Przygoda XX
Groźny wypadek cz. II
Opowiedzieliśmy Dawn i Clemontowi o wizycie w celi i rozmowie z Michaelem Gordonem, po czym poradziliśmy im, żeby poszli oni odwiedzić Bonnie w szpitalu.
- My zaś pojedziemy z sierżantem Bobem poprowadzić dalej śledztwo - powiedział Ash.
Nasi przyjaciele, choć zwykle towarzyszyli nam przy rozwiązywaniu zagadek, tym razem zgodzili się na naszą propozycję i pojechali do szpitalu. Zaś ja, Ash i Pikachu pojechaliśmy z Bobem do domu Gordona.
- Przy okazji czy sprawdziliście już zeznania tego pana? - zapytał mój chłopak, gdy tam jechaliśmy.
- No właśnie, Bob. Ten facet twierdzi, że spieszył się na spotkanie o godzinie 9:30 - powiedziałam.
- Owszem, a wypadek miał miejsce około 9:15, więc to by się zgadzało - rzekł z uśmiechem na twarzy Bob, spoglądając na nas - Gordon twierdzi, że jechał na spotkanie ze swoim kolegą, Andrew Williamsem. Mieli razem omawiać sprawy dotyczące jakiegoś ich wspólnego interesu.
- Czy to prawda? - zapytałam.
- Dzwoniłem do Williamsa i rozmawiałem z nim. Gość twierdzi, że tak było i że Gordon ledwie zdążył przybyć na czas.
- Czyli, że Michael Gordon mówi prawdę - powiedziałam i spojrzałam na Asha.
Ten jednak dalej tylko tajemniczo się uśmiechał.
- Jak na mój gust, to jeszcze niczego nie dowodzi - stwierdził.
- Ale przecież Williams potwierdził jego zeznania - powiedziałam.
- Być może Gordon go o to poprosił.
- Ale po co Gordon miałby chcieć prosić kogoś, aby składał zeznania, które go obciążają?
- Po to, aby prawdziwy sprawca nigdy nie został schwytany, na czym naszemu panu wyraźnie bardzo zależy - powiedział Ash - Nie wiem tylko, czemu, ale i tego się dowiemy. Daleko jeszcze?
- Nie, już jesteśmy na miejscu - uśmiechnął się Bob i już po chwili wysiedliśmy z samochodu.
Dom Michaela Gordona był naprawdę piękny i bardzo bogaty, co było wyraźnie widocznie już na pierwszy rzut oka. Można było od razu po nim poznać, że mieszka w nim ktoś zamożny i szanowany. Dom mówi wiele o człowieku, a ten w połączeniu z możliwością poznania przez nas na żywo jego właściciela mówił bardzo dużo o interesującej nas osobie.
Zapukaliśmy do drzwi. Otworzyła nam pokojówka.
- Słucham państwa? - zapytała.
- Jestem sierżant Bob z policji, a to są Ash Ketchum i Serena Evans - powiedział nasz przyjaciel służbowym tonem - Czy panna Gordon jest w domu?
- Owszem, jest.
- Możemy wejść i z nią porozmawiać?
- Proszę, niech państwo wejdą - pokojówka odsunęła się, żeby zrobić nam miejsce.
- Panna Gordon? Kto to niby jest? - zapytałam zaintrygowana.
- To jest młodsza siostra Michaela Gordona - wyjaśnił mi Bob - Facet opiekuje się nią po śmierci rodziców. Nie jest to dziewczyna zbyt łatwa we współżyciu z innymi ludźmi. Raczej to taka typowa bogata i rozpuszczona nastolatka, jakich wiele na tym świecie.
Pokojówka zaprowadziła nas do salonu i powiedziała, że zaraz poprosi do nas pannę Gordon. Usiedliśmy więc na kanapie czekając tam na wyżej wspomnianą osobę. Nagle dobiegł nas jakiś dziki krzyk:
- Nie! Nie będę więcej na ten temat z tobą dyskutować! Straszyć sobie możesz kogoś innego, ale nie mnie! Rozumiesz, co mówię?! Nic ode mnie nie dostaniesz! A piśnij komuś o tym słówko, to pożałujesz!
Chwilę później dało się słyszeć dźwięk rzucanej z impetem słuchawki.
- Coś mi mówi, Sereno, że panna Gordon prowadziła właśnie rozmowę telefoniczną, która raczej niezbyt dobrze wpłynęła na jej samopoczucie - zażartował sobie Ash.
- To fakt - odpowiedziałam mu.
- Pika-chu - zapiszczał Pikachu.
Chwilę później pokojówka wyszła i powiadomiła panienkę Gordon o naszej wizycie. Po chwili dziewczyna wparowała do salonu. Była to osóbka około piętnastoletnia (tak na oko), posiadaczka długich, brązowych włosów i zielonych oczy. Nosiła szare dżinsy, różowy podkoszulek oraz czapkę z daszkiem na głowie. Prócz tego żuła gumę w sposób lekko odpychający. Obok niej wbiegł do salonu Pokemon Eevee, który miał różowego punka i łypał na nas niezbyt przyjemnym wzrokiem. Cóż... Jedno było pewne: ani ta dziewczyna, ani jej Pokemon nie wywarli na mnie pozytywnego wrażenia. Na Ashu zresztą chyba także nie.
- Jestem Morgana Gordon. Wy podobno do mnie, prawda? - zapytała nas dziewczyna nieuprzejmym tonem.
- Tak, to prawda. My się już znamy, panienko - powiedział uprzejmym tonem sierżant Bob - Jestem sierżant Bob z policji.
- Dobrze wiem, kim pan jest. To pan wczoraj wieczorem aresztował mojego brata, bo podobno potrącił on na pasach jakaś smarkulę, co to nie umie chodzić po ulicy jak należy.
- EJ! Może tak trochę grzeczniej, co?! - zawołałam wściekłym głosem, zrywając się z kanapy - Ta smarkula szła na pasach i miała zielone światło! To twój brat nie miał prawa jechać po ulicy wtedy, kiedy ona przechodziła przez pasy i miała zielone światło!
Dziewczyna wyraźnie przestraszyła się mojego krzyku, choć wydawała się być w tym samym wieku, co ja, bo nieco spuściła z tonu i dodała:
- Przepraszam, ale mój starszy brat jest dla mnie niezwykle ważny i trudno mi jest zrozumieć, dlaczego musi pójść do więzienia za coś takiego.
- Za coś takiego? Dobre sobie.
- No bo przecież on nie zasłużył na więzienie.
- A co? Może twoim zdaniem on powinien jeszcze medal dostać za to, co zrobił? - warknęłam wściekle.
Miałam coraz większą ochotę spuścić tej głupiej smarkuli manto za to, jak się zachowywała. Jej brat jest oskarżony o spowodowanie ciężkiego wypadku, a ona jeszcze zgrywa się tak, jakby była co najmniej księżniczką, a jej brat potrącił co najwyżej szmacianą lalkę, a nie żywego człowieka.
- Wybacz, moja droga, ale ta blondyneczka ze swoją hulajnogą sama wlazła mojemu bratu pod koła. Powinna była uważać na to, co robi.
- No wiesz, co?!
Miałam ochotę rzucić się na nią, jednak Ash mnie powstrzymał, łapiąc mnie mocno w pasie.
- Spokojnie, Sereno. Panna Morgana na pewno nie chciała nikogo w ten sposób urazić, prawda?
To mówiąc spojrzał na nią groźnym wzrokiem. Ash umiał czasami tak spojrzeć na człowieka, że aż mu się krew mroziła w żyłach. Tym razem też tak było, ponieważ pod wpływem jego spojrzenia smarkula spuściła z tonu i powiedziała już spokojniejszym głosem:
- Przepraszam, ale nie mam dzisiaj najlepszego humoru.
- Wiem, słyszeliśmy - powiedziałam z kpiną w głosie - Niemiły telefon, co nie?
- Owszem, bardzo niemiły, ale to już nie ma znaczenia - odezwała się Morgana, jakby zdenerwowanym tonem - Co was do mnie sprowadza?
- Chcemy dokładnie przeszukać pokoje, w których twój brat pracuje i śpi - wyjaśnił jej Bob - Podejrzewamy, że znajdziemy wśród nich rzeczy niezbędne do wyjaśnienia całej sprawy.
- Nie widzę sensu w tym wszystkim, ale proszę bardzo, skoro tak wam na tym zależy - Morgana rozłożyła obojętnie ręce - Szukajcie sobie, jeśli chcecie.
- Dziękujemy - powiedział Bob.
Ash spojrzał na dziewczynę uważnie i zapytał:
- Czy mogłabyś nam powiedzieć, droga Morgano, coś na temat tego wypadku?
- Przykro mi, ale ja nic o tym nie wiem. Poza tym, co powiedziała mi policja, a ta powiedziała mi tylko, że taki wypadek miał miejsce. Niestety, nie mogę wam nic powiedzieć na ten temat.
- To dziwne, bo w wiadomościach porannych była o tym wszystkim mowa. Dziwi mnie, że nic o tym nie wiesz poza faktem, iż w ogóle taki wypadek miał miejsce.
- Ja nie oglądam wiadomości. Szkoda mi na to czasu.
Ash słysząc jej słowa pokiwał tylko lekko głową, po czym popatrzył na mnie i na Boba.
- Rozumiem. No dobrze, przeszukajmy pokoje pana Gordona.
Przeszukaliśmy je, a konkretnie to jego sypialnię oraz gabinet, ale niczego tam nie znaleźliśmy. Niczego też, co by nas naprowadziło na ślad, który by potwierdzał, że Gordon kłamie lub mówi prawdę. Później jednak natrafiliśmy na jego notes.
- Tutaj zapisywał wszystkie swoje ważne spotkania - powiedział Bob, oglądając przez gumowe rękawiczki notes - Dziwne jednak, że nie zapisał spotkania wczoraj o 9:15. Inne zapisywał, nawet wizytę u dentysty.
Ash, który również nałożył gumowe rękawiczki, wziął od niego notes i przejrzał go dokładnie.
- To jest bardzo interesujące. Skoro to było takie ważne spotkanie, to czemu go sobie nie zapisał? - zapytał Ash.
- Może zapomniał to zrobić? - zasugerowałam.
- A może dostał wezwanie na to spotkanie na ostatnią chwilę - dodał Bob.
Ash zamknął notes głośno, że aż ja i Pikachu podskoczyliśmy, gdy to zrobił.
- Może... A może wcale nie było żadnego spotkania, a Michael Gordon coś przed nami próbuje ukryć? Coś... Albo kogoś...
- Ale kogo? - zapytałam.
Ash zaczął powoli przechadzać się po gabinecie.
- Może wspólnika, który z jakiegoś powodu chce z jego pomocą ukryć się przed sprawiedliwością? - zasugerował - Może ten wspólnik wie coś na temat Gordona i ma go w garści, więc ten milczy i bierze na siebie winę za jego czyn, aby uniknąć zemsty tego całego Williamsa?
- To by mogło być - stwierdził Bob - Jednak nie mamy na to żadnych dowodów.
- Trzeba by sprawdzić stan finansów Gordona - rzucił nagle mój luby.
- Zajmę się tym - zawołał Bob - Dzięki, Ash, że zająłeś się tą sprawą. Gdyby nie ty, to niewinny człowiek poszedłby do więzienia na długie lata.
- Spokojnie, przyjacielu. Jeszcze nie możemy świętować - powiedział Ash - To, że ciebie przekonałem, to połowa sukcesu, ale musimy do naszej teorii przekonać jeszcze jedną osobę.
Dobrze wiedziałam, kogo on ma na myśli, jak i również wiedziałam, że z tą osobą nie pójdzie już nam tak łatwo.
***
Kapitan Rocker uderzył dłońmi o biurko.
- Nie i jeszcze raz nie! Nie zgadzam się na wasze kretyńskie pomysły!
- Ależ panie kapitanie... Być może to jest jedyna szansa na to, żeby złapać prawdziwego sprawcę tego wypadku - powiedział sierżant Bob.
- Prawdziwy sprawca siedzi sobie spokojnie w naszej celi i czeka na wyrok sądu. Nic dodać, nic ująć - stwierdził Rocker.
- Ale Ash jest pewien, że... - odezwałam się, lecz kapitan przerwał mi ruchem ręki.
- Ash jest genialnym detektywem, ale nawet on musi od czasu do czasu popełnić jakiś błąd i to jest właśnie ten czas, kiedy go popełnił - powiedział Rocker i spojrzał na mojego ukochanego - Rozumiesz mnie, mój chłopcze? Tym razem się mylisz.
- Dlaczego nie chce pan, żebyśmy wznowili całe śledztwo? - zapytał załamanym tonem Ash.
- Bo to nie ma sensu. To szukanie dziury w całym - powiedział kapitan - Zrozumcie to. Gordon sam się przyznał. Jego opowieść potwierdził jego wspólnik. Wszystko się zgadza.
- Ja jednak nadal uważam, że to nie jest tak, jak się wydaje - stwierdził detektyw z Alabastii.
- To, czy się coś wydaje czy nie, to za mało, aby móc kogoś aresztować lub go wypuścić - odparł na to kapitan Rocker - Przykro mi, Ash, ale ja już powiedziałem swoje. Śledztwa nie wznowię, zaś wy troje przestańcie się już wreszcie tym wszystkim zajmować.
- Ale panie kapitanie...
Kapitan nie dał jednak dojść Bobowi do słowa. Wściekły zerwał się z krzesła, po czym popatrzył groźnie na naszą trójkę.
- Dość tego, Bob! Po czyjej ty jesteś stronie?!
- Po stronie prawdy, panie kapitanie. Dlaczego nie możemy posłuchać Asha?
- Jedyne, co ja teraz chce posłuchać, to dźwięk waszych kroków, kiedy opuszczacie moje biuro i odchodzicie daleko od tej sprawy, jasne?!
Wiedzieliśmy, że wszelka rozmowa na ten temat nie ma najmniejszego sensu, więc wyszliśmy z gabinetu kapitana. Gdy to zrobiliśmy Bob rozłożył bezradnie ręce.
- Przykro mi, przyjaciele, ale już nic nie mogę dla was zrobić. On nie da się przekonać do waszych twierdzeń.
- Nie martw się, Bob. To przecież nie twoja wina - odezwał się Ash.
Pokiwałam głową na znak, że się z nim zgadzam. Następnie ja, mój ukochany oraz jego Pikachu wyszliśmy z komisariatu. Ash ze złości kopnął leżący na ziemi kamień, mówiąc:
- Kapitan popełnia błąd trzymając w więzieniu Gordona. Prawdziwy sprawca jest nadal na wolności.
- Niestety, już nic nie możemy w tej sprawie zrobić - powiedziałam bezradnym głosem - Słyszałeś, kapitana. Mamy trzymać się z daleka od tej sprawy.
- Niech mu będzie, ale ja nie odpuszczę i dojdę prawdy - rzekł Ash zawziętym tonem - Na razie zaś chodźmy odwiedzić Bonnie. Mam nadzieję, że czuje się ona lepiej niż ostatnim razem.
Poszliśmy więc oboje w kierunku szpitala, w którym leżała nasza mała przyjaciółka. Gdy jednak mieliśmy do niego wejść, to drzwi budynku same się otworzyły, a na nas wpadli jacyś ludzie. Doszło wówczas do zderzenia i coś wyleciało tym gościom z rąk. Złapałam to i zauważyłam, że tym czymś jest pojemnik z Dedenne, który zapiszczał zasmucony.
- Dedenne?! A co ty tu robisz? - zdziwiłam się.
Ash spojrzał na osoby, które na nas wpadły.
- To przecież ci pielęgniarze, których widzieliśmy wczoraj! - zawołał groźnym tonem - Czego wy chcecie od Dedenne?
- I kim wy w ogóle jesteście?! - krzyknęłam, spoglądając na nich.
- Pi-Ka-Chu! - dodał groźnym tonem Pikachu.
Pielęgniarze zaśmiali się podle, po czym zrzucili oni z siebie maseczki i kitle. Wówczas to ujrzeliśmy przed sobą dziewczynę oraz chłopaka nieco starszych od nas, noszących białe spodenki (w przypadku dziewczyny) oraz spodnie (w przypadku chłopaka), a prócz tego białe koszulki z wielkim, czerwonym R. Ten drugi miał przyczepiony do siebie Pokemona Meowtha, który widocznie robił za jego duży brzuch. Od razu poznaliśmy tych jakże szemranych typków.
- Te dwie niecnoty, że tak się wyrażę...
- Niosą kłopoty, chodzące podwójnie i w parze.
- By uchronić świat od dewastacji...
- By zjednoczyć wszystkie ludy naszej nacji...
- Miłości i prawdzie nie przyznać racji!
- By gwiazd dosięgnąć, będziemy walczyć!
- Jessie!
- Oraz James!
- Zespół R nieodmiennie walczy medycznie w służbie zła.
- Więc poddaj się lub do lekarskiej walki z nami stań.
- Miau! To fakt!
Oczywiście od razu wiedzieliśmy, kim jest trójka, która przed chwilą jeszcze udawała niewinnych pielęgniarzy.
- Zespół R! To znowu wy?! - krzyknął oburzonym głosem Ash - Kiedy wy się wreszcie od nas odczepicie?!
- Jak tylko dorośniesz, czyli nigdy! - warknął na niego Meowth.
- Chcieliśmy zabrać Dedenne, bo to bardzo przydatny Pokemonik - powiedziała Jessie.
- Może i ma małe gabaryty, ale moc w sobie ma potężną - dodał James.
- Ale skoro wy się zjawiliście, to zabieramy też waszego Pikachu - zachichotał Meowth.
- Chyba wam się coś przyśniło! Pikachu, Elektrokula! – zawołał Ash.
- Pika-pika-chuuuuuu!
Pokemon strzelił w Zespół R Elektrokulą, jednak Jessie wypuściła z pokeballa swojego Pumpkaboo, który zablokował pocisk swoją Kulą Cienia. Do tego James wypuścił Inkaya, a ten zaatakował nas Psychopromieniem. W ostatniej chwili zdołaliśmy przed tym uskoczyć.
- Dość tego! Fennekin! Pancham! Do dzieła!
Wypuściłam swego Pokemony, a te bezwzględnie zaatakowały Zespół R, ale ich stworki przyjęły postawę pasywną, przez co odbijały one jedynie ciosy naszych Pokemonów oraz oszczędzały przy tym energię. Widocznie chcieli w ten sposób je osłabić i potem schwytać.
- Dobra, dość już tej zabawy! Pora, abym wkroczył do akcji! – zawołał Meowth i złapał za jakiegoś pilota.
Chwilę później z jego pomocą zaczął sterować jakąś mechaniczną ręką, która wysunęła się z plecaka, który miał na grzbiecie. W tej samej chwili Pumpkaboo uderzył Pikachu Kulą Cienia.
- Pikachu, jesteś już mój! - zawołał Meowth, ruszając ręką w kierunku osłabionego Pokemona.
Nie zdążył go jednak schwytać, gdyż ogromny strumień ognia zamienił jego mechaniczną rękę w popiół.
- O nie! Moja śliczna, mechaniczna łapka! - jęknął załamany Meowth - Kto to zrobił?
Odwrócił się razem ze swoimi wspólnika, po czym zobaczył stojącego na drzewie osoby, których widok bardzo go przestraszył. Tymi osobami byli MegaBlaziken (czyli Blaziken po megaewolucji) oraz jego trener noszący maskę i strój superbohatera. Oczywiście ja i Ash doskonale wiedzieliśmy, że za tym strojem oraz za tą maską kryje się Steven Meyer, ojciec Clemonta i Bonnie, ale przecież nie zamierzaliśmy tego mówić naszym wrogom.
- O nie! To znowu ten dureń w masce! - zawołał Meowth.
- On wszystko nam zepsuje! - krzyknęła w furii Jessie.
- Hej, koleś! Może zaczniesz czepiać się kogoś innego, co?! - dodał James.
Mężczyzna uśmiechnął się do nich bardzo ironicznie, po czym wydał on polecenie swojemu Pokemonowi, a ten zaatakował Zespół R strumieniem ognia. Kiedy nasi przeciwnicy zaczęli podskakiwać, żeby ugasić płonące ciuchy, my wkroczyliśmy do akcji.
- Fennekin! Atak żarem! - krzyknęłam.
Mój Pokemon sprawnie zaatakował Inkaya i Pumpkaboo, którzy opadli obok swoich trenerów cali skołowani.
- Teraz nasza kolej! Pikachu! Dedenne! Elektryczne ataki!
Oba Pokemony skoczyły przed siebie i zaatakowały zaciekle naszych przeciwników. Chwilę później rozległ się lekki wybuch, a nasi wrogowie szybowali wysoko w górę, krzycząc:
- Zespół R znowu błysnął!
Radośnie podskoczyliśmy w górę, po czym objęliśmy mocno nasze zmęczone walką Pokemony, które zapiszczały radośnie, gdy to zrobiliśmy. Potem spojrzeliśmy z wdzięcznością na naszego wybawcę.
- Znowu pan nas uratował. Dziękujemy panu! - powiedział Ash.
- Nie ma za co, moi drodzy. Wy przecież także ratujecie innych w potrzebie - odpowiedział nam zamaskowany pan Meyer, po czym wraz ze swoim Blazikenem zniknął w oddali.
***
- Ależ to była niesamowita przygoda - powiedziała Bonnie, kiedy już opowiedzieliśmy jej całą historię.
Dziewczynka, jak to już wcześniej mówiłam, miała bandaż na głowie, plastry na kolanach, policzkach i nosie oraz nogę w gipsie. Okazało się bowiem, że podczas wypadku zgruchotała sobie jedną czy dwie kości. Na szczęście nie było to nic, co nie dałoby się wyleczyć sprawnemu chirurgowi, więc dziewczynka miała się już dobrze. Jedyne, na co narzekała, to fakt, że nie może wyjść ze szpitala.
- Musisz jeszcze tutaj poleżeć, Bonnie. Później wypiszą cię ze szpitala - powiedział spokojnie Clemont.
- Ale kiedy, braciszku? Kiedy? - zapytała smutnym tonem Bonnie.
- Jeszcze nie wiem, ale wkrótce to nastąpi - rzekł jej starszy brat.
- Spokojnie, będziemy cię tutaj codziennie odwiedzać, póki stąd nie wyjdziesz - dodała z uśmiechem na twarzy Dawn.
- No właśnie, masz na to nasze słowo, moja kochana blondyneczko - powiedziałam, lekko mierzwiąc jej włosy.
Asha nagle zamurowało, kiedy to powiedziałam.
- O co chodzi, Ash? - zapytałam zdumiona, gdy to zobaczyłam.
- Pika-pi? - zapiszczał Pikachu.
- Nie, nic... Coś tylko... mi się skojarzyło - powiedział Ash - Ale być może się mylę...
- Co ci się skojarzyło? - zapytałam go.
- Sam nie wiem... Ale coś, co słyszałem całkiem niedawno, a co nie powinno mieć miejsce...
Nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi, a Ash nie chciał nam o tym mówić, więc daliśmy sobie spokój z wypytywaniem go, po czym spędziliśmy miło czas z Bonnie do chwili, gdy lekarz poprosił, abyśmy już poszli, bo musi zbadać naszą małą przyjaciółkę. Oczywiście zrobiliśmy to, choć oczywiście musieliśmy mu też powiedzieć, że wolelibyśmy jednak pozostać na miejscu, ale skoro nie mogliśmy, to trudno.
- Tata jeszcze przyjdzie do ciebie, Bonnie. Nie bój się, będzie dobrze - powiedział do siostry Clemont, wychodząc z sali.
Po wyjściu ze szpitalu poszliśmy wszyscy do domu Delii, która czekała już na nas z kolacją. Zjedliśmy ją w nieco już lepszych humorach. Skoro Bonnie mimo pobytu w szpitalu czuła się całkiem dobrze, to zdecydowanie polepszyło nam nasze samopoczucia, chociaż ja i Ash nadal byliśmy nieco przygnębieni tą nierozwiązaną sprawą jej wypadku. Żeby nas pocieszyć Delia włączyła nam jakiś program o dzikich Pokemonach, który wszyscy z zapartym tchem zaczęliśmy oglądać.
- Pokemony są bardzo dobrymi rodzicami - rzekła Delia, oglądając z nami program - Niekiedy nawet lepszymi niż ludzie.
- Tak, to prawda - odezwałam się - Widziałam kiedyś mamę Rhyhorn, która, gdy jej synek miał dostać karę za zdemolowanie wybiegu, zakryła go sobą tak mocno, jakby chciała biedaka zmiażdżyć. Ale tak naprawdę chciała jedynie uchronić swoje dziecko przed karą. Z miłości do niego była nawet gotowa wziąć ją na siebie.
Ash nagle rozpromienił się i spojrzał na mnie uważnie.
- Wziąć karę na siebie? No jasne!
Złapał mnie mocno w ramiona i pocałował w oba policzki.
- Sereno, jesteś genialna!
- Miło mi, że tak mówisz, ale dlaczego to ja niby jestem genialna? - zapytałam zdumiona jego reakcją.
- Bo właśnie dzięki tobie rozwiązałem zagadkę!
***
Ash nie chciał nam niczego powiedzieć w tej sprawie mówiąc, że jest już wieczór i to bez sensu, aby nam wszystko teraz mówił. Ja jednak nie odpuszczałam, Clemont i Dawn także nie. Również Delia zaczęła naciskać na syna, aby zechciał być z nami wszystkimi szczery. W takiej sytuacji mój chłopak nie miał już innego wyjścia, jak tylko opowiedzieć nam wszystko i przekazać swój plan działania. Kiedy już udzielił stosownych wyjaśnień, to wysłuchaliśmy jego pomysłu, który bardzo przypadł nam wszystkim do gustu. Następnego dnia przeszliśmy więc do jego realizacji i już zaraz po śniadaniu ja i Ash wraz z Pikachu udaliśmy się do domu Michaela Gordona. Oczywiście ponownie otworzyła nam pokojówka.
- Czy panna Morgana jest w domu? - zapytałam.
- Owszem, ale nie wiem, czy państwa przyjmie - powiedziała kobieta.
- Niech jej pani przekaże, że albo wysłucha nas, albo wrócimy tutaj z policją, ale wtedy już nie będzie szansy na jakiekolwiek rozmowy - rzekł stanowczym tonem Ash.
Pokojówka oczywiście nie zrozumiała, dlaczego chłopak mówi do niej w taki sposób, ale oczywiście przekazała wiadomość swojej panience, która niezbyt chętnie, lecz jednak kazała nas wpuścić.
- Witam... Podobno macie do mnie jakąś ważną sprawę - powiedziała złym tonem - Mówcie więc, co was tu sprowadza, tylko prędko, bo mi się spieszy.
- Domyślam się - rzekł na to z kpiną w głosie Ash - Pewnie po to, żeby zapłacić szantażyście za milczenie, mam rację?
Morgana spojrzała na niego jak na wariata, choć przy okazji jej prawa dłoń zacisnęła się w pięść, co wskazywało, że jednak ma coś na sumieniu i to prawdopodobnie te rzeczy, które zarzucał jej mój chłopak.
- Nie rozumiem, o czym mówisz - wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Zawsze to samo. Wszyscy zawsze się tak tłumaczą, że nie rozumieją, o co mi chodzi - zakpił sobie lekko Ash - Dlaczego nie umiecie spojrzeć mi prosto w oczy i powiedzieć, że to wy zrobiliście to, o co was podejrzewam? Zwłaszcza wtedy, kiedy wiecie, że gra jest już przegrana.
- O czym ty mówisz?! Co tu się u licha dzieje?! - zapytała już coraz bardziej poirytowana Morgana.
Ash spojrzał na nią z politowaniem w oczach.
- No dobrze, skoro chcesz, żebym grał z tobą w otwarte karty, to niech ci będzie. Twój brat nie popełnił czynu, za który ma być sądzony.
- Naprawdę? Wiesz to na pewno? - zapytała Morgana.
- Owszem, wiem. Bo wiem, że ty to zrobiłaś - rzekł Ash.
Morgana zacisnęła pięści ze złości i wysyczała:
- Coś ci chyba się uroiło.
- Naprawdę? Uroiło mi się? Powiedzmy. A czy uroiło mi się też to, że przez ciebie moja przyjaciółka leży teraz w szpitalu, a twój brat siedzi za coś, co ty zrobiłaś? Twoim zdaniem to też mi się uroiło?
Morgana milczała, a tymczasem Ash mówił dalej:
- Twój brat zostanie osądzony oraz skazany. Pójdzie siedzieć i to na długie lata. Tak szybko go nie zobaczysz. Jedyna nadzieja w tym, że pan Meyer, ojciec Bonnie, wycofa przeciwko sprawcy akt oskarżenia.
- A on może tak zrobić? - zapytała Morgana, wyraźnie zainteresowana słowami Asha.
- Oczywiście, że może. W takim wypadku sprawca może już liczyć na wyrok w zawieszeniu. Nawet ja bym się wstawił za takim sprawcą.
- Wstawiłbyś się? Dlaczego?
- Dlatego, że wiem, że sprawca nie jest wcale podłym i bezwzględnym zabójcą, a więc w moich oczach zasługuje on na szansę na poprawę. Jednak coś za coś. Musisz powiedzieć wreszcie prawdę.
Morgana wstała z miejsca, w którym siedziała i powiedziała:
- Mojemu bratu nikt nie kazał robić tego, co zrobił. Sam wziął na siebie winę za moje grzechy.
- A więc przyznajesz, że on tego nie zrobił? - zapytałam.
Morgana spojrzała na nas groźnie, wołając:
- Słyszałam o was! Jesteście detektywami! Umiecie dowieść prawdy nawet wtedy, gdy nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie waszej tezy! Wiem też, że chcecie dobrze, ale zrozumcie... Ja nie chcę iść do więzienia! Ja mam dopiero piętnaście lat i nie chcę zgnić w więzieniu ani w innym poprawczaku! Słyszałam, co się dzieje z ludźmi, którzy tam trafiają. Ja nie chcę tak skończyć! Nie mogę tak skończyć! To niesprawiedliwe!
- A twój brat może skończyć w więzieniu, tak?! - zawołałam groźnym głosem - Twoim zdaniem to jest sprawiedliwe?!
- Nie, ale mój brat sam zdecydował, co zrobi - powiedziała Morgana - Od śmierci rodziców opiekował się mną, dbał o mnie, nigdy mi niczego nie odmawiał. Ja jednak nie zawsze go słuchałam. Pakowałam się w tarapaty dobrze wiedząc, że on zawsze mnie z nich wyciągnie. Ale teraz przebrałam miarkę.
- To jak to było z tym wypadkiem? - zapytał Ash.
Morgana westchnęła głęboko i powiedziała:
- Wieczorem była impreza u mojej koleżanki Dolly. Chciałam na nią iść, ale z klasą. Pożyczyłam więc samochód mojego brata bez pozwolenia. Mogłam to zrobić, bo nie było go w domu przez dwa dni i dwie nocy. Miał jakiś wyjazd służbowy czy coś tam. Nie zabrał samochodu, więc ja go sobie pożyczyłam.
- Czy ty zwariowałaś?! Przecież nie masz prawa jazdy! - zawołałam oburzona taką bezmyślnością.
- Wiem o tym i teraz strasznie tego żałuję, ale wcześniej byłam bardzo zachwycona możliwością jazdy samochodem mojego brata - mówiła dalej Morgana - Chciałam innym pokazać, że mnie na wszystko stać, nawet na samochód, w przeciwieństwie do moich koleżanek. Impreza potrwała do rana. A na rano przypomniałam sobie, że mój brat wraca o 10:00 do domu i może się wszystko wydać. Nie chciałam dostać od niego znowu bury, więc pomimo tego, że byłam na kacu i niewyspana wsiadałam za kierownicę i pojechałam. Spieszyłam się tak szybko, że nawet nie zauważyłam tego, jak wpadłam na tę małą... To był wypadek... Nie chciałam tego... Przysięgam! Widziałam, jak w nią uderzam, ale przerażona docisnęłam gazu i uciekłam. To był impuls. Nie wiedziałam, co mam robić. Bałam się, że wszystko się wyda. Wróciłam do domu przed bratem, ale ten zauważył wgniecie w aucie i zażądał wyjaśnień. Gdy mu wszystko opowiedziałam, to on mi powiedział, że weźmie całą winę na siebie i że ja mam udawać, iż o niczym nie wiem. Ustaliliśmy, że on wrócił nie rano, ale już wieczorem poprzedniego dnia i to on wziął samochód, aby jechać na pilne spotkanie, o którym dowiedział się w ostatniej chwili. Później wytarł w samochodzie wszystkie miejsca, które mogłam dotknąć, żeby nie znaleziono na nich moich odcisków palców. Potem zadzwonił do kolegi i poprosił go o przysługę.
- Żeby potwierdził jego wersję wydarzeń, że mieli mieć spotkanie, na które on się spieszył - dokończyłam.
- Dokładnie tak. Ale sumienie mnie gryzło. Gdy brata aresztowali nie wiedziałam, co mam robić. Wszystko poszło do wiadomości porannych. Mówili w nich, że mój brat został aresztowany za spowodowanie wypadku. Moja koleżanka obejrzała ten program i domyśliła się, że to wszystko jest jedną wielką ściemą. Zadzwoniła więc do mnie i powiedzała, że zna prawdę i chce pieniędzy w zamian za milczenie. Byłam już gotowa je zanieść.
- Lepiej zrobisz, jeżeli zamiast tego pójdziesz na policję i przyznasz się do wszystkiego, a ją oskarżysz o szantaż - powiedział Ash.
Morgana pokiwała głową na znak zgody.
- Tak, tak właśnie zrobię. Ale jak się tego domyśliłeś?
- Dzięki opowieści Sereny o troskliwych matkach Pokemonów, które chronią swoje młode i nawet są gotowe przyjąć karę za ich winy na siebie. Zacząłem wtedy rozumieć pewne fakty. Wiedziałem od początku, że twój drogi brat coś ukrywa i kogoś kryje. Nie wiedziałem tylko, kogo. Potem przypomniałem sobie, że kiedy rozmawialiśmy z tobą na ten temat, to użyłaś słowa „blondyneczka“ na określenie Bonnie. Skąd wiedziałaś, jaki ona ma kolor włosów? Mówiłaś nam, że nic nie wiesz o tej sprawie poza tym, że ta sprawa miała w ogóle miejsce. A jednak dobrze wiedziałaś o tak istotnym szczególe. Wiedziałaś też, że Bonnie miała hulajnogę. O ile kolor włosów Bonnie mogłaś znać z wiadomości, w których pokazali zdjęcie potrąconej dziewczynki, to jednak o hulajnodze wiedzieć nie mogłaś. Zresztą już sam kolor włosów cię zdradził, bo żeby mieć o tym pojęcie, musiałabyś oglądać wiadomości, a sama mówiłaś, że ich nie oglądałaś.
Morgana pokiwała ponownie głową.
- Masz rację. Zdradziłam się w ten sposób, jednak może to i lepiej? Sumienie mnie gryzie, że już nie mogę z tym wytrzymać. Jeszcze ta jędza Dolly mnie szantażuje.
- Więc jest tylko jedno wyjście. Idź na policję i do wszystkiego się przyznaj, a ci ulży - powiedział Ash.
- Pójdziemy tam z tobą. Będzie dobrze, zobaczysz - dodałam.
- Pika-pika! - zapiszczał przyjaźnie Pikachu.
Morgana spojrzała na nas uważnie, jakby się przez chwilę wahała, po czym westchnęła głęboko i dodała:
- Ale jeden warunek...
- Jaki? - zapytałam.
Morgana podała mi swoją torebkę.
- Tu są pieniądze, które miałam dać Dolly za milczenie. Sprzedałam swój złoty zegarek, żeby je zdobyć. Dajcie je mojemu bratu. To na naprawdę samochodu. To duża suma, na pewno starczy. Niech chociaż tyle ma ode mnie.
Wzruszeni jej prośbą obiecaliśmy, że ją spełnimy, po czym poszliśmy na posterunek policji.
***
Po krótkiej rozmowie z sierżantem Bobem Morgana przyznała się do wszystkiego i zaraz została aresztowana. Jej brata wypuszczono wówczas z aresztu, zaś ja oraz Ash poszliśmy do szpitala, gdzie zastaliśmy Meyera oraz jego syna. Wybierali się oni właśnie odwiedzić Bonnie. Towarzyszyła im Delia, na którą Ash spojrzał uważnie.
- Mamo... Czy możemy porwać na chwilę Clemonta? Chodzi o pewną sprawę, o której oboje niedawno rozmawialiśmy...
- Oczywiście, synku - powiedziała Delia, która już wiedziała, o co chodzi - Nie ma sprawy. Ja tymczasem na ten sam temat pomówię z panem Meyerem.
- O! A co to za konspiracja? - zachichotał Meyer.
- Dowiesz się, Steven już za chwilę. Uzbrój się w cierpliwość.
Ja i Ash odciągnęliśmy więc Clemonta od nich, po czym poszliśmy z nim w osobny korytarz.
- O co wam chodzi? - zapytał nasz przyjaciel.
- Chcemy cię prosić, żebyś ty i twój ojciec wycofali oskarżenie wobec Morgany Gordon - powiedział Ash.
Clemont w reakcji na tę propozycję parsknął ironicznym śmiechem.
- Żarty sobie stroisz?! A niby dlaczego miałbym to zrobić?! Ta głupia dziewucha omal nie zabiła mojej siostry!
- Wiem o tym i jest mi przykro z tego powodu, ale przecież Bonnie żyje - mówił spokojnym głosem Ash.
- Pika-pika - dodał pojednawczo Pikachu.
- Ale mogła zginąć przez tę głupią smarkulę! A ten jej brat jeszcze ją bronił! - zawołał wściekle Clemont - Nie oczekujcie ode mnie zrozumienia dla takich ludzi jak oni!
- Nie oczekujemy zrozumienia, ale wybaczenia - powiedział Ash - A to co innego.
Uśmiechnęłam się delikatnie przypominając sobie to, że poprzedniego dnia mówił zupełnie inaczej w tej sprawie. Dopiero poufna rozmowa, jaką odbył ze swoją mamą (a której treść Delia mi potem powtórzyła) przekonała go do zmiany decyzji. Delia uznała, że czyn pana Gordona był szlachetny, a jego siostra nie jest rasowym przestępcą i nie zasługuje na więzienia. Wobec tego Ash powinien przekonać Clemonta, aby ten wycofał swoje oskarżenie. Delia natomiast postanowiła do tego samego namówić pana Meyera. Mogła oczywiście sama pomówić zarówno z ojcem, jak i synem, jednak wolała, żeby swojego przyjaciela wziął w obroty Ash, jako że miał na niego większy wpływ niż ona. Mój ukochany długo nie chciał się na to zgodzić, ale Delia przypomniała mu o Dawn.
- Pomyśl, co ty byś zrobił, gdybyś znalazł się na jego miejscu - mówiła - Czy nie ratowałbyś Dawn nawet kosztem własnej wolności? A co ty byś zrobił, gdyby prawda jednak wyszła na jaw, a twoja siostra poszłaby do więzienia? Pomyśl, co mogłoby się tam z nią stać? Pomyśl też o tym, co się tam stanie z Morganą. Jeśli pójdzie do więzienia, stoczy się w środowisku przestępczym. Naprawdę tego chcesz? A gdyby na jej miejscu była twoja siostra? Skazałabyś ją na taki los?
Ash musiał przyznać matce rację i powiedział, że nie chciałby takiego losu dla swojej siostry, więc ostatecznie ustąpił. Trudniej mu było jednak przekonać Clemonta, który bardzo kochał Bonnie i uważał, że sprawczyni jej wypadku powinna zgnić w więzieniu za to, co zrobiła. Ale Ash z moją drobną pomocą wygłosił przed nim piękną przemowę:
- Pomyśl tylko... A gdyby Bonnie znalazłby się w takiej sytuacji? Czy nie chciałbyś jej ratować? Czy nie chciałbyś ocalić ją przed więzieniem i to nawet kosztem własnej wolności? - mówił Ash, używając przy tym słów podobnych do tych, którymi uraczyła go wcześniej jego matka - A gdyby jednak sprawa się rypła, to nie chciałbyś ocalić siostry? Pomyśl tylko, że to mogłaby być Bonnie... Ją też mógłby spotkać taki los... Chciałbyś ją widzieć w poprawczaku? Chciałbyś widzieć, w kogo ona się potem zamienia, jak się stacza na samo dno?
Clemont spojrzał uważnie na swojego najlepszego przyjaciela, po czym westchnął głęboko i powiedział:
- Masz rację, Ash. Nie chcę tego. Rozumiem Gordona... Chciał ratować siostrę. Ja swoją też bym ratował. Ale ta decyzja zależy głównie od ojca, a nie ode mnie.
- To już zostaw mojej mamie. Jestem pewien, że ona już go przekonała - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy.
Poszliśmy więc we trójkę do Delii i Meyera, którzy właśnie skończyli ze sobą rozmawiać.
- Tato... Widzisz... Rozmawialiśmy z Ashem i Sereną na temat tej całej Morgany Gordon... No i widzisz...
Meyer spojrzał uważnie na syna.
- No, mów, Clemont.
- Kiedy ja... Tego no...
- Synu, czy masz jakiś problem? - zapytał Meyer, przysuwając groźnie twarz do twarzy Clemonta.
Chłopak westchnął głęboko, po czym zebrał się na odwagę i rzekł:
- Widzisz, tato. Chcę wycofać oskarżenie wobec Morgany i chcę cię prosić, byś ty też to zrobił.
- Tak mówisz? A czemu miałbym to zrobić?
Clemont powiedział więc ojcu to, co powiedział mu wcześniej Ash, a co jemu wcześniej powiedziała Delia. Zaczekał potem na reakcję swego rodzica. Meyer zaś wyglądał przez chwilę tak, jakby walczył sam ze sobą.
- Jestem taki... Jestem taki... - zaczął mówić, po czym spojrzał na syna ze łzami w oczach - DUMNY Z CIEBIE!
Objął po chwili Clemonta mocno do piersi i powiedział:
- Jestem bardzo dumny, że masz takie dorosłe podejście do życia, mój synu. A co do ciebie, Ash i co do ciebie, Sereno, to cieszę się, że macie tak dobry wpływ na mojego syna.
Następnie spojrzał na Delię i dodał:
- Zgadzam się na wszystko, co mówi mój syn, zwłaszcza, że ty też tak uważasz. Postanowione. Obaj wycofamy oskarżenie wobec tej dziewczyny. Tylko, że ona ma się zmienić, bo inaczej... Sam rozumiesz, synu.
- Rozumiem, tato - uśmiechnął się do niego Clemont.
Ash uśmiechnął się do mnie, po czym lekko syknął z bólu i złapał się mocno za potylicę.
- Co ci jest, skarbie? - zapytałam z troską w głosie.
- Nie, nic... To tylko...
- Tylko co?
- Odezwała się ta niezbyt miła pamiątka po naszym ostatnim spotkaniu z Malamarem... Pamiętasz? Mnie wtedy też potrącił samochód, tak jak teraz Bonnie.
- Tak, to prawda - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie - Coś mi mówi, że nasza kochana drużyna detektywistyczna ma wyraźną awersję do samochodów.
To mówiąc wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
***
Meyer i Clemont dotrzymali danego nam słowa i wycofali oskarżenie wobec sprawcy potrącenia Bonnie. Wskutek tego panna Morgana Gordon otrzymała jedynie wyrokiem sądu nadzór kuratora oraz prace społeczne do wykonania. Jej bratu nic sąd nie zrobił, jako że prawdziwa winowajczyni była jego najbliższą krewną, a więc miał on prawo kłamać w sprawie tego całego incydentu. O wiele mniej pobłażliwie sąd potraktował Dolly, która za szantaż otrzymała poprawczak w zawieszeniu oraz o wiele cięższe prace społeczne niż Morgana. Prócz tego miała ona pewność, że jeśli znowu coś przeskrobie, to pójdzie siedzieć i już nic jej nie uratuje.
Kapitan Jasper Rocker musiał przyznać Ashowi rację, co jednak wcale nie przeszkodziło mu potem udawać przed dziennikarzami, że od samego początku chłopak prowadził śledztwo z jego błogosławieństwem, zaś na pannę Morganę to od dawna jego ludzie mieli oko, lecz brakowało im na nią dowodów, więc Ash je zdobył, za co należy mu się pochwała. Było to jawne kłamstwo, ale nikomu jakoś ono nie przeszkadzało tym bardziej, iż kapitan uczciwie nam zapłacił za rozwiązanie zagadki.
Bonnie poleżała kilka dni w szpitalu, po czym została z niego wypisana na własne życzenie, choć jej noga nadal musiała być w gipsie, przynajmniej przez jeszcze kilka dni. Później miano go jej zdjąć, a ona sama miała poddać się rehabilitacji. Co prawda była ona kosztowna, jednak niespodziewanie wyszło na jaw, że dzień po wypadku tajemniczy i anonimowy dobroczyńca przekazał na fundację prowadzoną przez ów szpital, w którym to leżała Bonnie, sporą sumkę pieniędzy, która z nawiązką wręcz pokrywała wydatek rehabilitacji. Ash podejrzewał, że zrobił to James z Zespołu R, jako że pochodził on ponoć z bogatej rodziny i według słów lidera naszej drużyny już parę razy miał dokonywać bardzo podobnych czynów, ma się rozumieć w głębokiej tajemnicy przed swoimi kompanami, którzy to na pewno nie doceniliby jego szlachetności.
Gdy nasza przyjaciółka wróciła do domu czekało ją gorące powitanie w postaci przyjęcia, na które przybyła cała delegacja jej przyjaciół, czyli ja, Ash, Dawn, Clemont, Meyer, Delia, Melody, Latias, Misty i Brock. Wraz z nimi urządziliśmy dla Bonnie wspaniałą zabawę, na której to dziewczynka bawiła się z nami doskonale.
***
- Myślisz, że Morgana doceni to, że ty i twój tata wycofaliście akt oskarżenia wobec niej? - zapytałam Clemonta, gdy nasza detektywistyczna piątka wędrowała sobie spokojnie piaskami plaży.
Było to niedługo po wyjściu ze szpitala Bonnie (która wciąż jeszcze chodziła o kulach), a jakiś czas przed procesem Morgany, na którym to Ash, zgodnie ze swoją obietnicą, zeznawał w jej obronie.
- Mam nadzieję, że tak - powiedział Clemont.
- Sierżant Bob mówi, że grozi jej co najwyżej wyrok w zawiasach lub prace społeczne za to, co zrobiła - rzekł Ash - Pamiętajcie przecież, że sama przyznała się do winy, a to działa na jej korzyść.
- Poza tym Clemont już wycofał oskarżenie, a to też sporo znaczy - dodałam z uśmiechem na twarzy.
Dawn spojrzała czule na młodego Meyera.
- Jestem ci bardzo wdzięczna, że posłuchałeś mojego brata i wycofałeś to oskarżenie - powiedziała do niego z radością w głosie.
Clemont zarumienił się lekko, słysząc jej słowa.
- Naprawdę tak uważasz?
- Owszem. Moim zdaniem to było bardzo szlachetne z twojej strony.
To mówiąc Dawn pocałowała czule Clemonta w policzek. Chłopak zaś z wrażenia aż usiadł na piasku, co wywołało w nas wszystkich wielki potok radosnego śmiechu.
- Coś mi mówi, stary, że wpadłeś jak śliwka w kompot - zachichotał wesoło Ash.
- Ale Dawn jest przecież dla mojego brata za młoda - pisnęła do mnie Bonnie, a siedzący na jej głowie Dedenne potwierdził jej słowa.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytałam z uśmiechem na twarzy.
- Ponieważ Clemontem należy się wciąż opiekować, a więc potrzebuje on godną zaufania i opiekuńczą żonę - stwierdziła Bonnie.
- Na przykład jaką? - zachichotałam.
- Na przykład taką!
To mówiąc korzystając z tego, że Ash, Clemont i Dawn patrzą w zupełnie inną stronę pokuśtykała ona w stronę pewnej plażowej kawiarenki. Tam zaś, na drewnianym parkiecie zespół muzyczny szykował się właśnie do zaśpiewania kolejnego kawałku.
- Ekhem... Clemont - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- Tak, Sereno? - zapytał chłopak, powoli otrząsając się od buziaka, którego dostał od Dawn.
- Wydaje mi się, że właśnie twoja siostra znowu próbuje cię ożenić.
- O nie!
Rzeczywiście miałam rację, bo już po chwili Bonnie, opierając się o kulach, stała przed piosenkarką z zespołu i zawołała:
- Zaopiekuj się moim bratem! Jesteś tą jedyną!
Clemont krzyknął zrozpaczony, po czym rzucił się biegiem w kierunku Bonnie. Ja, Ash i Dawn oraz Pikachu i Piplup pognaliśmy za nimi.
- Bonnie, mówiłem ci już milion razy, żebyś przestała to robić!
To mówiąc złapał ją ramieniem Aipoma i odciągnął od piosenkarki.
- Znów się zaczyna. Jakie to upokarzające.
- Bardzo proszę przemyśleć moją propozycję! - zawołała Bonnie do piosenkarki.
- Bardzo proszę jej nie słuchać! Co za upokorzenie! - jęknął znowu Clemont.
To mówiąc wybuchnęliśmy śmiechem i usiedliśmy sobie w piątkę przy jednym stoliku, zamawiając Berti-Lody. Jedliśmy je potem z uśmiechem rozmawiając o różnych sprawach. Nagle zespół zaczął grać nową piosenkę. Była to „Lambada“ zespołu Kaoma.
- Ash! Czy słyszysz?! To jest ta piosenka! - zawołałam podniecona, klaszcząc w dłonie.
- Jaka piosenka? - zapytał mnie mój chłopak.
- Nie pamiętasz? Tańczyliśmy ją na ognisku ostatniego dnia Letniego Obozu Pokemonów profesora Oaka.
Ash uderzył się dłonią w czoło.
- No jasne! Teraz ją poznaję. Ale wtedy taniec nam się niezbyt udał. Chyba nawet niechcący deptałem ci po palcach.
- Tak, ale mnie to wcale nie przeszkadzało - zachichotałam.
Ash zachichotał wesoło, po czym uśmiechnął się w sposób figlarny. Następnie podniósł się z krzesła, podszedł do mnie, przyklęknął na jedno kolano i podał mi dłoń.
- Zatańczysz ze mną? Tak jak dawniej?
Oczywiście zgodziłam się na to bez wahania i już po chwili poszliśmy na parkiet.
- Uważaj tylko, Ash! Jestem w tym lepsza niż dziewięć lat temu.
- To tak samo jak ja - odpowiedział mi mój chłopak.
Już po chwili oboje radośnie tańczyliśmy na parkiecie. Dla zabawy przez chwilę naciągnęłam Ashowi czapkę na oczy, po czym sama śmigałam po parkiecie, trzymając w dłoniach rąbki swojej spódniczki i wykonując przy tym urocze ruchy. Mój luby poprawił sobie czapkę na głowie, po czym pstrykając palcami tańczył obok mnie. Tańczyliśmy więc solo przez chwilę, a następnie znowu tańczyliśmy we dwoje. Mnie zaś przed oczami migały wspomnienia z dnia, kiedy to ostatni raz tańczyliśmy tę melodię.
Chwilę później Dawn porwała wesoło do tańca Clemonta, który nieco nieporadnie, ale towarzyszył jej w tej zabawie. Mała Bonnie zaś klaskała radośnie w dłonie, kibicując nam. Obok niej siedzieli zaś Pikachu, Piplup oraz Dedenne, który w swoich własnych językach dzielnie nas dopingowali. Tymczasem taniec mój i Asha stawał się coraz bardziej dziki, coraz bardziej zwariowany i szalony, także nim się obejrzeliśmy mój chłopak objął mnie mocno, przysunął do siebie i pocałował w usta, ja zaś zaskoczona oddałam mu pocałunek, co wywołało ogromny aplauz ze strony innych tańczących par, w tym Clemonta i Bonnie.
- Ash, Serena, tańczyliście wspaniale - powiedziała Bonnie, kiedy już wróciliśmy do stolika - Szkoda tylko, że Clemont tańczy tak, jakby miał dwie lewe nogi.
- Spokojnie, to tylko na razie. Jeszcze się rozkręci - zaśmiała się Dawn.
- Może i tak, ale powinien jednak znaleźć sobie żonę, żeby nauczyła go ona porządnie tańczyć.
- Ech... Znowu się zaczyna - jęknął Clemont, opadając głową na stolik.
- Tak. Miło wiedzieć, że wszystko wraca do normy - zażartował sobie Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał Pikachu, zgadzając się ze swoim trenerem.
KONIEC
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
Następne świetne opowiadanie. Tym razem problem poruszony tutaj znów dotyczy relacji rodzinnych. Główny nacisk skierowany jest na miłość rodzeństwa w relacjach starszy brat – młodsza siostra. Śledztwo ma szczególne znaczenie dla naszych bohaterów. Niezastąpiona sekretarka oraz najmłodsza członkini naszej drużyny, rozkoszna Bonnie staje się ofiarą wypadku. Wszystko zaczęło się od tego, że dostała od ojca nowa hulajnogę. Bardzo uradowało to dziewczynkę i natychmiast pragnęła ją wypróbować. Szczególne obawy o jej bezpieczeństwo wyrażał wówczas Clemont, jej starszy brat. Czuł się za Nią niezwykle odpowiedzialny i bał się, że podczas zabawy może się jej stać coś złego. Bonnie przecież jest jeszcze mała i może zachowywać się lekkomyślnie. Steven Meyer, ojciec naszego rodzeństwa starał się uspokoić syna. Owszem, doceniał jego troskę o siostrzyczkę, co było zupełnie zrozumiałe, ale prosił, by ten dał Jej nieco swobody. Niestety obawy Clemonta sprawdziły się, lecz nie z winy Bonnie. Dziewczynka, mimo dobrej zabawy, nie zapomniała wszakże o bezpiecznym przejściu po pasach i zrobiła to mając zielone światło. Niemniej została potrącona przez pirata drogowego, mającego gdzieś przepisy ruchu drogowego. Wszyscy byli przerażeni i zrozpaczeni całą tą sytuacją, najbardziej zaś Clemont, który czuł się winny temu, że pozwolił siostrze oddalić się samej od ich kompanii. Troskę o Bonnie okazała też Delia. Nic dziwnego, pokochała dziewczynkę jak własne dziecko, co zresztą w przyszłości będzie miało miejsce. Wyraźnie widać coraz bliższe relacje miedzy Nią a Stevenem Meyerem. Jego Dzieci są jak najbardziej przychylne temu związkowi, podobnie jak i Ash. Spotkanie na miejscu wypadku z sierżantem Bobem oznacza oczywiście, zaangażowanie się Asha i Sereny w śledztwo. Jest to dla nich wręcz sprawa osobista. Przy okazji odwiedzin Naszych bohaterów w szpitalu celem sprawdzenia, jaki jest stan Bonnie, możemy zwrócić uwagę na podejrzanych pielęgniarzy. Oczywiście jest to Nasz kochany Zespół R, ale do Nich jeszcze wrócimy. Udaje się odnaleźć właściciela samochodu, który spowodował wypadek. Był to młody majętny człowiek, Michael Gordon. Niezwykle porządny, miał doskonale ustalony harmonogram zajęć, spisany w swoim notesie. Przyznał się on do zarzucanych czynów, ale powiedział, że śpieszył się na spotkanie i przez nieuwagę potrącił małą. Ash po rozmowie z mężczyzną ma wyraźne wątpliwości, co do jego winy, zwłaszcza, że Gordon cały czas sprawiał wrażenie, jakby chciał coś lub kogoś ukryć. Przesłuchano również młodszą siostrę Michaela, Morganę. Nie sprawia Ona dobrego wrażenia – typowa bogata nastolatka. Jednak jej słowa wzbudzają podejrzenia. Przez swoje wątpliwości Ash pragnie wznowić śledztwo, aby ująć prawdziwego sprawcę. Ma już pewność, że Gordon kogoś kryje. Oczywiście, kapitan Jasper Rocker nie chce o tym słyszeć. Nasi detektywi maja więc związane ręce, lecz dzięki spontanicznym i trafnym uwagom ukochanej Sereny, Ash ponownie odkrywa prawdę. Sprawcą wypadku jest Morgana. Zdradził ją fakt, że nazwała Bonnie blondyneczką. Gdyby była niewinna i nie spowodowała wypadku, to nie miałaby pojęcia jaki kolor włosów ma mała – bo przecież w ogóle by jej nie widziała. W końcu panna Gordon przyznaje się do wszystkiego i okazuje skruchę. Wykazuje też troskę o swego brata, który zawsze się Nią opiekował po śmierci rodziców i teraz był gotów iść za Nią do więzienia. Prócz tego sama Morgana była szantażowana przez koleżankę, która odkryła prawdę o wypadku i chciała pieniędzy w zamian za milczenie. Wszystko jednak kończy się dobrze. Bonnie szczęśliwie wraca do zdrowia (choć robi to powoli), gdyż wypadek nie był tak groźny, jak się tego obawiano; Morgana przyznała się do wszystkiego, zaś pieniądze dla szantażysty oddała bratu na naprawę auta. Ash postanowił stanąć w jej obronie, zwłaszcza po rozmowie z Delią. Nakłonił też Clemonta, aby nie wnosił oskarżenia. Do tego samego Delia przekonała Stevena.
OdpowiedzUsuńC.D.
OdpowiedzUsuńPodsumowując, pięknie zostały tu ukazane relacje brat – siostra. Jaka silna jest ich więź i jaka troskę wykazuje starszy brat wobec młodszej siostrzyczki. Jesteśmy jak najbardziej solidarni z Clemontem, rozumiemy jego ból i współczujemy mu. Niemniej doceniamy też mądrość Delii oraz dążenie do sprawiedliwości. Morgana nie była całkowicie złą osobą. Kochała swego brata i doceniła jego starania. Okazała też skruchę i dobrowolnie poddała się karze, jednaka zdecydowanie łagodniejszej niż ta, którą otrzymała jej szantażystka. Podziwiamy też, jak wielki i dobry wpływ ma nie tylko Delia na swojego syna oraz Stevena, ale jakim szacunkiem ze strony Clemonta cieszy się Ash. On sam jako starszy brat doskonale rozumie przyjaciela i podziela jego oburzenie wobec postępowania rodzeństwa Gordon, lecz pod wpływem słów matki postanawia nakłonić Clemonta do dania Morganie szansy na poprawę. Poza tym głównym, bardzo pięknym wątkiem zauważamy: rozwój uczucia między Delią a Stevenem, coraz bliższe relacje Clemonta z Dawn, oraz początkową lekcję szermierki ;) .Wreszcie gagi, które również maja miejsce. Bonnie swatająca brata pod koniec opowiadania jest naprawdę rozkoszna – widać, że wraca do formy. Wspomnienie z anime (sprzeczki między Ashe i Dawn) również są zabawne. No i na koniec najlepsi z najlepszych: Zespół R. Nasi złodzieje po raz kolejny próbują ukraść Pokemony naszych przyjaciół. Jednak z opresji naszych bohaterów ratuje Stev… to znaczy zamaskowany Super Bohater i jego MegaBlaziken. Należy się też ciepłe słowo pod adresem Jamesa z naszego Tria. On bowiem, pochodząc z bogatej rodziny anonimowo lubi pomagać innym, lecz tak, żeby jego kompani nic o tym nie wiedzieli. W anime widać to w kilku odcinkach. Tak czy inaczej to on opłacił w tajemnicy rehabilitację małej Bonnie, co mu się bardzo chwali. Tak więc za takie opowiadanie należy się ocena 12/10. I tak trzymać :)
Przyznam się szczerze, że nie spodziewałam się takiego zakończenia. Każdego, ale nie takiego. Chociaż od początku Morgana Gordon wkurzała mnie jak jasna cholera, to nie spodziewałam się po niej spowodowania wypadku, w którym ucierpiała Bonnie. A jednak. To ona zrobiła, a Michael próbował ją chronić biorąc całą winę na siebie. To się nazywa bratersko-siostrzana miłość w imię ochrony wybryków po imprezie, na której Morgana chciała zaszpanować autem. ;)
OdpowiedzUsuńJak zwykle nasz kochany zespół R nie zawiódł i pojawił się w swoim stylu, oczywiście znowu dostając łomot o naszych przyjaciół, można powiedzieć śmiało, że znowu błysnął. xD
I jak widać Bonnie po wyjściu ze szpitala nadal jest w formie by szukać bratu żony. To jej się chyba nigdy nie znudzi. :)
Ogólna ocena za opowiadanie: 10/10 :)
:) Ekstra
OdpowiedzUsuń