czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 023 cz. I

Przygoda XXIII

Pokerap rządzi! cz. I


- Powiedz mi, Anabel, czy ty czujesz coś do Ridleya?
Moja przyjaciółka, słysząc to pytanie, spojrzała na mnie swoimi jakże uroczymi, liliowymi oczami z uwagą i lekkim zdumieniem zarazem.
- Obawiam się, że nie rozumiem twojego pytania, droga Sereno. Co ja miałabym niby czuć do Ridleya?
Spodziewałam się takiej odpowiedzi, więc zachichotałam lekko i od razu pospieszyłam z wyjaśnieniami.
- No, bo wiesz... Wyraźnie widzę, że on się w tobie kocha. Zresztą nie tylko ja to widzę. Ash również to dostrzegł i to od pierwszej chwili, kiedy zobaczył ciebie i Ridleya.
- Ash też to dostrzegł? - zaśmiała się Anabel.
- Owszem, choć prawdę mówiąc w jego przypadku to nie było takie trudne, w końcu jest on detektywem. Jednak nie trzeba tu detektywa, żeby zauważyć, że Ridley coś do ciebie czuje. A ponieważ tak jest, to ja jestem bardzo ciekawa, czy ty odwzajemniasz to uczucie.
Anabel uśmiechnęła się do mnie delikatnie rozumiejąc już doskonale, o co mi chodzi. Właściwie to podejrzewałam, iż ona od samego początku się domyśliła, o czym mówię, jednak z jakiegoś dość niezrozumiałego dla mnie powodu udawała, że jest inaczej. Dlaczego? Nie mam pojęcia. I choć sama jestem kobietą, to nieraz trudno mi zrozumieć zachowanie przedstawicielek mojej płci.
- Prawdę mówiąc to nie zastanawiałam się nad tym, ale dobrze wiem, że Ridley darzy mą osobę czymś, co jest zdecydowanie większym uczuciem niż tylko zwykła przyjaźń - odpowiedziała mi po chwili Anabel.
Nawet nie pytałam, skąd ona może to wiedzieć. Pamiętałam doskonale, że urodziła się ona z takimi mocami, które pozwalały jej czytać w emocjach wszystkich istot żywych, zarówno ludzi, jak i Pokemonów. Podejrzewałam więc, że musiała bardzo dobrze przyjrzeć się sercu Ridleya, a co za tym idzie dowiedziała się też, jakie uczucia on wobec niej żywi. Szkopuł tkwił jedynie w tym, czy ona odwzajemniała to uczucie, czy też dalej kochała się w Ashu.
- Więc powiedz mi, czy odwzajemniasz uczucia Ridleya? - zapytałam po chwili.
Anabel westchnęła głęboko słysząc moje pytanie które to najwyraźniej nie sprawiało jej przyjemności, po czym odpowiedziała:
- Prawdę mówiąc to nie jestem do końca pewna swoich uczuć. Znam Ridleya już jakiś czas... Poznaliśmy się oboje tak około rok temu, jednak widzieliśmy się wtedy zaledwie parę dni, po czym ja wróciłam do siebie, a on do siebie. Dopiero niedawno ponownie się spotkaliśmy i cóż... Prawdę mówiąc fajny z niego chłopak i przyjemnie mi się z nim spędza czas, jednak za mało go jeszcze znam, aby poczuć do niego coś znacznie więcej niż tylko przyjaźń. A poza tym...
Tutaj Anabel przerwała swoją wypowiedź i zarumieniła się na całej twarzy. Nie musiała kończyć. Doskonale wiedziałam, co ona chce mi przez to milczenie powiedzieć.
- Dalej kochasz się w Ashu, prawda? - zapytałam.
- A dziwisz mi się, Sereno? Twój chłopak jest po prostu niesamowity - powiedziała Anabel, po czym spojrzała na bok.
Tam zaś Ash biegał wesoło po trawie w towarzystwie Dawn, Pikachu, Piplupa, Helioptile’a oraz Meloetty. Cała grupka bawiła się wesoło jak małe dzieci, a z niewielkiej odległości obserwowali ich Clemont, Ridley, Alexa i Josh Ketchum. Wszyscy uśmiechali się radośnie na ten jakże uroczy widok i ja również poczułam, jak moją twarz zaczyna zdobić uśmiech wywołany tą scenką.
- Zobacz tylko, jak on cudownie bawi się razem z tymi Pokemonami - mówiła dalej Anabel.
- Owszem, jak małe dziecko - zaśmiała się.
Moja przyjaciółka pokiwała delikatnie głową, po czym odparła:
- Ash naprawdę ma podejście do Pokemonów. Umie znaleźć z nimi wspólny język i to w taki sposób, że one wyczuwają w nim kogoś sobie bliskiego.
- Tak, to prawda. Ale nie tylko Pokemony do niego lgną. Dzieci także... Widziałam już, jak Ash umie doskonale dogadać się z dziećmi. To pewnie dlatego, że sam jest dużym dzieckiem.
- Nie mów tak, Sereno. Ash jest bardzo dojrzałym i odpowiedzialnym chłopakiem, ale cóż... Zachował w sobie coś dziecka i chwała mu za to, bo dzięki temu umie je zrozumieć lepiej niż niejeden dorosły, a to jest bardzo przydatna cecha.
- W sumie masz rację. Ale prócz Pokemonów i dzieci lgną się do niego również i dziewczyny, co mnie nieco niepokoi.
Anabel zachichotała lekko, słysząc moje słowa.
- Nie dziwię ci się. Mnie samą by to niepokoiło, ale moim zdaniem Ash jest szczerze w tobie zakochany i z pewnością wcale nie chce sobie szukać innej dziewczyny. Oczywiście niejednej już przedstawicielce płci pięknej złamał w ten sposób serduszko, lecz cóż... Przecież on nie może mieć wielu dziewczyn naraz.
- Żeby to zrobić musiałby się chyba zamienić na głowy z Brockiem - zażartowałam sobie.
- Albo przejść na islam i zostać szejkiem - dodała żartobliwie Anabel.
Obie zachichotałyśmy, mając niezły ubaw z tego żartu.
- Oj tak, to sama prawda. A Ashowi nie pali się ani do jednego, ani do drugiego, dlatego możesz być pewna swojej pozycji w jego sercu, kochana Sereno.


Pokiwałam delikatnie głową.
- No dobrze, a co do Ridleya, to czy dasz mu szansę i spróbujesz go pokochać? Myślę, że on jest tego wart.
Anabel zastanowiła się przez chwilę nad moim pytaniem, po czym powiedziała:
- Prawdę mówiąc, to nie wiem... Ridley jest fajny, ale moje uczucie do Asha tak łatwo przecież nie minie. W końcu to prawdziwa miłość. Nie może więc ona zniknąć tak po prostu na zawołanie.
- Rozumiem cię. Ale spróbujesz?
- Przecież nie będę wiecznie cierpieć z powodu nieodwzajemnionego uczucia do twojego chłopaka - odpowiedziała mi z uśmiechem na twarzy Anabel - Więc możesz być pewna, że spróbuję, ale czy coś z tego wyjdzie, to nie wiem. Tego nie mogę ci zagwarantować.
Zadowolona taką odpowiedzią nie zadawałam już więcej pytań na ten temat, a jedynie spojrzałam na Asha i jego siostrą, którzy razem bawili się z Pokemonami na trawie, tuż przed domem Anabel. Wspominałam również niedawną chorobę Dawn, z której wyszła ona cało tylko dzięki naszym staraniom, a wszystko to przez podłe intrygi tego łajdaka Malamara. Po raz kolejny odnieśliśmy nad nim zwycięstwo, choć za straszliwą cenę, jaką była śmierć Meloetty. Co prawda na grobie tej dzielnej Pokemonki wyrósł potem kwiat, z którego narodziła się jej córeczka, to jednak nie umieliśmy nie opłakiwać od czasu do czasu naszej drogiej, pokemoniej przyjaciółki. Z nas wszystkich chyba najbardziej jej śmierć przeżył Ash, który zapowiedział, że Malamar zapłaci mu za to, co zrobił. Osobiście po cichu życzyłam memu chłopakowi, aby osiągnął swój cel i dopadł tego nikczemnego, kosmicznego Pokemona zanim ten skrzywdzi jeszcze więcej bliskich mu osób. Wierzyłam też w to, że upór oraz determinacja, te największe z zalet Asha, przyniosą mu zwycięstwo, jak i również możliwość osiągnięcia celu, który przed sobą postawił. Oczywiście zabicie Malamara nie było jego jedynym celem, jaki postawił przed sobą jako detektyw. Drugim takim celem, równie ważnym, co ten pierwszy, stało się schwytanie oraz osadzenie w więzieniu Giuseppe Giovanniego, szefa organizacji przestępczej Rocket. Oczywiście to zadanie było również niezwykle trudne (jeśli nie trudniejsze), jednak wierzyłam w to, że kto jak kto, ale właśnie Ash osiągnie oba te cele, choć na pewno nie przyjdzie mu to łatwo.

***


Po odzyskaniu zdrowia przez Dawn spędziliśmy jeszcze trzy dni w domu Anabel, po czym postanowiliśmy zakończyć nasze małe wakacje i powrócić do Alabastii, gdzie czekały już na nas obowiązki. Jednak rodzinne miasto Asha znajdowało się daleko od Strefy Walki, gdzie mieszkała nasza droga Anabel, dlatego nie wiedzieliśmy, jak długo zajmie nam powrót do niego. Ten problem jednak szybko rozwiązał pan Josh Ketchum, który to zorganizował nam transport w postaci helikoptera pasażerskiego wynajętego od swojego bardzo dobrego znajomego, który mieszkał właśnie w Strefie Walk.
- Twój ojciec jest naprawdę niesamowity - powiedziałam z podziwem, gdy szykowaliśmy się do lotu - Nie spodziewałam się, że ma tu znajomych.
- Ja również tego nie wiedziałem - odpowiedział mi Ash z uśmiechem na twarzy.
- Czasami wydaje mi się on być takim jakby człowiekiem zagadką. Nie zawsze można przewidzieć jego ruch.
- To prawda. On umie zaskakiwać.
- Jak sądzisz? Gdzie twój ojciec jeszcze ma znajomych?
- Ja bym raczej zapytał, gdzie on ich nie ma?
Oboje wybuchliśmy śmiechem słysząc te słowa, po czym wyszliśmy z domu Anabel, zabierając swoje rzeczy. Josh, Alexa i Clemont oraz pilot helikoptera czekali na nas przed owym środkiem transportu.
- Mam nadzieję, że to cacko nie rozleci się w powietrzu - zażartował sobie Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, wskakując radośnie na prawe ramię swego trenera.
Pilot helikoptera, słysząc te słowa, również zachichotał.
- Spokojnie, drogi chłopcze. Nie pierwszy raz latam tym cackiem, więc nie ma powodu do obaw.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział mu Josh - W końcu pod twoją opieką będą znajdować się moje dzieci i ich przyjaciele, nie mówiąc już o mnie.
- Nie ma sprawy, kolego. Ja dobrze wiem, kogo wiozę i nie musicie się niczego obawiać. Latam nie od dziś i znam się na tym, co robię, a więc ze mną nic złego wam nie grozi - uśmiechnął się do niego przyjaźnie pilot.
Mężczyzna sprawiał bardzo pozytywne wrażenie, więc postanowiliśmy mu zaufać. Pożegnaliśmy się z Anabel, Ridleyem oraz Meloettą dodając, że liczymy na ponowne z nimi spotkanie, po czym wsiedliśmy do helikoptera i ruszyliśmy w podróż.
- Do zobaczenia, przyjaciele! - zawołała Anabel, machając nam ręką.
- Trzymajcie się! - dodał wesoło Ridley.
- Melo-melo-lo-lo! - piszczała radośnie Meloetta.
Patrząc przez okienka machaliśmy rękoma wesoło, choć również nieco smutno, naszym przyjaciołom na pożegnanie. Rozstanie z nimi nie było dla nas wcale przyjemne. Szczególnie zasmucony naszym powrotem był Piplup, który szybko zdążył zakochać się w Nowej Meloettcie i cóż... Nie w smak mu było to rozstanie, ale przecież musieliśmy w końcu wrócić do Alabastii. Obowiązki na nas czekały, że nie wspomnę już o nowych przygodach.


Podróż do Alabastii trwała kilka godzin. Cały ten czas spędziliśmy w swoim towarzystwie grając w karty i opowiadając sobie różne żarty, dzięki czemu podróż minęła nam bardzo przyjemnie. Do tego stopnia przyjemnie, że nawet nie mielibyśmy nic przeciwko temu, aby ją przedłużyć. Jednak ona musiała kiedyś dobiec końca, a nasza wesoła kompania ponownie znalazła się w Alabastii. Uprzedzona o naszym powrocie Delia wraz z Meyerem i Bonnie uszykowała dla nas pyszną kolację, przy której Ash opowiedział o przygodach, jakie przeżyliśmy na wykopaliskach i w domu Anabel. Bonnie bardzo zasmucił fakt śmierci Meloetty, ale ucieszyła się, że jej córka żyje i ma się dobrze. Delia z kolei wyraziła, jak to ona miała w zwyczaju, swój niepokój o syna i poprosiła, żeby już więcej nie narażał się aż tak mocno na niebezpieczeństwo.
- Wiesz, mamo, że ja nie robię tego specjalnie - powiedział wówczas Ash -  Wcale nie szukam niebezpieczeństw. To one znajdują mnie.
- Możliwe, ale postaraj się jednak na siebie uważać - odparła Delia poważnym, choć wzruszonym tonem - W końcu czym byłby dla mnie świat bez Asha, mojego jedynego synka?
Ash zarumienił się lekko, słysząc te słowa. Zrobił to trochę ze wstydu, że wszyscy to usłyszeliśmy, a trochę też dlatego, że bardzo mu się te słowa spodobały, podobnie zresztą jak i mnie. Żałowałam nawet w tej chwili, iż moja mama nigdy nie umiała mi powiedzieć tak pięknych słów. W ogóle jeżeli chodzi o moją rodzicielkę, to był z nią taki problem, że prawie wcale nie okazywała mi ona cieplejszych uczuć. Nie była zła ani despotyczna, jednak chwilami miała zbyt szorstkie podejście do mnie i do życia, a prócz tego zachowywała się czasami tak, jakby wszystko, co się ze mną dzieje, było jej obojętne. Reagowała śmiechem oraz radością na prawie wszystkie rzeczy, które ją spotykały, a zarazem wydała się być całkowicie obojętna na moje losy. Tym bardziej więc zdziwił mnie fakt, że kiedy tylko już ja i Ash rozpoczęliśmy współżycie, to matka moja nie tylko dostrzegła to, ale jeszcze próbowała mi zrobić wykład na ten temat. Na swój sposób podniosło mnie to na duchu, bo dzięki temu zrozumiałam, że jej naprawdę zależy na mojej osobie, choć naprawdę zawsze jakoś dziwnie mi to okazywała.
- Wiesz, twoja mama jest naprawdę bardzo kochana - powiedziałam do Asha, kiedy znaleźliśmy się już w jego pokoju sam na sam.
- Owszem, ale czasami zachowuje się tak, jakbym nadal był małym dzieckiem - odpowiedział mi mój chłopak.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Kochanie, nie zapominaj, że ona tylko się o ciebie troszczy i chce dla ciebie jak najlepiej. Poza tym dla niej już zawsze będziesz dzieckiem. Jej dzieckiem. Nie miej jej jednak tego za złe. Pamiętaj, że jakby nie było ona ma tylko ciebie jednego i nikogo więcej poza tobą.
- A z tym ostatnim to ja się nie zgodzę - zachichotał Ash - Od jakiegoś czasu moja mama ma jeszcze kogoś bardzo sobie bliskiego.
- Mówisz o panu Meyerze?
- Owszem, o nim. Ostatnio stał się jej bardzo bliski.
- No, właściwie to masz rację, ale pamiętaj, że rodzony syn zawsze będzie dla niej ważniejszy niż nowy partner. Każda kochająca matka ma tak samo.
- Może i tak.
Ponownie się do niego uśmiechnęłam.
- Prócz tego pamiętaj, że dla swojej mamy ty zawsze będziesz kimś wyjątkowym i to się nigdy nie zmieni.
Ash z uśmiechem na twarzy podszedł w moją stronę i bardzo czule mnie do siebie przytulił.
- Mam nadzieję, że masz rację, Sereno. Mam nadzieję, że masz rację.

***


Następnego dnia wróciliśmy razem do naszych obowiązków w naszym ukochanym miejscu pracy, którym jest restauracja „U Delii“. Brock, Misty, Melody oraz Latias bardzo się ucieszyli na nasz widok i koniecznie chcieli wiedzieć, jakie przygody nas spotkały, gdy byliśmy poza Alabastią. Okazję na rozmowę zyskaliśmy jednak dopiero wtedy, kiedy skończyła się nasza zmiana i zmywając na jej koniec naczynia (jak zwykle zresztą) omówiliśmy wszystko, co nas spotkało.
- Niesamowite! A więc widzieliście prawdziwego Ho-Oha? - zapytała zdumiona naszą opowieścią Misty.
- To naprawdę niesamowite - dodała Melody - Jak on wygląda?
Opowiedzieliśmy jej więc ze szczegółami dokładnie, jak wygląda ów niezwykle rzadki i mityczny Pokemon oraz dodaliśmy, że zdecydowanie nie chcielibyśmy go więcej spotkać.
- A ja tam mimo wszystko chętnie bym go zobaczyła - odparła na to Melody - W końcu ten, kto miał okazję zobaczyć w akcji Moltersa, Zapdosa i Articuno oraz poznał słynnego Lugię, ten nie powinien się bać Ho-Oha i ja się go nie boję.
- Zmieniłabyś zdanie, gdybyś widziała, jak Ho-Oh spalił tego drania Diego - powiedziałam do niej - Zgoda, drań sobie na to zasłużył, ale mimo wszystko ten widok nie należał do najprzyjemniejszych.
- Z całą pewnością nie należał - stwierdziła Misty i lekko wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
- Dokładnie tak, choć musicie przyznać, że Ho-Oha wyglądał po prostu wspaniale - stwierdziła Dawn.
- Pip-lup-pip! - zaćwierkał radośnie Piplup, który wraz z Pikachu oraz innymi Pokemonami mył naczynia.
Latias, która właśnie zamiatała podłogę miotłą, uśmiechała się do nas promiennie. Patrząc na nią przypomniałam sobie nagle inną Pokemonkę, która też nie umiała mówić naszym językiem, a która była nam bliska. Od razu zrobiło mi się smutno, gdy tylko sobie przypomniałam, jak bohaterską śmiercią ona zginęła. Mój smutek musiał być bardzo widoczny, bo po chwili Ash spojrzał na mnie i zapytał:
- Czy wszystko w porządku, Sereno?
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, choć niezbyt szczerze, po czym powiedziałam:
- Spokojnie, wszystko jest w porządku. Tak tylko się zamyśliłam nad ostatnimi naszymi przygodami.
- A propos tych przygód, to co się wydarzyło później, po tej przygodzie na wykopaliskach? - zapytała Misty.
- No właśnie! Opowiadajcie, co było dalej, bo jestem strasznie tego ciekawa - dodała pełnym zapału tonem Melody.
Nie kazaliśmy im długo czekać i opowiedzieliśmy im wszystko, co miało miejsce potem, o naszej kolejnej walce z Malamarem oraz o śmierci bohaterskiej Meloetty. Opowieść ta zasmuciła nasze przyjaciółki, chociaż szybko odzyskały one dobry humor na wieść o narodzinach jej córki.
- A więc rację ma przysłowie, które mówi, że coś się kończy, żeby coś się mogło zacząć - stwierdziła Melody.
- Tak, to prawda - zgodził się z nią Ash - Choć nigdy nie zapomnimy naszej bohaterskiej Meloetty oraz tego, że nas ocaliła.
- Tak. Gdyby nie ona, to nie rozmawiałabym teraz z wami - dodała poważnym tonem Dawn.
- Ten wredny Malamar jest po prostu okropny! - pisnęła mała Bonnie, odzywając się po raz pierwszy od dłuższej chwili - Mam nadzieję, Ash, że jeszcze go dopadniesz i ukarzesz za to, co zrobił!
- De-de-ne-ne! - dodał jej Dedenne, piszcząc gniewnym tonem.
Ash pokiwał głową i spojrzał na naczynia, które właśnie mył.
- Ja też mam nadzieję, że jeszcze go dopadnę.
- Jak znam życie, Ash, to prędzej on będzie szukał ciebie niż ty jego - odparła Misty.
Mój chłopak spojrzał na nią i pokiwał głową poważnie.
- Masz rację. Ale my będziemy na to przygotowani i będziemy z nim zawzięcie walczyć, aż w końcu go pokonamy.
Mówiąc te słowa zacisnął dłoń w pięść i przybrał bardzo groźną pozę. Na tyle groźną, że nawet ja przez chwilę poczułam ciarki na plecach, kiedy tak na niego patrzyłem. Pomyślałam sobie wówczas, że nie chciałabym być w skórze Malamara, gdy Ash dobierze mu się do niego.
- Może zmienimy już temat? - zaproponowałam po chwili.
- Właśnie! Jestem bardzo ciekawa, jak sobie poradziliście bez nas - dodała Dawn.
- Całkiem dobrze. Wyobraźcie sobie, że pan Steven Meyer pracował tu za trzech - zaczęła wyjaśniać Misty - Ustawiał stoliki i krzesła, pomagał w gotowaniu oraz w sprzątania. Normalnie dwoił się i troił, żeby tylko nam się lżej pracowało.
- Tak, to prawda - dodała Melody, na której twarzy widniał radosny uśmiech - Mówię poważnie, to naprawdę super facet. Przypomina mi trochę Tobiasa, mojego ojca.
- Wiem, pamiętam go - zaśmiał się Ash, odzyskując dobry humor - To też naprawdę równy gość, a do tego z wielkim poczuciem humoru. Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania. Jak powiedział do mnie tym poważnym tonem, że jestem wybrańcem, od którego zależy los świata, to przez chwilę naprawdę się przejąłem. A potem on ze śmiechem na ustach dodał, żebym się nie bał, bo to, co właśnie powiedział, to tylko jego rola.
Wiedziałam, o czym Ash mówi, bo kiedyś mi już o tym opowiadał. Chodziło o jego wyprawę na Shamouti, rodzinne strony Melody. Tam się też oboje poznali i tam właśnie Ash w towarzystwie Misty, Tracey’ego oraz mitycznego Pokemona Lugii ocalił świat i przywrócił mu harmonię, którą przez swoją głupotę zachwiał pewien szalony milioner Lawrence III. Bardzo żałowałam, że nie znałam wtedy mego ukochanego i nie mogłam osobiście mu towarzyszyć w tej podróży, ale cóż... To, co się stało, to już nie ulegnie zmianie. To już przeszłość i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, jak mówi przysłowie.


- Niestety nie mieliśmy wcale okazji zbyt dobrze poznać twojego ojca - powiedziała po chwili Misty - W końcu mieliśmy co innego na głowie niż spotkania rodzinne.
- Tak, to prawda. Ratowanie świata to ciężka praca, nawet dla Mistrza Pokemonów - odezwał się Ash.
- Pika-pika-chu - poparł go radośnie Pikachu.
Melody słysząc o spotkaniach rodzinnych nieco posmutniała, po czym powiedziała:
- Poznaliście mojego ojca i moją starszą siostrę Carol. Co prawda nie mieliście okazji poznać ich bliżej, ale zawsze możecie powiedzieć, że ich znacie. A więc zjazd rodzinny w pewnym sensie się odbył. W końcu ojciec i siostra to moja jedyna rodzina.
- A mama? - zapytałam.
Melody westchnęła wówczas głęboko, po czym odpowiedziała mi:
- Moja mama rozwiodła się z moim ojcem, kiedy miałam pięć lat, po czym związała się z innym mężczyzną i obecnie razem włóczą się gdzieś po świecie. Nie utrzymują ze mną i z moją siostrą kontaktów.
- Jak to? Żadnych kontaktów? - zapytał Ash zdumionym tonem.
- To okropne i podłe! - dodałam oburzona.
- To po prostu nie fair! - pisnęła Bonnie, tupiąc nóżką, a jej Dedenne podzielił jej oburzenie.
- Moja mama uważa niestety inaczej - stwierdziła spokojnym, niemalże obojętnym tonem Melody - Przyznaję, iż czasami kontaktuje się ze mną i z Carol telefonicznie, ale jeśli ona uważa, że bycie matką sprowadza się tylko do kontaktów telefonicznych i to jeszcze tylko od czasu do czasu, to jest chyba większym dzieckiem niż ja.
Jej słowa wypowiedziane były co prawda spokojnie, ale czuć w nich było wyraźnie smutek i przygnębienie. W tej chwili bardzo współczułam Melody tym bardziej, że moja kochana matka również nie była wzorem do naśladowania. Co innego Delia Ketchum. Ta kobieta w moich oczach była wprost idealną matką. Owszem, miała ona swoje wady, jak choćby tę, że czasami jeszcze traktowała Asha jak dziecko i umiała okazywać mu nawet publicznie swoje uczucia, ale mimo wszystko była ciepłą, czułą i kochającą osobą, która pozwoliła swojemu synowi wyjść spod maminej spódnicy oraz wykazać się w wielu dziedzinach, a także sama zachęcała go do tego, żeby nigdy się nie poddawał, tylko walczył do samego końca o to, w co wierzy i w co kocha. Prócz tego to ona właśnie wychowała Asha na tak kochającego, czułego i wrażliwego człowieka, jakim go poznałam dziewięć lat temu na Letnim Obozie Pokemonów profesora Oaka. A prócz tego Delia Ketchum zawsze kochała przyjaciół swego syna jak własne dzieci i zawsze każdemu z nas okazywała troskę oraz matczyną miłość. Nie sądzę, aby inna kobieta tak potrafiła.
Efektem tego wszystkiego było jednak to, że Delia, jakby nie patrzeć, nie miała własnego życia. Poza restauracją, swoim ogrodem oraz oczywiście Ashem nie posiadała niczego, czemu mogłaby się poświęcić. Nie miała też nikogo, z kim mogłaby spędzać czas, poza naszą kompanią i profesorem Oakiem, ale my byliśmy tylko i wyłącznie jej przyjaciółmi, a przecież Delii potrzeba było również osoby, z którą mogłaby się związać na stałe. Cóż... Przez pomagania w osiągnięciu sukcesu swojemu synowi Delia Ketchum zapomniała całkowicie o sobie. Widzieliśmy jednak wyraźnie, że zaczyna się to zmieniać na lepsze dzięki osobie Stevena Meyera. Mieliśmy wielką nadzieję, że coś z tego wyjdzie, w końcu Delia zasługuje na to, aby związać się z kimś, kto był jej wart, a ojciec Clemonta i Bonnie zdecydowanie należy do ludzi wartych tego, żeby się z nimi wiązać na stałe. W końcu jest on naprawdę kochającym ojcem i prawdziwym przyjacielem, a do tego jeszcze parę razy udając superbohatera wyciągnął nas z poważnych tarapatów, w które wpadliśmy, co tylko dowodziło nam jego wartości. Oczywiście jest on chwilami nieco zwariowany i dość niezwykły, ale cóż... To tylko dodaje mu uroku osobistego. Innymi słowy był on wymarzonym kandydatem na męża dla Delii. Żeby tylko im obojgu się ze sobą ułożyło.

***


Przez trzy dni cała nasza wesoła drużyna spędziła miło czas pracując dla pani Ketchum, zaś po pracy oddając się różnego rodzaju rozrywkom. Zauważyliśmy, że Clemont kończył obecnie swoją pracę nieco wcześniej niż zwykle to robił, a potem wybierał się w odwiedziny do profesora Oaka. Nie chciał nam jednak powiedzieć, po co to robi, dlatego też postanowiłam podpytać Bonnie, czy nie wie czegoś na ten temat. W tym celu wręczyłam jej małą łapówkę w postaci pudełka czekoladek, co poskutkowało tym, że dziewczynka wszystko mi wyśpiewała.
- Clemont chodzi do profesora Oaka - powiedziała Bonnie, wpychając sobie łapczywie łakocie do ust - Razem budują tam jakiś wynalazek, ale nie znam bliższych szczegółów, więc ci nie powiem, o co chodzi.
- Nic nie szkodzi, Bonnie. I tak powiedziałaś mi dużo - odparłam z uśmiechem i poczochrałam małą po główce.
Później poszłam do Asha i powiedziałam mu, czego się dowiedziałam. Jak mogłam się domyślić, mój chłopak wcale się tym nie przejął.
- No i co z tego, że Clemont pracuje z profesorem? Ma przecież prawo robić, co tylko chce w chwilach wolnych od pracy.
- Pika-pika - poparł go Pikachu.
- Nie chodzi mi o to, że on nie może robić tego, co chce, ale na serio jestem tym naprawdę zaskoczona i nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć - powiedziałam.
Ash wzruszył lekko ramionami.
- A co masz o tym wszystkim myśleć? Clemont buduje jakiś swój nowy wynalazek z profesorem Oakiem i tyle. Nic wielkiego. Żadna nowina.
- Nic wielkiego, tak? - zaśmiałam się z delikatną kpiną w głosie - Nie pamiętasz już, co miało miejsce ostatnim razem, kiedy obaj coś zbudowali? Już zapomniałeś, jak to się mogło dla nas skończyć?
Chłopak pokiwał głową na znak, że tym razem to mam rację, co mnie bardzo ucieszyło, bo przecież ją miałam. Clemont nie był nigdy idiotą, ale powiedzmy sobie szczerze, jego wynalazki pozostawiają wiele do życzenia, jak również są niekiedy bardzo niebezpieczne dla nas, czyli jego przyjaciół. Wciąż doskonale pamiętam wehikuł czasu, który cofnął nas w czasie o całe trzydzieści lat, przez co o mało włos mój luby Ash nie przestał istnieć w czasoprzestrzeni. Oczywiście wszystko się dobrze skończyło, jednak nie mieliśmy żadnej gwarancji, iż teraz też tak będzie, bo przecież wynalazki Clemonta zawsze wiązały się z ryzykiem.
Ash jednak stwierdził, że powinniśmy zaufać naszemu przyjacielowi i nie szukać niepotrzebnie dziury w całym, po czym wziął mnie za rękę.
- Chodźmy lepiej, bo się spóźnimy.
Byliśmy wieczorem tego dnia po pracy umówieni z Joshem, który to postanowił zabrać Asha, Dawn i mnie do wesołego miasteczka. Poszliśmy tam we czwórkę bawiąc się przy tym doskonale. Josh i Ash rywalizowali ze sobą w rzucaniu piłkami do puszek oraz w strzelaniu do celu - mój chłopak wygrał obie tę konkurencję, choć podejrzewałam, że być może jego ojciec celowo oszukiwał pozwalając synowi wygrać, ale nie miałam na to żadnych dowodów, a nie chcąc psuć obu panom zabawy takimi właśnie wnioskami, zachowałam milczenie.
Podczas strzelania do celów można było wygrać maskotki Pokemony. Ash wygrał dla mnie pluszowego Fennekina, który strasznie mi się podobał. Potem Josh Ketchum kupił dla nas watę cukrową, nie zapominając przy tym o naszych Pokemonach - zadbał, żeby dostały one swoją porcję. Później zaś zwiedziliśmy gabinet luster, gdzie podziwialiśmy dość wykrzywione wersje naszych odbić, a potem obejrzeliśmy jeszcze kilka atrakcji. Zabawa była tak przyjemna, że nie chciało się nam jej kończyć, jednak cóż... Wszystko, co dobrze, musi mieć czasem swoje zakończenie i tym razem też tak było, a my po dniu spędzonym tak cudownie wracaliśmy zadowoleni do domu.
- Mam nadzieję, że po tych szaleństwach będziecie grzecznie spać, bo przecież rano idziecie do pracy - powiedział wesoło Josh, gdy odprowadzał nas do domu.
- No pewnie, tato, że zaśniemy i to od razu. Ja tam to już się chwieję na nogach ze zmęczenia - odparła Dawn, ziewając głośno.
Piplup, który szedł obok niej, również mocno ziewnął. Ja, Ash i Josh zachichotaliśmy delikatnie na ten widok.
- Dawno się tak dobrze nie bawiłam - powiedziałam radośnie.
- Tak, ja też - dodał Ash, spoglądając na mnie - Może i jesteśmy za duzi na takie zabawy, ale mnie się podobało. Mam nadzieję, że jak następnym razem wpadniesz do Alabastii, to też razem gdzieś wyskoczymy, tato.
- Masz to jak w banku, synu - odparł mu Josh figlarnym tonem.
- Hej, patrzcie! Czy to czasem nie twoja mama z panem Meyerem?! - zapytała Dawn, wskazując palcem przed siebie.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, wyciągając głowę w kierunku, który wskazywała dziewczyna.
Przyjrzeliśmy się uważnie widokowi, który pokazywała nam Dawn i rzeczywiście, ujrzeliśmy Delię Ketchum w towarzystwie Stevena Meyera. Oboje trzymali się za ręce i spacerowali wolnym krokiem, patrząc sobie przy tym czule w oczy.
- Wyglądają jak para zakochanych - powiedziałam żartobliwym tonem.
- Owszem, niczego sobie - dodał Ash.
Następnie spojrzał na ojca, który głęboko westchnął.
- Co ci jest, tato?
Josh szybko otrząsnął się i uśmiechnął delikatnie.
- Nie, nic. Wszystko gra. Tak tylko myślę sobie...
- O czym? - spytała Dawn.
- O tym, jak wszystko zmarnowałem. Twoja mama, Ash, to niezwykła kobieta - mówił dalej Josh Ketchum - Żałuję, że postąpiłem wobec niej tak, jak postąpiłem. Żałuję również, że podobnie potraktowałem twoją mamę, Dawn. Ale cóż... Miałem pewne powody, dla których bałem się zostania ojcem. Kiedyś wam o tych powodach opowiem, ale póki co, to jeszcze nie czas na to. Jeszcze nie czas.
To mówiąc pożegnał nas i życzył nam dobrych snów, po czym odszedł. Ash i Dawn długo się w niego wpatrywali, następnie wzięli mnie za ręce i razem z Pikachu, Piplupem, Fennekinem i Panchamem poszliśmy do domu.

***


Następnego dnia, gdy zmywaliśmy naczynia pod koniec naszej zmiany pojawił się Brock, który był wyraźnie wniebowzięty.
- Słuchajcie uważnie, bo mam dla was naprawdę niesamowite wieści! - zawołał podnieconym tonem.
- Niech zgadnę. Pewnie wreszcie jakaś biedaczka dała się nabrać na te twoje jakże żałosne wyznania miłosne i zakochała się w tobie? - zapytała złośliwie Misty.
Brock zrobił niezadowoloną minę, słysząc jej słowa, ale szybko o nich zapomniał i zaczął mówić:
- Wyobraźcie sobie, że do Alabastii przybył ten znany pokemonowy raper, Biff Mutano.
- Biff Mutano?! - zawołała podniecony głosem Dawn.
- Biff Mutano?! - zapytały równie zaintrygowane tymi słowami Melody i Misty.
- Przepraszam, ale kim jest Biff Mutano? - spytała Bonnie.
Uśmiechnęłam się do niej i szybko pospieszyłam z wyjaśnieniami.
- To słynny pokemonowy raper. Co prawda ja rapem się nie interesuję, ale cóż... Słyszeć o tym panu, to słyszałam.
- Ja tam niewiele znam się na branży artystycznej, ale z tego, co mówi Brock wnioskuję, że to musi być naprawdę niezły raper - powiedział Ash.
- Pika-chu - dodał Pikachu, patrząc na swego trenera.
Brock uśmiechnął się do nas z lekkim politowaniem.
- Niezły raper? Chłopie, przecież on jest po prostu najlepszym raperem na całym świecie! Nie ma drugiego takiego rapera jak on. Jest najlepszym z najlepszych. Jak dla mnie, to on nie ma sobie równych - mówił dalej Brock podnieconym głosem.
- A więc ten Biff Mutano przybył do Alabastii. Zgaduję, że po to, żeby dać koncert, mam rację? - zapytałam.
- Owszem, ale najlepsze jest to, że on ten koncert daje dzisiaj, a my jesteśmy na niego zaproszeni - mówił dalej Brock.
- Jak to? - zdziwił się Ash.
Jego przyjaciel pospieszył szybko z wyjaśnieniami.
- Już wam to wyjaśniam. Spotkałem dzisiaj Biffa. Bardzo się ucieszył na mój widok. Zapytałem go, co on tutaj robi. Odpowiedział mi, że przybył tutaj, aby dać swój koncert. Powiedziałem mu wtedy, że ja i moi przyjaciele chętnie byśmy na niego poszli. On zaś odparł, że nie ma nic przeciwko temu. Powiedział też, że jeśli przyjdziemy, to zaprosi nas również za kulisy i da nam autografy.
- A tak dokładniej, to o której godzinie jest ten jego koncert? - zapytała Misty.
- O godzinie 20:00 - odpowiedział Brock.
- To w takim razie możesz się nas spodziewać - powiedziała.
- Ja na pewno też pójdę - dodała Melody.
- Ja również chętnie zobaczę tego mistrza w akcji - zawołała Dawn, a jej Piplup zapiszczał wesoło.
- Skoro to jest słynny pokemonowy artysta, to wobec tego ja również z przyjemnością popatrzę na jego występ, choć nie jestem miłośniczką rapu - powiedziałam, uśmiechając się.
- Ja tam także nie specjalnie lubię rap, ale skoro zapraszacie, to pójdę z wami - rzekł Ash.
- Jeśli wy idziecie, to ja też - zapiszczała Bonnie.
- De-de-ne! - potwierdził jej słowa Dedenne.

***


Kiedy już nadszedł czas, to poszliśmy całą naszą wesołą gromadką do dyskoteki, gdzie miał się odbyć koncert. Jedyną osobą, która tam z nami nie poszła, był Clemont, który wolał pozostać w laboratorium profesora Oaka. Uznaliśmy, że nie ma co go zmuszać do zmiany zdania i poszliśmy bez niego. Jedyne co, to Brock powiedział mu, że chłopak nie wie, co traci.
Z łatwością odnaleźliśmy dyskotekę. Przed jej wejściem stali dwaj silni bramkarze (wsparci dwoma Pokemonami typu walczącego), którzy to raczej nie wyglądali na zbyt sympatycznych, ale od razu nas wpuścili, ponieważ jak się okazało, doskonale znali Brocka. Poza tym Biff powiedział im, że gdyby przyszedł Brock w towarzystwie swoich przyjaciół, to od razu mają go wpuścić. Weszliśmy więc bez przeszkód do środka i potem do sali, gdzie była scena, tam zaś wpadliśmy niechcący na... Alexę.
- Alexa! A ty co tu robisz? - zdziwił się na jej widok Ash.
Dziennikarka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- No, a jak ci się wydaje? - zachichotała - Robię to, co robicie i wy. Przyszłam zobaczyć koncert Biffa Mutano, a przy okazji liczę również na to, że zdołam napisać reportaż na temat tego koncertu.
- Co cię jednak bardziej tutaj sprowadza? Dziennikarska ciekawość czy po prostu zainteresowanie fanki? - zapytałam nie bez ironii w głosie.
Alexa zaśmiała się wesoło.
- Prawdę mówiąc to jedno i drugie po równo. No, ale chodźmy już, bo koncert się już niedługo zaczyna.
Poszliśmy więc wszyscy za nią na salę, gdzie już zebrał się spory tłum oczekujący na przybycie swego idola.
- Ale tu tłok! - zawołała niezbyt zadowolonym tonem Dawn.
- Tylko się nie zgubmy! - dodała Melody.
- No właśnie! Nie zgubmy się! - pisnęła Bonnie.
- Najlepiej trzymajmy się cały czas razem! - krzyknęła do nas Misty, przekrzykując głośny hałas.
- Weźmy się wszyscy za ręce! Wtedy to na pewno się nie zgubimy! - zaproponowała Alexa.
Pomysł był dobry, więc złapaliśmy się wszyscy za ręce i czekaliśmy na przybycie idola całej publiczności. Nie musieliśmy na niego długo czekać, ponieważ już po kilku minutach pojawił się on na scenie razem ze swoim zespołem, a następnie przywitał publiczność.


- Witajcie, przyjaciele! Czekaliście na mnie?! - zawołał.
- Tak! - odpowiedzieli mu fani.
- Nie słyszę!
- Tak! - odpowiedział mu krzykiem tłum.
- Nadal nie słyszę!
- TAK! - ryknęli jeszcze głośniej fani.
- To dobrze - zaśmiał się Biff - Bo i ja czekałem na was. A skoro już się spotkaliśmy, to zaczynajmy zabawę.
Przyjrzałam się uważnie Biffowi i musiałam przyznać, że wygląda on całkiem sympatycznie. Okazał się on młodym, czarnoskórym mężczyzną, chyba niewiele tylko starszym od Brocka. Ubrany w elegancki biały garnitur oraz z wielkim uśmiechem na twarzy sprawiał bardzo przyjazne wrażenie. Oprócz zespołu towarzyszył mu także jego Pokemon, którym był Arcanine. Stworek ów głośno zaryczał, jednak nikogo to nie przestraszyło, a jedynie wywołało ciszę na widowni, a zespół rapera zaczął grać.
Musiałam przyznać, że utwory grane przez zespół Biffa Mutano były naprawdę ładne, choć zdecydowanie rap nigdy nie należał i raczej nigdy nie będzie należeć do mojego ulubionego rodzaju muzyki. Osobiście wolałam piosenki, które są śpiewane, a nie mówione, jednak utwory o Pokemonach w formie rapu nawet nie były takie złe, a zwłaszcza w wykonaniu Biffa Mutano. Wszyscy byliśmy nimi zachwyceni, a już szczególnie nasze drogie przyjaciółki: Misty, Melody i Dawn. Nawet małej Bonnie się one podobały. Brock kibicował dzielnie z widowni swemu koledze raperowi, z kolei Ash patrzył na to wszystko z uśmiechem, ale jednak nie podzielał entuzjazmu pozostałych.
- Co się stało, Ash? Nie podobają ci się występ Biffa? - zapytałam.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie lekko i odpowiedział:
- Nie no, skądże! Jego utwory nie są one takie złe i powiem ci, że mają nawet niezły rytm i słowa, ale wiesz... Ja nie należę do wielkich miłośników rapu. To, co on tu wygrywa jest naprawdę niezłe, ale nie wariuję na sam ich dźwięk, tak jak te tam.
To mówiąc wskazał palcem na Melody, Misty i Dawn, które podobnie ja wiele innych fanek piszczały radośnie na sam widok rapera.
- Chyba rozumiem, co masz na myśli - odpowiedziałam mu żartobliwie - Ale musisz przyznać, że te utwory są naprawdę świetne.
- Owszem, to jest rap na poziomie - pokiwał głową Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Jakiś czas później Biff i jego zespół skończyli występ i poszli za kulisy obiecując, że wrócą na scenę za kilka minut.
- Poczekajcie, skoczę tylko za scenę i pogadam z nim. Zapytam, kiedy kończy, żebyście mogły poznać go osobiście - powiedział Brock.
- Naprawdę będziemy mogły go poznać?! - zawołała podnieconym głosem Dawn.
- I to osobiście? - dodała piszczącym głosem Misty.
- To niesamowite! - zapiszczała radośnie Melody.
- Jasne, postaram się wam to załatwić, ale dajcie mi chwilę. Zresztą i tak będziecie musieli poczekać do końca koncertu - rzekł Brock, znikając za kulisami.
Nasze trzy przyjaciółki piszczały z radości ciesząc się, że być może już za chwilę będę mogły poznać swego wielkiego idola. Ja, Ash, Bonnie i Alexa patrzyliśmy na to wszystko nieco zdumione.
- Właściwie to ja tam nie wiem, co ich tak zachwyca w tym raperze - powiedziała Bonnie - Nieźle daje czadu, ale poza tym to zwykły chłopak, jakich wielu. Mój brat umie grać na trąbce jak mistrz, a jakoś nikt się nim z tego powodu nie zachwyca.
- Kto wie? Być może z czasem to się zmieni - zaśmiałam się wesoło i spojrzałam wymownie na Asha.
On doskonale wiedział, co mam na myśli. Chodziło mi o Dawn, w której Clemont zabujał się już jakiś czas temu. Zauważyłam również, że od czasu, gdy nasz drogi przyjaciel troskliwie opiekował się Dawn podczas jej choroby, to ta zwróciła na niego uwagę i to bardziej niż dotychczas, co osobiście bardzo nas cieszyło, bo w końcu chcieliśmy, żeby nasi przyjaciele byli szczęśliwi.
- No, ja osobiście uważam, że Biff to świetny raper, ale zgadzam się z wami, że zachwycanie się nim w tak dziecinny sposób jest nieco przesadą - stwierdziła po chwili Alexa.
- W sumie to nieco współczuję temu biednemu Biffowi. On musi być wręcz rozrywany przez swoje fanki - powiedział Ash i westchnął głęboko - Doskonale biedaka rozumiem.
- Pika-pika - zapiszczał smutno Pikachu.
Wiedziałam, o czym Ash mówi. W końcu mój chłopak musiał niestety chwilami użerać się ze swoimi psychofankami z tą wariatką Macy na czele. Ta zwariowana dziewucha biegała za nim przy każdej nadarzającej się ku temu okazji i okazywała mu swoje uczucia oraz wyraźną niechęć do mojej osoby, choć to ostatnie wcale mnie nie dziwiło.


- Hej, Ash!
Mój chłopak odwrócił się za siebie, aby zobaczyć, kto go woła i wtedy zauważył on czternastoletnią dziewczynę o niebieskich oczach i brązowych włosach. Miała ona na sobie zieloną chustkę, pomarańczową koszulkę z kołnierzykiem oraz czarne getry. Od razu ją rozpoznaliśmy.
- May! Miło cię znowu widzieć! - zawołał Ash radosnym głosem.
- Pika-pika! - dodał wesoło Pikachu.
May uśmiechnęła się do Asha i pocałowała go wesoło w policzek, po czym objęła mnie lekko oraz lekko pocałowałyśmy powietrze przy kącikach naszych ust. Wiecie, takie typowe babskie powitanie.
- Witaj, Sereno. Cześć, Bonnie. Jak się masz, Alexa? No proszę, są tu również Misty, Melody i Dawn.
Dziewczyny przestały na chwilę podskakiwać z radości bardzo się ciesząc na widok May, więc podeszły bliżej, aby się z nią przywitać.
- May Hameron, możesz mi powiedzieć, co ty tutaj robisz? - zapytał wciąż zdumiony jej obecnością Ash.
May uśmiechnęła się do niego wesoło, po czym odpowiedziała:
- Ashu Ketchum... Skoro już musisz wiedzieć, to przybyłam tutaj na koncert Biffa Mutano.
- O nie! Błagam cię! Tylko mi nie mów, że ty też jesteś jego fanką! - jęknął załamanym głosem Ash.
- Pika-pika-chu! - dodał równie załamany Pikachu.
- Ona miałaby nią nie być? Och, Ash! To byłoby zbyt piękne, żeby było prawdziwe - zaśmiałam się ironicznie.
Miałam rację, bo May okazała się być również fanką tego rapera, więc już po chwili dołączyła do rozchichotanych Melody, Misty i Dawn, które nie mogły się już doczekać tego, aż ich idol powróci na widownię. Prawie wszyscy członkowie zespołu już się na niej zjawili, jedynie Biffa Mutano i jednego gitarzysty wciąż nie było. Pomimo tego dziewczyny podskakiwały radośnie i piszczały, podobnie jak większa część publiczności obecnej na dyskotece.
- Popatrzcie tylko, jak oni się zachwycają tym raperem i jego zespołem - powiedział Ash.
- Pika-pika - dodał nieco załamany Pikachu.
- Oczywiście. W końcu muzycy to bożyszcza tłumów - zaśmiałam się z wyraźną ironią w głosie.
- Wobec tego ja już wiem, dlaczego Brock założył własny zespół. Też chce mieć tłumy wielbicielek - zachichotał Ash.
- Jedna by mu wystarczyła - odpowiedziałam ze śmiechem na ustach.
Chwilę później na scenę wbiegł Brock. Był przerażony, a jego twarz wyrażała niemalże grozę. Podbiegł on do mikrofonu i zawołał przez niego:
- Czy jest na sali lekarz?
Początkowo chyba wszyscy zebrani ludzie myśleli, że on sobie żartuje lub jest to też zapowiedź kolejnego numeru, jednak Brock wyglądał na tyle poważnie, że Ash wskoczył na scenę i zapytał:
- Co się stało, Brock?
- Biff.... Biff... - dyszał nasz przyjaciel, nie mogąc jakoś wydusić tego z siebie.
- O Boże, Brock! Chyba nie chcesz powiedzieć, że coś mu się stało?! - zawołała przerażona Misty, która stała najbliższej sceny i usłyszała właśnie rozmowę chłopaków.
Dawn, May i Melody pisnęły przerażone, kiedy usłyszały słowa swojej koleżanki.
Brock pokiwał przecząco głową.
- Nie... Jemu nic nie jest... Ale jego gitarzyście...
- A co mu jest? - zapytałam, pochodząc do sceny.
- Został uderzony gitarą w głowę. Upadając uderzył się mocno w czoło i... Zresztą po co ja tu o tym gadam? Musimy wezwać pomoc.
- Racja! - zawołał Ash.
Następnie stanął za mikrofonem i krzyknął:
- Posłuchajcie mnie uważnie, ludzie! Wasz idol nie może się pojawić na scenie, ponieważ jego gitarzysta został właśnie zaatakowany i jest ciężko ranny.
Na moment w całej dyskotece zapanowała kompletna cisza, po czym po całej sali zaczęły krążyć bardzo ciche i złowrogie szepty, a kilka osób wrzasnęło z przerażenia.
- Proszę państwa o pozostanie na sali! Sereno, leć do najbliższego aparatu telefonicznego! Wezwij policję i lekarza! - zarządził Ash.

***


Szybko wykonałam polecenie Asha i już po kwadransie od telefonu na miejscu zjawił się lekarza oraz funkcjonariusze policji z sierżantem Bobem.
- Witaj, Ash - powiedział Bob, ściskając dłoń mojemu chłopakowi - Znowu się spotykamy na miejscu przestępstwa.
- Jak widać. A czemu nie przyjechała Jenny? - zapytał detektyw.
- Ma jeszcze tydzień urlopu zdrowotnego. Próbowała go sobie skrócić, ale kapitan Rocker zapowiedział jej, że jeśli to zrobi, to nie ma mu się co na oczy pokazywać - wyjaśnił Bob, chichocząc przy tym.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, słysząc te słowa. No tak, to cała nasza kochana pani porucznik. Ona już chyba nigdy się nie zmieni. Służba w policji dla niej była najważniejsza i to nawet ważniejsza od jej zdrowia fizycznego i psychicznego. Ech, nie ma co gadać... Porządna z niej kobieta, ale czasami naprawdę przesadza.
- Rozumiem, a więc niedługo wróci do pracy? - zapytałam, pochodząc bliżej.
- Owszem, przynajmniej mamy taką nadzieję, jednak biorąc pod uwagę fakt, w jaki sposób ona lekceważy sobie zalecenia lekarzy, to jej powrót do policji może tak prędko nie nastąpić - odpowiedział mi Bob.
- Weź wypluj te słowa! - zawołałam oburzonym tonem - Nawet tak nie mów! Jenny przecież nic nie zmoże! Ona wróci do pracy cała i zdrowa!
- Obyś miała rację, ale wiesz, jaka ona jest. Jak się na coś uprze, to nie ma przebacz - powiedział Bob - A w takim wypadku może zlekceważyć sobie zalecenia lekarzy i tylko sobie zaszkodzić.
- Mam nadzieję, że tego nie zrobi - odparłam.
- Ja również mam taką nadzieję - dodał Bob.
- No dobrze, ale jak na razie skończmy o tym mówić i zajmijmy się tym naszym napadniętym gitarzystą, a raczej miejscem, w którym biedak został zaatakowany - zaproponował mój chłopak.
- Słusznie - poparł go Bob.
Po chwili ja, Ash oraz sierżant poszliśmy za kulisy do pomieszczenia, gdzie siedzieli członkowie zespołu. Byli to sami mężczyźni i wszyscy byli biali, jedynym czarnoskórym człowiekiem w ich składnie był lider zespołu, czyli Biff. Jego twarz wyrażała prawdziwe załamanie. Widać to, co się stało, musiało mocno nim wstrząsnąć. Obok niego siedział jego Arcanine, równie zasmucony, co jego trener, który delikatnie głaskał go po głowie.
- Panowie... Jestem sierżant Bob, a to jest Sherlock Ash i Serena Evans, detektywi konsultanci - powiedział policjant uroczystym tonem - Chcemy, żebyście odpowiedzieli nam na kilka ważnych pytań.
Biff popatrzył na mnie i na mego chłopaka uważnym wzrokiem.
- Sherlock Ash? Czy ty aby nie nazywasz się naprawdę Ash Ketchum?
- Tak, to ja - odpowiedział Ash.
- A więc to ty jesteś ten słynny Ash Ketchum, o którym to Brock mi opowiadał? Nie wiedziałem, że zostałeś się detektywem.
- Jestem nim od jakiegoś czasu - odpowiedział mu detektyw - Brock mówił mi o tobie i przyszliśmy z kilkoma przyjaciółmi na twój koncert, aby cię poznać. Bardzo mi przykro, że do naszego spotkania dochodzi w takich okolicznościach.
- Tak, to są niewesołe okoliczności, przyznaję... No, ale co robić? Los bywa niekiedy naprawdę złośliwy - powiedział Biff smutnym tonem, dalej głaszcząc po głowie swego Pokemona - A więc proszę mnie pytać. Nie mam nic do ukrycia.


- Kto z was, chłopcy, widział waszego kolegę, którego właśnie odwożą do szpitala, ostatni raz? - zapytał Bob.
Koledzy z zespołu zgodnie orzekli, że właśnie ich lider. Biff pokiwał głową z powagą i powiedział:
- Ja go widziałem ostatni raz.
Sierżant spojrzał na niego uważnie.
- A więc dobrze... Co wtedy się wydarzyło? Proszę nam to dokładnie opowiedzieć.
Biff wziął głęboki wdech, po czym przeszedł do wyjaśnień:
- Zuber... To znaczy ten mój kolega, który został napadnięty... To on... Jakby to ująć... Nie zgadzał się ze mną w pewnych sprawach.
- Uważał, że powinniśmy grać bardziej taki nowoczesny rap, a nie takim klasyczny - dodał jeden z muzyków.
- Właśnie tak, a Biff nie chciał się na to zgodzić - rzekł drugi muzyk.
- Poza tym Zuber uważał, że byłby naszym lepszym liderem niż Biff. Od dawna już mówił, że Biff powinien odejść, że nie dopasowuje się do zmian, jakie nastają w muzyce, a prócz tego nie podobało mu się to, że Biff odrzucił jeden tekst utworu, który on napisał - mówił trzeci muzyk.
- Dokładnie tak - kiwali głowami muzycy.
- Ale ten jego tekst to był zwykły chłam i nic więcej. Nie nadawał się dla naszego zespołu i tyle - dodał czwarty muzyk.
- Rozumiem. A więc ten konflikt pomiędzy panem, panie Mutano, a pańskim kolegą trwał już jakiś czas? - zapytał Bob.
- Dokładnie tak - pokiwał głową Biff - Dzisiaj także się pokłóciliśmy. Zuber uważał, że dziś na koncercie powinniśmy grać jakieś nowe przeboje, a nie ciągle stare. Nie rozumiał, że nie mamy póki co nowych przebojów.
- On chciał je dla nas napisać, ale Biff się nie zgodził - odparł jeden z muzyków.
- Biff zawsze pisze dla nas teksty. Zuber tworzy zaś muzykę - dodał drugi muzyk.
- Ale uważał, że teksty też umiałby stworzyć lepsze niż Biff - mówił trzeci muzyk.
- A Biff nie zgadzał się na to, bo w końcu to on jest naszym liderem i to on pisze nam teksty. Prawda, Biff? - zapytał czwarty muzyk.
Biff pokiwał smutno głową.
- I właśnie o to się posprzeczaliśmy. Zuber powiedział mi, że jeżeli nie przyjmę jego propozycji, to on po nie wyjdzie dzisiaj więcej z nami grać. Nie mogłem się zgodzić na jego szantaż, ale też nie mogłem pozwolić sobie na stratę gitarzysty. W każdym razie na pewno nie teraz, nie w tej chwili. Próbowałem go przekonać, żeby on dał sobie spokój z tymi wszystkimi sprzeczkami, przynajmniej dzisiaj, ale jak grochem o ścianę. Pokłóciliśmy się i to ostro.
- I uderzył go pan potem gitarą w głowę? - zapytał Bob.
- Nie! To nie ja! - zawołał Biff przerażonym tonem - Ja wyszedłem z pomieszczenia i szedłem właśnie do moich kumpli, aby im powiedzieć, że będziemy musieli albo przerwać koncert, albo też grać bez Zubera. Wtedy przypomniałem sobie, że zostawiłem swoją gitarę w pomieszczeniu, gdzie obaj się kłóciliśmy. Wróciłem po nią i zostałem Zubera rannego. Pojawił się wówczas Brock. Obaj zaczęliśmy rozmawiać. Ja zaś byłem w szoku, nie wiedziałem, co mam robić. Dyskutowaliśmy tak z kilka minut, aż w końcu Brock kazał mi zostać na miejscu, a sam poszedł na scenę, aby powiedzieć, co się stało. Ale panie sierżancie, ja nie zaatakowałem Zubera.
Bob podszedł do gitary leżącej na podłodze.
- To jest narzędzie zbrodni? - zapytał.
- Tak - odpowiedział jeden z policjantów.
- Tym go uderzono?
- Dokładnie tym. Na gitarze są ślady wgniecenia.
- Rozumiem - to mówiąc Bob spojrzał na Biffa - Czy to pańska gitara?
- Moja - odpowiedział Biff - Ale ja go nią nie uderzyłem!
- O tym już zadecyduje sąd. Jest pan aresztowany.
Biff załamany opadł na krzesło i zasłonił sobie oczy dłonią. Wiedział, że się z tego już nie wymiga, więc podał ręce do skucia. Członkowie jego zespołu zaczęli się ostro sprzeciwiać decyzji policjanta, jednak nic nie mogli zrobić. Również Arcanine zaryczał groźnie, gotów już rzucić się na stróża prawa, ale jego trener powstrzymał go stanowczym ruchem ręki.
- Spokojnie, Arcanine. Spokojnie - powiedział Biff - Oni muszą mnie zabrać.
Pokemon zamruczał gniewnie, po czym położył się on bardzo smętnie na podłodze, patrząc spode łba na sierżanta.
Chwilę później Ash podszedł do Boba i powiedział:
- Naprawdę musisz go aresztować?
- Wybacz mi, Ash, ale takie są procedury. On jest jak na razie naszym jedynym podejrzanym. Muszę więc go aresztować i przesłuchać. Jeżeli jest niewinny, to nie ma się czego obawiać.
Ash zastanowił się przez chwilę, a następnie zapytał:
- Mogę poprowadzić to śledztwo?
- Wiesz, że to nie leży w mojej gestii, ale w gestii kapitana Rockera. Pogadam z nim jednak, może się zgodzi. Gdyby to ode mnie zależało, to już byś miał tę sprawę.
Wiedziałam, że mówi on prawdę, ponieważ Bob jest nam naprawdę przychylny, jednak musiał kierować się zasadami policyjnego kodeksu, choć niekiedy zdarzało mu się okazyjnie go łamać (rzecz jasna tylko w małym stopniu i tylko w wyjątkowych okolicznościach).
Ash podszedł do mnie i powiedział:
- Lepiej wracajmy do naszych przyjaciół. Dziś już nic nie zdziałamy. Jutro zaś Sherlock Ash złoży wizytę kapitanowi Rockerowi i poprosi go o pozwolenie na poprowadzenie śledztwa.
- Oby tylko kapitan był w dobrym humorze i zechciał uznać słuszność twoich racji - stwierdziłam.
- Oby, Sereno. Oby - pokiwał smutno głową Ash.
- Pika-pika-chu - zapiszczał smętnie Pikachu, opuszczając łepek w dół.


C.D.N.



1 komentarz:

  1. Powiem szczerze, ja również, podobnie jak Serena czy Ash, nie jestem jakąś szczególną fanką rapu, na co dzień wolę raczej mocniejsze brzmienia, ale z wielką radością i zainteresowaniem przeczytałam rozdział o Biffie Mutano, znanym pokemonowym raperze. I przyznam się... wciągnęła mnie ta sprawa. I mówię to zupełnie szczerze.
    Nie uważam, że to Biff uderzył Zubera. Owszem, miał z nim konflikt, ale to jeszcze nie powinno prowadzić do konkluzji, że to on go uderzył. Mam nadzieję, że nasz Sherlock Ash wraz ze swoją wierną ekipą znajdzie dowody na niewinność Biffa i wsadzi za kratki prawdziwego napastnika. :)
    A co do początku rozdziału... to mam nadzieję, że Anabel i Ridley będą razem. Oni tak idealnie do siebie pasują. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...