Przygoda CXXIX
Tytani, wio! cz. I
- Naprawdę, muszę powiedzieć, Ash, że twoja teoria jest bardzo ciekawa - rzekła do Asha panna Caroline Myrtle.
- Mówisz to takim tonem, jakbyś nie wierzyła w to, że jest ona prawdziwa - odpowiedział jej na to mój mąż z dowcipnym uśmiechem na twarzy.
Pikachu zapiszczał groźnie w kierunku naszej rozmówczyni, wyraźnie bardzo niezadowolony z tego, co ona mówiła. Buneary także nie ukrywała swojej niechęci do niej i piszczała z niechęcią w jej kierunku. Caroline jednak się tym nie przejęła, w ogóle nie zwracając uwagi na towarzyszące nam Pokemony i mówiła dalej:
- Uważasz zatem, że to jest niemożliwe, aby niektóre osoby były w stanie, w nawet najbardziej sprzyjających okolicznościach, popełnić zbrodnię?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział jej Ash.
- I uważasz, że człowiek może popełnić zbrodnię jedynie wtedy, gdy jest albo złym człowiekiem, albo zdesperowanym.
- No dokładnie tak, Caroline. Zgadzam się tutaj z naszym profesorem, że do popełnienia zbrodni potrzeba odpowiednich predyspozycji. Jeżeli człowiek ich nie ma, nie może jej popełnić.
- Naprawdę? - Caroline popatrzyła na Asha ironicznym wzrokiem - A ile razy prowadziłeś ze swoją dziewczyną sprawy, w których zbrodnie popełnił ktoś, kto nie miał do tego odpowiednich predyspozycji?
- Nie przypominam sobie takich spraw - odparł Ash.
- Poza tym, pragnę ci przypomnieć, ja jestem jego żoną - powiedziałam zła, że ta głupia małpa o tym zapominała.
Caroline od początku działała mi na nerwy. Ledwie tylko nas zobaczyła, to od razu się do nas uczepiła. Raz bywała miła, innym razem, kiedy miała jakiś problem ze sobą samą lub kimś innym, dogadywała nam i w pewnym sensie, wyżywała się na nas. Dodatkowo, jak tylko dowiedziała się, że jesteśmy małżeństwem, mimo tak młodego wieku, od razu zaczęła sobie żartować, iż pewnie musiały być jakieś ku temu powody i to zapewne brzemienne, że tak szybko się pobraliśmy. Nie wierzyła nam, iż wcale tak nie było i tłumaczenie jej tego nie miało najmniejszego sensu. Ta zarozumiała pannica nie przyjmowała niczego do wiadomości. Do tego ciągle była pewna siebie i przekonana o tym, że ma zawsze rację i nie lubiła, kiedy ktoś zaraz jej uświadamiał, iż się myli. Teraz też nie ukrywała, że brak poparcia dla jej tezy ze strony Asha, podobnie jak wysnucie przez niego własnej tezy wyraźnie ją złościło i chyba szukała powody do sprzeczki.
- Żona czy dziewczyna, jakie ma to znaczenie? - mruknęła ironicznie Caroline i uśmiechnęła się do mnie wrednie.
Może dla ciebie nie ma, głupia kretynko, ale dla mnie tak, pomyślałam sobie w duchu, ale nie powiedziałam tego na głos, aby nie zniżać się do jej poziomu.
Ash tymczasem, też nie kryjąc swojego niezadowolenia z powodu tego, co ta małpa do nas mówiła, ale bardziej panował nad sobą. Podziwiałam go za to, bo na mnie ona działała jak iskra na proch.
- Ale co do tego, o czym mówisz, to chyba wiem, do czego zmierzasz - rzekł po chwili mój ukochany - Chodzi ci o sprawy, w których przestępca nie był tak naprawdę przestępca, ponieważ popełnił morderstwo przez przypadek.
Caroline zaśmiała się złośliwie i powiedziała:
- Jak ty się pięknie umiesz wyrażać, wiesz o tym? Popełnił morderstwo przez przypadek. Nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle jest możliwe.
- Oczywiście, że jest - odpowiedział jej Ash ze stoickim spokojem, jakby miał przed sobą nie dorosłą osobę, a dziecko, któremu trzeba wyjaśniać oczywiste fakty - Bo przecież niejeden raz dzieje się tak, że morderstwo jest dziełem przypadku, że osoba, która zabiła, wcale nie chciała zabić i był to nieszczęśliwy wypadek.
- A jakie to ma znaczenie? - zapytała Caroline - Może dla sądu ma znaczenie, ale nie dla śledczego. Śledczy ma za zadanie rozwikłać zagadkę, a nie wnikać w to, czy morderstwo było przypadkowe, czy celowe. To nie do niego należy, aby miał rozstrzygać takie sprawy.
- I tutaj się mylisz. Jeżeli chcesz rozwiązać zagadkę, musisz brać pod uwagę każdy detal, każdy szczegół. Również, a raczej przede wszystkim motywacje tego, kto okazuje się być mordercą.
- A co ma do tego jego motywacja? Ona jest potrzebna do śledztwa, ale nie do oceniania sprawcy. Oceniać musi sąd.
- To prawda, ale czy to oznacza, że należy lekceważyć okoliczności, w jakich dochodzi do zbrodni?
- Okoliczności są tu najmniej istotne. Badasz sprawę, wszystkie jej detale, a gdy już masz pewność, zamykasz winnego. A okoliczności zbrodni nie maja sensu. Myślisz, że dla bliskich ofiary ma znaczenia, czy zamordowany został zabity przez przypadek, czy celowo?
- Przeczysz sama sobie. Raz mówisz, że szczegóły są ważne, a za chwilę też lekceważysz okoliczności, w jakich dochodzi do zbrodni.
Caroline, która nie lubiła, jak ktoś jej wytykał błędy myślenia, warknęła na niego ze złością i powiedziała:
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi. Śledczy jest od badania sprawy, a nie od tego, aby oceniać, czy sprawca zamordował przypadkiem, czy celowo. Dla śledczego to nieistotne szczegóły.
- Dla śledczego żadne szczegóły nie są nigdy nieistotne.
- Ale nie ma dla niego znaczenia, czy morderstwo popełnione zostało przez przypadek, czy celowo. Zbrodnia to zbrodnia.
- Nie, moja droga. Zbrodnia to zabójstwo z premedytacją, zabicie kogoś przez przypadek to nie zbrodnia, a nieumyślne spowodowanie śmierci.
- Ale nie ty o tym decydujesz, tylko sąd. O ile oczywiście złapiesz zabójcę, co jak wiesz, nie jest wcale takie proste.
- Oczywiście, że nie jest, ale taki jest urok rozwiązywanych zagadek. Nigdy nie wiesz, ile ci to zajmie czasu.
Caroline popatrzyła na Asha zaintrygowana i niezadowolona jednocześnie.
- Mówisz tak, jakby rozwiązywanie zagadek było dla ciebie dobra zabawa.
- Bo częściowo jest. Ale przede wszystkim misją, której podjęliśmy się wraz z Serena i która stopniowo realizujemy.
- Wiem, wiem, słyszałam to już. Chyba każdy w Kanto już to wie. Walczycie o to, żeby tego zła mniej było na świecie. To już wasze motto. Ale co z tego? Wy się dobrze bawicie, a przez ten czas niejeden morderca może wam się wymknąć, bo nie traktujecie tego nazbyt poważnie.
- O, przepraszam cie bardzo. Traktujemy to wszystko niezmiernie poważnie.
Ash spojrzał na mnie, a potem na nasze Pokemony, a cała nasza trójka lekko skinęła głowami na znak, że się z nim zgadzamy. Bo to była prawda. Mało co tak poważnie traktowaliśmy jak naszą pracę i to, co się z nią wiąże. A to, że dobrze się przy tym nieraz bawiliśmy, to chyba nie było nic złego, prawda?
- Niezmiernie poważnie, tak? - zapytała ironicznie Caroline - Ale przy okazji macie z tego niekiedy niezłą zabawę.
- No, a gdyby nawet, to co z tego? - spytałam.
- A bawicie się tak dobrze, kiedy spotykacie lepszego od siebie? - mruknęła do nas Caroline.
- Nawet jeżeli chwilowo mamy lepszego od siebie przeciwnika, to ostatecznie się nie poddajemy i w końcu wygrywamy - zauważył Ash.
- Aha, a jeżeli trafi się wam zbrodnia doskonała, której nie możecie w żaden sposób rozwikłać?
- Na taką to jeszcze nie trafiliśmy.
- A jeśli traficie?
- To niemożliwe.
- Niemożliwe?
- Dokładnie tak. Nie ma czegoś takiego jak zbrodnia doskonała. Każdy, kto w ten czy inny sposób zabija, popełnia jakiś błąd. Jeżeli policja nie umie go złapać, to często jest wina policja i złych metod śledczych. Ot i tyle. A potem się tłumaczy, że jest to zbrodniarz doskonały i w ten sposób robi mu reklamę. I wszyscy myślą, iż to zbrodnia doskonała, której wyjaśnić się nie da. Ale to nieprawda.
- Uważasz więc, że każdą sprawę da się jakoś wyjaśnić?
- Dokładnie tak. Każdą sprawę da się wyjaśnić w ten czy inny sposób, może nie od razu, ale zawsze. Jeżeli mimo tego, nie udaje się jej wyjaśnić, to często jest wina śledczych, którzy nie umieją odpowiednio się do swojej pracy zabrać. Tak w każdym razie ja uważam. W to wierzę.
- Wierzysz? Wierzyć, to ty sobie możesz w Świętego Mikołaja, jeśli chcesz. A w byciu detektywem musisz być pewnym tego, co mówisz i robisz. A to nie jest aż takie proste, posiadać pewność we wszystkim. Zwłaszcza, że wbrew temu, co tutaj mówisz, istnieje zbrodnia doskonała i jeszcze się o tym kiedyś przekonasz. Jak i o tym, że każdy jest w stanie popełnić zbrodnię. Dosłownie każdy, tylko musi mieć do tego odpowiednie możliwości i być odpowiednio pokierowany, a zobaczyłbyś, że każdy byłby w stanie bez trudu dokonać zbrodni.
- Ale tak każdy? - zapytałam zaintrygowana jej słowami.
- Absolutnie każdy - odpowiedziała, chichocząc złośliwie Caroline - Nawet ty czy twój ukochany. Nawet wy bylibyście w stanie popełnić zbrodnię.
Ash popatrzył na dziewczynę groźnym wzrokiem, niezadowolony z tego, co mu właśnie mówiono. Jego stoicki spokój powoli i stopniowo zaczął zanikać i już coraz bardziej Caroline go zaczynała irytować.
- Nie mogę się z tobą zgodzić, Caroline. Ja naprawdę uważam i nadal będę uważać, że jest różnica między zbrodnią a przypadkowym zabójstwem.
- Dla sądu tak, ale tak naprawdę, to żadna różnica. Każdy, kto zabija, popełnia zbrodnię i jest zbrodniarzem. A naszym zadaniem, jako śledczych jest łapanie ich. Tyle filozofii w tej pracy i więcej nie potrzeba.
- To bardzo krótkowzroczne spojrzenie na sprawę - powiedział Ash.
- Lepiej czasem patrzeć na wszystko krótkim wzrokiem niż patrzeć daleko za siebie i przed siebie. To nie ma najmniejszego sensu, bo jeżeli patrzysz daleko, to nie widzisz tego, co jest blisko ciebie.
Następnie, bardzo z siebie zadowolona, ruszyła przed siebie. Obróciła się za siebie i zachichotała podle, kiedy nagle niechcący wpadła na jakiegoś studenta, a ten zaczął ją wyzywać. Parsknęliśmy śmiechem, bardzo rozbawieni tym tak miłym dla naszych oczu widokiem.
- Ktoś tu chyba mówił o widzeniu tego, co jest blisko - powiedziałam głośno na tyle, żeby Caroline nas słyszała.
Studentka popatrzyła na nas wzrokiem pełnym nienawiści i poszła od razu przed siebie, udając przy tym, że nie zwraca na nas i na nasz śmiech uwagi. Choć i ja i Ash, nie mówiąc już o naszych pokemonich przyjaciołach, doskonale sobie z tego zdawaliśmy sprawę, że bardzo ją to ubodło.
- Wredna małpa - powiedziałam do Asha, gdy już przestaliśmy się śmiać - To naprawdę zarozumiała idiotka. Wkurza mnie za każdym razem, gdy ją widzę.
- Nie zwracaj na nią uwagi. Szkoda na nią czasu - odpowiedział mi mój mąż - Przecież mamy o wiele ciekawsze zajęcia niż przejmowanie się nia.
Pikachu zapiszczał delikatnie na znak, że się z nim zgadza. Buneary także coś niecoś pisnęła, aby wyrazić swoje poparcie dla zdania Asha. W wyniku tego ja też poczułam, że zaczynam tak uważać, jak uważa mój ukochany i odpuściłam sobie przejmowanie się tą małpą. Choć nie umiałam nie okazywać, że ta głupia kreatura mnie irytuje. Czego ona właściwie od nas chciała? I po co? Nie wiem, jaki miała w tym cel, aby nas wciągać w rozmowy i pokazywać nam swoją wyższość nad nami, która oczywiście istniała wyłącznie w jej własnej wyobraźni. Ale ostatecznie, co mnie to mogło obchodzić? Nie interesowało mnie to wcale, tylko czasami czułam, że jak mało kto na tym świecie, Caroline Myrtle, jedna ze studentek kryminologii, strasznie mi działa na nerwy.
Choć nie była oczywiście jedyną osobą tego rodzaju. Jedna z nich była także ta głupia Macy. No, ostatnio nie widywałam jej za często i dlatego jej widok nie był mi już niemiły jak na początku naszej znajomości, a poza tym nie mogłam jej zapomnieć tego, że to właśnie ona mnie zmotywowała do tego, abym dokładniej sprawdziła, jak wygląda sprawa z rzekomą zdradą Asha i przyłączeniem się przez niego do Giovanniego. W czasie, kiedy większość z nas uwierzyła, iż mój obecny mąż nas wszystkich zdradził i wyparł się wszystkich wyznawanych dotąd zasad i do tego jeszcze zamordował porucznik Jenny, naszą przyjaciółkę, Macy jako jedna z niewielu naprawdę wierzących w Asha osób była przekonana, że cała ta sprawa jej śmierdzi na kilometr i ona na moim miejscu by ją zbadała. A ja, zła na siebie, że sama o tym nie pomyślałam, poprowadziłam małe śledztwo w tej sprawie. Szybko odkryłam, że Ash nie zamordował Jenny i jej śmierć była sfingowana, tak samo jak i przyłączenie się mojego ukochanego do Giovanniego. Była to dla mnie olbrzymia ulga, chociaż największą poczułam dopiero już po wszystkim, kiedy organizacja Rocket została rozbita i przestała nam zagrażać. Nie mogłam więc, po tym, co tu właśnie opisałam, żywić niechęć do Macy. Chociaż nadal miała ona chyba nadzieję na ślub z moim ukochanym i wciąż była nim zachwycona aż do przesady, to mimo to jej wiara zmotywowała mnie do działania wtedy, gdy powinnam działać, a ja umiałam tylko rozpaczać. Nie mogłam więc żywić złości do Macy, chociaż nadal działała mi czasami na nerwy, ale byłam przez to wszystko dla niej zdecydowanie bardziej wyrozumiała niż przedtem.
Rzecz jasna, czasami ta dziewczyna naprawdę prosiła się o to, aby pociągnąć ją za te jej głupie świńskie ogonki, jak nazywała jej warkocze Misty. A zwłaszcza teraz, nie tak znowu dawno, kiedy po Sylwestrze i Nowym Roku rozwiązaliśmy zagadkę szantażu słynnej pisarki, Macy przypadkiem zjawiła się na przyjęciu w restauracji „U Delii”, które to przyjecie miało nas pożegnać i zachęcić do tego, aby po zakończeniu szkolenia, nasza dwójka szybko powróciła do Alabastii. Macy nie była na tę zabawę zaproszona, bo nie było jej w mieście wtedy, gdy wzywaliśmy obecnych na miejscu naszych przyjaciół i znajomych, aby zabawili się z nami tuż przed naszym wyjazdem, a w Alabastii zjawiła się całkiem przypadkiem. Gdy się jednak dowiedziała o tym, co się dzieje, natychmiast dołączyła do zabawy, czego jako naszej znajomej nie umieliśmy jej odmówić. Ale nie umiała się powstrzymać od popisywania, tak typowego dla niej, a zwłaszcza przed nami. Musiała zaraz się do nas uczepić i chwalić Asha za świetnie rozwiązaną zagadkę.
- Wiedziałam, że jak tu przybędziecie, to nie odmówicie sobie przyjemności, aby rozwikłać jakąś sprawę - mówiła zadowolonym i pewnym siebie tonem - To było po prostu oczywiste. Ash, ty masz po prostu talent do wyczuwania ciekawych spraw i rozwiązywania ich.
- No, być może, ale nie zapominaj, że moi przyjaciele z drużyny mi pomogli - odpowiedział na to skromnie Ash - Bez nich nie poradziłbym sobie.
Macy machnęła na to ręką lekceważąco i odparła:
- Może, ale przecież to ostatecznie to ty rozwiązałeś zagadkę, prawda?
- No, zasadniczo to ja.
- A więc wszystko jasne. To ty rozwiązałeś zagadkę, czyli szkolenie, na które jedziesz doskonale ci służą. Wiedziałam, że rozwiniesz się na tych studiach i mam na to dowód. Ledwie pojechałeś na studia, a zaraz jeszcze lepiej sobie radzisz.
Ash wyglądał na nieco zmieszanego tymi naprawdę pięknymi, chociaż przy okazji także nieco patetycznymi pochwałami. Widać było, że chociaż słowa te były mu mile, to sposób, w jaki Macy je wypowiadała już nie bardzo mu się podobał. Mnie zresztą też nie. Ta pannica „świński ogonek” niestety z jakiegoś powodu od początku naszej znajomości wielbiła Asha, a resztę naszej drużyny lekceważyła na całego, nie mówiąc już o tym, że nie przepadała za mną z powodu mojego związku z Ashem, obiektem jej westchnień. Dlatego w swoich pochwałach zawsze tylko o moim mężu wyrażała się w samych superlatywach, a całą naszą resztę pomijała milczeniem, niekiedy zachowując się tak, jakbyśmy nie istnieli. Niekiedy było to nawet zabawne, ale czasami dosyć irytujące.
Po złożeniu swoich pochwał, Macy zaczęła nam opowiadać o tym, że zawsze z wielką uwagą śledzi nasze sprawy, o których piszą gazety i nigdy nie pomija ani jednego wpisu Maxa na temat śledztw, jakie prowadzimy i o jakich on pisze.
- Oczywiście, robię to cały czas, pomimo tego, że jestem ostatnio nieco zajęta - mówiła dalej Macy.
- Zajęta? - zapytałam z mimowolnym zainteresowaniem.
Jakoś nie specjalnie mnie to ciekawiło, ale jakoś tak się złożyło, że ten fakt, iż Macy jest zajęta czymś innym niż tylko śledzeniem naszych spraw, naprawdę dość mocno przykula moją uwagę.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i odpowiedziała:
- Oczywiście. Ale pewnie o niczym nie wiecie. Od jakiegoś czasu spotykam się z takim jednym chłopakiem. No, mówię ci, Serena. Niezłe ciacho. Naprawdę aż przyjemnie jest na niego patrzeć.
Macy znalazła sobie chłopaka? A to ciekawe. A mimo to dalej była ona wręcz zachwycona Ashem? Czyżby jej nowa sympatia była jedynie przykrywką dla tego, że ona wciąż coś czuje do mojego męża? A może naprawdę się zauroczyła i była zainteresowana kimś innym oprócz Asha, a nim dalej była zachwycona jako swoim idolem? Tego nie byłam pewna.
- Poważnie? To masz teraz chłopaka? - zapytałam.
Macy uśmiechnęła się do mnie z ironia w oczach i odparła:
- No, czy chłopaka, to ja nie wiem. Ale pracujemy nad tym i jak na razie, to nam idzie całkiem nieźle. Spędzamy razem fajnie czas, ostatnio byliśmy w kinie na naprawdę dobrym filmie. A wy?
Zanim jednak zdążyliśmy odpowiedzieć, Macy zachichotała, machnęła ręką i powiedziała ironicznie:
- Ano tak, zapomniałam! Przecież ty, Sereno, nie masz czasu na randki, bo ty i Ash musicie ratować świat i znowu komuś pomagać. Nawet na urlopie. Nie masz więc chyba za dużo czasu, kochana, na jakieś miłe randki, prawda?
Popatrzyłam ze złością na Macy, mając ochotę powiedzieć jej coś niemiłego, ale Ash nie dał mi to zrobić, ponieważ powiedział:
- Macy, ty doskonale wiesz, że bardzo poważnie z Sereną traktujemy swoją pracę. Ale to przecież nie oznacza, żebyśmy nie mieli mieć czasu dla siebie i na życie prywatne.
- Oczywiście, Ash. Oczywiście, naturalnie - zachichotała Macy, klepiąc go po ramieniu delikatnie - Jestem pewna, że jakoś sobie dajecie rade. Ale chyba nie ma w tym nawale pracy Serena wiele czasu na życie prywatne, prawda? Bo w końcu, ratowanie świata jest o wiele ważniejsze.
Następnie spojrzała na mnie ironicznie i chichocząc, odeszła, znikając w tej nawale gości na sali.
- Rany, jak ona mnie drażni! - mruknęłam ze złością.
Ash uśmiechnął się do mnie wyrozumiale i powiedział:
- Kochanie, daj spokój. Nie warto się nią przejmować. Ona już tak ma. Coś mi mówi, że już się nie zmieni.
Wtem podeszli do nas Max i Bonnie. Oboje mieli na twarzach bardzo, ale to bardzo ironiczne miny. Widać było wyraźnie, iż mają ochotę na żarciki.
- Ano pewnie, Serena. Ty się schowaj z tym swoim ratowaniem świata - rzekł po chwili Max, naśladując nieźle ton Macy.
- Dokładnie tak - dołączyła do niego Bonnie, mówiąc podobnym tonem - Ja to się przelizałam z największym pustakiem w całym Kanto, a ty co niby zrobiłaś?
- No właśnie, co niby? - dodał Max - Uratowałaś świat z pincet razy?
- I rozwiązałaś multum zagadek detektywistycznych? - zapytała Bonnie.
Po tych słowach, Max i Bonnie przybyli sobie tzw. żółwika i zaczęli się tak dziko śmiać, że ich wesołość dosięgła również i mnie. Zaczęłam śmiać się razem z nimi, podobnie jak i Ash, a także nasze Pokemony. Humor nam się poprawił i to tak mocno, że szybko zapomniałam o Macy i jej złośliwościach, które przecież do niczego nie prowadziły i nie były w stanie w żaden sposób mi zaszkodzić. Nie było więc sensu się nimi przejmować. Dlaczego więc przez chwile mnie to ruszało, nie miałam zielonego pojęcia.
Dodatkowo jeszcze, nie miałam czasu się nad tym wszystkim zastanawiać, bo chwile później zabawa się rozkręciła do tego stopnia, że nie było czasu myśleć o tym wszystkim, co przykre. Nawet o tym, iż następnego dnia musieliśmy z Ashem wyjechać do Wertanii, który to wyjazd nieco się opóźnił z powodu prowadzonej przez nas ostatnio sprawy. Bawiliśmy się wspaniale, zwłaszcza wtedy, kiedy nasi przyjaciele na naszą cześć zaśpiewali naprawdę wesoły utwór, oczywiście będący przeróbka dobrze nam znanego utworu z pewnego serialu animowanego Disneya. Utwór ten znaliśmy doskonale, podobnie jak i jego przeróbkę, ale mimo to zawsze było miło ją znowu posłuchać.
- A teraz piosenka dedykowana naszym kochanym detektywom, którzy muszą nas chwilowo opuścić, ale jesteśmy pewni, że już wkrótce znowu ich zobaczymy w naszej kochanej Alabastii - powiedział wesoło Brock do mikrofonu, gdy ten oto utwór miał zostać zaśpiewany.
Chwile później zespół The Brock Stones chwycił swoje instrumenty, po czym zaczął na nich wesoło grać, a potem śpiewać te oto słowa:
Nie wiesz, kiedy zjawia się.
Spada niby grom.
Z mroku się wyławia,
By przepędzić zło.
Kto, co, jak i gdzie?
On to wszystko wie!
Oto on!
Sherlock Ash!
Zawsze ci pomoże,
Czuwa noc i dzień.
Sherlock Ash!
Oj, powieje groza!
Sherlock Ash!
To Sherlock! Sherlock Ash!
Dymu kłąb to znowu on!
Czuwa noc i dzień!
Za nim skrada się tuż tuż
Ten w płaszczu jego cień.
Wróg widząc jego twarzach
Zwiewa póki czas.
Oto on!
Sherlock Ash!
Zawsze ci pomoże,
Czuwa noc i dzień.
Sherlock Ash!
Oj, powieje groza!
Sherlock Ash!
Sherlock już do nas szybko mknie!
Sherlock Ash!
Sherlock Ash krąży tu,
Słynny prawa stróż!
Zaczajony w mroku.
Za plecami kurz!
Gdy bandzior zjawia się,
Bliski jego kres.
Bliski kres.
Ash tu jest!
Masz kłopoty,
To pamiętaj o tym, że
On tu jest!
No to masakra!
On tu jest!
On tu, on tu jest!
W kłębach dymu zjawia się
Jak jasny z nieba grom!
Płaszcz i czapka jego znak.
Tak, to właśnie on!
Bandzior ze strachu drży,
Bo przejdzie nowy test!
Uwaga!
On tu jest!
Masz kłopoty,
To pamiętaj o tym, że
On tu jest!
No to masakra!
On tu jest!
Niech uważa każdy drań!
On tu jest!
Taką właśnie piosenkę zaśpiewali nam nasi przyjaciele, kiedy żegnali nas na naszym balu pożegnalnym. Utwór ten całkowicie już poprawił nam humor i a do tego, choć nie było to konieczne, przekonało nas tym bardziej, żeby powrócić już po zakończeniu szkolenia do Alabastii. Co prawda, to od początku planowaliśmy powrócić do naszego ukochanego miasta, gdy tylko będzie już po wszystkim, ale to oto bardzo miłe pożegnanie tym bardziej poczuliśmy chęć, żeby zrealizować ten zamiar.
Przypomniałam sobie to wszystko, kiedy powróciliśmy z Ashem, Pikachu i Buneary do naszego pokoju, w którym relaksowaliśmy się po zajęciach. A relaks był nam potrzebny po jakże irytującym zachowaniu Caroline. Na szczęście sposób na to mieliśmy niezły.
- Co powiesz na dalszy ciąg lektury opowiadania naszych przyjaciół?
Uśmiechnęłam się do Asha, gdy mi to zaproponował. Bardzo mi się spodobał ten pomysł. Nowe opowiadanie autorstwa Maggie Ravenshop, które niedawno ona napisała i które John dał nam podczas wyżej wspomnianego przyjęcia. Wiedział aż za dobrze, że bardzo lubimy czytać fanfiki jego dziewczyny, zwłaszcza, iż dzięki nim można było się zawsze doskonale zrelaksować. A jak wspominałam, czego jak czego, relaks był nam niezwykle teraz potrzebny. Z powodu różnych obowiązków nie mieliśmy za bardzo okazji go przeczytać. Teraz jednak, ponieważ mieliśmy na to co nieco czasu, mogliśmy się zająć tą przyjemną czynnością.
Zdjęłam więc buty, wyłożyłam się wygodnie na łóżku tuż obok Asha, lekko go objęłam pod ramię i zaczęliśmy oboje czytać.
Opowiadanie Maggie Ravenshop:
Mroczne zakamarki Gotham City zdecydowanie nie były miejscem, w którym powinien się znaleźć porządny i unikający kłopotów człowiek. Niestety, tak to już na tym świecie bywa, że nie zawsze udaje się poprowadzić swojego życia w taki sposób, w jaki by się chciało i zdecydowanie dziewczyna, powracająca z pracy do swojego domu nie miała w planach spotkanie z bandą złodziejaszków, którym jak na ironię towarzyszyło kilka groźnych Pokemonów z naprawdę silnymi mocami. Dziewczyna wiedziała już w pierwszej chwili, kiedy tylko ją otoczyli, że nie ma nawet najmniejszych szans na to, aby im uciec, więc szybko wydobyła portfel ze swojej torebki i podała ją bandytom.
- Weźcie sobie wszystko, co tam jest. Nic więcej nie mam - powiedziała.
Jednak bandyci nie mieli zamiaru zadowolić się tak nikłym łupem. Patrzyli na dziewczynę bardzo nieprzyjemnym i nachalnym wzrokiem, sugerującym aż nadto wyraźnie, że chcą czegoś więcej niż tylko pieniędzy. Dziewczynę zmroziło, kiedy to sobie uświadomiła i zrozumiała, w jak poważnym niebezpieczeństwie właśnie się znalazła. Zadrżała, serce zabiło jej mocno w piersi i jęknęła, nie wiedząc, co ma innego w tej sytuacji zrobić.
Jeden z bandytów zbliżył się do niej powoli i wyciągnął w jej stronę rękę. Ale w tej samej chwili, gdy już miał dotknąć ramienia dziewczyny, coś z dzikim wręcz impetem uderzyło w jego prawą dłoń. Warknął z bólu i złapał się lewą dłonią za zranione miejsce, jednocześnie rozglądając się dookoła siebie. Jakąś chwilę potem ta sama rzecz, która go uderzyła, trafiła także z rozpędu i powaliła na ziemię jego kumpli i to zanim ci się zorientowali, co się dzieje. Tajemnicze coś, które dokonało tego niesamowitego czynu, powróciło do cienia, z którego wyleciało, a po chwili uszu wszystkich zebranych dobiegł tajemniczy chłopięcy, choć brzmiący poważnie głos, który powiedział:
- Tylko bez nerwów, proszę. Bez żadnych głupich sztuczek. Widzę, że nieźli z was bohaterowie. Atakujecie w kilku jedna ofiarę. Czy tak wypada? Czy człowiek tak się powinien zachowywać? Oj, powieje grozą, panowie! Pora, aby nauczyć was dobrych manier.
Po wypowiedzeniu tych slow, przez małą chwilę zapanowała cisza, a z cienia wyszedł właściciel tego tajemniczego głosu. Był nim wysoki nastolatek o czarnych włosach, ubrany w czerwony strój z żółtymi dodatkami i wielkim żółtym pasem. Jego dłonie zdobiły zielone rękawiczki, zaś górną część twarzy zasłaniała czarna maska. Do pleców była przyczepiona peleryna, czarna z zewnętrznej strony, żółta zaś z wewnętrznej. Chłopak bawił się trzymanym w dłoni niewielkim przedmiotem o żółtej barwie, który łatwo było rozpoznać jako bumerang.
- Powinniście się cieszyć, bo czeka was teraz darmowa lekcja tego, jak się należy zachowywać w relacji z drugim człowiekiem. I nie zapłacicie za nią, moi panowie, ani grosza.
Bandyci widząc, że stoi przed nimi tylko jeden człowiek i do tego jeszcze nie dorosły, wściekli się. Poczuli się upokorzeni tym, że ktoś taki jak on byłby w stanie ich pokonać, dlatego też stanęli szybko na nogi i krzyknęli do swoich Pokemonów, aby zaatakowały one chłopaka. Nim jednak ci zdążyli zbliżyć się do młodzieńca, coś nagle doskoczyło do nich z piskiem i uderzyło je łapkami oraz sporym ogonem w kształcie błyskawicy. Kilka ciosów i Pokemony leżały na ziemi poturbowane, a tajemnicza istota poraziła ich piorunem, co dodatkowo je oszołomiło. Okazało się, że owa istota jest Pikachu w masce i pelerynie doczepionej do pleców.
Nastolatek obserwował to wszystko zadowolonym wzrokiem, po czym lekko się zaśmiał i doskoczył do bandytów. Ani się obejrzeli, a zadawał on im szybko i bardzo sprawnie cios za ciosem, jeden po drugim, zwinnie unikając ich ciosów, którymi próbowali odeprzeć jego atak, co jednak było skazane na niepowodzenie z powodu niesamowitej sprawności fizycznej chłopaka. Bandyci szybko zrozumieli, iż nie mają z nim najmniejszych szans, próba ucieczki z miejsca walki jednak nic im nie dała, ponieważ chłopak nie pozwolił im na to. Kilka jeszcze dodatkowych ciosów i już po chwili większość z nich leżała nieprzytomna na ziemi. Tylko jeden z nich, najwyraźniej herszt całej bandy, stojący z boku i obserwujący wszystko z przerażeniem, wskoczył zwinnie na swój motor i odjechał. Chłopak jednak zdążył to zauważyć i zawołał za nim:
- Hej, kolego! A ty dokąd?! Jeszcze my dwaj ze sobą nie pogadaliśmy!
Bandyta nie zamierzał oczywiście zostawać na miejscu, wiedząc doskonale, co go czeka, kiedy tylko chłopak go dopadnie. Jednak nasz bohater nie zamierzał mu pozwolić uciec. Rzucił do Pikachu, aby dopilnował, żeby żaden z powalonych członków gangu nie uciekł, a następnie uśmiechnął się życzliwie do dziewczyny i powiedział do niej:
- Wybacz, moja piękna pani, ale mam jeszcze do pomówienia z tym panem, więc muszę cię zostawić. Zresztą, chyba lepiej będzie dla ciebie, jeżeli wrócisz już do domu.
Dziewczyna skinęła głową na znak, że się z nim zgadza, a potem uciekła jak najdalej od tego miejsca i jak najkrótszą drogą do swojego domu, w którym bardzo prędko się znalazła. Gdy tylko to zrobiła, zamknęła drzwi na klucz i na zasuwę, co pomogło jej poczuć się dużo bezpieczniej, czego bardzo potrzebowała po tej jakże niemiłej przygodzie, jaka ją spotkała.
Tymczasem nastolatek w masce i pelerynie zwinnie wskoczył na swój motor, ukryty w cieniu i pognał na nim za hersztem bandy. Szybko go dogonił, a kiedy się przybliżył, bandyta wyjął broń i zaczął do niego strzelać. Chłopak jednak zwinnie unikał wszystkich wystrzelonych w jego stronę kul. Gdy bandzior stracił już całą swoją amunicję, wściekły rzucił pistoletem w kierunku chłopca, ale to też nic mu nie dało. Przeraził się, bo zrozumiał, że raczej nie zdoła się wymknąć. Mimo tego, wciąż pędził przed siebie ulicami miasta, ale ledwie zjechał za jakiś róg, a poczuł, jak czyjaś pięść mocno go uderzyła prosto w twarz i strąciła z motocykla. Pojazd pojechał kawałek jeszcze sam, aż uderzył mocno w ścianę i rozbił się o nią. Zaś bandyta próbował się pozbierać, ale ponownie otrzymał cios w twarz od nieznanej mu osoby, która po chwili go skrępowała mocno liną.
Kilka sekund później podjechał na swym motorze nastolatek w masce. Kiedy tylko zobaczył on, co się dzieje, uśmiechnął się delikatnie i powiedział wesoło:
- Och, Batgirl! Musiałaś mi naprawdę przerywać zabawę? Przecież prawie już go miałem.
Dziewczyna w czarnym stroju z lateksu, mocno przylegającym do jej ciała i sprawiającym, że było widać wyraźnie jej kobiece kształty, poprawiła sobie lekko na głowie maskę, która wyglądała niczym hełm z niewielkimi uszami po bokach i który zasłaniał jej górną część twarzy i tył głowy, po czym uśmiechnęła się lekko i powiedziała złośliwie:
- Prawie go miałeś, Robinie? „Prawie” to jednak chyba nie to samo, co „już go mam”, prawda?
Nastolatek nazwany Robinem, uśmiechnął się do niej serdecznie i zeskoczył ze swojego motocykla, po czym podszedł do dziewczyny i rzekł:
- Naprawdę, zawsze lubisz się popisywać i mieć ostatnie słowo. Nawet teraz, w czasie mojej ostatniej akcji tutaj.
- Wiem, jutro wyjeżdżasz i chciałeś ostatni raz dokonać czegoś wielkiego w tym mieście - odpowiedziała mu Batgirl - Ale nie mogłam pozwolić na to, aby ci się coś stało podczas tej ostatniej akcji. Bo nigdy nic nie wiadomo, kiedy może się przydać komuś pomoc w walce ze złem. A już zwłaszcza w takim mieście jakim jest Gotham City.
Robin uśmiechnął się do niej, przyznając jej racje. Mimo tego, że bardzo, ale to bardzo chciał, aby jego ostatnia akcja w tym mieście była jego własną, całkiem indywidualną akcją, to potrafił docenić pomoc wiernej przyjaciółki.
- Pewnie masz racje - powiedział serdecznie do dziewczyny - Tak czy inaczej, nie można chyba stwierdzić, aby imię Robina zostało przez to miasto zapomniane. I chyba nie da się powiedzieć, że odszedłem z tego miejsca po cichu, bez żadnej ciekawej przygody na zakończenie mojego pobytu tutaj.
- I bardzo dobrze - zgodziła się z nim Batgirl - Najlepiej właśnie jest odejść z jakiegoś miejsca z klasą, a ty właśnie tego dokonałeś. Policja będzie miała dzisiaj kilku kolejnych pensjonariuszy swojego aresztu.
Robin wówczas przypomniał sobie o bandytach, których zostawił kilka ulic dalej pod czujnym okiem Pikachu, dlatego prędko wyjął przymocowana do swego paska krótkofalówkę i przemówił przez nią:
- Halo, komisarzu Gordon! Tu mówi Robin! Mam dla pana i pana ludzi kilku nowych pensjonariuszy! Chętnie poznają bliżej wasz areszt.
To mówiąc, opisał krótko całą sytuację i opowiedział, na jakiej ulicy znajdują się bandyci, a potem wspomniał jeszcze o ich herszcie, którego właśnie powaliła jego serdeczna przyjaciółka i zarazem też wspólniczka w walce ze złem, podobnie jak i on, pracująca dla najlepszego stróża sprawiedliwości w tym świecie. Batmana zwanego też Mrocznym Rycerzem Gotham City.
Gdy policja przybyła już na miejsca wskazane przez Robina, znalazła tam już tylko bandytów gotowych do tego, aby ich aresztować. Nie było jednak żadnego z dwójki dzielnych superbohaterów. Nie było tam także nawet dzielnego Pikachu, bo i on zniknął wraz ze swoimi wiernymi przyjaciółmi w mrokach nocy. Komisarza Gordona wszakże wcale to nie zdziwiło. Był już przyzwyczajony do tego rodzaju sytuacji, dlatego tylko uśmiechnął się delikatnie i aresztował bandytów, zabierając ich ze sobą na komisariat.
Nie wiedział, że Robin z Batgirl i Pikachu uważnie obserwują go, stojąc sobie wygodnie na dachu jednego z budynków.
- Zdecydowanie nie można powiedzieć, aby twoje pożegnanie z Gotham City było nieudane - powiedziała dowcipnym tonem Batgirl.
Pikachu zapiszczał delikatnie, patrząc uważnie na swojego trenera.
Robin jednak nic na to nie odpowiedział. W milczeniu obserwował komisarza Gordona, gdy ten wraz ze swoimi ludźmi zabierał bandytów ze sobą. Chłopak już dobrze wiedział i czuł to głęboko w swoim sercu, że bardzo mu będzie brakować tego rodzaju przygód i miejsca, w którym je przeżywał.
***
Ash Grayson był zaledwie osiemnastoletnim chłopakiem, który od dwóch lat pracował dla Gotham City u boku swojego mentora i opiekuna zarazem, Batmana. Walczyli razem z wszelkiego rodzaju i maści przestępcami, jakich tylko ta ziemia była w stanie wydać, a którzy z jakiegoś powodu zamieszkali właśnie w tym, a nie innym mieście. Mimo początkowych trudności, związanych głównie z tym, że brak było Ashowi odpowiedniego doświadczenia, ostatecznie obaj przyjaciele stworzyli naprawdę zgrany duet, który później zamienił się w trio, kiedy dołączyła do nich Misty Gordon, córka komisarza Gordona, która odkrywszy prawdę na temat swego kolegi ze szkoły i jego opiekuna, dołączyła do ich krucjaty przeciwko złu, jak to nazywali ja nieraz w rozmowach.
Warto zaznaczyć przy tym, że początki ich znajomości nie były wcale takie, jakie by się mogły wydawać, czyli przyjemne i kolorowe. Podobnie jak wcześniej Josh Wayne, który stracił rodziców w wyniku bandyckiego napadu i został po tym, jak już dorósł Mrocznym Rycerzem Gotham City, czyli Batmanem, podobnie rzecz się miała z Ashem Graysonem. Jego rodzice zginęli w wyniku ataku pewnej dość groźnej bandy przestępców. Bandyci zaatakowali cyrk, w którym rodzice Asha od dawna pracowali jako linoskoczkowie. Państwo Grayson i ich syn podjęli walki z bandytami, ale niestety przypłacili ją życiem. Ash jako jedyny przetrwał wtedy i zaopiekował się nim, obecny na widowni Josh Wayne, który to poczuł do chłopca ogromną sympatię i współczucie, gdyż doskonale wiedział, co on może czuć. Tak bardzo chciał mu pomoc, że nie tylko adoptował go, ale jeszcze postanowił dobrze go wykształcić. Ash jednak przypadkiem odkrył, iż jego opiekun jest Batmanem, więc postanowił mu pomoc w walce z przestępczością. Początkowo Josh nie był z tego pomysłu zadowolony i całkowicie go odrzucił, potem jednak ostatecznie, gdy chłopak uratował mu życie podczas jednej z akcji, Batman zaakceptował decyzję swojego podopiecznego, pod jednym tylko warunkiem: że nie zaniedba on nauki w szkole pomimo wielkiej intensywności swojego nowego zajęcia i bez względu na to, jak bardzo będzie go ono absorbować. Ash zgodził się i od tego momentu on i Batman stali się wiernymi przyjaciółmi i dzielnym duetem walczącym ze złem. Do tego Josh załatwił mu oddanego pokemoniego druha w osobie Pikachu, który wiele razy pomagał mu w walce z przestępcami, a jego pomoc niejeden raz okazywała się być niezbędna w starciach z różnymi łajdakami.
Gdy po pewnym czasie ich tajemnice przypadkiem odkryła Misty Gordon, od razu uparła się, aby dołączyć do dwójki dzielnych bohaterów i pomimo ich oporu w tej sprawie, uparta dziewczyna postawiła na swoim i powiedziała, że czy chcą tego, czy też nie, ona stworzy z nimi trio dzielnych obrońców sprawiedliwości. Tak jak postanowiła, tak zrobiła i jej męscy kompanii musieli zaakceptować jej decyzję i to, że wybrała sobie dość mało oryginalny przydomek, jak to określił Batman. A tym przydomkiem było imię Batgirl. Ash musiał przyznać rację opiekunowi, iż ta ksywka zdecydowanie nie była nazbyt oryginalna. Już na pewno mniej oryginalna niż jego przydomek, czyli Robin, który nawiązywać miał do Robin Hooda, swego czasu ulubionego bohatera Asha. Swego czasu, gdyż obecnie jego ulubionym był zdecydowanie Batman. Mimo wszystko, przyjął przydomek przyjaciółki, a do tego musiał przyznać, iż pomimo chwilami dość licznych przechwałek na swój temat, była ona dość kompetentna w tym, co robiła, zaś walka ze złem nie była dla niej nie stanowiła dla niej zbyt poważnego problemu. Znała doskonale sztuki walki i umiała z nich korzystać, kiedy było to konieczne. A konieczność ta wynikała aż za często, niżby nasi bohaterowie mogli sobie tego życzyć.
Walka dzielnego tria była niezwykle intensywna. W Gotham City dość często zjawiali się wszelkiej maści przestępcy, najczęściej pospolici i dosyć łatwi do tego, aby ich złapać. Niestety, nie każdy wróg taki był. Niektórzy z nich byli o wiele groźniejsi, a część z nich okazała się być wyjątkowymi łotrami, których musieli o wiele dłużej zwalczać niż innych. Jednym z nich był niejaki Slade. Wcześniej się on nazywał Giuseppe Giovanni i był wspólnikiem Josha Wayne’a w interesach, ale potem z jakiegoś powodu mężczyzna zaczął nie cierpieć Josha i knuć przeciwko niemu intrygi. W końcu jednak Wayne go zdemaskował, po czym doprowadził do jego bankructwa. Łajdak wszakże nie zamierzał tego darować Joshowi i gdy tylko odkrył, że ten jest Batmanem, sam został złoczyńcą o imieniu Slade, który stanął do walki z Mrocznym Rycerzem i jego pomocnikami. Walka ta nie skończyła się dla niego jednak dobrze, ponieważ wszelkie plany, ułożone ze skrupulatnością, tak godną jego bystrego umysłu, zawsze zostały zniweczone przez Batmana oraz jego wiernych pomocników. W wyniku ostatniej walki, Slade zginął, co Josh Wayne bardzo mocno przeżył.
- Ten człowiek był kiedyś moim przyjacielem - mówił do Asha i Misty, kiedy go zapytali, dlaczego jest tak bardzo przygnębiony po tej walce - Traktowałem go jak brata i byłem naprawdę gotowy wiele dla niego zrobić. A on co? Wystąpił nie tylko przeciwko mnie, ale i przeciwko wam. I wszystko z powodu chorym ambicji i zazdrości o to, że mnie się trochę lepiej powodziło niż jemu. Jak tak można było?
Robin i Batgirl nie wiedzieli, co maja odpowiedzieć swojemu mentorowi. To, co on przeżywał po stracie człowieka, który był kiedyś jego przyjacielem, a potem został jednym z jego najbardziej zagorzałych wrogów, musiało być bardzo, ale to bardzo bolesne. Nie byli w stanie sobie wyobrazić, co on przezywa i woleli tego nie robić. Zamiast tego, pozwoli mu na to, na co on im pozwalał, kiedy życie im za mocno dokuczyło w tej czy innej sytuacji. Na przeżycie spokojnie tego bólu i nie komentowanie tego, co najwyżej podnoszenie na duchu wtedy, gdy wyraźnie tego bardzo potrzebował. Batman tę metodę pomagania im w trudnych okolicznościach stosował zawsze i zawsze przynosiła ona efekty i na szczęście okazało się, że w jego przypadku ta metoda również skutkuje. Batman bardzo docenił to, jak mimo swojego młodego wieku jego pomocnicy okazali się w tej sprawie dojrzali i był im za to niewymownie wdzięczny.
Jakieś pół roku po śmierci Slade’a, Ash vel Robin ukończył szkołę i dostał od Batmana możliwość zrealizowania marzenia niejednego ucznia z tego miasta. Tym marzeniem była studia na uniwersytecie w jednym z sąsiednich miast, Jump City. W tym oto miejscu Ash miał studiować i zdobywać wiedzę, która mogłaby mu się kiedyś przydać w przyszłości. Chłopaka bardzo ucieszyła ta wiadomość, ale też nie był zadowolony z faktu, iż będzie musiał opuścić lubiane przez siebie Gotham City i zaprzestać walki ze złem. Był przekonany, że Batman go potrzebuje, choć jakoś, jak na twardziela przystało, nie chciał się do tego przyznać. Ponadto było jeszcze coś. Mianowicie Misty vel Batgirl. Ich wspólna walka ze złem była naprawdę nie tylko niesamowita przygoda, ale jeszcze wspaniałym sposobem na to, aby móc ze sobą wspólnie spędzać czas. To połączyło ich ze sobą i sprawiło, że trzymali się razem nawet jako Ash i Misty, a nie tylko jako Robin i Batgirl. Chodzili razem na coś, na kształt randek, chociaż oficjalnie tego tak nie nazywali, a do tego stali się sobie bliscy na każdy możliwy sposób, także i ten najbliższy, jaki może połączyć mężczyznę i kobietę, którzy coś do siebie poczuli. Dlatego właśnie Ash, pomimo tego, że każdy inny na jego miejscu wręcz skakałby z radości na możliwość, jaka się przed nim rysowała, nie umiał okazać wielkiego entuzjazmu na wieść o tym, że to już czas, aby opuścił Gotham City. Mimo to, zaakceptował decyzję opiekuna i nie sprzeciwiał się jej, za dobrze wiedząc, że to i tak nic nie da, a ponadto także, w głębi serca zdawał sobie sprawę z tego, iż to naprawdę wielka dla niego szansa i nie byłoby mądrze rezygnować z niej.
- Kiedy dotrzesz do Jump City, pojedziesz do rodziny Meyerów - powiedział do niego Josh Wayne w dniu, w którym chłopak miał wyjechać - To bardzo dobrzy ludzie. Oni cię ugoszczą, jak trzeba i zapewnia wszystkie wygody. Ich syn jest do tego bardzo fajnym chłopakiem, nieco tylko starszym od ciebie. Myślę, że obaj się łatwo ze sobą dogadacie. Ma też przybraną siostrę, Dawn. Bardzo miła dziewczyna i do tego ładna, tak w każdym razie mi mówili.
Tu Josh Wayne delikatnie się uśmiechnął, jakby chciał coś zasygnalizować swojemu wychowankowi. Ten łatwo domyślił się, co on ma na myśli, jednak mimo wielkiej chęci, nie zdołał odwzajemnić uśmiechu. Wayne tymczasem mówił dalej:
- To naprawdę miła dziewczyna. Wiem, że może obecnie nie chcesz o tym ani myśleć, ani mówić, ale pamiętaj... Na jednej dziewczynie świat się nie kończy.
Ash nie odpowiedział nic na to stwierdzenie, a Josh mówił dalej:
- Wiem, co łączy ciebie i Misty. Ale raczej nic z tego nie wyniknie. Ona chce tu zostać, a ciebie czeka przyszłość w Jump City. Zanim ją poznałeś, po prostu się paliłeś do takiej możliwości, a obecnie inaczej już na to patrzysz. Szkoda, ale coś tak czuję, że może jeszcze zmienisz zdanie. Jump City jest dobrym miejscem, a do tego nie tak znowu trudno w nim o przygodę. Może wykażesz się jako Robin, kto to wie? Osobiście wolałbym, aby nie było za wiele takich okoliczności, ale coś mi mówi, że będzie ich więcej niż mniej. Zresztą sam się przekonasz. Dlatego jestem pewien, iż co jak co, ale nuda tam ci nie grozi. A co do dziewczyn, przekonasz się, że jest tam na pewno kilka ładnych i wartych uwagi. Pamiętaj o tym. Tylko mam do ciebie jedną prośbę. Bądź ostrożny w relacjach z Dawn.
Robin z uwaga przyjrzał się swojemu rozmówcy, wyraźnie zainteresowany tym, co właśnie usłyszał. Już wcześniejsze słowa o tym, iż może będzie okazja, a nawet więcej niż tylko jedna do walki ze złem bardzo go zaciekawiła, ale też jakoś nie umiał oprzeć się pokusie, aby zapytać, co też miał na myśli jego opiekun, kiedy mówił o tym, aby ostrożnie podchodzić do Dawn.
- Co masz na myśli? W jakim sensie, mam być ostrożny?
Josh popatrzył bardzo uważnie na Asha i odpowiedział mu z wręcz śmiertelną powagą na twarzy:
- To bardzo skryta dziewczyna. Nie poznała nigdy swoich rodziców. Nikt tak naprawdę nie wie, kim oni byli lub kim są. I nie wie, dlaczego nie opiekowali się nią, zamiast porzucić ją w jakimś klasztorze, skąd wzięli ją państwo Meyer. Ale są pogłoski, że to nie byli zbyt sympatyczni ludzie. Nie wiem, jak mocno wpłynęło to na psychikę Dawn, ale bądź uprzejmy nie wypytywać jej o nic, jeżeli sama tego nie zechce ci powiedzieć.
Ash pokiwał głową ze zrozumieniem. A więc Dawn była sierotą od zawsze i dopiero państwo Meyer wzięli ją pod opiekę i dali jej to, czego nie mogli jej dać prawdziwi rodzice. Nie mogli, albo też nie chcieli. Biedna dziewczyna. Oznaczało to, że miała ona podobna sytuacje, co on. Choć on zdążył poznać rodziców, tylko nie pomogło mu to w przeboleniu ich straty. Nie był nawet pewien, czy aby to mu nie zaszkodziło w przeżywaniu bycia sierotą. Może gdyby nigdy ich nie poznał, to by tak mocno nie cierpiał z powodu tego, że już nigdy ich nie zobaczy? Tego nie wiedział i chyba nie chciał poznać odpowiedzi, bojąc się, jak mogłaby brzmieć. W każdym razie, Dawn była do niego na swój sposób podobna, to więcej niż pewne. A więc na pewno się ze sobą dogadają. Chociaż, może nie będzie to łatwe. Skoro jest skryta, to wciąż musi przeżywać to, co ją spotkało. A skoro tak, to raczej nie zechce tak łatwo o tym rozmawiać z kimkolwiek. A wbrew pozorom, Ash bardzo dobrze to rozumiał. On miał przecież podobnie, kiedy stracił rodziców. Wtedy też był skryty i wolał na ten temat milczeć. Dlatego też był w stanie zrozumieć, co ta biedna dziewczyna musiała przechodzić i z jakiego to powodu raczej nie chciała o tym mówić. I dlatego był pewien, że okaże dużo wsparcia i wyrozumiałości dla biednej Dawn.
Obiecał to Joshowi, który podziękował mu za te słowa i powiedział, że liczy na to, iż dotrzyma on danego słowa. Uściskał go potem na pożegnanie, życzył mu dużo powodzenia i powiedział, iż wierzy w niego.
- Cokolwiek zrobisz w Jump City, jestem pewien, że postąpisz mądrze. Tak, jak przystało na tego mądrego i dzielnego chłopaka, z jakim miałem dotąd wielki zaszczyt współpracować.
To mówiąc, położył rękę na ramieniu Robina i dodał:
- Mówię to zupełnie poważnie. Miałem naprawdę wielki zaszczyt pracować z tobą. I mam nadzieję, że kiedyś znowu będę to robił. Ale póki co, czas już jest na to, abyś zaczął własną działalność. Wiedz, iż jeżeli zechcesz kontynuować swoją działalność jako Robina, to ja cię w tym będę wspierał. Tylko proszę, uważaj na siebie. Nie ryzykuj bez potrzeby. I dbaj zawsze o tych, którzy będą z tobą kiedyś pracować. Bądź godnym tego, aby być ich towarzyszem. Pamiętaj o tym.
Asha wzruszyły te słowa i dlatego mocno uściskał on Josha, który pogładził go czule po głowie i powiedział:
- Los jak dotąd nie pozwolił mi zaznać ojcostwa, ale gdybym miał mieć syna, to bardzo bym chciał, aby był taki jak ty. Bo naprawdę nie mógłbym sobie nigdy wymarzyć ani lepszego pomocnika, ani lepszego syna. Życzę ci, abyś kiedyś miał możliwość powiedzieć te same słowa komuś innemu.
Chłopak nie umiał powstrzymać łez wzruszenia z powodu tego, co rzekł mu jego opiekun. Choć początkowo był nieco zły na niego za to, że go wysyła z dala od Gotham City i od Misty, teraz nie umiał być wściekły. Jedynym uczuciem, jakie mu teraz towarzyszyło, było ogromne wzruszenie. Towarzyszyło mu ono cały czas, od chwili, w której Batman powiedział mu te piękne słowa, do chwili, w której wsiadł do samolotu, który miał go zabrać do Jump City.
Zanim jednak znalazł się na jego pokładzie, zdążył jeszcze porozmawiać z Misty. Dziewczyna była dość smutna z powodu jego wyjazdu, ale podobnie jak ich wspólny mentor uważała, że to właściwa decyzja.
- Tutaj tylko byś się marnował. Jeżeli zdasz studia, możesz osiągnąć wiele. Naprawdę bardzo wiele. Więcej niż ci się wydaje. A my... Nam chyba naprawdę nie było pisane być razem. Poza tym, jestem pewna, że szybko zapomnisz o swej pierwszej miłostce.
- Miłostce? - zdziwił się Ash - Ja to traktowałem poważniej niż miłostkę.
- Nie wątpię w to - odpowiedziała mu z uśmiechem rudowłosa Dziewczyna Nietoperz - Ale to teraz nie ma większego znaczenia. Ten etap jest już za nami. Ty lecisz do Jump City, a ja zostaję tutaj i raczej nie zamierzam się stąd wynieść. Jeśli tu kiedyś wrócisz, będziesz już innym człowiekiem niż obecnie. Ja także będę inna osobą niż jestem teraz. Wszystko się zmienia, wszystko ma swój czas. Taka kolej rzeczy. Nie próbuj tego zmieniać.
Ash nie wiedział, co ma odpowiedzieć na to stwierdzenie, a Misty tymczasem mówiła dalej:
- Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. Dasz sobie tam radę, pokonasz na pewno każdego przeciwnika, który stanie ci na drodze. A w kwestii miłości, to jestem również pewna tego, że poznasz tam wyjątkową dziewczynę, która skradnie ci serce i uczyni cię szczęśliwą.
- Ty też musisz o tym mówić? - zapytał z lekką złością w glosie Ash - Czy ty naprawdę uważasz, że teraz chcę myśleć o nowej miłości?
- Nowej? Nie wiem, czy to słowo tutaj pasuje. Nas przecież łączyła przyjaźń. Może troszkę śmielsza niż inne, ale przyjaźń i nic poza tym. Na dłuższą metę za bardzo się od siebie różnimy, abyśmy do siebie pasowali. Zrozum to. Zrozum to, a wtedy już będziesz mógł sobie ułożyć życie z dziewczyną, która będzie do ciebie bardziej podobna i z nią stworzyć szczęśliwy związek. Jestem tego pewna.
Po tych słowach, uśmiechnęła się do Asha i dodała:
- Ale pamiętaj też o jednym.
- O czym? - zapytał Ash.
Misty uśmiechnęła się do niego i pocałowała go delikatnie w usta.
- To jest nasze i to nasze zostanie.
Chłopak odzyskał po tym pocałunku dobry humor i przypominał sobie słowa swego opiekuna, Josha Wayne’a i połączył je z tym, co właśnie usłyszał od Misty. Pomyślał, że może rzeczywiście tak jest, jak oboje mówią i zdoła sobie ułożyć w nowym mieście życie tak, aby nie musieć żałować wyjazdu. Ponadto, przypomniał sobie to, co mówił mu Batman i pomyślał, że chce być godzien tych słów. Dlatego, cokolwiek się stanie, będzie robił wszystko, aby jego mentor i przybrany ojciec był z niego dumny. I co równie ważne, aby on sam mógł być dumny z samego siebie.
C.D.N.