niedziela, 21 października 2018

Przygoda 118 cz. I

Przygoda CXVIII

Udane wakacje cz. I

Jest to pierwsza część Trylogii Matti. Dedykuję ją pomysłodawcy tej historii: Lokiemu27.


- Ash, zobaczysz. Będziesz tym zachwycony - powiedziałam do mego ukochanego, uśmiechając się przy tym zadziornie niczym dziecko planujące jakiś uroczy figiel.
W sumie to była prawda, bo prowadząc razem z Dawn Asha do sali głównej w restauracji „U Delii“, zasłaniając mu przy okazji oczy dłońmi, nie robiłam tego tylko i wyłącznie dlatego, że miałam tego dnia wyśmienity humor. Robiłam to przede wszystkim z tego powodu, iż wraz z całą resztą naszych przyjaciół przygotowałam dla Asha ogromną niespodziankę, którą teraz chciałam mu zademonstrować.
- Tylko spokojnie, braciszku. To ci się na pewno spodoba - powiedziała Dawn wesołym tonem.
- Wierzę wam, ale może już w końcu odsłonicie mi oczy, moje panie? - zapytał wesołym tonem Ash.
- Zaraz to zrobimy, braciszku. Musisz tylko jeszcze chwilkę poczekać - odpowiedziała mu wesoło jego młodsza siostra - Jeszcze tylko kilka kroków i zaraz będziemy na miejscu.
Pikachu i Buneary szli obok nas, wesoło przy tym popiskując. Oni też byli bardzo zadowoleni z niespodzianki, którą uszykowaliśmy dla Asha, a że sami brali udział w jej organizowaniu, to ich zadowolenie było tym bardziej zrozumiałe.
- Dobrze, jesteśmy na miejscu - powiedziała wesoło Dawn - Możemy ci już odsłonić oczy.
- Uwaga! Niech się stanie jasność! - zawołałam i odsłoniłam Ashowi widok na świat.
- NIESPODZIANKA!
Taki oto radosny okrzyk powitał naszego kochanego solenizanta, gdy już zobaczył, kto na niego czeka w sali. A kto na niego czekał? Bardzo wiele osób. Przede wszystkim nasi najwierniejsi i oddani przyjaciele, czyli Clemont, Bonnie, Max, Misty, Brock, Melody, Tracey, May, Gary, Alexa, Iris i Cilan, a także Delia, Steven, Johanna, państwo Hameron, państwo Cheerful z córkami i Winstonem Krupshem, Josh z Cindy i Taylor, Gerda z dzieciakami, profesorowie Oak, Ivy, Birch, Rowan oraz Hale (ten ostatni w towarzystwie swojej córki Molly), a także kilka jeszcze innych osób, takich jak Herbert Jones, Maren, Lyry, Khoury, Bianka z dziadkiem, Latias i Latios (tych dwoje było w ludzkich postaciach), Rene Artois, Lionel, Miette, Macy, Ritchie, Scarlett, Damian, John z Maggie i Thomasem, a także parę innych osób, w tym kilka z policji.
Ash był wyraźnie zachwycony widząc ich wszystkich razem w jednej sali i radujących się na jego widok. Oczywiście spodziewał się on z naszej strony przyjęcia urodzinowego, ale i tak był szczęśliwy.
- Och, kochani... Aż tylu was się zebrało?
- A co myślałeś, kuzynku? W końcu urodziny ma się tylko raz w roku - powiedziała wesoło Mallow.
- Właśnie, stary - dodał radośnie Ritchie - Dlatego też musieliśmy tutaj przyjechać.
- Taka okazja zdarza się tylko raz do roku, a czasami jeszcze krócej - rzekł Damian wesoło - Dlatego spakowaliśmy manatki i przyjechaliśmy.
- Zdążyliśmy na czas, bo wiedzieliśmy, kiedy masz urodziny - rzekła Scarlett - Chociaż to wcale nie jest takie trudne do zapamiętania. Pierwszy dzień lata. Łatwo zapamiętać.
- Właśnie - powiedziała na to z uśmiechem na twarzy Delia i mocno uściskała swego jedynaka - Wszystkiego najlepszego, synku.
Zaraz po niej podchodzili po kolei wszyscy goście i składali Ashowi życzenia urodzinowe. Najbardziej życzliwie składali mu je chyba Taylor, Danny i Anne, a także kuzyneczki z Alola, bo ta oto urocza grupka wręcz go ściskała i czule całowała po policzkach. Co prawda pozostałe panie też go wycałowały, ale robiły to z mniejszym entuzjazmem niż ta grupka uroczych dzieciaków oraz jego nastoletnie kuzyneczki.
- Rany... Takiemu to dobrze - powiedział zasmuconym tonem Brock - Jego to wszystkie całują, a mnie jakoś żadna nie chce całować.
- Może jakbyś nie uganiał się maniakalnie za spódniczkami, to wtedy jakaś by cię teraz całowała - rzuciła do niego ironicznie Misty.
- Ci to zawsze się kłócą - zachichotała Lyra - Jak myślisz, Dawn? Czy będzie z tego miłość?
- Bo ja wiem? Może i tak. W końcu wiadomo, że kto się czubi, ten się lubi, ale czy zaraz też kocha? Tego nie wiem - odparła na to panna Seroni.
- Przyszłość wszystko nam wyjaśni - stwierdziłam wesoło.
Ash tymczasem przyjął wszystkie życzenia urodzinowe od każdego z gości i powiedział wzruszonym tonem:
- Naprawdę bardzo się cieszę, że jesteście tutaj ze mną, moi kochani i że razem ze mną chcecie świętować moje urodziny. Nie wiem jednak, czy zasługuję na tyle względów z waszej strony.
- A niby czemu miałbyś nie zasługiwać na nie? - zapytała May.
- Ponieważ wiem doskonale, co chcecie przez to osiągnąć, ale ja nie mogę wam tego obiecać - odpowiedział jej Ash.
- Doprawdy? Wiesz to? A niby skąd? Czytasz nam w myślach czy co? - zażartowała sobie Iris.
- Dość przydatna cecha - zaśmiał się Gary - A więc powiedz, co my też niby chcemy osiągnąć przez to, że przygotowaliśmy dla ciebie przyjęcie z okazji twoich urodzin.
- Właściwie, to nie wiem, czy wszyscy tego chcecie, ale za to wiem doskonale, że wielu z was chce, abym porzucił emeryturę i wrócił do służby.
Gary lekko zagwizdał z nieukrywanym podziwem.
- On naprawdę jest niesamowity. Rozwiązuje zagadki, walczy ze złem tego świata, czyta w myślach. Kurczę, czego on jeszcze nie umie?
- Przejrzeć na oczy i zrozumieć, że rozwiązywanie zagadek jest jego przeznaczeniem i emerytura w ogóle mu nie służy - zauważyła Bianka - Jak dla mnie, to właśnie tego nie umie.
- Spokojnie, jeszcze się tego nauczy - uśmiechnął się Herbert Jones i patrząc na Asha dodał wesoło: - Powinieneś zrozumieć, mój przyjacielu, że bycie detektywem walczącym o to, aby tego zła mniej było na świecie, to nie jest tylko obowiązek, ale i zaszczyt. Do tego niezwykle ważna funkcja, której podjąć się może tylko ktoś z prawdziwym talentem.
- Ale ja nie wiem, czy jeszcze ten talent posiadam - odpowiedział Ash.
- Słucham? - zapytała zdumiona Bianka - A ostatnia sprawa, w której udaremniłeś próbę zabójstwa?
- Właśnie! - zawołałam - Przecież rozwiązałeś sprawę zabójstwa zanim do niego jeszcze doszło!
Asha jednak dalej to nie przekonywało.
- Ale miałem wówczas więcej szczęścia niż rozumu. W końcu równie dobrze niedoszły zabójca mógł się zorientować, że zamieniłem mu truciznę na sodkę i tak by zrobił to, co sobie zaplanował.
- A jednak nie doszło do tego, a ty udaremniłeś swoim przebiegłym pomysłem zabójstwo.
- Nie był to znowu jakiś przebiegły pomysł. Stworzyłem go, inspirując się opowieścią Maren dotyczącej ich ostatniej sprawy.
- Wiesz, tylko naprawdę bystry detektyw mógłby zainspirować się inną sprawą, aby skutecznie przeprowadzić swój plan - stwierdził Herbert Jones - To już wystarczający dowód na to, że posiadasz wielki talent i wcale się nie wypaliłeś.
- Wielki talent? No, nie sądzę. Ty jesteś lepszym detektywem ode mnie. Umiesz wiele rzeczy, których ja robić nigdy nie będę umiał. Posiadasz wiele umiejętności. Umiesz rozpoznać gatunki tytoniu czy ślady opon, a także znasz się na chemii... To są dopiero niezwykłe umiejętności. Ja ich, niestety, nie posiadam.
- Może i nie, ale moim zdaniem jesteś jeszcze lepszym detektywem niż ja, gdyż nie posiadając tych, jak to nazwałeś „niezwykłych umiejętności“ potrafisz rozwiązywać trudne zagadki detektywistyczne. Ja mam ułatwione zadanie poprzez posiadanie tych umiejętności, które to z jakiegoś dziwnego powodu uważasz za niezwykłe, a ty musisz używać umiejętności swojego umysłu, poznawać pewne techniki śledcze od podstaw i radzić sobie tak, jak możesz. Ja się uczyłem tego, jak rozwiązywać zagadki od najmłodszych lat i byłem szkolony przez mojego mentora. Ty z kolei uczysz się tego fachu dzięki doświadczeniu kilku lat, a do tego jesteś też samoukiem. Nikt cię nie szkolił, bo wyszkoliłeś się sam.
- Ty mnie nauczyłeś, jak być detektywem.
- Moja pomoc była niewielka. Swoją jakże zasłużoną sławę detektywa i karierę w tym zawodzie zawdzięczasz tylko sobie i swoim umiejętnościom. Ja jestem uczniem mistrza, ty sam sobie byłeś mistrzem. Ja byłem uczniem kierowanym przez mojego nauczyciela, ty byłeś samoukiem. Dlatego moim zdaniem ty zasługujesz na miano większego detektywa niż ja.
- Właśnie! A takiego detektywa jak ty, to byłoby bardzo żal utracić - powiedziała kapitan Jenny z Alabastii - Bardzo chciałabym cię mieć pośród swoich ludzi, Ash.
- A ja chciałbym mieć ciebie za kompana w policji - uśmiechnął się na to detektyw Bob.
- Emerytura jest tylko dla takich starych pierników jak ja - zauważył dowcipnie kapitan Jasper Rocker - Zaś tacy młodzi ludzie jak ty powinni zajmować nasze miejsce i walczyć ze złem tego świata, póki mają dość siły na to.
- W tym sęk. Wciąż nie wiem, czy mam te siły - odpowiedział im Ash - Dlatego też nie mogę wam obiecać, że porzucę emeryturę i wrócę do służby. Naprawdę nie jestem w stanie żadnemu z was tego obiecać, dlatego też, jeśli tylko po to zorganizowaliście to przyjęcie...
- Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! - zawołała gniewnie Misty - Co ty sobie niby wyobrażasz? Że my tu wszyscy się zebraliśmy i świętujemy na twoją cześć tylko po to, aby cię przekupić?! O nie! Nic z tego! Dla takiej sprawy to byśmy się aż tak nie wysilali. Zebraliśmy się tu po to, aby uczcić twoje urodziny.
- Właśnie - poparła ją Melody - Także proszę cię, nie opowiadaj bzdur. Wszyscy cię tutaj bardzo kochamy i chcemy ci to okazać.


Ashowi zrobiło się nieco głupio z powodu jego podejrzeń, ponieważ powoli opuścił głowę w dół i rzekł:
- Och, wybaczcie mi, proszę. Ja naprawdę nie chciałem was w żaden sposób urazić.
- Dobrze, dosyć już tego gadania! - zawołała Miette wesoło, stając na środku sali - Przecież mamy imprezę! Trzeba się bawić!
- No właśnie! - dodała Macy - A skoro o zabawie mowa, to wszyscy przygotowaliśmy pewną małą piosenkę z tej okazji dla naszego kochanego solenizanta!
- Orkiestra, tusz! - zawołał Lionel i zespół The Brock Stones szybko zebrał się na scenie.
Chwilę później zaczęli wesoło grać, a Macy i Lillie podbiegły wesoło do Asha, podrygując przy tym radośnie. Następnie Lillie zaśpiewała:

Mój kuzynku, nie patrz tak.
I zobacz, wspaniałości tyle masz
Dookoła, jeśli zachwycić w końcu zdołasz,
Święto uśmiech to z powrotem ci da.

Bo liczą się niewielkie gesty,
Czy piosenka to, czy chór.
Ciuchcia, książka, tulas, swetry
Czy uroczych wspomnień zbiór.

Macy uśmiechnęła się wesoło do Asha i zaśpiewała:

Prezenty dają wiele szczęścia.
Duże i mniejsze też.
A czasem świat zmieniają ci tak,
Że aż tańczyć chcesz.

Chwilę później Macy i Lillie zaczęły wesoło stepować, a Ash, wyraźnie ubawiony tą sceną, próbował w miarę swoich możliwości powtarzać ich ruchy. Nie szło mu to zbyt dobrze, ponieważ nigdy nie był mistrzem tańca, chociaż umiał tańczyć, ale głównie w taki sposób, aby się wygłupiać przed innymi, co doskonale mu wychodziło. Tym razem też tak było i naprawdę Ash nieźle się wygłupiał, lecz sprawiało mu to ogromną radość, podobnie jak i jego tancerkom, które porwały go do wesołego tańca.
Następnie Macy i Lillie złapały Asha za ręce i pociągnęły go lekko w kierunku parkietu, po czym najmłodsza z sióstr Cheerful zaśpiewała:

Tu impreza toczy się.
Zajrzyjmy, nie uwierzę ci, że nie
Wstąpimy! Zobacz, jak tu pysznie się bawimy.
Święto to uśmiech z powrotem ci da.

Macy wesoło zaśmiała się i zaśpiewała:

Napoje słodkie niech się leją!
Na parkiet z nami chodź!
Wszyscy cieszą się i śmieją,
Bo ciebie przecież nigdy dość.

Następnie obie dziewczyny zaśpiewały:

Ty przecież dajesz nam wiele szczęścia.
Daj spokój! Nie mów, że nie!
Więc z przyjaciółmi spędzaj czas.
Niech to uzdrowi cię!

Ty przecież dajesz nam wiele szczęścia.
Sam dobrze już to wiesz.
To święto przecież po to jest,
Byś z nami bawił się.
To święto przecież po to jest,
Więc z nami też się ciesz!
Bo przyjaźń z tobą to fajna rzecz!

Po zaśpiewaniu tej piosenki Macy i Lillie mocno uściskały Asha, a my wszyscy nagrodziliśmy ten występ burzą gromkich oklasków. Zaraz potem zaś zespół The Brock Stones zagrał kolejne utwory, a Ash został porwany na parkiet przez Taylor, Danny’ego oraz Anne. Następnie dołączyły do nich kolejne grupy tancerzy i zabawa zrobiła się jeszcze przyjemniejsza.


Tańce i wygłupy trwały długo, a kiedy już nas one nieco zmęczyły, to zrobiliśmy sobie od nich przerwę i usiedliśmy przy stolikach, aby móc sobie porozmawiać.
- Niezła zabawa, prawda? - zapytałam Asha.
- A pewnie, że niezła - odpowiedział wesoło mój chłopak - I taka być powinna, w końcu mamy dwa powody do radości. Moje urodziny i pierwszy dzień lata.
- Właśnie. Takie dwa powody w jednym powodzie - odezwał się nagle John Scribbler, dosiadając się do nas.
- Dokładnie tak - pokiwał wesoło głową Ash - Cieszę się, że znalazłeś czas, aby nas odwiedzić.
- Ja miałbym nie mieć dla was czasu, przyjacielu? - zaśmiał się wesoło Scribbler - Skądże znowu! Ja mam zawsze dla moich przyjaciół tyle czasu, ile tylko go oni potrzebują. W końcu nie po to zdobywałem przyjaciół, aby potem ich zaniedbywać.
- No właśnie - zgodziłam się z nim - No, a czy w twoich rodzinnych stronach miałeś jakiś przyjaciół?
- Poza Maggie, którą tam właśnie poznałem, to nie. Dlatego też bardzo się cieszę, że zdobyłem ich w tym świecie i dlatego tak mi tutaj dobrze. Ale czasami aż mnie korci, aby znowu zobaczyć stare śmieci.
- A jak dawno temu tam byłeś?
- Oj, bardzo dawno, już sam nie pamiętam kiedy. To było chyba wtedy, kiedy sobie odmroziłem nogi.
Spojrzeliśmy na niego zdumieni, gdy to powiedział.
- Odmroziłeś sobie nogi? - zapytałam zdumiona.
- A co ty niby takiego zrobiłeś, że je sobie odmroziłeś? - dodał Ash - Zasnąłeś z nogami w lodówce czy co?
- Gorzej. Wszedłem do Bałtyku - po tych słowach Scribbler zaczął się głośno śmiać - Oj, wybaczcie. Żartowałem z tym odmrożeniem sobie nóg. Ale tak prawdę mówiąc, to Morze Bałtyckie jest bardzo zimne, zwłaszcza w porównaniu z wodami z tych stron. Ale ludzie lubią się w nim kąpać i często to robią, choć może czasami ktoś z nich sobie coś odmrozi.
Pisarz mówił to takim tonem, że trudno było nam stwierdzić, czy mówi poważnie, czy też po prostu się wygłupia.
- Ale powinniście mimo wszystko zobaczyć moje rodzinne strony. Są tego warte - mówił dalej pisarz.
- A skąd dokładniej pochodzisz? - zapytał Ash.
- Z Łeby. To takie piękne miasto tuż nad samym morzem. Mówię wam, to odpowiednie miejsce w sam raz na wyjazd na wakacje, gdybyście chcieli tam pojechać.
Spojrzałam na Asha uważnie i powiedziałam:
- Wiesz... Prawdę mówiąc, John, to jeszcze nie planowaliśmy wyjazdu nigdzie, ale mimo wszystko uważam, że to ciekawa propozycja. Jak sądzisz, Ash?
Mój ukochany pomyślał przez chwilę, delikatnie sobie masując przy tym palcami podbródek.
- Wiesz, Sereno... To jest całkiem ciekawy pomysł. Nigdy jeszcze nie byłem w tym mieście, więc tym chętniej je zobaczę. Czy pojedziesz z nami, John?
- Raczej nie. Mam obecnie swoje sprawy do załatwienia, a tutaj to ja przyjechałem z okazji twoich urodzin i zaraz potem wracam do Lumiose. Jak na razie, to jeszcze nie mam czasu wyjeżdżać na dłuższe wakacje, a na krótkie to nie ma najmniejszego sensu tam jechać. Za dużo jest tam rzeczy do zwiedzania, aby je zwiedzić w krótkim czasie.
- Szkoda, byłbyś naszym przewodnikiem.
- Znajdziecie tam znacznie lepszego - uśmiechnął się John Scribbler - Przewodników tam ci u nich dostatek, a jeden lepszy od drugiego. Mówię wam, prawdziwa elita. Śmierdzą, przeklinają i nienawidzą swojej roboty. Tu nie ma co liczyć na nudnych, wypachnionych poliglotów. To nie ten kraj. A same wycieczki, to mają tam po prostu rewelacyjne, zwłaszcza wycieczki krajoznawcze. Wiecie, jak wyglądają? Zbierają całą masę ludzi, wsadzają w taki niewielki autokar, a potem każą im jeździć tym autokarem po różnych wertepach i podziwiać wszystko, co jeszcze nie zniszczyły wojny światowe ani kwaśne deszcze. A wyżywienie podczas tych wycieczek mają po prostu prima sort. Śniadanie hamburgery, obiad zupki chińskie, a kolacja słonina z bitą śmietaną, także całą noc ci na żołądku jeździ. No i nie zapomnijmy też o deserze w postaci przeterminowanych chipsów.
- No, to rzeczywiście jedzenie prima sort - zaśmiałam się dowcipnie - I naprawdę aż tak straszne są tam wycieczki krajoznawcze?
- Tak, ale tylko autokarami, bo pociągami są znacznie gorsze. Mówię wam, jeżeli dotrzecie na czas, to pociąg będzie miał z pewnością spore opóźnienie, z kolei w przypadku nie przyjścia na czas zawsze wam ucieknie i będziecie jakieś dwie godziny czekać na kolejny. Nie mówiąc już o tym, że najczęściej na wycieczki jest wybierany jakiś obskurny pociąg, cały pełen wręcz rozjuszonych kibiców szalikowców, którzy to urządzają między sobą takie mordobicie, że moje uszanowanie.
Nie do końca wiedzieliśmy, czy John Scribbler mówi na poważnie, czy też znowu się wygłupia, chociaż sposób, w jaki wypowiadał swoje słowa, raczej wskazywał na to drugie, zwłaszcza, że nasz drogi przyjaciel ciągle się przy tym zabawnie uśmiechał.
- Naprawdę jest tam tak tragicznie? - spytał Ash.
- Właśnie. Nie ma tam nic pięknego i pozytywnego? - dodałam.
- Owszem, jest wiele pięknych i pozytywnych rzeczy - odpowiedział John, z trudem siląc się na powagę - Są piękne góry, jeziora, łąki i lasy... A do tego drzewa owiewane przez las pachną rewelacyjnie... Zwłaszcza, kiedy jest wycinka, bo wówczas w nozdrza wdziera ci się zapach spalin od piły łańcuchowej, której hałas tak pięknie pieści nasze uszy, a do tego jeszcze płoszy wszystkie zwierzęta z całej okolicy.
John Scribbler zaczął chichotać jak wariat, wyraźnie bardzo ubawiony swoim własnym żartem, choć i nas również bardzo on rozbawił.
- No, ale na poważnie, mówię wam... Takie widoki tam są czymś wręcz normalnym. Idziesz sobie przez las, widzisz w nim bardzo piękne drzewo z ładnymi, zielonymi liśćmi... Tu pączki powoli przemieniają się w kwiaty... Tu znowu wiewióreczka sobie na nim je orzeszka lub ptaszek sobie na nim wije gniazdo. A potem przychodzi facet z siekierą albo piłą łańcuchową i to drzewo ścina, odbierając ci ten jakże piękny widok. I kończy się zabawa, a zaczynają się schody.
Pisarz znowu zachichotał, po czym powiedział:
- Ale mimo tego wszystkiego jakoś trudno mi nie kochać tego miejsca i czasami muszę przenosić moją duszę utęsknioną do tych pagórków leśnych, a także do tych łąk zielonych szeroko nad błękitnym Niemnem rozciąg... A nie, co ja gadam! To już nie ten kraj! Znaczy kiedyś był, ale już nie jest. Wiecie, po konferencji w Jałcie, to tej biednej ziemi odebrali jaśnie państwo władcy świata część ziemi ze Wschodu, w zamian na przekupstwo oddając część ziemi z Zachodu. Mówię wam, marna kompensata, bo przecież nie dość, że ziem, jakie zyskaliśmy było przynajmniej trzy razy mniej niż tych, które utraciliśmy na zawsze, to jeszcze do tego dali nam syf i badziew, a zabrali piękne tereny.
- A dlaczego zabrali? - zapytałam.
- Co? Historii nie znasz? Bo jaśnie wielmożny Wielki Brat ze Wschodu ponoć pomógł pokonać dwóm jaśnie panom z Zachodu Wielkiego Brata z Niemiec... Choć z drugiej strony taki wielki, to on nie był. A mądry to już na pewno nie, skoro z makaroniarzami oraz skośnookimi porwał się na cały ten biedny świat. A cały ten biedny świat się wkurzył i spuścił mu taki łomot, że Wielki Brat z Zachodu palnął sobie w łeb, a jego dawny sojusznik, czyli czerwony Wielki Brat ze Wschodu zagarnął sobie ogromną część jego tortu europejskiego. Takie to już głupie życie. A mój rodzinny kraj to zawsze miał najgorzej, częściowo z własnej winy, a częściowo dlatego, że tak głupio jest ułożony geograficznie. Ale cóż... grunt to dobrze się ustawić i to od samego początku.
- Właśnie, a jak się nie ustawisz, to leżysz - powiedział nagle Thomas Ravenshop, który właśnie dosiadł się do nas.
Mężczyzna miał w ręku butelkę piwa i uśmiechał się dowcipnie. Widać było, że sobie trochę musiał wypić, choć też nie był pijany, po prostu lekko zalany. Parę razy widzieliśmy go z Ashem w takim stanie i wtedy właśnie był zawsze skłonny do zwierzeń i rozmów, bo tak, to raczej był mało chętny do rozmów na jakikolwiek temat, a jeżeli już, to z pewnością nie na temat swojego życia prywatnego i przemyśleń.
- Leżysz i kwiczysz, przyjacielu - powiedział z uśmiechem Thomas, lekko klepiąc po ramieniu Johna i nalewając sobie piwa do szklanki - Ty także zresztą leżysz i kwiczysz, stary. Wiesz o tym?
Ostatnie dwa zdanie skierował on do Asha, patrząc na niego z bardzo ironicznym uśmiechem na twarzy.
- Tak, coś tak podejrzewałem, ale dziękuję ci, że mnie w tej sprawie uświadomiłeś - rzucił złośliwie mój chłopak.


Thomas zachichotał delikatnie, po czym powiedział:
- A tak na poważnie, to ty naprawdę leżysz i kwiczysz. A wiesz może, dlaczego?
- Nie, ale z chęcią pozwolę ci na to, abyś mnie oświecił w tej sprawie.
Spojrzałam kątem oka na bawiących się właśnie na parkiecie Pikachu i Buneary, którzy właśnie przyjemnie sobie tańczyli i przez chwilę chciałam porwać Asha do tańca, ale uznałam, że może lepiej będzie wysłuchać tego, co ma do powiedzenia Thomas, zwłaszcza, iż u niego chęć rozmowy bardzo rzadko występowała, więc lepiej korzystać z okazji, dopóki ona istniała.
- A więc wiesz, czemu leżysz i kwiczysz? - zapytał Thomas - Dlatego, że masz wątpliwości, czy postąpiłeś słusznie odchodząc na emeryturę i już się nie zajmujesz branżą detektywistyczną. Wszyscy tutaj tylko wiercą ci dziurę w brzuchu i wmawiają c, że źle zrobiłeś, ale prawda jest inna.
- A jaka jest prawda?
- Prawda jest taka, że jako jedyna osoba w tej sali podzielam twoje zdanie, przyjacielu.
Ash i ja spojrzeliśmy zdumieni na Thomasa. John również patrzył z uwagą na swego przyszłego szwagra.
- Ale ty tak na poważnie mówisz? - zapytał mój luby.
- Ja teraz jestem śmiertelnie poważny, choć być może wcale na to nie wyglądam - uśmiechnął się lekko Thomas Ravenshop - Ale mimo wszystko ja mówię zupełnie poważnie. Naprawdę uważam, iż bardzo dobrze zrobiłeś, porzucając ten głupi fach.
- Głupi fach? - zapytał zdumiony John - Przecież prywatny detektyw, który walczy o sprawiedliwość na tym świecie, to bardzo pożyteczny fach. Bez takich ludzi jak on ten świat by...
- No co? - zaśmiał się ironicznie Thomas - Zawaliłby się? Uwierz mi, świat istniał bez takich ludzi jak Ash i dalej będzie istnieć, gdy już ich na nim nie będzie.
- Dzięki za słowa otuchy - mruknął złośliwie Ash.
- Nie ma sprawy - Thomas delikatnie poklepał mojego chłopaka po ramieniu i dodał: - Ale ktoś ci musi to powiedzieć, przyjacielu i najlepiej się stanie, jeżeli to będę ja. Inni będą ci wmawiać, jaki to jest pożyteczny fach, ten detektyw, ale ja nie. Ja ci powiem prawdę. A wiesz, jaka jest prawda? Ano taka, że po prostu wreszcie podjąłeś właściwą decyzję, że zerwałeś z tym fachem. Prawda jest taka, iż nie możesz toczyć wiecznie tej samej, zwariowanej wojny o sprawiedliwość na tym świecie, a wiesz może czemu? Bo przecież nie możesz tej wojny wygrać. Na tym świecie jest więcej ludzi chciwych, złych i niegodziwych i zawsze oni będą, bez względu na to, jaki będzie panować system polityczny i ilu uczciwych ludzi będzie z takimi ludźmi walczyć. A poza tym, czy istnieje coś takiego na tym świecie jak uczciwość? Co to w ogóle jest?
- Nie wiesz? Uczciwość to jest przestrzeganie zasad i trzymanie się ich wbrew wszystkiemu - powiedziałam.
- Tak? A jakich zasad? Zasad prawa? A ile razy wy je złamaliście, aby wygrać, co?
- To były złe zasady i trzeba było je złamać.
- Ciekawe... A więc rozumiem, że ustalacie własne zasady, aby móc być uczciwym. No dobrze, a wobec tego, dlaczego czepiacie się tych ludzi, których łapiecie jako detektywi? Przecież oni też uważają, że zasady są złe i trzeba je złamać.
- Ale oni to zrobili z egoizmu i żądzy zysku, a my po to, aby walczyć o sprawiedliwość - zauważył Ash.
- My robiliśmy to dla większego dobra, aby ludziom żyło się lepiej - dodałam.
- Poważnie? A więc wobec tego Hitler i Stalin byli do was podobni.
- SŁUCHAM?! - zawołałam ze złością.
Na szczęście na całej serii panował taki gwar, że nikt nas nie usłyszał.
- Chyba trochę przegiąłeś, stary - zauważył John.
- Przyjacielu, a czy ja nie mam racji? - zaśmiał się ironicznie Thomas - Ci dwaj też przecież łamali wszelkie zasady i wszelkie prawa i robili to w imię wyższych celów, aby ich narody miały jak najlepiej.
- To byli ludobójcy, a nie detektywi. Mordowali niewinnych ludzi.
- Nie ma czegoś takiego jak niewinność. Kardynał Richelieu mówił, że gdyby dać mu choćby pięć linijek napisanych przez najbardziej uczciwego człowieka, to i tak znalazłby wśród nich choćby jeden powód, aby autora tego linijek powiesić. Jak więc widzisz, John, nie ma czegoś takiego jak niewinność. Każdy jest czegoś winien na tym świecie.
- Poważnie? A czy to oznacza, że wobec tego nie należy zwalczać na tym świecie zła? - zapytałam.
- Zła? Zło jest pojęciem względnym - zauważył Thomas, powoli pijąc piwo ze szklanki - Dla mnie (i pewnie dla was także) zabójstwo Lincolna to było coś złego, jednak dla ludzi, którzy walczyli w armii Południa podczas wojny secesyjnej zabicie prezydenta, który został im wręcz narzucony przez Północ było czynem szlachetnym.
- Ci ludzie się mylą - powiedziałam.
- Tak? A skąd wiesz, że się mylą? A może to oni mają rację, a to ty się mylisz?
- To nie jest prawda.
- A skąd wiesz, co jest prawdą? Piłat zapytał Jezusa, co jest prawdą, ale nie otrzymał na to odpowiedzi. My też jej nie otrzymamy, bo jej nie ma. A czy wiesz, dlaczego? Bo rację miał Obi-Wan Kenobi mówiąc, że prawda zależy często od naszego punktu widzenia. Zwłaszcza prawda polegająca na ocenie sytuacji.
- Fajne masz towarzystwo. Tutaj Piłat, a tu Obi-Wan Kenobi - zaśmiał się złośliwie John Scribbler.
Thomas nie zwrócił na niego uwagi.
- Prawdą jest to, że Lincoln został zamordowany przez Południowca i to z rewolweru podczas przedstawienia w teatrze. To jest prawda, a raczej fakt historyczny i to nie ulegający podważaniu. A ocena tej sytuacji nie jest prawdą, tylko po prostu oceną sytuacji i tyle.
- Ja ci mogę dowieść, że się mylisz - powiedziałam.
- Tak? A ja ci mogę dowieść, że ty się mylisz i tak w kółko - odparł na to Thomas Ravenshop - Możemy tak sobie wszystko dowodzić, a nigdy nie osiągniemy porozumienia. Bo dowodzenie sobie czegoś wtedy, kiedy ludzi dzieli różnica poglądów nie ma sensu. Weź mi tak np. dowiedź, że nie jesteś Fennekinem, a ja nie jestem Noctowlem.
- Ja, jak zechcę, to mogę ci dowieść, że jesteś osłem i do tego jeszcze pijanym - mruknął złośliwie Scribbler.
- Ciekawa sugestia - zaśmiał się Thomas, popijając dalej ze szklanki swój napój - Ale nie zmienisz faktu, że to, co mówię ma wiele racji, choćby pod względem logiki.
Ash przygnębiony wpatrywał się w swój stolik, z kolei ja sama miałam teraz wielką ochotę udusić Thomasa gołymi rękami za te jego wywody.
- Słuchaj, człowieku... Ja i Ash walczyliśmy jako detektywi o to, aby tego zła mniej było na świecie. Zwalczaliśmy złych ludzi, bo złych ludzi trzeba zwalczać i niszczyć ich, bo póki oni będą mieli siłę do krzywdzenia innych, to póty będą z niej korzystać.
- Ciekawe stwierdzenie, ale wiesz chyba, że nie zwalczycie całego zła na tym świecie - odpowiedział mi Thomas.
- Może i nie, ale musimy próbować, bo trzeba zwalczać zło.
- Żeby je całkiem zwalczyć, to trzeba by wymordować przynajmniej połowę ludzkiej populacji, a jeżeli chcecie to zrobić, to będzie podobni do Hitlera czy Stalina, których podobno potępiacie.
- Nie podobno, tylko na pewno.
- Niech wam będzie, że na pewno. Ale co z tego? Świata nie zmienicie na lepsze w ten sposób. Nie zmienicie go w ogóle, bo prawda jest taka, że świata nie można zmienić. Trzeba go akceptować takim, jakim jest, a nie na siłę go zmieniać. To wam nigdzie nie wyjdzie. Nikomu to nie wyszło i nigdy nie wyjdzie. Co najwyżej wywrócicie świat do góry nogami, a z tego jakoś nie przyszło ludziom nigdy nic dobrego.
- Braciszku, a ty znowu swoje? - zapytała Maggie, która właśnie do nas podeszła.
Spojrzała na brata z uwagą i powiedziała:
- Widzę, że sobie wypiłeś.
- A wypiłem, pewnie, że wypiłem. Kilka szklanek piwa. I wypiję ich jeszcze więcej, a może nawet napiję się czegoś mocniejszego, bo tak mi się podoba. Bo sprawia mi to przyjemność. Bo mam ochotę pić. Nie wolno mi?
- Wolno, ale może byś tak...
- Co? Boisz się, że się upiję? Spokojnie, nie ma mowy. Ja nigdy nie jestem pijany. Co najwyżej wstawiony. A jestem wstawiony, bo mam powód i to bardzo poważny.
- Tak, wiem o tym, braciszku. Ale zrób mi tę przyjemność i idź gdzieś indziej pić, dobrze?
Thomas pokiwał delikatnie głową, wstał od stolika i powoli poszedł w swoją stronę.


- Wybaczcie mu, zachowuje się tak od chwili, gdy przeczytał w gazecie o tej katastrofie samolotu z Hoenn do Johto - powiedziała Maggie, siadając tuż obok nas.
- Czytaliśmy o tym. Straszna tragedia. Tylu ludzi zginęło - powiedział smutnym tonem Ash.
- Tak, ale czy wiecie, czemu Thomasa tak to obeszło? Bo pośród ludzi, którzy wtedy zginęli była ta laska, która złamała mu serce.
- Poważnie? - zapytałam zdumiona - Ta sama, która mu dała nadzieję, a potem go odtrąciła? I to wszystko zrobiła świadomie?
- Ta sama - potwierdziła Maggie - Ona była wśród ofiar. Zginęła, a mój biedny starszy brat na zmianę ma ochotę się z tego powodu cieszyć i płakać jednocześnie. Dlatego teraz sobie wypił i opowiadał wam swoje bzdury.
- Jak dla mnie to nie były bzdury, tylko smutna rzeczywistość, choć może wypowiedziana w nieco niekonwencjonalny sposób - zauważył Ash.
- Tak? I co ta prawda ci mówi? Że masz porzucić służbę dla świata i mieć wszystko gdzieś?
- A co mam innego do wyboru? Thomas ma rację. Przecież nie ocalę tej planety od zła. Zniszczę jednego Giovanniego, a na jego miejsce przyjdzie kolejny. Taka walka więc nie ma żadnego sensu.
- Ash, przyjacielu... Gdyby wszyscy tak myśleli, to nigdy niczego by na tym świecie nie osiągnęli - odpowiedział mu John.
- No właśnie - dodała Maggie - A przy okazji pamiętaj o tym, że mój brat może i ma rację, ale mówi tylko połowę prawdy. Druga połowy prawdy jest taka, że gdyby wszyscy tak myśleli jak on, to wtedy na tym świecie nie istnieliby nie tylko detektywi, ale również i policja. Nie byłoby nikogo, kto by pilnował, aby na tym świecie panowała sprawiedliwość i żeby zło się nie szerzyło. Nie byłoby policji ani sądów, bo przecież nikt by nie uważał, że warto walczyć z niesprawiedliwością. A czy wiesz, co wówczas by się stało, Ash? Zapanowałaby wielka anarchia, a zło by się dalej szerzyło, aż w końcu zapanowałaby nad całym światem. Inaczej mówiąc, to właśnie tacy ludzie jak ty, którzy walczą z niesprawiedliwością oraz złem czynią ten świat o wiele lepszym.
- Ale przecież nie wyplenimy całego zła na tym świecie - rzekł Ash.
- A kto wam każe niszczyć całe zło tego świata? - zapytała dowcipnym tonem Maggie - Przecież zawsze mówiłeś, że walczycie o to, aby tego zła było mniej na świecie. To już zdecydowanie o wiele bardziej realna wizja niż walka o zniszczenie całego zła na tym świecie.
- Maggie ma rację - zgodził się ze swoją dziewczyną John Scribbler - Taka jest prawda i z nią nie ma sensu walczyć. Lepiej użyjcie wszystkich swoich sił na walkę o to, w co wierzycie, bo to szlachetna i godna szacunku walka. A poza tym... A poza tym mój brat to mizantrop, więc nie warto go słuchać.
Nie wiem, czy jej słowa przekonały ostatecznie mojego chłopaka, ale tak czy inaczej Ash po tej rozmowie miał nieco lepszy humor, a nawet wziął mnie za rękę i porwał do tańca. Korzystając z tej okazji bawiłam się razem z nim i tańczącymi przy naszych nogach Pikachu i Buneary. Obok nas wesoło śmigały sobie inne pary, a zabawa rozkręciła się na całego.

***


Urodziny Asha były naprawdę bardzo przyjemną uroczystością, która trwała do późnych godzin nocnych i nie ma co się temu dziwić, skoro była tak bardzo udana. Oczywiście efektem tej zabawy było to, że praktycznie wszyscy byliśmy tak padnięci, że spaliśmy niemalże do południa, ale jakoś nikomu z nas to nie przeszkadzało. Przeciwnie, ucieszyliśmy się, że mamy takie powody do radości i że mój ukochany jest tak bardzo lubiany przez tak wielu ludzi.
W ciągu kilku dni od przyjęcia urodzinowego goście powoli zaczęli powracać do swoich rodzinnych stron, chociaż nie wszyscy to zrobili. Seiyi, którego niedawno poznaliśmy w Alto Mare (o czym pisałam ostatnim razem w moich pamiętnikach) pozostał z nami i spędzaliśmy z nim sporo czasu, aby go jakoś podnieść na duchu i sprawić, aby mniej myślał o śmierci swej ukochanej Minako. Oczywiście zdawaliśmy sobie sprawę, że to dopiero rok minął od jej śmierci, dlatego też nie możemy oczekiwać, aby ktoś szczerze kochający swoją zmarłą ukochaną miał po roku tak po prostu sam z siebie znaleźć ukojenie w swoim bólu. To przecież niemożliwe. Dlatego też nie mieliśmy do niego o to pretensji, a zamiast nich zachowaliśmy bardzo dużo cierpliwości wobec Seiyiego i jego cierpienia, starając się w miarę swoich możliwości podnieść go na duchu. A ponieważ planowaliśmy z Ashem mały wyjazd do Łeby w Polsce, ojczyźnie Scribblera, to zaproponowaliśmy, aby Seiyi pojechał z nami. Ten początkowo nie chciał się na to zgodzić, ale w końcu ustąpił.
John Scribbler zadzwonił, gdzie trzeba, aby nam załatwić odpowiednie miejsce, w którym byśmy się mogli zatrzymać po przybyciu do Łeby.
- Dzwoniłem i załatwiłem wam przepiękne miejsce pobytu - powiedział pisarz zadowolonym z siebie tonem - Dostaniecie pokój w domu mojego znajomego, pana Włodzimierza Rossa. Prowadzi on w Łebie taką bardzo uroczą enklawę Pokemonów koni.
- Zaraz! Czy ty chcesz nam powiedzieć, że w Polsce są Pokemony? - zapytałam szczerze tym faktem zdumiona.
- Tylko Pokemony konie i tylko w tym jednym, konkretnym miejscu - odpowiedział mi pisarz - To jest wspaniała atrakcja turystyczna. Jak wiecie, Polska znajduje się na terenach bez Pokemonów, więc takie, że tak powiem egzotyczne zwierzaki są prawdziwym rarytasem dla mieszkańców tego oto kraju, zwłaszcza, jeśli nie mieli oni wcześniej z nimi do czynienia. Dlatego możecie sobie wyobrazić, że pan Ross zarabia bardzo wiele na swojej małej enklawie, a do tego jeszcze udostępnia Pokemony konie do jazdy dla ludzi chętnych, aby ćwiczyć na nich jazdę konno. Także stać go na to, aby przyjąć poleconych przeze mnie gości.
- Gości, którzy oczywiście zapłacą mu za pobyt u niego - zauważył Ash - Bo przecież nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli mu nie zapłacić za jego gościnę.
- Nie sądzę, żeby on żądał od was zapłaty - zauważył Scribbler - Bo jak wam to już wcześniej powiedziałem, on zarabia dość pieniędzy na tej swojej małej enklawie, aby nie musieć od was żądać zapłaty.
- Mimo wszystko i tak zaproponuję mu zapłatę. Niech wie, że żadne z nas nie przyjeżdża do niego, aby jeść i spać za darmo - powiedział Ash.
- Zgadzam się. Lepiej będzie pro forma zaproponować mu zapłatę za gościnę - poparłam mojego ukochanego - No, a jeżeli nie zechce, to nie ma sprawy. Nie będziemy na niego naciskać.
- No i takie coś to ja rozumiem - uśmiechnął się wesoło pisarz - Choć nie ma co liczyć na to, że on przyjmie od was pieniądze. Poza tym liczą się dla niego goście, a nie pieniądze.
- Miło mi to słyszeć - powiedziałam - Ale tak czy siak grzecznościowo mu zaproponujemy zapłatę za jego gościnę.
- To wasza sprawa - uśmiechnął się wesoło Scribbler - Ale tak czy siak skontaktowałem się z panem Rossem. Będzie na was oczekiwał w Łebie. Ma dość spory dom na terenie owej enklawy Pokemonów koni, a w domu ma kilka wolnych pokoi i chętnie odnajmuje je tym, którzy szukają pokoju do wynajęcia.
- Doskonale, a gdzie dokładniej on mieszka? - zapytał Ash.
- Mówiłem wam, na terenie enklawy. To jedyny dom, który jest na tym terenie. Jest połączony z wybiegiem, na którym jego uczniowie trenują jazdę konną. To jedyne takie miejsce w Łebie. Każdy wie, gdzie ono jest. Wiecie co? Dam wam mapę Łeby i zaznaczę, gdzie jest cel waszej podróży.
John dotrzymał danego słowa, ponieważ rzeczywiście dał nam mapę z zaznaczonym na niej domem Włodzimierza Rossa, a także poprosił nas, abyśmy pozdrowili tego człowieka, gdy tylko go spotkamy. Obiecaliśmy mu to, a potem bardzo zadowoleni zaczęliśmy szykować się do podróży.


Przy okazji byliśmy świadkami bardzo zabawnej sytuacji. Mianowicie w przededniu naszej wyprawy spotkaliśmy Maxa, który był bardzo czymś przejęty.
- Co się stało, Max? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Ech, przyjaciele. Mam naprawdę poważny problem - odpowiedział nam nasz wierny druh - Ale nie chcę się narzucać. Na pewno macie własne sprawy na głowie i nie macie czasu na to, aby się tym zajmować.
- Spokojnie, zawsze mamy czas na to, aby pomóc naszym przyjaciołom - zaśmiał się wesoło Ash.
Podobnie jak ja podejrzewał on, że Max zwyczajnie dramatyzuje i robi z igły widły, co przecież już niejeden raz mu się zdarzało, ale mimo to oboje postanowiliśmy zachować się jak prawdziwi przyjaciele i zaprowadziliśmy go do domku na drzewie, gdzie wysłuchaliśmy go z uwagą.
- Jaki więc jest twój problem, Max? - zapytał Ash.
- Już wam mówię - odpowiedział na to nasz drogi haker - Wiesz chyba dobrze, Ash, że urządzany jest w Alabastii konkurs miss juniorów?
- Tak, wiemy o tym - uśmiechnął się lekko Ash - A co? Chciałabyś w nim wystąpić?
Max parsknął śmiechem i odpowiedział:
- No, coś ty! Nigdy w życiu! Poza tym jestem facetem. Tu chodzi o coś innego. Bo widzicie... Te wszystkie dziewczynki są naprawdę bardzo piękne i urocze. Sam nie wiem, którą z nich mam wybrać.
Uśmiechnęłam się z lekkim politowaniem, gdy to usłyszałam. Coś tak czułam, że Max ma naprawdę bardzo dziwaczny problem i miałam rację. Ash zresztą uważał podobnie i jak się okazało, mieliśmy rację. Staraliśmy się jednak oboje zachować wszelkie uwagi w tej sprawie dla siebie, aby nie urazić w żaden sposób naszego przyjaciela, dla którego cała ta sprawa była wręcz śmiertelnie poważnym problemem.
- I naprawdę nie wiem, na którą z nich mam teraz głosować - mówił dalej Max - Bo wiecie, Katherine jest piękna, a Mary ma ładną sylwetkę. A Bonnie jest urocza i fajna, a do tego to także moja przyjaciółka, ale przecież ona nie ma najmniejszych szans na to, aby wygrać, bo jest strasznym, ale to strasznym urwisem. Chciałbym być lojalny wobec niej, ale również nie chcę oddać swego głosu na kogoś, kto nie ma szans na wygraną.
- Ja tam bym głosował zawsze na Serenę, bez względu na wszystko - odpowiedział mu Ash - I to nie tylko z lojalności, ale dlatego, że uważam ją za najpiękniejszą dziewczynę na całym świecie.
- Dziękuję za te piękne słowa - powiedziałam czule, dotykając lekko dłoni mojego ukochanego.
- Tak, ja was rozumiem, ale mimo wszystko naprawdę mam poważne wątpliwości - stwierdził Max i nagle się uśmiechnął - Zaraz! A ta urocza blondyneczka, która niedawno się tutaj wprowadziła?! Alice?! Tak! To jest bardzo fajna osoba! Wiecie, grałem z nią parę razy w badmintona i zawsze z nią wygrałem.
- Bo pewnie pozwoliła ci wygrać - zaśmiałam się.
- Może i tak, ale nawet jeśli tak było, to oznacza, że musi być bardzo miła. Tak, będę głosował właśnie na nią! Jest miła i fajna, a do tego jeszcze pozwala mi wygrywać w badmintona! Nie tak, jak Bonnie, chociaż ona jest moją najlepszą przyjaciółką, ale jakoś tego nie umie dla mnie zrobić! Tak! Właśnie tak zrobię!
Max zerwał się z podłogi, na której siedział i zawołał wesoło:
- A więc w konkursie miss juniorów będę głosował na...
Nagle dało się słyszeć głośne trzaśnięcie. To był hałas otwierającej się klapy w podłodze, przez którą weszła Bonnie. Ściskała ona w ręku jakąś niewielką paczkę, a na jej twarzy malowała się bardzo nieprzyjemna mina.
- O, Bonnie! - zawołał wesoło Max na jej widok.
- Myślisz, że słyszała jego słowa? - zapytałam po cichu Asha.
- Tak, właśnie tak myślę - odpowiedział mi mój luby.
Max tymczasem zachichotał nerwowo i dodał:
- Wiesz... Słyszałem, że bierzesz udział w tym konkursie piękności, który jest urządzany dla dziewczyn w twoim wieku. Właśnie rozmawiałem z Ashem i Sereną, że musisz w tym konkursie wygrać.
- Tak, słyszałam - mruknęłam z gniewem w głosie Bonnie - Słyszałam też jeszcze więcej rzeczy.
- Naprawdę? - zaśmiał się nerwowo Max - A co słyszałaś?
- Słyszałam, że mam przegrać z tobą w badmintona, żebyś raczył na mnie zagłosować. Ale wiesz co? Bez łaski! Nie potrzebuję twojego głosu za taką cenę. I wiesz co, Max? Możesz mieć w nosie moje ciasteczka, które dla ciebie upiekłam, bo przecież ja jestem straszny urwis, więc może po prostu dam je Clemontowi.
Po tych słowach dziewczynka odwróciła się na pięcie i zamierzała już wyjść z domku na drzewie, kiedy nagle Max podbiegł do niej, stanął przed nią, złapał ją za ramiona i zawołał:
- Nie! Poczekaj! Zmieniłem zdanie! Zapomnij o tym, co mówiłem, bo będę głosował na ciebie w tym konkursie! Być może i jesteś urwisem, ale i tak jesteś bardzo piękna! Mówię poważnie!
Bonnie spojrzała na niego uważnie i rzuciła zadziornym tonem:
- Cieszę się, że wreszcie odzyskałeś rozum.
To mówiąc odwróciła się w naszą stronę i poprowadzona przez Maxa usiadła w pobliżu mnie i Asha.
- A właśnie, wspomniałaś coś o ciasteczkach - zaśmiał się lekko młody Hameron.
- O tak, mówiłam - uśmiechnęła się Bonnie z bardzo zadowoloną miną na twarzy - Sama je upiekłam.
Spojrzałam na nią ironicznym wzrokiem.
- Poważnie? Sama?
- Cóż... Może tak nie do końca sama, bo pomogli mi Clemont i Cilan, ale mimo wszystko większość pracy ja sama wykonałam.
- Tak, oczywiście - rzuciłam dowcipnie, a na ucho Ashowi szepnęłam: - A Pikachu siedzi i zawija w sreberka.
Mój luby parsknął śmiechem, kiedy to usłyszał, podobnie jak Pikachu, który siedział na kolanach swego trenera.
- Co was tak rozbawiło? - zapytała Bonnie.
- Nic takiego - zaśmiał się delikatnie Ash - Serena tylko opowiedziała mi kawał... o blondynce!
- Nie lubię takich kawałów - rzuciła Bonnie, co nas wcale nie zdziwiło, bo przecież sama jest blondynką.

***


Następnego dnia wyruszyliśmy do portu, w którym to już czekał statek mający zabrać nas w rejon Morza Bałtyckiego. Stamtąd zaś mieliśmy złapać szybki transport do Łeby. Nie dowiedzieliśmy się, w jaki sposób zakończył się konkurs na miss juniorów, jednak postanowiliśmy o to zapytać, gdy już powrócimy do Alabastii. Na razie zaś cieszyliśmy się wakacjami, na które się wybieraliśmy.
Wraz z nami w tę podróż wybrały się jeszcze dwie osoby i nie mam tutaj na myśli Pikachu i jego ukochanej Buneary, która tak bardzo chciała wyruszyć w tę podróż ze swoim chłopakiem, że Dawn ponownie powierzyła ją mojej opiece. Nie, nie o tej dwójce tutaj mówię, ale o kimś innym. Tymi osobami byli Seiyi i Alexa. Tę pierwszą osobę zaprosiliśmy nieco wcześniej w tę podróż i spodziewaliśmy się jego obecności, choć baliśmy się też, że może zmienić zdanie, co na szczęście nie nastąpiło. Ale obecność tej drugiej osoby bardzo nas zaskoczyła. Spotkaliśmy ją przypadkiem podczas podróży statkiem i nie umieliśmy wyjść ze zdumienia, gdy to nastąpiło, a miało to miejsce podczas wycieczki po pokładzie już pierwszego dnia podróży.
- A niech mnie! Alexa! - zawołał wesoło Ash na widok naszej drogiej dziennikarki.
Helioptile, usłyszawszy nasz głos, zeskoczył zwinnie z ramienia swojej trenerki i wskoczył w objęcia Asha, witając się z nim przyjaźnie, a potem to samo robiąc ze mną.
- Jak się masz, przyjacielu? - zapytał wesoło Ash, gładząc Pokemona po główce - Ty także wybierasz się w podróż?
- Tak, on i ja - odpowiedziała z uśmiechem Alexa, podchodząc do nas - Bardzo się cieszę, że was tu spotykam.
- My także, ale bardzo nas to dziwi - powiedziałam - Nie wiedzieliśmy, że zamierzasz wyruszyć w podróż. Czy płyniesz do Polski?
- O tak, właśnie tam - odpowiedziała Alexa, a Helioptile wskoczył jej ponownie na ramię - A wy tam płyniecie?
- Pewnie - odparł wesoło mój luby - Zamierzamy tam spędzić kilka dni, a może nawet więcej.
- A czemu wybraliście Polskę?
- Polecił ją nam John Scribbler. A ty? Dlaczego płyniesz do Polski? - zapytałam.
Alexa posmutniała nieco, opuściła lekko głowę i powiedziała:
- Wiecie, kochani... Posprzeczałam się ostatnio z Rene i jakoś tak nie umiem wraz z nim przebywać w jednym mieście. Dlatego pomyślałam, że gdzieś sobie pojadę i odpocznę. A jeśli tak, to czemu mam nie pojechać do ojczyzny moich przodków? Ten kraj był bardzo bliski mojemu dziadkowi, a jak wiecie, mój dziadek był bardzo bliski mnie, więc skoro tak, to jest mi też bliski kraj, który on kochał.
- Wiemy o tym - odpowiedział Ash - A byłaś kiedyś w Polsce?
- Tak, ale to było już dawno temu - rzekła Alexa - Byłam wtedy jeszcze dzieckiem i pomagałam dziadkowi w jego występach. To było na rok przed jego śmiercią. Bardzo dobrze to pamiętam. To była jedna z piękniejszych chwil w moim życiu.
Alexa posmutniała, po czym podeszła pod reling i oparła się o niego. Podeszliśmy do niej i stanęliśmy tuż obok.
- A więc zobaczysz po latach znowu kraj swego dziadka - powiedział Ash - Na pewno się cieszysz, prawda?
- Tak, bardzo się cieszę, ale nie wiem, czy on jest wciąż tak piękny jak wtedy - odpowiedziała mu dziennikarka.
- Zobaczysz, gdy będziemy na miejscu - zauważyłam.
- To prawda, a przy okazji nieco odpocznę od Rene.
- A co się stało? Czym cię tak zdenerwował, że uciekasz od niego na drugi koniec świata?
- Pika-pika? Bune-bune? - dodali zaintrygowani Pikachu i Bunearu.
Alexa uśmiechnęła się smutno.
- Widzicie... Wkurzył mnie on swoim brakiem zrozumienia dla mojego problemu. Nie rozumie, że ja nie jestem w stanie powiedzieć na pewno, czy będę dobrą matką. Ja w ogóle nie mam pojęcia, czy podołam temu zadaniu. To w końcu jest bardzo wielka odpowiedzialność. Nie wiem, czy dam sobie radę. Poza tym jakoś nie bardzo wierzę w jego zapewnienia o tym, że będzie ze mną do końca i mnie nie opuści.
Gdy to mówiła, to przypomniałam sobie, jak ja i Ash widzieliśmy, jak podczas przyjęcia urodzinowego mojego chłopaka Rene sprzeczał się o coś z Alexą. Nie słyszeliśmy, o czym mówili, ale za to usłyszeliśmy słowa, które wypowiedział nasz drogi fryzjer:
- Ty uparta kobieto! Nie widzisz, że cię kocham?! Czy tak bardzo bym się o ciebie starał, gdyby mi na tobie nie zależało?! Jak możesz uważać, że ja cię porzucę przy pierwszej okazji i zostaniesz z tym wszystkim sama?!
Alexa nie odpowiedziała mu wtedy nic, ale widać było, iż nie uważa jego deklarację za prawdziwą. A szkoda, bo moim zdaniem Rene był z nią wówczas całkowicie szczery, w co ona jakoś nie była w stanie uwierzyć z powodu swoich wcześniejszych doświadczeń z facetami.


- I co zamierzasz zrobić? - zapytałam Alexę, kiedy już powróciłam do rzeczywistości.
- Nie wiem. Może oddam dziecko moim rodzicom albo co... Przecież ja się nie nadaję na matkę. Zwłaszcza na samotną matkę. Nie dam sobie rady, a rodzice mi pomogą i zajmą się wnukiem jakby co.
- Zajmiesz się nim wraz z Rene i będziecie jedną wielką, szczęśliwą rodziną - powiedziałam.
- Och, Sereno. Nie każda kobieta ma tyle szczęścia, aby mieć tak super faceta jakiego masz ty - odpowiedziała mi Alexa.
Spodobało mi się, że nazywa Asha „super facetem“, ale również bardzo mnie zdenerwowało to, iż nie wierzy w słowa Rene, który był wobec niej szczery i z powodu swoich wcześniej niemiłych doświadczeń Alexa nawet nie daje mu szansy się sprawdzić.
- Wiesz co, Ash? Widać, że to twoja ciotka - powiedziałam po chwili.
- A to dlaczego? - zapytał mój luby.
- Bo jest strasznie uparta i jak już się na coś uprze, to nie da sobie nic wytłumaczyć.
Ash, Alexa i Pikachu zaśmiali się wesoło, gdy to usłyszeli.
- Wiecie... Pamiętam, jak płynęłam do Polski z dziadkiem na rok zanim zmarł - powiedziała po chwili dziennikarka - Stał ze mną przy podobnym relingu i razem śpiewaliśmy taką fajną piosenkę.
Po chwili Alexa zaczęła ją śpiewać, a ponieważ i my ją znaliśmy, to szybko dołączyliśmy do chóru i już po chwili cała nasza trójka śpiewała sobie wesoło następujące słowa:

Spójrz bracie, choć raz, trzeźwo na świat.
Ceń nauki wszystkie, jeśli masz ambicje.
Gdy nadejdzie czas, zawoła nas
Stary las nad rzeką szumem drzew z daleka.

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda.
Świat jest piękny, czy to znasz?
Otwórz oczy, patrz! Otwórz oczy, patrz!
La, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la!
Otwórz oczy, patrz!

Piłkę kopać chcesz, na trawę spiesz!
Zagraj razem z nami! Zagraj z kolegami!
Rankiem, kiedy świt puka do drzwi
Ciągną młodych w pole harce i swawole!

Przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda.
Świat jest piękny, czy to znasz?
Otwórz oczy, patrz! Otwórz oczy, patrz!
La, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la!
Otwórz oczy, patrz!

Oj tak! Zdecydowanie w tamtej właśnie chwili świat wydawał się nam naprawdę bardzo piękny.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...