poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Przygoda 112 cz. III

Przygoda CXII

Mój jedyny przyjaciel cz. III


Pomimo naszych wielkich chęci, aby natychmiast ruszyć w drogę nie mogliśmy sobie pozwolić na wyruszenie do Hoenn. Musieliśmy najpierw poinformować o wszystkim pozostałych członków naszej drużyny, czyli Clemonta i Dawn. Dlatego właśnie ja, Ash, Max i Bonnie udaliśmy się do uzdrowiska Kasandry Cheerful, aby o wszystkim powiadomić pozostałych przyjaciół. Oczywiście zarówno Clemonta, jak i Dawn zaintrygowała cała ta historia.
- To bardzo intrygujące - powiedział Clemont.
- Ciekawa sytuacja - dodała Dawn - A tak nawiasem mówiąc, kochany braciszku, to jakoś nigdy mi nie wspominałeś o tej całej Caliście.
- Nie przejmuj się. Mnie też o niej nie wspominał - zaśmiałam się - To znaczy kilka słów, ale nic poza tym.
Ash popatrzył na nas lekko zawstydzony i rzekł:
- No co? Wyleciało mi z głowy.
- Oczywiście, wyleciało ci z głowy - mruknęła Dawn - Powiedzmy, że ci wierzymy. To co teraz zamierzasz zrobić?
- No, jak to? - spytał Max podnieconym głosem - Przecież to jasne jak słońce. Poleci do Hoenn i potem z naszą drobną pomocą przeniesie się w czasie i sprowadzi Calistę do XXI wieku. Proste, prawda?
- Plan genialny w swojej prostocie, ale muszę zauważyć, że to może być dość trudne, zwłaszcza z takim kaleką na karku, co ja - rzekł Clemont.
- Braciszku, weź nie marudź - mruknęła Bonnie - Przecież wiadomo, że ty nie możesz pojechać. Wciąż jeszcze nie czujesz się na siłach, aby samemu chodzić.
- Wiesz... Ja tam bym chętnie cię zabrał, ale jeszcze jesteś słaby i nie możesz chodzić sprawnie bez kul - powiedział Ash do Clemonta bardzo przepraszającym tonem - Ciocia ostrzega, abyś pod żadnym pozorem się nie przemęczał i w ogóle.
- Wiem o tym i cieszę się, że także o tym myślisz, chociaż troszkę mi szkoda, iż nie mogę z wami pojechać - odpowiedział Clemont - No, ale spokojnie. Poczekam na wasz powrót tutaj.
- Skoro Clemont zostaje, to ja też - powiedziała Dawn, kładąc swojemu ukochanemu dłonie na ramionach - Nie mogę go zostawić samego z jego problemami i muszę go w nich wspierać do samego końca.
Clemont spojrzał na swoją dziewczynę i położył dłoń na jednej z jej dłoni, mówiąc:
- Dawn, to bardzo miłe z twojej strony, ale nie musisz...
- Ja wiem, że nie muszę, ale chcę - odparła Dawn - Nie darowałabym sobie, gdybym cię zostawiła. Ostatnim razem to zrobiłam i choć dobrze się bawiłam, ale i ty nie musiałeś za długo na mnie czekać, to czułam z tego powodu wyrzuty sumienia.
- Ale Dawn...
- Clemont, proszę... Nie możesz zostać tutaj sam.
- Właśnie - dodała Bonnie, pochodząc do brata - Więc ja także zostanę.
- Ty też? - zasmuciłam się.
- Właśnie! Przecież chciałaś lecieć! - zawołał Max.
- Wiem i przepraszam was, ale muszę pomóc Dawn zaopiekować się moim bratem. W końcu jest tą jedyną.
Widząc, z jaką dumą dziewczynka wypowiada te słowa, parsknęliśmy wszyscy śmiechem, wyraźnie ubawieni sposobem, z jakim podchodzi ona do tego, o czym mówi.
- A zatem postanowione - zadecydował mój luby - Skoro tak się sprawy mają, to do Hoenn jedziemy ja, Serena i Max, no i oczywiście Gary z May.
- Myślę, że godnie nas zastąpią - powiedziała wesoło Dawn - A potem, jak wrócicie, to nam wszystko opowiecie.
- Jeśli wrócimy - rzekł Ash ponurym tonem - Bo mam poważne obawy, co do tej wyprawy. Obawiam się, że zawieszanie mojej emerytury na czas rozwiązania tej sprawy jest poważnym błędem. A jeśli nawet nie, to błędem jest branie kogokolwiek z was na nią.
- A ty znowu zaczynasz?! - zawołał Max z gniewem - Sprawa jest już przesądzona, jedziemy z tobą i po sprawie.
- Doprawdy? - spytał złośliwie Ash - A jeśli was ze sobą nie wezmę, to co wtedy?
- To się sami zaprosimy i po sprawie. Myślisz, że puścimy cię samego na taką wyprawę?! Nie ma mowy! Nic z tego! Jesteśmy twoimi przyjaciółmi oraz twoją drużyną, a więc... Czy ci się to podoba, czy nie, to cię będziemy wspierać!
- Max ma rację, Ash - powiedziałam stanowczym tonem - Nie możesz jechać tam samemu. Wiem doskonale, że po tej bardzo niemiłej przygodzie Clemonta boisz się gdziekolwiek nas ze sobą zabrać, ale musisz zrozumieć, iż nie zostawimy cię samego w takiej sytuacji, więc możesz przestać nalegać i rozkazywać, bo i tak cię nie posłuchamy.
Ash popatrzył na mnie dość załamanym wzrokiem, po czym zerknął na równie załamanego Pikachu i powiedział:
- Oj, stary... Coś mi mówi, że musimy im ustąpić, bo z nimi za nic w świecie nie wygramy.
- Dokładnie tak, a więc pogódź się z tym i lepiej szykuj do wyjazdu - powiedziałam z uśmiechem.

***


Wiadomość o tym, że musimy wyjechać była dla całej rodziny Cheerful naprawdę bardzo nieprzyjemna. Wszyscy jej członkowie zareagowali na to ogromnym smutkiem, ponieważ strasznie nas polubili, podobnie zresztą, jak my ich, dlatego też nie obyło się bez łez z obu stron, zarówno gospodarzy, jak i nas, czyli gości. Bardzo chcieliśmy obiecać, że szybko powrócimy, ale nie mogliśmy tego zrobić z dwóch powodów. Po pierwsze, nie mogliśmy przewidzieć, czy nie zatrzyma nas jakaś ważna sprawa w Hoenn czy Kanto (który wszak był przystankiem niezbędnym do zaliczenia pomiędzy Alola i Hoenn), a po drugie nie mieliśmy żadnej pewności, czy w ogóle powrócimy z tej wyprawy. Ostatecznie przecież mogliśmy w niej zginąć, chociaż Max i Gary byli całkowicie pewni, iż wszystko nam się uda, bo skoro tyle razy nam się to udawało, to czemu teraz miałoby być inaczej? Ale pewności nie mieliśmy, dlatego mieliśmy poważne obawy w tej sprawie, choć oczywiście zachowaliśmy je dla siebie, aby nie straszyć niepotrzebnie naszych drogich gospodarzy.
Państwo Cheerful i Winston Krupsh bardzo długo nas prosili, abyśmy poczekali do następnego dnia z naszym wyjazdem. Zgodziliśmy się na to tym bardziej, że Gary i May zauważyli, iż zanim przybędziemy samolotem do Kanto, a stamtąd trafimy do Hoenn, to będzie już noc, więc lepiej będzie złapać poranny samolot do Kanto, a stamtąd wyruszyć do miejsca, które nas interesuje. Spędziliśmy więc wieczór razem w domu państwa Cheerful, a mówiąc „razem“ mam na myśli również Gary’ego, May, Clemonta i Dawn. Wszyscy razem długo rozmawialiśmy, żartowaliśmy sobie, opowiadaliśmy zabawne historie, a także obejrzeliśmy nagrania z dziecinnych wygłupów Asha i jego kuzyneczek, śmiejąc się z nich do rozpuku. Gary’emu się one bardzo podobały, a już zwłaszcza jeden, podczas którego mój luby oraz jego towarzyszki zabaw zaśpiewały piosenkę „Czy pani mieszka sama?“, która to jest jedną z ulubionych piosenek Kasandry Cheerful. Występ całej czwórki dzieciaków wyglądał następująco:
Mały Ash i jego małe kuzyneczki zaczęły wesoło tańczyć, a następnie Mallow zaczęła chodzić z kąta w kąt, patrząc na nie tak, jak kobieta na zakupach, a jej siostry zachichotały i zaczęły śpiewać wraz z Ashem kolejno swoje partie.

LANA:
Gdy młodzieniec ujrzy piękną panią,
Na ulicy długo chodzi za nią.
Patrzy tu i patrzy tam
I do siebie mówi sam:

ASH:
Skąd właściwie ja tę panią znam?

LILLIE:
Jeśli niedostępna jest dziewuszka
I zniecierpliwienia daje znak,
Komplementy chłopiec szepcze jej do uszka
I z galanterią pyta damę tak...

Ash, który wcześniej krążył z zainteresowaniem wokół Mallow, nagle stanął wesoło przed nią, uchylił czapki i zaśpiewał:

Czy pani mieszka sama,
Czy razem z nim?
Czy w domu czeka mama
Z humorem złym?
Koszulka czy piżama
Jest w łóżku strojem twym?
Czy pani mieszka sama,
Czy też z amantem swym?

Koszulka czy piżama
Jest w łóżku strojem twym?
Czy pani mieszka sama,
Czy też z amantem swym?


Mallow prychnęła z pogardą i oburzeniem, odchodząc lekko na bok, a jej siostry zaśpiewały na zmianę:

LILLIE:
Piękna pani robi oburzoną,
Oczy jej w wystawie długo płoną.
Wpierw ogląda jakiś but,
Potem bluzkę w sklepie mód
I w ogóle zimna jest jak lód.

LANA:
Niby dumna widzi chłopca w szybie.
Patrzy, jak mu ręce lekko drżą.
On zaś pyta:

ASH
Co powiedzieć takiej rybie?

LANA I LILLIE:
Miast o pogodę znowu pyta ją...

ASH:
Czy pani mieszka sama,
Czy razem z nim?
Czy w domu czeka mama
Z humorem złym?
Koszulka czy piżama
Jest w łóżku strojem twym?
Czy pani mieszka sama,
Czy też z amantem swym?

Koszulka czy piżama
Jest w łóżku strojem twym?
Czy pani mieszka sama,
Czy też z amantem swym?

LANA:
Parter - dama mówi:

MALLOW:
Co ja robię?

LILLIE:
Pierwsze piętro - twarz różuje sobie.
Drugie piętro - woła już:

MALLOW:
Co pomyśli o mnie stróż?!
Żegnam pana, wyżej ani rusz!

Lana i Lillie zachichotały widząc, jak pomimo rzekomego oburzenia Mallow wyraźnie jest zachwycona Ashem, więc zaśpiewały:

Lecz na trzecim piętrze w swym mieszkanku,
Ramionami w krąg oplata go
I całuje w usta, szepcząc:

MALLOW:
Mój kochanku!

LANA I LILLIE:
A on cichutko odpowiada to...

Tymczasem Mallow objęła czule Asha za szyję, a on objął ją w talii i zaśpiewał jej wesoło:

Ach, pani mieszka sama,
Nie z mężem swym.
Nie czeka w domu mama
Z humorem złym.
Dziś nagość, nie piżama
Jest w łóżku strojem twym.
Ach, pani mieszka sama.
Tyś ideałem mym!

Dziś nagość, nie piżama
Jest w łóżku strojem twym.
Ach, pani mieszka sama.
Tyś ideałem mym!


Po tych słowach Mallow pocałowała delikatnie i czule Asha w usta, zaś z niewidzianego na ekranie kącie pani Cheerful zawołała oburzona:
- Mallow!
- No co? - zaśmiała się dziewczynka.
Lana i Lillie objęły zaś mocno kuzyna od tyłu i każda pocałowała go w inny policzek.
- Dziewczynki! - jęknął głos pani Cheerful.
- No co? - zachichotały te dwie urocze dziewuszki.
Ten występ był po prostu przeuroczy i trudno nam się było z niego nie śmiać, dlatego też wszyscy zaśmiewaliśmy się do rozpuku, a już zwłaszcza Gary, który żartował sobie:
- No proszę, nie sądziłem, że ty miałeś takie powodzenie, chłopie.
- To ty chyba jeszcze dużo o mnie nie wiesz - odparł żartem Ash.
- Nie tylko on. Jak się okazuje, ja również wszystkiego jeszcze o moim chłopaku nie wiem - powiedziałam ironicznie.
Ash wiedząc, że piję do sprawy Calisty, zarumienił się zawstydzony.
Tymczasem Gary opowiadał wszystkim zabawną historię ze swojego dzieciństwa:
- A wtedy ja mówię do tego głupiego kolesia: „Stary, ja jestem tak dobrym kierowcą, że jeśli tylko zechcę, to mogę przejechać pięć mil w pięć minut! Łapiesz?! W pięć minut!“. On na to: „Ta, jasne! I możesz jeszcze mi powiesz, że wyrobisz się na zakrętach, pędząc tak szybko?“, a ja mu na to mówię: „Chłopie! Ja jestem tak dobrym kierowcą, że zakręty to się same przy mnie wyprostowują! Rozumiesz to?! One się przy mnie prostują, kiedy tylko im tak powiem!“. On oczywiście w to nie uwierzył, więc siadłem za ten motor, odpalam go i jazda!
- I co? Zaraz nam pewnie powiesz, że pokonałeś pięć mil w pięć minut, prawda? - zaśmiała się May.
Gary delikatnie się zarumienił i zawstydzony bąknął:
- Tak właściwie, to... To muszę przyznać, że nie... Przejechałem może kilkanaście metrów i wpadłem na drzewo na pierwszym zakręcie.
- I co? Zakręt się nie wyprostował?
- Jakoś nie. Chyba źle zrozumiał moje polecenie albo co. Tak czy siak w ostatniej chwili zeskoczyłem z siodełka, ale za to motor... No cóż, on nie miał już tyle szczęścia. Facet, który go potem zeskrobywał z tego drzewa, to powiedział mi, że nadaje się jedynie na złom.
- No proszę, jaka ciekawostka - zaśmiała się May - Jak widać, nie tylko ty, Sereno, dowiadujesz się czegoś o swoim facecie. Ja o swoim także. A ile miałeś wtedy lat?
- Z trzynaście.
- I już miałeś motor?
- Ojciec mi go kupił, aby zrekompensować mi fakt, że nie ma dla mnie czasu. Nie muszę wam chyba mówić, iż nowego mi tak szybko nie kupił. I tak cudem uniknąłem lania.
- Dobrze by ci ono zrobiło - rzucił zadziornie Ash.
- Ja też tak uważam, ale cóż... Nie dostałem go i nie zmądrzałem tak szybko, jak powinien - uśmiechnął się wesoło Gary.

***


Rozmowa przy stole, pełna niesamowicie zabawnych żartów trwała w najlepsze do bardzo późna, aż w końcu dopadło nas zmęczenie i musieliśmy iść spać. Nie wiem, jakim cudem, ale wszyscy zdołaliśmy się ulokować w całym domu i zasnąć tak wygodnie, jak dawno nie spaliśmy. Potem na rano zjedliśmy śniadanie i nastąpiła chwila pożegnania, która bynajmniej nie była dla nas przyjemna. Byliśmy zmuszeni pojechać na lotnisko, a cała rodzina Cheerful odwiozła nas tam i pożegnała najczulej, jak tylko potrafiła, a mogę was zapewnić, że oni umieją robić to bardzo mocno, bo posiadają w swoich sercach wiele miłości, którą okazują w sposób nad wyraz przyjemny.
- Trzymajcie się, kochani - powiedziała pani Cheerful, ściskając nas czule po kolei - I uważajcie na siebie.
- Odwiedźcie nas jak najszybciej - dodał pan Cheerful - Pamiętajcie, że u nas zawsze jesteście mile widziani.
- I przekażcie pozdrowienia Delii - rzekł Winston Krupsh - Z wielką chęcią przyjedziemy na jej ślub ze Stevenem. Już się nie mogę doczekać.
- Nie tylko ty, dziadku - zaśmiał się Ash - Ja również. Zresztą chyba my wszyscy podzielamy to uczucie.
- Jestem tego pewien - powiedział Winston - Choć pewnie mój drogi brat na ślubie się nie zjawi, bo szczerze mówiąc wątpię, aby moja bratanica go zaprosiła, zwłaszcza po ich ostatnim spotkaniu.
- Ja tam się jej nie dziwię - rzuciła Kasandra Cheerful - Sama bym go nie zaprosiła, gdyby mnie tak potraktował.
- Córeczko, nie wszystko na tym świecie jest takie proste, jak nam się wydaje - rzekł pojednawczo jej ojciec - No, ale nie mówmy już o tym. Oby wasza wyprawa się udała, moi kochani.
Mallow, Lana i Lillie uściskały nas i ucałowały czule, a zwłaszcza Ash, którego żegnały z wielkim żalem.
- Pamiętaj, kuzynku... Odżywiaj się zdrowo i dbaj o siebie - rzekła Mallow czułym tonem - Ja wiem, że masz doskonałą przemianę materii, ale mimo wszystko lepiej o siebie dbać.
- Daj mu już spokój, Mallow! - zawołała wesoło Lana - Nie wystarczy ci, że nas katujesz takimi gadkami?
- Robię to dla waszego dobra.
- Oczywiście.
Lillie zachichotała i ucałowała jeszcze raz Asha w policzek.
- Tak się cieszę, że przyleciałeś tutaj. Gdyby nie ty, Mallow nie byłoby już z nami. Jesteś wielkim detektywem, Ash.
- Ona ma rację - dodał Sophocles (który wraz z Kiawe także przybył się pożegnać z nami) - Lepiej byłoby, abyś rzucił w kąt tę swoją emeryturę i wrócił do branży.
- To prawda - pokiwał głową Kiawe - Zrób nam wszystkim przysługę, Ash i wróć do zawodu najszybciej, jak to możliwe.
Mój luby popatrzył na niego wesoło i odparł:
- Prawdę mówiąc nie wiem, czy nie wypaliłem się jako detektyw. Moją kuzynkę ocaliłem w ostatniej chwili, chociaż powinienem był się szybciej zorientować, co i jak. Dawny Sherlock Ash z pewnością zrobiłby to. Dawny Sherlock Ash też nie dopuściłby do tego, aby jego przyjaciel został ciężko ranny.
- O nie! A ty znowu swoje? - jęknęła Dawn - Przecież doskonale wiesz, że to nie była twoja wina.
- Raczej naszej własnej bezmyślności oraz zazdrości - dodał Clemont - Dlatego dołączamy się do tej prośby. Wróć do zawodu, Ash i to nie tylko na czas tej misji.
- Właśnie, Ash! - dodała zachwycona Bonnie - To będzie cudowne znowu rozwiązywać zagadki razem z tobą. To by było coś!
Ash uśmiechnął się do niej, oparł się dłońmi o kolana i delikatnie się pochylił nad nią, mówiąc:
- Obiecuję wam wszystkim, że przemyślę sobie to jeszcze i być może ta misja pomoże mi podjąć właściwą decyzję.
Po tych słowach podniósł się i dodał:
- I pamiętajcie, moi kochani, że mamy jeszcze całe życie przed sobą. Jeszcze wiele decyzji przed nami. Obiecuję wam wszystkim przemyśleć to, o czym mówicie, zwłaszcza, że moja przygoda z Kronikarzem sprawiła, iż zaczyna mi trochę brakować zagadek. Tak właściwie, to zawsze trochę mi ich brakowało, ale póki co... Póki co jeszcze nie czuję się na siłach. Może ta przygoda odmieni wszystko. Zobaczymy. A na razie... Do zobaczenia, moi kochani. Muszę już iść, bo pora na nas. Obiecuję dobrze przemyśleć waszą propozycję i obiecuję jeszcze niejeden raz tutaj wrócić. No, a na razie, moi kochani, trzymajcie się. Siostrzyczko, opiekuj się Clemontem, a ty, Bonnie, pomagaj jej w tym. To polecenie służbowe.
- Tak jest, szefuńciu! - zawołała Bonnie, salutując Ashowi.
- Rozkaz, mon capitaine! - dodała Dawn, też salutując.
- No proszę, szkoła mojego kochanego braciszka - zaśmiała się May.
- A co? Mam na nie dobry wpływ, co nie?! - zawołał Max, przybierając dumną pozę.
May spojrzała na niego z lekką ironią w oczach, jednak darowała sobie jakąkolwiek odpowiedź.
Pożegnaliśmy się jeszcze raz z naszymi drogimi przyjaciółmi, po czym ruszyliśmy w kierunku naszego samolotu. Wsiedliśmy na jego pokład, a tam zajęliśmy swoje miejsca i ruszyliśmy w drogę. Objęłam mocno siedzącą mi na kolanach Buneary (która chciała koniecznie lecieć z Pikachu) i delikatnie zerknęłam przez iluminator na wyspę Melemele.
- Ech... Będzie mi brakować tego miejsca - powiedziałam.
- Mnie także - uśmiechnął się Ash - I to bardzo. Mam nadzieję, że szybko tu wrócimy.
- Ja również - powiedział Max, siedzący na miejscu tuż przed nami i wychylający się do nas ze swego fotela - Tutaj jest po prostu pięknie, a do tego jeszcze tak wiele się tutaj dzieje.
- Spokojnie, chłopie - zachichotał siedzący po naszej prawej stronie Gary - Tam, dokąd lecimy, będzie się także sporo działo.
- Dokładnie - powiedziała May, która siedziała obok niego.

***


Wylądowaliśmy na lotnisku w Kanto, a stamtąd musieliśmy udać się do Alabastii. Mieliśmy swoje powody, aby się tam wybrać. Chcieliśmy bowiem jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym to mieliśmy rozpocząć nasze poszukiwania Calisty, jednak ono znajdowało się daleko od jakiegokolwiek przystanku autobusowego i w ogóle. Inaczej mówiąc, nie było tam żadnego dojazdu i musieliśmy wybrać się tam w inny sposób, który to sposób nie zająłby kilku dni, bo tyle właśnie Gary i May musieli przejechać, aby móc dotrzeć do Kanto, a stamtąd do Alola. Wszystkim nam się dość spieszyło do tego, aby pomóc Caliście i musieliśmy dotrzeć u podnóży gór Curi-Curi i my już dobrze wiedzieliśmy, w jaki sposób to zrobić.
Po przybyciu do Alabastii dotarliśmy zaraz do laboratorium profesora Oaka. Ten na całe szczęście był na miejscu wraz z Traceym, mogliśmy więc poprosić go o pomoc w sprawie, z jaką przyszliśmy. Uczony oczywiście bez wahania zgodził się nas wesprzeć.
- No dobrze, moi kochani. Tylko powiedzcie mi, gdzie dokładniej mam ustawić parametry - powiedział profesor, gdy już nas wysłuchał.
- No, bo w końcu nie możecie sobie wylądować w pierwszym lepszym miejscu w Hoenn - dodał Tracey - To musi być jakieś konkretne miejsce.
- Ash, pamiętasz, jakie to miejsce? - spytała May.
- Oczywiście. To był las u podnóża gór Curi-Curi. Tam, gdzie co jakiś czas pojawiają się ostre mgły.
- Aha! To już wiem, co to za miejsce - uśmiechnął się profesor Oak - Tracey, ustaw wszystko, jak trzeba.
Nasz przyjaciel ustawił w wynalazku Clemonta wszystkie niezbędne parametry oraz współrzędne, po czym otworzył nam portal do tego miejsca. Ledwie to zrobił, a naszym oczom w owym przejściu ukazał się zamglony i ponury las.
- Eee... A może tak poczekamy, aż ta mgła opadnie? - zaproponował nieśmiało Gary.
Widać pchanie się w taką mgłę niezbyt mu się uśmiechało. W sumie to mnie także nie.
- Nie ma mowy! - zawołał Ash bojowym tonem - Calista na mnie czeka i nie mogę jej zawieść. Nie mogę też kazać jej czekać w nieskończoność. No, a poza tym w tym miejscu co chwila jest jakaś mgła. Ile więc będziemy czekać?
- Słuszna uwaga - powiedziałam, kiwając przy tym delikatnie głową - Powinniśmy tam wejść i to jak najszybciej. Z pewnością Baltoy Calisty już gdzieś tutaj na nas czeka, jeśli oczywiście zdołał się przedrzeć.
- Musi, bo inaczej jak dotrzemy do Calisty, aby jej pomóc? - zapytała zaniepokojona May.
- Mamy jeszcze przenośniki, jakby co - zauważył Max - W sumie to dziwi mnie, czemu nie przeniesiemy się z ich pomocą?
- Tak? A wrócimy jak? - zapytała ironicznie jego siostra.
- No, jak to, jak? Tak samo, jak przybyliśmy.
- A Calista? Dla niej też weźmiemy przenośnik w czasie, aby miała jak wrócić?
- Oczywiście.
- A jeżeli przenośniki się zepsują, ulegną uszkodzeniu? Tam może być gorąco i to bardzo. Nie możemy więc ryzykować, że jeden z przenośników zostanie uszkodzony, a biorąc pod uwagę, jak niebezpieczne to były czasy, to ryzyko straty przenośników jest zbyt wielka. Zatem nie wolno nam tak ryzykować.
- To prawda - powiedziałam - Przenośniki w czasie są zbudowane tak, że mogą przenieść jednego człowieka i ewentualnie Pokemony uczepione jego osoby, ale drugiego człowieka może przenieść tylko drugi przenośnik w czasie. Tak właśnie to ustrojstwo jest zbudowane. Powinieneś zresztą to doskonale wiedzieć, bo przecież pomagałeś przy jego budowie. Jeśli więc jakiś zostanie uszkodzony, to może być kiepsko.
- Jakoś nigdy wcześniej nie zostały one uszkodzone - bronił się Max - Czemu teraz miałoby im się coś stać?
- Ponieważ nigdy nic nie wiadomo - stwierdził Ash - Zwłaszcza znając mojego farta do ściągania pecha na innych.
- Święte słowa - mruknęła May.
- No dobrze, to nie czekajmy już dłużej, tylko weźmy się do roboty - powiedziałam i uśmiechnęłam się czule do Asha - Będzie dobrze, kochanie, zobaczysz. Masz szpadę u boku?
- Mam - powiedział mój luby, lekko klepiąc dłonią rękojeść swej broni, którą zabrał z domu zanim przyszliśmy do profesora Oaka.
- Doskonale. A masz pistolet na kule paraliżujące?
- Mam.
- A masz w głowie dawny rozum?
- Zawsze na swoim miejscu.
- Wobec tego jesteś gotowy do akcji. My także.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu, siedząc na ramieniu Asha.
Ash uścisnął delikatnie moją dłoń i powiedział:
- Kochani... Wkraczamy do akcji.
Następnie powoli przeszliśmy przez portal do lasu u podnóża gór Curi-Curi. Zaraz potem zrobili to Gary, May, Max i Buneary. Odwróciliśmy się za siebie i zobaczyliśmy portal, za którym stali profesor Oak i Tracey.
- Powodzenia, przyjaciele - powiedział ten pierwszy.
- Udanych poszukiwań - dodał ten drugi.
Chwilę później portal się zamknął, a my zostaliśmy sami w zamglonym lesie w Hoenn.

***


Nawet najlepsze plany mają często to do siebie, że potrafią one wziąć w łeb, a co dopiero koncepcje wymyślane na doczekaniu, w pewnym sensie będące przede wszystkim improwizacją, tak jak było z naszym planem. Był on niestety całkowitą prowizorką, więc tym bardziej musiał on wziąć w łeb. A dlaczego? A dlatego, że nigdzie nie mogliśmy odnaleźć Baltoya Calisty. Nie wiedzieliśmy, gdzie on na nas może czekać. Przecież nasza przyjaciółka nie powiedziała nam, w którym miejscu każe mu czekać na nasze przybycie. Równie dobrze mógł on być wszędzie i nigdzie. Istniało też wielkie ryzyko, że Baltoy po prostu został złapany przez jakiś złodziei Pokemonów i równie dobrze możemy na niego czekać.
- Cóż... Co teraz powinniśmy zrobić, stary? - spytał Gary - Przecież nie możemy siedzieć w tej zupie cały czas i czekać nie wiadomo na co.
- Tak, to prawda - odpowiedział na to mój ukochany, rozglądając się dookoła - Nie ma co gadać, stać i siedzieć tutaj nie możemy, ale przecież też nie możemy chodzić nie wiadomo gdzie.
- A czy możesz znaleźć to miejsce, gdzie jest wehikuł czasu? - zapytała May zaniepokojona.
Ash uśmiechnął się delikatnie.
- O tak. Dobrze pamiętam to miejsce. Choć ostatni raz byłem tu prawie siedem lat temu, to jednak mimo wszystko dobrze to pamiętam. Nigdy tego miejsca nie zapomnę. Choć możemy się trochę namęczyć, żeby je znaleźć, bo nie mam całkowitej pewności, w jakim miejscu jesteśmy. Ale z drugiej strony ten las nie jest znowu wielki, więc cóż... Przeszukanie go wzdłuż i wszerz nie musi być wcale takie trudne.
- Nie możemy przecież włóczyć się po tym lesie bez końca - rzekł Max - Zwłaszcza, że w tej mgle wszystkie drzewa wydają się takie same.
- Też racja. Może więc lepiej zostać na miejscu? - spytałam.
- Na miejscu? - mruknął Gary - Przecież nie po to tu przybyliśmy. Ale też masz rację, że nie możemy chodzić w tej mgle. Jak sądzisz, May?
- Moim zdaniem powinniśmy poczekać, aż ta piekielna mgła opadnie chociaż trochę - powiedziała May - Bo w końcu nie może tu być cały czas.
- Ale co potem? - jęknęłam załamana - Baltoy może się nie zjawić, a co wtedy zrobimy?
- Możemy iść w góry, do doliny Balatoyów - powiedział Gary - Tam, gdzie znaleziono ruiny tego starożytnego miasta. Tam jest profesor Hale i reszta ekipy.
- Ale nie ma Calisty, a to po nią tu przyszliśmy - odparł Ash ponurym tonem - Musimy szukać jej, nie profesora Hale’a, ale z drugiej strony nic nie zdziałamy bez Baltoya. Bez niego nie zdołamy uruchomić wehikułu czasu.
- A nie mówiłem, żeby zabrać ze sobą przenośniki w czasie? - mruknął gniewnie Max - Mówiłem, ale oczywiście nikt nie zamierza mnie słuchać! Jak zwykle, nie słucha się tych najmłodszych.
- Czy możesz być cicho?! - zawołała gniewnie May - Wcale nam nie pomagasz takim gadaniem!
- A ty nie pomagasz nam drąc się na mnie! - odgryzł się jej brat.
- A wy oboje nie pomagacie nam, kłócąc się ze sobą! - warknął Gary - Możecie więc przestać, bo za chwilę was...
- SPOKÓJ! - krzyknął Ash.
Wszyscy natychmiast się uspokoili.
- Przez was nie słyszę własnych myśli! - dodał już spokojniej, ale dalej stanowczo mój luby.
- Przepraszamy - jęknęło rodzeństwo Hameron.
- Po prostu już nie wiemy, co mamy robić - rzekł Gary.
- Moim zdaniem lider drużyny powinien to zdecydować - stwierdziłam, patrząc na Asha.
- Serena ma rację - powiedziała May bardzo poważnym tonem - Ash jest naszym przywódcą, więc niech on zdecyduje.
- Co mamy robić, Ash? - spytał Max.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Mój luby westchnął delikatnie i powiedział:
- Proponuję, żebyśmy teraz usiedli i poczekali na to, aż mgła powoli opadnie lub chociaż się zmniejszy. Wtedy spróbujemy znaleźć to miejsce. Pamiętam doskonale, jak ono wyglądało, ale nie mam całkowitej pewności, co do tego, że do niego trafię.
- A jak tam trafimy, to co dalej? - spytał Max - Przecież bez Baltoya nic nie zdziałamy.
- Najpierw spróbujmy tam dotrzeć. Potem się zastanowimy - rzekł mój luby - Chyba, że masz lepszy plan.
Max go nie miał i praktycznie nikt go nie miał, zatem nie mieliśmy żadnego innego wyboru, jak tylko usiąść na ziemi i czekać.


Ponieważ mgła nie opadała długo, to postanowiliśmy odpocząć nieco. Położyliśmy się i próbowaliśmy się przespać, jednak to było bardzo trudne, zwłaszcza dla mnie, bo jak może to już kiedyś wspominałam, jakoś nigdy nie przepadałam za spaniem pod gołym niebem, a już zwłaszcza w lesie, a tym bardziej w lesie okrytym mgłą. Dlatego też ja nie zasnęłam. Inni zaś być może, ale tak czy siak sen nie trwał długo, ponieważ wkrótce potem Pikachu i Buneary zaczęli bardzo głośno piszczeć, informując nas w ten sposób, że w pobliżu ktoś jest.
Ash szybko zerwał się z miejsca i położył prawą dłoń na szpadzie. Ja jako pierwsza stanęłam obok niego, a pozostali członkowie naszej kompanii stanęli na nogach zaraz potem. Rozglądaliśmy się dookoła, ale nikogo nie zauważyliśmy. Mimo tego Pikachu i Buneary uważnie patrzyli przed siebie zaniepokojeni, a starter mego ukochanego puścił z policzków kilka iskierek, jak to zwykle miał w zwyczaju, gdy szykował się do walki.
- Co jest, Pikachu? - spytał Ash - Co się stało?
- Pika! Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pokemon, wskazując łapką przed siebie.
Spojrzeliśmy w kierunku, który on wskazywał, ale nic nie nastąpiło, w każdym razie przez chwilę, ponieważ po jej upłynięciu, gdy już sądziliśmy, iż to fałszywy alarm, coś nagle przed nami wyskoczyło z dzikim krzykiem. To była tajemnicza osoba ubrana w czarny strój ninja i z mieczem w dłoni. Twarz zasłaniała jej kominiarka.
- Ha! Mam was! - zawołał tajemniczy osobnik.
- Kim jesteś i czego chcesz?! - spytał Ash.
- Nie poznajesz mnie, panie detektywie?
Ash przyjrzał się uważnie temu osobnikowi, a ponieważ mgła już nieco opadła, to próbował rozpoznać po oczach tę osobę i prawdę mówiąc, dość szybko zaczął się tego domyślać, podobnie jak ja oraz Max.
- Znam ten głos - powiedział ten ostatni.
- Ja również - dodałam.
- I ja także - rzekł Ash - Ale to chyba niemożliwe.
- Niemożliwe? - spytał ironicznie ninja i zdjął z twarzy kominiarkę - Dla ciebie takie słowo chyba nie istnieje, prawda?
- CLEO?! - zawołaliśmy ja, Ash i Max.
- O nie! Tylko nie ty! - jęknął młody Hameron.
Jak zapewne dobrze pamiętacie, Max swego czasu był on zabujany w tej dziewczynie i prawdę mówiąc, to być może coś do niej nadal czuł.
- Tak, to ja - powiedziała dziewczyna - Cleo Winter. Bardzo się cieszę, że udało mi się was tu spotkać.
- Wielka szkoda, że nie podzielam twojej radości - mruknął mój luby, kładąc dłoń na rękojeści szpady - Co tu robisz?
- Musiałam się ukrywać przed wymiarem sprawiedliwości - odparła Cleo ponuro - Po śmierci Giovanniego zaczęła się nagonka na jego ludzi i musiałam się ukrywać.
- Przecież twojego nazwiska nie ma na liście agentów - zauważyłam.
- To prawda, Giovanni mnie na nią nie wpisał, bo za krótko u niego służyłam, ale mimo wszystko wolałam dmuchać na zimne. W Hoenn mam kilka miłych wspomnień, więc postanowiłam się schować tutaj i odczekać. Wędruję po tych terenach i proszę... Kogo spotykam? Was. Jaka wspaniała okoliczność. Sami wystawiacie mi się jak na tacy, a już zwłaszcza ty, Ashu Ketchum.
- Cleo... Tłumaczyłem ci już wiele razy i tłumaczę ci jeszcze raz. Ja nie zabiłem twojej siostry.
- Daruj już sobie te swoje kłamstwa - mruknęła Cleo, wyjmując swój samurajski miecz - Lepiej rozstrzygnijmy ze sobą nasz spór raz na zawsze i to skutecznie.
- Cleo, wybacz mi, ale mam teraz inne sprawy na głowie. Nie mogę ci więc służyć satysfakcją.
Ash odsunął dłonią ostrze miecza i próbował minąć Cleo, ale wtem to ostrze wylądowały tuż przy jego gardle. Mój luby zachichotał nerwowo i rzekł:
- Hej, czekaj! Co ty wyprawiasz?! Ja już się dzisiaj goliłem! Rano!
- Tak?! To może ja poprawię? - mruknęła Cleo.
- Na sucho? Nie wiesz, że to źle działa na skórę?
- Podobnie jak dekapitacja. A więc jak? Pozwolisz sobie odciąć łeb jak tchórz, czy może po prostu staniesz do walki jak mężczyzna?
Ash jęknął załamany i cofnął się do tyłu.
- Jak sobie chcesz.
Jęknęłam przerażona nie wiedząc, co mam zrobić. Moi przyjaciele zaś patrzyli na Asha i Cleo uważnie, wyraźnie będąc zaszokowani tym, co się tutaj działo. Widać było, że chcą pomóc, ale nie mają takiej możliwości.


Ash tymczasem wydobył szpadę, po czym obaj stanęli naprzeciwko siebie. Cleo patrzyła wściekle na swojego przeciwnika i skoczyła na niego zaciekle. Mój luby zaś spokojnie osłaniał się przed jej ciosami, odbijając je czasami, ale zwykle poprzestawał tylko na obronie. To była jego ulubiona taktyka: zmusić przeciwnika do jak najbardziej zaciekłego ataku, a potem rozbroić i pokonać. Cleo chyba dobrze znała tę taktykę, bo przecież już parę razy się z nim pojedynkowała i wiedziała, jak on walczy, ale mimo wszystko nie wyciągnęła z tego wniosku, ponieważ atakował dalej zaciekle.
- Czego stoisz?! Walcz, ty tchórzu! Walcz! - krzyczała Cleo, atakując dalej zaciekle mojego chłopaka.
Atakowała zaciekle, skacząc na niego raz za razem i zadając mu ciosy praktycznie ze wszystkich możliwych stron. Ash spokojnie odpierał każdy atak, ale było widać wyraźnie, że słabnie i może nie zdołać przeprowadzić swój plan walki. Chciałam dołączyć do walki, ale wiedziałam, że Ash nie byłby z tego zadowolony. W końcu potyczka musiała być uczciwa.
Cleo jednak na szczęście też zaczęła słabnąć. Po ostrym ataku natarła na mojego ukochanego tak mocno, że aż w końcu przewróciła go na ziemię i machnęła mieczem tak, iż o mały włos nie przebiła go nim na wylot. Jej przeciwnik w ostatniej chwili zasłonił się ostrzem swojej szpady i w ten oto sposób ocalił życie. Cleo jednak napierała dalej, próbując wgnieść w niego ostrze jego własnej broni i swojej także. Ash osłabiony tym starciem złapał lewą ręką ostrze swojej szpady, aby odrzucić ją za siebie. Oboje siłowali się ze sobą, aż wreszcie mój luby podwinął nogi, namacał nimi brzuch Cleo i kopnął, odrzucając swoją przeciwniczkę do przodu. Panna Winter jednak szybko stanęła na nogach, choć pot na jej twarzy oraz zadyszka wyraźnie wskazywały, iż jest bardzo zmęczona.
- Wciąż dobrze walczysz - powiedziała.
- Ty także - odparł Ash.
Cleo syknęła ze złości i złapała za jedną z gwiazdek ninja, która miała przy pasku. Wiedziałam z filmów, jak niebezpieczna to broń. Wbicie się jej w przeciwnika oznaczało śmierć. Jęknęłam przerażona, widząc to wszystko i bojąc się już najgorszego. Wówczas jednak miało miejsce coś nad wyraz dziwnego. Mianowicie nagle Cleo jakby się rozmyśliła, jęknęła załamana i schowała gwiazdkę. Następnie ujęła ona ponownie swój samurajski miecz w dłonie i powiedziała:
- Walcz dalej.
Zanim jednak doszło do dalszej walki, Cleo nagle jęknęła i opadła nieprzytomnie na twarz. Obok niej upadł jakiś ciężki drąg, wyraźnie przez kogoś podniesiony. Zaniepokojeni podbiegliśmy do niej i obejrzeliśmy ją.
- Nie widać rany - powiedział Max.
- Musiała nie dostać w głowę, tylko w czuły punkt karku - rzekł Gary Oak - Ale kto ją ogłuszył?
Spojrzeliśmy przed siebie i po chwili zauważyliśmy jakiś niewielki kształt sunący w naszą stronę. Kilkanaście sekund później postać wysunęła się z mgły i zobaczyliśmy, że przed nami stoi jakiś Pokemon.
- To Baltoy! - zawołał Ash.
- Baltoy! - uśmiechnął się radośnie Max.
- Ale czy to aby nasz Baltoy? - spytała May.
Nie wiedzieliśmy, czy aby mamy rację, ale wówczas do akcji wkroczył Pikachu, piszcząc delikatnie i podchodząc powoli do Baltoya. Zaczął z nim rozmawiać, a Baltoy odpowiedział mu w swoim języku. Potem Pikachu podszedł do Asha i pokazał mu na migi to, czego dowiedział się od stworka.
- Tak, to nasz Baltoy - wyjaśnił Ash, tłumacząc jego słowa - A raczej Baltoy Calisty. Krążył on po lesie czekając na moje przybycie z polecenia swojej trenerki. Długo na mnie czekał. Bardzo długo, ale w końcu jestem tutaj.
Po tych słowach mój luby pochylił się lekko i powiedział do Baltoya spokojnym tonem:
- Zaprowadzisz nas do wehikułu?
Pokemon zapiszczał coś, po czym skierował on swoją głowę w naszą stronę. Pikachu zaraz zaczął na migi pokazywać mnie i Ashowi, o co chodzi.
- Spokojnie, to moi przyjaciele - powiedział Ash - Przybyli, aby razem ze mną ocalić Calistę.
Baltoy zapiszczał coś ponownie, po czym odwrócił się, znowu pisnął i zaczął iść przed siebie.
- Chodźmy! Za nim! - zawołał Ash.
- A co z Cleo? - zapytał Max zaniepokojonym tonem.
- Nic jej nie będzie - odpowiedziała mu May - Założę się, że zaraz się ocknie i zechce kontynuować walkę.
- Lepiej więc, żeby nas wtedy nie było w pobliżu - dodał Gary.
- Racja. Chodźmy stąd jak najszybciej - poparłam go.
Max nie wyglądał na do końca przekonanego naszymi argumentami, jednak posłuchał ich i poszedł za nami, pozostawiając nieprzytomną pannę Winter własnemu losowi.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...