czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 018 cz. III

Przygoda XVIII

Sprawa dla chorego detektywa cz. III


Zeszliśmy oboje na dół, po czym zadowolony Ash wybrał numer do profesora Oaka. Zadzwonił, a chwilę później na ekranie telefonu ukazała się uśmiechnięta twarz uczonego.
- Witaj, Ash! Jak się sprawy mają? - zapytał profesor.
- Jakoś leci, profesorze - powiedział jego chrześniak i przeszedł od razu do rzeczy - Przy okazji, potrzebujemy z Sereną pańskiej pomocy.
- Naprawdę, a jakież to pomocy potrzebujecie ode mnie? - zdziwił się uczony.
- Ja tam nic nie wiem, panie profesorze. To on ma jakiś plan, dlatego niech on panu go wyjaśni - powiedziałam dowcipnym tonem.
Ash machnął lekceważąco ręką na moją wypowiedź, po czym zaczął wyjaśniać uczonemu, o co chodzi.
- Panie profesorze, czy ma pan nadal kontakt ze swoim synem, ojcem Gary’ego?
Profesor zdziwił się, kiedy usłyszał to pytanie, jednak odpowiedział, że oczywiście ma, choć rzadko z niego korzysta.
- A czemu mnie o to pytasz?
- Potrzebuję wiadomości na temat pewnego człowieka. Czy pana syn robił interesy z niejakim Krenmerem? - zapytał Ash.
Oak zastanowił się przez chwilę.
- Nie mam pojęcia, ale mógł je robić. A co?
- Muszę znać stan jego finansów, to znaczy Krenmera. Ta wiadomość to klucz do zagadki, którą obecnie próbuję rozwiązać.
- No dobrze, Ash. Zadzwonię do mojego syna i zdobędę dla ciebie te informacje. Nie oczekuj jednak cudów.
- Nie oczekuję cudów, ale rzetelnych informacji, a te może pan śmiało dla mnie zdobyć, panie profesorze - zaśmiał się jego chrześniak.
Uczony również zachichotał.
- No dobrze, Ash. Czekaj na wiadomości ode mnie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia, panie profesorze.
Ash odłożył słuchawkę i spojrzał na mnie zadowolony.
- Wybacz mi, skarbie, ale ja wciąż nie rozumiem, co to wszystko ma wspólnego z naszą sprawą - rzekłam.
Mój chłopak pocałował mnie delikatnie w policzek i powiedział:
- I nie musisz, Sereno. Kiedy już zdobędę wszystkie wiadomości, o które poprosiłem pana profesora, to wszystko stanie się jasne.

***


Następnego dnia spotkała na nas niezbyt przyjemna niespodzianka. Jenny zadzwoniła do nas do Centrum Pokemon i poprosiła, abyśmy przyszli do niej najszybciej jak to tylko możliwe. Ponieważ Ash z powodu choroby ucha miał zalecenie od siostry Joy, aby nie wychodzić na dwór, to musiał zostać w swoim pokoju. Ridley z Meloettą oraz Pikachu i Piplup dotrzymali mu towarzystwa, natomiast ja, Dawn, Clemont i Bonnie pojechaliśmy na posterunek policji ciekawi, co też Jenny chce nam powiedzieć.
- Mam dla was niepokojące wieści - zaczęła mówić policjantka, kiedy już zjawiliśmy się w jej gabinecie - Chodzi o tego strażnika, którego ty i ja wczoraj przesłuchiwałyśmy.
- O Marteya? A co z nim? - zapytałam przerażona, w duchu jednak spodziewając się najgorszego.
I nie pomyliłam się, bo wiadomość, którą usłyszałam, bynajmniej nie należała do przyjemnych.
- Martey nie żyje. Popełnił samobójstwo.
- Że co? Samobójstwo? Jak to? - zdziwiłam się słysząc jej słowa.
- Tak to. Wczoraj w nocy ktoś włamał się do szafki z lekami. Ogłuszył dyżurnego lekarza, wyjął z szafki strzykawkę z morfiną i zniknął. Rano zaś znaleźliśmy Marteya martwego w jego pokoju. Wszystko wskazuje na to, że to on napadł na dyżurnego, ukradł morfinę i zadał sobie śmiertelny zastrzyk. Jego serce nie wytrzymało i buch... Biedak nie żyje.
- Czy taki biedak, to nie powiedziałam, skoro był zamieszany w ten cały napad na bank, w którym pracował - powiedziała Dawn.
- Macie pewność, że był winien? - zapytałam.
- Teraz po jego samobójstwie nie mamy już żadnych wątpliwości. Drań wiedział, że wpadliśmy na jego trop. Przestraszył się i wiedząc, że nie ma dokąd uciec popełnił samobójstwo. Proste jak dwa razy dwa.
- Jak dla mnie wiele spraw jest jednak niewyjaśnionych - powiedziałam niezadowolonym tonem.
- Na przykład jakie? - zapytała Jenny.
- Na przykład takie, kto mu pomagał podmienić butelki z lemoniadą? On sam tego przecież nie zrobił. Następnie kto wyłączył alarm, skoro tylko dyrektor go znał? Kto zrobił odcisk klucza dyrektora? Dlaczego butelka po lemoniadzie, z której pił Martey leżała pod skrzynką z alarmem? Dlaczego Martey ją zabrał, gdy szedł do toalety? I wreszcie... Gdzie są pieniądze?
Jenny natychmiast pospieszyła z odpowiedzią na te pytania:
- Moim zdaniem ta sprawa jest prosta. Martey obserwował uważnie dyrektora i widział, jaki kod wpisuje on do alarmu. Zapamiętał go i potem wykorzystał. Jego wspólnik podstępem jakoś zdobył klucz dyrektora, zrobił odciski, zwrócił go, a potem dorobił sobie kopię. Potem ów tajemniczy wspólnik podmienił butelki z lemoniadą, uśpił strażników, w tym swojego kolegę... Albo nie... Martey poczekał, aż strażnicy usną, wpuścił wspólnika, razem obrobili kasę, po czym sam napił się lemoniady i zasnął, a wspólnik zwiał, schował pieniądze i po sprawie.
- No dobrze, a co z tą butelką pod skrzynką z alarmem? - zapytałam - Czy gdyby Martey chciał, żeby nie padła na niego wina, nie zostawiłby jej na stole obok innych?
- Szukasz dziury w całym, Sereno. Sprawa zamknięta. Martey to zrobił i jego tajemniczy wspólnik, o którym nic nie wiemy - powiedziała Jenny - Martey już nic nam nie powie, bo się zabił.
- Albo wykończył go wspólnik, bo Martey za dużo wiedział - odezwał się Clemont.
Jenny spojrzała na niego uważnie. Zastanowiła się przez chwilę nad jego słowami, po czym powiedziała:
- To nie jest takie głupie... To było miało nawet większy sens niż teoria o samobójstwie. Ale wobec tego... Wobec tego dlaczego na strzykawce były tylko odciski palców Marteya, a na jego prawej żyle ślad po ukłuciu?
- Pewnie morderca użył rękawiczek... Zresztą nie wiem... - powiedział Clemont, łapiąc się za głowę - To wszystko nas przerasta! Och, gdyby tu był z nami Ash...
- Ależ on przecież jest tu z nami... - zaśmiałam się wesoło - Przecież możemy mu powiedzieć, co wiemy i zapytać, co powinniśmy robić dalej?
- Moim zdaniem to zbyteczne - stwierdziła Jenny - Nawet jeśli Marteya zabił wspólnik, to i tak nie mamy dowód na niego ani nawet nie wiemy, kim on jest. Równie dobrze mógł już dawno uciec z miasta razem z pieniędzmi i nigdy go nie złapiemy.
- Mimo wszystko chcę zadzwonić do Asha. Mogę?
- Jasne.
Chwyciłam za słuchawkę telefonu, który miała Jenny na swoim biurku i zadzwoniłam do Asha, któremu opowiedziałam o wszystkim, co się stało. Wiadomość o śmierci Marteya jakoś wcale nie zdziwiła mojego chłopaka. Przeciwnie, ton jego głosu wskazywał na to, że spodziewał się on takiego rozwoju sytuacji.
- Posłuchaj mnie zatem, Sereno. Musisz się dowiedzieć teraz przede wszystkim dwóch rzeczy - powiedział Ash.
- Jakich?
- Po pierwsze czy Martey był prawo czy leworęczny. Po drugie niech Jenny wyśle specjalistów do banku. Niech obejrzą oni umywalki w toalecie bankowej, z której korzystali strażnicy.
- Ale po co?
- Niech to zrobią i już.
- No dobrze, ale czego mają szukać?
- Resztek lemoniady nafaszerowanej mocnymi środkami nasennymi. Być może coś się zachowało na umywalce.
Zdziwiła mnie jego prośba, jednak spełniłam ją i powiedziałam Jenny, o co prosił Ash. Policjantka złapała się za głowę, pojęczała oraz ponarzekała przez chwilę, jednak prośbę spełniła.
- Wieczorem powinnam już mieć wszystkie wiadomości na ten temat - powiedziała - Ale wciąż nie wiem, po co to wszystko Ashowi.
- Pocieszę cię, Jenny, że ja też tego nie wiem - zaśmiałam się, po czym wyszłam razem z Dawn, Clemontem i Bonnie.


Po tej rozmowie wróciliśmy do Centrum Pokemon, gdzie czekali już na nas Ash i Ridley oraz czwórka Pokemonów. Mojemu chłopakowi wciąż dokuczało ucho, jednak czuł się już znacznie lepiej niż poprzedniego dnia. Wciąż również czekał na wiadomości od profesora Oaka, które jednak nie nadchodziły. Ash był bardzo zasmucony tym faktem. Humor poprawiła mu dopiero siostra Joy, która przyszła nam oznajmić, że inspektor Jenny dzwoni i prosi mnie do telefonu. Oczywiście natychmiast poszłam porozmawiać z nią bardzo ciekawa tego, co ona chce mi powiedzieć.
- A więc dwie sprawy - powiedziała, gdy dopadłam telefonu, na który do mnie zadzwoniła - Po pierwsze Martey był praworęczny, więc fizycznie niemożliwym jest to, żeby wbił on sobie strzykawkę w prawą żyłę. A zatem twoja teoria o zabójstwie jest prawidłowa.
- Doskonale. A co z drugą sprawą? - zapytałam.
- Po drugie moi technicy dobrze zbadali wszystkie umywalki i znaleźli na jednej z nich zaschnięte resztki lemoniady. Nie jest tego dużo, zaledwie odrobinka, ale nie ma wątpliwości, że ktoś niedawno musiał tam wylewać lemoniadę z domieszką środków nasennych. Niestety, wciąż nic z tego nie rozumiem.
- Ja także nic z tego nie rozumiem, ale ważne jest to, żeby coś z tego wszystkiego zrozumiał Ash - odpowiedziałam wesoło policjantce - Dziękuję ci, Jenny.
- Nie ma sprawy. Przekaż to wszystko swojemu chłopakowi i powiedz mu, że nie pogniewam się, jeżeli raczy mi w końcu wyjaśnić, po co mu były te informacje.
- Oczywiście, przekażę mu to.
Rozłączyłam się i pobiegłam szybko do Asha. Chłopak wyglądał na zadowolonego moimi wiadomościami.
- To bardzo dobrze. Wszystko teraz zaczyna się układać w logiczną całość.
- Ale ja nadal nic z tego nie rozumiem - powiedziałam.
- Ani ja - odparł Clemont.
- Ja tym bardziej - dodała Bonnie.
- Że o sobie już nie wspomnę - rzekła Dawn.
- Albo o mnie - powiedział Ridley.
Ash zaśmiał się, kiedy usłyszał nasze słowa.
- Spokojnie, przyjaciele. Nie musicie tego rozumieć. Jeszcze nie teraz. Ale nie martwcie się. Gdy już dostanę wiadomości od profesora Oaka, to wszystko wam wyjaśnię.
Na wiadomości musieliśmy jednak jeszcze poczekać do następnego dnia, bo dopiero wtedy słynny uczony zadzwonił do Asha i przekazał mu informacje, jakich mój luby potrzebował. Gdy je usłyszał wpadł w euforię.
- Dziękuję panu, profesorze. Teraz już wszystko jest dla mnie jasne! - zawołał i rozłączył się.
Następnie spojrzał na mnie i powiedział:
- Musimy iść do inspektor Jenny.
- Po co? - zapytałam.
- Żeby jej powiedzieć, kto obrabował bank i zamordował Marteya.

***


Dyrektor Krenmer niechętnie wpuścił nas do swego domu.
- Naprawdę przychodzicie państwo nie w porę. Wybieram się właśnie w podróż. Jestem już spakowany i gotowy do drogi.
- Rzeczywiście. Widać, że się panu spieszy - powiedziałam złośliwie, patrząc na jego walizki.
Ash uśmiechnął się ironicznie.
- Niepotrzebnie zadawał pan sobie tyle trudu, panie Krenmer - rzekł z kpiną w głosie - Tam, dokąd się pan uda, będzie pan mógł wziąć jedynie kilka rzeczy osobistych.
- Nie rozumiem, młodzieńcze, o co ci chodzi - mężczyznę zdziwiły słowa Asha.
- Już panu mówię. Chodzi o to, że to pan okradł własny bank i to pan zamordował Marteya, swego wspólnika w tym przestępstwie.
Krenmer wybuchnął śmiechem słysząc słowa mego ukochanego.
- Jesteś naprawdę dowcipny, młody człowieku, ale nie mam dzisiaj ochoty ani czasu na żarty. Muszę już iść, spieszę się.
- Obawiam się, że nigdzie pan sobie stąd nie pójdzie - powiedział Ash stanowczym tonem.
Ja, Dawn, Clemont i Bonnie zastawiliśmy mu drogę, żeby nie miał jak uciec.
- Co wy wyrabiacie, głupie bachory?! - zawarczał dyrektor wściekłym tonem - Zagradzacie mi drogę w moim własnym domu?! Wyjdźcie stąd albo zaraz zawołam policję!
- Proszę bardzo, niech pan ją woła. Przy okazji wytłumaczy się jej pan z tego, dlaczego pan zabił Marteya i po co pan okradł własny bank.
- To niedorzeczność! Opowiadasz jakieś bzdury!
- Przeciwnie, mówię prawdę w przeciwieństwie do pana - powiedział Ash, nie tracąc spokoju ducha - A oto, co się stało: bank przyniósł panu całkiem niezłe dochody, więc zaczął pan grać na giełdzie. Niestety, mimo początkowych sukcesów poniósł pan bardzo poważne straty. Zaczął pan bankrutować. Narobił pan sobie również długów, a zyski z banku nie mogły ich pokryć w całości. Przypomniał pan sobie wtedy o tym, że pański interes jest ubezpieczony na bardzo wysoką kwotę. Postanowił to pan wykorzystać i zorganizować napad na własny bank.
- To niedorzeczność!
- Przeciwnie, to był doskonały plan. Dowiedziałem się, że wcześniej miał pan w swoim banku lepszy system zabezpieczeń. Strażnicy przy kasie stali dzień i noc, a w nocy zmieniali się trzy razy, po cztery godziny siedziała na straży pieniędzy każda zmiana. Nie jedli też nic, ale nie musieli, bo po czterech godzinach pracy wracali spokojnie do domu. Wiedział pan, że musi to zmienić. Nie miał pan jak ich uśpić, a nawet gdyby pan to zrobił, to zdobycie pieniędzy i ucieczka z nimi zajęłaby panu co najmniej godzinę, a potem musiałby pan pieniądze ukryć w jakimś bezpiecznym miejscu. Było ryzyko, że nie zdąży pan tego zrobić, zanim przyjdzie zmiana nocnych strażników i odkryje napaść na swoich poprzedników.
- To miało znaczenie? - zdziwiłam się.
- Oczywiście, że miało. W takiej sytuacji strażnicy, którzy przychodzili zmienić swoich napadniętych poprzedników, dzwonili na policję i po pana dyrektora. A pan mógłby nie zdążyć wrócić do domu i odebrać telefon z wiadomością o włamaniu. Musiałby pan najpierw ukryć pieniądze, potem wyrobić sobie alibi i powrócić do domu... To wszystko zajęłoby panu dużo czasu, panie Krenmer. Za dużo, żeby pan zdążył na czas. Przynajmniej tak pan myślał.
- Czy dorabiasz sobie jako jasnowidz, chłopcze? - mruknął złośliwie Krenmer - Skąd niby wiesz, co ja sobie myślałem, co?
Ash nie przejął się jego słowami i mówił dalej:
- Wprowadził pan więc swoje dziwne innowacje w systemie ochrony pieniędzy. Były one kretyńskie, ale nikt by pana nie posądził o działanie z premedytacją na swoją własną szkodę. Raczej o głupotę, ale za to nie idzie się do więzienia. Pańskim wspólnikiem został jeden z trzech strażników, po czym zrealizował pan swój podły plan. Kupił pan w kiosku trzy butelki z lemoniadą, zatruł je pan środkiem nasennym, następnie zaś zaczepił pan bufetowego, podmienił butelki z lemoniadą i po sprawie. Tu popełnił pan jednak pierwszy błąd, bo pańskie butelki były innej marki niż te, które niósł bufetowy.
Krenmer zacisnął ze złości dłoń w pięść. Ash natomiast najspokojniej w świecie mówił dalej:
- Potem pański wspólnik częstował kolegów lemoniadą, oni posnęli, a on wpuścił pana. Pan wyłączył alarm, otworzył kasę, wyjął pieniądze i po sprawie. Uciekł pan, zaś wspólnik napił się zatrutej lemoniady, ale wiedział, że jeśli wypije wszystko, to zaśnie później i obudzi się dużo później niż jego niewinni koledzy. W końcu oni wypili lemoniadę i zasnęli z jej powodu jakieś pół godziny przed tym, zanim on ją wypił. Więc napił się mniej, aby spać krócej. Musiał jednak pozbyć się resztek lemoniady. Wylał ją więc do umywalki w toalecie, a kiedy wracał do dyżurki, to środki nasenne zaczęły działać. Upadł na podłogę, upuścił butelkę i cóż...
- To dlatego on i jego butelka leżeli na korytarzu, a nie w dyżurce! - zawołałam podnieconym głosem.
- Dokładnie tak. Wspaniały plan. Pańskie innowacje zaprowadzone w systemie ochrony sprawiły, że strażników znaleziono dopiero o poranku. Pan przez ten czas zdążył ukryć pieniądze, wrócić do domu i udawać, że o niczym pan nie wie. Ale pan o wszystkim wiedział. I wiedział to również pański wspólnik, strażnik Martey. Musiał go więc pan uciszyć, a poza tym, jak sądzę, raczej nie chciał pan się z nim dzielić łupem. Włamał się pan więc wczoraj do szpitala i zabił go morfiną. Tutaj popełnił pan drugi błąd, bo wstrzyknął mu pan śmiertelną dawkę tego płynu w prawą żyłą, a on był praworęczny, więc nie mógł on popełnić samobójstwo tak, jak to pan nam próbował wmówić.
- Pański plan był wręcz genialny - odezwał się Clemont - Zgarnia pan pieniądze swoich klientów oraz pieniądze z ubezpieczenia, po czym ucieka pan z forsą daleko stąd, nie musząc spłacać przy tym swoich długów.


- Wy jesteście nienormalni! Ta wasza historia nie ma sensu! - zawołał Krenmer.
Ash uśmiechnął się do niego złośliwie.
- Doprawdy? Ciekawe, bo tak się składa, że eksperci zbadali butelki z lemoniadą, które pan podrzucił swoim strażnikom. Znajdują się na nich pańskie odciski palców. Skoro jest pan niewinny, to skąd się tam wzięły?
- Ty wścibski szczeniaku! - wrzasnął Krenmer.
Chwilę później wyjął pistolet, ale w tej samej chwili szybka błyskawica wytrąciła mu broń z ręki. Spojrzeliśmy wszyscy w kierunku, z którego ona przyleciała. Okazało się, że przybyła z drzwi wejściowych, w których stali Jenny i Pikachu Asha. Ten drugi piorunem wytrącił broń z ręki napastnika. Krenmer, widząc, co się święci, rzucił się do okna, ale w tej samej chwili Clemont wypuścił z pokeballa Chespina, który swoimi pnączami oplątał nogi bankiera i nie dopuścił do jego ucieczki. Jenny zadowolona podeszła do bankiera, po czym skuła mu ręce kajdankami.
- Panie Krenmer, jest pan aresztowany za kradzież, morderstwo oraz oszustwo ubezpieczeniowe - powiedziała uroczystym tonem.
- Coś mi mówi, że za te wszystkie czyny wolności to on tak szybko nie zobaczy, jeśli w ogóle - rzekł Ash, po czym spojrzał na swego Pokemona - Dobra robota, Pikachu.
- Pi-ka-chu! - zapiszczał radośnie Pokemon.
- Ty też się spisałeś, Chespin! - dodał Clemont dumnym tonem.
- Zobaczysz, upiekę ci w nagrodę przepyszne makaroniki - zawołałam radośnie.
- Ches-pin! - mały Pokemon aż podskoczył z radości, gdy to usłyszał.
Ash uśmiechnął się do nas delikatnie, kiedy to Jenny wyprowadziła skutego kajdankami Krenmera.
- Kurczę! Zapomniałem temu draniowi powiedzieć, że trzecim błędem, który popełnił i który przecież naprowadził mnie na jego trop było coś, co powiedział, kiedy przesłuchiwaliśmy go razem z Jenny.
- A co to dokładniej było? - zapytałam.
- Krenmer powiedział, że strażników zgubiła słabość do lemoniady, bo nią ich otruto. Nie mógł on tego wiedzieć, skoro butelki po tym napoju nie zostały jeszcze poddane analizie.
- Słuszna uwaga... Przecież wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czy środki odurzające były w cieście, czy też w lemoniadzie - powiedziałam.
- Dokładnie tak. Skoro Krenmer to wiedział, to musiał być winny. Ale zrozumiałem to dopiero wtedy, gdy Dawn rzuciła swoją złośliwą uwagę na jego temat.
- Że widocznie chciał, aby go okradziono - zaśmiała się dziewczyna.
- Dokładnie tak, siostrzyczko - potwierdził Ash z uśmiechem na twarzy - Szkoda, że nie zdążyłem mu o tym błędzie powiedzieć.
- I szkoda, że nie zdążyłeś mu również wspomnieć o tym, że wcale nie znaleziono odcisków jego palców na butelkach - zaśmiałam się.
Ash spojrzał na mnie uważnie.
- Wiedziałaś?
- Domyślałam się tego.
- Ale jak?
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Ash, znam cię już od bardzo dawna i wiem, kiedy blefujesz. Innych możesz oszukać, ale mnie nie.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie z podziwem i powiedział:
- Wiesz co, Sereno? Jesteś lepszym detektywem niż ci się wydaje.
- Dziękuję. Wiem już o tym dawna, ale miło mi, że to potwierdzasz - zażartowałam sobie.
Dawn jęknęła słysząc moje słowa i zawołała:
- No, to świetnie! Nasza Serena robi się tak samo próżna jak Ash!
- Jeszcze trochę i z obojgiem już nie da się wytrzymać - odparła na to żartobliwie Bonnie.
- Tak, to fakt - dodała Dawn, po czym wybuchła śmiechem, a Bonnie do niej dołączyła.

***


- Proszę, to lekarstwo powinno jej pomóc, ale obawiam się, że to raczej niewiele ono zdziała - powiedziała siostra Joy, podając Ridleyowi niewielką buteleczkę z czerwonym płynem.
Ridley zasmucony wziął od niej lekarstwo, podziękował za nie, po czym usiadł obok nas.
- Niestety, obawiam się, że siostra Joy ma rację. Meloecie raczej taki lek wzmacniający już niewiele pomoże - powiedział.
- Dlaczego? - zapytał Ash.
- Po prostu Meloetta się starzeje.
Spojrzeliśmy na jego Pokemonkę, która delikatnie uśmiechnęła się do nas.
- Nie wygląda, jakby miała zaraz umrzeć - powiedziałam.
- No właśnie, a poza tym wciąż wygląda tak samo jak wtedy, kiedy ją ostatni raz widziałem - dodał Ash.
Ridley głęboko westchnął.
- Fizycznie tego nie widać, jednak to się dzieje w jej wnętrzu. Odkąd ostatni raz się widzieliśmy, Ash, to ona jakoś dziwnie zaczęła słabnąć. Nie umiem sobie tego wyjaśnić, ale jej moce były coraz słabsze, obecnie zaś prawie z nich nie korzysta, poza umiejętnością stawania się niewidzialną, bo tylko ta sztuczka jeszcze jej wychodzi.
- Rozumiem - powiedział smutnym głosem mój chłopak - Ale to trochę dziwne, że Meloetta żyje już tyle lat, a teraz nagle... Ona ma...
- Proszę, Ash! Nie dokańczaj tego! To jest po prostu straszne! Nawet nie chcę o tym myśleć! - zawołała Bonnie, a z jej oczu zaczęły cieknąć łzy.
Clemont przytulił czule do siebie siostrę i pogłaskał uspokajająco jej główkę.
- Spokojnie, Bonnie. Przecież wszyscy musimy kiedyś umrzeć. Poza tym Meloetta nie jest nieśmiertelna, tylko długowieczna, a to przecież nie jest to samo.
- Ale i tak jest mi strasznie przykro, kiedy o tym pomyślę! - zawołała Bonnie, która rozpłakała się już na dobre.
- Nam wszystkim jest przykro, ale obawiam się, że nic nie możemy na to poradzić - powiedziałam - Meloetta jest już staruszką.
- Niestety, to prawda - zgodził się ze mną Ridley - Ale spokojnie. To lekarstwo ją wzmocni i kto wie? Być może jeszcze mój syn będzie się nią opiekował? Może to tylko pierwsza faza starości?
- Pierwsza faza, która trwa już dwa lata? - zdziwił się Clemont - No, bo w końcu dwa lata temu ostatni raz widziałeś Meloettę, prawda, Ash?
- Dokładnie tak - odparł zapytany.
Ridley wzruszył ramionami.
- Może u Meloetty proces starzenia się trwa dłużej niż u ludzi?
- Ale aż dwa lata? To dość niezwykłe - mówił dalej Clemont.
- Wiesz co, Clemont?! Nie masz w ogóle za grosz wyczucia! - zawołała oburzonym tonem Bonnie.
- Wiesz co, Bonnie? Zgadzam się z tobą! - dodała równie oburzona Dawn.
Chwilę później obie dziewczyny wyszły z sali, w której siedzieliśmy.
- Co ja takiego powiedziałem? - zdziwił się Clemont.
Ja i Ash pokiwaliśmy głowami z politowaniem. Nasz przyjaciel był prawdziwym geniuszem, jeżeli chodzi o technikę czy wynalazki, jednak w niektórych sprawach był już kompletnym laikiem.
- Myślę, że nie powinniśmy o tym wszystkim myśleć i się zamartwiać - powiedział Ridley, uśmiechając się - Meloetta by raczej tego nie chciała. Prawda, Meloetto?
Pokemonka wesoło pokiwała główką, po czym usiadła na stoliku obok Piplupa, który radośnie podsunął jej swoją miskę z karmą dla Pokemonów. Meloetta widząc to czule się do niego uśmiechnęła, po czym pocałowała go delikatnie w policzek. Piplup zachwycony zaćwierkał radośnie, a następnie opadł na stolik mamrocząc przy tym.
- Coś mi mówi, że Piplupa trafił grot Amora - zaśmiałam się.
- Nie da się ukryć - dodał wesoło Ash.
Chwilę później zaczęliśmy się śmiać z całej tej sytuacji.

***


Ash szybko wyzdrowiał i mógł już wrócić razem z nami do Alabastii. Inspektor Jenny zawiadomiła sierżanta Boba, że może już po nas przyjechać samochodem i odwieść do naszego rodzinnego miasta. Przed wyjazdem zaś przyszła, żeby osobiście się z nami pożegnać.
- Bardzo miło mi się z wami pracowało - powiedziała, ściskając dłoń każdemu z nas - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
- Ja również mam taką nadzieję - odpowiedział Ash.
- Cieszę się, że odzyskałaś swoje pieniądze - powiedziałam.
- Ja także, ale jeszcze bardziej cieszę się z tego, że Krenmer siedzi za kratkami i odpowie za swoje czyny - odparła na to Jenny.
Pożegnać się z nami przyszedł również Ridley razem z Meloettą. Oboje czuli uściskali każde z nas.
- Papa, Meloetta! - powiedziałam do Pokemonki.
- Trzymaj się zdrowo! - dodała Bonnie.
- De-de-ne! - rzekł Dedenne.
- Pika-pika-chu! - zachichotał radośnie Pikachu.
Piplup wręcz płakał, kiedy rozstawał się z wybranką swego serca i nie wiem, w jaki sposób Dawn zdołała go uspokoić, ale ostatecznie wraz z nią wsiadł do auta sierżanta Boba, gdy ten po nas przyjechał.
- Do zobaczenia, Ash - powiedział Ridley, ściskając przyjaźnie dłoń mojemu chłopakowi - Mam nadzieję, że uda wam się rozwiązać jeszcze wiele takich zagadek. No i liczę na ponownie spotkanie.
- Ja również na to liczę, Ridley - zaśmiał się do niego Ash - Trzymaj się, Meloetto. Do zobaczenia.
Pokemonka radośnie podleciała do Asha, przytuliła się delikatnie do jego policzka i leciutko go w niego cmoknęła, następnie radośnie wskoczyła na ramię swego trenera.
- No proszę, Ash. Masz nową wielbicielkę - zaśmiałam się do niego.
- A ty nową rywalkę - zażartowała sobie Dawn.
- Tak, nie da się ukryć - zachichotałam.
Ash zarumienił się lekko i wsiadł do samochodu.
- Trzymaj się, Ridley. Mam nadzieję, że znajdziesz dziewczynę, której szukasz - powiedziałam na pożegnanie naszemu nowemu przyjacielowi.
- I ja mam taką nadzieję, Sereno - odpowiedział Ridley.
Uśmiechnęłam się do niego bardzo przyjaźnie, po czym wsiadłam do samochodu, gdzie czekali na nas nasi przyjaciele i Bob. Chwilę później ruszyliśmy w drogę powrotną do Alabastii zostawiając za sobą Wertanię oraz naszych nowych przyjaciół.
- No i jak było? Czy miło spędziliście czas? - zapytał Bob, kiedy już jechaliśmy w kierunku naszego miasta.
Ash spojrzał na nas uważnie, a następnie, widząc nasze roześmiane twarze, odpowiedział w imieniu swoim i nas wszystkich:
- Jeszcze jak!
- To była niesamowita przygoda! - dodałam radośnie.
- Liczę na kolejną! - zachichotała Bonnie.
- Niewykluczone, że niedługo znów będziemy w Wertanii - powiedział Clemont.
- Mam nadzieję, że tak się stanie. Polubiłam to miasto - odparła na to Dawn.
- Tak, ja również - zaśmiałam się.
- A więc mam rozumieć, że bawiliście się tam dobrze? - zapytał nas Bob.
Ash spojrzał na niego jak na wariata.
- Bawiliśmy się? Żartujesz sobie, stary? Przecież my tam pojechaliśmy pracować, a nie bawić się.
- Ach, no tak! Rzeczywiście! - zachichotał Bob, puszczając Ashowi oko - Wybacz, zupełnie o tym zapomniałem.


KONIEC








4 komentarze:

  1. WIEDZIAŁAM! Tak czułam, że ten Krenmer coś kombinuje! Cóż podobnego, okraść własny bank, a potem zamordować wspólnika, żeby ten nic nie wygadał i próbować upozorować jego samobójstwo. No no no... Szybko ten Krenmer wolności nie zobaczy. :D I powiem szczerze, jakoś mi go nie szkoda. :)
    To mi wszystko do złudzenia przypominało sprawę dobrze nam znaną z pewnej komedii. :) Na szczęście tam morderstwa nie było, ale była próba wrobienia w okradzenie własnego banku i wyłudzenia pieniędzy z ubezpieczenia. Tak mi się to jakoś przypomniało jak to czytałam. :)
    I na to wygląda, że Serena ma kolejną rywalkę, Meloettę, czy mnie się tylko to wydaje? Pokemonka wydaje się byc wyraźnie zauroczona Ashem i... Piplupem Dawn. :) A to ciekawa sytuacja. :) Swoją drogą ciekawie by wyglądało połączenie Ridleya i Dawn, wtedy Piplup mógłby być cały czas z obiektem swoich westchnień, chociażby w ostatnich latach jej starości. :)
    Ogólna ocenka: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He he he! Mnie kolesia to jakoś też nie żal za to wszystko, co zrobił :) Bardzo dobrze Ci się skojarzyło, bo celowo do tego nawiązałem w tej przygodzie :) Jeśli chodzi o rywalkę, to raczej nie, choć w sprawie zauroczenia to masz rację. Ash wszak posiada duże powodzenie u płci pięknej, choć nie jest go raczej świadom :) A Meloetta jeszcze się trochę pojawi w tej serii i dowiesz się o niej więcej ciekawych rzeczy :)

      Usuń
  2. Fajnie piszesz, ta seria mi się bardzo podoba ale nie podobają mi się 2 rzeczy:
    - to że ash zajmuje się byciem detektywem (nie podoba mi się ta praca) myślałam że będzie przeżywał prawdziwe przygody np poszukiwacz Pokémonów/skarbów
    -ksywa sherlock Ash to wydaje się jakby się bawił w detektywa
    A tak w ogóle to blog jest super i uwielbiam go czytać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, nie każdy musi lubić pracę detektywa. Ale spokojnie, poszukiwania skarbów i przeżywanie innych przygód też jest tu obecne.
      A jeśli chodzi o tę ksywkę, to cóż... Może zabawnie brzmi, jakby zabawa w detektywa, ale początkowo to była dobra zabawa, potem zrobiło się z tego powołanie. Tak to właśnie wyszło.
      Cieszy mnie wszakże, że podoba Ci się mój blog i życzę dalszej miłej lektury :)

      Usuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...