Cie(r)nie sławy cz. I
Pamiętniki Sereny:
- No i znowu jesteśmy w naszym kochanym Lumiose! - zawołał wesoło Ash, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
- Ach! Moje rodzinne strony! Aż miło jest ponownie popatrzeć na te wszystkie uliczki, którymi kiedyś w dzieciństwie codziennie się chodziło - powiedział zachwycony i pełnym nostalgii głosem Clemont.
- Tęskniłam za tym miastem! - dodała Bonnie, a jej Dedenne zapiszczał wesoło z jej torby, którą dziewczynka miała przewieszoną przez ramię.
Popatrzyłam na nich radośnie i dodałam z uśmiechem:
- Wiecie... Zauważyłam coś bardzo interesującego.
- Co takiego? - zapytała mnie Dawn.
- To, że większość naszej drużyny pochodzi z Kalos, choć oczywiście z różnych miast. Ja, jak na pewno wiecie, jestem z Vaniville.
- No, a ja z Santalune, ale w twoich rodzinnych stronach nieraz byłam. Piękne miejsce - odezwała się Alexa, głaszcząc po łebku swego pupila.
- Ja tam nigdy nie byłem, choć tak prawdę mówiąc, kochanie, z wielką przyjemnością to naprawię - rzekł Ash.
- I słusznie, gdyż Vaniville jest naprawdę piękne - uśmiechnęłam się radośnie - Ale to innym razem je zwiedzimy. Dzisiaj musimy złapać samolot do Kanto.
- A po co ten pośpiech? Skoro już tu jesteśmy, to może rozejrzyjmy się trochę po okolicy? Co wy na to, kochani?! - zawołała wesoło moja przyszła szwagierka, a jej Piplup zaćwierkał radośnie.
- Popieram! Ja i Dawn jesteśmy tu po raz pierwszy. Szkoda by było nie zwiedzić miejscowych atrakcji - dodał Max.
- Nie jestem pewien, czy to aby dobry pomysł. Przypominam wam, że wzięliśmy zaledwie krótki urlop w pracy i powinniśmy już do niej wracać - powiedział poważnym tonem Clemont - Zagadka Zamku Bitew przecież została już rozwiązana, więc nic nas tu nie trzyma. Powinniśmy wracać do naszych obowiązków.
- Daj już spokój, braciszku! Nie bądź taki sztywniak! - zawołała lekko oburzonym tonem Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał Dedenne.
- Właśnie! Przecież jeden dzień nas nie zbawi! - poparła ją Dawn - A przecież tutaj na pewno jest sporo miejsc, które warto zwiedzić. Chciałabym je zobaczyć, póki mam okazję.
- Ja również, w końcu nigdy wcześniej tu nie byłem - powiedział Max, lekko czyszcząc sobie okulary koszulką.
- Popieram wasze zdanie w tej sprawie - zaśmiała się Alexa, głaszcząc lekko po łebku swego Helioptile’a - Jednak decyzja w tej sprawie należy do Asha, w końcu on tu rządzi.
- No właśnie! No więc jak, Ash?! Możemy tu zostać na jeszcze jeden dzień? - zapytałam, robiąc przy tym słodkie, niemalże maślane oczy.
- Proszę, braciszku! Zgódź się! - zawołała Dawn, łapiąc mego chłopaka za rękę i układając swoją buzię w podkówkę.
- W Lumiose jest przecież sporo cudownych sklepów z ciuchami oraz cukierni ze słodyczami! No chyba nam nie odmówisz tej przyjemności, co?! - dodałam, łapiąc go za drugą rękę.
Na twarzy Asha pojawił się lekki rumieniec, a kiedy do swoich próśb dołączyli się również Bonnie, Alexa oraz Max (jedynie Clemont miał wciąż wątpliwości), to lider naszej drużyny ustąpił.
- No dobrze, zgadzam się na to - powiedział.
- JUPI! - zawołałyśmy ja i Dawn, po czym obie w tej samej chwili czule pocałowałyśmy Asha, każda w jeden policzek.
Słynny detektyw z Alabastii zarumienił się jeszcze mocniej, a my obie zachichotałyśmy przy tym wesoło. Cóż... W końcu bardzo lubimy dawać Ashowi buzi jednocześnie, w tej samej chwili. To taki nasz drobny żarcik pokazujący, jak wielką mamy słabość do tego cudownego młodzieńca, który był bratem jednej z nas, a chłopakiem drugiej.
- O kurczę! Właśnie sobie uświadomiłem, że znowu będziemy musieli dźwigać ich paczki - powiedział żartobliwie Max.
- Nie wydaje mi się - odpowiedział mu Ash, śmiejąc się - Nie jesteśmy przecież w Alabastii, gdzie nasze panie będą mogły wrócić do domu i rzucić w kąt wszystkie pakunki. Jeśli nakupią ich za dużo, to będą musiały nieść wszystko z lotniska do domu, kiedy już wrócimy do Kanto, a nie wydaje mi się, aby odpowiadała im taka perspektywa.
- Brzmi to logicznie - stwierdził żartobliwie Max - Obyś miał rację, bo nie mam ochoty drugi raz nosić ich zakupów.
Na całe szczęście dla naszych panów każda z nas (a mówię tu o mnie, Dawn, Bonnie i Alexie) zrobiła zakupy w granicach rozsądku. Kupiłyśmy sobie tylko kilka ciuszków oraz innych, kobiecych drobiazgów, bez których nasza płeć nie umie żyć, po czym wszyscy razem udaliśmy się do Centrum Pokemon, gdzie wzięliśmy sobie pokój na tyle duży, aby cała nasza urocza siódemka z łatwością się w nim pomieściła. Później Alexa wyszła na chwilę, żeby potem powrócić do nas z uśmiechem na twarzy, a także siatką pełną tajemniczych zakupów.
- No dobrze, ponieważ jutro cała wasza drużyna wraca do domu, zaś ja zostanę tutaj, żeby zająć się swoimi sprawami, to chcę z wami spędzić tyle czasu, ile nam zostało, zanim dojdzie do dramatycznej sceny pożegnania - powiedziała dziennikarka.
- Popieram twoją propozycję - rzekł z uśmiechem Ash.
- Pika-pika - zapiszczał wesoło Pikachu.
- A dlaczego niby dramatycznej? - zapytałam żartem.
- Bo będzie przy niej dużo łez i smutku - odparła Alexa.
- Jak to zwykle bywa podczas pożegnań - stwierdziła Dawn.
- Pip-lu-pi - zapiszczał jej Piplup smutnym tonem.
Widocznie oboje nie lubili pożegnań, czemu akurat jakoś wcale się nie dziwiłam.
- No dobra, wesoła kompanio! - zawołała po chwili Alexa, zacierając zadowolona ręce - To gadajcie zaraz, kto ma karty?! Bo ja mam to!
Wypowiadając te słowa kobieta wyjęła z siatki butelkę szampana dla dzieci, a także kilka paczek ciastek i łakoci. Zadowoleni wybuchnęliśmy śmiechem, po czym usiedliśmy po turecku na dywanie. Dawn wydobyła wtedy talię kart, a my wszyscy zaczęliśmy wesołą zabawę.
***
Następnego dnia zeszliśmy na dół do Centrum Pokemon na śniadanie, gdzie zjedliśmy naprawdę bardzo pyszny posiłek i rozmawialiśmy o różnych tematach. Sądziliśmy, że tego samego dnia spokojnie powrócimy sobie do naszej kochanej Alabastii, która to stała mi się drugim domem, podobnie również jak i reszcie naszej drużyny, gdy wtem, zupełnie niespodziewanie...
- No proszę! Kogo ja widzę? Ash Ketchum i jego dzielna kompania!
Odwróciliśmy się, żeby zobaczyć, kto wypowiedział te słowa, a wtedy ujrzeliśmy wysokiego, młodego mężczyznę w wieku tak około trzydziestu lat, mający czarne włosy, niebieski oczy oraz niebieskie ubranie. Od razu go rozpoznaliśmy.
- Profesor Augustine Sycamore! - zawołałam radośnie.
- Pan profesor! Cieszę, że pana widzę! - dodał Ash, powoli wstając od stołu.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Uczony uścisnął radośnie dłoń mego chłopaka, a potem przywitał się z nami wszystkimi i usiadł przy naszym stoliku.
- Co pan tu robi, profesorze? - zapytał Clemont.
- Przyszedłem odwiedzić miejscową siostrę Joy, żeby porozmawiać z nią o różnych takich, naukowych sprawach - zachichotał profesor Sycamore - Ale mniejsza o to. Nie będę was zanudzał tym wszystkim.
- Wcale nas pan nie zanudza - powiedział Ash.
- Właśnie! Wszystko, co pan opowiada jest bardzo ciekawe - dodała wesołym, choć szczerym tonem Alexa.
Uczony uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Miło mi, że tak mówisz, kochana Alexo, nawet jeśli zmyślasz.
- Ja nigdy nie zmyślam, panie profesorze. Widzi pan, wbrew pozorom dziennikarze nie zawsze kłamią - zachichotała nasza przyjaciółka.
- Powiedzmy, że tak jest, ale ja nie mam dobrego zdania o pismakach, choć przyznaję, iż są na tym świecie wyjątki od każdej reguły - odparł na to wesoło profesor.
Chwilę później dodał:
- Wiecie... Nie spodziewałem się, że was tutaj zastanę, jednak jestem szczęśliwy, że tak się stało.
- Dlaczego? - spytała Bonnie.
- Bo widzicie... Mam do was małą sprawę.
Spojrzeliśmy uważnie w kierunku profesora Sycamore’a czekając na to, aż wreszcie wyjaśni nam, o co mu chodzi.
- Proszę opowiedzieć. Jesteśmy bardzo ciekawi, co to za sprawa - rzekł poważnym tonem Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Uczony uśmiechnął się do niego, po czym zaczął mówić:
- Chodzi tu o pewną sprawę natury, że tak powiem, detektywistycznej. Widzicie... Otóż moja znajoma... Ale może lepiej będzie, jeżeli zaprowadzę was do siebie, a osoba, której dotyczy ta sprawa, sama opowie co i jak.
- Rzeczywiście tak będzie chyba lepiej - powiedział Ash i spojrzał na nas - Co wy na to, przyjaciele?
Wszystkich nas jednakowo paliła ogromna ciekawość, wobec czego zgodziliśmy się na to, choć Clemont jęknął lekko i dodał:
- Coś mi mówi, że nasz powrót do Alabastii został właśnie odłożony w czasie. Wielka szkoda. Pani Ketchum nie będzie zachwycona.
- Chyba nie wiesz, o czym mówisz, stary - zachichotał Ash, klepiąc go po plecach - Przecież znasz ją już dobrze i wiesz, że ona by nas wyzwała, gdybyśmy odmówili pomocy komuś nam bliskiemu.
- Mimo wszystko uważam, że nie powinniśmy nadwyrężać cierpliwości twojej mamy - powiedział młody Meyer.
- Spokojnie. Przecież my teraz idziemy do profesora tylko po to, żeby się dowiedzieć, jaką on ma do nas sprawę - dodałam nieco pojednawczym tonem - Nie musimy przecież jej przyjmować.
- No właśnie, choć ja bym wolała, żebyśmy ją przyjęli - rzekła Dawn.
- Ja również bym wolał, jednak decyzja należy do was - dodał profesor Sycamore, powoli wstając od stolika - Więc jak? Idziemy?
Ash powoli wstał z krzesła, po czym poprawił sobie na głowie czapkę z daszkiem.
- Idziemy!
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu, wskakując mu na ramię.
***
- Poczekajcie chwilę, proszę - rzekł profesor Sycamore, kiedy się już znaleźliśmy w jego laboratorium, po czym zostawił nas na chwilę w pokoju dla gości.
Chwilę później wrócił w towarzystwie młodej i dość wysokiej osoby, mającej na sobie czarną kamizelkę, czarne spodnie, czarne buty oraz czarny płaszcz, jak również przeciwsłoneczne okulary.
- Moi drodzy, ta osoba to ktoś, kto ma pewien problem wymagający pomocy prawdziwych detektywów - powiedział profesor uroczystym tonem.
Ash uśmiechnął się wesoło, po czym powiedział najpoważniejszym tonem, jaki zdołał z siebie wykrzesać:
- A więc słucham uważnie... Jaką ma pani dla nas sprawę... Moja droga koleżanko?
- Koleżanko? Nie bardzo rozumiem, czemu tak do mnie mówisz, mój młody człowieku - odparła zdumiona kobieta w czerni.
Gdy przemówiła, to nagle poczułam, że jej głos wydaje mi jakoś tak się niesamowicie znajomy, dlatego zaczęłam uważnie obserwować zachowanie owej osoby mając nadzieję, iż łatwo dzięki temu ją rozpoznam.
- Ależ bardzo dobrze wszystko rozumiesz - zachichotał Ash - Poza tym chyba mówić per „koleżanko“ do osoby, z którą tworzę Duet Mistrzów Ligi Kalos. Prawda... Diantho?
- Diantha? - krzyknęliśmy wszyscy zdumieni tym odkryciem.
Kobieta powoli zdjęła z siebie okulary przeciwsłoneczne, odkrywając swoje urocze, niebieskie oczy, które od razu rozpoznaliśmy.
- To ty?! - zawołaliśmy zdumione ja i Bonnie.
Diantha położyła sobie palec na ustach.
- Proszę, nie krzyczcie tak. Jestem tutaj incognito - powiedziała wręcz konspiracyjnym tonem.
- Więc to pani jest tą słynną Dianthą? - zapytała Dawn, przyglądając się uważnie kobiecie.
- Nie wiem, czy taką słynną, ale tak, to właśnie ja - odpowiedziała jej żartobliwie zapytana.
- Ach, to po prostu niesamowite! Cieszę się, że mogę panią poznać! - zawołał Max podnieconym głosem - A więc to pani jest tą słynną aktorką i Mistrzynią Pokemon Ligi Kalos? Nie sądziłem, że kiedykolwiek poznam osobiście tak sławną osobę. To dla mnie wielki zaszczyt.
- Miło mi, że tak mówisz, mój chłopcze - odparła wciąż uśmiechnięta Diantha - No, ale już dość tych komplementów. Na razie chciałabym wam opowiedzieć o moim problemie, o ile oczywiście zechcecie się nim zająć.
Zanim Clemont zdążył otworzyć usta i zaprotestować, to my wszyscy chórem krzyknęliśmy, że chcemy, więc młody Meyer zachował milczenie w tym temacie. Poza tym bardzo lubił, a wręcz podziwiał Dianthę, więc z całą pewnością nie umiałby odmówić jej pomocy. Po prostu nie chciał on robić przykrości mamie Asha, która wciąż czekała, aż powrócimy z Zamku Bitew zgodnie z wcześniej ustalonym planem, co jednak stało się już nieaktualne wskutek niespodziewanych wydarzeń, których źródło jest dla was jasne.
Musiałam przyznać, że spotkanie z Dianthą, mimo iż było bardzo dla nas zaskakujące, to jednak sprawiło nam ogromną przyjemność. W końcu wszyscy niezwykle lubiliśmy i podziwialiśmy tę kobietę, co tyczy się nawet Dawn i Max, choć tych dwoje ledwo ją znało, jednak wiele o niej słyszeli, a mieli nawet możliwość obejrzenia kilku filmów z nią w roli głównej. Zaś ja i Clemont bardzo podziwialiśmy Dianthę, o której wiedzieliśmy praktycznie wszystko, co stanowiło powszechnie znane informacje. Jeśli chodzi o mnie, to była ona moją idolką, oczywiście zaraz obok mego ukochanego, którego zawsze podziwiałam i darzyłam niezwykłym szacunkiem, choć każde z nich cieszy się u mnie poważaniem z innego powodu. Dianthę podziwiam za jej umiejętności, hart ducha, osiągnięcia, skromność (którą to zachowała mimo tego, iż jest niezwykła sławną osobą), a także to, że umiała połączyć ze sobą bycie aktorką i Mistrzynią Pokemon w jednej osobie.
Sama Diantha największą sympatią z całej naszej kompani darzyła zawsze i darzy nadal Asha. W sumie nie umiem podać najważniejszej tego stanu przyczyny, gdyż tych przyczyn jest na pewno dużo.
Przypomina mi się, w jaki sposób poznaliśmy tę niezwykłą kobietą. Podróżowaliśmy wtedy po regionie Kalos, a Ash dążył do tego, żeby zostać Mistrzem Pokemon. Spotkaliśmy wtedy w jednym mieście Dianthę z którą, dzięki sporej pomocy profesora Sycamore’a zawarliśmy bliższą znajomość, a nawet poczęstowaliśmy ją ciastem, które to kupiliśmy, a na które ona od dawna polowała. Za ten jakże szlachetny jej zdaniem uczynek zgodziła się ona stoczyć pojedynek z Ashem, jednak walkę tę przerwał Zespół R. Ta oto trójka nędznych złodziejaszków porwała Gardevoir należącego do Dianthy, ale na szczęście kobieta odzyskała swego Pokemona, w czym nasza drużyna jej nieco pomogła. Później zaś, gdy Ash osiągnął najlepsze wyniki w Lidze Kalos musiał zmierzyć się również z Dianthą. W przeciwieństwie do innych regionów tutaj tytuł Mistrza nosiła tylko ona, więc jeśli mój ukochany chciał ubiegać się o możliwość należenia do tzw. elity i posiadania tytułu Mistrza, to właśnie z nią musiał walczyć. Do dzisiaj nie wiem, w jaki sposób jego wierny i dzielny Pikachu zdołał pokonać tak potężnego przeciwnika, jakim jest Gardevoir Dianthy, ale jakoś udało mu się tego dokonać, a Ash otrzymał wymarzony przez siebie od dawna tytuł Mistrza Pokemon, a także wraz z Dianthą stworzył tzw. Duet Mistrzów Ligi Kalos. Wiązało się to ze swego rodzaju różnymi przywilejami. Jednym z nich było posiadanie prawa do otwierania z Dianthą kolejnych Mistrzostw, nie mówiąc już o tym, że oboje będą zasiadać w jury owych zawodów, a prócz tego również mają oni też obowiązek walczyć z ewentualnymi szczęściarzami, którym udałoby się dotrzeć do samego końca zawodów.
Oczywiście posiadanie tytułu Mistrza Pokemon wiążę się również z innymi przywilejami, ale to nie czas ani miejsce na to, aby o tym opowiadać, dlatego powrócę już do narracji właściwej.
Diantha usiadła w fotelu obok profesora Sycamore’a i naprzeciwko naszej gromadki, gnieżdżącej się na kanapie, po czym zaczęła mówić:
- Przybyłam dzisiaj do profesora, żeby mi pomógł w pewnej sprawie. To mój dobry przyjaciel, więc uznałam, że na pewno będzie mógł poradzić, co mam zrobić z moim problemem, bo prawdę mówiąc, sama nie wiem, jak mam się zachować.
- To oczywiście bardzo przykre, ale wciąż nie powiedziałaś nam, jaki masz problem - powiedział Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu.
- Właśnie. Chętnie ci pomożemy, jednak musisz nam powiedzieć i to bez ogródek, o co ci chodzi - dodała Alexa, która z Mistrzynią Pokemon już dość dawno zawarła znajomość, dlatego obie mówiły do siebie po imieniu.
Diantha uśmiechnęła się do niej bardzo przyjaźnie, po czym zaczęła nam udzielać niezbędnych wyjaśnień.
- Powiem wam bez ogródek. Jestem ofiarą prześladowania.
- Prześladowania?! - zawołaliśmy wszyscy przerażeni, a Pikachu oraz Piplup zapiszczeli w szoku.
- A kto cię prześladuje?! - zapytałam.
- Czy to mężczyzna, czy kobieta? - dodał Clemont.
- No i jakim prawem w ogóle ten ktoś to robi?! - pisnęła Bonnie, a jej Dedenne poparł ją gniewnym głosem.
Kobieta popatrzyła na nas z uśmiechem, a następnie powiedziała:
- Sęk w tym, że nie wiem, kto to jest. Ten człowiek nęka mnie poprzez wysyłanie mi okrutnych anonimów, będących zapowiedzią mojej śmierci.
- Czy ów tajemniczy autor żąda czegoś od ciebie w zamian za to, żeby przestał ci grozić? - zapytał Ash tonem prawdziwego detektywa.
Diantha pokręciła przecząco głową.
- Nie i to jest najbardziej niepokojące. Autor tych anonimów nie chce niczego poza moją śmiercią.
- Jak dokładniej wyglądają te anonimy? - spytał Max.
- To są zwykle pisane na białych kartkach papieru groźby zawierające jedno lub dwa zdania. Nic poza tym - odpowiedziała kobieta.
- Masz może przy sobie jeden z tych anonimów przy sobie? - zapytał Ash tonem prawdziwego śledczego.
- Tak.
Kobieta wyjęła powoli z kieszeni złożoną na czworo kartkę i podała ją detektywowi, który to od razu rozłożył papier, a następnie głośno odczytał znajdujące się na nim słowa:
Szykuj się na spotkanie ze Stwórcą, Ty nędzna i żałosna aktoreczko, gdyż nie znasz dnia ani godziny, gdy ponura żniwiarka po Ciebie przyjdzie.
- Cóż... Krótkie, ale jakże treściwe - rzekł z kpiną w głosie, składając ponownie kartkę na czworo.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał gniewnie jego Pikachu.
- W jaki sposób otrzymujesz te groźby? - zapytał detektyw z Alabastii.
- Ktoś ci je wysyła pocztą? - dodałam.
- Właśnie nie i to mnie niepokoi - odpowiedziała Diantha - Wszystkie anonimy znajduję w domu, zwykle w moim gabinecie, choć dwa znalazłam w salonie na stole. Dla wyjaśnienia muszę wam powiedzieć, że mam tutaj mały domek na obrzeżach miasta.
- Czy zawsze jak wychodzisz, to zamykasz dom na klucz? - spytał Ash.
- Nawet na cztery spusty. I to nie tylko drzwi, ale też i okna. Uwierz mi, odkąd dostaję te anonimy praktycznie ciągle się upewniam, że nikt nie wejdzie do mojego domu pod moją nieobecność. Czasami nawet mam lęk, żeby wyjść na ulicę, a jeśli już, to robię to incognito w takim przebraniu, w jakim mnie widzicie, choć nie wiem, czy ma to jakiś sens.
- Słusznie! Jeśli nękający cię człowiek obserwuje twój dom, to wie on doskonale, jaki strój zakładasz wychodząc na miasto - powiedział Clemont.
- Braciszku, ty to umiesz pocieszyć jak nikt inny na świecie - rzekła z kpiną Bonnie.
- Ale to przecież prawda! - zaczął się bronić jej starszy brat.
- Tą prawdą sobie nie pomożemy - mruknęłam złośliwie.
- Powiedz, Diantho... Czemu twoim zdaniem ktoś miałby ciebie nękać? - spytała po chwili Dawn.
- Pip-lu-li - dodał Piplup, którego dziewczyna ściskała w dłoniach.
Diantha rozłożyła bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia. Ostatnio szykuję się do wystąpienia w kolejnym filmu z wytwórni Pokewood, ale nie wiem, czy to jest powodem dla którego ktoś mnie nęka.
- Kiedy zaczynają się zdjęcia do filmu? - zapytał Ash.
- Za miesiąc.
- A na razie więc czytasz scenariusz i ustalasz jego ostatnie szczegóły?
- Właśnie tak.
Zamyśliliśmy się przez chwilę.
- Podejrzewasz kogoś? - spytała po chwili Dawn.
- Podejrzewam wszystkich, nawet siebie samą, ale nie mam żadnych dowodów przeciwko komukolwiek - wyjaśniła Diantha.
- Pomyślmy przez chwilę - odezwał się Ash - Skoro ktoś podrzuca ci listy do samego domu i nie korzysta przy tym z poczty, to widocznie musi być kim bardzo ci bliskim, z kim spędzasz naprawdę bardzo dużo czasu. Kto ostatnio u ciebie bywa?
- Poza Kathi Lee, moją asystentką, która ze mną mieszka, to raczej niewiele osób - odpowiedziała Mistrzyni Pokemon i zaczęła powoli liczyć na palcach - Przede wszystkim profesor Sycamore... Potem Cary Grenet...
- A kto to? - spytałam.
- To młody aktor filmowy i mój dobry przyjaciel... Mam z nim grać w moim najnowszym filmie - odpowiedziała Diantha - Odwiedza mnie też pan John Scribbler.
- A to co za jeden? - zapytał detektyw z Alabastii.
- Pisarz kryminałów. Jego najnowsza powieść zainspirowała pewnego reżysera do nakręcenia filmu, w którym niedługo już będę występować. Pan Scribbler pisze scenariusz na podstawie własnej książki, a ponieważ ja gram w tym filmie główną rolę, to konsultuje ze mną to i owo.
- John Scribbler - zastanowił się Ash, powoli gładząc sobie palcami brodę, a niemalże ją wręcz miażdżąc - Chyba gdzieś już kiedyś słyszałem to nazwisko. Od jak dawna pisze?
- Od kilku lat, ale dopiero teraz zaczął zdobywać prawdziwą sławę, gdy jego powieściami zainteresowało się studio Pokewood - wyjaśniła Diantha - Osobiście czytałam kilka jego książek i muszę powiedzieć, że są naprawdę interesujące.
- Wobec tego ja również muszę je kiedyś przeczytać - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- Pika-pika - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Ale wracając do tematu, to wniosek jest tylko jeden... Jedna z osób, które u ciebie bywają, Diantho, musi zostawiać te listy.
- Niekoniecznie, Ash - powiedziała Alexa - Niewykluczone jest też, że po prostu ktoś włamuje się do domu Dianthy i pozostawia jej te listy, a ona tego kogoś nie zna osobiście.
- Właściwie masz rację, ale jedno jest pewne. Skoro zostawia te listy, to musi być tutaj w Lumiose lub też w jego okolicach - rzekł po chwili mój chłopak.
- Słusznie. Inaczej nie miałby możliwości zostawiać ich bezpośrednio w domu Dianthy - poparł go Max.
- W innym przypadku musiałby korzystać z poczty, a tego nie robi - dodał Clemont.
Ash spojrzał uważnie na Dianthę.
- Od jakiego czasu otrzymujesz te anonimy?
- Od trzech tygodni - odpowiedziała kobieta.
- Ile już ich otrzymałaś?
- Z dziesięć.
- W jakich odstępach czasu?
- W różnych.
- Jak zareagowałaś na te anonimy?
- Pierwsze trzy zignorowałam. W końcu jestem powszechnie znaną i sławną osobą, a takie muszą się liczyć z podobnymi przypadkami. Zwykle wystarczy nie zwracać na takie idiotyzmy uwagi, a sprawa rozchodzi się po kościach. Tym razem jednak było inaczej i kiedy anonimy zaczęły częściej przychodzić, to zaniosłam je na policję. Miejscowa sierżant Jenny najpierw poważnie podeszła do całej sprawy. Ona i jej ludzie wzięli nawet kilka tych anonimów, aby je dokładnie sprawdzić, jednak potem z jakiegoś powodu, którego nie raczono mi nawet wyjaśnić, Jenny zaczęła nagle bagatelizować całą sprawę i powiedziała, żebym po prostu wzięła jakieś leki na nerwy czy coś. Nie rozumiem jej zachowania.
To rzeczywiście było zagadkowe. Ktoś w anonimach wyraźnie grozi Dianthcie śmiercią, a tymczasem policja tak po prostu to sobie lekceważy? W tym wszystkim coś było nie tak. Czułam też, że w głowie Asha rodzi się właśnie pomysł, aby porozmawiać z miejscową funkcjonariuszką policji.
- Moja droga koleżanko... Twoja sprawa niezwykle mnie zaintrygowała - rzekł po chwili mój ukochany tonem prawdziwego detektywa - Inaczej mówiąc... Możesz na mnie liczyć.
- A więc zostajemy i pomagamy Dianthcie? - spytała Bonnie.
Nasz lider uśmiechnął się do niej wesoło.
- No jasne, maleńka. Chyba nie myślisz, że mógłbym w tym wypadku postąpić inaczej?
- Tego się właśnie bałem - jęknął Clemont.
Ash zignorował to, tylko popatrzył na Dianthę i powiedział:
- No, bo w końcu my, Mistrzowie Pokemon z Ligi Kalos, musimy się trzymać razem, nie mówiąc już o tym, że między nami panuje sztama, a to zobowiązuje.
Kobieta uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i podała mu swoją dłoń:
- Liczę na ciebie, Ash.
- Twoje zaufanie wiele dla mnie znaczy. Nie zawiodę cię - odparł na to mój chłopak, ściskając jej rękę.
I tak oto śledztwo się zaczęło.
***
Po tej rozmowie nasza drużyna rozdzieliła się. Clemont zabrał ze sobą Dawn, Bonnie i Maxa, aby pokazać im Salę w Wieży Pryzmatu, której był Liderem, Diantha wróciła do domu, zaś ja, Ash i Alexa wybraliśmy się na miejscowy posterunek policji, żeby porozmawiać z sierżant Jenny o sprawie naszej drogiej przyjaciółki. Policjantka bardzo ucieszyła się na nasz widok.
- No proszę! Czy mnie moje oczy nie mylą? Czy mam do czynienia z bohaterem, który jakoś tak rok temu ocalił nasze miasto przed rozszalałym Garchompem? - zapytała kobieta, uśmiechając się przy tym promiennie od ucha do ucha.
- Właśnie z nim masz przyjemność - odpowiedział jej dowcipnie mój chłopak, po czym oboje uścisnęli sobie dłonie - Jestem Ash Ketchum, a to moja dziewczyna, Serena Evans, to zaś Alexa, słynna dziennikarka z „Kalos Express“.
- Mnie nie musisz przedstawiać pani sierżant, bo obie dobrze się znamy - zachichotała Alexa.
- To prawda, ale dawno się już nie widziałyśmy - powiedziała Jenny, serdecznie witając dziennikarkę.
- Tak jakoś wyszło. Praca i obowiązki, sama rozumiesz.
- Rozumiem. A więc co waszą trójkę do mnie sprowadza?
Usiedliśmy naprzeciwko Jenny, po czym opowiedzieliśmy jej, w jakim to celu ją odwiedziliśmy. Policjantka wysłuchała nas bardzo uważnie, choć temat, jaki nas sprowadzał, zdecydowanie nie przypadł jej do gustu.
- A więc dlatego tutaj przyszliście - powiedziała - Cóż... Muszę was zasmucić, ale policja ma ważniejsze sprawy na głowie niż jakieś tam histerie znanych aktoreczek.
- Histerie? No wiesz ty co?! - zawołałam oburzonym tonem - Przecież Dianthcie ktoś grozi śmiercią! Jak można coś takiego zbagatelizować?!
Sierżant Jenny uśmiechnęła się do nas pobłażliwie, po czym odparła:
- Normalnie nie powinnam wam tego wszystkiego mówić, bo jesteście cywilami, ale skoro mam do czynienia ze słynnym Sherlockiem Ashem, a do tego też bohaterem, który ocalił całe Lumiose przed zagrożeniem, to mogę wam wyznać szczegóły tej sprawy, ale oczywiście tylko pod warunkiem, że zachowacie te wszystkie fakty dla siebie.
Oczywiście obiecaliśmy jej, że tak zrobimy, więc Jenny wyjęła z biurka kartkę papieru i podała ją nam.
- Zobaczcie... To jest jeden z anonimów, które otrzymała Diantha.
Obejrzeliśmy dokładnie ów przedmiot.
- A teraz zobaczcie to - dodała sierżant Jenny, wyjmując drugą kartkę.
Przyjrzeliśmy się jej uważnie.
- Co to jest? - spytałam.
- To zeznania złożone przez Dianthę. Nie patrzcie jednak na nie, ale na jej podpis, który widnieje pod spodem.
Spojrzeliśmy na niego z uwagą i rosnącym coraz bardziej niepokojem.
- A teraz porównajcie podpis złożony przez waszą przyjaciółkę z tym oto anonimem.
Zrobiliśmy tak, jak nam ona kazała i wówczas, ku naszemu wielkiemu zdumieniu dojrzeliśmy po chwili to, co policjantka próbowała powiedzieć.
- To niemożliwe! - zawołałam.
- Nieprawdopodobne! - dodał Ash.
Alexa nic nie mówiła, tylko patrzyła się zdumiona to na obie kartki, to znowu na Jenny, która patrzyła na nas z satysfakcją w oczach.
- No właśnie... Jak widzicie... Oba pisma są identyczne. Nie trzeba być znawcą, żeby to stwierdzić. Zresztą tak dla pewności daliśmy je naszemu policyjnemu grafologowi i on ma w tej sprawie takie samo zdanie, jak ja.
- Ale ja nie rozumiem... Po co niby Diantha... - zaczęła Alexa, jednak policjantka jej przerwała.
- Po co by miała do siebie pisać anonimy z groźbami? To proste. Chce być sławna. Chce zrobić wokół siebie dużo szumu i tyle. W końcu jest ona aktorką, a im wszystkim odbija palma od tej całej sławy.
Nie wiedzieliśmy, co mamy na to wszystko odpowiedzieć. Słowa Jenny wydawały się być słuszne, miały tylko jeden mały defekt... Mianowicie nie pasowały do tego, co wiedzieliśmy o Dianthcie. Znaliśmy ją przecież bardzo dobrze i wiedzieliśmy, że do czegoś takiego nie byłaby zdolna. Jednak jej pismo mówiło samo za siebie. Wobec tego czyżby policjantka miała rację?
Z takimi oto myślami wyszliśmy z posterunku i ruszyliśmy w kierunku Centrum Pokemon, gdzie mieliśmy spotkać się z naszymi przyjaciółmi.
- I co o tym wszystkim myślisz, Ash? - zapytała po chwili Alexa.
Mój chłopak odparł smutnym głosem:
- To wszystko jest naprawdę bardzo niepokojące. Jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby Diantha była nienormalna i sama pisała te anonimy w celu zrobienia sobie reklamy. Ale pismo mówi samo za siebie.
- Nie wydaje mi się, aby mogło tutaj chodzić o reklamę - powiedziała dziennikarka.
- Skąd takie wnioski? - spytał Ash.
- Ponieważ pracuję dla „Kalos Express“ i gdyby rzeczywiście Diantha chciała zrobić wokół siebie sporo szumu, to zadbałaby już o to, żeby w tej gazecie były wzmianki o jej prześladowaniu. A tymczasem wcale tak nie jest, bo wszystkie gazety milczą na ten temat.
- To rzeczywiście zastanawiające - powiedział po chwili detektyw z Alabastii.
- Ale wobec tego, jeśli to nie Diantha pisze do siebie te podłe listy, to dlaczego jej pismo jest takie samo jak pismo jej prześladowcy? - spytałam.
- Pika-pika - jęknął zasmucony Pikachu.
- I czemu policyjny grafolog rozpoznał na anonimach pismo Dianthy, skoro ona jest niewinna? - dodała Alexa.
Ash machnął lekceważąco ręką.
- A do diabła z tym ich policyjnym grafologiem! Co on tam niby może wiedzieć?! Pewnie dostał pracę po znajomości, a teraz się wymądrza i gada to, co jego szefowie chcą usłyszeć!
- Ale przecież podobieństwu obu pism nie da się zaprzeczyć. Jak to wytłumaczysz? - zapytałam.
Ash rozłożył bezradnie ręce.
- Nie wytłumaczę tego, przynajmniej na razie. Ale spokojnie... Sprawa się jeszcze wyjaśni.
- No, ja myślę, że się wyjaśni!
Odwróciliśmy się, aby zobaczyć, kto to powiedział i wtedy podeszła do nas powoli jakaś dziewczyna. Miała ona krótko obcięte niebieskie włosy i czerwone oczy. Ubrana była ona w białą koszulę, zieloną kamizelkę, jasno-zielone kuse spodenki, białe podkolanówki i brązowe buty. Obok niej stał gruby Pokemon beza, czyli Slurpuff.
Bez trudu rozpoznałam tę osobę, podobnie jak i jej partnera.
- Witaj, Ash. Jak miło mi cię znowu widzieć - powiedziała dziewczyna, promieniejąc wprost z uśmiechu, gdy go tylko zobaczyła.
Następnie spojrzała na mnie i bez większego entuzjazmu dodała:
- Witaj, Sereno. Witaj, nieznajoma damo.
- Cześć, Miette! - Ash uśmiechnął się na widok dziewczyny - Miło cię znowu widzieć.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Dla kogo miło, dla tego miło - mruknęłam pod nosem.
Nie myślcie sobie, że byłam wredna czy coś, ale po prostu nie pałałam sympatią do tej dziewczyny. Poznaliśmy ją wszyscy, gdy podróżowaliśmy po Kalos, a Ash dążył do zostania Mistrzem Pokemonów. Miette od razu wywarła na mnie dość nieprzyjemne wrażenie, gdyż nie dość, że jej Slurpuff podkradł nam moje Pokeptysie, po czym bezczelnie skrytykował ich smak, to jeszcze ona sama poparła jego zdanie dając mi tym samym dwuznacznie do zrozumienia, iż w swoim własnym mniemaniu ona by upiekła o wiele lepsze ciastka. Urażona postanowiłam utrzeć jej nosa i zmierzyć się z nią w konkursie wypieków, ale choć obie łatwo dotarliśmy do finału, to niestety przegrałyśmy i każda z nas musiała zapomnieć o zwycięstwie.
Jednak, o ile byłam w stanie wcale nie przejmować się tym, że Miette rywalizowała ze mną w konkursie wypieków, to już nie mogłam w żaden sposób zaakceptować faktu, iż ta jędza wyraźnie próbuje się przystawiać do Asha, czego w żaden sposób nie kryła. Doprowadzało mnie to do szału, a już najbardziej wkurzyła mnie ona wtedy, gdy po konkursie, kiedy to obie się żegnałyśmy, powiedziała mi:
- Albo powiesz Ashowi, co do niego czujesz, albo zamawiam go dla siebie. Nie mów, że cię nie ostrzegałam.
Wiedziałam, iż jest gotowa spełnić swe groźby, ale nie zamierzałam się tym wszystkim przejmować, choć mój niepokój wzrósł, gdy ponownie na mojej drodze stanęła Miette. Miałam już wówczas obcięte na krótko włosy i zmieniony wizerunek, co oczywiście ta wredna dziewczyna odebrała jako efekt otrzymania przeze mnie kosza od Asha. Szybko jednak (i to nie bez satysfakcji) wyprowadziłam ją z błędu i stanęłam z nią do walki o laury w kolejnym konkursie pieczenia Pokeptysiów. Tym razem wygrałam, chociaż Miette zapowiedziała mi wyraźnie, że jak dalej będę zwlekać, w końcu ona sama zawalczy o Asha.
To wszystko mi się przypomniało teraz, gdy na nią patrzyłam, jak robi maślane oczy do mego chłopaka. Denerwowało mnie to do tego stopnia, że miałam wielką ochotę skoczyć na nią oraz zajrzeć jej w kudły i pewnie bym to zrobiła, gdyby nie to, że nie chciałam sobie robić problemów bijąc ją na środku ulicy, co z całą pewnością skończyłoby się dla mnie zamknięciem w kiciu, a tego przecież sobie nie życzyłam.
- A kim jest ta panienka? - spytała po chwili Alexa, która przecież nie znała Miette.
Przedstawiliśmy je więc sobie, a następnie mój ukochany zapytał swoją wielbicielkę, co ona tu robi.
- Zwiedzam sobie region Kalos i nie wiedziałam, że was tutaj spotkam, ale cieszy mnie, że cię widzę, Ash - zachichotała Miette - Stęskniłam się za tobą, wiesz?
- Niesamowite - mruknęłam pod nosem.
- A was co tu sprowadza? - zapytała moja rywalka.
- Widzisz, rozwiązujemy tutaj pewną zagadkę - powiedział Ash, a jego Pikachu zapiszczał wesoło.
- Rozwiązujecie zagadkę? To po prostu niesamowite! - zawołała Miette podnieconym tonem.
- Raczej elementarne, ale niech ci będzie - odpowiedziałam jej - Tak czy inaczej miło nam, że się spotkaliśmy, ale wiesz... Mamy sporo spraw do załatwienia, więc... Sama rozumiesz. Musimy się pożegnać.
To mówiąc złapałam Asha za rękę i pociągnęłam go za sobą chcąc już z nim odejść, jednak Miette zatrzymała nas na chwilę.
- Ale powiedzcie mi, proszę, czemu rozwiązujecie tu jakąś zagadkę? Bawicie się w detektywów czy co? - spytała.
Alexa popatrzyła na nią wesoło i odparła na to:
- Jak to? Więc nie słyszałaś nigdy o Sherlocku Ashu?
- O Sherlocku Ashu? - zastanowiła się przez chwilę Miette - Coś nieco o nim słyszałam, ale już nie pamiętam, co ani kiedy.
To mówiąc popatrzyła na mego chłopaka.
- Ty jesteś Sherlock Ash?
- Tak, to ja - uśmiechnął się do niej detektyw z Alabastii - Od lipca tego roku rozwiązuję różnego rodzaju zagadki detektywistyczne i nie chcę się tu chwalić, ale rozpracowałem już kilka naprawdę trudnych spraw.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, popierając jego zdanie.
Miette radośnie klasnęła w dłonie, gdy usłyszała słowa Asha.
- Naprawdę? To cudowne! Po prostu wspaniałe! Wiedziałam, że jesteś zdolnym trenerem Pokemonów, ale nigdy nie sądziłam, że jesteś również detektywem. Mile mnie tym zaskoczyłeś.
Czułam, że jak tak dalej pójdzie, to w końcu tu eksploduję, a tego nie chciałam za nic w świecie, więc złapałam mocno mojego chłopaka za rękę i powiedziałam:
- Ash nas wszystkim tym zaskoczył, Miette, ale musimy już iść. Mamy umówione spotkanie. Miło było cię znowu widzieć. Cześć!
Zanim jednak odeszłam, to Miette na chwilę oderwała mnie od Asha, po czym zapytała:
- Zaczekaj, Sereno. Mam jeszcze takie małe pytanko.
To mówiąc odciągnęła mnie w bok, po czym zapytała szeptem:
- Powiedz, ale tak szczerze... Czy ty i Ash jesteście parą?
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie.
- Miło mi, że o to pytasz. Otóż wyobraź sobie, że tak. Jesteśmy parą od czerwca tego roku.
- Od czerwca tego roku... To bardzo interesujące - powiedziała Miette, uważnie lustrując mnie wzrokiem - I jesteście oboje szczęśliwi?
- Oczywiście, że jesteśmy! Skąd te wątpliwości?
- Znikąd. Po prostu się pytam, bo jestem ciekawa.
Popatrzyłam na nią wesoło, po czym szepnęłam jej na ucho jadowitym tonem:
- Tak czy inaczej, kochana, spóźniłaś się. Ash jest moim chłopakiem.
To mówiąc ruszyłam w kierunku mego chłopaka i Alexy, zanim jednak do nich doszłam usłyszałam słowa wypowiedziane przez Miette:
- Tak, rzeczywiście... JESZCZE nim jest.
Odwróciłam się przerażona i zapytałam, co to ma znaczyć.
- Nic... To nic nie ma znaczyć. Tak sobie tylko mówię.
Po tych słowach Miette uśmiechnęła się do mnie jadowicie i odeszła wraz ze swoim Slurpuffem.
***
Następnego dnia poprosiliśmy profesora Sycamore’a o adres Dianthy, a gdy go już otrzymaliśmy, to natychmiast odwiedziliśmy aktorkę w jej domu. Zastaliśmy tam ją wraz z Kathi Lee, jej asystentką. Wyglądała ona dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy widzieliśmy ją ostatni raz. Niska, czarne włosy, zielone oczy, szary strój z czerwoną wstążkę przy szyi i okulary połówki, spod których łypała ona niezbyt przyjaznym wzrokiem i to nie tylko na nas, ale wręcz na każdego człowieka.
- Witaj, Kathi Lee - powiedział Ash, uśmiechając się do kobiety.
- Witam, witam, panie Ketchum - mruknęła niezbyt przyjemnym tonem asystentka naszej przyjaciółki - Macie szczęście, że Diantha ma wolne trzy tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć do swojego nowego filmu, inaczej nie wpuściłabym was tutaj.
- Diantha mówiła ci, jaki ma problem? - zapytała Alexa.
Kobieta pokiwała twierdząco głową.
- Owszem, mówiła mi. Chodzi o te anonimy, prawda? Nie powinna się tym wszystkim przejmować, zwłaszcza teraz, gdy szykuje się jej nowy film. Ludzie to debile i potrafią różne głupoty wypisywać. Sława innych dźga im w oczy, dlatego nękają tych, którym się powiodło w życiu wysyłając pocztą takie ohydztwa, a potem tego wszystkiego jest zazdrość.
- Ale sęk w tym, że tego nikt nie wysyła pocztą - rzekł Max.
- No właśnie! Te anonimy są podrzucane do jej domu - dodała Bonnie.
- De-de-ne! - zapiszczał jej Pokemon.
Kathi Lee zamyśliła się nieco, a po chwili powiedziała:
- Nie wiem, kto to podkłada, ale mogę się domyślać, że to ten świr, z którym właśnie rozmawia Diantha.
- Świr? Jaki świr? - zdziwiłam się.
- No... Ten pisarz, którego powieść posłużyła za kanwę scenariusza nowego filmu Dianthy - wyjaśniła nam kobieta - Moim zdaniem on najlepiej nadaje się na takiego, co to wysyła ludziom anonimy.
- Czemu tak myślisz? - spytał Clemont.
- Bo on ma tego... No wiecie... Z głową ma - powiedziała Kathi Lee, kręcąc palcem kółko przy swojej skroni.
- Ale skąd taki wniosek, że on jest nienormalny? - zapytała Dawn.
- Pip-lu-li? - zaćwierkał zdumiony Piplup.
- No właśnie. Skąd pani to wie? - dodał Ash.
- Bo to artysta, a przecież wszyscy wiedzą, że artyści to są największe świry na świecie - wyjaśniła kobieta - No i jeszcze wynalazcy. Oni zwykle też mają kuku na muniu.
- Wypraszam sobie! - mruknął Clemont.
- Nasz przyjaciel jest właśnie wynalazcą i prosiłbym bardzo, aby go nie obrażano w mojej obecności - powiedział dumnym tonem Ash, dotykając przyjaźnie ramienia młodego Meyera.
- No właśnie! - dodała oburzona Bonnie - Proszę nie obrażać mojego brata! Tylko ja mam do tego prawo!
- Ne-ne-ne! - zgodził się z nią Dedenne.
- Pika-pika! - zapiszczał gniewnie Pikachu.
Kathi Lee zmieszała się nieco.
- Przepraszam, nie wiedziałam o tym. Nie chciałam tu nikogo obrazić. Ja po prostu z troski o Dianthę tak mówię. Mnóstwo tu świrów się kręci, a największym z nich jest ten pisarz. Zresztą, jak już go poznacie, to już sami zobaczycie, jaki on jest.
- Możemy się zobaczyć z Dianthą? - zapytałam, przerywając ten jakże uroczy wywód.
- Możecie, ale ona teraz rozmawia z tym pisarzem i nie wiem, czy teraz zechce was przyjąć - odpowiedziała Kathe Lee, po czym zaprowadziła nas do gabinetu swej szefowej.
Diantha właśnie siedziała w fotelu i słuchała uważnie słów mężczyzny, który przechadzał się po jej gabinecie, opowiadając jakieś rzeczy. Był to wysoki człowiek o brązowych włosach, niebieskich oczach, a także nieco piegowatej twarzy. Miał on delikatnie odstający brzuch, co wyraźnie nam dowodziło, iż pan pisarz lubi sobie dobrze zjeść, jednak nie jest też jakimś niesamowitym żarłokiem. Był elegancko ubrany, a sposób, w jaki chodził oraz mówił wskazywał na to, że jest on człowiekiem wykształconym, jednak mającego wyraźnie lekkiego bzika.
- Nie rozumiem, Diantho, czemu w taki sposób wyrażasz się o moim bohaterze? Przecież mój detektyw, Henry Willow jest naprawdę porządnym człowiekiem - mówił mężczyzna.
- Nie mówię, że nie jest, ale jakoś dziwi mnie to, że w każdej powieści ma inną dziewczynę - odpowiedziała mu Diantha z uśmiechem na twarzy - Trudno mi jest zaakceptować fakt, że mam grać jedną w filmie z jego, że tak powiem... Zdobyczy. Nie, żeby mi to miało przeszkadzać, jednak myślę, że wiele byś na tym zyskał, gdyby tak twój detektyw się ożenił i miał dzieci.
Mężczyzna parsknął ironicznym śmiechem, gdy to usłyszał.
- No, proszę cię! Diantho! Henry Willow miałby się ożenić?! Jeszcze czego! Przecież on jest właśnie wtedy atrakcyjny, gdy pozostaje kawalerem. Podobnie jak James Bond.
- Ale James Bond ratował świat od zagłady, a twój bohater pomaga ludziom w ich problemach, a to co innego.
- Jak dla mnie nie ma tu żadnej różnicy. Porządny detektyw to lepszy superbohater niż tajny agent służb specjalnych. Walczy o sprawiedliwość, a przy okazji sprawia, że tego zła jest mniej na świecie.
- Piękne słowa. W pełni się z nimi zgadzam - powiedział Ash.
Diantha i jej rozmówca spojrzeli na niego zaintrygowani i uśmiechnęli się wesoło.
- Ash! Miło cię znowu widzieć! - zawołała aktorka, wstając i witając się z nami.
- No proszę! A więc to jest ten młody detektyw, który ma ci pomóc rozwiązać twój problem, prawda? - zapytał pisarz.
- Tak, to właśnie ja. Ash Ketchum, do usług - uśmiechnął się wesoło mój chłopak, podając mężczyźnie dłoń.
Pisarz uścisnął ją radośnie i powiedział:
- Miło mi cię poznać, mój ty jakże zdolny młodzieńcze. Jestem John Scribbler, pisarz kryminałów. Obecnie przerabiam moją własną powieść na scenariusz do filmu, w którym wystąpi Diantha. Odnoszę jednak wrażenie, że nasza kochana gwiazda nie jest nim specjalnie zachwycona.
- Wcale tego nie powiedziałam - odezwałam się Diantha - Po prostu powiedziałam co nieco swojej opinii na temat jego bohatera.
- Mój bohater jest zatwardziałym kawalerem i takim musi pozostać - powiedział poważnym tonem John Scribbler - W końcu tylko tak może być w pełni poświęcony swojej misji, którą jest walka o to, żeby tego zła mniej było na świecie.
- Mówiłam, że to wariat? - szepnęła mi na ucho Kathi Lee, słysząc te słowa.
Musiałam przyznać, że rzeczywiście mężczyzna zachowywał się dość dziwacznie, jednak nazywanie go wariatem było zdecydowanie obraźliwe wobec niego.
- Moim zdaniem pan się myli, pani Scribbler - powiedziałam na głos - Ash jest detektywem i jakoś nie przeszkadza mu fakt, że ma dziewczynę.
- Ależ mojemu bohaterowi również to nie przeszkadza w pracy, bo przecież on również ma dziewczynę - odezwał się na to pisarz.
- Problem w tym, że w każdej powieści inną - zachichotała Diantha.
- Zupełnie tak, jak nasz Brock - zaśmiała się Dawn - O! Przepraszam! Zapomniałam! On nie miał nigdy dziewczyny, bo lata za każdą spódniczką, jaką tylko spotka na swojej drodze, a to zraża do niego płeć przeciwną.
- Ja też nie miałem jeszcze nigdy dziewczyny, ale to z innych przyczyn - powiedział Clemont.
- No, a te przyczyny są takie, że jesteś czasami kompletnym gamoniem, braciszku - odezwała się Bonnie.
- Nieprawda, moja droga! Nie zgadzam się z tym. Tak naprawdę twój brat jest poświęcony całkowicie nauce - wystąpił w obronie przyjaciela Max - Muszę jednak przyznać, że jestem pewien tego, iż jeśli kiedyś pojawi się w pobliżu jakaś odpowiednia dziewczyna, która zdobędzie jego serce, to jak nic zwariuje na jej punkcie i będzie myślał tylko o niej.
- A skąd wiesz, że już takiej nie ma? - zapytał Clemont tajemniczym głosem, po czym zarumienił się lekko, patrząc na Dawn.
Wszyscy wiedzieliśmy, co to oznacza, ale nie mieliśmy czasu ani też ochoty, żeby jakoś rozwijać ten temat. Sprowadziła nas tu w końcu znacznie ważniejsza sprawa do załatwienia.
- Czy pan Scribbler może wie, dlaczego tutaj przyszliśmy? - zapytał po chwili Ash.
- Tak, powiedziałam już Johnowi o tej jakże przykrej dla mnie sytuacji - odparła Diantha.
- Nie rozumiem, jak ktoś w ogóle może w taki sposób potraktować naszą drogę gwiazdę - rzekł wzniosłym tonem pisarz.
Usiedliśmy wszyscy w salonie, gdzie nasza gospodyni poczęstowała nas ciastkami i herbatą oraz kontynuowała z nami rozmowę.
- Czy pan Grenet przyjdzie dzisiaj? - zapytała Diantha Kathi Lee.
- Tak. Dzwonił i powiedział, że będzie - odpowiedziała asystentka, po czym poszła do swoich obowiązków.
- A więc czego dowiedzieliście się u sierżant Jenny? - spytała nasza gospodyni.
Ja i Ash opowiedzieliśmy więc naszej przyjaciółce dokładnie to, co się stało, a kiedy skończyliśmy, Diantha była w kompletnym szoku.
- Niemożliwe... Po prostu niemożliwe... Jak oni tam mogli pomyśleć, że ja sama do siebie piszę te obrzydlistwa, żeby zrobić wokół siebie dużo szumu? Naprawdę nie rozumiem, jak w ogóle można było mnie posądzić o coś takiego?!
- To po prostu oburzające, ale czego można oczekiwać od organów ścigania? - zapytał złośliwie Scribbler - W końcu to nie są profesjonaliści, tylko państwowi urzędnicy. Co ich obchodzi los zwykłych ludzi? W moich powieściach zawsze tak jest, że policja to po prostu jełopy i gdyby nie mój Henry Willow, to wielu przestępców chodziłoby dalej na wolności.
- Obawiam się, że życiu daleko do powieści, choć muszę zauważyć, że niekiedy przypomina ono książki - powiedziała Alexa, popijając powoli herbatę z filiżanki.
- To prawda - poparła ją Diantha - Ale nie rozumiem, po co ktoś nie tylko wysyła mi te obrzydliwe anonimy, lecz jeszcze je pisze moim własnym charakterem pisma?
- Zupełnie jak w powieści „Morderstwo w Mezopotamii“! - zawołał podnieconym głosem John Scribbler - Tam też kobieta dostawała anonimy pisane jej własnym charakterem pisma.
- Pamiętam ten kryminał - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash, wyraźnie coraz bardziej lubiąc pisarza Scribblera - Ale widzicie... Tam byli jacyś podejrzani, a tutaj w sumie nikogo podejrzanego nie mamy.
- Nie mamy? - spytałam.
- Ano nie mamy, przynajmniej ja nie widzę żadnego. Ale to się jeszcze zmieni. Obiecuję ci to, Diantho!
- Brawo, młodzieńcze! Podoba mi się twój sposób myślenia! - zawołał dumnym głosem Scribbler - Każdy porządny detektyw powinien się tak zachowywać!
Jakiś czas rozmawialiśmy ze sobą do czasu, kiedy przyszedł do nas w odwiedziny Cary Grenet, aktor oraz kolega po fachu Dianthy. Był to młody mężczyzna przed trzydziestką, blondyn o zielonych oczach oraz poważnym nosie, pod którym tkwił uroczy, mały wąs. Musiałam przyznać, że jest on całkiem przystojny.
- Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię. To mój kolega po fachu, Cary Grenet - powiedziała Diantha, przedstawiając nam aktora - Gra on główną rolę w filmie, który mamy niedługo kręcić.
- No proszę. Więc to pan gra w filmie detektywa Henry’ego Willowa? - zapytałam podnieconym głosem - Tym milej mi pana poznać.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, a ja poczułam, jak mi miękną kolana. On był naprawdę niesamowicie uroczy, nie mówiąc już o tym, że bardzo przystojny. Zdecydowanie miał w sobie to coś przez duże C. Skoro detektyw Willow miał być człowiekiem porywającym całe tabuny dziewczyn za sobą, to zdecydowanie pan Cary Grenet pasował do roli kogoś takiego.
- Mnie się jednak wydawało, że Willow jest szatynem, nie blondynem - powiedziała po chwili Alexa.
- Ano właśnie! Ano właśnie! - zawołał nieco oburzonym tonem John Scribbler - I nie miał wcale zielonych oczu, a niebieskie! Nie rozumiem, jak można takie zmiany wprowadzać.
- Przypominam ci, mój drogi kolego, że grając w tym filmie będę nosił perukę oraz soczewki - odpowiedział mu z uśmiechem Grenet, siadając w fotelu naprzeciwko mnie.
- Tym gorzej dla ciebie! W każdym filmie, w jakim grasz, powinieneś być naturalny - mówił nie przekonany jego słowami Scribbler - Poza tym nie mów do mnie „drogi kolego“, bo nie gramy razem w filmach i daleko nam do bycia kolegami po fachu. Mów do mnie po imieniu lub nie mów do mnie wcale.
Cary Grenet zachichotał wesoło, w ogóle się nie przejmując tym, co mówił pisarz, po czym zaczął uważnie na mnie patrzeć, aż wywołał w ten sposób rumieniec na mojej twarzy.
Przez chwilę o czymś rozmawialiśmy, ale nie pamiętam już, o czym. Przyznam się szczerze, że w ogóle nie byłam skupiona wtedy na rozmowie, gdyż myślałam tylko o tym, jak pan Grenet we mnie się wpatruje i wyraźnie daje mi w ten sposób do zrozumienia, że wpadłam mu w oko. W sumie to czemu nie, pomyślałam sobie. Ostatecznie mogę przypaść do gustu takiemu przystojniakowi. Nie jestem już przecież małym dzieckiem, lecz kobietą. Mam chyba wszystko na swoim miejscu, nie jestem też głupia, więc czemu nie mogłabym się podobać komuś takiemu jak on? Nie musi przecież z tego nic poważnego wyjść i wręcz będę dążyć do tego, żeby wszystko pozostało takie, jakie jest, ale przecież nikt mi nie może zabronić powzdychać sobie do sławnego gwiazdora kina. Poza tym miło jest przecież wiedzieć, że się podobam komuś tak sławnemu.
Lustrujący mnie uważnie wzrok młodego aktora oczywiście nie uszedł uwadze Asha, ponieważ podczas rozmowy mało się odzywał, aż w końcu uderzył się dłońmi o kolana i poprosił, aby Diantha na chwilę z nim wyszła i porozmawiała na temat sprawy, w jakiej tu przyszliśmy. Kobieta zgodziła się na to, po czym wraz z nim opuściła salon, a nasza kompania została na chwilę sama.
- Powiedz mi, moja droga Sereno - powiedział po chwili milczenia Cary Grenet - Czy występowałaś kiedyś publicznie?
- Owszem i to nie jeden raz - odpowiedziałam mu wesoło - Jednak to były tylko takie... Pokazy Pokemonów i w ogóle. Nic więc wielkiego.
- Moim zdaniem to było coś wspaniałego - pisnęła radośnie Bonnie.
- Zgadzam się! - dodała Dawn, ściskając w objęciach swojego Piplupa, który zaćwierkał wesoło - Muszę zauważyć, że Serena do tego występowała jako piosenkarka.
- Poważnie? - zapytał Cary Grenet z nieukrywanym podziwem.
- Tak, ale to były tylko okazyjne występy, więc nie ma o czym mówić - powiedziałam, machając lekceważąco ręką.
- Przeciwnie. Opowiedz mi o tym więcej, moja droga, bo jestem tego niezmiernie ciekaw - rzekł aktor, uważnie się we mnie wpatrując.
Widząc jego spojrzenie na sobie poczułam, że moją twarz oblał jeszcze większy rumieniec, a ja sama powoli zaczęłam mu wymieniać najróżniejsze publiczne występy z moim udziałem, zaznaczając jednak przy tym, iż moim zdaniem nie ma o czym mówić, bo nie były to wcale występy najlepszej jakości, lecz mężczyzna uważał inaczej. Był po prostu zachwycony.
- Słuchaj, moja droga... Jutro odbywa się casting młodych talentów. Siedzę w jury. Może chciałabyś wystąpić? - zaproponował Grenet.
- Tak! To doskonały pomysł! - zawołała radośnie Dawn, klepiąc mnie po ręce.
- Proszę, Serena! Zgódź się! - dodała Bonnie, a jej Dedenne poparł ją, piszcząc wesoło.
- Moim zdaniem powinnaś spróbować - rzekła Alexa.
- To może otworzyć twoją drogę do kariery - kusił mnie dalej swoim słodkim głosem Cary Grenet - Ja oczywiście niczego ci nie obiecuję, jednak moim skromnym zdaniem powinnaś spróbować.
- Racja, spróbować przecież warto - rzekł poważnym tonem Clemont.
- To jak, Sereno? Pójdziesz? - zapytał Max.
Serce biło mi jak szalone, kiedy pomyślałam, jakie to możliwości mogą się przede mną otworzyć, jeśli wygram ten casting. Jednak nie wierzyłam za bardzo w to, że mogę dać sobie radę, dlatego też wahałam się. Nigdy nie posiadałam w swoim sercu nazbyt wiele wiary we własne możliwości, stąd właśnie moje wątpliwości. Ostatecznie jednak wyraziłam swoją zgodę na jego propozycję, zaś zadowolony Cary Grenet zostawił mi swoją wizytówkę i adres budynku, w którym przesłuchanie młodych talentów będzie miało miejsce.
- Bądź tam jutro punktualnie o 12:00 w południe. Powołaj się na mnie, a bez problemu cię wpuszczą.
Oczywiście postanowiłam skorzystać z zaproszenia, a kiedy wrócił Ash i wszyscy poszliśmy do Centrum Pokemon, to pamiętam, że buzia mi się nie zamykała, kiedy ciągle opowiadałam o tym, jaką szansę dał mi Cary Grenet. Zdziwiło mnie jednak, że wszystkich wyraźnie cieszyło moje szczęście poza moim chłopakiem, który był ponury i milczący.
- Co ci jest, Ash? - zapytałam, dotykając delikatnie jego ramieniu.
Mój luby uśmiechnął się do mnie sztucznie i powiedział, że wszystko w porządku, ale wyczułam w jego głosie kłamstwo. Nie rozumiałam tylko, dlaczego nie cieszy go świadomość, iż mogę zostać gwiazdą, jednak już po chwili pojęłam, co za diabeł szarpie jego duszę.
Jesteś o mnie zazdrosny, zaśmiałam się w duchu. No cóż, troszkę ci to pomoże, a przy okazji zrozumiesz, co ja czuję, kiedy za tobą latają jakieś laseczki jedna po drugiej.
C.D.N.
Bardzo ciekawie zapowiadająca się historia. Ktoś grozi słynnej aktorce i artystce Dianthcie śmiercią i jeszcze bezczelnie robi to pisząc anonimy jej własnym charakterem pisma, chcąc zwalić wszystko na nią i jej "fanaberie". Co prawda podejrzanych jeszcze nie ma, chociaż ten Cary Grant coś mi nie pasuje. On jest jakiś dziwny.
OdpowiedzUsuńNie umknęła mojej uwadze także obecność Miette, która znowu próbuje namącić między Ashem i Sereną. I coś mi się wydaje, że ona jeszcze wcale z Asha nie zrezygnowała, nawet w sytuacji, gdy ten jest juz zajęty. ;)
No i jakże mogłabym zapomnieć o słynnym Johnie Scribblerze, którego wygląd przypomina mi pewnego chłopaka, bardzo dobrze mi znanego, moje słodkie kochanie. :)
Zakończyłeś w bardzo ciekawy sposób tą część. Serena dostaje szansę zrobienia kariery, a Ash jest zazdrosny, więc ona... chce mu odpłacić za to, że za nim ganiają fanki. Trochę z mojej perspektywy to takie niefajne, jednak doświadczenie moje pokazuje, że czasami terapia szokowa jest najlepsza w takich przypadkach. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)