Przygoda CXXV
Druga kula cz. I
- A zatem, jesteśmy w Wertanii - powiedziałam wesoło, kiedy stanęliśmy na pagórku, z którego mieliśmy idealną panoramę na wyżej wspomniane miasto.
- No, tak gwoli ścisłości, to jeszcze w nim nie jesteśmy - zauważył dowcipnie Ash, stając tuż obok mnie.
- Ale przecież zaraz w nim będziemy. Zostało nam tylko kilka kroków i zaraz wkroczymy do stolicy regionu Kanto.
- Owszem, chociaż nie bardzo się palę, żeby tam iść.
Pikachu zgodził się ze swoim trenerem, piszcząc delikatnie i dosyć smętnie jednocześnie. Buneary złapała go delikatnie za łapkę, popatrzyła na niego czule, po czym powiedziała coś w swoim języku, a jej ukochany obdarzył ją promiennym uśmiechem na znak, że bardzo jest jej wdzięczny za wsparcie.
- Tak, Buneary ma rację - powiedziałam wesoło - Chociaż tak po prawdzie, to ja nie wiem, co ona przed chwilą mówiła.
- Też nie wiem, ale na pewno coś miłego - stwierdził Ash i lekko poprawił sobie plecak na plecach - A co do tego miasta, jakoś po wizycie w Alabastii nie umiem przestawić się na to, co nas tam czeka.
- A co nas tam niby czeka? - spytałam.
- Domek na kółkach spadający z pagórka - odpowiedziała dowcipnie Margo, która właśnie do nas podeszła w towarzystwie swego Teddiursy - I wywalający się prosto na zbity łeb.
- A na czyi? - spytała wesoło Cleo, która podeszła do niej - Czy tego, kto ten domek prowadzi, czy może tego, kto z nim jedzie tym domkiem?
- Jedno i drugie, ale mam takie wrażenie, że więcej sobie łeb obija ten, kto jest pasażerem niż ten, kto jest kierowcą. Kierowca w takiej sytuacji zwykle bez trudu wyskakuje przez okno i ucieka bez żadnych konsekwencji dla siebie.
- Ty chyba masz niezbyt dobre zdanie o politykach - bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
- Owszem, dla mnie w większości to pasożyty. A co?
- To trochę dziwne, skoro twój ojciec sam jest politykiem.
- Mój ojciec to inna bajka - odpowiedziała poważnym tonem Margo - To jest bardzo uczciwy człowiek, przywódca partii centralnej, jeden z najbardziej dobrych i porządnych ludzi na świecie, nie mówiąc już, że uczciwych.
- Wybacz, jeśli cię uraziłam - powiedziałam przepraszająco - Nie chciałam cię obrazić, Margo. W żadnym razie nie było to moim celem.
- Wiem o tym, Sereno i nie jestem na ciebie zła - odparła Margo - Ale skoro jesteś ciekawa, wyjaśnię ci to. Nie lubię polityków, ale sama polityka jako taka mnie bardzo interesuje.
- A to się wzajemnie nie wyklucza? - zapytał ironicznie Ash.
- W żadnym razie - stwierdziła Margo - Można nie lubić jakiś sportowców, ale nie oznacza to, żeby człowiek miał nie lubić z tego powodu sportu. Można też nie lubić niektórych gatunków Pokemonów, ale nie znaczy to, że ma się od razu nie lubić wszystkich Pokemonów na świecie.
- No, w zasadzie brzmi logicznie - odpowiedział jej wesoło mój mąż - A jak to wygląda z politykami?
- A to już trochę inna sprawa. Bo widzicie, polityków ogólnie rzecz biorąc bardzo, ale to bardzo nie lubię. Ale istnieją w tek kwestii wyjątki.
- Takie jak twój tata?
- Owszem. Zresztą znasz go już i na pewno możesz potwierdzić, że to dobry człowiek i uczciwy polityk.
- Że dobry człowiek, to wiem, bo znam go od strony prywatnej. Ale w kwestii polityki muszę już zaufać twojemu osądowi, bo nie widziałem go nigdy w akcji jako burmistrza i ogólnie polityka.
- Wobec tego, dobrze się składa, że idziemy do Wertanii, bo będziesz miał ku temu okazję. I to jest plus całej tej naszej sytuacji. Nie jestem tylko pewna, czy nie jedyny.
- Oj, weź nie przesadzaj - wtrąciła się do rozmowy Cleo - Przecież tam jest jeszcze twój chłopak, Hector. Jest zatem dla ciebie jeszcze jeden plus tej sytuacji.
- Tak, ale dla mnie. Nie wiem, czy to plus dla was - odpowiedziała Margo - Poza tym boję się, że w czasie wyborów będzie on miał naprawdę bardzo dużo roboty na głowie.
- Ale na pewno znajdzie dla ciebie czas i to tyle, żebyście mogli się nacieszyć sobą - powiedziałam, mając w duchu nadzieję, że tak właśnie będzie.
- Lepiej, żeby go miał, bo inaczej w przyszłości powiem mu, aby się żenił z moim tatą, skoro on jest dla niego ważniejszy niż ja - rzuciła ironicznie Margo.
Cleo i Ash parsknęli śmiechem, słysząc ten argument, a ja pomyślałam sobie przez chwilę, czy byłabym w stanie tak samo powiedzieć mojemu mężowi, jeszcze kiedy prosił mnie o rękę, gdyby przedkładał pracę detektywa ponad mnie. Chyba nie, bo po pierwsze Ash nigdy tego nie robił, ja byłam dla niego najważniejsza i to zawsze, a rozwiązywanie zagadek i wykonywanie naszej misji walki o to, aby tego zła mniej było na świecie nigdy nie stanowiło dla niego priorytetu. To znaczy to był dla niego priorytet, w pewnym sensie, ale nie tak ważny, aby z jego powodu nie mieć czasu dla bliskich. To po pierwsze. A po drugie sama za bardzo zdołałam już pokochać ten fach, abym miała potępiać Asha za to, że tak mocno się angażuje w wykonywane przez siebie obowiązki. Poza tym... Czy nie kochałam go m.in. za to, jak poważnie podchodził do tego, co robił, a zwłaszcza do rozwiązywania przez nas zagadek kryminalnych?
- Spokojnie, Margo. Nie przesadzaj i nie popadaj w skrajności - powiedziałam do niej życzliwie tonem starszej siostry - Poza tym nie zapominaj o tym, że jeśli on dużo pracuje z twoim tatą, to dlatego, że poważnie traktuje jego i ciebie i na pewno chce wam obojgu zapewnić byt na przyszłość. Nie powinnaś go za to potępiać.
- Wcale go nie potępiam - odpowiedziała mi Margo - Po prostu wiem, jakie są realia, a już zwłaszcza w czasie wyborów i zdecydowanie nie jestem nimi wcale zachwycona. I mam naprawdę wielką nadzieję, że pomimo swoich obowiązków będzie tak, jak mówisz i Hector znajdzie dla mnie czas.
- Jestem pewna, że tak będzie.
- Chciałabym tego. Przecież planujemy kiedyś się pobrać i być ze sobą już na zawsze.
- O ho ho! To poważne plany - zaśmiał się Ash - Nie za wcześnie na nie?
- A wy ile macie lat i już jesteście po ślubie? - spytała Margo.
- My to co innego. Znamy się z Sereną od dzieciństwa i oboje jesteśmy już dorośli. O ile dobrze pamiętam, nie jesteś jeszcze pełnoletnia.
- Wiem i jeszcze teraz nie planuję ślubu, ale w przyszłości...
- O przyszłości to sobie porozmawiamy w przyszłości, moja droga. A teraz to powinniśmy dotrzeć do miasta, bo jeszcze wybory nam przepadną, chociaż nie wiem, czy to była taka wielka strata.
- Żadna strata, mogę was zapewnić. Chyba, że lubicie widoki rodem z domu wariatów, bo takie nas tutaj czekają.
- Nie szkodzi - stwierdziła wesoło Cleo - Przynajmniej coś się będzie działo.
- O, to ci mogę obiecać - rzuciła ironicznie Margo - Atrakcji to zdecydowanie w mieście nam nie zabraknie.
- Na co więc jeszcze czekamy? - zapytał wesoło Ash - Ruszajmy ku nowej przygodzie!
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
***
Nowa przygoda, ku której z taką radością ruszał teraz Ash, rozpoczęła się zaraz po tym, gdy zeszliśmy na ląd po przybyciu statku do brzegów regionu Kanto. Tam też rozstaliśmy się z Anabel, Ridleyem i Nową Meloettą, którzy ruszali ku swoim sprawom w nieco innym kierunku niż my. Podziękowaliśmy im za pomoc podczas naszych ostatnich przygód, za towarzystwo podczas rejsu i życzyliśmy im dużo szczęścia. Sami z kolei ruszyliśmy w kierunku Wertanii. Ponieważ Alabastia była bliżej, wstąpiliśmy do niej na chwilę, aby spotkać się z bliskimi i trochę się nimi nacieszyć. Wszystkich tam nie było, ponieważ Max i Bonnie wybrali się we dwoje na podróż po regionie Kanto z nadzieją na zdobycie wszystkich odznak w miejscowej Lidze Pokemon, Clemont pojechał z Dawn do Kalos na konkurs dla młodych wynalazców ze swoim nowym dziełem, a kapitan Jenny wyjechała gdzieś na jakieś tam szkolenie. Pozostali jednak byli na miejscu i chętnie nas powitali w naszym ukochanym mieście. Do tego stopnia ucieszyli się z naszego przybycia, że aż nie chcieli nas wypuścić. Niestety, ponieważ wzywały nas obowiązki i to już od dawna ustalone, nie mogliśmy pozostać w Alabastii dłużej niż jeden dzień. Tak więc spędziliśmy go najprzyjemniej, jak to tylko było możliwe, a następnego dnia wyruszyliśmy w dalszą podróż. W ciągu kilku godzin dotarliśmy do Wertanii, ale ledwie tylko przekroczyliśmy bramy miasta, a zaraz przekonaliśmy się, co miała na myśli Margo, gdy kpiła sobie, iż atrakcji nam nie zabraknie.
Byliśmy już nieraz świadkami wyborów na osobę burmistrza. Swego czasu też prowadziliśmy śledztwo podczas tejże uroczystości odbywającej się właśnie w Alabastii. Teraz jednak przenosiliśmy nasze działanie na Wertanię i ledwie do niej weszliśmy, a zrozumieliśmy, jak bardzo spokojne były wybory w Alabastii. Bo o ile, chociaż ten okres był jednym wielkim wariactwem w rodzinnym mieście Asha, to w stolicy wybory stawały się po prostu nie do zniesienia. Ludzie biegali niczym Meowth z pęcherzem z kąta w kąt, od jednego wiecu politycznego do drugiego, od jednej publicznej debaty do drugiej. Co chwila po miastach jeździły samochody, w których ludzie z megafonów wykrzykiwali hasła polityczne i zachęcały w nich do głosowania na konkretnego kandydata. Transparenty miały do nóg przyczepiony latające Pokemony, fruwające nad miastem i starające się zachęcić innych do tego, aby spojrzeli na owe transparenty, przeczytali zawarte w nich sentencje i być może z ich pomocą przekonali się do konkretnego kandydata i oddali na niego głos.
Ale o ile to wszystko jeszcze można wybaczyć, uznając za zwykłą praktykę wyborczą, o ile już prowadzona usilnie przez każdą ze stron negatywna kampania już pozostawiała wiele do życzenia. Moim skromnym zdaniem ta oto część działań w czasie wyborów, chociaż powszechnie uznawana i zgodna z prawem, budziła nasze obrzydzenie. Wykrzykiwanie obrzydliwych haseł, jak również najgorszych z możliwych zarzutów pod adresem przeciwników politycznych urągało godności ludzkiej i honorowi polityka, jeśli rzecz jasna założyć, że politycy jako tacy mieli kiedykolwiek coś na kształt honoru. Z naszego detektywistycznego doświadczenia wiem, że polityka i honor nie mają ze sobą wiele wspólnego, jeżeli cokolwiek. A ponieważ nasza drużyna to takie zwariowane dzieciaki o romantycznej naturze, to woleliśmy zawsze zajmować się naszą działalnością zamiast bawić się w politykę, do której czuliśmy wrodzoną niechęć. A to, co widzieliśmy podczas pobytu w tym mieście po prostu utwierdzało nas w tym przekonaniu, że od czego jak od czego, ale od polityki to lepiej się trzymać z daleka.
Ponieważ po przybyciu do Wertanii ja i Ash powinniśmy zgłosić się do osoby generała policji, który miał nam wystawić polecenie do szkoły policyjnej, to oboje mieliśmy co robić w mieście. Nie zamierzaliśmy tracić czasu na angażowanie się w jakieś polityczne i wyborcze sprawki. Poza tym, wcale nas to nie interesowało. My chcieliśmy jedynie wykonać to, po co tu przyjechaliśmy. Nie zamierzaliśmy jednak zostawiać samych Cleo i Margo w mieście. Postanowiliśmy odwlec nieco wypełnienie naszych obowiązków i spędzić trochę czasu z naszymi przyjaciółkami na mieście. Poza tym uznaliśmy, że będzie bardzo nie w porządku, jeżeli będąc tutaj nie odwiedzimy ojca Margo. Ash mówił, iż to niezwykle miły i serdeczny człowiek. Jego córka również wyrażała się o nim w samych superlatywach, więc tym bardziej chciałam go poznać. Poza tym uznałam, że nie poznanie ojca naszej przyjaciółki i nie odwiedzenie go wtedy, gdy jesteśmy w pobliżu, byłoby czymś co najmniej nieuprzejmym. Nie chcieliśmy zaś być nieuprzejmi ani też ranić uczuć Margo, dlatego postanowiliśmy odprowadzić ją do taty i odwiedzić go. Co do Cleo, to nie bardzo wiedzieliśmy, co mamy z nią począć. Póki co, to nie odzyskała ona jeszcze pamięci i nie pamiętała tego, że była nam wrogiem. Baliśmy się choć na chwilę spuścić ją z oczu, aby nie odzyskała wspomnień i przestała być naszą przyjaciółką. Niezbyt to uczciwe z naszej strony, ale chwilami marzyliśmy o tym, aby nigdy nie odzyskała pamięci i dalej pozostała taka, jaka była w tamtej chwili, czyli miła, ciepła oraz serdeczna, pozbawiona jakichkolwiek złych myśli na nasz temat. Wiedzieliśmy, że jest to możliwe, chociaż nie było wielkich na to nadziei, ale cóż... Ostatecznie przecież cuda na tym świecie się zdarzają.
- To co? Idziemy do taty? - spytała nas Margo, gdy szliśmy w kierunku domu jej ojca.
- No pewnie, że tak. Jeszcze pytasz? - odpowiedziałam wesoło.
- Ciekawe tylko, czy mnie pozna - zażartował sobie Ash - Wiesz, tak dawno mnie nie widział. Może jeszcze pomyli mnie z kimś innym.
- Ciebie pomylić? Z kimś innym? - zachichotała Margo - Nie żartuj sobie. Jak można niby ciebie z kimkolwiek pomylić?
- Racja, jesteś przecież Sherlock Ash - dodałam dowcipnie.
- Akurat nie to miałam na myśli, chociaż rzeczywiście to prawda - stwierdziła serdecznie nasza przyjaciółka - Przede wszystkim chodziło mi jednak o to, że Ash jest jedyny w swoim rodzaju. Kto go raz bliżej pozna, na pewno go nie zapomni.
- To prawda. Ash jest jeden jedyny - stwierdziła Cleo.
Nie wiedziałam jednak, czy powinniśmy to traktować jako komplement. Bo jeżeli Cleo odzyska wspomnienia, to przypomni sobie wszystko na temat Asha. Również i te swoje chore domysły na jego temat. Ale szybko odepchnęłam. Cleo nie sprawiała wrażenia osoby, która gwałtownie wszystko sobie przypomina i w jednej chwili zmienia swoje uczucia do nas o sto osiemdziesiąt stopni.
Przechodziliśmy akurat koło dość sporej grupki ludzi zebranej wokół jakiegoś człowieka stojącego na mównicy. Ów jegomość, chudy jak szczapa drągal o nieco spiczastym nosie, czerwonych policzkach i zdecydowanie niesympatycznej gębie przemawiał właśnie do swoich słuchaczy w następujący sposób:
- Wszystko to jest wina lewaków! Ta pandemia na Wyspach Oranżowych i to, jak nisko upadliśmy my, jako społeczeństwo. To wszystko ich wina. Pandemia jest wynikiem ich intryg, ich zabaw w Boga, ich eksperymentów, przez które powstały nowe wirusy zagrażające nam wszystkim! Przez niego umierają ludzie. Co prawda tu jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu, kiedy wirus tu dotrze i wybije nas i tych, którzy będą z nami wtedy przebywać. Wszyscy wymrzemy, a wiecie dlaczego? Bo to wszystko kara Boża! Tak! Kara z niebios za to wszystko, co oni robią. Dla nich, że złamali przykazania, że próbują zalegalizować każdą z nielegalnych praktyk medycznych, że mordują niewinne, nienarodzone jeszcze dzieci, zezwalając na to, aby prawo do aborcji istniało choćby w najmniejszym nawet stopniu.
Zatrzymaliśmy się zainteresowani, aby dowiedzieć się, co będzie dalej. A on tymczasem krzyczał dalej:
- Chcą zabijać nienarodzone dzieci. Chcą uśmiercać ludzi starych i chorych. Chcą, aby dzieci w probówkach się rodziły. Łamią wszystkie prawa Boskie. Bawią się sami w Boga! I za to zesłały na nich niebiosa pomstę w postaci pandemii! Ale to nie koniec. Cały świat odpowie za ich winy. Oni złamali wszystkie przykazania, po kolei! Nie możemy im zatem pobłażać, bo jeżeli zaczniemy to robić, to wtedy nigdy nie skończy się ta apokalipsa. Oni nas wszystkich wymordują. Wszystkich, bez wyjątku, co do jednego. Jeśli nie wykończy nas pandemia, którą sami w tych swoich grzesznych laboratoriach stworzyli, to zabiją nas oni osobiście. Przecież już na nas nastają! Już próbują nam odebrać godność i szacunek do siebie! Dybią na nasze życie, na naszą osobowość, na naszą tożsamość duchową i płciową...
- Przepraszam bardzo, ale teraz to pan przesadza - odezwał się głośno Ash, przerywając tę całą tyradę.
Wszystkie oczy skierowały się od razu w naszą stronę. Jegomość na mównicy popatrzył uważnie na mojego ukochanego, a jego oczy ciskały w stronę mojego ukochanego błyskawice. Gdyby naprawdę te obrzydliwe gały były w stanie ciskać gromami z jasnego nieba lub laserami, to na pewno Ash leżałby już martwy na ziemi. Na całe szczęście, koleś nie posiadał takiej zdolności. Za to posiadał cięty język i zamierzał go użyć.
- Doprawdy, młody człowieku? - spytał ironicznie - Twoim zdaniem zatem ja przesadzam, tak?
- Oczywiście, że pan przesadza - odpowiedział mu dowcipnie Ash - Dybią na pana tożsamość płciową? Z całym do pana szacunkiem, ale to przecież niemożliwe i niesmaczne. Nie jest pan przecież tak przystojny, żeby ktokolwiek się chciał na tę pana płeć połakomić.
Zebrani ludzie ryknęli śmiechem, a mężczyzna poczerwieniał ze wściekłości na twarzy, która zrobiła się niemalże purpurowa. Patrzył z niechęcią na tego oto bezczelnego młodzika, nie mającego nawet dwadzieścia lat, ale dosyć rozumu, aby mu dogadać i wytknąć idiotyzmy jego sposobu myślenia.
- Tak ci się wydaje, młody człowieku? - zapytał zjadliwie - Jeszcze bardzo niewiele wiesz o świecie. Jeszcze chyba niewiele na nim widziałeś. Ale zobaczycie jeszcze, co oni potrafią, ci lewaccy dranie. Zobaczycie, przyjdzie tu pandemia i to będzie tylko ich wina, tych wariatów.
- Pandemia nie przyjmie, bo już przyszła - odpowiedział mu złośliwie Ash.
- Jak to? - zdziwił się polityk.
- A tak to. Pandemia wywołana najgorszą chorobą tego świata. Nazywa się ludzka głupota. Obawiam się, że nie ma na nią lekarstwa.
Przyznam, że o mało nie turlałam się po ziemi ze śmiechu, gdy to usłyszałam. Ludzie zebrani przy mównicy mieli nie mniejszy ubaw z tego powodu, podobnie jak Cleo i Margo, ledwie stojące na nogach ze śmiechu. Oczywiście politykowi się ta mowa nie spodobała, gdyż warknął:
- Jeszcze zobaczymy, czy będzie wam tak wesoło, gdy was ten cholerny wirus zabije, jednego po drugim.
- Wariat skończony - powiedział Ash, gdy odchodziliśmy.
- Ech, to jeszcze nic. Ten jest jeszcze nieszkodliwy - stwierdziła Margo - Już o wiele gorzej sprawa się przedstawia z jego przełożonym, szefem ich partii. Ten to dopiero jest pokręcony. Tak mi opowiadał tata.
- A co koleś wygaduje? - spytałam.
- Różne dosyć skrajne hasła jak np. że już niedługo zamiast liści na drzewach zawisną komuniści.
- Ładnie się rymuje. Ale sensu w tym za grosz.
- A czego oczekiwać po takim nieuku i chamie? On już taki jest. I nie on jeden. Ta cała partia konserwatywna jest idiotyczna. A liberalna niewiele lepsza. Jedni idą w skrajności na prawo, drudzy na lewo. A ci pośrodku obrywają od obu stron naraz.
- Ech, co za czasy - powiedział Ash, kręcąc z niedowierzaniem głową - Gdzie my w ogóle trafiliśmy? Do stolicy Kanto, czy do domu wariatów?
- Stawiam na to drugie.
Po tych słowach, Margo zachichotała dowcipnie i powiedziała:
- No cóż... Witajcie w Świrolandii... Tutaj głupota jest królem. Lepiej dla was, jak przyzwyczaicie się do takich widoków. Zobaczycie tutaj jeszcze gorsze.
- Jeszcze gorsze? - spytał Ash - To może być jeszcze gorzej?
- Zawsze może być jeszcze gorzej - odpowiedziała mu Margo - Ale jestem pewna, że może być też lepiej. I wierzę, że tak będzie, jak już mój tata wygra te zwariowane wybory i zostanie burmistrzem. Wtedy wszystko powróci do normy, a mój tata weźmie się za tych oszołomów. Może sprawi, że wróci im rozum, który stracili.
- Nie sądzę. Nie można odzyskać czegoś, czego się nigdy nie miało - rzekłam na to dowcipnie.
Margo i Cleo zachichotały, patrząc na mnie wesoło.
- Brawo, Sereno. Wyrabiasz się. Masz coraz lepszy dowcip - powiedziała po chwili pierwsza z nich - Tym lepiej. Tutaj warto mieć poczucie humoru. Dzięki niemu nie zwariujesz w tym miejscu.
***
Kilkanaście minut później dotarliśmy wreszcie do domu ojca Margo. Nie była to, jak się spodziewaliśmy, jakaś ogromna willa na obrzeżach miasta, tylko bardzo ładny, spory domek z ogródkiem, otoczony bramą, za którą czuwali ochroniarze w towarzystwie kilku Pokemonów psów. Dostrzegliśmy pośród nich kilka groźnie szczerzących na nas kły Arcanine’ów. Pieski owe jednak uspokoiły się, gdy tylko zobaczyły Margo, doskonale im wszak znaną. Ochrona bez trudu nas wpuściła, jak tylko przekonała się, że wśród nas jest córka ich szefa.
- Długo na panienkę czekaliśmy, panienko Margo. Pani ojciec spodziewał się pani dzisiaj - powiedział jeden z ochroniarzy.
- To dobrze, a więc nie będzie zaskoczony, że przyszłam - odpowiedziała mu dziewczyna - Czy tata jest teraz w domu?
- Tak, ale nie sam. Ma teraz spotkanie z dziennikarzami.
- Rozumiem. To poczekamy, aż się ono skończy.
Margo wprowadziła nas do środka i zaprowadziła do gabinetu swojego ojca. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć, że osoba mieszkająca w tym domu posiadała naprawdę bardzo dobry gust w kwestii sztuki. Na ścianach wisiało bowiem kilka bardzo pięknych obrazów, w kilku miejscach na postumentach stały zdobione w różne wzroki wazy i popiersia, a do tego ściany wymalowane były w przyjemne kolory. Widać było zatem, że mamy do czynienia z osobą bogatą, ale nie specjalnie się obnoszą ze swoim bogactwem, która lubi otaczać się pięknymi przedmiotami i nie uważa tego za powód do wstydu.
Kiedy dotarliśmy do gabinetu, usłyszeliśmy dobiegające z niego stłumione nieco z powodu zamkniętych drzwi głosy. Margo położyła sobie wówczas palec na ustach i dała nam znać, abyśmy byli cicho, po czym nacisnęła delikatnie klamkę i rozwarła lekko przed nami wejście do siedziby swego ojca. Ostrożnie i w miarę możliwości bardzo cicho weszliśmy za nią. W pokoju, w którym właśnie wszyscy się znaleźliśmy, dostrzegliśmy stojącego za biurkiem mężczyznę w wieku tak około czterdziestu lat, wysokiego oraz bardzo postawnego, o beżowych włosach, niebieskich oczach, gładko ogolonego i niezwykle skupionego na tym, co robi. Tuż obok niego stał jakiś chłopak, najwyżej osiemnastoletni, zielonooki o czarnych włosach, trzymający w dłoniach jakąś skórzaną teczkę. Obaj panowie byli ubrani w ciemnoszare garnitury, zdecydowanie dodające im uroku. Starszy z nich, będący najwyraźniej ojcem Margo, przemawiał właśnie do kilku dziennikarzy, stojący przed jego biurkiem, robiących mu zdjęcia i zadających masę pytań.
- Proszę państwa, zapewniam was, że jeżeli zostanę wybrany na burmistrza miasta Wertania, to dołożę wszelkich starań, aby poprawić panujące tutaj warunki życia. Jak zapewne dobrze wiecie, poprzedni burmistrz i mój przeciwnik, Andrew Douda niestety zaniedbał wiele spraw. Jego partia, chociaż obiecywała jednoczyć ze sobą wszystkich mieszkańców tych okolic, nieszczęśliwie podzieliła ich jeszcze bardziej. Uważam taki stan rzeczy za bardzo szkodliwy dla naszego miasta i z tego też powodu moim najważniejszym hasłem jest wspólna integracja wszystkich, ale to wszystkich jego mieszkańców.
- W jaki sposób zamierza pan tego dokonać? - zapytał jeden z dziennikarzy.
Sami byliśmy tym zainteresowani, dlatego usiedliśmy wygodnie z boku na stojącej pod oknem sofie i uważnie zaczęliśmy przysłuchiwać się tej rozmowie.
- Przede wszystkim zamierzam powołać nową Radę Miasta, w której znajdą się przedstawicieli wszystkich partii regionu Kanto, także i z tych, które na chwilę obecną pozostają z naszym stronnictwem w dość ostrym konflikcie - odpowiedział ojciec Margo - Uważam bowiem, że wszyscy musimy pracować dla wspólnego dobra naszego miasta. Jak wiecie, potrzebuje ono tego obecnie bardziej niż kiedy indziej.
- Czy nie uważa pan, że obsadzanie stanowisk w Radzie Miasta członkami, że tak powiem, wrogich panu partii, nie spowoduje ostrych konfliktów w Radzie i nie opóźni starań o naprawdę naszej sytuacji? - zapytała jedna z dziennikarek.
- Ej, to przecież Alexa - szepnął do mnie Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał delikatnie Pikachu, jak na potwierdzenie tych słów.
- Rzeczywiście, to ona - odpowiedziałam wesoło - Ciekawe, jaką to sensację teraz tropi?
- Same wybory są niezłą sensacją - zauważyła Cleo.
- Cii...! - syknęła na nas lekko Margo, gdyż zagłuszaliśmy wypowiedź jej ojca i kolejne pytania dziennikarzy.
- Jak dobrze wszyscy wiecie, mój poprzednik zanadto zmierzał w prawo, w ten sposób drażniąc wszelkie grupy postępowe. Próba wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji na terenie Wertanii i rozszerzania jej na całe Kanto zdecydowanie nie pomogła mu, a pozwalanie na istnienie bojówek, które w ich imieniu i z ich błogosławieństwem bili na ulicy opornych takim planom było już ostatecznym strzeleniem sobie w kolano. Dlatego nie jestem zdania, aby pan Douda był w stanie wygrać tym razem i pozostać na drugiej kadencji. Miastu trzeba zmian, jednak nie za wszelką cenę, dlatego nie jestem w stanie zgodzić się z moim drugim rywalem, panem Donaldem Traskiem, który oponuje za całkowitym zniszczeniem wszelkiej świętości i tabu. To miasto potrzebuje zmian, ale nie rewolucyjnych. Zmiany, jakie próbowali wprowadzić liberałowie za swojej kadencji mocno zadłużyły miasto, a próby naprawienia tego przez konserwatystów podczas ich ostatniej kadencji były już ostatecznym dobiciem tego miasta. To dowodzi tylko, jak bardzo złe jest takie zmierzanie z jednej skrajności w drugą. Dlatego proszę wszystkich wyborców, aby zagłosowali na nas, partię centralną, ponieważ jak każdy chyba mieszkaniec tego miasta, pragnie ona zmian, jednak te muszą zostać wprowadzone na spokojnie, bez żadnego przymusu ani z lewa, ani z prawa.
- Nie obawia się pan taką kompromisowością utracić wielu wyborców na rzecz kandydatów z partii konserwatywnej? - spytał kolejny z dziennikarzy.
- Nie, proszę pana. Ich program nie zmienił się od ostatniej kadencji, a jak wiemy, nie był on już wtedy najlepszy, a w obecnej sytuacji bynajmniej nie jest wcale lepszym rozwiązaniem. Zresztą wystarczy sobie ten program poczytać, aby się tego dowiedzieć. Ludzie to wiedzą i odsuwają się od nich. Obecnie ich poparcie w społeczeństwie nie jest zbyt wielkie.
- Prawica rzeczywiście słabnie z dnia na dzień, ale przecież ma pan przeciw sobie zblokowaną lewicę - zauważyła kolejna dziennikarka - Uważają pana za zbyt ugodowego, zwłaszcza wobec prawicy.
- Nie obawia się pan ich programu? Oferują bardzo ciekawe zmiany - dodała Alexa.
- Nie, w żadnym razie się tego nie obawiam, ponieważ ich zmiany są bardzo, ale to bardzo radykalne - powiedział ojciec Margo - A zmiany radykalne, mogę o tym zapewnić, nigdy nie przynoszą niczego dobrego. Ocierają się one o rewolucję, a tej musimy za wszelką cenę uniknąć. Jestem zwolennikiem zgody narodowej i wspólnej pracy na rzecz naszego rejonu. Uważam, że to miasto potrzebuje reform, ale nie stosowanych w sposób brutalny czy też rewolucyjny. Musimy wszystko, co robimy, robić z głową. Inaczej wszystko przepadnie. Wierzę w to, że ludzie w tym mieście są tego świadomi i dlatego proszę ich o to, aby nigdy nie zapomnieli o tak istotnych dla nas wszystkich faktach.
Zadano jeszcze kilka pytań ojcu Margo, po czym stojący obok niego chłopak, prawdopodobnie będący jego sekretarzem, oznajmił uroczyście koniec spotkania i wszyscy dziennikarze zaczęli zmierzać ku wyjściu. Wśród nich była Alexa. Od razu, gdy tylko ruszyła ku drzwiom, dostrzegła nas i podeszła ku nam zadowolona, mając na twarzy pełen radości uśmiech.
- Cześć, kochani. Miło was tu spotkać - powiedziała serdecznie, a siedzący na jej ramieniu Helioptile zapiszczał przyjaźnie.
- Cześć, Alexa! Miło cię znowu widzieć - odparł równie życzliwie Ash.
- Pika-pika! Bune-bune! - zapiszczeli Pikachu i Buneary.
- Co tutaj robisz? - zapytałam.
- No właśnie. Myślałam, że twoją specjalnością są raczej artykuły na temat Pokemonów i kryminalne zagadki - zauważył Ash.
- Zasadniczo tak, ale widzicie... Cindy bardzo chciała, żebym napisała artykuł na temat wyborów i ich wyników, dlatego tu jestem - wyjaśniła Alexa - Ale wiecie co? Im dłużej tu muszę siedzieć, tym bardziej mi brakuje normalnych tematów. Polityka to naprawdę brudny interes.
- Ech, niestety - westchnęła Margo - Coś o tym wiem. Niekiedy wolałabym, żeby mój tata już się nie zajmował polityką.
- To twój tata jest politykiem? - zapytała Alexa.
- Oczywiście. Właśnie przez chwilą z nim rozmawiałaś.
Alexa spojrzała zdumiona na żegnającego się właśnie z dziennikarzami ojcem Margo, po czym zarumieniła się delikatnie, jakby zawstydzona i rzekła:
- Wybacz, że cię poznałam. Na zdjęciach u twojego ojca wyglądasz nieco inaczej niż obecnie.
- Bo to zdjęcia sprzed kilku lat. Swoją drogą, przydałyby mi się nowe.
Alexa uśmiechnęła się do nas, a potem spojrzała na Cleo, a uśmiech jakby jej zniknął z twarzy. Dobrze wiedziała, że panna Winter była naszym wrogiem, zatem widok dziewczyny z nami wywołał u niej zdumienie i lekki szok.
- Ty też tu jesteś z nimi? - spytała.
- Tak, jestem Cleo. A ty, to chyba Alexa, zgadza się? Wybacz, nie pamiętam za dobrze wszystkich nazwisk. Twarze pamiętam, nazwiska niekoniecznie. To wina tego wypadku, który ostatnio miałam.
- Wypadku? Jakiego wypadku? - spytała Alexa.
- Długo by o tym opowiadać. Opowiemy ci innym razem - powiedział Ash - Na razie musimy porozmawiać z ojcem Margo, a potem jeszcze mamy kilka spraw do załatwienia.
- Rozumiem. Mam jednak nadzieję, że naprawdę wszystko mi opowiecie.
- Oczywiście, że opowiemy. A ty się nie przemęczaj za bardzo, Alexa. Nie zapominaj, w jakiej obecnie jesteś sytuacji.
- Dobra, dobra, Ash. Ty nie bądź taki mądry. To nie jest choroba ani żadne tam ubezwłasnowolnienie, dlatego nie zamierzam się ograniczać z powodu mojego stanu, przynajmniej póki jeszcze nie muszę tego robić. Za jakiś czas będę miał brzuch jak bęben i wtedy przystopuję z aktywnością zawodową, ale póki co mam zamiar nacieszyć się swobodą ruchu tak długo, jak tylko to możliwe. Dobra, to ja już idę.
Ostatnie słowa dodała, kiedy zauważyła, że dziennikarze już prawie wyszli z gabinetu. Pożegnała więc nas serdecznie i poszła w kierunku wyjścia, wymieniając jeszcze kilka uprzejmych słów z ojcem Margo. W końcu drzwi się zamknęły już za ostatnim przedstawicielem prasy, a my zostaliśmy sam na sam z gospodarzem i jego towarzyszem.
- Margo, kochanie! Tak bardzo się cieszę, że przyjechałaś! - zawołał radośnie mężczyzna na widok swojej jedynaczki.
- Cześć, tatusiu. Miło cię znowu widzieć - powiedziała Margo i wpadła ojcu w ramiona - Świat jest piękny, ale zdecydowanie najmilej mi z wami.
Po tych słowach, wypuściła z objęć ojca i uściskała mocno chłopaka.
- Hector! Tak się cieszę, że tu jesteś. Opiekujesz się tatusiem, kiedy mnie nie ma w pobliżu?
- Oczywiście, Margo. Jestem lepszy od zawodowej niani - zażartował sobie Hector - No, co tak patrzysz? Nie wierzysz mi? Twój tata może to potwierdzić.
- To prawda. Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego pomocnika niż Hector - stwierdził życzliwym tonem ojciec Margo - Dba o moje interesy i wykonuje swoje obowiązki lepiej niż ktokolwiek inny. Nie wiem, czy nawet nie lepiej niż ja sam.
- Jak zwykle pan przesadza - powiedział skromnie Hector - Ja po prostu robię swoje i staram się to robić jak najlepiej.
- I doskonale ci to wychodzi - odparł na to ojciec Margo i spojrzał na nas - Ale wybaczcie, chyba o was na chwilę zapomnieliśmy.
- Tato, pamiętasz Asha Ketchuma? - zapytała wesoło Margo.
- Oczywiście, że pamiętam. Trudno zapomnieć tak sympatycznego chłopaka, chociaż teraz to już raczej chyba młodzieńca - stwierdził przyjaźnie polityk - Miło mi cię znowu widzieć, Ash.
- Pana również, panie Farge - odpowiedział mu Ash - Cieszę się, że mnie pan pamięta.
- Trudno by mi było zapomnieć, zwłaszcza po tej przygodzie w mieście Fula podczas Festiwalu Wiatru. Nigdy nie zapomnę, jak nas wszystkich zmobilizowałeś do działania, kiedy pojawiły się problemy i do tego jeszcze uratowałeś życie mojej córce.
- Trochę pan przesadza. Ja wtedy nic takiego nie zrobiłem. Po prostu bardzo chciałem pomóc. A z tym uratowaniem życia, to przede wszystkim Margo uratował Zoruara. Ja tam tylko trochę pomogłem.
- Teraz ty jesteś za bardzo skromny - stwierdził pan Farge i spojrzał na mnie - A ta młoda dama, to zapewne Serena, mam rację?
- Tak, proszę pana. Jestem Serena Ketchum, żona Asha - powiedziałam, lekko przed politykiem dygając.
- A zatem pobraliście się? Miło mi to słyszeć - rzekł z uśmiechem pan Farge - W zasadzie nie było to znowu takie trudne do przewidzenia. Jesteście piękną parą i razem potraficie dokonać tego, co dla innych jest niemożliwe. Gazety rozpisują się co chwila o waszych sukcesach, a odkąd złapaliście Zodiaka, to chyba każdy w Wertanii już wie, kim jesteście. Lepiej przygotujcie się na to, że i was będzie chciała prasa maglować.
- To dla nas nie pierwszyzna - stwierdził Ash, a Pikachu zapiszczał wesoło, jakby na potwierdzenie.
- Pewnie nie - powiedział ojciec Margo i spojrzał na Cleo - Wybacz, my się chyba jeszcze nie znamy. Oliver Farge jestem.
- Bardzo mi miło pana poznać. Cleo Winter - odpowiedziała Cleo i delikatnie, idąc w moje ślady, dygnęła przed politykiem.
- Witam was wszystkich serdecznie w swoim domu. Mam nadzieję, że jeszcze nie wynajęliście nigdzie pokoju w Wertanii, ponieważ chciałbym was zaprosić do siebie w gościnę.
- Nie, jeszcze nie wynajmowaliśmy nigdzie pokoju - odpowiedział Ash.
- Nie zdążyliśmy jeszcze tego zrobić - dodała Cleo.
- To bardzo dobrze się składa, bo ja mam dość wolnego miejsca w swoim domu i dlatego bardzo bym chciał, abyście zatrzymali się u nas.
- To bardzo miłe z pana strony, ale naprawdę nie chcemy się narzucać - rzekł Ash, lekko drapiąc się przy tym po karku.
- Ależ to żadne narzucanie się, ani tym bardziej żaden dla mnie kłopot, moi mili . Naprawdę będzie mi bardzo miło was wszystkich ugościć. Przyjaciele Margo są moimi przyjaciółmi. Poza tym, po co macie się tułać po hotelach, skoro możecie zatrzymać się u nas?
- Ash, nawet nie próbuj odmawiać. Tatuś jest bardzo uparty i jak już raz się na coś uprze, to nie ma mowy, aby odpuścił - powiedziała żartobliwym tonem Margo.
Mój ukochany rozłożył tylko bezradnie ręce, uśmiechając się przy tym lekko i powiedział tonem człowieka uznającego swoją porażkę:
- No, skoro tak się sprawy mają, to nie ma sprawy. Zostajemy.
Margo zaklaskała radośnie w dłonie i spojrzała na Hectora, rzucając mu się na szyję i ściskając go serdecznie.
- Tak się cieszę, że Ash, Serena i Cleo zostają. Będziecie mieli okazję lepiej się poznać. Mówię ci, Hectorze, to wspaniali ludzie. A zwłaszcza Ash.
- Nie śmiem w to wątpić - odpowiedział jej Hector i spojrzał ponuro na nas.
Gdyby wzrok mógł zabijać, to z całą pewnością Ash leżałby już trupem na tym eleganckim dywanie zdobiącym gabinet pana Farge’a. Mówię tak dlatego, że w oczach Hectora dostrzegłam coś bardzo nieprzyjemnego, jakąś złość połączoną z wyraźną niechęcią, którą próbował jednak ukryć pod maską dobrego wychowania i sympatycznie wypowiadanych słów. Naprawdę bardzo się starał ukryć swoją złość, ale ja zdołałam ją zauważyć i lekko mnie to zaniepokoiło. Dlaczego Hector patrzył na Asha tak, jakby chciał go zabić wzrokiem bazyliszka, o jakim zapewne w tamtej chwili marzył? Szybko jednak przyszło mi do głowy rozwiązanie tej zagadki. Z całą pewnością widział on, że jego ukochana jest wyraźnie zachwycona Ashem i poczuł tę samą przypadłość, która wykończyła biednego Otella, czyli zazdrość.
- Biedny chłopak - powiedziałam po cichu sama do siebie - Chyba nie wie o tym, że Ash jest zawsze wierny swojej ukochanej, czyli mnie.
Nie powiedziałam jednak tego na głos, ponieważ do gabinetu weszła nagle gosposia z informacją, że obiad jest już gotowy. Wszyscy powitaliśmy tę wieść z radością, a już zwłaszcza Ash, któremu jak na zawołanie nagle zaburczało głośno w brzuchu. Mój ukochany złapał się szybko rękami za owo miejsce wydające z siebie taki odgłos i powiedział lekko zażenowany:
- Przepraszam bardzo. Nie chciałem. Po prostu jesteśmy strasznie głodni i to z pewnością dlatego.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Przyznam się, że gdy tak na nich patrzyłam, sama poczułam w brzuchu lekkie skurcze na znak, iż u mnie także kiszki domagają się jakiegoś posiłku, grożąc mi przy tym niezgorszym koncertem od tego, który właśnie słyszeliśmy w wykonaniu mojego ukochanego Asha.
- W porządku, przecież nic się nie stało - powiedział życzliwie Oliver Farge - Zapraszam was wszystkich do jadalni. Jestem pewien, że będzie wam smakować. Mamy najlepszą gosposię w całym regionie.
- Na całym świecie - powiedziała serdecznie uradowana Margo.
Jej chłopakowi tymczasem przeszła już, a przynajmniej chwilowo, niechęć do Asha i powiedział życzliwym tonem:
- Zapraszamy na salony.
***
Obiad u pana Farge’a był naprawdę bardzo smaczny i żadne z nas nie miało żadnego powodu ku temu, aby narzekać. Margo wyjaśniła nam, że sekretem tego jest fakt, iż posiadają naprawdę wyśmienitą gosposię, która doskonale gotuje i jak dotąd nigdy nie dawała im powodu, aby narzekać na jej kuchnię. Ash powiedział wówczas, że jest pod wrażeniem talentu owej gosposi i chętnie złoży jej gratulacje, czego oczywiście nie omieszkał uczynić, ledwie tylko znalazł ku temu dogodną okazję. Gosposia, osoba nieco tęga, ale niezwykle sympatyczna, odpowiedziała mu na to, że zawsze miło jej się słyszy, jeśli komuś smakuje jej kuchnia i że z wielką przyjemnością jeszcze nieraz nam coś ugotuje.
- Słuchajcie, a gdzie się zatrzymacie w Wertanii? - zapytała mnie, Asha i Cleo Margo, kiedy już skończyliśmy posiłek.
- Pewnie w Centrum Pokemon - odpowiedział Ash - Zresztą nie zabawimy tu raczej za długo. Mamy swoje sprawy do załatwienia, a potem ruszamy dalej.
- Czy będzie niedyskrecją, jeśli zapytam, jakie to sprawy? - spytał pan Farge.
- To nie żadna tajemnica - odpowiedziałam serdecznie - Ja i Ash wstępujemy do Akademii Policyjnej.
- O, to ciekawe! - Oliver Farge wyglądał na bardzo zainteresowanego tym, co właśnie powiedziałam - Chcecie zostać policjantami?
- No, nie do końca - odparłam - Chcemy zostać detektywami konsultantami.
- Będziemy pracować oficjalnie, legalnie i formalnie dla policji - dodał Ash - Ale zdaniem pana generała policji, jeśli chcemy w ogóle to robić, powinniśmy też przejść odpowiednie szkolenia policyjne, mogące nam z czasem pomóc w czasie kolejnych śledztw.
- Tak, jakbyście bez nich nie byli już genialnymi detektywami - stwierdziła z lekką ironią Cleo.
- Może i jesteśmy, ale sprawa wygląda tak, że po prostu nie zaszkodzi nieco sobie poszerzyć zakres wiedzy i umiejętności - odpowiedział jej na to Ash.
- Jestem tego samego zdania - powiedział Oliver Farge - Moim zdaniem oboje postępujecie słusznie. Akademia Policyjna w Wertanii będzie z pewnością dumna, mając takich kadetów jak wy. Potrzeba nam takich bystrzaków, którzy doskonale wiedzą, co powinni robić i korzystać nie tylko ze sprzętu policyjnego, ale przede wszystkim ze swojego rozumu. Nie, żebym sugerował, że wszyscy policjanci to są idioci, ale powiedzmy sobie uczciwie. Za wielu geniuszy tam nie ma.
- Och, chyba trochę pan przesadza - powiedziałam - Przecież osobiście znamy bardzo dobrych policjantów i policjantki. Oficer Jenny w każdym mieście są dosyć bystre, a wiele z nich to naprawdę rewelacyjne policjantki.
- Nie mówię, że tak nie jest. Obawiam się jednak, że za wiele jest w policji osób zbyt mocno trzymających się paragrafów i za mało korzystających podczas pracy ze swoich szarych komórek. Przypominam, że to wy, a nie policja z Wertanii i okolic, złapaliście Zodiaka.
- No, w zasadzie, to bez pomocy stryja kapitana Rockera, to by nam mogło się nie udać wykonać tego zadania.
- Ale mimo wszystko go złapaliście i to się liczy.
- Owszem, złapaliśmy go. Chociaż nie było to łatwe.
Mówiąc to, wzdrygnęłam się przerażona na samą myśl o tym psycholu i o tym, jak mogłam skończyć, gdyby Mattia nam nie pomógł i gdyby Ash nie zdążył w ostatniej chwili.
- Ryzyko mamy wpisane w nasz zawód, ale mimo wszystko czasami nasza praca wydaje się nas przerastać - powiedział po chwili Ash - Dlatego nie zaszkodzi mieć dodatkowe umiejętności.
- Moim zdaniem wy już wszystko umiecie - stwierdziła życzliwie Cleo.
- Cieszę się, że tak mówisz, ale prawda jest taka, że brakuje nam kilku takich umiejętności, które mogą się nam przydać, jak choćby poznawanie rodzaju pocisku czy kilka sztuk walki. To wszystko może nam się bardzo przydać.
- Rozumiem. Dlatego będę wam kibicować. Wiecie, sama rozważam pójście do Akademii Policyjnej.
- Poważnie? - spytał zaskoczony Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Owszem, właśnie tak. Przeszłam swego czasu szkolenie w Szkole Ninja i sporo już wiem na temat sztuk walki.
- Tak, wiemy o tym - burknęłam z lekką niechęcią.
Zbyt dobrze pamiętałam, jak wykorzystywała te swoje umiejętności do próby zabicia Asha przez zafundowanie mu dekapitacji. Gdyby nie to, że straciła pamięć na wskutek pojedynku z moim mężem, to dalej by chciała to zrobić.
- No właśnie, a zatem wiecie, że jestem w tych sztukach walki całkiem dobra - mówiła dalej Cleo, najwyraźniej nie dostrzegając niechętnego tonu mojego głosu - I chciałabym móc wykorzystywać te umiejętności w tym... No... Jak wy to oboje nazywacie?
- Co nazywamy? - spytał Ash.
- To, czym wy się zajmujecie.
- Walka o to, aby tego zła mniej było na świecie.
- O, otóż to! Właśnie o tym mówię. Bardzo mi się podoba ta idea. Walka o to, aby tego zła mniej było na świecie. Czy jest jakaś piękniejsza idea?
- Idee zazwyczaj są piękne. Gorzej z ich realizacją - powiedział Hector.
- To prawda - zgodził się z nim Oliver Farge - Wszystkie ideały wymagają od swoich twórców stopniowego realizowania. Problem polega na tym, że nie każdy jest w stanie wcielać w życie swoje idee. Zwłaszcza, kiedy przygniecie go proza życia.
- Pana przygniotła? - zapytała Cleo z troską w głosie.
- Owszem. Wiecie chyba o mojej żonie, prawda? - spytał mężczyzna.
- Tak, wiemy. Margo nam powiedziała - odpowiedziałam.
Margo pokiwała smutno głową, po czym odparła:
- Nie było nam na początku łatwo z tatą sobie z tym poradzić, kiedy mama nas zostawiła. Ale cóż... Jest jak jest. Czas biegnie, a życie toczy się dalej. Nie jest nam źle. Zawsze mogło być gorzej. Ważne, że nie jesteśmy sami. Mamy siebie, mamy Hectora.
To mówiąc, ścisnęła delikatnie dłoń swojego chłopaka, który uśmiechnął się do niej serdecznie.
- A co do idei, tata realizuje piękne idee pracy od podstaw dla dobra całego miasta - powiedziała po chwili Margo.
- To prawda - zgodził się z córką pan Farge - Uważam, że to najpiękniejsza i zarazem najbardziej rozsądna ze wszystkich idei politycznych na tym świecie. To miasto ostatnio bardzo mocno ucierpiało z powodu głupoty pewnych ludzi i nie będę ukrywał, że trudno będzie naprawić to, co oni zrobili. Zwłaszcza, że osoby, o których mowa, nie poczuwają się do żadnej odpowiedzialności za swoje czyny.
- Przeciwnie. Oni są zdania, że wszystko zrobili jak należy i tylko miasto ich nie umie docenić - dodał złośliwie Hector - A przywódca tej partii konserwatywnej jest po prostu beznadziejnym megalomanem. Do tego beznadziejnie zakochanym w tym swoim sierściuchu.
- Sierściuchu? To on ma kota? - zapytałam.
- Tak, Meowtha. Wiecznie się z nim pokazuje. Nawet go nazwali Gargamelem z Wertanii.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, ubawieni tym żartem. Margo zaś, którą to stwierdzenie chyba najbardziej rozbawiło, dodała złośliwie:
- Ogólnie rzecz ujmując, nasze miasto zaczyna przypominać wioskę Smerfów.
- Jak to? - zapytałam.
- Bo zagraża mu stary kawaler mieszkający z kotem - odpowiedziała Margo.
- Z przyczyn politycznych, nie komentujemy - dodał Hector.
Przez dłuższą chwilę, śmialiśmy się wszyscy do rozpuku z tego żartu, ale w końcu jakimś cudem zdołaliśmy się opanować i powrócić do tematu rozmowy.
- Nie uważam jednak, aby ten człowiek poważnie stanowił dla pana Farge’a jakieś poważne zagrożenie - rzekł po chwili Hector - To tylko głupi, stary i bardzo ograniczony człowieczek, mający się za miejscowego kacyka i zbawcę świata. Nie umie przyjąć do wiadomości, że chce zamknąć nasz świat w epoce średniowiecza, a miastu potrzeba pójścia do przodu. Tylko to jest w stanie mu pomóc.
- Nie zapominaj, że z kolei drugi rywal taty, ta ruda menda, jak go większość przeciwników nazywa, jest właśnie człowiekiem postępowym - zauważyła Margo.
- To prawda i z jego strony możemy obawiać się poważnej konkurencji. Ale na pewno nie ze strony tego starego dziwaka. O nie, jego w żadnym nie musimy się obawiać. A co do tego rudego oszołoma Traska, to nie musicie się nim martwić. Owszem, jest zdecydowanie poważniejszym przeciwnikiem, ale co z tego? Tylko partia centralna jest w stanie zapewnić miastu odpowiedni rozwój prowadzony w odpowiedni sposób. Bez rewolucji i bez żadnych szalonych, natychmiastowych i dzikich zmian. Miastu trzeba reform, ale nie prowadzonych gwałtownie. Ludzie to doskonale wiedzą i dlatego nie będą głosować na niego, tylko na nas.
- Widzisz to wszystko bardzo idyllicznie, Hectorze - odpowiedział mu Oliver Farge - Nie mogę się w tej sprawie z tobą zgodzić. O ile ze strony konserwatystów raczej nic nam nie grozi, o tyle liberałowie stanowią poważne zagrożenie w tych wyborach dla mojej kandydatury.
- Panie Farge, przecież ten Trask to tylko zwykły krzykacz.
- Ten krzykacz, jak go nazywasz, posiada naprawdę spore poparcie pośród mieszkańców Wertanii. Ludzie odsuwają się stopniowo od konserwatystów, czują potrzebę zmian i chcą wiedzieć, kiedy zostaną one wprowadzone. Nie będą zatem myśleć logicznie. Chcą zmian natychmiast, dlatego popierają tych, co obiecują im te zmiany w trybie natychmiastowym. My im tego nie możemy obiecać.
- Bo my myślimy rozsądnie.
- My tak, ale obawiam się, że wyborcy już niekoniecznie. Mimo to będę dalej kandydować na stanowisko burmistrza. Bo chcę zrobić coś dobrego dla Wertanii i nie zamierzam się wycofywać z powodu trudności. Poza tym... Jestem zdania, że odrobina zdrowej konkurencji nikomu nie zaszkodzi. Nawet politykowi.
Po tych słowach, Oliver Farge zwrócił się do mnie i do Asha.
- Ale my tu ciągle o polityce, a przecież mieliśmy mówić o was. Jak to jest z tym waszym przyjęciem do Akademii?
- Musimy iść do generała policji - odpowiedział Ash - On zaś pomoże nam wypełnić wszystkie niezbędne dokumenty i potem poleci nas do Akademii.
- Musimy te formalności załatwić jak najszybciej - dodałam - Tylko wtedy ja i Ash możemy rozpocząć szkolenie.
- Rozumiem, ale zajmie wam to troszkę czasu. Proponuję, abyście spędzili go w naszym domu i zatrzymali się u nas do chwili, aż wszystko załatwicie.
Margo ten pomysł bardzo przypadł do gustu i zaczęła nas prosić, abyśmy się zgodzili. Cleo odparła na to, że nie ma nic przeciwko, ale nie wie, co sądzą o tym jej przyjaciele, czyli Ash i ja. Oczywiście my nie chcieliśmy się narzucać i jasno to zaznaczyliśmy, jednak kiedy Farge powiedziała, że to żaden problem, nasza w tej sprawie odpowiedź mogła być tylko jedna.
***
Ponieważ generała policji chwilowo nie było w mieście, nie mieliśmy jak z nim załatwić wszystkich niezbędnych formalności. Z tego powodu tym milsza nam była gościna Olivera Farge’a, który wraz z Margo i Hectorem dokładał wszelkich starań, abyśmy byli zadowoleni podczas pobytu u niego. Przyznam, że ani ja, ani Ash, ani też towarzyszące nam Pokemony nie mieliśmy najmniejszego powodu ku temu, aby narzekać na cokolwiek w tej sprawie i dlatego tym milej było zostać u nich na noc, a rano zjeść porządne śniadanie, przygotowane przez naszą jakże miłą i uroczą gosposię, która nie żałowała nam niczego, a już na pewno nie łakoci ani też uśmiechów, często zdobiących jej twarz.
Po śniadaniu, nie mając chwilowo nic innego do roboty, ja i Ash poszliśmy sobie na spacer po mieście. Towarzyszyli nam Pikachu i Buneary. Cleo została z Margo, aby z nią się nieco lepiej poznać. Rana po szpadzie Asha już jej prawie nie dokuczała, ale miewała chwilami jeszcze lekkie zawroty głowy i czasami rana ją bolała, nie na tyle mocno jednak, aby musiała leżeć cały dzień w łóżku. Jednak tego ranka wolała pozostać w domu i posiedzieć z Margo, a wyjść dopiero później, gdy poczuje się lepiej. Dlatego poszliśmy bez niej. Tym bardziej, że pan Farge oraz Hector byli zajęcia ustalaniem szczegółów kampanii wyborczej i nie mieli teraz chwilowo czasu, aby się nami zająć. A poza tym, oboje nie nudziliśmy się, dlatego nikt nie musiał się nami zajmować.
Chodziliśmy zatem po mieście i rozmawialiśmy o obecnie panującej w tym mieście sytuacji. Musiałam przyznać, że nie wyglądało ono ostatnio zbyt dobrze, ale ostatecznie wybory nieraz działają destrukcyjnie na ludzi i ich relacje z innymi osobami, które dotąd w ogóle im nie przeszkadzały, a obecnie były ich wrogami z powodu poglądów politycznych. Również z tego powodu ja i Ash jakoś nigdy nie byliśmy miłośnikami wyborów i pomimo posiadania już przez nas prawa głosu, jakoś nie mieliśmy ochoty z niego korzystać i brać udział w tym durnym wyścigu krzykaczy i demagogów. Ostatecznie same wybory nas nie bardzo ciekawiły i przy okazji uważaliśmy je za prawdziwą pożywkę dla tych wszystkich mataczy, którzy próbują nami rządzić i jeszcze uważać, że powinniśmy na nich głosować, bo jest to nasz moralny obowiązek jako obywateli. Wielki mi obowiązek, myślałam sobie. Wybierać między jednym mataczem a drugim. Trochę tak, jakby miała wybierać, których z nich będzie okradał moją kieszeń i ze zdobytych w ten sposób funduszy będzie wywracał ten kraj do góry nogami. Osobiście, mnie tam było naprawdę w tej sprawie wszystko jedno.
Mimo to, kibicowaliśmy z Ashem panu Farge, gdyż wywarł na nas bardzo, ale to bardzo pozytywne wrażenie, a do tego byliśmy przyjaciółmi jego córki i dlatego czuliśmy, że kiedy ona mówi, iż jej ojciec chce naprawdę dobra tego miasta, to tak naprawdę bardzo go chciał i rzeczywiście mógł coś zrobić dla Wertanii. Wielka szkoda, że jako obywatele innych miast nie mieliśmy w tym miejscu prawa głosu, bo choć zwykle woleliśmy nie brać udziału w wyborach, w tym wypadku byliśmy gotowi uczynić wyjątek.
Z naszej rozmowy na ten temat, wyrwał nas nagle bardzo wesoły dźwięk. To był dźwięk gitary ulicznego muzyka, który w towarzystwie swego Mister Mime’a, imitującego pewne rzeczy, o jakich śpiewał jego trener, dawał popisy wokalne dla miejscowej ludności. Wokół niego zabrało się kilku ludzi, podeszliśmy zatem, aby go posłuchać. A on tymczasem grał na gitarze i śpiewał:
Tam, gdzie społem miało jatkę
Dziś jest burger salon.
W Białym Domu Żyd i komuch
Dziś na giełdzie grają.
Znowu zaszczyt być bogatym,
Synem polityka.
Spółka w zoo, osioł w banku.
Taka Ameryka.
Iwan stoi na stadionie,
Bombę ma na sprzedaż.
A pod rządem kosynierzy
I świnia w konserwach.
Święcą działa, znika gwiazda
Z dawnego pomnika.
Baby rodzą, leżąc krzyżem.
Taka Ameryka.
Taka Ameryka,
Plastikowa kicha.
Zaszkodzić nam może.
Chroń nas, dobry Boże.
Mafia kradnie samochody.
Szmugiel jak cholera.
A w gazetach co dzień nowa,
Legalna afera.
Policjantów za kratami
Na noc się zamyka.
Złodziej też ma swoje prawa.
Taka Ameryka.
Klecha z flaszki się uśmiecha,
Chwali mercedesa.
Hamlet robi za kelnera,
Prasa straszy mieszczan.
Męskie piersi zakazane,
Za to na ulicach
Łysi leją kolorowych.
Taka Ameryka.
Taka Ameryka,
Plastikowa kicha.
Zaszkodzić nam może.
Chroń nas, dobry Boże.
Lecą suki na sygnałach,
W SAMIE była kradzież.
Zwinął dziadek kostkę masła,
Chleb i czekoladę.
Kominiarze biznesmena
Skuwają jak byka.
Tu się trzeba równo dzielić.
Tu nie Ameryka.
Taka Ameryka,
Plastikowa kicha.
Zaszkodzić nam może.
Chroń nas, dobry Boże.
Gdy piosenka dobiegła końca, posypały się gromkie brawa i wszyscy zaczęli rzucać do kapelusza grajka monety lub banknoty. Ponieważ jego występ i nam się bardzo spodobał, postanowiliśmy nie być gorsi i też dorzuciliśmy mu kilka nieco większych banknotów. Zasłużył sobie, w końcu poprawił nam znacznie humor, a przy okazji jeszcze śpiewał i grał z prawdziwą pasją. Podziwialiśmy go za to, że tak doskonale potrafił bawić się wtedy, gdy tutaj miał miejsce istny dom wariatów.
Podziękowaliśmy grajkowi i jego Pokemonowi za występ, a potem poszliśmy dalej, przechadzając się ulicami Wertanii. Gdy przechodziliśmy koło głównego rynku, usłyszeliśmy głośny krzyk wzmocniony mocą mikrofonów, dobiegający z tego właśnie miejsca. Szybko zorientowaliśmy się, że mamy do czynienia z czymś, co w świecie polityki zwie się politycznym wiecem, czy jakoś tak. Przemawiał właśnie, jak wynikało ze ściskanych przez niektórych ludzi, zebranych na tym placu transparentów, że mamy tutaj do czynienia z przemową polityczną kandydata partii liberalnej. Z ciekawością poszliśmy zobaczyć, jak wygląda owa przemowa. Nie było za wiele miejsca, ludzi bowiem zebrało się mnóstwo, ale zdołaliśmy się dostać na tyle blisko, aby przyjrzeć się uważnie owemu krzykaczowi.
Był to wysoki i rudy niczym dojrzała marchew jegomość. Chudy jak szczapa, z nosem zakręconym na czubku, elegancko ubrany i gładko ogolony, mający tak około pięćdziesiąt lat, stał na trybunie przed mikrofonem, przemawiając przy tym w sposób co najmniej ostentacyjny.
- Partia konserwatywna uważa, że wszystko jest w porządku tak, jak jest i że wszelkie niedogodności i problemy są tylko chwilowe. Z kolei partia centralna ma jeszcze gorsze podejścia do sytuacji. Powtarzają stereotypowe hasełka o tym, jak to trzeba na spokojnie wszystko wprowadzać. Ale prawda jest taka, że nam... Nam, mieszkańcom Wertanii kończy się już cierpliwość. Nie ufajcie konserwatystom, ale też nie ufajcie centralistom. Nie mają nam nic nowego poza starym i mocno już wyświechtanym hasłem: „Jakoś to będzie”. Nie umieją nam obiecać niczego, ale to niczego konkretnego, oczekując jedynie tego, abyśmy wierzyli w ich obietnice, że ten świat będzie lepszy, jeśli będziemy spokojnie od podstaw wszystko naprawiać. Ja jednak uważam, że nie mamy na to tyle czasu. Konserwatyści wepchnęli miasto w jedno wielkie pasmo kłopotów i co gorsza, nie zamierzają nic z tym zmieniać. A to miasto potrzebuje natychmiastowych zmian. I dlatego nalegam, aby zostały one wprowadzone i to jak najszybciej.
Z zebranego tłumu posypała się burza oklasków. Rudy mężczyzna uśmiechnął się zadowolony i kiedy ludzie przestali klaskać, powiedział:
- Wertania jest naszym wspólnym dobrem i nie wolno nam w żadnym razie zapominać, że...
Nie dokończył, gdyż nagle padł strzał, głośno i mocny. Ludzie zaczęli się gwałtownie rozglądać dookoła siebie, żeby wypatrzeć osobę odpowiedzialną, ale nie zauważyli nikogo. My również zaczęliśmy rozglądać się dookoła, a potem nasz wzrok skupił się na osobie Donalda Traska, na którego koszuli, gdzieś chyba na wysokości serca, pojawiła się plama krwi, najpierw niewielka, potem znacznie już większa. Mężczyzna jęknął i upadł na trybunę. Ochrona prędko doskoczyła do niego, znalazł się prędko jakiś lekarz, ale szybkie sprawdzenie, czy oddycha, nie przyniosło oczekiwanych wyników. Wręcz przeciwnie, te wyniki były straszne.
- Nie żyje! Donald Trask nie żyje! - zaczęli krzyczeć ochroniarze.
Ludzie, słysząc to, zaczęli biegać przerażeni dookoła siebie, jakby się bali, że tajemniczy zamachowiec, kimkolwiek on był, zacznie strzelać i do nich. Tylko ja i Ash w towarzystwie naszych wiernych Pokemonów staliśmy w miejscu, niemalże sparaliżowani ze strachu, szoku i niedowierzania. Przez chwilę chyba nie docierało do nas, co się stało, a już zwłaszcza do mnie, potem jednak zrozumieliśmy, że oto na naszych oczach doszło do morderstwa z premedytacją. Ochrona już rzuciła się szukać sprawcy, a my tylko staliśmy w miejscu i umieliśmy wpatrywać się tępym wzrokiem w trybunę. Gwar i hałas wokół nas przybierał na sile. Mimo to zdołałam usłyszeć słowa wypowiedziane przez stojącego obok mnie Asha:
- Alexa... Coś mi mówi, że masz właśnie materiał na pierwsze strony gazet.
C.D.N.