sobota, 30 marca 2019

Przygoda 121 cz. I

Przygoda CXXI

Domek na wsi cz. I


Pamiętniki Sereny:
- Kochani, czy wszystko w porządku?! - usłyszałam nagle głos swojej mamy tuż za drzwiami sypialni.
Jęknęłam przerażona, gdy tylko te słowa dobiegły moich uszu. Szybko otarłam sobie pot z czoła i zawołałam:
- W porządku, mamusiu. To nic takiego!
- Jak to nic takiego? Przecież przed chwilą krzyczałaś! - zawołała nie bez zdumienia moja mama.
- Ale spokojnie. Nic się nie stało. To tylko... tego no...
- No co? Co się tam u was dzieje? Możesz łaskawie otworzyć?
- Mamo, to nie jest najlepsza pora - jęknęłam z lękiem.
Jak to dobrze, że razem z Ashem zamknęliśmy drzwi na klucz zanim rozpoczęliśmy nasze harce. To by dopiero było, gdyby tak nagle weszła tutaj moja mama i zobaczyła mnie i Asha i to takich jak Adam i Ewa w raju, jak okazujemy sobie swoje uczucia? Chociaż to samo w sobie z pewnością by jej nie zaszokowało tak bardzo, jak widok mnie siedzącej okrakiem na Ashu i całej zroszonej potem i dyszącej z powodu wielkiej rozkoszy, jaką właśnie osiągnęłam, co zresztą stało się przyczyną głośnego krzyku, który z siebie wydałam i zarazem przywołało tutaj moją drogą mamuśkę.
- Diabli ją nadali - rzuciłam ze złością.
Głośno zaś dodałam:
- Poczekaj chwilkę, już otwieram!
Po tych słowach zeskoczyłam z Asha i prędko naciągnęłam na siebie swoją piżamę, którą była fioletowa bluzka z różowymi dodatkami i zapinana na zamek, a także różowe spodenki sięgające mi do połowy ud. Ash też nie tracił czasu i prędko wciągnął na siebie białą koszulkę z żółtym paskiem oraz niebieskie spodenki. Zajęło to nam niecałą minutę, po której szybko otworzyliśmy drzwi mojej mamie.
- No cześć - wydyszałam lekko, wpatrując się w nią z uwagą - Co się stało?
- To ja się ciebie pytam, co się stało - odpowiedziała mi ze złością moja mama - Usłyszałam twój krzyk, więc szybko przybiegłam, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku i czy nic wam nie grozi.
- Mamo, a niby co miałoby nam grozić? - spytałam dowcipnie.
- Weź już nie udawaj, córeczko. Przecież dobrze wiesz, co się ostatnio stało. Wolałam więc sprawdzić, czy wszystko jest w porządku - powiedziała moja mama.
- Jak widzisz, jest w porządku - odpowiedziałam jej ze złością - Czy teraz, skoro już się upewniłaś, że wszystko ze mną dobrze, mogę już wrócić z Ashem do naszych obowiązków małżeńskich?
- Ładne mi obowiązki - rzuciła złośliwie moja matula, która wyraźnie domyśliła się, co było przyczyną mojego krzyku - Ale dobrze, wracajcie już sobie do nich. Tylko taka mała uwaga, skarbie. Skoro już musisz wydawać z siebie takie dźwięki podczas tych „obowiązków“, to bądź uprzejma robić to nieco ciszej, dobrze?
Zarumieniłam się, gdy usłyszałam jego słowa, natomiast Ash delikatnie zachichotał i powiedział:
- Nie wiedzieliśmy, że ktokolwiek tu będzie, a już zwłaszcza mamusia.
- Spokojnie, ja zaraz wychodzę - odpowiedziała jego teściowa - Twoja mama prosiła tylko, żebym przyniosła jej piżamę, bo będzie dzisiaj nocować poza domem.
- Aha! Czyli ona i Steven nie wrócą na noc? - spytał Ash.
- Nie, oboje wolą wam nie przeszkadzać i spędzą swoją noc poślubną w hotelu - wyjaśniła mu wesoło moja mama - I jak widzę dobrze zrobili, bo byście tylko ich przerazili swoimi wariackimi krzykami.
- Przerazili? Ciekawe, kto kogo? - zapytał zadziornie Ash.
Grace Evans popatrzyła na niego z ironią i rzuciła:
- Dobra, dobra, dowcipnisiu jeden. Konkurs krzyków urządzicie sobie innym razem. Teraz ja zabieram piżamę i idę do hotelu zanieść ją Delii.
- A co? Moja mama i Steven już się zmyli z wesela? - zapytał wesoło Ash.
- Owszem, a co? Tylko wam wolno? - zachichotała jego teściowa - No dobrze, to ja już wam nie przeszkadzam. Idę sobie. Tylko nie straszcie mnie tak więcej.
- To nie przychodź tutaj tak niespodziewanie - powiedziałam do niej zadziornym tonem.
- Dobrze, następnym razem przyślę tutaj Fletchlinga z zapowiedzią wizyty - odpowiedziała ironicznie - A tak przy okazji, mój drogi zięciu, to założyłeś koszulkę na lewą stronę.
Ash spojrzał na siebie i jęknął lekko, gdy się okazało, że jego teściowa ma rację.
- Na przyszłość uważaj, kiedy się szybko ubierasz - powiedziała moja mama dowcipnie - Bo inaczej każdy się zorientuje, że coś jest nie tak i cię zdemaskuje.
Po tych słowach moja mama poszła do pokoju Delii i zabrała piżamę swojej drogiej przyjaciółki, po czym pożegnała nas i odeszła, zamykając je na klucz (który najwidoczniej dostała od mojej teściowej).


- Uff! Poszła sobie - powiedziałam bardzo zadowolona - Już się bałam, że nigdy nie wyjdzie.
- Kto by pomyślał, że się tu zjawi? - zapytał wesoło Ash.
- Tak, jak typowa mamuśka z komedii romantycznych - stwierdziłam ironicznie - Bo zauważ, że często w takich filmach wpadają takie bezczelne babska do swojego dorosłego już dziecka i to bez zapowiedzi i oczywiście przeszkadzają w jego życiu osobistym.
- Raczej łóżkowym, bo często takie mamuśki przeszkadzają swojemu dziecku w pewnych niegrzecznych sprawach - rzucił Ash i powoli zamknął drzwi od naszego pokoju na klucz.
- Tak! To bardzo irytujące - potwierdziłam i spojrzałam na Asha bardzo namiętnym wzrokiem - A przy okazji spraw łóżkowych i niegrzecznych...
To mówiąc pocałowałam Asha bardzo namiętnie w usta i popchnęłam go na łóżko, po czym usiadłam na nim okrakiem.
- Teraz, drogi panie mężu, masz się postarać i pokazać mi, jak bardzo mnie kochasz.
- A co? Słabo ci to okazałem przed chwilą? - zażartował sobie Ash.
- Wręcz przeciwnie, ale dobrego nigdy za wiele - odpowiedziałam.
Ash zachichotał i powoli przyciągnął mnie do siebie i pocałował mnie w usta, powoli rozpinając moją piżamę.
- Co robisz, skarbie? - spytałam w przerwach pomiędzy pocałunkami.
- To, o co prosiłaś - odpowiedział czule Ash i rozpiął suwakiem zamek do końca.
Następnie powoli wsunął dłonie pod moją piżamkę i zaczął okazywać mi swoje uczucie w bardzo czuły i słodki sposób, co ułatwiał mu fakt, że nie miałam na sobie bielizny. Zresztą rzadko ją noszę pod piżamą, choć jeszcze rzadziej noszę samą piżamę, bo ja i Ash wolimy spać ze sobą tak, jak nas Bozia stworzyła. Wyjątek robimy tylko wtedy, kiedy śpimy u kogoś, aby uniknąć ewentualnego wstydu, jaki by nastąpił, gdyby tak ktoś zobaczył nas śpiących bez ubrania. W takim wypadku piżama się przydaje, a zwłaszcza w takich sytuacjach jak teraz, gdy trzeba szybko coś na siebie włożyć. Wtedy bardzo się przydaje suwak w górze od piżamy oraz krótkie, łatwo nakładane spodenki. Taki strój bez trudu potrafię szybko na siebie nałożyć, zaś Ash potrafi szybko go ze mnie zdjąć, tak jak w tej chwili, którą teraz opisuję. Bo wtedy to zrobił, a ja go do tego zachęcałam, szepcząc z rozkoszą:
- Zabierz mnie stąd, mój aniele!
- A dokąd, panienko? - spytałam czule.
- Do gwiazd - odpowiedziałam mu, cytując Kate Winslet.
Ash nie dał się długo o to prosić. Porwał mnie w objęcia i rzucił na łóżko, bez trudu zdzierając ze mnie piżamę i samemu się rozbierając.
- Kocham cię - powiedział do mnie czule.
- A ja kocham ciebie - odpowiedziałam słodko.
Chwilę później poleciałam do gwiazd i dosięgałam ręką do najwyższej z nich aż kilka razy pod rząd, przy okazji popełniając wielkie bluźnierstwo wzywając od czasu do czasu pewne imię nadaremno, co o dziwo sprawiło mi wielką przyjemność. Sądzę jednak, że osoba, której to imię wzywałam, nie będzie się o to na mnie złościć, bo przecież zrobiłam to z miłości, a przecież ta osoba sama zawsze zachęcała ludzi do miłości. Czemu by teraz miała mnie za to potępiać?

***


Serena Evans - to nawet dość ładnie brzmi. Ale za to Serena Ketchum z domu Evans... O! To już brzmi o wiele lepiej. To są po prostu przepiękne słowa i wręcz przepiękna nazwa. Sam jej dźwięk był dla mnie cudowny, a co dopiero wypowiedzieć je na głos. Leżąc wtulona w Asha, kiedy to oboje zaczęliśmy powoli przenosić się do krainy przepięknych snów, rozważałam sobie to wszystko w głowie.
- Serena Ketchum... Serena Jane Yvonne Ketchum z domu Evans - szeptałam cicho sama do siebie, rozkoszując się dźwiękiem tych słów - Jak to pięknie brzmi.
Spojrzałam czule na śpiącego właśnie Asha i dodałam:
- Mój mąż. Mój kochany mąż. To także pięknie brzmi.
Wtuliłam się w niego jeszcze mocniej i rozkoszowałam się tą chwilą i przy okazji wspominałam nasze wesele, które było uroczystością o wiele piękniejszą niż to sobie wyobrażałam. A wyobrażałam ją sobie jako zabawę, która da mi wiele radości i szczęścia, jednak było jeszcze przyjemniej, a to dzięki naszym przyjaciołom, którzy dbali o to, żebyśmy dobrze się bawili. Tak o to dbali, że pozwalali sobie również na kilka zwariowanych żartów. Thomas Ravenshop szczególnie w tych żartach przodował, gdyż zamówił kilka fajnych piosenek u orkiestry, a jedna z nich szczególnie mnie ubawiła, bo to była przeróbka pewnej piosenki i to jeszcze przerobiona w taki oto sposób, żeby padało w niej moje imię. A piosenka ta szła tak:

Sama w domu jest. Matka pracuje w nocy.
Wiesz dokładnie, że nie może was zaskoczyć.
Pukasz do jej drzwi, otwiera ci półnaga.
Zdobycz wręcz cudowna. Serena kochana.

Nie da ci tego ojciec, nie da ci tego matka,
Co może dać ci dzisiaj Serena sąsiadka.
Nie da ci tego stara, nie da kufelek piwka,
Co może dać ci dzisiaj Serena z naprzeciwka.

Piosenka ta tak mnie rozbawiła, że po prostu śmiałam się do łez, gdy tylko ją słuchałam. Ale ubawiłam się jeszcze bardziej, kiedy w przerwach między tańcami refren tej piosenki podśpiewywali sobie Damian z Maxem i Bonnie, a choć robili to cicho, to ja i tak to usłyszałam, bo siedziałam blisko nich. To było naprawdę zabawne widzieć, jak oni to śpiewają i jeszcze mają przy tym niezły ubaw.
Potem jeszcze John Scribbler zaproponował muzykę disco polo w typie (jak to sam określił) „wiejska dancebuda“ i osobiście zaśpiewał nam jedną z typowych przyśpiewek weselnych, które to pochodziły z jego rodzinnych stron, a które znane były także w regionach. Pierwsza przyśpiewka szła tak:

Pożałujesz młody swojej kawalerki
Jak ci przyjdzie szukać w nocy akuszerki!
Oj dana! Oj dana! Oj dana! Oj dana!
Jak ci przyjdzie szukać w nocy akuszerki!


Maggie (która dołączyła do niego w tym występie) zachichotała wesoło i zaśpiewała kolejną przyśpiewkę:

Pożałujesz młoda panieńskie tańca
Jak ci przyjdzie nosić na ręku fufrańca!
Oj dana! Oj dana! Oj dana! Oj dana!
Jak ci przyjdzie nosić na ręku fufrańca!

Jej luby zachichotał wesoło (podobnie zresztą jak ja i Ash), po czym zaśpiewał:

A rodzice młodych zostali teściami!
Będę się szanować jak Ruski z Niemcami!
Oj dana! Oj dana! Oj dana! Oj dana!
Będą się szanować jak Ruski z Niemcami!

Potem do zabawy włączył się jak zwykle złośliwy Thomas Ravenshop, który to zaśpiewał:

Och! Myślałaś, młoda, że bierzesz anioła,
A z twego młodego to taka pierdoła!
Oj dana! Oj dana! Oj dana! Oj dana!
A z twego młodego to taka pierdoła!

Ash miał z tej przyśpiewki niezły ubaw, podobnie jak i ja. A kiedy poproszono go o chwilowe dołączenie do orkiestry weselnej, to z ochotą się zgodził i grając na swoich wiernych skrzypcach zmienił nieco rytm i już po chwili wszyscy razem tańczyliśmy wesoło do tegoż rytmu. Damian zaś porwał wesoło do tańca Lillie (która najwyraźniej wpadła mu w oko) i stając z nią na środku sali zaśpiewał:

Świeci księżyc, świeci około północy.
Ciebie przestać kochać nie jest w mojej mocy.

Lillie zachichotała lekko i się zarumieniła, ale odpowiedziała mu:

Powierzchowność często myli, szczególnie kobiety.
Chociaż oczko łzą umili, lecz serce niestety.


Oboje zaczęli tańczyć pod rytm wesołej melodii, zaś mój ukochany, wciąż grając wesoło na skrzypcach podskoczył do mnie i zaśpiewał słodko, patrząc przy tym na moją mamę:

Koło domu ścieżka,
Trzymaj, matko, pieska.
Masz Serenkę ładną,
Chłopcy ją ukradną!

- Już mi ją jeden ukradł i to byłeś ty! - odpowiedziała zadziornie moja mama.
Zachichotałam wesoło, ubawiona tą wymianą zdań i zaśpiewałam dla Asha:

Najpierwsze kochanie,
Kiedy serce chwyci,
Radością i smutkiem
Dosyć je nasyci.

Potem oboje wesoło tańczyliśmy po całej sali razem z innymi parami, a Ash jeszcze przy okazji zaśpiewał do mnie:

Drogą sobie jadę do panny Sereny.
Daj mi, Reno, buzi, bo mi serce kwili.

Czy mogłam odmówić mu tego buziaka? Oczywiście, że nie i dlatego też czule go pocałowałam w usta i wróciłam do wesołego tańca u jego boku. John Scribbler zaś, gdy tylko to zobaczył uśmiechnął się radośnie i zaczął wesoło tańczyć z Maggie. Oboje cieszyli się tak bardzo, jakby to oni brali ślub, a nie my. Tak samo cieszyła się też Delia, która tańczyła radośnie ze swoim mężem tuż obok mnie i Asha. Gdy byliśmy bardzo blisko siebie, to usłyszałam, jak mówi:
- Mój synek! Mój dorosły synek! Bierze ślub i zakłada własną rodzinę! Czyż to nie jest piękne?!
- Oj tak i to bardzo piękne - zgodził się z nią równie wzruszony Steven Meyer - To chwila, na którą wielu z nas długo czekało.
Rzeczywiście, tak właśnie było. Wielu z nas bardzo długo czekało na tę chwilę, a zwłaszcza ja, Ash, Delia oraz Steven. Czekaliśmy i wreszcie się doczekaliśmy. Teraz zaś rozpoczęliśmy nowy etap naszego życia, ale jaki on miał być, tego jeszcze nie wiedzieliśmy. Nasza przyszłość była dla nas jedną wielką niewiadomą, choć postrzegaliśmy ją raczej w jasnych barwach.

***


Jeśli ktoś sądzi, że od razu po weselu ja i Ash wyruszyliśmy w podróż poślubną, to się grubo myli. Tak zaraz nie mogliśmy sobie na to pozwolić. W końcu pod koniec wakacji zawsze odbywała się olimpiada w Alabastii, której zwieńczeniem był jak zwykle mecz piłki nożnej, w którym drużyna Dzikie Pokemony występowała przeciwko drużynie z jednego z sąsiednich miast. Tym razem tym miastem była Wertania i walka z jej drużyną była dość trudna do wygrania, dlatego też Dzikie Pokemony musiały się bardzo wysilić, aby wygrać. Ale Ash jako kapitan i zarazem też bramkarz drużyny poprowadził kolejny raz swoich kolegów do zwycięstwa i tym samym też powiększył chwałę Alabastii. Dopiero więc po załatwieniu tego wszystkiego mogliśmy wyruszyć w drogę.
Mogłabym tutaj poświęcić miejsce całej masie wydarzeń, które przed wyjazdem wydarzyły się w Alabastii. A trochę się działo, to trzeba przyznać. Przede wszystkim Steven Meyer z wielką radością rzekł do swojej żony, że chce podarować jej w prezencie ślubnym jeden z tych pięknych domów, które znajdowały się w naszym sąsiedztwie. Ów dom został sprzedany i to Steven go kupił i teraz go chce wyremontować, aby tam zamieszkać razem z Delią. Kobieta była uradowana z tego faktu, a zwłaszcza dlatego, że sama już wcześniej wspominała swojemu obecnemu mężowi, iż bardzo chce się wyprowadzić i pozostawić swój dawny dom mnie i Ashowi. Ja i mój mąż (jak pięknie to brzmi) próbowaliśmy przekonać ją do zmiany zdania w tej sprawie, ale Delia była uparta i nie ustąpiła.
- Kochani, ten będzie moim prezentem dla was - powiedziała - A ja i Steven chcemy odejść i zostawić wam ten dom i wasz własny świat. Poza tym starzy lepiej zrobią, jeśli ustąpią pola młodym.
- O! Przepraszam cię bardzo! Ja się tam staro nie czuję! - zawołał wesoło jej małżonek - Ale popieram cię w tej sprawie. Przecież wszyscy nie będziemy się tutaj gnieździć. Lepiej jest, gdy w domu mieszka tylko jedna rodzina, a nie kilka. Poza tym dom już kupiony i remont się zaczął, a więc sprawa zamknięta.
- Tak, a zatem już pozamiatane - rzekł Ash i podał grzankę Pikachu - Trochę jednak szkoda, że zostawiacie nas samych.
- Jakich samych, synku? - powiedziała do niego czule Delia - Przecież oboje będziemy zawsze w pobliżu. I zawsze chętnie pomożemy, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
Dobrze wiedziałam, że taka potrzeba z całą pewnością zajdzie i Ash również był tego pewien i to go nieco pocieszyło.
Ale nie tylko to się wydarzyło w Alabastii przed naszym wyjazdem. Prócz tego nastąpiło jeszcze kilka sytuacji, które zdecydowanie warto tutaj przytoczyć. Jedną z nich były gratulacje osobiście nam złożone z okazji naszego ślubu przez generała policji w Kanto, który prócz tego przypomniał mnie i Ashowi, że w październiku spodziewa się naszych osób w akademii policyjnej w Wertanii. Oboje obiecaliśmy mu przybyć do uczelni na czas, bo przecież takie szkolenie, jakie mieliśmy w niej otrzymać było z pewnością bardzo pożyteczne i warto było z niego skorzystać.
Z innych wydarzeń godnych przytoczenia tutaj była sprzeczka, która wybuchła pomiędzy Delią a Kasandrą. Powodem tego zdarzenia stał się fakt, że ta druga ośmieliła się zaprosić na ślub tej pierwszej pana Williama Krupsha. Delia była wściekła, bo przecież nie chciała widzieć podczas tej uroczystości swojego ojca marnotrawnego, z kolei jej kuzynka uważała, że mężczyzna powinien wiedzieć o ślubie swojej córki. Delia odparła, że skoro na jej poprzednim ślubie ojciec też nie był, to po co miałby się zjawiać na tym? Zresztą z tej uroczystości też bardzo szybko się zmył. Postał tylko krótko pośród gości czekających przed urzędem stanu cywilnego, wpatrywał się z uwagą w swoją córkę i poszedł sobie precz. Oczywiście Kasandra była zdania, że nie odszedłby, gdyby jego córka (dostrzegając obecność ojca) nie obdarzyła go tak ponurym oraz zdumionym spojrzeniem, iż mężczyzna bez trudu odgadł w nim niechęć do swojej osoby i uznał, że lepiej będzie się stąd wynieść.
- A niby jakim spojrzeniem miałam go obdarzyć? - spytała ze złością i zarazem też kpiną w głosie Delia - Przecież go nie zapraszałam! Po co się w ogóle zjawił? Żeby znowu robić zamieszanie w moim życiu? Poza tym i tak przez większość życia radziłam sobie bez niego i teraz też sobie radzę. A on i tak cały czas ode mnie uciekał.
- Ale teraz przyszedł, a to już coś - zauważyła Kasandra.
- I co z tego? Mam go teraz za to wielbić?
- Nie zaraz wielbić. Po prostu zwyczajnie pogadać z nim i spróbować się z nim dogadać.
- Próbowałam ostatnio z nim pogadać i dobrze wiesz, jak to się dla mnie skończyło.
- Czasami trzeba spróbować wiele razy i to aż do skutku.
- Jeśli chcesz, to sobie próbuj. Ja nie będę.
Kasandra westchnęła głęboko, gdy to usłyszała.
- Wiesz co? Od razu widać, że jesteś jego córką. A wiesz dlaczego? Bo oboje jesteście strasznie uparci.
- To chociaż jedno łączy jego i mnie - zakończyła tę rozmowę Delia.
Więcej już tego tematu nie poruszały i cała sprawa została chwilowo zamieciona pod dywan. Mówię tutaj „chwilowo“, bo jestem pewna, że to wszystko jeszcze powróci jako temat rozmów i nie tylko rozmów.


Tak czy inaczej, kiedy już wszystkie sprawy zostały załatwione, to ja i Ash wyruszyliśmy w podróż poślubną. Zabraliśmy w nią ze sobą kilka Pokemonów będąca trzema parami zakochanych, a tymi stworkami byli Pikachu i Buneary, Greninja i panna Frogadier, a prócz tego jeszcze para Butterfree. Uznaliśmy, że te trzy zakochane parki powinny towarzyszyć nam w tej podróży. Niech sobie spędzą miło czas i przy okazji pomogą naszej dwójce w razie jakiś problemów, a takich spodziewaliśmy się, co chyba nikogo nie dziwi, zwłaszcza wtedy, kiedy weźmie się pod uwagę wszystkie przeciwności losu, jakie to spotkały nas w ciągu naszego dotychczasowego życia, a było ich sporo.
Początkowo chcieliśmy lecieć do Francji, ale ostatecznie oboje z tego zrezygnowaliśmy, gdyż ostatecznie już mieliśmy możliwość odwiedzić ten kraj, więc po co było oglądać go jeszcze raz, gdy można było zobaczyć coś nowego? Dlatego też wybraliśmy inny kraj, a tym krajem została Wielka Brytania. Przybyliśmy więc tam i wynajęliśmy sobie bardzo ładny dworek położony w pobliżu bardzo ładnej wsi. Ów uroczy dworek jego właściciel udostępniał gościom z zagranicy, z czego miały niezły profit i teraz też tak było, bo przecież zapłaciliśmy mu niemałą sumkę, aby zechciał nam go w całości wynająć. I tak też zrobił, a ja i Ash wraz z naszymi towarzyszami podróży spędziliśmy tam bardzo miłe chwile, które dodatkowo potęgowała moja romantyczna natura. Z powodu tej oto natury nazwałam ów dworek Wichrowymi Wzgórzami, gdyż z jakiegoś powodu bardzo przypominał mi on tytułową posiadłość głównych bohaterów powieści Emily Bronte, którą to powieść bardzo lubię. Ja i Ash bawiliśmy się tam dobrze i spędziliśmy miło czas, a głównie wieczory, gdyż dnie spędzaliśmy na włóczeniu się po całej okolicy, poznawaniu naszych sąsiadów, a także próbowaniu tutejszych przysmaków w miejscowym barze. Przyznam się jednak i to szczerze, że z owego baru najbardziej smakowało mi piwo zwane potocznie pintą.
A tak swoją drogą, to dostrzegłam w sobie bardzo wiele dziwnych sprzeczności. Piłam szampana na salonach i tańczyłam walca wśród gości z wyższych sfer, ale nie przeszkadzało mi to żłopać z Ashem piwo z kufla i tańczyć z nim w sposób dość zwariowany podczas jednej z miejscowych potańcówek. Ash jednak uważał to za coś zupełnie normalnego twierdząc, że gusta ludzi są najróżniejsze i często wydają się one wręcz zaprzeczać sobie nawzajem. Poza tym on też z ochotą brał udział w tych wszystkich rozrywkach, jakie tu wymieniłam, więc tym bardziej nie widział w tym nic złego. Dlatego i ja przestałam w ogóle rozważać swoje gusta i zamiast tego dobrze się bawiłam.
Niestety, wkrótce nasza dobra zabawa została przerwana, a fatum rodu Ketchumów lub też jak kto woli, fatum Asha (będące teraz i moim) szybko dało o sobie znać w postaci niesamowitej przygody, która przydarzyła się nam w tym jakże uroczym zaciszu i która to sprawiła, że nasza idylla dość szybko się zakończyła.

***


Po przeżyciu tej przygody, o której wspominałam czułam się dość kiepsko, bo cała ta sprawa nie zakończyła się w taki sposób, jakiego ja i Ash oczekiwaliśmy i choć oczywiście znowu wygraliśmy, to i tak wygrana ta nie przyniosła nam radości i oboje z Ashem postanowiliśmy opuścić to miejsce i to jak najszybciej. Nawet już mieliśmy przed sobą punkt docelowy, a była nim Szkocja, do której wezwały nas pewne ważne sprawy. Chodziło o to, że dziadek Kevina McBrowna (którego oboje z Ashem znaliśmy lepiej jako Arlekina) pozostawił w spadku swój zamek rodowy i przylegające do niego ziemię. Ash odrzucił spadek mówiąc, że nie chce niczego dziedziczyć po tak podłej kreaturze i dlatego spadek przeszedł na dalszych krewnych i to takich naprawdę dalszych. Ale potem okazało się, że praktycznie nikt nie chce tego spadku, którego przyjęcie wiązałoby się z wyjazdem do Szkocji na stałe, a poza tym każdy chciał przejąć zamek tylko po to, żeby go sprzedać, ale kupców na niego raczej nie można było znaleźć, więc kolejni spadkobiercy szybko ze spadku rezygnowali. Teraz jednak ów zamek przejął ostatni z możliwych kandydatów, który miał bardzo dobry plan, co z nim zrobić, ale zanim to zrobił chciał się naradzić z Ashem, którego uważał za prawowitego spadkobiercę, choć mój drogi mąż nigdy się za takiego nie uważał.
Tak więc oboje wraz z naszymi wiernymi pokemonimi towarzyszami postanowiliśmy wyruszyć do Szkocji i wyjaśnić wszystkie sprawy związane ze spadkiem, a przy okazji zakończyć ostatecznie w naszym życiu epizod związany z tą okolicą. W przeddzień wyjazdu ja i Ash w towarzystwie Pikachu i Buneary spędzaliśmy miło czas rozkoszując się świętym spokojem w naszym uroczym zaciszu, które nazywałam Wichrowym Wzgórzem, ale potem wciąż dopadały mnie nieprzyjemne myśli związane ze sprawą, którą to właśnie zakończyliśmy. Myśli te nie dawały nam spokoju, dlatego też wpadłam na dość idiotyczny pomysł. Mianowicie zaproponowałam Ashowi, żebyśmy obejrzeli razem lecący wieczorem w telewizji film „Jeździec bez głowy“ w reżyserii Tima Burtona. Był to bardzo ciekawy horror kryminalny,którego fabuła została bardzo luźno oparta na opowiadaniu Washingtona Irvinga „Legenda o Sleepy Hollow“. Dla osób niewtajemniczonych wyjaśnię tu, że opowiadanie to rozgrywa się w amerykańskiej miejscowości Sleepy Hollow zamieszkałej głównie przez Holendrów. Do tej oto miejscowości przybywa Ichabod Crane, wielki gamoń pełen przesadnie dobrych manier i przesądów, który to obejmuje stanowisko nauczyciela w miejscowej szkole. Pewnego razu poznaje on Katrinę Van Tassel, córkę Baltusa Van Tassela, najbogatszego gościa w całej okolicy. Ichabodowi Crane’owi podobają się uroda dziewczyny i pieniądze jej tatusia, więc próbuje się do niej zalecać. Ma rywala w osobie Broma Van Brunta, który jest zbyt przemądrzały oraz skłonny do wygłupów, ale też posiada dobre serce i szczerze kocha Katrinę. Podczas Halloween obaj rywale zalecają się do dziewczyny i próbują ją oczarować, a potem Brom korzystając z okazji, że wszyscy snują historie o duchach opowiada o tym, jak to rzekomo uciekł raz przed jeźdźcem bez głowy. Ichabod przerażony wraca do domu leśną drogą i spotyka jeźdźca, który go atakuje. Ucieka do bezpiecznego miejsca, gdzie upiór nie może go dopaść, jednakże ten ciska w niego swoją głową i ogłusza go. Rano ludzie znajdują konia Ichaboda, jego kapelusz oraz roztrzaskaną dynię. Ichabod zaś znika bez śladu. Katrina wychodzi za Broma, który bardzo dziwnie się uśmiecha, kiedy tylko ktoś wspomina jego rywala - w dodatku robi to w taki sposób, jakby wiedział o całej tej sprawie o wiele więcej, niż przyznawał. Prawdopodobnie to on udawał jeźdźca i pozbył się Ichaboda Crane’a ze wsi. Potwierdzałby to fakt, że jakiś człowiek wkrótce potem widział Ichaboda całego i zdrowego w jednej z sąsiednich wiosek, w której mężczyzna żył w dostatku, ponieważ poślubił bogatą wdowę. Ale jeśli nawet to była prawda, to ludzie i tak wiedzieli swoje i uważali, że Ichaboda porwał jeździec bez głowy, lecz jeśli tak było, to jak tu wyjaśnić fakt, że w owej wiosce, gdzie przebywać miał Ichabod pewien żołnierz zobaczył mężczyznę śpiewającego piosenkę znaną tylko w Sleepy Hollow?


Tak oto w skrócie wyglądała historia z opowiadania. A jak wygląda historia ukazana nam w filmie? Tutaj akcja rozpoczyna się w roku 1799 w Nowym Jorku, w którym służy konstabl Ichabod Crane (w tej roli wręcz znakomity Johny Depp), policjant wierzący w potęgę rozumu i logicznego myślenia. Policja tymczasem stosuje tortury i prymitywne metody śledcze, którym Ichabod się przeciwstawia, przez co wchodzi w dość ostry konflikt z miejscowym sędzią. Ten zaś proponuje mu układ: albo Ichabod pójdzie siedzieć, albo też pojedzie do Sleepy Hollow i rozwiąże tam zagadkę serii morderstw i dowiedzie potęgi swoich metod śledczych. Ichabod wybiera to drugie i jedzie do Sleeppy Hollow, gdzie zatrzymuje się u Van Tasselów. Zakochuje się z wzajemnością w Katrinie, co budzi niechęć jej zalotnika Broma, który próbuje go przegonić udając jeźdźca bez głowy. Tymczasem dochodzi do kolejnych zabójstw i  o ich dokonanie podejrzany jest tytułowy upiór. Ichabod nie wierzy w upiory i duchy, ale jeździec istnieje. Ichabod odkrywszy to jest przerażony i początkowo chce uciec, lecz zmienia zdanie i dalej prowadzi swoje śledztwo, w którym pomagają mu wierna Katrina oraz miejscowy chłopiec, syn jednej z ofiar. Cała trójka odkrywa, że jeździec nie zabija przypadkowe osoby, lecz konkretne, których to zabójstwa zleca mu osoba posiadająca głowę jeźdźca, zaś celem tych wszystkich zabójstw jest przejęcie ogromnego majątku i uciszenie osób posiadających jakąś większą wiedzę w tej sprawie. Ichabod Crane z ukochaną i owym chłopcem powoli odkrywa prawdę i doprowadza do odzyskania głowy przez jeźdźca, który ucieka do zaświatów, zabierając ze sobą swojego zleceniodawcę. Wkrótce potem Ichabod i Katrina pobierają się i zamieszkują w Nowym Jorku wraz z owym chłopcem, który im pomagał.
Film bardzo mi się spodobał i to o wiele bardziej niż opowiadanie Irvinga, choćby już z tego powodu, że posiada ciekawszą fabułę i postacie są o wiele bardziej interesujące. A szczególnie podobało mi się to, że w filmie Ichabod był pozytywną i ciekawą postacią, z kolei w opowiadaniu był po prostu zwykłym dupkiem lecącym na kasę. Prócz tego w filmie relacje Ichaboda i Katriny były o wiele lepiej ukazane, a do tego jeszcze posiadały pewne cechy podobne do relacji moich i Asha. W końcu oboje prowadzili śledztwo i wspierali się podczas niego i do tego jeszcze wspólnie walczyli z jeźdźcem dowodząc, że walcząc we dwoje są w stanie pokonać wręcz każdą przeszkodę. Ich miłość dawała im siłę, a walka ze złem uczyniła ich uczucie jeszcze silniejszym oraz zdolnym sobie poradzić z każdym wrogiem. To tak samo, jak ze mną i Ashem, dlatego z tak wielką chęcią oglądałam ten film.
Niestety, owa naprawdę owa bardzo dobra produkcja filmowa posiada kilka wad, czy raczej nie tyle wad, co po prostu rzeczy, przez które ów film nie nadaje się do tego, aby go oglądać po nocach. Parę strasznych scen i jeszcze bardzo mroczna melodia lecąca w tle prawie cały czas sprawiały, że ta historia była jeszcze bardziej groźna i jeszcze bardziej człowiek potrafił mieć cykora, gdy takie coś zobaczył przed snem. A jeśli dodać do tego też burzę, która wybuchła niedługo po zakończeniu seansu, to już mamy do dyspozycji jasny przepis na senne koszmary. Tak więc sprawa nie wyglądała najlepiej, a wręcz przeciwnie, bardzo kiepsko. Zazdrościłam w tej sprawie Ashowi, który posiadał ogromną odwagę, dzięki której był w stanie nie czuć strachu w obliczu burzy i po obejrzeniu horroru. Ja nie mam takiego talentu, a więc drżałam ze strachu za każdym razem, kiedy tylko coś lekko stuknęło w szybę albo kiedy zagrzmiało za oknem. Każdy dźwięk, choćby nawet bardzo niewielki potrafił rozbudzić we mnie strach. Głupie, prawda? Ale jak ktoś ogląda pierdoły przed snem, to czego się spodziewa? Miłych i pięknych snów?
Ash próbował mnie jakoś pocieszyć oraz podnieść na duchu, a także odsunąć od mojej osoby wszystkie nieprzyjemne i przerażające myśli, ale poniósł w tej sprawie porażkę. Nie było w tym jego winy, bo to tylko moja własna głupota i lęki ponoszą za to odpowiedzialność. W końcu to przecież ja wymyśliłam, żeby właśnie ten film obejrzeć i to jeszcze o takiej porze. Powinnam była przewidzieć, że takie coś nastąpi, ale tego nie zrobiłam. I teraz ponosiłam za to odpowiedzialność.
- Spójrz na to z innej strony. Przynajmniej już nie myślisz o tej całej sprawie, o której tak bardzo nie chciałaś myśleć - powiedział Ash, lekko się przy tym uśmiechając.
Spojrzałam na niego ponuro, choć dość szybko moją twarz rozjaśnił delikatny uśmiech.
- Tak, masz rację. To zawsze jakiś plus.
Ash podszedł do mnie i czule pocałował mnie w czoło, mówiąc:
- Dobrze, skarbie. Chodźmy już spać. Pora już najwyższa.
- Zgadzam się z tobą, chociaż mam obawy, czy aby na pewno zdołam dzisiaj zasnąć.
- Spokojnie, przy mnie łatwo zdołasz to zrobić.


Zachichotałam lekko słysząc jego słowa, ale i tak się wciąż bałam, a mój strach został spotęgowany, gdy leżeliśmy w łóżku i próbowaliśmy jakoś zasnąć. Nie dość, że burza co chwila dawała o sobie znać, to jeszcze do tego Ash wyszedł do łazienki i zostałam na chwilę sama ze swoimi myślami. A te myśli zdecydowanie były dalekie od pozytywnych. Galopował bowiem po nich ciągle jeździec bez głowy machający dookoła swoją szablą i próbujący zaaplikować dekapitację każdemu, kto się nawinie.
Już raz w życiu miałam takie same myśli, a miało to miejsce podczas Letniego Obozu Pokemonów dwanaście lat temu. Dobrze to pamiętam, bo takich wspomnień raczej nie da się wyrzucić z pamięci, zwłaszcza jeżeli czuło się wtedy wielki strach. A wszystko przez tego durnia Gary’ego Oaka. Siedział on wtedy z nami przy ognisku i wpadł na jakże debilny pomysł opowiadania strasznych historii i zaczął je opowiadać bez oczekiwania na zgodę z naszej strony.
- Mówią, że ten las jest nawiedzony... przez... jeźdźca bez głowy! - opowiadał nam z ogromnym podnieceniem, jednocześnie też podskakując wokół dzieci zebranych przy ognisku i wymachując głupkowato rękami.
Wszyscy wpatrywali się w niego z wielką uwagą i słuchały go, drżąc przy tym ze strachu. Ja zaś tuliłam się wtedy zachłannie do Asha, który to obejmował mnie do siebie i patrzył z wyraźną niechęcią na młodego Oaka. Jak wiadomo, obaj wtedy niezbyt się lubili, a do tego jeszcze Gary często podczas trwania obozu kpił sobie ze mnie, więc chyba nic dziwnego, że Ash widząc mój strach patrzył na chłopaka z wyraźną złością i niechęcią, czego Gary w ogóle nie dostrzegał i dalej opowiadał swoją głupkowatą historię.
- Jeździec wyjeżdża tylko w nocy...
- Ej, Gary! - przerwała mu nagle Misty - Skoro ten gość nie ma głowy, to skąd on, do licha wie, dokąd jedzie?
Gary spojrzał na nią poirytowany, że ta mu przerywa i rzucił:
- Ej! On jest bez głowy, a nie bez mózgu!
Po tych słowach próbował kontynuować swoją wypowiedź:
- I szukał małych i zagubionych dzieci!
- Ale skoro on nie ma głowy, to gdzie on niby ma ten mózg? - zapytała złośliwie Misty.
Gary Oak spojrzał na nią wściekle i powiedział, gdzie też jego zdaniem jeździec bez głowy posiada mózg, ale nazwa, jakiej użył na określenie tej części ciała, w której ów mózg miałby się znajdować była tak brzydka (choć krótka - tylko na cztery litery), że wszystkie dzieci (łącznie ze mną) były w niezłym szoku, gdy to usłyszały. Wszystkie poza Misty, która popatrzyła na chłopaka z ironią i rzuciła:
- Tak, rzeczywiście. Chyba ty masz tam mózg.
Wszystkie dzieciaki wybuchły wówczas śmiechem, łącznie ze mną i Ashem, a młody Oak oburzony odszedł i już więcej nie opowiadał głupich historyjek przy ognisku. Ja zaś poczułam się wówczas bardziej wyluzowana i spokojna. W każdym razie przez jakiś czas, bo dość szybko powrócił do mnie strach przed jeźdźcem bez głowy. Na całe szczęście wtedy był przy mnie Ash i mogłam się w niego wtulić, więc było nawet przyjemnie. Teraz pewnie też by tak było, gdyby nie to, że mój mąż wyszedł do łazienki i przez dłuższą chwilę nie wracał.
- Ash, czy wszystko w porządku?! - zawołałam przerażona.
- Tak! Zaraz do ciebie wrócę - odpowiedział mi wesoły głos Asha.
- Dobrze, tylko łaskawie się pospiesz - rzuciłam z niepokojem - Tu jest po prostu okropnie.
W duchu obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie będę oglądać takich filmów jak „Jeździec bez głowy“ przed snem. W dzień to i owszem, ale w nocy? To już była czysta głupota. Choć oczywiście tylko w nocy takie filmy posiadały prawdziwą magię, którą traciły w ciągu dnia, ale i tak solennie sobie to obiecałam i postanowiłam tego słowa dotrzymać.


Czekałam więc na Asha, przy okazji wsłuchując się z uwagą w dźwięki dobiegające mnie zza okna. Każdy z nich zdawał mi się wtedy dudnieniem końskich kopyt lub też dźwiękiem wydobywanej z pochwy szabli. To było straszne, zwłaszcza, że wyobraźnia działała mi na bardzo wysokich obrotach i płatała mi prawdziwie podłe figle. Przez nią to bałam się, że Ash zaraz przyjdzie z własną głową pod pachą albo że wparuje tu zaraz jeździec i go zabije. Albo jeszcze lepiej - ta wariatka Cleo, która za punkt honoru wzięła sobie ścięcie Ashowi głowy w ramach pomsty za śmierć swojej siostry. To było czyste szaleństwo, te moje wyobrażenia. Do tego jeszcze dawały mi się one we znaki i to już nie pierwszy raz. Dobrze pamiętam, jak swego czasu ja, Ash, Clemont i Bonnie podróżowaliśmy po Kalos i trafiliśmy do takiej starej posiadłości, którą potem wzięliśmy za nawiedzoną z powodu dość dziwnych rzeczy, jakie się w niej działy. Oczywiście okazało się potem, że te wszystkie dziwne zjawiska to sprawka żyjącego tam Espurra, który był bardzo samotny i chciał się z nami bawić. Oczywiście ja przez ten czas zdążyłam stworzyć teorie spiskowe dziejów sugerując, że ten oto dom jest nawiedzony przez ducha starszej pani z portretu wiszącego w głównym holu i że to pewnie posiadłość, która porywa ludzi i potem ich zjada. A słysząc dziwne odgłosy stwierdziłam, że to z całą pewnością jest ciosanie kołków na wampiry, które z pewnością gdzieś tu grasują. Rzecz jasna nikomu w ten sposób nie pomogłam, a dodatkowo przeraziłam jeszcze Asha i Clemonta. Na całe szczęście prawda wyszła na ja, wszystko się wyjaśniło i sprawa była załatwiona. Nasłuchując zaś jeźdźca bez głowy liczyłam po cichu na to, że teraz też tak będzie.
Leżałam więc w łóżku i czekając na Asha, kiedy to nagle poczułam, jak ktoś się bawi suwakiem mojego zamka od piżamy. Przerażona i zarazem porażona strachem zareagowałam szybciej niż myśl i uderzyłam prawą ręką na odlew.
- Auu! Sereno! Odbiło ci?!
Spojrzałam szybko na Asha, bo to on był i jęknęłam załamana widząc, jak mój lekko jęczy obok mnie i masuje sobie ręką prawe oko
- Skarbie, przepraszam cię bardzo - tłumaczyłam się Ashowi i powoli przysunęłam się bliżej mojego ukochanego i głaskałam go po głowie - Czy koniecznie musisz mnie tak straszyć?
- Ale ja szedłem normalnie! Jak niby miałem chodzić?
- Jak zegarek szwajcarski - zachichotałem i delikatnie dotknęłam jego prawego oka.
- Auu! Ostrożnie! To wciąż boli - jęknął Ash.
- A czy gdzieś jeszcze cię boli? - spytałam z udawaną troską.
- A żebyś wiedziała, że tak!
- A gdzie? Pokaż, a pocałuję i przestanie.
Ash pomyślał przez chwilę i wysunął w moim kierunku łokieć i rzucił ze złością:
- Tutaj!
Zachichotałam lekko i pocałowałam go czule. Ash zaś uśmiechnął się i pokazał na swoją brodę i mówł:
- Tutaj też.
Pocałowałam go więc w brodę, po czym Ash wskazał kolejno na swoje oba policzki, ja zaś parsknęłam śmiechem, pocałowałam je bardzo czule i powiedziałam:
- Sporo tego bólu masz.
- Trochę dużo.
- A tutaj? - to mówiąc dotknęłam palcem jego ust.
- Tutaj jakby boli, ale twoje usta mają przecież leczniczą moc, a więc może je uleczą.
- Bardzo możliwe - powiedziałam i czule pocałowałam go w usta - Już więcej tak nie odchodź w taką burzę na tak długo. Strasznie się bałam.
- Spokojnie, kochanie. Jestem tutaj - odpowiedział czule Ash i ponowił czule pocałunek.
- I zostań już ze mną. Do końca - dodałam czule i położyłam czule dłoń mego męża na suwaku swojej piżamy.
To zatrzymało go na całą noc u mojego boku i dzięki temu nie miałam w nocy żadnych koszmarów, a już na pewno nie o jeźdźcu bez głowy.

***


Dzięki tej jakże zabawnej sytuacji, która to wynikła pomiędzy mną a Ashem, zdołałam nie tylko spokojnie zasnąć i mieć bardzo przyjemne sny, ale jeszcze zaznać też uroczego poranka budząc się w ramionach mojego ukochanego męża. Słońce już wtedy jasno świeciło na niebie i po burzy nie pozostał nawet ślad. Świat ponownie budził się do życia i to w taki sposób, jakby tej okropnej burzy nigdy nie było. Zachwycona z odkrycia tego faktu czule i bardzo powoli przysunęłam swoją twarz do twarzy Asha i delikatnie musnęłam jego wargi swoimi. Mój mąż wówczas powoli się poruszył, lekko zamruczał i otworzył oczy, wpatrując się we mnie z radością.
- Dzień dobry, kochanie - powiedział czule - Czy to już dzień?
- Zgadza się - potwierdziłam - I do tego bardzo piękny.
- Rzeczywiście, bardzo piękny - rzekł Ash, czule przy tym dotykając ręką moich pleców i ich okolic.
Zachichotałam lekko, gdy to zrobił i powiedziałam:
- Weź przestań.
- Dlaczego?
- Bo trzeba zjeść śniadanie, spakować się i wyjeżdżać stąd.
- Spokojnie, jeszcze zdążymy to zrobić - odpowiedział mi Ash i bardzo czule pocałował mnie w usta.
Nie byłam w stanie mu się oprzeć i dlatego oddałam pocałunek, a także zrobiłam coś znacznie więcej, tak więc dopiero po bardzo dłuższym czasie oboje wstaliśmy, aby się ubrać i zjeść śniadanie. Potem, kiedy już ten etap mieliśmy za sobą, zaczęliśmy się pakować. Chcieliśmy zyskać pewność, że nie zapomnimy o niczym i kiedy już stąd wyjedziemy, to tylko razem ze wszystkim, co należy do nas. Traf jednak chciał, że czynność tę przerwał nam kurier, który przybył do Wichrowych Wzgórz z tajemniczą przesyłką dla państwa Ketchumów. Otworzyłam mu i cała zdumiona odebrałam ową dość sporą paczkę zapakowaną w brązowy papier obwiązaną sznurkiem.
- To bardzo dziwne. Przecież niczego z mężem nie zamawialiśmy - powiedziałam, podpisując się kurierowi na potwierdzeniu odbioru - Nie wie pan może, od kogo to jest?
- Nie wiem, proszę pani. Ja tylko dostarczam przesyłki - odparł dość sucho listonosz i odebrał potwierdzenie, po czym sobie poszedł.
Wzięłam paczkę do środka i położyłam ją na stole. Ash podszedł do mnie i zaczął ją z uwagą oglądać, podobnie jak Pikachu i Buneary, którzy wskoczyli na stół i obwąchali przesyłkę z wyraźnym zainteresowaniem, a przy okazji też i lekką obawą.
- Jak myślicie? Czy to bomba? - spytałam.
- Nie sądzę - odpowiedział Ash - Niby kto tutaj chciałby nas zabić i to jeszcze w tak prymitywny sposób?
- Ktoś by się znalazł - stwierdziłam.
Pikachu i Buneary obwąchali z uwagą paczkę, ale niczego złego w niej chyba nie wyczuli, dlatego też zapiszczeli przyjaźnie.
- Chyba paczka jest w porządku - powiedział Ash - Ale jest tylko jeden sposób na to, aby się tego dowiedzieć.
Po tych słowach zaczął on powoli rozpakowywać paczkę. Ku naszemu zdumieniu w paczce był znajdował się ogromny plik kartek wydrukowanych na komputerze i tworzących jedną całość.
- Ciekawe, co to takiego? - spytałam zaintrygowana.
Ash zerknął na pierwszą stronę i przeczytał:
- „Domek na wsi“. Autor Roger Goodman.
- Roger?! Więc on to napisał?! - zawołałam zdumiona - Ale po co? I dlaczego nam to przysłał?
- Chyba jedyny sposób na to, aby się tego dowiedzieć jest przeczytać to - powiedział Ash i usiadł w fotelu.
Przyznałam mu rację i już po chwili zaczęliśmy czytać ów gruby plik kartek, z wielkim zaskoczeniem odkrywając, że to jest to zapis życia Rogera oraz śledztwa, które to ja i Ash wraz z nim nie tak dawno prowadziliśmy. Śledztwa, którego wolałabym sobie nie przypominać, ale które tu przytoczę, podając dokładnie całość relacji spisanej przez Rogera.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...