czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 014 cz. I

Przygoda XIV

Rymowane wskazówki cz. I


- Wiecie co? Tak sobie myślę, że w naszej kochanej Alabastii nastąpił już całkowity zastój w branży prawdziwych przestępstw - powiedział Ash pewnego sierpniowego dnia, gdy wszyscy razem pod koniec swojej zmiany myliśmy naczynia.
Pikachu zapiszczał zdumiony nie bardzo rozumiejąc, o co też chodzi jego trenerowi. Pokemon miał na sobie uroczy fartuszek, który nosił tylko w czasie pracy. Podobne fartuszki nosili też Fennekin, Pancham, Dedenne oraz Piplup, którzy pomagali nam w pracy. Wszystkie Pokemony wesoło krzątały się myjąc z nami naczynia, jak i również pomagały one nam doprowadzić do porządku kuchnię. Spieszyliśmy się, bo nadchodził koniec naszej zmiany i większa część naszej paczki miała udać się na odpoczynek. Mówię „większa część“, bo przecież Brock i Clemont nie kończyli jeszcze swojej zmiany z tego powodu, że są w tej restauracji kucharzami, a co za tym idzie muszą oni być stale na miejscu. Cóż... Taka już jest cena bycia mistrzem patelni, jak zwykł mawiać Brock.
Skończę już jednak wyjaśnienia i powrócę do właściwej narracji.
- Pika? - zapiszczał Pikachu, kiedy Ash wypowiedział swoją myśl.
Pokemon bardzo zainteresował się słowami swego trenera i wywołały w nim one co najmniej zdumienie.
- No co, Pikachu? O co chodzi? - zaśmiał się do niego Ash, patrząc na swego podopiecznego.
Latias obdarzyła wtedy mego chłopaka, a swego przyjaciela radosnym uśmiechem, po czym pokazała mu coś na migi.
- Jak to nie rozumiesz, co ja mam na myśli? - zachichotał detektyw z Alabastii - Chodziło mi o to, że od czasu tego incydentu z tym żałosnym panem burmistrzem nasza dzielna drużyna nie miała żadnej porządnej akcji do przeprowadzenia.
- Doprawdy, Ash? A zapomniałeś już, jak w ciągu ostatnich kilku dni przymknęliście aż cztery bandy złodziei Pokemonów? - spytała Misty nieco ironicznym tonem.
- Mała poprawka, Misty. To były tylko trzy bandy złodziei Pokemonów i jedna banda złodziei brylantów - poprawiła ją Dawn.
Rudowłosa panna, słysząc jej słowa zrobiła bardzo niezadowoloną minę, zaś Piplup zapiszczał wesoło.
- To nie ma znaczenia. Tak czy inaczej w ciągu ostatnich kilku dni to trochę się wydarzyło. Jedna banda za drugą wpadały w wasze ręce, spadały na was laury należne bohaterom oraz porządnym obywatelom, a ty jeszcze narzekasz na brak wrażeń?
Słysząc to Ash popatrzył na Misty i powiedział:
- Ale ja wcale nie narzekam na brak wrażeń, moja droga. Po prostu od czasu tej sprawy z burmistrzem nie mieliśmy żadnej naprawdę ciekawej czy choć trochę trudnej detektywistycznej sprawy, którą moglibyśmy się zająć. Żadnej porządnej zagadki do rozwiązania.
- W sumie, to Ash ma rację - powiedziałam, popierając mego chłopaka - Bo złapanie tych band trudno nazwać śledztwem. Po prostu jedna banda za drugą nawinęły się nam w chwili, gdy mieliśmy wolne, a my pomogliśmy policji ich złapać i tyle.
- No, to nie do końca tak było - poprawiła mnie Bonnie, która myła talerze w zlewozmywaku, stojąc przy tym na taborecie (była bowiem za niska, żeby sama do niego dosięgnąć).
- De-de-ne! - zapiszczał słodko jej Dedenne.
- No, to jak niby było? - zapytałam, spoglądając na dziewczynkę.
- Dwie bandy złodziei Pokemonów wpadły nam w ręce, to prawda. I musieliśmy pomóc porucznik Jenny w pościgu za nimi, to też prawda. Ale trzecią bandę namierzyliśmy przypadkiem, zanim coś ukradła - wyjaśniła mi dziewczynka.
- To prawda. Wyczuliśmy z Pikachu, że ta grupka ludzi bardzo dziwnie się zachowuje i wkroczyliśmy do akcji - powiedział Ash, a jego Pokemon piszcząc potwierdził te słowa.
- No, a z czwartą bandą było tak, że szła ona sobie z torbami pełnymi łupów, zgubili co nieco swego towaru, który oznaczył nam doskonale drogę do ich kryjówki, dzięki czemu ich złapaliśmy - dokończyła Dawn.
- Tak, to rzeczywiście prawda - zgodziłam się, wycierając jednocześnie kolejny talerz - Ale nie zmienia to faktu, że wykonaliśmy przy tym kawał dobrej roboty.
- Kawał dobrej roboty, która jest jednak robotą dla typowego gliny, nie zaś dla prawdziwego detektywa - powiedział Ash nieco zasmuconym tonem.
Widząc jednak, że mamy na twarzach miny wyrażające dezaprobatę, lekko się zmieszał, zachichotał i powiedział:
- Proszę, nie myślcie o mnie źle. Po prostu chciałbym raz na jakiś czas rozwiązać jakąś naprawdę super zagadkę detektywistyczną, a sęk w tym, że takich tutaj ostatnio nie ma.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu na znak, że zgadza się on ze swoim trenerem.
Latias uśmiechnęła się wesoło i pokazała nam coś na migi.
- Tak uważasz? Chyba muszę się z tobą zgodzić - powiedziałam wesoło do niej - To by pasowało do naszego kochanego Asha. Dokonywać samych bohaterskich czynów, żeby poczuć się naprawdę dowartościowanym.
- Fenne-kin! - pisnął wesoło Fennekin i zachichotał przy tym.
Ash zrobił nieco złośliwą minę, po czym popatrzył na nas wesoło:
- No, wiecie, co? Nie myślicie chyba, że mnie zależy tylko na tym, aby dokonywać samych bohaterskich czynów. Ale owszem, od czasu do czasu, to chciałbym rozwiązać jakąś wymagającą porządnego myślenia zagadkę, żeby poczuć się prawdziwym detektywem. No, a takich niestety nie ma za bardzo w okolicy. Powiedzmy sobie szczerze, moje panie, takich właśnie spraw nie było i takich właśnie spraw mi brakuje.
Ash powiedział „moje panie“, bo był wtedy jedynym chłopakiem w naszym towarzystwie. Brock oraz Clemont siedzieli w swojej części kuchni szykując kolejne posiłki dla naszych gości.
- Ostatnimi czasy Alabastia cierpi na całkowity brak porządnych spraw, którymi takimi detektyw jak ja mógłby się zająć. To zdecydowanie nie jest miasto przestępstw, niestety nie - mówił dalej mój chłopak.
- Wiesz, Ash, nie wydaje mi się, żeby tacy zwykli, szarzy obywatele i miłośnicy świętego spokoju podzielili twoje zdanie - zakpiła sobie Misty.
- Przykro mi, Ash, ale w sumie Misty ma rację - stwierdziłam z ironią w swoim głosie.
Fennekin i Pancham kiwnęli główkami na znak, że popierają oni moje zdanie. Nasz lider zarumienił się lekko, po czym powiedział:
- Prawdę mówiąc to obie macie rację. Naprawdę macie rację. Nie mogę być przecież takim egoistą, żeby myśleć tylko o sobie. Po prostu żałuję, że ten spokój mieszkańców Alabastii oznacza czasami niepokój dla mnie.
- Ktoś nie śpi, by spać mógł ktoś - zażartowałam sobie.
- Właśnie tak, Sereno. Właśnie tak - powiedział Ash.


Uśmiechnęłam się do niego, chociaż muszę przyznać, że ja również nie miałam wtedy specjalnych powodów do tego, aby się cieszyć. Ostatecznie przez te całe akcje, o których wcześniej mówiliśmy, Ash musiał odwołać już nasze dwie randki, bo ciągle coś nam przeszkadzało, także zamiast spędzać wolny czas tylko we dwoje, uganialiśmy za bandytami. Nie żeby mi się to wszystko nie podobało. Przeciwnie, w tym wszystkim, co robiliśmy, było coś naprawdę ekscytującego, ale też nieraz chciałam spędzić czas z moim ukochanym i to tak sam na sam, a tymczasem zamiast tego musieliśmy brać udział w pościgach policyjnych, jak na porządnych obywateli z domieszką krwi rasowych detektywów przystało.
Także, jak już mówiłam, miałam również swoje powody, aby narzekać, jednak w przeciwieństwie do Asha ja jakoś nie potrafiłam się zdobyć na to, żeby wyrazić na głos swoje uczucia w tej całej sprawie. Może byłam zbyt taktowna, a może po prostu nie chciało mi się narzekać wiedząc, że inni ludzie wokół mnie mają również własne problemy, choćby Ash, choć może jego problemy niektórzy nazwaliby zdecydowanie wyimaginowanymi. Ale wyimaginowane czy nie, to zawsze są problemy, a te przecież, jak wiadomo, wymagają rozwiązania. Kiedy więc tak myłam naczynia, to zastanawiałam się przez chwilę, w jaki sposób można rozwiązać problem mego chłopaka.
- I jak tam? Nasza wesoła grupka uwinęła się z naczyniami? - zapytała Melody zza drzwi kuchni.
- Owszem, nie inaczej - zaśmiałam się do niej radośnie.
- To bardzo dobrze, bo Delia przysyła wam jeszcze kilka - powiedziała do nas dziewczyna i weszła do środka z całym stosem brudnych naczyń, zza których nie było nawet widać jej twarzy.
- To ma być kilka? - zapytałam, będąc w kompletnym szoku.
- O ja cię piko! - jęknęła Dawn, a Piplup pisnął na znak rozpaczy.
- Słowo „kilka“ nie jest tutaj raczej adekwatne - stwierdził z ironią Ash.
Pikachu zapiszczał załamany, zaś Latias dała Ashowi kilka znaków w języku migowym.
- Masz rację, Latias. Chyba nasza wspólna przyjaciółka powinna się nauczyć definicji słowa „kilka“.
- Chętnie się jej nauczę, Ash, ale niech ktoś z łaski swojej pomoże mi z tymi naczyniami, co? - mruknęła Melody z trudem stawiając kroki - Bo jak za chwilę je upuszczę, to będę musiała je potem odrabiać, na co nie mam najmniejszej nawet ochoty.
My też nie mieliśmy na to ochoty, więc pospieszyliśmy jej z pomocą. Melody uśmiechnęła się do nas z wdzięcznością, gdy już wybawiliśmy ją od tego problemu.
- Uf! Och! Matko kochana sponiewierana. Ile tych naczyń człowiekowi potrafią dać w ręce - powiedziała.
- Mimo wszystko zobacz, ile ty tych talerzy zdołałaś unieść. To dopiero dokonanie - stwierdził wesoło Ash.
- Właśnie! Masz w sobie więcej siły niż myślisz - dodała dowcipnie Dawn, po czym puściła oczko bratu.
- Strasznie zabawne, wiecie? - mruknęła złośliwie Melody i spojrzała na nas - Szefowa prosiła wam przekazać, że jak już się z tym uwiniecie, to macie wolne.
- Miło z jej strony - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy - A może tak pomożesz nam w myciu naczyń? Pójdzie nam szybciej.
Melody zachichotała wesoło. Widać było, że nie ma na to ochoty.
- Wiesz, spieszy mi się do fajrantu i owszem, ale nie na tyle, żeby myć brudne naczynia. Aż tak zdesperowana, to ja jeszcze nie jestem.
To mówiąc wymknęła się z kuchni pod pretekstem, że musi wrócić do swoich obowiązków, także już po chwili jej nie było, a my zostaliśmy sami z kolejną porcją brudnych naczyń.
- No, jasne. To typowe dla Melody. Zwiać wtedy, kiedy robi się gorąco. Ta zawsze była wygodna - powiedziała złośliwie Misty, kładąc sobie dłonie na boki.
- Wygodna czy nie, jeśli chcemy mieć fajrant, to musimy się zmywać - powiedział Ash, po czym nagle wybuchnął śmiechem - Łapiecie? Zmywać się! Rozumiecie, o co chodzi?
- Pewnie, że rozumiemy, braciszku i wiesz co? Ten żarcik ci się nawet udał - zachichotała Dawn, po czym przybiła sobie z Ashem piątkę.
- No, dobrze, a więc zmywajmy się! - zażartowałam sobie, a po chwili cała nasza grupa ruszyła myć naczynia.
Nie wiem, jakim cudem, ale poradziliśmy sobie z tym szybciej niż to przewidywaliśmy, także jakoś tak dziesięć minut później mogliśmy pójść do Delii zameldować, że wszystko jest załatwione. Ash jeszcze zrobił ogólny obchód personelu, aby mieć pewność, iż na jego zmianie nie było żadnych niedopracowań, po czym wrócił do matki i złożył jej raport.
- Doskonale, mój synku! A więc ty i twoi przyjaciele macie na dzisiaj wolne. Wasza zmiana się już skończyła - powiedziała radośnie Delia, nie ukrywając przy tym, że jest z nas dumna.
- Super! - zawołał radośnie Ash, zaś Pikachu wskoczył mu na ramię, piszcząc przy tym wesoło.
My również nie ukrywaliśmy swojego szczęścia, więc poszliśmy na chwilkę jeszcze do kuchni, żeby pożegnać się z Clemontem i Brockiem, którzy dyrygowali swoimi pomocnikami oraz szykowali naprawdę smaczne posiłki dla gości restauracji „U Delii“.
- Musimy już iść! Braciszku, baw się tu dobrze! - zaśmiała się wesoło Bonnie do Clemont.
Chłopak spojrzał na młodszą siostrę z uśmiechem i powiedział:
- Nie bój się, Bonnie. Przy takich szefie kuchni jak Brock nie można się nudzić.
Brock z dumą położył dłoń na ramieniu swego pomocnika i dodał:
- A przy takim doskonałym kucharzu jak Clemont nie można ugotować czegoś, co jest niesmaczne.
- A nie mówiłam, że to miłość od pierwszego wejrzenia? - mruknęła złośliwie do mnie Misty.
- Właśnie. Tylko patrzeć, jak jeden poprosi drugiego o rękę - zaśmiała się złośliwie Melody - Ciekawe tylko, kto kogo?
Osobiście wolałam tego nie wiedzieć, więc szybko pociągnęłam Asha za rękę dając tym samym znak naszej wesołej bandzie, że na nas już pora.
- Tylko nie zapominajcie, że wieczorem jest próba naszego zespołu! - zawołał za nami Brock.
- Nie zapomnimy, nawet na to nie licz! - zaśmiał się Ash, posyłając przyjacielowi dowcipne spojrzenie.

***


Wolny czas spędziliśmy bardzo przyjemnie. Poszliśmy najpierw do profesora Oaka, aby Ash mógł się zobaczyć ze swoimi Pokemonami, a także nieco z nimi potrenować. Wszystkie stworki ucieszyły się na jego widok, niejeden z nich rzucił się na niego i wesoło lizał go po twarzy, żeby pokazać mu, jak bardzo go lubi. No, cóż... Ash był trenerem, którego jego Pokemony kochały. Zresztą kilka z nich swego czasu odbiło go z konwoju policyjnego, kiedy został aresztowany i niesłusznie oskarżony o kolaborację z Zespołem R. Dzielne stworki narażały własne życie i ryzykowały zamknięciem ich w klatce na dożywocie, żeby tylko uwolnić swego trenera. Muszę przyznać, że nawet profesor Oak był wzruszony taką postawą. Co prawda udzielił on tym Pokemonom reprymendy, ale też zaraz potem dodał:
- Mimo wszystko trudno mi was potępiać za to, co zrobiliście, bo w końcu, gdyby nie wy, to Ash nie udowodniłby swojej niewinności.
- Owszem, w końcu zza krat raczej trudno jest cokolwiek udowadniać i zbierać dowody - dodał żartobliwie Tracey.
Profesor Oak pokiwał głową na znak, że się z nim zgadza i powiedział:
- Nie inaczej. Więc chociaż nie pochwalam tego, że napadliście razem na policjantów, a także kilku z nich mocno poturbowaliście, to jednak cieszę się, że obroniliście Asha i pomogliście mu udowodnić, że nie popełnił on tego, o co został oskarżony. Jestem z was bardzo dumny.
Nie widziałam co prawda osobiście tej sceny, jednak Tracey był jej świadkiem i wszystko nam dokładnie opowiedział, a myślę, że jego słowu można wierzyć. Ostatecznie należy on do osób może i nieco dziwacznych, ale zawsze prawdomównych. Ja osobiście nie znałam go wtedy zbyt dobrze, jednak Ash znał doskonale swego przyjaciela i zapewniał, że nawet jeżeli niektórzy jego kompani byli zdolni do kłamstwa, to Tracey wolałby umrzeć niż skłamać.
- No, w każdym razie ja go nigdy nie przyłapałem na kłamstwie - rzekł do mnie z uśmiechem na twarzy Ash - Oczywiście to wcale nie znaczy, że on nie umie kłamać, ale... Sama rozumiesz.
Pokiwałam głową na znak, że doskonale wiem, co on ma na myśli.
Tak czy inaczej ze wszystkich przyjaciół Asha Tracey zdawał się być najbardziej prawdomówną osobą. I to właśnie ta jakże prawdomówna osoba przywitała nas, kiedy to w dniu, o którym mowa, odwiedziliśmy cała naszą paczką profesora Oaka. Ten bardzo się ucieszył na nasz widok i umożliwił Ashowi spotkanie z jego Pokemonami. Mój chłopak odwiedził je, a potem uściskał każdego z nich oraz porozmawiał wesoło z nimi, o ile oczywiście rozmową można nazwać to, że on do nich mówił w swoim języku, a oni do niego w swoich własnych.
- Ash naprawdę kocha swoje Pokemony - powiedziałam z radością w głosie, gdy opierałam się o wybieg, na którym to mój chłopak rozmawiał ze swoimi podopiecznymi.
- Tak, to prawda - dodała z radością Dawn, również się opierając o barierkę wybiegu - Ash ma podejście do Pokemonów.
- Pip-pip! - pisnął wesoło jej Piplup.
- Piplup widocznie uważa tak samo - stwierdziła Dawn.
Zaśmiałam się do niej delikatnie.
- O co chodzi? - zapytała Dawn, widząc mój śmiech.
- A wiesz, przypomniało mi się, jak kiedyś Ash, Clemont, Bonnie i ja zwiedzaliśmy pewien park wodny z wodnymi Pokemonami. Spotkaliśmy tam stadko Piplupów. Ash powiedział nam wtedy, że on i Pikachu znają osobiście jednego wyjątkowego Piplupa. Wtedy nie rozumiałam, o co mu chodzi, ale teraz już wiem.
To mówiąc pogłaskałam Pokemona Dawn pod dzióbkiem, a ten wesoło zaszczebiotał, kiedy to zrobiłam.
- Wiesz, Sereno... Nie sądziłam, że nauczę się kochać Asha jak brata, ale mi się to udało - powiedziała po chwili Dawn - Wiesz przecież, jakimi uczuciami darzyliśmy się wcześniej ja i twój obecny chłopak.
- Tak, wiem. Ash mi opowiedział. Na pewno oboje mocno cierpieliście, ale wszystko dobrze się skończyło.
- Tak, to prawda. Wszystko dobrze się skończyło, ale w życiu rzadko kiedy mamy happy endy, Sereno.
Pokiwałam smutno głową wiedząc, że ma ona absolutną rację, po czym spojrzałam na Bonnie i Latias, które siedziały sobie wesoło na drewnianych słupkach ogrodzenia. Obie machały przy tym radośnie nogami oraz patrzyły uważnie na Asha, który czule witał się z każdym ze swoich Pokemonów. Każdego z nich przytulił, uściskał, każdego pogłaskał po łebku, każdemu okazał, że jest dla niego ważny.
- Ash jest zawsze taki czuły i troskliwy dla innych, nie sądzisz, Sereno? - zapytała z uśmiechem panna Seroni.
Pokiwałam głową na znak, że się z nią zgadzam.
- To prawda, Dawn. Nie znam drugiego tak kochanego i niesamowicie sympatycznego chłopaka jak on - odpowiedziałam jej.
Chwilę później podszedł do nas profesor Oak. Na jego twarzy widniał radosny uśmiech.
- Widzę, że Ash nie zapomina o swoich podopiecznych, podobnie jak oni nie zapominają o nim - powiedział.
- Tak, to prawda, panie profesorze - odpowiedziałam mu.
- Ash zawsze jest taki troskliwy wobec innych - zachichotała radośnie panna Meyer, machając przy tym wesoło swymi nogami.
- De-de-ne! - zapiszczał Dedenne, siedzący w torbie dziewczynki.
- Prawda, Latias? - zapytała Bonnie, spoglądając lekko na Pokemonkę w ciele ludzkiej dziewczyny.


Latias uśmiechnęła się do niej i skinęła głową na znak, że się zgadza ze swoją rozmówczynią, po czym ponownie spojrzała na Asha tak radosnym oraz czułym uśmiechem, jakim tylko ona umiała obdarzyć człowieka. Były czasy, kiedy miałam ochotę rozerwać ją na strzępy za takie wpatrywanie się w mojego ukochanego, jednak minęły one bezpowrotnie. Obecnie Latias i ja jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. Drugą moją najlepszą przyjaciółką została Dawn, z którą obecnie doskonale się dogaduję. Być może powodem tego stanu rzeczy jest fakt, że bardzo przypomina mi ona Asha, choć duże znaczenie też może mieć fakt, że ta dziewczyna posiada w sobie jakiś urok osobisty, którym przyciąga do siebie ludzi. Sama więc już nie wiem, czy to podobieństwo do mojego ukochanego, które ma w sobie jego siostrzyczka, a może to kwestia uroku, który ona wywiera sprawia, że tak się czuję w jej towarzystwie, ale jedno wiem na pewno. Dawn jest warta przyjaźni, którą ją obdarza każde z nas.
- Oj tak... Ash zawsze jest troskliwy wobec swoich Pokemonów, a te odwdzięczają mu się bezgraniczną miłością - powiedział z uśmiechem na twarzy profesor Oak, opierając się lekko o ogrodzenie.
- Trudno się z tym nie zgodzić, panie profesorze - rzekłam, patrząc z uśmiechem na Asha, który czule witał swoje Pokemony.
- Dowodzi tego choćby fakt, że kilka jego Pokemonów z Pikachu na czele odbiło go z konwoju do więzienia - mówił dalej profesor Oak.
- No właśnie, panie profesorze - spojrzałam na uroczonego uważnie - Proszę nam powiedzieć, o ile oczywiście nie jest to żadna tajemnica. Czy Pokemony, które uwolniły wtedy Asha, będą w jakiś sposób ukarane za to, co zrobiły?
Profesor Oak uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i odpowiedział:
- Nie musisz się obawiać, Sereno. Żadne z nich nie zostanie ukarane ani pociągnięte do żadnej odpowiedzialności za to, co zrobiło. Policjanci nie wnieśli przeciwko nim skargi, więc ani one, ani ich trener nie poniosą za to kary. Udzieliłem im tylko reprymendy i nic więcej. Poza tym, jeśli mam być z wami szczery, to moim zdaniem postąpiły one słusznie.
- Właśnie! Gdyby nie one, to przecież Ash siedziałby w więzieniu, a my sami nigdy nie udowodnilibyśmy jego niewinności - powiedziałam.
- Nie inaczej, choć przede wszystkim podziękowania należą się Latias. To ona weszła tam, gdzie nikt inny nie mógł wejść, dzięki czemu zdobycie niezbędnych informacji było możliwe - wyjaśnił profesor Oak, spoglądając z radością na Pokemonkę, która obdarzyła go promiennym uśmiechem.
Tymczasem Ash powoli podszedł do nas i zawołał:
- Moje Pokemony mają się naprawdę dobrze. Profesorze, dba pan o nie naprawdę niczym rodzony ojciec.
- Dziękuję, Ash. Cieszę się, że tak mówisz - odpowiedział mu radośnie profesor Oak - Ale nie przesadzajmy z tym ojcem. Ja po prostu robię swoje. Jestem w końcu naukowcem, który zajmuje się Pokemonami. One to moja największa pasja na świecie.
- Na pewno pan wie, panie profesorze, że Gary chce iść w pana ślady? - zapytałam dowcipnie.
- Tak, to prawda. Spotkaliśmy go niedawno i osobiście to potwierdził - dodał Ash.
Profesor pokiwał głową i uśmiechnął się tajemniczo.
- Oczywiście, że o tym wiem, jednak jeśli mam być z wami zupełnie szczery, to muszę powiedzieć, iż moim zdaniem jeszcze trochę mu brakuje do zostania wielkim uczonym.
Po tych słowach uczony spojrzał na nas uważnie i dodał:
- Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam, że Gary jest nieukiem lub że brakuje mu wiedzy oraz inteligencji do tego, aby stać się sławnym uczonym, ale prawda jest taka, że po prostu nie ma on jeszcze doświadczenia w wielu sprawach. Poza tym mój wnuk ma wiele zapału, ale czasami zbyt szybko się zniechęca, a w tej branży jak wiadomo należy nie tylko poważnie, ale i też zawzięcie podchodzić do każdej sprawy.
- Rozumiem, panie profesorze - odpowiedział Ash i pogłaskał lekko łepek siedzącego mu na ramieniu Pikachu - Ja osobiście jestem bardzo, ale to bardzo zawzięty.
- Tak, Ash. Wiem o tym - zaśmiał się wesoło profesor.
- Wszyscy to wiemy - zachichotała Dawn.
- Jak dla mnie, to dodaje tylko Ashowi uroku - dodała radośnie Bonnie.
Latias pokiwała wesoło głową na znak, że zgadza się z dziewczynką i jeszcze mocniej pomachała nogami. Widać, że była ona w bardzo dobrym humorze, podobnie zresztą jak i my.
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy z profesorem, a potem poszliśmy po resztę naszej kompanii, czyli po Melody i Misty, które właśnie rozmawiały sobie wesoło z Traceym na temat wspólnie przeżytej przygody na Wyspie Shamouti. Wiedziałam, o czym one mówią, bo Ash mi już o niej wszystko opowiedział. Mój ukochany ocalił wtedy cały świat przed zagładzą, choć nie obyło się przy tym bez pomocy z zewnątrz. Głównie pomógł mu Lugia, ale swoją pomoc okazali też Misty, Tracey oraz Melody, a nawet Zespół R. To musiała być dopiero przygoda. Wielka szkoda, że nie mogłam brać w niej udziału, ale cóż... Wtedy jeszcze nie podróżowałam z Ashem.
- No, dziewczyny... Chodźmy już, bo za chwilę rozpocznie się próba zespołu The Brock Stones - powiedział wesoło mój chłopak.
Misty uderzyła się otwartą dłonią w czoło i zawołała wesoło:
- Ano tak, rzeczywiście. Wybaczcie, ale zupełnie o tym zapomniałam! Masz rację, Ash! Pora już na nas! W końcu spora część z nas występuje w tym zespole!
- W rzeczy samej - zaśmiał się Ash - Tracey, mam nadzieję, że ty też z nami pójdziesz? W końcu również jesteś częścią tego zespołu.
Tracey zareagował na te słowa radosnym uśmiechem.
- No pewnie, że idę. Za nic w świecie nie przegapiłbym próby zespołu The Brock Stones.
- Mimo wszystko uważam, że powinniśmy koniecznie zmienić nazwę naszego zespołu - stwierdziła ironicznie Misty - Nie sądzicie, że obecna jest nieco żałosna?
- Mnie tam ona pasuje - stwierdził Ash.
- W sumie mnie tam też ona nie przeszkadza - dodałam.
- Mnie także nie - rzekła Dawn.
- Ani mnie - zachichotała Bonnie, a Dedenne swoim radosnym piskiem poparł jej zdanie.
Melody uśmiechnęła się wesoło i powiedziała:
- Prawdę mówiąc mnie tam ona również nie przeszkadza, choć musicie przyznać, że brzmi dość dziwnie.
Musieliśmy jej przyznać, że rzeczywiście dość dziwnie ta nazwa brzmi, ale przecież żadne z nas nie chciało się kłócić z Brockiem o nazwę zespołu, który sam założył. Wszak jako założyciel miał prawo go nazwać jak tylko chce, Misty zaś zwyczajnie szukała dziury w całym, albo po prostu chciała nieco dokuczyć Brockowi. Czasami odnosiłam wrażenie, że ona bardzo lubi się z nim kłócić.
Tracey poszedł jeszcze do profesora Oaka, aby mu powiedzieć, że idzie razem z nami na próbę zespołu, w którym występuje, po czym wrócił do nas mówiąc, że jest silny, zwarty i gotowy do działania.
- Świetnie! I to mi się podoba! - zaśmiał się radośnie do niego Ash, po czym poklepał wesoło po ramieniu swego przyjaciela.

***


- Nie! Nie! Nie! Jeszcze raz, przyjaciele! Tonacja musi iść inaczej niż wy to gracie! - zawołał bardzo niezadowolony Brock, gdy członkowie jego zespołu muzycznego znowu nie zagrali tak, jak on tego oczekiwał.
Popatrzyłam na niego z lekkim szokiem, gdy razem z Ashem, Latias i Dawn oraz Pikachu i Piplupem staliśmy obok patrząc na próbę zespołu The Brock Stones. Instrumenty muzyczne były rozłożone na trawie w ogrodzie przed domem Delii Ketchum, zaś członkowie zespołu grali na nich melodię, która chyba jednak nie do końca dotarła do dość mocno wysublimowanego ucha lidera zespołu. Brock spoglądał załamany na swój zespół i jego próby, po czym wołał ponownie, jak powinno się grać muzykę, a jak się jej grać za nic w świecie nie powinno.
- Brock, czy ty aby odrobinę nie przesadzasz? - zapytałam po chwili, obserwując jego poczynania.
- Właśnie, Brock. Nie przesadzasz aby czasami? - dodał Ash, a Pikachu zapiszczał zdumiony, otwierając przy tym szeroko swój uroczy pyszczek.
Dawn spojrzała z ironią na swego brata.
- Braciszku, mała poprawka. Brock wcale nie przesadza „czasami“. On  przesadza „zawsze“ - powiedziała wesoło, zaś Piplup piskiem potwierdził jej słowa.
- Właśnie, zgadzam się z Dawn! - odezwała się Misty, odkładając na chwilę swoją gitarę - Co jest niby złego w sposobie, w jaki gramy tę durną melodię?
- Co jest nie tak? Ty pytasz, co jest nie tak? Zaraz wam powiem, co jest nie tak! - zawołał niemalże oburzonym tonem Brock, po czym zwrócił się do swojego zespołu - Słuchajcie wszyscy! Wy w ogóle nie macie do tego serca! Naprawdę wcale, a wcale! Ta piosenka ma płynąć nie tylko z waszych instrumentów muzycznych, ale i z waszych serc, rozumiecie?
- Przyznam się, że nie bardzo - powiedziała Bonnie, patrząc zasmucona na swoją perkusję.
Clemont odłożył trąbkę i rzekł:
- Może po prostu spróbujmy zaśpiewać jakąś inną piosenkę? Najlepiej taką, którą my wszyscy znamy i lubimy?
Brock załamany spojrzał na niego, po czym zapytał:
- Powiedz mi, a co jest złego w piosence „I’m feeling in my finger“ z filmu „Cztery wesela i pogrzeb“? Przecież tej piosence nie można zarzucić praktycznie niczego.
- Niczego nie można zarzucić poza tym, że jest denna, podobnie zresztą jak sam film, z którego pochodzi - odpowiedziała mu złośliwie Misty.
- Zgadzam się. Zresztą ja w ogóle nie lubię komedii romantycznych ani piosenek z nich - dodała Melody.
Wszyscy po chwili zaczęli dodawać coś od siebie na temat omawianej właśnie piosenki. Tracey neutralnie się nie wypowiadał, ale po jego minie łatwo wywnioskowałam, że widocznie jemu ów słynny utwór też raczej nie przypadł do gustu. Załamany Brock złapał się za głowę, upadł na klęczki i jęknął:
- Och! Co to za ból! Co za porażka! Co za wstyd! Co za upokorzenie! Klasyka światowej muzyki jest uważana za coś okropnego! Ideał sięgnął bruku.
- Teraz cytuje klasyków. Nieźle - stwierdziła dowcipnie Dawn.
- Najwidoczniej gość się dokształca - dodałam złośliwie i obie razem wybuchnęłyśmy śmiechem.
Latias pokazała coś Ashowi na migi, a ten wesoło zachichotał. Brock widząc to podniósł się z klęczek i powiedział:
- O, proszę! Widzę, że was to śmieszy!
Ponieważ zrobił przy tym bardzo groźną minę wszyscy, by zabrzmieć naprawdę realistycznie, udawaliśmy przerażonych. Oczywiście Brock wcale nie przestraszył tą swoją miną żadnego z nas, ale i tak pomyśleliśmy, że się lepiej poczuje, jeżeli zobaczy, iż się go boimy. Pomyśli, że tratujemy go na poważnie. Na pewno było mu to potrzebne, gdyż moim zdaniem robił on naprawdę problem z niczego.
- Nie, skąd! Brock, no jak możesz tak w ogóle pomyśleć? - mówiłam, robiąc przy tym minę niewiniątka.
- Właśnie, Brock! Rozumiemy, że masz problem i chcemy ci pomóc - powiedział pojednawczym tonem Ash - Ale czy nie uważasz, że dla dobra swego zespołu powinieneś nieco zmienić repertuar?
Brock skrzyżował ręce na piersi i zapytał:
- A na jaki niby miałbym go zmienić?
Ash jednak nie znał na to pytanie odpowiedzi, ale na szczęście znała je Dawn. Szepnęła mi szybko tę odpowiedź na ucho.
- Jesteś pewna, że ta piosenka jest w sam raz? - zapytałam ją po cichu.
- Jestem całkowicie pewna. W końcu jest wesoła i super - szepnęła mi na ucho swą odpowiedź Dawn.
Uśmiechnęłam się do niej, po czym zwróciłam się do Brocka.
- Ja i Dawn proponujemy, żebyście zagrali piosenkę „Good time“.
Zespół Brocka, słysząc naszą propozycję, od razu się na nią zgodzili i zaczęli mówić, że jak dla nich ta piosenka jest naprawdę super. Ash również nas poparł w tej sprawie, podobnie zresztą jak i Latias, choć ona zrobiła to na migi. Brock widząc, iż jest w mniejszości, westchnął głęboko i jęknął:
- Dobrze, ale wiecie, że tę piosenkę śpiewa dziewczyna. Kto więc ją zaśpiewa?
- Najlepiej ja! - powiedziałam wesoło.
- I ja! - dodała Dawn, podskakując przy tym wesoło - Tak dla odmiany, żeby repertuar waszego zespołu był nieco bardziej urozmaicony.
Brock zastanowił się przez chwilę nad tą propozycją.
- Zobaczmy najpierw, jak to wygląda w praktyce, moje panie. A zatem zaśpiewajcie tę piosenkę.
Uśmiechnęłam się do Dawn, która doskonale wiedziała, że mam wielką słabość do występów artystycznych i korzystam z każdej, nadarzającej się ku temu okazji, aby móc wystąpić na scenie. Zadowolona wypuściłam więc z pokeballi Fennekina oraz Panchama i stanęłam z nimi obok członków zespołu. Obok mnie ustawiła się Dawn ze swoim Piplupem.
- Trzymaj za nas kciuki, Ash! - zawołałam do mego ukochanego.
- Właśnie, braciszku! Trzymaj za nas kciuki! - dodała wesoło Dawn, puszczając mu oczko.
- Trzymam kciuki! Wszystkie! Nawet te u nóg! - zachichotała wesoło Ash, a Pikachu mu zawtórował.
Tymczasem członkowie zespołu The Brock Stones widząc, że obie jesteśmy gotowe do występu, zaczęli grać. My zaś zachwycone zaczęłyśmy radośnie śpiewać i tańczyć, wyginając się przy tym w rytm muzyki, a nasze Pokemony radośnie nam w tym towarzyszyły. Piosenka była wesoła, tak jak i nasz humor, więc kiedy dobiegła ona końca nie zdziwiłam się wcale, gdy Ash i Latias zaczęli radośnie klaskać w dłonie.
- Brawo! To było po prostu wspaniałe! - zawołał Ash.
- Pika-chu! - dodał radośnie Pikachu.
Obie z Dawn ukłoniłyśmy się radośnie w stronę naszej małej, ale jakże uroczej publiczności. Cieszyły mnie słowa mego ukochanego, bo oznaczały one, że nasz występ bardzo mu się spodobał. Miałam zatem z moją drogą przyjaciółką powód do radości, bo co jak co, ale zawsze mogłam wierzyć komplementom Asha. Zawsze był ze mną szczery, poza tym jak już kiedyś wspominałam, on nie umiał mnie okłamać. Wyczułabym, gdyby coś kręcił, jestem tego pewna, a ponieważ w jego głosie nie słyszałam nigdy fałszu, to chyba odpowiedź jest jasna: Ash mówił prawdę.
- Jak dla mnie to ta piosenka w sam raz się nadaje na wystawienie jej podczas przedstawienia w lokalu „U Delii“ - powiedział radośnie Tracey.
- Jestem tego samego zdania - dodała Misty.
- Jestem za! - rzekł wesoło Clemont.
- Ja mogę grać ten utwór dla was, ile tylko chcecie - pisnęła radośnie Bonnie, a Dedenne, który wskoczył jej właśnie na głowę, zgodził się z nią.
- Ta piosenka pasuje do was doskonale, poza tym świetnie umiecie ją zaśpiewać. Widać, że macie talent - powiedziała uroczystym tonem Melody.
Zadowolone spojrzałyśmy jeszcze na Brocka oczekując jego opinii. On zaś podszedł do nas i powiedział poważnym tonem:
- Ja mogę powiedzieć tylko tyle... Moi przedmówcy wyrazili najlepiej to, co można powiedzieć o tym występie. Nic dodać, nic ująć.
Oznaczało to, że zgadza się on z opinią, iż ta piosenka wyszła nam po prostu super, choć widocznie wciąż nie był on specjalnie zachwycony tym, że jego propozycja na grany utwór została odrzucona, ale nikt z nas się z tym nie przejmował.
- Wiecie, moim skromnym zdaniem powinniście podczas śpiewania tej piosenki być w bikini - powiedział po chwili Brock.
Ja i Dawn spojrzałyśmy na niego takim spojrzeniem, że aż się chłopak nieco zmieszał i zaczerwienił na twarzy.
- A niby to dlaczego uważasz, że powinnyśmy wtedy być w bikini, co? - zapytała groźnym tonem Dawn.
- Właśnie, Brock! Możesz nam to wyjaśnić?! - dodałam.
Chłopak jeszcze bardziej się zmieszał, zachichotał nerwowo, po czym wydusił z siebie wreszcie odpowiedź:
- Bo widzicie... He he he. Chodzi o to, że taka piosenka pasuje w sam raz na plażę i dlatego... Same rozumiecie.
Dawn skrzyżowała ręce na piersi, a ja zrobiłam dokładnie ten sam gest. Chwilę później moja przyjaciółka przemówiła:
- Mój drogi, jeśli sądzisz, że będę rozbierać się do bikini w restauracji podczas przedstawienia tylko po to, abyś ty miał te swoje ładne widoczki, to się grubo mylisz.
- Ja również nie zamierzam tego robić - dodałam.
- No, ale przecież na plaży... - zaczął Brock, ale przerwałyśmy mu.
- Plaża to co innego, tam co druga dziewczyna tak chodzi - powiedziała panna Seroni.
- Pip-pip! - zgodził się z nią Piplup.
- Poza tym nie wydaje mi się, aby mój chłopak zgodził się na to, abym publicznie podczas przedstawiania paradowała w bikini i prezentowała się wszystkim w pełnej krasie. Prawda, Ash?
To mówiąc spojrzałam na mego chłopaka oczekując jego odpowiedzi. Na całe szczęście była ona taka, jakiej oczekiwałam.
- To prawda. Nie oczekuj, Brock, że moja dziewczyna i moja siostra we dwie będą pół nagie tańcować przed publicznością - odpowiedział Ash - Na plaży to co innego, ale w restauracji podczas przedstawienia... zapomnij.
Brock wyglądał na co najmniej załamanego. Westchnął tylko głęboko, jęknął załamany i spojrzał na nas uważnie, po czym wydusił z siebie takie oto słowa:
- Szkoda, to mogłoby być naprawdę piękne przedstawienie. Zwłaszcza Serena w bikini doskonale się prezentuje. Ale cóż... Wszystkie moje piękne wizje artystyczne są zwalczane tutaj w sposób podły, żeby nie powiedzieć perfidny.
Misty podeszła do mnie i Dawn, złośliwie kiwając głową i mówiąc:
- Teraz będzie się użalał nad sobą i nad tym, jak to cały świat go nie rozumie. Z nim to tak zawsze.
Miała rację, bo już po chwili Brock zaczął mówić monolog, w którym wyraził swoje ubolewanie nad faktem, iż nikt nie docenia jego starań i że jego wizje artystyczne nie podobają się nikomu, że najwidoczniej ludzie nie dorośli jeszcze do tego, co on chce im przedstawić i takie tam.
Ash tymczasem zaśmiał się wesoło, podchodząc do mnie.
- Wiesz, Brock lubi czasami ponarzekać, taki on jest, ale w jednym ma całkowitą rację.
- A w czym? - zapytałam z zainteresowaniem, spoglądając na niego.
- W tym, że prezentujesz się bosko w bikini - odpowiedział mi Ash.
- Pika-chu! - dodał Pikachu.
Zarumieniłam się lekko, kiedy to powiedział.
- Przecież Brock nie powiedział, że prezentujemy się dobrze w bikini - stwierdziła ironicznie Dawn.
- Może i nie, ale za to powiedział, że Serena doskonale prezentuje się w bikini - stwierdził Ash.
- Aha, czyli ja nie prezentuję się dobrze w bikini?
- Siostrzyczko, ty doskonale wyglądasz we wszystkim, co założysz, ale Brock nie lata za małolatami. Bez urazy.
- Nie ma sprawy. Ja się nie gniewam. Wiem, ile mam lat i wiem, że nie jestem w jego typie.
Ash parsknął śmiechem, gdy to usłyszał i po chwili rzekł:
- Tak czy inaczej Brock ma rację. Błogosławiony ten, który wymyślił bikini. Nie ma piękniejszego wynalazku XX wieku.
- Faceci. Normalnie jak dzieci - mruknęła pod nosem Misty - Tylko im panny w bikini w głowie.

***


Po skończonej próbie Misty razem z Latias, Melody i Brockiem poszła do Centrum Pokemon, gdzie jak wiadomo wynajmowali pokoje, Tracey zaś wrócił do profesora Oaka, a nasza wesoła detektywistyczna kompania udała się na kolację do Delii Ketchum, która (jak to ona) uraczyła nas nią z bardzo anielskim uśmiechem na twarzy. Ta kobieta miała w sobie coś, co sprawiało, że potrafiła się uśmiechać do nas nawet przy tak prozaicznej czynności jak jedzenie kolacji. Może cieszył ją fakt, że smakuje nam jej kuchnia, a może po prostu radowała się tym, że jej syn znowu jest w domu i do tego razem ze swoimi przyjaciółmi, że ma dziewczynę oraz oddanych sobie druhów, a do tego poświęca się temu, co kocha? Może to było powodem tego, iż umiała się uśmiechać nawet podczas jedzenia? Sama nie wiem. Jeszcze nigdy jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby ją o to zapytać.
Kiedy kolacja dobiegła końca poszłam umyć naczynia do kuchni. Delia na chwilę wyszła, by porozmawiać o czymś z Meyerem, który jadł z nami kolację (co było łatwe do przewidzenia, skoro zalecał się on do Delii i to już oficjalnie), a ja zostałam jedynie z moją mamą, która stojąc obok mnie myła właśnie naczynia.
- Sereno, chciałabym cię o coś zapytać - zapytała nagle moja mama, po dłużej chwili myślenia.
Uśmiechnęłam się do niej wesoło.
- Pytaj, mamo. Jeśli znam odpowiedź, udzielę ci jej.
Mama spojrzała na mnie uważnie i zapytała:
- Powiedz mi, czemu już nie śpicie razem całą drużyną w pokoju Asha, tylko Ash i ty śpicie w pokoju, a cała reszta idzie spać do tego domku na drzewie, który wam zbudowali pan Meyer i pan Ketchum?
Zarumieniłam się lekko na twarzy nie bardzo wiedząc, co mam mojej mamie odpowiedzieć. W dawnych czasach, kiedy to nie miałyśmy jeszcze ze sobą na tyle dobrych kontaktów, aby rozmawiać ze sobą o takich sprawach, na pewno powiedziałabym jej, żeby pilnowała swojego nosa i nie zadawała mi zbędnych pytań, na które i tak nie pozna odpowiedzi. Wtedy jednak nie umiałam tak powiedzieć, tylko zaczerwieniłam się i wybąkałam:
- Właściwie to... Tego no... A ty skąd właściwie o tym wiesz?
- Bo mam oczy, córeczko. Mam oczy i dobrze widzę, co się dzieje - odpowiedziała mi moja mama - Clemont, Bonnie oraz Dawn śpią w domku na drzewie, ty i Ash razem w pokoju. A dwa plus dwa równa się cztery, zaś cztery to wynik, którego nawet nie chcę się domyślać.
- Widzę więc, że masz nie tylko dobry wzrok, ale też talent do matmy, moja kochana mamo - zażartowałam sobie z wyraźną ironią w głosie.



Matka spojrzała na mnie bardzo uważnym wzrokiem, wzięła głęboki wdech jak przed zanurkowaniem w głęboką wodę i zapytała:
- Robicie to już... Prawda?
Spojrzałam na nią i przez chwilę chciałam jej powiedzieć, że to nie jej sprawa, jednak nie potrafiłam tego z siebie wydusić. W dawnych czasach pewnie uraczyłabym ją takim tekstem, ale w chwili, którą opisuję, jakoś nie umiałam tego zrobić. A ponieważ nie umiałam, to wzięłam głęboki wdech i pokiwałam głową na znak potwierdzenia.
Mama złapała się za głowę, lekko jęknęła i popatrzyła na mnie:
- Dziewczyno, czy ty wiesz, jak ryzykujesz? Czy ty wiesz, czym to ci może grozić?
Spojrzałam na nią oburzona. Ona wciąż chwilami zachowywała się tak, jakbym miała sześć lat, a nie szesnaście i była małą dziewczynką, którą to należy prowadzić za rączkę przez życie oraz decydować za nią, bo sama nie wie, czego chce. Zresztą moja mama miała zawsze dość niezwykłe metody wychowawcze. Raz zachowywała się ona wobec mnie tak, jakby nic ją nie obchodziło, co robię, a innym razem sama wybierała, co powinnam, a czego nie powinnam była robić, jak choćby zadecydowała za mnie, że powinnam uczyć się jazdy na Rhyhornach, choć nigdy nie czułam do tego powołania.
Nie powiedziałam jednak swoich myśli, gdyż w gruncie rzeczy zawsze byłam osobą raczej skrytą w sobie lub (co jest bardziej prawdopodobnie) nigdy nie umiałam się przed nią otworzyć. Pomiędzy mną a moją mamą zawsze istniał jakiś emocjonalny mur, którego obie nie umiałyśmy rozbić. Nie umiałyśmy, a może po prostu nie chciałyśmy?
- Mamo! Ja mam już szesnaście lat! Nie jestem już dzieckiem! Wiem doskonale, jakie mogą być konsekwencje tego, co robię. Ash również zdaje sobie z tego sprawę. Ale mamo... Ja go kocham! Chcę to z nim robić i nie możesz mi tego zabronić!
- Ja ci tego nie zabraniam, córeczko. Po prostu uświadamiam ci, jak może się to skończyć.
- Mamo, na pewno tak nie będzie.
Chyba mi uwierzyła, bo ponownie głęboko westchnęła i powiedziała:
- A chociaż jesteście ostrożni?
- Jeżeli pytasz o to, czy się zabezpieczamy, to tak. Zabezpieczamy się, bo nie spieszy mi się, żeby zostać mamą - odpowiedziałam jej.
Grace Evans odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Moja mała córeczka jest już kobietą... Nie myślałam, że tak szybko to nastąpi.
To mówiąc przytuliła mnie czule do siebie. Zdziwiło mnie to, gdyż jak już wcześniej wspominałam, moja mama zdecydowanie nie należała do osób zbyt wylewnych, dlatego właśnie taki gest z jej strony był dla mnie bardzo przyjemną nowością. Na tyle przyjemną, że wtuliłam się w nią zachłannie, przyciskając głowę do jej bluzki.
- Nie myśl, że ja jestem twoim wrogiem, bo nie jestem - powiedziała po chwili milczenia - Nie myśl też, że zrzędzę ani coś w tym stylu. Nie jestem też przeciwna twojemu związkowi z Ashem. To fajny chłopak i cieszę się, że się dogadujecie. Po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej.
- Wiem o tym, mamo. Wiem, że chcesz dla mnie jak najlepiej, bo mnie kochasz - powiedziałam, kładąc głowę na jej bluzkę i czując, jak mocno bije jej serce - Ale zaufaj mi, proszę. Ja wiem, co robię. Ash również wie. Oboje to wiemy.
Mama pocałowała mnie czule w czubek głowy i uśmiechnęła się nieco figlarnie.
- Powiesz chociaż starej matce, jak było za pierwszym razem?
Wiedziałam, o co jej chodzi, więc zaśmiałam się, lekko zarumieniłam i powiedziałam:
- Cudownie! Ash był taki czuły, delikatny, kochany...
- Bolało cię?
- Tak, ale tylko na początku, bo potem przestało.
- To bardzo dobrze. To znak, że wszystko było jak trzeba, kochanie.
Mama uśmiechnęła się do mnie i pogłaskała mnie po twarzy.
- Jesteś piękną kobietą, córeczko. Bardzo piękną kobietą. Cieszę się, że jest w twoim życiu ktoś, kto to docenia.
- Dziękuję ci, mamo - odpowiedziałam jej wzruszona tymi słowami.
- Tak bardzo przypomina mi mnie, gdy byłam młodsza, Sereno. Ale też bardziej mi przypominasz swojego ojca... - mówiła dalej moja mama - Masz taki sam uśmiech jak on... Taki zawadiacki, nieco zadziorny i bardzo uroczy.
- Brakuje mi go, mamo.
- Mnie też go brakuje, córeczko. Bardzo mi go brakuje, ale pamiętaj... On żyje w nas... W naszych sercach. Żyje i zawsze będzie żył. Nie zapomnij o tym, a on nigdy cię nie opuści.
- A ty pamiętasz o tym, mamo?
Mama pogłaskała mnie ponownie po twarzy i powiedziała:
- Nieustannie, kochanie. Nieustannie.
Po tej rozmowie poszłam do pokoju i przebrałam się w koszulę nocną, po czym usiadłam na łóżku i czekałam na Asha. Nie musiałam długo czekać, gdyż zjawił się już po chwili. Kiedy go zobaczyłam rzuciłam mu się na szyję i uściskałam go zachłannie.
- A to za co, Sereno? - zapytał zdziwiony, ale i uradowany moją reakcją Ash.
- Za to, że jesteś, Ash. Za to, że jesteś - powiedziałam mu na ucho.

***



Na rano obudził nas Fletchling. Najwidoczniej to moja mama uznała, że śpimy już za długo i postanowiła zrobić nam obojgu pobudkę wysyłając po nas swego Pokemona, którego wzięła ze sobą na podróż do Alabastii. Na całe szczęście ten mały, hałaśliwy ptaszek nie zrobił naszej dwójce pobudkę taką, jaką robił mi zawsze odkąd tylko sięgam pamięcią, czyli nie wydarł się nam głośno w uszy, a jedynie lekko skubnął nam dzióbkiem płatki uszu. To było skuteczne, bo natychmiast się obudziliśmy.
- Ech... A już myślałam, że mam za sobą pobudkę w stylu Fletchlinga - powiedziałam załamanym tonem.
- Nie narzekaj, nie jest tak źle - stwierdził z uśmiechem na twarzy Ash, całując mnie delikatnie w usta.
To mówiąc nadstawił dłoń, aby Fletchling mojej mamy usiadł na niej, co ten on oczywiście zrobił. Ash wówczas pogłaskał go delikatnie po łebku i powiedział:
- Leć do domku na drzewie i obudź naszą wesołą kompanię. Dobrze?
- Flech-li! Flech-li! - zapiszczał radośnie Fletchling, zatrzepotał lekko skrzydłami i wyleciał przez uchylone drzwi.
Spojrzałam w jego stronę i powiedziałam:
- Nie pamiętam, żebym uchylała drzwi.
- Najwidoczniej Fletchling to zrobił, kiedy tutaj wlatywał - stwierdził wesoło Ash.
- Pewnie masz rację.
Wzruszyłam ramiona, ponownie pocałowałam Asha w usta, po czym wstała z łóżka i podeszłam do drzwi, zamykając je do końca. Nie chciałam, żeby ktoś widział nas, jak się przebieramy. Wówczas to usłyszałam, że mój chłopak lekko chichocze. Zdziwiona zapytałam wesoło:
- Co?
- Nic, tylko... Ślicznie ci w tym ubranku - odpowiedział mi Ash.
Spojrzałam na siebie i zauważyłam, że nie mam nic na sobie. Wówczas od razu sobie przypomniałam, że przed snem ja i Ash... No, cóż... Robiliśmy coś, co ze snem nie ma wiele wspólnego, potem nie ubraliśmy się i spaliśmy jak na Bozia stworzyła, przytuleni mocno do siebie. Uświadomiwszy sobie ten fakt zarumieniłam się lekko, po czym powiedziałam:
- Nieładnie jest tak patrzeć na swoją dziewczynę, gdy jest nieubrana!
- A niby to pierwszy raz cię taką widzę? - zaśmiał się Ash.
Uśmiechnęłam się do niego czule, kiedy to powiedział.
- Masz rację, kochany. Przecież już nie pierwszy raz mnie taką widzisz. Ale nawiasem mówiąc sam nie jesteś w lepszej sytuacji.
Ash wiedział, co mam na myśli, więc zaśmiał się, po czym sięgnął ręką po swoje ubranie. Szybko nałożył na siebie bokserki, podkoszulkę, dżinsy oraz koszulę, a także buty i czapkę z daszkiem.
- Jestem już gotowy! - zawołał po chwili.
- Mnie daj jeszcze chwilkę - powiedziałam.
Z moim ubiorem było więcej problemów, bo oprócz bielizny musiałam nałożyć na siebie jeszcze spódniczkę, podkoszulkę na ramiączkach oraz mój kapelusz, co nie było trudne, jednak gorzej zawsze było z pończochami, bo ich naciągnięcie na moje nogi czasami bywało trudne, zwłaszcza, jeżeli na rano nie chciało mi się wstawać z łóżka.
- Może ci pomóc? - zaśmiał się Ash, widząc moje starania.
- Strasznie śmieszne - odpowiedziałam mu.
Ale w końcu sama sobie poradziłam, po czym nałożyłam na nogi buty i oboje zeszliśmy na dół. Przywitały nas radośnie Delia oraz moja mama.
- Proszę, proszę. Jesteście dzisiaj pierwsi. Reszta jeszcze tu nie dotarła - powiedziała z uśmiechem Delia.


Rzeczywiście nikogo oprócz nas jeszcze nie było, ale dość szybko się to zmieniło, bo po chwili w jadalni zjawili się Dawn, Clemont i Bonnie, a także Pikachu, Piplup oraz Dedenne. Pikachu radośnie skoczył w ramiona Asha, który mocno go do siebie przytulił. Nie chcę zostać źle zrozumiana, więc wyjaśnię, że kiedy ja i mój chłopak chcieliśmy być sami we dwoje, to Pikachu się oddalał, aby nam nie przeszkadzać. Nie żebyśmy go wyganiali, ale są pewne sprawy, w których lepiej, żeby on nam nie asystował.
Ponieważ pora posiłku była dla wszystkich, to wypuściłam z pokeballi Fennekina oraz Panchama, aby mogli się oni z nami najeść. Clemont zaś wypuścił Chespina, a właściwie to on sam wyskoczył z pokeballa czując w nosku zapach jedzenia. Ach, ten łakomczuch! Dla jedzenia był gotów zrobić wszystko. Trudno go było nie lubić.
Już po chwili wszyscy razem jedliśmy pyszne śniadanie, którym była jajecznica z grzankami.
- Ach, cóż to za pyszne zapachy! Całe szczęście, że się nie spóźniłem - zapytał Steven Meyer, wchodząc powoli do jadalni.
- Cześć, tato! - zawołała wesoło Bonnie na widok ojca.
Delia uśmiechnęła się do Meyera i powiedziała:
- Nie, spokojnie, Steven. Zdążyłeś na czas.
Dawn szturchnęła Asha lekko w ramię.
- Steven... Słyszałeś? Już są ze sobą na „ty“ - powiedziała.
- Jak się pocałują, to zwymiotuję - mruknęła Bonnie.
Clemont zakrztusił się słysząc słowa siostry, zaś ja popatrzyłam na nią mocno zdumiona. Nie sądziłam, że ona coś takiego powie.
- Bonnie, proszę cię, nie przy stole - powiedziałam.
Dawn uśmiechnęła się wesoło i zawołała:
- Chwileczkę, Ash! Coś sobie przypomniałam! To do ciebie.
To mówiąc dziewczyna podała bratu do ręki małą karteczkę złożoną na kilka części. Rozłożył ją i popatrzył uważnie na jej treść.
- Skąd to masz, Dawn?
- Jakiś dzieciak przyniósł i prosił, żebym ci to przekazała - wyjaśniła mu jego siostra.
- A gdzie on jest? - zapytał Ash, spoglądając uważnie na Dawn.
- Już sobie poszedł - machnęła ręką dziewczyna i powoli zaczęła jeść śniadanie.
Mój chłopak powoli zaczął uważnie czytać kartkę, po czym odłożył ją na stół i dokończył śniadanie. Następnie znów zajrzał do wiadomości, którą przed chwilą przekazała mu siostra.
- Co tam jest napisane? - zapytałam zaintrygowana, zerkając mu przez ramię na nią.
Ash uśmiechnął się do mnie i odpowiedział:
- Jakaś dziwna zagadka... Nie bardzo wiem, jak mam to rozumieć.
- A jak ona brzmi? - spytałam.
- Już mówię - rzekł Ash i odczytał treść kartki:

Witaj, szlachetny mój detektywie.
Nie obrazi cię chyba, jeśli cię zdybię
I do zabawy małej zaproszę.
O potyczkę ze mną prośbę małą wnoszę.
Spróbuj rozwiązać zagadek mych treść,
A będziesz mógł dalej spokojnie swe życie wieść.
Możesz też prośbę moją zignorować,
Lecz czy przystoi Tobie się tak zachować?
Jesteś detektywem i lubisz wyzwania.
Przyjmij me zatem, proszę. Mam do zaoferowania
Piękną nagrodę, jeśli się zgodzisz na to,
Rozwiązać szereg mych zagadek. Po co
Mam to robić, zapytasz zapewne.
Odpowiem ci - by dla wszystkich było pewne,
Żeś detektywem co się zowie.
I z umysłem Sherlocka Holmesa jesteś po słowie.
Rozwiąż me zagadki, a ja cię obdaruję.
Możesz też zrezygnować, ja się nie zdenerwuję,
Lecz za tchórza uznam cię wówczas, kolego drogi.
Pomyślę, że me zagadki dla ciebie to za wysokie progi.
Jeśli jednak przyjmuje me wyzwanie, drogi panie
Spróbuj znaleźć oto tej zagadki rozwiązanie:

Dalej na kartce napisana widniała owa zagadka.

Znajdziesz mnie wśród łakoci stosie.
Szukaj jednak uważnie, bo dam ci po nosie.
Jestem ukryty w czymś chrupiącym i miłym
Dla podniebienia. Od tego nie staniesz się otyłym.
Te łakocie wiadomości w sobie zwykle chowają.
Przegapić je trudno, lecz to do siebie mają
Że niespodzianką jest zawsze dla ciebie, kochany,
To, co w sobie chowają te urocze sezamy.

- No i kolejne rymowane wskazówki - powiedziała Dawn - Przypomina mi się Malamar i ta jego kretyńska intryga.
- Jaka tam kretyńska? Raczej perfidna! - poprawił ją Clemont - Musisz przyznać, że o mało co by mu się udało.
- Na szczęście Serena sobie z nią poradziła! - pisnęła wesoło Bonnie, patrząc na mnie z podziwem.
Zarumieniłam się nieco zmieszana jej komplementami i popatrzyłam na dziewczynkę czule.
- Prawdę mówiąc, kochana Bonnie, to sama nigdy bym sobie z tym nie poradziła. Przegrałabym, gdyby nie wasza pomoc, no i oczywiście pomoc Anabel.


Ash uśmiechnął się na wspomnienie swojej przyjaciółki.
- Właśnie, Anabel. Ciekawe, co ona teraz porabia? - zapytał.
- Pewnie dobrze się bawi, podobnie jak i my - stwierdziła Dawn.
- Przyznam się, że chciałabym ją jeszcze zobaczyć - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Ja też. Może jednak wyszłaby za mojego brata? - zachichotała lekko Bonnie.
Clemont, słysząc słowa siostry zakrztusił się sokiem, który właśnie pił i ojciec musiał go strzelić dłonią przez plecy, żeby się opanował.
- Dzięki, tato - powiedział Clemont i spojrzał na siostrę dość groźnym wzrokiem - Bonnie, chyba już milion razy ci mówiłem, żebyś nie próbowała mnie swatać! Jak będę chciał, to sam sobie znajdę dziewczynę!
- Już ja to widzę - mruknęła złośliwie Bonnie i nadąsała się.
Tymczasem Ash ponownie spojrzał na kartkę.
- Przyjmiesz wyzwanie od tego tajemniczego... kogoś? - zapytałam.
- Nie wiem, czy to bezpieczne. Ostatecznie to my nawet nie wiemy, kto to jest! - powiedział poważnym tonem Clemont.
- Właśnie! A jeśli to jest kolejna pułapka Malamara albo Giovanniego? - zapytała Dawn - Powinieneś się mieć na baczności, braciszku.
- Ale Ash nie może też bać się wyzwań - stwierdził beztroskim tonem Meyer - Pamiętajcie, że prawdziwy mężczyzna, nawet jeśli czegoś się boi, to nie okazuje tego przeciwnikowi.
- Zgadzam się, a poza tym prawdziwy detektyw nie boi się żadnych wyzwań - stwierdziła wesoło moja mama, odzywając się przy stole dzisiaj pierwszy.
Ash popatrzył na nich wszystkich uważnie i powiedział:
- Macie rację! Podejmę się tego zadania! Rozwiążę tajemniczą zagadkę Tajemniczego Nieznajomego.
- Tajemniczy Nieznajomy? - zapytałam zdumiony.
- Tak właśnie będę go nazywał do czasu, póki nie dowiem się, kim on w rzeczywistości jest.
- Ale, Ash! Zapominasz, że mamy pracę? - przypomniała bratu Dawn.
Chłopak załamany opadł na krzesło, z którego przed chwilą powstał.
- No tak, rzeczywiście. To nieco komplikuje całą sytuację.
- Wcale nie komplikuje. Dam ci dzisiaj wolne - odezwała się Delia.
Ash spojrzał zdumiony na swoją mamę. Widać nie spodziewał się tego i został właśnie mile zaskoczony.
- Mówisz poważnie, mamo?
- Oczywiście, mój synku. Nie widzę przeszkód, abyś wziął sobie tego jednego dnia wolne i mógł rozwiązać zagadkę - powiedziała Delia z której twarzy wciąż nie znikał radosny uśmiech.
- Właśnie, Ash! To będzie świetna okazja, na jaką czekałeś od kilku dni! - zawołałam podnieconym tonem.
Wciąż doskonale pamiętałam, jak mój ukochany narzekał, że w ciągu ostatnich kilku dni nie ma w Alabastii żadnej zagadki godnej rozwiązania jej przez niego. Teraz nareszcie miał taką zagadkę. Jego życzenie się spełniło. Mój chłopak na pewno nie przepuści takiej okazji, pomyślałam sobie. No i nie pomyliłam się.
- Doskonale! Wobec tego przyjmuję proponowany przez ciebie wolny dzień i biorę się do rozwiązywania zagadki! - zawołał wesoło Ash.
- Mam tylko jeden warunek - przerwała jego wywód Delia - Weźmiesz ze sobą Serenę.
- Jak to? Czy to znaczy, że ja też mam dzisiaj wolne? - zdziwiły mnie słowa Delii.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie promiennie.
- Naturalnie! Nie może być inaczej! Ash nieraz mówił mi, że bez ciebie czuje się nieraz dziwnie zagubiony, gdy rozwiązuje zagadki.
- Serio tak powiedział? - zaśmiałam się, po czym spojrzałam czule na mego chłopaka, który zaczerwienił się na twarzy.
- Tak, w sumie to prawda. W końcu Sherlock Holmes też lepiej się czuł w towarzystwie doktora Watsona, więc dlaczego ja miałbym się nie czuć o wiele lepiej w twoim towarzystwie, Sereno?
Uśmiechnęłam się do niego i powiedziałam, że skoro tak mówi, to w takim razie z przyjemnością będę mu towarzyszyć podczas jego poszukiwań rozwiązania tej zagadkowej sprawy. Pikachu zapiszczał wesoło i radośnie podskoczył w górę na znak, że jemu też cała wyprawa bardzo się podoba i jest gotów wziąć w niej udział.
- No, tak! Ash zawsze spija całą śmietankę - powiedziała Bonnie nieco zazdrosnym tonem.
- Co chcesz? W końcu to syn szefowej - zachichotała wesoło Dawn.


C.D.N.



10 komentarzy:

  1. No no zaczyna się ciekawie, niczym u Kinga. Powoli się rozkręca.. zeby potem nagle przypierniczyć z grubej rury. :)
    Jedną z lepszych scen była scena próby The Brock Stones, kiedy Brock zaproponował dziewczynom by były w bikini, na co oczywiście dziewczęta oraz Ash się nie zgodzili. I te cudowne słowa "błogosławiony ten co wymyślił bikini", coś mi to przypomina, kochanie. :)
    Oczywiście mama Sereny musiała się wtrącić i zapytać córki o jej życie z Ashem, zwłaszcza hm... historyczne szczegóły xD. Przyznam się bez bicia, że ta scena mnie rozbawiła do łez. :)
    I "Tajemniczy Nieznajomy" zadający rymowane zagadki. Ciekawe kto to może być... Ale o tym przekonamy się w następnym odcinku xD
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Matka Sereny mnie rozjebała... Nie no, na prawdę? Matko boska, ten występ w bikini itd... Zresztą ta szurnięta baba... Oj, przepraszam - Grace Evans musi się wp***alać. Jestem ciekawy, jak na to, co wyjawiła serena zareagował by Janusz z Januszowic. : Kurła, Kiedyś to było! No! Szesnastkolatkowie się mogli ruchać, no!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta matka jest jak taka Polska Halina - sama się rucha a innym nie pozwala

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja *czytam mojej pięcioletniej siostrze tą część bloga*
    Hanka: A o co chodzi tej mamie?
    Ja *ukrywam zakłopotanie - jeszcze czego by się dowiedziała*
    Ja Eeeeeee tam, to tylko taka zrzęda jak ta z osiedla
    Hana Jakoś ci nie wierzę!
    Ja *biorę głęboki oddech i wyjaśniam*
    Hana Aaaaaa... Czyli to o to ci chodziło z tym Poliwagiem
    Ja Tak!
    Hana: Mamo, mogę iść do Aleksa?
    Mama: dobrze
    Hana *rozmawia z Aleksem* i właśnie wtedy weszli razem do łóż...
    Mama Aleksa: Ciekawa historia...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję ci z całego serca, że w scenie z mamą pisałeś ,,to" itd. nazywając zwykłe, pospolite ruchanie. Dzięki temu Hana wie, że są w sobie zakochani, itd. Ale o co chodzi się raczejnie domyśla, Aleksowi powtarza to co usłyszy, ale raczej nie rozumie. Inaczej pytałaby mnie co to seks, oralny itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He he he. Nie ma sprawy. Ale wiesz... Ostatecznie Ash i Serena robią to z miłości, nie można więc nazywać tego tak pospolicie i wulgarnie. Bo tak można mówić o seksie z pożądania lub dla zabawy. Oni zaś to robią z miłości. A co do tego, to cóż... Uznałem, że może być ryzyko, iż będą to czytać jakieś dzieciaki, dlatego nie warto używać wprost nazw własnych pewnych spraw. Kto jest bystry, ten się domyśli, o co chodzi.

      Usuń
    2. Ostatecznie masz świętą rację. Dzięki, wywody kronikarza zawsze przekonują xDDDDDDD

      Usuń
  6. Tak tak... Te drzwi na pewno otworzył Fletchling... Ja tam za dobrze kojarzę charakter mamy Sereny. Z taką babą to nawet Kononowicz nie chce... no nieważne

    OdpowiedzUsuń
  7. (w oryginale blondynka, jednak zważając na odcinek...)
    Co robi ruda po wstaniu z łóżka?
    Ubiera się i idzie do domu :) :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedyś musi być ten pierwszy raz ;p

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...