czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 015 cz. I

Przygoda XV

Zagadka na boisku cz. I


- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, klaszcząc przy tym wesoło w łapki.
- Dziękuję za twe słowa uznania, przyjacielu - powiedział z uśmiechem Ash, lekko uchylając głowę przed swoim Pokemonem, jakby był on jego widownią.
Pogłaskał go też delikatnie po główce i dodał:
- A teraz posłuchaj tego...
Następnie ponownie wziął do lewej ręki swoje skrzypce, prawą dłonią zaś ujmując smyczek. Chwilę później ponownie zaczął grać. Tym razem ze strun jego skrzypiec poleciał piękny utwór Piotra Czajkowskiego z pięknego baletu „Dziadek do orzechów“. Nie znałam nazwy tego utworu, ale za to pamiętałam, że leciał on gdzieś w scenie tańca wokół choinki z prezentami. W wykonaniu mojego ukochanego melodia ta wypadła naprawdę cudownie, dlatego też kiedy skończył on grać, zaczęłam klaskać okazując w ten sposób swój podziw dla niego. Ash odwrócił się wówczas i zobaczył mnie.
- Serena? - zapytał z uśmiechem na twarzy.
- Grasz coraz lepiej - powiedziałam radośnie.
Ash odłożył skrzypce i podszedł do mnie, obejmując mą osobę mocno do siebie. Zarzuciłam mu wówczas ręce na szyję wtulając się w niego czule. Naprawdę bardzo lubiłam to robić i prawdę mówiąc nadal lubię.
- Jak długo tu już stoisz? - zapytał mnie po chwili Ash, wpatrując się przy tym w moje oczy.
- Tak od kilku minut - odpowiedziałam mu.
- Dziwne... Jakoś cię nie zauważyłem.
Zachichotałam, kiedy to powiedział.
- Nic dziwnego, panie artysto. Byłeś tak zajęty swoją grą, że w ogóle nie zwróciłeś uwagi na nic, co się wokół ciebie dzieje, a już tym bardziej na mnie.
Ash spojrzał mi czule w oczy i głaszcząc lekko mój policzek rzekł:
- Nie gniewaj się, najdroższa. Po prostu czasem zatracam się w muzyce do tego stopnia, że nie myślę racjonalnie... Albo inaczej... Po prostu muzyka moich skrzypiec ma dla mnie taką magię...
- Nie musisz mi się tłumaczyć - powiedziałam do niego bardzo czule z uśmiechem na twarzy - Ja doskonale cię rozumiem. Sama nieraz zatracam się w tej muzyce, którą ty grasz.
- Poważnie? - zdziwił się moimi słowami Ash.
- Oczywiście, że tak. Nawet bardzo poważnie - dodałam.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, który bacznie nas obserwował.
- Pikachu również uważa twoją muzykę za genialną. Prawda, Pikachu?
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął ponownie Pokemon, kiwając radośnie główką.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie i pocałował mnie czule w usta, bawiąc się przy tym moimi włosami. Uwielbiam, kiedy tak robi. To jest niesamowicie przyjemne uczucie. Z tego też powodu zawsze noszę długie włosy i nigdy ich zbyt mocno nie skracam. Pamiętam jak dziś okres, kiedy je sobie obcięłam... To był jeden z moich największych życiowych błędów, na szczęście już dawno mam go za sobą i nie zamierzam do tego wracać.
- Chodźmy już, Sereno. Pora dołączyć do naszych przyjaciół - przerwał moje rozmyślania o włosach Ash.
- Słusznie, pora na to - odpowiedziałam mu.
Pikachu wskoczył wesoło swemu trenerowi na ramię i zapiszczał.
Chwilę później zeszliśmy na dół, gdzie Delia z Meyerem siedzieli przy stole rozmawiając wesoło oraz chichocząc. Na nasz widok jednak szybko się uspokoili i zarumienili niczym jakaś para uczniaków przyłapanych przez nauczyciela na całowaniu się po kątach. Moim zdaniem niepotrzebnie to robili. Przecież my doskonale wiedzieliśmy o tym, że oboje mają się ku sobie, bo w końcu wcale nie trzeba było być genialnym detektywem, aby to zauważyć.
- Coś się stało, kochani? - zapytała Delia.
- Nie, skądże. Nic się nie stało, mamo - zachichotał Ash i trącił mnie znacząco ramieniem - Gdzie jest reszta naszej wesołej paczki?
- Na dworze, trenują przed zawodami - odpowiedział Meyer.
Zadowoleni tą odpowiedzią nie przeszkadzaliśmy im i wyszliśmy przed dom. Tam zebrała się już cała nasza wesoła grupka, która ubrana w koszulki i spodenki oraz trampki trenowała do upadłego. Uśmiechnęliśmy się lekko na ten widok i podeszliśmy powoli w ich stronę. Patrzyliśmy, jak oni trenują podziwiając w duchu determinację naszych przyjaciół. Długo nie dostrzegli oni naszej obecności, ale kiedy już to zrobili, to przerwali swoje czynności i podeszli do nas.
- Nieźle was wzięło, nie ma co - powiedziałam dowcipnie, patrząc na nich wesoło.
- Co chcesz? Jeżeli mamy wystąpić w tych zawodach, to musimy być dobrze wytrenowani - powiedziała wesoło Dawn, która miała na sobie strój cheerleaderki i niebieskie pompony w dłoniach.
Podobny strój i podobne pompony miał jej Piplup, który zapiszczał radośnie na znak, że zgadza się on ze swoją trenerką. Uśmiechnęłam się do niego wesoło przypominając sobie powoli, w jaki sposób doszło do całej tej sytuacji.
Wszystko zaczęło się trzy dni wcześniej, kiedy to nasza kochana Delia Ketchum podczas śniadania przeczytała w gazecie, że w Alabastii z okazji ostatnich dni lata mają się odbyć coroczne olimpijskie zawody młodzieży, tzw. juniorów. W zawodach tych wziąć mogły jedynie te osoby, które nie ukończyły jeszcze osiemnastego roku życia, a prócz tego mają choć jednego Pokemona, aby ten towarzyszył im w zawodach.
Ledwie się o tym dowiedzieliśmy, a wszyscy od razu postanowiliśmy wziąć w tych zawodach udział. Trzeba było tylko wybrać dla każdego z nas odpowiednią dyscyplinę sportową, która by doń pasowała. Nie mieliśmy jednak pewności, czy te zawody rzeczywiście miały się odbyć. Ostatecznie to mogła być tylko kaczka dziennikarska. Postanowiliśmy więc to sprawdzić i poszliśmy w tej sprawie do porucznik Jenny, żeby dowiedzieć się od niej, czy to wszystko, co przeczytaliśmy w gazecie to prawda, a jeśli tak, to jakie dyscypliny sportowe możemy dla siebie wybrać. Logicznie doszliśmy do wniosku, że nasza pani porucznik z całą pewnością musi to wiedzieć, bo jak nie ona, to kto?
Jenny oczywiście potwierdziła wszystkie wiadomości, które tego dnia wyczytaliśmy w gazecie, dodając przy tym, że w sprawie dyscyplin musimy się zgłosić do wiceburmistrza Alabastii. Dla wyjaśnienia muszę tu napisać, że człowiek ten był zastępcą poprzedniego burmistrza, który okazał się być agentem organizacji Rocket, za co łajdak trafił do więzienia. Ponieważ przeprowadzenie wyborów na następnego burmistrza wymagało dużo czasu, pan wiceburmistrz objął tymczasowo stanowisko swego przełożonego oraz to on też otwierał i prowadził zawody sportowe Alabastii. Nasza drużyna udała się więc do niego, bardzo zresztą zaintrygowana całą tą sytuacją.
Wiceburmistrz, którym był młody, zaledwie trzydziestoletni i bardzo miły czarnoskóry mężczyzna, powitał nas z radością oraz powiedział, że nie widzi przeszkód, abyśmy wzięli udział w zawodach. Dał nam również listę dyscyplin, w których możemy wystąpić. Powiedział także, gdzie mamy się zgłosić, żeby wpisać swe nazwiska na listę uczestników. Podziękowaliśmy mu, po czym wzięliśmy od niego spis dyscyplin, jakie możemy wybrać i poszliśmy do domu, aby dokładnie omówić, jakie nam odpowiadają.
Ash początkowo chciał wziąć udział w zawodach szachowych, jednak kiedy Clemont również okazał swoje zainteresowanie tą dyscypliną uznał, że uczciwie będzie, jeśli każde z nas wybierze sobie taką dyscyplinę, żeby nie musieć rywalizować z nikim z naszej paczki. Z tego właśnie względu mój chłopak wybrał szermierkę uznając, że ona lepiej do niego pasuje niż szachy, a po ostatnim jego pojedynku z Garym Oakiem musiałam przyznać, że byłam zwycięstwa mego ukochanego aż nadto pewna.
Clemont zgodnie z tym, co wcześniej powiedział, wybrał szachy jako dyscyplinę, w której chciał się zmierzyć w zawodach. Bonnie postanowiła wystąpić w biegu na sto metrów. Dawn zdecydowała się nie startować jako zawodniczka, ale jako cheerleaderka. Z kolei ja uznałam, że najlepszą dla mnie dyscypliną będzie pływanie. Misty natomiast zdecydowała się na bieg z przeszkodami, z kolei Melody uznała, że najlepiej się sprawdzi w skoku o tyczce. Brock i Tracey jako jedyni z naszej kompanii nie brali udziału w zawodach z prostego powodu - byli na nie za starzy. Pierwszy miał już dwadzieścia dwa lata, drugi jakiś czas temu skończył osiemnaście lat, więc obaj nie kwalifikowali się do zawodów juniorów. Latias zaś z powodu swej nieśmiałości postanowiła również nie brać udziału w żadnej konkurencji i poprzestać na tym, że będzie machać pomponami razem z Dawn oraz jej Piplupem.
Kiedy już wszystko zostało ustalone w sprawie zawodów udaliśmy się do miejsca, gdzie dokonywało się wpisów na nie. Potem już każde z nas rozpoczęło przygotowania. Do zawodów zostało kilka dni, niby mało, ale dla nas to było dość, aby się przygotować. Delia nie dawała nam zbyt dużo obowiązków, dzięki czemu mogliśmy w wolnych chwilach poświęcić się w pełni szykowaniu do zawodów. Dawn oraz Latias w strojach cheerleaderek biegały po trawie i ćwiczyły układy - nie muszę chyba dodawać, że Piplup biegał razem z nimi (choć co chwila się potykał i upadał na swój uroczy dzióbek). Clemont wraz z Traceym grali w szachy długo i zaciekle, partia za partią, ja trenowałam pływanie w morzu, mała Bonnie ćwiczyła bieganie z Dedenne, z kolei Ash trenował szermierkę pod okiem Pikachu, który swoim ogonem umiał zadawać doskonałe ciosy, o czym już się miałam okazję przekonać podczas naszej wspólnej podróży po regionie Kalos.


Tak czy inaczej, przygotowania szły pełną parą. W przerwach między nimi Ash zwykle uciekał w świat swoich skrzypiec, na których grał jak prawdziwy zawodowiec, a przynajmniej jak bardzo utalentowany amator. Zgodnie z tym, co mi mówił, gra na tym instrumencie uspokajała go oraz sprawiała, że czuł się o wiele lepiej, a także dodawała mu otuchy oraz wolę walki. Oczywiście nie bez znaczenia był tutaj fakt, że Sherlock Holmes również grał na skrzypcach, a przecież to największy idol lidera naszej paczki. Na całe szczęście mój ukochany nigdy nie zamierzał całkowicie iść w ślady słynnego detektywa, bo inaczej mogłoby to oznaczać także robienie wielu rzeczy i to takich, których oboje nie pochwalaliśmy. Dziękować losowi Ashowi nigdy nie przyszło do głowy, żeby zażywać morfinę czy też separować się od kobiet, a szczególnie ode mnie. Pod tym względem mój ukochany, jakby to ująć, zachował własną osobowość, choć zdecydowanie podziwia Holmesa i nieraz stara się brać z niego przykład.
- Już jutro odbywają się pierwsze zawody - powiedziałam po chwili milczenia - Jeśli chodzi o mnie, to nie mogę się ich doczekać.
- Ja również - powiedział Clemont - Choć trochę się boję publicznych wystąpień. Co będzie, jeśli się zbłaźnię?
- Jak będziesz wiecznie narzekać, to na pewno się zbłaźnisz - mruknęła złośliwie Bonnie.
Starszy brat popatrzył na dziewczynkę uważnie, jakby nie do końca się z nią zgadzał albo też nie rozumiał, co ona ma na myśli. Bonnie pospieszyła więc z wyjaśnieniami.
- Chodzi mi o to, że musisz wierzyć w siebie, jeśli chcesz coś osiągnąć, bo jeśli nie będziesz w siebie wierzyć, to łatwo przegrasz.
- Sama wiara w siebie nie wystarczy, żeby wygrać. Potrzebny jeszcze jest talent - odpowiedział jej Clemont.
- Zgadzam się, że sama wiara to za mało, żeby wygrać, ale bez wiary w swoje umiejętności i najlepszy nawet talent jest niczym - odparł na to Ash ze znawstwem w głosie.
Uśmiechnęłam się do niego wiedząc, że on doskonale wie, co mówi. W końcu nie było chyba na świecie bardziej pewnej swego zwycięstwa osoby niż właśnie Ash Ketchum, który bez względu na sytuację, w jakiej by się nie znalazł, to zawsze był pewien, że w końcu wygra, choćby dopiero za setnym podejściem, ale jednak wygra. Nie żeby był próżny czy zarozumiały, choć na pewno te cechy częściowo w sobie również posiadał. Przede wszystkim jednak wierzył w to, że może wygrać, jeśli będzie się odpowiednio starał. Ta wiara sprawiała, iż był gotów na znacznie więcej niż przeciętni chłopcy w jego wieku. Za to również go podziwiam.
- Myślę, że Ash ma rację. Talent i wiara w siebie to klucz do sukcesu - powiedziałam.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie i położył Clemontowi przyjaźnie dłoń na ramieniu.
- Słuchaj, stary... Musisz nie tylko posiadać talent, ale też i wierzyć w siebie. Tylko wtedy możesz osiągnąć zwycięstwo, pamiętaj o tym.
Przyjaciel spojrzał na niego na początku niepewnym wzrokiem, potem jednak uśmiechnął się również i rzekł:
- Masz rację, Ash. Masz rację. Muszę w siebie uwierzyć. Tylko, że wiesz... Za rzadko występowałem publicznie i nie jestem przyzwyczajony do takich wystąpień, pokazów itp.
- Braciszku, ja w ciebie wierzę! Dasz sobie radę, zobaczysz! - zawołała podnieconym głosem Bonnie, a Dedenne w jej torbie zapiszczał na znak, że się z nią zgadza.
Clemont obdarzył uśmiechem swoją siostrę i czule pocałował ją w czoło, głaszcząc przy tym jej włoski.
- Cieszę się, że we mnie wierzysz, Bonnie. I cieszę się, że wy wszyscy we mnie wierzycie - powiedział radośnie.
Chwilę później powróciliśmy wszyscy razem do treningu. Ponieważ ja miałam wystąpić w konkurencji wodnej, dlatego poszłam na plażę, gdzie przebrałam się w bikini, wskoczyłam do morza i zaczęłam pływać. Ash oraz Pikachu, którzy poszli tam razem ze mną, zostali na lądzie i trenowali obaj szermierkę. To znaczy Ash ćwiczył ciosy szpadą, a Pikachu ciosem ogonem.
Trening nasz się nieco przedłużył, także straciliśmy poczucie czasu i dopiero wtedy, gdy przyleciał po nas Fletchling przysłany przez moją drogą mamę, to dowiedzieliśmy się, że już jest pora na kolację. Przebrałam się więc i poszłam z Ashem oraz Pikachu do domu.
- Jak myślisz, czy cała nasza drużyna może odnieść zwycięstwo w tych zawodach? - zapytałam Asha, gdy już szliśmy do domu.
- Co masz na myśli mówiąc „cała“? - spytał Ash.
- No, bo wiesz... Każde z naszej paczki występuje w innej konkurencji. Chodzi mi o to, czy każde z nas wygra?
Mój chłopak zrozumiał już, o co mi chodzi, dlatego uśmiechnął się do mnie delikatnie i powiedział:
- Nie jestem pewien. Nie mogę powiedzieć z całą pewnością, czy każde z nas wygra czy też nie, ale mogę powiedzieć, że każde z nas ma taką samą możliwość, aby wygrać, jak inni zawodnicy.
- To jest bardzo dyplomatyczna odpowiedź, Ash, ale też niewiele wnosi ona wiedzy o przyszłości - zachichotałam.
Ash pocałował mnie czule w usta i uśmiechnął się do mnie:
- Sereno, jeśli chcesz wiedzieć, co przyniesie przyszłość, to zgłoś się do wróżki albo jasnowidza. Ja jestem tylko detektywem.
- Pika-chu - zapiszczał wesoło Pikachu.
Uśmiechnęłam się do chłopaka i naciągnęłam mu czapkę na oczy:
- Może i jesteś detektywem, a nie jasnowidzem, ale masz wielki talent do tego, co robisz.
Następnie ruszyłam biegiem przed siebie.
- Ostatni w domu zmywa naczynia! - zawołałam wesoło.
Ash poprawił sobie czapkę na głowie i ruszył biegiem za mną.

***


Następnego dnia rozpoczął się pierwszy dzień zawodów. Wszystko w mieście zostało przygotowane do tego, aby je rozpocząć. Wszystkie sklepy, restauracje, lokale i wszelkie inne miejsca publicznego użytku zamknięto, dzięki czemu praktycznie całe miasto mogło swobodnie brać udział w tych zawodach, choćby tylko jako widzowie na trybunach. Z tego też powodu restauracja „U Delii“ również została zamknięta na czas trwania zawodów, a jej właścicielka udała się na trybuny, aby móc podziwiać swego syna i jego przyjaciół.
Pierwszego dnia zawodów mieli występować uczestnicy dyscyplin, które wymagają murawy. Wobec tego mieliśmy okazję podziwiać większość naszej paczki, konkretnie zaś to Asha, Misty, Melody oraz Bonnie, bo oni to właśnie wybrali dyscypliny toczące się na murawie.
Dawn i Latias wraz z innymi cheerleaderkami czekały na swoją kolej. Oczywiście każda miała swojego zawodnika, któremu kibicowała. Nasze przyjaciółki dopingowały członków naszej wesołej paczki, co oczywiście było jak najbardziej zrozumiałe. Dawn towarzyszył Piplup, który również miał koszulkę cheerleaderki oraz pompony w skrzydełkach, z których to oczywiście robił użytek, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja, a nadarzała się nader często, jak to zwykle na zawodach bywa.
Siedziałam na trybunie razem z Fennekinem, którego mocno tuliłam do siebie i obserwowałam uważnie występy zawodników nie mogąc doczekać się, kiedy na murawę wyjdą moi przyjaciele i mój ukochany. Obok mnie siedzieli Delia, Meyer, Clemont (który tego dnia nie występował) oraz moja mama. Wszyscy byli równie podekscytowani, co ja, choć moja mama, jak to ona, raczej starała się nad sobą panować, choć później również i ona uległa euforii.
- Denerwujesz się? - zapytała mnie Delia.
Popatrzył na nią i powiedziałam:
- Trochę tak...
- Nie bój się, na pewno sobie poradzi - powiedziała Delia.
- Właśnie, córeczko. Ash to naprawdę super chłopak i da sobie radę - dodała moja mama z pewnością w głosie.
- Bonnie również nie należy do ostatnich. Zobaczysz, Sereno, że oni wszyscy zmiotą konkurencję pod dywan - zaśmiał się Meyer.
- Wiecie, ja nie wątpię, że Ash i reszta wygrają, ale chodzi o to... Po prostu nieco się martwię. Boję się, czy aby na pewno wszystko pójdzie, jak chcemy. W końcu każde z nas włożyło w przygotowania do zawodów wiele wysiłku i boję się, że mogą się one okazać niewystarczające, żebyśmy zajęli pierwsze miejsce.
- Kto miałby nie zająć pierwszego miejsca? Ash?! Phi! Jeszcze czego! - usłyszałam nagle dobrze sobie znany głos.


Obok mnie stała Alexa z wiernym Helioptilem na ramieniu.
- Witaj, Alexa! Co cię tutaj sprowadza?! - zawołałam wesoło na widok naszej serdecznej przyjaciółki.
- Przybyłam, żeby podziwiać Asha i jego przyjaciół podczas zawodów - powiedziała dziennikarka, witając się po kolei z każdym z nas i siadając obok mnie.
- Ale skąd wiedziałaś, że oni będą tu występować? - zapytałam, patrząc na dziennikarkę podejrzliwym wzrokiem.
Alexa zarumieniła się niczym dziecko przyłapane na kłamstwie, lekko zachichotała, po czym powiedziała:
- No, już dobrze, przyznam się wam. Tak naprawdę przyszłam tutaj, żeby mieć materiał na artykuł o tych zawodach. A o tym, że Ash i reszta paczki tu występuje dowiedziałam się zaledwie kilkanaście minut temu. A więc pomyślałam sobie, że skoro oni tutaj występują, to na pewno wy też się tu zjawicie. Jak widzicie, miałam rację.
- Mniejsza o twoje motywy. Ważne, że przybyłaś. Każdy z przyjaciół Asha powinien go teraz wspierać - powiedział z uśmiechem Clemont.
- To prawda, dlatego też połączyłam przyjemne z pożytecznym. Przy okazji usłyszałam, że wątpisz w zdolności swojego chłopaka, Sereno. Mam rację? - zachichotała Alexa.
Uśmiechnęłam się do niej lekko, podrapałam lekko mego Fennekina za uszami i powiedziałam:
- Wiesz, nie tyle, że wątpię, co po prostu się niepokoję, czy osiągnie on taki wynik, jaki chce.
- Myślę, że troszkę go nie doceniasz, Sereno - stwierdziła Alexa, dalej się uśmiechając - Znam Asha nie od dzisiaj i wiem, że jak on sobie coś postanowi, to uparcie dąży do celu, a kiedy już to robi, to jego działania owocują wygraną. Nie może być inaczej.
- Mimo wszystko martwię się o to, że jego wysiłki mogą jednak pójść na marne - wyjaśniłam jej smutnym tonem.
- Fene-fene-kin - pisnął mój Fennekin smutnym głosem.
- Na pewno tak nie będzie. Ash wierzy w siebie i ma talent. Musi mu się udać - stwierdził Clemont.
- Właśnie. Jeśli jemu się nie uda, to niby komu? - dodał pewnym siebie tonem Meyer.
- Ale to, że się niepokoisz dowodzi tylko, że bardzo ci na nim zależy - powiedziała moja mama, uśmiechając się do mnie czule - Zatem nie masz powodów, żeby się wstydzić swego niepokoju, kochanie. A co do naszego  Asha, to zobaczysz, że on wygra. Jestem tego pewna.
Uśmiechnęłam się do niej ciesząc się, że tak właśnie uważa, po czym spojrzał na murawę, gdzie właśnie szykowały się pierwsze zawody. Były nimi biegi. Wystąpili zawodnicy, wśród których była Bonnie. Dawn i Latias oraz Piplup na jej widok zaczęły radośnie kibicować z pomocą pomponów, a z naszej trybuny posypały się wesołe okrzyki.
Zawodnicy ustawili się na starcie. Obok każdego z nich stanął jego Pokemon, który miał biec ze swoim trenerem i wspierać go.
- Bonnie! Dedenne! Bonnie! Dedenne! - zaczęliśmy radośnie krzyczeć na widok naszej przyjaciółki i jej Pokemona.
Chwilę później rozpoczął się wyścig. Bonnie i Dedenne dość szybko osiągnęli w nim prowadzenie.
- Naprzód, Bonnie! Naprzód! - wołał Clemont.
- Dalej, córeczko! Dalej! Biegnij! Biegnij! - kibicował jej Meyer.
- Dajesz, Bonnie! Dedenne, naprzód! - wołałam radośnie.
Chwilę później nasza mała przyjaciółka oraz jej Pokemon jako pierwsi dobiegli na metę i to o ułamek sekundy wcześniej niż biegnący na drugim miejscu zawodnik. Wszyscy poderwaliśmy się wówczas radośnie z trybuny i zaczęliśmy głośno klaskać i krzyczeć na cześć naszej małej Bonnie.
- Zawody w biegu na sto metrów wygrywa dziewięcioletnia Bonnie Meyer! - zawołał przez mikrofon komentator sportowy.
- No, to 1:0 dla nas - powiedziała wesoło Meyer.
- Nie inaczej! - zaśmiała się radośnie Delia.


Kolejną konkurencją był bieg z przeszkodami. Żeby nie było w mojej narracji niedomówień, to wyjaśnię, że należało w tej konkurencji przebiec pewną konkretną odległość, jednocześnie przeskakując przez ustawione tam płotki. Z naszej kompanii w tej konkurencji występować miała Misty. Na jej widok Dawn i Latias oraz Piplup zaczęli machać pomponami, zaś z naszej trybuny poleciały głośne okrzyki kibicowania. Misty spojrzała w naszą stronę i uśmiechnęła się do nas wesoło, następnie stanęła na starcie. Obok niej stał zaś Pancham, którego ode mnie pożyczyła. Musiała tak zrobić, jeśli chciała startować w biegu, bo w końcu rudowłosa Liderka Sali w Azurii dysponowała jedynie wodnymi Pokemonami, te zaś wcale się do biegania nie nadawały. Żeby więc mogła ona wystąpić w zawodach użyczyłam jej swojego Pokemona. Dziewczynę bardzo to ucieszyło i chociaż z wiadomych powodów nie darzyła mnie wielką sympatią, to jednak przyjęła moją pomoc i powiedziała, że da z siebie wszystko. Dotrzymała słowa, bo zdobyła bez większych trudności pierwsze miejsce.
- Bieg z przeszkodami wygrywa szesnastoletnia panna Misty Macroft! - zawołał komentator sportowy, obwieszczający w ten sposób zwycięstwo naszej przyjaciółki.
Dawn i Latias podskoczyły radośnie i zaczęły machać pomponami, z kolei nasza radosna grupka powitała jej zwycięstwo gromkimi brawami. Piplup również podskoczył z radości, ale przewrócił się na plecy. Szybko jednak stanął na nogach i zapiszczał radośnie.
Kolejną konkurencją były skoki o tyczce. Zgodnie z zapowiedzią w tej dyscyplinie występowała Melody. Ponieważ nie dysponowała ona żadnym Pokemonem Clemont wypożyczył jej Chespina, aby ten mógł wziąć z nią udział w zawodach.
- Dalej, Melody! Dasz sobie radę! - zawołałam do niej wesoło.
- Naprzód, Chespin! Pokaż, co umiesz! - dodał Clemont.
- Dalej, młoda! Dalej, Chespin! Dajcie z siebie wszystko! - kibicował im wesoło Meyer.
Oczywiście swoje do tego jakże uroczego dopingu dołożyły też Latias i Dawn ze swym Piplupem, dzielnie machające pomponami. Melody wesoło puściła oczko w kierunku trybuny, w której siedzieliśmy, po czym przeszła do działania. Jak się można było domyślać, zajęła pierwsze miejsce razem z Chespinem, który również wykonał niesamowicie świetny skok za pomocą swoich pnączy. Oboje więc przeskoczyli tak, że bez wahania przyznano im pierwsze miejsce.
Później nastąpiły kolejne konkurencje, które nie obserwowaliśmy już z taką uwagą, jak poprzednie, bo osoby w nich występujące nie należały do naszych znajomych. Nasze zainteresowanie wróciło dopiero wtedy, gdy się odbyły zawody z szermierki. Walczyło ze sobą kolejno kilka par. Ostatnią parą były osoby, na które tak długo czekaliśmy.
- A teraz już ostatnia para zawodników! Powitajcie gromkimi brawami nowych zawodów: 17-letniego Bryana Mendelwana oraz 16-letniego Asha Ketchuma! - zawołał głośno komentator.
Z trybuny, w której zasiadaliśmy, posypały się wtedy gromkie brawa. Wszyscy głośno oklaskiwaliśmy naszych przyjaciół, a już szczególnie to ja i Delia. Dawn i Latias razem z Piplupem zaczęły podskakiwać, wymachując przy tym wesoło pomponami. Dawn prócz tego także zapiszczała, wyrażając w ten sposób swój zachwyt na widok brata. Latias nie mogła już tego zrobić, więc poprzestała jedynie na tym, aby okazywać radość samymi gestami, co jednak wyszło jej naprawdę dobrze.
- Pokemonami asystującymi naszym przeciwnikom są Pikachu oraz... Pikachu! Wyjątkowo każdy z przeciwników posiada Pokemona tego samego gatunku! - mówił dalej komentator, wyraźnie podniecony tym, co mówił.
- Wow! To nieźle! Przeciwnik naszego Asha też ma swojego Pikachu - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Pikachu Asha na pewno sobie z nim poradzi, jestem tego pewien - stwierdził Clemont.
- Obyś miał rację - odparła na to Delia.
Wyraźnie bardzo się niepokoiła o swego kochanego syna. Chciała, aby wygrał i żeby nie ośmieszył się on przed publicznością. Ja, jako dziewczyna Asha również miałam na to wielką nadzieję. Zacisnęłam mocno dłonie w pięści i zaczęłam w myślach kibicować memu ukochanemu.
Chwilę później przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie ze szpadami w dłoni, a ich Pokemony ustawiły się w bojowej pozycji i zaatakowały się oba stalowymi ogonami. Na szczęście Pikachu Asha miał zdecydowanie większe doświadczenie w stosowaniu tego ataku niż jego przeciwnik, toteż szybko z nim sobie poradził i w ciągu kilku minut powalił go na ziemię ogłuszonego.
Ashowi poszło nieco trudniej, bo jego przeciwnik był naprawdę bardzo doświadczony. Widocznie musiał on długo trenować szermierkę, bo dość szybko zadał dwa pchnięcia memu chłopakowi (wymagane były trzy, żeby wygrać). Jednak mój chłopak udowodnił, że nie bez powodu uważa się za spadkobiercę zarówno Sherlocka Holmesa, jak i trzech muszkieterów, gdyż szybko odzyskał przewagę w pojedynku i zadał raz za razem trzy pchnięcia swemu przeciwnikowi.
- Koniec walki! Zwycięzcą jest Ash Ketchum i jego Pikachu! - zawołał komentator.
To była już ostatnia konkurencja tego dnia. Po niej natomiast odbyło się uroczyste wręczenie medali, którego to zadania podjął się osobiście sam wiceburmistrz. Ponieważ nasi przyjaciele zajęli pierwsze miejsce, to rzecz jasna otrzymali oni złote medale. Radośnie zbiegliśmy do nich z trybun i przyszliśmy im pogratulować. Oczywiście najwięcej gratulacji złożyliśmy Ashowi, nieoficjalnemu liderowi naszej paczki. Pamiętam, że ja i Dawn nie umiałyśmy się od tego powstrzymać i skoczyłyśmy mu na szyję, całując go zachłannie po policzkach. Latias zachowała się już nieco skromniej, bo dała mu tylko jednego buziaka, z kolei Delia pocałowała czule syna w czoło, mocno go przy tym do siebie przytulając.
- Brawo, synku! Pokazałeś, co potrafisz! - powiedziała z prawdziwą dumą w głosie.
- Byłeś niesamowity, Ash - uśmiechnęłam się radośnie.
- Pokazałeś klasę, braciszku - dodała słodkim głosem Dawn.
- To prawda, Ash pokazał klasę - rzekła Alexa, klepiąc chłopaka lekko po ramieniu.
- Inaczej nie mogło być, prawda? - usłyszeliśmy nagle bardzo dobrze nam znany głos.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy porucznik Jenny, która podeszła do nas z uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Jenny! Ty także podziwiałaś nas podczas zawodów? - zaśmiał się wesoło Ash.
- Oczywiście, że tak. Jak najbardziej was podziwiałam - uśmiechnęła się policjantka.
- Nas? Dobre sobie - mruknęła po cichu Melody (dość jednak głośno, bym ja to usłyszała).
- Was albo i nie was - dodała równie złośliwym tonem Misty.
Policjantka spojrzała na Asha, a potem na Delię.
- Możesz być dumna z syna. Jest naprawdę niesamowity.
Delia uśmiechnęła się delikatnie do Jenny.
- A ty myślisz, że co ja innego robię, jak nie jestem z niego dumna? - zaśmiała się.
Jenny zachichotała lekko, po czym spoważniała.
- No, już dobrze. My tutaj sobie gadu gadu, a tak naprawdę sprowadza mnie pewna ważna sprawa, którą muszę z wami omówić.
Spojrzeliśmy na nią wszyscy zdumieni. Nie spodziewaliśmy się takiej wiadomości. Jakaś poważna sprawa ją tutaj sprowadzała? A więc Jenny nie przybyła tu tylko po to, aby podziwiać Asha i naszych przyjaciół podczas zawodów, ale też dlatego, żeby wypełnić swoje obowiązki? W sumie czego innego mogliśmy się po niej spodziewać? Przecież Jenny to prawdziwa służbistka, pomyślałam sobie.
- A jaka to sprawa, która cię do tu sprowadza? - zapytał zaintrygowany jej słowami Ash.
- Czy dotyczy ona nas jako detektywów, czy też dotyczy ona nas jako zwykłych obywateli? - dodałam równie zaintrygowana, co mój chłopak.
- Was jako detektywów - odpowiedziała nam Jenny, rozglądając się dookoła - Ale lepiej nie rozmawiajmy o tym tutaj. Ashu, Sereno... pozwólcie ze mną na komisariat. Tam wam wszystko wyjaśnię.
- Ojej... Mam nadzieję, że niczego nie przeskrobaliście - rzuciła pół żartem, a pół serio moja mama.
Jenny poprawiła sobie wesoło czapkę na głowie.
- Spokojnie, proszę pani. Gdyby tak było, to by pojechali ze mną skuci kajdankami, a jak pani widzi, nie założyłam im ich.
- Ale skąd mam wiedzieć, czy to się nie zmieni, ledwo tylko znikniecie za rogiem? - dodała nieco sceptycznym tonem moja mama.
Jenny wybuchnęła radosnym śmiechem, słysząc jej słowa i zażartowała sobie:
- Podejrzliwa z pani osoba. Mogłaby pani zostać policjantką.
Chwilę później dodała już poważniejszym tonem:
- Spokojnie, nie musi się pani niepokoić. Za godzinę, może dwie Ash i Serena wrócą do was cali i zdrowi. Daję pani na to gwarancję, a kto może dać pani większą gwarancję pewności niż policja?
- Nie wiem. Może zakład pogrzebowy? - mruknęła moja mama.


Słysząc to ja i Ash parsknęliśmy śmiechem. Ja osobiście byłam jednak nie tylko rozbawiona, ale i zdumiona. Nie posądzałam bowiem mojej mamy o takie poczucie humoru. Najwyraźniej nie wiedziałem o niej wszystkiego, ale cóż... To już jej wina, że jest osobą raczej skrytą i nie lubiącą okazywać przy tym emocji.
Poszliśmy więc za Jenny do jej motocyklu, na którym tu przyjechała. Policjantka ulokowała się za kierownicą, Ash i Pikachu usiedli za nią, a ja usadowiłam się w przyczepce.
- No, zakładajcie kaski! Tylko szybko! - powiedziała Jenny.
- Spokojnie, Jenny. Przecież się nie pali - zaśmiał się mój chłopak.
- Patrzcie! To on! Ash!
Przerażeni spojrzeliśmy w kierunku, z którego dobiegały owe piski. Okazały się, że wydawała je z siebie gromada dziewcząt pędzących właśnie w naszą stronę niczym stado rozszalałych Rhyhornów. Na ich czele stała bardzo dobrze nam znana osoba.
- O nie! To znowu Macy! - zawołał przerażony Ash.
- Pika-pika! - jęknął Pikachu.
- Hej, Ash! Zaczekaj! Nie uciekaj tak szybko! Daj nam swój autograf! - wołała swoim irytującym, piskliwym głosem Macy, biegnąc na czele tabunu pseudo-fanek mojego chłopaka.
- Zmieniłem zdanie, Jenny. Jednak się pali! - zawołał do policjantki Ash, szybko zakładając sobie kask na głowę.
- I to jeszcze jak! To wprost prawdziwy pożar! - dodałam złośliwym tonem, idąc w jego ślady.
- Szybciej, Jenny! Jedziemy! Jazda! - krzyknął Ash, wyraźnie czując, że jego prześladowczynie są coraz bliżej.
Na szczęście policjantka w ostatniej chwili odpaliła motocykl i Macy oraz jej koleżanki zostały tam same na drodze, okryte tabunem kurzu oraz dymu spalinowego z rury wydechowej, a co najważniejsze bardzo daleko od nas.

***


Jenny usiadła za biurkiem i popatrzyła na nas uważnym wzrokiem.
- Sprawa, z którą się do was teraz zwracam, jest naprawdę poważna. Ponieważ jednak już niejeden raz pomagaliście mi swoją inteligencją oraz pomysłowością, to wierzę, że i tym razem dacie obie radę z zadaniem, które chcę wam powierzyć.
Spojrzeliśmy oboje na policjantkę mocno zaszokowani jej słowami. Najwidoczniej to, o co chciała nas poprosić było sprawą najwyższej wagi, skoro zwracała się ona do nas z prośbą o pomoc. Oczywiście tym chętniej postanowiliśmy jej tę pomoc ofiarować, ale najpierw musieliśmy wiedzieć, w czym rzecz, o czym natychmiast powiedzieliśmy Jenny, ledwie skończyła ona tę swoją jakże piękną, choć moim zdaniem całkowicie zbędną tyradę. Jenny uśmiechnęła się wówczas do nas przystąpiła do wyjaśnień.
- Widzę, że już jesteście zainteresowani, skoro okazujecie ciekawość. Tym lepiej. Zainteresowanie pobudza do działania. A więc słuchajcie... Jak zapewne wiecie zawody sportowe, które są prowadzone z okazji ostatnich dni lata trwają pięć dni. Ostatniego dnia odbędzie się mecz piłki nożnej pomiędzy drużyną z Alabastii oraz drużyną z Walencji.
- Wiemy o tym - stwierdził Ash, a Pikachu zapiszczał potwierdzająco.
Jenny pokiwała głową z powagą i mówiła dalej:
- Otóż z tą drużyną jest niestety coś nie tak... Coś, co mnie niepokoi.
- A co konkretnie jest nie tak? - zapytałam zaintrygowana jej słowami.
- Od dwóch tygodni drużyna piłkarska Dzikie Pokemony...
- Dzikie Pokemony? - zdziwiłam się.
- Tak się nazwali. To reprezentacja naszego miasta. Ich przeciwnicy nazywają się... Zresztą nieważne - mówiła dalej Jenny - Otóż nasza drużyna trenuje dzień w dzień szykując się do zawodów, w których ma wystąpić. Wszystko było dobrze aż do dzisiaj.
- A co się stało dzisiaj? - zapytał Ash.
- Pika-chu? - dodał Pikachu.
- Dzisiaj jeden z zawodników został otruty.
Przerażona położyłam sobie dłoń na ustach.
- Boże... Otruty? Chcesz powiedzieć, że...
- Nie, Sereno. Spokojnie. On żyje i wyjdzie z tego, ale prawdą jest, że niewiele brakowało, aby było inaczej - wyjaśniła policjantka - W południe, kiedy drużyna robiła sobie przerwę na lunch, doszło do tragedii. Zawodnik, o którym mówimy, Bill Wartey, napił się coli, kupionej wcześniej w jakimś pokątnym sklepiku, potem dostał duszności i padł na ziemię nieprzytomny. Pozostali zawodnicy szybko zareagowali wzywając pogotowie i tylko dzięki temu chłopak przeżył. Siostra Joy zbadała później tę colę i cóż... Okazało się, że na dnie butelki z tym napojem znajdują się dokładnie zmielone i to niemalże na proszek orzeszki ziemne.
- Orzeszki ziemne? Tym chcieli go otruć? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - spytał Pikachu.
- Może zawierają one w sobie jakieś toksyny? - zasugerowałam.
Odpowiedź okazała się być jednak bardziej prozaiczna niż sądziłam.
- Nie... Po prostu Bill Wartey jest uczulony na orzeszki ziemne. Nawet najmniejsza ich porcja wywołuje w nim reakcję taką, jaką widzieliśmy na boisku.
- Co to oznacza? - zapytałam.
- Rusz głową, Sereno. Jeżeli ktoś jest uczulony na orzechy, a potem te orzechy znajdują się w jego napoju, to oznacza....
- Że to nie jest przypadek! - zawołałam, kończąc myśl porucznik Jenny.
- No właśnie! - uśmiechnął się do mnie Ash.
- Pika-pika! - dodał Pikachu.
Jenny klasnęła zadowolona w dłonie czując, że zaczynam rozumieć, o co jej chodzi.
- Dlatego was wezwałam. Sprawa wygląda naprawdę nieciekawie. Nie wiemy, kto mógł to zrobić. Wszyscy zawodnicy mówią, że nic nie widzieli.
- Normalka. Wszyscy tak mówią - mruknął z kpiną w głosie Ash.
- Poważnie? - zaśmiałam się, słysząc jego słowa.
- Sereno, zapamiętaj sobie... Ludzie zamieszani w cokolwiek zwykle mówią, że nic nie widzieli, a robią to zwłaszcza ci, którzy są winni.
- Ale Ash... Przecież to jest niemożliwe, żeby wszyscy zawodnicy byli winni - powiedziałam.


Chłopak uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Owszem, ale za to możliwe jest to, że jeden z nich jest winny i tej wersji musimy się trzymać.
- No, dobrze. Niech ci będzie. Ty tu jesteś detektywem, detektywie.
Jenny położyła dłonie na biurko i spojrzała na nas uważnie.
- Widzę, że rozumujecie tak samo, jak ja. Otóż właśnie w tym jest cały sęk. Podejrzewamy, że winnym jest tu jeden z zawodników, ale niestety nie mamy pojęcia, kto to jest. Równie dobrze to może być każdy z nich.
- W takim razie mamy dziesięciu podejrzanych... - stwierdził Ash.
- Dziesięciu? - zapytałam.
- Tak, kochanie, dziesięciu. Bo jeżeli drużyna piłkarska ma jedenastu zawodników, a jeden z nich padł ofiarą zatrucia, to drogą eliminacji, zostaje nam dziesięciu. Jedenaście odjąć jeden równa się dziesięć. To jest prosta matematyka.
- Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pokemon mojego chłopaka.
- No, w sumie to racja - powiedziałam beznamiętnym tonem.
- Ja osobiście jednak myślę, że jednego zawodnika możemy wykluczyć z kręgu podejrzanych - powiedziała po chwili Jenny.
- Kogo? - zapytaliśmy ja i Ash.
- Clemonta Meyera.
Oboje otworzyliśmy zdumieni usta, gdy usłyszeliśmy to nazwisko. Nie spodziewaliśmy się go tu usłyszeć, a już na pewno nie w takim kontekście, a jednak... Ash parę razy mówił, że życie człowieka to jedno wielkie pasmo niespodzianek. Chyba miał rację.
- Clemont? On jest w tej drużynie? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał równie zdumiony Pikachu.
- Tak, jest w drużynie. Nie mówił wam? - zdziwiła się Jenny.
- Nie, słowem nie pisnął - powiedziałam.
Jenny wzruszyła ramiona na znak, że nie chce wnikać w nasze osobiste sprawy, po czym rzekła:
- Tak czy inaczej porozmawiaj sobie ze swoim przyjacielem, Ash i dowiedz się od niego, czy coś może widział. Ja go już przesłuchiwałam, ale z miernym skutkiem.
- Dlaczego? - zapytałam zdumiona.
Porucznik Jenny uśmiechnęła się ironicznie i natychmiast pospieszyła z wyjaśnieniami:
- Bo ledwie zadałam mu kilka pytań, a zaczął się pocić i jąkać, więc niewiele z niego wyciągnęłam. Doszłam więc do wniosku, że może wobec swojego przyjaciela Clemont będzie bardziej otwarty niż wobec policjantki. Ostatecznie ludzie wolą się zwierzać bliskim niż stróżom prawa.
- Fakt, coś w tym jest - zachichotał Ash, po czym spoważniał - Czy tylko po to nas tu wezwałaś, Jenny, żeby poprosić nas oboje o pogadanie z Clemontem?
- Nie, nie tylko po to - powiedziała Jenny i przeszła na ton cichy, a nawet dość konspiracyjny - Chodzi mi o to, żebyście ty i twoja drużyna poprowadzili prywatne śledztwo w tej sprawie.
- A twoje śledztwo? Wątpisz w swoje zdolności? - zdziwił się Ash.
- Moim śledztwem się nie przejmuj, martw się o swoje. Poza tym może ono coś wniesie, a może nie... Wolę jednak współpracować z tobą, bo jak dotąd tylko dobrze na tym wychodziłam - stwierdziła Jenny.
- Mam rozumieć, że na swój sposób wywieram na ciebie dobry wpływ?
- Dokładnie tak.
Takiej propozycji Ash oczywiście nie mógł odmówić. Jak już może to kiedyś wspominałam, był on nieco próżny, ale prócz tego bardzo lubił być potrzebny, więc tym chętniej zgodził się on na ofertę Jenny.
- Chętnie poprowadzę śledztwo, ale w sumie nie wiem, jak miałbym to zrobić - odezwał się po chwili Ash - Jak zacznę się wypytywać wszystkich zawodników o to, czy coś widzieli, nabiorą podejrzeń i zamkną się w sobie. A jak się dowiedzą, że pracuję dla ciebie, to tym bardziej nabiorą wody w usta, czyli mówiąc po naszemu nic mi nie powiedzą.
Jenny uśmiechnęła się do nas delikatnie i odparła:
- A kto powiedział, że oni muszą o tym wiedzieć?
Spojrzeliśmy na nią uważnie.
- Chcesz więc użyć mnie jako wtyczki policyjnej do drużyny Dzikich Pokemonów? - zapytał Ash.
- Dokładnie tak... Powiedz, czy umiesz grać w piłkę nożną? - zapytała Jenny, uśmiechając się szelmowsko.
Ash westchnął głęboko, nim odpowiedział.
- Owszem. Kiedyś grałem w szkolnej drużynie.
Zdziwiła mnie jego odpowiedź i natychmiast to zdumienie wyraziłam.
- Myślałam, że grałeś w baseball.
- Owszem, grałem kiedyś w baseball, ale prócz tego grałem również w szkolnej reprezentacji piłki nożnej, jednak tylko przez jeden sezon.
- Na jakiej pozycji grałeś? - zapytała Jenny.
- Jako bramkarz.
Policjantka klasnęła radośnie w dłonie.
- No, wybornie! Bill był bramkarzem, więc ty go zastąpisz.
- Ale ja nie wiem, czy Dzikie Pokemony zechcą mnie mieć w swojej drużynie - stwierdził Ash.
Jenny uśmiechnęła się do nas.
- Ja nie widzę żadnej trudności. Clemont już jest w tej drużynie. Poleci cię więc kolegom i po sprawie. Reszta zależy już od twoich umiejętności.
Na twarzy Asha zabłysnął tajemniczy uśmiech oznaczający, że uznaje on słowa porucznik Jenny jako osobiste wyzwanie dla siebie oraz swoich umiejętności wystosowane. Zadowolony popatrzył na mnie, na Pikachu i na Jenny, po czym powiedział:
- Moje panie... i ty, mój przyjacielu... Przyjmuję to zlecenie.
- Super! - zaśmiałam się radośnie, a Pokemon zapiszczał wesoło.
- To co? Jakieś pytania? - zapytała Jenny.
- Ja nie mam pytań - stwierdziłam radośnie.
- A ja akurat mam - odezwał się mój luby.
- Słucham? Jakież to pytanie? - Jenny uśmiechnęła się do niego tak, jakby się właśnie z nim droczyła.
- Jestem ciekaw, za jaką stawką będziemy pracować - zapytał Ash.
- Taką, jaką ostatnio wam płaciłam, kiedy pomogliście mi schwytać te kilka band złodziei Pokemonów - stwierdziła Jenny.
Pani porucznik zawsze płaciła nam uczciwie za każdy nasz udział w jej policyjnych śledztwach. Ponieważ jednak byliśmy nieletni, nie mogła nam zgodnie z prawem płacić całych stawek, a jedynie połowę tego, co zarabiają dorośli detektywi konsultanci z licencją. Zresztą Delia również tak robiła, gdy płaciła nam za pracę w jej restauracji, dlatego takie warunki płatnicze nie stanowiły dla nas żadnego problemu.
- No, to w takim razie wynajęłaś nas, Jenny - powiedział Ash, podając pani porucznik rękę.
Policjantka radośnie uścisnęła mu dłoń, po czym podała ją mnie, a ja oczywiście ją przyjęłam.
- Teraz, jeśli pozwolicie, zabiorę was ze sobą do rodziców Billa. Nie zdążyłam ich jeszcze przesłuchać. Moi ludzie to robili, ale... Jakby to ująć... Wolę, żebyście i wy dowiedzieli się od tych ludzi tego, co może wam pomóc w śledztwie.
- Ale czy oni zechcą nam coś powiedzieć na ten temat? - zapytałam.
Jenny uśmiechnęła się do mnie delikatnie.
- Jeśli przyjedziecie ze mną, to na pewno zechcą.

***


- Pani porucznik, powiedzieliśmy już pani ludziom wszystko, co tylko wiemy w tej sprawie - stwierdziła ironicznie matka Billa.
Pani Wartey miała fioletowe oczy oraz czarne włosy niczym królewna Śnieżka z ilustracji do baśni braci Grimm, jednak zdecydowanie wyglądem bardziej przypominała mi jej złą macochę, oczywiście bez tego całego zła, które nią kierowało, ale za to z całą masą dumy i arogancji. Gdyby zatem słynna Zła Królowa nie była złą osobą, a jedynie nieco wredną, to z całą pewnością wyglądałaby ona tak dumnie i wyniośle jak pani Wartey. Muszę jednak przyznać, że pomimo tej całej dumy matka Billa wywierała dość pozytywne wrażenie, o ile oczywiście nie robiła z siebie księżnej.
Jej mąż zdecydowanie nie wywierał ani trochę pozytywnego wrażenia. Okazał się on być człowiekiem łysym, zimnym, nieprzystępnym, ubranym w czarny garnitur. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nas uważnie spod jego binokli wzrokiem człowieka interesu, którym zresztą był. Jego mina zaś wyrażała wyraźnie niechęć do nas za to, że przerywamy mu jakieś jego ważne sprawy, żeby porozmawiać z nim na temat syna, który chyba mniej go interesował niż zestawienie liczb na giełdzie. Podczas naszej rozmowy prawie się nie odzywał, więcej mówiła jego żona, po której przynajmniej było widać, że kocha syna, chociaż traktowanie go jak bożyszcza raczej nie należało do czegoś, co bym pochwalała.
- Proszę pani... Tutaj chodzi o sprawę zamachu na życie pani syna. Jeśli będzie trzeba, będziemy musieli sto razy powtarzać tę rozmowę, a pani opór w tej sprawie tylko utrudnia schwytanie sprawcy - powiedziała Jenny tonem poważnym, a wręcz kpiącym.
Pani Wartey chyba wreszcie zrozumiała, że tymi swoimi fochami oraz wielkopańskimi manierami raczej nic nie osiągnie, więc spojrzała na nas, westchnęła głęboko i powiedziała:
- Rozumiem, pani porucznik, ale czy wolno mi wobec tego zapytać, z jakiego powodu ta para dzieciaków tu z panią przyszła?
Oburzona spojrzałam na nią groźnie i powiedziałam:
- Proszę pani...
Nie zdążyłam jednak dokończyć swojej wypowiedzi, bo mój chłopak położył mi dłoń na ramieniu na znak, żebym nie mówiła zbyt wiele. Jenny natomiast z uśmiechem na twarzy powiedziała:
- Te dzieciaki, jak je pani raczyła nazwać, to są Ash Ketchum i Serena Evans. Słynni detektywi. Chyba pani słyszała o Sherlocku Ashu?
Kobieta widocznie słyszała, bo aż westchnęła głęboko.
- Sherlock Ash... Ten sam, który przyskrzynił naszego kochanego pana burmistrza i dowiódł, że jest on zwykłym przestępcą?
- Nie inaczej. To właśnie on - pokiwała głową Jenny.
Pani Wartey spojrzała uważnie na młodego detektywa.
- A więc to jest ten słynny Sherlock Ash. Sądziłam, że jesteś starszy - powiedziała po chwili.
- A ja, że pani jest nieco milsza - odgryzł się jej Ash.
- No, dobrze. Obecność tego paniczyka to ja jeszcze rozumiem, ale kim wobec tego jest ta panna u jego boku? - zapytał pan Wartey, odzywając się po raz pierwszy i ostatni podczas tej całej rozmowy.
- Ta panna jest asystentką Sherlocka Asha i jego dziewczyną - odparła porucznik Jenny - Chcę, żeby oboje byli obecni przy naszej rozmowy. Mogą wyciągnąć z niej odpowiednie wnioski i schwytać przestępcę.
Pan Wartey rozłożył ręce na znak obojętności na naszą obecność, z kolei jego żona zmierzyła nas uważnie wzrokiem, po czym powiedziała:
- A więc mogę tylko wam wyjaśnić to, co już powiedziałam wcześniej pani ludziom, pani porucznik. Mój syn nikogo nie skrzywdził i nie wiem, jak ktoś mógłby chcieć go zabić.
- Proszę pani... Oprócz chęci zemsty istnieje jeszcze na tym świecie coś tak prozaicznego jak zwyczajna ludzka zazdrość - powiedziała porucznik Jenny.
Pani Wartey pokiwała głową i powiedziała:
- Tak, pani porucznik. Ma pani rację. Zazdrość to naprawdę doskonały motyw, ale istnieje taki mały problem. Mój syn był po prostu doskonały we wszystkim. Piłka nożna to tylko jedna z licznych rzeczy, w których mój syn się po prostu doskonale sprawdza.
- Rozumiem - stwierdziła z ironią w głosie Jenny - Czy wobec tego nie wie pani, kto mógłby mu zazdrościć?
- Wszyscy mu zazdroszczą, pani porucznik. Dosłownie wszyscy - pani Wartey wypowiedziała te słowa tak, jakby to było coś oczywistego.
- Wszyscy? - zapytałam z kpiną w głosie.
- Wszyscy, którzy nie dorastają mu do pięt! - warknęła niezadowolona nasza gospodyni, patrząc na mnie morderczym spojrzeniem.
Policjantka jęknęła załamana, słysząc słowa pani Wartey. Doskonale ją rozumiałam. Też pojęłam, że taka rozmowa nie miała najmniejszego sensu. Ta kobieta nic nie wiedziała o swoim synu poza tym, że przynosił on do domu medale i inne nagrody za liczne osiągnięcia w sporcie, żeby ona oraz jej mąż mogli się potem nim pochwalić na swoich wystawnych przyjęciach. Po prostu żałosne.
Ash tymczasem nie słuchał tego całego wywodu, a jedynie podszedł do szafy, na której stało w ramce zdjęcie jakieś dziewczyny, blondynki w dwóch kitkach. Miała zielone oczy oraz niebieską sukienkę, a szczerzyła się niczym głupia do sera. Zdecydowanie nie była w typie mojego chłopaka. Na szczęście.
- Kim jest ta panna? - zapytał po chwili detektyw z Alabastii.
Państwo Wartey spojrzeli uważnie na mego chłopaka i na zdjęcie, które pokazywał on palcem.
- Ta dziewczyna? To Olivia, dziewczyna Billa - wyjaśniła pani Wartey.
- Olivia... A gdzie ją można znaleźć? - zapytał Ash.
Pani Wartey podała nam adres dodając, że jej zdaniem przesłuchiwanie dziewczyny jest bez sensu, w końcu ona nic nie może wiedzieć na ten temat.
- Dziękuję za radę, ale pozwoli pani, że sama stwierdzę, co w mojej pracy ma sens, a co nie - stwierdziła zła niczym Beedrill porucznik Jenny i wyszła wraz z nami z domu państwa Wartey.

***


Olivia spojrzała na nas uważnie i powiedziała:
- To prawda, jestem dziewczyną Billa. Mieliście państwo szczęście, że zastaliście mnie w domu. Właśnie wróciłam ze szpitala, gdzie odwiedzałam mojego chłopaka. Biedaczek tak bardzo cierpi. Muszę choć troszkę dodać mu otuchy, żeby szybciej wrócił do zdrowia. Bo jak nie wróci za szybko, to nie będzie mógł być dalej piłkarzem, a jak nie będzie piłkarzem, to już nie będzie moim chłopakiem, a ja chcę, żeby on był moim chłopakiem, dlatego właśnie muszę mu dodawać otuchy.
- Jakie to szlachetne - mruknęłam z kpiną.
Olivia chyba nie wyczuła sarkazmu w moim głosie, bo odpowiedziała:
- Właśnie! Jestem szlachetna i cieszę się, że to zauważyłaś, kochana Serleno...
- Jestem Serena - poprawiłam ją.
- Nieważne. Co was do mnie sprowadza?
Ponieważ nie miałam już cierpliwości do tej dziewuchy, to porucznik Jenny wyjaśniła jej, o co chodzi. Ta jednak zareagowała na jej słowa bezradnym wzruszyniem rękami.
- Przykro mi, ale obawiam się, że niewiele mogę wam powiedzieć. Mój chłopak jest po prostu osobą popularną, a takie osoby mają samych wrogów i tylko kilku przyjaciół. To zupełnie normalna sytuacja, Semino.
- Jestem Serena! - warknęłam wściekle.
- Mniejsza z tym - Olivia machnęła lekceważąco ręką - Jak już wam wcześniej mówiłam, mój kochany Bill to jest osoba popularna, a takie mają samych wrogów wokół siebie.
- Doprawdy? Ja też jestem popularny i jakoś nie mam samych wrogów wokół siebie - stwierdził z ironią Ash.
Dziewczyna zmierzyła go wzrokiem i powiedziała:
- Może po prostu jesteś sławny w jakiś inny sposób, który nie tworzy wrogów? A zresztą to bez znaczenia.
- Ty też masz ochotę zrobić jej krzywdę? - spytałam dowcipnie mojego chłopaka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - odparł Ash szeptem, zaś jego Pikachu zapiszczał gniewnie.
Tymczasem Olivia mówiła dalej:
- Ja w ogóle nie wiem, po co zawracacie mi głowę. Lepiej pogadajcie sobie z Jamiem.
- Z jakim Jamiem? - zapytała Jenny.
- Z Jamiem Pellivanem... Członkiem drużyny piłkarskiej, w której gra mój chłopak - wyjaśniła Olivia.
- A co ten Jamie ma do twojego chłopaka? - zapytał Ash.
- Jak to, co? To bardzo proste. Chodziłam kiedyś z Jamiem, ale potem zrozumiałam, że to nie to, więc zerwałam z nim i związałam się z Billem, który jest obecnie moim chłopakiem.
- Ty też masz ochotę zrobić jej krzywdę? - spytałam dowcipnie mojego chłopaka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - odparł Ash szeptem, zaś jego Pikachu zapiszczał gniewnie.
Tymczasem Olivia mówiła dalej:
- Ja w ogóle nie wiem, po co zawracacie mi głowę. Lepiej pogadajcie sobie z Jamiem.
- Z jakim Jamiem? - zapytała Jenny.
- Z Jamiem Pellivanem... Członkiem drużyny piłkarskiej, w której gra mój chłopak - wyjaśniła Olivia.
- A co ten Jamie ma do twojego chłopaka? - zapytał Ash.
- Jak to, co? To bardzo proste. Chodziłam kiedyś z Jamesem, ale potem zrozumiałam, że to nie to, więc zerwałam z nim i związałam się z Billem, który jest obecnie moim chłopakiem.
- Aha! To już jest jakiś trop - powiedział Ash i uśmiechnął się do mnie oraz do wciąż wiernie siedzącego mu na ramieniu Pikachu - Czy twoim zdaniem Jamie mógłby chcieć się zemścić na Billu za to, że mu cię odbił?
Olivia zastanowiła się przez chwilę.
- Właściwie to trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, ale tak sobie myślę, że mógłby chcieć to zrobić. Widzicie... On bardzo źle przyjął nasze rozstanie. Udawał twardziela, ale ja swoje wiem i doskonale zauważyłam, że miał ochotę rozerwać Billa na kawałki za to, że mu mnie odbił.
- To interesujące - powiedział Ash - Jak myślisz, Pikachu?
- Pika-chu - zapiszczał jego Pokemon.
- Też tak uważam - rzekł mój luby.
Pożegnaliśmy się z Olivią i wyszliśmy z jej domu, po czym udaliśmy się do motoru, którym Jenny odwiozła nas do Delii.
- Domyślam się, Ash, że jutro poważnie zabierzesz się za obserwację tego całego Jamiego Pellivana? - zapytała Jenny, gdy już wysiedliśmy z jej motocykla.
- Owszem, jego wezmę na pierwszy ogień. Jak dotąd to jedyny trop, jaki mamy - odpowiedział jej młodociany detektyw - Będę cię informował na bieżąco o wszystkim, czego się dowiem.
- Liczę na to, Ash - uśmiechnęła się do nas Jenny - A ty, Sereno, pilnuj swojego chłopaka, żeby nie wpakował się niepotrzebnie w tarapaty. Niech prowadzi śledztwo, ale też przy okazji bardzo uważa na siebie. Szkoda by było takiego detektywa jak on.
To mówiąc odpaliła silnik i odjechała. My tymczasem poszliśmy do domu, po czym poprosiliśmy Clemonta, który jadł z innymi kolację, żeby udał się potem z nami do domku na drzewie, ponieważ musimy sobie z nim poważnie porozmawiać. Chłopak nie spodziewał się nawet, o czym ma być ta rozmowa, więc poszedł z nami bez wahania.
- Clemont, kiedy zamierzałeś nam powiedzieć, że wstąpiłeś do drużyny piłkarskiej? - zaczął bezceremonialnie rozmowę z naszym przyjacielem Ash, gdy już byliśmy w domku na drzewie.
Pikachu popatrzył na niego groźnie, podobnie jak jego trener. Clemont zmieszał się wówczas, poprawił sobie okulary na nosie i powiedział:
- Cóż... Chyba muszę wam udzielić kilku wyjaśnień...
- Tak by było najlepiej - stwierdził Ash.
- Nie mówiąc już o tym, że fair - mruknęłam.
- No, bo w końcu jesteśmy przyjaciółmi - powiedział detektyw.
- Właśnie. Mów więc nam zaraz, co tu jest grane! - dodałam równie groźnym głosem, co mój chłopak.



Clemont zachichotał nerwowo, popatrzył na nas, podrapał się lekko po karku i powiedział:
- Ech... No, bo widzicie... Tego no... Chodzi o to, że od jakiegoś czasu podoba mi się pewna dziewczyna.
- Dziewczyna? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- A wolno wiedzieć, jaka to dziewczyna? - zapytałam, choć powoli w mojej głowie zaczął się rysować obraz tej wybranki naszego przyjaciela.
- W sumie, to ja... Wolę wam jeszcze tego nie mówić - rzekł Clemont, jeszcze bardziej się rumieniąc.
Chwilkę później dodał:
- Na razie mogę wam powiedzieć jedynie to, że to dla niej chcę być lepszy, bo ona jest naprawdę super. To jest wspaniała dziewczyna. Urocza, wesoła, zaradna, mądra, bystra, umie sobie radzić na tym świecie. No, a ja... Poza tymi moimi wynalazkami świata nie widzę. Poza tym brakuje mi wielu przydatnych świecie umiejętności, więc raczej kiepski ze mnie materiał na chłopaka. Chcę się zatem zmienić na lepsze, przynajmniej trochę. Dlatego też postanowiłem wystąpić w tych zawodach jako piłkarz. Przyjąłem się więc do tej drużyny jako obrońca.
- Piękna wypowiedź, ale dałeś za duże „więc“ - zachichotałam.
- Poza tym, Clemont, ty chyba nie jesteś najlepszej kondycji fizycznej, zgadza się? - powiedział zdumiony Ash.
- Właśnie. Przecież ty dostajesz zadyszki ledwo zaczynasz biegać - stwierdziłam.
- Dlatego też wybrałem sobie pozycję zawodnika, który nie musi za wiele biegać po boisku... Przynajmniej tak myślę, bo nie jestem specjalistą w tej dziedzinie - zachichotał Clemont, rumieniąc się przy tym na całej twarzy.
Oczywiście zaczęłam się wtedy domyślać, do jakiej dziewczyny chce startować nasz kumpel, jednak nie miałam zamiaru w to wszystko wnikać. Skoro on chciał zachować tajemnicę, to my, jako jego wierni przyjaciele, nie powinniśmy w to wszystko wnikać. Ash najwidoczniej uznał tak samo, bo więcej nie poruszył tematu wybranki serca swojego przyjaciela, a jedynie powiedział:
- Rozumiem. Wiesz Clemont, to nawet bardzo dobrze się składa, że jesteś teraz w tej drużynie Dzikich Pokemonów, bo widzisz... mam do ciebie pewną sprawę.
Następnie opowiedzieliśmy mu dokładnie o misji, jaką nam powierzyła porucznik Jenny. Clemont oczywiście z radością w głosie oznajmił, że z największą przyjemnością nam pomoże i poleci Asha drużynie, w której występuje, aby mógł on w niej grać na pozycji bramkarza.
- Tylko pod żadnym pozorem nie mów nikomu, że pracujemy obaj dla porucznik Jenny - powiedział Ash, gdy kończyliśmy rozmowę - Nikt z nich nie może się dowiedzieć o tym, co my tutaj planujemy. Jeśli dowiedzą się, że przybyliśmy w sprawie zatrucia Billa, to wówczas możemy się pożegnać ze zwycięstwem. Winowajca się spłoszy i będziemy sobie mogli go szukać na drugiej półkuli.
- Oczywiście. Rozumiem to doskonale - rzekł Clemont z uśmiechem na twarzy - Dziób na kłódkę i tyle. Nic nie powiem nikomu.
- No, ja mam nadzieję - stwierdziłam wesoło.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.

***


Następnego dnia miały miejsce kolejne zawody sportowe. Pierwszymi był wyścig pływacki, w którym wystąpiłam. Już na samym wstępie pojawił się pewien problem, ponieważ każda uczestniczka wyścigu musiała mieć swego wodnego Pokemona, a ja go niestety nie miałam. Na szczęście Misty pożyczyła mi jednego ze swoich własnych stworków - konkretnie to Staryu. Dziewczyna co prawda nie darzyła mnie sympatią (wiadomo, z jakiego powodu), jednak nie okazywała mi jawnie wrogości, co już było wielkim plusem na drodze do zawarcia przez nas przyjaźni.
Ubrana w dwuczęściowy kostium kąpielowy, zakrywający mi trochę więcej ciała niż przeciętne bikini, stanęłam na swoim miejscu, a obok mnie ulokował się Staryu. Spojrzałam na inne zawodniczki, które wraz ze swoimi Pokemonami szykowały się do wskoczenia do wody. Każda z nich była równie zdeterminowana, żeby wygrać, co ja. Nie wiedziałam, co one mogą czuć, ale wiedziałam, co ja czuję, a ja czułam, jak serce mocno mi bije w piersi. Na tyle mocno, że o mały włos z niej nie wyskoczyło. Spojrzałam na trybunę, gdzie siedzieli już moja mama, moi przyjaciela oraz mój ukochany razem z Pikachu. Ash postanowił przed wybraniem się z Clemontem na trening do drużyny piłkarskiej zobaczyć mnie w akcji. Wierzył we mnie i moje możliwości, jego oczy mówiły to wyraźnie, podobnie zresztą jak jego zachowanie. Wierzył też, że mi się uda i mocno trzymał za mnie kciuki. Chciałam więc wygrać choćby ze względu na niego, żeby wiedział, że jego dziewczyna również umie odnosić zwycięstwa na jakimś polu, choćby to było tylko pole sportowe.
- Wygramy ten wyścig, co nie, Staryu? - zapytałam, spoglądając na Pokemona rozgwiazdę stojącego tuż obok mnie.
Pokemon podskoczył wesoło, więc domyśliłam się, że on też wierzy w nasze zwycięstwo. Zadowolona spojrzałam niego z uśmiechem i ustawiłam się gotowa do wyścigu.
- Na miejsca... Gotowi... - zaczął odliczać sędzia.
Poczułam, jak serce mi zaczyna jeszcze mocniej bić, a pot gromadzi mi się na czole w ogromnych ilościach. Byłam zdenerwowana, jednak również bardzo zdeterminowana, aby wygrać.
- START!
Ułamek sekundy później wskoczyłyśmy wszystkie do wody razem ze swoimi Pokemonami i zaczęłyśmy płynąć. W basenie poczułam się niczym syrena, niczym w swoim żywiole, więc sunęłam do przodu bez trudu. Wokół siebie miałam tylko wodę i Staryu, który płynął dzielnie u mojego boku. Z kolei przed sobą miałam cel, ten zaś wydawał mi się być strasznie daleko. Pomimo tego zawzięcie machałam rękami i nogami, aby dostać się do niego, odbić i popłynąć z powrotem na start, tak jak wymagały od nas tego zasady wyścigu. Płynęłam zawzięcie, niemalże z zaciekłością uderzając rękami i nogami o taflę wody. Zewsząd dobiegały mnie głośne okrzyki dopingujące wszystkich zawodników, ale ja słyszałam tylko głosy moich bliskich, którzy krzycząc moje imię dodawali mi otuchy oraz chęci do walki. Wśród tych głosów najwięcej przebijał się głos Asha i jego Pikachu, który dzielnie mi kibicowali. Z tych wszystkich krzyków przebijał się również głos Dawn, gdy ta razem z Panchamem i Latias w strojach cheerleaderek skakała wesoło machając pomponami, dzielnie mnie dopingując.
Zanim się spostrzegłam, to byłam już na miejscu, w którego kierunku płynęłam, czyli na końcu basenu. Odbiłam się od niego, po czym zawzięcie ruszyłam przed siebie, raz za razem machając przy tym rękami i nogami. Pamiętaj o tym, co sama kiedyś uczyłam Asha, wyciszyłam się na wszystko inne, co było wokół mnie. Świat przestał dla mnie istnieć na tę jedną chwilę. Byłam tylko ja, towarzyszący mi Pokemon i meta, do której coraz bardziej się zbliżałam. Pędziłam jak opętana czując, że serce zaraz mi wyskoczy z piersi. Nie mogłam przegrać. Nie teraz... Nie w tej chwili... Nie wtedy, kiedy Ash na mnie patrzy. Nie mogłam przecież go zawieść... Ani jego... Ani też mojej mamy... Ani Delii... Ani nikogo...


Nie wiem, jak mi się to udało, ale jednak jako pierwsza dopłynęłam na metę. Z trybuny, w której siedzieli moi bliscy, posypała się burza oklasków pomieszana z gratulacjami. Byłam wprost wniebowzięta. Czułam, że jestem zwyciężczynią. Chciało mi się wręcz śpiewać „We are the champions“, lecz uznałam to za zbyt głupie, żeby robić to publicznie, więc sobie darowałam.
Chwilę później sędzia wręczył mi złoty medal i ogłosił zwyciężczynią wodnych wyścigów. Nieco później podbiegli do mnie Ash, Delia, moja mama, Bonnie, Dawn, Latias, Clemont, Misty, Melody, Meyer oraz Alexa. Wszyscy razem zaczęli składać mi gratulacje.
- Brawo, Sereno! Byłaś po prostu wspaniała! - zapiszczała radośnie Bonnie.
- Wiedziałam, córeczko, że ci się uda! - powiedziała moja mama, tuląc mnie do siebie.
- Nie mogło inaczej być! - zawołała radośnie Dawn.
- Sereno, byłaś po prostu niezwykła - rzekł Clemont.
- Dziewczyna pokazała klasę - stwierdził Meyer.
- Zgadzam się, Serena pokazała dzisiaj klasę - dodała Alexa, głaszcząc swego Helioptile’a, który skakał z radości po jej ramionach - Chcesz może coś powiedzieć do swoich wielbicieli?
Zaśmiałam się rozbawiona jej słowami, po czym spojrzałam na moich bliskich i powiedziałam:
- Owszem, chcę powiedzieć, że wygrałam tylko dzięki wam.
- Oj, daj już spokój. Co niby my mamy z tym wszystkim wspólnego? - zaśmiał się Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Właśnie, że wszystko! To dzięki wam miałam dość wiary w siebie i moje umiejętności, aby stanąć do walki i wygrać! Nie rozumiecie tego?! To zwycięstwo to wasza i tylko wasza zasługa! - zawołałam.
Ash zrobił wesołą minę i powiedział:
- Skoro tak mówisz, to nie będziemy się z tobą spierać, ale jak dla mnie to zwycięstwo jest przede wszystkim zasługą twojej determinacji oraz wiary w siebie.
- Pika-chu!
Zaśmiałam się i rzuciłam się Ashowi na szyję, całując go czule w oba policzki. Chłopak poczerwieniał lekko zawstydzony na całej twarzy, co wywołało we mnie jeszcze większą salwę śmiechu. Nie dziwiłam mu się, że się zarumienił. W końcu nie często publicznie pół naga i mokra dziewczyna, którą w dodatku on z wzajemnością kocha, rzuca mu się na szyję i całuje go na oczach tysiąca ludzi. Miał więc powód, żeby się zawstydzić, chociaż na swój sposób mu się to podobało.
- Ja mogę powiedzieć tylko jedno... Sereno, byłaś wprost niesamowita! - powiedziała Melody wesołym głosem.
Latias pokazała mi coś na migi, co nie do końca zrozumiałam, ale po jej minie doskonale się domyślałam, że musi mi ona gratulować.
- Ja też coś powiem... - odezwała się nagle Misty - Powiem wam, że gdybym to ja wystąpiła w tych zawodach, to poszłoby mi to o wiele lepiej, ale cóż... Uparliście się, żeby to Serena startowała w wodnej konkurencji, a nie ja, więc nie kłóciłam się. Zresztą i tak poszło jej świetnie.
Zaśmiałam się do niej i powiedziałam, że dziękuję jej jeszcze raz za to, iż użyczyła mi swojego Pokemona, bo bez niego nie mogłabym wystąpić.
- E tam! To nic wielkiego! Ty na pewno zrobiłabyś to samo na moim miejscu, jestem tego pewna - powiedziała Misty.
- W sumie już to zrobiła, bo przecież pożyczyła ci swojego Panchama, żebyś mogła wystąpić w biegach - stwierdził ironicznie Ash.
Misty zrobiła nieco naburmuszoną minę, gdy to usłyszała. Szybko się jednak rozpromieniła i razem z innymi zaczęła mi składać gratulacje.
- No dobra, ale przebieraj się, Sereno, bo za chwilę jedziemy na boisko - przypomniał mi Ash.
Uśmiechnęłam się do niego czule doskonale wiedząc, o co mu chodzi. W końcu mieliśmy śledztwo do poprowadzenia. Czas nadszedł, żeby się nim zająć i to bardzo na poważnie.


C.D.N.





1 komentarz:

  1. Nie sądziłam, że kiedykolwiek trafię na zagadkę kryminalną podczas zawodów sportowych. Bardzo mnie ten temat zaintrygował i powiem szczerze, jestem ciekawa któż mógł chcieć otruć Billa. Dzięki Bogom nic się chłopakowi poważnego nie stało, ale strach pomyśleć coby mogło być gdyby nie szybka reakcja kolegów z drużyny. :) I czy tylko ja mam ochotę zamordować jego dziewczynę, Olivię? Matko, ta laska jest taka wkurzająca! ;)
    Ogólnie rzecz biorąc, bardzo ciekawa realizacja tematu, oczywiście nie mogło zabraknąć zwariowanej Macy, która ma już chyba totalnego pierdolca na punkcie Asha. Dobrze, że udało im się uciec. :)
    I czyżby Delia i Stephen Meyer mieli się ku sobie? Brzmi ciekawie i ten temat mnie intryguje, tak samo jak sekret Clemonta. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...