Przygoda XVIII
Sprawa dla chorego detektywa cz. II
Nasza drużyna udała się z dyrektorem i Jenny do dyżurki strażników. Był to mały pokoik z trzema krzesłami oraz stolikiem. Na stoliku stały dwie butelki po oranżadzie „Sunny“, a także trzy talerzyki z resztkami jakiegoś jedzenia, które wyglądało na ciasto. Na ścianie dyżurki zaś znajdował się przycisk do włączania alarmu.
- To tym dynksem włącza się alarm, prawda? - zapytał Ash.
- Dokładnie tak - odparł dyrektor.
- A skrzynka z alarmem znajduje się na ścianie obok dyżurki? - spytał Clemont.
- Właśnie tak.
Clemont wyszedł z dyżurki, po czym podszedł do niewielkiej skrzynki wiszącej przed tym pokoikiem na ścianie.
- To to?
- Tak, to - odparła Jenny, wychodząc za nim.
Clemont przyjrzał się uważnie temu miejscu i powiedział:
- Czy alarm jest włączany i wyłączany na specjalny szyfr?
- Tak - odpowiedział dyrektor, stając w drzwiach dyżurki.
- Kto zna szyfr do alarmu? - zapytała Jenny.
- Tylko ja.
- Jest pan pewien, że nikt inny tego szyfru nie zna?
- Na pewno nikt z moich pracowników go nie zna, to więcej niż pewne.
Clemont pokiwał głową i spojrzał ponownie na skrzynkę z alarmem.
- Wobec tego jak pan wyjaśni fakt, że ten alarm wyłączono ręcznie za pomocą szyfru? - zapytał chłopak.
Krenmer rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam zielonego pojęcia, proszę pana - powiedział ironicznym tonem - Może to magia?
- Albo jeden ze strażników go wyłączył - odpowiedziała Dawn.
Dyrektor spojrzał na nią poważnie i rzekł:
- Żaden ze strażników nie zna szyfru do alarmu, panienko. Już to chyba mówiłem.
- Oczywiście, mówił pan o tym, jednak faktem jest, że ktoś wyłączył alarm - rzekła Dawn.
- Jesteście pewni? - zapytała Bonnie.
Clemont wszedł ponownie do dyżurki i pokiwał lekko głową na znak potwierdzenia swoich słów.
- Dokładnie tak. Skrzynka nie jest rozwalona. Alarm wyraźnie został wyłączony ręcznie. Nie może być innej opcji.
- Czy znaleziono może jakieś odciski palców na alarmie? - zapytał Ash, obserwując uważnie stojące na stoliku butelki i talerze.
- Owszem, znaleziono. Moje właśnie - odpowiedział dyrektor Krenmer - I zanim zapyta pan, czemu jeszcze nie jestem aresztowany, odpowiem, że niemalże codziennie włączam i wyłączam alarm, gdy trzeba dokonać wpłaty lub wypłaty z kasy naszego banku.
- Czyli zawsze, jak trzeba wyjąć część pieniędzy z kasy, to opuszcza pan swój gabinet i wyłącza pan alarm, a potem włącza go z powrotem, kiedy już jest po wszystkim? - zapytała Bonnie.
Dyrektor zaśmiał się kpiąco.
- Nie, dziecko. Mylisz się. Do tej skrzynki podchodzę tylko dwa razy dziennie. Na rano, żeby móc wyłączyć alarm, żeby bank mógł normalnie prosperować, a następnie wieczorem, kiedy już mój bank kończy swój czas urzędowania i wszyscy rozchodzą się do domów. Wówczas go włączam.
- A więc w dzień kasa nie jest chroniona alarmem? - zapytałam.
- Nie, nie jest.
- Wobec tego czemu jak dotąd nikt nie dokonał napadu w ciągu dnia? - spytała Dawn.
- Ponieważ w dzień na terenie banku działa znacznie większy system zabezpieczeń niż zwykły alarm - pospieszył nam z odpowiedzią Krenmer - Przede wszystkim mamy tutaj całą masę strażników pilnujących i uważnie obserwujących każdego naszego klienta. Prócz tego mamy również kamery ustawione niemalże w każdej części banku. Mam też cichy alarm w swoim gabinecie. Wystarczy więc, że wcisnę guzik, a wszystkie wyjścia zostaną zamknięte, policja zaś jest zaalarmowana i zjawia się szybko na miejscu przestępstwa.
- Rozumiem. A więc w nocy lepiej jest zaatakować niż w dzień, tak? - zapytałam.
- Prawdę mówiąc tak, ale cóż... Nocą skarbca zawsze pilnuje trzech strażników, ponadto jest system alarmowy, no i oczywiście kamery.
- No właśnie! Kamery coś zarejestrowały? - zapytała Dawn.
- Niestety nie. Ktoś je wyłączył zanim dokonano napadu - odrzekła Jenny.
- A więc ci przestępcy byli doskonale przygotowani - powiedział Ash, podchodząc do policjantki - Coś mnie jednak zastanawia. Mówi pan, panie Krenmer, że pilnujących skarbca strażników jest trzech.
- Tak.
- Jak długo pilnują skarbca?
- Od godziny 21:00 do 7:00 rano.
- Ilu ich jest?
- Już mówiłem, że trzech.
Ash spojrzał na stolik, na którym były ustawione butelki oraz talerzyki.
- Czy mają oni prawo zamawiać sobie jedzenie podczas dyżuru?
- Ależ naturalnie, że tak. Dostarczane jest im ono z baru, który jest naprzeciwko banku - odpowiedział dyrektor.
- Wobec tego coś mnie tu dziwi. Strażników jest trzech - mówił Ash, obserwując uważnie stolik - Talerzyki z ciastem są trzy... ale butelki tylko dwie. Gdzie jest trzecia?
- Trzecia leży pod skrzynką z alarmem - odpowiedział mu Clemont.
Ash podrapał się lekko po brodzie.
- To dość dziwne, nie sądzicie? Dlaczego ta jedna butelka leży tam, a nie tutaj z innymi?
- To bez znaczenia. Ważne, co w ogóle było w tych butelkach! - odparł na to dyrektor.
- No właśnie. Co w nich było? - zapytał Ash.
- Oranżada orzeźwiająca. Moim ludziom nigdy nie wolno pić piwa na służbie, ale za to mogą pić inne napoje - wyjaśnił Krenmer - Niestety, tym razem słabość do tego napoju zgubiła mych strażników.
- Jak to? - spytałam.
- Gdy do banku przyszli pierwsi pracownicy, to zastali oni wszystkich trzech strażników nieprzytomnych. Dwóch spało przy stoliku, a trzeci leżał przed dyżurką. Wszyscy oni byli odurzeni jakimiś środkami usypiającymi. Bardzo mocnymi zresztą.
- Gdzie teraz są strażnicy? - zapytał Ash.
- Odwieziono ich do szpitala. Jeszcze nie mogą składać zeznań, bo są na to za słabi - odpowiedziała Jenny.
- Rozumiem, pani inspektor. Kto dostarczył im posiłek?
- Bufetowy z baru, który jest naszym bardzo zaufanym pracownikiem - wyjaśnił Krenmer - Płacę mu sowicie za to, żeby dbał on o posiłki moich strażników. Codziennie wieczorem przywozi im kolację, później zaś, tak około 22:00 dostarcza im lekki deser w postaci ciasta i lemoniady. To im pomaga nie zasnąć.
- To niezbyt zdrowe opychać się na noc - zaśmiała się Dawn.
Krenmer spojrzał na nią uważnie. Widać, że te słowa niezbyt mu się spodobały.
- Możliwe, ale jak dotąd nie było żadnych problemów, dopiero teraz się one pojawiły.
- Czy środki odurzające były w lemoniadzie, czy też może w cieście? - zapytał Ash.
- Nie wiem, bo jeszcze nie daliśmy tych butelek do analizy, ale się tego dowiemy - odpowiedziała Jenny.
Ash spojrzał uważnie na dyżurkę.
- Moim zdaniem to nic dziwnego, że dokonano napadu. Tu praktycznie wszelkie środki ostrożności zostały zachwiane.
- Jak to? Nie rozumiem - zdziwiłam się.
- Nie rozumiesz, Sereno? To proste. Strażnicy dostają w środku nocy jedzenie oraz napoje na orzeźwienie z bufetu. Jedzenie i napoje, do których łatwo ktoś może coś dodać. Strażnicy do tego nie są zmieniani przez całą noc. To nie ma sensu.
Krenmer oburzył się, kiedy to usłyszał. Zazgrzytał zębami ze złości i powiedział:
- Sugeruje pan, panie Ketchum, że jestem nieodpowiedzialny?
- Tego nie powiedziałem, ale uważam, że podejmuje pan raczej dość niezwykłe sposoby sprawowania pieczy nad pieniędzmi, które powierzają panu mieszkańcy miasta.
Dyrektor zaczął się wręcz gotować ze złości i pewnie powiedziałby coś niemiłego Ashowi, gdyby nie inspektor Jenny, która zauważyła, że musimy przyjrzeć się dokładnie całej sprawie, po czym wyszliśmy z banku.
- Musiałeś tak go drażnić? - zapytała Jenny.
- Ale przecież to prawda! Ten gość w ogóle nie zachowuje żadnych środków ostrożności! - zawołał oburzonym tonem Ash.
- Dokładnie tak! To wszystko jest jakieś dziwne! - dodałam w obronie mego chłopaka.
- Ten cały Krenmer rzeczywiście zachowuje się jak idiota. Przecież to wszystko wygląda idiotycznie, żeby nie powiedzieć gorzej. Równie dobrze koleś mógłby wywiesić przed bankiem tabliczkę z napisem „OKRADNIJ MNIE“! - dodała Dawn.
Jenny uśmiechnęła się do niej, wyraźnie ubawiona tymi słowami, ale szybko spoważniała i powiedziała:
- Nie do nas należy ocenianie postępowania pana Krenmera. Do nas należy jedynie dokładne zbadanie całej tej sprawy oraz wykrycie sprawców.
- Pewnie masz rację, Jenny. Może więc chodźmy do tego baru, co? - zaproponował Ash.
- Niestety, teraz to niemożliwe - odparła policjantka.
- A niby czemu?
- Bo pomimo tego, że jest to bar całodobowy, to jednak obsługa, która nas interesuje, działa tylko wieczorem i w nocy.
To rzeczywiście uniemożliwiało nam przesłuchanie pracowników baru.
- Ja cię piko! No, to co my teraz możemy zrobić?! - zawołała załamana Dawn - Pracowników baru nie przesłuchamy, strażników też nie! To co my mamy teraz robić?
- Teraz proponuję, żebyście znaleźli sobie na dzisiaj nocleg i niczym się nie przejmowali - odpowiedziała Jenny - Ja przez ten czas zbadam to, co już mamy. Damy też te butelki z oranżadą oraz resztki ciasta do analizy. Potem powiem wam, czego się dowiedziałam.
Postanowiliśmy pójść za jej radą i przeszliśmy się po mieście, a później znaleźć sobie nocleg. Niestety wycieczka po mieście nie udała się nam za bardzo, ponieważ ciepła i przyjemna pogoda nagle gwałtownie się zmieniła i stała się zimna oraz bardzo wietrzna. Ponieważ byliśmy ubrani jak na lato przystało, to taka niespodziewana zmiana klimatu bardzo nas zaskoczyła i musieliśmy szybko znaleźć jakieś Centrum Pokemon. Ale niestety wszyscy nieźle przemarzliśmy zanim odnaleźliśmy to miejsce, którego szukaliśmy. Silny i zimny wiatr przewiał nas wszystkich, a już zwłaszcza Asha. Na efekty takiego stanu rzeczy nie trzeba było długo czekać.
***
Na rano Ash poczuł się bardzo źle. Bolała go głowa, a już szczególnie jej lewa część. Ból nie chciał ustać, więc wezwaliśmy na pomoc siostrę Joy. Co prawda nie była ona wykwalifikowanym lekarzem od ludzkich chorób, to jednak od razu zorientowała się w tym, co dolega naszemu liderowi.
- Waszego przyjaciela zawiało i dostał zapalenie ucha - wyjaśniła nam pielęgniarka.
Wszyscy bardzo przejęliśmy się tą wiadomością. Przecież taka choroba zdecydowanie przeszkadza w prowadzeniu śledztwa, a Ash nie mógł sobie teraz pozwolić na to, aby choroba go zwaliła z nóg i przykuła do łóżka, a już na pewno nie wtedy, kiedy jest nam, swojej drużynie, strasznie potrzebny. Wszystko jednak wskazywało na to, że tak właśnie będzie i nic nie możemy na to poradzić.
Siostra Joy próbowała nas jakoś podnieść na duchu.
- Spokojnie, przygotuję mu zaraz odpowiedni opatrunek.
Następnie spojrzała na Asha i dodała:
- Przede wszystkim musisz wygrzewać sobie to bolące miejsce.
Chwilę później ona oraz jej Pokemon pomocnik Chansey przyszli do naszego pokoju z obiecanym opatrunkiem. Ash leżał wówczas na łóżku ułożony na lewym boku i jęczał delikatnie. Co prawda jest on i zawsze był bardzo twardy, ale mimo wszystko nawet twardziel może jęczeć, kiedy boli go, a wręcz rwie ucho. Doskonale znałam ten ból, ponieważ sama już nieraz cierpiałam na zapalenie ucha. To jest okropne choróbsko. W pierwszym jego stadium ból dochodzi do nerwów, które łączą uszy z resztą twarzy, wskutek czego wydaje się, jakby bolała cię cała część głowy i to łącznie z zębami. Jednak dzięki wygrzaniu tej części twarzy, która boli oraz dzięki obłożeniu ucha opatrunkiem można było zatrzymać ból jedynie w samym uchu, ale i tak nie oznaczało to pełnego wyzdrowienia. Na to trzeba było czasu, dużo czasu, którego przecież my nie mieliśmy.
- Dobrze, Ash. Teraz usiądź i nadstaw ucho - powiedziała siostra Joy z anielskim uśmiechem na twarzy.
Ash nie miał specjalnej ochoty do szczerzenia się, ale mimo to oddał jej uśmiech i usiadł na łóżku. Siostra Joy zaś posmarowała mu wnętrze ucha kremem nawilżającym, po czym wzięła wzięła małą buteleczkę i nakapała mu do ucha kilka kropel płynu, który tam się znajdował.
- Siostro Joy, co to za płyn? - zapytałam zainteresowana.
- To lek rozgrzewający. Jest jednak dość silny i potrafi nieźle szczypać, dlatego posmarowałam mu ucho kremem, żeby nie bolało - odpowiedziała pielęgniarka.
Potem Chansey przygotował kawałek waty, który również nasączono owym lekiem rozgrzewającym, a następnie wsadzono ów opatrunek do ucha Asha.
- Dobrze. Teraz musisz dbać o to, żeby to nie wypadło - powiedziała siostra Joy - Najlepiej, jakby coś nieustannie ten opatrunek trzymało.
- Ja chyba wiem, co! - powiedziała Dawn i wyjęła z plecaka Asha opaskę, którą mu kiedyś uszyła.
- Moja opaska! Co ona tu robi? - zdziwił się mój chłopak.
- Twoja mama ją zapakowała do twego plecaka na wypadek, gdybyś jej potrzebował - wyjaśniła Dawn.
- Widzę, że twoja mama jest bardzo przewidującą osobą - powiedział z uśmiechem na twarzy Clemont.
- Tak, to prawda - odparł Ash i nałożył sobie opaskę - Teraz opatrunek będzie się trzymał w uchu i na pewno z niego nie wypadnie.
- Doskonale. Pochodzisz z tym opatrunkiem kilka dni i zobaczysz, że ból ci przejdzie jak ręką odjął - powiedziała pielęgniarka.
- Dziękujemy, siostro Joy! Dzięki, Chansey! - zawołaliśmy chórem.
Kobieta odpowiedziała, że to nic takiego i że to jest jej obowiązek, po czym wyszła ona z naszego pokoju, życząc mojemu chłopakowi powrotu do zdrowia.
- Jak się czujesz? - zapytałam z troską w głosie.
- Znacznie lepiej, ale dalej boli - powiedział Ash, z trudem stając na nogach - Mimo wszystko jednak zejdę na śniadanie.
- Może lepiej zostań w łóżku? - zaproponowałam.
- Właśnie! My ci możemy przynieść śniadanie - dodała Bonnie.
Ash spojrzał na nas uważnie. Na jego twarzy zawitał niezbyt przyjazny grymas. Widocznie ta propozycja nie przypadła mu do gustu.
- I co jeszcze? Chcecie ze mnie zrobić kalekę? Spokojnie, ja przecież nie umieram. Mam jeszcze dość siły do tego, żeby zjeść porządne śniadanie w waszym towarzystwie.
- Ach, ten mój brat! Jest uparty jak nie powiem co - zaśmiała się Dawn.
- Tak, to prawda, ale czasami ten jego upór jest zaletą - dodałam.
- Masz rację, Sereno. Czasami - odparła Dawn, po czym obie głośno zachichotałyśmy.
Ponieważ Ash uparł się, aby jednak iść z nami na śniadanie do stołówki Centrum Pokemon, to darowaliśmy sobie wszelkie próby przekonania go, żeby postąpił inaczej i na śniadanie poszliśmy wszyscy. Ashowi jednak ucho dalej dokuczało, ale dzięki opatrunkowi znacznie mniej niż przedtem. Mój chłopak odzyskał więc dobry humor, przynajmniej na tyle, aby razem z nami rozmawiać na różne tematy, zwłaszcza te wesołe. Chwilami miałam jednak takie dziwne, niejasne wrażenie, że być może jego radość jest lekko wymuszona, a on sam po prostu udaje przed nami radosnego, zaś ból ucha jest chwilami tak dokuczliwy, że trudno mu nad nim zapanować, ale ukrywa to wszystko przed nami, aby nas niepotrzebnie nie zadręczać. Bardzo by to zresztą do Asha pasowało.
Tak czy inaczej przy stole rozmawialiśmy ze sobą na różne przyjemne tematy, żeby choć na chwilę móc odpędzić od siebie te wszystkie niemiłe myśli, zwłaszcza te dotyczące choroby, która trapiła naszego lidera. Nagle nasza rozmowa została przerwana przez dość niezwykłe zjawisko. Coś przy stoliku zabłyszczało, a już po chwili na kolanach Asha pojawił się jakiś dziwny stworek przypominający niewielkiego człowieczka z dość długimi, zielonymi włosami. Uśmiechał się on uroczo i zapiszczał przy tym.
- O! Co to jest?! - zawołałam zdumiona.
- To jakiś Pokemon! - powiedział Clemont.
- I to najwyraźniej bardzo lubi Asha - dodała żartobliwie Bonnie.
Miała rację, ponieważ Pokemon, czy raczej Pokemonka, jeśli mam być ścisła w swoim opisie, zapiszczała radośnie, po czym wtuliła się mocno w tors Asha, który lekko zachichotał.
- Ja znam tego Pokemona! - zawołała nagle Dawn - To jest Meloetta!
- Meloetta? - zdziwiłam się.
Wyjąłem natychmiast swój Pokedex i skierowałam go na Pokemona. Urządzenie natychmiast ukazało mi jego obraz i podało opis tego stworka:
- Meloetta! Mityczny Pokemon typu psychicznego oraz normalnego. Krąży o nim mnóstwo opowieści, choć nie wszystkie są potwierdzone. Jest bezpłciowy, ale płeć może się w nim wytworzyć z czasem. Umie stawać się niewidzialny, zna równie kilka stylów walki. Potrafi żyć wiele setek lat i zachować przy tym wieczną młodość, choć nie jest nieśmiertelny.
- Niesamowite! To jest prawdziwa Meloetta! - zawołał podnieconym głosem Clemont, poprawiając sobie na nosie okulary - Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam tego Pokemona.
- Ja też! Myślałam, że on istnieje tylko w bajkach! - rzekła Bonnie.
- Jak widzisz, Meloetta istnieje naprawdę - zaśmiała się Dawn - Ja i Ash mieliśmy okazję poznać kiedyś Pokemona z tego samego gatunku.
- Podejrzewam, że to jest ta sama Meloetta, którą znamy, siostrzyczko - powiedział Ash, głaszcząc Pokemona po główce.
- Nie inaczej, to jest dokładnie ta sama Meloetta, którą oboje znacie - usłyszeliśmy nagle czyiś męski głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy przed sobą jakiegoś chłopaka w wieku około dwudziestu lat. Miał ciemno-niebieskie włosy, złote oczy oraz białą koszulę z czerwonym kołnierzem oraz szare spodnie. Na głowie nosił gogle. Widząc go Meloetta wskoczyła mu szybko na prawe ramię i czule zapiszczała, obejmując przy tym chłopaka za szyję.
- Witaj, Ash! Miło cię znowu widzieć - powiedział tajemniczy chłopak.
- Ridley! Kopę lat! Ciebie również miło zobaczyć! - zawołał Ash, po czym wstał od stolika i uścisnął chłopakowi dłoń.
- To wy się znacie? - zapytała zdumiona tym wszystkim Bonnie.
- No jasne! Poznajcie się! - zawołał Ash, wskazując na chłopaka - To Ridley, trener Meloetty. A to są moi wierni przyjaciele: Serena, Clemont, Bonnie oraz Dawn. Serena jest moją dziewczyną, a Dawn to moja siostra.
- Miło mi was poznać, chociaż Ash nieco pomylił się przy prezentacji mojej osoby - powiedział Ridley, dosiadając się do nas - Prawdę mówiąc, to ja jestem raczej opiekunem Meloetty, a nie jej trenerem.
- Rozumiem - uśmiechnęłam się - Tak czy inaczej widać, że się znacie od dawna. Meloetta bardzo lgnie do Asha.
- Tak, to prawda. Meloetta bardzo go lubi od czasu, gdy uratował on jej życie - wyjaśnił Ridley.
Spojrzeliśmy wszyscy na Asha zdumieni.
- Uratowałeś życie Meloecie? - zdziwiliśmy się.
Chłopak zarumienił się lekko.
- No cóż, prawdę mówiąc tak i to nawet dwa razy.
- Dziwne. Nic nam nigdy o tym nie opowiadałeś - powiedziała nieco naburmuszonym tonem Bonnie.
- To stare dzieje, poza tym przeżyłem już tyle przygód, że nie pamiętam ich wszystkim - powiedział wesoło Ash i spojrzał na Ridleya - Powiedz mi, przyjacielu, co cię sprowadza w tę okolicę?
Ridley uśmiechnął się do nas delikatnie, jakby tak zmieszał, po czym zaczął mówić:
- Widzicie, szukam pewnej dziewczyny, którą poznałem już jakiś czas temu. Ta dziewczyna... Jakby to ująć... Bardzo mi się spodobała, ale niestety nie wiem, gdzie ona mieszka, ponieważ zapomniałem ją o to spytać podczas naszego spotkania.
- A gdzie ją spotkałeś? - zapytałam zaintrygowana.
- Tutaj w regionie Kanto. Dlatego też właśnie szukam ją po tym samym regionie licząc na to, że w końcu ją spotkam. Wędruję od miasta do miasta, żeby ją znaleźć, ale wciąż nie mogę tego dokonać.
Meloetta zachichotała wesoło, po czym usiadła ona obok Pikachu na stoliku, a Pokemon radośnie wręcz poczęstował ją swoją karmą. W tej samej chwili z pokeballa Dawn wyskoczył Piplup, który podbiegł do Meloetty i zaczął wesoło piszczeć na jej widok. Pokemonka uśmiechnęła się do niego, ścisnęła lekko jego skrzydełka w swoich dłoniach, po czym czule posadziła go obok siebie i w trójkę razem z Pikachu zaczęli jeść. Również Chespin, Dedenne, Fennekin i Pancham, jedzący obok niej karmę, wyraźnie bardzo zainteresowali się Meloettą, choć zdecydowanie mniej niż Pikachu, a już na pewno mniej niż Piplup.
- No tak, zapomniałam o tym! Przecież mój Piplup był zakochany w Meloettcie! - zachichotała Dawn.
- Nie tylko on. Jeden z moich Pokemonów również się w niej zabujał - zachichotał wesoło Ash.
Po chwili jednak syknął z bólu i złapał się mocno za ucho. Meloetta oraz Pikachu spojrzeli na niego ze smutkiem w oczach.
- Pika-pika?
- Melo-eeee-ooo?
- Spokojnie, moi kochani. Nic mi nie jest. To tylko zapalenie ucha - odpowiedział im Ash.
- W takim razie powinieneś zostać w swoim pokoju i nie wychodzić z niego niepotrzebnie - powiedział poważnym tonem Ridley.
- Ale ja nie mogę! Mamy tu ważną sprawę do załatwienia! - odezwał się Ash.
- A jaka to sprawa? - zainteresował się Ridley.
Ponieważ chłopak był przyjacielem Asha, to postanowiliśmy mu zaufać i opowiedzieliśmy o tym, że jakiś czas temu założyliśmy nasz mały Klub Detektywistyczny oraz zajmujemy się rozwiązywaniem niezwykle trudnych zagadek kryminalnych, z którymi to policja nie potrafi sobie dać rady. Wyjaśniliśmy też, że tutaj przybyliśmy właśnie po to, aby rozwiązać jedną z takich spraw. Niestety, Asha zawiało i złapał on zapalenie ucha, przez co teraz nie może on zająć się sprawą jak należy.
- Rozumiem, ale mimo wszystko proponuję, żebyś położył się jednak do łóżka i wypoczywał w jego cieple. Wtedy szybciej choroba ci przejdzie - powiedział Ridley, gdy już nas wysłuchał.
- A co ze sprawą, którą prowadzę? - jęknął Ash.
- Zostaw to mnie! Ja się tym zajmę! - powiedziałam, wstając od stoliku - Zastąpię cię tymczasowo na stanowisku szefa naszej drużyny i razem z Clemontem, Bonnie i Dawn rozwiążę tę sprawę!
Ash spojrzał na mnie uważnie, jakby nie do końca mi wierzył.
- Ty, Sereno? Ty chcesz rozwiązać tę zagadkę?
Poczułam się nieco urażona jego słowami, dlatego spojrzałam na niego groźnie i zapytałam bardzo nieprzyjemnym głosem:
- A co? Uważasz, że się nie nadaję?
Ash zmieszał się lekko i szybko pospieszył z wyjaśnieniami:
- Spokojnie, Sereno. Nie to miałem na myśli. Raczej chodziło mi o to, że... no wiesz... Ty i ja tworzymy razem zgrany zespół, zawsze we dwoje zobaczymy coś, co inni przeoczyli, a tym razem tak nie będzie. Będziesz całkowicie zdana na siebie. Oczywiście Clemont, Bonnie i Dawn cały czas będą ci towarzyszyć, ale sama rozumiesz, że to już nie jest to samo, gdy ja jestem z wami. Ostatecznie pięć głów lepiej myśli niż cztery.
Musiałam się z nim w tej sprawie zgodzić. Zawsze ja i Ash umieliśmy rozwikłać każdą sprawę tylko dlatego, że działaliśmy razem. Nawet wtedy, gdy działaliśmy jako drużyna, to właśnie umysł naszego lidera oraz jego charyzma sprawiały zawsze, że żadna zagadka nie była nam straszna. W tym wypadku miało być jednak inaczej, bo mieliśmy zostać pozbawieni naszego przywódcy bez którego, co tu dużo mówić, czuliśmy się wszyscy niepewnie. Poza tym powiedzmy sobie szczerze, ja w ogóle nie posiadałam takiego talentu do rozwiązywania zagadek, co Ash. Ani ja, ani żadne z nas nie miało takich umiejętności, co mój chłopak, jednak coś w moim sercu mówiło mi, że powinnam podjąć się tego zadania. Nie wiem, co to było - ambicja czy też może próżność. To nie ma jednak znaczenia. Chciałam sprawdzić się jako detektyw i miałam nadzieję, że mój chłopak da mi tę szansę. On zaś długo wahał się, czy powierzyć mi to jakże zadanie, ostatecznie jednak uległ mym namowom, zwłaszcza, że dołączyły do nich także prośby pozostałych członków naszej drużyny.
- A więc my rozwiązujemy sprawę, a ty będziesz grzecznie leżał w łóżku i odpoczywał - zdecydowałam.
- Ale macie mnie informować na bieżąco o wszystkim, czego tylko się dowiecie - powiedział poważnym tonem Ash - Tylko na tych warunkach zgadzam się na waszą propozycję.
Warunki były uczciwe, więc zgodziliśmy się na nie bez najmniejszego sprzeciwu. Odprowadziliśmy więc naszego lidera do pokoju, zostawiliśmy go pod opieką Ridleya, Meloetty oraz Pikachu, po czym ruszyliśmy na trop.
- Szkoda! Rozwiązywać zagadkę bez Asha to już nie jest to samo, co rozwiązywać z nim - powiedziała smutnym tonem Bonnie, kiedy wyszliśmy z jego pokoju.
Nie mogłam się z nią nie zgodzić, jednak sprawa, którą prowadziliśmy była pilna, a my nie mogliśmy czekać na to, aż Ashowi się polepszy. A więc należało przystąpić do działania już teraz.
***
- To rzeczywiście jest bardzo nieprzyjemna sytuacja. Biedny Ash. Mam nadzieję, że szybko mu się polepszy - powiedziała Jenny, kiedy przyszliśmy na posterunek i opowiedzieliśmy jej o tym, co się stało.
- Spokojnie, Jenny. Ash będzie i tak koordynował całe nasze śledztwo, więc nie powinno być żadnych problemów - powiedziałam pewnym siebie głosem.
Clemont, Dawn i Bonnie pokiwali głowami na znak, że się ze mną zgadzają. Jenny co prawda nie wyglądała na do końca przekonaną moimi argumentami, ale mimo wszystko postanowiła nam zaufać i przyjąć od nas pomoc taką, jaką mogliśmy jej ofiarować.
Gdy już ustaliliśmy szczegóły naszej współpracy, to zapytaliśmy Jenny, czego dowiedziała się poprzedniego dnia.
- Analiza wykazała, że tym, czym odurzono strażników banku był silny środek nasenny - powiedziała nam policjantka, przeglądając raporty swoich ludzi, które miała na biurku.
- Czy to jest groźne dla życia? - zapytałam.
- Nie, ale za to w zbyt dużej dawce taki środek może wywołać różne powikłania. Środek ten podano strażnikom w lemoniadzie, którą zamówili sobie z baru.
- Czy przesłuchano już pracowników tego baru? - zapytała Dawn.
- Tak, ale oni nic nie wiedzą. Twierdzą, że lemoniadzie z ich baru nie można nic zarzucić.
- A co innego mieli powiedzieć? - mruknęłam złośliwie - Przecież się nie przyznają do tego, że ją zatruli.
- Wychodzę z tego samego założenia, dlatego chyba nie zdziwi was fakt, że aresztowałam już barmana oraz tego bufetowego, który na polecenie Krenmera dostarczał jego strażnikom posiłek - odpowiedziała Jenny.
To prawda, wcale nas nie zdziwiła decyzja Jenny, jednak czułam, że gdyby Ash usłyszał wyznanie Jenny, to na pewno miałby na ten temat coś złośliwego do powiedzenia i zaraz by zaczął nam dowodzić, że myślimy błędnie oskarżając pracowników baru, gdyż są zbyt oczywistymi winnymi. Przyjmując więc jego przypuszczalny tok rozumowania spytałam:
- Co dokładniej powiedział bufetowy?
- Powiedział, że dyrektor Krenmer zgodnie ze swoim zwyczajem, który kultywuje od jakoś tak miesiąca, zadzwonił do niego i poprosił o to, żeby przywieść jego strażnikom lemoniadę oraz ciasto. Załadował to wszystko do koszyka i poszedł do banku - odpowiedziała mi Jenny.
- I co było dalej? - zapytała Dawn.
- Dalej było tak, że wpadł na niego jakiś pijak i wytrącił mu koszyk z ręki. Obaj kłócili się przez chwilę, potem pijak sobie poszedł, a on zaniósł koszyk z tymi wiktuałami do strażników i już.
- Rozumiemy. A jak wyglądał ten pijak? - zapytałam zaintrygowana tą opowieścią.
- Czy to ma znaczenie? Zresztą bufetowy tego nie pamięta. Było już ciemno, ledwo widział jego twarz - odpowiedziała mi Jenny.
- Rozumiem. No dobrze i co było dalej?
- Dalej to już wszyscy wiemy, jak było. Strażnicy wypili lemoniadę, usnęli, a złodzieje się włamali i po sprawie.
- No dobrze... To chyba wszystko...
Nagle coś sobie przypomniałam.
- Chwileczkę... Jeszcze jedno pytanie. Chciałam zapytać... Jaka to była lemoniada?
Jenny zajrzała do papierów, które miała na biurku i powiedziała:
- Bufetowy i barman zgodnie twierdzą, że była to lemoniada z firmy o nazwie „Summer“.
Ledwie usłyszałam tę nazwę, a od razu poczułam w sobie prawdziwą żyłkę detektywistyczną.
- „Summer“? Jesteś pewna, Jenny? - zapytałam.
- Tak, jestem pewna, ale co to ma do rzeczy? - zdziwiła się Jenny.
- No właśnie, Sereno. Co to ma do rzeczy? - spytała Bonnie.
- To, że Ash i ja obserwowaliśmy tę dyżurkę strażników i tam na stole stały butelki po lemoniadzie „Sunny“.
Moje słowa wzbudziły w moich przyjaciołach właśnie taką reakcję, jakiej od nich oczekiwałam. Wszyscy spojrzeli na mnie zdumieni, jakbym powiedziała przynajmniej jakąś szokującą teorię, że np. Ziemia jest płaska albo że tak naprawdę to Słońce kręci się wokół naszej planety, a nie na odwrót.
- Że co proszę? - zdziwiła się Jenny, patrząc na mnie - Czy jesteś tego absolutnie pewna?
- Jak nie wierzysz, możesz zapytać Asha. On chyba wie, co widzi. I ja też wiem, co widziałam - odpowiedziałam jej stanowczym tonem - Zresztą sama sobie zobacz te butelki, które dałaś do analizy.
- Poczekaj chwilę...
Policjantka złapała za telefon, po czym wykręciła jakiś numer i zaczęła rozmawiać.
- Sierżancie? Czy macie może jeszcze te butelki po lemoniadzie, które kazałam wam dać do analizy? To doskonale... Słuchajcie, bo to ważne... Jaka to była nazwa? No, nazwa lemoniady, a niby czego?! Tak? Słucham?! Jesteście pewni? Aha... To doskonale.... Skoro pytam, to znaczy, że ważne. No dobrze, dziękuję wam, sierżancie.
Jenny powoli odłożyła słuchawkę na telefon i powiedziała, patrząc na mnie uważnym wzrokiem:
- Miałaś rację, Sereno. Te butelki, które mamy i daliśmy do analizy są po lemoniadzie „Sunny“, a bufetowy i barman powiedzieli nam, że to była marka „Summer“. Teraz pytanie, dlaczego tak powiedzieli?
- Może kłamali? - zasugerowała Dawn.
- Kłamali? A jaki mieliby powód, żeby kłamać? - zdziwiłam się.
- Po to, aby wcisnąć nam bajeczkę o tym jakimś pijaku, który rzekomo zaczepił bufetowego i podmienił mu butelki... Bo jeżeli przyjąć, że oni są niewinni, to przecież tylko ten pijak mógłby podmienić butelki na te innej marki i zatrute. Logika na to wskazuje.
- Słusznie... Ale ja nie powiedziałabym, żeby to była bajeczka. Moim zdaniem bufetowy i barman mówią prawdę, bo gdyby byli winni i chcieli nam wcisnąć jakąś bajeczkę, to na pewno wymyśliliby oni coś bardziej sensownego, nie wydaje się wam?
- Ja też tak myślę - powiedziała Bonnie.
- Ja również - dodał Clemont.
- I ja także - rzekła Dawn.
Jenny spojrzała na mnie uważnie i powiedziała:
- Musimy się nad tym dobrze zastanowić... Poza tym myślę, że Serena ma rację mówiąc, że w takim wypadku wymyśliliby lepszą bajeczkę, ale ja nie wypuszczałabym ich jeszcze. To jak na razie jedyni podejrzani, jakich mamy.
- Przyjmijmy na chwilkę, że oni są winni - powiedziałam - Wobec tego jak dokonali napadu? Przecież nie znali szyfru do alarmu.
- Ani szyfru do kasy pancernej, w której były pieniądze - przerwał Clemont.
- Tu cię zaskoczę, mój kochany - uśmiechnęła się delikatnie Jenny - Kasa w banku nie jest na szyfr, ale na klucze.
- Klucze? - zapytał zdumiony Clemont.
- Tak, na klucze i to na dwa... Jeden mają strażnicy, drugi ma dyrektor Krenmer. Bez drugiego klucza nie otworzysz kasy.
- A nie mogli jej rozpruć palnikiem? No wiecie, tak jak na filmach? - spytał Clemont.
- Nie. Kasa jest z takiej stali, że musieliby pruć chyba z godzinę, a może nawet więcej. Poza tym widzieliście kasę. Była nietknięta.
- A wiec musieli otworzyć ją kluczami, ale skąd wzięli drugi klucz? - zaczęłam się zastanawiać - Musieli go gwizdnąć dyrektorowi, ale jak?
- Kolejna zagadka do rozwiązania - powiedziała Jenny i uśmiechnęła się do nas - Musimy więc zapytać dyrektora Krenmera, czy aby nie zginął mu klucz do kasy.
- Przy okazji musimy też przesłuchać tych strażników - dodała Dawn.
- Słuszna uwaga. Jeszcze z nimi nie rozmawialiśmy, więc zapraszam was na przesłuchanie - rzekła Jenny - Zanim przyszliście, to miałam się tym sama zająć, skoro jednak jesteście, to zrobimy to razem.
Oczywiście skorzystaliśmy z zaproszenia i pojechaliśmy z Jenny oraz kilkoma policjantami do szpitala, gdzie leżeli trzej strażnicy. Ze względów praktycznych każdy ze strażników leżał na osobnej sali, żeby nie mieli ze sobą kontaktu i nie mogli wpływać nawzajem na swoje zeznania.
Lekarze zgodzili się na to, abyśmy mogli ich przesłuchać, ale poprosili, abyśmy nie męczyli ich zbyt długo, bo wciąż są nieco zmęczeni po ostatnich przeżyciach.
- Dobrze, a więc podzielmy się - rzekła Jenny - Ja i Serena idziemy do jednego strażnika, Clemont i Bonnie z jednych z moich ludzi do drugiego, a Dawn z drugim z moich ludzi do trzeciego. Przesłuchajcie ich porządnie i zapiszcie sobie dokładnie ich zeznania.
Propozycja Jenny wydawała się być rozsądna, więc przystaliśmy na nią i podzieliliśmy się obowiązkami. Ja i pani inspektor odwiedziliśmy więc strażnika, który w przeciwieństwie do swoich kolegów został znaleziony nie w dyżurce, ale na korytarzu przed nią. Strażników ów miał trzydzieści dwa lata, ciemnozielone włosy oraz czarne oczy, nie miał w ogóle zarostu i mógł się wydawać nawet przystojny. Pamiętałam jednak, co powiedział mi Ash, kiedy jechałam na posterunek do Jenny.
- Zwróć szczególną uwagę na tego strażnika, który leżał na korytarzu - powiedział - Czemu on leżał gdzie indziej niż pozostali? I dlaczego jego butelka leżała pod alarmem, a nie na stole lub pod nim?
Rzeczywiście to wydawało się być dość dziwne, a więc postanowiłam tego pana dokładnie o to wypytać.
- Dzień dobry, panie Martey - powiedziała Jenny, kiedy weszłyśmy do środka - Jestem inspektor Jenny z policji, a to Serena Evans. Chcemy panu zadać kilka pytań.
Pan Martey spojrzał na nas uważnie, po czym jęknął lekko i rzekł:
- No dobrze, proszę mnie pytać. Tylko co ja tam niby wiem? Raczej niewiele...
- Pan pozwoli, że to już ja ustalę - powiedziała Jenny stanowczym tonem i usiadła na krześle obok jego łóżka.
Ja podsunęłam sobie drugie krzesło i usiadłam obok policjantki. Ta zaś wyjęła notes i zaczęła dokładnie zapisywać zeznania Marteya.
- A więc proszę mówić, co pan wie w tej sprawie.
Strażnik zaczął więc opowiadać o tym, co się stało w nocy, w której doszło do napaści.
- Bufetowy przywiózł nam lemoniadę i ciasto. Znaliśmy go doskonale, bo już nie pierwszy to robił - mówił strażnik - Nic nie podejrzewaliśmy. Zjedliśmy ciasto i wypiliśmy lemoniadę. Jakieś dwadzieścia minut później zaczęliśmy wszyscy czuć się jakoś dziwnie, tak jakbyśmy byli śmiertelnie zmęczeni. Czuliśmy, że musimy zasnąć, chociaż wcale tego nie chcieliśmy. Ja jako jedyny zdołałem wstać od stolika. Doczołgałem się do toalety. Tam zacząłem szybko myć sobie twarz w umywalce, ale niewiele to mi pomogło. Wróciłem do kolegów, jednak pod skrzynką z alarmem dopadło mnie takie zmęczenie, że upadłem na podłogę i zasnąłem. Reszty nie pamiętam.
- Rozumiem - powiedziała Jenny, zapisując sobie uważnie jego słowa - Czy na pewno nic więcej pan nie pamięta?
- Przykro mi, ale nie - odpowiedział strażnik.
- A pamięta pan może, jaką lemoniadę przywiózł panom bufetowy?
- Lemoniadę firmy „Sunny“.
- A nie „Summer“?
- Lemoniadę firmy „Summer“ bufetowy zwykle nam przywoził, ale tym razem przywiózł inną.
- I co? Nie zdziwiło to panów?
- Nie, a co niby miało nas tam dziwić? Lemoniada jak lemoniada. Nie zadajemy sobie pytań na temat jej marki. Ważne, że mamy co jeść i pić.
- Rozumiem. To chyba w sumie wszystko, o co mogłam zapytać. A ty, Sereno, masz jakieś pytania?
- Tylko jedno - powiedziałam z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Jakie?
Spojrzałam na strażnika Marteya, po czym zapytałam go:
- Jak pan potrafi wyjaśnić fakt, że butelka z lemoniadą, którą pan pił, znaleziona została obok pana na korytarzu?
Strażnik nieco się zmieszał, kiedy usłyszał moje pytanie. Nie wiedział, co ma na nie odpowiedzieć. Ja zaś, widząc to jego zmieszanie, zadowolona kułam żelazo, póki gorące.
- No, bo powiedział nam pan, że poszedł do toalety. Poszedł pan tam z butelką lemoniady w ręce?
- No... Tego no... Najwidoczniej...
- A czemu pan to zrobił?
- Nie pamiętam... Naprawdę nie pamiętam.
Spojrzałam na Jenny i obie skinęłyśmy sobie wymownie głowami, po czym radośnie uśmiechając się wyszłyśmy z sali szpitalnej.
- Kręci drań jeden. Kręci, jestem tego pewna - powiedziałam.
- To prawda, drań kręci i mataczy, ale nie wiem, dlaczego - stwierdziła Jenny.
- Prawdopodobnie ma coś wspólnego z tym włamaniem.
- Niewykluczone. Ciekawe, czego dowiedzieli się nasi przyjaciele?
Już po chwili dowiedzieliśmy się tego, bo Dawn z policjantem, który jej asystował wyszła z sali, na której leżał drugi strażnik.
- I czego się dowiedzieliście?
Dawn przekazała nam wiadomości, jakie zdobyła. Strażnik twierdził, że nic nie wie w tej sprawie. Opowiedział on podobną opowieść, co Martey, w przeciwieństwie jednak do niego podejrzany zasnął w dyżurce. Podobną historię opowiedział trzeci strażnik, którego przesłuchali Clemont i Bonnie w towarzystwie kolejnego policjanta.
- Wszyscy są zgodni co do jednego. Lemoniada, jaką pili, pochodziła firmy „Sunny“, a bufetowy i barman zarzekają się, że wysłali im lemoniadę marki „Summer“. Teraz pytanie, jak to możliwe?
- Ten pijak, na którego natknął się bufetowy, musiał je podmienić - powiedziałam - Nie widzę innego wyjaśnienia.
- Ale jak on zdołał to zrobić? - zdziwiła się Dawn.
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Mógł mieć ze sobą może płaszcz albo coś, czym zakrył butelki, jakie trzymał w ręku. Wpadł na bufetowego, posprzeczał się z nim, korzystając z zamieszania podmienił szybko butelki i po sprawie. Jeśli był on zwinnym złodziejem, to co to dla niego?
Jenny pokiwała głową na znak, że się ze mną zgadza.
- To by miało sens. Myślę, że tak właśnie było. Podejrzewam też, że to ten trzeci strażnik Martey jest zamieszany w całą tę sprawę. Wiesz, jak go przesłuchiwaliśmy, to strasznie kręcił i mataczył nie wiedząc, w jaki sposób ma wyjaśnić, że znaleziono na korytarzu jego butelkę po lemoniadzie.
- Ale my nie mamy na niego żadnych dowodów - powiedział Clemont smutnym głosem - Prócz tego nie wiemy, jak złodzieje otworzyli kasę, skoro nie mieli drugiego klucza.
- To się da łatwo załatwić - stwierdziła Jenny - Jedziemy do Krenmera zapytać go, czy ma przy sobie swój klucz od kasy.
***
Rozmowa z Krenmerem nie posunęła niestety naszego śledztwa do przodu. Dyrektor powiedział, że klucz od swojej kasy ma stale przy sobie i jeśli ktoś otworzył zamek za pomocą jego klucza, to najwidoczniej musiał zrobić kopię, choć on nie ma bladego pojęcia, jak to się mogło stać, bo cały czas miał swój klucz przy sobie. To niestety mocno komplikowało nam całą sytuację, więc pożegnaliśmy Jenny, zjedliśmy na mieście jakiś szybki obiad, po czym powróciliśmy do Centrum Pokemon i poszliśmy do pokoju, który wynajęliśmy.
- Już jesteśmy! - zawołałam, wchodząc zadowolona do środka.
Ash siedział właśnie na łóżku po turecku z opatrunkiem i opaską na czole. Ból musiał mu już nie dokuczać tak mocno, gdyż zadowolony grał w karty razem z Ridleyem. Obok nich siedzieli Pikachu, Meloetta oraz Piplup, który nie odrywał wzroku od mitycznej Pokemonki.
Mój chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem, gdy weszliśmy do pokoju.
- Witaj, Sereno. Witajcie, przyjaciele. No i jak tam wasze śledztwo? Udało się?
- Wcale się nie udało - jęknęła załamanym głosem Bonnie, padając na fotel - Nadal nie wiemy, kto jest winien tego całego zamieszania.
- Nie zamieszania, tylko włamania - poprawiła ją Dawn.
- Na jedno wychodzi - odparła Bonnie.
- De-de-ne! - pisnął jej Pokemon, wskakując dziewczynce na głowę.
Usiadłam na krześle tuż obok Asha i w miarę możliwości dokładnie opowiedziałam mu, czego się dowiedzieliśmy. Mój chłopak słuchał mnie uważnie, nie przerywając jednak gry w karty z Ridleyem.
- A więc jednak ten strażnik Martey jest w to zamieszany? - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy.
- Owszem, ale niestety nie mamy całkowitej pewności, że tak jest - odpowiedziałam mu.
- Właśnie, braciszku. Nie mamy na niego żadnych dowodów - odparła Dawn.
- Dowody się jeszcze znajdą, wystarczy tylko dobrze poszukać. Skoro drań jest winien, to musiał popełnić jakiś błąd - powiedział Ash.
- Zgadzam się. Sprawca zawsze popełnia jakiś błąd - dodał Ridley, grając dalej w karty.
Meloetta zapiszczała na znak, że zgadza się z z nim, po czym wróciła do swego zajęcia, czyli wpatrywania się dalej w Asha jak w obrazek. Nie umiałam sobie tego w żaden sposób wyjaśnić. Czyżby mój chłopak i jej się spodobał? No cóż... Wiedziałam, że ma on wielkie powodzenie nawet wśród Pokemonek, ale żeby aż takie? Nawiasem mówiąc, kiedy tak patrzyłam na Meloettę, to od razu przypomniałam sobie, iż parę razy Ash mówił o tej jakże niezwykłej Pokemonce. Pierwszy raz usłyszałam jej imię wtedy, kiedy mój chłopak oficjalnie wypowiedział wojnę organizacji Rocket. Prócz tego Giovanni w rozmowie z Ashem wspomniał o tym, że uniemożliwił mu on pochwycenie Meloetty. Najwidoczniej to właśnie o tę Pokemonkę musiało draniowi chodzić.
- Słuchajcie, może pomówmy na razie o czymś innym niż śledztwo - zaproponowałam po chwili namysłu - Możecie ty i Ridley powiedzieć nam, jak się poznaliście? I jak poznaliście Meloettę?
Ash i Ridley zakończyli swoją grę i spojrzeli na mnie z uśmiechem. Widocznie moja propozycja im obu przypadła do gustu.
- Oczywiście, że możemy, o ile oczywiście wszystkich tu obecnych też interesuje ta historia - powiedział Ridley.
Spojrzałam na Clemonta, Bonnie i Dawn oczekując ich odpowiedzi. Wszyscy powiedzieli, że nie mają nic przeciwko temu, aby się dowiedzieć coś niecoś o historii Meloetty.
- Ja osobiście miałam okazję poznać Meloettę, ale też nie wiem o niej wszystkiego, więc chętnie to nadrobię - powiedziała Dawn.
Jej Piplup radośnie zapiszczał, po czym wpatrywał się dalej w ową mityczną Pokemonkę takim wzrokiem, w jaki ona się wpatrywała w Asha.
- A więc mów, Ridley - powiedział mój chłopak.
Młodzieniec zadowolony tym pozwoleniem rozpoczął swoją opowieść:
- Meloetta jest naprawdę niezwykle rzadkim oraz cennym Pokemonem. Niewykluczone, że to jedyna przedstawicielka swego gatunku, bo jak dotąd nie spotkałem jeszcze żadnej innej Meloetty na świecie. Co prawda to żaden dowód, ale zawsze istotny szczegół. Tak czy siak Meloetta, którą ja znam, ma już ponad kilkaset lat. W XVI wieku była ona kapłanką i strażniczką pewnego magicznego artefaktu znanego jako Zwierciadło Prawdy. Strzegła go ona dzień i noc, jednak zachłanność ludzi, którzy chcieli wykorzystać moc tego magicznego przedmiotu była nieograniczona. Meloetta wreszcie straciła cierpliwość do ludzi i zatopiła ona wyspę razem ze Zwierciadłem, po czym ukryła się w wiosce zamieszkanej przez moich przodków. Wzięli ją pod opiekę i chronili przed całym światem. Ich potomkowie kontynuowali to. Ja zaś, jako ostatni przedstawiciel mojego rodu, też to robiłem do czasu, aż porwał ją Zespół R. Zrozpaczony zacząłem jej szukać, ale nie mogłem jej nigdzie znaleźć.
- Wówczas to do akcji wkroczyliśmy my - powiedział zadowolonym głosem Ash - Podróżowałem wtedy z Iris i Cilanem po regionie Unova. Trafiliśmy wówczas do Pokewood, do tej słynnej wytwórni filmowej. Tam przypadkiem spotkałem Meloettę i ocaliłem ją, gdy niechcący zwaliła sobie jakieś kartony na głowę.
- Melo-ooo-tta! - zawołała Pokemonka radosnym głosem.
- Ale jak ona się tam w ogóle znalazła? - zapytałam zdumiona.
- Nie mam pojęcia, ale wiem, że musiała wymknąć się Zespołowi R, żeby się tam dostać. W każdym razie od tego czasu Meloetta zaczęła iść za mną, o czym jednak nie wiedziałem, bo ona była niewidzialna. Jednocześnie nasz drogi Zespół R za pomocą specjalnego sprzętu, który to otrzymali od agenta organizacji Rocket, doktora Zagera, umieli wypatrzeć Meloettę i to nawet wtedy, kiedy ta była niewidzialna. Próbowali ponownie ją schwytać, ale ona znów im uciekła, niestety została przy tym ciężko ranna i złapała ją silna gorączka. Wówczas znowu na jej drodze stanęliśmy ja, Iris oraz Cilan. Jechaliśmy wtedy samochodem razem z naszą drogą Mistrzynią regionu Sinnoh, Cynthią. Razem z nią znaleźliśmy Meloettę na pustej drodze, po czym zaoferowaliśmy jej swoją pomoc. Iris i Cilan poszli po oran-jagody, które były idealnym lekarstwem dla Meloetty, a ja z Cynthią staraliśmy się zbić gorączkę naszej nowej znajomej. Udało nam się to i na całe szczęście Meloetta wyzdrowiała, po czym znowu będąc niewidzialną podążała za nami aż do willi Cynthi, gdzie się ujawniła.
- I gdzie spotkaliście mnie - przerwała mu opowieść Dawn.
- Nie inaczej - uśmiechnął się Ash.
- Chwileczkę, Ash... Czy to wtedy Dawn dołączyła do waszej trójki, a później razem poszliście na Wyspę Onixów i odwiedziliście Gary’ego Oaka, w którego domu rozwiązałeś swoją pierwszą zagadkę?
Mój chłopak wesoło pokiwał głową na znak, że mam rację.
- Dokładnie wtedy to miało miejsce.
- Ale nic nie mówiłeś mi, że wtedy była z wami Meloetta.
Ash uśmiechnął się lekko.
- Bo nie odgrywała w całej przygodzie jakieś ważnej roli, poza tym zapomniałem o tym szczególe.
- Zapomniałeś o tym szczególe - zachichotałam delikatnie - No dobrze, niech ci będzie. A więc, co było dalej?
- Dawn dołączyła do naszej kompanii, po czym trafiliśmy na Puchar Juniorów, gdzie zająłem naprawdę wysokie miejsce pokonując Iris, co jej się niezbyt spodobało, ale ja mogłem w ten sposób wyrównać z nią swoje rachunki.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Bo w jednych takich zawodach kiedyś to ona wygrała ze mną, czym obecnie lubi się bardzo chwalić.
- Tak, już miałam okazję słyszeć te jej przechwałki - powiedziałam niezadowolonym tonem - A więc najpierw ona pokonała ciebie, a potem ty ją?
- Właśnie... A może było odwrotnie? Już nie pamiętam. Chociaż nie! Na pewno najpierw ona mnie, a potem ja ją pokonałem! Tak to było!
- To nie ma znaczenia! Opowiadaj lepiej, co było dalej z Meloettą!
- Dalej to było tak, że Dawn po Pucharze Juniorów odłączyła się od naszej kompanii, a my wędrowaliśmy dalej i wtedy spotkaliśmy Ridleya.
- Dokładnie tak - potwierdził jego słowa Ridley - Powiedziałem im, kim jestem oraz że jacyś ludzie polują na Meloettę. Postanowiliśmy więc ją ukryć, ale nie udało nam się to.
- Niestety nie, ponieważ doktor Zager oraz Zespół R już od dawna obserwowali nasze poczynania i zaatakowali nas w odpowiednim momencie - mówił dalej Ash - Giovanni osobiście porwał mnie i Pikachu. Potem zaś grożąc, że nas zabije zmusił Meloettę, aby poddała się jego woli. Następnie na jego polecenie wydobyła ona z dna oceanu wyspę, na której było ukryte Zwierciadło Prawdy. Z jego to pomocą Giovanni powołał do życia trzy groźne Pokemony i chciał opanować za ich pośrednictwem całą Unovę. Ale moc Zwierciadła wymknęła się spod kontroli i Giovanni nie był już w stanie zapanować nad tym całym chaosem, który wywołał.
- A tymczasem ja, Iris i Cilan przybyliśmy ci na pomoc - mówił dalej Ridley.
- Dokładnie. Razem odbiliśmy Meloettę i zniszczyliśmy Zwierciadło, zaś Giovanni poniósł porażkę, ale niestety nie zginął. Udało się nam jednak ponownie posłać na dno wyspę, którą przywołała Meloetta. Razem z nią zatonął również doktor Zager.
- A więc ten cały doktorek zginął?
- Mam nadzieję, że tak, chociaż nie mam pewności, czy tak właśnie jest - odpowiedział Ash - Wiem jedno... Po tym wszystkim pożegnaliśmy się z Meloettą i już więcej jej nie widzieliśmy.
- Niesamowita opowieść - powiedziałam zachwyconym głosem - I przy okazji tłumaczy, dlaczego Meloetta tak bardzo cię lubi, Ash.
Mój chłopak zarumienił się lekko, po czym spojrzał na mnie radośnie.
- Jesteś kochana, Sereno... I do tego, muszę przyznać, że naprawdę się starasz. Prowadzisz śledztwo w sposób bardzo zorganizowany. Dokładnie tak, jak ja bym to zrobił.
- Tak, ale niestety nic to nam nie daje, skoro nadal nie wiemy, kto jest winien. A wszystko przez tego Krenmera - powiedziałam złym tonem.
- Właśnie! Miałeś rację, Ash, kiedy mówiłeś, że jego system ochrony pieniędzy w banku jest żałosny - powiedziała Dawn - To zupełnie tak, jakby on chciał, żeby go okradli.
Ash spojrzał uważnie na siostrę, po czym uśmiechnął się do niej lekko i powiedział:
- Chciał, żeby go okradli? Tak... To dobre stwierdzenie. Poza tym teraz sobie przypominam coś, co wcześniej nie zwróciło mojej uwagi...
- Ash, o czym ty mówisz? - zapytała Dawn, patrząc uważnie na brata.
- Już zaczynam rozumieć! Chciał, żeby go okradli, powiedziałaś?! No jasne! To wszystko tłumaczy!
Mój chłopak zeskoczył radośnie z łóżka, ale natychmiast złapał się ręką za ucho.
- Ach! Nadal mnie boli... Ale to nieważne... Muszę zadzwonić.
- Dokąd? Do kogo? - zdziwiłam się.
- Do profesora Oaka!
- Ale po co? - zapytał Clemont.
- Właśnie, Ash! Co on ci może pomóc?! - zapytała zdumiona Bonnie.
Ash popatrzył na przyjaciół.
- Może mi on powiedzieć kilka niezwykle cennych informacji, których potrzebuję - powiedział - Idę na dół do telefonu.
- Zaczekaj, idę z tobą - odparłam stanowczym tonem.
- Spokojnie, Sereno. Nie jestem tak słaby, żeby nie umieć chodzić o własnych siłach.
- Mimo wszystko jednak pójdę z tobą.
Ash załamany spojrzał na Pikachu oraz Meloettę.
- Widzicie, jakie to jest uparte dziewczę? - zaśmiał się - No dobrze, a więc chodźmy.
C.D.N.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
No no no, akcja zaczyna nabierać rumieńców. :)
OdpowiedzUsuńAle czy tylko mnie wydaje się, że dyrektor banku coś knuje? Skrajna nieodpowiedzialność w postaci cateringu z zewnątrz, który bez przeszkód mógł wejść do banku... Coś mi tu śmierdzi i to wcale nie strażnicy są winni czy kelnerzy.
Wszak nazwisko naszego bankiera do złudzenia przypomina nazwisko pewnego znanego nam bohatera z pewnej komedii, już dobrze pewnie wiesz o jaką komedię mi chodzi. :)
I jaki ten Ash uparty. Nawet chory musi prowadzić śledztwo. Na szczęście nasza Serena przekonała go do leczenia i zaczęła sama prowadzić śledztwo. I myślę, że uda się jej rozwiązać zagadkę, oczywiście z drobną pomocą przyjaciół i jej ukochanego Asha. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)