czwartek, 19 kwietnia 2018

Przygoda 112 cz. II

Przygoda CXII

Mój jedyny przyjaciel cz. II


Opowieść na temat tajemniczej wiadomości, która to została wysłana Ashowi sprzed 3000 lat musiała jednak poczekać z niezwykle ważnego powodu, którym okazał się być obiad, wcześniej zapowiedziany przez panią Cheerful. Sama nasza droga gospodyni przyszła do pokoju, aby nam o tym przypomnieć, dlatego też nie mogliśmy kontynuować rozmowy, zwłaszcza, iż Ashowi i Pikachu jak na zawołanie nagle zaburczało w brzuchach, a stało się to chwilę po tym, gdy Kasandra wspomniała słowo „obiad“. Miałam już nieraz do czynienia z taką sytuacją, w której mój luby i jego wierny starter mieli jednoczesne burczenie w brzuchu na dźwięk tego jakże magicznego słowa, ale mimo wszystko nieustannie mnie to bawiło.
- Och, wybacz nam, ciociu... Zagadaliśmy się - powiedział Ash wesoło do naszej gospodyni - Dziękuję, że nam o tym przypomniałaś, bo byśmy chyba jeszcze tu długo gadali, a przecież obiad nie może czekać.
- Ano nie może - zaśmiała się kobieta - Dobrze, kochani. Chodźcie już, bo obiad wam wystygnie. Mam też wielką nadzieję, że nasi drodzy goście zechcą zjeść z nami.
- Ja z wielką chęcią - powiedział Gary Oak.
- Jeśli tylko nie sprawi to pani trudności - dodała May, która to jak zwykle bardzo uprzejmym tonem.
- Coś ty, moja droga? - uśmiechnęła się do niej bardzo czule kobieta - W żadnym razie to nie jest dla mnie trudność. Poza tym dużo tego zrobiłam, więc czemu by się miało zmarnować? No, to już chodźcie, kochani.
Poszliśmy do jadalni i usiedliśmy przy stole. Oprócz naszej czwórki (przy czym liczę tylko ludzi, bo Pokemony dostały swoje karmy) obiad jedli również państwo Cheerful, Winston Krupsh oraz Bonnie i Max (którzy parę minut wcześniej powrócili z miasta). Clemont jadł posiłek razem z Dawn i Stevenem Meyerem w uzdrowisku. Kasandra powróciła z niego, ponieważ zadzwonił do niej mąż mówiąc, iż mamy gości szukających Asha i on chce dla nich zrobić obiad, ale jego żona doskonale wiedząc, jak bardzo znikome są umiejętności jej męża w sztuce kulinarnej, szybko powróciła do domu, powierzając swego pacjenta pozostałemu, naprawdę zaufanemu personelowi medycznemu. Poprzez powrót do domu chciała ona uniknąć kompromitacja przed młodym Oakiem oraz panną Hameron, dlatego też była obecna przy obiedzie, bo z powodu swojej pracy rzadko jadała obiady w domu, zwykle jedząc ten posiłek w uzdrowisku, a po nim wracała do swoich obowiązków, których miała bez liku jako szefowa tego budynku. Wracała zwykle na kolację i ją jadła z całą swoją rodziną, ale tym razem uznała, że pacjenci i personel sobie poradzą bez niej, a jej dobre imię musi być ocalone przed wątpliwymi talentami kulinarnymi męża.
Gary i May oczywiście nie mogli nachwalić się tego, jak to wspaniale smakuje posiłek naszej drogiej gospodyni i gdyby nie fakt, że jedzenie było naprawdę smaczne, to pomyślałabym, iż po prostu się jej podlizują, ale to nie mogło mieć miejsca z powodu właśnie tego, że Kasandra była świetną kucharką i jedzenie przez nią przygotowane było przepyszne, więc nikt nie miał powodów do narzekania, ale za to powodów do pochwał było bardzo wiele.
Gdy więc posiłek się skończył, a pani Cheerful powróciła do swoich obowiązków w uzdrowisku, to Ash wraz ze mną, Pikachu, Maxem, Bonnie, Garym, May i Buneary poszliśmy do osobnego pokoju, aby porozmawiać o tym, co też sprowadza naszych przyjaciół do Melastii. Max i Bonnie, z tego powodu, że nie byli obecni przy tym, gdy Gary i May wyjaśniali nam to, co ich sprowadza, więc nasi drodzy goście musieli im to w skrócie powtórzyć, po czym młody Oak wyjął ze swojego plecaka kartę pamięci wsuniętą w specjalną kartę matkę.
- Obejrzyj to bardzo uważnie, Ash, bo to naprawdę niezwykle ciekawe - powiedziała May.
Ash i siedzący mu na ramieniu Pikachu uważnie wpatrywali się w kartę pamięci, a my robiliśmy to razem z nim. Chwilę później Gary nacisnął na karcie jakiś mały przycisk, zaś naszym oczom ukazał się niewielki ekran hologramowy. Na nim znajdowała się młoda dziewczyna, prawdopodobnie w wieku moim i Ashu, ubrana w niebieską letnią sukienkę, czarne buty i białe skarpetki. Miała ona zielone oczy oraz piękne, puszyste włosy barwy ciemno-brązowej. Wyglądała naprawdę prześlicznie i nie umiałam temu zaprzeczyć, a właściwie to nawet nie chciałam.


- Wiem, że trudno jest w to wszystko uwierzyć, ale właśnie znalazłam się w roku 1003 p.n.e. w mieście Balatoy zbudowanym w dolinie gór Curi-Curi przez plemię Balatoyów. Zostałam schwytana przez miejscowych i uwięziona przez nich w ich lochu. Nie mam widoków na to, że zdołam się stąd wydostać, a do tego wiele wskazuje na to, iż zostanę zabita. Z tego, co zrozumiałam z ust moich oprawców zostałam wzięta za szpiega ich wrogów i miejscowy wódz zastanawia się, w jaki sposób ma mnie potraktować. Moja ucieczka stąd jest mało możliwa i grozi mi to, że niedługo dam głowę za swoją ciekawość. Na całe szczęście nie zabrali mi moich rzeczy, których nie znają, bo pochodzą z moich czasów. Dlatego właśnie udało mi się zachować moją przenośną kamerę. Mogę więc teraz nagrać tę wiadomość. Co prawda wątpię, aby kamera przetrwała do naszych czasów, ale producent twierdzi, że zawarta w niej karta pamięci może przetrwać zakopana w ziemi nawet pięć tysięcy lat. Pozostaje mi tylko wierzyć, że tak właśnie jest. Dlatego nagrywam tę wiadomość. Miasto to zostało odnalezione w listopadzie 2007 roku, a ja trafiłam tutaj trzy miesiące później. Obecnie znajduję się w dniu 30 lipca 1003 r. p.n.e, lecz widzę wyraźnie, że przeniesienie się tutaj było poważnym błędem. Mogę się jednak jeszcze jakoś ocalić i dlatego właśnie nagrywam tę wiadomość. Nie wiem, kiedy zostanie ona odnaleziona, ale mam nadzieję, że przynajmniej na początku 2008 roku n.e.
Słuchajcie mnie teraz uważnie, dobrzy ludzie, którzy właśnie oglądacie tę wiadomość. Trafiła do tego miejsca za pomocą pewnego przejścia, które dawno temu odkryłam. Miałam wówczas tylko dwanaście lat i wraz z moim Baltoyem znalazłam to pewne miejsce, w którym znajdował się największy skarb cywilizacji Balatoyów, czyli wehikuł czasu. To jest specjalne miejsce uruchamiane dzięki mocy Baltoyów, które to żyły z Indianami z plemienia Balatoyów w wielkiej przyjaźni. Takich miejsc jest na pewno więcej, ale ja znalazłam tylko jeden z nich. I nie byłam wtedy sama. Towarzyszyli mi mój Baltoy i jedna osoba... To był chłopak w moim wieku. Miał na imię Ash. Nie znałam wcześniej jego nazwiska, ale niedawno przybyłam na wykopaliska prowadzone przez słynnego uczonego, profesora Spencera Hale’a oraz jego córkę Molly. Z rozmów z nimi dowiedziałam się o ich przyjacielu, Ashu Ketchumie, Mistrzu Pokemonów i znanym detektywie. Do tego spotkałam May Hameron i z rozmów z nią wywnioskowałam, że Ash Ketchum i mój drogi przyjaciel Ash to jedna i ta sama osoba. Poza mną tylko on wie, gdzie znajduje się wehikuł czasu odnaleziony kiedyś przeze mnie i przez niego. Dlatego właśnie proszę was, żebyście przekazali mu tę wiadomość.
Ashu Ketchum... Zwracam się teraz do ciebie. Mam wielką nadzieję, że się nie pomyliłam w swoich przypuszczeniach i jesteś tym, kim myślę. Jeśli mam rację, to wówczas będziesz pamiętał swoją małą przyjaciółkę Calistę, którą spotkałeś w Hoenn. Pamiętasz mnie może? Ja i ty walczyliśmy z tymi wrednymi złodziejami Pokemonów, a potem we dwoje spotkaliśmy taką jedną kobietę, która nas zaprowadziła do TEGO miejsca. Pamiętasz?
Gdy dziewczyna wypowiedziała te słowa, Ashem lekko wstrząsnęło, a jego twarz przybrała wyraźnie zdumiony wyraz, a może wręcz przerażony. Widać było, że wszystko, co mówi tajemnicza osóbka jest najprawdziwszą prawdą, a prócz tego on sam doskonale pamięta takie wydarzenie.
Tymczasem Calista mówiła dalej:
- Jeśli pamiętasz to wszystko, to z całą pewnością odnajdziesz miejsce ukrycia wehikułu czasu. W razie czego poślę mojego Baltoya do roku 2008. Będzie on na ciebie czekał w ruinach miasta Balatoyów. Jeżeli jesteś tym, kim myślę, że jesteś, to bez trudu on cię rozpozna i pomoże ci cofnąć się w czasie do 30 lipca 1003 r. p.n.e. Tam będę czekać na ciebie. Ale proszę cię, pospiesz się. Nie mam żadnej pewności, co oni ze mną zrobią. Proszę cię, Ashu Ketchum... Teraz tylko na tobie mogę polegać, mój jedyny przyjacielu. Nikomu nie ufam do tego stopnia, aby powierzyć tajemnicę miejsca ukrycia wehikułu czasu. Powiedziałabym to moim kolegom oraz koleżankom ze studiów, ale żadnemu z nich nie ufam do tego stopnia, aby powierzyć im moją tajemnicę. Jeśli któreś z was to teraz ogląda, to bardzo serdecznie was przepraszam, ale zbyt dobrze wiem, jaką posiadacie słabość do trunków. Nie wiadomo, komu w stanie nietrzeźwym możecie się wygadać ze sprawy wehikułu, a taka tajemnica jak moja nie może przecież zostać wyjawiona nieodpowiednim ludziom. Zbyt wiele od tego zależy. Dlatego też proszę o pomoc Asha Ketchuma. Tylko on jeden wie, gdzie iść i gdzie szukać. Ashu Ketchum... Znajdź mojego Baltoya i wraz z nim odnajdź mnie. Mogę liczyć tylko na ciebie, Ash. Proszę cię, pomóż mi, mój przyjacielu... Mój jedyny przyjacielu... Bardzo chętnie cię znowu zobaczę. I bardzo chętnie obejrzę znowu nasze czasy.


Następnie dało się słyszeć tajemnicze kroki. Calista spojrzała w stronę, z którego dobiegł ją ten dźwięk.
- Ktoś idzie. Muszę już kończyć i szybko ukryć kamerę. Pamiętaj, Ashu Ketchum... Tylko na tobie mogę polegać. Jeśli to oglądasz, pomóż mi, proszę.
Na tym nagranie się urwało, zaś ekran zniknął. Wszyscy spojrzeliśmy zdumieniu na Asha oczekując tego, co on powie, ale to nie Ash pierwszy się odezwał, a Max.
- Pomóż mi, Obi-Wan Kenobi. Jesteś moją jedyną nadzieją - rzucił on dowcipnym tonem, szczerząc przy tym swoje mlecznobiałe zęby.
Bonnie i ja również parsknęłyśmy śmiechem pod wpływem tego żartu, a Gary delikatnie zasłonił sobie usta dłonią, aby ukryć, jak mocno ubawił go ten dowcip, jednak Ash i May byli śmiertelnie poważnie i tą powagą zarazili również nas.
- I co ty na to, Ash? - spytała May po chwili - Chyba nie zostawisz tej biednej dziewczyny samej sobie?
- Zwłaszcza, że ona tak na tobie polega - dodał Gary, który zdążył już spoważnieć.
- O tak i uważasz, że tylko na tobie może polegać - zachichotał lekko Max - Sereno, chyba masz kolejną rywalkę.
- Max, proszę cię... Czy ty w ogóle nie masz wyczucia? - mruknęła gniewnie May.
- O żadnej rywalce nie ma mowy - powiedział Ash z lekkim uśmiechem na twarzy - Calista to moja dawna znajoma, a właściwie to przyjaciółka, bo przygoda, którą razem przeżyliśmy uczyniła nas już na zawsze przyjaciółmi. Tak w każdym razie sobie obiecaliśmy.
- A w ogóle, to kiedy ty ją poznałeś? - spytała po chwili Bonnie.
- No właśnie - dodał Max - Podobno to było podczas twojej podróży po Hoenn. Ale wtedy przecież praktycznie się nie rozstawaliśmy. Jak to więc możliwe, że ty ją poznałeś, a ja i May nie?
- To dobre pytanie - zauważyła panna Hameron, uważnie patrząc na Asha - Sama chciałabym znać na nie odpowiedź.
- Ash, proszę, opowiedz nam to - poprosiłam go czule - Chętnie bym się dowiedziała, jak poznałeś Calistę.
Mój luby uśmiechnął się delikatnie, po czym pokazał, abyśmy wszyscy usiedli, a gdy już to zrobiliśmy, zaczął mówić.

***


Wszystko zaczęło się prawie siedem lat temu, kiedy wędrowałem po regionie Hoenn wraz z May, Maxem i Brockiem. To było jakoś tak niedługo po tym, jak zdobyłem w zaciekłej walce z Normanem Hameronem Odznakę Równowagi i zmierzałem ku zdobyciu kolejnej. Znaleźliśmy się wtedy u podnóża gór Curi-Curi, kiedy nagle dopadła nas straszna mgła, gęsta niczym zupa. Jak dotąd widziałem takie mgły tylko i wyłącznie w filmach i nigdy nie spodziewałem się, że kiedyś sam takiej doświadczę. Czułem się w niej strasznie zagubiony i chociaż miałem już te swoje dwanaście lat, to jednak serce waliło mi ze strachu jak szalone, jak również podchodziło mi ono do gardła. Wiele słyszałem od mamy o ludziach, którzy zgubili drogę we mgle i spadli w przepaść lub też spotkał ich inny rodzaj śmierci, bardzo zresztą nieprzyjemny. Mój lęk przed takim losem potęgował jeszcze fakt, że moi przyjaciele zginęli gdzieś w tej mgle i ja zostałem sam z Pikachu. To była naprawdę nieprzyjemna sytuacja. Na początku widziałem jeszcze Brocka, jak woła do mnie: „Ash! Lepiej trzymaj się blisko nas! W tej zupie łatwo się zgubić!“, a jakąś chwilę później straciłem go z oczu i słyszałem tylko jego głos, ale potem nawet i tego nie uświadczyłem.
Gdy dotarło do mnie, że właśnie znalazłem się sam na tym pustkowiu, przeraziłem się. W duchu pomstowałem na Brocka, bo to przecież był jego pomysł, aby iść na skróty przez podnóża gór Curi-Curi. Koleś doskonale wiedział, że to miejsce jest znane z gęstej mgły, jednak uparcie twierdził, iż ponieważ nie było tutaj ostatnio deszczu, to mgła nie może mieć miejsca, a jeśli już, to tylko maleńka.
- No i proszę... Masz tę swoją maleńką mgłę - mruczałem gniewnie pod nosem - Pan wszystko wiedzący tym razem jednak się pomylił. No, co za ciekawostka! Tylko dlaczego on to musiał zrobić akurat teraz, co?! Ech, Pikachu... Coś mi mówi, że wpadliśmy po uszy w kłopoty i to niezłe.
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Nagle rozległy się niedaleko mnie jakieś dziwne odgłosy, jakby ktoś właśnie krzyknął z przerażenia. Wydawało mi się, że był to głos Jessie z Zespołu R, dlatego też szybko zacząłem rozglądać się dookoła, aby ta jędza i jej kumple nie wzięli mnie z zaskoczenia.
- Pikachu, słyszałeś to? - spytałem mojego kompana.
Niczego jednak ani nikogo nie zauważyłem. Zresztą w tej mgle trudno było dostrzec cokolwiek, zwłaszcza, jeżeli stało daleko, a ten głos dobiegł mnie raczej z daleka i niósł się echem po lesie. Dlatego właśnie uznałem, że musiałem sie przesłyszeć i zacząłem wypatrywać moich przyjaciół.
- Dokąd wszyscy poszli? - spytałem sam siebie.
Doskonale wiedziałem, że nie mogę tutaj stać bezczynnie i czekać na jakikolwiek ratunek, zresztą to nigdy nie było w moim stylu, więc zacząłem powoli iść przed siebie, próbując odnaleźć moich przyjaciół. Przez chwilę mi się nawet wydawało, że mnie oni nawołują, ale pomimo tego, że ja także próbowałem ich jakoś nawoływać, to nic mi to nie dało. Do tego zamiast rzednąć, mgła jakby jeszcze zgęstniała.
- Rany, nic nie widzę w tej mgle - powiedziałem do Pikachu - Nawet własnych stóp, a co dopiero...
Nagle poczułem, że tracę grunt pod nogami i zamiast iść przed siebie, to zsuwam się po jakimś pochyłym urwisku prosto w dół. Ja i Pikachu z krzykiem zjechaliśmy na dół, który znajdował się dobrych kilka metrów od miejsca, w którym to przed chwilą byliśmy. Na szczęście ta nieprzyjemna i dość bolesna dla mojego zadka wycieczka nie trwała długo i tak po około minucie czy dwóch już stałem na nogach, masując sobie obolałe miejsce i rozglądając się dookoła.
- To bolało - jęknąłem.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
- Dlaczego tutaj nie ma jakieś tabliczki z ostrzeżeniem typu „Uwaga, urwisko“ albo co?
Wtem usłyszałem jakiś kobiecy głos, zupełnie mi wcześniej nieznany, który wyśpiewuje jakieś dziwne słowa.

Słuchaj, posłuchaj pieśni mojej.
Baltoyów ścieżką zmierzaj do tej...
Tej tajemnicy, którą niewielu zna.

Przybądź, wybrany, tajemnica ma
Czeka na ciebie, idź w kierunku snu.
Choćbyś wrócić nie miał nigdy tu.

Zaintrygowany rozejrzałem się dookoła, aby dostrzec, skąd dobiega ta pieśń. Zauważyłem wówczas niedaleko dość wielkie drzewo z wydrążonym w nim tuż przy ziemi wielkim otworze. W nim ktoś siedział - jakiś ciemny kształt i śpiewał kobiecym głosem:

Choćbyś się bał, drogę musisz znać.
Jesteś wybrany i nie możesz w miejscu stać.
Przejdź przez przeszkodę z gwiazd mleka.
Ścieżka Baltoyów na ciebie czeka.

Podszedłem bliżej i mgła tak jakby lekko się przerzedziła, a wówczas zauważyłem, że tym kształtem jest jakaś kobieta otulona mocno fioletowym płaszczem. Była nim tak mocno osłonięta, że widziałem jedynie niewielki fragment jej twarzy w okularach przeciwsłonecznych oraz z niewielkimi kosmykami beżowych włosów opadających na jej twarz. Kobieta spojrzała na mnie uważnie, dokończyła swoją pieśń, a potem nagle mgła na chwilę zrobiła się gęstsza, a gdy znowu się przerzedziła, kobieta zniknęła.
- Hej! A dokąd ona poszła?! - zawołałem zdumiony, rozglądając się dookoła.
Pikachu również był tym faktem bardzo zdziwiony, ale podobnie jak i ja nie miał pojęcia, gdzie się podziała ta tajemnicza nieznajoma.
- To było dziwne - powiedziałem nieco przerażony tym wszystkim.
Miałem już wcześniej do czynienia ze zjawiskami paranormalnymi i dobrze wiedziałem, że z nimi nie ma żartów, więc zacząłem się lekko bać, a po chwili namysłu uznałem, iż lepiej będzie, jeśli natychmiast opuszczę to miejsce.
- Wiesz co, Pikachu? Lepiej szybko znajdźmy resztę - powiedziałem do mojego startera i ruszyłem szybko przed siebie, nawołując moich przyjaciół: - Brock! May! Max! Gdzie jesteście?!
Szedłem jakiś kawałek drogi, kiedy nagle zauważyłem, że przede mną zieje ogromna przepaść. Dobrze, iż patrzyłem pod swoje nogi, bo jeszcze trochę i bym spadł.
- Uff... Było blisko - powiedziałem do Pikachu.
Załamany rozejrzałem się dookoła.
- Nic z tego nie rozumiem, stary. Gdzie też oni mogą być? I gdzie my jesteśmy?
- Pika-pika! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Nagle usłyszeliśmy za sobą jakieś inne pokemonie piski. Obejrzałem się więc za siebie i zauważyłem we mgle jakiś tajemniczy, niewielki kształt, sunący powoli w moją stronę.
- Co to? - spytałem.
Kształt wysunął się powoli z mgły, a wtedy ukazał się naszym oczom niewielki stworek o kremowej barwie i czerwonych znakach. Miał wielką głowę, niewielki tułów, krótkie łapki oraz dość mały, trójkątny odwłok, na którym kręcił się dookoła własnej osi.
- To Pokemon? - spytałem sam siebie.
Zaintrygowany wyjąłem swój Pokedex i zerknąłem w niego.
- Baltoy, Pokemon gliniana lalka - odezwał się głos w komputerku - Baltoy porusza się, obracając się jak bąk. Według legend Baltoy w czasach starożytnych żył w symbiozie z ludźmi.
Tymczasem Baltoy powoli, dalej kręcąc się wokół własnej osi sunął prosto w przepaść, najwyraźniej nie zdając sobie z tego sprawy.
- O nie! Idzie prosto na klif! - zawołałem przerażony - Pikachu, spróbuj powstrzymać go używając swego pioruna!
Pikachu kiwnął potakująco głową i zaraz skoczył przed siebie, po czym strzelił piorunem Baltoyów pod odwłok, próbując w ten sposób zatrzymać Pokemona. Niestety, nic to nie udało, ponieważ stworek dalej sunął w stronę klifu, ku swojej pewnej śmierci.
- Nie działa! - jęknąłem przerażony.
Wiedziałem, że muszę szybko działać, dlatego też szybko zerknąłem do mojego Pokedexu.
- Pokedex mówi, że Baltoy to jest w połowie psychiczny, a w połowie ziemny Pokemon. A to znaczy, że ataki elektryczne tu nie zadziałają.
Baltoy sunął coraz bliżej przepaści.
- Wiem! Pikachu, użyj Szybkiego Ataku i celuj prosto w jego odwłok!
Mój przyjaciel szybko skoczył w kierunku Baltoya i uderzył tam, gdzie mu kazałem. Tym razem odnieśliśmy sukces, ponieważ stworek wywrócił się na ziemię, piszcząc przy tym delikatnie. Przestał się posuwać do przodu, dzięki czemu był bezpieczny.
- Idealnie, Pikachu! - zawołałem wesoło.
Pikachu wylądował na ziemi i przybrał dumną minę, gdy nagle ktoś przebiegł mu przed nosem, wołając:
- Tu jesteś Baltoy! Nic ci nie jest?!
Tajemnicza osoba podbiegła do Baltoya i pochyliła się nad nim.
- Nic ci nie jest? Na pewno? To dobrze.
Przyjrzałem się tej osobie bardzo zdumiony, zastanawiając się, kim ona jest i skąd się tu w ogóle wzięła. Gdy obróciła się w moją stronę, to mogłem zauważyć, że jest to dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Dziewczyna miała na sobie sukienkę, jednak nie widziałem przez mgłę zbyt dokładnie jej szczegółów, zresztą wtedy one najmniej mnie interesowały. Bardziej wtedy mnie ciekawiło to, kim jest ta dziewczyna i co tu robi.


- Hej! Co wy zrobiliście mojemu Baltoyowi?! - zawołała oburzona nieznajoma.
A więc to jego trenerka. W sumie łatwo się było tego domyślić.
- Uratowaliśmy mu życie - odpowiedziałem jej - Gdyby szedł dalej, to spadłby z tego klifu.
- Jakiego klifu? - zdziwiła się dziewczyna i spojrzała przed siebie.
Gdy tylko zobaczyła majaczącą przy niej przepaść, jęknęła przerażona i mocno przytuliła mocno do siebie swego Baltoya.
- Ale spokojnie. Teraz już jest wszystko w porządku - powiedziałem, podchodząc do dziewczyny razem z Pikachu.
- Przepraszam - rzekła nieznajoma przepraszającym tonem, patrząc na mnie z wdzięcznością - Nie powinnam się na ciebie złościć. Chciałeś tylko pomóc, a właściwie to nie tylko chciałeś, ale naprawdę pomogłeś.
- No cóż... Cieszę się, że to zrozumiałaś - odpowiedziałem jej wesoło.
- Pika-pika! - poparł mnie Pikachu.
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, wstała szybko z ziemi i powiedziała:
- Nazywam się Calista, a to jest mój Baltoy.
Pokemon zapiszczał przyjaźnie, poruszając lekko prawą łapką na znak powitania.
- Ja jestem Ash, a to jest mój Pikachu - odpowiedziałem, a mój starter skoczył mi na ramię, piszcząc wesoło.
Chwilę później oboje rozmawialiśmy już ze sobą jak starzy przyjaciele, którzy dawno się nie widzieli. Usiedliśmy razem w głębi lasu na płaskich kamieniach i zaczęliśmy rozmawiać. Mgła lekko opadła, a wówczas miałem okazję lepiej przyjrzeć się mojej towarzyszce. Była ona całkiem ładna, miała śliczne, zielone oczy oraz ciemno-brązowe włosy spięte w dwie kitki ułożone po obu bokach jej głowy. Jej ubiór stanowiła ładna, niebieska sukienka z białymi rękawami, sięgająca dziewczynie do kolan. Prócz tego miała na sobie białe skarpetki, brązowe buty i fioletową kokardę zapiętą na kołnierzyku. Prócz tego na lewej dłoni Calista miała zieloną bransoletkę.
- Powiedz, Calista, co tutaj robicie w tym lesie? Ty i Baltoy? - spytałem po chwili.
- Poszukujemy starożytnych artefaktów - odpowiedziała mi Calista - Niestety, jestem tu pierwszy raz i nie znam tych terenów, więc możesz łatwo zgadnąć, co się stało.
- Zgubiłaś się?
- Tak. Do tego jeszcze ta mgła.
- Zjawiła się niespodziewanie.
- Właśnie. Szłam dalej wierząc, że sobie poradzę, ale gdy mgła zrobiła się tak gęsta jak mleko, to niczego nie widziałam, więc poprosiłam Baltoya, żeby nas stąd wydostał. No, ale chyba nam się to nie udało, bo wpadliśmy na was. Wy też się zgubiliście?
- Tak. Ja i moi przyjaciele szliśmy właśnie w kierunku najbliższego miasta i niestety zgubiliśmy drogę w tej mgle, a potem niechcący straciłem ich wszystkich z oczu.
- Spokojnie, mgła w końcu opadnie i wtedy ich znajdziesz. A ja znajdę moje starożytne artefakty.
- Jej! A więc są tutaj starożytne artefakty?
- Tak - pokiwała głową Calista, po czym sięgnęła ręką do swego plecaka i wyjęła z niego niewielką, żółtą książkę z okładką, na której znajdowało się zdjęciem jakiegoś zielonego dysku oraz Baltoya - Tak tutaj piszą. Widzisz, ta książka mówi, że właśnie w tej okolicy znajdują się ruiny, które skrywają najcenniejszy artefakt w całym kosmosie.
- W całym kosmosie? - spytałam zainteresowany - To fajne.
- Tak. A kiedy już znajdziemy ten artefakt, to powie on nam wszystko o starożytnej cywilizacji Balatoyów.
- Balatoyów?
- Tak, to indiańskie plemię żyjące ponad 3000 lat temu. Żyło tutaj, w Hoenn, na terenie Ameryki Północnej, jednak ich cywilizacja przypominała bardziej różne plemiona indiańskie z Ameryki Południowej, a zwłaszcza te zniszczone przez Corteza i Pizzara w XVI wieku.
- Mówisz o Aztekach i Inkach?
- Tak, ale też o Majach i innych plemionach. Badania archeologiczne wykazały, że spora ilość wiedzy, którą posiadały tamte cywilizacje zostały im przekazane przez ludzi zwanych Balatoyami, co tłumacząc na nasz język oznacza „Człowieka z Baltoyem“.
- Człowiek z Baltoyem? Chcesz powiedzieć, że ci ludzie umieli żyć w symbiozie z Baltoyami?
- O tak! Według zapisków odnalezionych na terenach zamieszkałych przez Majów, Azteków, Inków itd. do ich plemion przybyli jacyś ludzie z Baltoyami na ramieniu, którzy potem przekazali im wiele swojej wiedzy. Archeolodzy wciąż szukają dowodów na istnienie cywilizacji Balatoyów, a ponieważ Baltoye występują głównie w Hoenn, a i ten region jest niemal na granicy obu Ameryk, to uważają, że to tutaj znajdowała się ich cywilizacja.
- To ciekawe. A ja myślałem, że Indianie na terenie Ameryki Północnej to byli tacy, wiesz... w pióropuszach, malowidłach na twarzy, z wigwamami i żyjący tak, jak ci w powieściach Karola Maya.
Calista parsknęła śmiechem.
- Bo to prawda, jednak Balatoyowie mieli o wiele wyżej rozwiniętą cywilizację, która przypominała te z Ameryki Południowej. Tak w każdym razie mówi ta książka. Jak dotąd archeolodzy odnaleźli dowody na istnienie Balatoyów, ale wciąż nie wiemy o nich zbyt wiele. Być może posiadali oni jakieś miasto z piramidą takie, jak Aztekowie, omurowane i obronne, jednak wciąż nie ma na to dowodów. Za to istnieje spore przypuszczenie, że tutaj właśnie znajdują się jakieś ruiny ukrywające coś powiązanego z plemieniem Balatoyów. Jak dotąd nie odnaleziono ich, ale ich szukają. Szukają ruin ze starożytnymi artefaktami będącymi dowodami na to, o czym rozmawiamy.
To mówiąc Calista przytuliła do serca swoją książkę, mówiąc:
- Znalezienie tych artefaktów jest moim marzeniem.


- To fascynujące - powiedziałem, zresztą całkowicie szczerze, bo słowa mojej rozmówczyni bardzo mnie zainteresowały.
- Wiesz, chciałabym kiedyś zostać archeologiem - mówiła dalej Calista, wyraźnie smutniejąc - Niestety, to się prawdopodobnie nigdy nie stanie.
- Ale czemu nie? - spytałem zdumiony.
- Bo moi rodzice nie chcą, żebym została archeologiem. Chcą, żebym była lekarzem, tak jak oni. Tak więc, kiedy znaleźli próbki, które od dawna zbierałam, byli na mnie źli. Chyba byli tak źli, że je wyrzucili. Ale nie mają pojęcia, że ja ciągle mam tę wspaniałą książkę, którą często czytam i która dodaje mi otuchy. I nagle, dziś rano zadzwonił do mnie telefon. Rodziców nie było w domu, byłam sama, więc odebrałam. W słuchawce odezwała się jakaś kobieta. Powiedziała mi: „Proszę, musisz przyjść i mi pomóc. Musisz przyjść ze swoim Baltoyem do lasu u podnóża gór Curi-Curi“. Spytałam ją, dlaczego i co się stało. Odpowiedziała mi: „Artykuł w twojej książce mówił prawdę, ale teraz musisz połączyć zdolności twoje i twojego Baltoya, żeby znaleźć to, czego od tak dawna szukasz. Błagam cię, Calisto, przyjdź mi pomóc“. Więc wymknęłam się dziś z domu, nie mówiąc nic rodzicom i nie zostawiając im żadnej wiadomości, dokąd idę, aby tu przyjść. Opowiem im wszystko, jak wrócę. Albo i nie. Oni są tak zajęci, że nie zwracają często uwagi na to, co robię i kiedy wracam do domu. Tylko sprawdzają mnie, czy nie zajmuję się moją „szkodliwą pasją“, jak oni to nazywają.
- Rozumiem - pokiwał głową ze zrozumieniem - Calisto, masz może jakiś pomysł, gdzie mogą być te ruiny?
- Tak. Zobacz, w mojej książce jest pewna pieśń, która według autora i odkrytych źródeł ma wskazywać miejsce do czegoś niezwykle ważnego, co odkryło niewielu. Wierzę, że chodzi właśnie o te ruiny, których szukam.
To mówiąc Calista otworzyła książkę i zaczęła śpiewać:

Słuchaj, posłuchaj pieśni mojej.
Baltoyów ścieżką zmierzaj do tej...
Tej tajemnicy, którą niewielu zna.

Uśmiechnąłem się wesoło, rozpoznając te słowa i dośpiewałem:

Przybądź, wybrany, tajemnica ma
Czeka na ciebie, idź w kierunku snu.
Choćbyś wrócić nie miał nigdy tu.

Calista spojrzała na mnie zdumiona.
- Skąd znasz tę pieśń, Ash?
- Śpiewała ją jedna kobieta siedząca pod drzewem - odpowiedziałem - Spotkałem ją niedługo przed tobą.
Calista uśmiechnęła się radośnie.
- Myślę, że to ta sama kobieta, która do mnie zadzwoniła, a jej pieśń kryje sekret wejścia do ruin gór Curi-Curi. Czy pamiętasz, gdzie dokładnie słyszałeś tę pieśń?
- Pewnie - powiedziałem, wstając ze swego miejsca - To drzewo jest niedaleko stąd. Jeśli chcesz, to zabiorę cię tam zaraz.
- O! Mówisz, że idziesz tam ze mną?! - zawołała Calista, także wstając i patrząc na mnie uważnie.
Po tonie jej głosu łatwo wywnioskowałem, że dziewczyna jest bardzo zachwycona taką możliwością, a ja cóż... Ja zawsze lubiłem pomagać, a już zwłaszcza dziewczynom, dlatego musiałem z nią iść. Poza tym też bardzo zainteresowała mnie ta historia i bardzo chciałem wiedzieć, co będzie dalej. Dlatego też moja odpowiedź mogła być tylko jedna.
- Pewnie.
- Dzięki, Ash. To miłe z twojej strony - odparła na to Calista z wielkim uśmiechem na twarzy.

***


Poszliśmy więc w kierunku drzewa, przy którym widziałem już nieco wcześniej tę tajemniczą kobietę. Kiedy jednak do niej szliśmy, usłyszeliśmy nagle jakiś niepokojący hałas, jakby odgłosy walki.
- Co to było? - spytała Calista.
- Lepiej chodźmy to sprawdzić - odpowiedziałem.
Oboje pobiegliśmy w kierunku, skąd on dobiegał i zobaczyliśmy coś niezwykłego. Ta sama kobieta, którą wcześniej widziałem, teraz stała przed swoim drzewem, a obok niej był Pokemon Xatu, sporej wielkości zielone ptaszysko z czerwonym, indiańskim czubem z tyłu głowy i wyglądające jak rzeźba uwieczniona na totemie. Pokemon ten dziobał po głowach dwa inne Pokemony - a były to Cacnea i Seviper. Niedaleko nich stali przerażeni tym widokiem dobrze mi znani trzej osobnicy.
- To ta kobieta! - zawołałem - A z nią Zespół R!
- Zespół R? - zdziwiła się Calista.
- To złodzieje Pokemonów - wyjaśniłem.
Calista oburzona spojrzała w ich kierunku i krzyknęła:
- Hej! Zostawcie w spokoju tę kobietę!
Zespół R spojrzał szybko na nią i na mnie.
- To głąby! - zawołali jednocześnie.
- A raczej głąb z nową narzeczoną - rzucił złośliwie Meowth - Która to już z kolei?
- Hej, nie krzycz na nas, mądralo! - zawołała Jessie - Nie widzisz, że to my tu jesteśmy dziobani?!
Widocznie Xatu należał do tajemniczej kobiety, która musiała zostać zaatakowana przez Zespół R, ale zdołała się przed nimi obronić. Oczywiście widząc moją osobę, moi adwersarze zaraz skierowali swój gniew przeciwko mnie.
- Cacnea, użyj na nich Szpilkowych Pocisków! - zawołał James.
Jego Pokemon wystrzelił z łap pociski, ale Calista zaraz wkroczyła do akcji.
- Baltoy, Szybkie Wirowanie!
Jej stworek z miejsca zaczął bardzo szybko kręcić się wokół własnej osi, odbijając w ten sposób pociski Cacnea, które uderzyły teraz w Zespół R, który wściekły nie zamierzał tego tak zostawić.
- Seviper, użyj Owinięcia na Baltoyu! - zawołała Jessie.
- Pikachu, użyj Ataku Piorunem! - krzyknąłem.
Pikachu skoczył do przodu i poraził prądem Sevipera.
- Xatu, Cienista Kula! - krzyknęła tajemnicza kobieta.
Pokemon wykonał polecenie i już po chwili ciemna kula uderzyła w ziemię pod Zespołem R, wywołując wybuch na tyle mocny, że trio złodziei ze swoimi Pokemonami wystrzelili w przestworza.
- Jeszcze tu wrócimy! - wrzasnął Zespół R, znikając nam z oczu.
- Nic pani nie jest? - spytałem, podbiegając z Calistą do tajemniczej nieznajomej.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała kobieta - Dziękuję wam. Dziękuję za pomoc.
- Proszę... Niech mi pani wyjaśni znaczenie tej pieśni, którą pani nie tak dawno śpiewała - powiedziała Calista.
- Dlaczego? To tylko pieśń. A w ogóle, to o czym ty mówisz?
- Mówię o tej pieśni, którą usłyszał mój przyjaciel Ash, kiedy ją pani śpiewa. Tę samą pieśń mam zapisaną w swojej książce. Szczególnie mnie ciekawi ta część pieśni, gdzie śpiewa pani o pójściu ścieżką Baltoya. Myślę, że ta ścieżka może mnie zaprowadzić do starożytnych ruin zawierających najcenniejszy skarb w kosmosie.
Kobieta pokiwała lekko głową i powiedziała już nieco innym, bardziej przyjaznym tonem:
- Wiedziałam. Wiedziałam, że zwróciłam się do właściwej osoby. Od chwili, gdy się o tobie dowiedziałam wiedziałam, że możesz mi pomóc, a kiedy rozmawiałyśmy przez telefon, to miałam już całkowitą pewność, iż się nie pomyliłam. Jesteś właściwą osobą na właściwym miejscu.
Następnie kobieta spojrzała na mnie i spytała:
- Widziałam cię dzisiaj w lesie. A teraz bardzo mi pomogłeś. Do tego przychodzisz tu z Calistą. Musisz więc być jej przyjacielem, mam rację?
- Tak, to mój przyjaciel - wyjaśniła Calista - Bez niego bym tutaj nie trafiła.
- No dobrze. A więc, mój drogi chłopcze... To, co teraz zobaczycie jest wielką tajemnicą, której nie może poznać byle kto. Musisz mi obiecać, że nie powiesz o tym nikomu.
- Obiecuję - powiedziałem, uderzając się lekko prawą pięścią w pierś.
- I ja to obiecuję - dodała Calista.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, zamykając oczy i podnosząc łapkę jak do przysięgi.
- Wobec tego chodźcie za mną - powiedziała kobieta i skierowała swe kroki w kierunku drzewa, w którym wcześniej ją widziałem.
Poszliśmy za nią, a Xatu zamykał korowód, który powoli wkroczył do środka owego drzewa przez wielką, wydrążoną w nim dziurę. Tajemnicza nieznajoma śpiewała tymczasem:

Przybądź, wybrany, tajemnica ma
Czeka na ciebie, idź w kierunku snu.
Choćbyś wrócić nie miał nigdy tu.

Gdy już znaleźliśmy się w środku drzewa, kobieta dotknęła niewielkiej gałęzi wyrastającej z jednej z drewnianych ścian i pociągnęła ją lekko w dół. Wówczas ziemia nam się zapadła pod nogi i wszyscy z głośnym krzykiem polecieliśmy w dół jakimś tajemniczym tunelem. Nie wiem, jak długo nim spadaliśmy, ale przynajmniej kilka minut, choć tu mogę się mylić. W końcu jednak ujrzeliśmy jakieś światełko, a potem wpadliśmy w nie i wylecieliśmy z tunelu prosto na stertę wyschniętej trawy położonej tam chyba po to, aby było na co spadać.
- Myślałem, że nigdy się nie zatrzymamy - powiedziałem.
- Patrzcie! - zawołała Calista.
Spojrzałem szybko przed siebie i zauważyłem, że znaleźliśmy się w podziemnym pomieszczeniu. Na jednej z jego ścian były jakieś malowidła. Aby je obejrzeć, należało wbiec na spore podwyższenie zbudowane tak, że miało ono schody z trzech stron, a z czwartej było przymocowane do ściany z malunkami. Wbiegłem po schodach razem z Calistą, Pikachu i Baltoyem na owo podwyższenie i przyjrzałem się tym dziwnym obrazom.
- To rysunki cywilizacji Balatoyów! - powiedziała zachwycona Calista.
- Tej, o której mi mówiłaś?
- Dokładnie. Muszą pochodzić ze starożytnych czasów, kiedy Baltoye żyły w symbiozie z ludźmi. I wiesz, wygląda na to, że ta cywilizacja była super zaawansowana.


- Przepraszam panią, ale czy nie wie pani może, gdzie możemy znaleźć najcenniejszy skarb w kosmosie? - spytałem.
- Tak - powiedziała kobieta, wskazując na lewo.
Spojrzeliśmy w stronę, którą nam pokazała. Znajdował się tam wielki, okrągły, drewniany pniak przygnieciony wielkimi kamieniami.
- Naprawdę? - spytała Calista - To jest ten skarb?
- To tylko sterta kamieni - zauważyłem.
- To dlatego, że było tutaj wielkie trzęsienie ziemi, przez które zawaliła się część ściany - wyjaśniła nam nieznajoma, podchodząc do tego wielkiego pniaka - Ale pod tą stertą kamieni jest najcenniejszy wynalazek cywilizacji Balatoyów. Niestety, mój Baltoy też tam jest.
- O nie! - jęknąłem.
- To okropne! - dodała Calista.
- Pomóżmy mu się wydostać! - zawołałem i podbiegłem do tej sterty kamieni.
Niestety, poruszenia choćby jednego z nich przeze mnie zakończyła się całkowitą porażką.
- Nie mogę nawet nim poruszyć - jęknąłem załamany.
- Musi być coś, co możemy zrobić, żeby pomóc - powiedziała Calista, patrząc załamana na nieznajomą.
Nieznajoma spojrzała na moją przyjaciółkę i odparła:
- Calisto, ty i twój Baltoy możecie to zrobić. Oczywiście, używając właściwego ataku.
- Oczywiście! - zawołała wesoło Calista - Dobrze, Ash. Lepiej odsuń się z drogi.
- Dobrze - powiedziałem i stanąłem tuż obok niej.
- Xatu, Świetlista Ściana - rozkazała swemu Pokemonowi nieznajoma.
Ten podniósł powoli skrzydła w górę i wytworzył przed nami wielką, prostokątną, przeźroczystą ścianę.
- Baltoy, użyj Dezorientacji, żeby ruszyć te skały - rozkazała Calista.
Baltoy pisnął potakująco i podniósł za pomocą swoich psychicznych mocy całą stertę kamieni, a następnie pokruszył je na małe kawałki, które poleciały na wszystkie strony i z pewnością by w nas uderzyły, gdyby nie to, że Xatu stworzył nam zawczasu osłonę.
Gdy już kamienie, po zetknięciu się z osłoną zamieniły się w drobny mak, naszym oczom ukazał się odsłonięty wielki, okrągły pniak i leżący na nim Baltoy, bardzo podobny do tego, który to właśnie usunął głazy. Xatu opuścił swoją osłonę, zaś nieznajoma podbiegła do swojego Baltoya, biorąc go czule na ręce. Przy okazji odsłoniła sobie usta i można było zobaczyć, że jest bardzo przejęta.
- Baltoy, przemów do mnie - poprosiła.
Pokemon spojrzał na nią czule i zapiszczał delikatnie.
- Wiem, jak było ci ciężko. Odpocznij trochę.
To mówiąc kobieta wyjęła pokeball i schowała w nim swojego Baltoya.
Ja i Calista powoli weszliśmy na ogromny pniak, bardzo uważnie mu się przyglądając. Znajdowało się na nim wiele dziwnych znaków: małe koło w większym kole, w jeszcze większym kole, które było w ogromnym kole, zawierającym też jakieś dziwne linie, jakby znak promieni słonecznych lub też kierunki świata. Wokół tego wszystkiego znajdowała się jakby ramka z wymalowanymi na niej znakami.
- To jest najwspanialszy wynalazek cywilizacji Balatoyów? - spytałem z lekkim niedowierzaniem.
- Właśnie - potwierdziła nieznajoma - To oto cudo daje ci dostęp do najcenniejszego skarbu w całym kosmosie.
- Tak? Naprawdę? - zdziwiła się Calista.
- Skoro to jest ukryte, to w jaki sposób się pani o tym dowiedziała? - zapytałem.
- Właśnie! - dodała Calista, sięgając do swojego plecaka i wyjmując z niego swoją książkę - W mojej książce pisze, że jeszcze nikt nie odkrył tego skarbu.
- Tak, to prawda - odparła z uśmiechem nieznajoma - Bardzo mądra książka, prawda? Ja też mam taką.
To mówiąc wyjęła zza pazuchy taką samą książkę, jaką miała Calista, ale bardziej zniszczoną przez czas.
- Hej, to moja książka! - zawołała Calista zdumiona.
- To ta książka przekonała mnie do badania cywilizacji Balatoyów - rzekła nieznajoma, przytulając książkę do piersi.
- Niewiarygodne - powiedziałem.
- Moi rodzice nie pozwalali mi prowadzić wykopalisk, mojej pasji - mówiła dalej kobieta smutnym tonem.
- To samo przydarzyło się Caliście - zauważyłem.
- Obawiam się, że zmarnowałam dużo czasu i energii w moim życiu, próbując ich przekonać, iż są w błędzie.
- Ale w końcu odkryła pani ten skarb, prawda? - spytała Calista.
- Owszem, ale jeśli chodzi o cywilizację Balatoyów, to niestety dopiero zaczęłam. Calisto, mamy tylko jedno życie i czasem tylko jedną szansę na to, żeby podążać za marzeniami.
- Dobrze wiem, co ma pani na myśli - zasmuciła się Calista i nagle coś ją tknęło - Ale zaraz! Ta książka wyszła dopiero kilka miesięcy temu, więc jestem pewna, że jest nowa!
- Tak? - zdziwiłem się, patrząc na książkę mojej przyjaciółki - Więc jak to możliwe, że pani książka wygląda tak staro?
- Właściwie to mam tę książkę od lat i używałam jej przez całe moje badania.
Czułem, że powoli dostaję kręćka, próbując to jakoś logicznie ze sobą połączyć. Co prawda miałem już pewną teorię na ten temat, ale była ona na tyle absurdalna, iż wolałem nawet nie wypowiadać jej na głos.
- Ale jak to możliwe? - spytała moja przyjaciółka.
- Nie martw się, Calisto - uśmiechnęła się lekko nieznajoma - Teraz wyświadcz mi przysługę i poproś, żeby Baltoy użył Szybkiego Wirowania w tym oto magicznym kole. Wtedy też dowiesz się, co jest najcenniejszym skarbem w całym kosmosie.
- Dobrze - zgodziła się Calista.
Nim jednak zdążyliśmy coś zrobić, to poczuliśmy, aż ziemia się trzęsie, a chwilę później z wielkim hukiem w jednej ze ścian została wywiercona wielka dziura, przez którą to wparował jakiś dość dziwaczny, żółty pojazd podziemny.
- Hej, co to?! - zawołałem.
Z maszyny dobiegł mnie dobrze mi znany czyiś śmiech. Wiedziałem już, z kim to mamy do czynienia. Zespół R nie rezygnował. Widać te dranie musiały mieć tu w pobliżu ukrytą jedną z tych swoich maszyn i teraz ją użyli przeciwko nam.
- Widzisz, James? Mówiłam ci, że ich tutaj znajdziemy - powiedziała Jessie, wysuwając się z kokpitu maszyny.
- Tak, ale wygląda na to, że mają towarzystwo - dodała James, robiąc to samo.
- Towarzystwo, które niestety muszą zaakceptować - zachichotał podle Meowth, stając obok swoich kompanów.


- Zespół R! Mogłem się domyślić! - zawołałem wściekły.
Całe podstępne trio powróciło do maszyny.
- Zacznijmy powoli, dobrze? - powiedziała Jessie.
- Jeden Baltoy raz, proszę! - zawołał Meowth.
Po chwili jedna z dwóch wielkich rąk po bokach maszyny wysunęła się w naszą stronę i złapała Pokemona Calisty.
- O nie! Baltoy! - krzyknęliśmy ja i moja przyjaciółka.
- Sukces! - zawołał radośnie Zespół R.
- Bardzo dobry początek - rzekła Jessie.
- To teraz do większych spraw - dodał James.
- A to znaczy wykopać stąd skarb - miauknął Meowth.
Chwilę później z dzioba ich przeklętej maszyny wysunęło się kilka narzędzi wiertniczych.
- Stójcie! - zawołała nieznajoma - Jeżeli uszkodzicie magiczne koło, to zniszczycie jego moc na zawsze!
Oczywiście Zespół R (jak to też było do przewidzenia) zlekceważył ją i ruszył swoją maszyną w kierunku wielkiego pniaka, którego nieznajoma nazwała magicznym kołem.
- Xatu, teleportacja! - zawołała nieznajoma.
Pokemon wykonał polecenie i na chwilę zniknął, aby po chwili ukazać się na dachu maszyny Zespół R.
- Atak Dziobania!
Xatu zaczął uderzać dziobem w machinę, jednak nie uczynił jej żadnej szkody.
- Ten atak nie uszkodzi naszej stali - zaśmiał się Meowth.
Następnie druga, nie trzymająca Baltoya łapa machiny uderzyła w Xatu i strąciła go z niej.
- Xatu! - jęknęła nieznajoma.
- Więc jest zrobiony ze stali, tak? - spytałem głośno.
- Tak i to twardszej niż niż twoja głowa, głupku! - zawołał Meowth.
- To nie będzie dla nas problem, prawda? - zaśmiałem się i spojrzałem na Pikachu - Co powiesz, żeby dać im łagodnego pioruna?
Mój przyjaciel zrozumiał, co ma robić, ponieważ zaraz skoczył przed siebie i zaatakował prądem ramię ściskające Baltoya. Chwilę potem ramię eksplodowało i Baltoy był wolny. Zespół R bynajmniej nie był tym faktem zadowolony.
- Baltoy, Szybkie Wirowanie! - zawołała Calista.
Pokemon niesamowicie szybko wirować wokół własnej osi i uderzył kilka razy w maszynę Zespołu R, rozwalając jej przednią część w drobny mak. Tylna zaś, pozbawiona przodu, nie mogła jechać i stanęła w miejscu.
- To było niesamowite! - powiedziałem zachwycony.
- Jesteśmy rozbici - załkała Jessie.
- Ale przecież był zrobiony ze stali - dodał James.
- Ze stali, to my teraz potrzebujemy nerwów, aby przetrwać to, co się zaraz stanie - jęknął przerażony Meowth, gdy tylko zobaczył nasze wściekłe miny.
- Teraz, Xatu! Cienista Kula! - krzyknęła nieznajoma.
Jej Pokemon uderzył mocą w maszynę Zespołu R, która natychmiast od tego eksplodowała. Nasze złodziejskie trio zdążyło w ostatniej chwili się ewakuować za pomocą katapulty w swoich siedzeniach, ale i tak wybuch ich maszyny był tak mocny i silny, że niezbyt komfortowo wbili się oni w sufit, a kiedy Pikachu poprawił im piorunem, a Xatu kolejną Cienia, to przebili się przez głębokie podziemia prosto na powierzchnię i zniknęli nam z oczu, krzycząc:
- Zespół R znowu błysnął!
- Udało się nam! - krzyknąłem radośnie.


Skoro już wszystko było w porządku, to mogliśmy powrócić do tego, czym się zajmowaliśmy zanim nam przerwano.
- Czy teraz Baltoy mógłby użyć Szybkiego Wirowania w magicznym kole? - spytała nieznajoma.
- Dobrze - zgodziła się Calista - Gotowy, Baltoy?
Pokemon zapiszczał lekko i wskoczył do tego tzw. magicznego koła, po czym zaczął wirować z zawrotną szybkością.
- Co to za skarb, o którym cały czas była mowa? - spytałem.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, wskakując mi na ramię.
Wszystkie znaki na owym pniaku zaczęły świecić jasnym blaskiem. Potem zaś z owego kręgu wystrzeliła ogromna, biała poświata, tak szeroka, jak szeroki był tzw. magiczny krąg.
- Calisto... Widzisz to, co ja? - spytałem zdumiony.
- Trochę się boję - odpowiedziałam przerażonym głosem Calista, lekko łapiąc mnie za rękę.
Nieznajoma zaś uśmiechnęła się jeszcze mocniej i powoli ruszyła w kierunku owej poświaty.
- Chwileczkę! Gdzie pani idzie?! - zawołała zdziwiona Calista.
Kobieta powoli wkroczyła w krąg i odwróciła się do nas. Wówczas jej płaszcz poderwał się w górę, a kaptur zleciał z jej głowy. Mogliśmy wtedy zauważyć, że kobieta jest naprawdę bardzo piękna, ubrana w białą suknię, o postaci, z której biło dobro i wielka sympatia.
- Kim... pani... jest? - jęknęła Calista.
- Teraz mogę ci powiedzieć - odpowiedziała jej kobieta - Nazywam się Calista.
Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak zdziwiony, jak właśnie teraz. Moja przyjaciółka zresztą też. Oboje patrzyliśmy zszokowani na to, czego właśnie byliśmy świadkami. Kobieta tymczasem zdjęła okulary przeciwsłoneczne i powiedziała:
- Jestem tobą, ale z przyszłości, Calisto.
- Z przyszłości? - zdziwiła się moja przyjaciółka.
- O tak. Właśnie to dała nam cywilizacja Balatoyów. Wehikuł czasu. Nauczyłam się, że najcenniejszym skarbem jest czas.
- Wehikuł czasu? - spytałem zdziwiony.
- Wynaleźli go tak dawno temu? - zapytała Calista.
- Tak, ale niestety mój czas był zbyt krótki, aby móc poznać więcej sekretów. I dlatego zostawiam tobie dokończenie moich badań. Przybyłam tutaj, żeby wesprzeć cię w twoich marzeniach. Nasz wspólny czas nie był może i długi, ale był magiczny.
- Och, nie odchodź! - zawołała Calista, podbiegając do kobiety, ale nie przekraczając poświaty - Nigdy wcześniej nie przeżyłam czegoś takiego. Proszę! Musisz mnie jeszcze wiele nauczyć!
- Ta sama osoba nie może istnieć w dwóch różnych postaciach w tej samej przestrzeni przez dłuższy czas. To znaczy, że musisz kontynuować tę pracę sama.
- Ale jeśli jesteś z przyszłości, to ty już istniejesz, a ja nie mogę tego zmienić - Calista przysunęła lewą dłoń do poświaty.
- Ale ty już zmieniłaś przyszłość - powiedziała do niej czułym głosem kobieta, też przysuwając do poświaty swoją dłoń.
- Ja? Jak?
- Kiedy poprosiłam cię o pomoc, to przyszłaś z wielką odwagą i to bez pytania. To właśnie taka odwaga, jak twoja może zmienić naszą przyszłość. Proszę, zapamiętaj to. I zapamiętaj, co mówi pieśń cywilizacji Balatoyów.
A po chwili obie zaczęły śpiewać piosenkę:

Słuchaj, posłuchaj pieśni mojej.
Baltoyów ścieżką zmierzaj do tej...
Tej tajemnicy, którą niewielu zna.

Przybądź, wybrany, tajemnica ma
Czeka na ciebie, idź w kierunku snu.
Choćbyś wrócić nie miał nigdy tu.

Choćbyś się bał, drogę musisz znać.
Jesteś wybrany i nie możesz w miejscu stać.
Przejdź przez przeszkodę z gwiazd mleka.
Ścieżka Baltoyów na ciebie czeka.

Calista z przyszłości powoli cofnęła się do samego środka magicznego kręgu, a następnie cała jej postać zaczęła powoli stawać się przeźroczysta, aż wreszcie zniknęła.
- Nie! - zawołała teraźniejsza Calista.
Było już jednak za późno. Jej przyszłe ja zniknęło, zaś cała poświata zniknęła... razem z Baltoyem mojej przyjaciółki, który jednak już po chwili zmaterializował się przed nią. Najwidoczniej przeniósł on Calistę dorosłą do jej czasów, a teraz powrócił do swojej trenerki, która wzięła go mocno w objęcia.
- Wiesz, Baltoy... Chyba właśnie z odwagą zmieniliśmy przyszłość - powiedziała bardzo zachwyconym głosem dziewczyna.
Następnie spojrzała w górę i zawołała:
- Przyszła ja! Dziękuję bardzo!
- Chyba czas jest najcenniejszym skarbem w kosmosie, przyjacielu - powiedziałem do Pikachu, z uśmiechem obserwując całą tę sytuację.
- Pi-ka! - pisnął radośnie Pikachu.

***


Baltoy za pomocą swoich mocy przeszedł przez dziurę w suficie na powierzchnię, a ja i Calista zrobiliśmy to samo przez tajne przejście, potem zaś razem zatkaliśmy dziurę ogromnym głazem oraz ziemią, dzięki czemu dziura przestała być widoczna, a możliwość jej wypatrzenia i trafienia przez nią do wehikułu czasu raczej niewielka. Powróciliśmy jeszcze na chwilę do głównego wejścia i spojrzeliśmy na nie z sentymentem. Ponieważ mgła już całkowicie opadła, to mogliśmy je obejrzeć bardzo dokładnie.
- To miejsce zawsze będzie dla mnie wyjątkowe - powiedziała Calista, delikatnie dotykając drzewa - Dowiedziałam się czego bardzo ważnego o sobie, spełniłam swoje wielkie marzenie, a w dodatku zyskałam przyjaciela. Mojego pierwszego przyjaciela w życiu.
- Daj już spokój, na pewno masz ich więcej niż twoje przyszłe ja - uśmiechnąłem się wesoło.
- Nie mam i nie mówię o moim przyszłym ja. Mówię o tobie, Ash.
- O mnie?
- Tak - Calista patrzyła na mnie z wielkim uśmiechem - Zachowałeś się jak prawdziwy przyjaciel. Bez ciebie nigdy bym tutaj nie trafiła. Jak ja ci kiedykolwiek za to podziękuję, Ash?
- Och, to nic takiego - zaśmiałem się - Nie zapominaj, że ja również się dzisiaj wiele nauczyłem.
- Od teraz będę pracowała najciężej, jak tylko się da nad tym, czego naprawdę chcę.
- Tak, ja też. Moim marzeniem jest zostać Mistrzem Pokemon.
- I nim zostaniesz, wiem to.
- Dzięki.
- To ja ci dziękuję, Ash. Nigdy nie zapomnę dzisiejszej przygody. I nie zapomnę też ciebie.
- Ani ja ciebie, Calisto. Zawsze będę cię pamiętał. I wiesz co? Weź coś ode mnie na pamiątkę.
To mówiąc wyjąłem z mojego plecaka szkło powiększające i podałem jej z uśmiechem.
- Weź to ode mnie. Kupiłem je sobie niedawno po pewnej przygodzie, która mnie spotkała na morzu... Poznałem wtedy bardzo miłego detektywa i myślę, że mógłbym tak od czasu do czasu rozwiązywać zagadki. W końcu Mistrz Pokemonów też może prowadzić śledztwa, prawda?
- Na pewno, Ash. Po dzisiejszej przygodzie nie sądzę, aby była jakaś sprawa, która by ciebie przerosła.
- Dziękuję - zarumieniłem się lekko - Proszę, weź tę lupę. Ja... Ja sobie kupię nową, jak będę w najbliższym mieście. Tak sobie myślę, że tobie jako przyszłemu archeologowi może się ona bardziej przydać.
- Och, Ash... To bardzo miłe - powiedziała wzruszona Calista, biorąc ode mnie szkło powiększające ze wzruszeniem - Będę go z dumą używać.
Po tych słowach schowała ona lupę do plecaka, owijając ją wcześniej w chusteczkę i wyjęła swoją książkę.
- Weź to ode mnie, Ash.
- Ale... To źródło twojej wiedzy - powiedziałem - Nie, ja nie mogę tego przyjąć.
- Możesz, Ash. Możesz i nie przejmuj się. Zanim wrócę do domu, to sobie kupię drugą. Są jeszcze w księgarniach. Nie przejmuj się. Chcę, żebyś czytając ją myślał o mnie. Poczekaj!
Wyjęła długopis i napisała na pierwszej stronie książki dedykację dla mnie i podała mi ów piękny prezent. Wziąłem go od niej bardzo wzruszony i powiedziałem:
- Calista... Dziękuję ci. To naprawdę jest piękny prezent. Zachowam tę książkę jako symbol naszej przyjaźni.
- A ja tę lupę. Będzie mi ona zawsze przypominała o moim przyjacielu, Ashu, dzięki któremu odnalazłam swoje przeznaczenie.
Po tych słowach dziewczyna rzuciła mi się na szyję i ucałowała mnie czule w policzek.
- Dziękuję ci, Ash. Dziękuję! - zawołała wzruszona - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
- Ja również mam taką nadzieję - odpowiedziałem jej, równie mocno wzruszony tą sytuacją.
Calista uściskała mnie jeszcze raz, pomachała mi delikatnie palcami prawej ręki na pożegnanie i pobiegła przed siebie, a wierny Baltoy sunął u jej boku.
- Trzymaj się - powiedziałem cicho.
- Ash, tutaj jesteś! - usłyszałem nagle za sobą głos Brocka.
Obejrzałem się za siebie i zauważyłem, że mój drogi przyjaciel biegnie właśnie w moją stronę, a May i Max razem z nim.
- Martwiliśmy się o ciebie - powiedział Max.
- Jesteś cały? - spytała May.
- Cieszę się, że cię znaleźliśmy - dodał Brock.
- Też się cieszę - odpowiedziałem im radośnie.
- Baliśmy się, że spadłeś gdzieś w przepaść - powiedziała May.
- Tak, moja siostra wypłakiwałaby po tobie oczy, gdyby tak się stało - zachichotał Max - W końcu kto potem by się z nią ożenił? Zostałaby starą panną do końca życia.
May dała mu lekko piąstką w głowę. Max zły jak Beedrill próbował na nią skoczyć, ale Brock w ostatniej chwili rozdzielił oboje, patrząc na mnie załamany.
- Wiesz co, Ash? Myślałem, że podróżując daleko od domu nie będę musiał oglądać takich atrakcji, a tu proszę... Czuję się jak u siebie.
Parsknąłem śmiechem, obserwując to wszystko i jednocześnie bardzo żałując, że Calista tego nie widzi, ponieważ z pewnością śmiałaby się razem ze mną z tego widowiska.

***


- O! No proszę! Buzi-buzi pod drzewem - zaśmiał się Max, kiedy Ash skończył już swoją opowieść - Nic dziwnego, że nam o tym nigdy nie opowiadałeś.
- Jaka to romantyczna opowieść - powiedziała wzruszona Bonnie.
- Raczej niesamowita - stwierdził Max - Jak z dobrego filmu sf.
- Tak, to prawda - uśmiechnął się Gary - No i kto by pomyślał, że ona widziała cię tylko raz w życiu i już cię zapamiętała na zawsze.
- To akurat jest bardzo prawdopodobne - zaśmiała się May - Chyba każdy, kto pozna lepiej Asha, musi go dobrze zapamiętać. Oczywiście od tej najlepszej strony.
- Zgadzam się - powiedziałam z uśmiechem - Choć powinnam być na ciebie zła, kochanie.
- A za co? - spytał Ash - Że nie mówiłem ci wcześniej o Caliście? Nie było okazji ani powodu, aby o niej opowiadać. A poza tym... No, dopiero teraz przypomniałem sobie o Caliście. Może to nie brzmi jakoś zbyt dobrze z mojej strony, ale poznałem tylu ludzi w swoim życiu i nie mam chyba możliwości zapamiętać wszystkich.
- Ale chyba pamiętasz osobę, która cię całowała w lesie - zaśmiałam się do niego zadziornie - I teraz już wiem, kim jest dziewczyna, od której masz tę książkę trzymaną przez ciebie wraz z innymi pamiątkami.
Ash uśmiechnął się lekko do mnie.
- Sereno, maleńka... Nigdy przed tobą nie ukrywałem, od kogo mam tę książkę.
- Ale nigdy też nie mówiłeś zbyt wiele o tej osobie, a to nieładnie. Poza tym... Poza tym pytałam cię kiedyś, w jakich dziewczynach się kochałeś i nie wspomniałeś Calisty.
- Ale ja się w niej nie kochałem. Ja po prostu ją lubię i tyle.
- Oczywiście. Nie wątpię - zaśmiałam się zadziornie.
Tak naprawdę poczułam się trochę zazdrosna o to, że Ash mi nigdy wcześniej nie mówił za wiele o Caliście, tylko w kontekście tej książki i to tylko ogólnikowo kilka zdań, a wyraźnie przecież wywnioskowałam z jego opowieści, że musiał coś do niej czuć, chociaż może po prostu wyciągałam zbyt pochopne wnioski. Tak czy inaczej nie miałam za złe Ashowi, że mógł się zauroczyć w pięknej dziewczynie, ale też miałam mu za złe to, iż nigdy mi o tych uczuciach nie chciał mówić. Mieliśmy wszak sobie zawsze mówić prawdę, a tu się nagle okazuje, że pewne prawdy są przede mną ukrywane. To było dziwne i nienaturalne, zwłaszcza w miłości, którą przecież do siebie oboje czujemy.
- Dobrze, moi kochani - powiedział po chwili milczenia Ash - Sprawa jest bardzo prosta. W tej sytuacji nie mogę zasłaniać się emeryturą. Muszę pomóc przyjaciółce w potrzebie. Muszę ją uratować, choć pewnie to będzie niebezpieczna wyprawa.
- A jaka niby nie była? - mruknął Max - Zwłaszcza, odkąd zostaliśmy detektywami, to ciągle mamy jakieś niebezpieczne wyprawy przed sobą i co? Jakoś wychodzimy z nich cało.
- Wiesz... Nie zawsze los się będzie dla nas uśmiechał - rzekł Ash.
- Nie pleć już bzdur, stary - rzucił dowcipnie Gary - Jesteś dzieckiem szczęścia i wychodzisz cało z każdej opresji. Nawet z objęć własnej śmierci w Wąwozie Diabła zdołałeś uciec.
Max i Bonnie zaśmiali się wesoło i zaśpiewali:

Rzecz cała w wielkim skrócie,
Zabili go i uciekł,
Więc kiwa palcem w bucie,
W tył i w bok i w przód.

- Dokładnie - zaśmiałam się - Sama bym tego lepiej nie określiła. Więc kiedy jedziemy?


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...