czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 026 cz. II

Przygoda XXVI

Król Ash Pierwszy cz. II


Kapitan Ferge dotrzymał danego słowa i sprowadził Josha Ketchuma oraz Clemonta, którzy nie mogli wyjść z podziwu, kiedy w wielkim skrócie opowiedzieliśmy im wszystko, co właśnie miało miejsce.
- Mam rozumieć, że mój syn awansował na króla? - zdziwił się Josh.
- Dokładnie tak, panie Ketchum, ale tylko tymczasowo - pokiwałam delikatnie głową.
- No proszę. Nie ma mnie z wami kilka minut, a już wszyscy dostają manii wielkości - zachichotał mężczyzna.
- Ale musimy znaleźć prawdziwego księcia Edwarda, bo inaczej może wyjść z tego jakieś nieszczęście - powiedział Clemont.
- Wiem i dlatego musi nam się udać - pisnęła bojowym tonem Bonnie.
- Tylko szkoda, że Ash nie może nas teraz prowadzić, jak zwykle to robi - powiedziała z żalem w głosie Dawn.
- Myślę jednak, że Serena da sobie doskonale radę. W końcu już parę razy nami dowodziła - odparł na to Clemont.
- Dziękuję za wiarę we mnie, ale i tak wszyscy wiemy, że bez Asha nigdy nie dałabym sobie rady - odpowiedziałam, rumieniąc się lekko.
- E tam! Zbytek skromności! - machnęła ręką May - Jestem pewna, że dasz sobie radę.
- Zgadzam się. Pokażesz klasę, Sereno! - dodał Max.
Byłam im wdzięczna za tę wiarę we mnie, mimo wszystko jednak ja sama miałam poważne wątpliwości wobec własnych zdolności.
Moje rozmyślania przerwało przybycie lokaja, który to kazał nam się przygotować na kolację. Mieliśmy ją zjeść razem z królem, premierem oraz kapitanem. Cała nasza drużyna została zaprowadzona do komnat, jakie nam przydzielono, a tam przebraliśmy się w stroje wieczorowe. Były to piękne, męskie stroje szlacheckie dla Josha, Clemonta i Maxa, a także przepiękne suknie dla mnie, Dawn, May oraz Bonnie. Pomyślałam sobie wówczas, że warto być księżniczką dla samej możliwości noszenia takich wystrzałowych kiecek.
Gdy już byliśmy gotowali udaliśmy się do sali jadalnej, gdzie czekali na nas premier McFree i kapitan Ferge.
- Zapraszamy serdecznie do stołu - powiedział ten pierwszy.
- A gdzie jest Ash? Przepraszam... Jego Wysokość? - zapytałam.
- Jego Wysokość za chwilę się zjawi - odpowiedział mi premier.
- Musi się tylko przebrać - dodał kapitan.
- Rozumiemy to - pokiwałam głową i spojrzałam wesoło na Dawn - Wracają wspomnienia, prawda?
- Ech, nawet mi nie przypominaj - jęknął załamana dziewczyna - Wciąż zbyt dobrze pamiętam, jak musiałam udawać tę księżniczkę i jak na jednej uczcie niechcący strzeliłam całą masę gaf.
- Spokojnie. Tutaj jest tylko nasze grono zaufanych przyjaciół - rzekł uspokajającym tonem do córki Josh.
- Właśnie! Nie może być tak źle - zaśmiała się Bonnie.
- Obyś miała rację - jęknęła Dawn.
Chwilę później drzwi się otworzyły i wszedł lokaj, mówiąc:
- Jego Wysokość książę Edward, następca tronu Queentanii.
Potem lokaj otworzył drzwi, a do sali wszedł Ash ubrany w królewski strój taki sam, jaki miał prawdziwy Edward na swoim portrecie. W ogóle mój chłopak przypominał teraz strasznie autentycznego księcia z tą różnicą, że zachował on swoją niesforną grzywkę opadającą mu na czoło. Na jego ramieniu spoczywał Pikachu.
- Witamy, Waszą Wysokość - powiedział premier, kłaniając się nisko.
- Witam, premierze. Witam, kapitanie - odpowiedział dumnie Ash, po czym spojrzał na nas - Witajcie, moi drodzy goście.
- Wow! Synu! Ja zawsze wiedziałem, że zajdziesz w życiu wysoko, ale żeby aż tak? Tego to się nie spodziewałem - zachichotał Josh Ketchum.
Ash odpowiedział mu na to promiennym uśmiechem oraz słowami:
- Jak widzisz, tato, życie potrafi zaskakiwać.


Ostatnie słowa wypowiedział już normalnym tonem, ale oczywiście premierowi się to nie spodobało.
- Wasza Wysokość... Ja wiem, że jesteśmy teraz w zaufanym gronie, jednak powinieneś pamiętać o tym, iż musisz udawać księcia Edwarda, a on by się tak nie zachował.
- Ale to moi przyjaciele i moja rodzina. Jak mam niby do nich mówić? - zdziwił się Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Oczywiście prywatnie możesz z nimi rozmawiać jak tylko chcesz, ale publicznie musisz pamiętać o etykiecie.
- No i znowu się zaczyna! - jęknęła załamanym głosem Dawn.
- Ale tym razem to nie ty musisz cierpieć - pocieszyła ją May.
- Prawdę mówiąc, to jak widzę mojego brata w takim stanie, to cierpię równie mocno, co on. No, może prawie tak samo jak on, ale zawsze.
- To dobrze o tobie świadczy - odparł Max.
Już po chwili premier McFree uciszył nas wszystkich klaśnięciem w dłonie. Zasiedliśmy wszyscy do stołu, po czym rozpoczęliśmy nasz posiłek. Kolacja była naprawdę wyśmienita, wypuściliśmy więc nasze Pokemony, aby i one mogły skosztować tych wszystkich specjałów, którymi nas wtedy uraczono. Pomimo dość sztywnej atmosfery uczta była całkiem przyjemna. Najmniej chyba ze wszystkich bawił się Ash, któremu premier i kapitan co chwila zwracali uwagę, w jaki sposób należy trzymać sztućce albo też który widelec czy łyżeczka służą do jedzenie danej potrawy. Załamany Ash już po chwili w tym wszystkim się pogubił, podobnie zresztą jak i ja. Westchnęłam więc głęboko i przemówiłam:
- Jutro po śniadaniu ruszamy na poszukiwaniu księcia Edwarda.
- Szkoda, że nie mogę iść z wami, ale sami rozumiecie. Obowiązki to obowiązki - powiedział Ash.
- Nie bój się, nie będziesz w tym wszystkim sam. Ja zostanę z tobą, synu - odparł na to Josh Ketchum.
Ash uśmiechnął się do niego promiennie.
- Dzięki, tato. Miło wiedzieć, że mogę na ciebie liczyć.
- Ja również z tobą zostanę, braciszku - dodała Dawn.
- Naprawdę? - zdziwiłam się - A myślałam, że chcesz iść z nami.
- Chciałam, ale kiedy widzę, jak mój drogi brat się męczy, to czuję, że nie mogę go z tym wszystkim zostawić - wyjaśniła Dawn.
- Ja także nie mogę. Jestem w końcu jego ojcem - wtrącił Josh.
- A ja jego siostrą, więc tym bardziej zostaję - poparła go córka.
Mój chłopak spojrzał szczerze wzruszony w ich stronę.
- Dziękuję wam. Naprawdę bardzo wam dziękuję. Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy.
- Ale się domyślamy - zachichotała Dawn.
Sama również miała problem z nauczeniem się, który sztuciec służy do czego, więc po jakimś czasie przestała na to zwracać uwagę, ku wielkiej rozpaczy premiera oraz kapitana. Widząc, co robi, bez najmniejszej krępacji poszłam za jej przykładem.
- A więc postanowione. Jutro ruszamy w drogę! - powiedziałam, żeby jakoś załagodzić napięcie rosnące między naszą kompanią, a urzędnikami królewskimi.
- Doskonale! - zawołał Max i spojrzał na May - A nie mówiłem ci, że przy Ashu nie sposób się nudzić?
W tej samej chwili na stole miał miejsce głośny rumor. To Chespin niechcący wywalił na siebie miskę z owocami, ponieważ chciał on zjeść za dużo łakoci naraz. Inne Pokemony, widząc go w takiej oto sytuacji, zaczęły głośno chichotać, podobnie jak i my, chociaż Clemontowi wcale nie było do śmiechu.
- Co za upokorzenie! - jęknął chłopak.
- Che-Ches-Chespin! - wołał wesoło Chespin, zaraz wpychając sobie do brudnej od lukru buzi kolejny smaczny kąsek.

***


Następnego dnia wszyscy spotkaliśmy się ponownie w sali jadalnej, gdzie zjedliśmy śniadanie, oczywiście przy akompaniamencie wielu jęków ze strony pana premiera oraz kapitana, którzy co chwila nam przypominali, który sztuciec do czego służy i jak należy jeść daną potrawę. Załamany Ash, słysząc po raz kolejny ten sam wykład, opadł głową na stół.
- Szkoda, że w tym kraju król nie ma władzy absolutnej - wydyszał załamany - Skazałbym na śmierć w męczarniach tego, co wymyślił etykietę.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
Poza premierem McFree oraz kapitanem Fergem wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Najwidoczniej nie spodobał się im dowcip Asha, chociaż prawdę mówiąc wcale nie oczekiwałam, że będzie inaczej. Cóż... Trudno dogodzić wszystkim.
- Proszę pamiętać, młodzieńcze, że choć tylko udajesz Jego Wysokość księcia Edwarda, to jednak musisz w miarę możliwości wypaść realistycznie przed wszystkimi - powiedział premier poważnym tonem.
- Kończ już jeść śniadanie, młodzieńcze - dodał kapitan Ferge - Potem masz swoje codzienne zajęcia.
- O matko! Już się zaczynam bać - jęknął ponownie Ash - A jakie to są zajęcia?
Premier zaczął wyliczać na palcach.
- To, co zwykle. Przyjmowanie petentów, nadanie kilku zasłużonym ludziom stopni szlacheckich, obiad wraz z członkami najwyższych rodów arystokratycznych w tym kraju, potem ćwiczenia takie jak szermierka i inne takie, wreszcie kolacja.
- To ostatnie mi pasuje, ale pozostałe... Coś czuję, że zanim dotrwam do szermierki, to zostanie ze mnie tylko trup.
- Dlaczego? - zapytała Dawn.
- Bo się powieszę z rozpaczy! - zawołał załamany Ash i spojrzał na mnie groźnie - Słuchaj, Sereno! Tymczasowo obejmujesz dowództwo nad moją drużyną i nie obchodzi mnie, jak ty to zrobisz, ale lepiej będzie dla ciebie, jeśli szybko odnajdziesz Edwarda! Bo jak umrę z rozpaczy i nudów tutaj, to będę cię do końca życia straszył!
- Możesz na mnie liczyć, mon capitaine! - zawołałam wesoło, salutując mu.
- Na nas także! - dodała Bonnie bojowym tonem.
- Nie zawiedziemy cię! - krzyknął Max.
Ashowi poprawiło to nieco humor i zaraz po śniadaniu ja, May, Max, Clemont i Bonnie poszliśmy się przebrać w normalne stroje, w których to przybyliśmy do pałacu, po czym ruszyliśmy na poszukiwania. Ash zaś udał się wykonywać swoje obowiązki. Szczerze mówiąc, to serdecznie mu ich współczułam.
Gdy opuszczaliśmy pałac wpadliśmy na Dawn w towarzystwie kilku dziewczyn. Nasza przyjaciółka miała na sobie piękną biało-różową sukienkę oraz włosy uczesane w piękny kok, a jej głowę zdobił uroczy diadem.
- Witaj, Dawn. Przepięknie wyglądasz - powiedziałam z nieukrywanym podziwem.
- Ty też. Już idziecie? - zapytała Dawn.
- Owszem, czeka nas bardzo poważne zadanie - odpowiedziałam - A kim są te panienki?
- To są damy dworu, Sereno. No, a ja jestem jedną z nich, przynajmniej tymczasowo - wyjaśniła Dawn.
- To dziwne, bo myślałam, że jako siostra króla będziesz nosić tytuł księżniczki - zdziwiła się May.
Max załamany zasłonił sobie oczy dłonią, a ja zasłoniłam szybko mojej przyjaciółce usta.
- Przepraszam na chwilkę - powiedziałam i odciągnęłam May na bok.
- Czyś ty zgłupiała? Musisz nam tu wyskakiwać z takimi tekstami? - zapytałam.
- Właśnie, siostrzyczko, czy ty w ogóle umiesz myśleć? - zapytał Max, podchodząc do nas - Przecież Ash udaje Edwarda, a więc oficjalnie Dawn może być tylko jego znajomą.
- Zapominasz też, że nie możesz mówić wszystkim o tym, że obecnie to Ash siedzi na tronie zamiast Edwarda - dodałam.
May uderzyła się dłonią w czoło.
- Och, ty w trąbę! Zupełnie o tym zapomniałam! Wybaczcie, tak mi się głupia z frant to pytanie rzuciło.
- Więc niech ci się lepiej więcej tak nie rzuci, bo jeszcze nas zdradzisz i wybuchnie skandal, a wtedy monarchia upadnie itd. - powiedział złośliwie Max.
- Teraz już wiesz, dlaczego twój brat jest w drużynie Sherlocka Asha, a ty sama nie - dodałam złośliwie.
May uraziła się nieco, ale nie pyskowała się już na nas, bo wiedziała, że mamy całkowitą rację. Podeszliśmy do dwórek, którym Clemont i Bonnie właśnie tłumaczyli zaistniały żart.
- Wybaczcie naszej koleżance, ma bardzo głupie poczucie humoru - powiedział Clemont.
- Właśnie. Nie ma co jej słuchać. Ona nie wie, co mówi - zachichotała Bonnie.
- Tak czy inaczej musimy już iść, ale nie bójcie się. Wszystko będzie dobrze - powiedziałam z uśmiechem na twarzy - Wspieraj naszego księcia w obowiązkach, Dawn.
- Nie bój się, będę to robić - odpowiedziała wesoło panna Seroni.
Już mieliśmy iść, gdy nagle Bonnie spojrzała jeszcze raz na dwórki, po czym podbiegła do jednej z nich i lekko pociągnęła ją za suknię.
- Przepraszam na chwilę...
Następnie padła przed nią na kolana i zawołała:
- Zaopiekuj się moim bratem! Jesteś tą jedyną!
Clemont załamany chwycił się za głowę i podbiegł do dziewczynki.
- Bonnie! Ile razy mam ci powtarzać, żebyś tak nie robiła?!
To mówiąc złapał ją ramieniem Aipoma, które to wysunęło się z jego plecaka, po czym podszedł w naszym kierunku mrucząc:
- Jakie to upokarzające.
- Tylko przemyśl tę propozycję, proszę cię - dodała wesoło Bonnie.

***



Jakoś tak chwilę później wyszliśmy wszyscy z pałacu i ruszyliśmy na poszukiwanie księcia Edwarda.
- Jaka szkoda, że musieliśmy zostawić Asha samego z tym wszystkim - powiedziałam smutnym tonem.
- Owszem, ja również bardzo tego żałuję, ale nie bójcie się. Dałem mu coś, z czego na pewno będzie miał pożytek w razie problemów - rzekł z uśmiechem na twarzy Clemont.
- Naprawdę?! A co to takiego? - zapytał Max.
- Pewnie jakiś kolejny durny wynalazek, który to wybuchnie zaraz po tym, jak się go włączy - mruknęła Bonnie.
Clemont spojrzał na nią niezadowolony i powiedział:
- Miło mieć takie oparcie w rodzinie, wiesz? Ale nieważne. Bonnie ma w jednym rację. Zostawiłem Ashowi swoje najnowsze dzieło. Zbudowałem je wczorajszej nocy czując, że być może będzie mu potrzebne. Nazwałem ten sprzęt „Asho-podobny robot drugiej generacji“.
- Asho-podobny robot? - zdziwiłam się.
- Dlaczego drugiej generacji? - zapytała May.
- Bo widzisz... Pierwszy taki robot został już przez nas użyty, żebyśmy mogli zwiać przed pewnymi zwariowanymi fankami Asha - wyjaśniłam jej.
Poczułam lekkie ciarki na plecach, kiedy tylko przypomniałam sobie tę wariatkę Macy oraz jej fanklub mojego chłopaka, który ta pannica założyła. Całe szczęście, że zarówno ona, jak i podobne jej idiotki były daleko stąd.
- Oczywiście Ash ucieszył się na widok tego wynalazku, prawda? - zapytała Bonnie.
Zaśmiałam się wesoło.
- Niech zgadnę. Czy jego reakcja wyglądała następująco?
To mówiąc zacisnęła dłonie w pięści i zawołałam:
- Super! Nauka jest niesamowita!
Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, nawet Clemont, który zaraz potem odpowiedział mi:
- Właściwie to zamiast „Super“ Ash powiedział „Ekstra“, ale reszta się zgadza.
- Wiedziałam, że tak zareagował - zaśmiałam się.
- Dobrze, ale teraz powróćmy do poważniejszych spraw - powiedziała May - W jaki sposób znajdziemy Edwarda?
To był rzeczywiście poważny problem, bo nasz rozkapryszony książę mógł być dosłownie wszędzie, nawet na drugiej półkuli i takie mieliśmy szanse na znalezienie go tu, jak Zespół R na wygranie konkursu logicznego myślenia, czyli raczej marne.
- Przede wszystkim na spokojnie przemyślmy sobie całą tę sytuację - powiedziałam, kiedy usiedliśmy na ławce - Spróbujmy myśleć tak jak Ash. Zastanówmy się, co on zrobiłby na naszym miejscu?
- Założyłby wdzianko detektywa, potem wyjął lupę, powiedział kilka słów, które żadne z nas nie rozumie i już by miał odpowiedź na wszystko - odpowiedziała May, lekko chichocząc.
Spojrzałam na nią uważnie.
- Nie bądź złośliwa, ja mówię zupełnie poważnie - mruknęłam.
- Ja też mówię zupełnie poważnie. Przecież wiesz, jaki on jest - mówiła dalej May - Zresztą kto jak kto, ale ty go znasz najlepiej. Jeśli więc chcesz myśleć jak on, to będzie ci to łatwiej zrobić niż nam.
- Właśnie, Sereno! Przecież jesteś jego dziewczyną! Na pewno bardzo dobrze wiesz, co by zrobił Ash będąc tu z nami - dodał Max.
Uśmiechnęłam się do nich radośnie i odpowiedziałam im:
- Miło mi to słyszeć. Niech pomyślę... Ash na pewno zacząłby myśleć... Jak osoba, którą szukamy...
- Słuszna uwaga. Na pewno chciałby się wcielić w osobowość szukanej przez nas osoby - powiedział Clemont.
- No to skupmy się! - zawołała Bonnie.
Już po chwili wszyscy skupiliśmy się na jednej myśli, która brzmiała następująco: gdybym był/była księciem Edwardem, co bym zrobił/zrobiła? Na szczęście przebywanie w towarzystwie Asha nie poszło na marne, bo już po chwili miałam odpowiedź na to pytanie.
- Już wiem! Mam odpowiedź! - zawołałam.
- Jaką? - zapytali moi przyjaciele.
- Widzicie... Książę Edward spędził noc poza pałacem. Zastanówmy się więc, gdzie mógł ją spędzić?
- To dobre pytanie - powiedział Clemont - Jak znam życie, na pewno zrobił to w wygodnym miejscu.
- Ale nie wiemy, czy ma pieniądze... Możliwe, że nie ma - zastanawiała się May.
- Wobec tego dokąd mógł pójść? - myślał Max - Odrzuciłbym las... To nasze rozkapryszone książątko raczej nie lubi takich wygód.
- Słusznie - poparłam go - Raczej wybrałby jakiś hotel albo co.
- Hotele kosztują, a on raczej nie ma pieniędzy - przypomniał Clemont.
- Racja... A więc co?
Nagle poczułam w sobie przebłysk inteligencji i już znałam odpowiedź na to pytanie.
- Już wiem! Centrum Pokemon!
Przyjaciele ucieszyli się razem ze mną, gdy dokonałam tego odkrycia. Rzeczywiście, to bardzo pasowało do księcia Edwarda, ponieważ Centrum Pokemon przyjmowało za darmo każdego. Taki ktoś musiał jednak spełniać jeden warunek: być trenerem Pokemonów, ale przecież Edward miał ze sobą Pikachu, więc na pewno łatwo mu przyszło udawać trenera w podróży. Co prawda miejscowa siostra Joy mogła się zorientować, że jej gość jest bardzo podobny do młodego władcy Queentanii, ale przecież to mogło być tylko łudzące podobieństwo. Naszym więc zdaniem (a przede wszystkim moim) tam właśnie udał się książę Edward - do Centrum Pokemon. Postanowiliśmy to sprawdzić.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn:
Kiedy Serena, Clemont, Bonnie, May oraz Max wyszli szukać księcia Edwarda, ja wraz z damami dworu poszłam zająć się typowymi zajęciami, jakimi zwykle parają się dwórki. Najpierw więc wszystkie poszłyśmy do sali tronowej, gdzie siedział już Ash w stroju królewskim, mając u boku swego wiernego Pikachu oraz naszego ojca, Josha. Obok stał też premier McFree, który po cichu mówił Ashowi kim są ludzie podchodzący właśnie do niego. Ash musiał każdego z nich przyjąć, chwilkę się z nim rozmówić, po czym gość odchodził, a rzekomy młody książę przyjmował następnego. Wbrew pozorom zajęcie to było strasznie męczące i nudne, także mój brat powoli zaczął już pękać i chyba tylko myśl o tym, co może się stać z królestwem Queentanii, jeśli on zawiedzie, sprawiła, że wytrwał na placu boju. Biedak, strasznie mu wtedy współczułam, ponieważ doskonale wiedziałam, jak to jest zasiadać na tronie.
- Spokojnie, kochany braciszku. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze - powiedziałam szeptem, podchodząc powoli do Asha.
- Łatwo ci mówić. Nie ty musisz to wszystko znosić - jęknął załamany Ash.
- Nie łam się. Serena i reszta szybko wrócą z prawdziwym księciem i znowu będziesz sobą.
- Mam taką nadzieję. W końcu przecież oni nawet nie wiedzą, gdzie mają go szukać.
Niestety, to była prawda. Nasi przyjaciele nie wiedzieli przecież, dokąd poszedł Edward ani też gdzie przebywa obecnie. To było jak szukanie igły w stogu siana, czyli wręcz graniczyło z cudem. Ale przecież w życiu Asha Ketchuma nieraz działy się cuda, więc właściwie czemu tym razem miałyby się nie wydarzyć?
Po audiencji nastąpiło oficjalnie obdarowywanie tytułami szlacheckimi pewnych osób. Nie będę się nad tym wszystkim zbytnio rozgadywać, bo nie ma to żadnego związku z naszą historią. Powiem więc jedynie tyle, że było to jeszcze bardziej męczące niż poprzednia robota, także Ash z ulgą powitał wiadomość o obiedzie, po którym miały nastąpić o wiele przyjemniejsze zajęcia.
Niestety, obiad również stanowił część tradycji, w której to władca musiał odpowiednio nie tylko jeść, ale i się wysławiać. Jako dama dworu bliska Ashowi brałam udział w tej uczcie siedząc tuż obok niego i po cichu dodając mu otuchy, gdy już powoli zaczęły z niego uchodzić wszystkie siły. Wiedziałam, jakie to musi być dla niego męczące, bo w końcu sama kiedyś przez to przechodziłam i wspierałam go, dzięki czemu wytrwał on do końca. Kiedy zaś ja, nasz tata i Ash znaleźliśmy się w końcu sami w pokoju księcia Edwarda, mój starszy brat wydarł się głośno na całe gardło. Był to wrzask prawdziwej rozpaczy.
- Ja tego dłużej nie wytrzymam! - dodał jakąś chwilę później, chodząc wściekły po całym pokoju - Miałem już chwilami ochotę złapać za szpadę, którą mam u boku i ich wszystkich pozabijać! Te etykieta to koszmar, a te ich tematy na rozmowy to kompletne brednie!
- Faktycznie, nie było łatwo, ale jednak wytrwałeś, mój synu i to się liczy - powiedział nasz ojciec.
- Dzięki, tato, ale jak tak jeszcze dzień czy dwa potrwa ta cała sytuacja, to chyba zwariuję - mówił dalej Ash.
- Spokojnie, braciszku - uśmiechnęłam się do niego - Serena niedługo wróci z Edwardem i wszystko będzie po staremu.
- Nie byłbym tego taki pewien - mruknął Ash - Jakoś wciąż ich nie widać.
To prawda, naszych przyjaciół wciąż nie było widać, a godziny mijały za sobą nieuchronnie jedna za drugą. Mogło to oznaczać, że stało się z nimi coś niedobrego. Wolałam nie myśleć, co.

***





Pamiętniki Sereny c.d:
- A i owszem, jest tutaj taki chłopak - powiedziała siostra Joy, kiedy pokazaliśmy jej zdjęcie Asha.
Nie mieliśmy co prawda fotografii poszukiwanego przez nas księcia, jednak to było bez znaczenia, skoro on i mój luby byli do siebie tak bardzo podobni, że jednego brano za drugiego i na odwrót.
- Super, bo właśnie go szukamy! To nasz przyjaciel - powiedziałam.
- Właśnie. Od wczoraj bezskutecznie próbujemy go odnaleźć w tym mieście - dodała May.
- Mieliśmy się tu spotkać, ale tak wyszło, że... że nie wyszło - rzekł z uśmiechem na twarzy Clemont.
Siostra Joy popatrzyła na nas jakby podejrzliwym wzrokiem, ale chyba nie odnalazła w naszych słowach kłamstwa, bo powiedziała:
- Rozumiem. Wasz przyjaciel jest teraz w pokoju numer 5. Czy mam go uprzedzić, że przyjdziecie?
- Nie, nie trzeba. Zrobimy mu niespodziankę - zaśmiałam się do niej radośnie.
Weszliśmy więc całą naszą drużyną na górę i po chwili wparowaliśmy do pokoju, w którym siedział nasz uciekinier. Chłopak odwrócił się i wtedy zauważyłam, że jest on naprawdę łudząco podobny do Asha. Nosił tylko inny strój: niebieskie dżinsy, zieloną podkoszulkę i czarną kamizelkę oraz czerwoną czapkę z daszkiem. Nie miał także grzywki, którą posiadał za to jego Pikachu.
- Kim jesteście i czego chcecie? - zapytał chłopak.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie jego Pikachu.
- Och, dzięki Bogu, znaleźliśmy cię wreszcie, Wasza Książęca Mość - powiedziałam.
- Wasza Książęca Mość? O czym wy w ogóle mówicie? Czego ode mnie chcecie?! - udawał zdumionego chłopak.
- Przestań wreszcie udawać. Wszyscy wiemy, że jesteś Edward, książę Queentanii, syn oraz następca króla Edmunda V - powiedziała May.
- Dokładnie, więc nie udawaj, że nie rozumiesz, co się do ciebie mówi! - dodał Max.
Książę początkowo nadal zaprzeczał, że jest tym, kim jest, ale w końcu musiał przestać to robić, bo zrozumiał, iż nie ma sensu dłużej zaprzeczać oczywistym faktom. Załamany usiadł na krześle, uderzył dłońmi w kolana i powiedział:
- Tak, macie rację. Jestem tym, za kogo mnie uważacie. Ale kim wy jesteście i co tu robicie?
Przedstawiliśmy mu się i w miarę możliwości krótko wyjaśniliśmy, co nas do niego sprowadza.
- Musisz więc wrócić na tron, zanim wszystko się popsuje - kończyłam swoją opowieść - Mój chłopak, który jest do ciebie wręcz łudząco podobny, zastąpił cię w twoich obowiązkach, ale tylko tymczasowo. Musisz wrócić i zająć swoje miejsce.
- Jeżeli twój chłopak jest do mnie łudząco podobny, to czemu sam nie zostanie królem? - odparł na to Edward - Czy to nie wszystko jedno, który z nas rządzi krajem?
- Dla nas na pewno nie wszystko jedno - odpowiedziałam mu, z trudem zachowując spokój - Musisz wrócić, bo to ty jesteś synem swojego ojca i to ty musisz rządzić krajem. A przy okazji ja chcę odzyskać swojego chłopaka.
- Naprawdę? Musisz go odzyskać? A czemu nie miałabyś związać się ze mną? Sama mówisz, że on i ja jesteśmy do siebie wręcz łudząco podobni - zaśmiał się Edward, podchodząc do mnie - Raczej więc nie będziesz na stratna, jeśli wybierz moją osobę zamiast jego.
- No wiesz co?! - zawołała oburzona Bonnie - Ash męczy się w pałacu dla ciebie i dla twego kraju, a ty podrywasz mu dziewczynę?!
- No właśnie! Czy ty nie masz za grosz honoru?! - krzyknęłam - Nie obchodzi cię to, że twój kraj cię potrzebuje?!
- Kraj sobie poradzi beze mnie. Dotychczas sobie radził, więc dalej też może to zrobić - odparł Edward.
- No nie! Co za egoista z ciebie! - zawołała May, w której już krew się zaczęła gotować - Mam wielką ochotę zrobić z ciebie miazgę!
- Spokojnie, May. Spróbujmy jakoś załatwić to po dobroci - powiedział Clemont - Wasza Wysokość, musisz iść z nami do pałacu.
- Nie ma takiej opcji! Nigdzie z wami nie idę! - odpowiedział Edward, odwracając się do nas bokiem i zakładając nogę na nogę.
- No dobra, jak sobie chcesz - powiedziałam z trudem powstrzymując się od spuszczenia mu manta - Nie chcesz iść z nami po dobroci, to cię do tego zmusimy!
- Ha ha! Już to widzę, jak wy mnie do czegoś zmuszacie - zaśmiał się Edward z kpiną w głowie - Piorunie! Pokaż im, co ja robię z takimi, co mnie do czegoś zmuszają.
Jego Pikachu, który widocznie nosił imię Piorun, poraził nas prądem, po czym wraz ze swoim trenerem wybiegł z pokoju. Na szczęście szybko się otrząsnęliśmy po tym ataku i zaraz ruszyliśmy za nimi. May jako pierwsza dopadła księcia, złapała go za nogi, po czym powaliła na ziemię wykręcając mu rękę.
- Tak łatwo nam nie zwiejesz, księciuniu zakichany! - zawołała.
Piorun chciał bronić swojego pana, jednak Max założył sobie na ręce gumowe rękawiczki, po czym złapał nim Pokemona i ten nie był w stanie zrobić mu krzywdy.
- Dobra robota! - zawołałam zachwyconym głosem.
- Świetnie wam to poszło, jestem z was dumny - dodał Clemont.
- No i co nam teraz powiesz, co?! - pisnęła Bonnie, biorąc się pod boki i robiąc groźną - Spróbuj nas jeszcze raz porazić prądem, to pożałujesz!
- De-de-ne! - zapiszczał bojowe Dedenne, wysuwając główką z torby dziewczynki.
Książę Edward powoli został podniesiony z ziemi przez May, po czym przemówiłam w miarę możliwości uroczystym tonem:
- Teraz sprawa jest prosta. Pójdziesz z nami do pałacu dobrowolnie i nie oberwiesz albo też niedobrowolnie, ale za to oberwiesz. Nie musisz się spieszyć z wyborem, bo mnie tam wszystko jedno.
Na takie dictum nasz nowy przyjaciel nie mógł odpowiedzieć inaczej niż tylko wyborem tej pierwszej opcji, dlatego poszedł z nami w kierunku pałacu, ale oczywiście narzekał przy tym na cały świat.
- Proszę, zrozumcie mnie! Ja nie chcę wracać! Wy nie wiecie, jak tam jest! Ciągle tylko cię pouczają, wyzywają, każą ci nosić takie głupie stroje, nic nigdy ci nie wolno robić, bo to nie wypada, a prócz tego jeszcze masz tyle obowiązków, że aż głowa boli. Chciałem się wyrwać od takiego życia chociaż na jeden dzień.
- No więc wyrwałeś się na jeden dzień i wystarczy - odpowiedziała mu May - Pomyśl lepiej o innych, a nie o sobie.
- Właśnie! Pomyśl lepiej o twoich poddanych! Nie możesz ich zawieść! - dodał Max.
- Ale ja nie chcę być królem i wcale nie muszę! Ten cały Ash może mnie przecież zastąpić na stałe - mówił Edward.
- Ash ma inne obowiązki na głowie niż zastępowanie rozkapryszonych książąt - powiedziałam.


- Hej! Kiedy ja wcale nie jestem rozkapryszony! - zawołał oburzonym tonem Edward.
- Właśnie, że jesteś! - wybuchnęłam gniewem - Wiecznie na wszystko narzekasz i za nic nie chcesz brać odpowiedzialności! Mogę cię zrozumieć, że masz dość etykiety i całej reszty tych głupstw. Poznałam na własne oczy, jakie jest życie w pałacu, także rozumiem twoje nastawienie, ale nie możesz wiecznie tylko myśleć o sobie.
- Owszem, mogę i właśnie to robię.
- Nie wierzę, że można być takim egoistą! Jesteś po prostu okropny!
- Ach tak?! Wobec tego to najlepszy dowód na to, że w żadnym razie nie powinienem być królem - zaśmiał się złośliwie Edward.
- Nawet nie waż się tak myśleć. Zostaniesz królem Queentanii, koniec i kropka! - zawołałam oburzona.
Edward prychnął złośliwie i zaraz zaczął przedrzeźniać moje słowa. Ze złości chciałam mu już przyłożyć, ale Clemont mnie powstrzymał, choć w nim samym krew się gotowała na widok zachowania księcia.
- Wasza Książęca Mość... Bardzo mi przykro, ale ty musisz zasiąść na tronie swego ojca, czy ci się to podoba, czy też nie - powiedział Clemont.
Książę nie zaszczycił go nawet swoją odpowiedzią, tylko ze złości kopnął pierwszy lepszy kamień, który mu się nawinął pod nogę. Miał pecha, bo kamyk uderzył w głowę Pokemona Arcanine’a, który zaryczał groźnie i zaatakował Edwarda. Ten zaś przerażony uciekł do parku, po czym wdrapał się na najbliższe drzewo. Arcanine nie mógł wbiec tam za nim, więc tylko zaryczał ze złości i wrócił do swojej właścicielki.
- Boże, co za pajac - jęknęła May, patrząc na zachowanie księcia.
- I do tego tchórz - dodała Bonnie.
Podeszliśmy pod drzewo i powiedzieliśmy księciu Edwardowi, że już może zejść. Wówczas dopiero pojawił się problem.
- Jak ja mam stąd zejść?! - darł się jak opętany Edward.
- Tak samo jak wlazłeś, gamoniu! - warknęła May.
- Ale ja nie umiem!
- A wleźć to umiałeś?!
- Jakoś tak wyszło!
Spojrzeliśmy wszyscy na siebie, zaś May powiedziała głośno to, co myśleliśmy wszyscy.
- Zostawmy go tam.
Uśmiechnęłam się ironicznie.
- Bardzo kusząca oferta. Obawiam się jednak, że Ash by nas za to nie pochwalił - odpowiedziałam jej.
- Nie musi o tym wiedzieć. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal - rzekła May.
- Możliwe, ale mimo wszystko nie wypada, żebyśmy zostawiali księcia bez pomocy - odparłam.
- Proszę cię. Ty też zaczynasz wyskakiwać z tym, co wypada, a co nie? - zdziwiła się May.
- Ja bym go zostawiła - powiedziała Bonnie.
- Ja też, ale Ash na pewno by nas za to nie pochwalił - odparł Max.
- No właśnie! A poza tym nie możemy zawieść naszego przyjaciela. Musimy wrócić do pałacu z Edwardem - przypomniał Clemont.
Zasmucona pokiwałam głową. Mnie samej niezbyt się to uśmiechało, ale wiedziałam, że nie mogę zawieść Asha. Poza tym tu chodziło o zasady.
- Proszę cię, zostawmy go tutaj! Przecież nikt się nie dowie! - jęknęła błagalnym tonem May.
- To bardzo kusząca oferta, ale niestety niezgodna z naszymi zasadami - powiedziałam stanowczym tonem - Poza tym tu chodzi o Asha.
May nie wyglądała na zbytnio przekonaną, ale ostatecznie ustąpiła.
- Ech... No, to co? Zdejmujemy go?
- Zdejmujemy - potwierdziłam.

***


Uzupełnienie pamiętników Sereny - opowieść Dawn c.d:
Po obiedzie na całe szczęście czekały już Asha milsze zajęcia niż te, którym poprzednio musiał się poświęcić. Wśród tych zajęć była szermierka (jego ulubiony sport), a także tenis, lekcja tańca towarzyskiego oraz kilka innych jakże przyjemnych, odprężających sposobów spędzenia popołudnia. Później zaś nastąpiła kolacja, a po niej ja, Ash i nasz tata mogliśmy sobie swobodnie ze sobą porozmawiać.
- Ech, te ostatnie zajęcia nawet nie były takie złe. Można je nazwać normalnymi - powiedział Ash.
- I o wiele bardziej przyjemnymi, co nie? - zaśmiał się Josh.
- Owszem, tato. Były naprawdę bardzo przyjemne - pokiwał głową Ash - Ale i tak mam tego wszystkiego dość. Gdzie są Serena i reszta? Dlaczego jeszcze nie wrócili z Edwardem?
- Może wciąż go szukają? - zasugerowałam.
- Pewnie tak, tylko czemu zajmuje im to tak dużo czasu? Co ich tam zatrzymało w tym mieście? Zaczynam się niepokoić.
- Ja również, braciszku. To się robi coraz bardziej nieprzyjemne.
- Właśnie. Poza tym jak ja jeszcze będzie musiał łazić po tym pałacu udając księcia, to chyba zwariuję. Powieszę się na sznurze od zasłon!
- Pika-pika - zasmucił się Pikachu, zwieszając łepek na kwintę.
Josh uśmiechnął się delikatnie do syna.
- Spokojnie, synu. Spokojnie. Na pewno nie będzie tak dramatycznie. Twoi przyjaciele szybko do nas wrócą.
- Nie wydaje mi się, tato - powiedział Ash bardzo poważnym tonem - Zobacz sam. Jest już wieczór, a ich wciąż nie ma.
- Faktycznie, to bardzo niepokojące - zgodził się z nim nasz ojciec - Oni powinni już dawno wrócić. Co mogło ich zatrzymać?
- Najwidoczniej poszukiwania księcia nadal trwają - powiedziałam - Spokojnie, braciszku. Nie przyszli dzisiaj, to przyjdą jutro.
- Może, ale ta sytuacja robi się coraz bardzo nieprzyjemna - rzekł Ash - Pojutrze jest koronacja Edwarda. Przecież nie mogą koronować mnie.
- A dlaczego nie? Król Ash Pierwszy to nieźle brzmi - zachichotał nasz tata.
Ash spojrzał na niego ze złością.
- Ciebie to bawi, tak? Super, bo mnie jakoś nie! Zaczynam żałować, że w ogóle zgodziłem się na jakiekolwiek zastępstwo.
Ojciec dalej chichocząc położył mu dłoń na ramieniu i uśmiechnął się do niego po przyjacielsku:
- Nie bój się, Ash. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ja ci to mówię. Twoi przyjaciele wrócą, Edward zasiądzie na tronie, zaś ty powrócisz do swojego ukochanego zajęcia, czyli rozwiązywania zagadek.
Ash uśmiechnął się do niego, ale szczerze mówiąc raczej nie wierzył już w to, co mówił mu nasz ojciec. Przyznać muszę, że ja również zaczęłam tracić wiarę.
- Wiesz co? Ale może na wszelki wypadek usuńmy wszystkie sznury od zasłon? - zaproponował po chwili mój tata.
- Po co? - zdziwiłam się.
- Po to, żeby nie kusiły one twojego brata.
- To raczej zbędne. Ash jest mądry i na pewno nie zrobi tego, o czym mówi.
- Mimo wszystko lepiej nie kusić losu - zachichotał mój tata.
- Może masz rację - zgodziłam się z nim po chwili.

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Myliłby się ten, kto by pomyślał, że kiedy wreszcie zdjęliśmy Edwarda z drzewa, to nasze kłopoty z tym jakże rozkapryszonym księciem skończyły się. Ledwie bowiem młodzieniec stanął nogami na ziemi, a pobiegł pędem przed siebie, a z nim jego wierny Pikachu.
- O nie! Znowu to samo! - jęknęłam załamana.
- Mówiłam, żeby go zostawić na drzewie - powiedziała May.
- Wiesz co? Miałaś rację! - stwierdziłam, po czym zaczęliśmy gonić naszego uciekiniera.
Nie musieliśmy jednak ścigać go zbyt długo, ponieważ już tak chwilkę później zobaczyliśmy go na ulicy, jak szarpie się on z dwoma umięśnionymi zbirami, którzy mocno wykręcali mu ręce. Obok nich stał trzeci, równie niesympatyczny typek, który to trzymał Pioruna w jakimś dziwnym kloszu. Musiał on być chyba odporny na elektryczność, ponieważ Pokemon strzelał w niego piorunem raz po raz, ale nic mu to nie dało.
- Zostawcie mnie! Czego wy ode mnie chcecie?! - wrzeszczał Edward.
- Spokojnie, chłopaczku. Spokojnie. Jak będziesz się szarpać, to będzie bardziej bolało - powiedział złośliwie jeden ze zbirów.
- Chcemy cię tylko zaprowadzić do takiego miejsca, w którym nikt nas nie usłyszy, a potem skręcić twój uroczy karczek - dodał drugi.
- Nie wiecie, z kim zadzieracie! - wysyczał ze złości Edward.
- Przeciwnie - odezwał się trzeci bandyta - Wiemy doskonale i właśnie dlatego, to robimy... Wasza Książęca Mość.
- Hej! Zostawcie go! - zawołałam.
Bandyci zwrócili na nas uwagę i uśmiechnęli się ironicznie.
- Spływajcie, dzieciaki! To nie wasza sprawa! Nie mieszajcie się więc do tego!
- Przeciwnie, to bardzo nasza sprawa! - zawołałam głośno.
- Puśćcie go i to natychmiast! - krzyknęła Bonnie, zaciskając ze złości swoje małe piąstki.
- Ne-ne-ne! - pisnął jej Dedenne.
- A niby co nam zrobisz, krasnalku, jeśli go nie puścimy? - zakpił sobie jeden z bandytów.
- Zaraz ci pokażę, co! Dedenne! Szok elektryczny! - zawołała Bonnie.
Pokemon wyskoczył z torby dziewczynki, po czym strzelił piorunem w stronę bandytów, rażąc ich prądem. Co prawda poraził on także niechcący Edwarda, ale w obecnej sytuacji nie dało się tego uniknąć. Najważniejsze jednak było to, że bandyci wypuścili księcia z rąk.
- Fennekin! Pancham! Wasza kolej! - zawołałam wesoło, wypuszczając moje Pokemony.
- Ruszaj, Mudkip! - krzyknął Max.
- Chespin, naprzód! - dodał Clemont.
Już po chwili nasze Pokemony zaatakowały bandytów, którzy bardzo szybko zostali przez nich oszołomieni.
- A teraz na sam koniec słodkie sny zapewni wam... Beautifly! - dodała May, wypuszczając swego Pokemona.
Stworek naszej przyjaciółki uniósł się nad głowami przeciwników i uśpił ich wszystkich swoim pyłkiem.
- Mamy ich z głowy! - zawołałam zadowolona.
- Lepiej się stąd zbierajmy, zanim się ockną! - dodała May.
Nie trzeba mi było tego dwa razy powtarzać. Szybko złapałam za rękę Edwarda i ruszyłam z nim biegiem w kierunku pałacu. Za nami zaś ruszyli również nasi przyjaciele. Biegliśmy tak aż do utraty tchu i zatrzymaliśmy się dopiero wtedy, gdy się upewniliśmy, że jesteśmy bezpieczni.


- Uff! Niewiele brakowało - powiedziałam, ocierając sobie pot z czoła.
- Owszem, było gorąco - dodał Clemont i spojrzał na Edwarda - Czego ci ludzie od ciebie chcieli?
- Nie wiem! Pierwszy raz ich widzę - odpowiedział książę.
- I na pewno nie wiesz, kim są? - pytał dalej Clemont.
- Na pewno - odparł Edward.
- Cóż... Może ty nie wiesz, kim oni są, ale najwidoczniej oni wiedzieli doskonale, kim jesteś ty. Sami to powiedzieli - zauważyła May.
- Właśnie! To bardzo niepokojące - dodał Max - Skąd oni wiedzieli, że Edward nie wrócił do pałacu i będzie gdzieś na mieście? To przecież ściśle strzeżona tajemnica państwowa. Nikt o niej nie wie.
- Poza nami, premierem Mcfree i kapitanem straży królewskiej Fergem - wyliczała na palcach Bonnie - To chyba oznacza, że któraś z tych osób, wtajemniczonych w ten sekret jest zdrajcą.
- Siebie możemy wykluczyć - powiedziałam - Wobec tego zostają tylko kapitan Ferge i premier McFree.
- Teraz tylko którego z nich mamy się obawiać? - zapytała May.
- Nie wiem, ale tak czy siak musimy dostać się do pałacu i powiedzieć o wszystkim Ashowi - stwierdziłam.
Popatrzyłam uważnie na księcia i dodałam:
- Chyba teraz zgodzisz się iść z nami?
- Tak... Teraz się zgodzę - odpowiedział Edward - Nie mam zamiaru ryzykować, że znowu mnie ktoś dopadnie na ulicy i będzie chciał skręcić mi kark.
- A ty oczywiście tylko o sobie, jak zwykle zresztą - mruknęła May.
Edward nie przejął się jej słowami.
- Pragnę zauważyć, że pomimo słuszności waszych argumentów nadal uważam, że ten cały Ash byłby lepszym królem ode mnie.
- Możliwe, ale to ty jesteś synem króla Edmunda i to ty musisz zasiąść na tronie - powiedziałam stanowczym tonem - Od ciebie wszystko zależy. Ja w każdym idę do pałacu i moi przyjaciele też tam idą, więc jeśli chcesz być bezpieczny, to musisz iść z nami.
Po podjęciu decyzji schowaliśmy swoje Pokemony do ich pokeballi i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy tak parę minut, gdy nagle Edward, dotychczas milczący, powiedział bardzo poważnym tonem:
- Wiecie co? Teraz, jak tak sobie o tym wszystkim myślę, to zdaje mi się, że ja jednak znam tych ludzi, którzy nas napadli.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- Czemu dopiero teraz nam o tym mówisz? - spytał Clemont.
- Początkowo, jak mnie schwytali, byłem w zbyt wielkim szoku, żeby to zauważyć. Teraz jednak, kiedy tak sobie przemyślałem, to wiem już, że widziałem gdzieś tych ludzi.
- No więc gdzie ich widziałeś? - zapytał Max.
- W pałacu. To gwardziści pałacowi kapitana Ferge’a.
- Gwardziści kapitana Ferge’a? Jesteś tego pewien? - zdziwiłam się.
- Nie ma wątpliwości. Teraz sobie przypominam, że jeden z nich miał na nadgarstku tatuaż w kształcie słońca - mówił dalej Edward.
- Rzeczywiście, miał go. Też to zauważyłem - rzekł Max.
- Ale co to ma do rzeczy? - spytała Bonnie.
- To, że zastępca dowódcy mojej straży pałacowej ma taki sam tatuaż. I takie same ogromne wąsy i lekką bródkę, jak ten gość, co chciał mi skręcić kark - wyjaśniał książę.
- Czyli zastępca kapitana Ferge’a próbował cię zabić? - spytałam.
- Wychodzi na to, że tak - odparł Edward.
Clemont uderzył się pięścią w dłonią.
- Wobec tego to kapitan Ferge jest zdrajcą! To on musiał wysłać swoich ludzi, żeby zabili lub uprowadzili Edwarda!
- Musimy na niego uważać i jak najszybciej skontaktować się z Ashem - stwierdził Max.
- Racja! Im szybciej, tym lepiej! - zgodziłam się z nimi.
- Ale czemu kapitan chce zabić księcia? - zapytała Bonnie.
- Nie wiem, ale dowiemy się tego - odpowiedziałam.


Chwilę później dotarliśmy do pałacu.
- Czekajcie! - zawołałam - Nie możemy tam wejść tak po prostu.
- Niby czemu? - zdziwił się Edward.
- Zapomnieliśmy, iż nikt oficjalnie nie wie i nie może wiedzieć o tym, że masz sobowtóra, który zastępuję cię na tronie. Pomyśl, co pomyślą twoi dworzanie? Widzieli Asha wchodzącego do pałacu i wzięli go za ciebie. A teraz Ash zasiada tymczasowo na tronie zamiast ciebie. A zatem wszyscy wiedzą, że książę Edward jest w pałacu.
- Mów dalej, bo chyba zaczynam rozumieć - rzekł młody władca.
- Pomyśl... Co teraz będzie, jeżeli zobaczą drugiego księcia Edwarda wchodzącego do pałacu, podczas gdy pierwszy cały czas tam jest?
- Tak, to rzeczywiście słaby pomysł - zastanawiał się książę, a jego Pikachu również wyglądał na zasępionego - No to co my teraz zrobimy?
- Mam pewien pomysł.
Chwilę później księciu czapkę, zastępując ją chustką May oraz dodając do tego okulary Clemonta.
- May, załóż chwilowo czapkę Edwarda. Clemont, ty musisz na chwilę pochodzić bez okularów - zarządziłam.
- Ale ja teraz nic nie widzę! Obraz mam taki, jakbym chodził we mgle! - jęknął załamany wynalazca.
- Ja również mam zamgloną widoczność przez te jego pingle - mruknął niezadowolony Edward - Chłopie, ale ty masz kiepski wzrok.
- Nie bój się, mój braciszku. Będę trzymać cię za rękę - powiedziała z uśmiechem na twarzy Bonnie, łapiąc dłoń Clemonta.
- A ja będę prowadzić ciebie - zaoferowałam swoją pomoc Edwardowi.
- Powiem ci jedno, to kretyński kamuflaż - stwierdziła May.
- Lepszy taki, jak żaden - odpowiedziałam - Jak masz inny pomysł, to śmiało, powiedz.
Ponieważ go nie miała, to musiała zaakceptować moją pomysłowość. Na całe szczęście dzięki niej zostaliśmy wpuszczeni do pałacu przez straże, które nawet nas nie zatrzymały. Najwidoczniej otrzymali oni rozkaz, żeby pozwolić nam tu wchodzić i wychodzić kiedy tylko chcemy.
Kiedy już byliśmy w środku, to zaczęliśmy szukać komnat Asha, gdzie moglibyśmy na niego zaczekać. Podczas naszych poszukiwań spotkaliśmy premiera McFree. Bardzo się on ucieszył na nasz widok.
- Jesteście nareszcie! Długo was nie było! - powiedział.
- Bo i poszukiwania trwały bardzo długo - odpowiedziałam.
- Czy jest z wami książę?
Edward zdjął z nosa okulary i uśmiechnął się.
- Witam. Tęskniłeś?
- Och, Wasza Książęca Mość! - jęknął głucho premier McFree - Jak to dobrze, że wszystko z Wami w porządku. Ale lepiej stąd chodźmy. Nikt nie może wiedzieć o tym, co tu się stało.
- Rozumiemy, ale musimy się widzieć z Ashem. To jest bardzo ważne - powiedziałam.
- Wasz przyjaciel uda się zaraz na uroczystą kolację w otoczeniu całego dworu, a po niej pójdzie spać do swojej komnaty. Tam się spotkacie. Na razie chodźcie do mnie. Musicie mi wszystko opowiedzieć.
Poszliśmy posłusznie za nim i już po chwili znaleźliśmy się w jakieś komnacie.
- Musimy pana ostrzec - powiedziała Bonnie, kiedy już tam byliśmy - Kapitan Ferge chce zabić księcia Edwarda!
- Kapitan Ferge? Jak to? - zdziwił się premier.
- Na mieście napadli mnie jacyś trzej bandyci. Poznałem ich! Należą do straży pałacowej! Jeden z nich był zastępcą kapitana! - zawołał Edward.
Premier wyglądał na bardzo przejętego tymi słowami.
- Niesamowite. To po prostu niemożliwe. Jesteś pewien, że to był on?
- Całkowicie pewien.
- To po prostu przerażające. Więc to rzeczywiście musi być kapitan. A ja mu tak ufałem - jęknął załamany premier.
- Nie tylko pan, ale nie mamy czasu na rozmowy - powiedział Clemont.
- Musimy zobaczyć się z Ashem! - pisnęła Bonnie.
- De-ne-ne! - dodał Dedenne.
- Spokojnie, przyjaciele. Tylko spokojnie. Gdy Ash skończy kolację, to z wami porozmawia. Na razie poczekajcie tutaj. Jesteście głodni?
- Tak - odpowiedzieliśmy chórem.
- Przyślę wam tu przez zaufaną służkę kanapki i herbatę. Ja na razie wracam do swoich obowiązków. Muszę być obecny podczas tej kolacji, aby dopilnować, żeby wasz przyjaciel nie palnął jakieś gafy. Poczekajcie więc spokojnie, a wszystko będzie dobrze.
To mówiąc premier wyszedł, a my zostaliśmy sami.
- No to skoro mamy czekać, to poczekajmy - powiedział Edward - Nie mamy innego wyjścia.
- Nie mamy, ale może oddasz mi moje okulary? - spytał Clemont.
- I moją chustkę? - dodała May.
- Nie ma sprawy. Ja w zamian poproszę o moją czapkę z daszkiem - uśmiechnął się książę.
Już po chwili nasi przyjaciele mieli już na sobie swoje własne rzeczy, w których zdecydowanie czuli się lepiej niż w tych pożyczonych.
Kwadrans później, zgodnie z zapowiedzią premiera, przyszła do nas służka z kanapkami i herbatą. Nie mając nic innego do roboty zaczęliśmy się nimi raczyć oraz rozmawiać na temat tego wszystkiego, co miało dzisiaj miejsce. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy nagle dopadło nas znużenie na tyle mocne, że wkrótce zasnęłam, bardzo głośno przy tym ziewając. Czułam, jak powieki robią mi się coraz cięższe, aż w końcu opadły one całkowicie, a ja udałam się do krainy snów.


C.D.N.





1 komentarz:

  1. No no no... zaczyna robić się naprawdę ciekawie. :) Nasi przyjaciele na szczęście odnajdują księcia Edwarda ukrywającego się w Centrum Pokemon. A rozkapryszonego, egoistycznego księcia wcale nie jest łatwo namówić, by wrócił do pałacu i grzecznie zasiadł na tronie, czego dobrowolnie ten wkurzający po czubki włosów dzieciak absolutnie za żadne skarby świata nie zrobi. Na szczęście naszym przyjaciołom udaje się to, jednak niestety, nie obywa się bez komplikacji. Edward drażni napotkanego Arcanine'a i ucieka na drzewo, a gdy już z niego schodzi zostaje napadnięty przez trzech bandytów, z czego jeden z nich zostaje rozpoznany jako... zastępca kapitana straży pałacowej! Czyli książę ma zdrajcę w pałacu i może byc nim nawet premier McFree! Nasi przyjaciele muszą się mieć na baczności.
    I czy tylko ja mam ochotę zamordować premiera za jego męczacą etykietę? Taka ilość manier wykończyłaby słonia, a co dopiero człowieka. :)
    I do tego duży plusik dla Ciebie za pokazanie sprawy z dwóch perspektyw - Sereny oraz Dawn, która została damą dworu. :) Dzięki temu wiemy, co się dzieje w dwóch miejscach na raz. :)
    No i oczywiście nie mogło zabraknąć Bonnie i jej propozycji matrymonialnej w imieniu swojego brata - jak zwykle rozwala i bawi do łez. :D
    Ogólna ocena: 11/10 :)

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...