niedziela, 10 stycznia 2021

Przygoda 124 cz. I

Przygoda CXXIV

Czarodziejka z Kalos cz. I



Pamiętniki Sereny:
- Jesteś pewien, że ona przyjdzie? - zapytałam Asha, rozglądając się dookoła z lekkim niepokojem.
- Musi przyjść. Sama przecież wyznaczyła nam spotkanie - odpowiedział mi mój ukochany.
Pikachu zapiszczał lekko na znak, że całkowicie się z tym zgadza, z kolei zaś Buneary zaniepokojona zaczęła rozglądać się dookoła siebie, jakby spodziewała się, iż z każdej strony możę nadejść niebezpieczeństwo.
- Pamiętaj, Ash, że to ostatecznie jest Cleo Winter - powiedziałam po chwili - Nie możemy jej ufać.
- Dlaczego, Serenko? - spytał Ash - Dlaczego nie możemy jej ufać?
Parsknęłam śmiechem z kpiną na znak, że jego pytanie uważam za naprawdę naiwne, a prócz tego dziwiło mnie ono. W końcu on, który jako detektyw zawsze był czujny, tak lekko podchodził do tej sprawy?
- Dlaczego? A chociażby dlatego, że ona chce twojej głowy, Ash. Czy to jest wystarczający dla ciebie powód?
- Owszem, jak najbardziej. Ale nie wierzę w to, aby Cleo postąpiła wobec nas wbrew swoim zasadom i próbowała nas zabić niehonorowo.
- Raz już chciała to zrobić. Pamiętasz Paryż?
- Pamiętam, ale bardzo tego żałowała. Musiała wpaść w złe towarzystwo i ono ją do tego zachęciło. Sama by na coś takiego nie wpadła.
Popatrzyłam na niego zdumiona, nie bardzo wiedząc, co mam myśleć o tym, co właśnie mi powiedział.
- Dlaczego jej tak bronisz, co? Dlaczego ci tak na niej zależy? Podoba ci się ona, czy co? A może coś do niej czujesz?
Ash parsknął śmiechem, gdy to powiedziałam, a ja zrozumiałam, że lekko się zagalopowałam w złości, więc przeprosiłam i dodałam:
- Nie wiem, co mnie naszło. Chyba jestem za bardzo zdumiona tym, co do mnie mówisz i co robisz. Ta kobieta chce cię zabić. Nie przyjmuje do wiadomości oczywistych faktów, że nie zabiłeś jej siostry i próbuje cię wykończyć. A zresztą, nawet gdybyś zabił jej siostrę, to co? Ona myśli, że zabicie ciebie coś pomoże? Że ulży to w jej bólu? Że przywróci jej starszą siostrę do życia?
- A po co ludzie zabijają kogoś w imię zemsty za bliskich? Po to, aby poczuć się lepiej. Niekiedy im to pomaga. Chyba...
- Chyba?
- A skąd mam wiedzieć? Nigdy nie zabijałem w imię zemsty. No, może tylko raz w sprawie Malamara, ale wiesz dobrze, że nie ja go zabiłem, że sam zawalił na siebie ten budynek. A ja i Mewtwo go ciężko zraniliśmy, ale tylko zraniliśmy. No, a śmierć zadał on sobie przez głupotę sam.
- Wiem i nie musisz mi się z tego powodu tłumaczyć. To było dawno. Lepiej mi powiedz, jak zamierzasz walczyć z Cleo.
- Tego jeszcze nie wiem. Pewnie ona coś w tej kwestii wymyśli. A o tym, co mówiłem, to ci wspominałem dlatego, że chciałem ci powiedzieć, jak to jest czuć satysfakcję z zemsty na kimś za śmierć bliskiej sobie osoby.
- Ty znasz to uczucie? - spytałam zaintrygowana - Czułeś je wtedy, gdy zginął Malamar?
- Trochę tak. Nie pamiętam jednak, jak długo i jak mocno - odpowiedział mój mąż - Wiem jednak, że je czułem i jestem w stanie na swój sposób zrozumieć Cleo. Ona pragnie poczuć to samo.
- I poczuję to samo - usłyszeliśmy nad sobą znajomy, kobiecy głos.
Spojrzeliśmy w górę i zauważyliśmy wielkiego Salamance’a z jakąś kobietą na swoim grzbiecie. Bez trudu rozpoznaliśmy w tej postaci Cleo Winter w czarnym stroju ninja. Jej Pokemon wylądował spokojnie niedaleko nas, a dziewczyna nad wyraz zwinnie zeskoczyła z jego grzbietu, trzymając pod pachą dwie szpady.
- Zastanawiałam się, czy przyjdziecie, czy też może uciekniecie - powiedziała po chwili, nie kryjąc swojej złośliwości.
- Jak widzisz, jednak przyszliśmy, choć nie musieliśmy - rzuciłam do niej ze złością, zaciskając przy tym wściekle zęby.
- Widzę i bardzo to doceniam. Jesteście zatem honorowi - odparła Cleo - Tym lepiej dla was i dla mnie. Chcę wreszcie rozstrzygnąć tę sprawę między nami. Im szybciej tego dokonamy, tym lepiej.
- Też jestem tego zdania, choć uważam, że powinnaś nam pozwolić wszystko wyjaśnić i zrozumieć...
Cleo przerwała mi jednak w pół słowa.
- Słyszałam już te wasze tłumaczenia, ale nie wierzę wam. Nie macie żadnych dowodów na to, że mówicie prawdę.
- A ty nie masz dowodów na to, że kłamiemy - zauważyłam.
Ash popatrzył z uwagą na Cleo, której nie spodobał się mój argument i rzekł z niezwykłym spokojem w głosie:
- Proszę, Cleo... Jeszcze nie jest za późno. Nie musisz tego robić. Przecież życia Josephine to już nie wróci.
- Nie wróci, ale jak sam przed chwilą powiedziałeś, pewna satysfakcja zawsze człowiekowi pozostaje - odparła Cleo i złapała za ostrze jednej ze szpad - Wiem, że nie masz przy sobie swojej broni. Postanowiłam więc dać ci sportową szansę.
To mówiąc, ścisnęła mocniej ostrze jednej ze szpad, którą następnie rzuciła zwinnie w kierunku Asha. Ten złapał ją równie zwinnie, a Cleo ujęła w dłoń drugą szpadę za rękojeść.
- Pora to zatem rozstrzygnąć - powiedziała wyraźnie mściwym tonem.
- Szpady? Dlaczego nie użyjesz katany? - zapytałam ironicznie - Normalnie walczyłaś z Ashem za pomocą katany.
- Tak, ale wtedy miał on swoją szpadę o mocnym ostrzu, którego katana nie zdoła przeciąć. Teraz jej nie ma i walka nie byłaby równa. Poza tym ta sama broń dla obu przeciwników daje takie same szanse każdemu z przeciwników. A na tym mi bardzo zależy.
- Niby dlaczego?
- A choćby dlatego, że honor jest dla mnie rzeczą niezmiernie ważną. Bez niego człowiek jest nikim. Zwykłym śmieciem. Dlatego zamierzam załatwić cię, Ash, w sposób honorowy. Tak, abyś miał szansę się bronić i żebym ja przy okazji nikogo niewinnego nie skrzywdziła.
- A jaką mamy gwarancję, że ten twój Pokemon nas nie skrzywdzi, jak coś ci się stanie? - zapytałam, patrząc z lekkim strachem na olbrzymiego Salamance’a, który na dobitkę jeszcze groźnie zaryczał.
- Dostał polecenie nie atakować was, a musi słuchać moich poleceń. Taka już jego natura.
Cleo wykonała w powietrzu kilka cięć i pchnięć, Ash zaś zdjął z głowy swoją czapkę, aby mu nie przeszkadzała w walce, nakładając ją na głowę Pikachu, który zapiszczał zaniepokojony.
- Spokojnie, Pikachu. Ash da sobie radę... Mam nadzieję - powiedziałam do Pokemona.
Z trudem próbowałam zapanować nad swoim niepokojem, ale coś tak czułam, że raczej nie zdołałam tego zrobić. W każdym razie czułam i to aż za dobrze, jak serce mi mocno bije w piersi, jakby miało z niej zaraz wyskoczyć. Byłam bardzo zdenerwowana i to chyba bardziej niż Ash, który wyraźnie był spocony z nerwów, o czym świadczyły, doskonale przeze mnie dostrzeżone mieniące mu się na czole małe krople potu. Mój ukochany jednak, w przeciwieństwie do mnie, nie musiał tylko stać i patrzeć, ale i walczyć, dlatego robił wszystko, aby zachować w miarę swoich możliwości zimną krew, co jednak nie było wcale takie proste.


- Zaczynajmy zatem! - powiedziała Cleo.
Ona i Ash ustawiliśmy się naprzeciwko siebie w pozycji bojowej, po czym skrzyżowały się ze sobą ich szpady. Jedno ostrze dziko uderzyło o drugie, a walka się rozpoczęła. Cleo natarła na Asha, który spokojnie odpierał jej ataki, stosując tak lubianą przez siebie taktykę odpierania ataków do czasu, aż przeciwnik się zmęczy i atakowania dopiero wtedy, gdy można pokonać osłabionego przeciwnika szybko i sprawnie. Cleo jednak niestety nie była głupia i dość szybko poznała się na jego taktyce, tym bardziej, że przecież już nieraz z nim walczyła i miała możliwość zobaczyć, jak on sobie radzi z przeciwnikami i Ash już kilka razy stosował wobec niej taką taktykę. Zorientowała się więc, co on knuje i dlatego zaatakowała mojego ukochanego w taki sposób, aby zmusić go do zaciekłej obrony. Atakowała Asha bardzo sprawnie, zmuszając go do wycofania się, a potem naprowadziła go celowo na kamień, o który mój biedny mąż się potknął i upadł. Na szczęście nie upuścił szpady, dlatego pomimo upadku zdołał odeprzeć jej atak, gdyż Cleo chyba nie uznawała atakowanie swego przeciwnika, gdy ten leży na ziemi, za niehonorowe. Ash odparł jej atak, nabrał szybko w garść nieco ziemi i sypnął ją Cleo w twarz. Ta zasłoniła się ręką i ziemia nie uderzyła jej w oczy, ale Ash zdołał to wykorzystać do szybkiego wstania na nogi. Walka znów była więc wyrównana.
- Pika-pi! Pika-pi! - piszczał przerażony Pikachu.
Buneary zaniepokojona złożyła łapki ze sobą, próbując jakoś zapanować nad nerwami, co nie było wcale proste, zwłaszcza dla mnie. Serce waliło mi w piersi jak szalone, a ciało drżało z lęku o życie mojego męża. Wierzyłam oczywiście w jego zdolności szermiercze, ale nie zmieniało to faktu, iż drżałam ze strachu o jego życie. Chyba każda kochająca żona postępowałaby tak samo na moim miejscu.
Tymczasem walka trwała dalej. Ash odpierał ataki Cleo, która atakowała i co jakiś czas zmuszała go do ataku na siebie, gdyż mój luby wtedy znajdował się w takiej sytuacji, że musiał czasami bronić się za pomocą ataku. Walka w ten sposób stawała się coraz bardziej zażarta. W pewnym momencie Cleo wykorzystała jeden moment swojej przewagi i ciachnęła szpadą Asha przez ramię. Pikachu, Buneary i ja westchnęliśmy przerażeni, ale mój luby nie zwrócił na tę ranę większej uwagi, tylko walczył dalej i kontynuował walkę nawet wtedy, gdy Cleo trafiła go szpadą w lewą nogę tuż pod kolanem. Byłam coraz bardziej niespokojna, miałam wielką ochotę się wtrącić i pomóc memu ukochanemu, ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić. Walka miała być uczciwa i Ash nigdy by mi nie darował, gdyby przerwała pojedynek. Poza tym jego rany nie były na szczęście groźne dla życia, a w każdym razie taką miałam nadzieję.
Pikachu piszczał niespokojnie za każdym razem, gdy Ash otrzymywał ranę, zaś Buneary zasłoniła sobie oczy łapkami, choć zerkała spod nich ciekawa tego, jak się dalej wszystko potoczy. Ja też byłam tego ciekawa. Choć widziałam, że rany, a zwłaszcza rana na nodze, utrudniała Ashowi odpieranie ataków, to jednak wciąż trzymał się dzielnie, aż w końcu uchylił się przed zaciekłym ciosem Cleo (które próbowała chyba odciąć mu głowę jednym, silnym cięciem), po czym zadał dziewczynie silny. Trafił ją w sam środek skroni, tuż nad czołem. W sumie chyba nie planował tego zrobić, ponieważ wyraźnie przestraszył się swojego czynu, ale jeszcze bardziej była nim przerażona Cleo, która jęknęła głucho i zaraz potem opadła na ziemię. Na ten widok, Salamance zaryczał głośno z rozpaczy, a ja i moi pokemoni przyjaciele westchnęliśmy z ulgą.
- Ash! - zawołałam po chwili i rzuciłam się memu ukochanemu na żyję.
- Pika-pi! - pisnął radośnie Pikachu, skacząc mu w objęcia.
Buneary podbiegła do nas i z ulgą odetchnęła, kiedy się upewniła, że Ashowi nic nie jest.
- Tak bardzo się bałam - powiedziałam czule do mojego ukochanego - Przez chwilę myślałam, że zaraz zginiesz.
- Ja też tak myślałem - odpowiedział mi mój mąż i złapał się za ramię - Nieźle walczy. Musisz przyznać, że robi postępy. Ostatnio nawet mnie nie drasnęła, a dziś to zrobiła dwa razy.
- Ty ją lepiej zadrasnąłeś. Wciąż jesteś najlepszy.
- No proszę. A niedawno twierdziłaś, że jestem zbyt próżny.
- Tylko jako detektyw.
Salamance zaryczał lekko w moim kierunku. Spojrzeliśmy w jego stronę i od razu zauważyliśmy, co było przyczyną jego rozpaczy. Pokemon był załamany tym, co spotkało Cleo. Lekko trącał ją łbem, próbując ją w ten sposób obudzić, co mu się, rzecz jasna, nie udało.
- A co z nią? Chyba jej tak nie zostawimy, prawda? - zapytałam Asha.
Pikachu i Buneary zapiszczeli gniewnie, jakby chcieli nam powiedzieć, że nie mieliby nic przeciwko temu, gdybyśmy tak właśnie postąpili. Przyznam, iż przez chwilę i mnie takie coś przyszło do głowy. Pomyślałam, jak cudownie by było zostawić tę głupią dziewczynę na pastwę losu, dzięki czemu już nigdy byśmy nie musieli jej oglądać na oczy. I nie bylibyśmy narażeni na atak z jej strony. Na całe szczęście dość szybko mi to uczucie przeszło i poczucie honoru ponownie do mnie wróciło i znowu zaczęłam współczuć Cleo.
- Oczywiście, że jej nie zostawimy - odpowiedział mi po chwili Ash - Nigdy nie zostawiamy nikogo w potrzebie, gdy jesteśmy w pobliżu i możemy pomóc.
Pikachu zapiszczał zaniepokojony i pokazał nam coś na migi.
- Wiem, że ona nie okaże nam wdzięczności za to. Jestem pewien, że tego nie zrobi - odparł na to mój luby - Ale mimo wszystko, przyjacielu, nie możemy jej tu tak po prostu zostawić.
Ponieważ on tutaj rządził, musieliśmy wszyscy zaakceptować jego decyzję, choć nie każdy z nas umiał ją zrozumieć, a najmniej to chyba Pikachu.

***


Cała sytuacja miała miejsce niedługo po tym, jak wsiedliśmy na statek, który miał nas zabrać do regionu Kanto. Odkryliśmy wówczas, że na pokładzie znajduje się Cleo Winter, która oczywiście nie zamierzała odpuszczać Ashowi i wciąż go chciała zabić. Powiedziała jednak, że chce to wszystko rozstrzygnąć w sposób honorowy. Dlatego postanowiła spotkać się z nami na małej wyspie o nazwie Bute, która należała do Szkocji i na której statek się zatrzymał. Mieliśmy sporo czasu przed wyruszeniem naszego środka transportu w dalszą drogę, dlatego oczywiście od razu skorzystaliśmy z okazji i zeszliśmy na ląd, aby spotkać się z Cleo w dość ustronnym miejscu. Tam oczywiście pojawiła się panna Winter i doszło do wyżej opisanej walki. Po jej zakończeniu szybko powróciliśmy na statek, gdzie Ash zaraz opowiedział kapitanowi statku wymyśloną przez siebie historyjkę, iż Cleo chciała z nami potrenować szermierkę, lecz nie mając sztucznych szpad pod ręką, użyła tych prawdziwych, przez co Ash i Cleo poranili się nawzajem. Kapitan nie wiem, czy do końca w to uwierzył, ale ostatecznie nie naciskał i uznał, że Ash i Cleo byli bardzo nieodpowiedzialni, ćwicząc szermierkę prawdziwą bronią, ale ze względu na dokonania Asha jako detektywa, o których słyszał już wiele, postanowił nie wnikać za mocno w to wszystko i po prostu wezwał lekarza, aby opatrzył oboje przeciwników. Rany Asha nie były poważne i nałożenie opatrunków zajęło bardzo krótki czas. Z kolei zaś rana Cleo była już poważniejsza, ale lekarz zapewnił nas, iż dziewczyna nie umrze, co było dla nas obojga bardzo istotne. W końcu przecież żadne z nas nie chciało jej śmierci, a do tego dobrze pamiętaliśmy, jak była naszą przyjaciółką i w głębi serca wciąż mieliśmy nadzieję, że dalej tak będzie.
Na pokładzie byli razem z nami Anabel i Ridley, oczywiście w towarzystwie Nowej Meloetty. Cała trójka była bardzo zaniepokojona zarówno ranami Cleo, jak i przebiegiem starcia pomiędzy nią a Ashem.
- Czy wyjdzie z tego? - zapytała zatroskanym głosem Anabel.
- Miejmy nadzieję, że tak - odpowiedział Ash, chodząc nerwowo po pokoju, w którym przebywaliśmy.
Nowa Meloetta podleciała do niego i bardzo delikatnie dotknęła jego lewego ramienia, aż Ash lekko syknął z bólu. Gdy to zrobił, zapiszczała zasmucona.
- Boli cię? - zapytałam.
- Trochę, ale to nic. Nie takie rany już otrzymywałem - odpowiedział mi mój mąż i dodał: - Martwi mnie tylko stan Cleo. Nie chciałem uderzyć jej tak mocno. Po prostu... Po prostu... Tak wyszło. Broniłem się. Chciałem ją jakoś obezwładnić i wtedy...
- Nie musisz się nam tłumaczyć - powiedział spokojnym tonem Ridley - Nikt z nas cię przecież o nic nie obwinia.
- Ale mam wyrzuty sumienia. Gdybym nie uderzył jej tak mocno...
- To byś teraz ty mógł leżeć na tym łóżku z raną na głowie. Albo w trumnie. Z tego, co nam mówiliście, ta panna Cleo jest nieźle na ciebie zawzięta.
- Zawzięta? Delikatnie mówiąc. Ona chce zabić Asha, bo uważa, że to on zabił jej podłą starszą siostrę! - zawołałam ze złością w głosie.
- Domino jej namieszała w głowie i to dlatego - powiedział Ash.
- Jeszcze jej bronisz? Po tym, jak o mało cię nie zabiła?
- Wybacz, Sereno, ale nie umiem inaczej. Ona przecież nie jest zła i dobrze o tym wiesz.
- Nie jest zła? To niby jaka jest? Może dobra?
- To dobra osoba, tylko pogubiona. Nie zasługuje na nasze potępienie.
Westchnęłam głęboko, gdy to usłyszałam. Nie wiedziałam przez chwilę, co mam mu powiedzieć. Ostatecznie przecież byłam wściekła na Cleo za to, że jakoś nie umiała przyjąć do wiadomości faktu, iż Ash nie zabił jej siostry i wiadomość o tym jest tylko zwyczajnym fałszem ze strony nieżyjącej już Domino. Z powodu tej fałszywej wersji wydarzeń polowała na mojego męża jak na zwierzynę łowną i chciała go zabić. Co z tego, że honorowo w pojedynku? Zawsze chciała go zabić, a to było dla mnie najważniejsze w ocenie jej osoby. Nieszczególnie mnie wtedy jakoś interesowały jej motywacje ani też metody działania. Dla mnie, a w każdym razie w tamtej chwili, była zwykłą morderczynią i nikim więcej. Mimo wszystko też nie chciałam jej śmierci. Bardzo chciałam powrotu starej i dobrej Cleo, gdy jej jeszcze Domino nie namieszała w głowie. Tylko, czy to było możliwe, aby tamta Cleo kiedykolwiek jeszcze wróciła?


Gdy tak siedziałam pogrążona w własnych myślach, przyszedł do nas kapitan statku z informacją, że lekarz opatrzył już naszą przyjaciółkę i że jej życiu z całą pewnością nie zagraża niebezpieczeństwo. Jej rana bowiem, wbrew pozorom, nie była wcale głęboka i nazbyt poważna. Lekarz bez trudu ją opatrzył tak, jak należy i obiecał doglądać do czasu, aż nie odzyska w pełni zdrowia. Pozwolono nam także ją zobaczyć, ale tylko na chwilę. Zresztą siedzieć tam dłużej nie miało większego sensu, ponieważ dziewczyna była nieprzytomna i spała.
- Musi odpoczywać - powiedział do nas lekarz - Ty też, mój młodzieńcze. Te twoje rany nie są groźne, ale dość dokuczliwe, zwłaszcza przy ruszaniu się. To jest, oczywiście, najgorsze tylko w pierwszym dniu od zadania ran. Potem będzie już ci łatwiej. Ale na razie odpoczywaj.
Słowa te oczywiście skierował do Asha. Ujęłam wówczas pod ramię mojego męża i powiedziałam, że osobiście dopilnuję tego, aby o siebie dbał i wypoczywał przez czas zalecany przez lekarza. Oczywiście Ash nie byłby sobą, gdyby jeszcze nie wypytał dokładnie naszego drogiego eskulapa o to, czy Cleo na pewno, ale tak całkiem na pewno, wyjdzie z tego, a kiedy się upewnił, że tak jest, to poprosił, aby o nią dbać i poszedł ze mną, Pikachu i Buneary do naszej kajuty. Anabel i Ridley z Nową Meloettą zaś poszli do swojej, życząc nam miłego odpoczynku i miłego wieczoru.
- Oby tylko Cleo z tego wyszła - powiedział do mnie Ash, kiedy już byliśmy w kajucie.
- Na pewno wyjdzie, bez paniki - odpowiedziałam mu - Ale obiecuję ci, że jak się wybudzi, to już ja sobie z nią pogadam i zapewniam cię, że już ja jej nagadam. Ale tak nagadam, iż jej w pięty pójdzie.
- Tylko nie bądź zbyt surowa, kochanie - rzekł czule mój mąż, siadając bardzo ostrożnie na łóżku, aby nie nadwyrężać rany na nodze - Sama rana na głowie to już chyba wystarczająca kara.
- Możliwe, ale nie zaszkodzi jej przy okazji też nieźle nagadać.
Pikachu zgodził się ze mną, podobnie jak i Buneary. Ash miał jednak w tej sprawie dość mieszane uczucia.
- Tak, pewnie masz rację, jednak mimo wszystko chciałbym, aby znowu była naszą przyjaciółką.
- Może kiedyś to się uda, skarbie? Kto wie? A na razie nie myślmy o tym. Ty masz teraz odpoczywać, a ja mam ci w tym pomóc.
- Odpoczywać? Nie ma sprawy. Tylko przydałby się nam obojgu jakiś bardzo miły relaks.
- To poczytajmy to opowiadanie Maggie, która ona i John nam przysłali na maila niedługo przed naszym wyjazdem z hotelu.
Ashowi bardzo się spodobał ten pomysł i zapewne w duchu gratulował sobie tego, że zdążył wraz ze mną wydrukować to opowiadanie na drukarce w hotelu zanim go jeszcze opuściliśmy, aby wsiąść na statek Ameryki, zatrzymujący się po drodze w Kanto. Dzięki temu mogliśmy swobodnie uraczyć się lekturą naprawdę ciekawego opowiadania.

***


Opowiadanie Maggie Ravenshop:
Kiedyś, kiedyś, kiedyś... Bardzo dawno temu, a może nie tak znowu dawno, na Księżycu znajdowało się ogromne królestwo, które było niezwykle szanowane i poważane przez wszystkich mieszkańców kosmosu. Jej władczyni, mądra i bardzo sprawiedliwa królowa Selene, zaprowadziła porządek i sprawiedliwość w swoim królestwie. Prócz tego uczyniła z niego państwo, z którym każdy musiał się liczyć. Każda inna planeta chciała zawierać z nimi sojusze i być ich przyjaciółmi. Nikt nie chciał wchodzić z nimi konflikt i dlatego właśnie Księżyc pod rządami Selene nie odnotował w swoich kronikach zbyt wiele wojen.
Następczynią tronu tej jakże pięknej planety była córka królowej Selene, jej jedyne dziecko i prawdziwa chluba, księżniczka Serenity. Świat cały nie znał od niej piękniejszej dziewczyny, dlatego nic dziwnego, że o jej rękę zabiegało wielu mężczyzn, lecz nie tylko urodą jej byli oni olśnieni, ale też niezwykłym intelektem, jakże niezwykłym u tak młodej osoby. Ona jednak nie odwzajemniała uczucia żadnego z nich, gdyż pokochała tego, który przypadkiem kiedyś trafił na Księżyc i który z miejsca zdobył jej serce. Był to młody książę Endymion, władca Ziemi. Przybył on do królestwa Selene, aby podpisać kolejny układ pokojowy swojej planety z Księżycem, który oczywiście został zawarty, lecz przy okazji zdobył on też serce pięknej księżniczki Serenity, która oczywiście skradła i jego serce. Miłość między nimi bardzo szybko rozkwitła, a ponieważ księżniczka i tak musiała w końcu wyjść za mąż, aby zapewnić trwały sojusz i dziedzica tronu dla Księżyca, dlatego też mądra i szlachetna królowa Selene nie miała nic przeciwko temu, aby młodzi się pobrali i tak też się stało.
Po okresie zaręczyn, odbył się wreszcie ślub, na który przybyli wszyscy ci, którzy cenili i szanowali państwa młodych. Wśród nich było kilka czarodziejek z sąsiednich planet, wierne przyjaciółki księżniczki Serenity. Wszyscy gratulowali młodej parze i życzyli im dużo szczęścia, powodzenia w życiu i w ogóle tego, czego tylko można życzyć parze młodych w najszczęśliwszym dniu ich życia. Nie mieli jednak pojęcia, że ten dzień będzie też ostatnim dniem, w którym Księżyc na zawsze opuściło szczęście. Był bowiem ktoś, kto nie życzył bynajmniej naszej zakochanej parze niczego dobrego, a wręcz przeciwnie. Tym kimś była podła i jakże okrutna Domino, władczyni jednej z pomniejszych gwiazd, które zawsze otaczały Ziemię. Była ona zakochana w Endymionie, a ponieważ on odtrącił jej miłość, odeszła przysięgając zemstę. W dniu ślubu młodej pary nadeszła chwila, aby dokonać pomsty. Domino skorzystała z okazji, tym bardziej, że miała ku temu bardzo dobre możliwości. Chodziły słuchy, iż miała zaprzedać duszę mocom zła zrodzonym z samego Chaosu, lecz ile było w tym prawdy, nikt nie wiedział. Chyba tylko ona sama.
W dniu wesela, gdy książę Endymion i księżniczka Serenity właśnie wznosili toast na cześć swoich gości, dziękując im ponownie za przybycie, a zaraz potem rozpoczęły się kolejne tańce, dało się słyszeć głośny alarm. Straże alarmowały wszystkich uczestników wesela, że oto zbliża się nieprzyjaciel. Natychmiast więc każdy, kto miał broń i umiał się nią posługiwać, chwycił za nią, aby się bronić, gdyby wróg przedarł się przez system obrony i chciał zabić weselników. Wkrótce potem napastnicy dostali się do pałacu, w którym odbywał się bal. Napastnicy bez trudu przedarli się przez obronę planety, jakby napędzała ich jakaś tajemnicza, bardzo mroczna moc nie z tego świata, a potem wdarli się do pałacu na czele z ich podłą przywódczynią Domino, która pełna satysfakcji oznajmiła, że nie chce być nieuprzejma, ale musi przerwać to wesołe przyjęcie, ponieważ przyszła o to na to, aby podczas ceremonii ślubnej wypowiedzieć słynne „NIE”, gdy duchowny zapyta zebranych tu wszystkich ludzi, czy jest na tej sali ktoś, kto uważa, że ci młodzi nie powinni się ze sobą pobrać. Niestety, przybyła trochę za późno, ale zawsze lepiej późno niż wcale, nieprawdaż?
Oczywiście nikt z gości ani gospodarzy nie zamierzał przejmować się żadnym z jej sprzeciwów, a Endymion kazał się Domino wynosić. Ta oczywiście wcale nie zamierzała go słuchać i nakazała swoim ludziom rozpętać piekło. Doszło wtedy do walki i to nad wyraz krwawej, podczas której zginęła większa część napastników, ale też i duża część gości (pozostali się ewakuowali). W walce tej zginęli również wszystkie czarodziejki, przyjaciółki księżniczki Serenity, a także sama księżniczka i jej ukochany Endymion, którego Domino próbowała porwać i którego niechcący jeden z jej dowódców trafił śmiertelnym promieniem. Podła Domino szalała ze wściekłości, w furii zabiła zabójcę Endymiona, po czym rycząc z rozpaczy, szybko zebrała resztki swojej armii i uciekła, pozostawiając po sobie jedynie jedno wielkie pobojowisko.
Tak oto dzień wesela i najszczęśliwszy dzień Księżyca zamienił się w wielką krwawą jatkę i zarazem też najgorszy dzień całej planety. Najgorszy i najbardziej smutny dzień, jaki tylko można było sobie wyobrazić. Rozpacz wielka rozdzierała serca tych, którzy przeżyli walkę, ale nie da się tego porównać z bólem, który rwał na kawałki biedne serce królowej Selene. Załamana i zrozpaczona kobieta nie była w stanie sobie z tym poradzić. Jej jedyne dziecko i najbliższe jej osoby nie żyły, a ona sama miała rządzić pobojowiskiem, bez nikogo i niczego, co kiedykolwiek by jej mogło dodawać sił do życia. Wpadła jednak na pewien pomysł, który mógłby tutaj coś zaradzić. Wypowiedziała ona zaklęcie posiadające w sobie wielką moc, tak wielką, że pozbawiło wszelkiej energii życiowej królowej, wskutek czego ona umarła, lecz zanim do tego doszło, jej czar podziałał. Zgodnie z nim, Serenity, jej mąż i jej przyjaciółki miały odrodzić się w nowych ciałach i w innej epoce, aby na nowo stworzyć swoje życie, lepsze i bardziej szczęśliwe. Dusze wszystkich przez nią zaczarowanych osób uniosły się nagie w ogromnych pęcherzach i poleciały na Ziemię, aby tam odrodzić się w nowych wcieleniach.
Królowa Selene, umierając, patrzyła z uwagą na ten widok, uradowana z tego powodu i szczęśliwa, że jej córka będzie mogła ponownie żyć i być może o wiele lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Życząc więc jej i jej bliskim szczęścia, a także wszelkiego powodzenia, królowa Księżyca skonała, mając nadzieję, iż jej życzenia się spełnią i Serenity narodzi się na nowo szczęśliwsza i lepiej zdoła jakoś swoje życie przeżyć i doczeka się tego, o czym marzyła, czyli szczęśliwego życia u boku swego ukochanego.
Tak oto Księżyc, niegdyś potężne i piękne królestwo, jednej nocy zamieniło się w ruinę pełną śmierci, bólu i rozpaczy. Mówią jednak, że odrodzona na Ziemi dobra, piękna i mądra księżniczka Serenity któregoś dnia powróci tam, na swoją pierwszą ojczyznę, aby odzyskać tron matki, odbudować jej królestwo i ponownie uczynić je pięknym, silnym i wspaniałym.

***


Delia Ketchum, kobieta mająca tak około trzydzieści kilka lat, posiadaczka pięknych brązowych włosów i oczu tego samego koloru, średniego wzrostu, o nad wyraz uroczej i ładnej twarzy, zamknęła powoli książkę i powiedziała:
- Dobra, dzieciaki. Koniec już na dzisiaj. Macie iść spać i to migiem.
Jej słowa brzmiały nieco rozkazująco, jednak tak prawdę mówiąc, były one nad wyraz sympatyczne i urocze. I nic w tym nie ma dziwnego, kobieta nie umiała bowiem używać trybu rozkazującego do trójki przesłodkich dzieci, które siedziały po turecku na dywanie tuż przed nią. Jednym z tych dzieci był jej własny syn, Ash Ketchum, uroczy, słodki chłopiec o czarnych włosach i brązowych oczach, ubrany w niebieską piżamkę w białe dodatki. Drugim była dziewczynka, nieco młodsza od chłopca, mająca ciemno-niebieskie włosy, a także oczy tej samej barwy, ubrana w pomarańczową piżamkę. Trzecim zaś była bardzo śliczna dziewczynka o włosach barwy dojrzałego miodu, posiadaczka pięknych niebieskich oczu, jak i różowych usteczek, delikatnego noska oraz uroczych policzków, na których widniały słodkie rumieńcem podekscytowania. Ubrana była ona w różową piżamkę i trzymała lekko za dłoń Asha, co jakiś czas zerkając na niego potajemnie, ale tak, żeby on tego nie widział. Dostrzegła to jednak niebieskowłosa dziewczynka, dla której był to widok niesamowicie zabawny oraz powód do cichego chichotu.
- Dawn, co cię tak bawi, kochanie? - zapytała Delia, widząc dziwne dla niej zachowanie dziewczynki.
- Przepraszam, ciociu... Jakoś tak... - próbowała się tłumaczyć Dawn.
Była to młodsza, przyrodnia siostra Asha, córka pana Ketchuma z kolejnego jego związku, w który wszedł po rozwodzie z Delią. Bardzo kochała ona swojego brata, a także jego serdeczną przyjaciółkę z przedszkola, uroczą i małą Serenę. Już od dawna dostrzegła, że ta urocza blondyneczka ma ogromną słabość do Asha, a może jest nawet w nim zakochana, ale sam zainteresowany chyba tego nie widział lub też widział, jednak miłość mu jeszcze nie była w głowie i nie chciał o niej póki co rozmawiać. Dawn z kolei raczej nie miałaby nic przeciwko temu, aby Serena w przyszłości wyszła za Asha. Fajnie by było mieć szwagierkę, myślała sobie.
Serena oczywiście nie miała jeszcze dość odwagi, aby wyznać Ashowi, że jest tak cudownym chłopcem, iż bardzo go kocha, dlatego jedynie co, to pozwalała sobie na to, aby potajemnie dotykać jego dłoni, gdy Delia czytała im ładne bajki o prawdziwej miłości. Lubiła je słuchać, a zwłaszcza tę o księżniczce Serenity i jej mężu Endymionie. Co prawda kończyła się ona dość przykro, ale przecież była też nadzieja na to, iż kiedyś zakochani będą razem i to ją najbardziej zachwycało. Właśnie ta oto nadzieja na lepszą przyszłość była czymś, co ta słodka, zaledwie kilkuletnia dziewczynka uwielbiała w tej opowieści najbardziej.
- Dobrze, kochani. Bajeczka dobiegła końca i pora, żebyście wreszcie poszli spać. Już późno i pora na to - powiedziała Delia, próbując usilnie przybrać dosyć stanowczy i wymuszający posłuszeństwo ton, co jednak nie do końca jej wyszło.
Mimo tego dzieci oczywiście posłuchały jej, podniosły się z dywanu i szybko poszły do piętrowego łóżka, które miał w swoim pokoju Ash. Chłopak spał zwykle na dole, dziewczynki zaś (gdy zostawały na noc) spały na górze, choć Serena jak zwykle wolała spać przytulona do Asha niż do Dawn. Sama Dawn nie miała nic przeciwko temu, ponieważ jak wiemy, zamierzała kiedyś zostać szwagierką swojej najlepszej przyjaciółki i chętnie pomagała się temu rozwijać.
- Mamo, jak myślisz? Czy Serenity i Endymion odrodzili się na Ziemi? - rzekł po chwili Ash, patrząc z uwagą na Delię.
Kobieta uśmiechnęła się do niego delikatnie, z miłością w oczach i spytała:
- A jak ty byś wolał?
- Ja bym wolał, żeby się odrodzili.
- Ja również - powiedziała słodkim głosikiem Serena.
- I ja też - dodała z górnego łóżka Dawn.
- To wobec tego na pewno się odrodzili - odpowiedziała Delia.
- Ale na pewno? - spytała Serena.
- Na pewno. Musicie tylko bardzo w to wierzyć, a jestem pewna, że to jest możliwe - powiedziała na to Delia.
Następnie ucałowała czółko każdego z dzieci i bardzo zadowolona wyszła, gasząc w ich pokoju światło, pozostawiając trójkę uroczych rozrabiaków samych, coś tak jednak czując, że pewnie dzieciaki będą jeszcze długo gadać, zanim się na tyle zmęczą, iż zasną i będą spali aż do rana. Jednak nie przeszkadzało jej to w żaden sposób. Przeciwnie, była zdania, iż dzieciństwo ma swoje prawa, a ona nie zamierzała tej uroczej trójki tych praw pozbawiać.

***


Wysoka i szczupła blondynka, ubrana w czarną suknię, siedziała na tronie, równie mrocznym jak i ona sama, wpatrując się z uwagą w lewitującą tuż nad nią kryształową kulę. Przyglądała się w niej uważnie różnym ludziom chodzącym po ulicy i patrzyła na nich w taki sposób, jakby kogoś pośród nich wypatrywała. Nie liczyła minut, dlatego nie wiedziała, kiedy dokładnie ujrzała widok, którego tak bardzo oczekiwała, lecz trochę czasu minęło, zanim go dostrzegła. Gdy zaś zrobiła to, uśmiechnęła się zadowolona.
- Już niedługo, mój drogi... Już niedługo oboje będziemy razem na zawsze. Ale najpierw musimy zebrać ogromną ilość energii dla naszego pana. Nasz pan już od dawna na nią czeka, a ta, którą zebraliśmy dla niego ostatnio, dość szybko się wyczerpała. Podobno Ziemianie mają o wiele lepszą energię i bardziej trwałą niż ta z planety, na której byliśmy ostatnio. Oby to była prawda.
Wypowiadając te złowrogie słowa sama do siebie, kobieta na tronie dalej z wielką uwagą przyglądała się jednej z postaci, które widniały na obrazie ukazanym jej przez kryształową kulę.
- Ale tym wszystkim nie musisz się przejmować, mój drogi. Bo to wszystko ciebie nie dotyczy. Tym muszę zająć się sama, najdroższy. Ale nie bój się. Wkrótce zbiorę dość energii, aby ożywić naszego pana. A wtedy żadna siła nie stanie nam na drodze do szczęście i będziemy już razem na zawsze.
Usłyszała nagle zapowiedź swego odźwiernego, że przybyli jej generałowie Jessie i James i proszą o posłuchanie.
- Niech wejdą - odpowiedziała im królowa, nawet nie odrywając wzroku od kryształowej kuli.
Chwilę później zmaterializowali się przed nią mężczyzna i kobieta. On miał jasno-niebieskie włosy krótko obcięte, ona z kolei długie i czerwone włosy. Oboje mieli na sobie czarne mundury z białymi płaszczami.
- Wzywałaś nas, Wasza Wysokość? - zapytała kobieta.
- Tak, Jessie - odpowiedziała jej królowa, wciąż jednak nie odrywając swego wzroku od kryształowej kuli - Sprawa jest niezwykle ważna i niezwykle też pilna. Nasz pan potrzebuje ogromnej ilości energii. Im szybciej ją otrzyma, tym szybciej zdoła powrócić do życia i poprowadzić nas do podboju kosmosu.
- Natychmiast ruszamy po energię - rzekł mężczyzna.
- Nie, James - rzuciła z lekką złością królowa - Nie to jest waszym zadaniem. Na wasze barki spada bowiem znacznie poważniejsza odpowiedzialność. Macie mi odnaleźć Srebrny Kryształ. Tylko on jeden jest w stanie naładować moją różdżkę i uczynić mnie najpotężniejszą istotą, zaraz po naszym mistrzu. Możliwe również, iż tylko on jest w stanie przywrócić wspomnienia komuś, na kim bardzo mi zależy.
To mówiąc uśmiechnęła się delikatnie, wciąż nie odrywając przy tym wzroku od swojej kuli.
- Sześć kawałków srebrnego kryształu znajdują się w ciałach sześciu osób, które musicie odnaleźć i magią je z nich wydobyć. Nie będzie to łatwe zadanie, bo te ludzkie istoty nie zdają sobie sprawy z tego, iż za sprawą nad wyraz potężnych czarów mają w sobie fragmenty największego artefaktu kosmosu. Trzeba będzie je zatem jakoś przymusić do ich oddania.
- W jaki sposób, Wasza Wysokość? - zapytał James.
Królowa parsknęła śmiechem, wciąż nie raczącą spojrzeć na swoich wiernych generałów.
- Pozostawiam to waszej wyobraźni. Tak czy siak, spieszcie się. Czuję, że już wkrótce przepowiednia się wypełni, a wówczas nikt już nie powstrzyma naszych wrogów. Ruszajcie zatem i niech mrok was wspiera. Wiecie, jak wyszukiwać te osoby, o których mowa. Pospieszcie się, gdyż czasu mamy coraz mniej.
Jessie i James z szacunkiem złożyli jej pokłon i wyszło. Królowa pozostała wówczas sama z własnymi myślami.

***


Serena stała przed lustrem w piżamie i myła zęby. Wpatrywała się co jakiś czas w odbicie swojej siedemnastoletniej postaci, uśmiechając się przy tym lekko. Chyba jednak jej wierna przyjaciółka Dawn miała rację, gdy mówiła jej, że jest bardzo ładną dziewczyną. Sama osobiście nigdy tak siebie nie postrzegała, raczej widziała siebie jako zbyt chudą i za mało atrakcyjną, z małymi piersiami i nazbyt wąskimi biodrami. Kompleksy te narosły w niej po śmierci taty, kiedy jej mama na pewien czas odsunęła się od dziecka i zajęła własnym żalem. Co prawda w końcu wzięła się w garść i zaczęła zachowywać tak, jak na prawdziwą matkę przystało, to jednak nałożonych na psychikę dziewczyny kompleksów nie było można tak łatwo pokonać. Te mogły minąć dopiero przy pomocy wiernych przyjaciół, ale jak każdy problem, nie potrafiły zniknąć od razu. Potrzeba było na to wszystko czasu, nawet dużo czasu, który bliscy postanowili jej dać, co jakiś czas przekonując ją, że jest ona bardzo fajną, mądrą i atrakcyjną dziewczyną. Jednak brak wiary w siebie ze strony Sereny bywał wciąż powodem wielu jej problemów. Ona sama doskonale o tym wiedziała i chciała za wszelką cenę pozbyć się tego kompleksu, ale to nie było takie proste, nawet mając wsparcie Dawn czy Asha.
Myśląc o tym ostatnim, Serena zarumieniła się lekko na twarzy. Zawsze jej słabość do niego było znacznie większe niż zwykłe lubienie. Był jej bardzo bliski, ale jakoś nigdy nie umiała wyznać mu swojego uczucia. Za bardzo się bała, że on ją wyśmieje. Poza tym ostatnio sprawiał wrażenie takiego poważnego i dorosłego, że zapewne nie zechce rozmawiać z taką smarkulą jak ona. Chociaż oczywiście dla Asha nie była nigdy żadną smarkulą, w końcu była młodsza od niego tylko o kilka miesięcy, ale dla Sereny zawsze to oznaczyła, iż jest młodsza i to może mieć dla Asha ogromne znaczenie. Poza tym od jakiegoś czasu widziała, jak o jego względy zabiegała niejaka Misty, rudowłosa dziewczyna o bardzo zgrabnej figurze oraz naprawdę ognistym temperamencie. Zapewne wolałby się z nią spotykać niż z jakąś zakompleksioną dziewczyną, którą zawsze traktował tylko jako przyjaciółkę. Tak, z całą pewnością Misty jest bardziej w jego typie.
Z tymi myślami Serena powoli skończyła myć zęby, po czym szybko wyszła z łazienki, wróciła do swojego pokoju i przebrała się w szkolny mundurek. Zaraz potem wybiegła z pokoju, zeszła do kuchni, po której krzątała się już jej mama. Śniadanie dla siebie dziewczyna już miała gotowe, musiała więc je tylko zjeść, co oczywiście zaraz zrobiła, po czym ucałowała mamę w policzek i wybiegła z domu. Wtedy jednak się zorientowała, że nie ma przy sobie swego tornistra, na szczęście wybiegł za nią jej Fennekin, trzymający w pysku wyżej wspomniany przedmiot.
- Och, dziękuję ci, przyjacielu. Ja naprawdę czasami za bardzo się spieszę - powiedziała Serena, gładząc czule Pokemona po łebku - Mama ma rację, że z tego pośpiechu kiedyś zostawię własną głowę w pokoju.
To mówiąc, zarzuciła sobie tornister na plecy i ruszyła biegiem w kierunku szkoły, a wierny Fennekin pognał za nią, aby jej pomóc w razie czego. Czuła, że tym razem zdąży do szkoły na czas, co ostatnio jej się nie udawało, ponieważ ciągle się spóźniała. Z jakiegoś powodu, pomimo tego, iż bardzo się spieszyła na rano, zawsze coś szło nie tak i nie zdążyła przyjść w porę do szkoły. Dlaczego tak było, nie wiedziała. Ale teraz czuła, że będzie inaczej i zapewne tak by się stało, gdyby nie pewne niespodziewane wydarzenie, które na zawsze miało odmienić jej życie. Czy na lepsze? Dowiemy się wkrótce.
Serena biegła przed siebie, a wierny Fennekin pędził tuż przy jej nodze, aby w razie czego pomóc jej w kłopocie lub ponieść tornister, gdyby oczywiście zaszła taka potrzeba. Nagle jednak swoim pokemonim zmysłem wyczuł, że coś jest nie tak. Zatrzymał się i zapiszczał niespokojnie. Serena oczywiście zauważyła to, więc też stanęła w miejscu, po czym podeszła do swego wiernego kompana i spytała:
- Co się stało, Fennekin?
Pokemon odwrócił się w prawo i spojrzał w kierunku małego placu zabaw, który oboje właśnie minęli. Na placu zabaw była jakaś grupka dzieciaków w wieku chyba przedszkolnym, które tworzyły krąg i o czymś rozmawiały. Ze środka tegoż kręgu dobiegało dramatyczne miauczenie. Dzieciaki jednak wyraźnie ono bawiło, gdyż zachichotały tylko i wołały:
- Kicia, miauczysz tylko? A powiedz „hau-hau”! A może umiesz mówić? No, pokaż nam, jak mówisz, koteczku.
Fennekin nastroszył mocno swoje futerko, Serena zrozumiała zatem, co się dzieje. Ta banda dzieciaków znęcała się nad jakimś Pokemonem kotem. Nie można im było na to pozwolić.
- Hej, co wy wyprawiacie?! Zostawcie tego kotka w spokoju! - krzyknęła ze złością Serena, próbując nadać swojemu głosowi groźny ton.
Mimo pewnych obaw ze strony naszej bohaterki, ta metoda poskutkowała, gdyż dzieciaki na widok nastolatki przerażone szybko uciekły i wówczas okazało się, że istotą, nad którą się znęcały, był uroczy Meowstic czarnej barwy z żółtymi dodatkami. Na jego czole widniał wielki plaster, nie będący oczywiście żadną z części jego ciała. Najwidoczniej to te podłe dzieciaki mu go nakleiły. Ale po co? Tego Serena już nie wiedziała.
- Biedactwo... Co one ci zrobiły, te wstrętne bachory? - zapytała ze smutkiem w głosie dziewczyna, pochylając się nad Pokemonem - Poczekaj chwilkę, zaraz ci to zdejmę.
To mówiąc ostrożnie złapała za plaster i bardzo delikatnie oderwała go od głowy Pokemona. Ledwie to zrobiła, a Meowstic jakby odetchnął z ulgą.
- Widzisz? Od razu lepiej - powiedziała z uśmiechem Serena, jednak wtem dostrzegła jego czoło.
Na tym czole widniało coś, co normalnie nie miały Pokemony tego gatunku. Był to znak półksiężyca odwrócony do góry nogami. Żółty i bardzo tajemniczy znak, który wzbudził w Serenie mieszane uczucia. A były nimi strach oraz wielkie zaintrygowanie. Widziała już nieraz symbol półksiężyca, ale zawsze był ułożony odwrotnie, z rogami półksiężyca na dole, a ten symbol miał je ułożone do góry, co go znacznie wyróżniało od znaków, które wcześniej widziała. Jednak, chociaż ten znak ją bardzo zaniepokoił, to także wzbudził w niej dziwne uczucie wielkiego zainteresowania, jak również pewne wspomnienie, którego pochodzenia wszakże nie umiała pojąć.
- Ten znak... Jaki dziwny... Ja chyba... Chyba... Ja go chyba już gdzieś... Tak, widziałam to już. Ale gdzie? Gdzie ja mogłam go widzieć?
Ostrożnie dotknęła czoła Pokemona, pieszcząc lekko opuszkami palców ów znak, a wtedy przed oczami mignęły jej jakieś dziwne obrazy, których pochodzenia jednak nie umiała sobie wytłumaczyć. Te obrazy były dziwne, ukazywały jej jakieś baśniowe królestwo, którego jakoś nigdy wcześniej nie widziała. Być może były to sceny z jakieś bajki czytanej przez nią lub opowiadanej jej przez mamę bądź panią Delię, a może coś zupełnie innego? Tego nie wiedziała. Ale za to wiedziała, że ten widok ją bardzo zaintrygował, ale i przestraszył. Nie mogąc dłużej na to wszystko patrzeć, oderwała szybko palec od czoła Pokemona, po czym upadła na ziemię. Wizje oczywiście, natychmiast zniknęły.
- Co to było? - zapytała sama siebie.
Oczywiście nikt jej nie odpowiedział, bo też i nie oczekiwała za bardzo jakieś odpowiedzi od kogokolwiek. Dobrze przecież wiedziała, że nie było tu w pobliżu nikogo, kto mógłby jej tej odpowiedzi udzielić. Przerażona spojrzała na Pokemona, który uważnie jej się przyglądał. Może nawet zbyt uważnie?
Spojrzała w kierunku wieży zegarowej, która wskazywała godzinę pięć minut przed ósmą. Dopiero wtedy zorientowała się, że miała przecież iść do szkoły i że obiecała sobie tym razem się nie spóźnić i co? Znowu to zrobi.
- O Boże! Szkoła! Fennekin! Musimy szybko iść! Wybacz mi, mały. Muszę już iść. Uważaj na dzieciaki z tego podwórka. Są bardzo wredne.
Po tych słowach pognała szybko w kierunku szkoły, a wierny Fennekin zaraz pobiegł za nią. Niedługo potem zza rogu wyjrzał uważnie obserwujący ich ten sam Meowstic, któremu Serena pomogła. Zaczął wpatrywać się w jej postać znikającą za rogiem ulicy, a gdy zniknęła, powiedział:
- Chyba wreszcie cię odnalazłam, czarodziejko.

***



Serena wbiegła do klasy jakąś minutę po dzwonku. Oddychała z trudem, gdyż ostatnią część trasy cały czas biegła i próbowała z nie lada trudem odzyskać równy oddech. Co prawda nauczycielka dopiero co weszła, ale i tak nie była zadowolona z tego faktu, że dziewczyna się spóźniła.
- Panna Tsukino... Jak zwykle spóźniona. Ostatnio to chyba jakaś tradycja dla pani - powiedziała z ironią w głosie.
Większa część klasy wybuchła śmiechem, słysząc te słowa. Serena spłonęła wówczas rumieńcem na całej twarzy i wybąknęła coś na kształt przeprosin, czując przy tym jednocześnie, że ma wielką ochotę zapaść się pod ziemię i gdyby tylko miała taką możliwość, natychmiast by to zrobiła. Oczywiście los odmówił jej tej jakże przydatnej cechy, a nauczycielka nakazała jej usiąść i już nie poruszała tego tematu, ale i tak mimo wszystko dziewczyna się czuła okropnie zażenowana.
- To po prostu okropne. Znowu spóźniłam się na lekcję i znowu nauczycielka mi musiała dogadać przy całej klasie - wylewała podczas przerwy swoje żale nasza bohaterka.
Słuchająca jej Dawn, która jako młodsza chodziła do innej klasy, ale mimo to dobrze znała nauczycielkę, o której była mowa, poklepała lekko przyjaciółkę po ramieniu i powiedziała:
- Nie przejmuj się nią. Odkąd mąż ją zostawił dla innej, ciągle jest cięta i to nie tylko na ciebie, ale na wszystkich uczniów.
- Ale jest mi przykro. Tak bardzo się starałam i znowu nic nie wyszło.
- Wiesz, spóźniłaś się jednak znacznie mniej niż ostatnio. Zawsze to jest jakiś postęp.
Serenę oczywiście ten żart nie rozbawił, dlatego Dawn przez chwilę milczała, z uwagą obserwując biegających w ich pobliżu Fennekina i Piplupa, czyli stworki należące do nich. Uczniom nie wolno było trzymać Pokemonów luzem podczas lekcji, ale za to wolno było je wypuszczać na boisku podczas przerw. Dziewczyny więc skorzystały z takiej możliwości i teraz patrzyły, jak ich Pokemony wesoło sobie biegają w ich pobliżu, co poprawiło im nieco humor.
- Wiesz, ta ruda Misty z twojej klasy chce poderwać Asha - powiedziała po chwili Dawn.
Serena spojrzała na nią uważnie i uśmiechnęła się delikatnie.
- Wiem o tym nie od dzisiaj.
- Tak, ale wyobraź sobie, że dzisiaj widziałam ją, jak z koleżanką sobie obie wróżyły przyszłość. I to z buta.
- Jak z buta?
- Normalnie. Zsuwasz lekko but, ale tak, aby opierał się lekko o twoje palce u nogi, po czym robisz zamach nogą i wyrzucasz go za siebie. Jeśli upadnie obcasem na dół, to ci się powiedzie twój zamiar, a jeżeli do góry obcasem, to nie.
- I ona sobie tak wróżyła, czy Ash ją zechce?
- Dokładnie tak.
- I co jej wyszło?
- Oczywiście but opadł obcasem do góry.
- Czyli przegrała?
- Tak.
Serena i Dawn zachichotały delikatnie, obie strasznie ubawione tym faktem.
- Ona miałaby mieć szanse u mojego brata? Jeszcze czego - rzuciła Dawn.
- Wiesz co? A może ja bym tak sobie powróżyła? - zapytała Serena.
- A po co? Przecież to wiadomo, że mój brat ożeni się z tobą. To tylko kwestia czasu.
- A skąd możesz to wiedzieć?
- Bo cię uwielbia tak samo mocno, jak ty jego. Tylko albo nie umie ci tego powiedzieć, albo po prostu sam nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy. Ale nie bój się. Już ja będę mu wiercić dziurę w brzuchu tak mocno, że w końcu to sobie jakoś uświadomi. Postanowiłam, że będziesz moją szwagierką i zostaniesz nią, czy on tego chce, czy nie.
- Dawn, daj spokój. Nie można nikogo zmusić do miłości.
- Powiedz to wszystkim, którzy stosowali eliksiry miłosne.
- Ale to przecież były bajki.
- Ale życie też może być bajką, kochana.
Serena była nieco innego zdania i dlatego postanowiła, że mimo wszystko ona też spróbuje swego szczęścia we wróżbach. Lekko zsunęła sobie ze stopy prawy but i nasunęła go lekko na swoje palce.
- Dobra, to teraz uważaj, Dawn. Jeżeli upadnie obcasem do góry, to znaczy, że nie mam szans u Asha i lepiej dać sobie z nim spokój. Ale jeżeli opadnie obcasem na dół, to znaczy, że ja i Ash jesteśmy sobie pisani i kiedyś będziemy razem.
- Lepiej daj sobie spokój. Te wróżby to głupi pomysł - powiedział Dawn.
- A dlaczego? Dzięki nim Misty zrozumiała, że nie ma szans u Asha i mam z nią teraz spokój. To może i ja się dowiem czegoś mądrego - odparła na to Serena.
- Oby tylko nie to samo, co ruda.
- Więcej wiary, kochana.
- Więcej rozumu, kochana.
Fennekin i Piplup ustawili się wygodnie wokół swoich pań, z uwagą patrząc na to, co one robią i tak jakby im w tym kibicując.
- Uwaga... Na trzy. Raz... Dwa... TRZY!
To mówiąc machnęła mocno prawą nogą i rzuciła butem za siebie. Jednak jej wróżba nie upadła na ziemię, jak się tego spodziewała, tylko na głowę jednego z licealistów, który bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego z tego faktu.
- Auu! To boli! - zawołał ze złością.
Dawn i Serena szybko obróciły się za siebie, aby zobaczyć, co się stało.
- Oj, dziewczyno. Teraz to już przegięłaś - jęknęła Dawn.
- Boże, co ja najlepszego zrobiłam?! - pisnęła ze strachu Serena.
- Co to ma być? Babski but?! Która mi to rzuciła na głowę? Ty pusta pałko, nie wiesz, że to boli?!
Chłopak, który dostał butem w głowę, był nad wyraz wściekły. Szybko się odwrócił za siebie, aby zrugać osobę odpowiedzialną za to wszystko, kiedy nagle coś go powstrzymało od komentarzy. Dopiero teraz Serena i Dawn zauważyły, że jest to Ash. Sam chłopak też był zdumiony, kiedy zobaczył, kto cisnął w niego tym oto zabójczym przedmiotem.
- Dziewczyny? To wy? Wy rzuciłyście we mnie tym butem? - zapytał.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu, stając tuż obok niego.
- To ja, Ash. Bardzo cię przepraszam. Ja nie chciałam. To był wypadek. Ja... Ja naprawdę nie zrobiłam tego umyślnie - zaczęła go przepraszać Serena.
W duchu zaś pomstowała na samą siebie. Super, po prostu super! Nie dość, że spóźniła się do szkoły, to jeszcze do tego teraz naraziła się chłopakowi, na którego zdaniu najwięcej jej zależało. Gorzej już się urządzić nie mogła.
Ash podszedł do niej i oddał jej but, patrząc na dziewczynę zdumiony.
- Po co rzucałaś we mnie butem? Aż tak mnie nie lubisz?
- Nie, to nie o to chodzi. Ja naprawdę nie chciałam rzucić go w ciebie.
- A w kogo chciałaś nim rzucić?
- W nikogo! - odezwała się nagle Dawn - Serena chciała sobie po prostu coś powróżyć i niestety, za mocno nieco rzuciła tym butem za siebie i tobie się dostało. Weź się na nią nie gniewaj. Ona przecież nie zrobiła tego celowo.
- Przecież wiem o tym, Dawn. Ona nigdy nie zrobiłaby celowo czegoś takiego i to jeszcze mnie, swemu przyjacielowi. Mam rację? - zapytał Ash.
Serena zamiast odpowiedzieć, tylko skinęła głową na znak, że chłopak się nie myli, a on obdarzył ją za to przyjaznym uśmiechem.
Chwilę później rozległ się głośny dzwonek wzywających wszystkich uczniów na lekcje i oznajmiający jednocześnie koniec przerwy. Ash pożegnał dziewczyny i ruszył w kierunku swojej klasy. Serena zaś załamana opadła na kolana, jęcząc przy tym jak pokutnica.
- No świetnie... Teraz to już na pewno nie mam u niego szans.
Dawn oczywiście była innego zdania w tej sprawie.
- Weź nie panikuj, moja droga. Nie można się tak łatwo poddawać. Teraz ci może nie poszło, ale następnym razem będzie lepiej.
- Następnym razem? A co się stanie następnym razem? Rozbiję mu głowę?
- Niekoniecznie, choć ja bym to zrobiła i spróbowała mu nalać więcej oleju do niej.
- Dawn!
- No co? Taka jest prawda. Taka wspaniała dziewczyna go kocha, a on nawet nie próbuje się bliżej zainteresować?
- Wiesz, każdy ma jakieś inne gusta w miłości.
- Może sobie mieć gusta, jakie tylko chce, ale na pewno nie pozwolę mu na to, aby łamał serce mojej przyjaciółce.
Serena powoli podniosła się z ziemi i otrzepała z kurzu kolana.
- Chodźmy lepiej, bo przeze mnie i ty się zaraz spóźnisz na zajęcia.
- Dobrze, ale po drodze opowiem ci jeszcze, na jaki pomysł właśnie wpadłam - odparła na to Dawn.
- Dobrze, ale to po drodze.
- A więc po drodze ci opowiem.
Obie dziewczyny ruszyły biegiem przed siebie, nie wiedząc, że z jakiegoś kąta boiska, z rosnących tam krzaków obserwuje ich ten sam Meowstic, któremu Serena rano pomogła. Obserwował on uważnie zachowanie obu dziewczyn, a już zwłaszcza naszej bohaterki, a gdy te wróciły do szkoły, powiedział:
- Robi się coraz ciekawiej.

***



Wbrew swoim obawom Serena dość szybko zdołała odzyskać twarz w oczach Asha, której to twarzy, tak prawdę mówiąc, w ogóle nie straciła, choć była o tym święcie przekonana, że jest inaczej. Idąc za radą Dawn, poszła zaraz po lekcjach za Ashem do jego domu i zaproponowała mu pomóc przy rozwiązaniu jednego dosyć trudnego zadania z matematyki. Jej przyjaciel bowiem był dość dobry z historii i innych przedmiotów humanistycznych, ale matematyka, to już była dla niego iście czarna magia, w której nie mógł się za bardzo połapać. Dlatego Serena, nie kryjąc przy tym, jak wielka to dla niej przyjemność, postanowiła mu pomóc rozwiązać zadanie domowe, za co on był jej niezwykle wdzięczny.
- Jesteś wspaniała, Serenko - powiedział do niej czule, uśmiechając się przy tym w taki sposób, że dziewczyna poczuła, jak jej miękną kolana - Sam bym sobie nie dał rady z tym zadaniem.
- Oj tam, daj spokój. To przecież nic takiego - odparła skromnie dziewczyna.
- Dla mnie to bardzo dużo. Bardzo chcę ci podziękować. Może poszłabyś ze mną na lody w sobotę?
Dziewczyna poczuła, jak serce mocniej jej bije w piersi. Ash zaprasza ją na lody? Jej słodki Ash? To chyba był sen. Nie, to jednak jawa. Dlatego trzeba się zachować tak, jak na jawę przystało.
- Z przyjemnością - odpowiedziała po chwili Serena, gdy już zdołała w jakiś sposób opanować swoją radość.
Najchętniej wybuchłaby wielkim i dzikim krzykiem prawdziwej radości, ale nie mogła sobie na to pozwolić, ponieważ wiedziała, że Ash lubi raczej poważne dziewczyny, dlatego też jej zachowanie mógłby odebrać jako głupie i jeszcze nie daj Boże odwołać swoją propozycję. Już przecież i tak wygłupiła się przed nim tym numerem z butem, nie chciała robić tego kolejny raz.
- A więc jesteśmy umówieni - powiedział czule Ash.
- Tak, jesteśmy - odpowiedziała mu czule Serena.
Po tej rozmowie zeszła z Ashem na dół, gdzie Delia zaprosiła ją na obiad, jak to nieraz miała w zwyczaju. Serena oczywiście przystała na tę propozycję, a gdy już posiłek dobiegł końca, pożegnała się z przyjacielem oraz jego mamą i wróciła do domu w towarzystwie wiernego Fennekina.
W domu zaś czekała na nią niezwykła niespodzianka, której Serena się nie spodziewała. A ujawniła się ona wtedy, gdy weszła do swojego pokoju i padła na łóżko cała rozanielona faktem, że Ash zaprosił ją na lody, zamknęła oczy i zaczęła sobie wyobrażać różne fantazje na temat tego spotkania, jedne śmielsze, inne już nieco mniej. Wtem z tej krainy marzeń wyrwał ją nagle czyjś kobiecy głos.
- Sereno Tsukino.
Serena otworzyła oczy i rozejrzała się dookoła. Początkowo nie zauważyła nikogo w swoim pokoju, dlatego nie wiedziała, kto też może ją nawoływać, ale już po chwili wezwanie się powtórzyło i dobiegało z bardzo bliska. Dziewczyna więc spojrzała przed siebie i zauważyła, że na jej łóżku stoi Meowstic, ten sam, któremu wcześniej ocaliła życie.
- Przykro mi, że muszę cię wyrywać z krainy snów, ale sprawa jest bardzo pilna.
Te słowa wypowiedział Meowstic. Nie ulegało to wątpliwości. Głos dobiegał z jego pyszczka, którym poruszał dość szybko, wypuszczając z niego raz za razem kolejne słowa. Serena jęknęła przerażona i prędko odsunęła się od Pokemona, po czym złapała poduszkę i zasłoniła się nią jak tarczą.
- Nie bój się, nie chcę zrobić ci krzywdy - powiedział Meowstic, ponownie wypuszczając z pyszczka słowa wypowiedziane kobiecym głosem.
- Boże, co się dzieje? Ja chyba jeszcze śnię. Gadający Pokemon - jęknęła dość cicho Serena.
- Nie jestem zwykłym Pokemonem, a ty nie jesteś zwykłą dziewczynką. Mam na imię Luna i byłam kiedyś sługą królowej Selene, władczyni Księżyca. Od dość dawna szukam ciebie i twoich towarzyszek, Czarodziejko z Księżyca.
- Czarodziejko? Jaka Czarodziejko? O czym ty mówisz? Ja niby jestem jakąś tam czarodziejką?
- Nie jakąś tam czarodziejką, ale samą Czarodziejką z Księżyca, obrończynią pokoju i sprawiedliwości w całej galaktyce.
- To nie są nimi rycerze Jedi?
Meowstic, która przedstawiła się jako Luna, zasłoniła sobie łapką oczy, po czym jęknęła:
- O wielki księżycu, zupełnie jak z dzieckiem. Nie ma żadnych rycerzy Jedi. To jest tylko taka bajeczka, choć nie powiem, całkiem ciekawa. To ty oraz twoje wierne przyjaciółki zawsze broniłyście porządku w waszej galaktyce i chroniliście ją przed różnego rodzaju łotrami.
- Ja? Moje przyjaciółki? Jakie przyjaciółki?
- Inne czarodziejki, oczywiście. Czarodziejka z Merkurego, Czarodziejka z Marsa, Czarodziejka z Wenus i Czarodziejka z Jowisza. Wasza piątka stanowiła dla każdego złoczyńcy poważne zagrożenie i dzięki wam panował pokój. Niestety, do czasu, aż zginęłyście na weselu księżniczki Serenity i księcia Endymiona.
- Chwileczkę! Zaraz! - zawołała Serena - Ty mówisz o tych postaciach z bajki dla dzieci, którą nieraz nam opowiadała mama Asha?
- To nie jest bajka. To wszystko wydarzyło się naprawdę, a właściwie dopiero się wydarzy w XXX wieku.
- Zaraz! Chcesz powiedzieć, że ty jesteś z... przyszłości?
- Można to tak ująć. Królowa Selena, chcąc ratować swoją córkę i jej wierne przyjaciółki, odesłała je magią na Ziemię, aby się odrodziły na nowo. Ja zaś, zanim ona umarła, zostałam posłana po to, żeby was znaleźć i przypomnieć wam, kim też byłyście i zmobilizować każdą z was do walki ze złem.
- Jakim złem? Kto nam zagraża?
- Królowa Domino.
- Ta, przez którą zginęli książę i księżniczka?
- Nie inaczej. Nie zrezygnowała ona ze swoich planów odzyskania księcia. Chce go odnaleźć i poślubić. Wie, że gdzieś tu jest i będzie do tego dążyć. Ale nie jest to jej jedyny cel.
- A czego jeszcze chce?
- Chce znaleźć Srebrny Kryształ.
- A co to takiego?
- Magiczny artefakt, który może wzmocnić moc jej różdżki i uczynić ją wręcz niepokonaną. Jeżeli go dostanie w swoje ręce, już nic nie powstrzyma ani jej, ani jej armii. Musimy więc go znaleźć przed nią.
- Ale jak?
- To zadanie dla ciebie, czarodziejko. Dla ciebie i twoich przyjaciółek.
- Mówisz o tych pozostałych czarodziejkach?
- Tak. Musimy je znaleźć, zanim zausznicy królowej Domino zrobią to przed nami.
Serena złapała się lekko za głowę i próbowała opanować na spokojnie to, co właśnie powiedziała jej Luna. Nie było to oczywiście zbyt proste, ponieważ cała ta historia brzmiała tak nieprawdopodobnie, że chwilami trudno w nią było Serenie uwierzyć.
- Nie, to się wszystko nie dzieje naprawdę. To pewnie jakiś sen. Założę się, że jak się teraz uszczypnę, to ty znikniesz i wszystko okaże się tylko wytworem mojej własnej, strasznie wybujałej wyobraźni.
To mówiąc Serena lekko uszczypnęła się w rękę, ale nie odniosło to żadnego skutku. Pokemon wciąż siedział na łóżku i uważnie się jej przyglądał.
- Wygląda na to, że jednak istniejesz.
- Tak i obawiam się, że nie tylko ja.
- Co masz na myśli?
Z dołu dobiegł nagle dziki krzyk Grace, matki Sereny, a zaraz potem dosyć dzikie hałasy. Luna nie sprawiała w ogóle wrażenie zaskoczonej tym wszystkim. Tak właściwie, to wyglądało na to, że wręcz spodziewała się tego.
- To właśnie - powiedziała - Mamy towarzystwo.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...