Król Ash Pierwszy cz. III
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Niestety, wieczorem nasi drodzy przyjaciele również nie wrócili, a my poszliśmy spać ze świadomością, że najprawdopodobniej coś im się stało. Nie była to wcale przyjemna perspektywa, ale musieliśmy zachować realne podejście do całej tej sprawy, a ono mówiło nam, żebyśmy się nie łudzili i skoro nasi przyjaciele jeszcze nie wrócili, to ktoś lub coś musiało stanąć im na drodze.
Takimi właśnie myślami zadręczał się Ash, kiedy przyszłam odwiedzić go rano w jego komnacie.
- Mam już tego dość! Niepokoję się o nich! Coś im się musiało stać, inaczej Serena i reszta dawno by już wrócili - powiedział Ash.
- Co więc zamierzasz zrobić? - zapytałam.
Wiedziałam, że mój brat coś kombinuje, jednak nie miałam pojęcia co. Jednego jednak byłam całkowicie pewna - zamierzałam mu w tym pomóc.
- Chcę ich poszukać.
- Ale nie możesz tego zrobić. Zapomniałeś, że masz swoje królewskie obowiązki? Poza tym nikt nie może odkryć prawdy o księciu Edwardzie.
- Wobec tego muszę coś wymyślić, tylko co? - zastanawiał się Ash.
Oboje zaczęliśmy myśleć i już po chwili mieliśmy błyskotliwy plan działania. Mój brat położył się więc do łóżka, ja zaś posypałam mu twarz grubą warstwą talku oraz domalowałam mu pisakiem czerwone plamy.
- I jak wyglądam? - zaśmiał się mój brat.
- Jak obłożnie chory - zachichotałam.
- Pika-pika-chu! - pokiwał wesoło głową Pikachu.
- Czyli idealnie - zachichotał Ash.
- Dobra, teraz to musisz jęczeć i udawać osobę niezdolną o własnych siłach wstać z łóżka.
- Masz to jak w banku, siostrzyczko. Będę udawał.
- W sumie niewiele musisz udawać.
- Jak to?
- Wiesz... Często na rano nie masz wcale siły wstać z łóżka, więc masz już w tym jakieś doświadczenie.
- Ale zabawne.
Po tej rozmowie zadowolona pobiegłam zawiadomić wszystkich, że król jest chory na ospę i nie może dzisiaj wyjść z łóżka. Oczywiście chciano natychmiast sprowadzić lekarza, żeby zbadał on Asha. Wiedzieliśmy, że nie możemy do tego dopuścić, bo inaczej cały nasz plan spaliłby na panewce. Na szczęście z pomocą przyszedł nam nasz ojciec, który skłamał, że jest z wykształcenia lekarzem i zbada chorego księcia. Premier, kapitan straży oraz reszta dworu mieli pewne wątpliwości, co do jego słów, ale mój tata umiał w bardzo przekonujący sposób opowiadać o sobie historie nie z tej ziemi. Równie dobrze mógłby on wcisnąć premierowi i kapitanowi, że jest kosmitą, który właśnie uratował cały nasz świat, powstrzymując wybuch III wojny światowej, a oni uwierzyliby mu bez trudu. Sypał nazwiskami oraz nazwami różnych uczelni, a do tego ani przez chwilę nie zaplątał się w tym, co mówił, więc w końcu został wzięty za doktora medycyny. Jednak kapitan długo jeszcze miał wątpliwości.
- Skoro jest pan lekarzem, jak pan mówi, to gdzie wobec tego ma pan swoją torbę lekarską?
Ale ojciec i na to znalazł wyjaśnienie.
- Zgubiłem ją w lesie podczas awaryjnego lądowania helikopterem.
Patrząc na to, co robi pomyślałam sobie, że mój tata mógłby śmiało zostać adwokatem, bo był teraz tak bardzo przekonujący, iż umiałby chyba wybronić samego Judasza przed piekłem na Sądzie Ostatecznym. Szkoda, że nie zawsze tak potrafił. Pamiętam, jak nieudolnie próbował się tłumaczyć mnie i Ashowi, dlaczego porzucił kiedyś nasze mamy, ale cóż... Widocznie wobec nas od samego początku miał poczucie winy, które usilnie próbował ukryć, co jednak wcale mu nie wychodziło, dlatego też jego słowa wtedy wypowiadane nie brzmiały dla nas przekonująco, jednak teraz była inna sytuacja i pan doktor Josh Ketchum przeszedł do badania swego dostojnego pacjenta.
- Powiedz mi, córciu, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytał tata, gdy zyskaliśmy chwilkę dla siebie.
Wyjaśniłam więc ojcu, o co chodzi, ten zaś obiecał nam pomóc. Zbadał więc Asha, po czym wyszedł na czekających pod drzwiami komnaty księcia i powiedział im:
- Niestety, to naprawdę bardzo ciężki przypadek ospy. Jest ona bardzo zaraźliwa. Nikomu nie wolno się do niego zbliżać, poza mną i panną Dawn.
- Niby dlaczego? - zapytał premier McFree.
- Ponieważ oboje jesteśmy odporni na ospę, którą przechodziliśmy w dzieciństwie. Nas więc już ta choroba nas nie dopadnie. Inni ludzie jednak muszą trzymać się z daleka.
To kłamstwo nie do końca mu wyszło, ponieważ wśród dworzan byli tacy, którzy już przeszli ospę, jednak Josh szybko ich „zbadał“ i uznał, że organizm tych państwa jest słaby i bardzo podatny na choroby, więc będzie lepiej, jeśli nie zbliżą się do chorego księcia. To wystarczyło, żeby dali nam spokój, a my mogliśmy przejść do drugiej fazy naszego planu.
Mieliśmy uszykowanego robota bardzo przypominającego mego brata. Stworzył go Clemont przewidując, że może on nam być kiedyś użyteczny. Położyliśmy więc to ustrojstwo w łóżku i również ucharakteryzowaliśmy mu twarz, aby wyglądało ono na obłożnie chorego. Następnie ojciec obiecał zostać w pokoju i pilnować, aby wszystko było w porządku, z kolei ja i Ash (który wcześniej starł sobie z twarzy swój makijaż) mieliśmy wymknąć się z pałacu. Ponieważ jednak mój brat był łudząco podobny do Edwarda, trzeba było go jakoś przebrać, aby nikt tego podobieństwa nie zauważył.
- Mam pewien pomysł, jak to zrobić, ale to ci się może nie spodobać - powiedziałam.
Ash zgodził się na mój plan, choć zdecydowanie nie przypadł mu on do gustu, kiedy już go poznał. Dałam mu więc przebranie oraz perukę, którą czasami sama używam, choć robię to rzadko. Potem zasłoniłam mego brata parawanem i czekałam wraz z tatą oraz Pikachu.
- Już? - zapytałam.
- Już... Ale proszę, nie śmiejcie się - odpowiedział Ash, wychodząc z parawanu.
Miał on na sobie różową sukienkę, czerwone buciki oraz długie blond włosy, jego głowę zaś zdobiła ogromna niebieska kokarda.
- I jak wyglądam? - zapytał Ash.
- Nieźle - powiedziałam, lekko chichocząc.
- Po prostu bombowo - dodał ojciec.
- Pika-pi? - zapiszczał Pikachu.
Chwilę później cała nasza trójka turlała się po podłodze ze śmiechu. Widząc to Ash wziął się pod boki i powiedział:
- Skoro tak wam wesoło, to nie idę na akcję i zostaję w łóżku!
- Nie, przestań! Proszę! - zawołałam, podnosząc się z ziemi - Przecież chcesz pomóc naszym przyjaciołom, prawda?
- No jasne, że chce - odpowiedział Ash.
- W takim razie musisz nieco pocierpieć. Poza tym to dla ciebie nie pierwszyzna - stwierdziłam.
- Nie musisz mi tego przypominać, wiesz? - jęknął Ash.
- No dobrze, tylko jak wy wyjdziecie na zewnątrz? - zapytał nasz tata - Przecież strażnicy na pewno się zorientują, że taka dama jak ty, mój synu, nie wchodziła do pałacu, więc jak może z niego wychodzić?
- Logiczne... - powiedział Ash - Ale chyba na to też znajdzie się jakieś wyjście.
Po krótkiej naradzie wyjście zostało odnalezione, po czym ja i Ash poszliśmy na spacer po pałacu, a następnie mój brat schował się za mur, zaś ja podbiegłam do strażników kłamiąc bezczelnie niczym najlepsza aktorka:
- Panowie! Panowie, pomóżcie mi!
- Co się stało? - zapytali zdumieni strażnicy.
- Tam w środku... Ktoś właśnie... Ktoś próbował mnie zaatakować! Jest on chyba kompletnie pijany, bo śpiewa jakieś obraźliwie piosenki na temat naszego księcia.
- E tam! Nie bój się, moja panienko! Nim się zajmą już nasi koledzy w pałacu - powiedział jeden z nich.
Ja jednak nie miałam zamiaru odpuścić. Musiałam przecież skutecznie przeprowadzić nasz plan działania.
- A wiecie, co on jeszcze śpiewał? Taką jedną, wredną piosenkę na wasz temat. Czekaj, jak to szło? O! Już sobie przypomniałam! „Wartownicy przy pałacu to kretyni do kwadratu“.
- CO?! Tak śpiewał?! - zawołali oburzeni wartownicy - No, to my już sobie z nim porozmawiamy!
Chwilę później opuścili swoje posterunki i pobiegli oni w głąb pałacu. Dałam znak Ashowi, po czym razem wyszliśmy na miasto.
- Widzisz? Świetnie nam poszło. To była po prostu kaszka z mleczkiem - zaśmiałam się radośnie.
- Owszem, siostrzyczko, ale mimo wszystko czuję się w tej kiecce po prostu głupkowato - powiedział Ash niezadowolonym tonem - Nie bardzo lubię się bawić w takie hece.
- Poważnie? A za Cygankę kto się raz przebrał?
- To był wtedy niezbędny kamuflaż, żeby mnie nikt nie poznał.
- Więc potraktuj swój obecny strój tak samo.
- Ciężko będzie mi to zrobić.
- A chcesz znaleźć naszych przyjaciół?
- Pewnie, że chcę, ale to jest wielkie miasto, a oni mogą być wszędzie.
- To prawda. Więc co teraz robimy?
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym stwierdził, że najlepszym wyjściem z sytuacji jest usiąść i pomyśleć. Po dłużej chwili takiego namysłu uznał, że powinniśmy zajrzeć do Centrum Pokemon, gdyż jego zdaniem właśnie tam nasza kompania musiała spędzić noc. Poszliśmy tam więc, ale niestety siostra Joy powiedziała nam, że co prawda widziała ona naszych przyjaciół, jednak odwiedzili oni jakiegoś chłopca, po czym wyszli z nim i już tu nie wrócili.
- To interesujące - powiedziałam zaintrygowana - To by oznaczało, że Serena i reszta byli tutaj razem z Edwardem.
- Musieli go tu znaleźć i wyjść z nim, ale wobec tego czemu nie wrócili do pałacu? - zapytał Ash.
- Nie wiem, ale coś mi tu nie gra. Spróbujmy ich poszukać.
- Ale wiesz, musimy wrócić do pałacu w porze obiadowej.
- W takiej chwili myślisz o jedzeniu?
- Pamiętaj, że przecież jestem obłożnie chory, ale nie na tyle, żeby nie jeść. Poza tym jak chcesz ich znaleźć w tak wielkim mieście?
Musiałam mu przyznać rację, nie miałam bladego pojęcia, gdzie teraz znajdują się Serena i reszta, dlatego postanowiliśmy jeszcze trochę obejść miasto, a potem wrócić do pałacu.
- Hej! Niunie! - odezwał się jakiś głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy jakiegoś chłopaka ubranego w szare dżinsy i biały podkoszulek z wielką czerwoną cyfrą 10, który patrzył na nas zachwyconym wzrokiem.
- Hej, panienki! Nie macie ochoty na randkę ze sportowcem?!
- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedziałam po cichu do Asha.
- Hej! Blondyna! Do ciebie mówię! Słyszysz mnie?! - zawołał chłopak.
- Słyszę, ale nie mam ochoty z tobą rozmawiać - odpowiedział Ash dumnym tonem.
- Bardzo dobrze, braciszku - szepnęłam do niego - Niech gość wie, że nie należy się narzucać dziewczynom.
Chłopak jednak nie zamierzał się od niego odczepić. Podbiegł do nas i zatrzymał Asha, łapiąc go mocno za rękę.
- Hej! Panienko! Blondyneczko kochana! Chyba nie chcesz mi sprawić zawodu i odejść stąd bez zostawienia mi kontaktu do siebie?
- A wystarczy ci kontakt z moją pięścią? - zapytał Ash, coraz bardziej tracąc cierpliwość do nachalnego gościa.
- O! Jaka niegrzeczna! Tym lepiej, bo lubię takie - zaśmiał się chłopak - Dasz mi buziaka, kochanie?
- Nazwij mnie jeszcze raz „kochaniem“, a będziesz potrzebował bardzo dużo pieniędzy.
- Jak to? - zdziwił się natarczywy adorator.
- Bo walnę cię tak, że przez następne pół godziny będziesz zbierał swoje zęby z ziemi, a potem pobiegniesz z nimi do najlepszego chirurga w mieście, aby ci je wstawił z powrotem, a zabulisz za tę usługę, jak za zboże.
- Jesteś taka śliczna, kiedy się złościsz... Kochanie...
BUCH!
Chwilę później natarczywy adorator mojego brata leżał już na ziemi trzymając się mocno za swój narząd węchu i jęcząc przy tym z bólu.
- AU! Chyba złamałaś mi nos! - zawołał chłopak.
- Ostrzegałam cię - odparł na to mój brat.
- I na dodatek jeszcze złamałaś mi serce - jęczał dalej adorator.
- Ciesz się, że tylko tyle! - mruknął Ash podchodząc do mnie - Może to go nauczy szacunku do kobiet.
- Nie byłeś trochę zbyt brutalny, braciszku? - zachichotałam wesoło, kiedy już wracaliśmy do pałacu.
- Może i tak, ale przynajmniej się odczepił - odpowiedział Ash.
- Ale ząbków to on z ziemi nie zbiera.
- Zauważyłem.
- Masz kiepskiego cela, braciszku.
- No wiem, ale weź tu traf dokładnie, jak się musisz szarpać z takim typkiem. A poza tym to nieważne, bo cel został osiągnięty. Co prawda nie dostał w ząbki, tylko w nos, ale liczy się efekt.
Chwilę później byliśmy już na dziedzińcu pałacu. Przywitali nas ci sami strażnicy, których wtedy wykiwałam.
- I co? Znaleźliście panowie tego pijaka? - zapytałam.
- Niestety nie, musiał się gdzieś schować - odpowiedział jeden z nich.
- Ale spokojnie, znajdziemy go. To tylko kwestia czasu - dodał drugi.
- A kim jest twoja urocza koleżanka? - zapytał pierwszy wartownik.
- To Ashley, moja przyjaciółka. Chciała zobaczyć, jak się żyje w pałacu - odpowiedziałam - Czy może ze mną wejść?
- Hej, przystojniaki! Jestem Ashley - zaśmiał się Ash, próbując na siłę udawać kobiecy głos.
Chyba mu się to udało, bo strażnicy wpuścili nas bez pytania. Już po kilku minutach byliśmy oboje w pokoju Asha, gdzie czekali na nas Josh oraz Pikachu. Mój brat szybko przebrał się za parawanem, po czym położył się do łóżka, dokonał ostatniej charakteryzacji (z moją drobną pomocą) i zjadł przyniesiony mu przez służbę obiad. Po posiłku zrelacjonowaliśmy naszemu ojcu wieści z wyprawy, które nie były niestety pomyślne, bo nie znaleźliśmy Sereny i nie wiedzieliśmy, gdzie ona może być.
Wieczorem do komnaty Asha przyszedł Lord Protektor. Na jego twarzy malowała się bardzo tajemnicza mina.
- Panie premierze... Tutaj nie wolno wchodzić... Książę jest obłożnie chory - zaczął mówić Josh, ale premier uciszył go.
- Chory? Już ja znam takie choroby - powiedział mężczyzna z kpiną w głosie, po czym podszedł do mego brata i dotknął jego twarzy.
Chwilę później zaśmiał się podle oraz pokazał nam swoje palce. Były one białe od talku.
- No proszę... Myśleliście może, że mnie tym nabierzecie? - rzekł Lord Protektor, po czym zwrócił się do naszego ojca - Sprawdziłem sobie pana w Internecie, panie Joshu Ketchum i wiem już, że nie jest pan lekarzem, a co za tym idzie, ten pański synalek wcale nie jest obłożnie chory. To wszystko jakaś szopka stosowana nie wiem, po co, ale mam w nosie wasze motywy! Interesuje mnie tylko jedno. Jutrzejsza koronacja ma się odbyć zgodnie z planem i wasz kochany Ash Ketchum zostanie królem Queentanii.
- Jak to?! - zawołaliśmy ja i tata.
- Pika-pika! - pisnął groźnie Pikachu.
- Ale o czym pan mówi? Przecież to Edward jest następcą tronu, a nie ja! - zawołał Ash.
Premier McFree spojrzał na niego z kpiną w oczach.
- Mój drogi chłopcze... Edwarda tu nie ma, a ty sam zgodziłeś się go zastępować. Poprowadzisz więc swoje dzieło do końca.
- Nie rozumiem... Po co to panu? - zapytałam.
Ash jednak zacisnął zęby oraz pięść ze złości.
- A ja się domyślam, po co. Szanowny pan premier chce mieć swoją marionetkę na tronie, żeby móc nią swobodnie dyrygować. Ponieważ jednak Edward jest zbyt niepokorny, to wybrał mnie. Tyle tylko, że żeby kierować marionetką trzeba mieć sznurki, za które się będzie ciągnąć.
Premier zachichotał podle.
- Bardzo mądrze rozumujesz, mój chłopcze. Ale widzisz, ja mam takie sznureczki. Siedzą one sobie właśnie w lochach tego pałacu, a wśród nich jest prawdziwy książę Edward, którego twoja dziewczyna nie tak dawno odnalazła na mieście.
- Serena?! Co z nią zrobiłeś, ty...!
Ash zerwał się z łóżka i skoczył w jego stronę, ale mężczyzna łatwo odepchnął go ręką na pościel, dodając przy tym:
- Lepiej oszczędzaj energię do rządzenia krajem. Przyda ci się ona. A twoim przyjaciołom nic nie grozi... Na razie... Zapewniam cię, że będą oni bezpieczni, oczywiście tak długo, jak długo ty będziesz rozsądny i robił to, co ci każę.
Wszyscy byliśmy przerażeni tymi wiadomościami. Ojciec nawet zrobił krok w kierunku premiera, ten jednak uśmiechnął się jadowicie.
- Wiem, co ty kombinujesz, tatuśku, ale odradzam. Jeśli to zrobisz, moi ludzie zajmą się przyjaciółmi twojego synka - powiedział jadowitym tonem - A jeśli za kwadrans nie wrócę do nich, to oni ich zabiją.
- Blefujesz!
- Chcesz się przekonać? Nie zdążycie ich ocalić, bo nie wiecie, gdzie oni dokładniej siedzą. Tylko ja to wiem.
Ojciec ze złości zacisnął pięść wiedząc, że jest bezsilny w tej sytuacji. Premier zaś zachwycony ruszył w kierunku drzwi, mówiąc:
- Zadbaj o to, mój drogi chłopcze, aby szybko nastąpiło twoje cudowne ozdrowienie. Jutro w południe odbędzie się koronacja nowego króla i bal z tej okazji. Lepiej dla ciebie, żebyś się tam zjawił i to osobiście, bo inaczej... Sam rozumiesz...
To mówiąc podły łajdak wyszedł zostawiając nas własnym myślom, a te dalekie były od pozytywnych.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Obudziłam się jakiś czas później. Nie wiem, jak długo spałam, jednak wiem, że po przebudzeniu strasznie bolała mnie głowa. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, iż nie jesteśmy w komnacie, w której zasnęliśmy, ale w jakieś celi więziennej. Obok mnie leżeli nieprzytomni Edward, Clemont, Bonnie, May i Max, którzy powoli zaczęli dochodzić do siebie.
- Gdzie my jesteśmy? - zapytał Clemont, łapiąc się mocno za głowę.
- Nie mam pojęcia, ale na pokój w dziesięcio-gwiazdkowym hotelu to mi nie wygląda - odpowiedziała May.
- To mi w ogóle nie wygląda na jakikolwiek pokój - stwierdził Max, uważnie rozglądając się dookoła - Co to za miejsce?
- Wygląda jak jakieś lochy - stwierdziła Bonnie.
- Obawiam się, że to są lochy - odparł na to książę Edward.
Spojrzeliśmy na niego uważnie.
- Skąd to wiesz? - zapytałam.
- Poznaję to miejsce. W końcu znam ten pałac jak własną kieszeń. To miejsce też nie jest mi obce. Ale kto nas zamknął w lochu?
- Ja!
Spojrzeliśmy za siebie i zobaczyliśmy, że drzwi od celi się otworzyły, po czym wszedł przez nie jakiś mężczyzna. Dopiero po chwili jego twarz oświetlił nikły blask słońca, który docierał do nas przez małe okienko pod sufitem.
- Premier McFree! - zawołaliśmy wszyscy w szoku.
- Tak, to właśnie ja. Jak widzę bardzo wam smakowały moje kanapki z dodatkiem środków nasennych, mam rację? - zaśmiał się podle mężczyzna.
- Co? W kanapkach były środki nasenne?! - zapytałam zdumiona.
- Konkretniej to w kanapkach i herbacie - wyjaśnił nam premier wręcz podłym tonem.
- Dlatego tak nagle wszyscy posnęliśmy! - zawołał oburzony Clemont.
- Czemu nas tu zamknąłeś?! - krzyknęła Bonnie.
- I gdzie są nasze Pokemony?! - dodała May zauważywszy, że nie ma jej pokebelli.
Wszyscy rozejrzeliśmy się po celi i zauważyliśmy, że nie ma tutaj naszych plecaków ani też pasków z pokeballami. Nie było również Dedenne Bonnie oraz Pioruna Edwarda.
- Wasze Pokemony są pod pieczą moich strażników, tak samo jak i wy - powiedział z uśmiechem premier McFree.
- Dlaczego nas tu uwięziłeś?! - zawołał Max.
McFree zachichotał złośliwie.
- To jest bardzo dobre pytanie. Myślę jednak, że kochany Edward zna na nie odpowiedź. Prawda?
Książę zasmucony powiedział:
- Domyślam się, czemu ten diabeł wcielony nas tu zamknął. On jest bratem mojej matki. Moim wujem.
- Twoim wujem?! - krzyknęliśmy wszyscy ze zdumienia.
- Tak, on jest moim wujem - mówił dalej książę Edward coraz bardziej rozgniewanym tonem - Od dawna dybie na tron mojego ojca. Podejrzewam, że moja ucieczka z pałacu była mu bardzo na rękę. Teraz jednak robi on wszystko, abym nie wrócił do swej roli i żeby dalej grał ją wasz przyjaciel.
- Ash? Ale po co mu on? - zdziwiłam się.
- On będzie moją marionetką na tronie - powiedział premier McFree - A wy będzie gwarancją, że nie zrobi nic głupiego, żeby mi zaszkodzić. Będzie wykonywał wszystkie moje polecenia, jeśli oczywiście chce jeszcze kiedykolwiek was ujrzeć całych i zdrowych.
- Jesteś potworem! - krzyknęłam na niego.
- Mylisz się, kochana. Ja jestem politykiem i dbam o moją ojczyznę. W odróżnieniu od mego drogiego siostrzeńca chcę dla Queentanii jak najlepiej. Ten kraj potrzebuje silnego władcy, takiego jak ja. Może nie będę nosił oficjalnie korony, ale i tak każda decyzja w kraju będzie zależna ode mnie. Wasz przyjaciel z obawy o wasze bezpieczeństwo nigdy nie ośmieli mi się przeciwstawić.
- Nie ujdzie ci to na sucho, ty draniu! - krzyknął Clemont.
- Właśnie! Jeszcze nie wiesz, co potrafimy! - dodała May.
Premier parsknął śmiechem, słysząc te pogróżki.
- Wy już nic nie zdziałacie. Przegraliście, a za niedługo w tym kraju zapanują rządy wedle mojego gustu.
Następnie skierował swoje kroki w stronę drzwi i wyszedł, a strażnicy zamknęli je na klucz.
- Nie ma co... Wpadliśmy jak śliwki w kompot - powiedział Max.
- Spokojnie, przyjaciele. Wychodziliśmy już z gorszych opresji i tym razem też damy radę - próbowałam ich pocieszyć.
- Tym razem, kochana, to już koniec - stwierdziła May.
- Niby dlaczego? - zdziwiłam się.
- Ona ma rację. Przedtem, jak mieliśmy kłopoty, to zawsze był z nami Ash, a teraz go tu nie ma - powiedział smutnym głosem Clemont.
- To prawda. On nam już nie pomoże. Jesteśmy zdani na siebie, a sami nie zdziałamy nic - mówiła dalej May.
Nie mogłam się zgodzić z takim tokiem myślenia.
- Nie! Nie wolno nam się poddawać! Nie wolno nam tracić nadziei! Zapomnieliście o motcie Asha?! Nigdy się nie poddawaj, tylko walcz! Tak właśnie musimy postąpić!
- I kogo ty próbujesz nabrać, Sereno? - jęknęła zasmuconym głosem May - Nawet sama nie wierzysz w te hasła, o których mówisz.
Miała rację. W obecnej sytuacji nie miałam ani trochę wiary we własne możliwości, ani w to, że uda nam się stąd wyjść, jednak liczyłam na to, że inni nie stracą wiary i być może coś wymyślą. Wszystko jednak wskazywało na naszą przegraną.
- Ech, to koniec! Po prostu koniec! - jęknął po chwili Edward - I po co ja tu z wami w ogóle przyszedłem?! Po co?! Mogłem zostać na wolności, a teraz co? Gniję tu w lochu.
- A ty oczywiście tylko o sobie, co?! - warknęłam na niego wściekła - Nie widzisz, że wszyscy wpadliśmy w tarapaty?
- A przez kogo w nie wpadliśmy? Przez ciebie i twoje głupie pomysły! - zawołał Edward - Ja nie chciałem tu wracać. Mówiłem, żebyśmy zostali w mieście, ale nie! Ty musiałaś oczywiście postawić na swoim i co? Teraz my siedzimy w lochu, a nie doszłoby do tego, gdybyś mnie raczyła posłuchać!
- Nie doszłoby do tego, gdybyś nie uciekał z pałacu! - wrzasnęłam na niego.
- Przestańcie! Obydwoje! - zawołała May, stając między nami - Taka kłótnia nic nam nie pomoże!
- Ona ma rację. Dajmy sobie spokój. Skoro to nasz koniec, to chociaż spędźmy go w przyjemny sposób - zasugerował Clemont.
- Nie sądziłem, że nasze przygody zakończą się ledwie zacznę z wami podróżować - powiedział smutno Max.
- Bardzo tęsknię za Dedenne - zasmuciła się Bonnie.
Objęłam ją czule do siebie i pogłaskałam pieszczotliwie jej włosy.
- Wszyscy za kimś tęsknimy. A my najbardziej tęsknimy za Ashem - powiedziałam.
- A co jest takiego w Ashu, że tak go wszyscy uwielbiacie? - zapytał Edward.
Spojrzałam na niego groźnie.
- Chcesz wiedzieć, to ci powiem. To jest najlepszy chłopak na całym świecie. Dobry, wrażliwy, kochający, zdeterminowany i zacięty w dążeniu do celu. Ma wiele talentów, a szczególnie talent do rozwiązywania zagadek detektywistycznych. Razem z nami walczy o to, żeby tego zła mniej było na świecie i by było ono należycie ukarane. Zawsze możemy na nim polegać, bo mimo swoich wad jest jednym z najlepszych ludzi, jacy kiedykolwiek chodzili po tym świecie.
Edward patrzył na mnie i z uwagą słuchał tego, co mu opowiadam.
- Jednego nie rozumiem. Dlaczego on bawi się w detektywa? Czemu nakłada na swoje barki takie obowiązki? Przecież to niebezpieczne zajęcie.
- Wiemy o tym i on też to wie, jednak Ash nigdy nie traktował tego jak obowiązków, ale jak powołanie. Jak misję, którą musi wykonać, żeby świat był chociaż trochę lepszym miejscem.
- Ale jak on chce to zrobić? W końcu jest sam jeden. Co może zrobić samotny szesnastolatek?
- Bardzo wiele, jeśli tylko jest zdeterminowany i ma wiarę we własne siły. Poza tym Ash nie jest sam, bo ma nas. Ma mnie...
To mówiąc opuściłam smutno głowę w dół i zaczęłam płakać. Byłam załamana. Wcale nie wiedziałam, czy kiedykolwiek zobaczę jeszcze mojego chłopaka. Oczywiście nie tylko to budziło moje przerażanie, bo niepokoiła mnie również świadomość, co może się stać z królestwem Queentanii, gdy taki łajdak jak premier McFree przejmie w nim władzę. Przede wszystkim jednak, chociaż może nie zabrzmi to zbyt szlachetnie z mojej strony, to martwiłam się tym, że pewnie już nigdy więcej nie zobaczę Asha.
Edward widząc moje łzy zapytał, czemu płaczę, a ja mu odpowiedział. Chłopak smutno usiadł obok mnie i powiedział:
- Aż tak go kochasz?
- Nigdy nie kochałam żadnego innego chłopaka, tylko jego. Całe życie moje serce należało do Asha i to się nie zmieni.
- To musi być wyjątkowy chłopak, skoro tak mądra dziewczyna jak ty go pokochała.
Podniosłam lekko głowę i uśmiechnęłam się do niego.
- Dziękuję. Miło mi, że tak mówisz.
- Wiesz... Twoje słowa dały mi wiele do zrozumienia. Wiem już, że to wszystko, co się stało jest moją winą. Gdybym nie uciekał z pałacu...
- To już bez znaczenia - powiedziała May, patrząc na nas - Przeszłości nie zmienisz.
- Ale przyszłość to i owszem, możemy zmienić - rzekł Edward - Nie pozwolę, żeby mój wuj przejął władzę, a potem wykorzystał ją do swoich celów. Tyle tylko, że...
- Nie wiesz, jak to zrobić? - spytał Max.
- To też... Ale również boję się, że nie dam rady - mówił dalej książę - Powiedzcie mi, czy Ash też ma takie chwile zwątpienia, jak ja teraz?
- Niejeden raz, ale nigdy się nie poddaje, a jeśli już, to tylko na chwilę, bo potem i tak wraca do działania - odpowiedziałam.
- A co nim kieruje? Czemu jest taki zdeterminowany?
- Przede wszystkim on uważa, że nigdy nie należy się poddawać, tylko walczyć do samego końca. Praca detektywa jest bardzo trudna, to prawda, ale gdy mamy chwilę zwątpienia (co spotyka nas częściej niż myślisz) Ash mówi wtedy: ktoś musi to robić. Jeśli nie my, to kto?
- Robić? Ale co?
- Walczyć o sprawiedliwość na tym świecie. Gdyby wszyscy ludzie, mający możliwość bronić bogini Temidy, powiedzieli, że ich walka nie ma sensu, bo zła całkowicie nigdy nie wyplenisz (co jest niestety prawdą), to wtedy poddaliby się. Gdy taki dzień nadejdzie, to zło zacznie się szczerzyć i nikt go już nie powstrzyma. Nie można do tego dopuścić. Zatem ten, kto może, powinien walczyć.
- Walczyć? O co, Sereno? O co walczyć?
- O to, żeby ten świat był choć trochę lepszy. Wiem, że jesteśmy tylko grupą nastolatków, ale jeśli nie my, to kto? Ktoś musi to zrobić.
Słowa te wywołały jakiś swego rodzaju wstrząs w księciu, ponieważ zamilknął i powtarzał tylko pod nosem „Ktoś musi to zrobić“.
***
Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Następnego dnia miała się odbyć koronacja Asha na króla. Oczywiście nikt poza nami oraz premierem nie mógł wiedzieć o tym, że Edward to nie Edward, ale jego sobowtór. Co prawda wiedzę na ten temat posiadał także kapitan Ferge, jednak nie mieliśmy pojęcia, czy robi on to celowo, czy też zostaje do tego zmuszony, a może też wierzy, że Edward nie żyje i dla dobra państwa trzeba kontynuować mistyfikację? Nie wiedzieliśmy tego, ale coś tak czuliśmy, iż poza naszym małym gronem (czyli mną, Ashem, tatą oraz Pikachu) nie mogliśmy nikomu ufać.
Na rano, zgodnie z nakazem premiera Ash z wiernym Pikachu poszedł na śniadanie, gdzie ukazał się wszystkim jako zupełnie zdrowy. Zachwyceni dworzanie uznali to wręcz za cud i nie zadając zbędnych pytań powrócili do przygotowywania ceremonii koronacyjnej, które niestety wcześniej zostały przerwane przez wieść o chorobie księcia.
Ja i tata nie poszliśmy na śniadanie, jedząc jedynie skromny posiłek w pokoju Asha. Nie chcieliśmy patrzeć na te żałosne pokazówki, do których mój brat był zmuszany, żeby ratować bliskie nam wszystkim osoby. Jednak nawet myśl o tym wszystkim odbierała nam apetyt, wskutek czego ledwo zjedliśmy nasze małe śniadanko, a następnie mój ojciec zaczął przechadzać się nerwowo po pokoju pomstując przy tym na cały świat.
- Niech to! Nie do wiary, że ten bydlak jest górą!
- Niestety, wszystko na to wskazuje - powiedziałam smutnym tonem - Obawiam się, że nic nie jesteśmy w stanie z tym zrobić.
- Właśnie to mnie najbardziej denerwuje - rzekł tata, opierając się o ścianę - Nie cierpię siedzieć bezczynnie!
To mówiąc uderzył on pięścią o mały świecznik wystający ze ściany, kiedy nagle stało się coś niespodziewanego. Świecznik powoli się poruszył, a fragment ściany odsunął się, ukazując nam zejście po schodach na dół.
- Dawn! Widzisz to samo, co ja? - zapytał tata.
- Widzę, tato. To zejście do podziemi - odpowiedziałam mu.
Na twarzy ojca zabłysnął tajemniczy uśmiech.
- A o ile się nie mylę, to lochy są zwykle w podziemiach, mam rację? - zapytał.
- Tak, tato. Myślisz o tym samym, co ja?
- Jeśli myślisz o ratowaniu naszych przyjaciół, to tak.
***
Pamiętniki Sereny c.d:
Dzień i noc spędzone w lochu nigdy nie należą do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie, zwłaszcza jeżeli człowiek sobie uświadomi, że będzie musiał spędzić w takim miejscu resztę swojego życia. W takim wypadku jedyną pociechę stanowił dla nas fakt, że przynajmniej siedzieliśmy wszyscy razem w tej samej celi (która była bardzo szeroka) i mogliśmy się wspierać duchowo, choć oczywiście było to bardzo trudne.
- Która godzina? - zapytał nagle Edward.
Clemont zastanowił się przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Będzie tak po dziesiątej, może po jedenastej. A co?
- Niedobrze. Koronacje zwykle odbywają się w południe - powiedział Edward - Zwykle poprzedza je kilka tańców i zabaw, po czym następuje ceremonia, a następnie kolejne tańce oraz inne zabawy.
- Rozumiem. Nie zadręczaj się tym jednak - rzekłam obojętnym tonem - Przecież i tak stąd nie uciekniemy. Nie ma więc sensu zastanawiać się nad tym wszystkim.
- Myślałem, że żadne z was nie lubi się poddawać - Edward nie mógł wyjść ze zdumienia, widząc naszą reakcję.
- Nie lubimy, ale co możemy zrobić? Nic! - powiedziałam złym tonem.
- Tylko cud mógłby nam teraz pomóc - dodała May.
- A one się nie zdarzają - dokończył jej myśl Max.
- Szkoda, bo bardzo by się nam teraz przydał jakiś cud - powiedziała zasmuconym tonem Bonnie.
- A jaki by to miał być cud? - usłyszałam nagle jakiś dziwny głos.
Nie zwróciwszy uwagi na to, że jest on obcy, wzruszyłam ramionami i powiedziałam:
- Nie wiem. Najlepiej taki, który by nas stąd wyciągnął.
- Wobec tego ja wam chyba wystarczę, co?
Teraz dopiero się zorientowałam, że głos, z którym rozmawiam należy do innej osoby niż te, z którymi siedzę w lochu. Spojrzeliśmy w kierunku drzwi od celi i zobaczyliśmy stojącego w nich Josha Ketchuma.
- Witajcie - rzekł mężczyzna takim tonem, jakby właśnie przypadkiem spotkał nas na ulicy.
- Pan Ketchum! - zawołałam radośnie - Skąd pan się tu wziął?
- Później wam to wyjaśnię. Teraz lepiej stąd chodźmy, zanim te śpiące królewny się obudzą i narobią rabanu.
Szybko podbiegliśmy do niego i wyszliśmy z celi. Gdy to zrobiliśmy naszym oczom ukazał się widok leżących na ziemi trzech strażników.
- Śpią jak zabici. Dostali najlepszy środek nasenny na świecie... Moją pięść - powiedział gwoli wyjaśnień Josh Ketchum - Ale ten środek ma jedną wadę... Nie działa zbyt długo, więc lepiej się pospieszmy.
- Słusznie! - usłyszałam za sobą znajomy głos.
To z cienia wyszła Dawn. Miała ona w rękach nasze plecaki, paski z pokeballami, a obok niej biegli Piorun i Dedenne.
- Dedenne! Mój słodki! - pisnęła Bonnie, przytulając swego Pokemona.
- Piorun, stary druhu! - zawołał radośnie Edward, przyciskając mocno do piersi najlepszego przyjaciela.
- Trzymali ich w jakiś wielkich kloszach z podstawką - wyjaśniła Dawn - Nie wiem dokładnie, co to było, ale na pewno nie przewodzi prądu, bo biedacy nie mogli uciec.
- Ale teraz wszyscy jesteśmy wolni i powinniśmy już iść - przypomniał nam Max.
- Owszem. Czas wreszcie skopać pewien premierowski tyłek - dodałam bojowym tonem.
Josh i Dawn poprowadzili nas w stronę wyjścia z lochów.
- Jak w ogóle tutaj trafiliście? - zapytał po chwili Edward.
- Znaleźliśmy przypadkiem tajne przejściu w pokoju Asha... Znaczy się w pokoju Waszej Wysokości - poprawił się Josh - Zeszliśmy z Dawn po schodach na sam dół i zaczęliśmy błądzić korytarzami. Na całe szczęście wykorzystaliśmy zdolności logicznego myślenia, które są w naszej rodzinie dziedziczne, dzięki czemu znaleźliśmy wejście tutaj.
- Zaznaczam, że nie było te łatwe zadanie, bo te korytarze to chwilami istny labirynt - powiedziała Dawn - Ale tata dał sobie radę. On jest równie dobry w te klocki, co Ash.
- Tyle, że mało miałem możliwości, żeby w sobie te zdolności rozwijać i móc je potem wykorzystać dla dobra innych - wyjaśnił Josh - Chociaż w sumie tak sobie myślę, że na naukę nigdy nie jest za późno.
- Ale skoro to istny labirynt, to jak my się stąd niby wydostaniemy? - zapytała Bonnie wyraźnie przerażona ryzykiem zabłądzenia tutaj na zawsze.
- To bardzo proste. Idąc tutaj ja i Dawn zaznaczyliśmy drogę kredą - pospieszył z odpowiedzią Josh.
Odetchnęliśmy z ulgą, gdy nam o tym powiedział. Dzięki tej prostej, choć niezwykle skutecznej sztuczce już po chwili dotarliśmy wszyscy do wyjścia z tunelu, a z niego weszliśmy do komnaty królewskiej, w której to właśnie stał Ash patrzący w lustro. Miał na sobie bogaty strój oraz szpadę u boku. Obok niego stał Pikachu.
- Jak wyglądam, Pikachu? - zapytał rzekomy książę.
- Pika-pika - zapiszczał smutno Pokemon.
- Masz rację, kompletna porażka - jęknął mój luby, opuszczając głowę w dół.
- Jak dla mnie wyglądasz pięknie - zaśmiałam się.
Zaszokowany dźwiękiem mego głosu Ash spojrzał w moim kierunku.
- Serena?!
- ASH!
Radośnie podbiegłam do mojego ukochanego, rzucając mu się na szyję, po czym zaczęłam zachłannie całować go po całej twarzy.
- Najdroższy! Kochany mój! Jedyny! - wołałam w przerwach między pocałunkami.
- Serena, kochanie! Tak się o ciebie martwiłem! Moja najdroższa! Moja ukochana! Moja jedyna! - wołał Ash, przyciskając mnie mocno do siebie.
Pikachu również okazywał wielką radość na nasz widok, gdyż skakał on i piszczał wesoło po całym pokoju. Ash z kolei, po wypuszczeniu mnie z objęć, uściskał kolejno Clemonta, Bonnie, May i Maxa, a potem spojrzał na swego sobowtóra.
- Więc ty jesteś książę Edward. Niesamowite. Naprawdę jesteś do mnie strasznie podobny - powiedział.
- To raczej ty jesteś bardzo podobny do mnie, Ash - odpowiedział mu wesoło Edward.
- Nawet masz własnego Pikachu - zaśmiał się mój chłopak.
- Owszem. Nazywa się Piorun - powiedział książę dumnym tonem.
- Pika-pika!
- Pika-chu!
Oba Pokemony przywitały się ze sobą przyjaźnie.
- Dobrze, ale na razie starczy tych powitań. Musimy się szykować do akcji - powiedział Josh Ketchum poważnym tonem - Czas wreszcie obalić rządy podłego premiera McFree.
Ash uciszył go kładąc sobie palec na ustach, po czym zaczął uważnie nasłuchiwać.
- Nie dobrze... On już tu idzie... Nie może was tu zobaczyć. Szybko, schowajcie się!
Jak najszybciej to było możliwe schowaliśmy się w tajnym przejściu i zamknęliśmy je w taki sposób, aby podły premier nas nie zauważył. Chwilę później usłyszeliśmy, jak ktoś wchodzi do pokoju.
- I jak, mój książę? Jesteś gotowy? - usłyszeliśmy znienawidzony głos.
- To premier McFree! - wysyczał po cichu Edward.
Wyraźnie diabli szarpali jego duszę, bo już chciał wybiec z pokoju, aby się na niego rzucić, jednak dzięki Bogu Josh Ketchum położył mu dłoń na ramieniu oraz pokiwał przecząco głową. Edward zrozumiał to i powstrzymał się od zrobienia tego, co planował. Całe szczęście, że premier niczego nie usłyszał.
- Jestem już gotowy, panie premierze - odpowiedział naszemu wrogowi Ash - Chcę jednak mieć pewność, że moim przyjaciołom nic się nie stało i nigdy nie stanie.
- O to nie musisz się bać! Są bezpieczni i nadal będą, jeśli oczywiście będziesz robić to, co ci każę.
- Łajdak! - wysyczałam cicho pod nosem.
Na szczęście premier tego także nie usłyszał.
- Twój tatuś i siostrzyczka zjawią się na balu? - zapytał premier.
- Tak. Szykują się do niego w swoich komnatach - odpowiedział Ash.
- To dobrze. Lepiej, żeby zjawili się na sali balowej i nie kombinowali niczego przeciwko mnie. Chyba nie chcesz, żeby oni także wylądowali w więzieniu, mam rację?
Wypowiadając te słowa premier zachichotał podłe, po czym bardzo z siebie zadowolony wyszedł z pokoju razem z Ashem. Gdy już upewniliśmy się, że obaj są już daleko, opuściliśmy naszą kryjówkę.
- Niedobrze. Sprawy się komplikują - powiedział Josh Ketchum.
- Koronacja już niedługo! Musimy ich powstrzymać! - zawołałam.
- Spokojnie, Sereno. Jak już wam mówiłem, najpierw musi się odbyć kilka tańców, potem dopiero nastąpi oficjalna koronacja. Taka jest tradycja - powiedział Edward uspokajającym tonem.
- Wobec tego musimy dostać się na salę balową - zdecydowałam.
- Tylko jak? - zapytała May.
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Myślę, że to będzie łatwe. Sala jest duża, pełno na niej gości. Nikt nie zwróci na nas uwagi.
- A jeśli wystawili wartę przed salę balową? - zapytał Max.
Zasępiłam się lekko, ponieważ tego nie przewidziałam. Rzeczywiście, to mógł być problem. Josh jednak dowiódł, że jest naprawdę ojcem naszego genialnego detektywa, bo szybko wpadł na pomysł, co trzeba zrobić.
- Już wiem! Dawn! Idź teraz do swojej komnaty. Przekradnij się tam i przynieś tu kilka sukien. Ja tymczasem z Clemontem, Maxem i Edwardem zostaniemy tutaj. Gdy wrócisz, to przebierzemy się w stroje z epoki, które są zapewne niezbędnym czynnikiem do wejścia na bal, a potem wejdziemy na salę.
- Słusznie! - uśmiechnęła się Dawn - Tato, jesteś naprawdę genialny!
- To prawda! - powiedział Josh, zadowolony otwierając kufer - Proszę! Mamy tu parę kostiumów, ale to są same męskie. Musisz przynieść jeszcze żeńskie. Tylko pospiesz się, proszę.
Dawn zasalutowała mu po wojskowemu i wyszła z komnaty. Nie było jej chyba tylko dziesięć minut, po czym wróciła z ubraniami.
- Proszę... Mam tutaj kilka sukienek. Weszłam też szybko do komnaty Bonnie i zabrałam jedną kieckę dla niej.
- Super! - pisnęła zachwycona Bonnie.
- Nikt cię nie widział? - zapytał Josh.
- Nie... Korytarze są puste, wszyscy poszli na bal.
- Dobrze. Pospieszmy się, córeczko.
Ja, Dawn, May i Bonnie poszłyśmy za parawan i przebrałyśmy się tam. Jednocześnie Joshowi udało się znaleźć w szafie księcia Edwarda strój, który pasował na niego jak ulał. Niestety przy okazji wyszło na jaw, że na Clemonta i Maxa nie pasują żadne stroje Edwarda - po prostu nie ta figura. Na tego pierwszego były za ciasne, a na tego drugiego za duże.
- Spokojnie, to żaden problem - zaśmiał się Max - Mam w plecaku coś w sam raz na tę okazję.
To mówiąc wyjął on ze swojego plecaka flanelowe spodnie oraz białą koszulę zapinaną na guziki i czarną kamizelkę.
- Wziąłem to na wypadek jakiegoś balu maskowego czy lub czegoś w tym rodzaju - powiedział.
- Jesteś przewidujący, braciszku - zaśmiała się May.
- Gratuluję, Max! - zawołała Bonnie, klaszcząc w dłonie.
- No dobrze, ale co ze mną? - zapytał Clemont - Nie mamy już czasu szukać ciuchów dla mnie.
- Trudno, Clemont. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma - powiedziałam bardzo poważnym tonem, choć miałam wielką ochotę zaraz wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Co dokładnie masz na myśli? - zapytał Clemont.
Wymownie pokazałam na kilka sukienek, które przyniosła nam Dawn. Dziewczyna przezornie wzięła ze sobą parę kiecek więcej - jak powiedziała, zrobiła to na wypadek, gdyby nie pasował nam kolor lub rozmiar. Uznała, że lepiej będzie, jeśli będziemy mieli większy wybór, bo w końcu, jak to powszechnie wiadomo, kobiety są z natury kapryśne.
Clemont zrozumiał, o co chodzi i przeraziło go to, jednak ostatecznie musiał ulec sytuacji, więc poszedł za parawan, po czym wyszedł ubrany w kieckę, która jako jedyna pasowała na niego rozmiarem. Gdy zobaczyliśmy go, to zasłoniłam sobie dłonią usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem. May i Dawn zrobiły to samo, z kolei Max i Josh uśmiechali się tylko ironicznie. Edward oraz Bonnie natomiast wybuchli gromkim śmiechem.
- O matko! Ale on wygląda! Naprawdę jak prawdziwa laska! - turlała się po podłodze ze śmiechu Bonnie.
- Masz ładne włosy, panienko. Takie... dziewczęce - dodał Edward.
- Boże... Co za upokorzenie! - jęknął załamany Clemont.
- Nie bój się. Robisz to dla Asha w imię waszej męskiej przyjaźni - powiedziała Dawn, klepiąc go wesoło po dłoni.
- Właśnie... MĘSKIEJ! - dodał z jękiem Clemont - A w tym stroju nie czuję się specjalnie męsko!
- Dobra, Edziu. A ty się tak nie śmiej, bo także musisz się przebrać - powiedział nagle Josh.
Edward, gdy to usłyszał, od razu przestał chichotać i zawołał:
- Zaraz, chwila! Co to ma znaczyć? Też mam się przebrać w kieckę?
- A jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytał go pan Ketchum - Chcesz wejść na bal jawnie jako ty, ubrany w strój szlachecki?! Przecież strażnicy premiera tylko na to czekają. Złapią cię, aresztują, a może nawet i zabiją. Musisz postawić na kamuflaż.
- No dobrze, ale jaki?
Josh wymownie spojrzał na Clemonta ubranego w kieckę. Edward już to zrozumiał.
- O nie! W żadnym razie! Nie ma mowy! Nie zgadzam się!
- Chcesz się dostać na bal?! - zawołał Dawn.
- Chcesz uratować swój kraj?! - dodałam groźnym i poważnym tonem.
- Pewnie, że chcę - odpowiedział nam Edward.
- W takim razie nie wydurniaj się, tylko bierz do dzieła - powiedziałam i nałożyłam mu na głowę perukę.
Była to ta sama blond czupryna, którą to (jak mi później opowiedziała Dawn) nosił Ash, gdy udawał Ashley.
Edward załamany jęknął i zaczął sobie powtarzać:
- To dla dobra kraju... Robię to dla dobra kraju... Ja się chyba zabiję.
Parę minut później weszliśmy wszyscy na salę balową. Najpierw to zrobili Josh i Max. Chłopak dla pewności, aby nie zostać rozpoznanym przez strażników premiera, zdjął okulary. Jego pingle były niestety bardzo charakterystycznym przedmiotem, który łatwo rzucał się w oczy. Co prawda Max nie widział prawie nic bez swoich okularów, ale na szczęście trzymał się on blisko Josha, który wprowadził go na salę. Tam nasz przyjaciel mógł swobodnie wmieszać się w tłum i nałożyć sobie na nos swoje szkiełka.
Następnie na salę wkroczyliśmy ja, May, Bonnie, Dawn oraz przebrani za dziewczyny Edward i Clemont. Nie muszę dodawać, że obaj byli z tego powodu kompletnie zmieszani, a także czuli się zdecydowanie głupio, ale wiedzieli, że nie mają innego wyboru, jak tylko zaakceptować zaistniałą sytuację. Clemont, żeby wejść na salę, musiał założyć to, co było (a prócz tego, podobnie jak Max, nie mógł pozwolić strażnikom, aby go poznali), zaś Edward nie mógł wejść na bal z zachowaniem swojej tożsamości, ponieważ ryzykował w ten sposób utratę życia. Oczywiście zawsze istniało ryzyko rozpoznania nas przez premiera i jego ludzi, ale na szczęście jakoś sobie z tym poradziliśmy.
- Dobra, dziewczyny. Teraz mieszamy się w tłum i czekamy na rozwój akcji - powiedziałam, gdy już weszliśmy na salę.
- Dziewczyny?! Och, to potworne! - jęknął załamany Clemont.
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj! - powiedział cicho Edward.
- Robisz to dla dobra kraju, więc się przycisz - skarciła go May.
- Niech ja tylko dorwę w swoje ręce tego mojego kochanego wujaszka. Już on mi za wszystko zapłaci! - odgrażał się Edward.
Cała nasza grupa wmieszała się w tłum i obserwowała tańce. Na akcję nie wzięliśmy ze sobą jedynie Pioruna oraz Dedenne, byli oni bowiem zbyt charakterystyczni i mogli nas zdradzić przed strażnikami oraz premierem, który stał niedaleko tronu patrząc uważnie na Asha i Pikachu. Nawiasem mówiąc obaj wyglądali na załamanych.
- Spokojnie, Ash! Zaraz przejdziemy do akcji - powiedziałam cicho, zaciskając bojowo pięść.
- Tylko właściwie jak zamierzasz to zrobić? - zapytała Dawn, stojąca tuż obok mnie.
Tu niestety znalazłam się w kropce, bo nie miałam bladego pojęcia, w jaki sposób rozpocząć całą akcję. Niestety, mieliśmy o wiele za mało czasu, aby móc opracować jakiś konkretny plan.
- Nie jestem pewna, ale chyba po prostu będziemy działać na żywioł, gdy nadejdzie czas - odpowiedziałam.
Czas ten nadszedł wkrótce, bo po już dwóch tańcach premier stanął na środku sali, po czym powiedział głośno:
- Panie i panowie! Nadeszła wreszcie ta chwila, na którą wszyscy od dawna czekaliśmy. Arcybiskup pasuje na króla naszego młodego władcę, księcia Edwarda!
Wszyscy goście zaczęli głośno klaskać. Nasza mała grupa zebrała się wokół siebie.
- Musimy coś zrobić! - powiedziała Dawn - On zaraz koronuje Asha!
- Ale co możemy zrobić? Nie mamy żadnego planu - jęknęłam.
- Właśnie! Nie mieliśmy czasu niczego konkretnego wymyślić - odparł na to Clemont.
- Więc co robimy? - spytała Bonnie.
- Już ja wiem, co! - powiedział Edward.
Josh próbował złapać go za ramiona, ale chłopak nie pozwolił na to i gdy stojący dotychczas z boku sali arcybiskup podszedł powoli do Asha w towarzystwie paziów, którzy nieśli poduszki z insygniami władzy, młody książę w wystrzałowej kiecce wyrwał się z tłumu i wrzasnął:
- STAĆ!
Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Po całej sali przeszły szmery gości, którzy nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć.
- Kim jesteś, dziewczyno i czego chcesz? - zapytał premier oburzonym tonem.
- Nie jestem dziewczyną, wuju! - zawołał Edward zdejmując perukę - Jestem waszym księciem!
Po sali przeszły jeszcze głośniejsze szmery. Wszyscy wpatrywali się zdumieni w chłopaka przebranego w kieckę i w Asha siedzącego na tronie. Ich podobieństwo było wręcz uderzające.
- To prawda! On jest prawdziwym księciem Edwardem! - zawołałam, wybiegając z tłumu.
- Ten na tronie to nasz przyjaciel, który został zmuszony do udawania księcia! - dodała Bonnie, dobiegając do mnie.
- Premier uknuł to wszystko, żeby mieć swoją marionetkę na tronie - krzyknęła Dawn, dołączając do nas.
- A wcześniej zamknął nas w lochu razem z prawdziwym księciem, żebyśmy nie mogli przeszkodzić jego planom - powiedział groźnym tonem Max, stając przy nas.
- Na szczęście udało nam się stamtąd wydostać i jesteśmy tutaj, żeby nie dopuścić do koronacji fałszywego księcia - zakończyła naszą przemowę May.
- To jacyś szaleńcy! A ten tutaj to zwykły oszust i uzurpator! - zawołał premier, nie tracąc wcale spokoju - Straże! Wyprowadzić ich stamtąd!
- Nie waż się! - zawołał Josh, wychodząc z tłumu i patrząc groźnie na premiera.
- To prawdziwy książę Edward i może to udowodnić. Pokaż im znamię - krzyknęłam do księcia.
Edward delikatnie uchylił materiał sukni i odsłonił swoją lewą pierś, na której znajdowało się znamię w kształcie błyskawicy.
- To książę! Prawdziwy książę! Tylko on ma takie znamię! - zawołał kapitan Ferge, wychodząc z tłumu i podbiegając do Edwarda.
Premier jednak nie tracił głowy.
- To oszustwo! Każdy może sobie zrobić takie znamię!
- Nieprawda! Ja go nie mam! - krzyknął Ash.
Następnie rozpiął sobie koszulę i pokazał swoją pierś. Na niej żadnego znamienia nie było.
Edward tymczasem zwrócił się do dowódcy swej gwardii:
- Kapitanie Ferge! Nosiłeś mnie na rękach wtedy, kiedy byłem jeszcze niemowlęciem. Wkładałeś mi do głowy różne mądrze rzeczy. Nie zawsze chciałem cię słuchać, ale zawsze kochałem cię jak drugiego ojca, którym mi byłeś, a ty kochałeś mnie. Powiedz... Który z nas dwóch jest Edwardem, a który Ashem?
Kapitan Ferge nie miał najmniejszych wątpliwości, jakiej udzielić mu odpowiedzi. Uradowany upadł na kolana i zaczął płakać.
- Książę! Mój kochany książę! Mój chłopiec! A ja myślałem, że cię już nigdy nie zobaczę - łkał mężczyzna - Premier powiedział mi dzisiaj o twojej śmierci. Twierdził, że nasi strażnicy znaleźli jakieś ciało w rzece.
- Więc dlaczego nie zobaczyłeś tego ciała? Poznałbyś wówczas, że to zwykłe oszustwo - powiedział Edward.
- Chciałem je zobaczyć, ale premier twierdził, że jest to dla mnie zbyt przerażający widok. Mówił, że ciało jest zmasakrowane i taki widok może złamać mi serce. A ja głupi uwierzyłem mu.
- Dlatego zgodziłeś się na to, żeby koronować mego sobowtóra?
- Nie miałem wyboru. Kraj nie mógł się dowiedzieć o tym, co się stało. Queentania musi mieć króla.
- I miałaby... Marionetkę, którą sterowałby mój wuj!
Obaj spojrzeli w kierunku premiera, ten zaś wyraźnie zaczął się pocić z nerwów. Już nie wiedział, co ma zrobić.
- Mój ojciec wiedział, że nie można ci ufać, wuju! - warknął Edward groźnym tonem.
- Wobec tego czemu twój ojciec uczynił mnie lordem protektorem, mój siostrzeńcze? - zapytał wściekle.
- Bo myślał, że w ten sposób cię przekupi i jakoś przekona, żebyś mnie chronił! - odpowiedział książę.
- Chroniłem cię już wystarczająco długo, aż w końcu miałem dość tego wszystkiego! Rozumiesz?! Miałem tego dość! Po śmierci twojego ojca to ja powinienem rządzić krajem! Ja, a nie taki nieodpowiedzialny szczeniak jak ty! Nic nie wiesz o rządzeniu państwem! To mnie należy się ten tron! Mnie, nie tobie!
- Dość już tego! - zawołał Ash, podbiegając do niego - Jesteś zdrajcą! Zdradziłeś księcia Edwarda oraz całą Queentanię, a wszystko po to, żeby zagarnąć władzę! Jesteś nędznym, żałosnym człowieczkiem!
- Nędznym, ale za to cwanym! - odpowiedział premier.
- Straże! Aresztować tego zdrajcę! - krzyknął kapitan Ferge.
Premier jednak nie zasypywał gruszek w popiele i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, złapał mocno Edwarda, wyjął nóż i przycisnął mu go do szyi.
- No dobrze, nie ruszać się! - zawołał - Zróbcie choćby jeden krok w moją stronę, a wasza ukochana królewska krew zostanie rozchlapana na tej posadzce!
- Nie bądź głupi, McFree! Mam ludzi w całym pałacu! Nie uciekniesz! - krzyknął oburzonym tonem kapitan.
- Ludzi? Nie rozśmieszaj mnie. Nie zauważyłeś nawet, ty stary durniu, że niektórzy twoi ludzie są na moich usługach! Ty i twój kochany książę jesteś żałośni! Dwóch naiwnych marzycieli nie nadających się do niczego! A ty, mój drogi siostrzeńcze, wykazałeś się wielką głupotą, a także brakiem zdrowego rozsądku. Nie nadajesz się na króla! Ktoś inny powinien rządzić tym krajem, a tym kimś będę ja!
- Myślisz, że po tym wszystkim, co tu zaszło, ktokolwiek mianuję cię królem?! - krzyknął Josh.
- Przegrałeś, panie premierze! To koniec! - zawołałam.
- Wiem i właśnie dlatego nie mam już nic do stracenia! Więc lepiej nie zbliżajcie się, bo inaczej go zabiję!
Nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić. Premier miał nóż nałożony na szyi Edwarda. Jeden fałszywy ruch i mogliśmy stracić naszego księcia. Sytuacja była coraz groźniejsza. Wtedy niespodziewanie premier wrzasnął z bólu i puścił on swojego zakładnika. Okazało się, że to Piorun, Pikachu księcia, ugryzł go w nogę. Obok stworka stał Dedenne, który to skoczył i dziabnął McFree w rękę na tyle mocno, że ten wypuścił z niej nóż.
- Piorun! - zawołał wesoło Edward, widząc swego Pokemona.
- Dedenne, mój malutki! A co wy tu robicie?! Przecież mieliście czekać w komnacie! Złamaliście zakaz! - zawołała oburzona Bonnie.
- To chyba nawet lepiej, że to zrobili, prawda? - uśmiechnął się do niej Ash.
Premier jednak, mimo początkowego szoku, szybko odrzucił od siebie oba stworki i rzucił się w kierunku wyjścia. Tam jednak czekały na niego straże. Wszyscy powoli podeszliśmy do niego.
- To już koniec, McFree! - powiedział kapitan Ferge.
Mężczyzna jednak nie zamierzał się tak łatwo poddawać. Wyrwał on jednemu gwardziście szpadę i stanął w pozycji bojowej.
- Podejdź do mnie który, a podziurawię na rzeszoto! - zawołał.
Ash wówczas wystąpił z tłumu i dobył szpady.
- Broń się waść!
Premier zachichotał podle, widząc mego chłopaka z rapierem w dłoni.
- Głupi młokosie! Ty chcesz się ze mną zmierzyć? Ty?
- Lepiej nie lekceważ mojego syna! On umie więcej niż ci się wydaje - odpowiedział Josh.
McFree przyjął wyzwanie i stanął do pojedynku z Ashem. Wszyscy się odsunęliśmy, żeby im nie przeszkadzać. Tymczasem obaj przeciwnicy na zmianę nacierali na siebie oraz parowali swoje ciosy. Premier jednak coraz szybciej tracił nad sobą panowanie, z kolei Ash najspokojniej w świecie przeszedł do pozycji obronnej. Już nie nacierał, a jedynie spokojnie odbijał ciosy swego przeciwnika.
- Nie powiedziałem panu, panie premierze, że ćwiczyłem szermierkę na długo przedtem, zanim tutaj trafiłem - zaśmiał się Ash.
- To ci nie pomoże, młokosie! - warknął premier i natarł mocniej na mego chłopaka.
Ten jednak bez najmniejszych trudności odpierał jego ciosy i stosował różnego rodzaju uniki.
- Tego nauczyłem się w domu - powiedział Ash.
Premier natarł na niego mocniej, a mój luby odbił jego atak, po czym sam przeszedł do natarcia, zastosował zwinny ruch i wytrącił szpadę swemu przeciwnikowi.
- A tego nauczyłem się tutaj, na lekcji szermierki. Tak ponad godzinę nauczyciel pokazywał mi tę sztuczkę, zanim ją w końcu opanowałem... Było to męczące, ale opłaciło się - rzekł Ash z uśmiechem na twarzy.
McFree był już bezbronny. Próbował jeszcze co prawda uciec, ale nie udało mu się to, gdyż otoczyli go strażnicy.
- Nie uciekniesz, panie premierze! - zawołał mój chłopak.
- Nie wymkniesz się nam, wuju! - dodał Edward.
Następnie obaj jednocześnie wydali polecenie swoim Pokemonom:
- Pikachu! Piorun! Atakujcie! Teraz!
Oba dzielne stworki z nieukrywaną wręcz satysfakcją poraziły prądem premiera, który upadł na ziemię oszołomiony. Chwilę później kapitan Ferge i jego ludzie rzucili się na tego łajdaka i skrępowali go. Mężczyzna został wyprowadzony z sali oraz zamknięty w lochu.
- Byłeś niesamowity, Ash! - zawołałam radośnie, obejmując czule od tyłu mojego chłopaka.
- Wiadomo, w końcu to mój starszy brat! - zaśmiała się Dawn, również obejmując go od tyłu.
Obie zachichotałyśmy i w tej samej chwili czule pocałowałyśmy Asha: ja w prawy policzek, ona w lewy. Chłopak zarumienił się na twarzy.
- Ech, dziewczyny... Czy musicie mnie tak peszyć publicznie? - zapytał chłopak, choć widać było wyraźnie, że mu się to podoba.
Obie zachichotałyśmy.
- Synu, ty to masz wielkie powodzenie - zaśmiał się Josh - Ja w twoim wieku takiego powodzenia nie miałem. Szczęściarz z ciebie.
- I do tego jeszcze bohater - powiedział z dumą w głosie Max - Ash to prawdziwy bohater.
- Dajcie spokój, nie zrobiłem przecież nic wielkiego - zarumienił się jeszcze mocniej Ash.
- Jesteś zbyt skromny - powiedziała uśmiechnięta na twarzy May - Moim zdaniem dałeś z siebie wszystko.
- Wy również! W końcu znaleźliście Edwarda i pomogliście udaremnić spisek na jego życie - powiedział mój luby.
- Nie udałoby się nam bez Sereny - zauważyła May.
- To prawda! To ona przekonywała nas, żebyśmy myśleli tak jak ty i to nam pomogło! - pisnęła radośnie Bonnie.
- Bonnie! Wcale nie musiałaś tego mówić, wiesz o tym? - teraz to ja się zarumieniłam.
- Ale taka prawda! - zawołała dziewczynka.
- Dokładnie... Tak właśnie było - poparł siostrę Clemont - Ale chyba powinniśmy zmienić swój ubiór.
- Właśnie - powiedział Edward - Koniecznie musimy iść się przebrać i przystąpić do koronacji. Nie chcę już być dziewczyną.
- A ja nie chcę już być księciem - zachichotał Ash.
Ash, Edward i Clemont poszli się przebrać. Po kwadransie wszyscy trzej wrócili. Książę miał teraz na sobie swój królewski strój, z kolei nasi przyjaciele byli ubrani w piękne kostiumy z dawnej epoki, w których to wyglądali niesamowicie uroczo. Kiedy zjawili się na sali, Edward zasiadł na tronie, po czym arcybiskup namaścił go na króla i wręczył mu królewskie insygnia władzy: koronę, berło oraz jabłko. Gdy już do tego doszło, kapitan Ferge zawołał głośno:
- Niech żyje król Edward!
- Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje! - zaczęła krzyczeć cała sala.
Cała nasza drużyna również głośno wiwatować, po czym ukłoniliśmy się młodemu władcy, który wstał z tronu i przemówił:
- Wydarzenia z ostatnich kilku dni nauczyły mnie bardzo wiele. Do niedawna byłem jeszcze osobą może i dobrą, ale też chwilami lekkomyślną i głupią, a także i próżną oraz bardzo zarozumiałą. Myślałem tylko o tym, jak ciężkie są moje obowiązki, zapominając przy okazji o tym, jaka to wielka odpowiedzialność i ile ode mnie zależy. Naprawdę nie rozumiałem tego, ale już rozumiem oraz godzę się na to. Jeszcze do niedawna chciałem uciec od tego wszystkiego uważając, że na pewno nie dam sobie rady jako król, ale pewna mądra osoba powiedziała mi, ile może dokonać jeden człowiek pełen determinacji i wiary we własne siły. Powiedziała mi: „Ktoś musi to robić“, czyli że ktoś musi wypełniać te obowiązki, jakie spadły na moje barki. Zapytała mnie też: „Jeśli nie ty, to kto?“. Zrozumiałem, że muszę przestać myśleć o sobie i bać się odpowiedzialności, ale zacząć wreszcie pomagać innym. Ta osobą, która oduczyła mnie egoizmu, jest panna Serena Evans, dziewczyna mojego sobowtóra, a zarazem też serdecznego przyjaciela, Asha Ketchuma.
Zewsząd posypały się gromkie brawa, a ja i mój chłopak poczuliśmy, jak na nasze twarze zstępują rumieńce. Tymczasem Edward mówił dalej:
- Chciałbym im wszystkim podziękować. Serenie za to, że oduczyła mnie egoizmu, a Ashowi za to, że nie skorzystał z okazji i nie zastąpił mnie na tronie na zawsze, chociaż mógł to zrobić. Chcę także podziękować jego przyjaciołom: Clemontowi, Bonnie, Dawn, May i Maxowi, a prócz tego też ojcu Asha, panu Joshowi Ketchumowi. Oni wszyscy nie zostawili mnie w potrzebie, choć mogli pomyśleć tak jak ja myślałem wcześniej: To nie nasza sprawa. Nie pomyśleli tak ani przez chwilę i dziękuję im za to. Dziękuję i chcę, żeby ten bal był głównie urządzony na ich cześć. Pragnę również, aby pamięć o ich bohaterskich czynach nigdy nie zaginęła. Mam też nadzieję, że po wsze czasy mieszkańcy Queentanii będą opowiadać tę historię swoim potomkom.
Następnie młody król chwycił kielich podany mu przez lokaja na tacy i powiedział:
- Wasze zdrowie, przyjaciele.
I wypił je, po czym to samo zrobiła cała sala. Poczuliśmy się wtedy naprawdę wspaniale, niczym prawdziwi bohaterowie, którymi najwidoczniej byliśmy.
Po tej jakże pięknej przemowie nastąpiły tańce i wspaniała zabawa aż do późnej nocy.
***
Zapomniałam wspomnieć, że helikopter, którym tutaj przylecieliśmy, strażnicy kapitana Ferge przenieśli na dziedziniec pałacowy tego samego dnia, kiedy przyprowadzili do nas Josha i Clemonta. Josh zażyczył sobie, aby nasz pojazd został zabezpieczony. Miał co prawda uszkodzony silnik, ale mimo to stanowił bardzo łakomy kąsek dla amatorów cudzej własności. Pan Ketchum chciał za wszelką cenę nie dopuścić do ewentualnej kradzieży helikoptera, zwłaszcza, że ten wcale nie należał do niego. Gdy już było po wszystkim ojciec Asha wraz z Clemontem zabrali się za naprawę silnika naszego środka transportu. Trochę im to zajęło, ale już następnego dnia był on gotowy do dalszej drogi. Pożegnaliśmy się więc z księciem Edwardem, jego wiernym kapitanem straży, a także z kilkoma innymi osobami, które zdążyliśmy już polubić. Muszę tutaj zauważyć, że młody władca Queentanii osobiście przyszedł się z nami pożegnać, co bardzo nas ucieszyło.
- Nigdy nie zapomnę tego, co dla nas uczyniliście. Pamięć o waszych czynach przetrwa wiecznie - powiedział król - Zrobiliście dla mnie bardzo wiele. Ja zaś mogę dla was zrobić tak niewiele.
- No, nie wiem, czy tak niewiele. W końcu tytuł szlachecki to nie byle co - zaśmiał się Ash.
Zachichotałam wesoło, kiedy to powiedział. To prawda, Edward zrobił dla nas bardzo dużo, bo poprzedniego dnia pasował naszą wesołą gromadkę na rycerzy i obrońców królestwa Queentanii. Ash, Josh, Clemont i Max otrzymali tytuł sir, natomiast ja, Dawn, May i Bonnie tytuł lady. Prócz tego każdemu z nas podarowano walizkę pełną różnych kostiumów z dawnej epoki, noszonych cały czas na dworze króla Edwarda. Nowy władca prócz tego podarował Ashowi piękną szpadę.
- Weź to, proszę. Dzielnie się posługujesz bronią białą, więc należy ci się jakaś, mój wierny rycerzu. To jest zabytkowa szpada i mająca bogatą przeszłość. Szanuj ją i walcz nią tylko wtedy, kiedy będziesz walczyć w obronie sprawiedliwości.
Ash przycisnął zadowolony szpadę do serca i powiedział:
- Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Będę o nią dbał.
- I jeszcze jedno, przyjaciele - Edward uśmiechnął się do nas delikatnie - Już nigdy nie mówcie do mnie, Wasza Królewska Mość. Dla was jestem i zawsze pozostanę Edwardem, waszym przyjacielem.
- Rozkaz, Edwardzie! - zawołaliśmy chórem.
Młody król uśmiechnął się, po czym uścisnął po przyjacielsku Asha.
- Dbaj o Serenę. To jest wspaniała dziewczyna, do tego bardzo mądra i niezwykle piękna. Dbaj również o swojego Pikachu, bo to naprawdę lojalny kompan.
- Będę o nich dbał, obiecuję - odpowiedział królowi mój ukochany - Trzymaj się, Edziu. Ty też się trzymaj, Piorun. Dbaj o tego huncwota.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Piorun, siedzący na ramieniu Asha.
- Pikachu... A ty dbaj o tego swojego awanturnika. I niechaj los zawsze mu sprzyja - uśmiechnął się Edward.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu Asha, również siedzący swemu trenerowi na ramionach.
Oba Pokemony jeszcze wesoły zapiszczały na pożegnanie, po czym Ash wsiadł na pokład helikoptera, gdzie czekała już cała nasza drużyna, po czym pojazd uniósł się w górę i ruszyliśmy w drogę.
- Proszę zapiąć pasy i nie wstawać z foteli! Kierunek, Alabastia! - zawołał wesoło Josh z kokpitu pilota.
Wszyscy jeszcze jak najdłużej to było możliwe obserwowaliśmy przez iluminator pałac króla Edwarda, póki nie stał się on malutki tak bardzo, że w końcu zniknął nam z oczu.
- Ach! To dopiero była przygoda! - zawołałam zadowolona.
- Owszem... Czekam na kolejną! - zaśmiała się Dawn.
- A nie mówiłem, że przy Ashu nudy są niemożliwe? - zachichotał Max - Mówiłem tak, czy nie mówiłem?
- Owszem, mówiłeś. Chyba już z milion razy - mruknęła May.
- I miałem rację - uśmiechnął się radośnie jej młodszy brat - Ash dał z siebie wszystko. Ale musicie przyznać, że ja również nie zachowałem się jak ciamajda podczas tej całej akcji, prawda?
- Przeciwnie! Ty również pokazałeś klasę - powiedział Clemont.
- Wszyscy ją pokazaliśmy - uśmiechnęła się Bonnie.
- Właśnie! Wszyscy daliśmy sobie radę podczas tej przygody - mówił Max dumnym tonem - To tylko potwierdza moje wcześniejsze obserwacje poczynione na temat mojej osoby.
- A jakie to obserwacje? - zapytałam.
- No wiecie... Takie, że ja może jestem niski i okularnik, ale jak się rozkręcę...
- To nie ma przebacz! Tak, wiemy! - jęknęli załamani May i Ash.
Zaśmiałam się wesoło, gdy to usłyszałam, po czym powiedziałam:
- Miło wiedzieć, że wszystko jest znowu po staremu.
- Owszem, ale przez te całą awanturę pałacową zapomniałem o bardzo ważnej rzeczy, którą muszę teraz nadrobić - rzekł po chwili tajemniczym głosem Ash.
- A jaka to rzecz? - spytałam.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
Ash uśmiechnął się do mnie enigmatycznie, po czym odparł:
- Muszę dokończyć czytanie „Hamleta“.
KONIEC
Kolejna awantura przez sobowtóra. Tym razem nie mamy jednak do czynienia z podstępem Malamara, lecz po kolei. Ash i przyjaciele żegnają się z regionem Hoen. Max zostaje oficjalnie trenerem Pokemonów i decyduje, że chce wstąpić do drużyny Asha. Ten przyjmuje go na staż. Jednak na kolejną przygodę nie trzeba długo czekać, zaś dla May to prawdziwy początek kłopotów, jakie będzie przeżywać w towarzystwie Drużyny Detektywów, ilekroć wybierze się z nimi w podróż. W wyniku awarii swojego środka transportu nasi bohaterowie lądują w małym królestwie Quentanii. Okazuje się, ze następca tronu tego kraju wygląda tak samo, jak Ash. Powoduje to całą masę zdarzeń, zarówno zabawnych, jak i niebezpiecznych. Po rozmowie z premierem McFree oraz kapitanem Fergem, młody Ketchum decyduje się zastąpić księcia do czasu, aż Serena z resztą ekipy go odnajdzie. W obowiązkach państwowych wspierają Asha jego ojciec Josh oraz siostra Dawn. Okazuje się, że współpraca z Ashem przyniosła dobre owoce, ponieważ Serena trafnie typuje miejsce pobytu księcia Edwarda. Chłopak, choć wygląda jak Ash, a nawet posiada swojego Pikachu, to jednak z charakteru jest zupełnie inny niż nasz detektyw. Nie zamierza bowiem wracać do nudnych i okropnie wymagających zajęć. Niemniej po przygodzie z atakującymi go zbirami, uratowany przez detektywów godzi się na to. Detektywi spadają jednak z deszczu pod rynnę, ponieważ ten kto wysłał oprychów, czyha na życie księcia i jest osobą powiązaną z dworem. A tym kimś jest sam premier i zarazem wujek Edwarda. Niemniej jego plany spalają na panewce. Chciał on bowiem z Asha zrobić marionetkę na tronie, zaś samemu przejąc władzę. Edward miał być zabity bądź uwięziony. Gwarantem posłuszeństwa Asha byli Jego przyjaciele uwięzieni razem z Edwardem w lochu. Na szczęście dzięki Joshowi i Dawn więźniowie uciekają, a następnie razem z Ashem pokonują premiera, którego intryga wyszła na jaw. Ogólnie super odcinek, nawiązujący do opowieści „Książę i żebrak” oraz nieco do „Hamleta„, a nawet i „Makbeta„, biorąc pod uwagę intrygi dworskie. Podobała mi się przemiana jaka zaszła w charakterze księcia pod wpływem słów Sereny oraz postawy Asha i reszty. Zdecydował on, że postara się jednak być dobrym władcą, zaś w podzięce za pomoc podarował Ashowi szpadę oraz uczynił jego oraz całą drużynę bohaterami swego kraju. Co do gagów to oczywiście: cytaty pingwinów z filmu „Madagaskar 2” (użyte przy akcji lądowania) oraz tekst o szansach znalezienia Edwarda, równających się szansom wygrania Zespołu R w teście logicznego myślenia. Niezły był też tekst Hana Solo odnośnie manii wielkości, jak również upokorzenia jakie przeszli nasi przyjaciele: Ash, Clemont i Edward. Zmuszeni byli stosownie do okoliczności przybrać kiecki. Niemniej Nasz wynalazca przeszedł jeszcze dwie załamki dzięki Chespinowi i swatającej go siostrzyczce. Miłe wspomnieni odcinków z serii „Diament i Perła” o księżniczce – sobowtór Dawn, oraz ten z serii XY o śpiącym Snorlaxie, gdzie pojawia się złośliwa księżniczka Allie. Dobrze zastosowany został również podział opowiadania na dwie uzupełniające się narracje, co jest niezbędne ze względu na podział drużyny. I oczywiście super przedstawienie nieznanego wcześniej państewka w Kanto. Tak więc ogólna ocena, to 10/10 :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie bardzo ciekawa historia. Wciągnęła mnie od początku aż do samego końca.
OdpowiedzUsuńOd początku premier McFree nie wzbudził mojej sympatii, był taki sztywny i przywiązany mocno do dworskiej etykiety, a tu się okazuje, że jeszcze dodatkowo jest z niego niezła świnia i łasy na władzę prostak, gotowy ją zdobyć wszelkimi (i to dosłownie) środkami, uciekając się nawet do uwięzienia naszych bohaterów i szantażowania Asha, który miał być jego marionetką. Jak dla mnie niezły z niego dupek i kilka razy w czasie lektury miałam ochotę go zamordować. I czy tylko ja miałam ochotę to zrobić? :)
Uśmiechnęłam się na widok pozytwynej przemiany księcia Edwarda. Z samolubnego dupka stał się całkiem przyjaznym i sympatycznym chłopakiem, który uratował Asha przed objęciem tronu i to dosłownie w ostatniej chwili. Tak jak na początku go niezbyt lubiłam, tak teraz momentalnie zmieniłam o nim zdanie i zdobył całkowicie moją sympatię. :)
Dzięki Bogom cała historia kończy się dobrze i nasi przyjaciele wyruszają w dalszą podróż po kolejne przygody.
Bardzo ciekawie napisana historia, naprawdę przyjemnie się ją czytało. Sporo nawiązań do kultury masowej, ale przede wszystkim przykuło moją uwagę nawiązanie do znanej wszystkim historii "Książę i żebrak". Przyznam szczerze, że bardzo pomysłowe, chyba mało kto odważyłby się sięgnąć po tą historię i tak ją zinterpretować i przerobić. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)