piątek, 23 marca 2018

Przygoda 111 cz. IV

Przygoda CXI

Szmaragd rodu McDelingów cz. IV


Pamiętniki Sereny c.d:
Następnego dnia po rozmowie z Johnem Ketchumem ja, Ash i Dawn postanowiliśmy odwiedzić wraz z nim jego klientkę, czyli pannę Harriette, a potem gangstera Corlaone, żeby wynegocjować z nim odzyskanie Złotego Pidgeota. Co prawda pradziadek mojego ukochanego nie za bardzo palił się do tego, aby nas mieszać w tę sprawę, jednak bardzo miłe mu było nasze towarzystwo i dlatego też w końcu ustąpił w tej sprawie i zgodził się na to, żebyśmy mu asystowali. Musieliśmy tylko wyjaśnić Kronikarzowi to, że nie będziemy mu chwilowo pomagać w jego przygotowaniach do kolejnego występu, ponieważ musimy pomóc słynnemu detektywowi w jego zadaniu. Na całe szczęście równie słynny artysta należał do ludzi wyrozumiałych i bez trudu wszystko zrozumiał.
- Ale mam nadzieję, że wieczorem zjawicie się na występie - dodał pod koniec rozmowy na ten temat.
- No oczywiście, że się zjawimy. Nie wyobrażam sobie innej opcji - powiedziałam wesoło.
- Doskonale. I to mi się podoba - uśmiechnął się bardzo zadowolony Kronikarz - Zatem do zobaczenia, moi kochani. Pamiętajcie, stolik będzie na was czekał.
- Tylko nie dajcie się wciągnąć w jakąś podejrzaną aferę, proszę was - dodała Candela bardzo przejętym tonem - Nie chciałabym, żeby jakiś podły gangster sprawił wam cementowe buty, czy jak się na to mówi.
- Spokojnie, moja droga. Raczej do tego nie dojdzie - odpowiedział na to John Ketchum wesołym głosem.
- Raczej?
- No wiesz... Z całą pewnością tego stwierdzić nie mogę, ale spokojnie. Będę o nich dbał, masz na to moje słowo.
Candela nie wyglądała na zbytnio przekonaną jego słowami, a do tego bardzo się o nas niepokoiła (podobnie jak Kronikarz, chociaż starał się on mniej to okazywać), dlatego też John Ketchum nie był urażony jej słowami, bo wiedział, iż są one jedynie efektem troski o przyjaciół, co było uczuciem jak najbardziej godnym pochwały.
A zatem, po wyjaśnieniu Kronikarzowi oraz Candeli tych szczegółów, które to mogliśmy przed nimi zdradzić (a nie było ich zbyt wiele), udaliśmy się do hotelu, w którym zatrzymała się panna Harriette. To była dziewczyna młoda, jeszcze nie mająca trzydziestu lat, posiadaczka beżowych włosów i czarnych oczu, ubrana w dosyć elegancki, niebieski kobiecy strój typowy dla lat trzydziestych. Widać było, że to prawdziwa dama, choć z raczej dość złodziejskiej rodzinki. Nasza obecność niezbyt jej przypadła do gustu, gdyż wyraźnie było widać w jej zachowaniu, iż nam nie ufa, czego też wcale nie ukrywała.
- Uważam, panie Ketchum, że najprostszą metodą działania każdego detektywa jest wtajemniczanie jak najmniejszej liczby osób w swoje sprawy - powiedziała z lekką złośliwością.
- To być może, ale mogę panią zapewnić, że Ash, Serena i Dawn są jednymi z najbardziej godnych zaufania osób na całym świecie - odparł na to John Ketchum - Już raz mi pomogli w bardzo ważnej sprawie i teraz też na pewno to zrobią. Jeśli jednak pani uważa, że będą przeszkadzać, to cóż... Z wielką przykrością będę musiał zrezygnować z pomagania pani.
Panna Harriette spojrzała na niego zdumiona.
- Słucham?! Ale dlaczego?
- Bo jeżeli mi pani ufa, to musi pani także ufać moim pomocnikom. W innym przypadku moja praca nie będzie miała sensu.
Dziewczyna spojrzała na detektywa wyraźnie załamanym wzrokiem, po czym odparła smutnym tonem:
- No dobrze, panie Ketchum. Wiem, że nigdy pan jeszcze nie nawalił, dlatego też zgadzam się na to, aby wziął pan do swojej misji pomocników. Mam tylko nadzieję, że posiadają oni chociaż trochę doświadczenia w tego typu zadaniach.
Dawn parsknęła śmiechem, gdy to usłyszała. Prawdę mówiąc trudno mi było się jej dziwić, ponieważ sama miałam ochotę śmiać się z tego pytania. Oczywiście też zdawałam sobie sprawę z tego, iż panna Hariette nie miała pojęcia o tym, kim naprawdę jesteśmy (i w sumie John Ketchum także tego nie wiedział), więc miała prawo zadać takie pytanie, choć jednocześnie owo pytanie zabrzmiało dla nas naprawdę śmiesznie.
- Prawdę mówiąc jesteśmy może młodzi wiekiem, ale doświadczenie w branży detektywistycznej posiadamy - odpowiedział Ash, uśmiechając się delikatnie - A swego czasu pomogliśmy też panu Ketchumowi udowodnić niewinność jego chrześniaka, gdy oskarżono go niesłusznie o zabójstwo.
- Dokładnie. Nie inaczej - pokiwał głową John Ketchum - Nie znam więc bardziej nadających się na moich pomocników ludzi niż oni.
- Dobrze - panna Harriette wyglądała w końcu na przekonaną - Niech tak będzie. Bylebyśmy tylko odzyskali Złotego Pidgeota, bo od tego zależy życie mojego ojca. Wierzę, że pan Virgionne nie zabije go i wypuści, kiedy tylko dostanie to, czego chce, ale też nie chcę nadwyrężać jego cierpliwości. W końcu to jest gangster i to jeden z największych w regionach. Nie chcę sprawdzać, do czego on jest zdolny, kiedy straci cierpliwość.
- I na mojej zmianie się pani tego nie dowie - powiedział detektyw - Idziemy do Corlaone i spróbujemy z nim ponegocjować. On wynajął pani ojca do kradzieży tej statuetki, więc niech teraz nam pomoże.
- Może być trudno go przekonać - zauważyłam.
- Pika-pika! - pisnął smętnie Pikachu.
- Właśnie dlatego wynajęłam pana Ketchuma, ponieważ zawsze sobie radził z trudnymi sprawami - stwierdziła panna Harriette.

***


Kiedy wszystkie wątpliwości zostały rozwiane, to cała nasza kompania udała się do siedziby gangstera Corlaone. Znajdowała się ona na jednej z wysp regionu Alola, ale nie na Melemele, więc musieliśmy popłynąć na nią wynajętą łódką, a kiedy już byliśmy na miejscu, to przyszliśmy do domu gangstera. Jego ochrona nie specjalnie paliła się do tego, aby nas wpuścić, ale kiedy posłano jednego z nich do szefa z pytaniem, czy możemy wejść, to ten wyraził na to swoją zgodę. Zostaliśmy zatem wpuszczeni do środka i zaprowadzeni do gabinetu pana Luigiego Corlaone.
- Witam, panno Harriette - powiedział mężczyzna, kiedy stanęliśmy już przed jego obliczem.
Corlaone był wysokim oraz szczupłym mężczyzną, lekko opalonym, z delikatnym zarostem, o brązowych włosach i czerwonych oczach. Siedział przy biurku z cygarem w ustach, a jego twarz zdobił złośliwy uśmiech. Tuż za nim stało dwóch ochroniarzy, którzy wyraźnie wyglądali na osoby mało sympatyczne, a do tego jeszcze gotowe zrobić z nas miazgę na jeden rozkaz swojego szefa.
- Panno Harriette, domyślam się, co panią tutaj sprowadza, jednak mam niestety poważne obawy, że nie mogę pani pomóc - powiedział z udawanym smutkiem w głosie Corlaone - Pani ojciec doskonale wiedział, na co się pisze, kiedy dał mi się wynająć do kradzieży tej statuetki.
To mówiąc położył on dłoń na przedmiocie, który stał na jego biurku. Owym przedmiotem była figurka Pidgeota zrobiona ze szczerego złota i ustawiona na złotym cokole. Musiałam przyznać, że przedmiot ten wydał mi się bardzo piękny, a jeżeli rzeczywiście był on ze szczerego złota, to mógł rozbudzić w ludziach chciwość i chęć posiadania go.
- Złoty Pidgeot - powiedziałam.
Dawn pokazała palcem, abym była cicho i nie przerywała wypowiedź. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, zaś Corlaone parsknął śmiechem i rzekł:
- No proszę... Widzę, że słyszała pani o tej figurce, panno...
- Serena... Jestem Serena.
- Panno Sereno. Tak, to właśnie Złoty Pidgeot. Piękny przedmiot. Vitto Virgionne go kupił, ale ja mu go ukradłem i teraz nie rozstaję się z nim. Nie chciałbym, aby jego ludzie z kolei ukradli go mnie.
- Ale przez tę kradzież mój ojciec został uwięziony przez ludzi Vitto - zauważyła gniewnie Harriette.
Gangster uśmiechnął z wyraźnie udawanym współczuciem do naszej klientki, po czym powiedział:
- Bardzo mi przykro z tego powodu, ale cóż ja mogę na to poradzić? Przecież nie mogę odpowiadać za to, co się stało. Pani ojciec od dawna dla mnie pracował i był jednym z najlepszych moich ludzi. Dzięki temu mogła panienka zawsze żyć w luksusach.
- Oddałbym je wszystkie w zamian za jego wolność.
- Może pani to zrobić i to w każdej chwili. Vitto Virgionne ma swoje zasady i umie być bardzo honorowy. Być może więc w zamian za całe pani bogactwo odda pani ojca.
- Już z nim rozmawiałam w tej sprawie i on chce Złotego Pidgeota. Tylko za niego odda mi ojca.
Corlaone parsknął śmiechem, słysząc te słowa.
- Droga pani... Pan Virgionne z pewnością musi zdawać sobie sprawę z tego, że pani tej figurki ode mnie nie odzyska. Posyła panią do mnie licząc, iż negocjacje zawiodą, a wtedy pani w desperacji zechce odzyskać figurkę w inny sposób... Kradnąc mi ją. Ale okradzenie mnie jest niemożliwe i on dobrze o tym wie. Wie także i o tym, że jeżeli moi ludzie panią przyłapią na kradzieży, to wtedy bez wahania panią zabiją. To będzie największa zemsta pana Virgionne na pani ojcu za to, że ośmielił się zabrać mu jego własność.
To mówiąc gangster strzepnął nieco popiołu z cygara i dodał:
- Oczywiście mogę się mylić, ale mam wrażenie, że nawet pani nie ma złudzeń co do tego, iż odzyska pani ode mnie Złotego Pidgeota. Dlatego też wynajęła pani pana Ketchuma, aby ze mną negocjował. W końcu obaj już dobrze się znamy, prawda, drogi przyjacielu?
- Prawda... Chociaż trudno mi powiedzieć, żeby łączyła nas przyjaźń - odpowiedział ponuro John Ketchum - W końcu ja nigdy nie bratałem się z przestępcami.
Corlaone zrobił pozornie zasmuconą minę.
- Och, panie Ketchum. Jakie mocne i smutne słowa. Przestępcami? Ja jestem tylko uczciwym biznesmenem, który być może kiedyś musiał nieco nagiąć prawo, aby przeżyć. Ale cóż, prawa nigdy nie złamałem.
- Nigdy? - prychnął z kpiną detektyw.
- No oczywiście, że nie - uśmiechnął się gangster - Różne kraje mają różne prawa, ale istnieje też prawo powszechnie stosowane wszędzie i to w każdym świecie. Prawo dżungli. Słabszy pada ofiarą silniejszego. Albo jest się drapieżnikiem, albo też ofiarą. Ja nie chciałem być ofiarą, więc zostałem drapieżnikiem. Jak zatem pan widzi, prawa nie złamałem, bo przecież nie złamałem prawa powszechnie obowiązującego na całym świecie.
Poczułam do tego człowieka obrzydzenie, zwłaszcza przez sposób, w jaki on wypowiedział te słowa. Ash i Dawn również podzielali moje zdanie w tej sprawie, na co wskazywały ich wściekłe miny, jak również zaciśnięta pięść mojego chłopaka. Pikachu z policzków poszły iskry, a John Ketchum wyglądał tak, jakby miał ochotę rzucić się tej gnidzie do gardła. Dobrze, że tego nie zrobił, bo inaczej mielibyśmy nie lada kłopoty, a tych nam przecież nie było potrzeba.


- To ciekawa interpretacja faktów - powiedział detektyw z ironicznym uśmiechem na twarzy - Ale wracając do tematu, to domyślałem się tego, że nie zechce pan nawet rozmawiać o oddaniu Złotego Pidgeota, dlatego też przygotowałem się doskonale na tę rozmowę.
- Doprawdy? - spytał złośliwie gangster - To się panu chwali. A więc zakładam, że ma pan mi do zaoferowania coś w zamian.
- Oczywiście, iż mam coś takiego - odpowiedział mu John Ketchum - Mogę bowiem panu ofiarować w zamian inny przedmiot.
- Jaki?
- To będzie coś, za co oddałby pan nie tylko Złotego Pidgeota, ale i pół swojego majątku. Coś, co znaczy dla pana o wiele więcej niż to cacko, które pan trzyma na biurku. Królewski Rubin zwany też Płonącym Sercem Włoch.
Usłyszawszy tę nazwę gangster od razu przestał się głupio śmiać i z wielką uwagą spojrzał w kierunku detektywa.
- CO? Płonące Serce Włoch?! Ma go pan?
- Jeszcze nie, ale jestem zdolny go odnaleźć, jeżeli tylko zechce pan nam udzielić kilku wskazówek.
- Wskazówek? Jakich wskazówek?
- Proszę nie udawać. Nie kazał pan ukraść Złotego Pidgeota tylko po to, aby zdobił pana biurko. Figurka może i ma dla pana jakąś wartość, ale o wiele bardziej zależy panu na kamieniu, zaś Złoty Pidgeot zawiera jakąś wskazówkę, która pomoże panu odnaleźć Królewski Rubin. Ostry niczym diament, czerwony jak krew, a piękny jak zachód słońca.
Gangster patrzył w szoku na detektywa, nie wiedząc przez chwilę, co powiedzieć, po czym odparł:
- Moi ludzie już szukają rubinu, ale jakoś wciąż nie umieją go znaleźć. Czemu pan miałby sobie lepiej poradzić?
- Ponieważ ja jestem John Ketchum - odparł na to dość dumnym tonem pradziadek mojego chłopaka - I mam teraz u swojego boku bardzo dobrych pomocników. Dlaczego nie miałbym sobie poradzić?
Corlaone patrzył na nas uważnie, jakby nam nie do końca wierząc, a wówczas pierwszy raz podczas tej rozmowy odezwał się Ash:
- Jaką wskazówkę zawierała figurka?
Gangster popatrzył na niego uważnie, po czym mocno oparł się dłonią o swoje biurko i powiedział:

Udaj się tam, gdzie narodziło się zło.
Tam, gdzie ono ludzką krwią ziemię skropiło.
Skarb skrywa coś nieco mniej niż on cennego,
Co łatwo możesz przeoczyć, szukając celu swego.
Lecz to, czego szukasz, mieć możesz w zasięgu ręki.
Gdy to odnajdziesz, nadejdzie koniec twej udręki.

Patrzyliśmy w szoku na naszego rozmówcę, rozważając przy tym w głowach jego słowa. Początkowo nie wiedzieliśmy, czy to jakiś żart, czy też mówi on na poważnie, ale w końcu Dawn spytała:
- Co to ma być?
- To zagadka, moja panno - odpowiedział gangster - Jest ona zapisana po łacinie na zewnętrznej części cokołu tej figurki. Możecie zresztą sami zobaczyć.
To mówiąc dał on znak jednemu ze swoich ludzi. Ten zaś podał nam figurkę i my przyjrzeliśmy się jej uważnie. Rzeczywiście, na spodniej części cokołu znajdował się jakiś napis.
- Dziwne - powiedziała Harriette, patrząc na napis - Litery i nie-litery zarazem.
- Wcale nie dziwne - odpowiedział jej Ash - Jak dla mnie to jest pisane odwrotnie... Wiecie... Takie litery, które można odczytać tylko i wyłącznie za pomocą lusterka.
- Nie inaczej - uśmiechnął się jego pradziadek - To pismo Leonarda da Vinci. Stara sztuczka, jednak jak widać, wciąż skuteczna. Jeśli umiesz pisać takim sposobem, możesz ukryć każdą wiadomość i tylko osoba znająca tę technikę zdoła ją odczytać.
Ochroniarz zabrał nam figurkę i odłożył na biurko, a ja spytałam:
- Czy wiadomo, o jakim miejscu mówi wskazówka?
- Wiadomo. Mówi o pałacu moich przodków na wyspie Saint Angelo w regionie Johto. Tam mój pradziad rządził, zanim nadeszła rewolucja, która go obaliła i zbroczyła ziemię krwią jego oraz jego bliskich. Wówczas to Królewski Rubin przepadł na zawsze. Mówią, że bratanek mego pradziadka uciekł z nim i ukrył go w bezpiecznym miejscu. Choć mógł go sprzedać i żyć po pańsku za pieniądze ze sprzedaży, to wolał go trzymać przy sobie, klepać biedę i napawać się jego widokiem, a kiedy umierał, to ukrył go z pomocą zaufanego człowieka, a także zostawił wskazówkę, jak go znaleźć, lecz nie zdążył przekazać synowi, gdzie ona jest i co ona oznacza. Wiecie, ile czasu mi zajęło odkrycie, że właśnie Złoty Pidgeot zawiera wskazówkę? Bardzo wiele. A teraz moi ludzie szukają na wyspie Saint Angelo rubinu. Wierzę, że mogą go tam znaleźć.
- Na pewno tam powinni go szukać? - spytał Ash.
- A niby gdzie? To tam zaczęło się zło i to tam jest ostatnie miejsce, w którym bym go szukał nie posiadając wskazówek. Pałac moich przodków to najlepsze na kryjówkę miejsce. Jeśli tam jest, to moi ludzie go znajdą.
- A jeśli go tam nie ma?
- Wtedy chętnie przyjmę pomoc od was, moi państwo.
Harriette wstała ze swego krzesła i powiedziała:
- A zatem, panie Corlaone... Jeżeli zdobędziemy Królewski Rubin, to odda nam pan Złotego Pidgeota?
- Oczywiście. Z wielką chęcią to zrobię. Jak słusznie było tutaj nieco wcześniej powiedziane, oddałbym za ten kamień nawet pół mojego majątku, a co dopiero tę złotą figurkę.
- Zatem postanowione. Rubin za figurkę. Umowa stoi?
- Stoi.
Mężczyzna podał dziewczynie dłoń, a ta mu ją uścisnęła. W ten sposób została zawarta pomiędzy nimi umowa.
- W razie czego dzwońcie państwo do mnie - dodał po chwili gangster - Gdyby była potrzebna moja pomoc, możecie z niej skorzystać. Ostatecznie przecież nigdy nic nie wiadomo i być może jeszcze będziecie potrzebować drobnej pomocy z mojej strony.
- Coś mi mówi, że możemy jej potrzebować - stwierdziła Dawn, kiedy już opuściliśmy gabinet Corlaone - A tak przy okazji, czy to nie ironia losu? Idziemy na współpracę z bandytą śmiejącym się w oczy prawu? Trochę to jest... Dziwne, nie uważacie?
- Owszem, tak właśnie uważamy, ale co mamy niby zrobić? Masz inną propozycję? - zapytał Ash, wyraźnie trochę poirytowany jej gadaniem.
- Pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
Słysząc jego smutny pisk Ash uspokoił się nieco i rzekł:
- Przepraszam... Nie powinienem mówić takim tonem. Ale po prostu zastanawia mnie, jak my niby mamy znaleźć ten cały rubin?
- Z pomocą rozumu, przyjacielu. Z pomocą rozumu - odpowiedział na to John Ketchum.
- I odrobiny szczęścia - dodałam wesoło.
- Cóż... Szczęście to nam się bardzo przyda i to w większej porcji niż tylko odrobina - stwierdziła ponuro Harriette.

***


Opowiadanie Kronikarza c.d:
Ponieważ mój ojciec chrzestny miał swe własne podejrzenia względem zabójstwa Chambarda, to postanowił je dokładnie sprawdzić. W tym celu więc obaj odwiedziliśmy panią Chambard, z którą to jej mąż (przed swoim tragicznym zgonem) prowadził oberżę. Kobieta była po prostu załamana, kiedy nas u siebie przyjmowała.
- To po prostu straszne, proszę pana - łkała z rozpaczy - Mój biedny mąż... Mój biedny, głupi mąż. Co go w ogóle podkusiło, żeby pchać się do tego domu, aby go okraść? Co mu strzeliło do głowy, aby coś takiego robić?
- Policja jest zdania, proszę pani, że pani mąż już od dawna prowadził dość nieuczciwe interesy - zauważyłem.
Kobieta spojrzała na mnie załamanym i bardzo zapłakanym wzrokiem, po czym krzyknęłam wściekle:
- To podłe kłamstwo! Mój mąż był najbardziej uczciwym człowiekiem na świecie!
- Naprawdę? Więc dlaczego dał się namówić na udział w kradzieży? - zapytałem nie bez ironi w głosie.
- Nie mam zielonego pojęcia - odpowiedziała mi kobieta już znacznie spokojniejszym tonem - Do mojego biednego męża dość często przychodzili różni ludzie z różnymi interesami, ale wiem, że wszystkie były uczciwe.
Po sposobie, w jakim wypowiedziała to zdanie ja oraz mój drogi ojciec chrzestnym bez trudu odgadliśmy, że ta kobieta bezczelnie kłamała w tej sprawie, jednak woleliśmy się nie zdradzać z odkryciem tego faktu. Bardziej pożyteczne dla nas było udawanie, iż wierzymy w te jej bajeczki, nawet jeśli cuchnęły one kłamstwem na kilometr.
- My oczywiście pani wierzymy - powiedział John Ketchum - W końcu nie jesteśmy z policji i nie musimy wcale podzielać zdania pani inspektor Jenny. Chcielibyśmy jednak dowiedzieć się czegoś o tym człowieku, który tu przyszedł i namówił pani męża do udziału w kradzieży.
Pani Chambard westchnęła głęboko i odpowiedziała:
- Niewiele mogę panom o nim opowiedzieć, bo niewiele wiem. Tego człowieka widziałam pierwszy raz w życiu. Miał rude włosy i bokobrody, no i mówił takim ochrypłym głosem. I miał Pokemona.
- Mankaya? - spytałem.
- O tak, proszę pana - potwierdziła kobieta - Tak, właśnie Mankaya. Zaproponował mojemu mężowi jakiś interes, a mąż odesłał mnie do innego pokoju, abym nie przeszkadzała w rozmowie.
- Ale słyszała pani co nieco?
- Tak, bo podsłuchiwałam. Wiem, że to zwykłe chamstwo, ale cóż... W tym świecie czasami trzeba podsłuchiwać, aby się czegoś dowiedzieć.
- Domyślam się - John Ketchum delikatnie rozjaśnił swoją poważną twarz ironicznym uśmiechem - A czy domyśliła się pani z tej rozmowy, że tajemniczy gość namawia pani męża do kradzieży?
- Prawdę mówiąc rozmawiali oni dosyć dwuznacznie, dlatego też nie do końca wszystko zrozumiałam, ale odniosłam wrażenia, że mogło chodzić o coś nielegalnego.
- I co? Nie próbowała pani wyperswadować tego mężowi? - spytałem zaintrygowany.
- Owszem, próbowałam, ale on nie chciał mnie słuchać. Zresztą on już taki był. Jak się na coś uparł, to po prostu musiał to zrobić.
- Rozumiem.
Kobieta jeszcze uraczyła nas narzekaniem na swój los i na to, że na swoją zgubę przeniosła się z mężem z Unovy do Kalos po tym, jak upadła ich gospoda, że miała od początku złe przeczucia, ale jej mąż w ogóle nie chciał jej słuchać itd. Mnie to biadolenie, tak szczerze mówiąc, dość szybko zaczęło doprowadzać do szału, ale za radą mojego ojca chrzestnego wraz z nim słuchałem tego bardzo cierpliwie i szybko przekonałem się, że dobrze zrobiłem, ponieważ kobieta w tym całym potoku rozpaczy powiedziała coś bardzo interesującego, co rzuciło pewne światło na temat relacji Loupiana i Chambarda.
- Ja tego gościa nigdy nie lubiłam! - zawołała załamanym głosem, gdy już wypowiedziała całą litanię oskarżeń przeciwko Loupianowi - Nigdy go nie darzyłam ani odrobiną sympatii! Tak coś czułam, że on sprowadzi na mojego męża nieszczęście. Już wtedy, kiedy mieliśmy gospodę w Unovie, a Loupian do nas przychodził, to już wtedy chciałam, aby mąż się z nim nie zadawał. Ale on mnie w ogóle nie słuchał. I co mu z tego przyszło, że obaj ze sobą trzymali? Same problemy! A jak tutaj przyjechaliśmy, to zaraz oboje przybyliśmy do Kalos, gdzie Loupian osiadł i wziął od niego pożyczkę na postawienie tej gospody. Wiedziałam, że nie powinniśmy tego robić, ale mój mąż oczywiście...
- Chwileczkę... Mówi pani, że Loupian pożyczył państwu pieniądze na zbudowanie gospody? - zapytałem, przerywając jej litanię pretensji.
- Nie... Nie na zbudowanie - odpowiedziała kobieta - Ta gospoda tu już stała. On nam dał pieniądze na to, abyśmy ją wykupili od jej poprzedniego właściciela, który musiał ją sprzedać. A potem to oboje wybiliśmy się, a do tego zaczęło nam przybywać klientów. Ale wiecie co?
Kobieta przybrała konspiracyjny ton.
- Moim skromnym zdaniem, to Loupian nam ich nagnał. Bo wcześniej jakoś tę budę wszyscy mieli w nosie i mało kto tutaj przychodził. A potem proszę, nagle zjawiały się całe masy klientów i to ledwie wtedy, gdy tylko ją kupiliśmy.
- Ciekawe - powiedziałem z zainteresowaniem - A oddaliście państwo dług panu Loupianowi?
- Tak, to znaczy ja niczego mu nie oddawałam. To mój mąż załatwiał interesy, mnie w nie nigdy nie wciągał. Uważał, że baby to są od kuchni, sprzątania i zabawiania klientów, a nie robienia interesów.
- Rozumiem - rzekł John Ketchum - W którym miejscu znajdowała się państwa poprzednia gospoda?
- W miasteczku Ledantes, w regionie Unova. To w dużej mierze strefa zamieszkiwana przez żabojadów.
- Żabojadów? - zdziwiłem się.
- No, wiecie panowie... Francuzów - wyjaśniła nam kobieta - Tych, co się ciągle wymądrzali, że pokonali Niemców w Wielkiej Wojnie. A płacić to mało komu było, głupie psie juchy. Wielcy mi poszukiwacze złota. Ciągle to się chwalili, że majątek tu zbiją, a wielu wyjechało z pustymi rękami.
Pani Chambard była z pochodzenia córką angielskich emigrantów, a więc jej pogarda dla Francuzów wcale mnie nie dziwiła. Raczej bardzo mnie dziwiło to, że wyszła potem za jednego z nich. Ale najpewniej miał on za sobą kilka mocnych argumentów w postaci chociażby pieniędzy, skoro dla niego tak łatwo zapomniała o swojej niechęci do tzw. żabojadów. Tak też w każdym razie ja sądziłem i kto wiem, jak blisko prawdy byłem?
- Kiedy to dokładniej było? - spytałem.
- Co takiego?
- No, ta cała gorączka złota i zjazd żabojadów do Unovy?
- W 1919 roku. To było niedługo po wojnie. Wielu ludzi na niej straciło majątki i potem zjeżdżali się wszyscy do miejsc, gdzie można zarobić. A że poszła plotka, że w Ledantes w górach znaleziono złoto, to zaraz zaczęli się zjeżdżać. Ale i tak najlepiej sobie poradził Vigoroux.


- Vigoroux? - zapytałem.
- No tak. Vigoroux, taki poszukiwacz złota, któremu się poszczęściło. Zaczynał jako kupiec i zarobił tyle, że stać go było na ufundowanie córci dobrego wykształcenia. Ale potem wybuchła wojna i wszystko szlag trafił, bo gość w nią zainwestował i poniósł bardzo duże straty, gdyż zainwestował w karabiny, które miały jakąś tam wadę konstrukcji. Łatwo się zacinały i były z nimi poważne problemy. Vigoroux tego nie sprawdził, tylko kupił w ciemno i proszę, co się stało. Sprzedał wojsku francuskiemu wadliwą broń. Stracił przez to wielu klientów i zaufanie, jego interesy szły coraz gorzej, aż w końcu pod koniec wojny przyjechał z córką do Ledantes i po dość długich poszukiwaniach w końcu znalazł złoto. Zarobił tyle, że wykupił większość terenów złotonośnych i wynajmował innych poszukiwaczy, aby pracowali dla niego. Loupian był jednym z nich.
- I potem poślubił jego córkę? - spytałem.
- A tak, właśnie tak. Jego obecna żona Marguerite, to córka tego całego Vigoroux. No i ona wyszła za Loupiana, chociaż tak naprawdę nigdy go nie kochała.
- Ciekawe - uśmiechnął się mój ojciec chrzestny - A kogo wobec tego kochała?
- No, jak to? Panowie tego nie wiecie? - pani Chambard, jako wielka znawczyni plotek wyraźnie była zdziwiona tym, iż ktoś może nie wiedzieć wszystkiego o sąsiadach i ich prywatnych sprawach - No przecież to chyba wszyscy wiedzą. Ona zawsze kochała się w tym... Jak on się nazywał? Ach, tak! Picaud! Francois Picaud!
- Francois Picaud? A to kto i zacz?
- No, on też pracował dla jej ojca i nawet dobrze mu szło, ale potem wszystko się zniszczyło, kiedy wyszło na jaw, że jest niemieckim szpiegiem.
- Niemieckim szpiegiem? - spytałem.
- Ano tak. Bo jak pewnie wiecie, w 1919 roku wciąż jeszcze szpiedzy krążyli wokół nas i niczego nie można było być pewnym. Niemcy przegrały wojnę, wspierające je regiony także, więc aby się mścić szykowali kolejne walki, ale tym razem szpiegowskie. No i znalazł się taki jeden w Ledantes. To był właśnie Picaud. Wykrył go miejscowy glina, niejaki Solari.
- Zaraz... - przerwałem jej - Solari? Ale chyba nie Jacques Solari, szef policji w Lumiose?
- No oczywiście, że on, a niby kto? - spytała mnie kobieta ironicznie - Przecież on zaczynał karierę jako zwykły prosty posterunkowy i to właśnie w Ledantes. Tam po raz pierwszy się wybił, gdy tylko złapał tego szpiega Picauda. Wówczas to jego kariera skoczyła w górę i to wysoko. Awansował, przeniesiono go do Lumiose, a tam zadbał o to, żeby zawsze wszystko szło po jego myśli. Zrobił wielką karierę.
- No proszę - uśmiechnął się lekko John Ketchum - A więc szef policji z Lumiose też był w Ledantes? A czy znał wtedy Loupiana?
- Z pewnością. Tam się praktycznie wszyscy ze sobą znali. To nie była jakaś wielka mieścina.
- Aha... I dopiero po uwięzieniu Picauda panna Vigoroux wyszła za Loupiana?
- Dokładnie tak.
- A co się stało z Picaudem?
- Podobno zmarł w więzieniu. Ale nie znam szczegółów. Lepiej byście panowie zapytali o to Solariego. On z pewnością będzie wiedział więcej w tej sprawie.
- Spytamy go z pewnością, może być pani pewna - odpowiedział jej John Ketchum - A w sprawie pani męża, to obiecujemy, iż nie zamierzamy poprzestać na ocenie policji i zbadamy ją osobiście.
- Och! Dziękuję panu, panie Ketchum - odparła pani Chambard bardzo wzruszonym głosem - To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Będę panu za to niezmiernie wdzięczna.
Pożegnaliśmy kobietę i powoli wyszliśmy z gospody.
- Mówiłem ci, Hubercie, że warto uważnie słuchać swoich rozmówców - powiedział mój ojciec chrzestny zadowolonym tonem - Dzięki temu mamy teraz bardzo ważne dla nas informacje.
- Tak, rzeczywiście wiemy już, co łączy Loupiana z Chambardem. Przy okazji wiemy też już, że Loupian był niezłym cwaniakiem. Ciekawi mnie jednak, z jakiegoż to powodu ten bogaty drań wypożyczył takiej gnidzie jak Chambard pieniądze na zakup karczmy.
- Jak dla mnie, Chambard musiał coś na niego mieć, a że nie posiadał zbyt wielkich wymagań, to zadowolił się tym, co dostał i po sprawie. Ale być może nagle zachciało mu się więcej i Loupian go zabił.
- Uważasz, że to Loupian go zabił?
- Nie jestem pewien całkowicie, ale podejrzewam właśnie jego, a to, co mówiła nam żona Chambarda też mi daje do myślenia. Zwłaszcza ta sprawa Picauda.
- Coś z nią nie tak, twoim zdaniem?
- Myślę, że wiele nie tak. Bo popatrz... Loupian i Picaud zalecają się do jednej kobiety. Potem nagle jednego z nich aresztują za szpiegostwo i to na rzecz Niemców, a drugi z miejsca zdobywa upragnioną kobietę. Czy twoim zdaniem to przypadek?
- Może być przypadek, że Picauda aresztowano, a Loupian po prostu skorzystał z okazji.
- Może, ale coś mi mówi, że Loupian mógł się do tego w jakiś sposób przyczynić. Chambard o tym wiedział i szantażował go tym faktem. Dlatego dostał pieniądze na gospodę i dlatego teraz zginął. To jest oczywiście tylko teoria, ale... Ale przyznasz, że brzmi ciekawie, prawda?
- A i owszem, nawet bardzo ciekawie. I do tego bardzo wiele wyjaśnia. Prawdę mówiąc bardziej mi ona odpowiada niż ta historyjka o oszustwie ubezpieczeniowym ze strony Loupiana. Choć i ta teoria z pewnością nie jest pozbawiona sensu. Jenny jest może uparta jak osioł i często mylnie ocenia sytuację, ale mimo wszystko to jedna z najbystrzejszych osób pracujących w policji, jakie znamy.
- To prawda, ale Jenny niech sobie sprawdza teorię o oszustwie, a my sprawdźmy teorię o szantażu. Prócz tego jeszcze warto by było odwiedzić pana Solariego.
- W jakim celu?
- Chcę się dowiedzieć więcej o tym całym szpiegu.
- A co? Podejrzewasz go? Przecież zmarł w więzieniu.
- Ponoć, Hubercie! PONOĆ zmarł w więzieniu, a to nie samo, co zmarł na pewno. Należy dostrzec tę istotną różnicę i spróbować lepiej się z tym wszystkim zapoznać. Prócz tego należy nam rozważyć każdą możliwość.
- A potem?
- A potem, to już zajmiemy się oddzielaniem prawdy od fikcji. Faktów pewnych od domysłów. A gdy już wszystko oddzielimy, będzie nam łatwiej rozwiązać tę sprawę.
- A co z zabójcą?
- Tym gościem z bokobrodami? Możemy go sobie szukać do sądnego dnia. Jak ma rozum, to już dawno zgolił bokobrody i zmienił kolor włosów. A poza tym już policja go szuka. Jeśli mamy im pomóc, to nie wchodźmy im w paradę i róbmy to, czego oni nie robią.
- Czyli przede wszystkim używajmy rozumu?
Detektyw parsknął śmiechem.
- Tak, to przede wszystkim.

***


Ponieważ mój ojciec chrzestny miał duże znajomości, a do tego dość dobrze znał się z Jacquesem Solarim, więc załatwienie rozmowy z nim nie było wcale takie trudne. Mężczyzna przyjął nas u siebie i to bez wahania, a do tego wyraźnie okazywał nam swoją radość z tego powodu, iż chcieliśmy go odwiedzić.
- Naprawdę bardzo się cieszę, że tu przyszliście - powiedział, gdy już przyszliśmy - Zawsze chciałem cię poznać, Hubercie. Twój ojciec chrzestny wiele mi o tobie opowiadał. Mówił mi o tobie jak najlepsze rzeczy. O tak! Taillow pośród Fletchinderów, tak cię nazywał w rozmowie ze mną. Dziwi mnie, że jeszcze nie wstąpiłeś do policji.
Uśmiechnąłem się lekko naprawdę bardzo zachwycony tym, co właśnie usłyszałem i patrzyłem uważnie na tego wysokiego, szczupłego mężczyznę o wąskiej twarzy, ciemno-niebieskich oczach i włosach barwy hebanu, który właśnie przed nami stał. Musiałem przyznać, że sprawiał całkiem przyjemne wrażenie, chociaż nie mogłem tego stwierdzić z całą pewnością. Ostatecznie niejeden już raz się przekonałem, jak mylne były moje sądy na temat ludzi, zwłaszcza tych, których uważałem za dobrych.
- Prawdę mówiąc dobrze sobie radzę z rozwiązywaniem zagadek, ale tylko wtedy, kiedy robię to z moim ojcem chrzestnym - odparłem skromnym i zarazem szczerym tonem - Sam nie dałbym sobie rady jako śledczy.
- Więc dlaczego obaj nie wstąpicie do policji?
- Ponieważ John Ketchum, największy detektyw świata nie cierpi pracy państwowej i ceni sobie prywatność.
Mój ojciec chrzestny uśmiechnął się wesoło, kiwając lekko głową na znak potwierdzenia moich słów.
- Nie inaczej. To prawda. Takie mam podejście. Bez urazy.
- Spokojnie, mnie to wcale nie obraża - odpowiedział Solari z lekkim uśmiechem na twarzy - No dobrze, siadajcie, proszę. Siadajcie i powiedzcie, co was do mnie sprowadza?
Mężczyzna usiadł za biurkiem, a my naprzeciwko niego.
- Chcielibyśmy zapytać o pewną sprawę, która bardzo nas intryguje - odpowiedział John Ketchum.
- A co to za sprawa?
- Sprawa Francoisa Picauda.
Szef policji w Lumiose wyraźnie się zmieszał, kiedy to usłyszał. Przez chwilę zachowywał się tak, jakby nie wiedział, co ma nam powiedzieć, ale ostatecznie przełknął głośno ślinę i rzekł:
- Zaskoczyliście mnie tą prośbą i to bardzo. Ostatecznie to jest sprawa sprzed osiemnastu lat. Czemu tak nagle was interesuje?
- Ponieważ dowiedzieliśmy się, że może ona mieć bezpośredni związek z zabójstwem Chambarda.
Nasz rozmówca lekko splótł ze sobą palce obu swoich rąk i rzekł:
- To ciekawe. A jaki miałaby mieć związek?
- A taki, że to z jej powodu Chambard zginął.
- O! To interesujące. Ale jak to możliwe?
- Podejrzewam dwie możliwości, Jacques. Albo Chambard szantażował Loupiana czymś związanym z Picaudem i z tego powodu zginął, albo też Picaud żyje i teraz się mści na osobach, które go zniszczyły. Jeśli to drugie jest prawdą, to możesz być na liście jego ofiar, przyjacielu.
- Ja? Na liście jego ofiar? A to niby czemu?
- Przestań się przede mną zgrywać. Przecież dobrze wiemy, że to ty go aresztowałeś. I to ty doprowadziłeś do jego uwięzienia. Przez ciebie poszedł siedzieć. A więc dlaczego nie miałbyś teraz być na liście jego potencjalnych ofiar?
Solari popatrzył bardzo uważnie na mego ojca chrzestnego i próbował jeszcze jakoś bagatelizować całą sytuację.
- Wiesz, John... To jest tylko teoria. Przecież nie musi tak być. Równie dobrze możesz mieć rację wówczas, gdy uważasz, że Chambard zginął z rąk Loupiana, który pozbył się w ten sposób swojego szantażysty, a co za tym idzie Picaud nie ma tu nic wspólnego poza tym, że miał kiedyś jakiś wpływ na przyszłość obu tych ludzi.
- To możliwe, ale pamiętaj, iż trzeba rozważyć wszystkie za i przeciw. A więc cóż... Powiedz mi, co się dzieje z Francois Picaudem?
- On nie żyje.
- Jesteś tego pewien? Całkowicie pewien?
- Jestem.
- Niby skąd?
- Francois Picaud trafił do obozu pracy na jednej w wysp na Unovie. Spędził tam dziesięć lat, a następnie skorzystał z nadarzającej się dla niego okazji i próbował uciec, ale dostał kulkę i utonął.
- Znaleźli jego ciało?
- Nie, ale jaki to ma sens? On przecież nie miał prawa przeżyć kulki i utonięcia!
- A więc dla ciebie on jest martwy?
- Oczywiście! Picaud nie żyje, a więc nie może się teraz mścić!
- Ale ktoś inny może się mścić w jego imieniu.
- Być może.


- A powiedz mi, jak wpadłeś na trop Picauda?
- W sumie bez większego trudu. Ktoś napisał anonimowy donos w jego sprawie. Oczywiście sprawdziłem, czy to, co jest tam napisane, to prawda i przekonałem się, że tak i wtedy go aresztowałem.
- A miał proces?
- Oczywiście, że tak.
- Masz może akta z tego procesu?
- A niby z jakiej racji? Ja jestem policjantem, a nie prawnikiem. Niby czemu miałbym mieć takie papiery?
- A więc mówisz, że ich nie masz, bo nie jesteś prawnikiem? A może dlatego, iż wcale takiego procesu nie było, co? Może po prostu posłałeś go do obozu pracy bez wyroku sądowego?
Solari zerwał się z miejsca, oparł się dłońmi o biurko i warknął:
- Co ty mi tu sugerujesz, co?!
- Sugeruję ci to, że ta sprawa wydaje mi się bardzo podejrzana i chcę wiedzieć o niej wszystko - odpowiedział mu John, też wstając z miejsca, ale zachowując stoicki spokój - Więc nie udawał idioty. Ja bardzo dobrze wiem, że masz na sumieniu kilka grzeszków. Prócz tego wiem, że twój wuj, który był kiedyś sędzią w Ledantes został zabity jakoś tak dwa lata temu. Jego zabójcy nigdy nie znaleziono. W świetle tego, co dzisiaj usłyszałem, to oto zabójstwo nabiera zupełnie innego znaczenia. Być może też takich zabójstw było więcej i być może nastąpią kolejne. Cokolwiek więc narozrabiałeś w 1919 roku, lepiej się do tego od razu przyznaj i jeżeli nie chcesz podzielić losu Chambarda, powiedz mi całą prawdę. Czy Picaud miał proces?
- Oczywiście, że miał.
Mój ojciec chrzestny zaczął już tracić do niego cierpliwość.
- Jacques, dobrze ci radzę. Jeśli mam ci pomóc, lepiej powiedz prawdę. Picaud miał proces?
- John... To teraz nie ma znaczenia...
- Miał proces czy nie?!
Solari westchnął załamany i pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie miał.
Mój ojciec chrzestny uśmiechnął się ironicznie.
- Ach, nie miał? No proszę, to ciekawe. A dlaczego nie miał procesu?
- Ponieważ dowody nie były jednoznaczne. Mógł się od tego wymigać. Skłamaliśmy więc prasie i opinii publicznej mówiąc, że drań próbował uciec i zranił ciężko jednego z moich ludzi, co jasno dowodzi jego winy, a więc musimy odesłać go do obozu pracy i to jak najszybciej. Opinia publiczna była wtedy bardzo mocno przejęta tym wszystkim, co się działo w naszym świecie. Kilka afer szpiegowskich w najróżniejszych miejscach... A policja była bezsilna. Musieliśmy więc pokazać, że jesteśmy skuteczni.
- I co? Nagięliście prawo dla własnych potrzeb?
- Nie... Nagięliśmy lekko prawo, aby sprawiedliwości stało się zadość i szpieg nie uniknął więzienia.
- Naprawdę?
Solari westchnął załamany i powiedział:
- Tak, naprawdę. Co ja jeszcze mogę wam o tej sprawie powiedzieć? Nawet jeśli przesadziłem, nic już tego nie zmieni. Co się stało, to się już nie odstanie.
- To samo powiedziała Lady Makbet do swojego męża, kiedy ten zabił króla Dunkana - rzuciłem ironicznie.
Solari spojrzał na mnie groźnym wzrokiem.
- Tylko bez takich sugestii, młody człowieku, dobrze?! Powiedziałem, ja tylko wykonałem swój obowiązek i nie zrobiłem nic, czego nie zrobiłby inny człowiek na moim miejscu.
- Powiedzmy - rzekł złośliwie mój ojciec chrzestny - Ale skoro już tyle wyjawiłeś, wyjaw coś jeszcze. Czy on naprawdę był szpiegiem?
- Oczywiście, że był. Co to za pytanie?
- Normalne. Czy Picaud naprawdę był szpiegiem?
- Tak, był szpiegiem. I uważam, że należy już kończyć tę rozmowę. Ja muszę zająć się swoimi sprawami.
- Proszę bardzo. Zajmij się więc nimi. Ale jeśli dostanie ci się za twoją nieszczerość, to nie miej do mnie pretensji, że cię nie ostrzegałem.
Po tych słowach John Ketchum wyszedł szybko z gabinetu Solariego, a ja razem z nim.
- Uważasz, że kłamie? - spytałem po chwili.
- Oczywiście, że kłamie, Hubercie. Przecież to widać gołym okiem - odpowiedział mi detektyw - Drań się boi o swoje życie, ale nie na tyle, aby być z nami szczerym. Musiał nieźle namataczyć w sprawie Picauda.
- A więc już wiemy, kto i po co zabił Chambarda.
- Niekoniecznie. Równie dobrze zabójstwo tego drania w żadnym razie się nie wiąże z Solarim i Loupianem. Poza tym wciąż nie widzę powodu, dla którego Picaud miałby zabić Chambarda. A póki się tego nie dowiemy, to nie będziemy mogli go powiązać z tą sprawą.
- A więc co teraz robimy?
- Idziemy zjeść kolację, chłopcze.
- A potem?
- Potem oba pójdziemy spać. Jutro zaś spodziewam się wiadomości od Solariego.
- Myślisz, że pójdzie po rozum do głowy?
- Wierzę w to. Dla własnego dobra lepiej, żeby tak zrobił.
Nie do końca przekonywała mnie propozycja mojego ojca chrzestnego, ale wiedziałem, że zawsze wychodziłem dobrze na słuchaniu jego rad, więc postanowiłem teraz również go posłuchać. Z tego też powodu wróciliśmy do domu i zjedliśmy kolację, rano zaś zadzwonił do nas pani Loupian. John odebrał telefon i gdy wysłuchał tego, co kobieta miała mu do powiedzenia, to obiecał, że zaraz przyjedziemy, po czym odłożył słuchawkę i rzekł:
- Hubercie... Musimy ruszać. Pani Loupian nas wzywa.
- Pani Loupian? Spodziewałem się wiadomości od Solariego.
- To dotyczy właśnie jego.
- A co się stało?
- Solari był u nich wczoraj. Zjadł z nimi kolację, a potem został u nich na noc. Rano zaś pokojówka znalazła go martwego w jego pokoju.
- Zamordowano go?
- Tak. Policja już tam jedzie, a więc i my powinniśmy ruszać. Chyba nie chcesz zostawić wszystkiego dla inspektor Jenny, prawda? A poza tym lepiej jej asystujmy w tej sprawie. Wiesz, jaka ona jest. Jak jej nie pilnować, to z nadgorliwości gotowa aresztować wszystkich mieszkańców domu.
Uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie wydarzenia, do którego on nawiązywał, po czym odparłem:
- Zatem na co czekamy? Ruszajmy!

***


Pamiętniki Sereny c.d:
Sprawa z rubinem bardzo nas męczyła, a do tego jeszcze ta zagadka, którą znaleźliśmy wyrytą na figurce Złotego Pidgeota. To wszystko było co najmniej denerwujące, dlatego chyba nikogo nie zdziwi fakt, że tym chętniej wszyscy skorzystaliśmy z zaproszenia naszego przyjaciela Kronikarza do obejrzenia jego kolejnych występów wieczorem w restauracji na Melemele. Bardzo chcieliśmy je obejrzeć i w ten sposób ukoić chociaż trochę nasze skołatane intensywnym myśleniem nerwy. John Ketchum również poszedł z nami i jedynie panna Harriette odmówiła przyjścia.
- Dopóki nie zobaczę mojego ojca całego i zdrowego i oczywiście też wolnego, nie będę się bawić - powiedziała.
Rozumieliśmy ją, więc nie naciskaliśmy i poszliśmy bez niej na występ Kronikarza, a ten był jak zwykle wręcz genialny. Jeden z nich szczególnie przypadł nam do gustu. Wyglądał on następująco:
Najpierw na scenę wskoczyły Pokemony z zespołu naszego artysty. Potem pojawił się na niej Kronikarz, a za nim Candela i Angelika, tańcząc przy tym wesoło. Hubert uśmiechnął się, gdy to zobaczył, a następnie zaczął śpiewać:

W pokoju panny Janki
Drżą szyby i firanki.
Jak w szale tam stale gramofon gra.
Albowiem panna Janka
Jest gramofonomanka.
Od ranka do ranka wciąż gra.
„Syreny“ płyty wciąż kupuje
Panna Janka.
Pieniądze wszystkie w to pakuje
I tak śpiewa wciąż...

A wtedy Angelika wesoło wyskoczyła przed brata i zaśpiewała swoim słodkim i jakże uroczym głosikiem:

A ja sobie gram na gramofonie.
Trali tralalla la, trali tralalla la!
Zimą w domu, latem na balkonie.
Trali tralalla la - gramofon gra!
I nic mnie nie przejmuje.
„Syreny“ płyty mam.
Gdy mnie coś denerwuje,
Na gramofonie gram.
Bo ja, kiedy gram na gramofonie,
To w gramofonie mam cały ten kram.

Kronikarz i Candela parsknęli śmiechem i następnie razem zaśpiewali:

Sąsiedzi panny Janki,
Ich żony i kochanki
Orzekli, nie mogąc po nocach spać:
„Dość mamy panny Janki,
Tej gramofonomanki.
Tu trzeba policji dać znać“.
Lecz kiedy władza przyszła,
Rzecze panna Janka:

Angelika popatrzyła na nich, przybrała minę niewiniątka i zaśpiewała:

Cóż robić, człecze, zrozum!
Ja się boję sama spać.

A jak sobie gram na gramofonie.
Trali tralalla la, trali tralalla la!
Zimą w domu, latem na balkonie.
Trali tralalla la - gramofon gra!
I nic mnie nie przejmuje,
„Syreny“ płyty mam.
Gdy mnie coś denerwuje na gramofonie gram.
Bo ja kiedy gram na gramofonie,
To w gramofonie mam cały ten kram.

Wówczas Candela parsknęła śmiechem zaśpiewała:

W mig słysząc to surowy,
Sam pan posterunkowy
I biednej dziewicy chcąc rady dać,
Tak mówi pannie Jance,
Tej gramofonomance:

Kronikarz parsknął śmiechem i zaśpiewał:

Ach, trudno! Ja będę tu spać!

Candela zaśmiała się, po czym zaśpiewała wesoło wraz z Angeliką:

I odtąd co noc brzmi z pokoju panny Janki,
Aż drżą firanki - pana posterunkowego bas!

A wtedy Kronikarz zaśpiewał gromkim basem:

A ja sobie gram na gramofonie.
Trali tralalla la, trali tralalla la!
Zimą w domu, latem na balkonie.
Trali tralalla la - gramofon gra!
I nic mnie nie przejmuje,
„Syreny“ płyty mam.
Gdy mnie coś denerwuje,
Na gramofonie gram.
Bo ja kiedy gram na gramofonie,
To w gramofonie mam cały ten kram.

Chyba zgodzicie się ze mną, że tak wspaniały występ zasłużył jedynie na gromkie brawa i nic dziwnego, iż takie właśnie od nas otrzymał. I nie tylko od nas, ale też od całej publiczności.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...