Kolejny wyścig z czasem cz. III
Anabel spojrzała na Malamara i zaczęła tłumaczyć jego słowa:
- Żałosna istota... Po co wchodziła między nas? A ty, Ash, czemu po niej płaczesz? To przecież był tylko głupi Pokemon.
- Co?! Głupi Pokemon?! Głupi Pokemon, tak?! A to nędzny łajdak! - zawołałam wściekle, ocierając sobie szybko ręką łzy z oczu.
Smutek po śmierci Meloetty został teraz zastąpiony wściekłością, a wręcz furią. Jedyne, co mi teraz chodziło po głowie, to chęć odwetu na Malamarze za wszystko, co nam uczynił, a już szczególnie za śmierć naszej drogiej przyjaciółki Meloetty.
Malamar tymczasem złośliwie mamrotał coś dalej w swoim własnym języku, zaś Anabel dokładnie, choć z wyraźną niechęcią, tłumaczyła jego słowa:
- On mówi: „Przecież ta Pokemonka nie mogła mieć dla ciebie żadnej wartości, chyba że... była ci bliska. Tak, widzę to wyraźnie. Płaczesz po tej Pokemonce, bo ją kochałeś. Ale ja też kochałem moich rodaków, którzy zginęli przez ciebie. Wiesz już teraz, co to znaczy stracić kogoś bliskiego, a to dopiero początek niespodzianek, które dla ciebie przygotowałem. Już wkrótce stracisz wszystkich swoich bliskich i dopiero wtedy sam umrzesz, bo cię uśmiercę, jednak najpierw odbiorę ci wszystko, co kochasz. Nie będziesz mieć ani jednej bliskiej ci osoby i dopiero wówczas zadam ci śmierć, gdy sam będziesz o nią skamleć...“.
- DOŚĆ!
Ash zerwał się ze swego miejsca i wściekle zaciskając dłonie w pięści krzyknął:
- Już nigdy więcej nie skrzywdzisz nikogo, kogo kocham, Malamarze! Już nigdy więcej, przysięgam ci!
To mówiąc skoczył na Pokemona, ale ten z łatwością, wykorzystując swoje moce, cisnął nim o podłogę. Ash szybko się jednak poderwał na nogi i był gotów walczyć z tym okrutnym Pokemonem nawet na śmierć i życie, jeśli będzie trzeba. Tymczasem Malamar zachichotał podle, po czym do pomieszczenia, w którym się znajdowaliśmy, wkroczyły Pokemony. Były to znane już nam Butterfree oraz Beedrill, ale także kilka innych stworków, takich jak Tauros, Elekid, Blastoise oraz Ariados. Wszystkie wyglądały na zahipnotyzowane. Malamar na ich widok zachichotał podle i wymruczał coś w swoim języku.
- Kazał im nas zabić - powiedziała Anabel.
- Nie poddamy się bez walki, przyjaciele! - zawołał bojowy Ash - Pikachu, przygotuj się do bitwy!
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu, a z jego policzków posypały się elektryczne iskry.
- Fennekin! Pancham! Do dzieła! - zawołałam, wypuszczając z pokeballi swoje Pokemony.
- Naprzód, moi przyjaciele! - krzyknęła Anabel, uwalniając swoje stworki, którymi byli Alakazam, Metagros oraz Espeon.
Niestety, przeciwników było znacznie więcej niż Pokemonów, które mogły walczyć po naszej stronie, ale nie zamierzaliśmy się z tego powodu poddać. Wrogie Pokemony rzuciły się na nas, a my kierowaliśmy naszymi stworkami. Liczyliśmy na to, że może silny ból zadany w walce naszym przeciwnikom sprawi, iż ci ockną się z transu, w jakim się znajdowali, ale niestety nic to nie dało. Najwidoczniej obecność Malamara sprawiała, że trans hipnotyczny, w jaki wprowadził on te biedne Pokemony był znacznie silniejszy niż wówczas, kiedy Malamar znajdował się daleko od swoich zahipnotyzowanych ofiar. Walczyliśmy dzielnie, jednak nasi przeciwnicy dość szybko odzyskiwali siły. Prawdopodobnie było to sprawką Malamara, który z pomocą swoich mocy prędko regenerował siły swych niewolników. Niestety, my nie mogliśmy sobie pozwolić na taki przywilej ze swoimi Pokemonami, także już po jakimś czasie zaczęły one słabnąć.
- Niedobrze, nasze Pokemony nie dają sobie rady - powiedział Ash.
- Jeśli szybko czegoś nie wymyślimy, to nawet moi przyjaciele będą musieli ulec mocy Malamara - dodała Anabel.
Jej Pokemony były typami psychicznymi, więc na pewno nie należały do ułomków, jednak przecież i one nie mogły walczyć w nieskończoność z przeciwnikami, którzy zamiast tracić siły bardzo szybko je odzyskiwali. Pomyślałam sobie wówczas, że tylko cud może nas teraz uratować i taki cud miał miejsce, bo nagle walkę przerwał ogromny huk, jedna ze ścian się zawaliła, a do pomieszczenia wkroczył kolejny Pokemon - wysoki i biały, przypominający ogromnego kota oraz stereotypowego kosmitę ze starych filmów sf jednocześnie. Od razu go rozpoznaliśmy.
- Czy potrzebujecie pomocy? - zapytał Pokemon, używając przy tym swoich zdolności telepatycznych.
- To Mewtwo! - uśmiechnął się zadowolony na jego widok Ash.
- Oczywiście, pomoc nam się teraz bardzo przyda, serio! - zawołałam radośnie.
- A to co za jeden? - zdziwił się mocno Ridley.
Uśmiechnęłam się do niego. No jasne, przecież on nie miał jeszcze przyjemności poznać naszego przyjaciela. Na całe szczęście szybko Anabel pospieszyła z wyjaśnieniami.
- To jest Mewtwo, nasz przyjaciel i wróg Malamara - powiedziała.
- Aha! No, to skoro tak, to mnie nic więcej nie trzeba wyjaśniać - odpowiedział wesoło Ridley.
- Ja jednak mam jedno pytanie... Skąd się tu wziąłeś? - zapytał Ash.
Mewtwo uśmiechnął się do niego nieznacznie.
- Cóż... Dobrze wiem, że Malamar za pomocą swoich niewolników Pokemonów szpiegował was, jednak nie wiedział, że sam jest poszukiwany i szpiegowany przez moje Pokemony klony - powiedział Mewtwo i spojrzał wrogo na Malamara - A więc wreszcie się spotykamy. Poprzednim razem mi uciekłeś, ale tym razem ci się to nie uda. Przybyłem na pomoc moim przyjaciołom.
Malamar odpowiedział mu coś w swoim języku, po czym strzelił w Mewtwo jakimś potężnym promieniem, ale ten złapał go w swoje dłonie i odrzucił w jego stronę. Malamar zrobił unik, po czym obaj przeciwnicy zaczęli bombardować się różnymi pociskami, my zaś powróciliśmy do walki z naszymi pokemonimi przeciwnikami. Tym razem szło nam o wiele łatwiej, ponieważ Malamar musiał się skupić na walce z Mewtwo i nie mógł co chwila regenerować mocy swoich niewolników, więc ci zaczęli szybko słabnąć, zwłaszcza po ataku Pokemonów Anabel.
Tymczasem miało miejsce coś, co oderwało moją osobę od walki. Tym czymś było zjawienie się niespodziewane w pomieszczeniu, w którym się właśnie znajdowaliśmy doktora Bromady. Nie miał on już na oczach gogli, a do tego cały czas trzymał się za głowę. Widocznie bolała go ona po tym nokaucie, który zafundowała mu nasza droga Meloetta. Widząc uczonego szybko do niego podbiegłam i pamiętając o tym, co mówił o doktorze Malamar wiedziałam, że nie może on być teraz posłuszny temu okrutnemu Pokemonowi.
- Spokojnie, panie doktorze. Już nie jest pan niewolnikiem Malamara - powiedziałam, łapiąc go za rękę, by nie upadł na ziemię.
On spojrzał na mnie lekko skołowany i powiedział:
- Gdzie ja jestem? A kim ty jesteś?
- Nie mamy czasu na zbyt długie wyjaśnienia. Powiem krótko. Moja przyjaciółka jest ciężko chora. Została ona zarażona wirusem, który pan stworzył. To pan ją nim zaraził.
- Jak to? Ja miałbym to zrobić? - zdziwił się doktor Bromada, po czym ponownie złapał się za głowę - Chociaż chwileczkę... Pamiętam, że jakiś czas temu przyjechałem tutaj, żeby poprowadzić swoje badania, spotkałem tu jednak kilka dziwnie się zachowujących Pokemonów i tego Malamara... A reszty już nie pamiętam.
- Malamar pana zahipnotyzował i zmusił do tego, żeby zaraził pan wirusem dzikiego Rattata, a ten ugryzł potem moją przyjaciółkę, która teraz walczy o życie - wyjaśniłam uczonego.
Doktor złapał się przerażony za głowę i spojrzał na mnie uważnie.
- O mój Boże! Co ja najlepszego zrobiłem?! Co ja zrobiłem?! Ten przeklęty wirus, który stworzyłem przed laty jest przerażający! Po co ja go w ogóle stworzyłem?!
- To teraz nie ma znaczenia, panie doktorze. Musimy ratować moją przyjaciółkę. Musi pan nam dać lekarstwo na chorobę, którą pan stworzył!
Doktor spojrzał na mnie uważnie i wymamrotał:
- Oczywiście, już ci je daję. Mam je w kieszeni.
- Już pan go nie ma - odpowiedziałam - Zabraliśmy je panu, kiedy był pan w transie hipnotycznym u Malamara, ale niestety walcząc z nim ono uległo zniszczeniu.
- Zniszczeniu?
- Tak... Fiolka została rozbita i lekarstwo przepadło. Ale chyba ma pan jakieś jeszcze zapasowe porcje? - zapytałam z nadzieją w głosie.
Doktor spojrzał na walczących ze sobą Malamara i Mewtwo, a także nasze Pokemony z niewolnikami tego ohydnego stwora, po czym popatrzył na mnie i powiedział:
- Teraz dopiero widzę, ile zamieszania wywołały moje głupie i szalone doświadczenia. Wszyscy ludzie mają mnie za potwora i mają rację. Byłem potworem, ale już nie jestem. Więzienie zmieniło mnie. Siedząc kilka lat w celi miałem wiele czasu na przemyślenie niejednej sprawy. Jestem teraz dobrym człowiekiem, jakim zawsze powinienem być.
- Więc skoro jest pan dobrym człowiekiem, to niech nam pan pomoże, proszę - błagałam go.
Doktor Bromada uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Spokojnie, moja droga. Malamar nie zna sekretów tego miejsca. Mam kilka fiolek z lekarstwem, które są ukryte w różnych miejscach tej fabryki. Chodź ze mną.
Nie wiedziałam, czy mogę mu do końca ufać, w końcu jeszcze nie tak dawno chciał nas wszystkich wydać na pewną śmierć Malamarowi, ale przecież nie był wtedy sobą, więc postanowiłam ostatecznie to zrobić i mu zaufać. W końcu co prawda do niedawna był on naszym wrogiem, ale robił to wszystko jedynie dlatego, że był niewolnikiem Malamara. Teraz jako wolny człowiek mógł być naszym przyjacielem i mógł chcieć nam pomóc. Przynajmniej z takiego założenia wychodziłam. Co prawda istniało ryzyko, że jest inaczej, a ja bardzo się mylę, jednakże w tej sytuacji nie miałam innego wyjścia, jak tylko pójść za tym człowiekiem mając nadzieję, że jego zamiary są uczciwe.
Na całe szczęście moje przeczucia mnie nie myliły. Doktor Bromada zaprowadził mnie do jakiegoś innego pomieszczenia, a w nim otworzył jakąś skrytkę w podłodze i wyjął z niego fiolkę.
- Weź. Tylko pilnuj tego dobrze. To już ostatnia fiolka, a przynajmniej ostatnia, o której pamiętam - powiedział doktor.
Szybko i ostrożnie owinęłam fiolkę w chusteczkę, a potem schowałam ją do kieszonki swojej spódniczki. Następnie wróciłam do moich przyjaciół razem z doktorem. Walka już się skończyła, a przynajmniej częściowo. Pokemony Malamara leżały znokautowane na ziemi. Jedynie sam Malamar i Mewtwo nadal zaciekle ze sobą walczyli.
- Ash! Ash! - zawołałam mojego chłopaka.
Ten widząc mnie szybko wraz z Pikachu podbiegł do mnie.
- Co się stało, Sereno? I co on tu robi?! - zdziwił się Ash na widok Bromady.
- Spokojnie, on jest teraz po naszej stronie - wyjaśniłam mu - Mam lekarstwo. Pan doktor Bromada dał mi je.
- Ale musicie się spieszyć, żeby mogło ono zadziałać - powiedział doktor - Kiedy wasza przyjaciółka została zarażona?
- W sumie to nie wiem... Nie mam pojęcia, jak długo tu już jesteśmy, ale na pewno to wszystko się zaczęło niecałe dwa dni temu - odpowiedział Ash.
Uczony przeraził się.
- Niedobrze. Lekarstwo należy podać dwie, najwyżej dwie i pół doby po rozpoznaniu pierwszych objawów.
- Dwie? - przeraziłam się - Dawn została ugryziona tak około 13:00, objawy miała już o 14:00, choć pierwsze były bardzo lekkie.
Spojrzałam na swój zegarek.
- Teraz jest już... 8:00...
- 8:00 w nocy czy rano? - zapytał Ash.
- Nie wiem, ale chyba rano - powiedziałam.
Bardzo szybko zrozumieliśmy zaistniałą sytuację. Zjawiliśmy się w tym starym budynku wieczorem o zachodzie słońca, a potem zostaliśmy uśpieni i musieliśmy przespać prawie cała noc, po czym stoczyliśmy tę bardzo czasochłonna walkę tutaj.
- Dwie doby miną za jakieś sześć godzin - stwierdziłam.
- Liczmy pięć, bo musimy liczyć czas od chwili, gdy została ugryziona - powiedział doktor Bromada.
- Ale mamy jeszcze pół doby w zapasie - zauważyłam - Sam pan przed chwilą powiedział, że góra dwie i pół doby od wystąpienia objawów.
Doktor pokiwał przecząco głową.
- Te pół doby to tak na ryzyk-fizyk. Nie mam pewności, czy wtedy będę mógł już pomóc waszej przyjaciółce.
- Ale chwileczkę... Przecież w liście, który znaleźliśmy w pana domu pisało wyraźnie, że dopiero po trzeciej dobie już będzie za późno na pomoc - zauważył Ash.
- Ja tak napisałem? - zdziwił się doktor.
- Dokładnie tak - potwierdziłam - Napisał pan tak w tym liście, który znaleźliśmy w pana domu. Oczywiście wiemy, że list ten pisał pan pod dyktando tego łotra Malamara, ale wspomniał pan w nim o tym, iż od chwili zarażenia mamy trzy doby, aby podać Dawn lekarstwo.
Bromada jęknął załamany, złapał się za głowę, po czym spojrzał na mnie i powiedział:
- Wobec tego Malamar was oszukał. Czas, który mamy, to nie są trzy doby od zarażenia, ale dwie doby, ewentualnie dwie i pół, ale te pół doby nie jest już czasem pewnym.
Przerażeni spojrzeliśmy na siebie z Ashem i jęknęliśmy, bo właśnie zrozumieliśmy, że w takim wypadku musimy się oboje bardzo spieszyć.
Tymczasem Malamar i Mewtwo obaj uderzyli się mocnymi atakami, bo opadli zmęczeni na ściany pomieszczenia, wciąż jeszcze dysząc przy tym zawzięcie. Malamar spojrzał na nas i zamruczał coś podle.
- Co on mówi? - zapytał Ash.
- Mówi on, że doktor Bromada już jest wyzwolony spod jego mocy, podobnie jak i Pokemony, ale niestety to nic nam nie da, bo on i tak wygrał - przetłumaczyła słowa podłego stwora Anabel - Mówi, że zaraz zniszczy ten budynek z nami w środku.
Jak na potwierdzenie tych słów cały budynek zaczął się trząść, a jego kawałki zlatywały z sufitu i ścian tuż pod nasze nogi. Nikczemny Pokemon zachichotał złośliwie i rzucił się do ucieczki.
- O nie! Nic z tego! Nie dam ci uciec! - wrzasnął Ash i rzucił się za nim w pościg.
Malamar próbował uciec, jednak wtedy Ash złapał go mocno za jego macki i zaczął się z nim szarpać.
- Nie dam ci uciec, ty draniu! Zginiesz tu razem z nami, jeśli będzie trzeba! - wysyczał przez zęby mój luby.
Malamar chciał mu się wyrwać, ale nie zdołał tego zrobić. Normalnie z łatwością odrzuciłby Asha od siebie, jednak tym razem był zbyt mocno osłabiony po walce z Mewtwo, żeby to zrobić. Co prawda uderzał w mego chłopaka swoimi mocami, jednak ten bez trudu znosił te ataki, trzymając mocno w rękach macki oraz tułów podłego Pokemona.
- Ash, daj spokój! Zostaw go! - zawołałam do niego.
- Ash, za chwilę to się wszystko zawali! - krzyknęła Anabel.
Malamar wił się i szarpał, ale jak już wspominałam był on zbyt mocno osłabiony po walce z Mewtwo, więc Ash zdołał utrzymać go w swoich rękach, choć on również zaczął tracić siły, na co wskazywały mi wyraźnie krople potu masowo zbierające się na jego czole.
- Ash! Musimy ratować Dawn! - zawołał Ridley.
- On zabił Meloettę! Nie pozwolę mu uciec! - krzyknął mój chłopak.
- Jeszcze go złapiemy - powiedziałam, podchodząc do mego chłopaka - Proszę, Ash... Musimy ratować Dawn. Zostało nam już mało czasu. Ten budynek się zaraz na nas zawali!
- Więc zginiemy razem z tym potworem!
- Jeśli my zginiemy, to kto uratuje twoją siostrę?!
Ash zmieszał się lekko słysząc moje słowa, po czym spojrzał na mnie, a następnie na próbującego mu się wyrwać Malamara. Budynek tymczasem rozlatywał się gruzy i w każdej chwili mogliśmy zostać tutaj pogrzebani żywcem. Mój luby trzymając mocno za macki tego podłego Pokemona, którego i tak nie był w stanie zatrzymać, tracił tylko nasz jakże cenny czas. W końcu jęknął załamany i puścił tego drania, a następnie rzucił się z nami do ucieczki. Anabel i Ridley podnieśli z ziemi osłabionego Mewtwo, po czym rzucili się jako pierwsi do ucieczki. Natomiast ja i doktor Bromada ruszyliśmy za nimi. Ostatni uciekał Ash, który jednak po chwili zatrzymał się przerażony.
- Zaczekajcie! Meloetta! - krzyknął.
To mówiąc zawrócił on do pomieszczenia, w którym przed chwilą byliśmy. Kawałki sufitu spadały na podłogę o mało nie przygniatając Asha, ale ten nie zwracając na to najmniejszej uwagi biegł dalej przed siebie.
- Ash, to bez sensu! Wracaj! - zawołałam.
- Nie zostawię jej tutaj! - odkrzyknął mój ukochany.
Chwilę później wrócił niosąc na rękach ciało Meloetty. Obok niego biegł wierny Pikachu.
- Nie mogłem jej tu zostawić - zawołał Ash.
- Pika-pika-chu! - poparł go jego Pokemon.
- Dobrze, ale teraz to już uciekajmy stąd i to szybko! - krzyknął do nas doktor Bromada.
Ruszyliśmy biegiem przed siebie korytarzami fabryki, jednak ona była ogromna i zupełnie nie wiedzieliśmy, dokąd mamy biec. Groziło nam więc to, że zostaniemy tu pogrzebani żywcem.
- I co teraz?! Dokąd mamy teraz biec?! - zapytał załamanym głosem Ridley.
- Nie wydostaniemy się stąd! - jęknęłam przerażona.
- Spokojnie, ja znam tę fabrykę jak własną kieszeń. Tędy! - zawołał Bromada i wskazał nam właściwą drogę.
Kilka minut później udało się nam w końcu wybiec z fabryki, która zaraz rozleciała się w gruzy. Wybiegając odwróciliśmy się i zauważyliśmy, jak z gruzów wylatują niedawni niewolnicy Malamara. Dostrzegliśmy też jego samego, jak odlatuje on w niebo, chichocząc przy tym okrutnie. Ash spojrzał na niego i zacisnął bezsilnie ze złości pięść.
- Malamar! Ty podły łajdaku! - powiedział, zaciskając ze złości zęby - Masz moje słowo, że pożałujesz tego wszystkiego, co zrobiłeś. Odnajdę cię choćby na końcu świata i zapłacisz za śmierć niewinnych!
Spojrzał uważnie na mnie i powiedział groźnym tonem:
- Nigdy do nikogo nie czułem jeszcze nienawiści, ale tym razem to się zmieniło. Nienawidzę teraz Malamara i to całym sercem. Po tym, co dzisiaj zrobił stał się on moim największym wrogiem, oczywiście obok tego łotra Giovanniego. Jednak Giovanniego jedynie wsadzę do więzienia, natomiast tego potwora, przysięgam wam, że zabiję. Rozumiecie mnie? Zabiję go.
- Ale Ash...
Chłopak jednak nie dał mi dokończyć.
- Sereno, kochanie moje... Malamar zabił Meloettę, która była moją przyjaciółką. Zapowiedział również, że pozbawi mnie wszystkich bliskich mi osób. Nie mogę mu na to pozwolić. Zapłaci on za to, co zrobił, masz na to moje słowo.
Następnie pokazał nam wszystkim ciało Meloetty, które wciąż trzymał w dłoniach, po czym powiedział:
- Nasza droga Meloetta nie zginęła na marne. Obiecuję jej i wam, że Malamar nigdy już więcej nie skrzywdzi nikogo z moich bliskich.
Mewtwo, powoli odzyskując siły, podniósł się z ziemi, spojrzał na Asha i rzekł:
- Wobec tego teraz nas obu łączy wspólny cel. Ja również nienawidzę Malamara, choć moje przyczyny są inne.
- A jakie? - zapytałam.
- Widzicie... Kiedy uciekłem z niewoli Giovanniego ukrywałem się jakiś czas w przestrzeni kosmicznej. Spotkałem wówczas Malamara, który zawarł ze mną znajomość. Opowiedziałem mu o mojej pogardzie do ludzi, a on powiedział mi, że w pełni tę moją pogardę podziela. Namówił mnie, abym wrócił na Ziemię i pokazał ludziom, ile może zrobić jeden Pokemon. Utwierdził mnie w moich planach zemsty na rodzaju ludzkim. Zadowolony i natchniony tym wszystkim wróciłem na Ziemię, po czym zrealizowałem swój plan zemsty, ale o tym już wiecie.
- Wiemy - powiedział Ash.
- A potem, jak wiecie, Giovanni znowu chciał mnie schwytać, ale ty przeszkodziłeś mu w tym. Od tego czasu zostaliśmy przyjaciółmi, a ja z moimi klonami zacząłem się ukrywać. Jednak Malamar znalazł mnie. Badał teren do przyszłej inwazji. Kiedy dowiedział się o tym, że zrezygnowałem z moich planów zemsty na ludziach, zdenerwował się. Przez chwilę chciał nawet zahipnotyzować moich podopiecznych i zmusić ich wszystkich do posłuszeństwa, ale mu się to nie udało. Przewidziałem jego ruchy i prędko przegnałem go z Ziemi. Potem, gdy dwa razy udaremniłeś plany tego łotra, on zjawił się na naszej planecie po raz trzeci, aby cię zniszczyć. Wówczas spotkałem go ponownie i udawałem, że chcę z nim współpracować. Nie zorientował się w moich prawdziwych zamiarach i zabrał mnie na swoją planetę. Ja zaś zesłałem na tę planetę kometę, która przelatywała niedaleko. Swoją mocą zmieniłem tor jej lotu, przez co uderzyła ona w jego planetę i zniszczył ją razem z mieszkańcami. Malamar jako jedyny przeżył, bo nie było go wtedy w domu. Ale niestety dowiedział się o tym, co zrobiłem i poprzysiągł mi zemstę. Tobie również, Ash.
- Wiem, ale teraz to ja również obiecuję, że się na nim zemszczę - odpowiedział mu Ash bardzo poważnym tonem - Malamar zapłaci mi za to wszystko, co zrobił.
- Póki co jednak zapomnieliśmy o tym, co nas tutaj sprowadziło - powiedziałam do mego chłopaka - Dawn czeka na naszą pomoc.
- Mamy niecałe pięć godzin, aby dotrzeć tam na czas - przypomniał lekarz.
- Obawiam się, że możemy nie zdążyć. Mój dom, gdzie czeka na nas nasza przyjaciółka jest daleko, za daleko - powiedziała Anabel - A do tego, jak tu jechaliśmy, to widziałam, że w baku mojego auta zostało już mało benzyny. Zanim znajdziemy stację benzynową i zatankujemy, to minie dość dużo czasu.
Przerażona zasłoniłam sobie dłońmi usta.
- Nie! Tylko nie to! Nie mów mi, proszę, że...
- Spokojnie, tak wcale nie musi być - rzekł Mewtwo z delikatnym uśmiechem na twarzy - Póki życia, to póty nadziei. Póki żyjemy, to mamy możliwość walki. Wsiadajcie wszyscy do auta.
Nie wiedzieliśmy, co Pokemon zamierza zrobić, ale wsiedliśmy do auta tak, jak nam poradził, po czym zobaczyliśmy Mewtwo unoszącego się w powietrzu obok nas. Chwilę później samochód Anabel z nami w środku poderwał się w powietrze.
- Teraz zabiorę was do domu Anabel. Dotrzemy tam w ciągu godziny - odezwał się głos naszego pokemoniego przyjaciela - Dlatego trzymajcie się mocno, bo to będzie szybka jazda.
Rzeczywiście, była to jazda niesamowicie szybka, ale nie miało to dla nas większego znaczenia. Ważne, że dotarliśmy do domu Anabel w ciągu godziny i mogliśmy w porę zaaplikować Dawn lekarstwo na wirusa, który ją dławił. Wyszliśmy nieco skołowani z samochodu, po czym ja i Ash pognaliśmy szybko do domu.
- Dziękujemy, Mewtwo! - zawołaliśmy, zanim weszliśmy do domu.
- Nie ma za co. Pamiętajcie, nigdy nie zapomnijcie o tym, co tutaj się stało i walczcie ze złem tego świata najlepiej,jak tylko możecie to zrobić - odpowiedział nam sklonowany Pokemon - Mam też nadzieję, że wszyscy ludzie będą brali z was przykład, bo dzięki takim osobom jak wy ten świat jest dużo lepszy.
Chwilę później Mewtwo zniknął, a my weszliśmy do domu.
- Panie doktorze! Panie doktorze! Już jesteśmy! I mamy lekarstwo dla Dawn! - zawołałam, wbiegając do salonu.
Siedziała tam Alexa w towarzystwie lekarza. Oboje poderwali się z miejsc na sam dźwięk mojego głosu.
- Jesteście nareszcie! Co tak długo?! - zawołała dziennikarka.
- Mieliśmy taką jedną przygodę, ale później ci o tym opowiemy - odparł Ash - Teraz musimy ratować Dawn.
- Jest w swoim pokoju, ale kiepsko się czuje. Majaczy i mamrocze bez sensu. Obawiam się, że to ostatnie stadium choroby - odpowiedział nam załamanym głosem lekarz.
- Ale na szczęście my mamy lekarstwo.
To mówiąc wyjęłam szybko fiolkę z kieszonki spódniczki i podałam ją lekarzowi, ten zaś szybko pobiegł z nią do pokoju, gdzie leżała Dawn. Ash poszedł tam także, oczywiście razem ze mną.
W pokoju zastaliśmy naszą przyjaciółkę leżącą w łóżku. Była spocona, rozpalona, a do tego (zgodnie z tym, co mówił nam wcześniej lekarz) bez przerwy mamrotała jakieś słowa bez sensu. Na piersi Dawn spoczywał jej Piplup, piszcząc przy tym smutno. Obok niej zaś siedział Clemont, który trzymał jej dłoń w swoich dłoniach. W pokoju znajdował się też... Josh Ketchum nerwowo chodzący po pokoju.
- Tato! Co ty tu robisz? - zdziwił się Ash na widok ojca.
Josh uśmiechnął się delikatnie do swego syna i powiedział:
- Przyszedłem tu wczoraj mając nadzieję, że was zastanę, ale niestety dowiedziałem się, że Dawn jest chora, a ty szukasz dla niej lekarstwa. Mam nadzieję, że je znalazłeś.
- Oczywiście, tato... Choć zapłaciłem za nie wysoką cenę.
- Nie rozumiem, synu.
- Później ci opowiem, tato. Na razie musimy ratować Dawn.
Lekarz tymczasem wziął strzykawkę, wypełnił ją zawartością fiolki, po czym zrobił Dawn zastrzyk. Już chwilę później dziewczyna przestała majaczyć i zaczęła spokojnie oddychać. Ścisnęła również delikatnie i czule dłoń Clemonta, który odetchnął z ulgą widząc, co się dzieje. Josh podszedł do córki i zaczął powoli głaskać jej czoło.
- Dawn... moja mała córeczko... Będziesz żyła, zobaczysz.
- Właśnie, Dawn - dodał Ash, delikatnie odgarniając niesforny kosmyk z czoła siostry - Udało się nam. Znowu wszyscy wymknęliśmy się śmierci, a zło zostało pokonane.
- To prawda. Zło zostało pokonane, ale zapłaciliśmy za to straszliwą cenę - odpowiedziałam.
Ash pokiwał głową na znak, że się ze mną zgadza, po czym podszedł do mnie i ścisnął czule moją dłoń. Następnie spojrzał na lekarza i zapytał:
- Panie doktorze... Czy ona już nie umrze?
- Na pewno kiedyś umrze, tak jak i każdy z nas, ale na pewno jeszcze nie teraz - odpowiedział mu lekarz z uśmiechem na twarzy - Jeśli kiedyś umrze, to tylko jako staruszka w swoim cieplutkim łóżku. Ale nie dzisiaj i nie teraz.
- Czy pan oglądał ostatnio „Titanica“? - zapytałam, poznając cytat, którego użył lekarz.
- Owszem. Lubię ten film - odpowiedział lekarz.
- To podobnie, jak i my - odparł Ash i lekko zachichotał.
Lekarz uśmiechnął się do nas i powiedział:
- Kryzys został już zażegnany. Za godzinę sprawdzimy, jak panienka Dawn się czuje. Do jutra zaś powinna odzyskać pełnię sił, a przynajmniej większość z nich.
- Pewnie ma pan rację, ale dla pewności lepiej zrobimy, jeśli zapytamy o to eksperta w tej dziedzinie - odparł na to Ash.
- Eksperta? Jakiego eksperta macie na myśli? - zdziwił się lekarz.
Zamiast odpowiedzi zaprowadziliśmy go do salonu, gdzie obok Alexy czekali już Anabel, Ridley i doktor Bromada. Lekarz przeraził się na jego widok, ale Ash uspokoił go.
- Spokojnie. Ten człowiek zmienił się po swoim pobycie w więzieniu - powiedział - Jest już zupełnie innym człowiekiem.
Alexa uśmiechnęła się do nas i spojrzała na Ridleya.
- A gdzie jest Meloetta? - zapytała.
Zasmucony Ash wyszedł na chwilę z domu i po chwili powrócił do niego, trzymając na rękach ciało bohaterskiej Pokemonki. Widząc to Alexa złapała się dłonią za usta.
- Chcecie powiedzieć, że... że...
- Tak... - odparł Ash.
- Ale jak? - zapytała dziennikarka.
- To dłuższa historia. Ale mamy czas, więc mogę ci ją opowiedzieć.
Następnie Ash usiadł w fotelu.
- Tak... Teraz już nie musimy się spieszyć. Mamy bardzo dużo czasu.
Chwilę później do naszego towarzystwa dołączyli Clemont i Josh. Kiedy już wszyscy byliśmy wygodnie usadowieni, to Ash opowiedział im wszystkim całą historię, przy mojej drobnej pomocy. Clemont, Alexa oraz Josh bardzo przejęli się całą opowieścią, zwłaszcza śmiercią bohaterskiej Meloetty, która to śmierć nas wszystkich niezwykle zasmuciła. Ash zaraz po zakończeniu opowieści postanowił pochować dzielną Pokemonkę.
- Możesz to zrobić niedaleko mojego domu - zaproponowała Anabel - Znam pewne miejsce, które będzie idealne na jej grób.
Udaliśmy się tam więc, aby móc dokonać pochówku naszej dzielnej przyjaciółki, która bohatersko oddała życie w obronie bliskich sobie osób. Zostawiliśmy Dawn pod opieką lekarza, a cała nasza reszta poszła dokonać pogrzebu. Pierwszy szedł Ash, trzymający ciało Meloetty na czerwonej poduszce. Za nim szedł Ridley przytulający czule do siebie zapłakaną Anabel. Następnie szliśmy ja i Clemont, a za nami Josh i Alexa. Korowód zamykał doktor Bromada, na którego twarzy widniała troska, smutek oraz ogromne poczucie winy. Wszyscy podeszliśmy pod miejsce, które wybrała nasza gospodyni, po czym Ash wziął łopatę i wykopał niewielki dół, w którym to potem delikatnie złożył ciało Pokemonki.
- Wypadałoby coś powiedzieć - zasugerowała Anabel.
Nikt nie miał nic przeciwko temu, jednak nie wiedzieliśmy, co mamy zrobić, więc ostatecznie Josh pierwszy przemówił:
- Wszystko, co żyje, kiedyś musi umrzeć, takie są już niestety prawa natury. Ty jednak, kochana i dzielna Meloetto, ty zgasłaś przedwcześnie, ginąc w obronie tych, których kochałaś. Niechaj więc niebiosa będą dla ciebie otwarte za wszystkie twe szlachetne czyny, a już zwłaszcza za to, że ocaliłaś mojego syna od śmierci, a pośrednio również od tego samego losu ocaliłaś moją córkę. Spoczywaj więc w pokoju, bohaterska Pokemonko.
To mówiąc Josh podszedł do świeżej, wykopanej właśnie przez Asha ziemi, nabrał jej nieco w garść i cisnął potem delikatnie w dół.
Chwilę później przemówił Ridley.
- Moi przodkowie przez bardzo wiele lat się tobą opiekowali i miałem nadzieję, że moi potomkowie również będą to robić. Nie dane nam było tego dokonać. Wiedz, że nigdy nie zapomnę tych wszystkich przygód, jakie razem przeżyliśmy. Na całym świecie nie znałem i nie poznam już nigdy drugiej takiej przyjaciółki jak ty. Spoczywaj w pokoju.
Następnie również cisnął do grobu garść ziemi.
Po nim przemówiła Anabel.
- Nie mówiłam wam tego wcześniej, ale teraz mogę wam powiedzieć. Ash, mój przyjacielu... Ona cię kochała.
- Meloetta? Jak to? - zdziwił się Ash.
- Widzisz... Joshua... Ukochany Meloetty... On nazywał się Ketchum i był twoim przodkiem. To ty byłeś chłopakiem, w którym ona się zakochała, a z którym nie mogła być, ponieważ ty kochałeś inną, a nawet gdybyś nie kochał, to przecież i tak oboje nie mogliście być razem ze względu na swą odmienność gatunkową.
- Teraz już wszystko rozumiem - powiedziałam smutno - Widok mnie i Asha razem musiał być dla niej jak cios w samo serce.
- Nie obwiniaj się o to, co się stało - rzekła Anabel - Meloetta zaznała wreszcie spokoju, którego tak potrzebowała.
- Spełniła się przepowiednia Esmeraldy - powiedział smutno Ash - Już rozumiem jej słowa. Mówiła ona, że ktoś mnie kocha, ale nigdy mi tego nie wyzna. Mówiła też, że w październiku tego roku jakiś bliski mi Pokemon odda za mnie życie. Mówiła o Meloecie. W obu przypadkach chodziło jej właśnie o nią.
Anabel pokiwała głową ze smutkiem i powiedziała:
- Choć nie znałam cię tak dobrze, jak inni, to wiedz, że byłaś mi bliską przyjaciółką. Nigdy cię nie zapomnę. Mam wielką nadzieję, że tam, gdzie teraz jesteś, będziesz szczęśliwa.
To mówiąc wzięła ona garść ziemi i rzuciła ją lekko na grób Meloetty. Następnie podeszła do Ridleya, który delikatnie ścisnął jej dłoń.
Potem podszedł Clemont.
- Walczyłaś dzielnie w obronie Dawn, którą wszyscy bardzo kochamy. Nigdy o tym nie zapomnimy... Ani ja, ani też nikt z nas. Pamięć o twoim bohaterstwie nigdy nie zaginie, a miejsce, w którym się teraz znajdujemy, będzie po wsze czasy otaczane czcią, bo właśnie tutaj spoczywa jedna z najszlachetniejszych istot, jakie kiedykolwiek chodziły po tym świecie.
On również rzucił garść ziemi na grób.
Potem przemówiła Alexa.
- Nie miałam okazji poznać cię lepiej, jednak od samego początku poczułam do ciebie przyjaźń i sympatię. Oddałaś życie w obronie chłopaka, który był ci bliski i który jest bliski nam wszystkim. Pamięć o twoim bohaterstwie, jak to pięknie powiedział Clemont, już nigdy nie zaginie, a ja obiecać ci mogę, że wszędzie, gdzie się znajdę, będę sławić twoje imię... Imię Meloetty, najdzielniejszej ze wszystkich Pokemonek świata.
Następnie cisnęła garść ziemi na jej grób.
Potem przemówiłam ja.
- Meloetto... Niechcący zadałam ci wiele bólu i cierpienia. Naprawdę nie chciałam tego, lecz podły los postanowił, że tak musiało być. Wybacz mi, proszę, jeśli możesz i przyjmij moje podziękowania. Uratowałaś Asha. Gdyby nie ty, on by zginął, a być może później zginęlibyśmy również i my, a już na pewno umarłaby Dawn. Twoje poświęcenie ocaliło nas wszystkich. Cześć i chwała Meloettcie po wsze czasy.
To mówiąc cisnęłam sporą garść ziemi na jej grób.
Później przemówił doktor Bromada.
- Przez moje eksperymenty Malamar zdobył broń przeciwko całemu światu. Walcząc o zniszczenie tej broni oddałaś w ofierze swoje szlachetne życie. Świat nigdy nie zapomni twego bohaterstwa. A ja przysięgam ci, że poświęcę resztę mego nic nie wartego życia, aby móc walczyć o to, o co zawsze powinienem walczyć. O to, żeby żadna nowa choroba się więcej nie rozprzestrzeniła na tym świecie, a jeśli tak się stanie, to sprawię, aby ten świat mógł być na nią przygotowany. Jeżeli otrzymam taką możliwość, to powrócę do pracy nad lekarstwami na różne choroby i będę walczył, aby zawsze ratowały one ludzi od śmierci. Mam jeszcze spory majątek... Założę nim Fundację Walki z Bakteriami i Wirusami imienia Meloetty. Chociaż tak zdołam uwiecznić twoje imię na kartach historii.
Po tych słowach cisnął na grób Pokemonki garść ziemi.
Ostatni przemówił Ash.
- Byłaś mi zawsze wierną oraz oddaną przyjaciółką, Meloetto. To, co zrobiłaś dla mnie i dla moich przyjaciół na zawsze pozostanie w moim sercu i już nigdy nie zapomnę o twoim bohaterstwie. Byłaś mi wspaniałą przyjaciółką oraz kochającą, życzliwą nam wszystkim osobą. Ja również, podobnie jak Alexa, zadbam o to, aby pamięć o tobie nigdy nie zaginęła i gdziekolwiek pójdzie nasza drużyna, tam już na zawsze będzie ona sławić imię bohaterskiej Meloetty, która zginęła w walce o to, żeby tego zła mniej było na świecie. Spoczywaj w pokoju, wierna przyjaciółko.
On również rzucił na jej grób garść ziemi, następnie zasypał go do końca za pomocą łopaty. Pikachu zaś wraz z Helioptilem złożył na grobie Meloetty kwiaty, które wcześniej ten pierwszy zerwał na najbliższej łące.
- Przydałyby mi się skrzypce - powiedział Ash.
Anabel pobiegła szybko do domu i już po chwili wróciła ona z wyżej wymienionym instrumentem.
- Proszę, to moje własne.
Ash wziął je i zagrał nad grobem Meloetty smutną, ale niesamowicie piękną melodię, która bez słów ukazała nam wszystkim, jak ważną osobą w jego życia była ta niezwykła Pokemonka.
***
Następnego dnia Dawn poczuła się już dużo lepiej i mogła wstać z łóżka. Zadowoleni z tego zjedliśmy razem z nią śniadanie. Dziewczyna opowiedziałam nam, jak to w chwilach świadomości widziała, że Clemont na zmianę z jej tatą opiekował się nią i troszczył. Chłopak zarumienił się lekko na twarzy słysząc tyle komplementów z jej ust.
- A właściwie, to gdzie jest Meloetta? Nie widzę jej tu z wami. Znowu gdzieś zniknęła? - zapytała po chwili Dawn.
Z wielkim bólem w sercu musieliśmy jej powiedzieć, jaki los spotkał Meloettę. Dziewczyna słysząc to rozpłakała się, podobnie jak i Piplup, po czym powiedziała, że chce iść na jej grób. Oczywiście nie mieliśmy nic przeciwko temu i po śniadaniu udaliśmy się tam.
- Wybacz, siostrzyczko, że nie zaczekaliśmy z pogrzebem na ciebie, ale uznaliśmy, że nie powinniśmy tego odwlekać - rzekł Ash, obejmując czule do siebie siostrę.
- Dobrze zrobiliście, braciszku - odpowiedziała mu Dawn, łykając ze smutku własne łzy.
Chwilę później dotarliśmy na grób Meloetty, lecz tam zastaliśmy coś, co nas zaskoczyło. Z grobu dzielnej Pokemonki wyrastał olbrzymi kwiat z zamkniętym kielichem.
- Co to za kwiat? - zdziwiła się panna Seroni.
- Nie mam pojęcia. Nikt z nas go nie zasadził - odpowiedział jej Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu.
- Widocznie urósł w nocy - odparła Anabel.
Dawn uśmiechnęła się delikatnie przez łzy, po czym podeszła do kwiatu i powiedziała:
- Jest taki piękny... Wybaczcie, ale nie potrafię się powstrzymać.
Chwilę później delikatnie musnęła wargami kielich kwiatu. Wówczas jednak stało się coś niezwykłego. Kielich rozchylił się, a w jego wnętrzu ukazał się zwinięty w kłębek mały Pokemon.
- To Meloetta! - zawołałam zdumiona.
Pokemonka powoli otworzyła oczy i rozejrzała się uważnie dookoła. Zapiszczała radośnie na nasz widok, po czym zaczęła latać nad nami, piszcząc przy tym wesoło.
- Co tu się dzieje? Czyżby Meloetta ożyła? - zapytał Ash.
Anabel pokiwała przecząco głową.
- Nie, Ash. To nie jest Meloetta. To jest jej córka.
- Córka? - zdziwiliśmy się wszyscy.
- Właśnie tak, kochani. Córka - mówiła dalej Anabel, uśmiechając się - Dzielna Pokemona umarła, ale jej miłość do świata sprawiła, że narodziła się jej potomkini, która będzie kontynuować misję swej szlachetnej matki. Jak widzicie, wygląda ona zupełnie jak ta Meloetta, którą znamy.
- Z tą różnicą, że prawdopodobnie urodziła się ona już z wyrobioną płcią - powiedział Ridley.
Anabel pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza.
- To prawda. Jeśli wierzyć legendom Meloetta rodzi się bezpłciowa, jednak z czasem, gdy się zakocha i pozna ona smak miłości, to zyskuje płeć męską lub żeńską. Twoja Meloetta, drogi Ridleyu, urodziła się bez żadnej określonej płci i bez włosów na głowie, które są symbolem płci. Gdy się zakochała w Joshui Ketchumie, to wszystko się zmieniło. Urosły jej włosy, a ona sama stała się Pokemonem kobietą.
- Skąd o tym wiesz? - zapytałam zdumiona.
- Meloetta sama mi o tym opowiedziała, a myślę, że mogę wierzyć jej opowieściom - odparła Anabel.
Nowa Meloetta tymczasem latała z piskiem nad naszymi głowami, po czym usiadła na ramieniu Asha i zaczęła się do niego czule łasić. Następnie usadowiła się wygodnie na ramieniu Ridleya.
- Wygląda na to, że wybrała już swego opiekuna - powiedziała Anabel, wciąż się przy tym uśmiechając - Jednak Asha również będzie ona darzyć wielkim szacunkiem i przyjaźnią.
- A ja będę tym samym darzyć ją - odparł na to mój luby, po czym przytulił mnie czule do siebie.
- Wszyscy będziemy ją kochać i szanować - dodałam z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło Pikachu.
Chwilę później naszym zdumionym oczom ukazała się przeźroczysta postać drugiej Meloetty. Nowa Meloetta na jej widok zapiszczała radośnie, na co widmowa postać odpowiedziała czułym uśmiechem i piskiem pełnym szczęścia oraz miłości.
- A kto to jest? - zapytała Dawn.
- Nie poznajecie? To duch naszej poprzedniej Meloetty. Przybył tu, żeby się z nami pożegnać - odparła Anabel z uśmiechem na twarzy.
Duch zapiszczał delikatnie, po czym spojrzał na Asha i zaczął coś mówić w swoim języku.
- Meloetta mówi, że cieszy się, że mogła umrzeć za ciebie i prosi, abyś jej nie opłakiwał. Prosi też, żebyś opiekował się Sereną, bo jej zdaniem ze wszystkich kobiet na całym świecie ona jedna zasługuje na ciebie.
Spodobały mi się te słowa, więc jeszcze mocniej wtuliłam się w Asha, który objął mnie czule ramieniem. Meleotta zapiszczała radośnie, widząc to wszystko, a następnie podleciała ona do Asha i pocałowała go delikatnie w policzek i ponownie coś powiedziała.
- Mówi, że ma nadzieję, iż będziemy kochać jej córkę równie mocno jak ją - przetłumaczyła Anabel.
- Masz to jak w banku, Meloetto - odpowiedział wzruszony Ash ze łzami w oczach.
- Wszyscy będziemy ją kochać, obiecujemy - powiedziałam.
- Masz słowo nas wszystkich - dodała Dawn.
Duch Meloetty zapiszczał radośnie, po czym uniósł się wysoko w górę i już po chwili zniknął nam z oczu, rozpływając się w powietrzu.
- Wiesz co, Sereno? Teraz już w pełni rozumiem sens przepowiedni Esmeraldy - powiedział po chwili Ash, spoglądając na mnie - Powiedziała, żebym nie opłakiwał tego, kto za mnie umrze, bo niekiedy śmierć oznacza nowe narodziny. Teraz już wiem, co miała na myśli. I wiem, że miała rację.
- To prawda, Ash. Śmierć w tym przypadku oznacza nowe narodziny oraz nową nadzieję dla wielu z nas - odpowiedziałam, tuląc się czule do mojego chłopaka.
KONIEC
Można powiedzieć śmiało, że ten rozdział mnie w zupełności pocieszył po wczorajszej smutnej lekturze. Dawn wyzdrowiała, Malamar ponownie pokonany i... narodziła się córeczka Meloetty, co jest dla mnie podwójną radością. :)
OdpowiedzUsuńBardzo wzruszająca była scena pogrzebu Meloetty, kiedy to wszyscy zgromadzeni na pogrzebie wygłosili swoje mowy pożegnalne. Naprawdę, to było wręcz przepiękne. :)
A więc przepowiednia Esmeraldy się sprawdziła, to co miało się zdarzyć, to się zdarzyło i wszystko się wypełniło.
Cieszy mnie też powrót Mewtwo. Jego walka z Malamarem na pewno w anime wyglądałaby fantastycznie. Szkoda, że nikt Twoich historii nie zekranizuje, oglądałoby się je z zapartym tchem. :)
Ogólna ocena: 10/10, a wręcz nawet 11/10 :)
To mnie pocieszyłeś, kronikarzu. W 8 przygodzie cz4 na mój komentarz odpisałeś że w tej części ktoś ważny ginie. Ja *zasmarkany* Czy to Dawn? Nie, na szczęście nie. Już szczerze wolałbym serenę dać w niekomfortowej sytuacji, a nie dawn, ale wtedy przecież nazwa bloga nie miałaby sensu :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten blog coraz bardziej, miłego dnia
OdpowiedzUsuń