Eliot Ash i Nietykalni
Opowiadanie dedykuję Lokiemu27, który zainspirował mnie do napisania tego opowiadania.
Pamiętniki Sereny:
- Hej, kuzynku! Jak ci się spało? - spytała Mallow, wsuwając swoją głowę do pokoju.
Ja i Ash byliśmy już ubrani i szykowaliśmy się do śniadania, kiedy to właśnie złożono nam tę jakże miłą wizytę. Tak, była ona miła, gdyż widok tej uroczej dziewczyny naprawdę bardzo nas ucieszył, podobnie jak i nasz widok wywołał radość w kuzynce mego chłopaka.
- Cudownie nam się tutaj spało - odpowiedział jej Ash - Wejdź, proszę. Przecież nie będziesz rozmawiać z nami przez próg.
Mallow weszła do pokoju i zauważyliśmy wtedy, że była wciąż ubrana w kremową koszulkę nocną, a włosy miała rozpuszczone. Widocznie nie znalazła jeszcze dość czasu, aby się ubrać i upiąć włosy.
- Cieszę się, że wam tutaj dobrze - powiedziała po chwili dziewczyna - Naprawdę nie wiesz, ile wam zawdzięczamy, a już szczególnie ja. Gdyby nie wy, to ja.. Ech, wolę nie myśleć, co by się stało.
To mówiąc Mallow Cheerful lekko pomasowała sobie palcami kark na wspomnienie tego, co ją niedawno spotkało.
- Wiesz, tak właściwie to ocalił cię Kiawe, twój chłopak, a nie ja - rzekł na to Ash.
- Kiawe mnie ocalił, to prawda... Ale pamiętaj, że przecież rozwiązałeś zagadkę intrygi tej kanalii Sebastiana i jego kumpeli. Gdyby nie ty, to...
- Serena bardzo mi pomogła. Naprowadziła mnie na właściwy trop.
Ucieszyło mnie, że mój luby pamiętał o moim udziale w tej przygodzie, choć oczywiście był on tak naprawdę nie tak znowu wielki, bo ostatecznie rozwiązanie tej sprawy było tylko i wyłącznie jego zasługą. Ja mogłam mu podsuwać różne domysły oraz inspirować go, ale rozwiązanie zagadki było jego zasługą. Ale i tak było i miło, kiedy słyszałam słowa mojego chłopaka. W końcu chyba każdy lubi być doceniany.
- No, Ash trochę przecenia mój udział w całej tej sprawie - odparłam po chwili skromnym tonem - Bardziej pomógł mu Max niż ja.
- A Serena znowu jest za skromna - zaśmiał się mój ukochany - Ale to dobrze. Niech chociaż jedno z naszej dwójki będzie skromne. Ja potrafię chwalić się za dwoje.
- Tak, zauważyłam to - zaśmiała się Mallow, poprawiając sobie lekko niesforny kosmyk włosów, opadający jej na czoło - Ale tak czy siak cieszę się, że tu przyjechaliście. Uratowaliście mnie i być może całą moją rodzinę. Wiele wam zawdzięczam.
- A my wiele wam zawdzięczamy - powiedziałam - Twoja mama leczy naszego przyjaciele, a to naprawdę bardzo dla nas ważne.
- Wierzę - uśmiechnęła się kuzynka Asha - I bardzo się cieszę, że to już koniec tego koszmaru.
- Koniec? O nie! Jeszcze nie - pokręcił przecząco głową Ash - Koniec to będzie dopiero wtedy, kiedy odbędzie się proces tego świra Valamonta. Będziemy musieli na nim zeznawać. Mam nadzieję, że dasz radę to zrobić.
- Pika-pika! - zapiszczał troskliwym głosem Pikachu.
- Spokojnie, dam radę. Jestem twarda, kuzynku. Bardziej twarda niż myślisz. Radziłam już sobie z trudniejszymi problemami, więc zniosę także ponowne wspominanie tego wszystkiego. Najważniejsze, że Lana znowu się do mnie odzywa.
- Tak, co nawiasem mówiąc jest bardzo niezwykłe, biorąc pod uwagę to, jak próbowałaś ją sprać po tym, jak ci przefarbowała w nocy włosy - zaśmiał się wesoło Ash.
- Moja siostra ma wielkie szczęście, że ta farba była zmywalna, bo nie chciałabym się całe życie tak mienić jak diament - powiedziała złym tonem Mallow, ale szybko odzyskała humor - Tak czy inaczej już wszystko jest w porządku i możemy cieszyć się życiem.
- Zwłaszcza, że nie mamy zbyt dużo czasu na życie - wtrąciła się Lana ubrana w niebieską piżamę, która właśnie weszła do pokoju - Dzisiaj jest już ostatni dzień ferii zimowych. Jutro znowu wracamy do szkoły.
Mallow, Lana oraz Lillie chodzą do Szkoły Pokemonów na wyspie Melemele, którą prowadzi kuzyn profesora Oaka. Uczą się tam, jak być dobrymi trenerkami, a przy okazji również paru innych rzeczy przydatnych w życiu, przede wszystkim jednak związanych z byciem dobrym trenerem, a także i przyszłym naukowcem. Choć pozornie wydaje się, że cała wiedza o byciu dobrym trenerem mogłaby być zawarta w kilku lekcjach i przekazana w ciągu kilku dni, to jednak sprawa wygląda zupełnie inaczej, gdyż wiedza o Pokemonach, ich zwyczajach, gatunkach oraz sposobie ich trenowania jest tak ogromna, że kilku lat trzeba, aby Szkoła Pokemonów mogła je wszystkie przekazać. Ponieważ siostry Cheerful praktycznie nigdy nie podróżowały po świecie jako trenerki (pomijając fakt, iż od czasu do czasu wyjeżdżały na wycieczki zagraniczne z rodzicami), to miały naprawdę wielką możliwość, aby zdobywać tę wiedzę, z czego rzecz jasna chętnie korzystały.
- Nie ma co, ostatni dzień ferii. Należy z niego właściwie skorzystać - powiedziała wesoło Lana, patrząc się na nas - Mam nadzieję, że pomożecie nam w tym, zanim znowu zatopimy się w lekcjach i nudnych obowiązkach szkolnych. Wy to macie dobrze, naprawdę. Nie musicie się niczego uczyć, tylko sobie podróżujecie, bawicie się i macie fajne życie. A my co? Musimy wkuwać. Choć tak prawdę mówiąc, to tylko ja i Lillie wkuwamy, bo Mallow nie musi tego robić. Ja to nie wiem, jak ona to robi. Nigdy nie wkuwa, a zawsze wszystko wie na sprawdzianach.
- Po prostu mam dobrą pamięć - odparła na to jej starsza siostra - Ty za to nieźle się uczysz, ale tylko tego, co cię ciekawi.
- A dziwi cię to? Zresztą nie każdy musi być kujonem.
- Ja jestem kujon? Też coś.
- A pewnie, że jesteś. Kujon, a do tego jeszcze i mądrala.
- Mądrala? Ja ci dam mądralę!
To mówiąc Mallow skoczyła wesoło na Lanę, po czym obie zaczęły się wesoło łaskotać. Potem radośnie wciągnęły nas do swojej zabawy, również łaskocząc nas. Broniliśmy się dzielnie, ale po chwili w zabawę włączyli się także Lillie i Max, którzy nagle weszli do pokoju i widząc, co wyprawiamy, dołączyli do łaskotania.
- Och, moi kochani! - przerwał nam naszą rozrywkę głos pani Cheerful - Naprawdę jesteście uroczy, wiecie o tym?
Zabawa natychmiast została zakończona, a my wszyscy spojrzeliśmy na kobietę z uśmiechem na twarzach.
- Wybaczcie mi, nie chciałam wam przerywać - uśmiechnęła się do nas nasza gospodyni - Naprawdę uroczo wyglądacie. I wiecie co? Bardzo mnie cieszy, że do tego domu powróciła taka cudowna, beztroska radość, jakiej tu nie było tak długo. Strasznie się cieszę, wy moi uroczy, kochani detektywi, że przywróciliście radość do tego domu.
- Ciociu, my nie zrobiliśmy nic wielkiego - powiedział Ash - Po prostu wykonaliśmy swoją powinność i tyle.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał delikatnie Pikachu.
- Bune-bune! - dodała Buneary, obejmując go czule od tyłu.
- Nie każdy tyle by dla mnie zrobił i nie każdemu by się to udało, a wam tak - powiedziała przyjaźnie pani Cheerful - Mam nadzieję, że zdołam wam pomóc w sprawie waszego przyjaciela, Clemonta. Chociaż tyle mogę w zamian dla was uczynić.
- Jeśli tego dokonasz, to sprawisz nam większą radość niż myślisz - powiedział Ash, uśmiechając się wesoło.
- Mamo, chcemy iść z Ashem i Maxem na plażę - odezwała się Mallow - Czy Clemont może z nami iść także?
- Oczywiście - odparła na to jej mama - Tylko pamiętajcie, że wciąż nie może się zbytnio forsować.
- Spokojnie, nie będziemy go forsować. Nie ma mowy - uśmiechnął się wesoło Max - Będziemy się z nim obchodzić jak z jajkiem.
- No, tylko bez takich! - parsknęła śmiechem nasza gospodyni - Nie można popadać z jednej skrajności w drugą. Tak samo, jak nie można iść się bawić bez śniadanie. Dziewczynki, ubierajcie się już! Prędziutko! Za chwilę będzie śniadanie!
Ashowi i Pikachu jak na zawołanie zaburczało w brzuchach. Obaj zachichotali zawstydzeni, a mój luby powiedział:
- Właśnie, ciociu. Już czas coś zjeść.
Po pysznym śniadaniu poszliśmy do uzdrowiska, gdzie przebywali nasi pozostali przyjaciele razem z Clemontem. Pani Cheerful oznajmiła im, że nasz kochany wynalazca może śmiało iść z nami na plażę, ale nie wolno mu się forsować i niech unika wszelkich ekscesów. My zaś mieliśmy za zadanie pilnować go, aby nie robił głupstw.
- Prawdę mówiąc, proszę pani, to już bardziej on będzie pilnował nas - zaśmiała się Bonnie.
- A żebyś wiedziała - zachichotał jej starszy brat.
Clemont pomimo tego, iż wciąż musiał jeździć na wózku, wyglądał z każdym dniem coraz lepiej i mógł już co nieco chodzić, choć wciąż pomagał sobie kulami szpitalnymi, gdyż bez nich nie był w stanie ustać na nogach.
- Tak, to prawda. Clemont jest jednym z najbardziej odpowiedzialnych ludzi na tym świecie - powiedział z uśmiechem na twarzy Ash - I mogę to przyznać z prawdziwą dumą.
- Ja oczywiście również to przyznaję - zaśmiała się radośnie Dawn, obejmując czule Clemonta od tyłu - Będę miała wspaniałego męża, co nie?
- Najpierw musi się on z tobą ożenić, siostrzyczko, a to jeszcze nie jest nic pewnego - zachichotał Ash.
- Mów za siebie, przyjacielu. Dla mnie to sama pewność - powiedział na to wesołym głosem Clemont, dotykając dłoni ukochanej.
- No dokładnie - zachichotała jego dziewczyna, całując go czule w policzek.
- Widzę, że wracasz do zdrowia, synu! - zawołał wesoło Steven Meyer, wchodząc do sali - I jakoś się temu wcale nie dziwię. Z taką opieką sam bym szybko wracał do zdrowia. Wiecie co? Ja chyba muszę też mieć jakiś wypadek. Jak sądzisz, Ash? Twoja mama opiekowałaby się mną wtedy?
- Może być pan tego pewien, panie Meyer - zachichotał lekko Ash - Ale lepiej nie ulegać celowo wypadkom, bo takie coś mojej mamie by się już nie spodobało.
- Domyślam się - mężczyzna parsknął śmiechem - Tak, tu masz rację. Lepiej więc być zdrowym i uczciwym niż chorym i nieuczciwym. Ech... Głupstwa wygaduję.
- Raczej zabawne rzeczy, proszę pana - zaśmiał się na to Ash - Ale spokojnie. Mojej mamie by się ten żart na pewno spodobał.
- A chwilowo Clemontowi spodoba się z pewnością wypad na plażę - rzucił wesoło Max - Musimy więc go tam zabrać.
- To żaden problem - powiedziała Dawn, podchodząc do wózka - Mogę go pchać?
- Możesz, tylko bądź bardzo ostrożna - odpowiedziała jej pani Cheerful - I żadnych głupich wyścigów na wózku czy czegoś w tym rodzaju.
Dawn popatrzyła z ironią w oczach na kobietę.
- Proszę pani, co też pani przychodzi do głowy?
- Mnie takie rzeczy nie przychodzą do głowy i lepiej, żeby wam także nie przychodziły - zaśmiała się kobieta - Ale ty nawet nie wiesz, jakie to pomysły mają moje córki. Bardziej zwariowane niż myślisz.
Siostrzyczki Cheerful zarumieniły się na twarzach, kiedy to usłyszały.
- No co? - spytała wesoło ich matka, widząc miny dziewczyn - Może zaprzeczycie, że tak jest?
- Nie, mamo, ale przypominam ci, że to Mallow miała najwięcej takich pomysłów - stwierdziła Lana.
- Dzięki za lojalność - rzuciła złośliwie jej starsza siostra.
- To zwykłe stwierdzenie faktu.
- Możliwe, ale nie musisz wszystkim o tym zaraz mówić.
- Dobrze, kochani! Już nie gadajcie tyle, tylko zabierzcie Clemonta - powiedziała pani Cheerful - Ale proszę, przyprowadźcie go tu z powrotem w nienaruszonym stanie.
- My go nie naruszymy, to więcej niż pewne - zaśmiał się Max - Jak już, to Dawn to zrobi. W końcu to ona będzie go pchać.
- Moja dziewczyna z pewnością nie zrobi mi krzywdy - powiedział z pewnością w głosie Clemont.
- Widzisz? On we mnie wierzy - zachichotała Dawn.
Steven Meyer i Kasandra Cheerful zaśmiali się lekko, widząc tę scenę. Najwyraźniej to wszystko, co się tutaj działo, bardzo ich ubawiło.
- Dobra, dość tego gadania! - zawołał wesoło Max, który aż się palił do zabawy - Nie marnujmy czasu, bo panienki Cheerful nie będą miały całego dnia, żeby na nas czekać.
- Panienki Cheerful. Też mi coś! - prychnęła z kpiną w głosie Bonnie, krzyżując ręce na piersiach.
Widocznie zainteresowanie Maxa kuzynkami Asha wcale jej się nie podobało, czemu też wcale się nie dziwiłam. W końcu chłopak już bardzo dawno wpadł jej w oko, a on jakoś jakiś czas temu zaczął wyraźnie doceniać urodę kobiet, ale starszych od siebie, Bonnie uważając za zbyt smarkatą, aby doceniać u niej jakikolwiek kobiecy atut. Pomijając ten aspekt oboje potrafili się naprawdę doskonale dogadać i często pracowali w duecie, ale w sprawie uczuć do siebie niestety mieli poważne problemy. Miałam wielką nadzieję, że w końcu to się zmieni na lepsze, ale nie bardzo wiedziałam, jak może do tego dojść i kiedy.
***
Zgodnie z naszymi planami przyszliśmy na plażę, a tam przebraliśmy się w kostiumy kąpielowe i rozłożyliśmy w jednym, przytulnym miejscu. Clemont jako jedyny z nas pozostał w ubraniu, ponieważ i tak nie mógł się kąpać w morzu, a prócz tego takie coś było dla niego dość trudne i zawsze, jeśli chciał się przebrać, musiał korzystać z pomocy ojca, Maxa czy Asha. A więc Clemont nie mógł pływać, co jednak nie przeszkodziło mu cieszyć się pobytem tutaj, a my robiliśmy wszystko, aby czuł się przy nas doskonale, a już chyba najbardziej starała się w tej sprawie Dawn. Dziewczyna nawet nie poszła pływać, ponieważ uważała, iż to nie byłoby fair w stosunku do jej chłopaka, skoro on nie mógł tego zrobić. Choć Clemont proponował Dawn, aby mimo wszystko poszła pływać, to ta nie zgodziła się na to.
- Moja miejsce jest przy tutaj, przy tobie - powiedziała do niego czule dziewczyna, ściskając delikatnie jego dłoń - A kiedy już wyzdrowiejesz, to wtedy oboje będziemy pływać.
- Twoja siostra to naprawdę wspaniała dziewczyna - rzekła wzruszona tym Lillie.
- A dziwisz się? W końcu to moja siostra - zaśmiał się lekko Ash - Ona zawsze była wspaniałą dziewczyną. Drugą równie wspaniałą dziewczyną jest moja ukochana.
- No, miałam nadzieję, że to powiesz - powiedziałam wesoło.
- Musiał to powiedzieć, inaczej dostałby w łeb - zaśmiała się Lana.
- Oczywiście. Bo on by sobie na to pozwolił - zachichotała Mallow - Wątpię, żeby mój kuzyn pozwolił się lać i jeszcze wybaczył Serenie takie zachowanie. Prawda, Ash?
- No, tak prawdę mówiąc, to Serena była kiedyś na mnie tak zła, że aż obrzuciła mnie śnieżkami, a jej ten czyn darowałem.
- Poważnie? I pozwoliłeś się obrzucić śnieżkami? Tak po prostu?
- Wiesz, byłem w takim szoku, że nie miałem okazji się bronić, a poza tym zasłużyłem sobie na to.
Zachichotałam delikatnie.
- No, może przesadziłam wtedy rzucając w niego śnieżkami, ale cóż... Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W każdym razie wtedy tak właśnie było.
- I nadal tak jest! - usłyszeliśmy jakiś znajomy głos.
Należał on do Kiawe, który właśnie podszedł do nas z Sophoclesem. Obaj mieli na sobie kostiumy kąpielowe, zaś ich twarze wyrażały ogromną radość.
- Kiawe! - zawołała radośnie Mallow.
Dziewczyna rzuciła się chłopakowi na szyję i mocno go uściskała oraz ucałowała. Jej luby również mocno ją do siebie przytulił.
- Cieszę się, że cię widzę taką radosną i wesołą, Mallow - powiedział do niej - Zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach.
- Oj tak, ostatnie wydarzenia były dla mnie naprawdę przykre - rzekła smutno Mallow, krzywiąc się lekko - Ale ocaliłeś mnie wraz z Ashem, więc wszystko jest już dobrze.
- Dokładnie tak - zgodził się z nią Kiawe - Serena miała rację. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- Nie zawsze tak jest, ale często tak bywa - odparł Ash - Przykładem może być moja emerytura detektywistyczna. Wam się to wydaje być czymś głupim...
- Bo to jest głupie, braciszku! - zawołała gniewnie Dawn - Uważam, że postępujesz głupio. Rozumiem twoją motywacje, ale mimo wszystko...
- Dawn, daj już spokój - uśmiechnął się do niej Clemont - To jest tylko i wyłącznie decyzja Asha. Skoro on tak postanowił, to musimy wszyscy to zaakceptować.
- Wcale nie musimy! Gdyby Max i Bonnie nie pływali teraz w morzu, to by poparli moją decyzję.
- No właśnie, pływanie! Lana, chodźmy! - zawołał wesoło Sophocles, porywając za rękę średnią z sióstr Cheerful.
Chwilę później ta dwójka pływała już wesoło w morzu, dołączając do Maxa i Bonnie.
- Och, przednia zabawa - zaśmiała się Mallow, siadając na kocu.
- Tak, ale nie udałoby się nam to, gdybyście nam nie pomogli - dodał Kiawe, siadając obok niej.
- Weź już nie przesadzaj. Po prostu zrobiliśmy to, co wy zrobilibyście na naszym miejscu - odpowiedziałam im.
- Serena ma rację. Wy także to byście zrobili, gdybyście byli na naszym miejscu - dodał Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, biegając wesoło wraz z Buneary po piasku w pobliżu naszych osób.
- Wątpię, żebyśmy zdołali wam pomóc - odparł Kiawe - Bo przecież żadne z nas nie jest detektywami. Nie zdołalibyśmy nigdy skojarzyć tych wszystkich faktów, które wy skojarzyliście ze sobą.
- Właśnie - poparła go Mallow - Do tego trzeba wielkich zdolności, a takie posiadasz ty, Ash. Ty i Serena, a także wasi przyjaciele.
- No, z nami jest różnie - uśmiechnął się lekko Clemont - W naszej drużynie to właśnie Ash i Serena rozwiązują zagadki.
- I dalej to robią pomimo tej całej głupiej emerytury Asha - dodała Dawn - I mam ogromną nadzieję, że mój kochany brat wreszcie da sobie z emeryturą spokój.
Pikachu, który to właśnie zatrzymał się w miejscu, popatrzył na nas wesoło i zapiszczał delikatnie.
- Kochani, nie rozmawiajmy teraz o tym - poprosił Ash - To nie jest czas i miejsce na takie rozmowy. Chciałbym na razie odpocząć od takich przygód jak te ostatnie. Wciąż jestem w niezłym szoku. Gdybym z Kiawe nie przybył w porę, to...
- Jednak przybyłeś i to się liczy - wtrąciła Mallow, kładąc mu dłoń na ramieniu - A zatem, kończąc już ten temat muszę dodać, że szkoda by było marnować taki talent, ale sam musisz wiedzieć, co dla ciebie lepsze.
- Dla mnie na pewno będzie lepiej, jeśli popływam sobie w morzu - zaśmiała się Lillie, zrywając się z koca - Uwielbiam się pluskać. Popływacie ze mną?
- Bardzo chętnie, ale za chwilę - odparł wesoło Ash - Na razie jeszcze posiedzę tutaj.
Lillie uśmiechnęła się lekko, po czym poklepała delikatnie kuzyna po ramieniu i rzekła:
- Trzymam za słowo. I pamiętaj, twoje życie to jest twoja sprawa i sam decydujesz w tej sprawie. Chociaż nie pogardziłabym wcale twoim wielkim powrotem do branży, ale to już sam musisz zdecydować.
Po tych słowach dziewczyna poszła pływać, a my zostaliśmy na kocu.
- Ech, a pomyśleć, że w innych miejscach jest śnieg - powiedziałam - A tu pięknie i słonecznie.
- Tak... A więc zostaje nam tylko z tego korzystać - zaśmiała się Dawn - Przydałaby się tylko jakaś muzyczka, aby było weselej.
- To chyba jest do załatwienia - odparł na to Clemont - Ash, może nam coś zagrasz?
- Oczywiście, nie widzę przeszkód - uśmiechnął się mój luby, po czym sięgnął do plecaka i wyjął z niego skrzypce.
Co prawda mój ukochany podczas sprawy Ellisa, załamany tym, co spotkało Clemonta, połamał ze złości swoje skrzypce, ale nie poniósł żadnej straty w tej sprawie, został mu bowiem instrument Kronikarza. Wprawdzie dał go Alexie z okazji świąt, ale ta na wieść o tym, iż Ash stracił skrzypce, to oddała mu prezent prosząc, aby go przyjął.
- Tobie bardziej się przyda niż mnie - powiedziała przyjaźnie.
Miała rację, bo Ash już parę razy na tych skrzypcach sobie grał. Co prawda każdy mógł na nich grać, nawet nie posiadając żadnego talentu w tej sprawie, to jednak posiadając talent sprawiało się, że skrzypce grały o niebo lepiej i wnosiły w serca więcej radości. A jeśli posiadało się talent i wielką miłość do melodii skrzypiec, to wówczas instrument wydawał z siebie tak piękne dźwięki, jakie żaden inny instrument na świecie nie potrafił wydobyć ze swego wnętrza. Teraz właśnie było wtedy, kiedy Ash zaczął na nich grać, a następnie śpiewać wraz z nami słowa wesołej piosenki, która to szła tak:
Jeszcze wczoraj była ze mną,
Jeszcze wczoraj była tu.
Jeszcze wczoraj dni mijały, jak ze snu.
Była piękna, mówię wam.
Zawsze ze mną sam na sam.
Nie kusiły mnie oferty innych dam.
Wakacyjny letni czas
Na wybrzeże porwał nas,
Gdzie na plaży nagie ciała smażą się.
No i wtedy, jak zły sen,
Gość z okładki, super man...
I dla niego właśnie zostawiła mnie!
Wziął bez przyczyny
Miłość mej dziewczyny,
Chociaż wkoło tyle innych pań.
Ja nie przeżyję!
Chyba go zabiję!
Playboy i podrywacz! Łobuz-drań!
Ależ wzbiera we mnie siła!
Już się burzy w żyłach krew
I narasta we mnie ciągle dziki gniew!
Woli jego zamiast mnie?
Chyba zaraz wścieknę się.
Powstrzymajcie mnie, bo to się skończy źle!
Jeszcze wczoraj była ze mną.
Jeszcze wczoraj była tu.
Jeszcze wczoraj dni mijały, jak ze snu.
Dzisiaj na kieliszka dnie
Chcę utopić żale swe.
Ta zniewaga krwi wymaga. Zemszczę się!
Wziął bez przyczyny
Miłość mej dziewczyny,
Chociaż wkoło tyle innych pań.
Ja nie przeżyję!
Chyba go zabiję!
Playboy i podrywacz! Łobuz-drań!
Piosenka ta połączona była z genialną muzyką wygrywaną przez Asha i sprawiała, że poczuliśmy się wszyscy o wiele lepiej.
- Grasz wspaniale, Ash! - zawołała radośnie Mallow, klaszcząc przy tym w dłonie, gdy już koncert dobiegł końca.
- Przydały się te wszystkie lekcje gry na skrzypcach, które brałeś - zaśmiał się Kiawe.
- Widzę, że coś o tym wiesz - stwierdziłam wesoło.
- A jak sądzisz? Gdzie Ash uczył się rzępolenia? - zachichotał Kiawe - Właśnie tutaj, na Melemele.
- Nigdy nie mówiłeś, że to właśnie tutaj uczyłeś się gry na skrzypcach - powiedziałam do Asha.
- Bo nie pytałaś - odparł wesoło mój luby - A poza tym to tylko nic nie znaczący szczegół.
- Pewnie i tak - zaśmiała się Mallow i wstała nagle z koca - Kiawe, popływamy sobie?
- Też pytanie! Oczywiście, że idziemy! - odparł wesoło jej chłopak, po czym złapał dłoń swojej dziewczyny i pobiegł z nią do wody.
Za chwilę ja i Ash dołączyliśmy do nich i dobrze się bawiliśmy, aż w końcu się zmęczyliśmy i wróciliśmy na koc. Dawn i Clemonta tam nie było, ponieważ poszli do budki z lodami, a więc zostaliśmy sami we dwoje.
- Ech, zabawa jest cudowna, ale muszę trochę odpocząć - rzekł Ash, siadając na kocu i głęboko oddychając.
- Chyba emerytura ci nie służy - zaśmiałam się dowcipnie.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu, delikatnie chichocząc.
- Bune-bune! - dodała Buneary.
- Możliwe, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać - odparł mój ukochany - Teraz wolałbym odpocząć i nabrać sił do kolejnych wariactw.
- Chyba najlepsza będzie do tego literatura - zaśmiałam się.
Powoli wyjęłam z plecaka wydrukowane opowiadanie Maggie i Johna, które oboje niedawno napisali i przysłali nam na maila. Wydrukowaliśmy je na komputerze pana Cheerful, a teraz mogliśmy je przeczytać. Maggie, w potajemnej rozmowie, którą odbyła ze mną przez telefon wyznała mi, że zamierza z Johnem za pomocą tego opowiadania przekonać Sherlocka Asha do powrotu do pracy detektywa i pokazać wszystkie uroki zawodu, który ten porzucił.
- Wiesz, Maggie... Ash jest niesamowicie uparty - powiedziałam do niej załamanym tonem - Nie wiem, czy to opowiadanie go przekona.
- Spokojnie. Nie trać nadziei - zaśmiała się pisarka - Ostatecznie Ash za bardzo kocha ten zawód, a poza tym uwierz w mój talent, który umie porywać za sobą serca. No, może nie tyle mój talent, co Johna, bo ja gorzej sobie radzę z kryminałami niż on... Ale tak czy inaczej talent autorski jest widoczny w tym opowiadaniu, jestem tego pewna. A John zawsze powtarza, że prawdziwy talent porywa za sobą ludzi.
- Tak. Powtarzał też coś w rodzaju, że pisarz nie przyjmuje się krytyką, bo ją wyrzuca do kosza na śmierci.
- To prawda. Jedno z jego haseł brzmi: „Nie będzie krytyk pluł nam w twarz, a mnie to już na pewno nie“.
- Bardzo ciekawe hasło.
- Opowiadanie jest jeszcze ciekawsze. Przeczytajcie z Ashem i oceńcie je sami.
Ponieważ wcześniej nie mieliśmy możliwości, aby je przeczytać, mój luby postanowił skorzystać z okazji i wreszcie to zrobić i to teraz, kiedy był ze mną na plaży, a chwilowo nikt nam nie przeszkadzał. Usiadłam więc przy Ashu i oboje zaczęliśmy czytać.
***
Opowiadanie Maggie:
W latach dwudziestych XX w. doszło do tego, iż pewien amerykański prezydent stwierdził, że alkohol wywołuje choroby, przemoc w rodzinie oraz upadek moralny wielu ludzi. Postanowił więc zapobiec rozwijaniu się tej sytuacji poprzez całkowity zakaz sprzedaży i produkcji alkoholu. Liczył na to, iż w ten sposób społeczeństwo amerykańskie stanie się o wiele lepsze. Za jego przykładem poszedł prezydent regionu Kanto, wprowadzając taką samą ustawę, którą nazwano powszechnie prohibicją.
Niestety, obaj panowie przeliczyli się w swoich oczekiwaniach, a to, co się stało niedługo potem pokazało, iż naprawdę dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Tak się bowiem złożyło, że zakazany owoc o wiele lepiej smakuje niż ten dozwolony, a ludzie pragną pić i pić będą. Skoro zaś prawo im tego zabraniało, zdobywali alkohol nielegalnie u ludzi, którzy wiedzieli, jak go produkować i rozprowadzać. Bandyci dość szybko spostrzegli w tym wszystkim możliwość rozwinięcia swojego interesu, więc zaczęli każdy na swój sposób zdobywać monopol na produkcję zakazanego trunku, a także sprzedawanie go ludziom. Dość szybko stali się oni dzięki temu bajecznie bogaci i to na tyle, iż wielu z nich zaczęło tworzyć swoje finansowe imperia. Policja oraz politycy wręcz dwoili się i troili, aby w jakiś sposób zwalczać przestępczość zorganizowaną, jaką niechcący przez prohibicję stworzyli, ale niestety, nie byli w stanie nic zrobić. Rządy zmieniały się jeden po drugim, jednak żaden z nich nie umiał zastosować skutecznego sposobu walki z gangsterami. Ci co prawda zawsze istnieli, ale nie byli nigdy tak potężni, jak teraz dzięki nielegalnej produkcji alkoholu i sprzedawania go ludziom. Jeśli kiedyś trudno było ich tknąć, to zdecydowanie teraz w wielu przypadkach stało się to niemożliwe. Policja próbowała co prawda wszystkiego, czego tylko mogła - urządzała obławy, niszczyła nielegalne bimbrownie, tropiła za pomocą tajniaków i informatorów meliny wszelkie bandytów, polowała na gangsterów dzień i w nocy, ale nic zrobić nie mogli, ponieważ na miejsce każdego aresztowanego gangstera pojawiał się kolejny i wszystko zaczynało się od nowa.
Pewną korzyścią dla policji i władz było zwyczajna, ludzka zazdrość panująca wszędzie, nawet między gangsterami. Wiadomo było, iż w świecie przestępczym nie istnieje coś takiego jak solidarność, a już na pewno nie w mafiach, które powstały z kilku silniejszych gangów. Dość szybko doszło pomiędzy nimi do wielkich wojen. Bandyci polowali na siebie nawzajem, oczyszczając region Kanto z konkurencji, ale takie walki prowadziły dość często do ofiar wśród cywili, dlatego też wojny mafijne nie były idealnym sposobem ocalenia regionu. A potem sytuacja zmieniła się na jeszcze gorszą niż poprzednio, bowiem w wojnach mafijnych praktycznie wszystkie mafie wybiły się nawzajem. Wszystkie oprócz jednej - tej kierowanej przez Ala Giovanniego, pięćdziesięcioletniego imigranta, który to zaczynał karierę w jednym gangu, potem zaś doszedł do rangi mafii dzięki swoim licznym sukcesom. Al Giovanni z biednego chłopaka z biednej rodziny trafił pod skrzydła kompana swojego ojca i dzięki niemu trafił pod opiekę pewnego gangstera, który na jego oczach zaczął rosnąć w siłę, a wraz z nim wszyscy jego zaufani ludzie, w tym także i Giovanni. Dość szybko Al został jedną z najbliższych osób u boku szefa, a jego pozycja wzrosła, gdy wpadł w oko córce swego pracodawcy. Ten nie umiejący odmówić córuni niczego, wydał ją za Giovanniego, którego uczynił swą prawą ręką. Gdy zaś nieco później zginął w mafijnych porachunkach, to Al zapowiedział żonie, że pomści jej ojca. Słowa dotrzymał, ponieważ już wkrótce rozpętał on tak bezwzględną wojnę, iż wkrótce pozostałe mafie zostały wyniszczone i albo rozpadły się na pomniejsze, niegroźne gangi, albo też wybito je do nogi. Pozostały więc w Kanto tylko małe grupy przestępcze, w żadnym razie nie mogące zagrozić pozycji szefa jedynej mafii w całym regionie.
Sytuacja dla spokojnych i miłujących pokój mieszkańców Kanto stała się jeszcze gorsza niż przedtem, gdyż Giovanni zmonopolizował produkcję alkoholu i bezwzględnie pilnował tego, aby nikt, kto sprzedaje ten zakazany trunek, nie kupował go od ludzi nie należących do jego mafii. Każdy, kto tylko ośmielił się sprzedawać alkohol innej produkcji niż ten Giovanniego mógł prędzej czy później spodziewać się odwiedzin jego ludzi, którzy albo go ostrzegali, albo zabijali, co było zarazem ostrzeżeniem dla innych osób próbujących iść w ślady zabitego. Prócz tego, o ile wcześniej można było jeszcze jakoś liczyć na policję i sądy, teraz już zaczęło to być praktycznie niemożliwe, gdyż Giovanni zdołał skorumpować znaczną część urzędników państwowych. Najgorzej zaś miało to miejsce w stolicy Kanto - Wertanii. Tam zaś praktycznie każdy policjant, sędzia, burmistrz czy inny urzędnik siedział w kieszeni Ala, który zadowolony spoglądał na swoje finansowe imperium myśląc sobie, że nikt nie zdoła mu odebrać tego, co stworzył.
Pomylił się jednak, ponieważ istniał ktoś taki. Ten człowiek przybył do Wertanii w roku 1932 i w chwili, w której postawił on nogę w tym mieście, to rozpoczął się upadek wielkiego mafiosa.
Pociąg sunął przed siebie z największą dla siebie prędkością. Mijał przy tym góry, lasy, jeziora i polan niezamieszkane przez nikogo lub też zamieszkane przez pojedyncze rodziny w domkach jednorodzinnych. W ten oto widok wpatrywała się zamyślona Serena Evans. Była ona dziewczyną w wieku dwudziestu-paru lat, o niebieskich oczach oraz miodowych włosach. Miała na sobie skromny strój podróżny, co wyraźnie wskazywało na to, że jest ona w podróży.
- Czy panienka powraca do Wertanii? - spytał przyjaznym tonem młody mężczyzna, który siedział obok niej.
Był to dość przystojny, młody człowiek o ciemno-niebieskich włosach i zielonych oczach, który uśmiechał się cały niemal czas. Sprawiał naprawdę bardzo przyjemne wrażenie, w przeciwieństwie do tych trzech jegomościów siedzących naprzeciwko niego i Sereny. Wszyscy oni byli ubrani w szare prochowce i szare kapelusze. Jeden z nich był blondynem w okularach, posiadającego ciemno-niebieskie oczy. Siedział on pogrążony w lekturze książki, która wyraźnie go bardzo zajmowała. Drugi zaś miał jasno-zielone włosy i jasno-zielone oczy i trzymał w dłoni gazetę, w której rozwiązywał krzyżówkę. Trzeci z kolei miał brązowe oczy oraz czarne włosy z niesforną grzywką, która opadała mu na czoło. Ten najbardziej podobał się Serenie, ale najwyraźniej był on pogrążony we śnie i nie zamierzał prowadzić z nią jakiekolwiek konwersacji, dlatego też musiała się zadowolić rozmową z tym miłym jegomościem obok niej, choć nie była to jakaś wielka strata, gdyż był on bardzo miły.
- Owszem, właśnie wracam do Wertanii. A skąd pan to wie? - zapytała zainteresowana Serena.
- Bo ja również do niej wracam - odpowiedział jej młody mężczyzna - Odwiedzałem moją chorą babcię. Dawno mnie nie widziała i zdążyła się za mną stęsknić.
- No proszę. Ja zaś odwiedzałam moich rodziców. Także się za mną stęsknili. I prawdę mówiąc nie chcieli, abym wracała do Wertanii.
- A to dlaczego?
- Bo tutaj jest strasznie niebezpiecznie, odkąd ten łotr, Al Giovanni stał się nieformalnym panem tego miasta.
- Spokojnie, Al Giovanni nie zaczepia takich spokojnych ludzi, jak szanowna pani.
- A skąd pan wie, że jestem spokojna?
- To nie jest wiedza, tylko głęboka nadzieja.
Chwilę później pociągiem szarpnęło, zaś młodzieniec w niebieskich włosach opadł na pannę Serenę, która zaczęła się wesoło śmiać.
- Och, jak widzę, że pan bardzo na mnie leci - zachichotała.
- Proszę mi to wybaczyć. Ja rzadko jestem taki bezpośredni - odparł przepraszającym tonem młodzieniec - To przez ten pociąg.
- Spokojnie, przecież ja się na pana wcale nie gniewam. Koleje już takie są. Często sprawiają, że człowiek się zbliża do człowieka i to bardziej niżby tego chciał.
- Tak, to prawda - uśmiechnął się młody człowiek - No, ale chyba już widzę moją stację. Więc pani pozwoli, że będę musiał przerwać naszą jakże przyjemną rozmowę, ponieważ już pora na mnie. Do zobaczenia zatem, szanowna pani.
To mówiąc powoli i z szacunkiem ucałował dłoń Sereny.
- Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy, proszę pana - rzekła z wielkim uśmiechem na twarzy Serena.
- Ja również mam taką nadzieję - odparł młodzieniec, po czym powoli ruszył ku wyjściu.
- Chwileczkę, proszę pana! - odezwał się nagle czyjś męski głos.
To był czarnowłosy, młody człowiek o czekoladowych oczach. Już nie spał, tylko uważnie wpatrywał się w młodzieńca, który właśnie zamierzał wyjść z przedziału.
- Czy coś się stało? - spytał niebieskowłosy.
- Nic takiego - uśmiechnął się do niego ironicznie czarnowłosy - Tylko oddaj pani jej portmonetkę.
Młodzieniec zdziwił się bardzo mocno, gdy to usłyszał, podobnie jak i Serena, która nic z tego nie rozumiała. Szybko sięgnęła do swojej torebki, ale ku swojemu wielkiemu przerażeniu nie odnalazła w niej portmonetki. Spojrzała więc ku temu „miłemu“ panu, który z nią przed chwilą rozmawiał.
- Nie ma - powiedziała - Nie ma portmonetki. Pan mi ją zabrał?!
- Obawiam się, że tak - odparł na to czarnowłosy młodzieniec, wstając ze swego miejsca - Wtedy, kiedy na panią wpadł. Stara sztuczka złodziejów kieszonkowych. Ale nie z nami te numery. Oddaj więc teraz, mój paniczyku, portmonetkę tej miłej pani i to natychmiast, bo inaczej zaraz zawołam tu konduktora, a ten odda cię w ręce policji.
Młodzieniec o niebieskich włosach próbował udawać, że nic z tego nie rozumie, ale dość szybko zrozumiał, iż zaprzeczanie oczywistym faktom działa na jego niekorzyść, więc szybko wyjął portmonetkę Sereny i oddał ją dziewczynie.
- Ja... Tego no... Ja tylko wziąłem je na przechowanie... Ja naprawdę... Bardzo przepraszam.
Serena wyrwała mu wściekle swoją własność z dłoni, a czarnowłosy warknął do niego:
- Wynoś się, bo zaraz ja cię dam komuś na przechowanie i to na tak długie, że wolności to ty szybko nie zobaczysz!
Przerażony złodziejaszek szybko umknął, a czarnowłosy młodzieniec usiadł ponownie na swoje miejsce.
- Dlaczego go puściłeś? - zapytał okularnik, uważnie wpatrując się w swojego towarzysza podróży.
- Bo szkoda mi go - mruknął na to czarnowłosy - Nie wygląda mi on wcale na przestępcę. Raczej na drobnego złodziejaszka.
- Wydaje mi się, że taki powinien gnić w więzieniu.
- Gnić tam powinni ci, co ich szkolą. Gangsterzy i inne dranie. A tego tam mi szkoda. Nie wyglądał mi na kogoś podłego, kto nie waha się zabić, aby osiągnąć swój cel. A parę lat w więzieniu i kto wie, jako kto by wyszedł.
- Tak to już jest, że więzienie zamiast pomagać ludziom wyjść na prostą po zejściu na złą drogę tylko jeszcze bardziej ich na tę drogę pcha - odparł na to zielonowłosy, nie odrywając wzroku od krzyżówki.
Serena patrzyła bardzo uważnie na trzech mężczyzn, nie mogąc wyjść z podziwu.
- Przepraszam panią bardzo za te wszelkie niedogodności, ale wolałem zatrzymać tego złodziejaszka teraz niż później, kiedy by mógł nam uciec - rzekł czarnowłosy, patrząc uważnie na dziewczynę - Uznałem, że pani nie ma aż tak wiele pieniędzy, aby sobie pozwolić na stratę portmonetki.
- No i bardzo dobrze pan pomyślał, drogi panie - odparła dziewczyna przyjaznym tonem - Naprawdę jestem panu bardzo wdzięczna, panie...
- Ness. Eliot Ness - przedstawił się jej młodzieniec w czarnych włosach - Ale przyjaciele mówią na mnie Ash lub Eliot Ash.
- Ash? Czyli popiół? - zdziwiła się dziewczyna - Dlaczego?
- Tajemnica zawodowa. Może kiedyś pani powiem - odpowiedział jej wesoło Eliot Ash - A panienka jak się nazywa, jeśli wolno wiedzieć?
- Wolno. Serena Evans. A ci panowie to pańscy przyjaciele?
- Tak, to moi przyjaciele - uśmiechnął się do niej Ash - Clemont Wilson i Cilan Gordon.
Obaj panowie ukłonili się dziewczynie z szacunkiem, zaś Cilan nawet pozwolił sobie na oderwanie nosa od krzyżówki, aby powitać dziewczynę o miodowych włosach. Pomimo swojego roztargnienia był on człowiekiem dobrze wychowanym, dlatego też nie umiał on postąpić inaczej, nawet jeśli uważał, że krzyżówka jest ciekawsza od wszystkiego, co się dzieje wokół niego.
- Naprawdę bardzo mi przykro, że poznajemy się w dość przykrych okolicznościach - rzekł po chwili Ash - Ale mówią, iż nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ostatecznie portmonetka się znalazła i ocaliła pani swoje oszczędności.
- Tak, to prawda i jestem panu za to niezwykle wdzięczna, panie Ash - powiedziała do niego Serena - Mam nadzieję, że w ramach wdzięczności da się pan zaprosić na mój występ, oczywiście razem z pańskimi przyjaciółmi.
- Występ? - spytał zaintrygowany Clemont.
- A jakiego rodzaju występ? - dodał Ash.
- Nic niemoralnego, mogę pana zapewnić - uśmiechnęła się Serena - Pracuję w nocnym lokalu jako artystka. Śpiewam piosenki na scenie.
- Aha! Takie coś! - zawołał z uśmiechem Ash, oddychając z ulgą - Skoro tak, to co innego. Z wielką chęcią pójdziemy na pani występ.
- Pika-pika-chu! - odezwał się nagle jakiś uroczy głosik.
Chwilę później spod siedzenia wysunął głowę dość niewielki, ale też bardzo uroczy Pokemon typu elektrycznego.
- Ojej! Pikachu! - zachichotała Serena na jego widok - Czy to może pana Pokemon, panie Ash?
- A tak, mój - uśmiechnął się do niej Ash - Podczas podróży zwykle sypia on pod siedzeniem. Nie wiem, czemu tam mu najwygodniej, ale cóż... Skoro to lubi, to przecież nie będę mu tego zabraniać.
- Słuszna postawa - odparła Serena z uśmiechem, powoli gładząc Pokemona między uszami, gdy ten usiadł jej na kolanach.
- Pikaaaa! - zapiszczał radośnie stworek pod wpływem tych uroczych pieszczot.
- Oj, chyba już panią lubi - uśmiechnął się do niej Ash.
- A ja lubię jego - odparła wesoło Serena - Mam nadzieję, że on także przyjdzie na mój występ.
- Z pewnością - rzekł Eliot Ash - A kiedy by miał mieć miejsce ten występ?
- Dzisiaj nie, bo jak przyjadę, to będę musiała odpocząć i przygotować się do występu, ale jutro z wielką przyjemnością zaśpiewam specjalnie dla panów.
- Doskonale! A zatem jutro wieczorem zjawimy się na pani występie, pani Sereno. A jak się nazywa lokal, w którym pani pracuje?
- „Adria“, proszę szanowanego pana.
- Rozumiem. A więc zjawimy się jutro wieczorem w „Adrii“. Musimy tylko zaopatrzyć się w stroje wieczorowe, ale spokojnie. To ostatecznie nie jest problem. Nie dla nas.
- Tak też myślę - uśmiechnęła się delikatnie Serena, podając mu dłoń na pożegnanie - A więc do zobaczenia, panie Ash.
- Do zobaczenia, pani Sereno.
To mówiąc młodzieniec pocałował ją w dłoń na znak szacunku.
Dziewczyna zarumieniła się delikatnie i wyszła, wpatrując się bardzo uważnie w swojego wybawcę.
- Ach... Wspaniała, mam rację? - spytał Ash.
- Pika-pika! - pisnął potakująco Pikachu.
- Nie inaczej. Bardzo wspaniała - powiedział Cilan, wciąż gapiąc się w swoją krzyżówkę.
Eliot Ash z wiernymi kompanami powoli wysiadł z pociągu i zamówił taksówkę, którą potem pojechał na najbliższy posterunek policji. Gdy się już na nim znalazł, to zaraz zażądał rozmowy z miejscowym komendantem. Początkowo nie chciano go do niego zaprowadzić, ale wystarczyło tylko, iż zaświecił on swoją legitymacją, a zaraz go zabrano do gabinetu szefa. Jego przyjaciele nie odstępowali go ani na krok.
- Witajcie, panowie! - uśmiechnął się zadowolony komendant, którym był wysoki mężczyzna po pięćdziesiątce, siwy i z wielkim monoklem w oku - Jakże mi miło, że mogę pana powitać w Wertanii, panie Ness.
To mówiąc uścisnął on mocno dłoń Asha.
- Naprawdę to wielka radość dla mnie.
- Rozumiem, że został pan powiadomiony o naszym przyjeździe? - spytał Eliot Ash.
- Ależ oczywiście, drogi panie - stwierdził na to komendant - Panów przełożony zdążył mnie już o tym powiadomić. Wybaczcie, że nie czekałem na dworcu, ale uznałem, iż nie należy wzbudzać zbyt wielkiej sensacji.
- Słusznie pan postąpił, komendancie - odparł na to Ash, kiwając lekko głową - Lepiej wszystko robić ostrożnie i dyskretnie.
- Dokładnie tak - wtrącił się do rozmowy Cilan - Zwłaszcza, że jako komendant musi być pan powszechnie znany.
- Właśnie - zgodził się z nim komendant - I dlatego też lepiej, iż wreszcie przysłano nam kogoś, kto nie jest tutaj znany. Łatwiej podejdziecie tych bydlaków.
- Taki mamy zamiar - odpowiedział mu na to Clemont.
- Nie inaczej - potwierdził Ash.
- Czy będzie niedyskrecją, jeżeli zapytam, jaki to macie panowie plan działania? - zapytał komendant, patrząc uważnie na trzech panów.
- Prawdę mówiąc jeszcze nie wiemy - odpowiedział mu Eliot Ash - Jak na razie chcemy przede wszystkim zapoznać się teraz z tym, jak wyglądają interesy pana Giovanniego. Chcemy również wiedzieć, komu można tutaj ufać, a komu nie.
- Rozumiem. Muszę się jednak przyznać, iż nie mam w tej ostatniej sprawie praktycznie żadnej pewności. Ostatnio przekonuję się, że coraz więcej osób (które wydawało mi się, iż znam jako uczciwe osoby) siedzi już w kieszeni Ala Giovanniego.
- Ach tak... - westchnął smutno Ash - To oznacza, że praktycznie tylko panu możemy ufać.
- Zdecydowanie. I przy okazji lepiej będzie rozmawiać gdzie indziej niż tutaj. Mam dziwne obawy, że tutaj wszystkie ściany mają uszy.
- Słusznie - odparł na to Eliot Ash - A więc, czy może porozmawiać później na mieście?
- Może tam, gdzie panowie się zatrzymali? - zaproponował komendant - A przy okazji, gdzie panowie się zatrzymali?
- W motelu „Pod Gwiazdami“ - wyjaśnił Cilan.
- Doskonale. Postaram się przyjść tam do panów wieczorem i omówić wszystkie sprawy.
- No dobrze. Niech tak będzie - odpowiedział mu Ash, nakładając na głowę kapelusz - A więc do zobaczenia wieczorem, proszę pana.
Pikachu wskoczył mu na ramię, piszcząc po przyjacielsku.
- Do zobaczenie, panowie. I lepiej uważajcie na siebie.
- Spokojnie - uśmiechnął się Clemont - My trzej jesteśmy urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą. Nie ma bardziej szczęśliwych ludzi niż my.
Mówił on żartem, aby jakoś rozładować całe napięcie, które to właśnie wynikło z tej sytuacji. W ten sposób miał nadzieję pocieszyć przyjaciół i siebie samego. Nie udało mu się to zbytnio, ale nikt nie zamierzał mu z tego powodu czynić wyrzutów.
Komendant zaś wpatrywał się uważnie w całą trójkę, po czym usiadł za biurkiem, chwycił za słuchawkę telefonu i zaczął wykręcać numer, mówiąc do siebie:
- Urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą. Phi! Też mi coś! Oj, przyjaciele... Obawiam się, że szczęście właśnie was opuściło.
Po tych słowach przyłożył on słuchawkę do ucha i usłyszawszy głos sekretarki powiedział:
- Z panem Nittim proszę.
Al Giovanni był wysokim mężczyzną około pięćdziesiątki, o czarnych włosach, gładko ogolonym, o ciemnych oczach barwy piwa, które tak często jego ludzie sprzedawali. Ubrany w czarny garnitur w białe prążki siedział on w fotelu w swoim gabinecie, trzymając na kolanach Persiana i głaszcząc go delikatnie za uchem. Kot mruczał bardzo zadowolony, a jego pan uśmiechał się przymilnie do siedzących przed jego biurkiem dziennikarzy.
- Panie Giovanni, wszyscy znają pana działalność dobroczynną i każdy z nas jest nią zachwycony - rzekł jeden z dziennikarzy - Pragnę jednak zauważyć, że wielu uważa, iż ta działalność jest jedynie przykrywką dla pańskich prawdziwych działań.
Giovanni uśmiechnął się delikatnie i z ironią do dziennikarza i zapytał:
- Do czego państwo zmierzają?
- Chcemy wiedzieć, jak się pan do tych zarzutów ustosunkuje - dodał drugi dziennikarz.
- A jak ja mam się niby do nich ustosunkować? - parsknął śmiechem mężczyzna - Przecież sprawa jest bardzo prosta. Takie plotki na mój temat opowiadają ludzie zawistni, którzy zazdroszczą mi tego, co osiągnąłem.
- Ale chyba pan doskonale wie, że pana teść...
- Drogi panie... Wszyscy wiemy, kim był mój świętej pamięci teść. Ja sam doskonale o tym wiedziałem, gdy dla niego pracowałem, ale proszę mnie zrozumieć... Wtedy byłem biedakiem, który nie miał wcale wielkiego wyboru. Panował kryzys w kraju, a z pracą było krucho. Miałem rodzinę do wykarmienia, więc jeśli ktoś mi oferował pracę, to natychmiast ją brałem i to z pocałowaniem ręki.
- Nawet wtedy, jeżeli ta praca oznaczała mordowanie ludzi? - spytał trzeci dziennikarz.
- Z całym szacunkiem, ale ja nigdy ludzi nie mordowałem na niczyje zlecenie.
- Ale prywatnie, to co innego, prawda? - zaśmiał się jakaś dziewczyna.
Była to Mulatka o wielkiej, bujnej czuprynie barwy fioletowej. Ubrana w męski strój siedziała obok swojej szefowej, czyli dziennikarki Alexy Marey, noszącej elegancką, fioletową suknię i lekki, biały płaszcz na nią narzucony.
- Iris, proszę cię - syknęła na Mulatkę Alexa, po czym zwróciła się do Giovanniego - Przepraszam pana za tę złośliwość, ale musi pan zrozumieć... Po mieście krążą takie opowieści o panu, że włosy jeżą się na głowie.
Giovanni nie wyglądał wcale na przejętego tymi słowami.
- Wcale mnie to nie dziwi, proszę pani. Reputacja mojego śp. teścia, niestety była daleka od porządnej i nie zamierzam wam kłamać, że była ona niesłusznie mu przypisana. Wręcz przeciwnie. Powiem państwu wprost. Mój teść był rzeczywiście człowiekiem godnym potępienia. Gangsterem i łotrem pierwszej klasy, ale jednocześnie był też kochającym mężem oraz ojcem. Nie pochwalam wcale jego działalności i nie zamierzam tego nigdy robić. Dlatego po jego śmierci przejąłem cały biznes i zamieniłem w iście legalną oraz czystą działalność.
- Ale pańscy ludzie są często widywani w miejscach, gdzie nielegalnie sprzedaje się alkohol - zauważył jeden z dziennikarzy.
- I cóż z tego? - spytał uśmiechnięty Giovanni - Przecież nie mogę wiecznie pilnować moich ludzi i tego, co oni robią. Poza tym wielu z nich już dla mnie nie pracuje. Nie chcieli, niestety, zrezygnować z przestępczej działalności, więc musiałem ich zwolnić.
- Czyli pan odcina się od tych ludzi? - spytała Alexa.
- Dokładnie tak. Odcinam się i nie życzę sobie być więcej powiązany z ich działalnością. Oświadczam państwu kategorycznie, że nie mam i nie będę miał z nimi nic wspólnego. A co do plotek na mój temat, to zapewniam was, iż ludzie będą je zawsze o mnie wymyślać. Dlaczego? Ano dlatego, że jestem człowiekiem bogatym i wpływowym, który z biedaka osiągnął to wszystko, co tutaj widzicie. Ludzie zawsze będą takim jak ja zazdrościć, a już zwłaszcza ci, którzy sami nie potrafią się tego dorobić. Dopóki więc będzie istnieć ich zawiść, dopóty tacy jak ja nie będę wolni od plotek.
- To wszystko, co pan może powiedzieć w tej sprawie? - spytała Iris.
- Nie wiem, co jeszcze mógłbym dodać w tej sprawie, panienko.
Nagle do Giovanniego podeszła sekretarka i szepnęła mu coś na ucho. Mężczyzna był bardzo zaintrygowany tym, co od niej usłyszał.
- Rozumiem - odparł jej po cichu, po czym rzekł: - Państwo wybaczą, ale dzisiaj już nie mogę wam poświęcić więcej czasu. Przez moją sekretarkę proszę się umówić na następną wizytę. Do zobaczenia.
Dziennikarze bardzo chcieli jeszcze z nim porozmawiać, ale sekretarka wyprowadziła ich, prosząc, aby już dali jej pracodawcy spokój. Gdy już Giovanni pozostał sam, to zapalił cygaro i poczekał chwilę, aż rozległo się pukanie do jego drzwi.
- Wejść! - zawołał mężczyzna ponuro.
Do pokoju wkroczył wysoki człowiek o złotych włosach i oczach tej samej barwy, ubrany podobnie jak jego pracodawca.
- Podobno masz do mnie sprawę, Surge - rzekł Giovanni.
- To prawda, proszę pana - odparł na to zapytany.
- Mów więc, o co chodzi.
- Dzwonił do mnie komendant Zager z posterunku 103.
- No i co?
- Powiedział mi, że do miasta przyjechali ci agenci federalni, o których przyjeździe już wcześniej nas informował.
- A więc jednak - uśmiechnął się podle Giovanni - Zapewne zamierzają węszyć, mam rację?
- Tak, proszę pana. Komendant Zager pyta się, co ma z nimi zrobić.
- Niech on nic lepiej nie robi. Tym zajmą się nasi specjaliści. Gdzie się ci panowie zatrzymali?
- W motelu „Pod Gwiazdami“.
- Doskonale. Poślij tam Butcha i Cassidy. Niech wezmą paru ludzi i zgotują tym panom gorące powitanie.
Surge Nitti, prawa ręka swego szefa, uśmiechnął się podle i spytał:
- Czy ma to być powitanie z fajerwerkami?
- Nie musi, ale może - odparł Giovanni, rozkoszując się z uśmiechem zapachem cygara - Pod tym względem zostawiam im wolną rękę.
C.D.N.