czwartek, 2 sierpnia 2018

Przygoda 116 cz. I

Przygoda CXVI

Powrót detektywów muszkieterów cz. I

Opowiadanie dedykuję pamięci mojej ukochanej muszkieterki Joasi, która tak jak i ja kochała muszkieterów i ich przygody. Nigdy Cię nie zapomnę, Asiu.

Opowieść tę dedykuję także mojej drogiej Ani, drugiej słodkiej muszkieterce, która z wielką chęcią i równie wielką cierpliwością obejrzała ze mną wszystkie filmy i bajki o muszkieterach, które mam w swojej kolekcji i stała się fanką przygód tych czterech huncwotów, tak jak i ja.


- Jestem po prostu załamany! - jęknął Ash, opierając się powoli o blat w kuchni - Dałem się oszukać jak dziecko.
- Ash, znowu zaczynasz? - spytała złośliwie Iris - Weź się już lepiej  nie zachowuj jak dzieciak. Przecież sprawa została pomyślnie zakończona.
- Właśnie, a do tego jeszcze pomściłeś swoje krzywdy - dodała Melody z uśmiechem na twarzy - Wielka szkoda, że nie mogłam tego zobaczyć. To naprawdę musiała być nie lada rozruba.
- A żebyś wiedziała - zaśmiałam się delikatnie, przypominając sobie to wydarzenie - Mówię ci, rozróba pierwsza klasa. A do tego skandal na całą okolicę.
- I bardzo dobrze - powiedziała Dawn - Należy się jaśnie państwu!
- Dokładnie tak - poparła ją Melody - Myślą sobie, że są co najmniej bogami, robią z siebie nie wiadomo kogo, szpanują wszędzie kasą i mają się za lepszych od innych.
- Do tego jeszcze chcieli oni siłą ożenić swojego syna z kobietą, której on wcale nie kocha.
- No właśnie. Już za samo to należała im się nauczka, a za to, że są oni snobami tym bardziej zasłużyli na porządną lekcję pokory. Jak dla mnie, to bogatych snobów tak zawsze należy traktować.
- Och, kochana Melody! Chyba mi nie powiesz, że zaczynasz głosić idee komunistyczne - zaśmiała się Misty, która weszła właśnie do kuchni z kilkoma brudnymi naczyniami.
- Skądże! Po prostu nie cierpię snobów, a bogatych to już tym bardziej - odpowiedziała jej Melody.
- Aha... Chyba, że tak - uśmiechnęła się lekko Misty i podała naczynia Ashowi - Ash, przyjacielu... Mógłbyś je umyć zamiast tak siedzieć i się nad sobą użalać?
- Nie ma sprawy - powiedział Ash i wziął od niej naczynia, a potem zaniósł je do zlewu i zaczął powoli myć.
- Ty to masz talent, wiesz? - mruknęłam ironicznie w kierunku rudej trenerki z Azurii.
- No co? Po prostu nie chcę, żeby Ash się przejmował tym, co się stało - odrzekła łagodniejszym tonem i spojrzała na mojego chłopaka - Słuchaj, Ash... Ja naprawdę rozumiem, że możesz się czuć teraz fatalnie, bo zostałeś oszukany, ale nie powinieneś czuć się winny.
- Powinienem bardzo dobrze pamiętać Jessiebelle. Powinienem ją sobie skojarzyć i to w chwili, w której ją zobaczyłem - odpowiedział na to bardzo przygnębionym tonem Ash.
- Może powinieneś, a może nie. Jakie to ma teraz znaczenie? - spytała Misty - Poza tym nie miałeś obowiązku ją skojarzyć. Przecież spotkałeś Jessiebelle tylko raz podczas podróży ze mną i Brockiem.
- Poprawka. Widział ją też drugi raz podróżując ze mną i Brockiem - zauważyła Dawn - No, ale tak czy siak oba te przypadki miały miejsce dość dawno temu. Mogłeś więc nie pamiętać, że istniała osoba tak podobna do Jessie z Zespołu R i że taką osobę spotkałeś.
- Ale mimo wszystko powinienem sobie to przypomnieć - rzekł ponuro Ash, powoli kończąc mycie naczyń - Powinienem sobie przypomnieć i skojarzyć fakty i powinienem wiedzieć, że w takim razie coś tu jest nie tak i lepiej się mieć na baczności.
- O ja cię piko, a on znowu swoje! - jęknęła załamana Dawn, po czym spojrzała na mnie - Mogę mu zafundować jakże zdrowotnego kopa w cztery litery?
- Ja popieram - rzekła Iris.
- A ja nie! - zawołałam gniewnie - Dajcie mu lepiej spokój! Czy nie widzicie, że on ma problem i musi go jakoś rozwiązać?
- Jeśli się będzie nad sobą użalał, to nigdy go nie rozwiąże - mruknęła ironicznie Iris.
- Tu się z nią zgadzam, choć jestem zdania, że kopanie nic tutaj nie da - powiedziała Melody.
- Wiesz... Może jednak? Od kilku dni noga mnie swędzi - zaśmiała się Dawn i widząc mój groźny wzrok, szybko dodała: - Chociaż, jak tak sobie o tym myślę, to chyba nie jest konieczne.
- Co nie jest konieczne? - zapytała Bonnie, która zajrzała do pokoju wraz z Maxem.
- Kopanie Asha w cztery litery - wyjaśniła Melody.
- Chcecie kopać naszego szefa?! - zawołał groźnie Max - Nic z tego! My się na to nie zgadzamy!
- No właśnie! - dodała Bonnie bojowym tonem - Będziemy go bronić własnymi piersiami!
- Ty przecież nie masz piersi - rzuciła zadziornie Iris.
- Odezwała się pani deska - mruknęła Misty.
- Coś ty powiedziała?!
- To, co słyszysz! Z innych się nabijasz zamiast spostrzec, że niektórzy potrzebują pomocy.
- Sama też dokuczasz Ashowi, więc nie rób z siebie świętej!
- Może i czasami mu dokuczam, ale ja przynajmniej nie robię tego z czystej złośliwości, tylko z chęci pomocy!
- Akurat! Złośliwa jesteś jak nikt!
- A ty to niby lepsza?!
- Przepraszam, że przeszkadzam - wtrącił Max ironicznie - Ale Ash właśnie się zmył.
Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku miejsca, w którym przed chwilą stał Ash i ku naszemu zdumieniu nie było go tam już. Najwidoczniej musiał on wyjść podczas naszej sprzeczki, która z pewnością wydała mu się żenująca.
- No i super. Zamiast mu pomóc, to tylko go zdołowałyśmy - rzekła zasmucona Melody.
- My?! To nie ja chciałam go kopać w tyłek! - zawołała Misty.
- Ale jakoś nie protestowałaś przeciwko temu! - odgryzła się Iris.
- No właśnie - dodała Dawn.


Uznałam, że nie ma sensu kontynuować tej rozmowy, więc wyszłam z kuchni restauracji „U Delii“, po czym ruszyłam szukać Asha. Dołączył do mnie Pikachu, równie bardzo przejęty zachowaniem swojego trenera. Oboje wyszliśmy z restauracji i dość szybko dostrzegliśmy Asha, który to właśnie szedł powoli ulicą z głową opuszczoną w dół. Uznaliśmy, że biedak ma naprawdę bardzo kiepski humor, dlatego też woleliśmy go nie zaczepiać, tylko powoli szliśmy za nim, uważnie obserwując jego poczynania. Ash zaś tymczasem szedł dalej przed siebie, pogrążony we własnych myślach i nie zwracając uwagę na ludzi mijających go na chodniku, natomiast ja i Pikachu szliśmy spokojnie za nim, nie dając znać o swojej obecności.
Po wielu minutach takiego spaceru mój ukochany w końcu wyszedł z terenów miasta i przeszedł na łąkę, tam zaś usiadł na jednym z kamieni i pogrążył się we własnych myślach.
- Och, biedny Ash - westchnęłam ze smutkiem w głosie - Na pewno męczy go ta ostatnia przygoda.
- Pika-pika! - pisnął równie mocno zasmucony Pikachu.
Smutno patrzyłam przez chwilę na Asha, aż w końcu postanowiłam spróbować go pocieszyć. Podeszłam więc powoli do niego i położyłam mu dłoń na ramieniu. Ash wówczas odwrócił się w moją stronę i westchnął, gdy mnie zobaczył.
- Ach, to ty - powiedział.
- Zawiedziony? - spytałam.
- Nie... Tylko się nieco zdziwiłem, że przyszłaś za mną.
- Nie chciałam, żebyś był sam z tym, co cię dręczy.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął Pikachu, stając obok niego.
Ash uśmiechnął się do nas obojga, po czym pogłaskał swojego startera po główce i powiedział:
- Dziękuję wam. Dziękuję, że jesteście. Lubię wasze towarzystwo.
- Wiemy o tym - uśmiechnęłam się delikatnie i usiadłam przy Ashu, wtulając w niego czule.
- Co robisz? - spytał mój luby.
- Okazuję ci swoją miłość i wsparcie.
Ash położył czule prawą dłoń na moich dłoniach, które były splecione ze sobą i przez chwilę oboje nic nie mówiliśmy. Pikachu zaś wpatrywał się z uwagą w przelatujące na niebie stado Pidgeotto.
- O czym myślisz? - spytałam.
- O tym, co się działo w moim życiu - odpowiedział mi Ash - O tym, jak wiele razy rozwiązywałem z tobą i naszymi przyjaciółmi zagadki i to znacznie bardziej skomplikowane niż ta ostatnia. I wiesz co? Wtedy chyba byliśmy bardziej ostrożni i mieliśmy też znacznie więcej rozumu w naszych głowach niż obecnie, a już w każdym razie na pewno ja miałem, bo ty masz go tyle samo, co zawsze.
Nic nie mówiłam, tylko słuchałam dalej słów Asha, który po krótkiej chwili milczenia mówił dalej.
- Wydaje mi się, że ten pomysł z emeryturą detektywistyczną nie był jednak taki zły. Tak coś czułem już wtedy, kiedy Clemont został ranny i o mało nie stał się kaleką, że nie powinienem wracać do branży. Uważałem wtedy, iż narażam misją, której się podjąłem wszystkich moich przyjaciół na niebezpieczeństwo, a prócz tego wypaliłem się ze swoich umiejętności. I cóż... Ostatnie wydarzenia dowodzą, że mogłem mieć trochę racji i chociaż może rzeczywiście nie jestem osobą przyciągającą pecha, ale z pewnością skapcaniałem.
Obruszyłam się lekko słysząc jego słowa, lecz siedziałam cicho i nie przerywałam mu.
- Możesz temu zaprzeczać, ale prawda jest taka, że po prostu ja już skapcaniałem jako detektyw - mówił dalej Ash ponurym tonem - Widzę to aż nadto wyraźnie, skarbie. Nie umie już rozwiązywać zagadek tak dobrze jak to robiłem kiedyś. Ostatnie sprawy, jakich się podjąłem udało mi się rozwiązać tylko i wyłącznie dlatego, że nie były one tak skomplikowane, że potrzebowałyby moich szarych komórek. Taka prawda. Dałem sobie w nich radę, bo pomogli mi moi przyjaciele i ich umiejętności, a nie moje. Ostatnio też tak było. To nie moje umiejętności rozwiązały sprawę, ale wasze. A do tego dałem się teraz oszukać jak ostatni idiota. Jak jakieś małe dziecko. Ta sprawa cuchnęła oszustwem na kilometr, a jednak nie zorientowałem się w tym. Na ulicy spotkałem Jessiebelle i co? Też nic. Widzisz więc sama, jaki to jest ze mnie genialny detektyw. A zatem moje odejście na emeryturę było najrozsądniejszym ze wszystkich możliwości.
Ash znowu zamilknął i spojrzał na mnie zaintrygowany.
- Nie zaprzeczasz temu?
- A po co mam zaprzeczać? - zapytałam smutno - Przecież ty sam na pewno wiesz najlepiej, co jest dla ciebie lepsze. Ja nie jestem osobą, która w tej sprawie powinna cię pouczać.
- Ale jakie masz zdanie w tej sprawie?
- Moje zdanie doskonale znasz i po co mam je mówić na głos, skoro z pewnością bez trudu się go domyślasz?
- Tak, domyślam się go bez trudu, Sereno, ale spodziewałem się, że coś mi powiesz.
- Powiedziałam już dosyć. Skoro ty się upierasz przy emeryturze, to co ja mogę zrobić?
- A umiałabyś żyć bez rozwiązywania zagadek?
- Sama już nie wiem. Przywykłam do nich, polubiłam je i w pewnym sensie uważam je za niezbędną część mojego życia, ale przecież nie będę cię zmuszać do czegokolwiek.
- Mogłabyś sama rozwiązywać zagadki.
- Wiesz doskonale, że sama nie zdołałabym żadnej rozwiązać.
- Masz naszych przyjaciół.
- Może i mam, ale co z tego, Ash? Co to niby zmienia w moim życiu? - spytałam ironicznie - Prawda jest taka, że ja i nasi przyjaciele mamy swoje talenty, ale tylko ty potrafisz poprowadzić nas wszystkich do zwycięstwa i wykorzystać te talenty do swojej misji.
- Mojej misji? Widziałaś chyba, jak ostatnio wykonuję moją misję.
- Nie widziałam w niej jakiś wielkich błędów, a jeśli nawet, to każdy z nich umiałeś naprawić, a to wielki talent.
- Mówisz tak, bo mnie kochasz.
- Mówię tak, bo naprawdę tak uważam.
Ash milczał przez chwilę.
- Wiesz... Jak już mówimy o miłości, to przypomina mi się, że oboje mamy jutro naszą rocznicę.
- Tak... Choć w sumie mamy ją nawet już dziś w nocy. W końcu oboje wyznaliśmy sobie miłość w nocy z 31 maja na 1 czerwca.
- To prawda. Wiesz... Długo z tym zwlekaliśmy.
- Z wyznaniem sobie miłości?
- Dokładnie tak.
- Oboje mieliśmy naprawdę poważne obawy, że nasze uczucia nie są odwzajemnione. Zwłaszcza ja posiadałam takie obawy, a prócz tego jeszcze wątpliwości, czy powinnam porzucić drogę sławy. Dobrze więc wiem, co możesz teraz czuć. Ale ostatecznie podjęłam właściwą decyzję, bo zyskałam nadzieję w postaci pięknego snu, który przyśniłam.
- Snu? - zdziwił się Ash.
- A tak, snu - odpowiedziałam - Tak, wiem... To brzmi dość idiotycznie, ale taka jest prawda. Miałam sen, w którym widziałam siebie stającą przed dwoma drogami. Ujrzałam następnie wizję tego, co się stanie, jeśli wybiorę którąś z nich. Najpierw zobaczyłam siebie otoczoną całym wianuszkiem wielbicieli, cieszącą się wielką sławą artystki, ale... samotną bez ciebie i bez przyjaciół. Drugą wizją była wizja naszego związku, bardzo szczęśliwego zresztą. Widziałam nasz związek, radość, szczęście, a potem ślub i dzieci. To wszystko było po prostu wspaniałe. Obie te wizje były wspaniałe, ale wiedziałam doskonale, która wizja jest dla mnie lepsza i po przebudzeniu się wiedziałam, którą drogę chcę obrać.
- To dziwne - rzekł zamyślonym tonem - Ja miałem podobnie, co ty.


- Też miałeś taki sen?
- Tak, chociaż trochę inny. Bo widzisz... Z moimi uczuciami do ciebie było tak, że odkąd tylko cię spotkałem po latach wiedziałem, że jesteś mi bardzo bliska i chciałem z tobą jak najczęściej przebywać. A kiedy stałaś się Pokemonową Artystką i widziałem, jak powoli pogrążasz się w tym świecie, to byłem przerażony tymi zmianami, jakie w tobie zachodzą. One mnie przerażały i bolały, nie chciałem ciebie takiej i wiedziałem, jak strasznie mi brakuje starej dobrej Sereny. Wiedziałem, że nie umiałbym się z taką tobą związać i chciałem powrotu mojej małej, kochanej Sereny z Letniego Obozu Pokemonów. A kiedy miały miejsce te Walentynki, podczas których nosiłem cię na rękach wiedziałem, że cię kocham i że chcę, abyś się zmieniła. A gdy to zrobiłaś, to chciałem z radości wyznać ci miłość, ale... Nie byłem w stanie tego zrobić. Bałem się, że może nie czujesz do mnie tego, co ja do ciebie. Widziałem pewne znaki, ale co by było, gdyby się okazały one źle przeze mnie zrozumiane? Milczałem zatem, a potem zachorowałem i ty się mną opiekowałaś, a gdy przyszedł do nas ten wariat Jimmy, który chciał ze mną walczyć, to ty mnie zastąpiłaś. Przebierałaś się w moje ciuchy przy mnie, gdy byłem nieprzytomny, a ja nagle obudziłem się na chwilę i zobaczyłem ciebie w bieliźnie. Byłaś wtedy tak podniecająca, że... po prostu musiałem, po wyzdrowieniu widzieć cię w podobnym stroju.
- Dlatego chciałeś, żebym chodziła z tobą pływać przy każdej okazji, prawda? - zaśmiałam się.
- Tak - zachichotał Ash - W końcu bikini to prawie jak bielizna. Też więcej odsłania niż zasłania. Pociągałaś mnie wtedy nie tylko psychicznie, ale także i fizycznie. Ale wciąż się bałem, że nie darzysz mnie uczuciem. Aż miał miejsce ten wypadek z Sharpedo, kiedy zostałem ranny i trafiłem do szpitala. Ty i Pikachu czuwaliście nade mną, a ja się budząc pewnego razu usłyszałem, jak mówisz do Pikachu, że mnie kochasz. Ucieszyło mnie to, ale... bałem się, że może to były majaki, jakie zresztą miałem już wcześniej zanim odzyskałem przytomność. Aż w końcu miałem sen. Był on podobny do tego, który miałaś ty. Ja również widziałem dwie drogi życia i potem zobaczyłem siebie jako Mistrza Pokemon, sławnego i bardzo popularnego, ale samotnego. Następnie ujrzałem piękną wizję życia na drugiej drodze, gdzie byłaś moją żoną, mieliśmy dzieci i w ogóle to była piękna, radosna idyllę. To dzięki tej wizji odważyłem się, choć też z wielką obawą, podczas naszej rozmowy przy ognisku wyznać ci uczucie.
- Pisząc patykiem po ziemi - zaśmiałam się - ASH LUBI SERENĘ, a potem ASH KOCHA SERENĘ.
- Tak, a ty mi odpisałaś SERENA KOCHA ASHA - zachichotał mój luby, dotykając powoli mojego policzka.
- No właśnie... A potem się pocałowaliśmy i zostaliśmy parą. To była piękna chwila i cieszę się, że teraz mamy duży staż za sobą.
- Staż?
- A tak. Staż związku pokazujący, że umiemy doskonale sobie radzić z każdymi problemami. Zobaczysz, damy więc sobie radę także i z tym twoim kryzysem detektywistycznym.
- Uważasz, że to tylko chwilowy kryzys?
- Ty to powiedziałeś, kochanie.
Ash parsknął śmiechem i przytulił mnie mocniej do siebie.
- Daj sobie czas - powiedziałam czułym tonem - Daj sobie czas i nie spiesz się z podejmowaniem jakichkolwiek decyzji, skarbie. A czas pomoże ci podjąć właściwą decyzję. Tak samo, jak w sprawie wyznania mi miłości.
- Masz rację, kochanie. Masz rację - odparł Ash, patrząc w kierunku horyzontu.

***


Spędziliśmy miło resztę tego dnia, a następny równie przyjemnie, choć nie mieliśmy zbytnio okazji świętować naszej rocznicy, ponieważ odbywał się z okazji Dnia Dziecka kinderbal w restauracji „U Delii“. Burmistrz go wynajął od mamy Asha, gdyż zaplanował sobie z tej okazji urządzić zabawę dla dzieciaków z całego miasta, a w każdym razie tych, których rodzice kupili na zabawę bilety. Restauracja jest spora, a dzieciaki do czternastego roku życia z całej Alabastii przybyły, aby się tam bawić i czerpać z różnego rodzaju łakoci i rozrywek, jakie lokal „U Delii“ im oferował. A rozrywek było naprawdę sporo, ponieważ zespół The Brock Stones zaśpiewał wiele pięknych piosenek dla dzieci, a do tego ja, Ash, Dawn i jeszcze parę osób z naszej przyjacielskiej paczki wystawiliśmy kilka małych przedstawień, które polegały na tym, że śpiewaliśmy znane piosenki z bajek przebrani w stroje postaci, które te piosenki wykonywały. Dzieciaki były tym przedstawieniem nad wyraz zadowolone, podobnie zresztą jak i my.
Ponieważ zabawa trwała do późna w nocy, to nie mieliśmy wielkiej możliwości, aby świętować rocznicę naszego związku. Dlatego wzięliśmy sobie wolne następnego dnia i wtedy świętowaliśmy razem we dwoje. A jak to zrobiliśmy? Chodziliśmy we dwoje na spacery, pływaliśmy w morzu, jeździliśmy na tandemie, zrobiliśmy sobie mały piknik i w ogóle dobrze się bawiliśmy. Potem powróciliśmy do domu i tam obejrzeliśmy nasz ulubiony kostiumowy film, którym był „Człowiek w żelaznej masce“ z 1998 roku. Ten oto film bardzo mi się spodobał ze względu na ciekawą fabułę, interesujące postacie, piękną muzykę, idealnie dobraną obsadę i przesłanie... Piękne i wspaniałe przesłanie, którego bardzo trudno znaleźć w obecnych czasach. Przesłanie pokazujące nam, jak ważne w życiu są takie sprawy jak honor, przyjaźń i odwaga.
Dla tych, którzy nie wiedzą, film ten ma w skrócie taką oto fabułę: jest druga połowa XVII wieku, Francją rządzi Ludwik XIV, który to bawi się w najlepsze i wydaje pieniądze na swoje kaprysy, natomiast lud głoduje. Trzej muszkieterowie są już na emeryturze: Atos wychowuje syna Raula, Portos korzysta z życia, Aramis zaś został duchownym i poświęca czas modlitwom. Jedynie d’Artagnan jako kapitan muszkieterów wiernie służy królowi licząc, iż ten się zmieni. Ludwikowi wpada w oko Christine, ukochana Raula. Aby móc ją swobodnie uwieść wysyła on Raula na front, gdzie chłopak wkrótce ginie. Trzej muszkieterowie zyskują tym impuls do działania. Aramis wie, iż na Wyspie Św. Małgorzaty znajduje się pewien więzień zakuty od sześciu lat w żelazną maskę - Filip. Jest on wręcz łudząco podobny do króla i za to podobieństwo nosi maskę. Trzej muszkieterowie odbijają go i postanawiają zastąpić nim Ludwika. Jedynie d’Artagnan próbuje im przeszkodzić, ale tylko do czasu, ponieważ myśli, że Filip to tylko sobowtór króla. Gdy zaś pod koniec filmu odkrywa, że jest to brat bliźniak Ludwika, od razu staje po stronie przyjaciół. Powód? D’Artagnan miał kiedyś romans z królową matką Anną Austriaczką, którą to wciąż z wzajemnością kocha i owocami tego romansu są Ludwik oraz Filip. Walka o osadzenie na tronie dobrego króla kończy się wygraną czterech muszkieterów, choć d’Artagnan ginie ratując Filipa. Młodzieniec zasiada na tronie, Ludwik trafia w żelaznej masce do Bastylii, a trzej muszkieterowie zostają królewskimi doradcami i odzyskują dawną chwałę.
Film był wręcz rewelacyjny, ja i Ash płakaliśmy na nim ze wzruszenia, a zwłaszcza pod koniec filmu, kiedy to Atos, Portos i Aramis zostają uhonorowani przez młode pokolenie muszkieterów, którzy ustawiają się w rzędzie, unoszą sztandary na ich cześć i wołają głośno ich hasło: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ta scena była tak piękna, że trudno było nie uronić na niej choćby jednej łzy.
- Ech... Odkąd pierwszy raz obejrzałem ten film, wręcz pokochałem ten film i jeśli chodzi o jego scenę końcową, to zawsze chciałem przeżyć coś takiego - powiedział Ash wzruszonym tonem.
- Kto wie? Może kiedyś oboje to przeżyjemy? - odparłam czule.
Ponieważ okazało się, że jest więcej ekranizacji przygód muszkieterów i człowieka w żelaznej masce, więc poszukaliśmy ich i znaleźliśmy kilka. W ciągu następnych kilku dni oglądaliśmy je wszystkie, ale szczególnie trzy zapadły w moją pamięć.


Pierwsza z nich to film „Człowiek w żelaznej masce“ z 1962 roku. Ta wersja jest dość komediowa, Żelazna Maska nosi w niej imię Henryk, jego maska zaś zasłania mu tylko górną połowę twarzy i łatwo ją zdjąć, a do tego jeszcze film ma wiele zabawnych wstawek. Fabuła jest dość lekka. Henryk Żelazna Maska trafia na Wyspę Świętej Małgorzaty z polecenia kardynała Mazarina i własnej matki, ale ma tam całkiem niezłe życie, a nawet kocha się z wzajemnością w córce gubernatora tejże wyspy. Pewnego dnia Ludwik zaczyna ciężko chorować. Mazarin wpada na pomysł, aby Henryk zastąpił brata na tronie do czasu, kiedy brat wyzdrowieje, więc wysyła d’Artagnana, aby ten sprowadził więźnia w żelaznej masce. Henryk jednakże ucieka z pomocą ukochanej i trafia do Paryża, gdzie zaprzyjaźnia się z młodą aktorką i jej kumplem, bardzo sympatycznym złodziejaszkiem, którzy zostają jego najlepszymi przyjaciółmi. W pościg za więźniem rusza d’Artagnan, a także ukochana Henryka, jej ojciec i jej chamski absztyfikant. Ludwik tymczasem wraca do zdrowia i poznawszy lubą swego brata rozpoczyna zaloty do niej. Henryk natomiast wpada w ręce arystokratów, którzy chcą wykorzystać jego podobieństwo do króla, aby porwać Ludwika i zastąpić go kimś, kto jest im przychylny. Henryk zgadza się na to, ale z czasem żałuje swej decyzji, aż w końcu wydaje spiskowców, oddaje tron Ludwikowi, a sam ucieka za granicę z ukochaną, w czym pomagają mu jego przyjaciele (złodziejaszek i aktorka), a także i d’Artagnan, który to (jak sam zaznacza) zawsze chętnie pomaga zakochanym.
Druga wersja, która naprawdę mocno mi zapadła w pamięć i bardzo mi się spodobała, to film „Człowiek w żelaznej masce“ z 1977 roku. To wersja już o wiele poważniejsza. W niej Ludwik bawi się i hula, a władzę oddaje łajdakowi Fouquetowi, ministrowi finansów. Minister spraw wewnętrznych Colbert, a także kapitan muszkieterów d’Artagnan zakładają spisek w celu zastąpienia Ludwika jego bratem bliźniakiem Filipem, który to przebywa na prowincji i nic nie wie o swoim prawdziwym pochodzeniu. Niestety, ten podlec Fouquet wraz ze swoim zaufanym człowiekiem, kawalerem Duvalem odkrywa istnienie Filipa i informuje o tym króla. Ten zaś nakazuje zamknąć brata na Wyspie Św. Małgorzaty i zakuć go w żelazną maskę. Filip spędza tam w odosobnieniu kilka miesięcy, a tymczasem Colbert oraz d’Artagnan odkrywszy to, podstępem zdobywają akt ułaskawienia dla niego i uwalniają chłopaka, choć Fouquet próbuje im w tym przeszkodzić. Filip zostaje ukryty w pałacu Colberta i d’Artagnan szkoli go w taki sposób, aby skutecznie mógł on udawać króla. Dzięki przebiegłemu planowi Colberta, a także drobnej pomocy Luizy de La Valliere (ukochanej Filipa, do której Ludwik smali cholewki) i Marii Teresy (czyli żony Ludwika nienawidzącej męża z powodu faktu, iż ten ją poniża publicznie) intryga się udaje. Wskutek niej Fouquet aresztuje Ludwika biorąc go za uzurpatora i zamyka go w żelaznej masce na Wyspie Św. Małgorzaty, zaś Filip zasiada na tronie i zaprowadza sprawiedliwe rządy, a przy okazji karze Fouqueta i Duvala.
Trzecia wersja, która wywarła na mnie największe wrażenie, to był film „Piąty muszkieter“ z 1979 roku. W tym oto filmie Filip żyje w Gaskonii pod opieką czterech muszkieterów, którzy to go szkolą na piątego muszkietera. Poza nimi tylko Colbert i Anna Austriaczka wiedzą o istnieniu Filipa. Ale dowiaduje się o nim także Fouquet, który aresztuje młodzieńca i czterech muszkieterów. Filip trafia do Bastylii w żelaznej masce, ale dostaje szybko szansę odzyskania wolności. Na polecenie Fouqueta i Ludwika ma zastąpić króla na jeden dzień, podczas ceremonii powitania w Paryżu hiszpańskiej infantki Marii Teresy, narzeczonej Ludwika XIV. Filip nie wie, że zgodnie z planem ma zginąć, a potem Ludwik pojawi się cały i zdrowy na dowód, że jednak przeżył. W ten oto sposób król pozbędzie się niewygodnego brata bliźniaka oraz uciszy zamieszki i bunty przeciwko sobie pokazując się jako osoba chroniona przez samego Boga. Plan ten jednak nie udaje się, bo Filip unika zamachu, a do tego wita godnie Marię Teresę, która zakochuje się w nim z wzajemnością. Filip zaś wykorzystuje chwilową władzę, aby uwolnić przyjaciół, a potem ucieka z nimi. Ludwik zaś próbuje poślubić infantkę, która coraz bardziej jest zgorszona jego naprawdę żałosnym zachowaniem. Oczywiście powodem, dla którego Ludwik chce się żenić jest niemały posag jego narzeczonej, a nie prawdziwa miłość. Gdy jednak robi się gorąco, to do akcji wkraczają znowu czterej muszkieterowie wraz z Filipem i Colbertem. Filip ujawnia ukochanej prawdę o sobie i swoim pochodzeniu, a księżniczka już wie, kogo pokochała i oboje spędzają upojną noc, ale nie udaje im się uciec, ponieważ zostają aresztowani przez ludzi Fouqueta. Maria Teresa ma wszakże głowę nie od parady - z pomocą Colberta knuje ona plan, który potem realizuje wraz z czterema muszkieterami. Dzięki temu Ludwik trafia do więzienia z żelazną maską na twarzy, a Filip jako król zasiada na tronie i może poślubić swoją ukochaną. Niestety, Fouquet odkrywa całą intrygę i próbuje nie dopuścić do ślubu. Dochodzi więc do walki, w której Ludwik i Fouquet giną, gdy walczą z Filipem i d’Artagnanem. Dobro znów wygrywa, chociaż drużyna przypłaca to stratą Portosa oraz Aramisa, którzy polegli w ostatecznym starciu. Ich poświęcenie nie idzie jednak na marne, ponieważ Filipowi udaje się zostać królem i poślubić ukochaną.
Z powodu wyżej wspomnianych filmów w ciągu kilku tylko dni nasze umysły opętał wręcz szał muszkieterski i żelazno-maskowy, jeśli oczywiście mogę to tak nazwać. Umieliśmy myśleć tylko o opowieściach ukazanych w tych filmach, które rozpaliły naszą wyobraźnię do tego stopnia, że naprawdę potrafiliśmy rozmawiać tylko o tym, co widzieliśmy na ekranie.
- Wiesz... Słyszałam już w szkole, że człowiek w żelaznej masce istniał naprawdę, chociaż nie wiadomo dokładnie, kim on był - powiedziałam razu pewnego do Asha.
- Ja także o tym słyszałem - odparł wesoło Ash - A ja sam z ciekawości poczytałem sobie w Internecie co nieco o tym panu i wiesz co? Doszedłem do bardzo interesujących wiadomości.
- A jakich? - spytałam zainteresowana - Był bratem Ludwika XIV, jak napisał to Dumas?
Jak zapewne już o tym wspominałam, to przeczytałam wszystkie cztery książki o muszkieterach. Mam tu oczywiście na myśli trylogię Dumasa, na którą składają się cudowne powieści „Trzej muszkieterowie“, „Dwadzieścia lat później“ i „Wicehrabia de Bragelonne“, a ich uzupełnieniem jest powieść „D’Artagnan“ podobno napisana na podstawie notatek samego Dumasa i dziejąca się pomiędzy pierwszą a drugą częścią. Bardzo spodobały mi się te powieści, choć Ash więcej o nich wiedział, bo jeszcze jako dzieciak czytał te książki - rzecz jasna w wersji okrojonej, a także dopasowanej do młodego czytelnika, a potem już jako starszy przeczytał oryginalną trylogię i to chyba kilka razy, więc wiedział o nich prawie wszystko, co wiedzieć było można. To pewnie dlatego podczas naszego pobytu w Letniej Szkole Pokemonów profesora Sycamore’a (który to pobyt miał miejsce podczas naszej podróży po regionie Kalos), kiedy miały miejsce pewne zawody dla uczestników szkoły, Ash zebrał mnie, Clemonta i Bonnie, po czym złączył z nami dłonie w tzw. żółwika, a następnie zawołał:
- Ruszajmy, kochani! Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
Pewnie miłość do przygód muszkieterów zachęciła go do tego, żeby wykrzyknąć to piękne hasło i sprawić, abym zaraziła się tą miłością, co mu się bez trudu udało, ponieważ już wcześniej uwielbiałam muszkieterów, ale ostatnio po seansie tych kilku filmów o losach człowieka w żelaznej masce wręcz ich pokochałam i to równie mocno, co Ash.


- A więc czego się dowiedziałeś? - zapytałam zaintrygowana - Bo ja słyszałam, że podobny był mu przyrodnim bratem, młodszym lub starszym.
- Tak, tak właśnie uważał Wolter - odpowiedział mi Ash - Podobno w swoim dziele o historii Francji napisał on o człowieku w żelaznej masce sugerując jednak, że był on nieślubnym synem Anny Austriaczki i kardynała Mazarina, ukrytym z powodu swego podobieństwa do Ludwika XIV, które to podobieństwo było zbyt wielkie, aby mówić o przypadku.
- Podobno sam Ludwik był nieślubnym synem Mazarina i Anny.
- Słyszałem takie pogłoski, bo sam Ludwik XIII, jego oficjalny ojciec jakoś do syna wielką miłością nie pałał. Ale czy to dowód na to, że wiedział, iż to nie jest jego potomek? Oczywiście mógł tak uważać, ale to nie musiało być prawdą.
- Tak, co racja, to racja. A jakie są inne hipotezy na temat tożsamości więźnia w żelaznej masce?
- Jest ich cała masa - zaśmiał się Ash - Jedna teoria mówi, że to był biologiczny ojciec króla Ludwika XIV, tak podobny do syna, iż należało go ukryć. Druga mówi, że był to nieślubny syn Karola II Stuarta, króla Anglii. Ten oto młodzieniec podniósł bunt przeciwko swemu ojcu, został pokonany, uwięziony i stracony, jednak według teorii spiskowej, o której rozmawiamy podobno ojciec upozorował jego śmierć i potem odesłał go do Francji jako więźnia w żelaznej masce. Trzecia zaś teoria mówi, że więźniem w żelaznej masce był Nicolas Fouquet, który popadł w niełaskę u króla, jak to dobrze wiemy i wtrącono go do więzienia, gdzie zmarł, ale według teorii spiskowej podobno upozorowano jego śmierć i zakuto go w żelazną maskę, co miało zapobiec próbom jego odbicia. Czwarta teoria mówi natomiast o Molierze, tym komediopisarzu, który swoimi sztukami naraził się wielu ludziom. Jak wiadomo, zmarł on na scenie, gdy odgrywał główną rolę w sztuce „Chory z urojenia“ swego autorstwa, ale... No, ale podobno upozorowano jego śmierć i ukryto go przed wrogami w żelaznej masce.
- Jak dla mnie, to jest mocno naciągane - zauważyłam.
- Dla mnie także - uśmiechnął się lekko Ash - Piąta teoria wspomina o tym, że człowiekiem w żelaznej masce był niejaki Eustachy Dauger, pewien kamerdyner jakiegoś możnego rodu, który to za dużo wiedział o sekretach rodziny królewskiej i ukryto go, aby nikomu nic nie powiedział, ale jakby co mógł zeznawać. Pod tym nazwiskiem zresztą aresztowano człowieka w żelaznej masce, choć potem pochowano go pod nazwiskiem Marchialli.
- Takim, jakie nosił Filip siedząc w Bastylii w powieści Dumasa.
- Właśnie. A szósta teoria mówi, że to był Charles de Batz-Castelmore znany jako d’Artagnan, kapitan królewskich muszkieterów, który wiedział za dużo o królewskiej metresie, słynnej markizie de Montespan i jej aferze trucicielskiej. Markiz Saint-Mars, który to był mu przyjacielem miał ponoć wykorzystać fakt, że d’Artagnan został poważnie ranny podczas oblężenia miasta Maastricht i upozorował jego śmierć, a następnie ukrył go jako człowieka w żelaznej masce przed gniewem wrogów.
- Podobna teoria, co w sprawie Moliera i Fouqueta, choć tak prawdę mówiąc, to brzmi ona bardziej prawdopodobnie niż tamte.
- Tak, zgadam się. Ale wiesz... jest jeszcze jedna teoria. Podobno Saint-Mars chciał się popisać przed komisjami wizytującymi więzienia i przed ludźmi, więc gdy kazał jednemu więźniowi nosić maskę i udawać ważnego więźnia politycznego i w masce też przenosił go do innych więzień, żeby ludzie to widzieli i wiedzieli, że markiz Saint-Mars to człowiek mający pod swą opieką bardzo ważnego więźnia.
- Też niezła teoria. A jaka jest prawda?
- Pewnie nigdy się nie dowiemy. Za to prawie pewnymi informacjami są te, że maska wcale nie była żelazna, ale z materiału, lecz Wolter przerobił ją na żelazną, aby ukazać okrucieństwo władców absolutnych. Prócz tego jeszcze podobno maskę więzień nosił tylko i wyłącznie w obecności swoich strażników i w miejscach publicznych, ponieważ, gdy był sam, to miał on prawo ją zdejmować. To wiadomości niemalże pewne, choć stuprocentowej pewności tutaj mieć nie można. Poza tym, że wersję Woltera z przyrodnim bratem Aleksander Dumas ojciec przerobił na wersję z bratem bliźniakiem Ludwika XIV, którego ukryto jeszcze w niemowlęctwie, aby nie stał on na przeszkodzie swemu bratu, gdyż jako bliźniak mógłby zaprzeczyć prawom brata do tronu mówiąc, iż to on urodził się pierwszy i to jego jest korona. I weź rozstrzygnij tu taki spór.


Popatrzyłam na Asha i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nieźle się przygotowałeś, kochanie, w tym temacie.
- Tak już mam - odpowiedział z uśmiechem mój luby - Jak mnie jakiś temat zaciekawi, to lubię go zgłębiać na całego.
- To cecha prawdziwego detektywa - uśmiechnęłam się dowcipnie - A więc wyszukałeś w Internecie te informacje?
- Z małą pomocą Maxa - odparł Ash - Ale przy okazji odkryliśmy coś jeszcze, co zresztą bardzo nas zaskoczyło.
- Co takiego?
- Widzisz... W regionie Johto również był człowiek w żelaznej masce.
Spojrzałam na niego zaintrygowana tym, co właśnie usłyszałam. Nie byłam pewna, czy mój luby mówi prawdę, czy po prostu sobie ze mnie teraz żartuje. Ponieważ jednak nie zauważyłam w jego oczach ani odrobiny żartu zapytałam go:
- Słucham? Kpisz czy o drogę pytasz? W regionie Johto? Człowiek w żelaznej masce?
- Dokładnie - uśmiechnął się do mnie Ash - Mówię poważnie. Możesz zresztą zapytać Maxa, on też widział te informacje.
- Ale na której części Johto się znajdował ten pan? Na europejskiej czy azjatyckiej?
- Europejskiej, oczywiście.
Muszę tu wyjaśnić tym, którzy pochodzą z terenów spoza regionów i nie wiedzą o tym, że region Johto w połowie znajduje się w Europie, a w połowie w Azji. W dawnych czasach, kiedy regionami rządzili królowie, to europejską częścią rządził jeden władca, zaś azjatycką częścią drugi. Część europejska rzecz jasna upodabniała się w prawie, sztuce i kulturze głównie do Francji i Włoch. Niezła mieszanka, co nie? Zresztą regiony zawsze były wielkimi mieszankami ludzi, którzy to przybywali tam, bo nie mieli czego szukać w rodzinnych stronach albo też byli biedni i jechali tam za chlebem pracując dla tych, którzy już się tam osiedlili. To było miejsce także i dla tych, którzy chcieli przeżyć jakąś przygodę oraz poznać miejscową faunę i florę, jak również i dla tych, którym po prostu znudziły się rodzinne strony. To były miejsce takie same, jak Stany Zjednoczone czy Australia i stanowiły wielkie zbitki ludzi różnych narodowości i kultur i prawdę mówiąc, nadal je stanowią.
- Rozumiem - powiedziałam po chwili namysłu - A więc w europejskiej części regionu Johto przebywał więzień w żelaznej masce? A kim on był?
- Nie wiadomo. Przebywał on w więzieniu na wyspie Saint-Margot na Morzu Śródziemnym. Obecnie twierdza jest atrakcją dla turystów.
- Domyślam się - powiedziałam - Tak samo jak zamek If. No, a kiedy więzień w żelaznej masce tam trafił?
- W roku 1703.
- Kto go kazał aresztować?
- Rozkaz podobno wydał sam król Louis XIV, władca Johto.
- Louis XIV? No proszę, imiennik słynnego Króla Słońce.
- No cóż... Podobno w Johto lubili sobie królowie nadawać imię Louis, a dynastia Burbonów była dla nich wzorem do naśladowania - wyjaśnił Ash.
- Tak, nawet poprzez karanie więźniów politycznych. Tym to ich chyba Burbonowie szczególnie inspirowali - powiedziałam ironicznie - Sądzisz, że to był bliźniak samego króla?
- Nie wiem, Sereno. Ale znam sposób, żeby się tego dowiedzieć.
Ash uśmiechnął się delikatnie, a ja doskonale już wiedziałam, co on ma na myśli i co jeszcze lepsze, byłam równie tym pomysłem równie mocno zachwycona.

***


Powiedzieliśmy o naszym pomyśle naszej drużynie detektywistycznej, ale o dziwo, oni już przewidzieli taki rozwój wydarzeń i kiedy przyszli do nas z pracy, to zaraz zaczęli się pakować.
- A wy co robicie? - spytałam zdumiona.
- Przecież ruszamy w drogę, prawda? - zapytała wesoło Bonnie - Więc musimy się do niej przygotować.
- O jakiej drodze mówicie? - zapytał Ash.
- Już ty bardzo dobrze wiesz, szefuńciu - zaśmiał się Max - Przecież wraz ze mną poszukiwałeś wiadomości o tajemniczym więźniu w żelaznej masce, który żył w regionie Johto. Chyba nie powiesz mi, że taką ciekawą, niewyjaśnioną zagadkę detektywistyczną nie chcesz rozwikłać.
- No proszę - zaśmiał się mój luby - A więc mam rozumieć, że i wam się udzieliła sztuka dedukcji?
- Skądże, braciszku - odpowiedziała mu wesoło Dawn - Po prostu zbyt dobrze cię znamy, żeby nie wiedzieć, co możesz w takiej sytuacji zrobić.
- Właśnie - poparł ją Clemont - I podejrzewamy, choć w tej sprawie nie mamy całkowitej pewności, że chcesz przy okazji przenieść się w czasie do XVIII wieku i sprawdzić na miejscu całą tę sprawę.
- Ale jak powiedział mój brat, tu nie mamy pewności - dodała Bonnie.
Ash i ja spojrzeliśmy na siebie, po czym oboje zaczęliśmy wręcz ryczeć ze śmiechu, zaś Pikachu i jego sympatia Buneary, którzy właśnie wyszli z jakiegoś kąta, w którym to dotychczas wygodnie sobie spali, patrzyli na nas z wyraźnym zdumieniem malującym im się na pyszczkach.
- Naprawdę nieźli z was detektywi - powiedział Ash, z trudem panując nad śmiechem - Właśnie taki pomysł wymyśliliśmy razem z Sereną, ale nie byliśmy pewni, co o tym pomyśle powiecie.
- Jak dla mnie, to jestem za - rzucił Max.
- Dokładnie tak - dodała Bonnie.
- Ja chętnie znowu zobaczę XVIII wiek - rzekła Dawn.
- Żebyśmy tylko nie namieszali niczego w historii - dodał przezornym tonem Clemont - W końcu chyba dobrze wiecie, że podróże w czasie bywają bardzo ryzykowne. Lubię je, ale zawsze musimy uważać na to, aby niczego nie namieszać.
- Spokojnie, my tam wcale nie zamierzamy niczego namieszać. Jak już, to raczej wszystko naprawić - powiedziałam dowcipnie i spojrzałam bardzo wymownie na Asha.
Mój luby doskonale mnie znał, dlatego wiedział, co mam na myśli. W końcu oboje, wzorem prawdziwych muszkieterów nie moglibyśmy zostawić człowieka w żelaznej masce w potrzebie, gdyby okazało się, że jest on bardzo szlachetnym człowiekiem. Oczywiście musieliśmy się najpierw w tej sprawie upewnić, ale gdybyśmy tak zyskali już całkowitą pewność, iż nasze podejrzenia są słuszne, a więzień w masce to niewinny człowiek, to wtedy wiedzieliśmy doskonale, że wkroczymy do akcji bez względu na to, czy nasi przyjaciele zechcą nas w tym wesprzeć, czy też nie (choć tak coś czułam, że jeśli dojdzie do akcji, to nasi druhowie nie pozostawią nas samych).
Ponieważ sprawa na temat naszych planów względem naszej wyprawy zostały już wyjaśnione, to bardzo zadowoleni postanowiliśmy dokończyć pakowanie, co też oczywiście zrobiliśmy. Potem wykopaliśmy z szafy nasze stroje szlacheckie, które to nosiliśmy podczas naszej ostatniej wyprawy do XVIII wieku, a także szpady, sztylety, pistolety oraz woreczki z prochem i kulami. Dobrze, że Mister Mime i Latias dbali o te cacka, inaczej cała broń dawno by już zardzewiała. A skoro już o broni mowa, to Ash miał swoją wierną szpadę, której często używał podczas walki o to, aby tego zła mniej było na świecie, a Clemont i Max mieli szpady, jakie zdobyli podczas naszej wyprawy w czasie do Kalos za rządów króla Louisa XXIII, więc kwestia broni białej była załatwiona. Tylko ja, Dawn i Bonnie nie miałyśmy szpad, ale przecież jako kobiety raczej nie mogłybyśmy z nich za często korzystać w XVIII wieku, a poza tym oprócz mnie raczej żadna z nas nie przejawiała ani umiejętności, ani wielkiej chęci do władania tą bronią. Mnie Ash już swego czasu nieźle podszkolił w szermierce, dlatego też umiałam całkiem dobrze posługiwać się szpadą, ale oczywiście nie byłam wcale tak dobra jak on i miałam nadzieję, że nie będę miała okazji sprawdzić swoich braków w tej kategorii wiedzy.
Po tych wszystkich przygotowaniach udaliśmy się razem do profesora Oaka. Co prawda nasze stroje wzbudziły zainteresowanie u ludzi, których mijaliśmy na ulicy, ale prawdę mówiąc dość szybko przechodnie przestali się nami interesować, a my spokojnie dotarliśmy do celu naszej podróży, czyli laboratorium słynnego uczonego. Oczywiście był on na miejscu i jak zwykle pogrążony we własnych badaniach, w których to pomagali mu jego pracownicy, a także wierny asystent Tracey Sketchit, nasz drogi przyjaciel. Tracey akurat jednak teraz nie pracował, ponieważ wraz z Melody, która go odwiedziła, rozmawiał właśnie na temat jej Eevee i jego ewentualnych form ewolucji, gdyby takowa ewolucja miała być konieczna.



- O! No proszę! - zawołała wesoło Melody na nasz widok - Co jest, kochani? Wybieracie się może na bal przebierańców?
- Niezupełnie - zaśmiała się Dawn - Choć w sumie, to można by to tak nazwać.
- Można to tak nazwać? - zachichotał Tracey - Niech zgadnę. Chcecie podróżować w czasie?
- Oczywiście - odpowiedział Ash, poprawiając sobie lekko na głowie kapelusz ze strusim piórem - A przecież nie możemy się tam przenosić we współczesnych ciuchach.
- To fakt - uśmiechnął się Tracey - A gdzie konkretnie się wybieracie?
- Do europejskiej części regionu Johto - wyjaśnił Clemont - W okolice Alto Mare. Tam, gdzie była niegdyś siedziba królów.
- Ach, tak! Już wiem, o jaką miejscówkę wam chodzi! - zawołał wesoło Tracey - To zapowiada się całkiem ciekawa przygoda.
- Znowu będziecie szukać guza, ale tym razem ze szpadą w dłoni - zachichotała Melody - Ale wiecie co? Jakbyście mieli więcej przenośników w czasie niż tylko sześć, to wybrałabym się z wami.
- Może jeszcze się tam kiedyś razem wybierzemy, kto wie? - rzekł jej chłopak.
- Dokąd się wybierzecie? - zapytał profesor Oak, wchodząc do pokoju, w którym odbywała się wyżej wspomniana rozmowa.
- Do regionu Jotho w XVIII wieku - odpowiedziała Melody.
- O! To tam chcecie się wybrać? - zaśmiał się uczony.
- No, chwilowo to pana chrześniak się tam wybiera, panie profesorze - odparła wesoło Melody - Jak widać jego dziewczyna nie wybiła mu z głowy tych jego zwariowanych pomysłów.
- Wybiła? Gorzej! Ona go do nich zachęca! - zawołała wesoło Dawn.
Wszyscy parsknęliśmy śmiechem, słysząc te słowa.
- A tak, właśnie tak i jestem z tego bardzo dumna - odpowiedziałam wesołym tonem - Ale dobrze, że pana zastajemy. Potrzebujemy bardzo tych  naszych przenośników w czasie.
- Może je nam pan udostępnić, panie profesorze? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział mu profesor Oak - A przy okazji, jak słusznie zauważyła Serena, te przenośniki w czasie są wasze i tylko wy macie prawo z nich korzystać i to kiedy tylko chcecie. Nie musicie zatem mnie pytać o pozwolenie.
- My nie prosimy o pozwolenie, ale o błogosławieństwo - zażartował sobie Max, szczerząc przy tym głupkowato zęby.
- Ach, jeżeli o to chodzi, to zaraz wam je udzielę - parsknął śmiechem profesor Oak i udzielił go nam wesołym tonem - Kochani, dajcie z siebie wszystko i niech wasze szpady będą zawsze skutecznie zwalczać wszystkich waszych przeciwników i niech służą one dobru i sprawiedliwości.
- Piękne słowa - powiedziała zachwycona Dawn - I postaramy się pana w tej sprawie nie zawieść.
- Trzymam was za słowo - odparł uczony.
Następnie wydobył on z sejfu w swoim gabinecie nasze przenośniki w czasie, które założyliśmy sobie na ręce, a potem zadowoleni udaliśmy się razem do pomieszczenia, w którym znajdowała się maszyna Clemonta, która otwierała portal do konkretnego miejsca w całym świecie - wynalazek jak najbardziej trzymany w sekrecie, o którego istnieniu wiedziała tylko nasza grupka przyjaciół i nikomu innemu o nim nie mówiliśmy.
- Doskonale - rzekł Tracey, kiedy on i profesor otworzyli nam portal - Otworzyliśmy wam portal tam, gdzie chcieliście. Jak się tam już wszyscy znajdziecie, to wtedy możecie cofać się w czasie. Tylko proszę was, bardzo na siebie uważajcie.
- Tak, uważajcie na siebie - dodała Melody - I proszę was, nie dajcie się zabić.
- Nie damy się. Możesz być spokojna - uśmiechnął się Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Doskonale, a więc ruszajcie! - zawołał profesor Oak - Nie możemy tego portalu trzymać tu całą wieczność. Ktoś go może jeszcze zobaczyć, a lepiej, żeby tak nie było.
Przyznaliśmy mu rację, dlatego podziękowaliśmy uczonemu i naszym przyjaciołom Tracey’emu i Melody, a potem zadowoleni przeszliśmy przez portal, który od razu się za nami zamknął.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...