Kolejny wyścig z czasem cz. I
- Ach, nie ma to jak świeże powietrze regionu Kanto! Takie cudowne i świeże! - powiedział Ash radosnym głosem, kiedy wędrowaliśmy razem w kierunku domu Anabel.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu, siedzący właśnie na prawym ramieniu swego trenera.
- Zgadzam się z tobą, choć uważam, że w regionie Kalos także jest całkiem dobre powietrze do oddychania - odpowiedziałam wesoło Ashowi.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie, słysząc te słowa.
- Tak, Sereno, ja też się z tobą zgadzam. Tam również powietrze jest naprawdę wspaniałe, choć dla mnie najpiękniejsze jest właśnie powietrze z regionu Kanto.
- Powietrze wszędzie jest takie same - zachichotała Alexa - No, ale wiecie... Tak sobie myślę, że każdemu człowiekowi jest najwygodniej tam, gdzie się czuje najlepiej. Tam nawet powietrze wydaje mu się lepsze niż w innych miejscach. Trawa również zdaje się tam być bardziej zielona, zaś niebo bardziej niebieskie... Człowiek widzi świat lepszym, gdy przebywa w miejscu, w którym dobrze się czuje.
- Jeżeli o mnie chodzi, to ja się czuję najlepiej w towarzystwie moich przyjaciół bez względu na miejsce, w którym oni przebywają - powiedziała wesoło Dawn.
- Pip-lup-pip - zaćwierkał radośnie Piplup, którego dziewczyna mocno ściskała w swoich rękach.
Clemont, dysząc już powoli ze zmęczenia, zatrzymał się i spojrzał na nas załamanym wzrokiem, ocierając sobie pot z czoła.
- Proszę was, zróbmy wreszcie przerwę. Nie możemy przecież cały czas tylko iść i iść - powiedział, a właściwie wydyszał, ocierając sobie przy tym ręką pot z czoła.
Odkąd zaczął on występować w drużynie piłkarskiej o nazwie Dzikie Pokemony, to nasz drogi wynalazca wyrobił sobie kondycję, jednak i ona nie starczyła mu na zbyt długi spacer.
- Spokojnie, Clemont. Jeszcze tylko jakaś taka niecała godzinka drogi przed nami i jesteśmy na miejscu - odpowiedział mu wesoło.
- Jasne, Ash... Mówiłeś mi to już godzinkę temu - jęknął ze zmęczenia nasz wynalazca - Ile można tylko iść i iść?
- Jeśli jesteś zmęczony, to możesz sobie tutaj zostać, ale my idziemy dalej, zdechlaku - mruknęła do niego niezadowolonym tonem Dawn.
Clemont jak na zawołanie natychmiast zapomniał o swoim zmęczeniu i wyszczerzył się w dziwacznym, nieco zakłopotanym uśmiechu, po czym gwałtownie się wyprostował.
- Czy ktoś tu coś mówił o zmęczeniu? Ja na pewno nie! Ja wcale nie jestem zmęczony! Wręcz przeciwnie, czuję się zdrów i pełen sił!
- To dobrze, bo czeka nas jeszcze mały spacer - powiedziała Dawn.
- Nawet długi spacer nie jest mi straszny! - zawołał bojowo Clemont, patrząc z radością na dziewczynę.
- Widzisz, skarbie, ile potrafi zdziałać miłość? - szepnęłam cicho na ucho swemu ukochanemu.
Ash zaśmiał się i puścił mi wesoło oczko.
- Widzę i bardzo dobrze wiem, co ona potrafi.
- Przede wszystkim umie zmienić ludzi bardzo pozytywnie.
- To prawda. Najlepszym przykładem jestem ja sam. Na mnie miłość również działa bardzo pozytywnie.
- Dobra, kochani! Lepiej już ruszajmy w drogę, bo chyba najwyższa na to pora, nie sądzicie? - zaproponowała Alexa.
Nie mieliśmy nic przeciwko temu, dlatego już po chwili zaczęliśmy wesoło wędrować przed siebie. Mieliśmy wszyscy bardzo radosne nastroje i wprost tryskaliśmy humorem, którego nic nie było w stanie zmącić.
Po drodze Ash zaczął śpiewać, a cała nasza drużyna szybko do niego dołączyła, gdyż jak się okazało doskonale znaliśmy tę piosenkę. Szła ona tak:
Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą.
A ja doliną.
Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą.
A ja kaliną.
Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą,
A ja kaliną.
Ty pójdziesz drogą, ty pójdziesz drogą.
A ja lasami.
Ty się zmyjesz wodą, ty się zmyjesz wodą.
Ja mymi łzami.
Ty się zmyjesz wodą, ty się zmyjesz wodą.
Ja mymi łzami.
Ty pójdziesz drogą, ty pójdziesz drogą,
A ja gościńcem.
Ty będziesz panną, ty będziesz panną,
A ja młodzieńcem.
Ty będziesz panną, ty będziesz panną,
A ja młodzieńcem.
A gdy pomrzemy, a gdy pomrzemy,
Każemy sobie
Złote litery, złote litery
Wyryć na grobie.
Złote litery, złote litery
Wyryć na grobie.
A kto tam przyjdzie albo przyjedzie
Przeczyta sobie:
Złączona para, złączona para
Leży w tym grobie.
Złączona para, złączona para
Leży w tym grobie.
Piosenka, którą śpiewaliśmy, pochodziła z terenów niezamieszkałych przez Pokemony i była w nich wyjątkowo popularna, a w każdym razie na tych terenach, które leżą na wschodzie, bo stamtąd się ona wywodziła. Ash podczas jednej ze swoich wędrówek dotarł do miejsc położonych bardzo blisko tych terenów, więc przy okazji nauczył się tej piosenki na pamięć. Potem nauczył ją swoich przyjaciół, ci zaś nauczyli jej swoich przyjaciół itd, aż wreszcie piosenka ta stała się bardzo popularna i u nas. Dlatego też nie ma chyba w tym nic dziwnego, że cała nasza piątka ją zna.
Ledwie skończyliśmy śpiewać tę wesołą pieśń, a na horyzoncie przed nami ujrzeliśmy przepiękny dom zbudowany w starym, klasycznym stylu, otoczony małym płotem. Ash uśmiechnął się na jego widok.
- Jesteśmy! To właśnie domek Anabel! - zawołał radośnie.
- Wygląda on naprawdę prześlicznie! - pisnęła zachwyconym głosem Dawn, która nigdy tu nie była.
- Pip-pip-pip! - zaćwierkał radośnie Piplup.
- Super! Nareszcie tu dotarliśmy! - powiedziałam.
- Dobrze powiedziane, nareszcie - jęknął lekko Clemont, opuszczając ze zmęczenia głowę - Nawet nie wiecie, jaka ta cała włóczęga potrafi być męcząca.
- Coś mi mówi, że tracisz wigor, Clemont - zachichotała Alexa.
- No właśnie, stary. Swego czasu przecież umiałeś wędrować z nami wiele kilometrów i to bez wytchnienia - dodał Ash, a Pikachu zapiszczał, potwierdzając jego słowa.
- Wygląda na to, że życie bez wędrówek ci nie służy - zaśmiałam się.
- Tak, to bardzo możliwe, Ash. Możliwe... Niewykluczone, że bez tych naszych ciągłych wędrówek po świecie zaczynam już obrastać tłuszczem - zachichotał Clemont, dotykając swojego brzucha.
- Albo po prostu jesteś zdechlakiem, przyjacielu - mruknęła Dawn - Musisz wreszcie wziąć się w garść.
Clemont słysząc jej słowa szybko podniósł wesoło głowę i spojrzał na nią radośnie.
- No pewnie, jasne, masz rację - powiedział - Ale wiesz... Nie jestem w końcu takim ostatnim zdechlakiem. Ostatecznie jako piłkarz w drużynie Dzikie Pokemony wyrobiłem się.
- Tak, w bieganiu, a nie maszerowaniu na długie dystanse - odparła na to panna Seroni.
Po tej rozmowie skierowaliśmy swe kroki w kierunku domku, jednak zanim tam doszliśmy, to zauważyliśmy, że ktoś również tam idzie. To była wysoka osoba ubrana w białą bluzkę oraz fioletowe spodnie. Miała włosy barwy lilii i oczy tego samego koloru. Od razu ją rozpoznaliśmy.
- To Anabel! - zawołał wesoło Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu równie radosnym tonem.
Obaj ruszyli biegiem w stronę osoby wołając ją po imieniu. Anabel odwróciła się i zobaczyła ich.
- O! Ash! Pikachu! Nareszcie jesteście! - zawołała, podchodząc do nas - Cieszę się, że was widzę.
- My również się cieszymy - powiedziałam.
- Widzę, że znowu spacerowałaś - zauważył Ash.
- Tak, to prawda. Nie chciałam siedzieć w domu bezczynnie i nic nie robić, więc przed waszym przybyciem poszłam się przejść - odpowiedziała Anabel, uśmiechając się promiennie - Miałam nadzieję wrócić do domu przed waszym przybyciem. Jak widzę, udało mi się.
- To się nazywa doskonałe zgranie się w czasie - zachichotałam.
- Dobrze tylko, że nie wyszłaś naprzeciw nam, bo jeszcze moglibyśmy się minąć - zażartował sobie Ash.
- Owszem. Ale widzę, że w waszej drużynie jest jedna nowa twarz. Nie przedstawisz mnie jej?
- Wybacz, Anabel. Serena, Clemont, Dawn... Znacie już naszą drogą Anabel, dlatego też nie muszę was przedstawiać. Alexo... To jest Anabel... Anabel... To jest Alexa, najlepsza dziennikarka, jaką znam.
- Nie żeby znał ich więcej - zaśmiała się Alexa, podając Anabel rękę - Miło mi cię poznać.
- Ciebie również miło poznać - odpowiedziała Anabel, ściskając dłoń dziennikarce.
Później przywitała się ona z Pikachu oraz Piplupem, którzy radośnie zareagowali na jej widok. Jak miałam się już okazję przekonać, nasza droga Anabel rozumie uczucia Pokemonów, a dzięki temu umie porozumiewać się z nimi. Prócz tego zauważyłem, że ma ona do Pokemonów wyjątkową słabość. Można było niekiedy nawet odnieść wrażenie, iż milsze jej jest ich towarzystwo niż towarzystwo ludzi. Oczywiście to nie do końca tak, jednak Anabel zdecydowanie ma lepszy kontakt z Pokemonami niż z osobnikami rodzaju ludzkiego. No, a poza tym Anabel zawsze traktowała Pokemony jak swoich dobrych przyjaciół i tak też je tytułowała. Jest więc, jak widać zawsze niezwykle sympatyczną oraz ciepłą osobą, pozytywnie nastawioną do świata i do innych. Sęk w tym, że miała ona również od jakiegoś czasu jedną, poważną wadę... Mianowicie była zakochana w Ashu, do czego też sama mi się przyznała podczas naszego pierwszego, wspólnego spotkania. Jednak nie miałam jej tego za złe, zwłaszcza, że Ash był zawsze wierny mnie, zaś Anabel jedynie lubi, a ona sama nigdy nie zamierzała mi odbić mojego ukochanego, w przeciwieństwie do tej wariatki Macy czy też do Misty, która to, chociaż się do tego nie przyznawała, to chwilami wyraźnie marzyła chyba o tym, aby mi odebrać chłopaka.
Zresztą prawdę mówiąc Ash miał zawsze naprawdę duże powodzenie u dziewczyn, choć praktycznie wcale o to nie zabiegał, w przeciwieństwie do Brocka, który mimo swoich licznych podrywów ciągle był samotny, zaś Ash nie starał się o względy dziewczyn, a jednak miał on u nich ogromne powodzenie. Myślę sobie, że być może właśnie dlatego je miał i ma nadal, że w ogóle się o to nie starał. Może im bardziej się zabiega o względy płci przeciwnej, to tym mniej się ma u nich powodzenia? Dosyć niezwykłe to może stwierdzenie, ale w sumie pasowałoby ono do rzeczywistości, no bo przecież ile dziewczyn już bujało się w moim chłopaku? Na pewno Misty, ona była pierwsza. Chociaż nie... Ja byłam pierwsza, bo przecież zabujałam się w nim, gdy oboje byliśmy siedmioletnimi bąkami. Potem dopiero była Misty. Następnie Melody... Jej też musiał się bardzo Ash podobać. Latias zakochała się w nim szczerą miłością, to pewne. Macy zabujała się w Ashu i to na zabój. Anabel również go pokochała. Dawn zaś kochała się w Ashu do czasu, aż nie odkryła, kim on naprawdę dla niej jest. Angie... wiecie, ta przyjaciółka Asha z Letniej Szkoły Pokemonów... też mogła do niego czuć coś więcej niż tylko przyjaźń - w końcu dwa razy uratował on jej życie, a wiadomo, że kobiety kochają bohaterów, a także niegrzecznych chłopców (a Ash posiada w sobie cechy jednego i drugiego). Również ta Cyganeczka Esmeralda, o której mówił mi Asha; ona również wyraźnie kochała się w Ashu. Bonnie na swój sposób bujała się w nim, to było dla mnie więcej niż pewne. Kogoś pominęłam? Ach tak, rzeczywiście! Była jeszcze ta wredna, czerwono-oka Miette, z którą to rywalizowałam w konkursie na pieczenie Pokeptysiów. Pamiętam do dzisiaj, co mi powiedziała, kiedy już się obie przestałyśmy kłócić.
- Albo powiesz Ashowi, co do niego czujesz, albo zamawiam go dla siebie. Nie mów potem, że cię nie ostrzegałam.
Wredna z niej zołza, chociaż muszę przyznać, że czasami umiałyśmy ze sobą współpracować. Ale już nie musiałam się jej obawiać, Ash został moim chłopakiem i postanowiłam, że ja już zadbam o to, aby ten fakt nigdy nie uległ zmianie.
Wyrwałam się jednak z zamyślenia i spojrzałam na Anabel, która czule głaskała Pikachu oraz Piplupa.
- Cieszę się, że was znowu widzę, przyjaciele - powiedziała do nich - Przy okazji, Piplup... Tu jest ktoś, kto bardzo się ucieszy na twój widok.
- Pip-lup-pip? - zaćwierkał zdumiony Piplup.
- Chodź ze mną, to się dowiesz - odpowiedziała mu wesoło Anabel, po czym spojrzała na nas - Wy też chodźcie. Niedługo już pora na kolację.
Weszliśmy za Anabel do jej domu, a nasza przyjaciółka zawołała:
- Wróciłam!
- Anabel, kogo ty tak wołasz? Przecież mieszkasz tutaj sama - zapytał zdziwiony jej zachowaniem Ash.
Gospodyni uśmiechnęła się do niego niewinnie, choć również nieco zadziornie.
- Owszem, ale mam od kilku dni pewnego gościa, który pomaga mi w kuchni i muszę przyznać, jest całkiem świetnym kucharzem.
- Gościa? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Jakiego gościa? - zapytałam.
Chwilę później poznaliśmy odpowiedź na to pytanie, bo z jednego z pokoi wyszedł ktoś, kogo się tu wcale nie spodziewaliśmy... Pewien młody chłopak nieco starszy od Asha. Znaliśmy go wszyscy doskonale, dlatego z miejsca go rozpoznaliśmy.
- Cieszę się, że już jesteś, Anabel - zaśmiał się wesoło chłopak - O! Widzę, że nasi goście przyszli razem z tobą.
- Nie wierzę! To Ridley! - uśmiechnął się Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- To naprawdę niesamowite - powiedział Clemont.
- Witaj, Ash. Sereno, Dawn, Clemont... Miło mi was znowu widzieć - rzekł Ridley, pochodząc do nas i witaj się radośnie z każdym z nas - A ta urocza dama, która z wami przybyła, to kto?
- To jest Alexa, pokemonowa dziennikarka - odpowiedziałam.
- Nie poznajesz jej, Ridley? - zaśmiał się Ash - Jakoś tak rok temu pomagała nam w rozwiązaniu zagadki muzeum w Wertanii.
- Ach, no tak! Rzeczywiście! - zawołał radośnie Ridley, uderzając się otwartą dłonią w czoło - Jak ja mogłem o tym zapomnieć? Witaj, Alexo.
- Witaj, Ridley. Miło cię znowu widzieć - odpowiedziała mu radośnie dziennikarka.
Ridley przywitał się z Alexą, po czym spojrzał na nas radośnie.
- Cieszę się, że przyszliście. Zdążyliście w sam raz na kolację.
- Super! Po prostu padam z nóg - powiedział Clemont, słysząc jego słowa.
- Ale chwileczkę - zawołała Dawn - Skoro ty tutaj jesteś, to w takim razie powinna tu być także...
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ po chwili coś błysnęło, a na lewym ramieniu Asha ukazała się dobrze nam znana Pokemonka.
- Meloetta! - zawołałam radośnie na jej widok.
- Niesamowite! To naprawdę ona! - dodała Dawn.
- Melo-melo-ooo! - zapiszczała Meloetta, tuląc się do policzka Asha.
- No proszę, miło cię znowu widzieć, Meloetto - powiedział mój luby i pogłaskał czule Pokemonkę po główce.
Meloetta zapiszczała radośnie na widok Asha, po czym podfrunęła do każdego z nas i zachowując anielski uśmiech na buzi przywitała się z nami. Piplup na jej widok zapiszczał radośnie, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Dawn zachichotała, widząc to wszystko.
- No jasne! Jak ja mogłam zapomnieć! Przecież Piplup jest zakochany w Meloecie! - zawołała radośnie.
Jak na potwierdzenie tych słów Piplup wyskoczył z ramion Dawn i zaczął ćwierkać radośnie na widok Meloetty, która z uśmiechem podleciała do niego i złapała go czule za skrzydełka, piszcząc przy tym wesoło.
- Widać, że Meloetta również odwzajemnia to uczucie - powiedział z uśmiechem Clemont.
Anabel pokiwała jednak przecząco i smutno głową.
- O nie, Clemont. Niestety, mylisz się. Meloetta nie jest zakochana w Piplupie, jedynie bardzo go lubi - powiedziała smutnym głosem.
- Ojej, to szkoda - odparłam nieco zawiedziona.
- Biedny Piplup - dodała Dawn, patrząc na swego Pokemona, który nie zwracając najmniejszej uwagi na nasze słowa, dalej witał się z Meloettą.
- No dobrze, skoro prezentację mamy już zakończoną, to zapraszam serdecznie na kolację - powiedział Ridley.
Słysząc słowo „kolacja“ Ashowi zaburczało w brzuchu. Zawstydzony złapał się za brzuch dłońmi i zachichotał nerwowo, mówiąc:
- Och, tak... Zdecydowanie kolacja nam wszystkim bardzo się przyda.
***
Przeszliśmy wszyscy do jadalni, gdzie już zastaliśmy zastawiony stół pełen różnych przysmaków. Na nasze Pokemony zaś czekały miseczki z karmą, którymi szybko zaczęły się raczyć. Piplup jadł razem z Meloettą, która wyraźnie się do niego garnęła, ale odnosiłam chwilami wrażenie, iż jej wzrok ciągle ucieka w zupełnie inną stronę niż wyraźnie ją adorujący Pokemon. Jednak dość szybko przestałam zwracać na to uwagę i zajęłam się kolacją.
- Ridley, naprawdę wspaniale gotujesz - powiedziała Dawn.
Chłopak uśmiechnął się do niej.
- Dziękuję, że tak uważasz, ale cóż... Nie jestem mistrzem kuchni. Po prostu nauczyłem się gotować uważając, że to jest bardzo przydatna oraz bardzo praktyczna umiejętność, zwłaszcza, że jestem kawalerem.
- Coś mi mówi, że już niedługo nim będziesz - zachichotałam wesoło, patrząc wymownie na niego i na Anabel.
Wciąż bardzo dobrze pamiętałam, że Ridley powiedział nam podczas naszego ostatniego spotkania, iż wyruszył on w podróż, aby móc się znowu zobaczyć z pewną dziewczyną, w której to się zakochał. Co prawda nie powiedział nam on, o jaką to przedstawicielkę płci pięknej mu chodzi, ale po sposobie, w jaki pożerał wzrokiem naszą jakże uroczą gospodynię wywnioskowałam, iż to o nią musi chodzić. Podzieliłam się tym zdaniem z Ashem, który uznał, że mam rację, choć lepiej zrobimy nie okazując, że o tym wiemy, bo wówczas poczuje się zakłopotany. Uznałem jego rację i nic nie dałam po sobie poznać, że o tym wiem. Ash również tak robił i jedynie oboje dawaliśmy Ridleyowi do zrozumienia swoimi bardzo wymownymi spojrzeniami oraz dwuznacznymi uwagami, iż Anabel jest wolna i wciąż nie ma chłopaka, a co za tym idzie, może być nim Ridley. Chłopak chyba zrozumiał nasze intencje, bo zarumienił się na twarzy i szybko zmienił temat.
- Wiecie... Moim skromnym zdaniem znajomość sztuki kulinarnej może się przydać każdemu bez względu na płeć - powiedział.
- Zgadzam się z tobą - odpowiedział mu Ash - Chociaż jeśli chodzi o mnie, to ja sam niestety nie umiem gotować, ale mam tego farta, że zawsze podróżuje ze mną ktoś, kto się na tym zna. Najpierw był to Brock, potem Cilan, a obecnie Clemont.
- Cóż... Jeszcze nie miałem przyjemności spróbować kuchni twojego przyjaciela, ale mam nadzieję, że niedługo to się zmieni - rzekł Ridley i spojrzał na Clemont.
Młody Meyer poprawił sobie na nosie okulary i odrzekł na to, że jutro z przyjemnością będzie urzędował w kuchni Anabel, o ile ona oczywiście nie ma nic przeciwko temu. Anabel zaś stwierdziła, że nie ma, więc sprawa była załatwiona.
- Mam nadzieję, że zostaniecie u nas na kilka dni - powiedziała nasza gospodyni.
Wszyscy odpowiedzieliśmy jej, że nie mamy nic przeciwko temu, ale też mamy własne obowiązki w restauracji „U Delii“, więc nie wiemy, jak to będzie. Spojrzeliśmy również wszyscy na Asha, który w końcu był naszym liderem, a zatem to do niego należała decyzja, co zrobimy.
- Wiecie... Tak sobie myślę, że na kilka dni możemy tutaj zostać, bo przecież nie zawsze mamy okazję odwiedzić Anabel. Nie wiemy, kiedy znowu się zobaczymy. Szkoda tak od razu się wynosić do siebie. Poza tym moja mama powiedziała, że da sobie radę bez nas, bo ma dość personelu, żeby nie ponosić strat z powodu naszej nieobecności.
- Mimo wszystko mam wyrzuty sumienia, kiedy pani Delia wypłaca nam pensję za cały miesiąc, a nas przez dużą część tego miesiąca nie ma w pracy - powiedziałam.
- Mów za siebie, ja prawie cały czas siedzę u niej w kuchni razem z Brockiem - rzekł Clemont.
To była prawda. Z naszej drużyny to właśnie on najwięcej spędzał czas w pracy, a jeśli towarzyszył nam podczas śledztw to tylko wtedy, gdy jego obecność w restauracji nie była wcale niezbędna do odpowiedniego funkcjonowania personelu kuchennego.
- No dobrze, niech będzie, ty jesteś praktycznie zawsze na miejscu i rzadko kiedy bierzesz wolne - powiedziałam pojednawczym tonem - Ale ja, Ash albo Dawn... Z nami to już różnie bywa...
- Spokojnie, Sereno. I tak dostajemy tylko połowę normalnej wypłaty, którą dostają dorośli pracownicy - przypomniała mi Dawn.
- Ale mimo wszystko czasami mi z tym głupio - stwierdziłam.
- A nie powinno być ci głupio - rzekła Dawn poważnym tonem - Bo w końcu cała nasza drużyna detektywistyczna robi coś bardzo, ale to bardzo ważnego. My przecież... Tego no... Jak to ty nazywasz, braciszku?
- Walczymy o to, żeby tego zła mniej było na świecie, jak i również o to, żeby to zło, które na tym świecie pozostanie, poniosło zasłużoną karę - powiedział Ash - Każdy porządny detektyw o to walczy, a my przecież jesteśmy detektywami i myślę, że porządnymi. Przede wszystkim jesteśmy detektywami, dopiero na drugim pracownikami restauracji mojej mamy. No, a ponieważ na pierwszym miejscu jesteśmy detektywami, to właśnie naszym najważniejszym obowiązkiem jest walka ze złem tego świata, więc przede wszystkim wykonujemy ten pierwszy obowiązek.
- I musisz przyznać, że doskonale nam to wychodzi - dodała Dawn.
- Dokładnie, siostrzyczko - uśmiechnął się do niej Ash.
Rozmowa z nimi na swój sposób podniosła mnie na duchu, choć mimo wszystko czułam delikatne wyrzuty sumienia, ale cóż... Ash i Dawn byli zdania, że postępujemy słusznie. Clemont najwidoczniej też tak uważał (choć chwilami i on miał pewne wątpliwości), zaś Alexa, Anabel i Ridley tylko ich w tym utwierdzali, byłam więc w mniejszości, dlatego też szybko odrzuciłam myśli na ten temat i skupiłam się na czym innym.
Po kolacji Meleotta wyleciała na ogród Anabel, po czym usiadła na skale i zaczęła śpiewać swoją pieśń. Ledwie usłyszałam jej pierwsze tony, a poczułam, jak zaczyna mi się robić błogo na sercu, zaś wszelkie smutki i troski zaczęły opuszczać moje myśli, także już po chwili byłam spokojna, radosna oraz niesamowicie szczęśliwa.
- Ach, jaka to piękna pieśń - powiedziałam do Asha z nieukrywanym podziwem, zamykając oczy, aby móc lepiej rozkoszować się tą pieśnią.
- Nie inaczej - rzekł spokojnym i błogim tonem mój luby - Ja i Dawn mieliśmy kiedyś okazję usłyszeć pieśń Meloetty i powiem ci jedno, moja kochana Sereno... Była ona równie piękna, co ta pieśń, którą właśnie teraz słyszymy.
- Tak, to prawda - powiedziała Dawn zamyślonym tonem - Choć moim zdaniem ta jest jeszcze piękniejsza niż tamta.
- Zgadzam się z tobą - odparł Ash.
- A kiedy pierwszy raz usłyszeliście pieśń Meloetty? - zapytał bardzo zaintrygowany Clemont, który również zasłuchiwał się w dźwięki piosenki Pokemonki.
- Wtedy, kiedy ja, Iris i Cilan trafiliśmy do willi Mistrzyni regionu Sinnoh, Cynthi - wyjaśnił Ash.
- Czy to było wtedy, gdy Dawn czekała tam na was i potem ruszyliście razem na Puchar Juniorów? - zapytałam.
- Dokładnie wtedy - potwierdził Ash.
- Słyszałem, że pieśń Meloetty to coś naprawdę wyjątkowego - rzekł po chwili Clemont.
- I niesamowicie rzadkiego - dodała Alexa - Nie sądziłam, że dożyję chwili, w której będę mogła jej wysłuchać.
- Ja również - powiedziała Anabel - Meloetta i Ridley są tutaj już kilka dni, ale Meloetta dopiero teraz wprawiła się w na tyle dobry nastrój, żeby zaśpiewać nam tę pieśń.
- A co ma do tego nastrój? - spytałam.
- To, że Meloetta śpiewa tylko wtedy, gdy ma naprawdę dobry nastrój i jest niesamowicie rozluźniona - wyjaśnił mi Ridley.
Po usłyszeniu tej odpowiedzi nie zadawałam więcej pytań, a jedynie słuchałam uważnie cudownej pieśni, którą raczyła nas Meloetta. Była ona naprawdę piękna, wspaniała, wzruszająca, a jednocześnie jakby... bardzo smutna. Wyczuwałam w niej nutę smutku, ale niezwykle pięknego, który choć wywołuje uczucie braku radości, to jednak zachowuje w sobie coś, co sprawia, że się w nim zatracamy. Gdybym miała to porównać do czegoś, to porównałabym ja do historii miłości Romea i Julii. Bo w końcu wszyscy wiemy, że jest ona smutna i że musi się źle skończyć, jednak tak naprawdę kochamy ten smutek, który nam towarzyszy, kiedy oglądamy tę historię na scenie. Nie lubimy się smucić i płakać, ale za każdym razem, gdy widzimy „Romea i Julię“, to zawsze płaczemy. A kiedy już oglądamy tę historię na scenie lub wielkim ekranie, to robimy to zawsze świadomie, choć wiemy, że skończy się to dla nas potokiem łez. Jednym słowem chcemy płakać, chcemy pogrążyć nasze osobowości w smutku wywołanym cierpieniem Romea i Julii. Dlaczego? Bo to jest takie piękne, że nie umiemy postąpić inaczej. Podobnie było z pieśnią Meloetty. Wywoływała w nas błogi spokój połączony jednak z wielkim smutkiem, także chciało mi się płakać, kiedy słyszałam tę pieśń. Pomimo tego, że ta pieśń wywoływała we mnie chęć do płakania, to chcieliśmy jej słuchać dalej i dalej, bo smutek towarzyszący tej pieśni był tak piękny, że nie umiałam się mu oprzeć. Zresztą nie tylko ja. Wszyscy tak mieliśmy, nawet Ash.
- To była piękna pieśń - powiedziałam, kiedy Meloetta skończyła już śpiewać.
- Tak, ale jakaś dziwnie smutna - dodała Dawn.
- Pip-lu-li - zapiszczał delikatnie jej Piplup.
- To prawda - rzekła Anabel - Ale Meloetta ma swoje powody, aby tak śpiewać.
- A jakie to powody? - zapytał Ash.
Nie spytaliśmy się, skąd Anabel może to wiedzieć, ponieważ wszyscy doskonale wszyscy wiedzieliśmy, że dziewczyna umie wyczuwać emocje, jakie towarzyszą Pokemonowi (i nie tylko Pokemonowi, bo ludziom także), dzięki czemu wszystko, co Pokemony do niej mówią nie stanowi dla niej zagadki. Prócz tego odnosiłam też chwilami wrażenie, że prawdopodobnie umie też czytać w myślach, a przynajmniej w myślach Pokemonów, choć nigdy nie miałam dość odwagi, aby ją o to zapytać. Jakoś czułam dziwny, podświadomy strach przed ludźmi, którzy potrafią czytać w myślach. W końcu przed takimi nigdy się nic nie ukryje.
- Nie wiem, czy powinniśmy wam to mówić, w końcu to jej sprawa, a ja nie po to umiem wyczuwać uczucia innych istot żywych, aby paplać o tym, co dzięki temu odkryję na prawo i lewo - odpowiedziała mi na moje pytanie Anabel.
- Co racja, to racja - rzekł Ash - Ale chyba nam to powiesz, skoro już zaczęłaś ten temat, prawda?
- Owszem, powiem wam... W swoim czasie.
Odpowiedź ta nieco nas zawiodła, ale zaraz potem otrzymaliśmy inną, już znacznie ciekawszą i więcej nam mówiącą.
- Od czasu, kiedy to uratowaliśmy przed Giovannim region Unova, moja droga przyjaciółka Meloetta stała się jakaś taka... inna - powiedział Ridley, patrząc przez okno na Pokemonkę - Jest jakaś smutna, rzadko się uśmiecha, jej moce są zaś znacznie słabsze niż przedtem, do tego kiedyś Meloetta umiała walczyć zaciekle z każdym przeciwnikiem i nie tracić przy tym sił. Teraz zaś po każdym ataku musi je długo odzyskiwać. W ogóle tego nie rozumiem.
- A co mówią na ten temat lekarze Pokemonów? - spytał Clemont.
- Byłem już u kilku, ale wszyscy mówią mi to samo - odparł Ridley - Mówią, że z medycznego punktu widzenia nic jej nie dolega. Co najwyżej może ona się starzeć, ale trudno mi w to uwierzyć. Zewnętrznie jest wciąż tak samo młoda jak zawsze.
- A może ona starzeje się wewnętrznie? - zasugerował Clemont.
- A to jest w ogóle możliwe? - spytała Alexa.
- Nie mam pojęcia, ale nie można tego wykluczyć - powiedział Ridley przygnębionym tonem - Tak czy inaczej jeden z lekarzy powiedział mi coś, co dało mi bardzo do myślenia.
- Co takiego? - spytał Ash, patrząc uważnie na młodzieńca.
Ten westchnął głęboko i powiedział:
- Powiedział, że Meloetta straciła wolę życia i żyje już tylko dlatego, że jej funkcje życiowe wciąż nie wygasły, ale to może za jakiś czas nadejść. W każdej chwili spodziewam się najgorszego.
Ja i Dawn zasłoniłyśmy sobie usta dłońmi, nie chcąc sobie nawet wyobrażać, że to może się stać. Meloetta umrze tylko dlatego, że popadła w depresję? Przecież to było niemożliwe. W końcu żyła ona już wiele setek lat i co? Teraz miała tak po prostu umrzeć? Nie mogliśmy na to pozwolić! Musieliśmy jej pomóc. Tylko jak?
***
Następnego dnia, tuż po śniadaniu, które uszykowali nam na spółkę Clemont z Ridleyem, Ash postanowił zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że zostaniemy jeszcze u Anabel przez kilka dni. Poszłam z nim, aby w razie czego móc się wytłumaczyć i prosić o wybaczenie, jeśli tylko zajdzie taka konieczność. Na szczęście ona nie zaszła, bo Delia nie miała nic przeciwko temu, abyśmy jeszcze kilka dni spędzili poza Alabastią.
- Prawdę mówiąc, to nie chcę wyjść na niegrzeczną osobę, ale będzie mi nawet na rękę, jeśli zostaniecie w Strefie Walk jeszcze przez kilka dni - rzekła Delia z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Dlaczego, mamo? - zdziwił się Ash.
Delia zarumieniła się na twarzy niczym mała dziewczynka przyłapana na niegrzecznym zachowaniu.
- Bo widzisz, kochanie... Pan Steven Meyer pomaga mi tymczasowo w prowadzeniu restauracji. Uważa, że potrzebuję porządnego zastępstwa na wasze miejsce - wyjaśniła po chwili kobieta.
Ja i Ash parsknęliśmy śmiechem słysząc te słowa.
- Rozumiem. W takim razie masz od nas zapewnienie, że tak szybko nie wrócimy do domu, mamo - powiedział Ash, puszczając jej oczko.
- To świetnie - zaśmiała się Delia - Sereno. Zadbaj o to, żeby mój syn się nie nudził i za szybko nie wrócił do domu.
- Obiecuję, pani Ketchum - zachichotałam - A wolno wiedzieć, co się dzieje obecnie w Alabastii?
- Ach, same ciekawe rzeczy - powiedziała radośnie Delia - Bonnie nie chodzi już o kulach, rehabilitacja odnosi skutek, chociaż musi jeszcze iść na kilka ćwiczeń, by całkowicie odzyskać formę.
- Bonnie to twardzielka, więc na pewno sobie poradzi - stwierdziłam radośnie.
- Też tak uważam - zgodził się ze mną Ash - No, a prócz tego czy w Alabastii dzieje się coś ciekawego?
- Owszem, synku. Zakończyły się wreszcie wybory na burmistrza - powiedziała Delia - Nie uwierzycie, kogo wybrali. Naszego poprzedniego wiceburmistrza, pana George’a Kellena!
- Naprawdę? O, to super! - zawołałam wesoło - Lubię gościa. Nie jest jakimś żałosnym służbistą i można z nim normalnie pogadać.
- Szkoda tylko, że ma on tę głupią siostrzenicę, z którą musieliśmy się swego czasu nieźle manęczyć - dodał złośliwym tonem Ash.
Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o tej głupie divie Izabelli. Na całe szczęście nie musieliśmy jej więcej oglądać na oczy, chociaż ten raz, kiedy musieliśmy tolerować obecność tej paniusi, wystarczył mi do końca życia.
- Weź przestań. Nikt nic nie może za swoją rodzinę, nawet jeśli jest ona walnięta - powiedziałam.
- Właśnie, a propos rodziny, to dzwonił do mnie twój ojciec, Ash i mówił mi, że widział cię w akcji - odezwała się Delia - Mówił, że ponoć świetnie rozwiązałeś zagadkę na wykopaliskach. Jest z ciebie dumny.
- Bardzo mi miło z tego powodu - powiedział Ash, uśmiechając się - Mam nadzieję, że niedługo znów się z nim zobaczę. Przyznam się, mamo, że początkowo nie darzyłem go sympatią, jednak obecnie to się zmieniło i zaczynamy nawiązywać między sobą coś w rodzaju przyjaźni.
- Brawo, synku! I tak trzymaj! - zawołała wesoło Delia, po czym spojrzała za siebie - O! To Bonnie! Chce porozmawiać z wami. Zawołajcie Clemonta, jeśli jest w pobliżu.
Był i zawołaliśmy go. Zadowoleni już po chwili na ekranie telefonu zauważyliśmy naszą małą przyjaciółkę, Bonnie, która porozmawiała z nami i z Clemontem o naszej ostatniej przygodzie. W jak największym skrócie opowiedzieliśmy jej wszystko, co miało miejsce niedawno i w jaki sposób rozwikłaliśmy zagadkę na wykopaliskach. Bonnie nie posiadała się wręcz z radości, ale też widocznie zżerała ją zazdrość i lekka złość z tego powodu, że nie mogła nam towarzyszyć podczas tej przygody.
- Widzieliście prawdziwego Ho-Oha?! - zawołała podnieconym tonem - Niesamowite! Jak ja wam zazdroszczę!
- Nie ma czego. Ten Pokemon jest przerażający. Jednego gościa spalił żywcem i ogólnie raczej nie jest zbyt sympatycznym typem - powiedziałam wesoło.
- No, ale ten gość był draniem i chciał nas zabić, więc w sumie nie jest nam go żal, co nie? - zaśmiał się Clemont.
- Właściwie to racja - zgodził się z nim Ash.
Porozmawialiśmy sobie z Bonnie jeszcze przez chwilę i obiecaliśmy jej wrócić do Alabastii za kilka dni. Życzyliśmy naszej małej przyjaciółce szybkiego powrotu do zdrowia, a także odzyskania całkowitej sprawności fizycznej, następnie zakończyliśmy tę rozmowę i powróciliśmy do reszty towarzystwa, po czym podjęliśmy próby poprawienia humoru Meloetty. Chcieliśmy za wszelką cenę wyciągnąć ją z depresji, niestety mimo tego, iż nawet udało się nam wprowadzić ją w całkiem dobry nastrój, to jednak nie mieliśmy szans, żeby ją wyciągnąć z depresji.
- Dajcie sobie spokój. Jej w ten sposób nie pomożecie - powiedziała Anabel, pochodząc do mnie i do Asha.
- Nie rozumiem, co masz na myśli - spytałam zdumiona jej słowami.
Anabel westchnęła głęboko, jakby walczyła sama ze sobą, po czym powiedziała:
- To proste... Widzicie... Meloetta cierpi z powodu, o którym nie jest w stanie zapomnieć.
- O czym ty mówisz? - zapytał Ash.
Anabel ponownie głęboko westchnęła.
- No dobrze, powiem wam to, ale nie mówcie o tym nikomu innemu.
Obiecaliśmy dotrzymać sekretu, więc Anabel opowiedziała nam to, co przedtem w zaufaniu powiedziała jej Meloetta.
- Widzicie... w XVI w. Meloetta pełniła funkcję strażniczki pewnego artefaktu, Zwierciadła Prawdy, które znajdowały się na wyspie.
- Wiemy o tym - powiedział Ash.
- Tak, jednak nie wiecie o tym, że Meloetta, będąc strażniczką owego Zwierciadła, przeżyła pewną miłosną przygodę.
- Miłosną przygodę? - zdziwiłam się.
Anabel pokiwała głową potwierdzająco, po czym mówiła dalej:
- Otóż w XVI wieku do brzegów wyspy przybył statek z żeglarzami kolonistami. Szukali ziemi, na której mogliby się osiedlić. Wśród nich był młody mężczyzna imieniem Joshua. Młodzieniec ten zawędrował w głąb dżungli i niestety został ugryziony przez jednego z dzikich Pokemonów, które obecnie są gatunkiem wymarłym (na całe szczęście zresztą). Rana ta była groźna, gdyż Pokemon był jadowity. Na szczęście Meloetta znalazła Joshuę i pomogła mu dostać się do świątyni, w której to znajdowało się Zwierciadło Prawdy. Tam zaś wykorzystała swoje moce oraz rosnące na terenie świątyni zioła, aby wyleczyć jego ranę i ocalić mu życie. Joshua był wdzięczny Meloecie za jej szlachetność. Oboje zaczęli spędzać ze sobą czas, oczywiście w tajemniczy przed kompanami Joshui, którzy raczej nie zrozumieliby ich przyjaźni. Właściwie to było coś więcej niż przyjaźń, bo połączyła ich miłość.
- Miłość? Człowieka i Pokemonkę? - zdziwiłam się.
Anabel wzruszyła lekko ramionami, obdarzając mnie przy tym czułym i delikatnym uśmiechem.
- No, a czemu nie, Sereno? Nie wiesz, że miłość nie wybiera wedle twego pochodzenia? Ani tym bardziej wedle urodzenia?
- Cóż... Coś w tym jest - uśmiechnęłam się lekko na to stwierdzenie - No i co było dalej?
- Już mówię. Joshua i Meloetta byli szczęśliwi ze sobą. Spotykali się zawsze na terenie świątyni, ale niestety pewnego dnia towarzysze Joshui śledzili go, bo byli ciekawi, gdzie on tak ciągle znika. No i dowiedzieli się tego. Niestety, odkryli również i to, że na terenie miejsca schadzek naszej zakochanej parki znajduje się Zwierciadło Prawdy, magiczny artefakt o mocach tak potężnych, że praktycznie każdy chciał je mieć. Towarzysze Joshui również go zapragnęli. Schwytali więc Meloettę, kiedy ta była na schadzce z ukochanym i chcieli ją zmusić do tego, żeby pokazała im, jak działa Zwierciadło. Ona odmówiła, dlatego zaczęli ją torturować. Joshua stanął jednak w jej obronie. Uwolnił Pokemonkę z ich rąk, po czym zaczął z nimi walczyć. Wtedy jeden z jego kompanów wyjął nóż i.... Joshua padł martwy na ziemię. Widząc to Meloetta dostała szału. Wściekła obudziła w świątyni moce, których dotychczas nigdy nie budziła ze snu i których nie miała zamiaru nigdy budzić. Za pomocą tych mocy zatopiła wyspę ze Zwierciadłem Prawdy oraz wszystkimi kompanami Joshui. Niegodziwcy ci znaleźli śmierć na dnie oceanu, a Meloetta nasyciwszy się zemstą odeszła i ukryła się w pewnej wiosce, gdzie znajdowali się ludzie będący od dawna jej przyjaciółmi. Mieszkali oni w wiosce, gdzie nie żyło im się może zbyt bogato, ale przynajmniej bardzo szczęśliwie. Jeden z mieszkańców wioski, przodek Ridleya, zaopiekował się Meloettą. Po jego śmierci robił to jego syn, a po nim jego syn itd. Meloetta nigdy jednak nie zapomniała tego, co się stało i nie zapomniała swego ukochanego. Nauczyła się wszak w miarę możliwości normalnie żyć do czasu, aż poznała pewnego chłopca, który był potomkiem Joshui.
- Potomkiem?
- Tak... Bo widzicie... Joshua w chwili, kiedy poznał Meloettę, był wdowcem i miał syna. Na wyprawę wyruszył po to, żeby znaleźć dla niego i dla siebie nowy dom. Niestety zginął, a synem zaopiekował się jego brat. Syn doczekał się własnego syna, tamten własnego syna itd. Potomek Joshui poznał Meloettę, a ona rozpoznała go jako potomka swego ukochanego, bo chłopak jest do niego strasznie podobny. Biedaczka zakochała się w tym młodzieńcu, jednak wie, że nie może z nim być, co ją boli. Poza tym on ma dziewczynę, ludzką dziewczynę, a Meloetta nie potrafi ich rozdzielić. Po pierwsze dlatego, że wie, iż to jej nic nie da, a po drugie nie umiałaby w ten sposób skrzywdzić ukochanego. Po trzecie zaś nie potrafiłaby ona czegoś takiego zrobić tej dziewczynie, swojej rywalce, która nigdy nic złego jej nie uczyniła. Więc biedne maleństwo teraz cierpi, bo ta miłość jest silniejsza od niej.
- Dlatego właśnie straciła chęć do życia? - zapytał Ash.
- Nie inaczej i nic, co zrobicie, nie jest w stanie wyciągnąć ją z tej depresji, w którą popadła - mówiła dalej Anabel - Więc nie zdołacie pomóc Meloecie, zapewniam was.
- Więc co możemy zrobić? - spytałam smutnym głosem.
Nie chciało mi się wierzyć, że nie jesteśmy w stanie nic zrobić, żeby pomóc Meloecie, jednak Anabel chyba dobrze wiedziała, co mówi, bo w końcu umiała ona wyczuwać emocje Pokemonów i z pomocą tego talentu porozumiewać się z nimi, więc na pewno wie, co mówi.
- Zachowujcie się tak, jakby nic się nie stało - poradziła nam Anabel, patrząc na nas uważnie - Zabawiajcie ją, spędzajcie z nią czas, jednak nie dajcie po sobie poznać, że wiecie o tym, o czym wam powiedziałam. Nigdy by mi nie wybaczyła, gdyby się dowiedziała, iż zdradziłam jej tajemnicę.
- Spokojnie, moja droga. Będziemy milczeć niczym telefon odcięty za niepłacenie rachunków - zaśmiał się Ash.
Anabel zachichotała, słysząc to porównanie, po czym dodała:
- Tak czy siak zachowujcie się wobec niej tak, jak zawsze się wobec niej zachowywaliście. To jest jedyny sposób na to, żeby Meloetta poczuła się choć trochę lepiej.
Słowa te były bardzo smutne, ale postanowiliśmy pójść za radą Anabel i nie próbować uszczęśliwić Meloettę na siłę, a jedynie w miarę naszych skromnych możliwości poprawić jej humor.
***
Spędziliśmy w domu Anabel trzy naprawdę bardzo przyjemne i piękne dni. Chodziliśmy razem po okolicy, kąpaliśmy się w jeziorze, urządziliśmy pikniki, opowiadaliśmy sobie bardzo wesołe historie itd. Słowem po prostu cudownie spędzaliśmy ten czas. Atmosfera była niesamowicie przyjemna, nie mieliśmy powodów do narzekania. Niestety nie wiedzieliśmy, że zło czaiło się na nas z ukrycia i czekało tylko na dogodną chwilę, aby na nas skoczyć.
Czwartego dnia pobytu u Anabel wyszliśmy wszyscy na spacer po okolicy, rozmawiając sobie jak zawsze o różnych sprawach, kiedy nagle zobaczyliśmy dzikiego Rattata, wpatrującego się w nas uważnie.
- Niesamowite! To Rattata! - zawołała radośnie Dawn na jego widok - Jaki on jest przeuroczy.
- Ostrożnie, Dawn. To jest dziki Rattata. Nie wiadomo, jakie ma on usposobienie - stwierdził pół żartem, a pół serio Ash.
Dawn pomimo jego słów podeszła powoli do Pokemona, po czym ukucnęła przy nim i zaczęła go głaskać po główce.
- Jakiś ty słodki... Naprawdę prawdziwy ciebie słodziak, wiesz o tym? - mówiła dziewczyna.
Chwilę później pisnęła z bólu.
- AU! Ugryzł mnie, drań jeden! - zawołała, łapiąc się za zranioną rękę.
- A nie mówiłem, żebyś uważała? Teraz masz nauczkę - zakpił sobie z niej Ash.
Podszedł do siostry i obejrzał jej dłoń, w którą została ugryziona.
- Spokojnie. To tylko małe skaleczenie i nic innego - powiedział - Do wesela się zagoi, ale następnym razem musisz uważać.
- Pip-lu-li! - zaćwierkał Piplup, machając lekko skrzydełkami.
- Nie bój się, braciszku, będę uważać - odparła mu Dawn z uśmiechem na twarzy i odegnała Rattata, który ją ugryzł.
Pokemon zniknął w oddali, a nam przeszła już ochota na to, żeby dalej spacerować po okolicy. Wróciliśmy do domu Anabel i spędziliśmy tam miło dzień w swoim towarzystwie. Podczas obiadu Dawn jednak zaczęła się dziwnie zachowywać. Twierdziła, że jej duszno, a po chwili znowu było jej zimno. Do tego wyraźnie straciła apetyt i z trudem zjadła kolację.
- Co ci się stało, Dawn? Czemu tak mało jesz? - zapytałam zdumiona tym wszystkim.
- Może się przeziębiłaś? - dodał z troską w głosie Ash.
- Może powinien cię zbadać lekarz? - zaproponował z równą troską w głosie Clemont.
- Nie, spokojnie, Ash. Nic mi nie jest. To pewnie tylko zmęczenie dzisiejszym dniem - odparła Dawn, powoli wstając od stołu - Prześpię się i na rano mi przejdzie. Wiecie, co? Najlepiej zrobię, jak już teraz pójdę spać. Dobranoc.
Zgodnie z tym, co powiedziała, Dawn poszła spać, niestety na rano się jej nie polepszyło, a wręcz przeciwnie, kiedy przyszła do jadalni zjeść śniadanie, to była tak wykończona i zmęczona, że zapomniała przebrać się z piżamy w normalne ubranie. Pod jej oczami widniały delikatnie cienie, zaś z czoła leciały krople potu, ale pomimo tego dziewczyna lekko drżała, jakby było jej zimno.
- Dawn! Nie wyglądasz najlepiej. Czy wszystko w porządku? - zapytał bardzo przejęty losem siostry Ash.
- Właśnie, nie wyglądasz za dobrze - dodał Clemont, również bardzo się niepokojąc o los swojej lubej.
- Może powinnaś wrócić do łóżka? - spytała Alexa.
Dawn pokręciła przecząco głową.
- Spokojnie. Zaraz to zrobię, tylko zjem z wami śniadanie. Zjem i zaraz wracam do łóżka.
- I wtedy wzywamy dla ciebie lekarza - zdecydowała Anabel.
- Zgadzam się z nią. Powinien cię koniecznie obejrzeć lekarz, Dawn - dodałam.
- Dobrze, jeśli uważacie, że to konieczne, to...
Dawn nie dokończyła zdania, gdyż chwilę później zemdlała i opadła nieprzytomna na podłogę. Wszyscy natychmiast przerażeni zerwaliśmy się od stołu, podbiegliśmy do naszej przyjaciółki i podnieśliśmy ją, po czym położyliśmy do łóżka i wezwaliśmy lekarza. Anabel na całe szczęście znała kilku lekarzy, którzy mieszkali w jej okolicy. Wezwała więc najbardziej doświadczonego, żeby zbadał on Dawn.
Doktor w ciągu godziny przybył do domu naszej gospodyni. Był to człowiek w wieku około pięćdziesięciu lat, z siwymi włosami i lekką, siwą bródką oraz niebieskimi oczami.
- Gdzie jest pacjentka? - zapytał, gdy wszedł do salonu.
Zaprowadziliśmy go do pokoju, w którym leżała Dawn. Lekarz usiadł przy jej łóżku, po czym zaczął ją bardzo dokładnie badać. Osłuchał jej płuca, sprawdził rytmikę serca, zbadał puls itd, ale im dłużej ją badał, tym bardziej jego mina stawała się smutna, a wręcz przerażona.
- No dobrze, biedaczko ty moja. Odpoczywaj.
Następnie wstał i popatrzył na naszą grupkę uważnie.
- Chcę z wami porozmawiać na osobności.
Oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko temu, choć ton, w jakim pan doktor wypowiadał te słowa przeraził nas. Obawialiśmy się, że to może oznaczać tylko jedno - wielką tragedię. Niestety, nasze przypuszczenia się sprawdziły.
- Mam dla was nieprzyjemne wieści - rzekł bardzo smutnym głosem lekarz - Wasza przyjaciółka jest ciężko chora.
- Domyślaliśmy się tego, ale niestety nie wiemy nawet, jak i gdzie zachorowała - powiedziałam załamanym tonem.
- Właśnie! Wczoraj była zdrowa i potem nagle bach! - dodała Alexa, a jej Helioptile zapiszczał w bardzo smutnym sposób.
- Panie doktorze, co to dokładniej jest? - zapytał Ash.
- Coś bardzo złego. Wasza przyjaciółka złapała wirus choroby zwanej Bromadą.
- Bromada? Nigdy nie słyszeliśmy - zdziwił się Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Co to za choroba? - spytał Clemont.
- I czy da się ją wyleczyć? - dodał Ridley.
Mina lekarza była zdecydowanie przerażająca i dowodziła tego, że nie możemy oczekiwać pozytywnych odpowiedzi na nasze pytania.
- Oczywiście, chorobę tę można wyleczyć, jak najbardziej. Problem polega na tym, że nie można tego zrobić za pomocą zwyczajnych lekarstw.
- Nie rozumiem - rzekł Ash.
- Mógłby nam pan to wyjaśnić? - dodał Clemont.
Lekarz westchnął głęboko, po czym powiedział:
- Widzicie... Wirus Bromada, jak go nazywamy my, lekarze, został wyprodukowany dziesięć lat temu przez doktora Bromadę. Należał on do Stowarzyszenia Bakteriologicznego, do którego i ja należę. Stowarzyszenie to zajmuje się badaniem wszelkiego rodzaju wirusów oraz znajdowaniem na nie lekarstw. Doktor Bromada niechcący, podczas swoich licznych badań wyprodukował nowego, nieznanego dotąd wirusa. Przerażony swoim odkryciem zaczął dążyć do tego, aby jak najszybciej stworzyć lekarstwa na niego. Udało mu się to po bardzo długiej serii prób i błędów. Zachwycony stwierdził jednak, że szkoda by było nie skorzystać z takiego wirusa i postanowił sprzedać go wojsku jako skuteczną broń biologiczną. Niestety, przeliczył się w swoich oczekiwaniach, bo nikt nie chciał go od niego kupić, poza pewną grupą wojskowych łajdaków, którzy za nic mają sobie zasady honoru. Oczywiście takie coś do dzisiaj jest nielegalne, więc gdy tylko Bromada chciał im sprzedać wirusa, został na tym przyłapany i cóż... Wyrzucono go ze Stowarzyszenia, a prócz tego aresztowano. Odsiedział on kilka lat. Rok temu wyszedł z więzienia i zniknął swoim dawnym kolegom z oczu, zresztą prawdę mówiąc, to raczej nikt go nie szukał. Sądziliśmy jednak, że wirus ten został zniszczony, ale przeliczyliśmy się. Choroba waszej przyjaciółki tylko potwierdza moje obawy... Ten wirus dalej istnieje i dalej może zabijać.
- Ale wobec tego powinien również istnieć na niego lek? - zapytałam - Nie macie go państwo w tym swoim Stowarzyszeniu?
- Niestety nie... Widzicie... Doktor Bromada dokładnie strzegł swoich tajemnic. Nikomu nigdy nie powiedział, jak stworzył tego wirusa, ani tym bardziej z czego wyprodukował lekarstwo na niego.
- Nie mogliście się tego dowiedzieć? - zapytałam.
- Wraz z jego aresztowaniem chcieliśmy się tego dowiedzieć, ale cóż... Wszelkie notatki na ten temat zaginęły, jak również próbki wirusa oraz lekarstwo na niego. Prawdopodobnie Bromada gdzieś je ukrył. Nie chciał jednak nam powiedzieć, gdzie.
- Sugeruje pan, że teraz użył swego wirusa? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- Ale po co? - zapytałam.
- Nie mam pojęcia, ale to był zawsze dziwny człowiek - rzekł lekarz - Tak czy inaczej ja ani nikt z moich kolegów nie zna lekarstwa, które by mogło wyleczyć waszą przyjaciółkę.
- Wobec tego nie mamy innego wyjścia, jak tylko znaleźć tego doktora Jak-Mu-Tam i zmusić go, aby wydał nam lekarstwo - stwierdził Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
Lekarz pokiwał głową na znak, że popiera tę propozycję.
- To jest jedyne wyjście, ale obawiam się, że trzeba się spieszyć. Nie wiem, ile macie czasu, żeby podać waszej koleżance lekarstwo... Mam tutaj buteleczkę leku, który powinien spowolnić działanie wirusa, ale to niestety nie sprawi, że ona wyzdrowieje.
- Skorzystamy z tego, co mamy - rzekł Clemont poważnym tonem - Musimy uratować Dawn.
- A właśnie, panie doktorze. Jak właściwie Dawn mogła złapać tego wirusa? - spytał Ash.
Lekarz rozłożył bezradnie ręce.
- Nie mam pojęcia, moi drodzy. Myślę, że na to pytanie to już raczej wy powinniście znać odpowiedź.
- Niby w jaki sposób? - zdziwiłam się.
- Skupcie się. Czy przed zachorowaniem waszej przyjaciółki miało miejsce coś dziwnego? Czy panna Seroni skarżyła się na coś? Czy też może coś ją skaleczyło albo ugryzło?
Ugryzło? To słowa natychmiast mnie i Ashowi dało naprawdę wiele do myślenia.
- O nie! Ugryzł ją ten dziki Rattata! - zawołał mój chłopak - Ale czy to może mieć jakieś znaczenie?
- Dziki Rattata, powiadasz? - zapytał lekarz, głaszcząc sobie delikatnie bródkę - To mogłoby być wytłumaczenie. To oznacza, że doktor Bromada wstrzyknął temu Pokemonowi wirusa swojej choroby, a następnie ten sam Pokemon ugryzł waszą przyjaciółkę i resztę już znamy... Kiedy ten Rattata ją ugryzł?
- Wczoraj w południe. Po południu zaś Dawn zaczęła mówić, że jakoś tak dziwnie się czuje - wyjaśniła Anabel.
Lekarz pokiwał smutno głową i powiedział:
- No cóż... Wobec tego mamy coraz mniej czasu. Ten wirus szybko się rozwija i opanowuje ciało. Nie wiem jednak, ile czasu człowiek może żyć po zainfekowaniu tym wirusem, dlatego lepiej by było, żeby szybko Dawn otrzymała lekarstwo. Zatem nie wiem, co chcecie zrobić, ale cokolwiek planujecie, to lepiej zróbcie to bardzo szybko. Czas działa niestety na naszą niekorzyść. Ona może umrzeć, jeśli nie otrzyma lekarstwa na czas.
Przeraziliśmy się słysząc jego słowa. Dawn miałaby umrzeć? O nie! Najpierw to samo, chociaż w innym kontekście, mówiono o Meloecie, a teraz o Dawn? Tylko nie to! Dlaczego nas to wszystko musi spotykać, pomyślałam sobie. Zupełnie tak, jakby ktoś się na nas uwziął i za wszelką cenę chciał nam zaszkodzić. Takie właśnie myśli krążyły mi po głowie, a ja nie miałam wtedy jeszcze pojęcia, jak bliskie są one prawdy.
Ash również wyglądał na przerażonego, jednak starał się panować nad emocjami, choć nie do końca mu to wyszło, bo widać było wyraźnie, że boi się o Dawn mocniej niż chce to okazać. Jednak jak na porządnego lidera przystało uznał on, że panikowanie nic nam nie da i musimy ratować jego siostrę jak najszybciej się da. Dlatego bardzo szybko zmobilizował nas do działania. Odbyliśmy szybką oraz raczej krótką naradę na temat dalszego postępowania, na której ustaliliśmy co i jak.
- Ktoś musi zostać z Dawn i pomagać lekarzowi w opiece nad nią - powiedział Ash.
- Ja zostanę - zgłosił się Clemont.
- Ja też zostanę - dodała Alexa.
- Wobec tego ja i Ridley ruszamy z tobą i Sereną do tego pana doktora Bromady - powiedziała Anabel.
Ash uśmiechnął się do niej po przyjacielsku i spojrzał najpierw na mnie, a potem na Ridleya.
- Jest zgoda na taką propozycję?
Nikt się nie sprzeciwił, więc zgoda była. Zadowolony z takiego obrotu sytuacji Ash poprosił lekarza oraz Clemonta i Alexę, żeby opiekowali się troskliwie Dawn pod ich nieobecność. Lekarz, przejęty bardzo losem chorej dziewczyny, postanowił zostać z nimi i pomóc w opiece nad Dawn. Podał nam adres doktora Bromady. Mieszkał on w Strefie Walk, więc można było go dość łatwo znaleźć.
Przed wyprawą poszliśmy pożegnać się z Dawn. Dziewczyna jednak wciąż była nieprzytomna. Spała, ale nie był to wcale sen błogi, a raczej ciężki. Biedactwo ciągle się pociło, rzucało na łóżku, szeptała, mamrotała jakieś słowa bez sensu. Piplup siedział na jej piersi i piszczał załamanym tonem.
Lekarz położył delikatnie dłoń na czole naszej przyjaciółki, po czym zasmucony zacmokał lekko ustami.
- Biedactwo ma wysoką gorączkę. Spróbuję ją zbić, ale nie wiem, czy to coś da. Bez lekarstwa niewiele zdziałam - powiedział smutnym tonem.
To mówiąc otworzył buteleczkę i wlał odrobinę jej zawartości do ust nieprzytomnej Dawn. Ash delikatnie ścisnął dłoń siostry i pocałował ją w czoło.
- Nie bój się, siostrzyczko. Wszystko będzie dobrze. Twój starszy brat nie zostawi cię w potrzebie - powiedział.
- Lepiej już jedźcie. Stan waszej drogiej przyjaciółki z każdą chwilą się pogarsza. Musi ona jak najszybciej dostać lekarstwo - powiedział do nas lekarz, widząc tę czułość.
Nie trzeba nam tego było dwa razy powtarzać. Cała nasza kompania pożegnała się z Alexą i Clemontem, po czym poszliśmy do garażu, gdzie Anabel miała swój samochód. Następnie nasza przyjaciółka zasiadła za kierownicą, Ridley usiadł na siedzeniu obok niej, zaś ja i Ash na tylnym miejscu. Wraz z nami usadowili się Pikachu oraz Meloetta. Gdy byliśmy już gotowi, to ruszyliśmy w drogę.
- Obyśmy tylko zdążyli - powiedziałam załamanym głosem.
- Nie chcę nawet myśleć o tym, co się może stać, jeżeli się spóźnimy - dodał równie zasmucony tym wszystkim Ash.
- Musimy być wszyscy dobrej myśli, nie ma innego wyjścia - rzekł Ridley, spoglądając na nas ze swojego siedzenia.
- Nie inaczej, Ash - dodała Anabel - Sam zresztą zwykłeś mówić, że podstawą każdego zwycięstwa jest wiara w swoje możliwości.
- Pika-pika-chu-chu! Melo-leo-lo! - zapiszczały siedzące obok nas Pokemony.
Ash powoli zacisnął pięść w bojowy sposób.
- Tak mówiłem i podtrzymuję swoje słowa! Musi się nam udać! Po prostu musi! Nie może nam się nie udać! Musimy uratować Dawn. Musimy i uratujemy ją!
A ciszej już dodał:
- Trzymaj się, Dawn. Pomoc nadchodzi.
C.D.N.
Dość smutna historia, ale nie można powiedzieć, że nie jest ciekawa. Jest wręcz bardzo ciekawa, można się w nią mocno wciągnąć.
OdpowiedzUsuńZainteresowała mnie bardzo historia miłości Meloetty do ludzkiego chłopca, który później zginął w jej obronie. Smutna to miłość, ale w sumie nie można się dziwić Meloettcie że dała można powiedzieć śmierć za śmierć...
A już w ogóle rozkleiła mnie choroba Dawn i kolejny zabójczy wyścig z czasem. Kto jest na tyle mądry, by produkować wirusa i wypuszczać go w świat, a potem ukryć przed ludźmi lekarstwo? Oczywiście doktor Bromada, zwany też doktorkiem Jak-Mu-Tam. :) Biedna Dawn. Mam nadzieję, że silna ekipa przyjaciół znajdzie szybko lekarstwo i uratuje siostrę Asha. :) Wierzę w to gorąco :) Bo cóż by to była za drużyna detektywistyczna bez Dawn. :)
Ogólna ocena: 10/10 :)
Hmmmmm??? Po co kopiować starocie? Ten wpis gorszy niż wyścig z czasem z Mewtwo i Malamarem
OdpowiedzUsuń