piątek, 24 kwietnia 2020

Przygoda 123 cz. II

Przygoda CXXIII

Wampir z Lumiose cz. II


Pamiętniki Sereny c.d:
Po skończonym posiłku do domu księdza Migrodzkiego wpadła pani Lenox, aby zabrać ze sobą Colina i Briannę, z kolei potem ja, Ash, Pikachu i Buneary oraz nasz drogi gospodarz wybraliśmy się do ruin zamku, które chcieliśmy zwiedzić. Właściwie to nie wiem, czego ja i Ash oczekiwaliśmy po tych poszukiwaniach, ale zdecydowanie prawda daleka była od najśmielszych nawet wyobrażeń, które tak właściwie raczej były skromne, bo przecież nie oczekiwałam po poszukiwaniach zbyt wiele, a nawet tego nie uzyskałam. My po prostu niczego w tych ruinach nie znaleźliśmy. Niczego, co mogłoby wskazywać na to, że jakiekolwiek złe duchy tutaj się znajdują.
- No, a tak właściwie, to czego my tutaj szukamy? - zapytał po chwili ksiądz Migrodzki.
- Właściwie to dobre pytanie - powiedziałam i spojrzałam uważnie na Asha - Skarbie, powiedz mi, czego my tutaj właściwie szukamy?
- Jak to, czego? - zachichotał lekko mój mąż - Dowodów na to, że w tym oto miejscu pani Claire Randall została porwana przez złe duchy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
- No dobrze, kochanie, ale czy wobec tego nie powinniśmy przyjść tu nocą? - zapytałam.
- Serio? Chciałabyś tutaj nocą koczować? - zapytał Ash - I to jeszcze biorąc pod uwagę fakt, że możemy spotkać w tych ruinach złe duchy?
Ja i Buneary zadrżałyśmy z przerażenia na samą myśl o tym, a mnie samą przeszły ciarki wzdłuż całego ciała. Nigdy nie lubiłam duchów ani innych zjaw, choć spotkałam już kilka podczas naszych przygód, ale jakoś nie pałałam do nich szczególną sympatią. Zwłaszcza do takich, które mogłyby kogoś porwać ze sobą w zaświaty. Dlatego też wolałabym takowych nie spotkać, ale z drugiej strony trzeba było jakoś dobrze sprawdzić te ruiny.
- Wiesz, tak właściwie, to ja jakoś nie palę się do tego, żeby tutaj siedzieć o północy czy jeszcze dłużej - powiedziałam po chwili namysły - Ale sami chyba widzicie, że tutaj w dzień raczej niczego nie znajdziemy. Poza tym, czy my nie szukamy za wcześnie? I to jeszcze w dzień?
- Nie panikuj, kochanie. Wszystko, co robimy ma swoje znaczenie - odrzekł na to Ash, uważnie przyglądając się przez lupę jednej ze ścian (czy może raczej tego, co z niej zostało).
- Rozumiem, ale czy wolno wobec tego wiedzieć, jakie znaczenie ma to, co robimy teraz? - zapytałam.
- Oglądam dokładnie te ruiny, aby zobaczyć je jutro i ocenić, czy coś tutaj się zmieniło - powiedział Ash - Dziś w nocy rozpoczyna się cykl pełni, czyli trzy dni przed pełnią, sama pełnia i trzy dni po pełni.
To mówiąc spojrzał na księdza Migrodzkiego i dodał:
- Mówi pan, że według legend wtedy właśnie, w ciągu tych siedmiu dni dzieją się tutaj niezwykłe rzeczy?
- Tak mówią, dlatego właśnie ten oto ciąg dni ludzie nazywają cyklem pełni - odpowiedział duchowny - Cykl pełni, czyli dni, kiedy złe moce przybierają na sile.
Po tych słowach ksiądz zachichotał i dodał:
- Oczywiście to są tylko straszne historyjki rodem z horrorów, a nie fakty, dlatego trudno mi powiedzieć, ile w tym prawdy, a ile nie. Fakty łatwiej mi jest ocenić niż legendy.
- Dobrze, ale przecież pański syn tutaj coś widział - powiedziałam, a Buneary zapiszczała potwierdzająco.
- Michałek był wtedy przestraszony, a przecież wszyscy wiedzą, że strach ma wielkie oczy - stwierdził ksiądz Migrodzki - Dlatego właśnie nie przykładałbym tak wielkiej wagi do tego, co on mówi.
- To mówi pan, że Michałek kłamie?
- Nie, tylko mógł sobie coś wyobrazić i uznać to za fakt. To w naszej rodzinie jest chyba niestety normą. Moja kochana małżonka również widziała w zeszłym miesiącu Claire Randall w naszej okolicy, jak odwiedza miejscowy szpital i to jeszcze w blond peruce.
- Poważnie? - zapytałam poważnie zaintrygowana tymi słowami.
Buneary i Pikachu spojrzeli na księdza pytająco, nawet Ash oderwał wzrok od swojej lupy i zaczął z uwagą patrzeć na duchownego.
- Tak mi mówiła, ale nie miała pewności, czy to ona. To znaczy na początku miała, ale potem już nie - wyjaśnił nam ksiądz Migrodzki - Bo jak sobie to dobrze przemyślała, to stwierdziła, że to praktycznie niemożliwe. Tak jak to, że w Loch Ness jest jakiś potwór.
- Oj, jeszcze byś się zdziwił - powiedziałam cicho do siebie, uśmiechając się w duchu.
Ciekawe, co by stwierdził, gdyby tak zobaczył, co żyje w tym jeziorze. Wtedy już nie byłby tak sceptycznie nastawiony do tego, czego nie można udowodnić za pomocą nauki. Swoją drogą to ciekawe: człowiek wiary ma tak małą... wiarę w to, czego nauka nie dowodzi. Dziwne, że jeszcze wierzy w Boga.
- Mówi pan, że pani Cecylia widziała na mieście panią Randall? - spytał po chwili Ash - I że wychodziła ona ze szpitala?
- Tak twierdziła, ale potem, jak sobie to wszystko przemyślała, to uznała, że to chyba mało prawdopodobne - odpowiedział mu ksiądz dość ponurym głosem - Sam nie wiem, co mam o tym myśleć. Ja ani żadna z osób, które znały Claire jakoś jej wtedy nie widziała, a moja żona tak.
- Podobno miała perukę - zauważyłam - Może nie rozpoznali jej?
- Oni nie, a Cecylia już tak? - spytał ironicznie ksiądz - Proszę was. Być może tak jest, a być może moja żona po prostu widziała to, co chciała zobaczyć? Ona zawsze z jakiegoś powodu uważała, że Claire porzuciła swojego męża i córkę, aby uciec z kochankiem, bo nigdy nie czuła się szczęśliwa w małżeństwie z Frankiem Randallem.
- A pan uważa, że to niemożliwe? - spytałam.
- Ja tam nie wiem, ale jeśli tak było rzeczywiście, to by oznaczało, że Claire to najbardziej podła kreatura na tym świecie - powiedział ponuro ksiądz i dodał: - Przecież Frank kochał ją nad życie. W swoim życiu miał tylko dwie pasje. Badania naukowe na temat historii i właśnie Claire.
- A czy obu swoim pasjom poświęcał tyle samo czasu? - spytałam.
- O ile dobrze wiem, to tak - odpowiedział duchowny - Ale trudno mi jest to powiedzieć tak na pewno, bo przecież nie siedziałem z nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie mogę więc ręczyć, ile czasu poświęcał żonie, a ile swoim badaniom naukowym.


Pomyślał nad tym przez chwilę i dodał:
- Chociaż wiecie co? Jak tak sobie o tym wszystkim myślę, to uważam, że w tym wszystkim może być coś na rzeczy.
- Czyli ją zaniedbywał? - spytałam.
- Tego nie wiem, ale wiem za to coś innego.
- Co takiego?
- Wiem, że Frank poświęcał swoim badaniom historycznym bardzo wiele czasu. O wiele więcej niż normalnie poświęca się takim badaniom. Wiele razy bywał u mnie w tej sprawie i powracał do domu po nocy. Mógł zatem niekiedy zaniedbywać Claire. Ale żeby ona z tego powodu chciała uciec do innego? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
- Więc co pana zdaniem się stało? - spytałam.
- Nie wiem. Człowiek nie znika tak po prostu bez śladu. Jeżeli zaś tak się dzieje, to na pewno można to jakoś wyjaśnić.
- A jak pan by to wyjaśnił?
- Rysują mi się różne opcje, nawet te fantastyczne rodem z powieści sf, ale nie wiem, ile jest w nich prawdy, a ile tylko mojej bujnej wyobraźni.
Ash tymczasem uważnie obserwował ruiny, robił też zdjęcia aparatem, aby móc na wszelki wypadek z nich skorzystać, a po chwili powiedział:
- Jak dla mnie nie mamy tu chwilowo czego szukać. Spróbujemy zajrzeć tu w nocy. Jeżeli mają tu miejsca niezwykłe, paranormalne zjawiska, to je zobaczymy.
- W nocy? Jakoś nie jestem pewna, czy chciałabym tu przychodzić po nocy - powiedziałam i ciarki mnie przeszły po plecach - Już w dzień jest tutaj ponuro i przerażająco, a co dopiero w nocy.
- Spokojnie, przecież już nie takie rzeczy widzieliśmy, kochanie. A ostatnio to mieliśmy naprawdę mocne wrażenia i nie wiem, czy nie są one aby najmocniejsze ze wszystkich, jakie dotychczas przeżyliśmy.
- W sumie to racja, ale też chodzić po nocy samemu do tych ruin jakoś nie jest dla mnie zbyt zachęcającą perspektywą.
- Spokojnie, przecież nie pójdziemy tu sami. Mamy kilku przyjaciół, skarbie, którzy są na miejscu. Pamiętasz? Jeżeli ich poprosimy, na pewno pójdą z nami. W kilku zawsze jest łatwiej.
- Popieram - wtrącił ksiądz Jan Migrodzki - Nie mam zielonego pojęcia, czy faktycznie pojawiają się tutaj jakieś duchy czy inne upiory, ale za to wiem, że w tym miejscu coś jest. Coś złego i niedobrego i lepiej jest mieć wsparcie, gdy się tu przychodzi. Wiecie, staram się mieć umysł racjonalny i rozsądny, nie wierzyć w przesądy i zabobony, ale dobrze wiem, że ten świat posiada wiele rzeczy i zjawisk, które nie można w żaden sposób logicznie sobie wytłumaczyć. Dlatego lepiej mieć się na baczności i nie przestawać być czujnym.
- I dlatego właśnie nie przyjdziemy tu w nocy sami - odpowiedział mu Ash z uśmiechem na twarzy - Przyjdziemy ze wsparciem i wtedy diabeł czy duch, lepiej niech uważa i nie próbuje nas skrzywdzić, bo spuścimy mu manto.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał bojowo Pikachu, a stojąca obok niego Buneary potwierdziła to radosnym piskiem.
Ksiądz uśmiechnął się do Asha przyjaźnie i powiedział:
- Podziwiam twoją odwagę, mój młody człowieku. Z tego, co wiem, w swoim życiu widziałeś wiele zła, a mimo to zawsze odważnie potrafisz stawić mu czoła.
- Po tylu przygodach nie jest to takie trudne - odpowiedział Ash.
- Jak dla kogo. Ja wciąż miewam ciarki, gdy tylko sobie przypomnę niektóre z naszych przygód i kiedy sobie pomyślę, że znowu możemy coś takiego przeżyć - stwierdziłam, uśmiechając się mimowolnie - Ale z drugiej strony jakoś za bardzo przywykłam do przygód u boku mojego męża, żeby z nich zrezygnować.
Po tych słowach parsknęłam śmiechem, tym razem już nieudawanym.
- Zabawne jest to, że kiedyś zdarzało mi się mieć za złe Ashowi, że tyle czasu poświęca zagadkom i lubiłam od nich odpoczywać, a teraz dziwnie się czuję, gdy przez dłuższy czas nie rozwiązujemy jakieś sprawy.
- A ja miałem odwrotnie. Kiedyś goniłem za zagadkami i bzikowałem bez nich, potem marzyłem o chwilach pełnych nudy - wtrącił wesoło Ash - Ale obecnie osiągnąłem stan pośrodku obu tych uczuć. Choć mam chyba tak samo jak ty, że jak za długo panuje czas bez zagadek, to bzikuję.
- To niezła z nas para bzików - zachichotałam.
- Tak. Dobraliśmy się jak w korcu maku - odparł mój mąż i wziął mnie czule za rękę.
Już po chwili ruszyliśmy w kierunku hotelu, śpiewając sobie wesoło piosenkę „At the begining”, którą to lubiliśmy chyba najbardziej ze wszystkich filmowych piosenek o miłości.

***


Kiedy powróciliśmy do hotelu, był już wieczór i pora kolacji, o czym nam mówiły nie tylko grupy ludzi zebrane w hotelowej restauracji, ale również i nasze własne brzuchy, w których bardzo nam burczało, a już zwłaszcza Ashowi oraz Pikachu. Nie mogliśmy ignorować tego uczucia, dlatego też razem poszliśmy do restauracji, zamówiliśmy porządny posiłek i zaczęliśmy go jeść. Przy jednym ze stolików dostrzegliśmy profesora Stonera, który właśnie jadł spokojnie kolację w towarzystwie Mavis i Jonathana. Cała trójka, gdy tylko nas zobaczyła, to wesoło się uśmiechnęła. Kątem oka przy innym ze stolików zauważyliśmy Anabel oraz Ridleya w towarzystwie Nowej Meloetty, którzy również coś jedli. Oni także nas obdarzyli bardzo przyjacielskim uśmiechem. Z tego też powodu posiłek minął nam w przyjemnej atmosferze.
Atmosfera ta została utrzymana, gdy nieco później jeszcze obie pary naszych przyjaciół przyszły z nami porozmawiać. Opowiedzieliśmy im o tym, co robiliśmy dzisiaj i co postanowił Ash. Oczywiście, ledwie tylko to usłyszeli, to bez wahania postanowili nam pomóc i to jeszcze zanim zdążyliśmy ich o to poprosić. Mavis nawet stwierdziła, że odmówiłaby nam, gdybyśmy jej zabronili nam sobie pomóc. Oczywiście trzeba było wszystko dobrze ustalić. Nie wiadomo, skąd miało przyjść w tych ruinach zagrożenie tudzież w jakiej ich części miały się objawić złe duchy, dlatego trzeba było podzielić się na trzy grupy i obsadzić nimi różne części ruin. Asha szczególnie interesowało miejsce, w którym to nagle urwał się trop Claire Randall. Miejsce, do którego prowadziły jej ślady i potem znikały. Tym miejscem był wielkim, kamienny łuk, który prawdopodobnie był wejściem na dziedziniec budynku w czasach, gdy jeszcze nie obrócił się w ruinę. To właśnie tam urywały się ślady Claire Randall i znikały w taki oto sposób, jakby kobieta nagle zaczęła fruwać niczym ptak i opuściła ten teren na skrzydłach wiatru. To oto miejsce było, według Asha, szczególnie ważne i jemu trzeba było poświęcić jak najwięcej uwagi.
- Frank powiedział nam, że kiedy policja badała to miejsce, użyli psów i psy dziwnie się zachowywały przy tym łuku - powiedział Ash - Podobno poprowadziły tylko do tego miejsca i przestały w ogóle czuć trop. Nawet nie spojrzały w górę, co mogłoby sugerować, że ktoś uniósł ją w powietrze albo sama to zrobiła. Chociaż nie, jakby tak podniosły nosy ku niebo, ale szybko je opuściły, jakby próbowały złapać trop i nic.
- To rzeczywiście dość niezwykłe - stwierdził Ridley - Przecież gdyby jakimś cudem zaczęła latać albo co, to jej trop musiałby być wyczuwalny przez psy. A one tego tropu po prostu nie czuły. Dobrze rozumiem?
- Bardzo dobrze rozumiesz - potwierdził Ash - W ogóle go nie czuły. Policja obeszła z nimi ruiny dookoła i w zwiedziła je od środka, ale zawsze psy, gdy dano im rzeczy Claire do wąchania, prowadziły do łuku i koniec. Zostawały przy nim.
- To mogłoby wskazywać na to, że w tym łuku zniknęła - powiedziała na to Mavis.
- Ale jakim cudem? - spytała Anabel - Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu ani nie wyrosły jej nagle skrzydła i nie odfrunęła stąd jak ptaszek. Prawda?
- Ostatnio widziałem takie rzeczy i to na własne oczy, że nawet w takie coś jestem gotów uwierzyć, choć nie bez wątpliwości - stwierdził Jonathan.
- Uwierzyłbyś i to bez wątpliwości, gdybyś widział to, co my widzieliśmy - powiedziałam do niego nieco ironicznie.
- Pewnie tak - odpowiedział rudzielec i pokiwał lekko głową - Kurczę, niezłe historie się tu dzieją. A ja sądziłem, że tu jest nudno.
- Nudno? - parsknął śmiechem Ash - Jak pożyjesz dłużej, to dowiesz się, że w takich właśnie miejscach jak to, miały zawsze miejsca najciekawsze przygody i to zawsze wtedy, gdy nikt się ich nie spodziewał.
- Stary, ja przecież żyję dłużej niż ty. Dwa lata dłużej - zachichotał Jonathan.
Wszyscy zachichotaliśmy, a Ash parsknął śmiechem i rzucił:
- Sorki, pomyliłem się. Ale chodziło mi o to, że jak przeżyjesz tyle przygód, co ja i Sereny, to już raczej nic ci nie zdziwi i bez trudu uwierzysz w najbardziej niezwykłe opowieści rodem z powieści fantasy.
- Tak, pewnie masz rację. Chociaż podróżując po świecie widziałem już różne rzeczy, to takich jak ostatnio jeszcze nie.
- Jak dobrze pójdzie, to zobaczysz jeszcze lepsze - zachichotała Mavis.
- Nie wiem, czy to „jeszcze lepsze” oznacza coś dobrego - powiedziałam z lekkim przekąsem - Mam w tej sprawie jakieś złe przeczucia.
- Dlatego na akcję idziemy wszyscy razem - stwierdziła wesoło Mavis, która jak widać już paliła się do działania - Dziś w nocy, jeśli wierzyć tym wszystkim opowieściom, które krążą o tych ruinach, rozpoczyna się cykl pełni. Cykl czarów i magii. Cykl zjawisk paranormalnych.
- Brzmi interesująco - uśmiechnął się Jonathan i spojrzał na Asha - To kiedy zaczynamy akcję?
- O północy musimy być na miejscu. Wtedy to, według legend, zaczyna się godzina czarów - odpowiedział mu Ash z uśmiechem na twarzy - I wtedy właśnie powinniśmy być na miejscu, aby to zobaczyć.
- Oj, żeby tylko nie wydarzyło się za dużo - powiedział niespokojnym tonem Ridley - Biorąc pod uwagę naszą poprzednią przygodę, chyba lepiej będzie, jeżeli zachowamy czujność.
- Na pewno to nam nie zaszkodzi - stwierdziła z uśmiechem Anabel - I coś mi mówi, że mogą nam bardzo pomóc nasze Pokemony. A zwłaszcza nasza droga Meloetta. Umie stawać się niewidzialna, a to bardzo pożyteczna cecha, zwłaszcza w pracy detektywa.
- Oj tak, bardzo pożyteczna - zgodziłam się z nią - Szkoda, że żadne z nas jej nie posiada.
- Wystarczy, że Meloetta ją ma, a to już bardzo dużo - powiedział Ash wesoło i pogłaskał lekko główkę Pokemonki, która słodko zapiszczała pod wpływem tej pieszczoty.
Rozmawiając dalej ustaliliśmy, kiedy i gdzie się spotkamy i o której musimy być w ruinach, przy okazji dokończyliśmy kolację, a potem bardzo zadowoleni z tych planów poszliśmy zająć się chwilowo każdy swoimi sprawami, aby za kilka godzin znowu się spotkać.


Po kolacji ja i Ash, w towarzystwie Pikachu i Buneary poszliśmy do swojego pokoju, aby odpocząć, w końcu czekała nas nocna wyprawa i musieliśmy mieć na nią siły. Po drodze jednak usłyszeliśmy wesoły śpiew dobiegający z jednego z pokoi. To był śpiew Colina i Brianny. Widocznie oboje mieli bardzo dobry humor. Kierowani ciekawością zajrzeliśmy do pokoju, jednak tam nie było nikogo, za to z jednych drzwi, które prowadziły do łazienki, cały czas dobiegały wesołe dziecięce głosy oraz chlupot wody. Odgłosy te wskazały nam wyraźnie, co się działo i nie chcieliśmy przeszkadzać w tej wesołej czynności, ale traf chciał, że słuchaliśmy przez chwilę piosenki dzieciaków i zasłuchaliśmy się do tego stopnia, iż zanim zdążyliśmy wyjść z pokoju, to drzwi od łazienki otworzyły się i wyszła przez nie pani Lenox w towarzystwie Colina i Brianny. Dzieci były w szlafrokach i miały ręczniki na głowach, prócz tego były niesamowicie uradowane. Widać pani Lenox je kąpała i przy okazji bawiła się z nimi wesoło, śpiewając urocze piosenki. Na nasz widok urocza trójka zachichotała radośnie, bynajmniej w ogóle nie zrażona obecnością pary detektywów w tym pokoju.
- O, kochani! - zawołała radośnie pani Lenox - Miło was widzieć! Co was sprowadza?
- Przepraszamy, że wam przeszkadzamy - powiedziałam z uśmiechem pełnym skruchy - Po prostu usłyszeliśmy śpiew dzieciaków i tak jakoś... No, z ciekawości chcieliśmy zobaczyć, co i jak.
- Bune-bune! Pika-pika! - potwierdziły piszcząc Buneary i Pikachu.
- Właśnie. Nie chcieliśmy przeszkadzać - dodał przepraszająco Ash.
- Spokojnie, wcale nie przeszkadzacie - zachichotała pani Lenox - Dzieciaki są już po kąpieli i pewnie jeszcze zanim zasną, to zechcą nieco pobrykać.
- Tak! Pobawicie się z nami? - zaproponował nam Colin.
- Prosimy was uprzejmie! To będzie dla nas zaszczyt - powiedziała Brianna tonem, którego nie powstydziłaby się sama królowa Elżbieta II.
Tak uroczego zaproszenie nie mogliśmy odrzucić i dlatego przyjęliśmy je z radością. Dzieciaki zaś zadowolone zrzuciły z siebie szlafroki i takie, jak je Bozia stworzyła, zaczęły wesoło skakać po całym pokoju. Pani Lenox pokiwała głową z politowaniem i powiedziała, że nie wypada biegać nago przy znajomych, a dzieci poczuły, iż chyba przesadziły w okazywaniu swojej euforii i założyły szybko na siebie swoje piżamki, po czym wciągnęły nas do swojej zabawy.
Przyznam, że jak obserwowałam dzieciaki poczułam, iż bardzo mi one kogoś przypominają. Spojrzałam wymownie na Asha, który widocznie zrozumiał to, co mi chodziło po głowie i podzielał moje myśli w tej sprawie. Zadowolony ścisnął czule moją dłoń, po czym obdarzył mnie bardzo słodkim uśmiechem z gatunku tych, które potrafiły wzbudzić we mnie nieco mocniejsze bicie serca.
Dzieciaki nie dały nam ani chwili wytchnienia. Każde z nich miało w sobie energii za dwoje i do tego posiadały głowę pełną ciekawych pomysłów, które chyba czerpali z przeczytanych przez siebie książek, ponieważ co chwila chcieli odgrywać role piratów, Indian czy szkockich wojowników. Przyznam, że ostatnia z tych propozycji była dość adekwatna do naszej sytuacji, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że ja i Ash nosiliśmy szkockie spódniczki. To znaczy ja ją nosiłem, bo mój mąż założył kilt, który na swój sposób jest spódniczką, ale przywiązaną do kawałku materiału przerzuconego przez ramię. Tak czy siak oboje mieliśmy stroje bardzo pasujące do zabawy, w którą wciągnęli nas Colin i Brianna. Widać było, że oboje są dosyć oczytani, gdyż w swoich wypowiedziach wygłaszanych podczas zabawy wykazali się naprawdę sporą elokwencją, chociaż już ton, w którym to wypowiadali swoje słowa był raczej bardzo zabawny, teatralny i zdecydowanie patetyczny, co czyniło z niego ton wyraźnie dziecinny, jakże zresztą pasujący do tej uroczej parki.
Podczas zabawy pojawił się nagle w pokoju Frank Randall, który także się przyłączył do naszych wygłupów. Widać było, że robił to z prawdziwą radością i przyjemnością, jakby sam był dzieckiem, co wprawiało w radość oboje dzieci, zwłaszcza Briannę. Dziewczynka szczególnie rozwijała zabawę w kierunku historii Anglii i Szkocji, a zwłaszcza tej drugiej, co jej ojciec aprobował, z przyjemnością obserwując fakt, iż jego latorośl dzieli w jakiś sposób jego pasję. I rzeczywiście dzieliła, gdyż wraz ze swoim towarzyszem zabaw przeskakiwała z jednego okresu historycznego do następnego, aż dotarli oboje nagle do roku 1607, w którym to z Anglii wyruszyła wyprawa na podbój Nowego Świata. Wówczas dzieciaki dopiero dały czadu, stając wesoło na łóżku, przybierając w miarę możliwości poważne pozy i miny, po czym zaśpiewali wesoło piosenkę z filmu animowanego Disneya „Pocahontas”, która to piosenka szła tak:

Był 1607. My wypłynęliśmy.
Nasz rejs prowadził Bóg, a z nim
Virginia Company.
Bo ten nowy świat to niebo.
Tam się spełnią nasze sny.
To właśnie obiecała nam Virginia Company.
Właśnie obiecała nam Virginia Company.


To diamenty są w Virginii,
Jak gdyby kocie łby.
Tam srebrem płyną rzeki, zaś
Na drzewach złoto lśni.
Wezmę bryłkę dla mej lubej.
Sobie też kawałek, by...
Bogactwa resztę mogła wziąć Virginia Company.
Bo komu Bóg je dał, jak nie Virginia Company?


Chociaż dzieciaki usilnie wręcz dążyły do tego, aby zabrzmieć podczas tego występu jak najbardziej poważnie, efekt nie był zbyt doskonały. Jakoś ani ja, ani Ash nie mogliśmy powstrzymać lekkiego chichotu, który wydobywał się z naszych ust pod wpływem zachowania dzieciaków. Oczywiście dobrze wiedzieliśmy, że oboje starali się jak umieli najlepiej, ale i tak mimo wszystko dalej to wyglądało jak wesoła zabawa dwójki dzieci aniżeli poważny występ, który miał być. Mimo to umieliśmy docenić starania naszych uroczych artystów, aby zabrzmieć jak najlepiej i jak najbardziej dojrzale, więc uszanowaliśmy ich popisy radosnymi oklaskami oraz niekłamanym zachwytem. Dzieci były zadowolone z tego, że ktoś je docenił i ukłoniły się nam wesoło.
Zabawa trwała jakiś czas, ale w końcu, na ich wskutek nasza dwójka słodkich artystów była tak zmęczona, że ledwie trzymała się na nogach i musieli położyć się do łóżka, choć długo jeszcze próbowali wmówić Randallowi i pani Lenox, że nie są wcale zmęczeni. Oczywiście żadne z nich nie dało się w ogóle na to nabrać i położyła dzieci do snu, przykrywając je czule kołdrą i z równie wielką czułością całując je w czoła.
- Mamo, zaśpiewasz nam? - zapytał zaspanym głosem Colin.
- Tak, niech nam pani coś zaśpiewa! - dodała proszącym głosem Brianna - Coś ładnego i ślicznego! Jakąś kołysankę!
Pani Lenox zachichotała wesoło, ubawiona i zarazem też wyraźnie wzruszona tą propozycją, po czym powiedziała:
- Dobrze, kochani. Tylko macie potem grzecznie zasnąć.
Dzieciaki chórem obiecały to swojej uroczej opiekunce, która to bardzo czule pogłaskała ich główki i zaczęła powoli śpiewać:

Ach, wilku zły!
Daruj już mi!
Wiem, że gdzieś krążysz
Po ciemnym lesie,
By chwycić mój skarb.
Czuję twój ból
I szczeniąt twych głód,
Lecz dziecka nie oddam ci.


Wilku mój zły!
Najesz się, gdy
Resztek garść rzucę w ciemność.
Przysięgam ci,
Gdy dziecko me tkniesz,
To twój koniec. Idź precz!


Piosenka ta bardzo mi się spodobała, bo była urocza, miała ładną melodię i prześliczne, wzruszające słowa. W końcu opowiadała ona o czułej oraz kochającej matce, która jest gotowa bronić swoje dziecko przed zagrożeniem, która bardzo dobrze rozumie, że zaczepiający ją wilk jest głodny, ale i tak nie odda mu swojego dziecka na pożarcie. Słowa były proste, jednak właśnie w tej prostocie widziałam największe piękno. Bo czy koniecznie trzeba być patetycznym, żeby opowiedzieć coś cudownego?


Dzieciom chyba także się spodobała kołysanka, ponieważ bardzo słodko się uśmiechały do kobiety, którą ją im nuciła, a potem zamknęły słodko oczka i poszły spać. Widok ich śpiących w jednym łóżku był uroczy, aż chciało się go uwiecznić na obrazie lub zdjęciu, aby go zapamiętać i w razie czego przypomnieć sobie jako dowód na to, iż istnieją na tym świecie jeszcze tak urocze i kochające się dzieci.
Frank Randall oraz pani Lenox patrzyli na ten widok wyraźnie bardzo nim zauroczeni, a potem spojrzeli na nas i dali nam znak, abyśmy byli teraz cicho i zrobili to wymownym gestem położenia palca wskazującego na wargach. Dobrze zrozumieliśmy ten gest i od razu powoli i na palcach zaczęliśmy opuszczać pokój. Frank i jego towarzyszka, a także Pikachu i Buneary także to zrobili, także już po chwili cała nasza szóstka była na korytarzu. Dopilnowałam, żebyśmy wszyscy opuścili pokój, a potem zamknęłam ostrożnie jego drzwi. Zauważyłam wówczas, jak Brianna, leżąca dotychczas na wznak, obraca się na lewy bok i zarzuca rączkę na tors Colina, który jakby też lekko się poruszył i chyba objął ją prawą ręką, choć tego nie byłam pewna. Tak czy inaczej widok bardzo mi się spodobał i jeszcze bardziej wzruszona zamknęłam drzwi od pokoju, jednak bardzo ostrożnie, aby nie budzić dzieci.
- Urocze dzieciaki - powiedziałam zachwycona.
- Tak, to nasze małe skarby - odparła czule pani Lenox - Bardzo je kocham. Oboje.
- Mia zastąpiła Briannie matkę, kiedy ta przepadła - powiedział jakby gwoli wyjaśnienia Frank.
Początkowo nie wiedziałam, o kim on mówi, ale szybko zorientowałam się, że chodzi mu o panią Lenox. Nigdy wcześniej nie mówił o niej po imieniu.
- Była dla mnie dużym wsparciem w tych ciężkich dla mnie chwilach, kiedy zostałem sam z moją małą córeczką - mówił dalej Frank Randall - Brianna miała wówczas cztery latka. Nie wiem, czy pamięta jeszcze Claire. I nie wiem też, czy chciałbym, aby ją pamiętała.
Mężczyzna westchnął głęboko, popatrzył lekko w sufit i powiedział:
- To już pięć lat, odkąd jej nie ma. Nie wiem, czy w ogóle do mnie wróci, ale zdecydowanie wolałbym, aby ta cała niepewność wreszcie się skończyła. Mam już dość tego wszystkiego, tych wszystkich poszukiwań Claire i niepewności, czy ona żyje, czy nie. Brianna również, co jakiś czas pyta o swoją mamę, chociaż ostatnio raczej rzadko to robi. I dobrze, że tak jest.
- Nie mów tak. W końcu to jest jej matka. Nie powinna nigdy jej zapomnieć - powiedziała do niego Mia Lenox, kładąc lekko dłoń na jego ramieniu.
- Mia, ona miała cztery latka, kiedy jej matka przepadła jak kamień w wodę - odpowiedział ponuro Frank - Niby w jaki sposób miałaby ją sobie zapamiętać?
- Ale przecież ją pamięta.
- Nie wiem, czy pamięta. A jeśli nawet, to raczej jak przez mgłę.
- Wiem, że ją pamięta. Mówiła mi to. Ale rzeczywiście jakoś tak słabo.
- Jej wspomnienia o matce są zamglone. Tak, jak i nasza przyszłość.
Po tych słowach Frank popatrzył na mnie i Asha, westchnął ponuro i rzekł do nas:
- Na pewno dobrze wiecie, dlaczego was wynająłem.
- Domyślam się, że oboje bardzo się kochacie i chcecie być ze sobą, ale nie możecie zalegalizować swojego związku, dopóki nie uzyskacie wręcz całkowitej pewności, że Claire zmarła - powiedział Ash - A jeżeli nadal żyje, to chcesz dostać od niej rozwód i poślubić panią Mię.
- Mia. Ja jestem Mia, żadna pani - powiedziała przyjaźnie kobieta - Tak, masz rację. Taki jest właśnie nasz cel. Zresztą nie trudno było go chyba zgadnąć, kiedy widzieliście nas razem z naszymi dziećmi.
- Pani jest... przepraszam... Jesteś wdową? Rozwódką? - zapytałam.
- Wdową, mój mąż zginął w wypadku, ale nieco wcześniej mnie porzucił - odpowiedziała Mia Lenox - Jak widać, ja i Frank mamy pecha w miłości. To chyba najbardziej nas do siebie zbliżyło. Najpierw ja straciłam męża, a potem on żonę. Życie zdecydowanie nas nie oszczędzało.
- Ale może wreszcie się do nas uśmiechnie - powiedział Frank - To jednak w dużej mierze zależy od naszych drogich detektywów. Czy już coś odkryliście?
- Niewiele, poza tym, że najprawdopodobniej Claire zniknęła z powodu tych tajemniczych mocy, które są w ruinach - odpowiedział Ash - To znaczy, jeszcze nie mamy pewności, że one tam są, ale wiele na to wskazuje. Zresztą dzisiaj w nocy to sprawdzimy.
- Chcecie tam iść? I to w nocy? - zapytała zdumiona Mia Lenox.
- Spokojnie, nie idziemy tam sami - odpowiedziałam jej wesoło - Pójdą tam z nami nasi przyjaciele. Będziemy więc bezpieczni.
- Jeśli tam są jakieś złe moce, to nie wiem, czy możecie być choćby przez chwilę bezpieczni - stwierdził Frank i spojrzał na nas bardzo uważnie - A zatem tam rzeczywiście coś jest? Jakieś złe moce?
- Czy złe moce, to jeszcze nie wiem, ale że coś tam jest i to raczej niemiłego, to więcej niż pewne - odpowiedział mu Ash - O tych ruinach opowiadają różne rzeczy. Syn księdza Jana Migrodzkiego widział tam ponoć jakiś tajemniczych ludzi ubranych jakby z innej epoki. Oczywiście mógł zmyślać, ale...
- Ty w to wątpisz, prawda?
- Tak, Frank. Wątpię w to, żeby kłamał. Uważam, że powiedział nam prawdę i rzeczywiście coś tam zobaczył. A jeśli tak, to ja także chcę to zobaczyć, a tej nocy zaczyna się okres czasu, podczas którego w tym miejscu dzieją się dziwne rzeczy. To idealny moment, aby przyłapać to, co tam jest, na gorącym uczynku.
Mia Lenox patrzyła nieco przerażona to na nas, to znowu na Franka, ten zaś wyraźnie był zaniepokojony tym, co usłyszał, jednak starał się w miarę swoich możliwości nie okazywać tego. Pewnie po to, aby jeszcze bardziej nie przerażać swojej ukochanej, co moim zdaniem było bardzo dobrym posunięciem. Ona już i tak była przerażona, po co ją straszyć dodatkowo swoim strachem?
- Słuchajcie, w innej sytuacji pomyślałbym, że zwariowaliście, jednak dobrze wiem, jakie przygody przeżyliście i jakie podczas nich zjawiska zauważyliście. Poza tym już same Pokemony dowodzą, że na tym świecie są rzeczy, które ocierają się o zjawiska paranormalne, a wręcz bajki, a jednak istnieją naprawdę. Poza tym wszystkie racjonalne możliwości zostały wykluczone i nie ma innego wyjaśnienia, jak tylko ingerencja istot nie z tego świata. Dlatego wam wierzę, choć dziś rano jeszcze nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Ale ponieważ wam wierzę, to tym bardziej proszę was, żebyście byli ostrożni. Jeżeli ta istota, która porwała Claire, pojawi się dzisiaj w tych ruinach, to może wam coś grozić. A ja nie chcę, żeby coś wam się stało.
- Spokojnie, już walczyliśmy z duchami i umieliśmy je pokonać - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash.
- To może nie być zwykły duch, tylko coś o wiele groźniejszego - zauważyła Mia Lenox.
- Z czymś o wiele groźniejszym także już się mierzyliśmy - odparł na to Ash takim tonem, jakby to było coś zupełnie dla nas normalnego (chociaż w sumie to było).
- Zakładam, że skutkiem pozytywnym - powiedziała z uśmiechem na twarzy Mia.
- Oczywiście, inaczej byśmy tutaj z wami nie rozmawiali - odparłam wesoło, naśladując pewny siebie ton Asha.
Pikachu i Buneary potwierdzili to wesołym piskiem.

***


Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, niedługo przed północą, opuściliśmy zamek w towarzystwie dwóch par przyjaciół, które zdecydowały się nas wesprzeć w tej sprawie. Oczywiście mam tutaj na myśli Jonathana i Mavis oraz Anabel i Ridleya. Rzecz jasna, towarzyszyła im także Nowa Meloetta, która nie zamierzała siedzieć sobie bezczynnie na zamku w pokoju swoich opiekunów, kiedy oni sami wraz z nami idą na akcję. Nie była z tych Pokemonów, które wybierają zawsze domowe wygody i wolą nie podróżować ze swoimi trenerami wtedy, gdy ich drogi są wyboiste i niebezpieczne. O nie! Nowa Meloetta, podobnie jak i jej nieżyjąca już matka (czy może raczej żyjąca w zaświatach) była dzielna i pełna miłości do przyjaciół, których chciała wspierać zawsze i wszędzie. Tym razem miała mieć ku temu ogromną okazję, z której skorzystała i to wręcz skwapliwie, o czym opowiem jednak później.
Gdy przyszła pora na to, aby wyruszyć w drogę, to nasi przyjaciele byli w swoich pokojach i do tego ubrani jak na wyjście i z kilkoma rzeczami, które mogły się przydać podczas takiej wycieczki. Byli zatem całkowicie gotowi do działania i do tego jeszcze pełni zapału. Widząc to Ash stwierdził, że żal by było takiego zapału nie wykorzystać i dlatego z prawdziwą radością zaprosił ich wszystkich do wyprawy, jaka nam się szykowała i kiedy już nadszedł czas, wyszliśmy w zamku i od razu skierowaliśmy swoje kroki ku ruinom.
Przyznam, że chociaż przed Frankiem i Mią pokazywałam wielką odwagę i pewność siebie, to jednak, idąc ku celowi naszej wycieczki nie miałam w sobie ani grama tych uczuć, jakie posiadałam rozmawiając z naszym klientem i jego lubą. Przeciwnie, serce waliło mi wówczas w piersiach jak młotem, a do tego jeszcze drżałam lekko na całym ciele z powodu tego, co mogło mieć niedługo miejsce. Gdybym tak miała iść sama do tych ruin, chyba bym umarła ze strachu. Na całe szczęście u mego boku był mój kochany mąż. Przy nim byłam w stanie zapanować nad strachem i wytrwać w dążeniu do celu. Sama nie zdołałabym tego zrobić, co może nieco dziwić, skoro już nieraz ja i Ash walczyliśmy z istotami nie z tego świata i wygrywaliśmy. Powinnam być odporna na strach przed kolejnymi takimi wrażeniami, ale... Jakoś tak to nie działało. Dziwne, prawda? Ale widać świat jest pełen dziwactw. A ja i Ash byliśmy chyba największymi dziwactwami XXI wieku. W końcu ile osób o tej porze poszłoby w ruiny, w których podobno straszy, aby sprawdzić, czy tak jest? Raczej niewiele.
Tak czy inaczej, niewielka grupka ludzi zmierzała właśnie w kierunku ruin, które były nad wyraz podejrzane. Chcieliśmy zobaczyć, czy nastąpią w nich jakieś niezwykłe zdarzenia. Dość szybko dotarliśmy na miejsce, gdyż ruiny nie były zbyt daleko od zamku, a gdy już to zrobiliśmy, to od razu przeszliśmy do dokładnego ustalania, jak powinniśmy teraz postąpić. Ash rzecz jasna miał już właściwy plan działania.
- Sprawa jest prosta. Podzielimy się na grupki i każda obsadzi inne miejsce - powiedział do nas wszystkich tonem prawdziwego wodza - Tak jak już ustaliliśmy, szczególnie interesuje nas ten łuk wejściowy. To przy nim urwały się ślady Claire Randall i to przy nim psy zachowywały się dziwnie. I to prawdopodobnie przy nim młody Migrodzki widział jakieś tajemnicze istoty w kostiumach z minionej epoki. Dlatego musimy przede wszystkim skupić swoją uwagę na tym miejscu.
To mówiąc wskazał palcem kamienny łuk i dodał:
- Musimy go uważnie obserwować, ale z różnych miejsc, żeby mieć większą pewność, że niczego nie przegapimy.
- Słusznie. Z różnych perspektyw możemy wszyscy zobaczyć więcej niż tylko z jednego miejsca - rzekł Ridley - Dlatego też warto obsadzić kilka placówek.
- Placówek! Wiesz, nieźle to zabrzmiało - zachichotał Jonathan - Brzmi tak, jakbyśmy byli na wojnie.
- Albo jakieś wojennej akcji - dodała dowcipnie Mavis.
Asha rozbawiły te słowa, ponieważ uśmiechnął się rozbawiony i stwierdził wesoło:
- W sumie można powiedzieć, że jesteśmy teraz na wojnie. Na wojnie ze złem oraz niesprawiedliwością, tajemnicami grożącymi spokojowi dobrych ludzi itd. W końcu główny nasz cel jako detektywów jest walka o to, żeby...
- Żeby tego zła mniej było na świecie - dokończyła za niego Anabel bardzo żartobliwym tonem.
- No właśnie i dlatego trzeba odpowiednio poważnie do tego podejść - mówił dalej mój mąż, po czym oświetlając ciemności światłem latarki, zaczął wszystkim nam przydzielać placówki - W porządku! Ja i Serena ustawimy się przy tej skale przed ruinami, z której mamy widok na kamienny łuk od przodu. Mavis i Jonathan wejdą do środka ruin i będą z nich obserwować łuk. Wybierzcie sobie tam dobrą kryjówkę i obserwujcie.
- Jasne, rzucasz nas na głęboką wodę, a sam sobie siedzisz na brzegu. Jakie to typowe dla każdego dowódcy, cudaku w spódniczce - rzuciła dowcipnym tonem Mavis.
- Damy sobie radę, generale - odpowiedział żartobliwie Jonathan.
- To dobrze - odparł na to Ash i mówił dalej: - No, a Anabel i Ridley pójdą z Nową Meloettą na drugą stronę ruin. Z tamtej strony też są skały i możesz z nich dobrze obserwować łuk. W ten sposób mamy widok na łuk ze wszystkich stron. Jeżeli coś w nim się pojawi lub w ogóle w ruinach się pojawi, to nie ma szans, abyśmy tego nie zauważyli.
- Bardzo pomysłowe - powiedział Ridley i pomyślał przez chwilę - Żebyśmy tylko nie zasnęli na posterunku, a nocą o to bardzo łatwo.
- Ja na pewno nie zasnę. Energia mnie rozpiera na całego - rzucił żartobliwie Jonathan.
- Tym lepiej. Wykorzystaj ją więc mądrze, żeby dobrze wykonać swoją część zadania - powiedział do niego Ash.
- I pamiętaj, że nie jest to zabawna, tylko na serio poważna sprawa - dodałam niesamowicie poważnym tonem.
- Spokojnie, cały czas o tym pamiętam, dziecinko - rzucił beztrosko rudzielec - Z wami przygody są zawsze na poważnie.
- Dobra, Johnny. Weź ty się już tak nie popisuj swoim stoickim spokojem - powiedziała nieco zadziornie Mavis - A ty, cudaku w spódniczce, lepiej żebyś dalej był zdolnym uparciuchem, któremu zawsze wszystko wychodzi, bo jeżeli mojemu chłopakowi coś się stanie, to...
- Spokojnie, jeżeli posłucha on moich poleceń, to wszystko będzie dobrze - przerwał jej Ash i dodał tonem prawdziwego generała: - Macie wszyscy zostać na swoich posterunkach i nie opuszczać ich, cokolwiek bycśie zobaczyli. Pamiętajcie o tym, że jesteśmy tutaj tylko po to, żeby obserwować. Nie ingerować osobiście. To ważne.
- A jeżeli będziemy musieli ingerować? - zapytałam z niepokojem.
- Wtedy to zrobimy, ale tylko wtedy, gdy będzie to konieczne - odpowiedział Ash - Nie zapominaj o tym, że prawdopodobnie mamy tu do czynienia z siłami z innego świata. Z takimi nie ma żartów, a ja okres, kiedy bym bez wahania rzucał się na każdego drania, który próbuje skrzywdzić moich bliskich, już dawno mam za sobą. Wyrosłem z okresu bezmyślnej brawury i spodziewam się, że każdy z was także to zrobił.
- Zakładając, że go w ogóle miał - odpowiedział Jonathan i dostał sójkę w bok od Mavis.
- Dobra, mądrale. Wszyscy na posterunki i obserwować łuk! I jeszcze jedno! Cokolwiek by się nie stało, zostańcie na swoich miejscach! - rozkazał Ash.
Powiedział to takim tonem i z tak wielką pewnością siebie, że nawet nam nie przyszło do głowy mu się przeciwstawiać. Anabel i Ridley pobiegli na drugą stronę ruin, do miejsca, z którego mogli widzieć dobrze łuk. Mavis i Jonathan weszli w środek ruin i wybrali właściwe miejsce do obserwacji. My zaś ustawiliśmy się tuż przy wejściu do ruin. Praktycznie rzecz ujmując, to właśnie Mavis i Jonathan mieli najlepszy widok na łuk, ale też to była najbardziej niebezpieczna placówka, bo jeżeli by coś złego z tego łuku wyszło, to ich właśnie pierwszych by dostrzegło i mogło zaatakować. Ash jednak celowo właśnie im kazał tam iść, wiedząc bardzo dobrze, że ja mam obecnie za wielkiego cykora, zwłaszcza wywołanego ostatnimi wydarzeniami, aby wytrwać spokojnie w środku ruin oraz w środku prawdziwego zagrożenia. Co prawda widziałam już takie rzeczy, że duchy z ruin nie powinny mi być straszne, ale cóż... W praktyce to wcale tak ładnie nie wyglądało i Ash miał obawy, iż mój strach spowoduje, że w jakiś sposób się zdradzę przed zjawami, których wypatrywaliśmy i wtedy wszystko diabli wezmą. Jonathan z kolei nie miał żadnych obaw, ponieważ miał taki charakter, z kolei Mavis za dużo już widziała na świecie i za długo na nim żyła, aby się teraz bać. Anabel i Ridley z kolei, choć próbowali pokazać, że są bardzo odważni, to widać było, iż mają cykora. Dlatego pozostali jedynie Jonathan i Mavis. Modliłam się w duchu, żeby nic złego ich nie spotkało.


Ja i Ash, w towarzystwie wiernie nam towarzyszących Pikachu oraz Buneary, usiedliśmy przy skale, z uwagą obserwując zza niej kamienny łuk. Niedługo po tym na moim zegarku wskazówki ustawiły się na cyfrze 12, co wskazywało na to, że już wybiła północ. Ledwie to nastąpiło, a zauważyliśmy, iż łuk jakby nagle się zaświecił. Przez krótką chwilę przebiegło przez niego takie jakieś małe światełko, którego pochodzenia nie umieliśmy sobie wytłumaczyć. Na szczycie łuku pojawił się mały blask, który potem przeszedł po całym łuku.
- Widziałeś to? - spytałam Asha.
- Jasne, że widziałem - odpowiedział mi mój luby - Widziałem i to bardzo wyraźnie. A wy widzieliście?
To pytanie skierował on w kierunku Pikachu i Buneary, którzy udzielili im odpowiedzi twierdzącej, kiwając potakująco łebkami i przy okazji także piszcząc lekko.
- A więc to miało miejsce naprawdę - powiedziałam z ulgą - Jak to dobrze, bo już się bałam, że mam jakieś omamy wzrokowe.
- U mamy, to będziemy jeść posiłek, ale to dopiero wtedy, jak powrócimy do Alabastii - zachichotał Ash, po czym zaraz szybko spoważniał - Wybacz, taki żart. Chyba zaraziłem się żartowaniem w poważnych sytuacjach od Jonathana.
- Najwyraźniej i nie wiem, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie - rzuciłam nieco ironicznie.
- Ale ja wiem, że teraz powinniśmy obserwować łuk - powiedział Ash i zaczął uważnie obserwować nasz cel.
Oczywiście dołączyłam do niego i nasze Pokemony też. Co prawda było dość ciemno, ale mimo to ruiny były dość widoczne, a zwłaszcza łuk, co było zasługą pełni księżyca. Dzięki niej mogliśmy widzieć dokładnie to, co chcieliśmy dostrzec, oczywiście bez większych szczegółów, ale zawsze. To było najważniejsze w tej sprawie.
Rzecz jasna nie wiedzieliśmy, jak długo przyjdzie nam czekać na zjawienie się duchów albo też innych zjawisk paranormalnych, jakich tutaj oczekiwaliśmy. Dobrze wiedzieliśmy, że w takim oto wypadku oczekiwanie może być naprawdę bardzo długie. W końcu nie wiedzieliśmy, kiedy te zjawy czy też inne upiory się pojawią. To, że o północy pierwszej nocy cyklu moce wyzwalały się wcale nie znaczyło, iż miały przybrać postać cielesną właśnie wtedy. Poza tym nawet nie wiedzieliśmy, czego mamy oczekiwać. Mogliśmy mieć tylko podejrzenia, chociaż każde z nich było o wiele groźniejsze od poprzednich.
Traf jednak chciał, że nie musieliśmy zbyt długo czekać. Dosyć szybko od rozpoczęcia naszych obserwacji pojawiły się przy łuku jakieś dwa kształty. To były ludzkie kształty, chociaż trudno było wyszczególnić coś konkretnego, za daleko staliśmy, a prócz tego było ciemno. Mimo blasku pełni księżyca nie widzieliśmy zbyt dokładnie postaci stojących przy łuku, w każdym razie początkowo, gdyż przysłaniał je cień padający z resztek murów. Gdy jednak oboje wyszli z cienia, mogliśmy zobaczyć coś niecoś. Nie widzieliśmy dokładnie twarzy postaci, które stały przy łuku, ale widzieliśmy ich stroje. Jedno z nich miało białą koszulę, kilt w ciemną kratę, a także buty i coś jakby pończochy. Przy boku miał coś długiego, chyba szpadę, a także coś zatkniętego za kilt - możliwe, że pistolet. Wskazywało to na to, iż jest to mężczyzna. Druga z osób z kolei była kobietą, to było wyraźnie widoczne. Jej suknia rodem z XVIII wieku mówiła sama za siebie. Obie te osoby stały w miejscu, jakby tak lekko się przechadzały i o czymś mówiły. Ale robiły to cicho, bardzo cicho, także nawet stojąc blisko mogliśmy nic nie usłyszeć.
- Jak myślisz, kto to jest? Duchy czy ludzie? - spytałam Asha.
- Nie wiem, ale obserwujmy ich uważnie - odpowiedział mój mąż.
Pikachu i Buneary zapiszczeli cichutko na znak, że są gotowi w razie czego do działania. Ich wsparcie podbudowywało mnie nieco na duchu.
Obserwowaliśmy zatem dalej nasz punkt obserwacji, a potem zauważyliśmy coś, co mocno nas zaniepokoiło, jednak przy okazji też i bardzo zdenerwowało. Mianowicie z niewyjaśnionych początkowo dla nas powodów obie obserwowane przez nas osoby spojrzały w kierunku ruin i jedno z nich wydobyło szpadę, po czym nią zaatakowało kogoś. Ten ktoś krzyknął i odskoczył na bok w taki sposób, że blask księżyca go spowił i wtedy bez trudu zauważyliśmy, że jest to Jonathan.
- O Boże! To Jonathan! - jęknęłam przerażona.
Człowiek ze szpadą atakował dalej, a druga osoba (prawdopodobnie kobieta) zaszła Jonathana od tyłu i uderzyła go czymś w głowę. Rudy chłopak osunął się na ziemię, a w tej samej chwili dało się słyszeć krzyk rozpaczy Mavis, która po chwili pojawiła się na miejscu i na jej widok obie osoby rzuciły się do ucieczki i to w naszym kierunku.
- Szybko! - zawołał do mnie Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
Skoczyliśmy do przodu i szybko zastąpiliśmy drogę uciekinierom, którzy na nasz widok zatrzymali się dość daleko od nas. Zapewne celowo to zrobili, abyśmy nie zauważyli ich twarzy.
- Stać! Nie ruszać się! - zawołał mój ukochany - Kim jesteście i czego tu chcecie?!
Żadne z nich nam nie odpowiedziało. Kobieta złapała tylko za ramię swego towarzysza, a ten schował szpadę do pochwy i wydobył pistolet, mierząc nim w Asha.
- NIE! - wrzasnęłam przerażona i doskoczyłam do ukochanego, spychając go na bok.
Padł strzał, kula jednak nie trafiła żadnego z nas. Pikachu zapiszczał bojowo i strzelił piorunem w napastnika, wytrącając mu broń z dłoni. Ten zaklął i rzucił się do ucieczki. Pikachu podbiegł szybko do Asha sprawdzić, czy nic mu nie jest. Na szczęście był cały i zdrowy, powstał na równe nogi i skoczył biegiem niczym jakiś Arcanine w kierunku, w którym nasi napastnicy uciekli. Wierny Pikachu pognał razem z nim. Mała Buneary została przy mnie, piszcząc bardzo zaniepokojona za ukochanym.
- Ash, nie! - zawołałam zaniepokojona.
- Zostań tutaj! Sprawdź, co z Jonathanem! - zawołał mój luby.
Po chwili zniknął mi z oczu, podobnie jak napastnicy.
- Co się tu dzieje? Kto tu strzelał? - zapytała Anabel, która właśnie do mnie podbiegła.
Obok niej biegł Ridley, a po chwili zjawiła się też Nowa Meloetta. Cała trójka była nie bez powodu przerażona.
- Jedno z tych ludzi! Widzieliście ich? - zapytałam.
- Tak, ale kto to był? - spytała Anabel.
- Nie wiem. Nie widziałam ich twarzy - odpowiedziałam i szybko spojrzałam na ruiny - Jonathan został ranny! Szybko! Pomóżmy mu!
- A gdzie Ash? - spytał Ridley.
- Pognał za nimi! Chodźmy do Jonathana! - zawołałam.
- A co z Ashem?! - zapytała przerażona Anabel.
- Nic mu nie będzie! Chodźmy do Jonathana! - krzyknęłam.
Oczywiście nie miałam takiej pewności ani grama, jednak musiałam zaufać Ashowi i w jego wielkiego farta, która ciągle miał. Ostatecznie przecież człowiek, który pokonał Giovanniego oraz organizację Rocket, z całą pewnością umie sobie poradzić z dwójką napastników. Poza tym nie był sam, towarzyszył mu Pikachu. Prócz tego baliśmy się o Jonathana, który być może potrzebował natychmiastowej pomocy. Dlatego też, choć nie sprawiało mi to przyjemności, musieliśmy zostawić Asha chwilowo samemu sobie i pognać do naszego przyjaciela.
Podbiegliśmy do niego. Leżał ciągle w ruinach. Był nieprzytomny, a jego głowa spoczywała na kolanach Mavis, która płakała zrozpaczona, ale nie straciła na szczęście panowania nad sobą i zachowała w obliczu tej tragedii dość zdrowy rozsądek. Dowodził tego fakt, iż urwała sobie kawałek sukienki i zrobiła z niego opatrunek dla ukochanego.
- Co z nim? - zapytałam, choć było to dość głupie pytanie, bo wszak dobrze widziałam, co się stało.
- Jonathan chciał podsłuchać tych gości, o czym rozmawiają, ale nie zachował ostrożności i dostał czymś ostrym w głowę. Chyba to była szpada - odpowiedziała mi Mavis - Oni wyszli z tego łuku, potem zaczęli o czymś gadać i doszło do tego wszystkiego. Co tu się dzieje, Sereno? Co to za czary?
- Nie wiem, ale to teraz bez znaczenia. Musimy zabrać do hotelu i wezwać lekarza - powiedziałam tonem rasowego przywódcy.
- Opatrzyłam mu rany, ale zdecydowanie potrzeba mu pomocy specjalisty - stwierdziła Mavis - Mój ojciec powinien go obejrzeć. Jest przecież lekarzem.
- Myślałam, że chemikiem - zdziwiła się Anabel.
- Chemikiem z zamiłowania, lekarzem z zawodu, moja droga - odpowiedziała jej ukochana Jonathana.
Nowa Meloetta i Buneary zaczęły piszczeć i delikatnie złapały rudzielca za nogi, aby go podnieść. Oczywiście nie mogły tego dokonać, były za słabe. Ale na szczęście miały nasze wsparcie, ponieważ nie zostawiliśmy biednego Jonathana na pastwę losu, nawet jeśli przez własną brawurę się w to wpakował.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Hrabia Dracula zaprosił Asha Harkera do swego gabinetu, gdzie poprosił go o pokazanie mu wszystkich dokumentów związanych z kupnem, którego zamierzał dokonać. Harker oczywiście podszedł do sprawy nad wyraz profesjonalnie, gdyż miał wszystko przygotowane, a do tego też ułożone we właściwej kolejności, aby hrabia czytając papiery nie był w ogóle znudzony lekturą i nie przysnął podczas ich czytania. Co prawda jego twarz wcale nie wyrażała zmęczenia, jednak lektura ważnych dokumentów nigdy nie należała do najprzyjemniejszych, dlatego trzeba było je tak ułożyć, aby wszystko było takie, jakie być powinno. Ash Harker miał już doświadczenie w swojej pracy i dlatego wiedział, jak podejść do klienta.
- Panie hrabio, czy wszystko jest w należytym porządku? - zapytał Ash po chwili, gdy hrabia przeczytał już wszystkie papiery.
- Jak najbardziej - odpowiedział mu Dracula i bardzo zadowolony złożył na umowie swój podpis i odbił lekko pieczęć, czego dokonał także i na kopii umowy - Papiery są w należytym porządku, a umowa zawiera warunki dogodne dla mnie.
- Cieszy mnie to, panie hrabio - odrzekł Harker i wziął jeden z papierów do ręki - Umowa zakupu... Kopia dla pana, oryginał dla mnie. A zatem jest pan teraz, panie hrabia właścicielem opactwa Carfax.
Po tych słowach spojrzał na krzesło, przy którym siedział hrabia, ale jego tam już nie było, choć jego cień wciąż siedział w cieniu krzesła. Ash zdumiony spojrzał za siebie, czując na plecach czyiś oddech i zauważył uśmiechniętego hrabiego, który patrzył na niego uważnie.
- Jak widzę, pańscy pracodawcy mieli całkowitą rację. Współpraca z panem to rzeczywiście prawdziwa przyjemność.
Ash poczuł, że go pali duma oraz zadowolenie z powodu tego, co usłyszał i powiedział:
- Pan hrabia jest dla mnie nazbyt łaskaw i ceni moje talenta znacznie bardziej niż ja sam.
- Takie moje prawo - odpowiedział mu Dracula.
Ash pomyślała przez chwilę, po czym rzekł:
- Panie hrabio, czy wolno zapytać, dlaczego kupił pan aż dziesięć posiadłości w opactwie Carfax? Dzisiaj pan nabył jedną, a z pomocą mojego poprzednika aż dziewięć, choć znacznie mniejszych niż ta, którą kupił pan dzisiaj. Chciałbym pana zapytać, o ile oczywiście wolno, czemu pan tak postąpił? Żeby podnieść wartość rynkową i zarobić na nich?
- Owszem, ale nie tylko dlatego - odpowiedział przyjaźnie hrabia, po czym przybrał dość konspiracyjną minę - Czy wierzy pan, mój drogi panie Harker... w przeznaczenie? W to, że człowiek może być związany w jakiś emocjonalny sposób z jakimś miejscem lub innymi ludźmi, nawet o tym nie wiedząc? Ja tak właśnie mam. Czuję, że moje miejsce jest właśnie w Kalos i że tam właśnie dokonam czegoś niezwykłego i dlatego też tak bardzo chcę się tam udać.
Po tych słowach, hrabia spojrzał na biurko i zaczął patrzeć na rzeczy, które tam się znajdowały. Wśród nich dostrzegł jakąś miniaturę. Powoli wziął ją do ręki i otworzył. Zobaczył w niej wówczas zdjęcie młodej i bardzo ślicznej dziewczyny i choć było ono czarno-białe, to jednak oczami wyobraźni ujrzał, jakie ona ma kolor włosów i kolor oczu.
- Najszczęśliwszym człowiekiem na świecie jest ten, kto odnalazł prawdziwą miłość - powiedział po chwili Dracula, ni to do Harkera, ni to do siebie.
Ash spojrzał uważnie na miniaturę, uśmiechnął się i rzekł:
- Znalazł pan Serenę. Piękna, prawda? To moja narzeczona. Mamy się pobrać po moim powrocie do Kalos.
Dracula lekko się wzdrygnął, gdy to usłyszał, a jego cień zaczął krążyć wokół Harkera i złapał go za gardło. Oczywiście nie mógł mu zrobić najmniejszej nawet krzywdy, a Ash i tak tego nie zauważył.
- Czy ma pan żonę, panie hrabio? - zapytał Harker.
Draculi oczy zaszkliły się nagle od łez, a on sam odsunął lekko twarz na bok, aby jego rozmówca tego nie zauważył.
- Kiedyś miałem - odpowiedział po chwili - Była mi bardzo bliska. Umarła i zostałem sam na tym świecie. Była bardzo podobna do pańskiej narzeczonej, która ma wygląd anioła.
Po tych słowach zamknął miniaturę i oddał ją Ashowi.
- Na pewno będzie oddaną żoną, a pan wiernym mężem.
Dracula zaczął chodzić po pokoju i myśleć, a po chwili namysłu skierował swój wzrok ku swojemu rozmówcy i rzekł:
- Chciałbym pana poprosić, panie Harker, żeby teraz napisał pan do swoich przełożonych i swoich bliskich, że zostanie pan u mnie przez kilka dni, a potem wraz ze mną przybędzie pan do Kalos.
- Mówił mi pan o tym i zgodziłem się, ale gdy tak o tym myślę, to nie wiem, czy to dobry pomysł - rzekł po chwili namysłu Ash - Widzi pan, pragnąłbym jak najszybciej powrócić do mojej ukochanej i przyjaciół. Wiem, że już się zgodziłem na pana propozycję, ale sam pan chyba rozumie...
Harker próbował w ten sposób ukryć fakt, że to miejsce coraz bardziej go napawa niepokojem. Te koszmary nocne, ci Cyganie, a do tego jeszcze te „dzieci nocy”, jak je lubił nazywać hrabia. „Dzieci nocy” i ich muzyka były tu najbardziej przerażające.
- Rozumiem pana tęsknotę i dobrze ona o panu świadczy - odparł na to hrabia - Mimo wszystko bardzo chcę pana prosić, aby pan spełnił moje życzenie i został u mnie jeszcze kilka dni i napisał o tym do swoich bliskich.
- Czy to naprawdę konieczne? - zapytał Ash.
- Tak i mam w tym swój cel, który ostatnio panu wyłożyłem - odpowiedział mu Dracula przyjaznym tonem - Nie znam jeszcze regionu Kalos i potrzeba mi przewodnika, który pokaże mi całe miasto, w którym zamieszkam i jego okolice. Liczyłem na to, że pan Renfield to zrobi, ale jak obaj wiemy, jest on chwilowo nieosiągalny. Z tego też powodu chciałbym prosić pana, aby pozostał pan ze mną do czasu, aż będę gotów do podróży. To tylko kilka dni. Przez ten czas dokonam wszystkich niezbędnych przygotowań.
- Ależ panie hrabio... Nie śmiałbym... A poza tym nie wiem, co na to moi przełożeni.
- Na pewno to zrozumieją. Poza tym, o ile dobrze wiem, hołdują oni zasadzie „klient nasz pan”, nieprawdaż?
- Oczywiście, panie hrabio, jednakże...
Dracula przysunął się bliżej Harkera i powiedział nieco groźnym tonem:
- Nie przyjmę odmowy.
Potem zachichotał na znak, że jest to z jego strony tylko żart. Ash nie bardzo wiedział, czy ów żart go bawi, czy też wręcz przeciwnie. Mimo to wyraził swoją zgodę, po czym usiadł przy biurku i zaczął pisać listy.

***


Panna Serena Murray siedziała w bibliotece i przeglądała znajdujące się tam książki. Bardzo ją one ciekawiły, zaś wszystkie ich tytuły pociągały ją w każdy możliwy sposób. Jako urodzona erudytka i zarazem też osoba wykształcona bardzo kochała książki i lubiła je czytać oraz poszerzać w ten sposób swoje horyzonty. Jako nauczycielka z zawodu miała bardzo wiele okazji do czytania, ale zawsze biblioteka jej serdecznej przyjaciółki, Dawn Wenstenra, była najlepszą w całej tej okolicy. Dorównać jej mogły chyba tylko zbiory książek Clemonta Holmwooda, lorda Goldaminga, który był narzeczonym Dawn, jednakże poza tym raczej nikt z mieszkańców Lumiose nie posiadał tak cudownej biblioteki i Serena z rozkoszą chciała poznać znajdujące się tam książki.
Serena Murray, zwana przez przyjaciółki pieszczotliwie Reną, była młodą dziewczyną, świeżo po szkołach, posiadaczką niezwykle zgrabnej figury, bardzo delikatnej cery, niebieskich oczu oraz włosów barwy dojrzałego miodu. Budziła podziw wielu mężczyzn swoją urodą i delikatnością, a także tym, że umiała sobie radzić w różnych sytuacjach, nawet wtedy, gdy umarli jej rodzice i została sama. Pomimo swojego dość ubogiego pochodzenia żyła w serdecznej przyjaźni z lady Dawn Wenstenra, która traktowała ją jak rodzoną siostrę. Obie znały się już od dzieciństwa, gdyż ojciec Sereny pracował dla ojca Dawn i oddał mu liczne usługi, w zamian za co lord Wenstenra zadbał o to, aby Serena mogła otrzymać staranne wykształcenie, o jakim marzyła. Do tego panna Murray i córka pryncypała jej ojca bawiły się jako dzieci i zawsze były sobie bliskie, co przetrwało do dzisiaj. Serena była dla Dawn niczym siostra, właściwie nawet starsza siostra, gdyż niejeden raz o nią dbała i pilnowała ją, aby nie narobiła sobie problemów, ponieważ ciekawski charakter młodej dziedziczki sprawiał, że potrafiła ona wyczyniać niezwykłe hece, takie jak chodzenie po drzewach (z których nieraz spadała) czy pływanie nago w jeziorze lub bieganie na wyścigi z miejscowymi dzieciakami. Serena zawsze dbała o to, aby jej przyjaciółce nic się przy tym nie stało i jedyne, co ją mogło wtedy spotkać, to podrapane kolana czy policzki, oczywiście tylko wówczas, kiedy nie można było tego uniknąć (a zazwyczaj nie było można).
Przyjaźń obu dziewczyn przetrwała cały i trwała dalej, chociaż panna Dawn bywała na przyjęciach i uroczystych zabawach, z kolei zaś panna Serena więcej bywała w szkole oraz na lekcjach. Panna Dawn marzyła o szybkim zamążpójściu ze swoim przyjacielem z dzieciństwem, lordem Goldamingiem, z kolei Serena nie chciała z niczym się spieszyć i uważała, że jej przyszły mąż przede wszystkim powinien być uczciwym człowiekiem, nawet jeśli nie będzie pochodził z jej sfery. Traf wszakże chciał, że jej narzeczonym został pan Ash Harker, młody urzędnik, człowiek bardzo uczciwy i skrupulatny w wykonywaniu swoich obowiązków. Był on serdecznym przyjacielem lorda Goldaminga, który to zaprosił go na przyjęcie zaręczynowe swoje i Dawn. Oczywiście nie mogło na nim też zabraknąć panny Murray, która zdobyła łatwo serce Harkera i Ash potem zaczął składać jej wizyty, oboje spędzali ze sobą bardzo dużo czasu, aż w końcu oboje zaręczyli się. Na swój sposób przyczyniło się do tego, że jak się okazało, Ash i Serena mieli możliwość poznać się jeszcze jako dzieci i spędzili wówczas wiele radosnych chwil, ale potem niestety na długi czas zostali rozdzieleni i dopiero teraz się odnaleźli i oczywiście nie zamierzali tego zmarnować. Dlatego też się zaręczyli.
Dawn zareagowała na to wielką radością.
- Och, to cudownie! Możemy obie weźmiemy ślub w tym samym czasie? To by było dopiero coś! - wołała wesoło, klaszcząc w dłonie.
Serena była zachwycona jej reakcją na swoje zaręczyny, jak również i tą propozycją. Postanowiła porozmawiać o tym z narzeczonym, który nie miał nic przeciwko temu. Lord Clemont również i już wkrótce ułożono dokładnie, kiedy nastąpi podwójna ceremonia ślubna. Miała mieć ona miejsce już niedługo i dlatego Serena nie mogła się doczekać, aż powróci jej ukochany Ash. Tęskniła za nim i miała nadzieję, że przyjedzie on do Lumiose na czas.
Myśląc o swoim ukochanym Serena przeglądała właśnie jedną z najbardziej intrygujących ją powieści w bibliotece jej przyjaciółki. Była nią „Księga Tysiąca i Jednej Nocy”. Zawierała niezwykle ciekawe baśnie i niezbyt grzeczne ilustracje, zwykle ukazujące mężczyznę i kobietę robiących w najróżniejszych niezwykłych pozycjach to, co ze snem nie ma raczej zbyt wiele wspólnego. Serena patrzyła na ilustracje z dość sporym rumieńcem na twarzy, który piekł jej lekko policzki, gdy tylko przypomniała sobie o tym, że nie tak dawno, tuż przed wyjazdem Asha, ona i on zrobili to i oboje poczuli, iż ich miłość jest jeszcze większa niż przedtem. A wszystko było to zasługą Misty, rudowłosej i ognistej z charakteru przyjaciółki Sereny i Dawn. Dziewczyna od jakiegoś czasu była zaręczona z młodym lekarzem, Brockiem Sewardem, który nie dawno właśnie awansował i został bezpośrednim przełożonym szpitala dla obłąkanych i z którym już od dawna sypiała, oczywiście po cichu, gdyż w tamtych czasach nie wypadało takiego czegoś robić, choć nawet Kościół powtarzał, że narzeczony jest niczym mąż i posiada mężowskie prawa. Ale mówić, iż wolno to robić, to nie jest wcale to samo, co oficjalne przyzwolić na to. Dlatego lepiej było podejść do tego rozsądnie i nie afiszować się tym, ale też nie rezygnować.
- Jak dla mnie to są zbędne ceregiele - powiedziała Misty dosyć frywolnym tonem - Ja nie wiem, dlaczego ludzie robią z tego taki problem. Czy Adam i Ewa byli po ślubie, gdy Bóg nakazał im to ze sobą robić? Bo przecież on im to niemalże nakazał. Dlaczego więc ja i Brock mielibyśmy łamać Boski nakaz, bo ludzie go zakazują? Przecież to jest tylko i wyłącznie objaw miłości. To jest najpiękniejszy z możliwych sposobów, w jaki zakochani mogą sobie okazać miłość. Kochasz Asha, Sereno?
Serena spojrzała na nią wówczas zdumiona i odpowiedziała, że tak.
- Wobec tego, weź nie rób z nim jakiś ceregieli, tylko okaż mu swoje uczucie w tej najcudowniejszy ze wszystkich sposobów.
- Misty! - zawołała zawstydzona Serena.
- Weź już tak się nie rumień. Oboje tego na pewno chcecie. Po co macie robić z tego jakiś problem? Kochasz jego, on kocha ciebie. Oboje chcecie być ze sobą. Po co zatem czekać?
Serena nie była pewna, czy powinna jej posłuchać, ale w końcu opowiedziała o wszystkim Ashowi, który uznał to za wręcz cudowny pomysł i w słodki sposób namówił ukochaną, aby posłuchali rady Misty. Serena wspominała z rumieńcem na twarzy, ale również i uśmiechem to wydarzenie. To było cudowne doświadczenie, którego nie można było porównać do niczego innego. Słowami nie dało się tego opisać, to trzeba było czuć, a czuć to było niezwykłą rozkoszą. Teraz zaś, kiedy Serena oglądała książkę oraz frywolne ilustracje do niej, poczuła, że zdecydowanie warto było posłuchać rady rudowłosej przyjaciółki.
- Reno! Reno! - wesoły okrzyk Dawn wyrwał Serenę ze wspomnień - Reno, jesteś tutaj?
Panna Murray szybko zatrzasnęła książkę, jakby obawiała się tego, co też może pomyśleć sobie o niej jej przyjaciółka, gdy tylko zobaczy, jakie dzieło tak ją zainteresowało.


Chwilę później wpadła Dawn, niebieskowłosa, niebieskooka i około trzy lata młodsza od niej dziewczyna z arystokratycznej rodziny, ubrana w białą sukienkę wedle najnowszej mody.
- Och, wiecznie z nosem w książkach! Jak zwykle zresztą! Czego ja niby oczekiwałam? - zapytała dowcipnie Dawn.
Zaraz za nią do pokoju weszły panny May i Misty. Pierwsza z nich to była wysoka dziewczyna o brązowych włosach, niebieskich oczach, delikatnym nosku i zawstydzonej nieco minie, jakby wstydziła się tego, że przebywa teraz w czyjeś gościnie. Ubrana była w zieloną sukienkę tego samego kroju, co sukienka Dawn. Druga z dziewczyn była rudowłosa i miała zielone oczy, a jej sukienka była prosta i skromna, pasująca w sam raz do jazdy na rowerze, gdyż panna Misty (także nauczycielka, jak i Serena) była wręcz zapaloną cyklistką oraz osobą lubiącą łamać konwenanse, rzecz jasna zachowując przy tym dobry smak.
- Nasza droga nauczycielka jak zwykle dba o to, aby jej wiedza z głowy nie wyfrunęła - powiedziała przyjaźnie Misty.
- To chyba dobrze, prawda? - spytała May.
- A pewnie, że dobrze. A kto mówi, że nie? - zachichotała Misty - Ale może zamiast ciągle tylko czytać wyprowadziłabyś swój prezent od Asha na spacer? Wiecznie przecież nie będziemy tego robić za ciebie.
To mówiąc wskazała na kroczącego tuż przy niej Fennekina, który na widok swojej pani podbiegł do niej i wskoczył jej radośnie w ramiona. Serena uściskała go z radością i pocałowała czule w nos. Pokemon był jej niezwykle bliski, gdyż stanowił prezent od Asha na urodziny. Ona sama chciała podarować mu coś z okazji zbliżającego się ślubu i nawet już wiedziała, co to takiego ma być. Prezent, który z pewnością go ucieszy i sprawi mu wielką przyjemność.
Trzy dziewczyny stojące przy drzwiach popatrzyły z uśmiechem na ten jakże uroczy widok, jaki stanowiła Serena ściskająca czule swego Pokemona i podeszły bliżej, a obok nich szły ich wierne stworki, którymi były Piplup (czyli ulubieniec Dawn), Psyduck (czyli towarzysz Misty) i Torchic (czyli pieszczoch May). To oto ptasie towarzystwo szło tuż obok swoich pań, który dalej patrzyły zachwycone na Serenę tulącą swojego Pokemona.
- Uroczy widok - powiedziała Dawn.
- Ciekawe, czy Asha też tak tuli - zachichotała Misty.
- Misty! - skarciła ją lekko May zawstydzonym tonem.
- No co? Przecież to nie jest nic zdrożnego - odparła rudowłosa.
Dawn parsknęła lekkim śmiechem i nagle dostrzegła książkę leżącą na biurku i oczywiście od razu wzbudziła ona jej zainteresowanie.
- Zobaczmy, co też czyta nasza przyjaciółka.
Serena przerażona próbowała zabrać jej książkę, ta jednak upadła na podłogę, otwierając się przy tym na niegrzecznej ilustracji. Dawn oraz Misty zachichotały wesoło i usiadły wygodnie na dywanie, z uwagą oglądając ów obraz, wywołując zawstydzenie u Sereny i częściowo też u May.
- A mówiłaś, że tylko nauką się zajmuje - zachichotała Misty do Dawn - Jak to jest nauka, to ja też chcę się tak uczyć.
- Nie wmówisz mi, że ty już dawno nie pobierasz tych nauk z Brockiem - powiedziała dowcipnie Dawn.
- Dziewczyny, proszę was! - zawołała Serena, siadając na dywanie tuż obok przyjaciółek.
- Powiedzcie mi, proszę... Czy mężczyzna i kobieta naprawdę robią ze sobą takie rzeczy? - zapytała dość nieco nieśmiałym tonem May, zerkając przy tym na ilustrację.
- Oczywiście, Serena już to robiła z Ashem - powiedziała Misty.
Serena zawstydzona pokiwała lekko głową, ale w milczeniu. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, dlatego nic nie mówiła.
- Ja też to robiłam z Brockiem. Minionej nocy, a także kilka minionych nocy wcześniej - przyznała Misty z dumą w głosie.
- Ja także i też minionej nocy - zachichotała Dawn.
- Kłamczucha! - zawołała Serena.
- Nieprawda! - dodała May.
- Prawda! Robiłam to... we śnie! - zaśmiała się Dawn.
Serena trąciła ją lekko w ramię, mocno ubawiona tym żartem, a Misty sobie poprawiła niesforny kosmyk włosów na głowie.

***


Doktor Brock Seward był praktycznie najmłodszym człowiekiem w całej historii psychiatrii, który objął stanowisko przełożonego szpitala dla obłąkanych. Nie była to łatwa profesja i wymagała silnych nerwów, aby samemu nie postradać zmysłów, jednak Brock Seward posiadał taki oto silny umysł potrafiący zwalczyć wszelkie możliwości postradania ich. Był to efekt szkolenia, które przeszedł pod okiem swojego mentora, profesora Samuela Van Helsinga zwanego przez swoich studentów Oakiem, czyli dębem, co nawiązywało do faktu, iż był to niezwykle silny psychicznie człowiek potrafiący łamać przeciwności oraz pokonywać każdą przeszkodę na swojej drodze. Był osobą budzącą wielki podziw u swoich uczniów, a zwłaszcza Brocka, który wiele się od niego nauczył. Ich kilkuletnia współpraca na uniwersytecie zaowocowała przerodzeniem się ich relacji z czysto zawodowych na prywatne relacje przypominające relacje ojca z synem. Brock stanowił dla profesora kogoś w rodzaju syna, którego nigdy nie miał, gdyż jego żona niestety poroniła i w wyniku tego całkiem postradała zmysły i musiała zostać umieszczona w zakładzie dla umysłowo chorych. Profesor był załamany z tego powodu i bardzo chciał, aby jego żona była strzeżona przez kogoś zaufanego. A kto lepiej się do tego nadawał niż Brock, jego wierny uczeń i niemalże syn? Tak właśnie rozumując profesor umieścił żonę w zakładzie w Lumiose, a kiedy jego przełożony odszedł na emeryturę, zaproponował na to stanowisko Brocka. A ponieważ sam profesor Van Helsing protegował młodego doktora Sewarda, to nie było innej możliwości, jak tylko go przyjąć i potem obserwować, jak dobrze sobie na tym stanowisku radzi. A radził sobie całkiem nieźle.
Brock Seward był wysokim, czarnoskórym mężczyzną, który nie ukończył jeszcze trzydziestki, ale do życia podchodził bardzo poważnie i odpowiedzialnie. Oczywiście nie oznaczało to, że jest sztywny i zawsze tylko poważny. W innym wypadku Misty nie zdołałaby go pokochać, a przecież obdarzyła go uczuciem. Zrobiła to dlatego, że był poważnym człowiekiem, który uczucia i miłość traktuje równie poważnie, co swoją pracę, ale w sprawie miłości potrafił niekiedy zaszaleć i dowiódł tego nie tak dawno, kiedy będąc na randce z ukochaną Misty pozwolił sobie na dużo swobody wobec niej (na którą ona wszakże dała mu pozwolenie) i ta swoboda zaowocowała cudownie spędzoną nocą. Misty po tym jakże cudownym dla niej wydarzeniu pokochała go jeszcze mocniej i wiedziała bez najmniejszych wątpliwości, że bardzo dobrze ulokowała swoje uczucia. Brock zaś poczuł, iż on i Misty są sobie przeznaczeni i nie mógł się już doczekać ślubu z nią.
Oczywiście doktor Brock Seward, jak na prawdziwego lekarza przystało, nie zajmował się tylko swoim życiem uczuciowym, ale również swoimi obowiązkami. Miał pod swoją opieką wielu pacjentów, a każdego z nich traktował zawsze równo i sprawiedliwie. Każdego osobiście doglądał, uważnie obserwował, badał ich stan zdrowia itd. Z niektórymi nawet osobiście rozmawiał. Z jakiegoś powodu polubił takie rozmowy, jednak nie umiał sobie wyjaśnić, dlaczego tak było. Mogło to wynikać z faktu, że Brock Seward wychodził z założenia, iż odosobnienie i brak kontaktu z innymi ludźmi, nigdy nie dawał nikomu możliwości wyzdrowienia. Liczył, że rozmowy pomogą pacjentom odzyskać zmysły, chociażby w części. Dlatego właśnie z pacjentami najbardziej rokującymi rozmawiał osobiście, nieraz też notując jakieś ciekawe wnioski na temat tego, co zauważył i usłyszał. Wiele z tego wszystkiego stanowiło bardzo ciekawe notatki.
Pacjentem, który szczególnie przykuł uwagę doktora Brocka Sewarda był pan Meowth Renfield, dawny urzędnik. Był on jednym z niewielu Pokemonów, które umiały mówić ludzkim głosem i posiadały nad wyraz ogromną inteligencję. Z tego też powodu powierzono mu stanowisko urzędnicze, ale niestety wkrótce po tym, jak powrócił z Transylwanii, gdzie został zaproszony przez hrabiego Draculę, który chciał kupić kilka posiadłości w Kalos, a Meowth miał mu pomóc znaleźć właściwe, biedak niestety postradał zmysły i musiał zostać zamknięty w szpitalu Brocka. Jego miejsce zaś zajął Ash Harker, który wyruszył do Transylwanii, aby dokończyć dzieło swego poprzednika. Brock znał Asha i wiedział, że dobrze się on wywiąże z powierzonego mu zadania, jednak nie zmieniało to faktu, iż bardzo martwił go los Renfielda. Uważał, że wielka szkoda by nastąpiła, gdyby taki ktoś jak ów inteligentny Pokemon nie odzyskał zmysłów. Dlatego też chciał dołożyć wszelkich starań, aby to się stało.
- Witam pana, panie Renfield - powiedział, wchodząc do jego celi.
Jak każda cela w szpitala dla obłąkanych, ta również miała ściany obłożone poduszkami, aby pacjent nie zrobił sobie nigdy krzywdy, ani przez przypadek, ani też celowo. Meowth Renfield siedział w kącie celi i bawił się właśnie z małym pająkiem, któremu pozwalał uciekać przed sobą tylko po to, aby zaraz potem go schwytać. Czynność ta tak bardzo go bawiła i absorbowała tak mocno, że przez chwilę nie dostrzegł on doktora, ale w końcu to zrobił, a kiedy to już nastąpiło, to zachichotał delikatnie i przywitał się z Sewardem.
- Jakże pana samopoczucie? - zapytał po chwili Brock.
- Nie jest źle, choć zakładam, że nie jest tak cudowne, jak pańskie, rozpierany przez energię miłości, doktorku - odpowiedział mu wesoło Meowth Renfield.
- Interesuje pana moje życie osobiste? - zapytał dowcipnie doktor.
- Owszem, interesuje mnie wszystko, co ma związek z życiem - odparł na to Renfield - Życie to bardzo cenny dar i nie można go za nic w świecie lekceważyć. Oczywiście w życiu to już tak jest, że mniejsze życie musi ustępować większemu albo jak kto woli, słabsze stworzenie pada ofiarą silniejszego. Jesteśmy ofiarami lub drapieżnikami, a czasami też jednym i drugim.
Po tych słowach pacjent złapał pająka za jedną z jego nóżek i wyrywającego się podniósł wysoko w górę.
- Ten oto pajączek jest drapieżnikiem dla much oraz innych insektów, gdy te wpadną w jego sieci. Ale kiedy ja złapię go w swoje dłonie, jest tylko bezbronną ofiarą.
Wypowiedziawszy te słowa wrzucił sobie pająka do ust, przeżuł go powoli i połknął. Widok tego wywołał w Brocku Sewardzie obrzydzenie i wielką niechęć, ale wiedział doskonale, że nie może oceniać biednego pacjenta i jego upodobania, dlatego nie skomentował tego, co zobaczył, a zamiast tego powiedział:
- Zakładam, panie Renfield, że lepiej już się pan czuje niż ostatnio, ale do pełnego wyzdrowienia wciąż panu wiele brakuje.
- Niewykluczone, pan w końcu jest lekarzem, a ja pacjentem - odparł na to Meowth - Ale wie pan, mógłby mi pan pomóc, dając mi do pokoju jakieś małe zwierzątko. Jakiegoś uroczego Pokemona. Może takiego malutkiego Meowtha jak ja? Małe i bardzo słodkie kociątko, które mógłbym tresować.
- To ciekawe - rzekł Brock i zanotował coś w notesie - Może byłby dla pana lepszy duży kot?
- O tak! Widzę, że pan mnie rozumie! - zawołał uradowany Meowth Renfield - Ładny oraz duży Persian, którego mógłbym szkolić. Który dałby mi dużo życia. Dużo i mnóstwo życia.
- Życia? Jakiego życia?
- Krew, panie doktorze. Krew oznacza życie!
Po tych słowach doskoczył on do doktora i zachował się tak, jakby chciał go ugryźć w szyję, ale został w ostatniej chwili odciągnięty przez pielęgniarzy, którzy rzucili go na ziemię, po czym zaczęli okładać go pałkami. Brock Seward jednak nakazał im przestać, a ci, choć z wyraźną niechęcią odstąpili od niego.
- Może zrobimy mu tak na przemian kąpiele zimną i ciepłą? - spytał jeden z pielęgniarzy.
- Nie. To nie pomoże. Takie drastyczne warunki nigdy nie skutkują, tylko rodzą agresję i chęć odwetu - odpowiedział doktor Seward.
- To może chociaż lewatywa? - spytał drugi z pielęgniarzy.
- Zaraz tobie ją zaaplikuję, jeżeli nie przestaniesz mnie drażnić! - zawołał ze złością w głosie Brock - Idziemy! Nic tu po nas!
Po tych słowach wyszedł z pokoju, a jego podwładni za nim.

***


Ash stał przed lusterkiem ustawionym na szafce nocnej i powoli się golił. Po dokonaniu transakcji z hrabią Draculą przyjął gościnę u niego i miał wraz z nim wyjechać do Kalos, dlatego też, chociaż planował wyjechać już jutro, postanowił zaczekać do chwili, w której jego gospodarz będzie gotowy do podróży. To zaś oznaczało, że odkładanie golenia nie było już konieczne i mógł sobie pozwolić na taki luksus jak pozbawienie siebie zarostu, którego nie lubił i w którym źle się czuł. Gdyby mógł wyjechać od razu, raczej nie spieszyłby się z tym tak bardzo. W takiej jednak sytuacji wszystko wyglądało inaczej.
Ash Harker powoli przejeżdżał brzytwą po swoim prawym policzku, aż nagle usłyszał trzask drzwi i odgłos czyiś kroków, jednak co ciekawe, w lusterku, które miał ustawione przed sobą i naprzeciwko drzwi, nie zauważył nikogo. Bardzo był zatem zdziwiony, kiedy usłyszał głos hrabiego Draculi.
- Panie Harker, bardzo przepraszam, że panu przeszkadzam, jednak chciałem poinformować pana, że wysłałem już pańskie listy. To znaczy... Właściwie dałem je moim Cyganom, Jessie i Jamesowi (to ci, którzy panu tu zawieźli) i to właśnie oni przekazali je na pocztę. Z całą pewnością listy prędko dotrą do pana bliskich i przełożonych.
Harker słysząc słowa hrabiego podskoczył lekko zaskoczony i w tej samej chwili ręka mu drgnęła i to jeszcze w chwili, w której Ash przejeżdżał brzytwą po swoim gardle. Krew pociekła mu lekko z ranki. Dracula dopiero po chwili, gdy skończył mówić o listach, zauważył tę ranę i przybrał dosyć dziwny wyraz twarzy, niczym pijak na widok alkoholu, w którym zdążył już zasmakować.
- Niech pan uważa przy goleniu, proszę pana. Nieostrożność może bardzo łatwo sprowadzić jakieś nieszczęście - powiedział hrabia i wziął powoli brzytwę od Harkera - Pozwoli pan? Pomogę panu.
- Ależ to niepotrzebne, drogi hrabio. Ja mogę sam - odrzekł Ash, ciągle nie posiadając się ze zdumienia z powodu tego, co zobaczył, a raczej właściwie tego, czego nie zobaczył.
Jakim bowiem cudem Dracula stał tu przed nim, a jego odbicia w lustrze w ogóle nie było? Dlaczego lustro nie pokazało go, kiedy Harker się golił? To było niezwykłe.
Ash patrzył dalej w lustro pod pretekstem obserwowania swojej ranki na szyi i próbował jakoś wypatrzeć odbicie Draculi. Widział jednak tylko swoją brzytwę zawieszoną w powietrzu. To było przerażające. Gdyby się odwrócił, zobaczyłby coś jeszcze bardziej przerażającego, a mianowicie to, że hrabia wziął brzytwę i zlizał z niej krew Harkera, lekko drżąc z zachwytu w taki sposób, jak pijak czujący na wargach smak swojego ulubionego napoju. Potem posadził bez pytania Asha na krześle i zaczął z uwagą go golić. Harker był tak tym przerażony, że nawet nie protestował przeciwko tym czynnością. Dracula zaś powoli i ostrożnie go ogolił do końca, po czym poruszył delikatnie brzytwą i w niewielkim odbiciu ostrza tego narzędzia zauważył zawieszony na szyi Asha krzyżyk, który ten dostał od kobiety w karczmie. Na ten widok Dracula zaryczał jak potwór, ale kiedy Ash zeskoczył przerażony z krzesła i stanął przy ścianie, patrząc z przerażeniem na swojego gospodarza, ten nagle się uspokoił i przybrał spokojniejszy, dość ironiczny ton.
- Nie warto dawać wiary takim złudnym błyskotkom. To są tylko i wyłącznie nędzne fetysze, które Kościół stworzył po to, aby mamić nimi ludzi. One nigdy nie posiadały boskiej mocy i każdy, kto uważa inaczej jest po prostu... głupi. A pan nie jesteś głupi. Dlatego rozumie pan pewnie, że czemuś takiemu nie można wierzyć.
- Wiem o tym doskonale i wcale nie wierzę w moc tych, jak to pan raczył ująć... fetyszy - odpowiedział mu ponuro Ash - Jednak dostałem ten krzyżyk od kogoś, kto życzył mi dobrze i tylko i wyłącznie dla tej osoby go noszę. Jeżeli to pana razi...
- Ależ skądże, dlaczego miałoby mnie to razić? - zachichotał wesoło hrabia Dracula i dodał rubasznie: - Po prostu zdziwiło mnie, że pan nosi takie coś. Ale cóż... W Kalos inaczej mogą na to patrzeć. Jednakowoż chciałbym zauważyć, że jesteśmy w Transylwanii, a Transylwania to nie Kalos. Wiele rzeczy może tu pana zdziwić.
- Widziałem wiele dziwacznych rzeczy tutaj - powiedział ze złością w głosie Ash - Już na samym początku pobytu w tym miejscu miałem możliwość zobaczyć takie zjawiska, o których dotąd czytałem tylko w powieściach i to powieściach gotyckich! Nie sądziłem, że ujrzę takie rzeczy naprawdę.
- Oczywiście, rozumiem zatem pana oburzenie i zdumienie, ale proszę się nie obawiać. To tylko niezwykłe zjawiska i nic poza tym. Takie tam zwykłe złudzenia optyczne.
- Złudzenia optyczne? Brak odbicia w lustrze, to także złudzenie?
Ash szybko pożałował swoich słów, gdyż hrabia słysząc je spojrzał na niego ze złością, po czym porwał z szafki lusterko i cisnął je o ścianę, krzycząc przy tym wściekle:
- Och, te przeklęte symbole próżności! To przez nie to wszystko! To przez nie ma pan zwidy!
Chwilę potem uspokoił się i zachichotał tonem niewiniątka.
- Proszę mi wybaczyć. Wypiłem za dużo śliwowicy i... chyba źle na mnie wpłynęła.
Po tych słowach hrabia wyszedł z pokoju, choć bardziej właściwym słowem było to, że wyjechał z niego, gdyż Ash nie słyszał jego kroków, a samo poruszanie się wyglądało u hrabiego Draculi niczym sunięcie się jak na kołach przed siebie. Dlaczego? Tego Ash Harker nie mógł już pojąć, tak jak i tego, że niedługo potem wyjrzał przez okno i przysiągłby, że widział hrabiego chodzącego po ścianie swego zamku niczym pająk. Czy było to jednak prawdziwe zjawisko, czy może złudzenie optyczne, tego Ash nie mógł już wiedzieć. Czuł jednak, że musi rozwikłać zagadkę swego jakże niezwykłego gospodarza i to jak najszybciej.

***


Ash wyszedł z pokoju ze świeczką w dłoni i zaczął uważnie przechadzać się po korytarzu zamku. Co prawda był nieco przerażony tym, co przyszło mu do głowy, ale też pamiętał wręcz doskonale o tym, że sam hrabia Dracula pozwolił mu zwiedzać cały zamek, zastrzegając jednak przy tym, iż nie wolno mu zasypiać w innym pokoju niż jego własny. Harker nie miał pewności, co może się wówczas stać, ale po tym, jak jego gospodarz się zachował, miał wielką ochotę złamać to polecenie i dokuczyć mu w ten sposób. Oczekiwał, że w ten sposób odkryje jakiś jego wielki sekret. Nie wiedział, jakie mogą być tego konsekwencje.
Szedł powoli i ostrożnie przez korytarz, oświetlając sobie drogę dość nikłym blaskiem świecy, rozglądając się przy tym bardzo uważnie dookoła. W każdej chwili spodziewał się, że wyskoczy na niego nagle hrabia, dlatego sprawdzał co jakiś czas dla pewności, czy ma wciąż na szyi swój krzyżyk. Ponieważ go miał, zadowolony i spokojniejszy parł naprzód w tej swojej wyprawie ku nieznanemu i prawdopodobnemu niebezpieczeństwu, którego się spodziewał w każdej chwili.
Zaintrygowany zaglądał do kilku pokoi, jednak nie zobaczył tam nic, co by mogło wzbudzić jego niepokój. W końcu trafił do pokoju, który to wyglądał jak sypialnia hrabiego, na co wskazywał fakt, że znajdowało się tam wielkie łoże z baldachimem. Choć, gdy Ash dobrze mu się przyjrzał, to musiał zdumiony wysnuć wniosek, że chyba dawno nie było przez nikogo używane. Czyżby zatem hrabia spał gdzie indziej? Ale gdzie? I po co spać w czymś innym niż to jakże wygodne łoże? To było bez sensu. Chociaż, kto tam wie? Być może rzeczy, które dla Asha Harkera były raczej bez sensu, to dla hrabiego Draculi mogły mieć jak najbardziej sens. Wszak arystokrata okazał się być nie lada dziwakiem. Kto wie zatem, jakie to jeszcze posiadał dziwactwa?
Ash obejrzał pokój. Znajdowały się w nim różne rzeczy, typowe dla pokojów tego typu, poza jedną... Nie było tam lustra. Doświadczenie zaś podpowiadało Harkerowi, że każdy człowiek chce mieć w swojej sypialni jakieś dobre lustro, w którym może zobaczyć swoje odbicie, a już zwłaszcza to lustro jest przydatne wtedy, kiedy człowiek jest żonaty. Wszakże nie od dziś wiadomo, iż kobiety kochają przeglądać się w lustrze. Mężczyźnie jednak lustro też jest potrzebne, choć jemu akurat nie trzeba wielkiego zwierciadła, bo wystarczy mu małe lusterko, tak wszakże niezbędne do porannego rytuału golenia. Ale tutaj próżno było szukać zarówno lustra, jak i lusterka.
Po dokładniejszym obejrzeniu pokoju, Ash doszedł do wniosku, że musi to być sypialnia małżeńska hrabiego i jego żony. Było tutaj wiele przedmiotów, które tego dowodziły, a szczególnie przepiękny obraz wiszący na ścianie. Obraz ów przedstawiał jakiegoś młodego mężczyznę i młodą kobietę w strojach z dawnej epoki, choć Ash nie poznawał, jaka to epoka. Tak coś czuł, że był to XV bądź XVI wiek, ale nie dałby za to głowy. Mężczyzna był bardzo podobny do tego, którego portret wisiał w jadalni, a którego hrabia Mattia przedstawił jako Vlada III Tepesa (Palownika) zwanego Draculą. Podobno to od jego przydomku wzięło się potem nazwisko hrabiego. Ten jednak człowiek z obrazu był jakiś inny. Prawdę mówiąc, to wyglądał on niczym młodsza wersja obecnego właściciela zamku, ale to było przecież niemożliwe. Bo przecież, jeżeli rzeczywiście stroje osób z obrazu były z XV bądź XVI wieku, to raczej nie mógłby to być hrabia Dracula. Chyba, że z jakiegoś powodu żył on setki lat, co przecież było niemożliwe.
Jednak o ile postać mężczyzny na obrazie była tylko intrygująca, to postać stojącej obok niego kobiety wzbudziła już niezwykłe emocje w Ashu. Kobieta bowiem wyglądała jak... Serena Murray. Była do niej łudząco podobno. Jedynym szczegółem, który ją od niej odróżniał, to był kolor włosów. Wszakże ukochana Harkera miała włosy barwy dojrzałego miodu, z kolei ta z portretu miała włosy barwy kasztanów. Mimo wszystko podobieństwo tej kobiety z obrazu do Sereny Murray było aż nazbyt uderzające.
- Niezwykłe podobieństwo - powiedział sam do siebie prawnik - Ciekawe, co jest tego przyczyną. Czyżby Serena była potomkinią tej kobiety? Któż to może wiedzieć? Możliwe, że posiada arystokratyczne pochodzenie, tylko sama o tym nie wie. Muszę jej o tym powiedzieć.
Nagle poczuł nadchodzącą senność. Była już wszakże północ, a właściwie była ona wtedy, kiedy Ash wychodził ze swojego pokoju i szedł na zwiady. Teraz mogła być jakakolwiek godzina. Zmęczenie i senność zaczęły dawać się Ashowi we znaki, także postanowił udać się w krainę snów. Co prawda pokój Harkera był daleka, ale tutaj było łóżko, duże i wyglądające na bardzo wygodne. Z pewnością hrabia nie będzie zły za to, że jego gość położy się na łóżku jego i jego zmarłej małżonki. Wszak i tak raczej z tego pokoju nie korzysta. Ostatecznie, gdyby było inaczej, to o tej porze by spał w łóżku, a nie w innym pokoju. Dlatego też Ash bez najmniejszych wątpliwości legł na posłaniu, zapominając całkowicie o ostrzeżeniu, które wystosował wobec niego hrabia, aby nigdy nie zasypiał w innym pokoju niż swój własny.
Nie wiedział, jak długo spał, ale nagle poczuł, że ktoś go dotyka i to w sposób raczej złowrogi. Przerażony otworzył oczy i zobaczył wówczas przed sobą trzy kobiece postacie. Wszystkie były ubrane w arabskie stroje kobiece, które wszakże podkreślały ich niezwykle zmysłowe i piękne kształty. Jedna z kobiet miała włosy kasztanowe, podobne do tych, które miała dama na obrazie. Druga z nich miała je ciemnoniebieskie i krótko obcięte. Trzecia z kolei była Mulatką, a jej włosy miały barwę podobną do koloru jej skóry. Wszystkie siedziały na łóżku tuż obok Asha i dotykały go w sposób niezwykły, który był zarówno przyjemny, jak i przerażający. Harker poczuł nagle, że serce wali mu jak oszalałe, a ciało drży ze strachu, choć także i nieco przyjemności.
- Drogie panie, pochlebiacie mi, ale ja jestem zaręczony - rzekł po chwili Ash.
Kobiety jednak zlekceważyły jego słowa, tylko dalej to robiły, a potem jedna z nich rozpięła gwałtownie koszulę na jego piersi, ale wtedy zobaczyła wiszący na niej krzyżyk. Syknęła ze złości i odskoczyła lekko od prawnika, podobnie jak jej towarzyszki, które spojrzały na nią w sposób pytający. Widać chciały wiedzieć, co powinny teraz zrobić. Ash poczuł w tym swoją szansę, usiadł szybko na łóżku i złapał za krzyżyk.
- Odejdźcie! Zostawcie mnie! - zawołał ze złością.
Kobiety patrzyły na niego z gniewem w oczach, sycząc niczym banda żmij. Chciały podejść do Asha, ale widok krzyżyka wyraźnie ich od niego odstraszał.


- Precz mi stąd, bo inaczej...
- Bo inaczej co? - zasyczała rudowłosa, patrząc groźnie na Asha.
- Bo was spali ten symbol! - zawołał prawnik i wyciągnął dłoń w kierunku kobiety.
Ta złapała się za głowę i zaczęła dziko, krzyczeć, zwijać się z bólu, po czym... Stanęła szybko na równe nogi, zachichotała podle, a następnie spojrzała na swoje przyjaciółki, które też zaczęły się śmiać.
- Za dużo książek się naczytałeś. Ten znak wcale nas nie rusza. Tylko irytuje i napawa wstrętem! Nic nam nim nie zrobisz!
To mówiąc doskoczyła do Asha i złapała go za gardło, przyciskając go mocno do ściany. Otworzyła szeroko usta, sycząc ze złością, ukazując młodzieńcowi swe długie, białe kły.
- Ugryź go! Ugryź! Ugryź! - kibicowały jej dzielnie towarzyszki.
Rudowłosa już miała to zrobić, kiedy nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wparował Dracula. Był wściekły.
- Co to ma znaczyć?! - wrzasnął ze złością.
Kobieta o niebieskich włosach i druga o brązowych szybko i bardzo zwinnie odskoczyły na bok.
- Miette! Shauna! Jak śmiecie go atakować?! Przecież zabroniłem wam tego! Tobie także, Scarlett!
To mówiąc zwrócił się do kobiety o kasztanowych włosach, która wyraźnie była przywódczynią tej watahy, ta jednak zlekceważyła jego słowa i chciała dalej ugryźć Asha, kiedy Dracula wyciągnął dłoń w jej kierunku, a wtedy ona złapała się za gardło i poczuła, że się dusi. Od razu odstąpiła od Asha, który opadł na podłogę, dysząc ze strachu.
- Jak śmiecie go dotykać?! On należy do mnie! Potrzebny mi jest, żebym osiągnął swój cel! - zawołał hrabia do kobiet.
- Jak możesz odbierać nam posiłek, kiedy sam do nas przychodzi? - zapytała Scarlett.
- Ty nigdy nie kochałeś - powiedziała niebieskowłosa.
- A już na pewno nie nas - dodała brązowowłosa.
- I ja kiedyś kochałem i znowu będę kochał - odpowiedział hrabia - Ale żeby to osiągnąć, potrzebny mi jest ten człowiek. Odejdźcie więc stąd! I to szybko!
- Czy zatem mamy iść spać głodne? - zapytał Scarlett.
- Nie musicie iść spać głodne - odparł na to ponuro Dracula - Możecie sobie wyjść na zewnątrz i zapolować. Ale jego zostawcie w spokoju. I nie ważcie się go więcej dotknąć! A teraz precz stąd!
Kobiety powoli i zarazem także bardzo niechętnie opuściły pokój, zaś hrabia Dracula podszedł do Asha i powiedział łagodnym tonem:
- Drogi panie Harker, tak bardzo mi przykro, że miał pan tak okropne sny. Ale przecież ostrzegałem pana, żeby nigdy nie spał pan poza swoją sypialnią. Czyż nie mówiłem panu, jakie to jest niebezpieczne? Inne pokoje są bardzo przerażające w nocy. Mogą przyprawić człowieka o koszmary senne i to niestety pana spotkało.
- Koszmary senne?! Jakie tam koszmary?! - zawołał Ash oburzonym głosem - To wszystko było naprawdę! Te kobiety chciały mnie zabić! Wyssać ze mnie krew! To wampirzyce, nie ma dwóch zdań! I pan zapewne też jest wampirem! To dlatego nie miał pan odbicia w lustrze! I to dlatego drży pan na znak krzyża! Jest pan wampirem, panie hrabio! Czyż nie tak?!
Dracula uśmiechnął się tylko pobłażliwie do swojego rozmówcy i powiedział:
- Och, panie Harker. Jest z panem gorzej niż myślałem. Te sny źle wpłynęły na pańskie zdrowie. Ale proszę być spokojnym, znam dobry sposób na to, żeby pana uleczyć.
Po tych słowach machnął on dłonią przed oczami Asha, który poczuł, że go ogarnia senność. Próbował z nią walczyć, ale to było bezcelowe.
- Panie Harker, proszę teraz posłuchać uważnie - powiedział Dracula tonem rozkazującym - To wszystko, co pan widział dzisiejszej nocy, to był tylko sen. Proszę nie przykładać do tego najmniejszej wagi. To był tylko sen. Rano się pan obudzi i zapomni pan o tym koszmarze. A jeżeli nawet coś z niego zostanie w pana pamięci, to nic nie szkodzi. To wszak był tylko sen, rozumie pan?
Ash nic nie odpowiedział, próbując jeszcze walczyć z hipnozą, ale było to bezcelowe i w końcu oczy mu się zamknęły, a on sam pogrążył się powoli we śnie. Wcześniej jednak jeszcze usłyszał słowa:
- Za dwa dni ruszamy razem w podróż do Kalos. Moi Cyganie wszystko już przygotowali. Popłyniemy statkiem „Demeter”. Dotrzemy nim łatwo do Lumiose, a wówczas przedstawi mnie pan swojej uroczej narzeczonej. Jestem jej niezwykle ciekaw.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...