Mój jedyny przyjaciel cz. I
Opowiadanie dedykuję dwóm moim czytelnikom:
- Tyrionowi97, który wymyślił główny wątek tej historii, dzięki któremu mogła ona powstać.
- Lunatykowi, który swoimi pomysłami również znacznie się przyczynił do powstania tego dzieła.
- Cywilizacja Indian z plemienia Balatoyów była jedną z najbardziej rozwiniętych cywilizacji starożytnych na całym świecie. Ponad 3000 lat temu posiadali oni wiedzę, której nie posiadało wiele innych cywilizacji w tamtych czasach, a już na pewno nie w Hoenn. Jak wiecie, Hoenn i żyjące tam plemiona indiańskie miały mniej rozwiniętą wiedzę niż np. w regionie Unova, gdzie później zaczęły docierać wpływy Majów czy Azteków, a jak na pewno doskonale się orientujecie, te oto cywilizacje posiadały ogromną wiedzę, przerastającą niekiedy i naszą. No, ale cóż... Unova znajduje się na terenie Ameryki Południowej, z kolei Hoenn jest w Ameryce Północnej, a tam z wiedzą było nieco gorzej. Ponieważ jednak Hoenn znajduje się tuż przy granicy obu Ameryk, to podejrzewano, iż z tego właśnie powodu ich cywilizacja była bardziej rozwinięta, ponieważ czerpała ona swoją wiedzę z plemion Ameryki Południowej. Prawda jednak może być zupełnie inna. Spójrzcie tylko państwo na te malowidła.
To mówiąc Spencer Hale wskazał ręką w prawo, w kierunku jednej ze ścian pałacu, w którym właśnie prowadził wykład i mówił dalej:
- Widzicie państwo te rysunki? Widać na nich tajemniczą postać z jakimś Pokemonem na ramieniu, najprawdopodobniej Baltoyem. Postać owa zasiada w jakimś dziwnym pojeździe, wielkim i podłużnym, który swoim kształtem przypomina rakietę.
- Jak zapewne państwo widzicie, pojazd ów wystrzeliwuje z siebie jakieś dziwne wiązki, co może przypominać kule karabinu maszynowego lub może nawet wiązki lasowe - powiedziała Molly, podchodząc powoli do ojca i wskazując dłonią na wielkie malowidło, przez którym oboje stali - Wiązki owe lecą w kierunku tej grupy ludzi, która właśnie ucieka ze strachu przed nią. Ta druga grupa ludzi, czyli Balatoyowie z kolei nie są wcale ostrzeliwani, co oznacza, że ta oto tajemnicza postać przybyła im z pomocą podczas bitwy.
- Dokładnie tak - skinął głową jej ojciec - Według napisów zawartych obok tych rysunków możemy się dowiedzieć, że jest to malowidło, które upamiętnia bitwę plemienia Balatoyów z wrogim im plemieniem Ramoyów. Według napisów podczas walki, kiedy już szala zwycięstwa zaczęła się przechylać na stronę Ramoyów, z nieba nagle zaczęły lecieć jakieś iskry, jakby pioruny, które uderzyły w plemię Ramoyów, a potem niespodziewanie zza chmur wyleciał jakiś tajemniczy, podłużny pojazd, jak ten na malowidle, a kierował nim jakiś człowiek z Baltoyem na ramieniu. Plemię Ramoyów przerażone rzuciło się do ucieczki, zaś Balatoyowie wygrali bitwę, ratując swoje plemię przed zagładą. Ich tajemniczy wybawca nazywał się Ictilcohil.
- Po bitwie został on potraktowany jak bohater i postanowił pomóc Balatoyom stworzyć cywilizację, o jakiej im się nie śniło - dodała Molly - Zamiast więc tipi czy wigwamów plemię zaczęło tworzyć miasta godne samych Majów czy Azteków, którzy jak wiemy, wtedy jeszcze nie mieli tak rozwiniętej cywilizacji. Ictilcohil natomiast za pomocą swoich maszyn, jakie ponoć przywiózł ze sobą, wycinał wielkie kawały skał, urabiał je i potem tworzył z nich bloki kamienne, aby można było zbudować miasto o wielkich murach chroniących plemię przed wrogami. Hoenn miało wtedy tylko jedno takie miejsce... Właśnie to, znajdujące się w dolinie w górach Curi-Curi. Nic więc chyba dziwnego, że inne plemiona obawiały się ich, ale też nigdy nie ośmieliły się ich zaatakować doskonale wiedząc, iż nie mają z nimi szans. Można by więc przypuszczać, że teraz z kolei, to plemię Balatoyów będzie atakować inne plemiona, ale ten, kto tak sądzi pomylił się. Balatoyowie byli plemieniem miłującym pokój, a Ictilcohil przekazał im całą swoją wiedzę, o jakiej w Hoenn i w ogóle w całej Ameryce Północnej nikt nie mógł marzyć.
- Ictilcohil spędził około dwa lata z plemieniem Balatoyów - podjął dalej temat Spencer Hale - Nauczył ich życia w symbiozie z żyjącymi w pobliżu Pokemonami, a już szczególnie z Baltoyami. Dzięki niemu i jego Baltoyowi ludzie z tego plemienia oraz Pokemony żyły odtąd w wielkiej zgodzie, harmonii oraz symbiozie. Potem Ictilcohil i jego wierny towarzysz odlecieli na swoim pojeździe obiecując, że kiedyś wrócą na Ziemię. Nigdy jednak nie wrócili. Zamiast tego plemię Balatoyów żyło długie lata aż do chwili, w której okrutny władca jednego z indiańskich plemion, Geronimus postanowił zjednoczyć wszystkie plemiona w Hoenn w jedno. Dzięki temu stworzyłby silne państwo, które byłoby zalążkiem jego wielkiego imperium. Wkrótce udało mu się podporządkować prawie wszystkie plemiona oprócz Balatoyów, ale ci zniknęli pewnego dnia bez śladu, a wściekły Geronimus kazał spalić miasto i zrównać je z ziemią. To ostatnie jednak nie udało mu się, ponieważ pałac oraz część budynków zachowało się, co prawda bardzo uszkodzone, ale zawsze.
- Dlaczego plemię Balatoyów nagle zniknęło? - zapytał nagle jeden ze studentów.
- No właśnie! Czy wiadomo może, co się z nim stało? - dodała stojąca obok niego studentka.
Spencer Hale rozłożył bezradnie ręce i powiedział:
- Tego nikt nie wie. Wiadomo tylko, że... Chodźcie, proszę.
To mówiąc wyprowadził studentów z ruin pałacu i wskazał dłonią na łąkę przed sobą:
- Wiadomo, że tutaj stała przed laty piramida. Teraz pozostały z niej jedynie kamienie ułożone w bardzo dziwny sposób. Z lotu ptaka widać, że układają się one w cztery trójkąty, ułożone w czterech kierunkach świata, a do tego jeszcze ich podstawy układają się w kwadrat. Wygląda więc to tak, jakby piramidę nagle coś rozsadziło od środka, a każda z czterech jej ścian poleciała w inną stronę.
- Według legendy, plemię Balatoyów zdołało zbudować rakietę, którą poleciało do Ictilcohila - dodała Molly - No, ale nie żadnej pewności, że tak właśnie było. Równie dobrze to może być tylko legenda, podobnie jak też i historia o tajemniczym Ictilcohilu. Faktem za to jest to, że plemię Balatoyów posiadało ogromną wiedzę na temat matematyki, chemii, fizyki, astronomii, historii, geografii itd. Zachowane szczątki tego miasta zawierają dostateczne dowody na to. Tylko to jest faktem, nic innego już nie.
- Dlatego też prowadzimy tutaj wykopaliska - wyjaśnił Spencer Hale - Liczymy na znalezienie większych dowodów na posiadaną przez to plemię wiedzę. Różne znaleziska, które zostały tu wykopane, wskazują również na to, że cywilizacja Balatoyów posiadała pewien związek z cywilizacjami, które powstały później, takimi jak Majowie, Inkowie czy też Aztekowie. Ale to oczywiście może być tylko i wyłączność zbieżność podobieństw, bo też ostatecznie przecież kilka znalezionych przedmiotów nie stanowi jeszcze dowodu. Szukamy kolejnych i jak się uda, znajdziemy ich więcej.
Studenci zaczęli głośno klaskać, gdyż był to koniec skierowanego do nich wykładu. Potem wszyscy się rozeszli, poza Spencerem, Molly i dwójką młodych ludzi: chłopaka i dziewczyny.
- Życzycie sobie czegoś? - zapytał Spencer Hale wesołym głosem - A może wykład się wam nie podobał?
- Ależ nie, skądże znowu. Strasznie się nam podobał - odpowiedziała dziewczyna - Naprawdę był wspaniały. Profesor Birch miał rację, umie pan zainteresować swoich słuchaczy.
- Ach, drogi Nicodemus - uśmiechnął się Hale - Jak zwykle ma dobre zdanie o wszystkich. Miło mi, że zainteresował panienkę moimi wykładami, panno Hameron.
May, bo to ona była, spojrzała na uczonego z radością i dodała:
- Ale oprócz wykładu sprowadza nas tutaj coś jeszcze. Bardzo chcemy zapytać o wiadomości z Alabastii. Słyszeliśmy kilka ciekawych rzeczy.
- Mój dziadek dzwonił do mnie i informował mnie, że Delia Ketchum właśnie się zaręczyła - dodał Gary Oak, bo to właśnie on był chłopakiem towarzyszącym May - Podobno był pan profesor świadkiem tego zdarzenia. Chcieliśmy z ciekawości zapytać, czy to prawda.
- Tak, to prawda - uśmiechnął się Spencer Hale - Rzeczywiście, miałem tę przyjemność być świadkiem zaręczyn pani Ketchum.
- Przyjemność. Phi! Też mi coś! - mruknęła z pogardą Molly.
Ojciec spojrzał na nią zdumiony.
- Nie rozumiem cię, kochana córeczko. Nie cieszy cię szczęście pani Ketchum?
- Cieszy, ale wolałabym, aby zaręczyła się z kimś innym.
Hale parsknął śmiechem.
- Wiem, do czego zmierzasz, kochanie, ale to jest niemożliwe. Zrozum wreszcie, że ja i pani Delia jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Ale moglibyście być kimś więcej!
- Ale tego nie chcieliśmy, kochanie.
- Oboje tego nie chcieliście, czy tylko ty, tatusiu?
Spencer uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Kochanie, proszę... To nie ma już znaczenia. Pani Delia zaręczyła się z panem Meyerem i jest z nim szczęśliwa.
- A więc rzeczywiście zaręczyła się z panem Meyerem? - spytała May wyraźnie zachwycona - To już pewna informacja?
- Tak, moja droga - odpowiedział jej uczony - Zaręczyli się, a potem oboje polecieli do Alola, aby powiadomić o wszystkim Asha.
- Aha... Czyli Ash jest dalej w Alola? - zapytał Gary.
- Tak. Wciąż tam przebywa i pomaga swojemu przyjacielowi powrócić do zdrowia fizycznego - odparł Spencer Hale.
- Och, biedny Clemont - westchnęła smutno May - Dostać postrzał w kręgosłup, to nie byle co. Ale wciąż nie rozumiem, jakim cudem on jeszcze może poruszać nogami, bo wydawało mi się, że takie coś czyni kaleką do końca życia.
- Na ogół tak, ale tym razem jest inaczej - odpowiedział Spencer Hale z uśmiechem - Ale też nie mam pojęcia, co to sprawiło.
May spojrzała na Gary’ego w dość znaczący sposób. Wiedziała bardzo dobrze, jaka jest tego przyczyna, ale wolała udawać, że jest inaczej, bo w końcu tajemnicę Latias znało niewielkie grono zaufanych ludzi i lepiej, aby tak pozostało.
- Myślę, że to był cud - powiedziała po chwili - Cud z okazji Nowego Roku.
- Bardzo możliwe - zaśmiał się uczony - Choć jeśli chodzi o cuda, to jestem nieco...
- Panie profesorze! Profesorze Hale! - zawołał nagle jakiś młodzieniec, podbiegając zdyszany do uczonego.
- Co się stało? - zapytał zdumiony profesor.
- Panie profesorze... Właśnie coś znaleźliśmy! - wydyszał przejętym głosem młody człowiek.
- Co takiego, młodzieńcze?
- Lepiej niech pan sam to zobaczy, bo ja wciąż nie jestem w stanie w to uwierzyć.
Zdziwiony i zarazem rozbawiony profesor Hale wraz z Molly, Garym i May poszedł za zdyszanym młodzieńcem, który poprowadził ich do grupki ludzi otaczających właśnie dość spory dół. W tym oto dole siedział jakiś człowiek, będacy jednym z członków ekipy archeologicznej pana profesora. Oglądał on właśnie znalezisko, wyraźnie nie wierząc własnym oczom.
- Co tam znalazłeś? - zapytał Hale.
Członek ekipy spojrzał na niego uważnie, po czym powoli wyszedł z dołu i podszedł do profesora, pokazując mu swoje znalezisko. Hale, ledwie je ujrzał, od razu stracił cały swój humor, gdyż ten na jego twarzy zastąpiło niesamowicie wielkie zdumienie.
- No nie... To przecież niemożliwe...
Gary z May i Molly powoli podeszli do nich bardzo zaintrygowani.
- Co to takiego, tato? - spytała Molly.
- Co pana ludzie znaleźli? - zapytała May.
Mężczyzna bez zastanowienia pokazał im znalezisko, wywołując w ten sposób ogromne zdumienie młodego Oaka i obu dziewczyn.
- Czy to jest to, co myślę, że jest? - zapytał Gary.
- Prawdopodobnie tak - odpowiedział uczony - Ale nie mam zielonego pojęcia, co to tutaj robi. Przecież 3000 lat temu tego jeszcze tutaj nie było. Nie miało prawa być.
- Całkiem zardzewiała - rzekła May, zerkając uważnie na znalezisko - Ale być może zawiera jakieś ciekawe informacje.
- Bardzo możliwe - pokiwał głową mężczyzna - Należy to sprawdzić i to jak najszybciej. Chodźmy więc.
Nie byłam niestety świadkiem wyżej opisanego zdarzenia. Zostało mi ono opowiedziane dopiero później. Zaczęłam jednak opowieść właśnie od tej sceny, ponieważ ma ona naprawdę wielkie znaczenie dla naszej historii. Prócz tego jeszcze muszę zauważyć, że czasami lubię prowadzić opowieść w sposób rozbudzający ciekawość czytelników, dlatego właśnie pozwoliłam sobie właśnie na taki, a nie inny początek. Liczę na to, iż wasza ciekawość została dostatecznie rozbudzona, aby teraz z większym zainteresowaniem móc czytać to, co tutaj zapisałam.
Aby cała moja opowieść została nieco lepiej zrozumiana, to muszę się chwilowo cofnąć w czasie do lutego, kiedy to na Melemele przybyła Delia Ketchum w towarzystwie Stevena Meyera. Zgodnie z przewidywaniami Asha przybyła ona po to, aby oznajmić nam to, na co wszyscy już od dawna czekaliśmy.
- Cześć, mamo. Mallow mówiła, że przybyłaś, więc przyszliśmy się przywitać - powiedział Ash na widok swojej rodzicielki.
Jego mama uśmiechnęła się radośnie na jego widok i uściskała mocno swe jedyne dziecko, mówiąc:
- Och, Ash, kochanie moje. Tak strasznie się cieszę, że jesteś. Chcemy ci ze Stevenem oznajmić pewną sprawę.
- Niech zgadnę. Zapewne się zaręczyliście i chcecie poprosić o nasze błogosławieństwo - powiedział dowcipnym tonem Ash.
Delia spojrzała na niego zdumiona.
- Niesamowite, synku! Jak ty się tego domyśliłeś?!
- To oczywiste, mamo - rzekł wesoło mój ukochany - Nie tak dawno był Dzień Zakochanych, a do tego od dawna widziałem wyraźnie na twarzy pana Meyera minę wyraźnie wskazującą na to, iż planuje on prosić cię o rękę, a prócz tego jeszcze przybyłaś tutaj tak daleką drogę właśnie z panem Meyerem, a z byle powodu na pewno byście tu nie przybyli. Prócz tego w kąciku swych ust masz wymalowany uśmiech wyraźnie dowodzący planów matrymonialnych, a do tego założyłaś swoją najlepszą sukienkę, nie mówiąc już o tym...
- Ash... A tak naprawdę? - spytałam ironicznie.
Doskonale wiedziałam, że Ash się wygłupia i lekko popisuje, bo już niejeden raz już tak robił, iż przedstawiał najpierw literacką wręcz wersję jego sztuki dedukcji, a potem dopiero ukazywał nam tę prawdziwą, jakże bardzo prozaiczną. Tym razem też tak było, zaś Ash, słysząc moje słowa, lekko zachichotał i rzekł:
- A tak prawdę mówiąc, to po prostu zauważyłem na twojej lewej ręce pierścionek, którego wcześniej nigdy na nim nie widziałem, a w połączeniu z Dniem Zakochanych oraz waszym niespodziewanym przyjazdem od razu wywnioskowałem to, co wywnioskowałem. Poza tym, czy to takie trudne domyślić się tego?
Delia zachichotała wesoło.
- Na pewno nie jest trudne dla ciebie, mój ty genialny detektywie. Tak, Ash. Właśnie tak. Chcemy ci oznajmić, że się zaręczyliśmy i chcemy prosić o błogosławieństwo.
- Wiecie... Ja tam znawcą nie jestem, ale wydaje mi się, iż najpierw prosi się o pozwolenie, a potem o rękę - zauważył zadziornym tonem pan Cheerful.
- Kochanie, oni przecież wcale nie proszą Asha o pozwolenie, tylko o błogosławieństwo, a to dwie różne rzeczy - zwróciła mu uwagę jego żona.
Ulisses Cheerful parsknął śmiechem i rzekł:
- Tak czy siak liczę na to, Ash, że nie będziesz egoistą i pozwolisz swojej mamie na bycie szczęśliwą.
Ash uśmiechnął się radośnie i powiedział:
- Mamo, w życiu bym ci nie stanął na drodze do szczęścia. Poza tym od dawna z Sereną kibicujemy wam obojgu, dlatego też macie od nas obojga błogosławieństwo.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- I od niego także.
Delia uśmiechnęła się, przytuliła mocno swojego syna i ucałowała go delikatnie w czoło.
- Och, synku! Tak strasznie cię kocham!
- Ja ciebie też, mamo - powiedział czule Ash.
- Zatem wobec tego, skoro mamy zostać rodziną, to mam wielką prośbę - rzekł po chwili pan Meyer z wielkim uśmiechem na twarzy - Chcę, abyśmy przeszli na „ty“, mój chłopcze. W końcu nie wypada, abyś mówił do swego ojczyma per „pan“. I chcę prosić Serenę, aby też to zrobiła. W końcu także niedługo wejdzie do rodziny.
- Będzie mi bardzo miło mówić do pana po imieniu... Znaczy do ciebie - uśmiechnęłam się lekko - Oj, chyba będzie mi bardzo ciężko się do tego przyzwyczaić.
- Przyzwyczaisz się szybciej niż myślisz - stwierdziła Delia - A skoro tak, to i do mnie mów po imieniu.
- Jak tak, to może hurtem załatwmy wszystkie formalności - zaśmiał się Ulisses - Do mnie również możesz mówić po imieniu lub też „wujku“, jeśli oczywiście chcesz.
- Do mnie możesz mówić „ciociu“ - dodała przyjaźnie Kasandra.
Zaśmiałam się delikatnie.
- Och, może nie tak wszystko naraz? Ale z chęcią skorzystam z tych pięknych pozwoleń, lecz nie od razu zdołam się nastawić na tę nowość.
- Ja także - dodał Ash wesoło - Ale postaram się spełnić pana... twoją prośbę. Och, trochę czasu minie, zanim zdołam mówić ci na „ty“.
- Na pewno osiągniesz to szybciej niż myślisz - odparł wesoło pan Meyer - Już ci nieźle idzie.
- Słuchajcie, skoro już jesteście zaręczeni, to musimy to jakoś uczcić - zaproponował wesoło Ulisses.
- Popieram w całej rozciągłości, proszę pana - rzekł Dexter, latający właśnie nad głową swojego właściciela - Moje oprogramowanie mówi mi, że zaręczyny zawsze należy odpowiednio uczcić. To tradycja kultywowana już od wieków.
Mallow uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do Asha, szepcząc mu coś na ucho. Mój luby wysłuchał jej uważnie, a z każdym jej słowem jego uśmiech powiększał się coraz bardziej. Widać propozycja kuzynki była dla niego nad wyraz interesująca.
- Świetny pomysł! Nie ma to tamto, Mallow! Ty to zawsze masz bardzo dobre pomysły! Zwariowane, ale urocze.
- A przepraszam, jaki to pomysł? - zapytał zaintrygowany Kiawe.
- Sama bym chciała to wiedzieć - dodałam.
- Spokojnie, dowiecie się - rzekł wesoło Ash - Ale najpierw musimy z moją kuzynką załatwić co nieco. Idziesz, Serena?
- Oczywiście, że tak - powiedziałam - Przynajmniej dowiem się czegoś więcej o waszym genialnym planie.
Genialny plan polegał na przygotowaniu małej zabawy dla naszych narzeczonych. Zabawy połączonej z pewnego rodzaju przedstawieniem. Ich plan bardzo mi się spodobał, więc chętnie wzięłam w nim udział. Poszliśmy więc na miasto załatwić stroje niezbędne do realizacji planu, a do tego też zwerbowaliśmy Lillie, Lanę i Sophoclesa, którzy, gdy tylko dowiedzieli się, co nam chodzi po głowach, od razu przyłączyli się do nas.
Przez ten czas pan Meyer zdążył oznajmić Clemontowi i Bonnie to, że zaręczył się z Delią Ketchum, co spotkało się z ich wielkim entuzjazmem, a ów entuzjazm wzrósł, gdy Dawn również dowiedziała się o zaręczynach. Powód do świętowania był zatem ogromny i nasz plan pasował tu idealnie.
Wieczorem w domu państwa Cheerful wszyscy się zebrali oczekując na przedstawienie, które przygotowaliśmy. Przybył nawet Clemont na wózku inwalidzkim, zaś Delia i jemu przedstawiła prośbę mówienia do siebie po imieniu, ale chłopak nie do końca umiał się na to zdobyć, w przeciwieństwie do Bonnie, która to na podobną prośbę zareagowała wielkim entuzjazmem, choć jeszcze chwilami myliła się i mówiła do Delii „proszę pani“.
- Moi kochani! - zawołałam wesoło do wszystkich zebranych w salonie osób - Za chwilę Ash Ketchum i jego zespół przedstawią wam piosenkę, którą pierwszy raz wystawiali będąc jeszcze dziećmi. Tym razem jednak ich występ będzie jeszcze lepszy, zapewniam was!
- Nie śmiemy w to wątpić - zachichotał Meyer, patrząc na mnie wesoło.
Mogłam go istotnie bardzo rozbawić, ponieważ miałam na sobie górę od niebieskiego munduru wojskowego, czerwoną spódniczkę mini, a także białe kozaki i białą kozacką czapkę. Obok mnie zaś stał Pancham również w kozackiej czapie, a do tego jeszcze w okularach przeciwsłonecznych.
- A więc zapraszam! - zawołałam i nastawiłam gramofon.
Chwilę później z sąsiedniego pokoju wyskoczyły Mallow, Lana i Lillie w takich samych strojach, co ja. Obok nich skakały ich Pokemony (każda z kuzynek Asha miała jednego) wyraźnie rozbawione tą sytuacją. Śmiejąc się dołączyłam z Panchamem do nich i klaszcząc w dłonie zaczęłam tańczyć. Już po krótkiej chwili obok nas zjawili się Kiawe i Sophocles przebrani za Kozaków. Tańczyli wokół nas, a zarazem potem zaczęli chórem śpiewać:
Dawno temu w Rosji jeden taki żył.
A nasz dziewczęcy chór zaśpiewał:
Silny i wysoki, w oczach ogień mu się tlił.
Potem chłopcy znowu zaśpiewali:
Wielu ludzi więc przerażał on tym...
Następnie my zaśpiewałyśmy:
Lecz dla Moskwy dam kochankiem słodkim był.
Zaraz potem zaśpiewaliśmy wszyscy razem:
Głosił Biblię niczym kaznodzieja,
Głosem wrzącym jak ogień.
Był uprzejmym dam nauczycielem.
Oczarował je.
Po zaśpiewaniu tych słów wyskoczył nagle Ash w czerwonym stroju i z doczepioną czarną brodą, a także gęstą, czarną peruką. Obok niego skakał Pikachu w kozackiej czapie. Obaj zaczęli się nieźle wygłupiać, a my chórem zaśpiewaliśmy:
Ra-Ra-Rasputin!
Kobieciarz, amator win.
Kochankiem ruskiej carycy był.
Ra-Ra-Rasputin!
Legendarna love-machine.
Gorszył sposobem, w jaki se żył.
Widząc zadowoloną publiczność rozkręciliśmy się jeszcze bardziej i tańczyliśmy oraz śpiewaliśmy radośnie piosenkę.
Rządził ruskim krajem, cara słuchał marnie,
Kozaka zaś tańczył... No, wprost niewerbalnie.
Dałby się namówić, gdyby mu dali znak,
Wziąć dziewczynę i tańczyć z nią, co noc. O tak!
Dla carycy był świętym lekarzem,
Choć zła była jego opinia,
Lecz wierzyła silnie w obietnicę,
W zdrowie dla syna.
Ra-Ra-Rasputin!
Kobieciarz, amator win.
Kochankiem ruskiej carycy był.
Ra-Ra-Rasputin!
Legendarna love-machine,
Gorszył sposobem, w jaki se żył.
Potem Kiawe i Sophocles wypowiedzieli te oto słowa:
Lecz, gdy jego pijaństwo, żądza i pragnienie władzy
Były znane coraz większej liczbie Rosjan,
Żądania, aby zrobić coś z tym niebezpiecznym łazęgą
Stawały się coraz głośniejsze i głośniejsze.
Następnie rozpoczął się wręcz dziki taniec Asha i Pikachu, polegający głównie na wygłupach imitujących tańczenie kozaka, a następnie radośnie zaśpiewaliśmy:
Wrogowie stwierdzili, że muszą go zabić.
Damy prosiły, by nie robić mu nic.
Tenże Rasputin, to chyba jakiś czart.
Kobiet tysiąc ma i to wcale nie jest żart.
Pewnej nocy szlachetni panowie
Zawiązali spisek ten.
„Chodź, odwiedź nas!“, ciągle nalegali.
No, więc do nich wszedł.
Ra-Ra-Rasputin!
Kobieciarz, amator win.
Wsypali mu arszenik w szklankę.
Ra-Ra-Rasputin!
Legendarna love-machine.
On wypił i rzekł: „Było smaczne“.
Ra-Ra-Rasputin!
Miłośnik kobiet i win.
Chcieli być pewni, że umrze im.
Ra-Ra-Rasputin!
Legendarna love-machine.
Więc doń strzelali, aż martwy był.
Ach, te Ruski...
Na tych słowach przedstawienie zostało zakończone, a gdy to się stało, to w naszą stronę posypała się cała burza oklasków, na które (jak myślę) w pełni sobie zasłużyliśmy. Ukłoniliśmy się naszej publiczności, śmiejąc się przy tym radośnie, podobnie jak i publika.
- Nie ma co, naprawdę wspaniały występ - powiedziała wesoło mama Asha - Tak, jak w mojej restauracji.
- Nawet jeszcze lepszy - dodał pan Meyer - Strasznie mi się spodobał.
- Owszem, naprawdę wam się to udało - rzekł wesoło pan Cheerful - Wciąż pamiętam, jak to śpiewaliście, gdy byliście dziećmi.
- Tak i jeszcze przy okazji pytaliśmy, co to jest „kochanek“ - zaśmiała się Mallow - Bo wiecie, wtedy były z nas niezłe dzieciaki i tego jeszcze nie wiedzieliśmy.
- Tak, za to o innych sprawach miałyście wiedziałyście bardzo wiele - mruknęła na to Kasandra.
- Niby co masz na myśli, mamusiu?
- Weź nie udawaj, Mallow. Przecież dobrze wiesz, co mam na myśli. A może mam opowiedzieć Serenie, jakie to głupie pomysły miałaś i zarażałaś nimi swoje siostry?
- Chodzi o to, jak wszystkie trzy panienki Cheerful całe golutkie, jak je Bozia stworzyła wskoczyły Ashowi do wanny, gdy się kąpał? - zapytałam wesoło.
- O! No proszę, a więc już zdążyły się tym pochwalić? - mruknęła pani Cheerful - Naprawdę aż trudno mi uwierzyć w to, że moje własne córki mają takie głupie pomysły.
- Miały, mamo. Miały - powiedziała Mallow z lekkim naciskiem - To było dawno i nieprawda, a w dodatku my już dawno wydoroślałyśmy. A w każdym razie ja, bo za resztę to ja nie ręczę.
- Lepiej uważaj, Mallow! Za mniejsze rzeczy spuszczałam ci łomot! - mruknęła na to urażona Lana.
- Chyba raczej ja tobie - zaśmiała się dowcipnie Mallow.
- Chcesz się sprawdzić, ty mądralo? - spytała Lana, patrząc na siostrę bardzo groźnym wzrokiem.
- Cicho być! - zawołała groźnie pani Cheerful i jej trzy córki zaraz się uspokoiły - Dziś świętujemy zaręczyny mojej kuzynki, a waszej ciotki, więc bądźcie tak uprzejme nie świrować, dobrze?
- Przepraszamy, mamo! - rzekły chórem obie dziewczyny.
Delia popatrzyła błagalnym wzrokiem na swoją kuzynkę, mówiąc:
- Kasandro, proszę... Nie złość się już. Mam dzisiaj taki piękny, bardzo szczęśliwy dla mnie dzień i naprawdę bardzo nie chcę, aby się ktoś dziś na kogokolwiek złościł.
- Ja również tego nie chcę - dodał Steven Meyer - Dlatego bardzo was proszę, abyście się już uspokoili i zjedli razem kolację.
Prośba ta została spełniona, także już po chwili wszyscy raczyliśmy się różnymi przysmakami przygotowanymi przez naszą drogą gospodynię i jej najstarszą córkę. Oprócz tego Ash i jego kuzynki co jakiś czas rozbawiali Delię i całą resztę towarzystwa różnymi wygłupami lub bardzo zabawnymi wspomnieniami ze swego dzieciństwa.
- Ash, kochanie... A pokaż nam, proszę, Szybkiego Billa - powiedziała po chwili Delia.
Ash zarumienił się lekko.
- Proszę cię, mamo... To jest głupie.
- Oj, jakie tam głupie?! Zabawne! - zaśmiał się pan Cheerful - Proszę, Ash... Pokaż nam to. Jako dzieciak lubiłeś to pokazywać.
- Jako dzieciak, wujku. Teraz jestem dorosły.
- Ale wciąż lubisz wygłupy, co ci się chwali, chłopcze, bo przecież nie można być całe życie tylko poważnym. Poważni będziemy w trumnie, a teraz należy się śmiać i cieszyć, z czego tylko się da.
- Dość ciekawe stwierdzenie - zachichotał pan Meyer - Ale tak prawdę mówiąc, to trudno mi się z nim nie zgodzić. Podzielam to zdanie w pełni. I przyłączam się do prośby twojej mamy.
- No dobrze... skoro wszyscy sobie tego życzą - zaśmiał się lekko Ash, po czym wstał z krzesła i wziął ze stołu dwa banany - Zobaczcie więc, jak to wygląda.
Mój chłopak stanął w pozycji bojowej, niczym rewolwerowiec, wsadził sobie banany za pasek, popatrzył na nas wesoło (ale z udawaną powagą) i powiedział:
- Szybki Bill niewidocznym ruchem poprawia pas...
To mówiąc wykonał on bardzo gwałtowny ruch biodrami i rękami jednocześnie, po czym kontynuował:
- Za którym sterczą dwa śmiercionośne kolty...
Wskazał dłonią na banany.
- I gwizdek na skunksy.
Następnie wyrwał zza pasa banany i wycelował je w nas, udając, że z nich strzela. Sposób, w jaki to wszystko zrobił był tak zabawny, iż trudno nam było się z tego nie śmiać. Dlatego też wręcz ryczeliśmy ze śmiechu, a zabawa stała się dla nas o wiele przyjemniejsza.
***
Następnego dnia Delia Ketchum udała się wraz ze mną i Ashem na małe zakupy. Kobieta chciała wrócić jak najszybciej w rodzinne strony, aby zająć się swoją restauracją, jednak przedtem postanowiła jeszcze zobaczyć miejscowe sklepy, bo jak każda kobieta na tym świecie lubiła ona zakupy.
- Mamo, przecież to wszystko, co tutaj masz możesz znaleźć równie dobrze w Alabastii - powiedział Ash, który (jak dobrze wiemy) specjalnie za zakupami nie przepadał.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Mylisz się, kochanie - odpowiedziała mu jego mama - Tak naprawdę sklep sklepowi nie równy, a w każdym mieście jest inny dobór towaru, że tak powiem. Znacznie inny asortyment. Dlatego też zamierzam zobaczyć, jaki posiadają tutaj.
- Rozumiem... A przynajmniej próbuję rozumieć - zaśmiał się lekko mój luby i spojrzał na mnie - Dobrze, że ty tak nie masz.
- Mam, tylko nie zawsze mam okazję, aby wydać się ze swoją słabością do zakupów - odpowiedziałam dowcipnie.
Ash spojrzał na mnie przerażony, a z kolei ja zachichotałam ubawiona jego zabawną miną.
Poszliśmy więc do kilku sklepów i razem z Delią wybrałyśmy sobie kilka ładnych ciuszków, a także parę ozdóbek dla moich Pokemonów. Ash i Pikachu niezbyt chętnie nam towarzyszyli, ale też mimo wszystko robili to, choć nie omieszkali przy tym wyrazić swoje zdanie w tej sprawie. Pikachu piszcząc, a Ash słowami.
- Na Alola mają po prostu wielki asortyment - powiedziała Delia, kiedy wyszliśmy z kolejnego sklepu - Dobrze, że tu zajrzałam. Naprawdę mają tutaj spory wybór.
- Nawet zbyt spory, jeśli mam być szczery - rzucił złośliwie Ash.
Jego mama parsknęła śmiechem, ale nagle usłyszała czyiś męski głos, który nagle wypowiedział zdumionym tonem:
- Delia?
Kobieta odwróciła się za siebie zdumiona i zauważyła wtedy jakiegoś starszego mężczyznę stojącego niedaleko nas, który bardzo uważnie się w nią wpatrywał. Ja i Ash bez trudu go rozpoznaliśmy, podobnie jak i pani Ketchum, ale żadne z nas nie było bynajmniej zadowolone z tego spotkania, a już na pewno nie osoba, do której mężczyzna zwrócił się po imieniu.
- To ty - powiedziała Delia gniewnym tonem - Stryjek mówił, że tutaj mieszkasz. Chciał nawet, żebym cię odwiedziła, ale jakoś nie paliłam się do tego.
William Krupsh (bo to był on) uważnie wpatrywał się w swoją córkę, po czym powiedziała:
- Delia... Boże, jaka ty jesteś do niej podobna... Do swojej matki. Niech no ja ci się przyjrzę. Tak, to zdecydowanie wykapana Bella. Moja kochana, biedna Arabella.
- Biedna Arabella - przedrzeźniała go wściekle Delia - Teraz to biedna, a jakoś nie litowałeś się nad nią, kiedy nas porzuciłeś.
Mężczyzna milczał przez chwilę, jakby właśnie zastanawiał się, co ma powiedzieć, po czym spojrzał na Asha i rzekł:
- On z kolei jest niepodobny do ciebie. Poza oczami, bo te ma twoje.
- Spostrzegawczy jesteś - mruknęła Delia złośliwie - Długo musiałeś obserwować mojego syna, żeby to odkryć?
Ash powoli zrobił krok w kierunku Williama i powiedział:
- A więc jesteś moim dziadkiem... Ojcem mojej mamy...
- Tak. Winston ci to wyznał, prawda?
- Domyślałem się tego już wcześniej, ale twój brat całkowicie mi to uświadomił. Od niego dowiedziałem się, że bez żadnej wątpliwości jesteś moim dziadkiem.
- On nie jest twoim dziadkiem, Ash - powiedziała Delia, łapiąc syna za ramię i przyciągając go do siebie - Nie jest też moim ojcem.
- Jestem nim, czy ci się to podoba, czy nie, młoda damo - stwierdził stanowczym tonem William Krupsh - Choćbyś nie wiem, jak próbowała zaprzeczać, nie możesz zaprzeczyć oczywistym faktom, a te mówią same za siebie.
Delia spojrzała na niego ironicznie i odparła:
- No dobrze, a więc jesteś moim ojcem, a prócz tego dziadkiem mojego syna. Więc wobec tego powiedz mi, co o nas wiesz? Co lubimy robić? Jakie mamy ulubione kolory? Ulubioną muzykę? Albo co dzisiaj świętujemy?
William Krupsh popatrzył początkowo zdumiony tymi pytaniami, po czym rzucił gniewnie:
- Nie grasz uczciwie.
- Nie, to ty nie grasz uczciwie, tatusiu. Opuściłeś mnie i moją matkę, bo tak ci było wygodnie. Ja i ona przeszkadzałyśmy ci w dążeniu do twoich wielkich marzeń. I dla tych właśnie marzeń poświęciłeś wszystko, co tylko miałeś.
- Wiesz co? Jesteś bardziej podobna do swojej matki niż ci się wydaje.
- Naprawdę?
- O tak. Ona także była niesprawiedliwa wobec mnie. Ja tylko chciałem jakiś czas podróżować. Chciałem być szczęśliwy, ale nie mogłem, ponieważ wiecznie ona mi trajkotała o obowiązkach związanych z byciem ojcem.
- Tak i o tym „bachorze“, jak raczyłeś mnie nazywać.
- Tylko raz i to w gniewie. Nigdy tak naprawdę nie myślałem.
- Ale porzuciłeś mnie i matkę.
- Nie na zawsze, tylko na jakiś czas. Chciałem potem wrócić, ale twoja matka nawet nie chciała o tym słyszeć.
- A dziwisz się jej? Czy ty przyjąłbyś ją, gdyby postąpiła dokładnie tak samo, jak ty wtedy?
William zaniemówił przez chwilę, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć na to pytanie. W końcu odparł:
- Zrobiłem to, co musiałem. Poszedłem za swoimi marzeniami.
- Gratuluję. I co? Dało ci to szczęście?
- Mniejsze niż myślałem.
- A widzisz. I co? Warto było dla tych marzeń poświęcać wszystko, co miało od tych marzeń znacznie większą wartość?
- Twój syn i twój mąż również poszli za marzeniami, a jakoś ich nie potępiasz.
- Ash nie ma rodziny, którą porzucił, a Josh nie jest już moim mężem, a do tego jego historia była o wiele bardziej skomplikowana. Dopiero jakiś czas temu dowiedziałam się wszystkiego i zrozumiałam go.
- Gdybyś znała i moją historię, też byś mnie mogła lepiej zrozumieć.
- Wątpię. Ty nigdy nie miałeś rodziców gangsterów, a twoja matka nigdy nie traktowała cię jak gorszego. Ty miałeś miłość i wiedziałeś, czym ona jest. Josh był tej wiedzy pozbawiony, a w każdym razie nie posiadał jej w takim stopniu, aby móc dać szczęście mnie i Ashowi. Ty natomiast miałeś od dziecka wszystko, co powinno mieć każde dziecko: miłość i kochającą cię rodzinę, która zawsze była za tobą.
- Jeśli tak ci się wydaje, to jesteś jeszcze głupsza od tego Pokemona - mruknął Winston, wskazując na Buneary stojącą przy mojej nodze.
Pokemonka oburzyła się i wyraźnie chciała już uderzyć mężczyznę, ale Pikachu ją powstrzymał, choć też zapiszczał gniewnie, a z jego policzków poszły iskry.
- No pięknie - mruknęła Delia - Spotkałeś się ze mną po latach po to, aby mnie obrażać? Gratuluję, tatusiu. Umiesz postępować z ludźmi.
- Ty także. Oceniasz innych, choć tak naprawdę nic o nich nie wiesz.
- Wiem więcej o tobie niż bym chciała wiedzieć. Wiem, że nigdy nie byłeś dla mnie takim ojcem, jakim powinieneś być.
- Naprawdę? A co ja twoim zdaniem takiego złego zrobiłem? Czy ja kiedykolwiek zrzędziłem ci nad głową, jak inni ojcowie? Czy może kazałem ci myć zęby, kłaść się wcześnie spać, jeść szpinak oraz inne bzdury? Nie! Ja uszanowałem twoją prywatność i uczyłem cię zawsze samodzielności. I w przeciwieństwie do twojej matki umiałem coś więcej niż tylko rozkazywać.
- To oczywiste, że umiałeś coś, czego ona nie umiała. A wiesz, co to było? Umiałeś mi pokazać, iż jestem dla ciebie mniej warta niż zwycięstwa w zawodach. To rzeczywiście umiałeś mi okazać. I tego rzeczywiście moja mama nie umiała zrobić. Ty owszem. Byłeś w tym bezkonkurencyjny.
William Krupsh spojrzał na swą córkę uważnie, wyraźnie zły, ale przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu odparł:
- Powiedziałem ci już... To nie jest takie proste, jak ci się może wydać. Wszystko było o wiele bardziej skomplikowane.
- Oczywiście, było - mruknęła gniewnie Delia - Tak bardzo, że nigdy nie napisałeś do mnie, odkąd odszedłeś. Tak bardzo, że nawet podarłeś mój rysunek, który ci podarowałam przed twoim odejściem z domu. Tak bardzo, że nawet na pogrzeb mojej mamy nie raczyłeś przyjść. Zjawiłeś się u mnie dopiero wtedy, kiedy miałam już syna, a mój rozwód był w toku, a potem szybko odszedłeś i więcej cię nie widziałam aż do dzisiaj.
William chciał już coś powiedzieć, ale zmienił zdanie i odparł:
- Tak właśnie chcesz to widzieć? Dobrze... Zatem możesz właśnie tak na to patrzeć. Tłumaczył ci się ze swojego postępowania nie będę. Nigdy tego nie robiłem i robić nie będę. Co najwyżej mógłbym ci wyjaśnić, czemu tak się stało, ale sprawiasz wrażenie osoby dalekiej od chęci wysłuchania mnie.
- Bystre spostrzeżenie - rzuciła złośliwie Delia.
- Doskonale. A zatem sprawa załatwiona. Byliśmy sobie obcy wtedy, będziemy sobie obcy nadal.
- Świetnie. Tak będzie najlepiej.
- A więc... Żegnaj, Delio.
Po tych słowach William powoli ruszył przed siebie, ale nagle poczuł się dziwnie słaby, gdyż wygiął się z bólu i padł dysząc na ziemię. Szybko podbiegłam do niego razem z Pikachu i Buneary, próbując go podnieść, ale gość był za ciężki.
- Ash, pomóż mi! - zawołałam załamana.
Mój chłopak, choć się do tego nie palił, podszedł i pomógł mi podnieść swego dziadka.
- Wszystko w porządku? - spytał go.
- Tak, po prostu... Słabo się poczułem. To przez ten upał.
- Bierzesz leki na padaczkę?
- A co cię to niby obchodzi? - burknął gniewnie starszy pan - Jakoś nie paliłeś się do podnoszenia mnie z ziemi i gdyby nie twoja dziewczyna, to pozwoliłbyś mi tu zdechnąć na tym chodniku. Mam rację?!
Ash popatrzył na niego gniewnie i odparł:
- Tak właśnie chcesz to widzieć?
Starszy pan widząc, iż wnuk uderzył w niego jego własną bronią lekko się zmieszał i powoli poszedł przed siebie, mijając Stevena Meyera.
- Witajcie, moi kochani - powiedział z uśmiechem przyszły mąż Delii - Właśnie wracam od Clemonta. Już coraz lepiej sobie radzi z chodzeniem i Kasandra jest dobrej myśli. A co wy tacy poważni? Kim był ten starszy pan?
Delia podeszła do Meyera i bardzo mocno wtuliła się w niego, który bardzo tym zdumiony przytulił ją do siebie, po czym spojrzał nas i ponowił pytanie.
- Nikt ważny - odpowiedział mu Ash - Słabo się poczuł i pomogliśmy mu. Nic takiego.
- Aha... Rozumiem - pokiwał delikatnie głową Meyer - Delio, a co z tobą? Wszystko w porządku?
- Tak, najdroższy - odparła czule mama Asha - Teraz już tak.
***
Zgodnie ze swoją zapowiedzią Delia wróciła do Alabastii, zaś Steven pojechał wraz z nią, do czego namówili go Clemont i Bonnie. Oboje bardzo chcieli, żeby ich ojciec był ze swoją ukochaną. Steven Meyer miał poważne wątpliwości, czy powinien tak zrobić i do końca jeszcze mówił, że syn go potrzebuje i musi z nim być, ale Clemont uparł się odpowiadając, iż jest już prawie zdrowy, więc sam niedługo przybędzie do Alabastii. Steven nie miał pewności, czy dobrze robi, ale posłuchał go i poleciał z Delią, ale bardzo często wpadał z wizytą do syna, aby sprawdzić, czy wszystko z nim dobrze, a prócz tego jeszcze dzwonił codziennie z pytaniami. Sam Clemont zaś, zgodnie z zapowiedzią Kasandry Cheerful oraz swoją własną czuł się coraz lepiej, a jego rehabilitacja nabierała tempa. Coraz częściej chodził on bez żadnego wsparcia, ale wciąż przy asyście Dawn, Bonnie i Kasandry, które pilnowały, aby przypadkiem się nie wywrócił, ponieważ wciąż jego mięśnie były słabe, jednak według pani Cheerful to już była tylko kwestia tygodni, aż odzyska on pełną władzę w nogach.
Od wyjazdu Delii minął miesiąc. Przez ten czas nie wydarzyło się nic godnego uwagi, może poza tym, że wzięliśmy wszyscy udział w procesie Sebastiana Valamonta i zeznawaliśmy przeciwko niemu, bez najmniejszych skrupułów opowiadając o wszystkim, co ten łajdak zrobił. Nasze zeznania bardzo tu pomogły i pomimo dość płomiennej mowy adwokata, próbującego dowieść niepoczytalności swojego klienta oraz potrzeby leczenia go, drania skazano na piętnaście lat więzienia ze względu na jego młody wiek, przy czym uwzględniono przy tym możliwość wypuszczenia go wcześniej za dobre sprawowanie. Bardzo nas ucieszył ten wyrok, choć do samego końca Valamont wygrażał się pani Cheerful mówiąc, że nigdy jej nie wybaczy.
Ponieważ nie mieliśmy już żadnych poważniejszych obowiązków do wykonania, to spędzaliśmy z Ashem bardzo miło czas rozdzielając go na odwiedziny w uzdrowisku u Clemonta i wspieranie go, a także czas wolny dla siebie, który przeznaczyliśmy na czytanie książek, siedzenie na plaży, pływanie w morzu oraz naukę francuskiego. Ash bowiem bardzo chciał się nauczyć tego języka, ale rzadko mieliśmy okazję do nauki, a teraz mieliśmy bardzo dużo tych okazji i z każdej chętnie korzystaliśmy. Zauważyliśmy też, że Max i Bonnie spędzają ze sobą coraz więcej czasu i choć raczej jeszcze nie można było tutaj mówić o jakimkolwiek związku, to jednak należało zauważyć, iż wyraźnie oboje są sobie coraz bardziej bliscy i coraz lepiej się dogadują, co oczywiście bardzo nas ucieszyło.
Pewnego wszak dnia nasza sielanka została jednak przerwana przez zew nowej przygody. Wszystko zaczęło się od tego, że tego dnia poszliśmy na zakupy. Siostry Cheerful i ja chciałyśmy sobie kupić jakieś nowe ciuszki z okazji wielkiej wyprzedaży, jaka odbywała się na całej wyspie Melemele. Ash, Kiawe i Sophocles, a także Dexter, Pikachu i Buneary towarzyszyli nam w tej wyprawie, choć muszę tutaj zauważyć, że chłopcy nie wykazali wielkiego entuzjazmu z tego powodu i pozostawali na zewnątrz, kiedy my kupowałyśmy ciuchy. Zwiedziliśmy w ten sposób kilka sklepów z ciuchami i zapowiedziałyśmy, że ten, do którego teraz idziemy, jest już ostatni na naszej liście. Niestety (dla chłopców), plany uległy lekkiej zmianie, kiedy z niego wyszłyśmy, gdyż w środku dowiedziałyśmy się czegoś, co sprawiło, iż postanowiłyśmy wędrować dalej.
- No, wreszcie jesteś - powiedział Sophocles, kiedy to raczyłyśmy już wyjść ze sklepu - Nareszcie koniec tych durnych zakupów.
- Koniec? - zaśmiała się Mallow - O nie! Mylisz się, Sophoclesie. To dopiero początek! Idziemy do „Wschodu Słońca Alola“!
- Słucham?! - zawołał Sophocles.
- A co to takiego? - spytał Kiawe.
- Nie wiecie? - zdziwiła się Lillie - To przecież jest coś, na co zawsze chciałyśmy pójść!
- Wielka okazja dla każdego, kto tylko z tej okazji umie skorzystać! - dodała Lana - Wielki sklep pełen najpiękniejszych rzeczy dla dziewczyn, jakie tylko mogą istnieć. Mają tam właśnie małą wyprzedaż. Wszystko po tańszych cenach. Nic, tylko korzystać.
- Wyprzedaż... - jęknął Sophocles.
- Najpiękniejszych rzeczy - dodał Dexter.
- Dla dziewczyn - rzucił Ash.
- Pika! - pisnął smętnie Pikachu.
- Och tak! - zawołałam wesoło - Pomyślcie tylko! Te wszystkie stroje kąpielowe, sukienki, koszulki...
- Biżuteria, kosmetyki, błyskotki - dodała Lillie.
- I różnego rodzaju drobiazgi dla Pokemonów - rzekła Mallow - To wprost grzech tam nie zajrzeć! Musimy koniecznie tam iść!
- Właśnie! - dodała Lana radośnie - To co? Kto idzie z nami?
Kiawe przełknął głośno ślinę i rzekł:
- Wybaczcie, ale ja nie mogę... Muszę wrócić do domu i nakarmić moje Pokemony... Same rozumiecie, to bardzo ważne. Zobaczymy się później, Mallow. Pa, skarbie.
I szybko zniknął nam z oczu, choć starał się udawać, że nie ucieka.
Wszystkie spojrzałyśmy na Sophoclesa, ale ten nagle krzyknął głośno, jakby się czegoś przestraszył i zawołał:
- Właśnie sobie przypomniałem, że miałem podlać kwiaty w ogrodzie, więc muszę iść i w końcu to zrobić. Wybaczcie, później się spotkamy. Na razie!
To mówiąc pognał on szybko przed siebie, choć w przeciwieństwie do Kiawe wcale nie ukrywał tego, że ucieka.
Dexter nagle zaczął głośno buczeć, a na jego postaci pojawił się zegar, odliczający czas.
- Przypomniałem sobie właśnie, że program „Szczęśliwy Detektyw z Alola“ rozpocznie się już za siedemnaście minut i trzydzieści pięć sekund. Muszę na niego zdążyć, aby go obejrzeć!
- A nie możesz ustawić nagrywania w telewizorze, powrócić do nas, a potem obejrzeć, jak skończmy? - spytał Ash.
- Prawdziwy fan Szczęśliwego Detektywa, nawet jeżeli nagrywa sobie odcinki, to zawsze też ogląda je na bieżąco, a ja jestem prawdziwym fanem, także wybaczcie, ale muszę uciekać.
To mówiąc Dexter odleciał w siną dal. Wszystkie więc spojrzałyśmy na Asha, któremu chyba krew się w żyłach zmroziła ze strachu.
- Eee... Pikachu, my chyba też mamy swoje sprawy, prawda? - spytał niepewnym tonem.
- Pika? - pisnął zaniepokojony Pikachu.
Ash powoli zrobił krok, jednak my nie dałyśmy mu odejść. Zaraz go otoczyłyśmy niczym harpie swoją ofiarę, a następnie Mallow położyła mu czule od tyłu dłoń na ramieniu:
- Ash, proszę... Kuzynku kochany, chyba nam nie odmówisz?
- Nie zostawisz czterech uroczych dziewczyn bez pomocy? - dodała słodkim tonem Lana, łapiąc go za rękę - Prawda, Pikachu? Ty też byś nas nie zostawił, prawda?
- Bune-bune? - zapiszczała słodko Buneary.
- Proszę, kuzynku nasz kochany... Zgódź się - prosiła słodko Lillie.
- Ash, kochanie... Damom odmówisz? - spytałam wesoło, obejmując go za szyję - Proszę, skarbie...
- A po co ja wam jestem? Do dźwigania waszych zakupów?
- Nie... Do oceny tego, co na nas ładnie leży, a co nie...
- Co do nas pasuje - dodała Mallow.
- W czym nam do twarzy - rzekła Lana.
- I w ogóle zawsze ceniliśmy twoją ocenę - rzekła Lillie.
Widząc, iż Ash jeszcze się trzyma lekko się przysunęłam i szepnęłam mu na ucho niesamowicie niegrzeczną propozycję. Gdy to zrobiłam, to już wiedziałam, że Ash mi nie odmówi. Dobrze wiedziałam, że tym go skuszę, bo realizacja tego konceptu i mnie sprawiała wręcz ogromną przyjemność, a co dopiero jemu.
- Ty przechero - powiedział do mnie na pozór zły - Ty wiesz, jak mnie przekabacić, co nie? Niech ci będzie.
- HURRA! - zawołałyśmy, podskakując wesoło.
I choć może trudno w to uwierzyć, ale już po chwili wszyscy razem chodziliśmy po „Wschodzie Słońca Alola“ i oglądaliśmy każdą wystawę i niemal z każdej ja i dziewczyny sobie coś wybierałyśmy, a Ash oceniał, jak bardzo nam do twarzy w tym, co mu pokazałyśmy. Zajęło nam to dość dużo czasu, ale to było bardzo przyjemne zajęcie, w każdym razie dla nas, bo za Asha nie mogę ręczyć, choć tak prawdę mówiąc nie narzekał, a wręcz wciąż się do nas uśmiechał.
- No, młody człowieku, widzę, że niezły z ciebie arbiter elegancji - zaśmiała się jedna sprzedawczyni, podchodząc do nas.
- Co poradzić? Prosiły tak słodko, że nie umiałem im odmówić - odparł na to Ash.
- Domyślam się, ale nie sądziłem, że można mieć aż cztery dziewczyny.
Ash zdumiały słowa kobiety i już miał coś wyjaśnić, gdy nagle, jak zwykle skora do żartów Mallow podeszła bliżej i powiedziała:
- Jak to? Nie wiedziała pani? On jest z Alabastii, a tam każdy chłopak ma co najmniej dwie dziewczyny, a on wyrwał aż cztery, bo we wszystkim jest od wszystkich innych chłopaków dwa razy lepszy.
To mówiąc objęła kuzyna ręką za szyję i zaśmiała się, gdy ja także to zrobiłam, mówiąc:
- Jest to też bardzo praktyczne, proszę pani, ponieważ w Alabastii na jednego chłopaka przypadają trzy dziewczyny, tak więc trzeba odpowiednio zarządzać zasobami ludzkimi.
Kobieta widziała wyraźnie, że sobie żartujemy, bo parsknęła śmiechem i zapytała:
- A to ciekawe. I co? Tak po prostu sobie żyjecie w pięciokącie?
- A co? To chyba nie jest zabronione? - spytała wesoło Mallow.
- Poligamia jeszcze nie jest zabroniona. Bigamia tak, ale poligamia nie - zauważyła dowcipnie Lana - A poza tym o co mamy się kłócić? Ash umie zadbać o każdą z nas. O wszystkie razem oraz o każdą z osobną, więc co za problem?
- Ciekawa sytuacja - zaśmiała się wesoło kobieta - Musisz być wielkim szczęściarzem, młody człowieku.
- Tak, szczęście mnie nie opuszcza - zachichotał Ash.
Zakupy potrwały jeszcze jakiś czas aż do chwili, kiedy trzeba było je kończyć, a gdy to się stało, to powróciliśmy razem do domu, w sam raz na pyszny obiad domowej roboty. Pani Cheerful pokręciła tylko wesoło głową, gdy zobaczyła, ile mamy ze sobą siatek z zakupami.
- Kochane moje, zanieście szybko wasze pakunki do waszych pokoi, a potem chodźcie na obiad - powiedziała bardzo czułym tonem - Zaraz będzie gotowy, więc się pospieszcie. A tak przy okazji, Ash... Masz gości.
- Gości? Tutaj? - zdziwił się mój luby - A gdzie oni są, ciociu?
- W pokoju twoim i Sereny - odpowiedziała Kasandra - Podobno mają do ciebie ważną sprawę. Tylko nie rozmawiaj z nimi za długo, bo obiad ci ostygnie.
Po tych słowach kobieta poszła do kuchni, zaś Ash spojrzał na mnie bardzo zdumiony.
- Goście? Tutaj? Ciekawe, kto to może być.
- Jak pójdziemy, to się dowiemy - stwierdziłam, a Pikachu i Buneary zapiszczeli potakująco.
- Masz rację. Chodźmy więc.
Poszliśmy zatem do naszego pokoju, gdzie zastaliśmy naprawdę bardzo niespodziewanych, ale i miłych nam gości.
- Gary?! May?! - zawołał zdumiony Ash - Co wy tu robicie?
- Przybyliśmy, żeby się z tobą zobaczyć, stary - uśmiechnął się Gary Oak, ściskając po przyjacielsku Asha - A przy okazji też zobaczyć, jak ci się obecnie powodzi na tej twojej emeryturze.
- Chcieliśmy też sprawdzić, jak się miewa mój brat - powiedziała May, ściskając czule Asha i całując go w policzek - Mam nadzieję, że nie sprawia problemów.
- May, proszę cię... Przecież to już nastolatek, a nie dziecko.
- Mówisz tak, jakbyś nie wiedział, na co go stać - zaśmiała się May i uściskała mnie wesoło - Cześć, Sereno. Dawno się nie widziałyśmy.
- Cieszę się, że cię widzę, May - powiedziałam radośnie - A co do Maxa, to ostatnio nie on narozrabiał, ale Bonnie.
- Bonnie? A co takiego zrobiła?
- Później ci opowiem. Na razie lepiej wy nam opowiedzcie, co was tu sprowadza.
May uśmiechnęła się do mnie, po czym spojrzała na Asha i powiedziała jak najbardziej poważnym tonem:
- Ash, musisz z nami lecieć do Hoenn. To bardzo pilna sprawa.
- Potrzebujemy pomocy Sherlocka Asha - dodał Gary równie poważnie, co jego dziewczyna - Sprawa wymaga użycia twoich szarych komórek, o ile jeszcze je posiadasz, bo podobno nie używane zbyt długo potrafią...
May dała mu sójkę w bok i dodała:
- Profesor Hale przysłał nas tutaj, żebyście cię sprowadzili do Hoenn i to najlepiej z całą drużyną, jeśli to tylko możliwe.
- Spencer Hale? - zdziwiłam się - To on nie siedzi na wykopaliskach w Rodozji?
- Nie, udostępnił je całkowicie profesorowi McFarne’owi - wyjaśnił mi Gary - Teraz siedzi w Hoenn razem z Molly i prowadzi badania na temat niedawno odnalezionych szczątków miasta plemienia Balatoyów.
- Balatoyów? - zdziwił się Ash, masując sobie lekko podbródek - Coś mi to przypomina, tylko nie mam pojęcia, co takiego. Nie umiem sobie teraz tego przypomnieć.
- Ale widzę, że kojarzysz, to dobrze - powiedział Gary, uśmiechając się zadowolony - A imię Calista coś ci mówi?
Ash był bardzo zdumiony, gdy padło to imię.
- Calista? Taka w beżowych włosach? Miała Baltoya?
- Widzę, że ją kojarzysz - rzekł Gary z lekkim uśmiechem na twarzy.
- A i owszem, kojarzę - odpowiedział mu Ash - Pikachu zresztą także. Prawda, stary?
- Pika-pika! - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Kim jest Calista? - spytałam zainteresowana.
- Znajomą z Hoenn - odparł mój luby.
- Znajomą, tak? Ona wyrażała się o tobie nieco bardziej pochlebnie - zachichotał młody Oak.
- Ona też was prosiła, żebyście mnie sprowadzili do Hoenn? - rzekł po chwili Ash.
- W pewnym sensie - odparła May - Słuchaj, Ash... To bardzo ważna sprawa. Ja wiem, że możesz mieć inne rzeczy na głowie, ale mimo wszystko musimy cię prosić, abyś poleciał z nami.
- Borykamy się z zagadką, którą tylko ty możesz rozwiązać - dodał Gary, już całkowicie na poważnie.
- Zagadką? Nic z tego. Ja jestem detektywem na emeryturze i już nie rozwiązuję zagadek - stwierdził Ash.
- Poważnie? - spytałam ironicznie - A podobno rozważasz porzucenie emerytury.
- Rozważam, ale jeszcze go nie rozważyłem - mruknął Ash - Poza tym póki co życie jest całkiem spokojne i detektyw Sherlock Ash nie jest wcale potrzebny.
- Przeciwnie, tym razem jest - odpowiedział mu Gary - Tak się składa, że tylko ty możesz rozwikłać sprawę, z którą przyszliśmy.
- Poważnie? A niby czemu?
- Bo ta sprawa dotyczy dwóch osób. Ciebie i Calisty i tylko wy dwoje możecie wyjaśnić to, co się stało.
- Więc zwróćcie się o pomoc do Calisty.
- Problem w tym, że nie możemy. Ona zaginęła.
- Zaginęła? - Ash był wyraźnie zdumiony.
- A tak, zaginęła - pokiwał głową młody Oak - Do tego jeszcze ludzie profesora Hale’a wykopali z ziemi jakąś tajemniczą skrzynkę, w której była wiadomość z prośbą o pomoc. Wiadomość sprzed 3000 lat.
- I co w tym takiego zagadkowego?
- Sęk w tym, że ta wiadomość jest skierowana do jednej, konkretnej osoby - powiedziała May.
- Do kogo?
- Do ciebie, Ash.
Chyba nic w tamtej chwili nie mogło bardziej zdziwić mojego lubego, niż właśnie ta informacja. Gdy ją usłyszał, to wpatrywał się cały zdumiony w May i Gary’ego, podobnie jak i Pikachu, Buneary i oczywiście ja. Cała nasza trójka patrzyła na Asha, natomiast Ash zdumiony patrzył na naszych przyjaciół, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć.
- Zaraz, momencik! Chcecie mi wmówić, że znaleźliście wiadomość sprzed 3000 lat i jest ona skierowana do mnie?
- Tak i jak chcesz, zaraz ci możemy tę wiadomość pokazać - powiedział Gary - Mamy ją ze sobą.
- Więc dlaczego od razu tak nie mówiliście? - zapytał Ash dość złym tonem - Mówcie zaraz, co to za wiadomość i kto ją zostawił!
Zadowolona spojrzałam na Pikachu i Buneary, którzy uśmiechnęli się do mnie radośnie. Doskonale wiedzieli, co to znaczy. Sherlock Ash właśnie wracał do gry.
C.D.N.