Przygoda CXXVIII
Widmo śmierci cz. I
- Trzy... Dwa... Jeden... Teraz!
Po tych słowach, ogniste Pokemony podpaliły lont fajerwerków, te natomiast wystrzeliły ze świstem w powietrze i rozprysły się w odpowiednim momencie na mnóstwo kawałków. Zadowoleni patrzyliśmy na ten widok z wielkimi uśmiechami wymalowanymi na naszych twarzach.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - zakrzyknęliśmy radośnie głośnym chórem.
I w taki właśnie oto sposób, pożegnaliśmy stary rok i powitaliśmy nowy. Miło nam było to zrobić, tym bardziej, że wreszcie, od dosyć długiego czasu mogliśmy się spotkać w większym gronie ze wszystkimi najlepszymi przyjaciółmi i bliskimi. Dawno nie mieliśmy takiej możliwości przed sobą, ponieważ siedzieliśmy prawie ciągle w Wertanii, ucząc się niezwykle nam potrzebnych wiadomości, jakie by nam miały pomóc w przyszłości, podczas kolejnych śledztw. Szkolenie ta miały mnie i Ashowi zapewnić szanowane powszechnie dyplomy, chociaż nie one były wcale dla nas najważniejsze. Największą wartość miała dla nas co ogromna wiedza, z której mogliśmy korzystać i pomagać nią sobie podczas naszych następnych spraw. Ponieważ ja oraz Ash naprawdę poważnie podchodziliśmy do tego wszystkiego, to musieliśmy przebywać w Wertanii i uczyć się tam, jedynie tak od czasu do czasu wyjeżdżając w niezwykle ważnych sprawach. Dlatego właśnie nie mieliśmy tyle możliwości, aby widywać dawnych przyjaciół i z ogromną radością powitaliśmy ferie świąteczne, podczas których powróciliśmy do naszej ukochanej Alabastii, aby tam spędzić Boże Narodzenie i Nowy Rok. Wszyscy nasi bliscy, którzy tam już na nas czekali, powitali nas z radością, która to była, żeby tutaj użyć słów godnych prawdziwego pisarza, równie silna, co i nasza, kiedy tylko każda z bliskich nam osób ukazała się naszym oczom.
Zgodnie z ustanowiona już jakiś czas temu, nasza mała, niepisana tradycja, na święta Bożego Narodzenia zjechaliśmy się wszyscy razem do Alabastii i w willi profesora Oaka świętowaliśmy nie tylko Wigilię, ale także i Nowy Rok. Dlatego, podobnie jak w poprzednim roku, zjawili się tam wszyscy nasi bliscy i nasi wierni przyjaciele. Byli tam więc Misty, Brock, Melody, Tracey, Melody, Latias i Latios (oboje w ludzkich postaciach), May, Gary, Iris, Cilan, Rene, Alexa i Viola, Anabel i Ridley wraz z Nową Meloettą, John Scribbler z Maggie oraz Thomasem, siostry Cheerful z rodzicami, a przede wszystkim członkowie naszej detektywistycznej drużyny, czyli Clemont, Dawn, Max oraz Bonnie. Byli także rodzice May i Maxa, mama Dawn, ojciec Asha, czyli mój teść w towarzystwie swojej partnerki Cindy Armstrong i jej córki Taylor, a do tego moja mama, jak i też moja teściowa, czyli mama Asha, Delia Ketchum w towarzystwie swojego męża, Stevena Meyera, ojca Clemonta i Bonnie. Zjawili się też profesorowie Ivy, Birch, Rowan i Sycamore, którzy na pewien czas oderwali się od swoich badań, aby spędzić miło z nami czas. Do tego jeszcze zjawili się Margo i jej ojciec, co bardzo nas ucieszyło, zwłaszcza, że biedna córka burmistrza Wertanii jeszcze nie zdołała w pełni podnieść się po tej nikczemnej i podłej zdradzie, jakiej wokół niej oraz jej rodzica dopuścił się ten łajdak Hector, którego tak kochała, a który nie tylko zamordował człowieka, ale też chciał winą za to wszystko obarczyć biednego ojca Margo, a ją sama zabić, gdy ta odkryła o nim prawdę.
- Ciesze się, że mogłem tu z moją córeczką przyjechać - powiedział burmistrz Farge, gdy niedługo po powitaniu Nowego Roku wszyscy udaliśmy się do domu profesora Oaka, aby dalej świętować - Wiem, że to wszystko jest jeszcze dla niej świeże, ale wspominanie i rozpamiętywanie tego, co ją spotkało jej nie pomoże. Tylko normalne życie, zabawy i czas spędzony z przyjaciółmi może odnieść sukces i sprawić, że poczuje się lepiej.
Spojrzałam ze smutkiem w oczach na Margo, opartą właśnie o ścianę i ponuro wpatrującą się w kieliszek szampana, bardzo powoli wypijając jego zawartość. W sercu poczułam, że strasznie mi jej żal i strasznie żałuję, iż nie możemy obecnie jej pomóc. Dobrze wiedzieliśmy, iż takie rany wymagają czasu, aby się zagoiły, więc próby wyleczenia z nich Margo na siłę raczej nie odniosą skutku. Trzeba było się zatem uzbroić w cierpliwość, bez względu na to, co przeżywaliśmy, widząc wielki smutek na twarzy naszej przyjaciółki.
- Rozumiemy pana doskonale - powiedziałam smutno - Bardzo nam jest żal biednej Margo. Żałujemy, że nie możemy więcej dla niej zrobić.
- Ważne, że jesteście i chcecie z nią rozmawiać i spędzać czas, a to już bardzo dużo - odpowiedział mi burmistrz Farge - Uwierzcie mi, to wszystko, co dla niej robicie, ma naprawdę ogromne znaczenie.
- My przecież nie robimy nic niezwykłego - zauważył skromnie Ash - Tylko rozmawiamy z nią i spędzamy czas, gdy oczywiście mamy ku temu możliwość.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu przyjaźnie.
Burmistrz uśmiechnął się do nas serdecznie i odpowiedział nam:
- I właśnie to jest najpiękniejsze w tym wszystkim. Robicie wszystko bardzo spokojnie, a także niby to niewiele, te rozmowy i wspólnie spędzony czas, ale wy dwoje nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, ile w tym wszystkim jest mocy.
Następnie spojrzał w kierunku córki i powiedział:
- Jestem pewien. Wkrótce poczuje się lepiej i znów będzie normalnie żyć. A póki co, trzeba jej pomoc w tym, aby wróciła do normalności. Dlatego właśnie sam ją zachęcam do spotkań z przyjaciółmi czy brania udziału w zabawach. Musi żyć, musi przebywać między ludźmi, inaczej zostanie sama ze swoimi myślami, a te, tego jestem pewien, muszą być smutne. A takie myśli, tego jestem pewien, mogą tylko człowieka wykończyć.
- Oj, mogą. Coś o tym oboje z Ashem wiemy - powiedziałam.
Margo w chwili, którą opisuje, nie odzyskała jeszcze równowagi psychicznej, mimo częstych wizyt u psychologa, ale byliśmy z moim mężem pewni, że musi stopniowo jej się udać, jeśli oczywiście będzie prowadzić normalny tryb życia. W tym celu, wszyscy jej przyjaciele, w tym również i my, spędzaliśmy z nią czas i tak jak tylko się dało, poprawialiśmy jej humor. Teraz także to robiliśmy, kiedy tuż po naszej rozmowie z jej ojcem, podeszliśmy do niej i zagadaliśmy ją wesoło.
- No i co tam, kochana? Nudzisz się? - zapytałam dowcipnie.
Margo spojrzała na nas i uśmiechnęła się delikatnie, aby okazać nam swoją sympatię.
- No co ty, Serena? W żadnym razie. Po prostu... Jeszcze nie doszłam w pełni do siebie po tym wszystkim.
- To zrozumiale - odpowiedział jej Ash - Ale pamiętaj, że jak coś, to zawsze jesteśmy twoimi przyjaciółmi i nic tego nie zmieni.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał serdecznym tonem Pikachu, wskakując zwinnie na ramie Asha.
- I jako twoi przyjaciele nie zostawimy cię samej w potrzebie - dodałam.
- Bune-bune! - zapiszczała słodko Buneary.
Margo uśmiechnęła się do nas serdecznie, pogłaskała Pikachu i jego króliczą sympatię po główkach, mówiąc:
- Jesteście wszyscy bardzo mili, ale naprawdę dziękuję. Sama muszę sobie z tym jakoś poradzić. I jakoś to zrobię, choć nie wiem jeszcze, jak. Tata mi radzi nie pogrążać się w żałobie, tylko bywać między ludźmi i zachowywać się normalnie, czyli chodzić z nimi na zabawy, rozmawiać i nie rozmyślać o tym wszystkim. No i znaleźć sobie nowego, lepszego chłopaka.
- Moim zdaniem, to najlepsza metoda - powiedział Ash.
- Wiem o tym i tak właśnie zamierzam robić - odparła Margo - Ale nie chcę z tym się spieszyć. Znaczy z tym ostatnim. Potrzebuję równowagi psychicznej, wiem o tym. Tylko wymaga to czasu. Może nawet dużo czasu. Bądźcie więc cierpliwi i dajcie mi tyle czasu, ile mi potrzeba.
- Damy ci go tyle, ile zechcesz. Tylko ty też go sobie daj - powiedziałam.
- A jakby coś, to nie zapominaj, że mam kilku nadal wolnych kolegów - rzekł Ash wesołym tonem - Z Akademii, do której z Serena chodzimy.
- Niektórzy z nich są bardzo przystojni, zapewniam - dodałam dowcipnie - A więc powiedz tylko słowo, a zaraz cię z którymś umówimy.
Margo zachichotała rozbawiona, po czym objęła czule mnie i Asha.
- Jesteście naprawdę kochani. Wiecie co? Rozważę tę propozycję.
Ucieszyło nas to, że chociaż trochę mogliśmy poprawić humor naszej drogiej przyjaciółce, której los i stan psychiczny naprawdę nas przejął. Wiedzieliśmy, że jeszcze długa droga przed nią, aby wróciła do pełnej normalności, jednak byliśmy gotowi na to poczekać, byle tylko i ona chciała to zrobić i nie zaniedbywać przez ten czas pracy nad sobą i swoim samopoczuciem.
Nieco później rozmawialiśmy ponownie z naszymi przyjaciółmi, którzy nie kryli swojej radości z powodu powrotu mnie i Asha do Alabastii, jak i też smutku z powodu naszego rychłego powrotu do Akademii.
- Naprawdę strasznie nam was tu brakuje - powiedział Max, lekko przy tym wzdychając.
- No właśnie, bez was Alabastia to już nie to samo - dodała Bonnie.
- Ne-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, który siedział właśnie wygodnie na głowie swojej trenerki.
- Potwierdzam. Cisza i spokój, zero zbrodni i strasznie wieje nudą. Po prostu żyć się nie da - rzuciła złośliwie Misty.
Ash parsknął śmiechem, gdy to usłyszał. Wiedział, że nasza przyjaciółka tak tylko sobie ironizuje, jak to ma w zwyczaju, ale mimo tego nie umie ukryć, choćby po tonie swojego głosu, że bardzo się za nami stęskniła.
- Naprawdę? Alabastia bez nas jest nudna? - zapytał Ash.
- Nudna zdecydowanie, choć tak całkowicie spokojnie to nie jest - powiedział Brock - Tu się wciąż naprawdę sporo dzieje, choć nie ma może aż tylu spraw do rozwiązania dla prywatnych detektywów z wielkim talentem jak wy.
- Weź już ich tak nie chwal, bo popadną w samozachwyt - rzuciła Iris.
- Kiedy taka jest prawda - bronił swojego Brock.
- No właśnie, gazety nie piszą o żadnej ciekawej zbrodni czy zagadce, której nie da się rozwiązać - zauważył Cilan - Musi więc być spokojnie, choć nie aż tak, aby w ogóle się tu nic nie działo. I aby miały tu miejsce sprawy godne rozwiązania przez tak bystrych detektywów, jak wy.
- Spokojnie, przyjacielu - stwierdziła dowcipnie Dawn - Niedługo mój brat i moja bratowa skończą swoją naukę w Akademii Policyjnej i powrócą do Alabastii, a wtedy to miasto znowu odżyje.
- A ja nie sądzę, żebyśmy musieli czekać aż tak długo - odparła na to May - Jak dla mnie, to wraz z przybyciem naszych kochanych detektywów, choćby tylko chwilowym, powróci tutaj ukochane przez nas szaleństwo.
- Ukochane szaleństwo? Ciekawe określenie - powiedziałam, rozbawiona jej doborem słów.
- Ale prawdziwe - odpowiedziała mi May - Ash już tak ma. Ledwie się pojawi w jakimś miejscu, a przygoda sama go dopada. A my, czy tego chcemy, czy nie, po prostu instynktownie za nim idziemy i pakujemy się w niemałe kłopoty, a do tego ktoś z nas przy tym obrywa. Najczęściej to jestem ja.
- Ech, siostrzyczko. Weź już tak nie gadaj, bo jeszcze Ash pomyśli, że go nie lubisz, ani też nie lubisz przygód z nim - powiedział złośliwym tonem Max.
May popatrzyła ironicznie na młodszego brata i pokręciła głową z delikatnym politowaniem, mówiąc:
- Maxiu, wiesz doskonale, że wcale tak nie jest. Ash również to wie. Ale też nasz kochany detektyw nie może zaprzeczyć temu, iż odkąd został detektywem i mnie wciąga w swoje przygody, to zwykle przy tym obrywam.
Ash opuścił lekko głowę na znak skruchy, ale raczej udawanej i odparł:
- Wybacz, May. Naprawdę nie robię tego specjalnie, zapewniam cię. Ale tak to już czasami bywa, że kto szuka przygód, ten może dostać guza.
- Fajnie, tylko szkoda, że tego guza dostaje przyjaciel tego, który szuka tych przygód, a nie sam poszukiwacz - odparła dowcipnie May i uśmiechnęła się - Ale tak na poważnie, to ja lubię przeżywać z wami przygody. Tylko naprawdę czasami mam przy was niezłego pecha.
- Tym lepiej, nie będziesz spędzać z Ashem więcej czasu niż potrzeba - rzekł na to dowcipnie Gary.
- A co? Zazdrosny jesteś? - zapytał dowcipnie Tracey.
- Ja się nie dziwię. Ash się podoba wielu dziewczynom - zauważyła Melody.
- Tak, ty coś chyba o tym wiesz - rzuciła nieco zadziornie w jej stronę Misty.
Melody zachichotała, rozbawiona jej słowami, lekko poprawiła sobie włosy dłonią i odparła:
- Owszem, ale chyba nie masz mi za złe, że ja jako jedna z pierwszych na tym świecie dziewczyn dostrzegłam w Ashu to, czego ty nie umiałaś dostrzec, prawda?
- No, ja nie wiem, czy taka pierwsza byłaś - zauważyła Dawn - A Serena to niby co?
- Właśnie, to prawda. Ona przecież zna go o wiele wcześniej niż my - poparł ją Tracey.
- I dlatego właśnie powiedziałam „jedna z pierwszych”, nie „pierwsza”. A to jest różnica - powiedziała gwoli ścisłości Melody - Tak czy inaczej, chyba żadna z obecnych tutaj dziewczyn nie zaprzeczy, że Ash się podobał wam wszystkich jako chłopak, przynajmniej choć częściowo.
- Ja nie potwierdzam, bo nigdy tak na niego nie patrzyłam - rzuciła Iris.
- No cóż, niestety tak bywa, że niektórzy dojrzewają dużo później niż inni - stwierdziła wówczas Melody.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, rozbawieni jej słowami. Tylko Iris się one nie spodobały i przybrały pozę obrażonego dziecka.
- Tak czy inaczej, Ash to fajny chłopak i może stanowić konkurencję i to dla niejednego faceta - powiedział dowcipnie Gary, choć nie byłam pewna, na ile on sobie żartuje, a na ile mówi poważnie.
- Spokojnie, mnie ci odbije - stwierdziła wesoło May - Ja jestem zawsze stała w uczuciach, a Ash chyba też.
- Jak to, chyba? - zapytał nieco urażonym tonem Ash - Na pewno!
- Tak, ale też pewno może się on, mimo tego, wciąż podobać - powiedziała na to Bonnie, chichocząc jak przedszkolak.
- I nie bez powodu - odpowiedziałam wesoło, biorąc mojego męża pod rękę - Ale przypominam ewentualnym zazdrośnikom, że nie maja powodu do zazdrości, bo Ash jest obecnie żonaty i to ze mną. I o ile mnie pamięć nie myli, szczerze mnie kocha.
- Sądziłem, że takie rzeczy mówi ci serce, a nie pamięć - odparł wesoło Ash.
Uśmiechnęłam się do niego czule i pocałowałam go w policzek, na co nasi przyjaciele zareagowali wesołym śmiechem.
- Dobrze, kochani. Już sobie tak nie słodźcie - powiedziała Dawn - Wszystko jest fajnie do czasu, aż znowu pojawi się jakaś zagadka do rozwiązania. Wtedy już skończą się śmichy chichy, a zaczną się schody.
- Dlaczego zaraz schody? - zapytał Brock - Raczej powiedziałbym, że w tym naszym uregulowanym życiu znów wszystko wróci do normy.
- To prawda - zgodził się z nim Clemont - Bo widzicie, kochani, Alabastia bez was to już nie to samo. To miasto bez was i szalonych przygód z wami, to nie to samo miejsce.
- No właśnie! - zgodził się z nim Max - Nie ma w ogóle nic ciekawego tutaj do roboty. Żadnych przygód, żadnych niebezpieczeństw, po prostu niczego.
- A skąd ty to wiesz? Myślałem, że razem z Bonnie podróżujecie po świecie i chcecie rozpocząć karierę trenerów - zdziwił się Ash.
- Bo podróżowaliśmy, ale tylko przez jakiś czas - odpowiedziała Bonnie.
- Dlaczego? - spytałam.
- Bo szybko nam się ta podróż znudziła - odparła na to dziewczynka - Bo to nie była podróż z wami. A bez was, to żadna frajda.
- Zgadza się - dodał Max - Poza tym, nas już to wszystko nie kręci. Te walki Pokemonów, te zawody, olimpiady i wszystkie inne. To jest fajne, nie powiem nie, ale prawda jest taka, że bez was i waszych zagadek, to wszędzie nam teraz nudno.
- Właśnie, dlatego prosimy uprzejmie, żebyście skończyli już tę swoją durną akademię i wrócili tu jak najszybciej - powiedziała stanowczym tonem Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał prosząco Dedenne.
Ja i Ash uśmiechnęliśmy się, wzruszeni tą prośbą i zarazem zasmuceni tym, że nie mogliśmy jej chwilowo spełnić, co oczywiście z miejsca oznajmiliśmy, choć w miarę możliwości taktownie, naszym kochanym przyjaciołom.
- Jesteście wszyscy naprawdę mili i strasznie się cieszymy, że tak mówicie - powiedział Ash po chwili - Ale wiecie chyba, iż nie możemy teraz spełnić waszej prośby. Mamy swoje obowiązki, pobieramy nauki w Akademii Policyjnej, ale nie martwcie się. Za jakiś czas będą egzaminy, zdamy je i wrócimy tu z nową wiedzą. A wtedy, to dopiero się będzie działo.
- No właśnie! Jak już wrócimy, to drżyjcie, przestępcy! - zawołałam, a stojąca przy moich nogach Buneary zapiszczała wesoło, wymachując bojowo łapką.
Nasi przyjaciele wyglądali w większości na bardzo usatysfakcjonowanych tą odpowiedzią, jedynie Bonnie i Max mieli do niej zastrzeżenia, ale Clemont i May na spokojnie zaczęli im wyjaśniać, że muszą zrozumieć to, iż pewnych spraw nikt nie przeskoczy, nawet my i skoro już się czegoś podjęliśmy, a konkretnie to tego, aby zdobywać wiedzę w Akademii, to musimy tę sprawę dokończyć. Dodali też, że nie powinni się oni aż tak przejmować, bo przecież szybko powrócimy do Alabastii i ani się oni obejrzą, a my już będziemy z powrotem w domu. Max i Bonnie jakoś nie wyglądali na całkowicie przekonanych taką argumentacją, jednak ostatecznie ją zaakceptowali i nie nagabywali nas o rychły powrót. Choć przeczuwałam, że to ich pogodzenie się z faktami było tylko tymczasowe.
Rozmowa z naszymi przyjaciółmi bardzo nas wzruszyła, choć przy okazji też uświadomiła nas w tym, jak bardzo tęsknimy za naszymi przyjaciółmi i za naszą ukochaną Alabastią, a do tego jeszcze nasi przyjaciele tęsknią za nami. Widać było wyraźnie, że gdzie jak gdzie, ale w tym właśnie miejscu ludzie nas kochają i jest im nas brak. Prócz tego zrozumieliśmy, ile oni dla nas znaczą i jak bardzo są dla nas ważni. Jeśli chodzi o mnie, to po raz pierwszy zaczęłam żałować, że poszliśmy na ten układ z generałem policji i wstąpiliśmy na specjalne kursy, mające trwać przez około rok w Akademii Policyjnej w Wertanii. Wiedziałam co prawda, że było to niezbędne dla nas, abyśmy mogli o wiele lepiej wykonywać swoje obowiązki, jak i również szkoda by było nie skorzystać z tej okazji, jaką los nam dał, ale też w chwili, w której zobaczyłam, jak bardzo przyjaciele za nami tęsknią, poczułam się naprawdę okropnie, jakbyśmy z Ashem ich bardzo skrzywdzili. Rzecz jasna, wcale tak nie było, ale mimo wszystko tak się wtedy poczułam i pomyślałam sobie, że im szybciej skończymy z moim ukochanym to szkolenie i wrócimy tu na stałe, tym lepiej będzie nie tylko dla nas, ale i dla naszych bliskich.
***
Następnego dnia, po zabawie sylwestrowej, wszyscy byliśmy bardzo, ale to bardzo zmęczeni, a jednocześnie niezwykle usatysfakcjonowani. Nie z powodu tak dużej ilości jedzenia, jaką pochłonęliśmy czy ilości napojów, jaką wypiliśmy, bo te kwestie nie miały aż takiego dla nas znaczenia, abyśmy mieli się z tego powodu cieszyć. Najwięcej satysfakcji dawało nam to, że mogliśmy ten wesoły dla nas czas spędzić w gronie najbliższych i to jeszcze tych najbliższych, których dość długo już nie widzieliśmy na żywo. To było wspaniale, znów moc ich przytulić, uściskać i spędzić z nimi przyjemnie czas. Te na pozór proste rzeczy stanowiły dla nas coś naprawdę ważnego i zarazem niezbędnego, jeżeli chodziło o święta.
Kiedyś słyszałam, że najlepiej doceniamy towarzystwo bliskich, kiedy ich nie ma w naszej obecności cały czas, a więc wtedy, kiedy się zdążymy za nimi mocno stęsknić. Jednak to prawda, że tęsknota potrafi wspomagać relacje z tym, kto jest nam bliski. Choć jednocześnie jest też chwilami bardzo przygnębiająca i raczej na dłuższą metę dobija aniżeli pomaga. Dlatego cieszyłam się, że ja i Ash mogliśmy teraz spędzić czas z naszymi przyjaciółmi i nacieszyć się nimi. Oni również też się z tego bardzo cieszyli i korzystali z każdej okazji, aby sobie z nami pożartować i nacieszyć się naszym towarzystwem. Zwłaszcza przodowali w tym Max i Bonnie, a także siostrzyczki Cheerful, czyli Mallow, Lana i Lillie. Te trzy ostatnie były tak pełne energii i radości z powodu tego, że nas widzą, iż w południe, kiedy wszyscy powoli podnosiliśmy się z łóżek, przybiegły do nas w nocnych koszulkach, żeby nam zrobić bardzo wesołą pobudkę.
A wyglądała ona tak, że dziewczyny lekko uchyliły nasze drzwi i podstawiły nam gramofon, z którego to puściły wesołą melodię i zaczęły się śmiać jak małe dziewczynki, kiedy ja i Ash w końcu wciągnęliśmy na siebie co nieco z ubrań (jak zapewne pamiętacie, jak i mój ukochany mąż lubiliśmy sypiać ze sobą nadzy lub prawie nadzy) i otworzyliśmy drzwi, patrząc na nie pytająco. One wtedy zaczęły się chichrać jak małe dziewczynki i zawołały do nas:
- Pobudka, kochani! Pora już wstawać!
Następnie zmieniły płytę na gramofonie, z którego zaczęła lecieć kolejna, jak się to można było spodziewać, wesoła melodia. A wtedy, nie wiem nawet skąd, w samych piżamach pojawili się Max i Bonnie, którzy podrygując z kuzynkami Asha zaczęli wesoło mruczeć melodie, a w odpowiednim momencie Max zaśpiewał:
No, jeszcze nie! Nikt nie obudzi mnie!
Właśnie przychodzi najlepszy sen!
Już jestem w środku, genialnie cicho jest.
Telefon dzwoni, a może go zjeść!
Po tych słowach Bonnie, podrygująca wesoło z Dedenne, zaczęła śpiewać:
Na dworze zima, jak nie, to leje deszcz.
Naciągnę kołdrę. Tak lepiej, to wiem.
Tu żar tropików i o czymś jeszcze śnię.
Wstań jeśli musisz, bo ja chyba nie!
Następnie oboje chórem zaśpiewali, przy wsparciu nucących tuż przy nich i wesoło przy tym podrygujących Mallow, Lanie i Lilie:
I do południa budzikom śmierć!
A po północy niech dzwoni, kto chce.
Rano trzeba wstać, rano to jest...
Tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie.
Zaraz potem Lana, robiąc zabawne i zwariowane miny, zaśpiewała:
Zdobywam skarb i całkiem niezłą... Wiesz!
Byłaby moja, a czuję, że gdzieś...
Te słowa zaśpiewała, patrząc na Lilie, robiącą słodkie oczka. Wtem Mallow, udając, że trzyma w reku wiertarkę, zaczęła się skradać w stronę Lany, która to zaś śpiewała dalej:
Sąsiad z wiertarą morderczo skrada się.
To cisza dzienna jest, bo ja jeszcze śpię.
Zaraz potem wszystkie trzy kuzynki Asha zaczęły śpiewać:
I do południa budzikom śmierć!
A po północy niech dzwoni kto chce.
Rano trzeba wstać, rano to jest...
Tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie.
I do południa budzikom śmierć!
A po północy niech dzwoni kto chce.
Rano trzeba wstać, rano to jest...
Tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie.
Potem Max i Bonnie zaśpiewali do nas w uroczym duecie:
Świat lepszy jest,
Piękny jest świat,
Gdy można spać.
Śpij, oczy zmruż,
Kotki dwa i...
I takie tam!
Nie wiem, jak do tego doszło, ale już po chwili ja i Ash wesoło śpiewaliśmy z nimi, podrygując przy tym w rytm muzyki w towarzystwie Pikachu i Buneary, te oto słowa:
I do południa budzikom śmierć!
A po północy niech dzwoni kto chce.
Rano trzeba wstać, rano to jest...
Tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie.
I do południa budzikom śmierć!
A po północy niech dzwoni kto chce.
Rano trzeba wstać, rano to jest...
Tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie.
Tak oto wyglądała nasza wesoła pobudka, świeżo po zabawie sylwestrowej. Była ona tak głośna, że po chwili reszta domowników także zaczęła się budzić i nim się obejrzeliśmy, już cały dom niechcący postawiliśmy na nogi. Jednak, co w tym wszystkim było najlepsze, nikt nie miał nam tego za złe. Przeciwnie, wszyscy byli rozbawieni piosenka przez nas śpiewana oraz sposobem, w jaki to robimy. Tak więc, dom profesora Oaka dzięki nam szybko zaczął tętnić porannym życiem, sam zaś gospodarz nie krył swojego zadowolenia z tego powodu.
- Muszę wam powiedzieć, moi drodzy, że naprawdę dawno już w tej okolicy nie było aż tak wesoło - rzekł do nas profesor Oak - Bardzo się ciesze, gdy widzę to wszystko. I ciesze się z waszej obecności w Alabastii. Naprawdę dziwnie się tu żyje bez was.
- Wiem, mówiono nam już o tym, panie profesorze - powiedział wesoło Ash.
- Żałujemy, że nie możemy zostać tu za długo, ale mamy swoje obowiązki - dodałam, nie ukrywając swojego smutku.
Święta i Sylwester spędzone w Alabastii u profesora Oaka były tak cudowne, że trudno było mi myśleć o tym, iż niedługo ja i Ash będziemy musieli powrócić do Wertanii i kontynuować zdobywanie wiedzy z metod śledczych. Mój mąż był chyba tego samego zdania, ponieważ na jego twarzy widziałam również naprawdę spory żal i smutek.
- Naprawdę chcielibyśmy zostać tu nieco dłużej, ale sam pan rozumie - rzekł Ash, patrząc uważnie na swojego mentora.
Profesor uśmiechnął się do niego przyjaźnie i wyrozumiale, mówiąc:
- Ależ oczywiście, że rozumiem. Obowiązki to obowiązki i nie wolno nam ich lekceważyć. A poza tym, cała Alabastia na tym zyska, kiedy poszerzycie z Sereną zakres swojej wiedzy w dziedzinie śledczej. Cieszę się, że dano wam taka szansę. Ale rozumiem też wasz smutek. Po tak cudownie spędzonym czasie trudno jest się rozstać, choćby na krotki czas z bliskimi i powrócić do obowiązków. Naprawdę to rozumiem, ale mogę was pocieszyć tym, że kiedy już zdacie egzaminy i znowu tu przyjedziecie, to powrócicie w pełni chwały jako detektywi, w których głowach jest pełno pożytecznej wiedzy. I nie będzie żałować czasu poświęconego na to, aby te wiedzę zdobyć.
- Tego jesteśmy pewni - odpowiedział na to Ash - Tylko szkoda, że musimy tę wiedzę zdobywać daleko od naszej ukochanej Alabastii. Strasznie mi już chwilami brakuje naszych przyjaciół i przeżywanych wspólnie przygód.
- Jeszcze się nimi przejesz, mój chłopcze - zażartował sobie profesor Oak.
- Mam nadzieję, że jednak nie - odparł mój ukochany.
Chwilę później z kuchni wyszła Delia Ketchum. Była już ubrana i miała na ubranie nałożony kuchenny fartuch. Popatrzyła na nas pełnym wielkiej życzliwości wzrokiem i powiedziała:
- Kochani moi, może się już ubierzecie? Za chwile będzie śniadanie i chyba nie chcecie go jeść w piżamach i szlafrokach?
Prośba była jak najbardziej sensowna, dlatego poszliśmy do swoich pokoi, a w nich ubraliśmy się i wyszliśmy do salonu, gdy w tej samej chwili w kuchni Delia w towarzystwie jeszcze kilku osób, w tym mojej mamy oraz grupki Pokemonów, szykowała dla wszystkich porządny posiłek. Gdy ten był gotowy, wszyscy już byli ubrani i bardzo głodni. Delia, moja mama i wspierający ich pomocnicy, w tym też Latias pod postacią Bianki oraz Latios mający postać niezwykle podobną do Asha (ale bez blizn na twarzy i ze zmienionym kolorem włosów) rozdawali jedzenie i upewnili się, że każdy dostał tyle, aby się najeść.
Po śniadaniu nastąpił bardzo smutny akcent w postaci pożegnania się z nami części gości. Musieli oni wracać do siebie, ale dziękowali nam wszystkim za tak mile spędzony przez nich czas i obiecując, że na pewno przyjadą tutaj na kolejne święta i kolejnego Sylwestra. Ściskaniom się, pocałunkom i łzom nie było końca. Choć wszyscy, którzy wyjeżdżali, powracali jedynie do swoich domów, to smutek ogarnął nas wszystkich. I trudno się chyba temu dziwić, bo zawsze tak jest, kiedy spędza się czas w miłym towarzystwie i gdy to miłe towarzystwo musi się rozejść do domów.
Jeśli chodzi o mnie i Asha, to wraz z reszta naszej kompanii udaliśmy się do domu Delii Ketchum, który jak zapewne pamiętacie, moja teściowa i Steven zaraz po ślubie podarowali nam, gdyż pan Meyer zamierzał zbudować dla ukochanej i dla siebie własny dom, z którego to postanowienia już się zdążył wywiązać i to na same święta. No cóż... Trudno chyba o piękniejszy prezent dla ukochanej na święta Bożego Narodzenia. Widzieliśmy go i muszę powiedzieć, że był naprawdę piękny, zrobiony z prawdziwym smakiem i gustem. Co prawda, był on dosyć podobny do tego domu, w którym mieszkała przez cały czas mama Asha, ale paradoksalnie to sprawiało, że była ona nim tak bardzo zachwycona.
- Widzicie, tak długo mieszkałam w takim, a nie innym domu, że nie wiem, czy chciałabym mieszkać w domu wyglądającym inaczej - powiedziała.
No tak, siła przyzwyczajenia sprawiała, że kobieta, nawet po zmianie domu, wolała mieszkać w takich samych warunkach jak poprzednio, aniżeli zmieniać to w radykalny sposób. Byłam w stanie ją zrozumieć. Sama tak bardzo pokochałam dom Asha, iż nie wiem, czy umiałabym mieszkać w innym miejscu. Co prawda, ani ja, ani mój ukochany mąż nie oczekiwaliśmy od Delii, aby oddała nam swój dotychczasowy dom na własność, a sama przeniosła się do tego, który zbudował dla niej Steven Meyer, ale skoro ona i jej małżonek tego chcieli, jak mogliśmy się temu przeciwstawiać? W końcu miło było mieć własny dom i to ofiarowany przez kogoś tak kochanego i dobrego, jak moja teściowa w prezencie. Ponadto, nawet w sytuacji, w której byśmy odmówili, Steven Meyer i tak postawiłby dom dla swojej ukochanej. Był zawsze dosyć ambitny i źle by się z tym czuł, gdyby ożenił się z mamą Asha i potem wprowadził do niej, zamiast postawić własny dom. Ponadto, zarówno on, jak i Delia wychodzili z założenia, że młodzi i starzy, jak sami siebie określali, nie powinni mieszkać razem.
- Młodzi muszą mieszkać na swoim, a starzy na swoim - oznajmił nam, gdy argumentował swoją decyzję o zbudowaniu domu dla siebie i Delii - Taka już jest kolej rzeczy i nie wyobrażam sobie, abyśmy mieli nawzajem sobie przeszkadzać i wchodzić nawzajem w drogę. Poza tym, dzięki temu nie będziemy się nawzajem krępować w różnych sytuacjach, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Domyślaliśmy się tego i muszę powiedzieć, że z tym ostatnim argumentem, to trudno się było nie zgodzić. Ostatecznie nie wyobrażałam sobie, abyśmy mieli z moim ukochanym spędzać bardzo miło czas na dość intymnych sprawach, a tuż za ścianą podobnymi sprawami zajmowaliby się moja teściowa i jej małżonek. Nie no, co jak co, ale temu argumentowi nie można było odmówić słuszności.
Tak wyglądała sprawa z nowym domem Delii Ketchum i faktem, że kobieta przekazała mnie i Ashowi swój poprzedni dom, w którym mieszkała jeszcze jakiś czas, zanim Steven Meyer dokończył budowę ich miłosnego gniazdka i Delia się mogła do niego ostatecznie przenieść. Teraz już chyba dla nikogo nie powinno być dziwne to, że poszliśmy sami do domu Asha, który był obecnie naszym domem, a wraz z nami poszli tam także nasi przyjaciele z drużyny detektywistycznej. Kiedy tylko znaleźliśmy się tam, zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy, choć głównym tematem naszej dyskusji było nasze dalsze szkolenie w Wertanii.
- Wielka szkoda, że będziecie musieli jechać - powiedziała Dawn.
- No właśnie, tak fajnie nam znowu wszystkim razem - dodał Max.
To mówiąc, spojrzał dość wymownie na biegających sobie wesoło po salonie Pikachu, Buneary, Piplupa, Dedenne i Mudkipa. Pokemony te biegały i piszczały radośnie, a dla nas jasnym było to, że cala ta grupka bardzo się cieszy ze swojego towarzystwa. Ten widok poruszył nasze serca i wzmógł jeszcze bardziej smutek z powodu tego, iż musimy jeszcze na pewien czas opuścić naszą ukochaną Alabastię.
- Zobaczcie tylko, jak one cudnie razem wyglądają - zauważyła Dawn bardzo wzruszonym głosem.
- Owszem, to naprawdę piękny widok - przyznałam jej.
- Zupełnie jak nasza drużyna, kiedy jest razem - stwierdził Clemont.
- A może da się jednak coś zrobić, żebyście zostali dłużej? - zapytała Bonnie z nadzieją w głosie.
Max od razu niemalże podskoczył z radości, kiedy to usłyszał. Widać było po nim aż nadto jasno, że zapalił się do tego pomysłu i to bardzo mocno. Zresztą, nie tylko on. Dawn również wyglądała na zachwyconą taką perspektywą.
- To jest super pomysł! - zawołała.
- No właśnie! Gdyby tak się trafiła jakaś zagadka do rozwiązania, to w takiej sytuacji musielibyście zostać i poprowadzić śledztwo - dodał zachwycony taką oto możliwością Max.
Ash uśmiechnął się wzruszony, widząc ten zapał naszych przyjaciół do tego, abyśmy pozostali w Alabastii jak najdłużej. Mnie też się to udzieliło, choć euforię z tego powodu ostudzało we mnie to, że taka możliwość wydawała mi się w ogóle niemożliwa do zrealizowania. Podobnego zresztą zdania był Clemont, który lekko się uśmiechnął, słysząc propozycję i powiedział:
- Nie chciałbym psuć wam tych waszych zachwytów, ale mam jedno, dosyć istotne pytanko. Jak wy sobie to wyobrażacie, co?
- Co niby jak sobie wyobrażamy? - spytała, bardzo poirytowana tymi słowami Bonnie.
- No, mówię o tym, jak sobie wyobrażacie to, żeby nagle tutaj, w Alabastii się nagle pojawiła zagadka do rozwiązania i Ash z Sereną byliby tu potrzebni, aby ją rozwikłać?
- Normalnie to sobie wyobrażamy, Clemont! - zawołała ze złością w głosie Bonnie, biorąc się pod boki i patrząc na brata groźnie - Tak samo, jak wszystkie w naszym życiu przygody, ta też się może zdarzyć niespodziewanie!
- Bonnie ma rację! - poparł ją Max - Nasze przygody zawsze przychodziły do nas niespodziewanie, nigdy się ich nie spodziewaliśmy, one po prostu się zjawiały i tyle. Dlaczego teraz by tak miało nie być?
- Bo przygoda to nie danie w restauracji - odparł na to Clemont - Ona do nas nie przyjdzie tylko dlatego, że ty ją zamawiasz. Poprzednie nasze przygody zawsze miały miejsce wtedy, kiedy o nie wcale nie prosiliśmy i zwykle spotykały nas w najmniej spodziewanym momencie.
- To prawda i w zasadzie takie były zawsze najlepsze - powiedział Ash - Ale tak czy inaczej, to zgadzam się z tobą, Clemont. Przygoda raczej nie przyjdzie do nas ot tak, tylko dlatego, że my tego chcemy.
- To może sami stworzymy zagadkę i potem ją rozwiążemy? - zaproponowała Bonnie podnieconym tonem.
Tym razem nikt nie podzielił jej euforii.
- Słuchajcie, kochani - powiedziałam, aby przerwać tę rozmowę - Naprawdę mi jest bardzo miło, że tak chcecie nas tu zatrzymać, ale obawiam się, że nic nas tutaj nie zatrzyma i musimy powrócić do Wertanii na dokończenie szkolenia.
A widząc smutne miny wszystkich obecnych, zwłaszcza Maxa i Bonnie, zaraz dodałam życzliwie:
- Ale proszę, wszystko będzie dobrze. Przecież nie jedziemy tam na stałe. To tylko na jakiś czas, a potem powrócimy tutaj i będzie dobrze. I znowu będziemy razem prowadzić śledztwa.
- Ale to będzie tak długo - jęknęła smutno Bonnie.
- Wiem, kochanie, ale spokojnie. To tylko jakiś czas i potem macie nas już na wyłączność - powiedziałam, aby ją pocieszyć.
Nie do końca mi się to chyba udało, a w każdym razie tak sądziłam po minie, jaka widniała na jej uroczej buzi, ale mimo wszystko uśmiechnęła się do mnie, a zaraz po niej zrobili to Max i Dawn, zaś nasza rozmowa przeszła na nieco inne, już znacznie przyjemniejsze tory.
Chwilę później, rozmawialiśmy już o innych sprawach. Nie poruszaliśmy ani razu kwestii tego, jak byśmy mogli pozostać nieco dłużej w Alabastii. Ten temat był dla nas za smutny, aby znowu o nim mówić. Poza tym, mimo najszczerszych chęci nie widzieliśmy możliwości pojawienia się nagle, zupełnie niespodziewanie jakieś ciekawej zagadki do rozwiązania, dzięki której moglibyśmy rozpocząć tutaj śledztwo i pozostać nieco dłużej w towarzystwie naszych przyjaciół. Wydawało się nam to wszystko zdecydowanie niemożliwe.
Ale jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, los bywa naprawdę przewrotny. I to, czego się nie spodziewamy, zwykle zjawia się ni z tego, ni z owego. Tak też było i tym razem, ponieważ nowa przygoda już na nas czekała, o czym my wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy.
***
Następnego dnia, kiedy jedliśmy śniadanie, przygotowane nam przez naszego wiernego przyjaciela Clemonta, przy drobnej pomocy kilku naszych Pokemonów, nagle zadzwonił telefon. Ash wstał wówczas z kanapy, aby go odebrać, po czym wyszedł do pokoju, w którym on się znajdował. Po kilku minutach powrócił, a na twarzy miał naprawdę bardzo wesołą minę.
- Słuchajcie, wielka nowina! - zawołał do nas radośnie.
- Egzaminy przełożone i nie jedziecie? - zapytała Bonnie.
- Kogoś zamordowano? - dodał dowcipnym tonem Max.
Spojrzeliśmy na niego nieco ponurym wzrokiem. Co jak co, jednak z takiego tematu nigdy nie powinno się żartować, a ten robi z tego śmichy chichy. Chłopak chyba jednak zrozumiał, jak niesmaczny jest jego żarcik, więc powiedział:
- Dobra, sorki. Nie chciałem was urazić. Po prostu fajnie by było, jakby się nam trafiła jakaś zagadka do rozwiązania.
- Wiem, mówiliśmy już o tym wiele razy - odpowiedziała mu Dawn - Ale to nie jest powód, aby robić sobie żarty z poważnych tematów.
- Dajcie już spokój, bo niczego się nie dowiemy! - skarciłam ich ze złością - Ash miał nam przecież coś powiedzieć.
- No właśnie, miałem i mam nadal - stwierdził, wciąż uśmiechnięty od ucha do ucha Ash - A więc słuchajcie. Przed chwilą dzwonił do mnie Rene. Powiedział mi, że Alexa w nocy trafiła do szpitala.
- O matko! To coś poważnego? - zapytała przerażona Dawn.
- Można tak to ująć. Macierzyństwo to w końcu poważna sprawa - odparł na to dowcipnym tonem mój mąż.
Spojrzeliśmy na niego wszyscy zdumieni i zaintrygowani jednocześnie.
- Macierzyństwo? - zapytał Clemont.
- No tak, nie inaczej - odpowiedział mu wesoło Ash - Alexa dzisiaj urodziła synka i dala mu imię Hubert, po swoim ukochanym dziadku, Kronikarzu.
Ja i Dawn uśmiechnęłyśmy się delikatnie i z lekką nostalgią. Wszyscy dobrze znaliśmy twórczość i działalność artystyczną Kronikarza, ale tylko my dwie i Ash poznaliśmy tego wybitnego artystę osobiście, cofając się w czasie. Ostatni raz go widzieliśmy latem roku 1939, niedługo przed wybuchem II wojny światowej. Był wtedy ze swoimi bliskimi, radosny oraz pogodny, nie wiedząc jeszcze, jak straszne nieszczęście niedługo miało spotkać cały świat, o czym my nie mieliśmy sumienia mu powiedzieć, co zresztą i tak nic by nie mogło zmienić. Ale tak czy inaczej, tak dobrze go pamiętaliśmy pogodnego i radosnego, przedstawiającego widzom show najlepsze z najlepszych. Bardzo smutno było więc nam myśleć o tym, iż w naszych czasach on już dawno nie żyje i już z nim nie porozmawiamy, chyba, że kiedyś, w trakcie naszych przygód znowu cofniemy się w czasie i go spotkamy, co jak już wiedzieliśmy, nie było zbyt rozsądnym pomysłem, ponieważ podróże w czasie to nie były podróże po regionach, kiedy się zwiedza okolice bez obaw, że się jakimś swoim czynem namiesza w czasoprzestrzeni i spowoduje konsekwencje w postaci niedopuszczenia do swoich narodzin. Dlatego też lepiej było nie robić tego nazbyt często, a więc nie mieliśmy za bardzo możliwości, aby kiedykolwiek jeszcze móc zobaczyć osobiście Kronikarza młodego i radosnego.
Dlatego właśnie wieść o tym, że Alexa urodziła syna i dała mu imię po swoim dziadku, którego bardzo kochała i który był jej bliski i którego śmierć tak mocno przeżyła, spowodowała, że ogarnęła nas radość, ale też pewna nostalgia, które to uczucia kumulowały się w naszych umysłach i sercach jednocześnie. Jednakże ta dziwna mieszanka uczuć, podczas których dwie sprzeczne emocje mocno się ze sobą siłowały, zakończyła się tym, że ostatecznie wygrała w nas radość z powodu szczęścia, jakie spotkało naszą serdeczną przyjaciółkę. Dlatego ostatecznie, mimo tej początkowej huśtawki nastrojów i emocji, wszyscy razem zaczęliśmy wesoło krzyczeć z radości i ściskać się nawzajem.
- Alexa została mamą! To cudownie! To wspaniale! - wołaliśmy jedno przez drugie i śmialiśmy się przy tym jak wariaci.
- To niesamowite! - zawołałam, patrząc czule na Asha - Najdroższy, możemy pójść tam i oboje zobaczyć?
- Właśnie miałem wam to zaproponować - powiedział mój ukochany, lekko się przy tym uśmiechając.
Jego odpowiedz ucieszyło mnie tak mocno, że aż rzuciłam mu się na szyję i mocno go uściskałam, piszcząc przy tym radośnie jak mała dziewczynka. Wiem, to nie było zbyt dojrzałe zachowanie, ale przecież w chwilach takich jak ta, trudno się zachowywać poważnie, kiedy serce bije mocno z radości, a ciało drży z euforii.
Szybko więc dokończyliśmy śniadanie i udaliśmy się do szpitala. Spotkaliśmy tam Rene, który wyglądał tak, jakby niebo otworzyło przed nim swoje podwoje, co zapewne miało miejsce. Wyglądał nieco na niewyspanego, czemu wcale się jakoś nie dziwiłam, ale tez na niezwykle zadowolonego. Gdy tylko nas ujrzał, to uściskał nas mocno i powtarzał co chwilą z euforia:
- Mam syna! Kochani moi, mam syna! Uwierzycie w to?! Zostałem ojcem!
- Naprawdę gratulujemy wam obojgu, z całego serca! - zawołałam wesoło.
- I życzymy dużo szczęścia - dodała Bonnie, a jej Dedenne zapiszczał słodko na znak, że on też dokłada się do tych życzeń.
- Możemy zobaczyć mojego małego kuzyna? - zapytał wesoło Ash.
- Przed chwilą dali go Alexie, żeby go nakarmiła - odpowiedział Rene - Ale zaraz powinna skończyć. To zobaczymy ich oboje.
Odczekaliśmy nieco, a kiedy już było można, podeszliśmy do sali, na której leżała Alexa. Była ona ubrana w szpitalną nocną koszulę, a na rękach miała swego synka, którego właśnie lulała do snu. Nie mogliśmy całym tłumem wejść na salę, ale wolno nam było patrzeć na ten jakże cudowny widok przez szybę, pozostając na korytarzu. Alexa oczywiście dostrzegła nas, ale na szczęście nasz widok jej nie przeszkadzał. Przeciwnie, uśmiechnęła się delikatnie do naszej drużyny i delikatnie wysunęła do przodu małego Hubercika tak, abyśmy wszyscy mogli mu się bardzo uważnie przyjrzeć. Tuż przy Alexie siedział jej Helioptile, który patrzył na synka swojej trenerki z zachwytem, lekko przy tym piszcząc.
- Oni są cudowni. Oboje - powiedział Rene, patrząc z zachwytem zarówno na swoją partnerkę, jak i na synka.
Następnie spojrzał na nas i dodał:
- Pójdę do nich. Na razie nie wolno przysiadywać za długo z nimi, ale jak już lekarze pozwolą, spędzimy z nimi więcej czasu.
Potem znowu spojrzał przez szybę na salę i powiedział:
- Och, Mon Dieu! Nawet nie wiecie, jak bardzo bym chciał wziąć już oboje do domu i nie rozstawać się z nimi. Tak strasznie chcę mieć już ich na wyłączność tylko dla siebie.
- Nie spiesz się z tym. Jeszcze oboje wyjdą ci bokiem - rzucił dowcipnie Max.
Tym razem, jego żart wszystkich rozbawił.
Rene wszedł do sali, uściskał dłoń Alexy i ucałował jej usta, a potem czoło swojego synka. Widok ten był po prostu cudowny. Patrzenie na niego sprawiło mi wiele przyjemności. Nie tylko zresztą mnie. Cała nasza drużyna była zachwycona tym widokiem.
Patrzyliśmy na niego jakiś czas, potem poczułam, że chce mi się pić. Poszłam więc z kroczącą przy moich nogach Buneary do innego korytarza, na którym stał baniak z wodą. Nalałam tam sobie wody do plastikowego kubka i napiłam się jej. Gdy to robiłam, usłyszałam nagle dobrze mi znany męski głos.
- Nie mów mi, że chcesz temu gościowi zapłacić.
- A dlaczego miałabym tego nie robić? - odezwał się jakiś kobiecy głos - Jeśli dzięki temu będę miała święty spokój.
- Nie rozumiesz, że jeżeli raz zapłacisz szantażyście, to możesz nigdy już się od niego nie uwolnić?
Słowo „szantaż” naprawdę mocno rzuciło mi się w uszy. Instynkt detektywa, którym przecież byłam, a który to instynkt wzrósł we mnie od chwili, w której ja i Ash poszliśmy do Akademii Policyjnej, zmusił mnie do tego, abym zaczęła się tej całej rozmowie przysłuchiwać. Wiedziałam, że to nie w porządku, że to wtrącanie się w życie prywatne innych ludzi, ale mimo wszystko przysunęłam się do sali, w której odbywała się ta rozmowa. I słuchałam tego, o czym mówił dobrze mi znany męski głos i nieznany mi zupełnie głos kobiecy.
- Zrozum, szantażyście nie można płacić - mówił dalej mężczyzna - Jeżeli raz poczuje, że się go boisz i jesteś gotowa mu zapłacić, to nie odpuści i będzie ciągle żerował na tobie jak pijawka.
- Biorę to pod uwagę, ale co niby twoim zdaniem mam zrobić? - zapytała go kobieta - Mam ryzykować życie mojej siostry?
- Ten ktoś wcale nie pisze, że skrzywdzi twoją siostrę.
- Ale napisał, że zamieni moje życie w piekło. A co to twoim zdaniem niby oznacza? Że skrzywdzi tych, którzy są mi bliscy. A nie ma bliższej mi osoby niż moja ukochana młodsza siostra.
- To bardzo piękne, co mówisz, ale nie masz żadnej gwarancji, że on coś zrobi twojej siostrze. A poza tym, jaką masz pewność, że nic jej nie zrobi, jeżeli dasz mu to, czego on chce?
- Nie mam takiej gwarancji, ale stać mnie na to, aby mu zapłacić i żeby w ten sposób kupić sobie spokój.
- A stać cię na to, aby płacić mu do końca życia?
- Już lepsze to niż ryzykować utratę wszystkiego.
- Wiesz co? Ty jesteś naprawdę niereformowalna!
- A ty uparty jak nie wiem, co! Niepotrzebnie powiedziałam ci o tym.
- Powiedziałaś? Dobre sobie! Gdybyś nie zostawiła tego listu na biurku, to nic bym nie wiedział. Potem jeszcze musiałem cię przycisnąć, żebyś mi cokolwiek na ten temat powiedziała.
Słuchałam dalej tej rozmowy, aż nagle poczułam, że ktoś mnie palcem trąca w ramie. Odwróciłam się i zauważyłam, że za mną stoi Ash z Pikachu na ramieniu.
- Bawisz się w szpiegowanie? - zapytał dowcipnie.
Uśmiechnęłam się do niego dowcipnie i odparłam:
- Nie, ale sam powinieneś tego posłuchać. To może być ciekawe.
- Ładnie to tak, szpiegować ludzi i wtrącać się w ich prywatne sprawy?
- I ty to mówisz? Jeden z najlepszych detektywów w regionach, który żyje z takiego wtrącania się w prywatne sprawy innych ludzi.
Ash parsknął lekkim śmiechem, po czym zaczął razem ze mną podsłuchiwać. Na całe szczęście, rozmowa toczyła się dalej w podobny sposób i Ash mógł także usłyszeć, że chodzi tutaj o szantaż i jak przewidywałam, był tą sprawą naprawdę zainteresowany. Nawet bardzo zainteresowany. Co prawda, nie powiedział mi tego, ale nie musiał. Jego milczenie i wyraz twarzy były aż nadto wymowne. Poza tym, za dobrze już go znałam, aby tego sama nie odkryć.
Nagle rozmowa się skończyła, a mężczyzna, prowadzący rozmowę z kobietą, wyszedł z sali, w której oboje rozmawiali i mówił do niej:
- Weź się lepiej zastanów, co ty robisz. A nie będziesz mi gadać takie głupoty!
Wtem zauważył nas i uśmiechnął się delikatnie, gdyż nasz widok, co prawda, mocno go zaskoczył, to jednak też ucieszył.
- O! No proszę, nasi kochani detektywi znowu na tropie - powiedział wesoło.
- Nie, chwilowo w odwiedzinach u naszej przyjaciółki - odpowiedział Ash.
- Alexy? Wiem, też byłem u niej. Fajny ten mały. Rene się strasznie cieszy, że został ojcem. Oby tylko Alexa była równie szczęśliwa.
- Na pewno będzie. Ale ty chyba za bardzo szczęśliwy nie jesteś, John.
John Scribbler, bo to on był, spojrzał na nas uważnie i westchnął delikatnie, jakby zastanawiał się nad tym, czy nam powiedzieć o wszystkim, czy też nie, ale ostatecznie odparł:
- Owszem, ale nie mam chwilowo powodów do szczęścia. Moja przyjaciółka ma poważny problem i dodatkowo go lekceważy.
- Wiemy, szantaż - powiedziałam - Usłyszeliśmy niechcący.
- Jak dla mnie, to bardzo chcący - rzucił dowcipnie Scribbler - Ale to nawet lepiej, że tak się stało. Moja znajoma nie chce prosić o pomoc policji, więc może skorzysta z waszej pomocy?
- Z czyjej pomocy mam skorzystać? - zapytała kobieta, wychodząc z sali, w której ona i Scribbler prowadzili wcześniej rozmowę.
Była to kobieta dość wysoka, chuda jak szczapa, ubrana w czarne dżinsy oraz ciemnoczerwoną bluzkę. Włosy miała obcięte na krótko o kolorze jasnozielonym, a oczy fioletowe. Nie wyglądała zbyt atrakcyjnie, a do tego na twarzy miała wyraz ogromnego niezadowolenia. Jeżeli oceniać wiek, miała chyba niewiele więcej niż trzydzieści lat.
- Z pomocy najlepszych detektywów w regionach, jeśli nie na świecie - rzekł w odpowiedzi na jej pytanie John Scribbler.
To mówiąc, wskazał na nas i uśmiechnął się serdecznie do kobiety. Ta jednak nie podzielała jego entuzjazmu. Jedynie spojrzała na nas uważnie i zapytała:
- Najlepszych detektywów? A konkretnie to niby kogo? Chyba nie Henry’ego Willow, co?
Scribbler parsknął śmiechem i odpowiedział:
- Spokojnie, nie jego mam na myśli, choć jestem pewien, że ten łatwo sobie by poradził z taką sprawą. Ale nie o niego mi tu chodzi. Tylko o te dwójkę. Czy ty ich nie poznajesz?
- Nie, a powinnam?
- No chyba. Przecież to są państwo Ketchum! Ash i Serena!
Kobieta zdumiała się, kiedy usłyszała, kim jesteśmy. Spojrzała na nas bardzo zaintrygowanym wzrokiem, po czym spytała:
- Ash? Serena? Zaraz, moment! Sherlock Ash i jego dziewczyna?!
- Obecnie żona - poprawiłam ją dowcipnym tonem - Ale tak, to właśnie my.
Kobieta popatrzyła na nas z lekkim niedowierzaniem, po czym westchnęła lekko w taki sposób, jakby była zażenowana i odparła:
- Bardzo przepraszam. Naprawdę nie orientuje się za dobrze w kryminalnych sprawach naszego świata, co może nie świadczy o mnie najlepiej, tym bardziej, że jestem pisarką kryminałów.
- Dokładnie i moją koleżanką po fachu - dodał John Scribbler - Napisała już kilka naprawdę super kryminałów. A najnowszy z nich, „Widmo śmierci” zdobył taką popularność, że obecnie filmowcy z Pokewood się nim interesują.
- No proszę! To dopiero sukces - powiedział zachwycony Ash - Ale nie chcę tutaj psuć tak miłą atmosferę, ale usłyszeliśmy z Serena niechcący, że podobno jest pani szantażowana.
- Po pierwsze, nie pani. Jestem Diana Backerry - odparła na to kobieta - A po drugie, jeżeli to słyszeliście, to na pewno słyszeliście też, że nie chcę zawiadamiać o tym wszystkim policji.
- Ale przecież my nie jesteśmy z policji, choć nieraz z nią współpracujemy - zauważyłam, a Buneary zapiszczała na znak potwierdzenia moich słów.
- Rozumiem, ale wolałabym nie mieszać w to wszystko osób trzecich - rzekła na to kobieta - Poza tym, przypuszczam, że to jakiś głupi żart i nic więcej. To John niepotrzebnie się tym wszystkim niepokoi i robi z igły widły.
- Nie robię wideł z igieł - mruknął ze złością Scribbler - A spraw szantażu nie wolno nigdy lekceważyć.
- Ale ja nie wiem, czy to jest na poważnie, czy tylko na żarty. Jeżeli to tylko głupi żart, to zdecydowanie nie warto się tym przejmować. Ale jeżeli nie, to moja biedna siostra może na tym ucierpieć. Szantażysta przecież pisze, iż cały mój świat legnie w gruzach. A przecież ona i jej mąż, no i moje kryminały to jedyny świat, jaki mam.
- Siostra Diany leży obecnie w śpiączce w tym szpitalu - powiedział Scribbler - Trzy miesiące temu miała wypadek i w wyniku tego wciąż śpi. Przyszliśmy ją tu odwiedzić i przypadkiem odkryłem, że Diana dostała list z zadaniem zapłaty, jeżeli nie chce stracić całego swojego świata. Próbuję ją namówić, żeby poszła z tym na policję, ale ona nie chce mnie słuchać. Może was posłucha?
- Na początek proponuję, abyśmy poszli gdzieś w jakieś ustronne miejsce i tam sobie porozmawiali - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, okazując mu swoją aprobatę.
Diana widziała, że nie odpuścimy, dlatego westchnęła głęboko i zgodziła się na to i zaproponowała nam, abyśmy poszli do niej. Ash bardzo zadowolony z tego faktu, skinął głową na znak zgody i powiedział, żeby zaraz tam pójdziemy, tylko najpierw musi po kogoś pójść. Diana nie była specjalnie zachwycona faktem, że jeszcze ktoś ma wziąć udział w tej rozmowie i być wtajemniczony w jej sprawę, ale ostatecznie uległa i zaczekała na nas.
My tymczasem poszliśmy do tej części szpitala, którą opuściliśmy. Tam zaś zauważyliśmy, że Clemont i Dawn rozmawiają z Rene na korytarzu, a przy łóżku Alexy na sali siedzą Max i Bonnie, wesoło sobie żartujący z dziennikarka i czule dotykający główki jej synka. Wiedziałam, jak będą zachwyceni, gdy dowiedzą się, co nas sprowadza. I nie pomyliłam się.
Ash zadowolony stanął w wejściu do sali i popatrzył na jakże miły dla nas wszystkich widok, pozdrowił Alexę i życzył jej powrotu do zdrowia, a potem zaraz zerknął na Maxa i Bonnie, mówiąc:
- Zbierajcie się, kochani. Na dzisiaj koniec wizyty.
- Dlaczego? Pielęgniarka nas jeszcze nie wygania - zdziwiła się Bonnie.
- Ale ja was wyganiam - odparł na to Ash.
- A to czemu? - zapytał Max.
- Jest zadanie do wykonania. Zagadka do rozwiązania. Musicie zaraz ze mną iść. Wszyscy.
Clemont i Dawn spojrzeli na mnie zaintrygowani, jakby pytali wzrokiem, czy to, co właśnie usłyszeli jest prawdą, a kiedy skinęłam głową na potwierdzenie, to oboje uśmiechnęli się radośnie, a Dawn wręcz rzuciła mi się na szyję, mocno mnie przy tym ściskając. Max i Bonnie natomiast spojrzeli na siebie nawzajem, a potem na Asha i z niemalże dzikim krzykiem podskoczyli radośnie w górę. Zrobili przy tym taki rwetes, że aż przyszła pielęgniarka i skarciła ich za to, dodając:
- W ogóle, to już sobie lepiej idźcie. Pacjentka musi odpocząć, a dziecko ma przed sobą jeszcze kilka badań.
- Spokojnie, proszę pani. Już sobie idziemy - odpowiedział jej wesoło Ash, po czym spojrzał na najmłodszych członków naszej drużyny - To co? Gotowi na nową przygodę?
- Tak jest, szefuńciu! - zawołali jednocześnie Max oraz Bonnie, stając przed Ashem na baczność i salutując mu.
- De-ne-ne! - zapiszczał wesoło Dedenne, wykonując podobny gest.