niedziela, 13 maja 2018

Przygoda 113 cz. I

Przygoda CXIII

Tajemnica starego obrazu cz. I

Opowiadanie to dedykuję dwóm czytelnikom:
- Kkkkk, który wpadł na pomysł opowiadania Thomasa Ravenshopa
- Lokiemu27, który wymyślił genialne zakończenie dla tej historii



Pamiętniki Sereny:
- Kochani moi, co wam strzeliło do głowy?! Cofać się w czasie o trzy tysiące lat?! Takie pomysły może mieć tylko prawdziwy bzik!
W takich właśnie sposób biadoliła pani Hameron, kiedy ugościła nas u siebie. Kobieta wraz ze swoim mężem i profesorem Birchem przyleciała helikopterem na wykopaliska prowadzone przez Spencera Hale’a. Ich celem nie było spotkanie z nami (bo wszak nie wiedzieli o naszej tam obecności), ale chęć spotkania Hale’a oraz zobaczenia jego niezwykłego odkrycia. Traf jednak chciał, że państwo Hameron i profesor Birch spotkali nas i bardzo się z tego powodu ucieszyli, choć też i zaniepokoili, zwłaszcza, gdy zobaczyli nas w takim stanie, w jakim wtedy byliśmy. Od razu zaczęli nas wypytywać, gdzie tak oberwaliśmy i jak do tego doszło. Opowiedzieliśmy im zatem w skrócie (pomijając szczegóły, których zdradzić nie mogliśmy) wszystko, co miało miejsce podczas naszej podróży w czasie, a pani Hameron (jak to ona) najbardziej się z całej trójki przejęła tym wszystkim i powiedziała, że nie ma gadania i zabiera nas do siebie na rekonwalescencję. Nie mieliśmy przy tym wielkiego wyboru, ponieważ pani Caroline była strasznie stanowcza, a do jeszcze poparł ją jej mąż, więc cóż... Ustąpiliśmy jej i polecieliśmy razem helikopterem do Petalburga i tam też rozpoczęliśmy rekonwalescencję pod czujnym okiem kochanej gospodyni.
- Jak tak czasami na was patrzę, to wiecie, co mi przychodzi do głowy? - powiedziała jakiś dzień po naszym przybyciu do jej domu pani Hameron.
- Nie, mamusiu. A co ci przychodzi do głowy? - spytał Max, który miał już na nosie nowe okulary (gdyż, jak zapewne pamiętacie, w poprzednich okularach stracił jedno szkło i nie nadawały się już one do niczego).
- Że widzę oto siedem nieszczęść i to w pełnej krasie - powiedziała Caroline Hameron, dokańczając swoją wypowiedź.
- Siedem? Jest nas pięcioro, jeśli mnie moja rachuba nie myli - zaśmiał się Gary.
- Liczyłam również Pikachu i Buneary - wyjaśniła Caroline, po czym owinęła mi bandaż wokół czoła.
Jak zapewne pamiętacie, ja oberwałam strzałą w skroń i choć rana była niewielka, to i tak nosiłam niewielki opatrunek od tego czasu. Zresztą nie mogło być inaczej, bo przecież ja oberwałam mniej niż Calista, która dostała tomahawkiem w głowę, więc jej opatrunek był większy, zaś rana bardziej bolesna, co jednak nie odbierało jej w ogóle chęci do życia. Tak bardzo nie odbierało, że Calista pozostała na wykopaliskach Hale’a, aby pomagać jemu i Molly w dalszych badaniach cywilizacji Balatoyów. Jej pomoc bardzo się dla uczonego liczyła, bo przecież osobiście poznała tę cywilizację i mogła o niej bardzo dużo opowiedzieć. Spencer i Molly byli bardzo zadowoleni z możliwości poznania na temat interesującej ich cywilizacji wiadomości i to jeszcze z pierwszej ręki. Ze smutkiem zatem pozostawiliśmy Calistę na wykopaliskach, a sami polecieliśmy do Petalburga na rekonwalescencję.
- Naprawdę uważa pani, że Pikachu i Buneary to też takie bziki jak my? - spytałam wesoło i delikatnie syknęłam z bólu.
- Weź tak nie ruszaj głową, bo cię będzie bolało - powiedziała wesoło Caroline z politowaniem - Naprawdę, ja zawsze myślałam, Sereno, że jesteś spokojną dziewczyną, która trzyma się z daleka od awantur.
- Gdybym taka była, to bym nie była detektywem, proszę pani.
- Ach tak, rzeczywiście - Caroline pokiwała lekko głową i podeszła do Asha, który siedział bez koszuli na krześle i czekał na swoją kolej - Mój drogi chłopcze... Naprawdę nie wiem, jakie ty jeszcze pomysły wymyślisz. Ale w sumie czego ja oczekuję? Ty i twój Pikachu zawsze byliście tacy mili i kochani, ale też straszne bziki... Tak, właśnie tak. Bziki pierwszej klasy. Przygody i awantury, to wasz chleb powszedni, co nie?
- Tak jakoś się złożyło, proszę pani - odpowiedział Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu.
- Złożyło się... Zwariowany z ciebie chłopak, ale bardzo dobry. Chcesz pomagać innym i być pomocnym. To ci się chwali. Szkoda tylko, że nieźle przy tym obrywasz.
- Taka moja karma.
- Pewnie tak. A teraz nie ruszaj się, proszę. Obmyję ci ranę.
Caroline zdjęła mu opatrunek z lewego ramienia, przemyła mu lekko ranę wodą utlenioną, a następnie owinęła ramię nowym bandażem.
- Będzie kolejna blizna do kolekcji? - spytał dowcipnie Ash.
- Może być, ale nie mogę tego zagwarantować - odparła żartobliwie Carolina Hameron - A co? Kolekcjonujesz blizny, chłopcze?
- Nie, tak po prostu się pytam - zachichotał mój luby.
- Dobrze, panie „Tak po prostu się pytam“. Załóż już koszulkę i nie gorsz mojej córki.
- Mnie tam mało co gorszy - stwierdziła May.
- O tak! Sama potrafisz gorszyć innych - zaśmiał się Max - Pamiętasz, jak podróżowaliśmy z Ashem i Brockiem po Hoenn? Poszliśmy kiedyś na plażę, a ty tam zaraz zaczynasz się rozbierać. My cali w szoku, a ty co? Pod ciuchami masz zielone bikini.
- I co w tym niby gorszącego?
- Samo to, że nas nie ostrzegłaś o tym, iż masz już na sobie kostium.
- Dobrze, kochanie. Weź teraz nie gadaj. Obejrzę to twoje limo - rzekła Caroline Hameron, po czym powoli zdjęła synowi okulary i zaczęła lekko przemywać wodą utlenioną jego siniaka nad okiem.


- Sss! - jęknął z bólu Max.
- Tak, to teraz „sss“... A wcześniej, to co było? - spytała ironicznie jego matka.
- Co było? Bitwa była. Biliśmy się i to jeszcze jak.
- Braliście udział w bitwie... No, pogratulować. Naprawdę macie coraz bardziej szalone pomysły. To w końcu kim wy jesteście? Detektywami czy może wojownikami?
- Jedno i drugie - zaśmiał się Max - Walczymy o to, żeby tego zła mniej było na świecie. Chociaż teraz to już tylko okazyjnie, odkąd Ash odszedł na emeryturę.
- Ash na emeryturze? - Caroline podała synowi okulary i spojrzała na mojego ukochanego - Nie uważasz, Ash, że jesteś tak ociupinkę za młody na bycie emerytem?
- Chodzi tu o emeryturę służbową - wyjaśnił Ash - Po prostu już nie rozwiązuję zagadek.
- Aha, a zamiast tego przenosisz się w czasie i bierzesz udział w jakiś bitwach?
- Tylko okazjonalnie.
- Aha, okazjonalnie. Wiesz co? To już wolę, jak ciągasz moje dzieci w pogoni za bandytami. To mniej niebezpieczne.
- No, nie założyłabym się - rzuciła złośliwie May - Odkąd tylko sięgam pamięcią, to Sherlock Ash prawie zawsze przynosił mi pecha. Ile razy z nim podróżowałam, to mnie porywano, wiązano lub próbowano zabić.
Caroline obejrzała twarz córki i obmyła jodyną kilka zadrapań na niej, mówiąc:
- Ale póki co jeszcze żyjesz, więc może tak nie do końca przynosi ci pecha, córeczko.
- Może i nie, a nawet jeśli, to i tak zawsze mnie z kłopotów wyciąga, więc jest dobrze. Przynajmniej jak dotąd.
- Mówisz o nim tak czule, że zaczynam być zazdrosny - zaśmiał się Gary Oak.
Caroline zdjęła mu temblak i obejrzała mu rękę.
- Nieźle ci tam opatrzyli to ramię. Nie wiedziałam, że trzy tysiące lat temu mieli już tak dobrą wiedzę medyczną.
- Nie tylko to mieli - uśmiechnął się Gary - Mieli też doskonałą wiedzą matematyczną, chemiczną, astronomiczną itp. Och, proszę pani! Czego oni nie potrafili?!
- Może samemu się obronić przed tym tam wodzem, który ich napadł - zauważyła Caroline i zmieniła mu opatrunki - Pamiętaj tylko, co ci mówił lekarz, Gary. Nie nadwyrężaj tej ręki. Złamanie zrasta się dobrze, ale jeszcze trochę czasu musisz poczekać, aż zaczniesz jej używać.
- Dziękuję. Wie pani, doskonale pani zmienia opatrunki i opatruje rany.
- Wprawa, kochany. Wprawa - uśmiechnęła się Caroline Hameron - Wiesz, ile razy May i Max mieli ranki do opatrzenia? A ile razy Max sobie coś złamał lub zwichnął? W takiej sytuacja to ja wręcz musiałam nauczyć się opatrywać różnego rodzaju rany.
- A przy okazji była pani dobrą pielęgniarką - zauważył Ash.
Caroline spojrzała na niego zdumiona.
- Skąd to wiesz?
- Ma pani dyplom oprawiony w ramki oraz zawieszony na ścianie w salonie - zaśmiał się Ash.
Pani Hameron parsknęła śmiechem.
- Ano tak, rzeczywiście. Jakie to śmiesznie proste.
- Raczej elementarne, proszę pani - zaśmiałam się.
- Wciąż jesteś dobrym detektywem - stwierdziła po chwili Caroline - Ash, mój drogi, ty na poważnie mówisz o tej emeryturze?
- No cóż... - Ash się wyraźnie zawahał - Prawdę mówiąc, to ostatnio mam pewne wątpliwości. Tak trochę mi brakuje moich przygód rodem ze starych kryminałów, ale też czuję się niepotrzebny jako detektyw. Mało jest teraz spraw dla dobrego śledczego. No, a poza tym narażam często moich przyjaciół na niebezpieczeństwo. Pakuję ich w kłopoty przez moje śledztwa.
- Ale również zawsze umiesz nas potem z tych kłopotów wyciągnąć - zauważyła May.
- To w sumie prawda. Tylko, że jest jeszcze coś. Ta sprawa z Ellisem. Dziennikarze nie zostawili na mnie suchej nitki.
- Wiesz dobrze, że po tym, jak wyszły na jaw machlojki tych drani, to gazety zaczęły cię chwalić za odkrycie afery tysiąclecia.
- To prawda, ale wcześniej pisały, że się wypaliłem i kto wie, czy nie mają racji.


- Że słucham?! Że niby ty się wypaliłeś?! - rzucił Gary z kpiną w głosie - Weź mnie nie rozśmieszaj. Ostatnio dałeś takiego czadu, że aż...
- To była sprawa dla poszukiwacza przygód, a nie detektywa.
- I co z tego? Ktoś, kto się wypalił, tak dobrze nie walczy.
- Może i racja... Ale mówię wam, wiele czynników wpłynęło na moją decyzję. Wpłynęło i wciąż wpływa. Dlatego wciąż mam wątpliwości, czy powinienem wracać do gry.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Spokojnie, Ash - powiedziałam, kładąc mu dłoń na ramieniu - Jeszcze wszystko się ułoży.
- Ułoży się dopiero, jak cała nasza drużyna detektywistyczna znowu ruszy na trop! - stwierdził Max podnieconym tonem - Mówię wam, wtedy to dopiero będzie coś! Znowu ruszymy na trop, a wtedy drżyjcie przestępcy, bo Sherlock Ash was wszystkich wyłapie!
Mój luby parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Piękna wizja i w sumie kusi mnie nieraz, aby ją zrealizować. Prawdę mówiąc bez was, moich wiernych przyjaciół z drużyny, to bym się chyba zanudził na śmierć.
- Przyjaciół z drużyny? Dzięki za pamięć - rzuciła May.
Ash spojrzał na nią przepraszająco.
- Wybacz, May. Nie chciałem cię urazić. Ja każdego z moich przyjaciół kocham, ale też...
- Wiem dobrze, o co ci chodzi - rzekła May z czułym uśmiechem na twarzy - Twoja drużyna detektywistyczna jest ci mimo wszystko najbliższa i wcale mnie to nie dziwi. W końcu tyle zagadek rozwiązanych wspólnie, a także tyle wręcz niesamowitych przygód... To łączy ludzi.
- Tak, to prawda - pokiwał głową Ash - Dlatego brakuje mi przygód z moją całą drużyną, zwłaszcza tych kryminalnych. Zresztą zagadka czy nie, jesteśmy zgranym zespołem. Moja drużyna jest jak moja dłoń. Każde z nich to inny palec i gdyby kogoś na stałe zabrakło, nie byłbym sobą.
Max policzył coś na palcach swojej dłoni i spytał:
- Czekaj... Nas jest w drużynie sześciu, a palców na dłoni jest pięć... Ash, od kiedy to masz sześć palców u ręki?
Ash spojrzał na niego z kpiną, a Max tymczasem wyszczerzył mocno swoje białe zęby.
- Jakiś ty dowcipny, Max! Chodziło mi o pozostałych członków mojej drużyny, czyli ciebie, Serenę, Dawn, Clemonta i Bonnie. Siebie zaś w tej rachubie nie liczyłem.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Bune-bune! - dodała Buneary.
- No i możemy doliczyć naszych pokemonich kompanów - zaśmiał się wesoło Ash, widząc ich reakcję na swoje wcześniejsze słowa.
- A propos liczenia, to ja liczę na to, że zostaniecie tutaj na Wielkanoc, która będzie miała miejsce już niedługo - powiedziała Caroline Hameron.
- No, sam nie wiem - odrzekł Ash, zastanawiając się - W sumie takie święto powinno się świętować z najbliższą rodziną, ale też taka miła gościna jest u pani...
- Zatem postanowione! - zawołał kobieta - Zostajecie tu na Wielkanoc!
- Jest cień szansy na negocjacje? - spytała dowcipnie Gary.
- Zapomnij! - odparła wesoło Caroline.
Ash ponownie parsknął śmiechem.
- Skoro tak, to zostaje mi tylko powiedzieć: Wesołego Alleluja!
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.

***


Zgodnie z życzeniem, czy też może żądaniem pani Hameron cała nasza kompania postanowiła pozostać w Petalburgu na Wielkanoc. Rzecz jasna, nie obyło się przy tym bez pewnych zgrzytów. Moja szanowna mamunia zdecydowanie daleka była od tego, aby pochwalać moją decyzję w tej sprawie, gdyż uważała, że takie święta należy spędzać z rodziną i wyraziła to jasno w rozmowie, którą odbyłam z nią przez telefon. Ja na to oczywiście odparłam, że równie dobrze ona może przyjechać do Petalburga, na co moja szacowna rodzicielka rzekła, iż takie święto powinno się świętować zawsze w rodzinnych stronach. Ja na to stwierdziłam, że jest strasznie staroświecka, a państwo Hameron są bardzo mili i gościnni, dlatego też nie umieliśmy im odmówić. Moja mama nieco pomarudziła, jak to zresztą miała w zwyczaju i dała sobie spokój.
Delia Ketchum nie robiła już takich problemów. Powiedziała, że cieszy się, iż spędzimy Wielkanoc w miłym towarzystwie i życzyła nam Wesołego Alleluja, a sama pojechała do Melemele wraz ze Stevenem, aby świętować z jego dziećmi oraz swoją kuzynką i jej rodziną. Restauracji „U Delii“ została zamknięta na kilka dni, przez ten czas personel rozjechał się do rodzin na święta i wszystko było tak, jak być powinno.
A właściwie to prawie wszystko. Mianowicie kilka dni po przybyciu do Petalburga zaczęłam mieć bardzo dziwne sny. Wszystkie były takie same. Chodziłam po jakimś dziwnym domu, jakby staroświeckim z XVIII wieku lub nieco późniejszego, oglądam jego wnętrza pełne pięknych obrazów i rzeźb, a potem dostrzegam Asha ubranego w strój szlachcica z dawnej epoki i wpadam mu mocno w ramiona. Normalnie taki sen nie wzbudziłby we mnie jakiegoś zdumienia czy przerażenia, ale mimo wszystko powtarzająca się w kółko wizja senna musiała coś oznaczać, a to z kolei budziło mój niepokój, który rósł dlatego, że zbyt świeżo miałam w pamięci, jak ostatni raz śniłam powtarzający się sen i co się wtedy stało. Duch kapłanki Kali opanował moje ciało i potem moimi rękami próbował zabić Asha. Dlatego wolałam nie lekceważyć powtarzających się snów.
Opowiedziałam o wszystkim Ashowi. On oczywiście wziął to wszystko na bardzo poważnie.
- Tym razem twoje sny wydają się być raczej spokojne, ale... Co to może oznaczać? Dlaczego ciągle masz tę samą wizję? To musi mieć jakieś znaczenie.
- Wiesz, Ash... Nie jestem pewna, ale być może ten sen jest jakimś nawiązaniem do filmu, który widzieliśmy, a my się nim niepotrzebnie tak przejmujemy.
- Nawiązaniem do filmu? I co? Powtarzałby się przez kilka nocy? Nie sądzę, aby to było to. To musi być coś więcej. Tylko co?
- Nie wiem, Ash... Nie wiem - to mówiąc wtuliłam się mocno w mego ukochanego, szukając w jego ramionach ukojenia.
Potem sny ustały i przez pewien czas był z nimi spokój. Wszystko jednak powróciło, ale w nieco innej formie w chwili, kiedy wraz z Ashem przyjęłam zaproszenie do Kalos od Johna Scribblera i Maggie Ravenshop na premierę nowej książki pierwszego z nich. Co prawda cała nasza drużyna była zaproszona do Kalos, ale Max zainteresował się jakimś tam konkursem informatycznym, który miał się niedługo odbyć w Hoenn, Clemont nie był jeszcze w pełni zdrowy, zaś Dawn i Bonnie wiernie przy nim czuwały. Pojechaliśmy więc jedynie ja Ash, a towarzyszyli nam w tym Gary i May, których także zaproszono na tę promocję. Oboje jednak, po zakończeniu uroczystości powrócili do Hoenn, goniąc za swoimi sprawami, natomiast ja i Ash pozostaliśmy w Kalos, gdzie już wkrótce rozpoczęła się nasza nowa przygoda.

***


Lionel ubrany w bardzo elegancki strój, jak z epoki dwudziestolecia międzywojennego, w towarzystwie wiernego Frogadiera, wyszedł na scenę, ukłonił się publiczności, która powitała jego przybycie gromkimi brawami, po czym poczekał, aż muzyka zacznie grać i uśmiechając się w naszą stronę zaśpiewał:

Niedawno jeszcze nikim była.
Szukała pracy byle gdzie.
Śpiewała głodna i tańczyła.
Zarobić chciała grosz na chleb.
Ktoś z podłej knajpy ją wyciągnął
Do podrzędnego cabarete.
A wkrótce zabiegali o nią
Antreprenerzy wielkich scen.
Ma niebotyczny wdzięk i szyk.
Mesdames et messieurs... Voila!

To mówiąc Lionel i Frogadier wskazali na Miette, która w scenicznej sukni z lat 30 XX wieku wyszła na scenę w towarzystwie swego Meowstica. Dygnęła lekko przed publiczności i zaczęła tańczyć, a jej wierny Pokemon razem z nią. Lionel zaś zaśpiewał, patrząc na ten widok z zachwytem:

Na imię ma Titina.
Titina! Ach, Titina!
Niewinna, słodka mina.
Anielski sex appeal.
Podnosi się kurtyna,
Premiera się zaczyna.
Na scenie, tak! Titina!
To sukces musi być.

Najjaśniejsze z pięknych gwiazd
Wabią światła wielkich miast.

Frogadier ukłonił się lekko Meowsticowi i już po chwili oba stworki zaczęły wesoło podskakiwać w rytm muzyki, zaś Miette wdzięczyła się do publiczności, a podczas tego wszystkiego Lionel śpiewał dalej:

Wystarczy szczęścia odrobina
I wielki talent, jasna rzecz,
By stać się sławną divą kina,
Co może świat u stóp swych mieć.
Musical, dramat czy komedia.
Kamera zawsze kocha ją.
Swym pojawieniem się nakręca
Kinematograficzny show.
Czerwony dywan, rampy blask.
Ladies and gentelmen! Welcome!

Na imię ma Titina.
Titina! Ach, Titina!
Niewinna, słodka mina.
Sukcesów ciągły głód.
Rozsuwa się kurtyna,
Gdy seans się zaczyna.
I łzy i śmiech na filmach,
Rosnący ludzi tłum.

Na imię ma Titina.
Titina! Ach, Titina!
U boku Valentina
Zdobyła Hollywood!
Przyćmiła też Chaplina,
Titina! Ach, Titina!
Prawdziwa magia kina,
Nowego wieku cud!

Miette zaśmiała się słodko, podbiegła do Lionela i pocałowała go czule w usta, po czym uciekła ze sceny. Lionel patrzył na nią wręcz zachwycony i zawołał pod rytm coraz dzikszej muzyki:

Titina! Titina, wróć!
Ti... Titina! Hej, Titina!

Następnie pognał za artystką i na tym przedstawienie dobiegło końca. Publiczność zaczęła głośno klaskać, a po chwili artyści powrócili trzymając się za dłonie i ukłonili się wesoło swojej publiczności.
- I jak ci się podoba to przedstawienie, mój przyjacielu? - spytał John Scribbler, spoglądając na swojego przyszłego szwagra.
Thomas Ravenshop uśmiechnął się delikatnie (bo jak zwykle był dość oszczędny w okazywaniu emocji) i powiedział:
- Muszę powiedzieć, że naprawdę młody Montana daje sobie radę na scenie. Jego przyjaciółka zresztą także. Coś mi mówi, iż mamy tutaj nowego Kronikarza i nową Candelę.
- Życzę im tego z całego serca - powiedziała z uśmiechem Maggie.
- Ja również - dodałam i także się uśmiechnęłam, chociaż głównie na wspomnienie tego, jak to niedawno ja i Ash ponownie spotkaliśmy wyżej wzmiankowanego artystę i jego ukochaną, które to spotkanie było dla nas bardzo przyjemne i myślę, że dla nich także.
- Nie może być inaczej, skoro ja ich szkolę - wtrącił John Scribbler - Z każdym przedstawieniem są coraz lepsi. Ta restauracja zatrudnia kilku naprawdę doskonałych, młodych artystów, aby śpiewali gościom piosenki z poprzedniego wieku, jednak Lionel i Miette przebijają wszystkich, a wiecie czemu? Bo ja, sam wielki John Scribbler, wziąłem ich pod swoją skrzydła i szkolę ich w artystycznym fachu.
Jego Noctowl o imieniu Archimedes, siedzący wygodnie na oparciu krzesła zajmowanego przez swojego trenera, lekko zahuczał, machając przy tym swoimi skrzydłami.
- Święte słowa, Archimedesie - zaśmiał się delikatnie Thomas - Mój przyjacielu, skromność nie jest twoją mocną stroną.
- Może i nie, ale za to talent, to i owszem - odparł wesoło John.
- Siostra, jak ty wytrzymujesz z tym zarozumialcem? - spytał Thomas, patrząc dowcipnie na Maggie.
- Przywykłam już do jego zachowania - odparła żartobliwie Maggie.
- Toś szczęśliwa, siostrzyczko, bo ja jakoś nie potrafię tego zrobić.
- Przywykniesz do tego, kiedy ja i John się pobierzemy.
- Boże uchowaj.


John spojrzał z ironią na Thomasa i powiedział:
- Gdyby nie to, że są twoje urodziny, a co za tym idzie masz większe przywileje niż kiedykolwiek, to bym się wkurzył za to, co przed chwilą od ciebie usłyszałem.
- No widzisz, a nie możesz tego zrobić - zaśmiał się Thomas, który miał coraz lepszy humor i coraz mniej ukrywał swoje pozytywne emocje.
Nagle John Scribbler parsknął śmiechem i powiedział:
- Nie... Ale mogę zrobić coś innego. Zaczekajcie, proszę.
To mówiąc odszedł na chwilę od stolika i poszedł z kimś porozmawiać. Kilka minut później na scenie pojawił się właściciel restauracji z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Proszę państwa! A teraz wystąpi przed państwem na swoje własne życzenie nasz znakomity pisarz, pan John Scribbler w wesołej piosence, którą to zadedykował naszemu kochanemu solenizantowi, panu Thomasowi Ravenshopowi. Powitajmy gromkimi brawami naszego pisarza!
Wszyscy zaczęliśmy głośno bić brawo, jednocześnie z prawdziwym podnieceniem oczekując tego, co też zaraz będzie miało miejsce. A miejsce miało to, iż na scenie, kiedy tylko zszedł z niej dyrektor, pojawił się John Scribbler, ale w okularach i innym ubraniu, takim raczej skromnym, choć też schludnym. Miał ponurą minę, ale w taki sposób ponurą, że aż zabawną. Wszyscy ryknęli śmiechem, gdy tylko go zobaczyli, bo doskonale wiedzieli, kogo on naśladuje. Thomas zaś zachował przy tym stoicką powagę, chociaż uśmiechał się półgębkiem i patrzył, co też jego przyszły szwagier robi, a ten zaczął powoli podrygiwać, a następnie śpiewać.

Tak! Stoję tu przed wami
I o ścianę walę czołem,
Bo nie wiem sam i nie wie nikt
Skąd się w ogóle wziąłem.
W Lumiose, w Warszawie,
Gdzie tylko się pojawię,
Od razu,
Z rozkazu
Wołają wszyscy tak:

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach! Powiedz, skąd ty to masz?
I skąd u ciebie taki wdzięk?
Apollo by z zazdrości pękł!
Tomasz! Ach, Tomasz!
Kochanek pewnie sto masz!
Od kogo masz ten słodki głos,
Te oczy oraz nos?

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ty wszystko comme il faut masz.
Choć mężczyzn mamy tutaj huk,
Ty jeden jesteś biały kruk!
Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach! Powiedz, skąd ty to masz?
Tomasz, to co masz,
Ma tylko młody bóg!

W miłości jestem, że tak powiem,
Jak turecki basza.
Mężatki, panny, słaba płeć,
To wszystko dobra nasza.
Kobiety, kobiety,
To słabość ma, niestety.
Blondynki,
Brunetki,
Kochają wszystkie mnie.

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach! Powiedz, skąd ty to masz?
I skąd u ciebie taki wdzięk?
Apollo by z zazdrości pękł!
Tomasz! Ach, Tomasz!
Kochanek pewnie sto masz!
Od kogo masz ten słodki głos,
Te oczy oraz nos?

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ty wszystko comme il faut masz.
Choć mężczyzn mamy tutaj huk,
Ty jeden jesteś biały kruk!
Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach! Powiedz, skąd ty to masz?
Tomasz, to co masz,
Ma tylko młody bóg!

W Londynie, w Konstancinie,
W Ciechocinie i Berlinie,
W Messynie, Karolinie,
Kartaginie Tomasz słynie.
I w Rzymie i w Limie
To jedno tylko imię,
Murzyni i inni śpiewają wszędzie to:

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach! Powiedz, skąd ty to masz?
I skąd u ciebie taki wdzięk?
Apollo by z zazdrości pękł!
Tomasz! Ach, Tomasz!
Kochanek pewnie sto masz!
Od kogo masz ten słodki głos,
Te oczy oraz nos?

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ty wszystko comme il faut masz.
Choć mężczyzn mamy tutaj huk,
Ty jeden jesteś biały kruk!
Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach! Powiedz, skąd ty to masz?
Tomasz, to co masz,
Ma tylko młody bóg!

Nie jestem egoistą,
Więc zeszłego roku w lecie,
Uległem i i oddałem się
W małżeńskim tet-a-tecie.
Gdy żona ujrzała
Poemat mego ciała,
Jak stała,
Zemdlała,
Ze śmiechu krztusząc się.

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach, powiedz! Gdzie ty to masz?
Gdzie podział się twój cały wdzięk?
Apollo by ze śmiechu pękł.
Tomasz! Ach, Tomasz!
Jak nazwać mam to, co masz?
Powiedz mi, w kogoś wrodził się,
Bo w ojca chyba nie?

Tomasz! Ach, Tomasz!
Ty wszystko comme il faut masz.
Choć mężczyzn znałam cały huk,
Myślałam, żeś ty biały kruk!
Tomasz! Ach, Tomasz!
Ach! Powiedz, gdzie ty to masz?
Tomasz, to co masz,
Powinien mieć twój wróg.


Gdy piosenka dobiegła końca, to wszyscy zebrani w restauracji goście zaczęli głośno oklaskiwać występ słynnego pisarza. Prócz tego wielu ludzi się śmiało, a już szczególnie Ash, który wręcz dusił się ze śmiechu, tak go rozbawił występ Scribblera. Ja i Maggie oczywiście również miałyśmy z tego występu niezły ubaw, ale nie aż tak wielki, jak Ash... I oczywiście Pikachu, który to wręcz turlał się po całym stoliku ze śmiechu. Buneary zaś chichotała w delikatny sposób, ale widać było wyraźnie, że jest ubawiona. Zresztą trudno było nie być ubawionym tą piosenką i tym, jak zabawnie John ją zaśpiewał. Sam Thomas Ravenshop był wyraźnie rozbawiony tym występem, choć starał się okazywać to jak najmniej. W jego oczach było jednak widać aż nadto wyraźnie tryskające wesołe iskierki.
- Naprawdę, wspaniały występ. Nie ma co - uśmiechnął się w bardzo zadowolony sposób, klaszcząc delikatnie w dłonie - No, naprawdę nieźle. John ma talent i to spory. Nie tylko do pisania, ale również do występów artystycznych.
- A cóżeś myślał? Że związałam się z byle kim? - zachichotała wesoło Maggie - Chyba nie sądziłeś, iż będąc pisarką i wielką miłośniczką sztuki artystycznej związałabym się z kimś, kto nie posiada chociażby malutkiego talentu w tej dziedzinie. No, a John posiada przecież nie malutki, ale wręcz wielki talent.
- O tak! Wielki jak jego ego - zaśmiał się złośliwie Thomas.
Ash tymczasem powoli zaczął odzyskiwać panowanie nad sobą, bo cały występ naprawdę niesamowicie go ubawił i musiał naprawdę długo się uspokajać. Oczywiście nie uszło uwadze Thomasa, który popatrzył się na niego ironicznie i spytał:
- Rozumiem, że cię to bawi, tak?
- A co ma mnie nie bawić ten występ? - zaśmiał się mój Ash, lekko przeciągając sobie dłonią po twarzy - Naprawdę John dał czadu. Poza tym ta piosenka doskonale do ciebie pasuje. No, może poza ostatnią zwrotką, ale poza tym wszystko się zgadza. Zwłaszcza to „Kochanek pewnie sto masz“.
- Och, naprawdę? - Thomas spojrzał na niego z figlarnymi blaskami w oczach - Cóż... Być może tak, ale ty sam chyba nie jesteś lepszy, co nie?
- Ja? Ja jestem wierny Serenie.
- Nie mówię, że nie jesteś wierny, ale pewnie przed nią miałeś wiele dziewczyn, co nie?
- W żadnym razie! Co prawda znałem przed Sereną wiele dziewczyn, ale z żadną nigdy nie chodziłem.
- A czy musiałeś z nimi zaraz chodzić? Ja przecież nie o tym mówię. Ja mówię o tym, że miałeś podobno niezłe powodzenie.
- Kto miał powodzenie? - spytał John, podchodząc do nas.
- Ash - wyjaśniła Maggie.
- Ach, Ash! - zaśmiał się pisarz, siadając przy stoliku - Też coś o tym słyszałem, ale nie znam szczegółów, więc chętnie o nich posłucham.
- Jak na razie w sprawie słuchania, to nasłuchaliśmy się dość - zaśmiał się Thomas - Naprawdę nieźle śpiewasz, przyjacielu. Masz więcej talentów niż myślałem.
- Ty jeszcze dużo o mnie nie wiesz - zachichotał Scribbler, zamawiając drinka - Mówię ci, przyjacielu, naprawdę posiadam więcej umiejętności niż sądzisz.
- Nie wątpię, a z kolei nasz kochany Ash podobno już od najmłodszych lat posiadał wielkie powodzenie u dziewczyn, które to powodzenie trwa do dzisiaj - powiedział wesoło Ravenshop.
- Podobno? Raczej NA PEWNO! - zaśmiałam się dowcipnie - Ja wiem, co mówię, Thomas. Znam go najdłużej ze wszystkich dziewczyn na świecie, bo poznałam go jeszcze wtedy, gdy byliśmy dziećmi.
- To prawda i już jako dzieci strasznie się polubiliśmy - rzekł Ash.
- Oczywiście... I to tak bardzo, że spaliśmy razem mocno do siebie przytuleni.
- No proszę - zaśmiał się Thomas ironicznie - A więc już jako dzieci razem poszliście do łóżka?
- Thomas, proszę cię - skarciła go wesoło Maggie - Weź nie bądź taki nieprzyjemny. Przecież oni byli wtedy dziećmi i jeszcze nie myśleli o tych rzeczach.
- A założysz się?
- Wtedy to jeszcze nie myślałam o tym, ale to prawda, bardzo szybko wskoczyłam Ashowi do łóżka - zachichotałam - A nawet dwa razy widział mnie nagą.
- Poważnie? - Thomas miał coraz większy ubaw - Naprawdę tak było? I co? Nadal będziesz mi tutaj wmawiać, Sereno, że nie mieliście żadnych niegrzecznych myśli w głowach?
- My nie, ale za to widzę, że to ty je masz - zaśmiałam się.
- A i owszem, mam - powiedział wesoło Thomas, a jego twarz nagle przybrała wręcz szatański uśmiech - Nie ma co gadać, przyszło mi do głowy coś naprawdę dobrego i już wiem, co powinienem zrobić.
- Teraz to powinieneś wypić wraz z nami za swoje zdrowie i świętować w wesołym towarzystwie - stwierdził John Scribbler, wznosząc wesoło toast - Przyjaciele, proponuję toast... Za naszego solenizanta! Niech nam żyje!
- Niech żyje! Niech żyje! - zawołaliśmy radośnie.
I już po chwili wesoła zabawa była kontynuowana.

***


Urodziny Thomasa Ravenshopa były świętowane tak wesoło, jak to tylko było możliwe, a po zabawie udaliśmy się wszyscy do krainy snów, aby odpocząć od tych wszystkich ekscesów, a było po czym wypoczywać i to jeszcze jak, bo przecież zabawa była przednia, że zacytuję klasyków. Wręcz słaniałam się na nogach, kiedy wracaliśmy do domu Johna, który zaprosił nas do siebie na czas pobytu w Lumiose. On i Maggie szli obok nas, śmiejąc się przy tym do rozpuku, podobnie jak Ash. Ja ledwie stałam ze zmęczenia i mój luby musiał mnie chwilami podtrzymywać, abym się nie przewróciła. Podobnie było z Pikachu dźwigającym wręcz na plecach swoją ukochaną Buneary, która chrapała mocno w jego kark.
- Nie ma co, biedna królisia ma mniej sił niż ty - zaśmiał się Ash, patrząc na oba Pokemony.
- Dziwisz się? To taka mała drobinka - zachichotałam lekko, patrząc na mojego ukochanego - Ja sama, choć większa i silniejsza, ledwo się trzymam na nogach. A przecież nie jestem pijana, tylko po prostu strasznie zmęczona.
- Wiem o tym, kochanie - powiedział czule Ash.
- Weź ją na ręce i po sprawie - rzucił wesoło John Scribbler - Co się ma biedactwo męczyć? Już i tak ledwo się trzyma na nogach.
- Nie, naprawdę... Nie musisz... - zaprotestowałam, ale nie dane mi było dokończyć, ponieważ zaraz mój luby porwał mnie w objęcia i zaczął nieść na rękach.
- Nie muszę, ale chcę - zachichotał mój luby i pocałował mnie w usta z miłością - Weź się więc niczym nie przejmuj.
Po tych słowach Ash przytulił mnie mocno do siebie i zaczęliśmy powoli iść w kierunku domu Johna. Nie wiem, jak długo to dotrwało, ale w  końcu dotarliśmy razem do celu naszej podróży, a tam wszyscy położyliśmy się do łóżek.
- Śpijcie dobrze, kochani! - zawołał wesoło nasz gospodarz, żegnając się z nami.
- Nawzajem, moi kochani! - odpowiedział mu radośnie Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał Pikachu, który czule ułożył swoją ukochaną Buneary na posłaniu i sam się wyłożył obok niej.
- Dobranoc, Pikachu! - powiedział Ash do swego startera.
- Dobranoc, Buneary! - dodałam wesoło.
Następnie wtuliłam się mocno w Asha, mrucząc zadowolona.
- Dobranoc, kochanie.
- Dobranoc, najdroższa - odpowiedział mi czule Ash.
Już po chwili spałam, ale ledwie zasnęłam, a zaraz znowu się zaczęło. Widziałam jakieś dziwne wydarzenia, których nie umiałam sobie wyjaśnić. To wyglądało jak scena z jakiegoś filmu kostiumowego, ale niestety, jakoś nie przypominam sobie filmu, który zawierałby taką scenę.
Widziałam wszystko oczami małej dziewczynki. Siedziała ona cała golutka w balii z wodą i mydlinami i była kąpana przez dwie służące.
- Jaśnie panienka będzie już niedługo czyściutka - powiedziała wesoło jedna ze służących - Zobaczy panienka. Panicz Raul będzie nie mógł oczu od panienki oderwać. Teraz tylko jeszcze się panienkę uczeszę i wypudruje, a będzie szalał za panienką.
- Raul będzie za mną szalał bez tego wszystkiego - zaśmiałam się, czy raczej zaśmiała się ta dziewczynka - A i tak Raul mówi mi, że ja jestem najładniejsza nago.
Służące lekko się oburzyły za jej słowa.
- A fe, panienko! Tak panience mówić nie wolno! Panience z dobrego domu mówić tak nie wypada!
- Co to znaczy „nie wypada“?! - pisnęła dziewczynka - Ja przecież strasznie Raula lubię, a Raul to jest mój przyjaciel, a chyba przyjaciel może mnie widzieć nago.
- Mężczyźnie nigdy nie wypada oglądać żadnej kobiety nago - rzekła oburzonym tonem służąca, szorując panienkę mydłem.
- A tatuś mamusię oglądał nago - zaśmiała się mała dziewuszka - Sama widziałam.
Służące przestały ją myć i spojrzały na nią zdumione.
- Jakże to?! - zawołały chórem.
- Panienka podglądała swoich rodziców? - dodała jedna z nich.
- Ja? Skądże znowu - mała się oburzyła lekko i nagle zachichotała - Ja przypadkiem z Raulem... Jak się bawiliśmy w stodole. To widzieliśmy, jak tatuś mój porwał raz mamusię na siano i tam zaczął ją...


Jedna służąca zatkała usta dziewczynce, a druga szybko rozejrzała się dookoła siebie, aby się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje.
- Jaśnie panienko! Przecież tak nie wypada mówić! - zawołała ta, która zasłoniła dziewczynce usta - I robić tego też nie wypada.
- Ale tatuś widział mamę nago, czyli wypada - upierała się przy swoim dziewuszka, gdy odsłoniła sobie usta.
- Bo tatuś i mamusia są małżeństwem, a małżeństwu wypada.
- A więc ja chcę być małżeństwem z Raulem! Wtedy mnie też będzie wypadać.
- Panienko, naprawdę panienka...
Dziewczynka jednak w ogóle nie słuchała tego, co mówi służąca, gdyż usłyszała nagle coś za oknem. Coś, co ją bardzo zaintrygowało. Wybiegła prędko z balii, po czym podbiegła do okna i wyjrzała przez nie. Zadowolona zauważyła, jak przed dom podjeżdżają nagle koń i kucyk. Na koniu siedział Francois, wierny sługa jej sąsiadów, a obok niego chłopiec nieco starszy od dziewczynki, prześliczny cherubinek o czarnych włosach i czekoladowych oczach.
- RAUL! - zawołała wesoło dziewczynka.
Następnie tak, jak stała wybiegła szybko z pokoju, pomimo tego, że służące próbowały ją zatrzymać, zbiegła radośnie po schodach i wpadła do przedpokoju, gdzie właśnie znajdowali się panicz i jego sługa.
- Raul!
- Christine! - zawołał chłopiec, otwierając radośnie swe ręce na widok swojej małej przyjaciółki.
Dziewuszka cała golutka i jeszcze do tego mokra wpadła mu mocno w objęcia i zaczęła go całować po twarzy, śmiejąc się przy tym radośnie.
- Mój Raul! Mój kochany Raul! Jesteś nareszcie!
- Christine, moja maleńka! Moja kochana! Moja słodziutka! - zawołał szczęśliwy chłopiec, obejmując dziewuszkę do siebie, chwytając ją czule za miejsce, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.
Niedługo jednak ją ściskał, ponieważ niedługo potem wparowały do pokoju dwie służące, które całe oburzone oderwały Christine od chłopca i opatuliły ją szybko w jakąś koszulę i ręczniki, po czym zaczęły ją mocno wycierać.
- Jaśnie panienko! Tak nie wypada! - zawołała jedna ze służących.
- Przy mężczyźnie biegać tak, jak Pan Bóg stworzył?! Tak nie można! - dodała druga służąca.
- Raul to nie jest mężczyzna! Raul to mój Raul! - zaśmiała się wesoło dziewuszka.
- Dziękuję za te jakże miłe słowa - rzekł ironicznie Raul.
Christine zrobiła przepraszającą minkę.
- Wybacz, ja nie chciałam... Bo chodzi o to, że... Ty nie jesteś żaden obcy mężczyzna. Ty jesteś mój mężczyzna. Mój Raul. A więc ja przy tobie mogę tak chodzić.
- Aaa... To, co innego - uśmiechnął się do niej chłopiec.
Służące tymczasem wytarły swoją jaśnie panienkę, a gdy to zrobiły, to ta zdołała im się jakoś wyrwać i wpadła mocno w objęcia Raula, przytulając się do niego.
- Raul... Bo one mówią, że nie wypada mi chodzić nago przy tobie. Że tylko żonie wypada... Ale jak ja zostanę twoją żoną, to mi będzie wolno. To mi będzie wypadać.
- Będzie, kochanie. Będzie nam wypadać - uśmiechnął się do niej Raul.
- To kiedy się ze mną ożenisz?
- Jak tylko będziemy dość duzi na to, a na razie jesteś moją narzeczoną.
- Twoja narzeczona?! Och, Raul!
Dziewczynka uściskała radośnie chłopca i pocałowała go w usta.
- Jaśnie panienko! - jęknęła jedna służąca.
- To nie wypada! - dodała druga.
- Mnie wypada... Nam wypada - odparła oburzona Christine, mocno się tuląc do chłopca.

***


Taki właśnie miałam dziwny sen, a gdy nadszedł ranek, to zaraz o nim opowiedziałam Ashowi. Mój ukochany zaś, o dziwo, powiedział mi, iż miał bardzo podobny sen i widział tę samą scenę, ale widział ją z perspektywy tego chłopca o imieniu Raul.
- To bardzo dziwne - powiedziałam zdumiona - Żebyśmy mieli takie sny, ale z różnych perspektyw? To naprawdę dziwne.
- I to jeszcze jak - odpowiedział mój luby - To bardzo dziwne. Co też ten sen może oznaczać?
Rozłożyłam bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia, Ash. Nie mam pojęcia. I jeszcze te imiona... Raul i Christine. Coś mi przypominają.
- Mnie przypominają film „Człowiek w żelaznej masce“ z 1998 roku. Tak była właśnie taka para.
- A mnie z powieścią „Upiór w operze“. Tam także była taka para.
- Ach, no tak! Rzeczywiście! Zapomniałem! Tam również byli Raul i Christine. Być może te sny mamy z powodu właśnie tych historii, o których rozmawiamy?
- Ale przecież ostatnio w ogóle o nich nie rozmawialiśmy ani nawet nie myśleliśmy.
- Możliwe, ale najwyraźniej pamięć działa w bardzo dziwny sposób i przypomina nam niekiedy bez powodu nawet o tym, co działo się bardzo dawno.
- Pewnie masz rację. Ale jednego jestem pewna. Ten dom, w którym się działa akcja tego snu, to był ten sam dom, o którym śniłam już wcześniej, jeszcze w Hoenn.
- Aha... To ciekawe. Bardzo ciekawe.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, po czym przytuliłam się mocno do niego.
- Bardzo cię kocham, Ash.
- Ja ciebie też, Sereno.
Chwilę później ubraliśmy się i poszliśmy na śniadanie do Johna i Maggie. Oboje byli jeszcze w piżamach i szlafrokach, ale wcale nam to nie przeszkadzało, ponieważ sami niejeden raz w takich oto strojach jedliśmy śniadanie, a poza tym obecność tych dwojga sprawiała, że w każdym stroju byliby mile dla naszych oczu.
- Wiecie co, kochani? Wczoraj była naprawdę bardzo wesoła zabawa - zaśmiała się Maggie - Mój brat uśmiechał się tak, jak jeszcze nigdy się nie śmiał.
- Naprawdę? To bardzo się cieszę - powiedziałam radośnie - Bardzo lubimy twojego brata i chcielibyśmy, aby śmiał się on jak najwięcej. Mam rację, Ash?
- Nie inaczej - pokiwał głową z uśmiechem Ash, który wraz z Pikachu właśnie wcinał śniadanie - Wielka szkoda, że Thomas tak się przejmuje tym wszystkim, co się stało w przeszłości.
- Wiesz, Ash... Thomas kiedyś bardzo mocno zawiódł się na świecie, w którym kiedyś oboje żyliśmy - powiedziała smutno Maggie, smarując sobie bułkę masłem - Ja także się na nim zawiodłam, chociaż mniej niż Thomas. Pewnie dlatego umiem bardziej niż on cieszyć się życiem.
- Wiem, opowiadałaś - pokiwał głową Ash - Wasi rodzice chcieli cię wydać za jakiegoś bogatego gogusia, którego ty nie kochałaś, zaś Thomas namówił cię do ucieczki z tego świata i walki o swoje szczęście.
- No właśnie, ale nie wiesz wszystkiego - Maggie popatrzyła uważnie na mojego chłopaka - Bo widzisz, naprawdę on widział więcej fałszu tego świata, w którym żyliśmy niż ja. Wcześnie poznał paru kolesi, którzy stali się jego kumplami, a potem...
- Co potem?
Maggie się lekko zmieszała i spojrzała zaraz na jedzącego (czy wręcz pożerającego) swoje śniadanie Johna, po czym powiedziała:
- Wiesz, Ash... Uważam, że nie powinnam plotkować na temat mojego brata. On sam ci wszystko powie, jeśli tylko zechce.
- Powie, jasne - rzucił złośliwie John - Guzik ci powie. Ze mną tyle razy rozmawiał, a mówił mi o waszej przeszłości tak niewiele, że gdybyś nie opowiedziała mi wszystkiego, to naprawdę nic bym nie wiedział o tym, co robiliście zanim tu przybyliście.
- Ale wiesz dzięki mnie chyba wszystko, co tylko wiedzieć możesz, prawda, najdroższy?
- Oczywiście i sam też wolę o tym nie mówić. Nie gniewaj się na mnie, Ash, ale ja również wolę o tym nie opowiadać. Skoro moja ukochana woli zachować milczenie, to ja też ją zachowam.
- Spokojnie, ja nie jestem ciekawy cudzych tajemnic i plotek - rzekł z uśmiechem na twarzy Ash, jedząc powoli bułkę - Ale też chętnie bym się czegoś więcej o Thomasie dowiedział. Bardzo chciałbym.
- Ja także, ale skoro Thomas woli zachować tajemnicę, to już niech ją zachowuje - powiedziałam - Ale mimo wszystko naprawdę dziwi mnie ta cała tajemniczość.
- Tajemnice to była kiedyś nasza specjalność, kochanie - zaśmiał się Ash wesoło.
- Tak, kiedyś - pokiwałam smutno głową - Szkoda, że teraz już nie.


- No właśnie, szkoda - zgodził się ze mną John Scribbler - Naprawdę dziwią mnie takie pomysły, stary. Jak możesz? Emerytura w twoim wieku?! Naprawdę ja się tobie dziwię, że masz takie pomysły.
- Jakbyś przeżył to, co ja przeżyłem, to być inaczej mówił.
- Może i tak, ale prawda jest taka, że takiego detektywa jak ty, to świat nie widział. Ja ci to mówię, ale jak ja coś mówię, to wiem, co mówię. Henry Willow jest tego samego zdania.
- No, Willow to genialny detektyw - powiedziałam wesoło - Wiem, bo czytałam z Ashem kilka twoich kryminałów, gdy tylko mieliśmy oboje ku temu okazję. Poza tym też widzieliśmy już trzy filmy na podstawie twoich książek, więc wiemy, jaki jest dobry jako detektyw. Ale mimo wszystko Ash jest od niego lepszy. Bez urazy.
- Jaka uraza? Sereno, sam Henry Willow jest tego samego zdania, więc o żadnej urazie nie może być tutaj mowy! Podzielam twoje zdanie. Obaj je podzielamy i uważamy, że Sherlock Ash powinien wrócić.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Ash uśmiechnął się delikatnie i powiedział wzruszony:
- To wszystko naprawdę bardzo piękne, ale... Jakoś nie umiem jeszcze się za to wziąć. Za wiele mnie kosztowała sprawa z Ellisem, abym miał tak po prostu znowu wrócić do gry. Proszę, musicie to zrozumieć. Tęsknię za zagadkami do rozwiązywania. Naprawdę bardzo tęsknię, ale nie czuję się jeszcze na siłach, aby wrócić do zawodu. Poza tym nie chcę znowu narażać moich przyjaciół na kłopoty, nie mówiąc już o tym, iż podejrzewam, że jako detektyw mogłem się wypalić.
John Scribbler załamany spojrzał na Asha jak na wariata.
- Jak Boga kocham, człowieku! Taki dorosły chłop, a takie głupoty opowiada! Niby taki mądry, a taki głupi! Ja nie wiem, skąd ci takie pomysły przychodzą do głowy. Nie wiem! Wiesz, co ci powiem?! Tobie się przyda bliższe spotkanie z psychoanalitykiem! Albo młotkiem do krykieta!
- A po co młotek? - parsknął śmiechem Ash.
- Żeby wybić ci nim z głowy takie pomysły - wyjaśnił Scribbler - Ale tak czy siak ocknij się wreszcie, człowieku! Ty jesteś wszystkim potrzebny jako detektyw!
- Mam wątpliwości, przyjacielu.
- Więc je sobie rozwiej, stary! Jakbym tak myślał jak ty i to po każdej źle napisanej książce, to już dawno musiałbym się zastrzelić. Ot co!
Maggie czując, że rozmowa przybiera raczej niezbyt przyjemną formę, powiedziała:
- Słuchajcie, byliście już z Ashem w naszym muzeum?
- Byliśmy ostatnim razem, gdy tu przebywaliśmy - powiedział Ash - A czemu pytasz?
- Ponieważ parę miesięcy temu przywieziono kilka naprawdę bardzo pięknych obrazów i rzeźb - odparła Maggie - Przywieźli je z samej Francji. Mówię wam, to naprawdę piękne dzieła sztuki. Zobaczcie je, a nie będziecie żałować.
- W sumie czemu nie? - uśmiechnął się Ash - Skoro już tu jesteśmy, to możemy je zobaczyć. Co ty na to, Sereno?
- Ja tam jestem za - powiedziałam radośnie i spojrzałam na Pikachu i Buneary - A wy, kochani?
Oba stworki zapiszczały wesoło na znak, że są jak najbardziej chętne na to, a więc bez zbędnego gadania postanowiliśmy zwiedzić miejscowe muzeum i zobaczyć zawarte w nim najnowsze dzieła sztuki. Zanim jednak wyszliśmy, to w drzwiach zatrzymała nas Maggie.
- Kochani, wybaczcie mi, proszę, że John tak mówił... Nie chciał cię urazić, Ash. W żadnym razie tego nie chciał. On po prostu...
- On chce dobrze, więc nie mogę się na niego gniewać - odparł na to Ash z uśmiechem - A co do tego, co on mówi, to pewnie ma rację. Ale każdy ma swoje własne racje i trudno jest się o nie kłócić. Ja tam w każdym razie nie chcę się z nim o cokolwiek wykłócać.
- To i mądrze robisz - uśmiechnęła się Maggie - A przy okazji... Nie chciałam tego mówić przy Johnie, ale mój brat... Widzicie, on przed laty nie był taki fajny, jak teraz. Kiedyś był niezłym draniem i skrzywdził parę osób, zanim całkiem przejrzał na oczy. Właśnie to skrzywdzenie innych sprawiło, że zrozumiał wiele spraw.
- Niech zgadnę... John był wśród tych osób, które on skrzywdził? - spytał Ash.
Maggie pokiwała smutno głową i powiedziała:
- No, tak... Choć może nieco przesadzam z tym skrzywdzeniem. Raczej zranił... Tak, to właściwie słowo. Zranił kilka osób i John był jedną z nich. Tyle tylko, że...
- Tyle tylko, że John nie wie, iż to Thomas go zranił?
- Właśnie i wolałabym, żeby się nie dowiedział. To w końcu już tylko przeszłość. Głupia, żałosna przeszłość z czasów, kiedy obaj byli jeszcze głupimi dzieciakami. Nie chciałabym, aby ona zniszczyła ich przyjaźń, a chyba dobrze wiecie, że bardzo często przeszłość umie zrujnować ludziom przyszłość.
- Tak, wiemy - pokiwałam smutno głową - Dobrze o tym wiemy.
- Dlatego wolę o tym nie rozmawiać i chciałabym was prosić, abyście o to nie pytali.
- Spokojnie, nie będziemy - uśmiechnął się wesoło Ash - Skoro tak to wygląda, to zostawimy całą tę sprawę w tajemnicy.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- I bardzo się cieszę - powiedziała Maggie, uśmiechając się przy tym - Doskonale. To ja wracam do Johna, a wam życzę bardzo miłej zabawy. Do zobaczenia, kochani!
Po tych słowach dziewczyna wróciła powoli do domu i zniknęła w jego wnętrzu.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...