Zagadka na wykopaliskach cz. I
- Cieszę się, że Clemont wrócił do kuchni naszej restauracji. Bez niego gotowanie to już nie to samo - powiedział Brock, kiedy zajrzał na chwilę do pomieszczania, w którym nasza zacna kompania myła naczynia.
Misty, słysząc jego słowa, uśmiechnęła się ironicznie, mówiąc:
- Tak coś czułam, że to będzie miłość od pierwszego wejrzenia i nie pomyliłam się.
- Pytanie tylko, kiedy się wreszcie pobiorą - zażartowała sobie Melody.
Spojrzałam na obie dziewczyny z delikatnym uśmiechem na twarzy. Ich żarty zawsze mnie rozbrajały. Ash, Dawn oraz Latias również dusili się ze śmiechu, co oznaczało, że dowcipy te poprawiły im humor, który ostatnio w naszym towarzystwie nie był najlepszy, ale chyba trudno nam się dziwić. Od czasu wypadku, któremu uległa Bonnie, w naszej kuchni zdecydowanie wszystko się zmieniło. Brakowało nam naszej małej, słodkiej przyjaciółki, jej dowcipów, zabawnych uwag, droczenia się z Clemontem, jak i również samej jej obecności. Krótko mówiąc byliśmy chwilami bez niej tak bardzo przygnębieni, że oddalibyśmy wszystko za to, żeby ona do nas wróciła. Niestety wypadek, jakiemu uległa Bonnie sprawił, że dziewczynka musiała poddać się naprawdę porządnej rehabilitacji, która wymagała poświęcenia jej dużej ilości czasu, przez który mała panna Meyer nie mogła pracować razem z nami w restauracji „U Delii“. Cóż... Musieliśmy się z tym pogodzić, na szczęście udało nam się to dzięki pomocy Misty oraz Melody, które jak zwykle sypały żartami jak z rękawa, a najwięcej ostrzyły sobie swój dowcip na biednym Brocku. Oczywiście on nie podzielał naszego entuzjazmu związanego z żartami dziewczyn na jego temat, bo gdy usłyszał dowcip o swoim ślubie z Clemontem, to spojrzał na Misty i Melody dość groźnym wzrokiem, po czym skierował swój oczy ku górze i jęknął:
- Ech! Za jakie grzechy ja muszę znosić takie wredne docinki? Kiedy zatrudniałem się tutaj nikt mi nie mówił, że będę musiał tolerować zaczepki tych pań.
- Nie musisz je tolerować, za to nikt ci nie płaci - zachichotał wesoło Ash - Równie dobrze możesz dać tym paniom tęgie lanie na tyłek, jak już skończysz dzisiejszą pracę.
- Niech no tylko spróbuje, a dostanie mu się od nas - powiedziała Misty groźnym tonem - I tobie też się dostanie, Ash, za podjudzanie go.
- Właśnie! - dodała równie groźnie Melody.
- Ej! Proszę mi tu nie pyskować, Misty, bo zaraz ci każę zjeść paprykę, a wiem, że jej nie lubisz! - pogroził przyjaciółce Ash.
Rudowłosa dziewczyna wykrzywiła się na samo wspomnienie tego warzywa.
- Weź już mnie tak nie strasz, dobrze? Ale nawiasem mówiąc widzę, że dobrze pamiętasz to, co mówiłam ci już dawno, ale to bardzo dawno temu, a mianowicie, że nie cierpię papryki, marchewki oraz Pokemonów robaków. Miło mi, że zapamiętałeś ten fakt.
- Trudno było nie zapamiętać. Mówiłaś mi to z milion razy - ironizował sobie Ash.
Parsknęłam śmiechem, gdy tylko zobaczyłam złą minę Misty.
- Zobaczysz, Ash! Ty się jeszcze doigrasz! Podobnie jak i ty, Brock! - zawołała po chwili rudowłosa przyjaciółka mego chłopaka.
Brock uśmiechnął się do dziewczyny.
- Niech ci będzie. Ale tak czy siak przyznasz, że dobrze się sprawdzam jako wasz kucharz.
- Niezaprzeczalnie się sprawdzasz - stwierdziła z uśmiechem na twarzy Dawn - Choć przyznaję też, że mocno się zdziwiłam, kiedy zaczęłam tutaj pracować i natknęłam się na ciebie. Nie sądziłam, że cię tu spotkam.
- Ja również - dodał Ash - Myślałem, że studiowałeś, żeby móc zostać doktorem Pokemonów.
- No i bardzo dobrze myślałeś, bo studiowałem - wyjaśnił mu Brock - Ale skończyłem studia.
- Więc czemu nie zajmujesz się leczeniem Pokemonów? - zapytałam.
- Niestety, dzisiaj trudno znaleźć pracy lekarzowi zaraz po studiach, dlatego zatrudniłem się tutaj jako szef kuchni.
- Rozumiem więc, że od razu wrócisz do wyuczonego zawodu, gdy już znajdzie się wakat na stanowisku lekarza Pokemonów? - zapytała Misty.
- Owszem, taki mam zamiar.
Spojrzałam na Brocka uważnie, słuchając jego słów.
- Szkoda, bo wiesz... Tak przyjemnie nam się spędza z tobą czas - powiedziałam.
- Komu przyjemnie, temu przyjemnie - mruknęła Misty.
- Nie słuchaj jej, Brock. Ona w ten sposób chce ci pokazać, jak bardzo cię lubi - zażartował sobie Ash.
- Przyznaj jednak, że ma dość niezwykłe metody okazywania mi tego - stwierdził Brock, drapiąc się w nieco zaniepokojony sposób po głowie.
Nagle drzwi do tego pomieszczenia się otworzyły i pojawił się w nich Clemont w stroju kucharza.
- Brock, pospiesz się. Szef kuchni jest potrzebny na mostku... Znaczy się w kambuzie... Znaczy wiesz, o co chodzi.
Chłopak zrobił dumną minę.
- Widzicie, jaką ważną figurą tutaj jestem? Nic się beze mnie obyć nie może. Ja, Brock Wandstorf jestem w tej restauracji jedną z najważniejszych osób, bez których personel nie umie odpowiednio funkcjonować.
Clemont zachichotał lekko i powiedział:
- No owszem, nie możemy się bez ciebie obyć, ponieważ zrobiliśmy taką jedną zupę i chcemy sprawdzić, czy aby na pewno ona jest jadalna. Bo jak nie, to pierwsza osoba, która ją zje, może umrzeć.
- I co ja mam z tym wspólnego? - zapytał Brock.
- Personel kuchenny mówi, że w razie czego ciebie to nie szkoda.
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, a młody Meyer puścił nam perskie oczko na znak, że żartował.
- Brawo, Clemont! Masz u mnie plus! - zawołała wesoło Dawn, dając chłopakowi znak kciukiem w górę.
Młody Meyer zarumienił się lekko, słysząc jej słowa. Najwidoczniej komplement od Dawn wiele dla niego znaczył.
- A u mnie masz minus i to spory! - mruknął niezadowolony Brock i ruszył do kuchni - A już zaczynałem cię lubić.
Chwilę później obaj panowie zniknęli w kuchni, zaś my wróciliśmy do mycia brudnych naczyń, gdyż tą właśnie czynnością mieliśmy zakończyć naszą dzisiejszą zmianę.
- Myślisz, że szybko się ze sobą pogodzą? - zapytałam Asha, gdy obaj nasi utalentowani kulinarnie przyjaciele zniknęli nam z oczu.
- No jasne, że tak. Znasz ich przecież - powiedział wesoło mój chłopak - Oni już się tak lubią, że nie umieją bez siebie żyć.
- Ciekawi mnie tylko, kiedy nas zaproszą na swój ślub - zachichotała Melody.
- I który z nich przebierze się w suknię ślubną - powiedziała Misty.
To mówiąc spojrzała na Asha i lekko zachichotała.
- Chociaż coś mi mówi, że przebieranie się w kiecki to twoja działka.
Ash zrobił lekko urażoną minę.
- Nie wiem, o co ci w ogóle chodzi.
- Naprawdę nie wiesz... Ashley?
Parsknęłam śmiechem, słysząc to imię.
- Że co, proszę? Udawałeś już kiedyś dziewczynę?
- Pewnie, że udawał i to zanim jeszcze cię poznał - wyjaśniła Misty.
- Misty, już nie żyjesz! - wysyczał groźnie przez zęby Ash.
- Naprawdę udawałeś dziewczynę i to w czasach zanim mnie poznałeś? - zapytałam wesoło - Ja myślałam, że robiłeś to tylko wtedy, gdy przebrałeś się za tę Cygankę.
Ash zarumienił się na całej twarzy, gdy tylko wspomniałam tę sytuację.
- Prawdę mówiąc, to nie tylko wtedy. Bo ten... Ja robiłem to, nie licząc tego numeru z Cyganką, aż cztery razy.
O mało z wrażenia nie upuściłam talerza, który właśnie trzymałam w dłoni. Na szczęście nie doszło do tej tragedii i bardzo dobrze, bo wolałam nie mieć tego talerza odliczonego od pensji.
- O rany! A opowiesz nam o tym? - zapytałam podnieconym tonem.
Mój chłopak zarumienił się lekko na twarzy, ale ostatecznie postanowił nam to opowiedzieć.
- No więc, pierwszy raz przebrałem się za dziewczynę, gdy trafiliśmy do miasta, w którym Liderką Sali była Erika, właścicielka perfumerii. Nie wiedząc, że to ona jest moją przyszłą przeciwniczką, niechcący obraziłem produkowane przez nią produkty.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Bo widzisz... Misty je chciała kupić, zaś Brock zwariował przez ich zapach, a raczej na widok dziewczyn, które sprzedawały te cacuszka, a w dodatku jeszcze Pikachu dał się w to wszystko wciągnąć, a ja się spieszyłem do Sali i cóż... Oni utrudniali mi działanie.
- Tak, a potem efekt tego był taki, że mnie, Brocka i Pikachu wpuścili na wykłady do Sali Eriki, a ciebie nie - dokończyła złośliwie Misty.
- Otóż to - mówił dalej Ash - Ale ja znalazłem wyjście z tej sytuacji. Spotkałem Zespół R. Oni też chcieli się dostać do Sali, ale nie po to, żeby walczyć, ale po to, aby wykraść perfumy Eriki, sprzedać je i zarobić na nich pieniądze, jednak zostali złapani przez pracowniczki Liderki Sali, po czym przywiązani do drzewa. Znalazłem potem tę trójkę hultajską w tej jakże niekomfortowej sytuacji, a oni zaproponowali mi współpracę. Uwolniłem tych drani, a oni kupili mi sukienkę i perukę, dzięki czemu mogłam udawać ich córkę, Ashley. Jessie i James podając się za moich rodziców zapisali mnie na zajęcia u Eriki, a sami wkradli się do Sali, aby wykraść perfumy. Ja zaś dostałem się na zajęcia i cóż... Natknąłem się tam na Misty, Brocka i Pikachu. Brock nie poznał mnie, co było nieco dziwne, bo on zawsze umiał rozpoznawać facetów przebranych za kobiety.
- Podejrzewam, że uroda Eriki i jej pracownic wyłączyła w nim proces myślenia - stwierdziła z kpiną w głosie Misty.
Dawn zachichotała, słysząc te słowa.
- To fakt. Brockowi zawsze wyłącza się system myślenia, kiedy widzi jakąś ładną dziewczynę. Ale opowiadaj, Ash, bo jestem strasznie ciekawa, co było dalej.
- No więc, Brock mnie nie poznał, Misty natomiast miała wątpliwości, czy aby mnie nie zna, ale cóż.... Pewnie nic by się nie wydało, gdyby nie to, że wsypał mnie Pikachu, który zaczął się do mnie łasić, a jak go odsunąłem od siebie, to złośliwie poraził mnie prądem w taki oto sposób, że spalił mi peruczkę, przez co prawda wyszła na jaw. Na szczęście Erika zgodziła się walczyć ze mną, ale nasze starcie przerwało atak Zespołu R. Dranie ukradli perfumy i chcieli z nimi uciec, robiąc przy tym jednak wiele szumu wokół siebie. Na całe szczęście znowu błysnęli, a ukradzione przez nich perfumy okazały się wcale nie być perfumami, a jedynie jednym ich składnikiem, a tak konkretnie, to esencją z Pokemona Glooma, strasznie cuchnącą zresztą, więc włamanie im się nie opłaciło. Wywołali jednak niechcący pożar Sali, a ja uratowałem przed nim Glooma Eriki.
- A za ten czyn otrzymałeś Odznakę Tęczy - dokończyła Misty.
- Niezła historia - powiedziałam zachwycona - Ale to był pierwszy raz, jak przebrałeś się za dziewczynę. A pozostałe razy?
- Drugi raz był jedynie takim małym, drobnym epizodem - zaczął mówić Ash - Podróżowałem wtedy z May, Maxem i Brockiem. Poznaliśmy wtedy parę przyjaciół z dzieciństwa, Romea i Julię.
Wybuchnęłam śmiechem słysząc te imiona. Sądziłam, że Ash żartuje albo sobie ironizuje, ale mój luby mówił zupełnie poważnie.
- Serio, nie żartuję sobie. Oni tak właśnie mieli na imię. Przyjaźnili się od dziecka, ale też się po cichu w sobie kochali. Problem w tym, że Romeo robił się przy Julii dość ślamazarny i nie umiał wyznać jej miłości. May postanowiła mu pomóc i kazała Romeo ćwiczyć przed kimś wyznawanie tego, co czuje do Julii. Musiał jednak mieć osobę, na której mógł swobodnie trenować. May poprosiła mnie więc o przysługę. W ramach tej przysługi i w imię naszej przyjaźni przebrałem się za Julię i udawałem ją stojąc na ganku domu.
- Jak się za nią przebrałeś? - zapytałam zainteresowana.
- Założyłem perukę upodabniająca mnie do Julii oraz jej ciuchy. Byłem tak przekonujący w swoim przebraniu, że Brock chcąc pokazać Romeo, jak się odpowiednio wyznaje miłość ukochanej dziewczynie, zapomniał, iż nie jestem prawdziwą Julią i chciał mnie objąć oraz pocałować. Ja oczywiście się nie dałem, więc on zaczął gonić mnie po całym ganku. Dopiero wtedy, gdy rzuciłem w niego swoją peruką wreszcie się odwalił.
- Mówiłam wam. Jak on widzi ładną babkę, to zaraz mu się wyłącza system myślenia - stwierdziła z kpiną w głosie Misty.
- Na szczęście Zespół R porwał Pokemona Julii, a ta poprosiła nas o pomoc w jego odzyskaniu. Dużą rolę odegrał tu Romeo, który po wszystkim wyznał Julii miłość, a ona wówczas powiedziała, że też go kocha i chętnie za niego wyjdzie, tak jak to sobie obiecali jako dzieci.
- Nieźle... A więc twój wielki kunszt aktorski pomógł im się połączyć - zachichotałam - No, ale to był dopiero drugi raz, kiedy to przebrałeś się za dziewczynę. A pozostałe?
- Trzeci raz miał miejsce wtedy, gdy podróżowałem sobie z Dawn i Brockiem - mówił dalej Ash - Trafiliśmy raz na taką jedną knajpkę, która nosiła nazwę „Bar Pięknej Obsługi“. Zarządzały nim trzy fajne dziewczyny o imionach Spring, Summer i Autumn. Brock zaczął się zaraz zalecać do tych dwóch pierwszych...
- Ale oczywiście bezskutecznie, bo one wyraźnie wolały mojego brata - zaśmiała się dowcipnie Dawn.
- Nie dziwię im się - zachichotałam.
- Ja w sumie też nie - dodała panna Seroni.
- Ale niestety Autumn miała pewien problem. Ona i jej koleżanki miały Pokemony Miltanki dające im mleko, które było przysmakiem ich knajpki. Niestety, Miltanka Autumn nie chciała jej słuchać. Brock, aby przypodobać się Spring i Summer, zaczął pomagać ich koleżance w treningu nie widząc, że on sam wyraźnie podoba się Autumn. Tymczasem ja i Dawn oraz nasze Pokemony staliśmy się personelem zastępczym dla „Baru Pięknej Obsługi“. Musieliśmy jednak założyć stroje służbowe, którymi były... Ekhem... Stroje pokojówek.
Parsknęłam śmiechem tak mocno, że aż się oplułam. Trudno mi było powstrzymać tę reakcję, bo cała ta historia była zbyt zabawna, żebym mogła zachować powagę słuchając o niej.
- Musiało ci być do twarzy w tym stroju - powiedziałam.
- Spring i Summer były tego samego zdania - stwierdziła figlarnym tonem Dawn - No, ale Ash szybko skończył swoją zmianę i mógł wrócić do treningu ze swoimi Pokemonami. Autumn tymczasem z pomocą Brocka zdobyła przyjaźń swojej Miltanki i razem pokonali Zespół R, który chciał porwać Pokemony naszych przyjaciółek. Wszystko skończyło się dobrze, choć Brock złamał Autumn serce próbując bezskutecznie rozkochać w sobie Spring i Summer, one zaś złamały serce jemu, wyraźnie okazując swoją sympatię Ashowi.
- Dokładnie tak było - zachichotał jej brat, lekko się przy tym pusząc.
- No dobrze, a więc to trzeci raz, gdy się przebrałeś. No, a czwarty? - zapytałam.
Ash uśmiechnął się i zaczął mówić.
- Czwarty raz musiałem udawać dziewczynę, gdy podróżowałem z Iris i Cilanem. Natknęliśmy się na takie trzy pompatyczne dziewuchy w strojach jakby z XVIII wieku, które wykpiły nasze Pokemony, zwłaszcza te należące do Iris, a ona postanowiła dać im nauczkę. Ponieważ te trzy paniusie były artystkami i mieszkały w pięknym pałacu, to musieliśmy się tam dostać, żeby stoczyć z nimi walkę. Jednak ja i Cilan nie mogliśmy tam wejść, bo paniusie nie wpuszczały tam chłopaków. Iris zatem przebrała się w strój z XVIII wieku, a mnie i Cilana ucharakteryzowała i przebrała za dziewczyny. Obaj musieliśmy nosić podobne kostiumy co do ona, że nie wspomnę już o perukach. Nie chcieliśmy się na to zgodzić, ale Iris tak prosiła, więc cóż... Zresztą czego się nie robi dla przyjaciół? Cilan został Cilanor, a ja Ashley. Ponownie w swojej aktorskiej karierze przyjąłem to imię. Musieliśmy też ucharakteryzować nasze Pokemony na dziewczyny, bo inaczej nie weszłyby one do pałacu. Plan się udał, dostaliśmy się do pałacu i stoczyliśmy walkę Pokemonów z owymi paniusiami. Pokonaliśmy je, choć z wielkim trudem. Nasze zwycięstwo było tak miażdżące, że nawet ich menadżerka chciała nas zatrudnić, jednak ja, Iris i Cilan szybko zwialiśmy z pałacyku słysząc tę propozycję.
- Szkoda. Mogłeś zostać artystką rewiową - zażartowałam sobie.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie i odparł:
- No, może... Ale wiesz, jeszcze nic straconego, kochanie. Wszak mój kunszt aktorski we mnie pozostał. Pamiętasz, jak udawałem Cygankę?
To mówiąc Ash puścił mi oczko, zaczął ruszać biodrami i zaśpiewał:
Bo miłość to cygańskie dziecię.
Ani jej ufaj i ani wierz.
Gdy gardzisz kocham cię nad życie,
Lecz gdy pokocham, to się strzeż.
Gdy skończył wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
- Tak czy inaczej zdecydowanie bardziej niż kiecki wolę nosić spodnie, a jeśli kiedykolwiek znowu będę udawał dziewczynę, to uwierz mi, będę miał ku temu naprawdę ważny powód - powiedział po chwili Ash, gdy już przestał się śmiać - Ja tam nie mam nic przeciwko takim przebierankom, ale powiedzmy sobie szczerze. Przebieranie się za dziewczynę jest nawet dobrą zabawą, lecz trzeba ją stosować jak najrzadziej tylko się da.
- Słusznie. Ostatecznie wolę mieć chłopaka Asha niż kumpelę Ashley - zachichotałam wesoło.
W takiej oto cudownej i wesołej atmosferze nasza zmiana w pracy dobiegła wreszcie końca, a my mogliśmy poświęcić się przyjemnościom. Ja i Ash pobiegliśmy do domu, a następnie zabraliśmy stamtąd rower mojego chłopaka oraz koszyk z kilkoma smakołykami, bo postanowiliśmy wybrać się na najbliższą łąkę i urządzić sobie piknik. Rzadko kiedy to robiliśmy, więc tym większą to stanowiło dla nas atrakcję.
- Hej, Ash! Zobacz! - zawołałam wesoło.
Ash spojrzał na mnie i zauważył wówczas, że mam na głowie nie swój codzienny kapelutek, lecz uroczy słomkowy kapelusz z różową wstążką. Mój chłopak uśmiechnął się wzruszony.
- Przypomina ci to coś? - zapytałam.
Chłopak uśmiechnął się do mnie czule.
- Oczywiście, że mi przypomina... Różowa Panienko.
Słysząc ten uroczy przydomek, którym mnie obdarzył, zachichotałam wesoło i rzuciłam się Ashowi na szyję, całując go przy tym w usta.
- Kocham cię, mój Błękitny Chłopcze.
- I ja ciebie kocham, Różowa Panienko.
Chwilę później zadowoleni i w radosnych humorach poszliśmy do garażu, skąd wzięliśmy rower, na którym to potem się usadowiliśmy.
Gwoli ścisłości muszę tu wyjaśnić, że Ash oprócz motoru, który dostał od swojego ojca, posiadał również rower górski od mamy oraz dwa tandemy podarowane nam kiedyś przez właściciela pewnego sklepu rowerowego, będącego widocznie wielkim fanem naszej działalności detektywistycznej. Na jednym z tych tandemów jeździliśmy ja i Ash, a na drugim Clemont i Dawn. Bonnie swego czasu dostała hulajnogę od ojca, ale niestety uległa ona zniszczeniu, kiedy dziewczynkę potrącił samochód. Na szczęście Meyer zbudował córce nową hulajnogę, jeszcze lepszą i o wiele piękniejszą niż poprzednia, czym wprawił swoją pociechę w wielką radość.
Na piknik z Ashem wybraliśmy jednak nie tandem, ale rower górski. Uznaliśmy bowiem, że tak zdecydowanie będzie bardziej romantycznie. Koszyk z jedzeniem przywiązaliśmy z tyłu pojazdu, na bagażniku usadowił się Pikachu, na siodełku Ash, ja zaś usiadłam po damsku (czyli z nogami na lewej stronie) na ramie od roweru. Mój luby złapał mocno za kierownice i już po chwili ruszyliśmy w drogę.
- Na pewno nie zasłaniam ci widoku? - zapytałam z troską w głosie.
Nie chciałam, żebyśmy przez moje pomysły się wywalili i poobijali.
- W żadnym razie nie zasłaniasz mi widoku, Sereno - odpowiedział mi wesoło mój chłopak.
- Czyli możesz spokojnie kierować rowerem ze mną siedzącą na ramie?
- Oczywiście, że mogę, kochanie. Nie bój się więc. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Zadowoleni ruszyliśmy razem na łąkę i już po kilku minutach byliśmy na łące. Tam rozłożyliśmy sobie koc, usadowiliśmy się na nim, po czym wypuściliśmy Pikachu, Panchama i Fennekina, żeby sobie razem pobiegali po trawie, sami zaś zaczęliśmy pałaszować łakocie i rozmawiać wesoło na różne tematy. Daliśmy też karmę naszym Pokemonom, aby one też nasyciły swój głód. Potem opowiadaliśmy sobie różne żarty, a nawet zaśpiewaliśmy we dwoje z Ashem piosenkę „Raindrops keep falling on my head“. Potem biegaliśmy razem po łące trzymając się za ręce i śmiejąc się przy tym jak małe dzieci. Skakaliśmy również w górę, tarzaliśmy się po trawie i ogólnie rzecz biorąc bawiliśmy się cudownie. Tak cudownie, że żal było nam wracać do domu na kolację, co jednak musieliśmy zrobić, bo przecież najlepsza nawet zabawa musi mieć swój kres.
***
Następnego dnia zadowoleni usiedliśmy wszyscy do śniadania: ja, Ash, Clemont, Dawn, Delia, Meyer oraz Bonnie. Ta ostatnia przyszła na posiłek o kulach, gdyż wciąż była jeszcze osłabiona przez tamtą niemiłą przygodą, która ją niedawno spotkała. Mimo tego miała naprawdę wyśmienity humor, podobnie jak jej ojciec, który to patrzył zachwyconym wzrokiem na Delię Ketchum, co wywoływało w nas wszystkich delikatne i ciche chichoty.
Śniadanie przerwał nam dzwonek do drzwi.
- Ciekawe, kto to może być o tej porze? - zdziwił się Ash.
- Zaraz się dowiemy - powiedziała Delia, wstając od stołu.
Kobieta wyszła z jadalni, a potem wróciła z uśmiechem na twarzy, trzymając w ręku kopertę.
- To do ciebie, Ash - powiedziała, podając synowi list - Listonosz dla ciebie zostawił.
- Dla mnie? Ciekawe, od kogo? - spytał Ash, po czym szybko otworzył kopertę i wydobył z niej list, po czym zaczął go czytać.
Gdy to zrobił uśmiechnął się wesoło.
- Słuchajcie, to list od Alexy! - zawołał wesoło.
- Naprawdę?! - zawołaliśmy wszyscy.
- Co pisze? - spytałam zaciekawiona.
- Pisze, że jest na wykopaliskach archeologicznych, które prowadzi niejaki... Profesor Roger McFarne.
- Roger McFarne? - zapytała Delia zainteresowanym tonem.
- Znasz go? - zdziwił się Ash, patrząc na mamę.
Delia uśmiechnęła się do niego.
- Owszem, znam. Studiowaliśmy razem u profesora Oaka, byliśmy w jednej grupie. Potem jednak ja przerwałam studia, a on kontynuował naukę na kierunku archeologii i cóż... Nasze drogi się rozeszły. Dawno go już nie widziałam.
- To niesamowite. Aż dziw bierze, ilu ty ludzi znasz, mamo - zaśmiał się wesoło Ash.
- No właśnie. To naprawdę niezwykłe - dodałam.
Delia zachichotała lekko i poprawiła sobie niesforny kosmyk włosów, który opadał jej na czoło.
- Może... Ale co pisze Alexa na temat profesora McFarne’a?
Ash ponownie zaczął czytać, po czym zaczął nam udzielać wyjaśnień:
- Pisze, że profesor McFarne ma pewien problem, z którym nie potrafi sobie poradzić. Problem natury kryminalnej... Pisze także, że bardzo by mi była wdzięczna, gdybym przybył i pomógł go rozwiązać.
- Ale super! Poznasz osobiście słynnego archeologa! Ty to masz farta! - zawołałam radośnie, klaszcząc w dłonie.
- Właśnie. Mój kochany braciszek zawsze zgarnia to, co najlepsze - dodała złośliwie Dawn.
- Pip-lup-pip! - zaćwierkał radośnie Piplup.
- Pi-ka-chu! - zawołał Pikachu.
Ash zaśmiał się i spojrzał na nas uważnie.
- Przyznam, że chciałabym poznać osobiście tego pana - powiedziałam rozmarzonym tonem.
- Będziesz miała okazję. Alexa pisze, że zaprasza na wykopaliska całą naszą drużynę - wyjaśnił Ash, dalej czytając list.
- Naprawdę?! - zawołałam podniecona.
- Tak właśnie pisze? - zapytał zaintrygowany Clemont.
- Dokładnie tak - rzekł mój luby i spojrzał na mamę - Mamo, możemy jechać? Oczywiście, jeżeli masz jakieś inne plany wobec naszej grupy, to oczywiście odpiszę Alexie, że...
- Ależ nie, skąd! - zawołała radośnie Delia - Możecie śmiało ruszać w podróż, ja nie mam nic przeciwko temu.
- Jesteś pewna? - spytał Ash.
- Oczywiście, kochanie. Bądź spokojny. Mam dość personelu, żeby dać sobie radę bez was. Poza tym pan Meyer mi pomoże, mam rację?
- Nie może inaczej być, Ash - uśmiechnął się do niej ojciec Clemonta i Bonnie - Z przyjemnością ci pomogę, Delio.
- Świetnie! To kiedy ruszamy? - zapytała podnieconym głosem Bonnie.
- Hej! Ty nigdzie nie jedziesz! - powiedział jej stanowczo Clemont.
Jego siostrzyczka zrobiła obrażoną minę, gdy to usłyszała.
- A niby dlaczego, co?!
- Bo niedawno miałaś poważny wypadek i wciąż musisz przechodzić rehabilitację, która niestety musi odbywać się właśnie tutaj, w Alabastii. Już o tym zapomniałaś? - przypomniał dziewczynce jej starszy brat.
- Tato! Powiedz mu coś! - zawołała Bonnie, łapiąc mocno ojca za rękę.
Meyer popatrzył na córkę ze smutnym uśmiechem na twarzy i rzekł:
- Przykro mi, córeczko, ale obawiam się, że twój brat w tym wypadku ma rację. Twoja rehabilitacja ma mieć miejsce w Alabastii, a póki ona się nie skończy, to nie wolno ci się zbytnio męczyć. No, a musisz przyznać, że przygody z Ashem są dość męczące.
- I narażają nas wszystkich na siniaki, jeśli nie więcej - powiedział Clemont, udając poważny ton.
- No właśnie - potwierdził Meyer.
- Masz mi to za złe, przyjacielu? - zapytał niewinnym tonem Ash.
- Nie, wcale nie - zachichotał lekko Clemont - Po prostu mówię, jak jest. Ale cóż... Ryzyko mamy wpisane w zawód detektywa.
- Nie inaczej, ale i tak nie możemy narażać osób, które już mocno się potłukły i jeszcze jedno potłuczenie może im zaszkodzić - powiedziałam.
- Właśnie, dlatego też musisz zostać w Alabastii, Bonnie - stwierdził Clemont.
- Hej! To nie fair! - oburzyła się Bonnie, strzelając focha.
Dziewczynka zacisnęła zęby i piąstki ze złości, po czym zapiszczała groźnie, jednak nic to jej nie pomogło. Nikt z nas nie chciał spełnić kaprysu naszej słodkiej przyjaciółki.
- Ale Bonnie... To przecież dla twojego dobra - stwierdził Clemont.
Małej jednak nie przekonały te argumenty, więc Ash postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
- Bonnie... Ty musisz tutaj zostać, bo jeżeli teraz ulegniesz jakiemuś kolejnemu wypadkowi, to może być jeszcze gorzej i lekarze mogą ci już nie pomóc - powiedział.
Dziewczynka spojrzała na niego uważnie.
- Ale Ash...
- Zrozum, Bonnie. Musisz tu zostać, przynajmniej na razie. Poza tym masz tu do wykonania ważne zadanie.
- Jakie? - zapytała Bonnie, a jej oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Chcę, żebyś pilnowała mojej mamy.
- Myślałem, że to ja od tego jestem - zachichotał Meyer.
Ash spojrzał na niego wesoło.
- Tak, to prawda, jednak potrzebuje pan małego wsparcia w tej pracy. Przyzna pan, że chyba się panu ona przyda, a w każdym razie na pewno nie zaszkodzi.
- Tu się z tobą zgodzę - zaśmiał się Meyer i popatrzył na córkę - To jak, Bonnie? Przyjmiesz zadanie i pomożesz mi w opiece nad panią Delią?
- Liczę na ciebie, panno Meyer - powiedział uroczystym tonem Ash.
Dziewczynka wesoło zachichotała, po czym zasalutowała chłopakowi po wojskowemu i zawołała:
- Tak jest, Ash!
Chwilę później jednak nieco posmutniała.
- Ale czy dacie sobie radę? W końcu jestem waszą sekretarką.
- No właśnie, a propos sekretarki, czy już zapisałaś w naszym rejestrze naszą ostatnią przygodę? - zapytałam.
- Oczywiście, że to zrobiłam. W końcu przedwczoraj był proces tej dziewczyny, co mnie potrąciła samochodem. Zeznawaliśmy razem w sądzie jako świadkowie. Musiałam więc wszystko spisać i skatalogować, żebyśmy nie zapomnieli o całej sprawie - powiedziała Bonnie poważnym tonem.
- Cieszę się, że podchodzisz do swego zadania poważnie - stwierdziłam z uśmiechem.
Naprawdę tak uważałam. Nasza mała Bonnie, mimo swojego młodego wieku, umie naprawdę poważnie podejść do zadania bycia naszą sekretarką i zawsze wspaniale wywiązywała się z niego prowadząc nam katalog spraw, które już zakończyliśmy. Była w tym naprawdę dobra. Do tego stopnia, że miałam wtedy nadzieję, iż jeśli dalej będziemy prowadzić ten nasz Klub Detektywów, to Bonnie nadal pozostanie naszą sekretarką.
- Gdzie dokładniej znajdują się te wykopaliska, na które wzywa was Alexa? - zapytała Delia.
Ash spojrzał ponownie na list od przyjaciółki i zaczął badać jego treść.
- Z listu wynika, że znajdują się one na terenie Strefy Walk. Czyli tam, gdzie mieszka Anabel.
- Anabel?! - zawołałam wesoło, klaszcząc wesoło w dłonie - To super! Z przyjemnością ją znowu zobaczę!
- Ja również - powiedział Ash.
- Pika-chu! - dodał Pikachu.
- Wszyscy ją chętnie znowu zobaczymy, ale najpierw musimy wykonać zadanie, dla którego nas wzywają - przypomniał nam Ash.
- Tak, bardzo słuszna uwaga - powiedział Clemont - Najpierw praca, potem przyjemności.
- Jak dla mnie taka praca to sama przyjemność - zachichotała Dawn.
Kiedy już skończyliśmy śniadanie, Meyer poszedł odprowadzić córkę na rehabilitację, a Delia pomogła nam się spakować i uszykować do drogi. Następnie ona poszła do pracy, my natomiast sprawdziliśmy miasto w celu poszukania transportu do Strefy Walk. Podróż pieszo nie wchodziła w grę, to było za daleko i za dużo czasu by nam to zajęło, a przecież skoro Alexa pisała do nas osobiście, to sprawa musiała być pilna. Na szczęście udało nam się trafić na autokar, który właśnie jechał do Strefy Walk. Kupiliśmy więc bilety i wsiedliśmy do środka, po czym ruszyliśmy w drogę.
- Będziemy na miejscu za jakieś kilka godzin, dlatego też dobrze, że wzięliśmy ze sobą kanapki - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- W razie czego ja mam talię kart, więc mamy zapewnioną rozrywkę na poziomie - dodała Dawn.
- Miło wiedzieć, że pomyśleliśmy o wszystkim - stwierdził wesoło Ash, rozkładając się lekko na swoim siedzeniu.
- Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Czy mnie słuch nie myli?! Czyżbym słyszała dźwięk wydawany przez najsłynniejszego ze wszystkich Pikachu na świecie? - usłyszeliśmy nagle jakiś dziewczęcy głos.
Chwilę później z miejsca przed nami wysunęła się czyjaś głowa. Była to głowa nastoletniej dziewczyny w moim wieku. Miała długie, brązowe włosy spięte w dwa warkocze. Od razu ją rozpoznałam.
- No proszę, Macy! Jak miło cię znowu widzieć - powiedziałam z kpiną w głosie.
Jak łatwo było się domyśleć, wcale nie ucieszyłam się na jej widok. Macy wyraźnie to wyczuła, ponieważ słysząc moje powitanie prychnęła z lekką pogardą, po czym zrobiła wręcz maślane oczy do Asha, co oczywiście bardzo mnie wkurzyło.
- Ciebie też miło widzieć, Seleno - powiedziała z kpiną Macy, dalej uśmiechając się słodko do Asha.
- Mam na imię Serena! - poprawiłam ją ze złością.
- Wszystko jedno - Macy machnęła na to lekceważąco ręką.
- Może dla ciebie wszystko jedno, mądralo, ale na pewno nie dla mnie - mruknęłam niezadowolona.
Dziewczyna nie zwróciła na to jednak uwagi, bo spojrzała na Asha uroczym wzrokiem i powiedziała:
- Się masz, Ash.
- Cześć, Macy - odparł jej idol beznamiętnym tonem.
- Chyba jednak nie pomyśleliśmy o wszystkim - powiedziałam z ironią w głosie i spojrzałam na Asha.
Mój wzrok musiał być bardzo przerażający, bo chłopak zrobił nieco przerażoną minę.
- No co? Jestem detektywem, nie jasnowidzem. Nie mogę wszystkiego przewidzieć - jęknął załamanym głosem.
Nie miałam oczywiście do niego żalu, jednak musiałam mu pokazać, że obecność jego wielbicielki nie jest mi wcale na rękę. Złość we mnie była zdecydowanie zbyt silna, abym nie miała tego okazać.
- Czytałam w gazetach o twoich ostatnich dokonaniach, Ash! Byłeś po prostu wspaniały! Wręcz niesamowity! - przerwała nagle ciszę Macy.
Ash uśmiechnął się do niej delikatnie.
- No cóż... Gazety lubią przesadzać.
- Podobnie jak niektóre dziewczyny - mruknęłam niezadowolona.
- Może zechcesz zagrać z nami w karty? - zapytała Dawn, próbując jakoś rozładować napięcie, jakie między nami powstało.
Macy obdarzyła ją jednak niezbyt przyjemnym uśmiechem. Widocznie nadal nie zapomniała, że swego czasu to właśnie Dawn pomogła mojemu chłopakowi i nam uciec z lotniska, które było okupowane przez nią oraz członkinie fanklubu Asha. Z tego właśnie powodu nie darzyła ona siostrę swego idola sympatią, podobnie zresztą jak i mnie, choć niechęć do mojej osoby wiązała się już z zupełnie innymi powodami, któryc nie muszę tutaj chyba wyjaśniać, bo wszyscy na pewno się ich domyślają.
- Nie, dziękuję za grę. Wolę popatrzeć sobie na mojego bohatera i idola - rzekła z uśmiechem na twarzy i podziwem w głosie Macy.
- A ja wolałabym popatrzeć, jak wysiadasz z tego autokaru i znikasz z naszego życia raz na zawsze, ale nie można mieć wszystkiego - odparłam ironicznie.
Macy zrobiła do mnie raczej mściwą minę, po czym ponownie zaczęła wpatrywać się w Asha, który czuł się z tego powodu nieco zmieszany. W sumie nawet lubił tę dziewczynę, jednak zdecydowanie wolał, aby nie była ona wobec niego taka nachalna. Nawet w tej chwili zaczęła wypytywać go o cel jego wyprawy. Ash postanowił nie mówić zbyt wiele o tym, co sprawiło, że wsiadł do tego autokaru i wybiera się w kolejną podróż, jednak widząc, iż Macy wyraźnie nie da mu spokoju, jeżeli nie dowie się czegoś o jego wyprawie, uznał, że można powiedzieć jej choć trochę ogólników na temat tego, co robimy. Przedtem jednak spojrzał na nas uważnie, jakby czekając na pozwolenie, czy może to zrobić. Bez trudu poznał po naszych minach, jakie jest nasze zdanie w tej sprawie. I nic w tym dziwnego, bo przecież już znaliśmy się na tyle dobrze, aby wiedzieć, że zgadzamy się ze sobą w jakieś sprawie. Tym razem też tak było. Clemont oraz Dawn wyraźnie nie mieli nic przeciwko temu, abyśmy podzielili się częścią swojej tajemnicy. Ja również uznałam, że skoro to zamknie gadatliwą buzię Macy, to warto jej co nieco powiedzieć.
- Możesz jej zdradzić nasz sekret, Ash - powiedziałam, zaś po cichu dodałam tak, by tylko on mógł to usłyszeć: - Ale tylko tyle, ile uznasz za słuszne. W końcu im mniej ona wie, tym lepiej.
Ash widocznie zgodził się ze mną, bo zaraz powiedział do Macy:
- Wybieramy się w odwiedziny do naszej przyjaciółki, która prosi nas o rozwiązanie pewnej sprawy.
- O! A jaka to sprawa?
- Jeszcze nie wiemy, ale liczymy na to, że się tego dowiemy zaraz po przybyciu na miejsce.
Ash nieźle wybrnął z sytuacji. Powiedział Macy to, co chciała usłyszeć, nie zdradzając przy tym żadnej tajemnicy i nie kłamiąc, bo przecież żadne z nas nie miało pojęcia, jaka misja nas czeka na wykopaliskach.
Macy widocznie nasze wyjaśnienia zadowoliły, gdyż uśmiechnęła się i już o nic nie pytała. Jedyne, co robiła, to tylko chwaliła bez przerwy mojego chłopaka mówiąc, iż wie doskonale, że on sobie poradzi z tym zadaniem, jakie na niego czeka, choćby było ono niesamowicie trudne do wykonania, bo przecież jest Sherlockiem Ashem, sławnym detektywem, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Po raz pierwszy musiałam się z nią zgodzić, bo trudno mi było zaprzeczyć jej słowom. Na swój sposób mi one pochlebiły, przecież sama uważam Asha za kogoś, komu wcale nie straszne jest żadne niebezpieczeństwo i który zawsze sobie poradzi w każdej sytuacji, w jakiej by się nie znalazł. W końcu wyszedł już z niejednej naprawdę nieciekawej przygody. Wiedziałam więc, że tym razem też tak będzie.
- No, a ty dokąd się wybierasz, Macy? - zapytałam już nieco bardziej przyjaznym tonem.
Macy, wciąż uśmiechając się do Asha i nie racząc wcale zaszczycić mnie spojrzeniem zaczęła wyjaśniać.
- Wiesz... Jadę odwiedzić moich krewnych, którzy mieszkają w mieście Wespalia. Znajduje się ono w Strefie Walk.
- Strefie Walk? My też tam jedziemy - powiedział Clemont.
Spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem, a chłopak lekko zadrżał ze strachu. Kiedy chciałam, umiałam być bardzo groźna. Reakcja naszego przyjaciela tylko to potwierdzała.
- No co? I tak by się dowiedziała, jakbyśmy wysiedli na tym samym przystanku, co ona - próbował tłumaczyć swoje zachowanie Clemont.
Na szczęście miejsce, do którego się wybieraliśmy, znajdowało się co prawda w Strefie Walk, ale w zupełnie przeciwnym kierunku niż miasto, do którego udawała się Macy. Naprawdę to było dla mnie wielkie szczęście, bo dziewczyna działała mi na nerwy i miałam nadzieję nigdy więcej jej nie oglądać, a jeśli już, to najmniej, jak to tylko możliwe.
Chwała niebiosom Macy, pomimo całej masy wad, posiadała w sobie jeszcze kilka zalet. Kiedy Dawn zaproponowała jej grę w karty, dziewczyna przyjęła zaproszenie i dołączyła do nas. Już po chwili graliśmy w piątkę, a ja zapomniałam o tym, że ta dziewczyna próbowała zdobyć pozycję mojej rywalki do serca Asha. Oczywiście robiła to bezskutecznie, ale przecież nie zmieniało to mojej niechęci do niej. Myślę jednak, że trudno mi się dziwić, w końcu kto lubi konkurencję?
Gdy już nadszedł kres naszej podróży, to zwinęliśmy karty i szybko wysiedliśmy wszyscy z autokaru, po czym Macy ruszyła w swoim kierunku. Pomachała nam ręką i powiedziała:
- Powodzenia, Ash! Obyś rozwiązał tę zagadkę! Życzę ci szczęścia!
- Dziękuję, Macy! Przyda się nam ono! - odpowiedział jej idol.
Następnie spojrzał na nas i dodał:
- Jak zwykle zresztą.
- W sumie racja. Odrobina szczęścia jeszcze nikomu nie zaszkodziła - stwierdził Clemont.
- Pika-pika-chu! - dodał Pikachu, wskakując Ashowi na ramię.
- Muszę przyznać, że Macy nie jest wcale taka zła - stwierdziła Dawn i spojrzała w moją stronę - Przyznaj, że da się ją lubić.
- Owszem, da się ją lubić, jeśli oczywiście nie próbuje ona poderwać mojego chłopaka - stwierdziłam z ironią.
- Spokojnie, Sereno. Ja się nie dam poderwać innej - powiedział Ash, uśmiechając się wesoło.
- Trzymam cię za słowo, bo nie chciałabym być w twojej skórze, kiedy już je złamiesz - zaśmiałam się, udając groźną.
- Ja też nie chciałabym być w twojej skórze, braciszku, jeśli wzorem Brocka zacznie uganiać się za innymi babami - zachichotała Dawn.
- Możemy już ruszać? - zapytał Clemont - Niedługo zajdzie słońce.
- A właściwie to gdzie są te wykopaliska? - spytałam, rozglądając się dookoła - Ash, co ci pisała Alexa? Gdzie one są?
Mój ukochany wyjął list od dziennikarki z kieszeni, po czym zaczął go ponownie czytać i uśmiechnął się.
- Według tego listu wykopaliska są prowadzone w miejscu o nazwie Amulen, które znajduje się...
Spojrzał na nas.
- Nie mam pojęcia, gdzie.
Jęknęliśmy załamani słysząc jego słowa.
- No jasne! To było łatwe do przewidzenia - mruknęła Dawn.
- Hej! Proszę mi tutaj nie szerzyć defetyzmu, jeśli łaska! - zawołał Ash nieco oburzonym tonem - Wystarczy tylko zerknąć na mapę i już będziemy wiedzieli, gdzie jesteśmy.
- Super, a masz jakąś mapę? - zapytałam.
- Eee... Nie! Nie mam - jęknął Ash.
- Ale ja mam! - zawołał wesoło Clemont i wyjął z plecaka mapę.
- Świetnie! Chociaż ktoś ma przy sobie coś pożytecznego - powiedziała z podziwem w głosie Dawn.
Chłopak aż się zarumienił na twarzy, gdy usłyszał jej słowa. Musiały mu one bardzo pochlebić. Spojrzałam wymownie na naszego lidera, który delikatnie się uśmiechnął. Oboje doskonale wiedzieliśmy, co to oznaczało.
- No więc jak, Clemont? Którędy mamy iść? - zapytał Ash.
Młody wynalazca zarumienił się ponownie, po czym spojrzał uważnie na mapę i zaczął ją uważnie studiować.
- Według mapy miejsce o nazwie Amulen znajduje się... jakiś kilometr przed nami.
- Czyli niedaleko. Powinniśmy szybko tam dojść i to jeszcze zanim się ściemni - stwierdził radośnie Ash.
- Pika-pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu, kiwając wesoło główką.
- To właśnie chciałam usłyszeć, braciszku! - zawołała wesoło Dawn.
- Dziękuję za wsparcie, siostrzyczko - odpowiedział jej Ash i spojrzał na mnie - Idziesz, Sereno?
- Jasne! A co tu będę stać? - zachichotałam i spojrzałam na Clemonta - A ty też idziesz?
- Też pytanie. Gdzie wy, tam i ja - odparł wesoło młody Meyer - W końcu jesteśmy detektywami-muszkieterami. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, to nasze motto.
- Takie słowa to ja rozumiem - rzekł wesoło Ash - Idziemy, przyjaciele! Cel naszej podróży jest przed nami!
- Pika-chu! - pisnął wesoło Pikachu.
***
Jakoś tak godzinę później byliśmy razem na miejscu. Ash miał rację i rzeczywiście udało nam się tam dotrzeć jeszcze przed zachodem słońca, choć niewiele brakowało, a byśmy dotarli na miejsce dopiero po zmroku. Na szczęście mój chłopak po raz kolejny okazał się być dobrym prorokiem i zgodnie z jego zapowiedzią trafiliśmy na wykopaliska na czas.
Miejsce, w którym się znaleźliśmy, było naprawdę imponujące. Oprócz namiotów dla członków ekipy znajdowały się tu różne dziwaczne narzędzia, stoły z mapami i innymi papierami zawierającymi obliczenia czy pomiary, a na wykopaliskach wrzało jak w ulu. Praktycznie każdy człowiek pracujący tu gdzieś szedł, gdzieś biegł lub coś robił. Pędzili jak w ukropie.
- Wszyscy tutaj gdzieś się spieszą - powiedziałam, kiedy to jeden z pracowników o mało na mnie nie wpadł.
- To prawda, ale cóż... W końcu sporo tutaj jest do roboty - stwierdził dowcipnie Ash.
- Ty także będziesz mieć sporo do roboty! - usłyszeliśmy przed sobą dobrze nam znany głos.
Spojrzeliśmy przed siebie i zobaczyliśmy naszą dobrą przyjaciółkę, dziennikarkę Alexę, która wpatrywała się w nas radośnie. Jak zwykle miała ona na sobie ciemną bluzkę oraz szare dżinsy, zaś na jej ramieniu spoczywał Helioptile, który skoczył na ręce Asha i zaczął go lizać po twarzy.
- Cześć, Helioptile! Ja też się cieszę, że cię widzę - powiedział mój chłopak i pogłaskał Pokemona po główce.
Stworek potem wskoczył na nasze ramiona i polizał każdego z nas.
- Cześć, Alexa! Miło mi cię znowu widzieć! - zawołał wesoło Ash na widok dziennikarki.
- Mnie również miło was widzieć, kochani. Stęskniłam się za wami - powiedziała i uśmiechnęła się do nas - Witaj, Sereno! Się masz, Clemont! Czołem, Dawn! A gdzie jest Bonnie? Czemu nie ma jej z wami?
- Zdarzył się mały wypadek - powiedział Ash.
- Ojej! No, ale chyba nie chcesz mi chyba powiedzieć, że... - jęknęła Alexa, zasłaniając sobie przerażona usta dłonią.
- Spokojnie, Alexa. Bonnie żyje i ma się dobrze, tylko że... Zaszła taka sytuacja... Już ci wyjaśniam.
Chwilę później Ash opowiedział dziennikarce w wielkim skrócie o tym, co miało miejsce przed naszą wyprawą na wykopaliska.
- Biedna dziewczynka. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego - powiedziała Alexa i uśmiechnęła się do nas - No, ale ona odpoczywa sobie spokojnie w Alabastii, a my tymczasem mamy swoje sprawy do załatwienia tutaj.
- Ano właśnie, czemu nas tu wezwałaś? - zapytałam zaintrygowanym tonem - Jesteśmy tego bardzo ciekawi.
- Zgadza się. Nie powiedziałaś nam jeszcze, dlaczego nas tu wezwałaś - dodał Ash.
- Wszyscy jesteśmy tego bardzo ciekawi, jak zresztą bardzo słusznie zauważyła Serena - rzekła Dawn.
- A więc powiesz nam to? - zapytał Clemont.
- Oczywiście, że wam opowiem, ale najpierw wam kogoś przedstawię - uśmiechnęła się Alexa.
Chwilę później zabrała nas do namiotu, w którym stali właśnie dwaj mężczyźni. Jeden z nich wyglądał na niecałe czterdzieści lat, miał czarne włosy i brązowe oczy, zaś drugi z nich był młodszy, niewiele starszy od nas. Miał lekkie, czarne wąsiki, jak i również małą bródkę. Obaj byli ubrani w szare stroje archeologów, jakie często widziałam na filmach. Gdy weszliśmy do namiotu, obaj panowie właśnie stali przy stole pochyleni nad jakąś mapą i wyraźnie omawiali sprawy z nią związane. Na nasz widok oderwali się od mapy, po czym spojrzeli na nas.
- Alexa! Jak miło, że wpadłaś. Widzę, że przyprowadziłaś gości - rzekł starszy mężczyzna.
- I to dość młodych - dodał żartobliwie młodszy mężczyzna.
- Może i młodych, ale za to bardzo bystrych - powiedziała Alexa z dumą w głosie - To najlepsza drużyna detektywistyczna, jaką znam.
- Nie żeby znała ich więcej - zażartował sobie mój chłopak.
- To jest Ash Ketchum znany również jako Sherlock Ash - zaczęła nas przedstawiać Alexa, nie zwracając uwagi na słowa mego chłopaka - To jego dziewczyna Serena Evans. A to jego przyrodnia siostra, Dawn Seroni oraz jego przyjaciel, wynalazca Clemont Meyer.
- Ash Ketchum... Słyszałem o tobie - powiedział starszy mężczyzna, uśmiechając się do nas bardzo przyjaźnie - Ale nie wiedziałem, że zostałeś detektywem.
- Niedawno, zaledwie w te wakacje. Zdążyłem jak na razie rozwiązać tylko kilka spraw - powiedział skromnie Ash.
- Kilka, ale za to niezwykle poważnych - stwierdziłam już nieskromnie - Zapewniam pana, panie profesorze, że ten oto chłopak jest wspaniałym detektywem.
- Przez grzeczność nie będę zaprzeczać - zaśmiał się mój luby.
- Ash jest synem Delii Krupsh - powiedziała po chwili Alexa.
Starszy mężczyzna, słysząc te słowa, uśmiechnął się radośnie, po czym podszedł do Asha i podał mu dłoń.
- A więc jesteś synem Delii Krupsh? Wobec tego tym przyjemniej mi jest cię poznać. Jestem Roger McFarne.
- Bardzo miło mi pana poznać - powiedział Ash i ścisnął dłoń profesora - Mama opowiadała mi o panu. Mówiła, że uczyliście się państwo u mojego mentora, profesora Oaka.
- To prawda, ten uczony był również i moim mentorem - uśmiechnął się McFarne - Tym przyjemniej mi cię poznać, przyjacielu.
- Cieszę się, że mogę się zaliczać do pana przyjaciół, profesorze - rzekł uczony z uśmiechem na twarzy - Alexa nas tu sprowadziła, bo podobno ma pan jakiś problem, który wymaga pomocy detektywa.
- Może i pewne mamy problem, ale nie sądzę, żeby detektywi byli nam potrzebni. W końcu chyba sami możemy dać sobie radę - stwierdził młodszy mężczyzna, który dotychczas się nie odzywał.
McFarne uśmiechnął się wesoło, słysząc jego słowa.
- To mój asystent, Diego Sanvedra. Jak widzicie, jest on młody i nieco sceptycznie nastawiony do pracy detektywów, ale nie bójcie się. Nie będzie wam przeszkadzał w śledztwie.
- Ano właśnie, w jakiej to my sprawie mamy poprowadzić śledztwo? - zapytałam zaintrygowana.
Archeolog uśmiechnął się i pokiwał delikatnie głową.
- Masz rację. Opowiadamy wam bzdury, a przecież powinniśmy wam wreszcie wyjaśnić, dlaczego zgodziłem się na to, żeby Alexa was wezwała. Otóż prowadzimy tutaj wykopaliska nad czymś niezwykle wspaniałym. Nad czymś, czego zobaczenie było celem wielu ludzi przed nami.
- To znaczy? - zapytał Ash.
- Mówię tu o zaginionym mieście Amulen - wyjaśnił McFarne - Nie na darmo to miejsce, w którym prowadzimy wykopaliska, nazywa się Amulen. Przyjęło ono nazwę od miasta, które kiedyś tu istniało, ale potem zostało pochłonięte przez ziemię. Tak było jednak do czasu, aż wreszcie moja ekipa je wykopała.
- Wykopaliście miasto Amulen? - zapytał bardzo podnieconym tonem Clemont, który najwidoczniej musiał słyszeć o tym mieście - To po prostu niesamowite!
- A nie mówiłem? Nauka jest niesamowita! - zaśmiał się Ash.
McFarne uśmiechnął się do niego wesoło.
- Świetnie to ująłeś, mój drogi chłopcze. A więc miasto znajduje się w wąwozie niedaleko stąd. Jutro będziecie mogli je zwiedzić. No, a co do tej sprawy, w jakiej zostaliście tutaj wezwani, to już mówię... Chodzi o to, że znaleźliśmy w mieście sporo pięknych cudownych antyków i kilka z nich zostało niedawno skradzionych.
- Skradzionych? - zapytałam.
- Jakie dokładniej przedmioty skradziono? - spytał Ash.
Profesor McFarne pospieszył z wyjaśnieniami.
- Konkretniej to skradziono pięć przedmiotów. Jedna z nich to waza zdobiona w antyczne wzory. Drugi z nich to złoty talerz.
- Jest ze szczerego złota? - zapytała Dawn wyraźnie zainteresowana tą kwestią.
- Bardziej szczerego złota to już być nie może - powiedział McFarne, po czym kontynuował swoją opowieść - Trzeci przedmiot to mały, srebrny świecznik. Czwarty to piękny pierścień z rubinem. Piąty zaś jest szczególnie bliski memu sercu.
- Dlaczego? - zapytał Ash.
- Bo to posążek króla Amumpusa.
- A kim był król Amumpus? - spytałam.
- Amumpus był pierwszym władcą miasta Amulen, a także niezwykle szlachetnym człowiekiem - wyjaśnił nam archeolog - Za jego rządów miasto było pełne dobrobytu, a jego mieszkańcy żyli szczęśliwi. Ale niestety król zmarł, zaś jego następcy nie dbali już o dobro swoich poddanych. Ludzie zaczęli masowo opuszczać miasto, aż w końcu nie został w nim nikt poza prawnukiem króla Amumpusa, który zmarł w samotności i rozpaczy.
- To dość smutna historia, ale co ona ma wspólnego z naczyniami? - zapytałam.
- Nie wiem. Wiem jednak to, że znaleźliśmy te naczynia w mieście w pałacu królewskim w osobistym skarbcu władców Amulen. Musiała być drogocenne, skoro zostały skradzione.
- Rozumiem, ale czego wobec tego pan od nas oczekuje, profesorze? - spytał po chwili Ash.
- Chcę, żebyście nie dopuścili do kolejnych kradzieży i jeśli się uda, to spróbowali poszukać tych przedmiotów, które już zostały skradzione.
- W jaki sposób mamy je znaleźć?
- Pika-pika?
Profesor uśmiechnął się delikatnie.
- Nie mam pojęcia. Podejrzewam, że kradnie je któryś z pracowników, ale nie wiem, kto to jest. Równie dobrze to może być każdy. Zatrudniamy tu tylu ludzi, że już nawet nie pamiętam ich imion. Poza tym sądzę, że złodziej pewnie już dawno uciekł z łupami i więcej się tu nie pokaże.
- O ile oczywiście była to tylko jedna osoba, bo równie dobrze mogło być ich więcej - odparł Ash.
- Słuszna uwaga, mój chłopcze. Tak czy inaczej intryguje mnie fakt, że ukradziono właśnie te przedmioty, a nie jakieś inne. Fakt, miały one swoją wartość, jednak... Wydaje mi się, że jeśli ktoś chciałby coś stąd wynieść, to wyniósłby stąd więcej rzeczy i to bardziej wartościowych, prawda?
- Niekoniecznie, ale owszem, istnieje taka możliwość - wtrąciła się do rozmowy Alexa - Dlatego właśnie was tu wezwaliśmy. Poza tym wszystkich kradzieży dokonywano stopniowo.
- To znaczy? - spytałam.
- Najpierw zginęła jedna rzecz, potem druga itd. Pierwszej kradzieży dokonano dwa tygodnie temu, a ostatniej tydzień temu - wyjaśniła mi Alexa.
- I poza tym nic nie zniknęło? - zapytał Ash.
- Nic a nic. Dziwne, prawda? - spytała dziennikarka.
- To rzeczywiście bardzo dziwne. Jak sądzicie?
Ja, Dawn i Clemont musieliśmy przyznać Ashowi rację. To wszystko brzmiało zbyt dziwnie, żeby można było to uznać za zwyczajne wydarzenie jakich wielu. Dlatego też bez wahania podjęliśmy się zadania rozwikłania tej sprawy. Co prawda asystent profesora nie był zbyt zachwycony tym pomysłem, ale cóż... To jego szef miał tu ostatnie słowo, nie on, więc musiał on pogodzić się z jego decyzją i jakoś zaakceptować naszą obecność na wykopaliskach.
***
Ponieważ na wykopaliskach nie było dodatkowych namiotów, to Alexa zaprosiła naszą drużynę do swojego, abyśmy mieli gdzie spać. Jednak co do spania, to muszę powiedzieć, że podekscytowani tym wszystkim, co się tutaj dzieje z wielkim trudem zdołaliśmy usnąć. Jeśli chodzi o mnie, to długo nie mogłam trafić do krainy snów, choć wszyscy już dawno spali. Pomyślałam sobie, że mały spacer dobrze mi zrobi, więc wyszłam w piżamie przejść się z zamiarem szybkiego powrotu do namiotu. Ledwie jednak uszłam parę kroków, a usłyszałam jakąś dziwną rozmowę, która wzbudziła we mnie niepokój.
- O co chodzi? - zapytał jakiś mroczny głos.
- Chciałem panu zameldować, szefie, że nasz plan natrafił na poważne przeszkody mogące uniemożliwić jego realizację - dodał drugi głos, który silił się na to, by brzmieć jak najciszej.
Powoli i cicho zakradłam się do miejsca, z którego te głosy dobiegały i ukrywając się za jednym z namiotów uważnie zaczęłam obserwować rozmówców. Zauważyłam wówczas jakiegoś człowieka stojącego do mnie plecami. Przed nim leżała mała kostka, z której wydobywał się dość duży, holograficzny ekran, a na nim widniała postać...
- Giovanni! - szepnęłam przerażona.
Na szczęście nikt mnie nie usłyszał.
- Na jakie trudności natrafiłeś? - zapytał Giovanni, głaszcząc powoli swojego Persiana, który spokojnie siedział mu na rękach.
- W obozie pojawił się ten szczeniak, Ash Ketchum - odpowiedział mu tajemniczy mężczyzna.
- Ash Ketchum jest tutaj? - zapytał Giovanni lekko przejętym tonem.
- Tak, szefie. On może nam poważnie zaszkodzić.
- To prawda. Ash Ketchum to rzeczywiście jest istotna przeszkoda w naszych planach. Ale nie z takimi przeszkodami dawaliśmy sobie radę, mam rację?
- Prawda, szefie. Mogę się więc go pozbyć.
- To zbyteczne. Zajmij się lepiej realizacją naszego planu.
- Sądzi pan, szefie, że on nie wpadnie na nasz trop?
- Może na niego wpaść. Najważniejsze jednak, to nie panikować w jego obecności i nie lekceważyć tego szczeniaka. Ja już kiedyś to zrobiłem i nie wyszedłem na tym najlepiej.
- Więc mogę go zabić.
- Jeśli to zrobisz, to tym bardziej ściągniesz nam na kark policję, a to nie będzie nam na rękę.
- Słuszna uwaga. Więc co mam robić?
- Po prostu rób swoje i nie przejmuj się niczym. Lepiej mi powiedz, jak postępują nasze działania.
- Bardzo dobrze, szefie. Mamy już wszystkie pięć przedmiotów. Teraz brakuje nam tylko skrzypiec, ale to tylko kwestia czasu, aż je znajdziemy. Przysłani przez pana niedawno ludzie przebrani za robotników szukają tego draństwa, ale jak na razie wiemy jedynie tyle, że zniknęły one po śmierci pierwszego władcy Amulen, króla Amumpusa. Hieroglify mówią, że tylko on używał tych skrzypiec i wraz z jego śmiercią zniknęły z miasta. Nigdzie jednak nie jest napisane, gdzie je ukryto.
- Potrzebujemy tych skrzypiec, żeby zrealizować nasz plan. Pamiętaj o tym.
- Pamiętam doskonale, szefie.
- To dobrze. No, a co do tego młodego Ketchuma, to nie bój się. Daj mi tylko znać, że wpadł na nasz trop, a przyślę tu 009, żeby go załatwiła. Ona ma już doświadczenie w takich sprawach.
- Zawsze mogę zrobić to ja.
- Nie! To musi być zabójstwo przypominające wypadek. Nawet cień podejrzenia nie może na nas paść, zapamiętaj to sobie.
- Tak jest, szefie.
- A więc do dzieła.
Po tych słowach ekran z postacią Giovanniego zniknął, a ja dyskretnie się wycofałam mając nadzieję, że osoba, z którą on rozmawiał, nie zobaczy mnie. Wróciłam szybko do swego namiotu i położyłam się obok Asha.
- Wychodziłaś gdzieś, Sereno? - zapytał mnie mój luby, nie otwierając oczu.
- Owszem, musiałam się przejść i dobrze zrobiłam - odpowiedziałam mu - Muszę ci coś powiedzieć.
- Czy to ważne?
- Nawet bardzo ważne.
Ash powoli i niechętnie otworzył oczy.
- Wobec tego mów.
Zaczęłam więc dokładnie opowiadać Ashowi o rozmowie, jakiej byłam świadkiem. Mój luby, słysząc moją opowieść, od razu się ocknął i spojrzał na mnie uważnie.
- Jesteś pewna tego, co widziałaś? - zapytał mnie.
- Całkowicie pewna.
- A czy nie widziałaś może twarzy tego człowieka, który rozmawiał z Giovannim?
- Niestety nie. Stał odwrócony do mnie plecami.
- Rozumiem. A po głosie byś go poznała?
- Raczej nie. Mówił prawie szeptem i chwilami ledwie rozumiałam, o czym on mówi.
- No tak... To wszystko, co mówisz jest bardzo ważne. Oznacza, że za tym wszystkim stoi organizacja Rocket. To właśnie jej członkowie ukradli te wszystkie przedmioty.
- Ale po co im one? I o co chodzi z tymi skrzypcami?
- Nie mam pojęcia, Sereno. Ale wynika z tego, że to jest poważniejsza sprawa niż myśleliśmy.
- Co wobec tego zrobimy?
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Będziemy cierpliwie obserwować wykopaliska i spróbujemy jakoś odszukać tajemnicze skrzypce przed naszymi wrogami.
- I co nam to da?
- Rusz głową. Sereno. Jeżeli znajdziemy skrzypce, to agent organizacji Rocket, który ich potrzebuje, na pewno zechce nam je odebrać. Wówczas wkroczymy do akcji i złapiemy go. To jedyny plan, który mi się wyświetla.
Musiałam przyznać, że plan był całkiem dobry, choć nieco ryzykowny, dlatego zaakceptowałam go, po czym poszliśmy spać z radosnymi myślami w głowach, lekko tylko okraszonymi moim niepokojem.
C.D.N.
A zatem wracamy do Strefy Walk, a tam czekają nas wykopaliska i... złodzieje antyków. Którzy akurat dziwnym trafem współpracują z Giovannim. Na co mu te antyki to nie zdołałam wydedukować, chociaż domyślam się, że zapewne chce je spieniężyć. Wszak antyki to dzisiaj dobry interes, ale kradzież ich dobra bynajmniej nie jest. :)
OdpowiedzUsuńZacząłeś od wspomnień Asha z poprzednich sezonów anime, kiedy to przebierał się za dziewczynę aż czterokrotnie, plus oczywiście doliczamy ten piąty raz kiedy był cyganką w obecnych historiach. :)
Aż łezka się w oku zakręciła od wspomnień. A potem randka z Sereną gdzieś na zielonej trawce, chwila beztroski by potem wrócić do prozy życia, jaką jest brutalna rzeczywistość. :)
Mam nadzieję, że w końcu połączysz Delię Ketchum i Stevena Meyera węzłem małżeńskim, to będzie piękna sprawa kiedy nasi przyjaciele staną się niejako rodzeństwem. :) A poza tym oni są naprawdę piękną parą i wyraźnie mają się ku sobie. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
Blog super, zapowiada się super historia czeka tylko kiedy dawn stanie się dziewczyną clemonta 😉
OdpowiedzUsuń