego dość, rzekł w końcu:
- Wysoki Sądzie, mój klient chciałby właśnie zmienić swoje zeznania. Przyznaje się do winy w sprawie niezapłaconych podatków dochodowych w ciągu ostatnich kilku lat.
- Słucham?! - wrzasnął Giovanni - Jakie przyznanie się?! Ja do niczego się nie przyznaję! To są jakieś kpiny! Domagam się innego adwokata!
Sędzia nie dał mu jednak mówić i kazał mężczyźnie siedzieć cicho, a ponieważ ten skandalicznie się zachowywał, to skazał go na dwa tygodnie ciężkiego aresztu za obrazę sądu oraz wysoką grzywnę. Nazajutrz rozprawa miała zostać wznowiona, ale z nowymi przysięgłymi, co też się oczywiście stało. Wynikiem takiego stanu rzeczy był wyrok piętnastu lat pozbawienia wolności i grzywna, jak również pokrycie kosztów procesu. Wyrok ten wywołał wielki entuzjazm pośród tłumu zebranego na sali, a dziennikarze z Alexą na czele doskoczyli do Asha i zaczęli mu zadawać masę pytań. On jednak z satysfakcją w oczach podszedł do wyrywającego się strażnikom Giovanniego i powiedział do niego:
- I kto teraz jest nietykalny, makaroniarzu?
- Myślisz, że wygrałeś?! To jeszcze nie koniec! Będę się odwoływał od tego wyroku! Jeszcze mnie nie pokonałeś!
- Ależ pokonałem. To koniec. Wygrałem. A wiesz dlaczego? Bo się nie poddałem. Nigdy nie wolno się poddawać, rozumiesz mnie?! Zawsze trzeba walczyć do końca!
- Do jakiego końca?
- Do twojego końca, bo to twój koniec.
- Bredzisz, głupi glino! Masz tylko tę swoją odznakę i nic poza tym!
- A ty masz przed sobą piętnaście lat za kratkami! W Alcatraz już z pewnością na ciebie czekają!
Al Giovanni został odprowadzony przez strażników do aresztu, a Ash obserwował to z uśmiechem na twarzy. Wiedział, że wreszcie wygrał, zaś Nietykalni wykonali swoje zadanie. Ofiara jego dwóch poległych przyjaciół nie poszła na marne. Dobro znowu wygrało.
Ash powoli wyszedł z przyjaciółmi z gmachu sądu, a wówczas Alexa zapytała:
- Może jakiś komentarz człowieka, który załatwił Giovanniego?
- To czysty przypadek, że padło na mnie - odpowiedział jej Ash.
- Powiedz, przyjacielu... Gdyby prohibicja została zniesiona, to co byś zrobił?
- Napiłbym się. Tak, jak my wszyscy.
- O tak - uśmiechnął się Gary - Ostatnie przygody były tak stresujące dla nas wszystkich, że warto by się napić czegoś na wzmocnienie.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Wraz z Ashem dokonałam niezbędnych zakupów, kupując dla siebie bardzo ładną sukienkę, w której wyglądałam (przynajmniej zdaniem mojego chłopaka) po prostu rewelacyjnie. Ash zaś kupił sobie bardzo ładny strój wieczorowy według panujących na Melemele trendów. Pikachu natomiast otrzymał podobny strój, ale dopasowany do jego rozmiarów, dzięki czemu wyglądał po prostu wspaniale. Byliśmy więc pewni, że na zabawie każde z nas będzie wyglądać tak, jak należy, a nawet jeszcze lepiej i przy okazji nie mogliśmy się już doczekać samej zabawy.
Jeśli jednak chodzi o zabawę, to lepszą mieliśmy znacznie wcześniej, kilka godzin przed samym balem. A wszystko za sprawą Bonnie.
Ja i Ash ćwiczyliśmy właśnie walca w pokoju, w którym spaliśmy, w czym asystował nam wiernie Pikachu, kiedy to nagle usłyszeliśmy trzask zamykanych gwałtownie drzwi, a także krzyk:
- Hej! Jest tu ktoś?!
- To Bonnie - powiedziałam - Ale jakaś taka przerażona.
- Trzeba zobaczyć, co się stało - dodał Ash, po czym od razu wyłączył gramofon.
Chwilę później weszliśmy do salonu, a tam była już Bonnie, ale cała przerażona i zdyszana. Wyglądała tak, jakby właśnie przebiegła maraton.
- O rany! Jak to dobrze, że tu jesteście! Jest ktoś jeszcze w domu?
- Poza nami nie - odpowiedziałam - A co się stało?
- Ktoś cię goni? - zapytał Ash.
- Tak, goni mnie - dyszała przerażona Bonnie - Ten wariat Max.
- Wariat? - zaśmiałam się - A co on takiego zrobił, że go tak nazywasz?
- Próbował mnie pocałować przy wszystkich, a do tego zaczął się do mnie lepić i ściskać tak, że ledwie oddychałam.
- Kochanie... Moja ty słodka kruszynko! - odezwał się nagle znajomy głos.
- O nie! To on! - jęknęła przerażona Bonnie.
Chwilę później do domu wszedł Max i widząc dziewczynkę, radośnie uśmiechnął się na jej widok i zawołał:
- Ach! Tu jesteś, moja słodka królewna! Tak właśnie myślałem, że cię tu znajdę! Miłość na swoich skrzydłach zagnała mnie tutaj!
- To niech cię odegna z powrotem! - zawołała Bonnie, chowając się za moimi plecami.
- Obawiam się, że to jest niemożliwe. Moja miłość do ciebie jest zbyt wielka, aby mogło do tego dojść! Proszę cię, ukochana moja! Daj mi teraz całuska albo nawet dwa.
- Całuska? - zdziwiłam się.
- Albo nawet dwa? - dodał Ash.
- Pika? - zdziwił się Pikachu.
Chwilę później Max cmokając zaczął gonić Bonnie po całym salonie, a ta uciekała przede nim z piskiem, błagając nas o pomoc. My jednak, choć może to nie świadczy o nas zbyt dobrze, śmialiśmy się z całej tej sytuacji do rozpuku.
- Ha ha ha! Strasznie śmieszne, wiecie?! - mruknęła Bonnie, widząc nasze zachowanie - Może byście mi tak.... AIIII!
Podskoczyła przerażona na widok Maxa i niechcący podrzuciła w górę trzymany przez siebie flakon perfum. Ten poleciał w kierunku sufitu i rozbił się o niego, a cała jego zawartość spadła prosto na biedną Bonnie.
- No ładnie! Teraz już po mnie! - jęknęła dziewczynka.
- Buzi-buzi, moje kochanie! - wołał Max, próbując schwytać Bonnie w swoje szpony.
- Ash! Serena! Pikachu! Ratujcie mnie! - wrzasnęła przerażona Bonnie, uciekając przed nawiedzonym chłopakiem.
Chwilę później wyleciała ona z domu z krzykiem, a Max pobiegł za nią. Ash zaś spojrzał na mnie i rzekł:
- Widzisz? A nie mówiłem, że jej intryga obróci się przeciwko niej?
- Tak, tylko ciekawi mnie, jak do tego doszło?
- To ustalimy później. Na razie powinniśmy iść za nimi, zanim Max zechce od Bonnie czegoś więcej niż całowania.
Parsknęłam śmiechem i wyszłam wraz z Ashem i Pikachu z domu, ale to, co wówczas zauważyliśmy przerosło nasze oczekiwania. Bonnie była otoczona przez kilku chłopców w wieku podobnym do Maxa i każdy z nich wypowiadał jakieś pochwalne mowy na jej cześć, a ich niektóre Pokemony piszczały zachwycone.
- O nie! Teraz jest jeszcze gorzej! - pisnęła przerażona Bonnie i zaczęła uciekać, a jej wielbiciele pognali za nią.
- Rozumiesz coś z tego? Bo ja nie bardzo - powiedziałam.
- Nie, ale myślę, że Bonnie po tej przygodzie odechce się na zawsze eksperymentów z magią miłosną - rzekł Ash z uśmiechem na twarzy.
- Tak, ale oni jej mogą zrobić krzywdę. Chyba powinniśmy jej pomóc.
- Słuszna uwaga. Chodźmy!
Pobiegliśmy za Bonnie i jej wielbicielami. Nie było to takie trudne, gdyż chłopcy krzyczeli tak głośno, że bardzo łatwo mogliśmy ich usłyszeć. Przyznać musiałam, że miałam z całej tej sytuacji niezły ubaw, którego sama Bonnie zdecydowanie nie podzielała.
- Ciekawe, co może jej pomóc? - spytałam.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział Ash - Bieganie na pewno nie.
Bonnie tymczasem skierowała swoje kroki na plażę, ale to był błąd, ponieważ tam było jeszcze więcej chłopców i wszyscy czując jej zapach poczuli, że są w niej zabujani i zaczęli za nią biegać i krzyczeć piękne słowa pod jej adresem. Bonnie więc musiała biec i biec, jednak była coraz bardziej zmęczona, a jej wielbicieli nie ubywało - wręcz przeciwnie, z każdą chwilą zdawało się ich przybywać.
- O rany! Ale się porobiło - powiedziałam, obserwując tę sytuację.
- No i jak tu jej pomóc? - zapytał Ash.
- Musi spłukać z siebie te perfumy - odezwał się jakiś znajomy głos.
Obejrzeliśmy się i zauważyliśmy podchodzącą do nas Esmeraldę. Po jej minie widziała, że ona także jest rozbawioną całą tą sytuacją.
- Co powiedziałaś? - zdziwiłam się.
- Ona musi z siebie to spłukać - powiedziała Esmeralda - Tylko tak czar minie i ona odzyska spokój.
- A ciekawe, skąd ty to wiesz? - zapytałam, choć tak prawdę mówiąc doskonale znałam odpowiedź na to pytanie.
- To dłuższa historia. Ale lepiej zróbcie coś, zanim ten tłum z miłości zadusi biedną Bonnie na śmierć.
Ash złożył więc swe dłonie w trąbkę i podchodząc najbliżej osaczonej przez tłum pannie Meyer, zawołał:
- Bonnie! Wskocz do wody!
- CO?! - pisnęła mała.
- Wskocz do wody i zmyj z siebie te perfumy! Dopiero wtedy oni się uspokoją!
Dziewczynka miała jednak odcięty dostęp do wody, więc jej Dedenne musiał z pomocą Pikachu oszołomić kilku kolesi, aby utorować biednej dziewczynce drogę do morza. Gdy już się to udało, to Bonnie bez wahania wskoczył do wody i zaczęła się w niej zachłannie chlapać. Chłopcy zbliżyli się w jej stronę, ale po chwili jakby uspokoili się i zaczęli patrzeć na siebie zdumieni.
- Co my tu robimy? - zapytał jeden z nich.
- A bo ja wiem? - dodał drugi.
- To wszystko jest jakieś dziwne - rzekł trzeci.


Chłopcy zaczęli wymieniać się zdumieniem w tej sprawie, po czym powoli się rozeszli i pozostał tylko Max, który patrzył zdziwiony na swoją przyjaciółkę, pytając:
- Bonnie, dlaczego kąpiesz się w ubraniu?
- Max? - spytała Bonnie - Jesteś już normalny?
- A niby jaki mam być?
- I już nie szalejesz za mną?
- A czemu miałbym szaleć?
Dziewczynka pisnęła z radości i rzuciła mu się na szyję, ściskając go mocno i całują w oba policzki.
- Och, Maxiu! Tak strasznie się cieszę, że jesteś już normalny!
- Może mi ktoś powiedzieć, o co tu chodzi? - zapytał zdumiony Max, gdy podeszliśmy do niego.
- Obawiam się, że znowu namieszałam - rzekła Esmeralda ze smutkiem w głosie - Ale chciałam jak najlepiej. Gdy Bonnie mi opowiedziała, jak bardzo cię lubi i że nie zwracasz na nią żadnej uwagi, a do tego latasz za innymi laskami...
- Słucham?! - zawołał zdumiony Max, odsuwając Bonnie od siebie - Że niby co ja robię? Co ty jej naopowiadałaś?!
Bonnie zrobiła zawstydzoną minę i jęknęła:
- No co? Troszkę ubarwiłam fakty, ale w dobrym celu.
- Tak, jasne - mruknęłam i spojrzałam na Esmeraldę - A więc to twoja robota. Tak coś czułam, że jej pomogłaś uwieść Maxa. Jak mogłaś być tak nieodpowiedzialna?
- No co? Zrobiło mi się jej żal - odpowiedziała Cyganka - Widziałam, jak cierpi z powodu braku zainteresowania ze strony Maxa, a więc kiedy poprosiła mnie o coś magicznego, co przykuje jego uwagę, to zrobiłam jej te perfumy i dodałam do nich jego włos.
- Co zrobiłaś?! - zawołał Max i spojrzał na Bonnie - O czym ona mówi? Jakie perfumy?! Co ty znowu wymyśliłaś?!
Dziewczynka zarumieniła się cała i nie wiedziała, co powiedzieć.
- No, bo ja... tego no...
- Chciała, abyś zwracał tylko na nią uwagę - odparła Esmeralda - Ale nie przestrzegała zasad używania perfum. Miała się psiknąć dwa razy na szyję co godzinę i tyle. Najwidoczniej przedawkowała.
- No co?! On był jakiś taki dziwny! Nienaturalny! Sztuczny! - zawołała Bonnie - To przestało być przyjemne.
- A czego się niby spodziewałaś? - zapytała Esmeralda - Mówiłam ci przecież, że nie można wywoływać sztucznie miłości, bo z tego nigdy nie wyjdzie nic dobrego i radziłam ci z nim porozmawiać, a ty co mi na to odpowiedziałaś? „Tere-fere! Dawaj już te perfumy!“.
- Chciałaś wywołać we mnie miłość do siebie? - zapytał Max wręcz oburzonym tonem - Chciałaś, żebym wariował na twoim punkcie?!
- Bo ty ciągle gapisz się na inne, ale na mnie nie! - zawołała Bonnie - Miałam już tego dość i chciałam w Walentynki wreszcie być szczęśliwa! Tak bardzo chciałam, abyś poszedł ze mną na tę zabawę!
- Zabawę? Wiesz co? Nie pójdę z tobą już nigdzie i zapomnij o tym, że się w ogóle znamy!
- Ale Max...
- Żadnego „ale“! Zrobiłaś ze mnie idiotę na oczach ludzi! Naprawdę uważasz, że takie coś to prawdziwa miłość?! Jesteś żałosna!
- Ale Max... Proszę!
Chłopiec odwrócił się na pięcie i odszedł, a Bonnie załamana opuściła głowę w dół i zaczęła ronić łzy.
- Och, biedna Bonnie - powiedział Ash.
- Biedna? - prychnęłam - Przez nią Max zachowywał się jak ostatni pajac, a my sami byliśmy niespokojni o to, co mu się może stać. Wcale nie biedna, tylko głupia.
Bonnie rozpłakała się jeszcze bardziej. Esmeralda zaś położyła jej dłoń na ramieniu i powiedziała:
- No już... Spokojnie, nie płacz. Powinnaś się przebrać, bo w mokrych ciuchach jeszcze się przeziębisz.
- Tak, masz rację - jęknęła dziewczynka, ocierając sobie nos dłonią.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Ash po długim namyśle postanowił ostatecznie przenieść swoje biuro w inne miejsce. W tym miejscu, w którym się ono obecnie znajdowało, panowało zbyt wiele bolesnych dla niego wspomnień, a już zwłaszcza tych dotyczących Cilana Gordona, jednego z jego najbliższych przyjaciół, który nie zdołał dożyć chwili ich największego triumfu, czyli pokonania Ala Giovanniego. Ich przełożeni z Federacyjnego Biura Śledczego przysłali depeszą gratulacje dla Asha i Clemonta, a także oznajmili im, że w ciągu najbliższych kilku dni zostaną oni odznaczeni za swoje zasługi. Prócz tego Cilan Gordon został pośmiertnie odznaczony, choć Ash czuł, że bynajmniej nie zmniejsza to jego bólu wywołanego stratą przyjaciela.
Nasz bohater pojechał do swojego chwilowo jeszcze obecnego biura, aby pomyśleć o wszystkim i zastanowić się nad swoimi dalszymi losami. Nikt z nim nie pojechał, gdyż wolał być sam, a jego przyjaciele uszanowali to i postanowili poczekać, aż wróci i nie narzucali mu się swoją obecnością.
- W takich chwilach jak ta, czasami człowiek potrzebuje samotności - stwierdził Gary.
Ash również tak uważał, dlatego też pojechał sam do obecnego jeszcze biura Nietykalnych, usiadł w swoim fotelu i zaczął myśleć o wszystkim, co ostatnio przeżył. Wiedział, że sprawiedliwości właśnie stało się zadość, zaś Al Giovanni już nigdy się nie podniesie, a jego imperium upadnie. Nawet, jeśli kiedyś wyjdzie na wolność, to i tak nie będzie zdolny zacząć wszystko od nowa. Przegrał, a Nietykalni wygrali. Nie zmniejszało to jednak bólu Asha, który czuł po stracie przyjaciela.
- Ech, życie - jęknął zasmucony Eliot, po czym wziął z biurka zdjęcie oprawione w ramkę i przyjrzał mu się uważnie.
To było zdjęcie ich jedenastoosobowej grupy w doskonałych humorach i bardzo pewnych swego zwycięstwa. Zrobiła je Alexa wtedy, gdy wszyscy członkowie ich drużyny jeszcze żyli, natomiast księgowa Theodora Brown przebywała bezpieczna w areszcie jako świadek koronny. To było niedługo po akcji na moście, która zakończyła się ich tak wielkim sukcesem.
Ash spojrzał na postacie Cilana i Iris, po czym jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.
- Wasza ofiara nie poszła na marne, przyjaciele. Udało się nam. Zawsze trzeba walczyć do końca.
Po tych słowach Eliot odłożył zdjęcie na biurko i pogrążył się we własnych myślach, jednak jego przemyślenia nie trwały długo, ponieważ nagle usłyszał, jak ktoś naciska klamkę, próbując wejść do środka. Drzwi były zamknięte na klucz, ponieważ Ash chciał być sam i nie życzył sobie, aby mu ktoś przeszkadzał. Tym bardziej ktoś tak nachalny, który widząc, że nie może wejść do środka zaczął majstrować przy zamku.
- Kto to może być? - zapytał sam siebie Ash.
Wiedział, że to żaden z jego przyjaciół. Żaden z nich nie posunąłby się do czegoś takiego. To musiał być człowiek nie mający żadnych uczciwych zamiarów. Ash przeraził się wiedząc, że spotkanie z taką osobą może być dla niego groźne. Szybko chwycił za broń i wyskoczył przez okno prosto na wyjście przeciwpożarowe, po którym wspiął się na samą górę budynku, aż na dach. Tak ulokował się za kominem i zaczął czekać.
Nie musiał długo tego robić, ponieważ dość szybko jego tajemniczy i zarazem nieproszony gość zjawił się na dachu, trzymając w dłoni pistolet z nałożonym na nim tłumikiem. Ash rozpoznał go - to był Butch, cyngiel Giovanniego, który uciekł mu z sali sądowej. To on też postrzelił Brocka, a skoro tak, to trzeba go jak najszybciej złapać.
- Wiem, że gdzieś tu jesteś, agenciaku! - zawołał Butch, wciąż uważnie wypatrując swojej ofiary - Długo nie zdołasz się przede mną ukryć.
Ash nie odpowiedział mu, czekając na odpowiedni moment do ataku, a tymczasem Butch mówił dalej.
- Jestem trochę rozczarowany. Miałem nadzieję, że staniesz ze mną do walki jak mężczyzna. Twój drogi kumpel o zielonych włosach przynajmniej walczył do samego końca zanim zginął z mojej ręki.


Ashowi pociemniało w oczach. Kumpel o zielonych włosach? Cilan? Czyżby to ten bydlak zabił Cilana? Skoro tak, to nie spotka się on z litością z jego strony.
- No? Gdzie jesteś, glino? Gdzie się schowałeś, ty cykorze?
- Tutaj - odpowiedział mu Ash, jednocześnie wstając na równe nogi i wychylając się zza komina.
Butch spojrzał w jego stronę, ale nie zdążył pociągnąć za spust, gdyż Ash był szybszy. Kula z pistoletu agenta wytrąciła mordercy broń z ręki. Ten próbował za nią skoczyć i ją podnieść, ale kolejne dwa strzały zmusiły go do cofnięcia się od niej.
- Nie ruszaj się! - zawołał Ash, podchodząc bliżej.
Jednym ruchem nogi odkopnął on broń mężczyzny tak, że ta zleciała z dachu prosto na ulicę.
- No, jestem pod wrażeniem - powiedział ironicznym głosem Butch - Tego bym się po tobie nie spodziewał. Przyznaję, że cię nie doceniałem. Mój błąd.
- Kto cię tu przysłał? Twój szef?
- No oczywiście. To taka mała zemsta za wsadzenie go do paki. Aby wasze zwycięstwo nie było tak wielkie.
- Jakie to dla was typowe. Wstawaj!
Butch wstał, podnosząc ręce do góry. Ash przycisnął go do komina i obszukał go, zabierając mu drugi pistolet.
- Skończysz na krześle elektrycznym, gnido - powiedział po chwili - Zabiłeś mi przyjaciela, a drugiego ciężko zraniłeś. Możesz być pewien, że postaram się o to, abyś się za to usmażył.
- Naprawdę? A jakie masz dowody przeciwko mnie?
- Mam świadka, który widział, jak strzelałeś do Malone’a.
- A ja mam kilku, którzy temu zaprzeczą.
- Nie prowokuj mnie. Lepiej błagaj o litość, dopóki masz jeszcze język, bo potem prąd ci go spali razem z całą resztą. A ja z wielką chęcią przyjdę na egzekucję, aby na to popatrzeć.
- Raczej żeby popatrzeć, jak wychodzę z sądu uniewinniony. Nie masz żadnych świadków na potwierdzenie swoich słów. Ani też na to, że dzisiaj chciałem cię posłać do grobu.
- Świadkowie jeszcze się znajdą, masz na to moje słowo.
- Tak? Cóż... Powiem ci tyle, że jesteś twardy. Twój kumpel Gordon nie był taki twardy. Kwiczał jak wieprz, gdy go zabijałem.
Eliot złapał mocno za poły mordercę i warknął:
- Coś ty powiedział?!
- Powiedziałem, że kwiczał jak zarzynany wieprz, gdy go zabijałem. Pomyśl o tym, kiedy mnie uniewinnią.
Po tych słowach ruszył on spokojnie i bardzo zadowolony w kierunku wyjścia przeciwpożarowego. Ash wściekł się i postanowił zetrzeć temu bydlakowi uśmiech z jego parszywej gęby. Podbiegł więc do niego, złapał go mocno za koszulę i ruszył z nim biegiem w kierunku przepaści.
- Co ty robisz? - jęknął Butch.
Po raz pierwszy w życiu był on naprawdę przerażony.
Ash tymczasem podbiegł wraz z zabójcą przyjaciela w kierunku brzegu dachu i warknął:
- Kwiczał jak wieprz, tak?
Następnie bez litości zepchnął on Butcha z dachu. Mężczyzna wrzasnął z przerażenia lecąc prosto w dół z zawrotną szybkością.
- Wydawał może takie dźwięki?! - wrzasnął Ash.
Butch tymczasem zleciał z dzikim rykiem prosto w dół, lądując na dachu jednego z zaparkowanych samochodów. Przebił dach i spadł prosto do wnętrza auta, zalewając je krwią.
Ash napawał się przez chwilę tym widokiem, po czym powoli zszedł po schodach przeciwpożarowych do swojego gabinetu. Tam zastał Gary’ego i May. Oboje byli bardzo przejęci.
- Och, jesteś - powiedziało pierwsze z nich - Nareszcie. Słuchaj, Max widział na ulicy Butcha. Podobno szedł w stronę naszego biura.
- Chcieliśmy się upewnić, że wszystko z tobą dobrze - dodała May.
- No i jest dobrze - odparł z uśmiechem Ash - Właśnie odbyłem sobie z Butchem małą pogawędkę.
Gary i May byli przerażeni jego słowami oraz spokojem, w jakim on to mówi.
- Pogawędkę? Z Butchem? - spytała May.
- A gdzie on jest? - dodał Gary.
- W samochodzie - odpowiedział mu Ash.
- W jakim samochodzie? Ty nie przyjechałeś tu samochodem.
- A kto powiedział, że jest w moim samochodzie?
Po tych enigmatycznych słowach Eliot Ash z uśmiechem wyszedł ze swojego gabinetu.

***


Dalsze wydarzenia potoczyły się bardzo szybko i sprawnie, czyli tak, jak należy. Nietykalni stali się sławni w całym Kanto, policjanci wymienieni w księgach spisanych przez Meowtha zostali zwolnieni, a na ich miejsce przybyli nowi, uczciwi i świeżo po szkołach, a do tego Eliot „Ash“ Ness został nowym szefem policji w Wertanii. Do jego najbardziej zaufanych pracowników zostali oczywiście włączeni Brock Malone, Clemont Wilson i Gary Stone - ci pierwszy oczywiście po wyjściu ze szpitala. Alexa natomiast awansowała na redaktorkę naczelną „Głosu Wertanii“, w której opisywała ona kolejne sukcesy swoich przyjaciół, z których była bardzo dumna. Max i Bonnie dostali pracę w orkiestrze grającej w lokalu „Adria“, ale oprócz grania na instrumentach wciąż służyli swoim przyjaciołom z Nietykalnych jako informatorzy. Dawn i Serena zaś oficjalnie zaręczyły się ze swoimi ukochanymi mężczyznami, którzy to byli bardzo zadowoleni z wykonanego przez siebie zadania.
- Nie ma co, daliśmy im do wiwatu - powiedział Clemont, gdy wraz z Ashem kilka dni po nieudanym zamachu Butcha wyszedł z posterunku policji, będącego obecnie ich nowym miejscem pracy - Teraz to przestępcy będą się nas bać. Szkoda, że Cilan nie doczekał tej chwili.
- Tak, szkoda - westchnął Ash - Ale pociesza mnie to, że jego ofiara nie poszła na marne.
- To prawda - rzekł Clemont, obejmując przyjaźnie Asha - Nie poszła, dzięki pewnemu dzielnemu, nieprzekupnemu glinie.
Ash uśmiechnął się lekko i nagle zatrzymał się tuż przed sklepem ze słodyczami.
- Poczekaj chwilę - powiedział do przyjaciela.
Chwilę później wyszedł ze sklepu z małą bombonierką.
- Czekoladki? - zdziwił się Clemont - Dla Sereny?
- Serenie już kupiłem wczoraj. To dla kogoś innego.
- Dla kogo?
- Dla wdowy po Nittim.
- No, przecież Nitti nie miał wdowy - zaśmiał się Clemont - Ale tak na poważnie. Dla kogo one?
- Wyślę je specjalną przesyłką.
- Ale komu?
Ash popatrzył na niego dowcipnie i Clemont już wiedział, gdyż zaczął się radośnie śmiać, a jego przyjaciel delikatnie poczochrał mu dłonią włosy i objął go ręką za ramiona.
- Dołożę tu jeszcze pewien mały artykuł na nasz temat - powiedział wesoło - O tym, gdzie obecnie pracujemy. To z pewnością ucieszy naszego drogiego przyjaciela.
Nieco później czekoladki wraz z artykułem z gazety przesłał pod adres największego więzienia w Ameryce, czyli Alcatraz. Co prawda rzadko tam przesyłali paczki i listy, ale ponieważ nie panował zakaz korespondencji, to po uprzedniej sprawdzeniu zawartości przesyłki strażnicy zanieśli ją do celi Ala Giovanniego.
- Hej, Al! Paczka do ciebie! Z Wertanii - rzekł strażnik przez judasza w drzwiach od celi.
Chwilę później przez niewielką klapę w drzwiach wsunął mu paczkę i odszedł z ironicznym uśmiechem na twarzy. A już kilka minut później w więzieniu rozległ się dziki wrzask.
- AAAAAACH! Ash! Ty draniu, czekaj! To jeszcze nie koniec!

***


Parę tygodni później prohibicja na terenie całego regionu Kanto została zniesiona, co sprawiło, że gangsterzy stracili swój niezwykle cenny sposób zarabiania pieniędzy, a wielu ludzi mogło wreszcie swobodnie się napić, z czego wręcz skwapliwie korzystali, zaś „Adria“ ponownie zaczęła być pełna gości mogących wreszcie swobodnie się napić.
Pewnego wieczoru w tym oto lokalu grupa Nietykalnych świętowała swój sukces. Przy jednym, wielkim stoliku siedzieli Ash, Serena, Clemont, Dawn, Brock, Misty, Gary, May, Alexa, Max, Bonnie i Pikachu. Wszyscy razem świętowali swój sukces i omawiali swoje plany na przyszłość.
- No i co teraz będą robić Nietykalni, kiedy nie ma już z kim walczyć? - zapytała May.
- Chyba odejdą na emeryturę - zaśmiała się Misty.
- O nie! Nic z tych rzeczy - powiedział Brock - Nietykalni nie mają emerytury. W każdym razie jeszcze nie teraz.
- Tak, to prawda - potwierdził Ash - Al Giovanni co prawda jest już za kratkami, ale to nie znaczy, że nasza walka się zakończyła.
- On ma rację - powiedział Clemont - Zawsze może się w tym mieście znaleźć drań, który zechce rewolwerem oraz przemocą wprowadzać swoje porządki.
- Wtedy my mamy obowiązek takiego gościa przymknąć - stwierdził bojowo Gary.
- Tak! - zawołał radośnie Max - Nietykalni załatwią każdego drania.
- I nigdy nic nas nie złamie! - dodała Bonnie.
- Tak... Nigdy nic - uśmiechnął się Ash.
Serena powoli wzniosła kieliszek z szampanem do góry i rzekła:
- Za Nietykalnych! Oby zawsze dawali sobie radę.
- Za Nietykalnych! - zawołali chórem przyjaciele.
Chwilę później Max i Bonnie musieli odejść od stolików, ponieważ wezwały ich obowiązki. Mieli oboje grać (Bonnie na perkusji, zaś Max na trąbce) w orkiestrze, która to zaczęła grać wesołą muzykę. Serena radośnie złapała wówczas Asha za rękę i pociągnęła go na parkiet, a pozostałe pary przyjaciół ruszyły ich śladem. Przy stoliku pozostali teraz jedynie Alexa i Pikachu, patrzący z zachwytem na tańczące pary.
- Jak sądzisz? Czy tu kiedyś może być spokojnie? - zapytała po chwili dziennikarka.
- Pika-pika-chu!
- Masz rację. Też w to wątpię. He he he.
Tymczasem pary tańczyły radośnie, zaś śpiewak jazzbandu Lionel, z twarzą wymalowaną na czarno i ucharakteryzowany na Murzyna śpiewał wesoło, skacząc po całej sali następujące słowa:

Vabank, to właśnie to: vabank, vabank.
Co owej nocy się zdarzyło.
Vabank zagrałem. Ona też vabank
I było nam szalenie miło.
Vabank, wspomnienie wciąż upaja mnie.
Tęsknoty mojej jest przyczyny,
Bo jedno w życiu co opłaca się
To grać vabank z piękną dziewczyną.

Fa, fa, fa...
Fi, fi, fi, fi, fi.
Szu, szu, szu...
Szy, szy, szy, szy, szy.
Ka, ka, ka...
Ki, ki, ki, ki, ki.
Du, du, du...
Dy, dy, dy, dy, dy...

Uwaga, proszę państwa!
Proszę państwa, uwaga!
Teraz! Teraz! Teraz! Już!

O szczęście trzeba grać vabank, vabank.
Z fortuną tak to zwykle bywa.
Kto nie naraża nigdy się na szwank,
Ten głównej stawki nie wygrywa.
Vabank! O szczęście trzeba z życiem grać,
Bo ono kpi z ostrożnych graczy.
Fortunę trzeba dużą stawką brać.
Z tą panią nie da się inaczej.

Fu, fu, fu,
Fi, fi, fi, fi, fi.
Szu, szu, szu...
Szy, szy, szy, szy, szy.
Ki, ki, ki...
Ka, ka, ka, ka, ka.
Du, du, du...
Da, da, di, di, du...

Uwaga, proszę państwa!
Proszę państwa, uwaga!
Jeszcze! Jeszcze! Jeszcze znów!

Zagrajmy jeszcze raz vabank, vabank.
Z fortuną tak to zwykle bywa.
Kto nie naraża nigdy się na szwank,
Ten głównej stawki nie wygrywa.
Vabank, zagrajmy po raz drugi,
Bo... historia lubi się powtarzać.
Fortuna lubi, gdy podwajać ją,
A my lubimy się narażać.

Fu, fu, fu...
Fa, fa, fa, fa, fa.
Szu, szu, szu...
Szy, szy, szy, szy, szy.
Ki, ki, ki...
Ki, ki, ku, ka, ka.
Du, du, du...
Di, du, di, du, di.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Bonnie wróciła do domu państwa Cheerful i wzięła długą kąpiel, po której przebrała się w suche ubranie i postanowiła porozmawiać z Maxem. Chłopiec, co prawda nie chciał jej widzieć na oczy po tym całym incydencie z perfumami, ale dziewczynka w końcu przekonała go do rozmowy, a gdy już to zrobiła, to zamknęli się w osobnym pokoju i tam na spokojnie (w każdym razie mam taką nadzieję) przedyskutowali sobie całą tę sprawę. Nie podsłuchiwałam pod drzwiami, dlatego nie wiem, co tak dokładniej sobie powiedzieli, ale po tej rozmowie oboje wyszli z pokoju bardzo zadowoleni.
- Rozumiem, że topór wojenny zakopany - zaśmiał się Ash na widok najmłodszych członków naszej drużyny.
- O tak, zakopany - odpowiedziała mu Bonnie - I to na dobre.
- Bardzo się z tego cieszę - powiedziałam radośnie.
- Ja także - odparł Max - Wiecie... Byłem zły na Bonnie i to bardzo mocno, jednak przemyślałem sobie to wszystko i doszedłem do wniosku, że powinienem ją bardzie zrozumieć. Ostatecznie chciała, żebym zwrócił na nią uwagę. Bardzo jej na tym zależało. Tak bardzo, iż wymyśliła ona ten zwariowany pomysł z perfumami, abym się nią zainteresował. Choć nie było to łatwe, to jednak zrozumiałem ją i postanowiłem dać jej szansę.
- Na związek? - spytałam.
Max parsknął śmiechem.
- Nie, na związek to jeszcze trochę za wcześnie. Ale chcemy się lepiej poznać... Lepiej niż wcześniej.
- No i idziemy razem na zabawę walentynkową! - zaśmiała się radośnie dziewczynka - Ale nie mam jeszcze sukienki, a Max ładnego stroju.
- Dlatego idziemy, póki jeszcze mamy czas - wyjaśnił Max.
- A bilety macie? - zapytałam.
- Mamy. Max je kupił, jak był... No wiecie... Jak był pod wpływem tych perfum.
Parsknęłam lekko śmiechem, przypominając sobie tę sytuację, której już chyba nigdy nie zapomnę, taka była zabawna, chociaż zapewne nie dla wszystkich.
- Doskonale. A więc idźcie. Za półtorej godziny zacznie się zabawa. Musicie zdążyć - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Dzieciaki uśmiechnęły się do nas bardzo radośnie i wyszły z domu, aby dokonać ostatnich, niezbędnych zakupów.
- No, my też się szykujmy, bo nie zdążymy na czas - powiedziałam po chwili do Asha.
- Spokojnie. My wszystko mamy już gotowe, więc przebierzemy się w kilka minut.
- Ty pewnie tak, ale mnie zajmie to nieco więcej czasu. Ostatecznie jestem przecież dziewczyną.
Ash parsknął śmiechem, po czym objął mnie i pocałował mnie w usta z miłością.
- Najcudowniejszą dziewczyną na świecie.
- Dziękuję. A tak z innej beczki, to jak myślisz? Uda im się?
- Komu?
- Maxowi i Bonnie. Czy myślisz, że spełni się wizja ukazana nam przez Chronosa i będą oni razem?
Ash pogłaskał powoli moje włosy i powiedział czule:
- Sereno... To już zależy od nich, ale ja będę im kibicować.
- Ja także, Ash. Ja także.
Wtem drzwi od domu się otworzyły i do środka weszła pani Cheerful w towarzystwie męża oraz swoich córek.
- O! Jesteście tutaj! To bardzo dobrze! - zawołała radośnie Kasandra - Nie musimy was szukać. Nie przebieracie się? Za półtorej godziny będzie zabawa!
- To dość czasu, aby się uszykować i to kilka razy - zaśmiał się Ash.
- Dla ciebie może tak, ale nie dla naszych pięknych pań - odparł wesoło pan Cheerful - One wszystko robią długo.
- Raczej dokładnie, kochanie. Raczej dokładnie - poprawiła go żona.
Ich córki parsknęły śmiechem, podobnie jak ja i Ash, który po chwili dodał:
- No dobrze, a więc skoro mamy już niewiele czasu, to szykujmy się! A potem na zabawę!
- Na zabawę! - zawołała wesoło Lillie.
- Pika-pika! - pisnął radośnie Pikachu.


KONIEC






Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...