Serena w Krainie Czarów cz. III
Ruszyliśmy dalej przed siebie, trzymając się za ręce. Zauważyliśmy przy tym, że im bliżej jesteśmy terenów Dżabbersmoka, tym większy mrok zaczyna panować na niebie. Było to nieco straszne, więc żeby dodać sobie otuchy śpiewaliśmy sobie przy tym radosną piosenkę „At the begging“ z filmu animowanego „Anastazja“, który to utwór naprawdę doskonale do nas pasował, gdyż opowiadał o dwojgu ludzi obojga płci, którzy pomimo kilku przeciwieństw stworzyli wspaniałą parę i wiedzieli, że już zawsze będą ze sobą, cokolwiek by się nie wydarzyło. Tak właśnie było także z nami.
- Ach! Wędrówka jest o wiele przyjemniejsza, kiedy możesz sobie przy tym śpiewać - powiedziałam, gdy skończyliśmy utwór.
- No pewnie! - zaśmiał się Ash - Ale jest ona jeszcze przyjemniejsza wtedy, kiedy masz z kim śpiewać, a nie robisz to samemu.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła - stwierdziłam wesoło.
Nagle starter Asha, siedzący mu na ramieniu, zapiszczał i wskazał łapką na miejsce przed nami.
- Co się stało, Pikachu? - zapytał jego trener.
Spojrzeliśmy przed siebie i zauważyliśmy sporych rozmiarów głaz, w który był wbity piękny miecz.
- No pięknie... Miecz w kamieniu... Normalnie bomba - mruknęłam z ironią - Na nic lepszego nie stać tę głupią krainę?
- A czy to takie ważne, Sereno? - zapytał mój chłopak wesoło - Ważne, że znaleźliśmy oręż, o którym mówił nam Meowth z Cheshire. Chodźmy! Spróbujemy go wyjąć z tej skały.
Podeszliśmy do kamienia, zaś Pikachu zeskoczył zwinnie z ramienia Asha, delikatnie wąchając przy tym miecz.
- Coś nie tak? - spytałam przerażona.
Pokemon pomyślał przez chwilę i pokręcił przecząco głową. Wówczas odetchnęłam z ulgą i powiedziałam:
- To dobrze... Pikachu nie wyczuwa w tym nic złego. Możesz go wyjąć, kochanie.
Mój chłopak spojrzał na mnie uważnie.
- Jesteś pewna, że to ja powinienem to wyjąć?
- Oczywiście, że tak. Śmiało, skarbie! Spróbuj!
Ash westchnął głęboko, po czym złapał dłońmi za rękojeść miecza i pociągnął. Jednak wbrew naszym oczekiwaniom nic się nie stało. Broń ani drgnęła i nic nie wskazywało na to, aby miało to ulec zmianie.
- No co jest, do jasnej anielki?! - jęknął detektyw z Alabastii, próbując ponownie wydobyć miecz z kamienia.
Niestety, jakkolwiekby się on za to nie zabrał, to i tak zawsze ponosił porażkę. W końcu załamany oraz zmęczony upadł na ziemię, dysząc przy tym niczym miech kowalski.
- To beznadziejne - powiedział, ocierając sobie pot z czoła - Ten miecz ani drgnie.
- Pika-pika! Pika-pi! - pisnął smętnie Pikachu, dotykając jego ramienia.
Ash spojrzał na niego i pogłaskał go delikatnie po główce, po czym skierował swój wzrok na mnie.
- A może teraz ty spróbuj, Sereno?
Zdziwiłam się na całego, gdy usłyszałam jego pytanie.
- Słucham?! JA?! No, coś ty! Ja i ten miecz! Skoro tobie się nie udało, to czemu mnie by miało się powieść?!
- Bo to o tobie może mówić wiersz Meowtha - wyjaśnił mój chłopak - Masz przecież włosy barwy dojrzałego miodu. Teraz już wszystko jest jasne. Już wcześniej to podejrzewałem, ale teraz dopiero mam całkowitą pewność. To ty jesteś rycerzem, o którym mówi wiersz. I to ty musisz dobyć miecz i pokonać Dżabbersmoka.
Byłam tym wszystkim coraz bardziej zdumiona. Ja bohaterem?! Nie, to mi się nie mieściło w głowie! Ja miałabym być rycerzem?! Jeszcze czego! Przecież to Ash zawsze był tym, co nas ratował z opresji, co zawsze był z nas najlepszy, co zawsze rzucał się innym na ratunek i to o nim opowiadano sobie już nawet legendy. A teraz nagle miał on spaść do roli pomocnika i mego strażnika? Nie! To chyba jakiś żart.
- Daj spokój! - zawołałam - Ash, przecież to ty jesteś bohaterem, a nie ja! Ty jesteś genialnym detektywem, nie ja!
- Być może, ale tym razem to ty musisz wysunąć się na drugi plan - powiedział mój chłopak - Nie widzę innej możliwości.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- No... Śmiało, Sereno! Spróbuj! - zachęcał mnie dalej mój chłopak.
- A co, jeśli i mnie się nie uda? - spytałam załamanym głosem.
- Wtedy trudno... Powiesz, że przynajmniej próbowałaś.
- Pika-pika!
Westchnęłam głęboko czując, iż być może obaj mają rację. Pomyślałam sobie, że jeżeli to prawda, to wówczas powodzenie misji zależy właśnie ode mnie. Więc nie czekając dłużej podeszłam powoli do skały, ujęłam w dłonie miecz, a następnie pociągnęłam go w górę. Wówczas to stało się coś wręcz nieoczekiwanego. Mianowicie miecz bez żadnej trudności wyszedł ze skały i po chwili trzymałam go w swojej prawicy. Ostrze miecza zamigotało w nikłym blasku słońca, a Ash z Pikachu zaczęli klaskać.
- Niesamowite! To po prostu niesamowite! - zawołałam - Naprawdę go mam! Naprawdę go wyjęłam!
- Brawo, Sereno! - krzyknął radośnie mój luby - Widzisz? Mówiłem, że ci się uda! Mówiłem to!
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, podskakując z radości.
Ja zaś poczułam, jak w moje serce wchodzi nareszcie nadzieja, iż ta misja jednak zakończy się sukcesem.
Kierując się mapą poszliśmy w kierunku miejsca, w którym stał zamek Dżabbersmoka. Jak już wcześniej mówiłam, to zauważyliśmy wówczas, że im bliżej jesteśmy tego miejsca, tym bardziej cała kraina robi się ciemna i ponura. Nie wiedzieliśmy, jak mamy to sobie wytłumaczyć, chociaż Ash jak zwykle miał na ten temat gotową teorię spiskową dziejów, która jednak nie była wcale pozbawiona sensu.
- Moim zdaniem ta ziemia jest przesiąknięta złem - powiedział - To zaś prowadzi do tego, iż to miejsca jest przerażające.
Pikachu pisnął ponuro dając nam do zrozumienia, że uważa tak samo. Ja zaś zacisnęłam mocniej dłoń na mieczu, jaki trzymałam w dłoni.
- Mam nadzieję, że w razie czego będziesz stać u mego boku, Ash. Czy mogę na ciebie liczyć? - zapytałam, patrząc czule na mojego chłopaka.
Ten spojrzał mi w oczy z uśmiechem i rzekł:
- Zawsze... Aż do końca...
- Pika-pika-chu! - poparł go Pikachu.
Ścisnęłam delikatnie jego dłoń czując przy tym, że z nim jestem w stanie dokonać naprawdę wielkich czynów.
- Pika-pi! Pika-pika! Pika-chu! - zaczął nagle piszczeć nasz pokemoni towarzysz.
- Co się stało, Pikachu? - spytał Ash.
Spojrzeliśmy przed siebie i zauważyliśmy nagle przed sobą ogromny zamek niczym z najgorszych naszych koszmarów.
- Już wiemy, co się stało - powiedziałam - Jesteśmy na miejscu.
Nie wiedzieć dlaczego nagle poczułam, że chcę znaleźć się jak najdalej od tego miejsca, które mnie przerażało. Wiedziałam jednak, iż nie mogę teraz się wycofać. Nie w takim momencie.
- Dosyć ponure miejsce - powiedział detektyw z Alabastii, kładąc dłoń na swojej szpadzie, którą miał przymocowaną do swego boku - Ale damy sobie radę, jestem tego pewien.
Obecność tej broni nieco mnie zaskoczyła, ponieważ byłabym gotowa przysiąc, że nie miał jej ze sobą, kiedy tu trafiliśmy, jednak jakoś specjalnie nie chciałam się nad tym zastanawiać, więc zachowałam swoje myśli na ten temat dla siebie. Następnie razem ruszyliśmy w kierunku zamku.
- Właściwie, to zapomniałam się ciebie zapytać... Jak zamierzasz tam wejść? - spytałam, kiedy podchodziliśmy do bram warowni.
- To proste - odpowiedział Ash - Zażądamy od władcy tej twierdzy, aby wypuścił swoich więźniów, bo jeśli nie, to zginie marną śmiercią.
- Aha... I myślisz, że on się przestraszy widząc tylko dwoje rycerzy, z czego jeden jest dziewczyną, którym towarzyszy Pokemon i to jeszcze taki niezbyt wysoki?
- To bez znaczenia, czy się przestraszy, czy nie. Przecież i tak czeka nas walka, to więcej niż pewne. Ale być może widząc tylko naszą dwójkę Dżabbersmok pomyśli, że jesteśmy naprawdę potężnymi wojownikami i się nas przestraszy tak bardzo, iż spełni nasze wszystkie żądania?
- Marzenie ściętej głowy...
Nagle przypomniałam sobie, jak nasza droga Królowa Kier rozkazy o ścinaniu głów. Poczułam się nagle bardzo nieprzyjemnie, zwłaszcza, iż co prawda uniknęliśmy jej gniewu, ale tym razem mogliśmy stracić głowy wraz z resztą naszych szacownych osób.
Chwilę później staliśmy przed zamkiem, do którego wejście zagradzała nam ogromna fosa. Ash wówczas złożył dłonie w trąbkę i zawołał:
- Ja, Ash Ketchum z Alabastii oraz szlachetna Serena Evans z Vaniville przybywają do pana tego zamku, aby żądać od niego wydania więźniów! Zastrzegają przy tym, że jeżeli władca tych ziem nie wyrazi zgody na ich żądania, to zostanie unicestwiony!
- Pika-pika! - poparł go bojowo Pikachu.
- Musiałeś od razu tak od bojowo? - zapytałam nieco przelękniona.
- Musiałem... Niech się boi...
Nagle coś trzasnęło, a most zwodzony powoli zaczął opadać.
- Tak, niech się boi... - mruknęłam - Tylko kto i kogo?
Most już po około minucie opadł na ziemię, a więc można było przez niego przejść. Jednakże w tej samej chwili dało się słyszeć głośne tupanie niemalże tysiąca ludzkich stóp, zaś przez most przebiegła nagle cała masa ludzi uzbrojonych w różnego rodzaju broń: miecze, halabardy itp. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to wcale nie są ludzie, ale pionki szachowe o czerwonej i białej barwie. Nie miałam jednak czasu, żeby się nad tym wszystkim zastanawiać albo szukać w tym sensu.
- Fajnie, komitet powitalny - jęknęłam - Co teraz robimy?
- Będziemy walczyć! - powiedział Ash, dobywając szpady.
- Pika-pika! - pisnął bojowo Pikachu, zeskakując z jego ramienia.
Następnie strzelił on piorunem w kierunku najbliższego przeciwnika, który rozleciał się na kawałki. Kolejny żołnierz wroga podzielił ten sam los, ale ich było znacznie więcej i biedny Pokemon długo sam nie dałby sobie z nimi rady. Wiedzieliśmy o tym, więc szybko posłaliśmy mu w sukurs nasze Pokemony, jakie mieliśmy przy sobie. Sama zaś złapałam za ten oręż, który wydobyłam z kamienia, po czym spojrzałam na Asha, mówiąc:
- Razem do końca?
- Do końca - odpowiedział on.
Następnie spojrzeliśmy bojowo na ruszające na nas pionki szachowe i skoczyliśmy do przodu, krzycząc:
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
Już po chwili zaciekle cięliśmy kolejno tych przeciwników, którzy nam się nawinęli pod ostrza naszej broni białej. Co prawda ja nie byłam aż tak dobrym szermierzem jak Ash (chociaż mój chłopak udzielił mi kilku lekcji, jak posługiwać się bronią białą) to i tak walczyłam zaciekle, co dawało bardzo dużo efektów. Pomimo więc początkowych obaw z wielką łatwością wyrąbaliśmy sobie drogę i przebiegliśmy razem przez most zwodzony na dziedziniec zamku.
Tam zaś początkowo wszystko wyglądało normalnie, jednak nagle, nie wiadomo skąd wyskoczyły na nas kolejne pionki szachowe. Cięliśmy więc je zaciekle, niszczyliśmy bez najmniejszych skrupułów, jednakże w końcu zaczęliśmy tracić siły, natomiast naszych wrogów zamiast ubywać, to wciąż tylko przybywało.
- Jest ich za dużo! - zawołałam - Jak mamy z nimi walczyć?!
Ash otarł sobie powoli pot z czoła i zazgrzytał zębami z bezsilności, kiedy nagle krzyknął:
- Już wiem! Pamiętasz może, co powiedział Meowth? To, co większe z małego tworzy nam posłuży. Lusterko!
Następnie dobył on zza pasa magiczne lustereczko, które znaleźliśmy na początku naszej przygody, po czym oboje przez nie spojrzeliśmy i chwilę później zaczęliśmy rosnąć coraz wyżej i wyżej, aż w końcu oboje byliśmy wielkości młodych olbrzymów.
- Teraz będzie nam łatwiej! - zawołał radośnie Ash.
- A pewnie! - zaśmiałam się.
Używając sobie pięści i nóg odrzucaliśmy zaciekle na bok naszych przeciwników, miażdżyliśmy ich, gnietliśmy, przepędzaliśmy od siebie, ale nasz triumf był tylko chwilowy. Nim się obejrzeliśmy, a pionki zarzuciły na nas liny. Próbowaliśmy je z siebie zrzucić i początkowo nam się to nawet udawało, ale już po chwili mieliśmy ich na sobie tak wiele, że zostaliśmy przewróceni. Teraz nasi wrogowie mieli nas w garści. Udało nam się jeszcze niejednego zrzucić, ale sytuacja wyglądało coraz gorzej.
- To już chyba koniec! - jęknęłam.
- Najwidoczniej - krzyknął Ash - Ale wiedz, że walka u twojego boku była dla mnie zaszczytem.
Nie wiem, skąd wziął się u niego ten jakże wzniosły i patetyczny ton, ale odpowiedziałam mu równie pięknie:
- Dla mnie także, mój miły.
Wtem jeden z pionków szachowych skoczył na mnie i zamachnął się halabardą, aby mi zadać cios, gdy nagle coś zrzuciło go ze mnie. Tym czymś był... Biały Wigglytuff!
- Potrzeba wam pomocy? - spytał Pokemon.
- Wigglytuff! - zawołaliśmy ja i Ash.
- Co ty tu robisz?! - spytałam bardzo zdumiona.
- Przybywam wam z pomocą - odpowiedział stworek.
- Ekstra... To jest nas troje, nie licząc naszych Pokemonów - burknął Ash, niezbyt chyba zadowolony z tak słabej odsieczy.
- Czworo! - zawołał jakiś głos.
Chwilę później przed nami ukazał się nagle Meowth z Cheshire, łapiąc dwóch przeciwników naraz i uderzając ich o siebie nawzajem.
- Ty także tutaj?! - spytał zdumiony detektyw z Alabastii.
- Oczywiście, że tak... Skoro inni przyszli, to ja nie mogłem siedzieć bezczynnie.
- Jacy inni? - zdziwiłam się.
Chwilę później na dziedziniec wpadła cała armia kart kierowana przez Tracey’ego, a raczej Waleta Kier. Razem z nimi biegli też księżna Johanna ze swoją kucharką Violą, Cilan vel Dodo, Jessiedumm i Jamesdamm, Róża (czyli siostra Joy), Humpy-Oak, Fałszywa Żółwica (czyli May), Smoczyca Iris, Caterpie, jak również Szalony Kapelusznik (czyli Clemont), Marcowy Zając (czyli Max) i Suseł (czyli Bonnie) - przy czym ta ostatnia osoba była teraz wyjątkowo bardzo przytomna. Za nimi wkroczyli na plac boju Król i Królowa Kier, chociaż ci ostatni nie brali udziału w bitwie. Niesiono ich jedynie w lektykach, skąd wydawali oni rozkazy swoim żołnierzom.
- Teraz mamy równe szanse! - zawołał Ash, podnosząc się z ziemi.
- Racja! - dodałam - Ale chyba będzie praktyczniej, jeśli wrócimy do dawnych rozmiarów, bo jeszcze zdepczemy kogoś z naszych sojuszników!
- Słuszna uwaga!
Po tych słowach Ash skierował lusterko na nas oboje, dzięki czemu wróciliśmy znowu normalnych rozmiarów, a następnie zaciekle rzuciliśmy się w wir walki.
- Nie traćcie czasu! - zawołał Biały Wigglytuff, stając nagle obok nas - Musicie znaleźć więźniów! Są w lochu! Idźcie! My ich zatrzymamy!
Wiedzieliśmy, że ma on rację, dlatego też wbiegliśmy przez najbliższe wejście do zamku, a wierny Pikachu biegł u naszego boku, piszcząc przy tym bojowo.
- Wolę nie pytać, jak się ta przygoda skończy - powiedziałam.
- Jeśli tak, to lepiej nie pytaj - odparł Ash.
Biegliśmy szybko przed siebie, natrafiając po drodze na kolejne pionki szachowe, które oczywiście bez namysłu nas atakowały. Jednak z pomocą Pikachu oraz naszego oręża bardzo łatwo sobie poradziliśmy i mogliśmy kontynuować poszukiwanie więźniów.
- Gdzie tu są lochy? - spytałam.
- Mnie się pytasz? Jestem tu pierwszy raz! - zawołał Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu, wskazując nam drogę łapką, a następnie zbiegając jakimś korytarzem biegnącym w dół.
- Skąd on ma pewność, że to właśnie tam? - spytałam.
- Co za różnica? Idziemy! - odparł mój chłopak.
Zbiegliśmy za Pokemonem korytarzem prowadzącym w dół. Jakimś cudem trafiliśmy nim do wielkiego pomieszczenia, gdzie w rzędzie były ustawione cele z zakratowanymi drzwiami, zza których to patrzyły na nas różne, bardzo smutne osoby.
- Spokojnie! Przyszliśmy was uwolnić! - zawołałam.
- Gdzie jest Dżabbersmok? - spytał detektyw z Alabastii.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
Nagle usłyszeliśmy za sobą ryk, a potem ziemia zatrzęsła się nam pod stopami. Już znaliśmy odpowiedź. Odwróciliśmy się szybko, aby zobaczyć, jak staje przed nami wielki potwór, jakieś ogromne monstrum wyglądające niczym monstrualny Noivern. Miał on w sobie coś takiego, co sprawiało, że przeszły nas ciarki, a w każdym razie mnie. Jego niewielka szyja ozdobiona była złotym medalionem, bimbającym dziko na wszystkie strony, gdy ten się ruszał.
- A więc przyszliście tu wreszcie - powiedział stwór ponurym głosem - Tym lepiej... Bo jeszcze jedna cela w moim lochu jest pusta. Myślę sobie, że będzie sam raz do was pasować.
- Nic z tego! - zawołał Ash, stając w pozycji bojowej ze szpadą w dłoni - Będziemy walczyć do śmierci.
- Jak sobie chcecie! - mruknął złośliwie stwór.
Następnie odsunął się on, aby do pomieszczenia wpadli jego żołnierze, który zaraz nas otoczyli. Mój chłopak i Pikachu dzielnie stanęli z nimi do boju. Wiedziałam więc, że teraz to na moich barkach spoczywa walka z Dżabbersmokiem.
- Musimy więc walczyć - powiedziałam do Pokemona.
- Oczywiście - odparł ponuro mój przeciwnik - No, ale chyba nie tutaj, prawda? Jest tu nieco ciasno i niezbyt wygodnie.
Nim zdążyłam cokolwiek na ten temat powiedzieć, to potwór porwał mnie ze sobą, wyrwał ścianę w lochu i już po chwili zawlekł mnie na wielką wieżę, gdzie rzucił na dach, samemu na nim siadając. Całe szczęście, że miałam w dłoni mój oręż, bo byłoby ze mną kiepsko. Noivern zaryczał na mnie groźnie, a ja z trudem stanęłam na nogi, po czym skoczyłam w jego stronę i cięłam go mieczem. On oczywiście się uchylił, choć odcięłam mu płatek ucha, wywołując w ten sposób jego gniew.
Walczyliśmy dalej, nawzajem uderzając na siebie i starając się unikać swoich ciosów. Prócz tego ja musiałam jeszcze utrzymać jakoś równowagę na spadzistym dachu wieży, jednak jakimś cudem mi się to udało, dzięki czemu skutecznie odpierałam ataki mego przeciwnika, który ryczał na mnie groźnie i wyraźnie próbował przestraszyć. Jednak nie zamierzałam się bać, gdyż teraz właśnie odwaga była najważniejsza.
Kątem oka spojrzałam na dziedziniec pod nami, gdzie dalej toczyła się zacięta walka naszych sojuszników z armią Dżabbersmoka.
- Twoi przyjaciele trudzą się nadaremno - powiedział potwór - Moja armia ich rozniesie, a ty sama dołączysz do mojej kolekcji więźniów.
- Chyba po moim trupie! - zawołałam bojowo.
- Jak sobie życzysz - zaśmiał się podle Dżabbersmok.
Następnie uderzył mnie mocno ogonem w pierś, przez co upadłam na dach, o mało z niego nie zlatując. Z dłoni wypadł mi wówczas mój miecz i nagle stałam się zupełnie bezbronna.
- No i co teraz powiesz, smarkulo? - spytał podle mój przeciwnik.
Wtem usłyszałam jakiś łopot skrzydeł i zauważyłam, jak coś uderza w potwora. To był Pidgeot, na grzbiecie którego leciał Ash. Ten atak odwrócił chwilowo uwagę mego wroga, więc zdążyłam się pozbierać i stanąć na nogi.
- Serena! To chyba twoje! - zawołał mój chłopak, rzucając mi miecz.
Złapałam go zwinnie, po czym stanęłam w pozycji bojowej.
- Chodź, Dżabbersmoku! Pora to zakończyć!
Potwór przestał wówczas zwracać uwagę na Asha, a ponownie skoczył w moją stronę, lecz wtedy ja cięłam go mocno w pysk, zmuszając go do cofnięcia się. Skoczyłam na niego wówczas i ponownie uderzyłam swoim orężem, zadając mu kolejne rany. Jednocześnie musiałam uważać, aby nie spaść z tej wieży, co mi wyraźnie groziło z każdą chwilą.
Nagle coś błysnęło z boku. Spojrzałam w tym kierunku i zauważyłam, że to lusterko, które miał Ash przy pasku. Przypomniałam sobie wówczas słowa Meowtha i już wiedziałam, co mam zrobić.
- Ash! Rzuć mi lusterko!
Mój luby szybko wykonał polecenie, ja zaś skierowałam przedmiot na Dżabbersmoka oczywiście tą stroną, która wszystko pomniejsza. Sama zaś szybko odwróciłam wzrok, aby nie paść ofiarą własnej sztuczki. W tej samej chwili coś błysnęło i potwór zaryczał groźnie. Ośmieliłam się otworzyć oczy, a wówczas zobaczyłam, jak mój przeciwnik zaczyna powoli maleć. Jednak moje nadzieje, aby zmniejszył się on tak do rozmiarów liliputa były znikome, gdyż stwór odskoczył w bok, widocznie rozumiejąc, jaką moc ma to lusterko. Jednak znacznie zmniejszył on swoją wielkość, dzięki czemu był łatwiejszym przeciwnikiem do pokonania, chociaż nadal wygrana z nim stanowiła problem, zwłaszcza, iż Dżabbersmok wciąż był zwinny i szybki.
Nagle ponownie w moich uszach zadźwięczały słowa przepowiedni Meowtha z Cheshire. Mówił on o zniszczeniu czegoś, co nie pasuje. I nagle zrozumiałam. Do wyglądu Noiverna nie pasował złoty naszyjnik. Musiałam się go pozbyć. Dlatego zacisnęłam dłonie na mieczu, po czym ruszyłam do ataku. Natarłam na mego przeciwnika, strącając go z wieży razem ze sobą. Oboje runęliśmy w dół. Ja jednak szybko wskoczyłam na brzuch potwora i uderzyłam mieczem w jego naszyjnik. Wówczas stwór zaryczał, a następnie otoczyła go jasna poświata, która mnie oślepiła i strąciła z ciała stwora. Na szczęście w ostatniej chwili Ash lecący na Pidgeotcie podleciał i złapał mnie za rękę.
- Mam cię! - zawołał.
Następnie wciągnął mnie on szybko na grzbiet swego wierzchowca, po czym wylądowaliśmy na dziedzińcu. Tam zaś walka została przerwana, a wszyscy wpatrywali się w miejsce, gdzie upadł. Postać naszego wroga była otoczona poświatą, a kiedy po chwili ona opadła, to zobaczyliśmy zupełnie inne stworzenie... Dragonite.
- Kim jesteś? - zapytałam zdumiona tą metamorfozą.
- Jestem Dżabbersmok - powiedział stwór.
- Że niby co?! Dżabbersmok? - zdziwiłam się - Przecież przed chwilą wyglądałeś inaczej!
- Wiem to - odpowiedział mi mój niedawny przeciwnik - To przez ten naszyjnik, który miałem na szyi, a który ty na szczęście zniszczyłaś. Kiedyś przed laty pewien okrutny czarownik założył mi to, abym był taki sam, jak on. To była kara za to, że chciałem go pokonać oraz ocalić moich rodaków, których on więził. Następnie zesłał mnie tutaj, abym porywał innych i więził ich u siebie.
- Czemu nie zdjąłeś z siebie tego naszyjnika? - spytał Ash.
- Nie mogłem - rzekł smutno Dragonite - Ten naszyjnik nie można było zdjąć, a jedynie zniszczyć, a jeśli zniszczyć, to tylko tym mieczem, który ty dzierżysz w swej dłoni, piękna panno. Teraz nareszcie jestem wolny dzięki wam. Dziękuję... Nawet nie wiecie, ile wam zawdzięczam.
W tej samej chwili z zamku na dziedziniec wyszli więźniowie zamku. Było ich kilkunastu, a wśród nich dostrzegłam Dawn, która szybko wpadła w objęcia swojej matki, Księżnej Johanny.
- Matko! Mamusiu! - zawołała radośnie dziewczyna, tuląc się do niej mocno.
- Córeczko moja kochana! - uścisnęła ją mocno kobieta.
Następnie spojrzała na mnie i Asha, mówiąc:
- Dziękuję wam, kochani. Dziękuję!
Inne osoby, które wyszły z lochów, to były m.in. dwie kobiety, którymi były moja mama oraz Delia Ketchum. Pierwsza nosiła się na czerwono, a druga na biało. Domyślałam się, że są to Czerwona Królowa oraz jej siostra, Biała Królowa.
- Mamo! Ciociu! - zawołała wzruszonym głosem Misty vel Królowa Kier, widząc obie panie.
- Córeczko! - uśmiechnęła się radośnie Czerwona Królowa.
Następnie przytuliła ona delikatnie swoją córkę, pytając:
- Powiedz mi, jak się sprawowałaś pod moją nieobecność? Czy dużo wyroków śmierci wydałaś?
- Jak najbardziej - zaśmiała się Misty - Bardzo dużo wyroków.
- To bardzo dobrze - odparła jej rodzicielka, głaszcząc ją po głowie.
- Dobrze, że nie wie, iż Brock odwołał po cichu wszystkie egzekucje - szepnęłam cicho do Asha.
Chwilę później podeszli do nas Szalony Kapelusznik i Marcowy Zając.
- Dziękuję, że przybyliście walczyć u naszego boku ze złem - rzekłam wzruszonym głosem.
- Drobiazg, nie ma sprawy - odrzekł Max - W końcu jesteś wariatami, więc czemu nie mielibyśmy być tak szaleni, aby wam pomóc?
- W sumie jest w tym jakaś logika - zażartowałam sobie.
- Tak, a ponieważ było to logiczne, warto było się tego podjąć - dodał wesoło Clemont - I myślę, że to wystarczy, aby zasłużyć na to, żebyście ty i twój towarzysz zapomnieli i wybaczyli nam nasze poprzednie zachowanie. Albo też wybaczyli i zapomnieli. Kolejność nieobowiązkowa, a śmiem też twierdzić, że dowolna.
Parsknęłam śmiechem, słysząc ten potok słów i powiedziałam:
- Oczywiście, że wam wybaczam. I zapominam. Albo też zapominam i wybaczam. W końcu to i tak jedno i to samo, jak zapewne wiesz.
- Tak, zgadza się. Tym razem rzeczywiście - odparł z uśmiechem na twarzy Clemont - A tak przy okazji... Nie wiecie może, w czym Pidgeot jest podobny do biurka?
Słysząc to pytanie przypomniałam sobie nagle, że Ash przecież naszym drogim kompanom od herbaty obiecał rozwiązanie tej zagadki, gdyż sami go nie znali. Na całe szczęście mój luby znał już odpowiedź na to pytanie.
- To proste. Pidgeot i biurko mogą być trzymani w domu i jest z nich pożytek.
Była to odpowiedź dosyć głupawa moim zdaniem, ale naszym drogim przyjaciołom w zupełności ona wystarczyła, bo radośnie podziękowali nam oni za nią i odeszli.
Chwilę później podeszła do nas Biała Królowa, przemawiając do nas głosem miłym i dobrym.
- A więc to wam zawdzięczamy nasze uwolnienie? - spytała - Bardzo miło mi was poznać. Jak mogę się wam odwdzięczyć?
- Ależ Wasza Wysokość nie musi nic robić - powiedział Ash - To, co zrobiliśmy było naszą powinnością jako rycerzy.
- Właśnie - dodałam radośnie.
Kobieta uśmiechnęła się do nas bardzo delikatnie, po czym obeszła ona nasze osoby dookoła.
- Rycerze... No cóż, jak na rycerzy macie dość dziwny ubiór, ale nic nie szkodzi. Widocznie teraz panuje taka moda. Powiedzcie mi, proszę, czy nie chcielibyście służyć na mym dworze? Mogę wam za wierną służbę obiecać dwa dolary tygodniowo oraz dżem co drugi dzień.
- Dziękujemy, ale jedyną osobą, której służymy jest sprawiedliwość - rzekł mój luby tonem prawdziwego rycerza.
- Poza tym nie wiem, czy lubimy tutejsze dżemy - stwierdziłam dość dowcipnym tonem.
- To jest bardzo dobry dżem - zapewniła nas Biała Królowa.
- Dzisiaj jakoś nie mamy na niego ochoty - odparłam.
- Dzisiaj byście go nie dostali - rzekła Delia - Bo dżem moja służba otrzymuje tylko wczoraj i jutro, ale nigdy dzisiaj.
- Interesujące - zaśmiał się Ash - A więc jutro będziemy mogli zjeść nieco tego dżemu?
- No oczywiście.
- No, ale... Jutro, jeżeli ono nadejdzie, to stanie się „dzisiaj“, a przecież „dzisiaj“ nie można jeść dżemu.
- Naturalnie, mój chłopcze.
- Więc kiedy można jeść dżem?
- Powiedziałam... Wtedy, gdy dzisiaj jest „wczoraj“ lub „jutro“.
Mój luby złapał się załamany za czoło i zawołał:
- O nie! To po prostu bez sensu!
- To prawda - zgodziłam się z nim - Ale tak czy inaczej Biała Królowa wie, jak zachować dla siebie swój ulubiony przysmak.
- Rzeczywiście.
Chwilę później podeszła do nas Czerwona Królowa.
- A więc to wy ocaliliście mnie i moją siostrę? - spytała - Zaszczyt to dla mnie was poznać. Wielki to dla mnie jest zaszczyt... Zawdzięczam wam wolność, jak również mogę zobaczyć moją kochaną córkę.
- Kochaną, ale nieco nerwową - powiedziałam złośliwie.
- Owszem, bywa niekiedy narwana, ale to jest dobre dziecko - odparła Czerwona Królowa - Jednak wystarczy mieć tylko odpowiednie podejście do niej, a będzie można z nią się porozumieć.
- Śmiem wątpić - stwierdziłam.
Kobieta popatrzyła na mnie groźnym wzrokiem:
- Sugerujesz, że moja córka jest osobą trudną w relacjach z innymi? No cóż... Skoro tak, to powiem ci tylko jedno... Obudź się, Sereno!
- Słucham? - spytałam zdumiona tymi słowami.
- Obudź się, Sereno! Obudź się!
***
- Obudź się, Sereno! Obudź się!
Powoli otworzyłam oczy i zauważyłam, że jestem w swoim pokoju, a przy mnie siedzą Ash oraz moja mama. To moja matula właśnie mówiła do mnie, abym się obudziła.
- Wybacz, Wasza Wysokość, ale chyba nieco przysnęłam.
Czerwona Królowa popatrzyła na mnie z ironią i spytała:
- Kochanie, o czym ty mówisz?
Spojrzałam na nią uważnie, po czym otrząsnęłam się.
- Gdzie zniknął ten zamek?
- Jaki zamek?
- No ten, w którym przed chwilą byliśmy - wyjaśniłam.
Spojrzałam na Asha i zawołałam:
- Ash! Byliśmy tam! Walczyliśmy z Dżabbersmokiem!
- Dżabbersmokiem? - zaśmiał się mój chłopak.
Moja mama podniosła z podłogi książkę i spojrzała na nią.
- No cóż... Po takiej lekturze nic dziwnego, że miałaś takie sny.
- A więc to wszystko było tylko snem? - spytałam zdumiona - Moja podróż z Ashem i Pikachu do Krainy Czarów nie miała miejsca naprawdę?
- Najwyraźniej tak, kochanie - rzekła moja mama - Ale lepiej już chodź do nas. Przespałaś tu już dość czasu. Clemont i Dawn powrócili właśnie z zakupów i chcieli ci pokazać, co kupili.
- Oni... Byli na zakupach? - spytałam.
- No tak - powiedziała, kiwając przy tym lekko głową moja matula - Ty przysnęłaś, dlatego Ash i Pikachu zostali z tobą, a cała nasza reszta poszła na zakupy.
- Rozumiem. A więc tak to było - zasmuciłam się - Szkoda, bo to była naprawdę wspaniała przygoda. Wydobyłam miecz z kamienia i nim właśnie pokonałam Dżabbersmoka.
Mama położyła mi dłoń na czole, pomyślała chwilę i zaśmiała się.
- Cóż, kochanie... Nie masz gorączki, więc najwidoczniej masz wielką wyobraźnię i bardzo ciekawe sny. Ale lepiej powróćmy do rzeczywistości. Chodźmy już na dół.
Pikachu zeskoczył z łóżka i poszedł za moją mamą oraz Ashem. Ja zaś powoli podniosłam się, aby ruszyć z nimi, ale wtedy zauważyłam leżącą przy mnie książkę. Była ona otwarta na stronie, na której to znajdował się wiersz o Dżabbersmoku, a obok niego piękna ilustracja ukazująca smoka atakującego jakąś postać z mieczem w dłoni. Postać ta miała długie włosy i wyglądała na dziewczynę. Czy to była Alicja Liddell, czy może ja sama? Nie wiedziałam tego, ale byłam pewna tego, że wszystko to, co widziałam, przeżyłam naprawdę, nawet jeśli tylko we śnie.
***
Poprosiłam Asha o chwilkę rozmowy na osobności, a kiedy już ją dostałam, to opowiedziałam dokładnie cały mój sen. Detektyw z Alabastii był nim wyraźnie zachwycony, po czym wyjaśnił mi, że podczas wspólnego przeglądania ze mną książki zasnęłam na łóżku, a on z Pikachu został przy mnie, kiedy inni poszli na zakupy.
- To był naprawdę wspaniały sen - powiedział Ash - Wielka szkoda, że nie mogłem go także przyśnić.
- Spokojnie... Ale warto by było ten sen zapamiętać, nie sądzisz?
- Tak, to prawda, kochanie. I wiesz co? Najlepiej zapisz go w swoich pamiętnikach, żeby pozostał on na zawsze w naszej pamięci.
Pomysł ten bardzo mi się spodobał, więc wyraziłam na niego zgodę.
- Skończyliście już dyskutować? - spytała wesoło moja mama - Bo nasi przyjaciele bardzo chcą nam pokazać stroje, które kupili sobie na jutrzejszy bal Johna Scribblera.
Muszę tu wyjaśnić, że słynny pisarz następnego dnia urządzał zabawę w restauracji na naszą cześć, ponieważ za dwie doby mieliśmy wsiąść na pokład samolotu i wracać do Alabastii, więc nasz drogi przyjaciel chciał nas pożegnać w piękny sposób.
- Spokojnie, mamo... Już idziemy - powiedziałam.
Zeszłam z Ashem i Pikachu do salonu, gdzie nagle zauważyłam resztę naszej drużyny, ale kiedy ich zobaczyłam, to poczułam się nagle strasznie dziwnie.
- O rany! - jęknęłam.
- No co? Nie wyglądamy ładnie? - spytała Dawn.
Miała ona na sobie sukienkę taką samą jak wtedy, gdy była ona córką Księżnej w Kranie Czarów. Clemont zaś miał na sobie uroczy, zielony frak i cylinder z doczepioną do niej kartkę, która miała napis 10/6. Max i Bonnie z kolei... Chyba nie muszę mówić, jak wyglądali. Ale w sumie powiem wam... Wyglądali jak Marcowy Zając i Suseł w moim śnie.
- I jak wyglądamy? - zapytała Bonnie.
- Dawn mówi, że po prostu wspaniale - zauważył Max.
- Ale wolimy zapytać o zdanie również i ciebie, bo obok Dawn ty się najlepiej z nas wszystkich znasz na modzie - stwierdził Clemont.
Załamana jęknęłam i spojrzałam na Asha.
- Sereno... Co ci się stało, kochanie? - spytał mój ukochany z troską w głosie.
Oczywiście szybko udzieliłam mu odpowiedzi.
- Wiesz co, skarbie? Ja się chyba jeszcze do końca nie obudziłam.
KONIEC