Wilkołak działa nocą cz. I
- Nie powiem, mamy naprawdę coraz bardziej zwariowane przygody - powiedziała Dawn, kiedy znaleźliśmy się już w XXI wieku.
- Tak, to sama prawda, ale tylko wtedy, jeśli przez słowo „zwariowane“ masz na myśli „strasznie ciekawe“, kochanie - zaśmiał się Clemont.
- Wiesz... Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że słowo „zwariowane“ jest synonimem słowa „ciekawe“, ale cóż, skarbie... Być może nie wiem jeszcze wszystkiego o naszym kochanym języku - Dawn uśmiechnęła się w sposób dowcipny - Ale w sumie, to masz rację. Nasze przygody są zawsze bardzo ciekawe. Nawet wtedy, a może szczególnie wtedy, kiedy się przenosimy w czasie.
- Tak, a wiesz dlaczego? - zapytała wesołym tonem Bonnie - Bo nami dowodzi Ash, najlepszy detektyw na świecie i zarazem najlepszy muszkieter na świecie!
- Właśnie! Wicehrabia Ash de Bragelonne vel Sherlock Ash zawsze nas prowadzi do zwycięstwa! - zawołał wesoło Max - Nie może inaczej być, jak tylko tak. Ja wam to mówię, a jak ja coś mówię, to zawsze wiem, co mówię.
- Oj tak, ty to zdecydowanie zawsze wiesz, co mówisz. A zwłaszcza wiedziałeś to wtedy, gdy twierdziłeś, że zakochałeś się w Cleo i że to miłość na całe życie i takie tam - mruknęła złośliwie Dawn.
Max skrzywił się lekko na wspomnienie tej dziewczyny i tego, co do niej swego czasu czuł.
- Weź mi nawet o niej nie przypominaj. Nie mam miłych wspomnień związanych z tą paniusią. No, a poza tym moje uczucie do niej już dawno wygasło.
- Na całe szczęście - mruknęła złośliwie Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne, siedząc dziewczynce na głowie.
- Doprawdy? Już wygasło? - zachichotała Dawn - A kiedyś tak bardzo rozpaczałeś z powodu tego uczucia i tego, że jest ono nieodwzajemnione... Miło mi więc słyszeć, że wreszcie zmądrzałeś.
- Czy on zmądrzał, to ja nie wiem. Teraz za to lata za wszystkim, co jest ładne i płci żeńskiej - rzuciła złośliwym tonem Bonnie.
- Naprawdę? - Max spojrzał na dziewczynkę wściekłym wzrokiem - To chyba lepsze niż traktowanie kogoś miłosnymi perfumami kupionymi od Cyganki, prawda?
Bonnie zarumieniła się ze wstydu na wspomnienie tego zdarzenia, zaś ja i Ash parsknęliśmy śmiechem.
- To było naprawdę zabawne zdarzenie - powiedziałam.
- Zabawne? Ty to nazywasz zabawnym? - zapytała Bonnie - Jak dla mnie, to było straszne.
- Tak i przy okazji bardzo głupie - odrzekł karcącym tonem Clemont, patrząc na siostrę ponurym wzrokiem - Mam wielką nadzieję, że już nigdy więcej tego nie zrobisz.
- Spokojnie, braciszku. Dostałam nauczkę na całe życie i nigdy więcej nie popełnię takiego głupstwa. Obiecuję ci to.
- Mam nadzieję, bo ani ja, ani tata nie chcemy już więcej przez ciebie świecić oczami przed ludźmi.
- Jakimi ludźmi? Przecież i nikt z tych zahipnotyzowanych niczego nie pamiętał.
- Może i nie, ale mimo wszystko czułem się jak idiota, kiedy się o tym dowiedziałem.
- Dobrze, przyjaciele. Może lepiej przestańmy już o tym rozmawiajmy - odezwał się po raz pierwszy od dłużej chwili Ash - Lepiej powróćmy do naszej kochanej Alabastii i zajmijmy się ponownie naszym nudnym, szarym oraz pozbawionym przygód życiem.
- Pozbawionym przygód życiem? - zaśmiała się Dawn - Chyba tylko do czasu kolejnej przygody, która trafi się nam znacznie szybciej niż byśmy tego chcieli, jak zwykle zresztą.
Ash uśmiechnął się delikatnie do siostry i pokiwał potakująco głową.
- Tak... Taka już nasza karma. Karma rodu Ketchumów. Ściągamy na siebie przygody i kłopoty, aby zaraz i tak wychodzić z nich obronną ręką.
- Właśnie, mamy do tego talent, co nie, braciszku? - zachichotała lekko Dawn.
Ash posmutniał, kiedy tylko usłyszał słowo „talent“. Widząc to czule położyłam mu dłoń na ramieniu, po czym powiedziałam:
- Skarbie, proszę cię. Chyba widzisz, że wciąż posiadasz swój talent do rozwiązywania zagadek? Zobacz, jak łatwo rozwiązałeś tę sprawę.
- Może i łatwo, ale bez pomocy sztuki dedukcji.
- Ale tego talentu nie możesz tak po prostu stracić. Zapomniałeś, co ci powiedziała Sybilla? Ty posiadasz talent do wszystkiego, co tylko pokocha twoje serce, a ty kochasz rozwiązywać zagadki.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Tak, właśnie tak mówiła, ale przecież nie mówiła, że nie mogę tego talentu stracić - powiedział smutno Ash - Tym razem mi się udało, ale tylko dzięki waszej pomocy i tylko dlatego, że działaliśmy jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Sam bym sobie nie poradził. Poza tym teraz wykazałem się bardziej jako muszkieter, a nie jako detektyw. Jeśli znowu natrafilibyśmy na sprawę, w której moja sztuka dedukcji coś by pomogła, a żaden oszust by mnie nie oszukał, to wtedy łatwiej bym uwierzył w to, że jestem coś wart jako detektyw.
- O nie! A on znowu swoje! - jęknęła załamana Dawn - Mój starszy brat ma znowu te swoje schizy! Człowieku, przecież właśnie zmieniłeś na lepsze historię całego regionu Johto! Ocaliłeś niewinnego człowieka przed strasznym losem, a prócz tego zmieniłeś na lepsze życie wielu ludzi! To jest wielkie dokonanie pokazujące jak wielki posiadasz talent!
- Tak, ale przecież nie poradziłbym sobie bez was. I to nie była akcja detektywa, lecz muszkietera i powiodła się ona tylko dzięki wsparciu moich wiernych przyjaciół.
- No i co z tego?! Ważne, że tego dokonaliśmy! Zmieniliśmy historię na lepsze! To przecież coś przez duże C!
Piplup i Buneary zapiszczeli potakująco, całkowicie zgadzając się ze swoją trenerką w tej sprawie.
- Tak, to nie lata wyczyn - zaśmiał się Ash - A może tak zmienię branżę i tym właśnie zacznę się zajmować zawodowo?
- To znaczy czym? - zapytałam.
- Zmianą historii świata na lepsze - wyjaśnił mi mój luby.
- Hej, to całkiem niezły pomysł! Może rzeczywiście zrobimy tak, jak proponujesz? - zaśmiał się Max.
- Ja tam nie mam nic przeciwko temu - dodała Bonnie.
- De-ne-ne! - zapiszczał Dedenne.
- A ja i owszem - stwierdził Clemont - Wiecie chyba bardzo dobrze, jak niebezpieczne potrafią być podróże w czasie. Chwila nieuwagi i możecie zabić swego pradziadka i w ogóle się nie narodzić.
- Jakoś jak dotąd tego nie mieliśmy takiego przypadku - powiedziała ironicznym tonem Dawn.
- Właśnie, czarnowidzu jeden! - mruknęła Bonnie.
- To co, Ash? - zapytał Max, patrząc na Asha - To może teraz ruszamy do Francji i szukamy tamtejszego człowieka w żelaznej masce?
- Lepiej nie. Za mało o nim wiemy, aby wiedzieć, czy w ogóle warto go ratować - odpowiedział mu z uśmiechem Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał lekko Pikachu.
- A nie ciekawi cię, kim ten koleś był i dlaczego spotkał go taki los?
- Ciekawi, ale nie na tyle, aby to wyjaśniać. Poza tym... Czym byłby ten świat bez odrobiny tajemnic?
- Cóż... Pewnie takim miejscem, w którym nie ma pracy dla dobrego detektywa - stwierdziłam dowcipnie - Ale Ash ma rację. Najlepiej tę sprawę zostawić historykom, my zaś zajmijmy się swoim życiem, które to nawiasem mówiąc zmierza na nowe tory, bo o ile wiem, to ktoś za kilka ładnych dni kończy dziewiętnaście lat.
- Właśnie! Trzeba się do tego odpowiednio przygotować! - zawołała wesoło Dawn - I to naprawdę porządnie. Tym razem solenizant musi być w Alabastii w dniu swoich urodzin.
- Daj spokój, to nie jest żaden niezbędny warunek do spełnienia - rzekł Ash.
- Prawda. Ja tam swojej osiemnastki jakoś nie spędziłem na zabawie i wcale z tego powodu nie narzekam - rzekł Clemont.
- Nie spędziłeś jej na zabawie, bo wtedy musiałeś się jeszcze kurować, przyjacielu - powiedziałam - Chociaż dziwię się, że nie chciałeś, żebyśmy ci urządzili zabawy z tej okazji, gdy już w pełni odzyskałeś władzę w nogach.
- A po co mi to? Mam ciekawsze rzeczy do roboty niż takie zabawy.
- Racja - wtrąciła się Dawn - Choćby powrót do domu i do naszego szarego życia, jak to raczył się wyrazić mój brat.
- Wiesz, nie musi być zaraz szare - zaśmiał się Ash - Zawsze można je jakoś ubarwić.
- Na przykład jakąś zwariowaną przygodą? - spytał Max.
- Na przykład - odpowiedział wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Właśnie, a więc zadzwońmy do profesora Oaka, aby nam z Traceym otworzył portal, żebyśmy mogli wrócić do Alabastii.
- Żeby tylko profesor był w domu - powiedziałam.
- Spokojnie - uśmiechnął się do mnie Ash - Nawet jeśli jego nie ma, to musi być Tracey, więc jeden z nich na pewno nam pomoże.
- Słuszna uwaga - uśmiechnęłam się - Więc z pewnością nie mamy się czego obawiać.
Ash pokiwał wesoło głową, po czym podniósł kamień, odsłaniając przy tym niewielki dołek, z którego wyjął swój telefon komórkowy włożony w woreczek foliowy. Mój luby wolał nie zabierać ze sobą do przeszłości tego wynalazku w obawie, że może on wzbudzić wiele niewygodnych pytań, a prócz tego jeszcze mógł ulec zniszczeniu, a co za tym idzie, mielibyśmy teraz problem ze skontaktowaniem się z profesorem Oakiem. Oczywiście w takim wypadku wystarczyło iść do najbliższego Centrum Pokemon i stamtąd zadzwonić , ale przecież to było dość ryzykowne, zwłaszcza, iż mieliśmy na sobie stroje z XVIII wieku, a w nich za bardzo rzucaliśmy się w oczy, a tego przecież nie chcieliśmy. Co prawda w regionach ludzie widzieli już bardzo wielu dziwaków, ale mimo wszystko po co im dodawać kolejnych? Z tego więc powodu Ash wolał zakopać swój telefon przed podróżą w czasie i teraz go wydostać i z niego zadzwonić do profesora.
- Zabrałem stąd komórkę, jak wróciłem tu na chwilę z Clemontem, aby zbudować tego robota - powiedział Ash, wyjmując telefon - A potem, jak już mieliśmy wrócić do XVIII wieku, to schowałem tu to z powrotem. To było tak około kilkanaście dni temu. Znaczy kilkanaście w przeszłości, ponieważ w naszych czasach minęło zaledwie parę minut.
- I tak to jest z tymi podróżami w czasie. Zaczyna się od chęci pomocy innym, a kończy się na kręćku psychicznym, kiedy już sam nie wiesz, w jakim czasie się znajdujesz - rzuciła dowcipnie Dawn.
- Tak, ale to i tak lepsze od tego robota mojego brata - stwierdziła na to ironicznie Bonnie - Wybuchł w celi jakieś dwie godziny po tym, jak go tam zostawiliście.
- Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, że tak właśnie miało być, Bonnie? - mruknął ze złością w głosie Clemont.
- Tak miało być? I miało być tak, że Fouquetini i Autumn zwrócili na to uwagę i zaczęli jeszcze bardziej nas obserwować?!
- Daj spokój, intencje były jak najlepsze - zauważyłam - Dzięki temu wszyscy mieli pomyśleć, że Philippe zginął w celi.
- Tak, bo nagle się rozpuknął, co? Ciekawe, co za głupek wymyślił ten plan - rzuciła zgryźliwie panienka Meyer.
- Ja wymyśliłem - powiedział Ash.
Bonnie spojrzała na niego i wyszczerzyła zęby w dosyć głupkowatym uśmiechu.
- Wiesz, Ash... To był naprawdę bardzo dobry i ciekawy plan. Niczego sobie, naprawdę niczego sobie.
- Oj, podpadłaś. I to mocno - rzucił złośliwie do dziewczynki Max.
- To co? Mam już pożegnać się z posadą sekretarki naszej drużyny? - spytała panna Meyer, szczerząc przy tym zęby w uśmiechu niewiniątka.
- Zastanowię się nad tym - mruknął Ash, trzymając gniewnie komórkę w ręku - A czy mogę już zadzwonić?
- Jasne, nie ma sprawy. Nie przeszkadzam, dzwoń sobie.
Po tych słowach dziewczynka podeszła do mnie i dodała:
- Wiesz co? My chyba także powinniśmy sobie wreszcie kupić jakieś komórki. Czemu ciągle o tym zapominamy?
- Bo mamy inne sprawy na głowie i przez nie ciągle zapominamy.
- Więc trzeba by to zapisać w jakimś dzienniku albo notatniku.
- W sumie czemu nie? Ale kto ma to zapisać, jak nie nasza sekretarka?
- Aha... Czyli jeszcze mam tę posadę?
- Jak powiedział Ash... Zastanowimy się.
Mój luby tymczasem wybrał telefon do profesora Oaka i zadzwonił do niego, a kiedy już skończył rozmowę, to po chwili ukazał się portal.
- Doskonale, a więc możemy iść - powiedział Ash - A tak przy okazji, jeśli Sherlock Ash kiedykolwiek wróci do gry, czego chwilowo nie jestem pewien, to możesz być pewna, że nie tylko powrócisz na stanowisko naszej sekretarki, ale cała nasza drużyna będzie miała obowiązek zaopatrzyć się w telefony komórkowe.
- Aha... To super - jęknęła Bonnie - Czy to znaczy, że jestem chwilowo zwolniona?
- Wiesz, Bonnie... Powiedzmy, że ponieważ działalność naszej drużyny detektywistycznej została zawieszona z powodu emerytury jej szanownego lidera, to twoje stanowisko także jest zawieszone. Chyba, że Serena obejmie dowodzenie i cię wynajmie.
- Zapomnij o tym, żebym to ja objęła dowodzenie. Samodzielnie nigdy jeszcze nie rozwiązałam żadnej zagadki.
- Więc może najwyższy czas na to, żebyś to zrobiła? - zapytał wesoło Ash, powoli przechodząc przez portal.
- Tak. Raczej czas na to, aby ktoś wreszcie ci uświadomił, że emerytura to ostatnie, co do ciebie pasuje. O ile w ogóle pasuje - mruknęłam i powoli ruszyłam za nim.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął ponuro Pikachu, idąc obok mnie wraz z Buneary.
Po tej dość zabawnej rozmowie przeszliśmy wszyscy przez portal do laboratorium profesora Oaka, przy okazji zabierając ze sobą również nasze wierzchowce, które stanowiły cztery Rapidashe oraz dwie Ponyty. Jakoś nie mieliśmy sumienia zostawić je same w XVIII wieku, więc zabraliśmy je ze sobą, a potem w laboratorium złapaliśmy je do pokeballi, które następnie rozesłaliśmy do odpowiednich uczonych. Clemont, Bonnie i ja przesłaliśmy je do profesora Sycamore’a, Max do profesora Bircha, a Dawn do profesora Rowana. Ash zaś powierzył swego wierzchowca profesorowi Oakowi, który nawiasem mówiąc był bardzo zaintrygowany tym faktem.
- Widzę, że przywieźliście ze sobą pamiątki - powiedział wesoło.
- Tak, to prezenty dla nas od króla Johto - wyjaśnił mu Ash - Jakoś nie umieliśmy zostawić ich samych w przeszłości, a poza tym miło jest mieć takiego pięknego Pokemona. Przyda się na kolejne wyprawy.
- Albo na jakieś fajne wyścigi - dodałam - Chyba wyścigi Rapidashów są znacznie ciekawsze niż wyścigi Rhyhornów.
- Czy ja wiem, czy są fajniejsze? - zachichotał profesor Oak - Z całą pewnością kosztowne. Za moich młodych lat wydałem fortunę na wyścigi.
- Grał pan na wyścigach? - zdziwiłam się.
- A często pan to robił? - dodał Max.
- Częściej niż powinienem - zaśmiał się uczony - A wszystko to w ramach tzw. spotkań towarzyskich. Moi przyjaciele pochodzili rzecz jasna z bogatych rodzin, a każdy bogacz wtedy chodził na wyścigi i do tego jeszcze obstawiał je za spore sumy. Zresztą dzisiaj jest podobnie.
- No, ja nie jestem pewien, czy dzisiaj jest podobnie - zauważył Max - Ash dzięki swoim zagadkom jest obecnie na liście najbogatszych gości w Alabastii, a jakoś wcale nie chodzi na wyścigi. Chyba, że ja czegoś o nim nie wiem.
- Dużo rzeczy o mnie nie wiesz, przyjacielu, ale w tej sprawie się nie mylisz - zaśmiał się Ash.
- Lista najbogatszych gości w Alabastii? - spytała zdumiona Dawn - A w ogóle jest taka lista?
- No oczywiście, że jest, bo właśnie ją wymyśliłem - wyszczerzył zęby dowcipnie Max.
- No, Ash się znacznie wzbogacił dzięki swojej pracy i bardzo żałuję, że odszedł na emeryturę - powiedział profesor Oak - Mam jednak nadzieję, iż wkrótce ją porzucisz. Zresztą nie tylko ja mam na to nadzieję. Myślę, że chyba wszyscy ją mają.
- Wszyscy, nie licząc przestępców - zaśmiałam się.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Wolałbym nie rozmawiać o sprawie mojej emerytury - rzekł po chwili Ash - Raczej wolałbym wrócić do swojego starego stroju, bo w mundurze muszkietera może i jest mi do twarzy, ale nie mogę go nosić bez przerwy.
- Słuszna uwaga - stwierdził Clemont - A tak przy okazji, chcemy panu podziękować za pomoc w zbudowaniu tego robota, panie profesorze. Bez niego by się nam nie udało.
- A więc wasza misja się udała? Może mi o niej opowiecie? - zapytał profesor Oak, wyraźnie zainteresowany.
- Tak, jednak najpierw musimy się przebrać, a potem chętnie wszystko panu opowiemy - odpowiedział Ash - Musimy tylko iść do domu po nasze rzeczy i...
- Iść do domu? Nie musicie. Ubrania same do was przyszły - odparł na to z uśmiechem profesor Oak.
W tej samej chwili do pokoju weszła Latias w swojej ludzkiej postaci, trzymając w rękach stertę ubrań ładnie złożonych w kostkę. Towarzyszył jej jakiś chłopak, również ze sporym stosem ubrań. Chłopak ten był dziwnie podobny do Asha, przy czym był on jednak rudowłosy i nie miał blizny na policzku ani w prawym kącie prawego oka.
- Latias? - spytałam zdumiona - A ten drugi, to kto?
- Jak to? Nie poznajecie Latiosa? - zaśmiał się profesor Oak.
- Latios? - zdziwiła się Dawn - Ten sam Latios, którego uwolniliśmy z niewoli u Giovanniego?
- I ten sam, który potem pomógł nam złapać tego zabójcę Morastona? - zapytałam.
- Tak, on sam - odpowiedział profesor Oak z uśmiechem - Jak wiecie, przebywa u mnie od tamtej pory, gdy go uratowaliście i choć początkowo długo nie opuszczał przeznaczonego dla niego pomieszczenia, to z czasem zaczął się bardziej otwierać na ludzi i w ludzkiej postaci chodzić po całym laboratorium, a potem pomagać mi w pracach. Jest obok Tracey’ego moim drugim asystentem.
- No dobrze, ale czemu przybrał postać Asha? - zapytał Max.
- I to jeszcze w tej rudej peruce, w której nawiasem mówiąc wygląda koszmarnie? - dodała ironicznie Bonnie.
- Ponieważ zauważył, że jego postać jest najmilsza Latias, a z nią ostatnio bardzo lubi przebywać - wyjaśnił profesor Oak.
- Aha... A więc to tutaj ostatnio znikasz wtedy, kiedy kończysz swoją zmianę w restauracji? - zaśmiał się Ash do Latias - Ale dlaczego mi tego nie powiedziałaś? Przecież nie jestem zazdrosny.
Latias zarumieniła się delikatnie i nic nie odpowiedziała, tylko z lekką nieśmiałością spojrzała na Latiosa, który również obdarzył Asha przyjaznym wzrokiem. Najwidoczniej dobrze pamiętał, jak obaj złapali tego groźnego mordercę Morastona. Takie przygody zdecydowanie łączą ze sobą ludzi, a także ludzi i Pokemony.
- Widzę, że przynieśliście nam nasze ubrania - powiedział wesoło Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął z zainteresowaniem Pikachu.
- Tylko skąd wiedzieliście, że będziemy ich potrzebować? - zapytałam zaintrygowana.
- Podejrzewałem, iż dzisiaj wrócicie - powiedział wesoło profesor Oak - Znam dobrze Asha i wiem, że jeżeli zechce powrócić z podróży w czasie, to wybierze na powrót ten sam dzień, w którym on zniknął. Więc tak sobie pomyślałem, że mogą wam się przydać wasze ubrania, a poza tym Latias i Latios zamierzają dzisiaj ruszyć do Johto za pomocą maszyny, którą wy tutaj przybyliście, dlatego przychodząc tutaj mogli zabrać przy okazji wasze ubrania.
- Poważnie? Wybieracie się do Johto? - zapytałam zdumiona - A do jakiego miejsca, jeśli wolno wiedzieć?
- Z pewnością do Alto Mare, w odwiedziny do Bianki oraz Lorenza - stwierdził pewnym tonem Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał potwierdzająco Pikachu.
Latias uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała lekko głową na znak, że potwierdza jego słowa.
- A więc jednak - rzekł wesoło mój luby - Tak coś czułem. A więc wy ruszacie tam, skąd my przybyliśmy. Trochę szkoda, że się pospieszyliśmy z naszym powrotem. Moglibyśmy wraz z wami odwiedzić Biankę.
- Przecież możemy - zauważyłam Bonnie.
- No właśnie - zgodziłam się z nią - Możemy przecież śmiało teraz odwiedzić naszą drogą przyjaciółkę.
- Właśnie! Chętnie bym ją znowu zobaczyła, a dawno tam przecież nie byliśmy! - zauważyła Dawn - Ja tam byłam ostatnim razem wtedy, kiedy ja, Clemont i tata pojechaliśmy tam z Zoey w sprawie tych narkotyków.
- A ja tam w ogóle nie byłam i chętnie bym zobaczyła to miejsce - stwierdziłam z uśmiechem.
- Ale przecież, dopiero co wróciliśmy - zauważył Clemont - Czy raczej nie powinniśmy się nacieszyć Alabastią i przy okazji zajrzeć do restauracji?
- Spokojnie, przecież my tam nie idziemy na zawsze - rzekł z wielkim uśmiechem na twarzy Ash - Zdążymy jeszcze zrobić to, o czym mówisz, gdy już ponownie tu wrócimy. Teraz zaś mamy doskonałą okazję, aby ruszyć w drogę i odwiedzić Alto Mare.
- Właśnie! To doskonała okazja! - powiedziałam zadowolona z takiej możliwości - Strasznie chcę zobaczyć to miejsce.
- Ja także, bo również go jeszcze nie widziałam - dodał Max.
- I ja też nie widziałam - zauważyła Bonnie.
Clemont westchnął delikatnie i powiedział:
- Widzę, że wszyscy jesteście chętni do podróży, więc nie będę od was gorszy i pojadę z wami.
- Doskonale! - zawołała Dawn, obejmując czule ukochanego pod ramię - A więc chodźmy! Bardzo chcę znowu zobaczyć Alto Mare i Biankę!
***
Postanowienie nasze dość szybko zostało wprowadzone w życie i już po chwili przebrani byliśmy w nasze zwyczajne stroje, zaś nasze kostiumy z XVIII wieku przenieśliśmy do domu Asha, do którego to dostaliśmy się za pomocą naszej jak zawsze niezawodnej maszyny do otwierania portalu. A kiedy ukryliśmy już stroje i broń (poza szpadą Asha, którą mój luby wolał mieć ją przy sobie), to powróciliśmy przez portal do laboratorium i z niego przeliśmy do Alto Mare, ale tym razem w tej wyprawie towarzyszyli nam Latias i Latios, oboje w ludzkich postaciach. Portal został dla nas otwarty na pustkowiu, gdzie nie było nikogo, ale za to było bardzo blisko do miasta, do którego potem szybko dotarliśmy.
- WOW! - zawołała zachwycona Bonnie, gdy tylko znaleźliśmy się już na mieście.
- Jak tu pięknie! - dodałam równie zauroczona widokiem miasta.
- Masz rację, Sereno. Jest tu pięknie. Tak, jak ostatnio - dodała Dawn z uśmiechem na twarzy.
- Zgadza się. Nic tu się nie zmieniło - powiedział Ash, lekko przy tym kiwając głową.
Pikachu zapiszczał potakująco, natomiast Piplup, Buneary i Dedenne z wyraźnym zachwytem w oczach zaczęli przyglądać się temu wszystkiemu, co wokół siebie widzieli.
- Nie powiem, naprawdę jest na co popatrzeć - powiedział Max, choć on bardziej był zajęty podziwianiem miejscowych dziewczyn w krótkich spódniczkach niż pięknych ulic czy zabytkowych kamienic.
Bonnie widząc to zazgrzytała lekko zębami i pociągnęła chłopaka za rękę, mówiąc:
- Chyba mieliśmy zwiedzać, prawda?
- Tak, masz rację - Max szybko poprawił sobie kołnierzyk koszulki - Ale musisz przyznać, że tu jest naprawdę pięknie.
- Tak, tu jest pięknie - uśmiechnęła się Bonnie, powoli przestając się gniewać na obiekt swoich westchnień - Ash, powiedz mi, gdzie ty i Latias się poznaliście?
- To chyba było przy poidle dla Pokemonów, mam rację? - spytałam.
Latias pokiwała potakująco głową, a Ash zaśmiał się.
- Tak, dokładnie. Zaraz, gdzie ono było?
Mój luby pomasował sobie delikatnie podbródek, zastanawiając się nad tym zagadnieniem, aż w końcu Latias złapała go za rękę i wesoło zaczęła ciągnąć przed siebie.
- Co jest? Pamiętasz, jak tam trafić? - zapytał Ash.
Latias przytaknęła kiwnięciem głowy i zaczęła biec przed siebie, wciąż trzymając mojego ukochanego za rękę. Parsknęłam delikatnym śmiechem, kiedy to ujrzałam, po czym dodałam:
- Chodźmy za nimi!
Poszliśmy, a wręcz pobiegliśmy wszyscy za Latias i Ashem, zaś kilka minut później znaleźliśmy się wszyscy przy poidle dla Pokemonów, przy którym jakaś dziewczyna poiła swojego stworka, a kiedy już to zrobiła, to powoli odeszła wraz z pupilem.
- To tutaj? - spytałam.
- Tak, to tutaj - odpowiedział Ash i podszedł bliżej poidła - Wygląda tak samo, jak wtedy. Nic się nie zmieniło, podobnie jak i całe to miasto. Ono naprawdę jest piękne.
- O tak, nie ma dwóch zdań, braciszku - zgodziła się z nim Dawn - Wiesz... Cieszę się, że mogę tutaj przebywać razem z tobą.
- Dlaczego? - zapytał Ash, patrząc na nią wyraźnie zaintrygowany jej słowami.
- Ponieważ, kiedy ostatnim razem tutaj byłam z Clemontem, to oboje myśleliśmy, że nie żyjesz. Wiele dni roniliśmy z Bianką łzy na samo twoje wspomnienie.
- To prawda - powiedział smutno Clemont, ale bardzo szybko zdołał się rozpromienić - Ale teraz mamy powód do radości, ponieważ żyjesz i masz się doskonale.
- Zgadza się - potwierdziłam wesoło - To jest wielki powód do radości, kochanie.
- Właśnie, braciszku - uśmiechnęła się Dawn, przytulając się mocno do Asha - Tak bardzo wszyscy się cieszymy, że żyjesz i możesz tutaj znowu przybyć jako żywy i zdrowy człowiek.
Latias i ja również mocno przytuliłyśmy Asha, który lekko zmieszany zachichotał, mówiąc:
- Słuchajcie, jesteście naprawdę kochane, ale nie musicie...
- Musimy, musimy, bo się bardzo cieszymy - powiedziałam.
- A jeszcze bardziej się ucieszymy, gdy powrócisz do pracy detektywa - dodała Dawn.
Ash popatrzył na nią, a kiedy już go wypuściłyśmy z objęć, dodał:
- Prosiłbym, abyśmy chwilowo o tym nie rozmawiali, dobrze?
- Ale przecież Dawn ma rację - powiedziała poważnym tonem Bonnie - Wszystkim, a już zwłaszcza tobie bardzo dobrze zrobi, jeżeli porzucisz tę durną emeryturę.
Clemont położył siostrze dłonie na ramiona i rzekł:
- Ash... My nie chcemy cię do niczego zmuszać, ale jesteś naprawdę doskonałym detektywem i gdybyś tylko dał sobie powiedzieć...
- Proszę, nie chcę o tym rozmawiać. W każdym razie nie teraz - odparł ponuro Ash, lekko spoglądając w niebo - Lepiej poszukajmy Bianki. Bardzo chętnie ją znowu zobaczę. Przy okazji chciałbym zaprosić ją i jej dziadka do Alabastii na moje urodziny.
- Dobry pomysł - powiedziałam, chcąc jak najszybciej przerwać ten dość ponury dla Asha temat, jakim jest jego emerytura - Jak myślisz, gdzie ona teraz może być?
- Sądzę, że powinna teraz malować, tylko nie bardzo wiem, gdzie może to robić - odpowiedział Ash, zastanawiając się.
- Może na przystani? - zaproponowała Dawn.
- To możliwe. Jak sądzisz, Latias?
Latias odpowiedziała Ashowi na migi, że to bardzo możliwe, bo tam najbardziej lubiła chodzić malować.
- Doskonale, a więc chodźmy tam. Może ją znajdziemy.
***
Poszliśmy na przystań i zaczęliśmy poszukiwać Bianki. Nie byliśmy pewni, czy mamy możliwość tam ją spotkać, ale na szczęście znaleźliśmy ją. Dziewczyna stała właśnie przy sztalugach, ubrana w swoją ulubioną zieloną koszulkę i białą spódniczkę, jak również biały beret na głowie. Malowała ona właśnie przystań Alto Mare z zaparkowanymi w niej łodziami. Widok ten był naprawdę bardzo przyjemny, a już zwłaszcza dla mnie, gdyż jestem wielką miłośniczką sztuki i lubię patrzeć na artystów, którzy właśnie mają wenę twórczą.
- Dzień dobry, Bianko! - zawołał Ash.
Młoda malarka odwróciła się w naszą stronę i uśmiechnęła się lekko.
- O rany! A wy co tutaj robicie?!
W jej głosie wyczułam zdumienie połączone ze szczerą radością, po czym podbiegła do nas i kolejny lekko uścisnęła każde z nas.
- Nie cieszysz się, że nas widzisz? - zapytała przekornie Dawn.
- Przeciwnie, bardzo się cieszę, ale zdziwiłam się na wasz widok. W końcu nie wiedziałam, że przyjedziecie. Mogliście mnie uprzedzić.
- To była spontaniczna decyzja. Po prostu Latias chciała cię dzisiaj odwiedzić wraz z Latiosem, dlatego pomyśleliśmy, że skorzystamy z okazji i dołączymy do nich - wyjaśniłam.
- Zgadza się - potwierdził Ash.
Latias pokiwała delikatnie głową na znak potwierdzenia tych słów.
- Rozumiem. A więc miło mi, że pomyśleliście, aby mnie odwiedzić, przyjaciele - powiedziała przyjaźnie Bianka - Jak widzicie, ja właśnie sobie malowałam.
Spojrzała na Latiosa i uśmiechnęła się lekko.
- A więc ty jesteś Latios? Widzę, że przybrałeś postać bardzo podobną do Asha. Nie powiem, wyglądasz całkiem nieźle. Ale czy koniecznie musisz być rudy?
- A co jest złego w rudych włosach? - zapytał wesoło Ash - Ja sam, jak się przebieram, to często noszę rudą perukę.
- Aha... To wiele wyjaśnia - zaśmiała się Bianka - Ale wiecie co? Po co mamy rozmawiać tu, na ulicy? Zapraszam was do siebie. Dziadek na pewno ucieszy się na wasz widok. Nas mało kto odwiedza.
- A twój obraz? Nie chciałabyś go dokończyć? - spytał Ash.
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu.
- Właśnie. Możemy poczekać, aż skończysz - powiedział Clemont.
- A przy okazji byśmy popatrzyli, jak malujesz - stwierdziłam.
Bianka była nieco zdziwiona naszą propozycją, ponieważ nie sądziła, że można z zainteresowaniem przyglądać się temu, jak ktoś maluje obraz, ale cóż... Skoro mieliśmy taką fantazję, to postanowiła ją spełnić. I spełniła, gdyż na naszych oczach malowała piękny obraz. No, właściwie to zdania na temat jego piękna były podzielone, ponieważ ja i moi przyjaciele jak jeden mąż uznaliśmy, że obraz jest bardzo piękny, choć sama Bianka uważała go co najwyżej za przeciętny, malowany po prostu dla przyjemności oraz po to, aby nie wypaść z wprawy.
- Porządny talent to trochę za mało. Trzeba go jeszcze ciągle szlifować, bo inaczej zaniknie i może już nigdy nie wrócić - powiedziała Bianka, kiedy się zbieraliśmy do odejścia z przystani.
- Tak, masz rację. Święte słowa - powiedział ponuro Ash - Bo talent raz zmarnowany może już nie wrócić.
- Ech, a ten znowu swoje - jęknęła Dawn.
***
Lorenzo, podobnie jak i jego wnuczka, był bardzo zadowolony z naszej wizyty, dlatego też ugościł nas najgościnniej, jak tylko potrafił, a muszę przyznać, że potrafił zrobić to naprawdę doskonale. Podał nam wszystkim same pyszne potrawy i umilał nam czas przyjemną rozmową, dzięki czemu cały pierwszy dzień naszej wizyty w Alto Mare minął nam niezwykle miło. Potem zaś, gdy już nadszedł poranek, to wszyscy, bardzo weseli i wyspani, postanowiliśmy pozwiedzać całą okolicę. W końcu nie wiedzieliśmy, kiedy znowu tu będziemy, więc postanowiliśmy skorzystać z nadarzającej się nam okazji i zobaczyć Alto Mare w całej jego okazałości. W tym celu Dawn z Bonnie wybrały się na małe zakupy, Bianka poszła do ogrodu wraz z Latias i Latiosem, aby ich móc namalować, Clemont z Maxem zaś przyglądali się pracy Lorenza, który produkował i sprzedawał gondole, z czego miał bardzo niezły dochód, podobnie jak i z naprawy tych, które już istniały, ale zostały w jakiś sposób uszkodzone. Natomiast ja i Ash, w towarzystwie Pikachu i Buneary postanowiliśmy zwiedzić miasto, a ja to już szczególnie chciałam zobaczyć, jak wygląda całe Alto Mare, ponieważ nie miałam jeszcze okazji tu być, a całe miasto wydawało mi się być nad wyraz przyjemnym miejscem.
Cała nasza czwórka wędrowała zatem spokojnie po mieście, z uwagą obserwując przejeżdżające kanałami motorówki, łódki oraz gondole, a także wszystkie mijane przez nas budynki. Jeden z nich wręcz szczególnie mnie zaintrygował, a był to budynek muzeum, w którym to znajdował się MOA, czyli Mechanizm Obrony Alto Mare - ta sama maszyna, za pomocą której Annie i Oakley o mały włos nie wywołały apokalipsy kilka lat temu. Byłam ciekawa, jak ta maszyna wygląda. Ash dużo mi o niej mówił i dokładnie mi ją opisał, ale zawsze zobaczyć coś na własne oczy to coś innego niż tylko słyszeć o tym z czyiś ust. Maszyna była naprawdę imponująca. Wielka kula na ogromnej maszynerii, a wewnątrz tej kuli znajdowały się przyciski i inne takie guziki, za pomocą których można było sterować mechanizmem, choć oczywiście było to niemożliwe bez Kuli Duszy, nad którą cały czas pieczę sprawowali Lorenzo i Bianka.
- Tak! To właśnie tutaj się wszystko zaczęło - powiedział do mnie Ash - Tutaj właśnie te dwie jędze o mały nie zniszczyły całego miasta z powodu swoich wybujałych ambicji.
- Ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze - zauważyłam wesoło - W końcu dzielny Sherlock Ash czuwał.
- Wtedy jeszcze nie byłem Sherlockiem Ashem.
- Nie, ale już wtedy broniłeś świata przed szaleńcami, którzy chcieli go zniszczyć.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Bune-bune! - poparła go Buneary.
- Tak... W sumie to rzeczywiście tak było - zachichotał mój luby.
Oboje spacerowaliśmy dalej po mieście, zwiedzając je z prawdziwą przyjemnością, aż w końcu powoli dotarliśmy do przystani. Prawdę mówiąc, to wcale nie zamierzaliśmy tam dotrzeć, jednak mimo wszystko tam właśnie trafiliśmy i oglądając ją nagle dostrzegliśmy pośród łodzi, które w tym oto miejscu były zaparkowane, pewien pojazd, wręcz doskonale nam znany.
- Ash, zobacz! - zawołałam - Czy to aby nie jest łódź Maren?
- Tak, rzeczywiście - odpowiedział mi mój luby - To jest jej łódź.
- Ale co ona tu robi?
- Chodźmy tam, to się dowiemy.
Pikachu uważał tak samo, dlatego też powoli podszedł do łodzi, lekko ją obwąchał, po czym zaintrygowany wskoczył na nią. Buneary uważnie mu się przyglądając podążyła za nim. Ja i Ash weszliśmy na pomoc przy którym była łódź, ale nie przeszliśmy na nią.
- Hej, jest tu ktoś?! - zawołałam.
Nikt nam nie odpowiedział, jednak nie wiedzieliśmy, czy to z powodu, iż nikogo na niej nie było, czy też po prostu nie chciano nas wpuścić, choć prawdę mówiąc to drugie bardzo szybko odrzuciliśmy, bo przecież Maren nigdy nie była taka i z pewnością by nas wpuściła na swoją łódź. Widać więc musiała przebywać poza nią, skoro nam nie odpowiedziała.
- Pewnie nie ma jej na miejscu - powiedziałam.
- Chyba nie - stwierdził powolnym głosem Ash - Ale może niedługo wróci.
Pikachu spojrzał w kierunku, z którego to przyszliśmy, po czym nagle zapiszczał wesoło. Spojrzeliśmy za siebie i zauważyliśmy, jak w kierunku łodzi idzie właśnie kilka osób, a wśród nich jest Maren. Pozostałymi były Herbert Jones, Lyra i Khoury. Cała czwórka była pogrążona w rozmowie i najwyraźniej nas nie zauważyła.
- Pika-pika! Pika-chu! - pisnął radośnie Pikachu.
Czwórka naszych przyjaciół spojrzała w jego stronę, zaś ich twarze rozjaśnił uśmiech radości.
- O rany! Ash i Serena! - zawołała Lyra.
Dziewczyna podbiegła do nas wesoło i uściskała nas mocno po kolei, a następnie pogłaskała delikatnie za uszami towarzyszące nam stworki.
- Strasznie się cieszę, że was znowu widzę! Co tu robicie?
- Wiesz... Powinnam zadawać ci to samo pytanie - odpowiedziałam wesoło Lyrze - Co wy tutaj robicie?
- Mała sprawa do załatwienia - uśmiechnął się Khoury, ściskając dłoń Asha, a potem moją - Przy okazji chcieliśmy wrócić w rodzinne strony. W końcu jesteśmy z Johto, a to miasto należy do tego regionu.
- A przy okazji chcieli zobaczyć Alto Mare, w którym dawno nie byli - powiedziała Maren, podchodząc do nas - Witajcie, przyjaciele.
- Witaj, Maren - przywitałam się - Nie spodziewaliśmy się ciebie tu spotkać i to jeszcze w takim gronie.
- A my nie spodziewaliśmy się was tutaj. Życie składa się z samych przypadków - zachichotała Maren.
- Możliwe, choć na szczęście mamy na te przypadki jakiś wpływ, a to pocieszająca myśl - powiedział Herbert Jones wesołym tonem.
Mężczyzna miał na sobie szare ubranie, a prócz tego płaszcz Sherlocka Holmesa, który to zasłaniał mu pas, przy którym zawsze nosił rewolwer, a także i bicz. Głowę zaś zdobiła mu fedora.
- Tak, jakiś wpływ na nasze przypadki zawsze posiadamy - zaśmiał się lekko Ash - A propos wpływów, to co miało wpływ na przypadek, że tu przybyliście?
- Och, mój drogi chłopcze - uśmiechnął się doń wesoło Herbert Jones - Mylisz nieco pojęcia, bo nie przypadkiem tutaj przybyliśmy, a celowo, zaś wpływ na naszą decyzję miał czynnik, że byliśmy w Sinnoh i spotkaliśmy tam Lyrę i Khoury’ego. Oboje nam pomogli w bardzo ważnej sprawie, a po wszystkim postanowiliśmy ich odwieźć do Johto.
- I co? Postanowiliście to zrobić przepływając łodzią cały Atlantyk? - zapytałam zdumiona.
- Tak, to może się wydawać dziwne, aby można było tego dokonać tą łupinką, ale widzisz... - Maren przybrała konspiracyjny ton, po czym rzekła: - Ta łupinka posiada w sobie bardzo wiele talentów i potrafi ona dokonać takich rzeczy, jakich wiele łodzi jej podobnych by nie umiało.
- Właśnie, odrobina talentu i jeszcze spory zapas paliwa, a wszystkiego można na tej łodzi dokonać - powiedziała wesoło Lyra.
- Zwłaszcza, jeśli ta łódź posiada dobry silnik - dodał Khoury.
- Brzmi ciekawie - zaśmiał się Ash - A więc dlatego tu jesteście. A my tu przybyliśmy odwiedzić Biankę i jej dziadka.
- Biankę? - Lyra zastanowiła się przez chwilę - Zaraz! Czy to nie jej dziadek produkuje tutaj gondole?
- Właśnie. Widzę, że ją pamiętasz - powiedziałam zadowolona z tego faktu.
- Nie inaczej - uśmiechnęła się Lyra - Pamiętam ją z osiemnastki Asha, a także z Bitwy o Kanto. Fajna dziewczyna, z charakterem.
- Niczego sobie - stwierdził Khoury - A więc z jej powodu tu jesteście. A czy reszta waszej drużyny detektywistycznej też jest tutaj?
- Oczywiście - odpowiedziałam mu - Może chcecie nas odwiedzić u Lorenza? On na pewno się ucieszy, gdy przyjdziecie. Bardzo lubi gości.
- Ale coś mi mówi, że bardziej lubi zapowiedzianych niż tych, którzy nie byli niezapowiedziani - zauważył ponuro Khoury.
- Właśnie, a my nie chcemy się narzucać - dodał Herbert Jones.
- Ależ skądże! Wy wcale się nie narzucacie! - zawołałam wesoło - Jak w ogóle możecie tak mówić?!
- Wiesz... Ostatecznie nie znamy tak dobrze Lorenza jak was.
- Nie szkodzi. On na pewno was chętnie u siebie przyjmie, zwłaszcza, jeśli przyjdziecie z nami - odpowiedział na to Ash - Proszę, nie dajcie się prosić! A przy okazji być może opowiecie coś niecoś o waszych ostatnich sprawach. Na pewno były ciekawe.
- O tak, zdecydowanie. Zwłaszcza ta ostatnia - stwierdziła wesołym głosem Maren - Koniecznie powinniście wysłuchać relacji z tej sprawy. To jest naprawdę niesamowita historia.
- Nasi przyjaciele z drużyny detektywów też powinni jej wysłuchać - zauważyłam - A skoro tak, to powinniście opowiedzieć ją u Lorenza, kiedy będziemy wszyscy razem. Wtedy to będzie mi najprzyjemniej opowiadać, a wam najprzyjemniej słuchać.
Herbert Jones spojrzał na Maren, potem na Lyrę i Khoury’ego, jakby zastanawiał się nad tym wszystkim, co właśnie usłyszał, aż w końcu, widząc wyraźną aprobatę na twarzach swoich kompanów spojrzał na mnie oraz na Asha, mówiąc:
- Wobec tego przyjmujemy zaproszenie, ale w razie czego zmyjemy się, jeśli nasza obecność nie będzie mile widziana.
Oczywiście bardzo ucieszyła nas ta wiadomość, co szybko okazaliśmy za pomocą radosnych okrzyków.
- Spokojnie, będziecie mile widziani, zobaczycie - rzekł Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
Wieczorem wszyscy zebraliśmy się w domu Lorenza. Wbrew obawom Herberta Jonesa on i jego ekipa zostali wręcz radośnie powitani w domu producenta gondoli, który bardzo się ucieszył, że może ich również u siebie gościć. Przyjął ich więc, czym chata bogata, a potem wraz z nimi, swoją wnuczką i nami dał się porwać wesołej atmosferze, która to wynikła, gdy tylko Maren zaczęła opowiadać ciekawe historie na temat swoich morskich podróży. Starszy pan wyjął nawet harmonię i zaczął na niej grać, a potem dołączyła do niego Maren ze swoją gitarą, którą zabrała z łodzi, aby było przyjemniej podczas wspólnego wieczoru. Już wkrótce zabawa zaczęła się na dobre, a wszyscy zaczęliśmy śpiewać „Morskie opowieści“, tańcząc oraz bawiąc się przy tym doskonale. To był dopiero widok - cała nasza kompania wariująca na całego i śpiewająca następujące zwrotki:
Kiedy rum zaszumi w głowie,
Cały świat nabiera treści,
Wtedy chętniej słucha człowiek
Morskich opowieści.
Kto chce, ten niechaj słucha,
Kto nie chce, niech nie słucha.
Jak balsam są dla ucha
Morskie opowieści.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Łajba to jest morski statek,
Sztorm to wiatr co dmucha z gestem,
Cierpi kraj na niedostatek.
Morskich opowieści.
Kto chce, ten niechaj wierzy.
Kto nie chce, niech nie wierzy.
Nam na tym nie zależy,
Więc wypijmy jeszcze.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Pływał raz marynarz, który
Żywił się wyłącznie pieprzem.
Sypał pieprz do konfitury
I do zupy mlecznej.
Był na „Lwowie“ młodszy majtek,
Czort, Rasputin, bestia taka,
Że sam kręcił kabestanem
I to bez handszpaka.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Jak pod Helem raz dmuchnęło,
Żagle zdarła moc nadludzka,
Patrzę - w koję mi przywiało
Nagą babkę z Pucka.
Niech drżą gitary struny,
Niech wiatr grzywacze pieści,
Gdy płyniemy pod banderą
Morskich opowieści.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Od Falklandu-śmy płynęli,
Doskonale brała ryba.
Mogłeś wędką wtedy złapać
Nawet wieloryba.
Może ktoś się będzie zżymać
Mówiąc, że to zdrożne wieści,
Ale to jest właśnie klimat
Morskich opowieści.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Rudy Joe, kiedy popił,
Robił bardzo głupie miny
Albo skakał też do wody
I gonił rekiny.
I choć rekin twarda sztuka,
Ale Joe w wielkiej złości
Łapał gada od ogona
I mu łamał kości.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Pij bracie, pij na zdrowie,
Jutro ci się humor przyda.
Spirytus ci nie zaszkodzi,
Idzie sztorm - wyrzygasz.
Raz bosmana rekin pożarł,
Lecz nie smućcie się kochani,
Bosman żyje, rekin umarł,
Zatruł się zbukami.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Kolumb odkrył Amerykę,
Kiedy ścigał się z Halikiem,
Indianie się zarzekali,
Że pierwszy był Halik.
O wyprawie wokół globu,
Też fałszywe są pogłoski,
Pierwszy żaden tam Magellan,
Tylko Baranowski.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Nelson, angielski admirał,
Strzeliłby se w łeb i kwita,
Gdyby wiedział, co dokonał,
Kloss, zwykły kapitan.
Grant kapitan z żoną pływał,
Nie dopatrzył raz załogi,
Odtąd ma bachorów kupę,
A na głowie rogi.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Powiedziała mi dziewczyna,
Żeby wodą wódkę popić.
A ja na to: „Idź do diabła!
Czy chcesz mnie utopić?“
Kumpel nazwać swoją łajbę
Chciał tytułem jakiejś pieśni,
Ja mu na to - daj jej imię
„Morskie opowieści“.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Kiedy szliśmy przez Pacyfik
Była wtedy straszna flauta.
Wprost na łajbę nam się zwalił
Ruski kosmonauta.
Płynie rower wodny,
Płynie rower wodny.
Jak w niego walniemy,
To będzie podwodny.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
W dawnych czasach na okrętach
Żyły kozy tresowane,
Co w rzemiośle zastąpiły
Każdą kurtyzanę.
A gdy kozy szły do kotła,
Bo czasami tak się zdarza,
To wówczas cała załoga
Biła w łeb kucharza.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Kiedy ci na rejsie smutno,
Chcesz rozerwać się troszeczkę,
Wsadź se granat między nogi
I wyrwij zawleczkę.
No, a kiedy to nie wyjdzie
I ten granat nie pomoże,
Wsiądź na łajbę, proszę ciebie
I wypłyń na morze.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Gdy zaś morze cię zawiedzie,
Bo rekiny są na diecie,
Zadzwoń prędko do teściowej
I wspomnij o rencie.
Jak ci renty nie pożyczy
Ta teściowa, jędza stara
To wypłyń na morze i krzyknij:
Ale będą jaja!
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Gdy ci echo nie odpowie
I dopadnie cię ebola,
Wtedy zrób coś innego
I leć do Czerniakowa.
W Czerniakowie mnie nie chcieli,
„Spadaj“, tylko powiedzieli.
Lecz mi to nie przeszkadzało.
Dobrze się żeglowało.
Hej, ha! Kolejkę nalej!
Hej, ha! Kielichy wznieśmy!
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom. (x2)
Po zaśpiewaniu tej wesołej pieśni padliśmy wszyscy na swoje miejsca, dysząc przy tym jak po maratonie.
- Tak, morskie opowieści są najlepsze - powiedział dowcipnie Ash.
- Pika-pika! - pisnął Pikachu.
- No, ale jeszcze nie słyszałeś najlepszej z nich - zaśmiała się Maren - Sprawy, którą niedawno rozwiązał twój mentor Henry Jones, oczywiście z moją drobną pomocą.
- No i naszą! - zauważyła dowcipnie Lyra.
- Ano tak. Lyra i Khoury także bardzo pomogli - rzekła wesoło Maren - To była dopiero przygoda. Wszystkie morskie opowieści mogą się przy niej schować.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - uśmiechnął się Herbert Jones.
- To może opowiecie ją nam? - zaproponował Max.
Wszyscy byliśmy ciekawi tej opowieści. Maren widziała to, dlatego nie dała się długo prosić i prędko przeszła do rzeczy.
C.D.N.