sobota, 24 lutego 2018

Przygoda 110 cz. IV

Przygoda CX

Eliot Ash i Nietykalni cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Spędzaliśmy naprawdę bardzo wiele przyjemnych chwil pomimo tego, że siostrzyczki Cheerful powróciły do szkoły, natomiast Clemont na swoją rehabilitację. Spędzaliśmy część czasu z nim, a część czasu na zwiedzeniu wyspy. Odwiedziliśmy praktycznie każde z miejsc, jakie tylko mogliśmy odwiedzić. Jedyne miejsce, które omijaliśmy i to dość szerokim łukiem, był dom Williama Krupsha. Z naszych obserwacji bardzo łatwo wyciągnęliśmy wniosek, że dziadek Asha wyszedł już ze szpitala i ma się lepiej, jednak mój luby nie zdobył się na to, aby go odwiedzić. Nie był w stanie tego zrobić, pomimo tego, iż Winston Krupsh próbował go do tego namówić za każdym razem, gdy tylko miał ku temu okazję.
- Ash, proszę cię... Ja naprawdę rozumiem, że jesteś na niego wściekły i masz ku temu wszelkie powody. Jednak mimo wszystko cała sprawa nie jest tak oczywista i nie wszystko jest takie proste.
- Dla mnie cała ta sprawa jest jasna i aż nadto oczywista - rzekł na to Ash spokojnym, chociaż też dość poirytowanym tonem - On porzucił moją matkę... I jej matkę, a swoją żonę. Odszedł, aby być sławnym.
- A do tego jeszcze podarł na strzępy rysunek, który pani Delia dała mu, gdy odchodził - dodałam.
Ash spojrzał na mnie zdumiony tym, co właśnie powiedziałam, a ja zasłoniłam sobie ze złością usta. Byłam wściekła sama na siebie, że właśnie zdradziłam mu ten sekret. Delia mnie prosiła, abym tego nie robiła, zaś ja się wygadałam jak ostatnia papla. Chciałam tylko okazać Ashowi swoje wsparcie i pokazać, że rozumiem jego podejście, a zamiast tego tylko się zdradziłam z czymś, czego mówić nie powinnam. Ale cóż... Już nie mogłam cofnąć tego, co zrobiłam.
- O czym ty mówisz? - zapytał Ash, patrząc na mnie uważnie - Skąd ty to wiesz?
- Eee... Ja... Tego no... - westchnęłam załamana nie bardzo wiedząc, co mam teraz powiedzieć - Bo widzisz... Twoja mama mi to wyznała. Wtedy, kiedy się poznałyśmy i rozmawiałyśmy piekąc ciastka.
- Powiedziała to tobie? Nie mnie?
- Uważała, że nie powinieneś nienawidzić swojego dziadka i uprzedzać się do niego. Powiedziała, iż wystarczy, że ona czuje do niego wstręt. Nie chciała, żebyś i ty był tym przeżarty.
Ash patrzył na mnie załamanym wzrokiem. Widać było wyraźnie, że jest zawiedziony postawą swojej matki i prawdę mówiąc wcale mu się nie dziwiłam. Sama bym była zawiedziona, gdyby mnie to spotkało.
- Skarbie... Wybacz mi, chciałam ci już dawno powiedzieć, ale...
Ash uciszył mnie ruchem dłoni pokazującym, że nie chce mnie słuchać. Odwrócił się potem do mnie plecami i rzekł:
- Moja matka mówi ci ważne tajemnice, a mnie jakoś ich nie mówi. To bardzo ciekawe. Naprawdę bardzo ciekawe.
- Ash... Ja wiem, że to wygląda głupio, ale mimo wszystko...
- Mimo wszystko powinienem znać całą prawdę.
- Więc teraz ją znasz. I co? Cieszysz się z tego?
- Nie... Wolałbym, aby ta prawda nigdy nie miała miejsca. Wolałbym, aby mój dziadek nie był takim śmieciem, jakim się okazał.
Po tych słowach Ash odwrócił się do mnie i rzekł:
- To, co mi mówisz potwierdza tylko moją wcześniejszą ocenę osoby mojego dziadka, a ojca mojej matki. Wcześniej go uważałem za śmiecia, a teraz uważam za śmiecia bez serca. Tak złamać serce kochającej go córce... Tak postępuje tylko śmieć.
- Jesteś trochę zbyt surowy w swojej ocenie, chłopcze - rzekł bardzo smutnym głosem Winston Krupsh - Mój brat nie jest aż tak zły, jak myślisz. Owszem, jest egoistycznym dupkiem nastawionym przede wszystkim na spełnianie własnych kaprysów i pragnień. Ale w głębi duszy on dobrze wie, jaki jest żałosny i uwierz mi, nie sprawia mu to przyjemności. W jego sercu wciąż znajduje się wiele dobra. Tylko nie ma komu tego dobra wydobyć z serca mego brata. On nie ma dla kogo się zmienić, a dla samego siebie nie chce. Nie zależy mu na tym. Nie ma go kto zmienić.
- I to ja mam być tym kimś, kto go odmieni na lepsze? - spytał ponuro Ash.
- A dlaczego nie? Kto miałby go zmienić, jeśli nie bliski krewny?
- Skoro nie odmieniła go jego żona i dziecko, ani rodzony brat... To czemu ja miałbym dać radę?
- Bo ty jesteś Sherlock Ash. Ty zawsze sobie dajesz radę. Prędzej czy później zawsze wygrywasz. Tak w każdym razie mówi Lillie, a ona zwykle wie, co mówi.
- Miło mi to słyszeć - Ash uśmiechnął się delikatnie - Ale sęk w tym, że jak sam powiedziałeś, jemu na tym nie zależy. A więc mnie tym bardziej nie zależy na tym, aby go odmienić. Szkoda mi na niego mojego cennego czasu.
Winston jęknął zasmucony widząc, że nic nie zdziała, więc dał sobie spokój z rozmową na ten temat, a Ash był z tego faktu bardzo, ale to bardzo zadowolony i prawdę mówiąc, to ja chyba także. Z jednej strony bowiem rozumiałam Winstona, że chciał dać bratu szansę i chciał, aby Ash też to zrobił, ale też z drugiej strony rozumiałam mojego chłopaka, iż nie chciał mieć z tym starym i apodyktycznym dziadygą nic wspólnego. Ostatecznie przecież sama na jego miejscu z pewnością miałabym takie same uczucia względem takiego człowieka, jak on. Dlatego też wolałam się nie odzywać w tej sprawie i nawet cieszyło mnie to, że pan Winston Krupsh zamknął ten temat i nie poruszał go już więcej, a przynajmniej tamtego dnia. Poza tym później mieliśmy znacznie poważniejszy problem do rozwiązania.


Wszystko zaczęło się, kiedy w przeddzień Walentynek odwiedziliśmy uzdrowisko pani Kasandry Cheerful, aby tam zobaczyć naszego drogiego przyjaciela Clemonta. Byliśmy ciekawi, jak się czuje, a poza tym chcieliśmy go wspierać w jego ćwiczeniach. Oczywiście nasz kochany wynalazca jak zwykle był pełen humoru i wiary w swoje umiejętności, którą to wiarę umacniał w nim fakt, że naprawdę robił postępy. Mieliśmy okazję się o tym przekonać, kiedy na naszych oczach przechodził on przez szpitalny basen wspierany przez Dawn, która w kostiumie kąpielowym szła tuż obok niego, podtrzymując go.
- Zaraz! A gdzie jest Bonnie? - spytałam zdumiona, gdy to zobaczyłam - Myślałam, że zawsze wraz z Dawn pomaga Clemontowi.
- Właśnie. Gdzie ta nasza droga panna? - zaśmiał się Max, uważnie się rozglądając dookoła siebie.
- Wyszła gdzieś - odpowiedział Steven Meyer, uważnie obserwujący ćwiczenia swojego syna - Wiecie, jaka ona jest. Zawsze w ruchu.
- Tak, cała nasza Bonnie. Wszędzie jej pełno - zaśmiał się Ash.
- Ma to po naszym wodzu - stwierdziłam dość dowcipnie - Można by powiedzieć, że bierze z niego przykład.
- Tak, coś w tym jest - uśmiechnął się lekko mój luby.
- Dobrze ci idzie, Clemont! - zawołała pani Cheerful, stając tuż przy basenie - Naprawdę bardzo dobrze. I wiesz co? Niedługo będziesz chodzić bez niczyjej pomocy.
- Chyba jeszcze długa droga przede mną - powiedział Clemont, który to właśnie dotarł do końca basenu.
- Przeciwnie. Moim zdaniem krótsza niż myślisz.
Dawn rozpromieniła się na sam dźwięk tych słów, podobnie zresztą jak również Chespin i Luxray stojący obok pana Meyera, a także my wszyscy. Słowa te napawały nas wielką nadzieją, bo w końcu to oznaczało, iż nasz drogi przyjaciel będzie mógł znowu chodzić tak, jak kiedyś, a przecież ostatnio o niczym innym nie marzyliśmy.
- Mówi pani zupełnie poważnie? - spytała Dawn z nadzieją w głosie - Naprawdę zostało już niewiele do odzyskania przez Clemonta sprawności?
- Oczywiście. Chodzi już prawie samodzielnie, chociaż jeszcze musi trenować, ale spokojnie. Niedługo będzie jeszcze trenował. Może miesiąc, może półtora, a potem będzie znowu chodził jak dawniej.
Wszyscy powitaliśmy to radosnymi okrzykami, a towarzyszące nam Pokemony piskami szczęścia.
- Co tak hałasujecie? - spytała Bonnie, wchodząc na salę.
- Nie uwierzysz, Bonnie! - zawołał Max, podbiegając do niej - Pani Cheerful mówi, że już tylko miesiąc lub też półtora i Clemont znowu będzie mógł chodzić tak, jak dawniej.
- Poważnie?! - spytała zdumiona dziewczynka, a widząc nasze miny, potwierdzające te słowa, pisnęła z radości, podobnie jak jej Dedenne.
Prócz tego podskoczyła lekko w górę, o mały włos nie upuszczając z dłoni buteleczki, którą trzymała. W ostatniej chwili jednak zreflektowała się i złapała ją, nim ta upadła na podłogę.
- Co to takiego? - zapytałam zaintrygowana.
Bonnie zarumieniła się lekko i szybko schowała buteleczkę do swojej żółtej torby, z której właśnie wyskoczył Dedenne.
- Nic takiego - odpowiedziała - Kupiłam sobie takie fajne perfumy na mieście. Ponoć mają naprawdę super zapach.
- Aha... Perfumy. No oczywiście - zaśmiał się lekko Max - Co innego mogła kupić?
- Cóż... Z mojej córeczki robi się już prawdziwa kobieta - zachichotał wesoło pan Meyer - I bardzo dobrze, że sobie kupiłaś perfumy, dziecko. Jutro są Walentynki, więc warto, abyś sobie kogoś poderwała.
- Ciekawe, kogo ona niby poderwie. Chyba tylko Dedenne - zaśmiał się złośliwie Max.
Bonnie spojrzała na niego groźnie, ale nie odezwała się ani słowem.
Chwilę później ja, Ash i Pikachu postanowiliśmy zrobić sobie mały spacer po uzdrowisku. Chciałam przy okazji podzielić się moim chłopakiem pewnymi podejrzeniami na temat Bonnie, co natychmiast uczyniłam, kiedy tylko znaleźliśmy się sami.
- Moim skromnym zdaniem nasza droga przyjaciółka coś kombinuje - stwierdziłam ponuro - Kombinuje coś niezbyt fajnego.
- Co masz na myśli? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Nie jestem pewna i być może się mylę, jednak mam takie jakieś złe przeczucia - powiedziałam po chwili - Widziałeś, jak się wzdrygnęła, gdy zapytałam ją o te perfumy?
- Faktycznie, to prawda. Wzdrygnęła się tak, jakbyśmy ją przyłapali na czymś nielegalnym. To bardzo interesujące - Ash zaczął powoli masować sobie podbródek - Ciekawe, co też ona kombinuje?
- No właśnie. Do tego ciągle patrzy się na Maxa i jest zła, kiedy ten komplementuje inne laski.
- Myślisz, że kombinuje, w jaki sposób go zdobyć w Walentynki?
- Nie zdziwiłabym się. I mam dziwne obawy względem sposobu, w jaki zamierza to zrobić.
Ash popatrzył na mnie uważnie i spytał:
- Chyba nie sądzisz, że ona pójdzie w ślady swojego brata i wciśnie Maxowi eliksir miłości, tak jak Clemont próbował to raz zrobić Dawn?
- Nie zdziwiłabym się, gdyby właśnie to zamierzała.
- Ale skąd by wzięła taki eliksir? Przecież...


Nagle ktoś wyszedł z innego korytarza i wpadł na Asha, przerywając mu w pół słowa. Spojrzeliśmy na bok, aby zobaczyć, kto to taki i wtedy zauważyliśmy kogoś, kogo nie spodziewaliśmy się tutaj spotkać. To była wysoka nastolatka o dość ciemnej karnacji, czarnych włosach i zielonych jak szmaragdy oczach. Ubrana była ona w cygański strój, a na jej ramieniu siedział Ambipom.
- Ash?! - zawołała dziewczyna.
- Esmeralda? - zaśmiał się radośnie mój chłopak.
Już po chwili oboje wpadli sobie w objęcia i uściskali się przyjaźnie. Pikachu i Ambipom zrobili podobnie.
- Ash, jak się masz?! Miło cię znowu widzieć! - zawołała Esmeralda i spojrzała na mnie wesoło - Witaj, Sereno. Ciebie również miło mi widzieć.
- Ja również się cieszę, że cię widzę - odpowiedziałam jej radośnie i obie wpadłyśmy sobie w objęcia - Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałam tutaj z dziadkiem - odparła Esmeralda - Nie ma się ostatnio dobrze. Starość, nie radość, jak mówi. Ale bardzo chcę, żeby pożył jak najdłużej, dlatego przyjechałam tu z nim.
- A co mu dolega? - spytał Ash.
- Przede wszystkim starość - uśmiechnęła się Cyganka - A do tego też reumatyzm i trochę płuca. Ale spokojnie. On lubi czasami ponarzekać, ale jest twardszy niż myślicie. Jestem pewna, że sobie poradzi, zwłaszcza, jeśli ja go będę wspierać.
- Oby wyzdrowiał - powiedział mój ukochany i nagle coś go tknęło - Słuchaj, czy wiesz, że reszta naszej drużyny detektywów też tu jest?
- Tak, wiem. Widziałam ich. Rozmawiałam też z Dawn.
- A z Bonnie?
Cyganka zmieszała się nieco, po czym odparła:
- Tak, z nią także. A czemu pytasz?
- Bo wiesz... Mam takie dziwne wrażenie, że ona coś knuje.
- Knuje? - Esmeralda parsknęła śmiechem - A co ona niby miałaby knuć? Ash, proszę cię. Widzę, że dopadło cię zboczenie zawodowe.
- To znaczy?
- Wszędzie doszukujesz się teorii spiskowych dziejów. Daj już spokój. Bonnie i kombinowanie? Proszę cię! Ty chyba z nudów już dostajesz bzika, prawda?
- Być może, ale widzieliśmy w jej rękach tajemniczy flakon.
- No, to rzeczywiście strasznie tajemnicze.
- Nie kpij sobie. Bonnie wyraźnie wzdrygnęła się, kiedy Serena ją o nie zapytała.
Esmeraldę ogarnął lekki niepokój, choć próbowała go przed nami jakoś ukryć, ale jakoś niezbyt jej się to udawało, co widzieliśmy aż nadto dobrze.
- Po prostu chce coś zachować w tajemnicy i tyle - stwierdziła po chwili - To na pewno nic takiego. Niepotrzebnie szukacie w tym wszystkim drugiego dna. Jaki to niby demoniczny plan może knuć nasza mała Bonnie za pomocą flakonu pełnego perfum.
- A ty skąd wiesz, że to perfumy? - spytałam - Nikt nic nie mówił o perfumach.
Esmeralda szybko zrozumiała, iż powiedziała o jedno słowo za dużo, więc zmieszała się delikatnie i dodała:
- Wybaczcie, muszę już iść. Mam tu swoje sprawy do załatwienia. To cześć! Trzymajcie się!
Po tych słowach zniknęła, wzbudzając w nas jeszcze większy niepokój niż przedtem.
- Masz rację. Bonnie coś kombinuje - powiedział po chwili Ash - A Esmeralda ją w tym wspiera.
- Oby tylko nic złego z tego nie wynikło - dodałam.
- Pika-pika! - pisnął zaniepokojony Pikachu.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop c.d:
Akcja schwytania Theodory Brown została dokładnie zaplanowana przez Nietykalnych, z pomocą policji z prowincjonalnego miasteczka, przy którym miała się odbyć akcja. Szef miejscowego organu ścigania należał do osób może i niekiedy wolno myślących, ale mimo wszystko pod każdym względem uczciwych, co też miało w tym wypadku olbrzymie znaczenie, gdyż Ash chciał mieć ludzi godnych zaufania, choćby nawet nie byli oni zbyt bystrzy.
W porozumieniu z owym szefem policji Nietykalni wraz z nim i jego ludźmi zaczaili się w pobliżu mostu nad rzeką, nad którą miała się odbyć transakcja ludzi Ala Giovanniego z ich hurtownikami, którzy to mieli im przywieźć świeżą dostawę alkoholu. Policja na Rapidashach oraz Nietykalni ulokowani w drewnianym domku na wzgórzu z idealnym widokiem na most czekali na rozpoczęcie akcji. Czekanie było dość nużące i zdecydowanie mało przyjemne, ale wiadomo, że kto czeka wytrwale, ten się w końcu doczeka i tym razem również tak było. Na most wjechała wielka ciężarówka z alkoholem i zatrzymała się tam w oczekiwaniu na samochód z kupcami. W końcu przybył on, a gdy się zjawił, to wysiadło z niego kilkoro ludzi, w tym wysoka, ciemnowłosa kobieta w okularach, ubrana na beżowo. W dłoni trzymała jakąś torbę.
- To ona! - powiedział Brock, obserwujący most przez okno, z którego miał doskonały widok.
Stojący obok niego Ash uśmiechnął się zadowolony.
- Musimy ją przejąć. Od tego zależy powodzenie naszej akcji.
- Pika-pika! Pika-chu! - zgodził się z nim Pikachu, który aż się palił do działania.
Ash bardzo zadowolony skinął lekko głową i spojrzał na pozostałych obecnych członków grupy Nietykalnych, czyli Clemonta, Cilana, Gary’ego, Alexę i Iris.
- Pamiętajcie tylko, że kobieta ubrana na beżowo i z torbą w ręku musi przeżyć. To księgowa. Ona musi żyć. Martwa nam nie pomoże.
- Spokojnie, przyjacielu. Wszystko będzie jak tak lala - uśmiechnął się wesoło Cilan - Dorwiemy ją.
- Nie ma innej opcji - dodał Clemont - I już my z niej wyciśniemy wszystko, co ona wie.
- Dobra, już pora na sygnał - powiedział Ash - Pikachu, daj teraz znak policji. Niech zaczynają akcję.
Pikachu zapiszczał bojowo i wszedł do kominka, skąd zaraz wystrzelił ze swego ciała piorun. Ten wyleciał przez komin do samego nieba i tam eksplodował. To był znak dla policji, aby rozpoczynała akcję. Już po chwili dało się słyszeć dźwięk trąbki kawaleryjskiej, a od strony, skąd nadjechała ciężarówka z alkoholem, wypadł nagle oddział konnej policji.
- Jak zawsze wchodzą z hukiem - zaśmiała się Alexa - Chyba więc pora na nas.
- Musimy im odciąć drogę - dodał Brock - Ash, prowadź nas!
Ash poprowadził swoich ludzi za domek, gdzie stały przygotowane dla nich Rapidashy. Wszyscy wskoczyli na nie, po czym pognali na miejsce akcji. Zjechali ze wzgórza prosto przed swoją stronę mostu, skąd bandyci próbowali właśnie uciec.
- Ale zabawa! - śmiała się wesoło Iris.
- Juhuuu! - krzyczał wniebogłosy Gary.
Bandyci otworzyli do nich ogień, ale Nietykalni byli na to rzecz jasna przygotowani. Brock, Gary i Iris mieli w rękach karabiny marki Thompson, z kolei pozostali mieli strzelby i śrutówki, a już po chwili cała grupka rąbała do bandytów, ile wlezie, w czym pomagała im policja, atakująca z drugiej strony mostu.
Gdy już dojechali na miejsce, zeskoczyli z Rapidashów, gdyż stanowili na nich łatwy cel i sprawnymi, zwinnymi ruchami przeskakiwali z punktu do punktu, rąbiąc do gangsterów z całą zaciekłością. Samochód z księgową na pokładzie próbował uciec, ale Ash i Brock zastąpili mu drogę, strzelając do niego po kołach i zabijając kierowcę. Księgowa wyskoczyła szybko z wozu i rzuciła się do ucieczki, ale Brock dość szybko ją dogonił i zatrzymał.
- Nie ruszaj się! - zawołał, strzelając w powietrze, gdy był już blisko niej - Dosyć już tego biegania!
Kobieta przerażona zatrzymała się bojąc, że następną kulkę dostanie ona, a Brock zadowolony zabrał jej z ręki torbę i otworzył ją.
- No proszę - uśmiechnął się zadowolony, oglądając jej zawartość - Masa papierów. Ciekawe, co też jest w nich tak ważnego, że je tak zażarcie chronisz?
Tymczasem walka trwała dalej, ale chyliła się już ona ku końcowi. Co prawda Gary dostał w ramię, zaś Iris straciła swojego Rapidasha, który ją zasłonił przed kulką, to jednak Nietykalni bili się dzielnie i dość szybko, z małą pomocą policji wybili bandytów, poza dwoma, którzy to przerażeni podnieśli ręce do góry i zaraz się poddali. Byli to młoda kobieta o ciemno-różowych włosach oraz mężczyzna o fioletowej czuprynie. Oboje ubrani na biało drżeli ze strachu o własne życie. Tego drugiego Ash rozpoznał jako człowieka, który to niedawno próbował okraść w pociągu Serenę.
- No proszę... Jessie i James - powiedział szef policji zadowolony z ich obecności - Jak miło mi was znowu widzieć. Tym razem jednak wasza wizyta u nas potrwa nieco dłużej niż ostatnio, gdy wymigaliście się od kary dzięki protekcji swojego szefa.
Tymczasem Ash otarł powoli pot z czoła i uśmiechnął się, mówiąc:
- Nieźle... Naprawdę genialna akcja.
- O tak! - uśmiechnął się do niego Brock, podchodząc wraz z księgową - Kochani, przedstawiam wam oto panią Theodorę Brown, którą musimy koniecznie przesłuchać.
- Zabierzmy ją do chatki! - zaproponowała Alexa - Tam będzie idealne miejsce.
- Świetny pomysł - zgodził się z nią Ash - Zabierzcie ją tam zaraz i spróbujcie przesłuchać.
Sam zaś zaczął wpatrywać się w trupy bandziorów leżących na ziemi tuż przed nim.
- Ten to o mało nie odstrzelił mi głowy - rzekł Eliot, głośno przy tym oddychając - Dobrze, że byłem szybszy.
- Oj tak, masz rację - uśmiechnął się Brock - Dzięki temu, że byłeś szybszy, on jest teraz sztywny. I martwy. Martwy jak Juliusz Cezar.
To mówiąc poklepał lekko Asha po ramieniu.
- Chodźmy do tej chatki. Coś mi mówi, że nasi koledzy nas potrzebują.

***


Miał rację, ponieważ Nietykalni i szef policji nie byli w stanie zmusić panny Theodory Brown do gadania, pomimo wszelkiego rodzaju perswazji, jakie zastosowali wobec niej. Jedyną osobą, która w ogóle nie była zajęta przesłuchaniem, był Clemont, przeglądający papiery z torby panny Brown.
- Pięknie... To dowody czarno na białym, że Giovanni ma dochody z nielegalnego biznesu i nie odprowadza podatku - mówił, bawiąc się w dłoni monetą, co jakiś czas podrzucając ją do góry i łapiąc w dłoń.
W ten, gdy znowu podrzucił monetę, nie spadła mu ona w rękę, gdyż ktoś już wcześniej ją złapał. Był to Brock, uśmiechający się dość ironicznie.
- Znowu się tym bawisz? - zapytał - Od kilku dni nic innego nie robisz, tylko bawisz się tą monetę, gdy się denerwujesz.
- Wybacz, to mnie uspokaja - uśmiechnął się na to Clemont - Poza tym dostałem tę monetę od Dawn. Bardzo ją lubię.
- Dawn czy monetę?
Clemont zaśmiał się nerwowo i odebrał pieniążek od Brocka, po czym podzielił się z nim swoimi uwagami na temat papierów, które to właśnie przeglądał.
- Są one zapisane jakimś dziwnym kodem - zauważył Brock.
- Wiem, ale jeśli go odszyfrujemy, załatwimy drania na dobre - odparł na to Clemont.
- Jest tylko jeden problem - odparła Iris - Ta jędza nie chce gadać.
- Nie chce? - zapytał Brock - Nie chce?! No dobrze, to wobec tego załatwimy to inaczej!
Po tych słowach Malone podszedł do panny Brown i zawołał:
- Słuchaj, moja droga! Z tego, co się stało nie zdołasz się wymigać, rozumiesz?! Pójdziesz siedzieć na kilkanaście lat, co najmniej! Ale możesz jeszcze tego uniknąć, jeśli będziesz z nami współpracować!
- Pika-pika! - pisnął groźnie Pikachu, wypuszczając iskry z policzków.
Dzielny Pokemon walczył przed chwilą u boku swego przyjaciela Asha podczas walki z gangsterami, a żądza boju wciąż go nie opuściła i chętnie by pokazał tej wstrętnej księgowej mafii, na co go stać, jeżeli za chwilę nie zacznie gadać.
- Nic wam nie powiem! - odpowiedziała gniewnie panna Brown tym, którzy ją przesłuchiwali - Możecie mnie cmoknąć, wiecie gdzie!
Brock uśmiechnął się ironicznie i dał znak Ashowi, aby wyszedł z nim. Ash zrobił to, gdyż widział, iż przyjaciel ma pewien plan działania.
- Sądząc po twojej minie już wiesz, co masz robić - zaśmiał się.
- Owszem, wiem...
Obaj podeszli do mostu i wzięli jednego z trupów, po czym zabrali go do chatki, oparli o ścianę tuż przy oknie (aby wszyscy wewnątrz mogli ich zobaczyć), a gdy już to się stało, to Brock zaczął krzyczeć:
- Dobra, koleś! A teraz będziesz śpiewał, bo inaczej twoja koleżanka zobaczy, jaki kolor ma twoja krew!
Ash uśmiechnął się zadowolony i zaczął udawać, że próbuje Brocka powstrzymać, a ten go odepchnął lekko na bok i policzył do trzech, po czym nie otrzymawszy od trupa odpowiedzi strzelił mu w usta tak, że jego krew rozprysła się po ścianie i oknie. Theodora Brown rzecz jasna w ogóle nie miała pojęcia o tym, iż właśnie na jej oczach zastrzelono trupa i myśląc, że oto właśnie widziała bezkarną egzekucję pochwalaną przez policję, bardzo się przeraziła. A jej strachu dodał fakt, że po chwili Brock z dymiącą jeszcze bronią w ręku wparował do chaty i zawołał:
- Chcesz być kolejna? Chcesz, aby i twoja krew ozdobiła ściany tego domu, co?!
- NIE! Błagam! Powiem! Wszystko powiem! Powiem wam wszystko, co tylko chcecie wiedzieć! - krzyczała przerażona księgowa.
- Rychło w czas - zaśmiał się wesoło Brock.
- Pika-pika-chu! - pisnął zadowolony Pikachu, wskakując Ashowi na ramię.

***


Wieść o pochwyceniu księgowej mafii przez Nietykalnych rozeszła się lotem błyskawicy, zaś prokurator Oak mógł wreszcie wystąpić z aktem oskarżenia przeciwko Alowi Giovanniemu. Do jego biurka wkrótce trafiły rozszyfrowane dokumenty pełne ukrytych dochodów największego mafiosa w całym Kanto. O dziwo jednak ów wcale się nie przejął tą sytuacją i gdy udzielał w prasie wywiadu, powiedział:
- Nie będę przecież bił się z każdym, kto mnie oczernia nawet mnie nie znając. Człowiek postępujący w taki oto sposób jest żałosny i prędzej czy później to wyjdzie na jaw. Zobaczycie.
Nietykalni tymczasem świętowali swój sukces i byli z niego bardzo zadowoleni. Dla pewności pozostawili oni księgową w rękach szefa policji, który im pomógł, a po złożeniu przez nią wszystkich niezbędnych zeznań zdecydowano, iż Theodora Brown zostanie przewieziona w bezpieczne miejsce i chroniona przez Nietykalnych i zaufany oddział policji.
- Tylko miejcie oczy szeroko otwarte - powiedziała Theodora, kiedy Clemont zabierał ją ze sobą do auta stojącego przed posterunkiem policji - Ci ludzie nigdy nie rezygnują z raz podjętych działań. I nigdy nie wybaczają kapusiom, takim jak ja. Lepiej więc dobrze mnie pilnujcie.
- Spokojnie, ja jestem zawsze czujny - odparł Clemont, bawiący się ponownie swoją monetą - Musi nam się udać.
- Idźcie pierwsi do samochodu - rzekł Ash do Clemonta - Wsiadajcie i jedźcie. My pojedziemy zaraz za wami. W razie kłopotów, to my bierzemy na siebie ogień, a wy wiejecie.
- Zgoda - pokiwał głową Clemont - Tak zrobimy.
Ash z Brockiem i Cilanem powoli zajęli się jeszcze wypełnieniem dla komendanta posterunku kilku drobnych formalności, a tymczasem Clemont i Theodora wsiedli do windy i ruszyli na dół.
- Gratuluję wam udanej akcji - powiedział szef policji - Dzięki wam możemy wreszcie...
Nie dokończył, ponieważ nagle dało się słyszeć kilka strzałów. Ash spojrzał przerażony na Brocka, Cilana i Pikachu, po czym jęknął:
- O nie! Tylko nie to!
Następnie pognał do windy, nacisnął guzik i zaczął ją przywoływać do siebie. Ta dość szybko przyjechała, ale to, co zobaczyli nasi bohaterowie, było po prostu straszne. Księgowana leżała w windzie z dziurą w czole oraz dziurą w sercu, a Clemont niedaleko niej z dziurą w sercu i dziurą w boku.
- Boże! Clemont! - krzyknął Ash, po czym podbiegł do przyjaciela i próbował go ocucić.
Brock i Cilan zaś patrzyli załamani na trupa księgowej. Byli po prostu wściekli, a wręcz rozjuszeni, gdyż wiedzieli, w jak niekorzystnej sytuacji to ich stawia.
Tymczasem Ashowi udało się jakoś ocucić Clemonta, który spojrzał na przyjaciela i rzekł:
- Ash... Był tu taki facet... Jeden z tych, co wtedy chcieli nas zabić. Był w mundurze policjanta... Zanim się obejrzałem, rozwalił ją i mnie, chociaż ja chyba jeszcze żyję.
Ash spojrzał na dziurę na serca. Znajdowała się ona dokładnie na samej kieszeni. Eliot sięgnął do niej dłonią i wyjął z niej niewielką monetę, w której tkwiła kula z pistoletu. To właśnie ten przedmiot ocalił Clemonta od śmierci, wprawiając w ten sposób Asha w wielką radość.
- A ty mi mówiłeś, Cilan, że numizmatyka to głupie zajęcie - rzucił dowcipnie Clemont - I co? Jedna taka moneta ratuje mi życie.
- Szkoda, że jej już nie - jęknął na to Brock, patrząc na księgową.
- Właśnie... A mówiłem, żeby jej nie wywozić trzynastego - mruknął na to Wilson.

***


Clemont został przewieziony do szpitala, gdzie czuwał nad nim w obawie przed kolejnym zamachem mały oddział policji. Przybyła tam też Dawn, która już od dawna była z Clemontem w innych relacjach niż tylko przyjacielskie. Dziewczyna bardzo się o niepokoiła młodzieńca, dlatego też czuwała przy nim razem z policją dzień i noc, co sprawiało, że przyjaciel Asha szybciej odzyskiwał zdrowie. To był jednak niestety jedyny plus całej tej sytuacji, ponieważ brak księgowej znacznie utrudniał sprawę.
- Rozmawiałem z Oakiem - mówił Ash do Sereny, podczas wizyty w jej lokalu.
Oboje siedzieli przy stole, przy którym siedzieli również Cilan i Iris. Cała czwórka była przygnębiona.
- Rozmawiałem z Oakiem. Powiedział mi, że bez świadka koronnego sprawa nie będzie dla nas korzystna.
- Przecież ma te papiery od panny Brown - zauważył Cilan.
- Tak, ale same papiery to za mało. Trzeba jeszcze świadka, który by śpiewał jak kanarek. A tego nie mamy. Już nie mamy.
- A Jessie i James? - spytała Iris.
- Zgodzili się zeznawać w zamian za mniejsze wyroki, ale co oni tam wiedzą o Giovannim? - jęknął zasmucony Ash.
- Zawsze lepsze to niż nic - zauważyła Serena - A co robi reszta naszej kompanii?
- Szuka innych świadków - odpowiedział jej Ash - Brock jest zdania, że Giovanni ma jeszcze jednego księgowego. Gdyby tak udało się go nam przechwycić, to mielibyśmy bydlaka w garści.
- Tylko jak go znaleźć? - spytał Cilan.
- Brock próbuje to ustalić. Max i Bonnie też węszą, gdzie tylko się da - odparł smutno Ash - Ale tak coś czuję, że to bez sensu. Tym razem bydlak będzie czujniejszy. Możemy już nie mieć tyle szczęścia, co przedtem.
- No proszę, nasi Niedotykalscy - odezwał się czyiś ohydny głos.
To był Surge Nitti, który już miał nieźle wypite. Podszedł on do stolika naszych bohaterów, mocno się przy tym zataczając.
- Co? Podziurawili ci kolegę, Ash?! I straciliście świadka. Cóż to za wielka strata dla was. Już nie będzie komu śpiewać w sądzie, co nie?
Ash położył dłoń na broni, którą miał przymocowaną do pasa, jednak Serena złapała go za rękę, patrząc nań błagalnym wzrokiem. Eliot więc powstrzymał się i próbował ignorować gadanie Surge’a, który jednak dalej był nachalny, dążąc do tego, aby go sprowokować.
- Sereno, może dasz już sobie spokój z tym nudziarzem oraz jednym wielkim zerem i pójdziesz na randkę z kimś, kto się naprawdę liczy w tym mieście?
Serena wstała od stolika i wysyczała groźnie:
- Pójdę z tobą na randkę, kiedy piekło zamarznie.
- O! Ostra jesteś! Lubię takie - zaśmiał się Surge i dotknął jej policzka, ale dziewczyna spoliczkowała go i to bardzo mocno, a do tego jeszcze Cilan podłożył łajdakowi nogę, przez co ten, gdy zrobił pod wpływem ciosu krok w tył, stracił równowagę i upadł na podłogę.
Zastępca Giovanniego popatrzył na dziewczynę groźnie i rzekł:
- Uważaj... Będziesz tego żałować... Wszyscy będziecie.
Po tych słowach wstał i wyszedł on z sali.
- Spokojnie, on może tak sobie na nas pomstować, ile tylko zechce - stwierdził Cilan - Jak tylko dorwiemy drugiego księgowego, to on i jego szef będzie cienko śpiewać.
- Najpierw musimy go złapać, a to bynajmniej nie zapowiada się na coś łatwego - odparł Ash, głaszcząc siedzącego na stoliku przy nim Pikachu - Poza tym prokurator wycofa oskarżenie z braku świadka.
- Spróbuj go przekonać - powiedziała Serena - On nie może się tak po prostu poddać! Nie teraz, kiedy już tyle osiągnęliśmy.
- Właśnie, że jeszcze nic nie osiągnęliśmy, Sereno - rzekł ponuro Ash, wzdychając smutno - Ten bydlak Giovanni wciąż trzęsie miastem, a to, że naruszyliśmy mu jego stałe dochody, to za mało, aby go zniszczyć.
- Ale jesteście bohaterami miasta. Bohaterami Wertanii. Ludzie już się nie boją bandziorów.
- Jeśli nie wygramy, to znowu zaczną się ich bać.
- Więc postarajmy się, aby się nie musieli tego robić - Serena mocniej ścisnęła dłoń Asha - Proszę... Nie poddawaj się. Jeszcze nie teraz, póki jest nadzieja. Dałeś nadzieję ludziom w tym mieście. Nie odbieraj jej im teraz. Ani im, ani sobie.
Eliot Ash spojrzał na ukochaną i uśmiechnął się do niej czule.
- Masz rację. Nie odbiorę im nadziei i sam jej nie stracę. To jeszcze nie koniec walki. Nietykalni nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.

***


Ash odwiedził prokuratora Oaka i długo przekonywał go, aby ten nie wycofywał on oskarżenia przeciwko Alowi Giovanniemu. Mężczyzna ten, będący wysokim człowiekiem po sześćdziesiątce, był osobą bardzo uczciwą, ale też uparcie trzymającą się pewnych procedur i wiedział, że bez świadka koronnego sprawa będzie przegrana, a co za tym idzie, jego kariera legnie w gruzach, a na to sobie pozwolić nie mógł. Do Asha wszak takiego rodzaju argumenty nie trafiały.
- Proszę mi nie mówić, że tak się pan boi o swoją posadkę, że nic pan nie zrobi! - wołał wściekle podczas rozmowy z prokuratorem - Bo ja takiego czegoś nie przyjmuję do wiadomości! Żył pan w przyjaźni z moim ojcem i razem wsadziliście za kratki wielu przestępców! Mój ojciec, gdy żył, bardzo pana szanował i uważał pana za jednego z najlepszych i zarazem najbardziej uczciwych ludzi na świecie! Ciekawe, co by powiedział widząc, jak pan się boi bardziej o swoją posadkę niż o to, aby sprawiedliwości wreszcie stało się zadość?!
Prokurator spojrzał agenta z wyraźną irytacją w oczach, ale wiedział, iż jego rozmówca ma rację, a ponieważ, pomimo kilku swoich wad zawsze był on uczciwym i porządnym człowiekiem, to westchnął głęboko i rzekł:
- Dobrze, nie wycofam oskarżenia przeciwko temu łajdakowi, jednak musisz mi dostarczyć świadka koronnego, który potwierdzi prawdziwość dokumentów, które mi przekazałeś. Wtedy i tylko wtedy będziemy mieli szansę na zwycięstwo. Inaczej oni nas pożrą.
- Nie pożrą nas, bo to my pożremy ich - odpowiedział mu pewnym siebie tonem Ash.
Prokurator Oak westchnął głęboko i delikatnie się uśmiechnął.
- Zupełnie jak ojciec. Taki sam upór i taka sama pewność siebie.
Niestety, w tym wypadku te cechy to było jeszcze za mało, aby móc osiągnąć zwycięstwo, a zwłaszcza nad takim człowiekiem jak Al Giovanni, który nie bał się i spokojnie oczekiwał na proces, a wypytującej go prasie odpowiadał zawsze:
- Bać się może jedynie człowiek, który ma coś na sumieniu, zaś ja na sumieniu nie mam niczego, czego mógłbym się wstydzić. Byłem i zawsze będę człowiekiem uczciwym. Co prawda, jak już wcześniej powiedziałem, moi ex-przełożeni wykazywali się podłością i bestialstwem, ale na szczęście już nie żyją, a ich finansowe imperium przeszło na mnie, a ja nie jestem taki, jak oni. Ja się kieruję uczciwymi zasadami.
- A przecież w mieście dochodzi do aktów przemocy, a pana ludzie są w to zamieszani - zauważyła Alexa.
Giovanni parsknął ironicznym śmiechem.
- Droga pani... W każdym mieście tego świata dochodzi do aktów przemocy, to nieuniknione. A co do moich ludzi, to być może kilku z nich zostało zamieszanych w to wszystko, co się tutaj wyprawia, ale zapewniam was, że żaden z nich świadomie przemocy nie popełnia.
Dziennikarze zadawali jeszcze wiele pytań Giovanniemu, jednak ten nie miał ochoty dłużej na nie odpowiadać, więc Surge Nitti wraz z ochroną swego szefa wszystkich wyprosił z jego domu mówiąc, aby przyszli innym razem. Dziennikarze nie byli zachwyceni, ale musieli się z tym pogodzić i rozejść się.
- Bezczelny łajdak - powiedziała Iris wściekłym tonem - On nam się śmieje prosto w twarz, a ja mam ochotę go w tę twarz walnąć i to z pięści.
- Nie ty jedna - odpowiedziała jej Alexa spokojnym, choć wyraźnie złym głosem - Ale spokojnie. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni, a nasza walka z nim jeszcze nie została zakończona. Niech sobie chichocze i myśli, że wygrał. Nietykalni jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.
- Ale musimy coś zrobić.
- Robimy tyle, ile możemy robić. Pamiętaj, że nie możemy się zbytnio wychylać. Już nasz udział w tej ostatniej akcji był dość ryzykowny.
- Mamy więc siedzieć tutaj, trząść się ze strachu i czekać, aż ten bydlak nas pozabija?
- Tego nie mówię. Po prostu musimy pozwolić działać Ashowi. On na pewno wie, co należy robić.
- Nienawidzę takiej bezczynności.
- Ja też nie, ale musimy poczekać. Wracaj więc teraz do domu, Iris i pamiętaj... Nie wychylaj się, bo inaczej odstrzelą ci głowę, a szkoda by było takiej bystrej głowy. Gdy nadejdzie czas, wszyscy uderzymy z całej siły, ale póki co musimy czekać na ruch Asha. On wie, co robi i wie, jak uderzyć w tego bydlaka. Zaufajmy mu, zwłaszcza, że i tak nie mamy innego wyjścia.
Iris niezbyt podobało się czekanie na rozwój zdarzeń, ale posłuchała przyjaciółki i poszła w kierunku swojego domu, rozważając to, co właśnie usłyszała. Weszła do środka, zapaliła światło i uśmiechnęła się smutno.
- Nie ma co... Czeka nas teraz najtrudniejszy okres naszej pracy - powiedziała, próbując zamknąć za sobą drzwi.
Nie zdołała tego jednak dokonać, gdyż po chwili dwoje ludzi wdarło się do środka, po czym jedno z nich przyłożyło Iris do ust chusteczkę, nie pozwalając jej w ten sposób krzyczeć.
- Uspokój się, pani dziennikarko! - wysyczało drugie z nich, które było wysoką kobietą o ciemno-złotych włosach i fioletowych oczach.
Podobnie jak jej zielonowłosy towarzysz, trzymający w swych silnych rękach Iris, była ona ubrana na czarno, w czarny płaszcz i kapelusz.
- Bądź grzeczna, to ci nic nie zrobimy - powiedziała groźnie kobieta - Odpowiedz mi na parę pytań. Widzimy cię często w towarzystwie jednego z tych Nietykalnych. Takiego zielonowłosego cudaka.
Towarzysz kobiety spojrzał na nią urażony.
- Nie bierz tego do siebie - zachichotała kobieta i ponownie spojrzała na Iris - Kiwnij głową na tak lub nie. Uprzedzam jednak, że za każde twoje kłamstwo będę ci robić nożem dziurę w brzuchu. A więc słuchaj uważnie i odpowiadaj zgodnie z prawdą. Zadajesz się z tym cudakiem?
Potwierdzenie.


- Czy brałaś razem z nim udział w tej akcji na moście, podczas której aresztowano naszą księgową?
Ponowne potwierdzenie.
- Doskonale. Zależy ci na tym zielonowłosym, prawda?
Kolejne potwierdzenie.
- A więc jemu pewnie też zależy na tobie. Tym lepiej. Teraz ja i mój kolega umówimy was na małą schadzkę.
To mówiąc podeszła do telefonu, aby zadzwonić z niego pod numer biura, które to wynajęli Ash, Clemont i Cilan. Łatwo znalazła ten numer w notatniku Iris, a gdy już go znalazła, wykręciła go i czekała na połączenie.
- Halo, słucham? - usłyszała jakiś męski głos.
- Czy tu Cilan Gordon?
- Przy telefonie.
- A więc słuchaj bardzo uważnie i nie mów zbyt wiele. Jestem Cassidy. Wraz z moim przyjacielem Butchem daliśmy wam do wiwatu, kiedy tutaj przyjechaliście. Nie posłuchaliście wtedy naszej perswazji, więc liczę na to, że teraz jej posłuchacie.
- Nie zamierzam dać się zastraszyć.
- Ja wcale nie zamierzam cię straszyć. Ja chcę ci tylko oznajmić, że mamy tę twoją pannę i ta zdążyła się już za tobą bardzo stęsknić.
- Blefujesz.
- Tak uważasz? Butch, daj ją do telefonu.
Mężczyzna przysunął Iris do słuchawki i odsłonił jej usta, a ta głośno zawołała:
- Cilan! Nie daj się nabrać! Nigdzie nie przychodź! To pułapka!
Butch ponownie zatkał Mulatce usta, zaś Cassidy ponownie przyłożyła słuchawkę do ucha i zapytała:
- Teraz nam wierzysz?
- Tak, wierzę.
- Doskonale. Jeśli chcesz odzyskać swoją panią, przyjdź po nią na dach budynku, w którym ona mieszka. Będziemy tam na ciebie czekać. Masz przyjść sam. Jeśli zobaczymy choć jeszcze kogoś z twojej bandy, to możesz być pewien, że twoja luba zakończy karierę jako ser szwajcarski. Czekamy na ciebie. Masz godzinę.
Po tych słowach Cassidy odłożyła słuchawkę, uśmiechając się przy tym podle.

***


Cilan wiedział, że postępuje lekkomyślnie i wiedział również o tym, że to pułapka mająca na celu wyeliminowanie go z gry. Niestety, wiedział też, iż nie ma innego wyjścia i musi pójść po Iris. Ponieważ w biurze nie było już nikogo poza nim, to nie miał jak wezwać posiłków. Poza tym Cassidy zapowiedziała mu, co się stanie, jeśli spróbuje to zrobić. Wiedział też, że nie może wezwać policji na pomoc, gdyż z miejscowych gliniarzy praktycznie większość, jeśli nie wszyscy siedzieli w kieszeni Giovanniego, więc znikąd nie miał pomocy. Musiał sobie sam z tym poradzić. Wziął więc broń do ręki i poszedł do domu, w którym mieszkała Iris. Miał dla pewności na sobie kamizelkę kuloodporną. Obecnie to prawie wszyscy jego przyjaciele z grupy Nietykalnych takie nosili od czasu tego, co spotkało Clemonta. Co prawda spodziewał się tego, że może go ona nie ocalić, ale zawsze to było jakieś wsparcie.
Cilan powoli wszedł po schodach na samą górę, a stamtąd przeszedł na dach budynku, rozglądając się dookoła z rewolwerem w ręku.
- Przyszedłem! - zawołał - Jestem tutaj, tak jak chcieliście! Gdzie jest Iris?!
- CILAN!
Młodzieniec rozejrzał się dookoła siebie i zauważył, jak z ciemnego kąta dachu wychodzi Cassidy z Iris, do której gardła przykładała nóż.
- Witaj, cudaku - powiedziała podle przestępczyni - Miałam nadzieję, że się pojawisz. Jak widzę, jesteś punktualny.
- Oddaj mi Iris! - zawołał Cilan.
- Oddaj mi Iris! - przedrzeźniała go podle Cassidy - A co mi zrobisz, jeśli cię nie posłucham?
- Wtedy rozwalę ci łeb!
- Och, naprawdę?! - zaśmiała się okrutnie kobieta, podchodząc ze swoją zakładniczką aż na sam brzeg dachu budynku - Chyba jednak nie, bo zanim ty pociągniesz za spust, to ja zdążę zepchnąć twoją lubą w przepaść. Więc jeśli chcesz, aby była żywa, odłóż broń i wtedy możemy negocjować.
- Nie słuchaj jej! - krzyknęła Iris, ale ucichła, kiedy Cassidy mocniej przyłożyła jej nóż do gardła.
- Więc jak będzie? - spytała podła kobieta.
Cilan wiedział, że nie ma wyboru, więc odłożył broń na ziemię i cofnął się o krok do tyłu.
- Dobrze, a więc teraz puść Iris! - zawołał.
- Ależ proszę bardzo - zaśmiała się Cassidy.
Następnie zrobiła ona coś, czego Cilan nie przewidział. Mianowicie odłożyła nóż i oswobodziła Iris, ale zaraz potem zepchnęła ją z dachu prosto na ulicę.
- Ups. Dziurawe ręce - zachichotała podle Cassidy.
- IRIS! O NIE! - wrzasnął przerażony Cilan, podbiegając szybko do brzegu dachu i wychylając się przez niego.
Zobaczył wówczas, jak młoda dziennikarka zleciała z krzykiem prosto na ziemię. Chwilę później nastąpił łoskot i głucha cicha. Cilan już wiedział, co to oznacza. Załamany wrzasnął z rozpaczy i spojrzał wzrokiem pełnym furii na Cassidy.
- Ty... Ty... - wysyczał przez zęby.
- No co? Chciałeś, żebym ją puściła. Więc w czym problem? - śmiała się Cassidy.
Cilan poczuł, że krew go zalewa. Wiedział, że pewnie wspólnik tej podłej kobiety gdzieś tu się czai w pobliżu i zapewne za chwilę skróci jego męki. Najpierw jednak on chciał coś zrobić dla Iris. Pomścić ją oraz zetrzeć ten głupawy uśmieszek z twarzy tej podłej kobiety. Kątem oka dostrzegł leżącą na dachu swoją broń. Niewiele myśląc skoczył w jej stronę, podniósł ją i nawet specjalnie nie celując wypalił on kilka razy prosto w Cassidy. Każda z kul dosięgła celu, który teraz przestał się głupio śmiać, a zamiast tego zamarł w niemym przerażeniu. Chwilę później padł kolejny strzał, a Cilan poczuł, że jego czaszka od tyłu eksploduje z bólu, zalewając mu tylną część głowy krwią. Wiedział, co to oznacza. Wiedział  już, że nie ma dla niego ratunku, ale ostatkiem sił uśmiechnął się jeszcze szczęśliwy, po czym upadł na dach i skonał.
Tuż za nim stanął Butch z pistoletem w dłoni. Nie był on zadowolony z tego, co się stało. Nie tak ta akcja została zaplanowana. Jego przyjaciółka nie miała zginąć z ręki tego pajaca. No, ale trudno... Stało się. Teraz tylko zostaje dokończyć dzieła.

***


Odgłosy strzałów, zamiast przyciągnąć tłum gapiów sprawiły to, co zawsze sprawiały, czyli to, że ludzie pozamykali się przerażeni w swoich domach i nie zamierzali wychodzić z nich. Byli jednak wśród nich i tacy, którzy mimo tego przyszli na miejsce strzelaniny, aby zobaczyć, co też tam się stało. Takimi osobami byli Max i Bonnie, kręcący się właśnie w pobliżu. Usłyszeli oni strzały i przerażeni pobiegli zobaczyć, co je wywołało. Kiedy przybiegli, zobaczyli jakiegoś ubranego na czarno człowieka, który ucieka z miejsca, w którym leżały oparte o ścianę dwa ciała. Max i Bonnie bali się, ale mimo wszystko podeszli oni bliżej i zauważyli, ku swojemu wielkiemu przerażeniu, że te ciała należą do ich przyjaciół: Iris i Cilana. Oboje byli martwi i zakrwawieni od tyłu, a nad ich głowami na ścianie ktoś napisał krwią słowo TYKALNI.
- O nie! - jęknęła załamana Bonnie, wtulając się mocno w Maxa - Boże, to straszne! Okropne!
- Nie becz... To nic nie pomoże - odpowiedział jej Max, choć sam w oczach miał już strumień łez - Musimy zawiadomić Asha.
Oboje jak postanowili, tak zrobili i chociaż znalezienie lidera drużyny Nietykalnych nie było takie proste, to oni sobie poradzili i dość szybko sprowadzili na miejsce zabójstwa zarówno Asha, jak i towarzyszących mu Brocka i Alexę. Cała trójka była załamana, kiedy dowiedziała się, co się stało, a ich ból spotęgował widok ciał przyjaciół. Alexa widząc ciało Iris padła na ziemię i zaczęła płakać z rozpaczy, Ash załamany patrzył na to w niemym bólu, z kolei Brock zaciskał zęby ze złości, pomstując w duchu na Giovanniego.
- Cilan... Iris - jęknął załamany Ash, patrząc na ciała obojga - Biedacy. Boże kochany... Cilan obok Clemonta był moim najlepszym przyjacielem. Razem braliśmy udział w wielu akcjach i zawsze umieliśmy wyjść cało z każdej katastrofy. A teraz...
- A teraz on nie żyje - dokończył Brock - Mówiłem ci, że takie są tutaj prawa. Narazisz się komuś, kto ma klamkę, to zginiesz ty lub ktoś ci bliski. Wertania ma niestety takie zasady.
- Nie... To nie Wertania - odparł Ash, zaciskając pięść ze złości - To ten bydlak ma takie zasady. Przeklęty bydlak. Ale on mi jeszcze za to zapłaci!
- I co teraz zrobisz, Ash?
- Nie wiem, ale z pewnością coś, co sprawi, że poczuję się lepiej!
To mówiąc Ash ruszył biegiem przed siebie.
- Ash, dokąd biegniesz?! - krzyknęła Alexa.
- Pika-pi! - pisnął załamany Pikachu.
Ash jednak nie odpowiedział, tylko gnał dalej w sobie tylko znanym kierunku.
- Pójdę za nim, bo jeszcze zrobi coś głupiego - powiedział Brock.
Po tych słowach szybko pognał za Ashem, a Pikachu pobiegł razem z nim.
- Mam nadzieję, że nie pobiegł tam, gdzie myślę - rzekł sam do siebie Malone, choć spodziewał się, iż jednak ma rację.
Miał rację, ponieważ już chwilę później zobaczył, jak Ash biegnie w kierunku domu Giovanniego, po czym zaczyna walić zaciekle do drzwi. Otworzyli mu ochroniarze, którzy coś do niego powiedzieli, jednak on bez trudu ich znokautował dwoma ciosami pięści, po czym wbiegł do środka.
- A jednak to zrobił - jęknął Brock - Ale trzeba przyznać, że ma niezły cios.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu.
- Tak, masz rację. Nie pora teraz na żarty. Lepiej chodźmy go ratować, zanim wpakuje się w jeszcze większe kłopoty.
Obaj przyjaciele wbiegli szybko do domu, obawiając się, że może się zaraz stać coś złego. I mieli rację, ponieważ już po chwili zobaczyli, jak Ash wpada do salonu, gdzie jadł właśnie obiad Giovanni. Surge zastawił mu co prawda drogę, ale jeden cios pięści Eliota i leżał on na ziemi.


Giovanni był bardzo zdumiony obecnością agenta federalnego, ale mimo wszystko uśmiechnął się ironicznie i zawołał:
- O! Pan Nietykalny! No proszę! Jaka miła wizyta! Czy zje pan może ze mną obiad?!
Po tych słowach Ash przestał już panować nad sobą. Podbiegł do stołu, za którym siedział mafioso, oparł się dłońmi o niego i zawołał:
- Mój przyjaciel został zabity!
- Co mnie to obchodzi?
- Zabiły go twoje zbiry!
- To bzdura!
- To prawda i ja to udowodnię!
- A udowadniaj sobie, jeśli chcesz. To nie moja sprawa.
- Och, naprawdę?
Ash złapał za talerz z zupą, który Giovanni miał przed sobą i wylał mu go prosto w twarz.
- Teraz już jest!
Giovanni w furii zerwał się ze swojego miejsca, zaś Ash krzyknął do niego wściekle:
- Chcesz wojny?! Chcesz?! To walcz jak mężczyzna! Walcz ze mną tu i teraz! Rozstrzygnijmy to jak na mężczyzn przystało! Nie załatwiajmy tego za pomocą pośredników!
- Nie chcesz pośredników? Proszę bardzo!
To mówiąc Giovanni wyjął broń, ale jego ludzie doskoczyli do niego i przytrzymali go za ręce, próbując go uspokoić.
- Szefie, nie możesz! Oni za to nas wszystkich wsadzą do pudła! - krzyknął przerażony Surge - Poza tym nie możemy pozwolić sobie na trupy! Zaraz przyjdą dziennikarze!
Ash też wyjął broń, ale Brock złapał go mocno od tyłu, próbując jakoś uspokoić wyrywającego mu się przyjaciela.
- Puść mnie! Puść! Ubiję bydlaka! - krzyknął Ash.
- Ubijesz go, ale nie w taki sposób! Nie tak i nie teraz! - syknął do niego Brock - Wtedy on wygra. Czy tego chcesz?
Ash i Giovanni powoli zaczęli się uspokajać, ale zanim to się stało, to jeszcze mafioso zdążył krzyknąć:
- Jesteś żałosny, panie Ash! Nie masz niczego, czym mógłbyś mnie zniszczyć! Nie masz księgowego, nie masz świadków, nie masz nic! Tylko tę swoją odznakę! Wycofaj się lepiej, zanim się ośmieszysz!
- Zniszczę cię, bydlaku! Rozumiesz?! Zniszczę cię!
- Spróbuj, ale nic nie zdziałasz. Mnie nikt nie może tknąć, a ciebie, jak widać i owszem. Widzisz teraz sam, że nie jesteście Nietykalni!
Teraz Pikachu stracił cierpliwość. Nastroszył swoje futerko, po czym strzelił on piorunem w kierunku Giovanniego, który upadł na podłogę z włosami nastroszonymi niczym Einstein.
- Ale ty też nie jesteś nietykalny! - zawołał z satysfakcją w głosie Ash, uśmiechając się zadowolony.
Następnie wyszedł z domu razem z Brockiem oraz Pikachu, żegnany wściekłym przeklinaniem Giovanniego.
- To nie było rozsądne, przyjacielu - rzekł Brock, gdy już byli na ulicy.
- On zabił mojego przyjaciela, a drugiego posłał do szpitala! Nie mogę siedzieć bezczynnie, gdy on rozkoszuje się swoim zwycięstwem!
- Owszem, ale też nie możesz wystawiać mu się jak na widelcu!
- Tak? A kto mi mówił o zasadach panujących w Wertanii?
- Te zasady nie mówią nic o tym, aby wystawiać się swemu wrogowi na pewną śmierć.
- On zabił Cilana!
- I odpowie nam za to, ale nie w taki sposób! Dopadniemy księgowego i zmusimy go do współpracy, a wtedy Giovanni będzie cienko śpiewał.
- Ale jak chcesz go dorwać? Przecież nawet nie wiesz, gdzie on jest!
- Spokojnie. Wystarczy, że wiem, jak się tego dowiedzieć.
- Jak?
- Zaufaj mi. Siedź spokojnie i czekaj na wiadomość ode mnie. Już ja się dowiem wszystkiego, czego trzeba. A ty postaraj się nie narobić do tego czasu nowych głupstw.
- Dobrze, postaram się.
Brock spojrzał na przyjaciela bardzo zadowolony, po czym spojrzał na Pikachu, mówiąc:
- Przypilnuj go, proszę, aby nie narobił głupot.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu, salutując Brockowi.

***


Brock poszedł wieczorem do pewnego klubu, gdzie często spotykali się różni policjanci, aby miło spędzić czas przy cygarach i bilardzie. Dobrze wiedział, że jeśli chce szukać informacji, to tylko tam je znajdzie. Wiedział też doskonale, od kogo ma te informacje wydobyć.
Policjanci na widok Brocka byli niektórzy zdziwieni, a inni z kolei uradowani, każdy chciał go zagadać, ale Malone nie miał teraz czasu na pogaduszki. Musiał wykonać bardzo ważne zadanie, więc nie mógł się teraz wycofać.
Udało mu się namierzyć pośród policjantów komisarza Zagera, który właśnie grał w bilard z dwoma kolegami.
- Cześć, Zager - rzucił Brock.
Komisarz spojrzał na niego zdumiony obecnością swojego dawnego podwładnego.
- Malone! No proszę. Przyszedłeś na stare śmieci. Zamierzasz wrócić do policji?
- Nie... Mam do ciebie małą sprawę. Ale najpierw powiedz mi, co ty tu robisz?
- Gram sobie. A co, nie widać?
- Pytam, co robisz tutaj, w klubie dla policjantów.
- Spędzam miło czas.
- Dobra, sformułuję to inaczej. Dlaczego ktoś taki, jak ty przebywa w klubie dla policjantów?
- Bo to klub dla policjantów, a ja jestem policjantem.
- Mylisz się. Jestem zwykłym, brudnym gliną, który hańbi swoją osobą takie miejsce.
Wszyscy przerwali swoje zajęcia i wpatrywali się bardzo uważnie to w Brocka, a to znowu w Zagera, który poczuł, iż gniew go ogarnia.
- Może wymienimy poglądy na zewnątrz? - zaproponował.
- Z przyjemnością - odpowiedział mu Brock.
Obaj panowie wyszli na zewnątrz, gdzie stanęli naprzeciwko siebie, patrząc na siebie groźnym wzrokiem.
- Obraziłeś mnie na oczach moich podwładnych! - rzucił Zager.
- Doprawdy? - zakpił sobie Brock - To ciebie można jeszcze obrazić?
Komisarz Zager nie wytrzymał i rzucił się na niego, ale Brock był na to przygotowany. Złapał go za rękę, wykręcił mu ją i przycisnął go do ziemi, mówiąc:
- Teraz mi powiesz, gdzie jest główny księgowy Giovanniego!
- Wypchaj się, idioto! - warknął Zager i odepchnął go od siebie.
Brock wylądował na ziemi, zaś jego przeciwnik doskoczył do niego i próbował go udusić, ale Malone nie należał do ułomków, więc z trudem, bo z trudem, jednak zdołał oderwać od siebie Zagera, po czym zadał mu kilka ciosów, następnie przycisnął go mocno do wielkiego kontenera na śmieci i wrzasnął:
- Gadaj, gdzie jest księgowy, bo inaczej wylądujesz pośród tych śmieci jako stały rezydent! Gadaj!
- Jutro o ósmej wieczorem odjeżdża stąd pociągiem do Alabastii, a stamtąd złapie pociąg do innego miasta! Wyjedzie i się ukryje do czasu, aż twoi kumple przestaną węszyć!
Brock spojrzał groźnie na Zagera i powiedział:
- Jeżeli mnie okłamałeś, to masz moje słowo, wrócę i dokończę dzieła!
To mówiąc uderzył go w twarz i odszedł.
Zager długo jeszcze obserwował swojego przeciwnika, a kiedy się już upewnił, że ten już zniknął mu z oczu, to podszedł do najbliższej budki telefonicznej. Tam wybrał numer telefonu, przyłożył słuchawkę do twarzy i powiedział:
- Halo, pan Nitti? Chyba mamy problem. Malone za bardzo interesuje się naszym księgowym. Wie już, że jutro macie go przewozić z Wertanii do innego miasta. Spokojnie, ja nie powiedziałem mu nic, jednak uznałem, że powinien pan wiedzieć. Tak? Oczywiście! Bardzo się cieszę! Jest pan nad wyraz hojny!
Po tych słowach odłożył on słuchawkę i uśmiechnął się.
- No i teraz, Malone, zobaczysz, co to znaczy zadzierać ze mną.
Następnie poczekał, aż przyjdzie jego pracodawca, Surge Nitti, żeby zgodnie z obietnicą dać mu obiecaną zapłatę. Nie czekał zbyt długo, gdyż wkrótce pojawił się Surge i to w towarzystwie Butcha. Obaj byli ubrani na czarno.


- Och, jest pan nareszcie! - uśmiechnął się zadowolony Zager - Już zaczynałem się martwić...
- Gdzie on mieszka? - zapytał Surge, przerywając jego tyradę.
Zager był zdumiony tak opryskliwym tonem, ale mimo wszystko podał mu adres Brocka. Nitti zapisał go sobie, po czym zapytał:
- Jesteś pewien, że nie wiedzą, dokąd mamy go wywieźć?
- Oczywiście, proszę pana. Ja jestem twardy, nie ulegam żądaniom byle kogo. Ten drań wie, kiedy to zrobicie, ale nie zna innych szczegółów. Chciał ze mnie je wycisnąć, ale nie otrzymał żadnej informacji.
- Lepiej dla ciebie, żeby tak było.
- Spokojnie, na pewno jest tak, jak mówię. A moja zapłata?
- Ach, racja. Zasłużyłeś sobie na zapłatę. Butch, zapłać mu.
Butch odsłonił swój płaszcz, spod którego wyjął karabin maszynowy, odbezpieczył go i wymierzył w Zagera. Ten zaś, widząc to zbladł jak trup i jęknął przerażony:
- No, co pan?! No, jak to? Przecież ja mu nic nie powiedziałem! Daję słowo! Ja mu nic nie powiedziałem! Ja mu nic nie...
Jego wypowiedź przerwała seria z automatu, która to w jednej chwili zakończyła jednocześnie jego karierę i życie. Zager martwy upadł na ziemię.
- Jednego kapusia mniej - powiedział Surge - Miejmy tylko nadzieję, że naprawdę nic nie powiedział temu glinie, bo już za późno, aby zmieniać plany. Szef wyjechał z miasta i nie wiem, gdzie, a ja nie mogę podejmować tak ważnych decyzji bez jego wiedzy. Dlatego też jutro musimy przewieźć Meowtha do Alabastii tak, jak było postanowione. Jest już za późno, żeby zmieniać nasze plany.
- Tak, na to jest już za późno, ale jeszcze nie jest za późno na uciszenie pewnego węszącego gliniarza - dodał Butch.
- No właśnie - jego szef uśmiechnął się zadowolony - Idziemy! A tak przy okazji, to musimy się też postarać, aby na dworcu czekali nasi ludzie. To na wypadek, gdyby Nietykalni jednak o wszystkim wiedzieli i próbowali nam przeszkodzić.
- Przezorny zawsze ubezpieczony.
- Otóż to.

***


Brock siedział bardzo zniecierpliwiony w gabinecie Nietykalnych, w towarzystwie Gary’ego, Maxa oraz Bonnie. Cała czwórka czekała na powrót Asha z rozmowy z prokuratorem Oakiem.
- Długo on tam jeszcze będzie siedział? - jęknęła załamana Bonnie.
- Spokojnie, on musi go przekonać do działania, bo póki co prokurator zaczyna mięknąć - wyjaśnił jej Max - Ale spokojnie, Bonnie. Ash ma dar przekonywania. Na pewno go przekona.
- Mam nadzieję - mruknął Gary - Bo już mnie męczy bezkarność tego łajdaka Giovanniego. Chciałbym go wreszcie zobaczyć za kratkami.
- Spokojnie, zobaczysz - uśmiechnął się Brock - My wszyscy go tam jeszcze zobaczymy. Doczekamy się tego.
- Obyś miał rację - rzekł Stone - A przy okazji jesteś pewien tego, co mówisz na temat księgowego? A co, jeśli Zager cię okłamał?
- Przyjacielu, znam Zagera od dawna. Nie jest w stanie mnie okłamać - odpowiedział mu Malone z uśmiechem na twarzy - Księgowy wsiądzie jutro o ósmej wieczorem do pociągu do Alabastii.
- A z którego peronu?
- Tego nie wiem. Trzeba sprawdzić w rozkładzie jazdy. Ma ktoś może rozkład jazdy pociągów?
Niestety, nikt go nie miał. Brock uśmiechnął się ironicznie, jakby się tego spodziewał.
- Oczywiście. Wszystkie pożyteczne informacje muszę posiadać tylko ja. Jak zwykle. Nieważne. Idę do domu po rozkład jazdy. Wrócę tak za pół godziny.
Kiedy już Brock wyszedł, Gary spojrzał na Maxa i Bonnie, mówiąc:
- Wiecie... Nie żebym panikował, ale nie chciałbym, żeby nas znowu ubyło. Idźcie za nim i w razie czego wezwijcie pomoc.
Dzieciaki pokiwały potakująco głowami i wyszły szybko z gabinetu, po czym ruszyły za Brockiem, który spokojnie zmierzał w kierunku swojego domu. Max i Bonnie szli za nim tak, aby go niepotrzebnie nie spłoszyć ani nie przestraszyć. Wiedzieli, że w razie ataku będą mało pożyteczni, jednak mimo wszystko byli gotowi pomóc przyjacielowi na każdy możliwy sposób. Na razie wszystko zdawało się być w porządku. Brock spokojnie dotarł do swojego domu, wszedł do środka, a po chwili wyszedł z niego, trzymając pod pachą rozkład jazdy pociągów. Max i Bonnie schowali się, aby ich nie widział i patrzyli, jak idzie on spokojnie ulicą. Nie zauważyli niestety auta, które właśnie zatrzymało się w pobliżu domu Brocka, ale widząc, iż jego właściciel wychodzi, ruszyło powoli za nim. Zwrócili na nie uwagę dopiero wtedy, gdy auto nagle przyspieszyło, minęło ich bardzo szybko, po czym otworzyło się w nim miejsce dla pasażera obok przy kierowcy, wysunęła się z niego jakaś męska postać z karabinem maszynowym, która to wystrzeliła serię w kierunku Brocka. Malone upadł na ziemię, a auto odjechało, nawet się nie zatrzymując.
- Brock! - krzyknął przerażony Max, podbiegając do niego - Brock, proszę! Nie umieraj! Brock!
Chłopiec spojrzał na przyjaciela, potem na płaczącą obok niego Bonnie i wrzasnął:
- Co się gapisz?! Nie stój tak! Leć po Stone’a!
Dziewczynka pokiwała szybko głową i zaraz pobiegła po pomoc. Max tymczasem wziął głowę Brocka na swoje kolana i co chwila powtarzał, żeby jego przyjaciel się trzymał i nie umierał. Brock nic nie mówił, tylko patrzył na chłopca z uśmiechem na twarzy, a z jego ran na piersi ciekła krew, lecz tylko z kilku, inne nie krwawiły, co Maxa dość zdziwiło.
Chłopiec nie wiedział, ile czasu minęło, zanim na miejsce przybiegła Bonnie wraz z Garym, Ashem i Pikachu. Cała trójka była przerażona.
- Spokojnie, trzymaj się, stary! - wołał Ash, klękając przy przyjacielu - Zawiadomiliśmy już karetkę. Zaraz tu będzie.
Brock uśmiechnął się do niego lekko, po czym kaszląc podał mu do ręki rozkład jazdy pociągów.
- Złap drania... Nie pozwól mu uciec - rzekł z trudem.
- Nic nie mów. Możesz sobie zaszkodzić - powiedział Ash.
Malone uśmiechnął się smutno, złapał przyjaciela za koszulę, lekko przyciągnął do siebie i zapytał:
- I co teraz zrobisz? I co teraz zrobisz, Ash?
- Dopadnę księgowego i wsadzę jego szefa za kratki - odpowiedział mu Eliot Ash.
Brock uśmiechnął się do niego delikatnie i rzekł:
- Zuch chłopak.
I opadł nieprzytomny na kolana Maxa.


C.D.N.











Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...