Przygoda CXVII
Wilkołak działa nocą cz. III
Chris wraz z Joy zaprowadził nas do gabinetu swego ojca. Jego wygląd nie był dla mnie bynajmniej niespodzianką. Ostatecznie spodziewałam się właśnie czegoś takiego. A co zobaczyłam? Niewielki, acz schludny pokój z małą biblioteką, sporym biurkiem, małą sofą i oknem z widokiem na ogród. Na biurku panował ład i porządek, z kolei na regale książki były poukładane w sposób dość chaotyczny i nieskładny.
- No i co o tym powiesz? - spytała Herberta.
- Pytasz mnie o pokój? - uśmiechnął się na to detektyw - Czy o jego właściciela?
- Raczej o to drugie. Ciekawi mnie, co byś powiedział o osobie, która tutaj na co dzień urzęduje.
Herbert pomyślał przez chwilę, obejrzał sobie cały pokój z uwagą, po czym powiedział:
- Myślę, że jego właściciel jest osobą bardzo zapracowaną, choć stara się być uporządkowany, a przynajmniej w tym, co robi. Zdarza mu się, iż pracuje do bardzo późna w nocy, lubi dobrą, mocną kawę, a także muzykę klasyczną. Sądzę też, że zna on kilka języków obcych, w tym przynajmniej jeden język wymarły.
- Geniusz! Naprawdę geniusz! - zawołała z zachwytem w głosie Joy, patrząc radośnie na Herberta.
- A skąd wiesz to wszystko? - zapytał Chris.
Ponieważ znałam dość dobrze metody pracy Herberta, to postanowiłam spróbować odgadnąć, po jakich szczegółach rozpoznał on takie oto cechy profesora Peepera.
- Biurko jest uporządkowane i wszystkie papiery leżą tutaj w pięknym ładzie, czego nie da się już powiedzieć o książkach na regale. Na biurku jest kubek z resztkami kawy...
Powąchałam lekko kubek i uśmiechnęłam się.
- Dobra kawa i mocna. Piją ją zwykle ci, co lubią dużo pracować i chcą się wzmocnić.
- Właśnie - pochwalił mnie z uśmiechem Herbert - Co jeszcze możesz powiedzieć o profesorze?
- Widzę na stoliku tuż przy oknie gramofon oraz kilka płyt. Napisy na pudełkach wskazują, że to muzyka klasyczna. A co do języków obcych... Widzę na grzbietach książek kilka tytułów po francusku i niemiecku.
- Brawo, Maren. A język wymarły? - uśmiechnął się Herbert.
- A tego to ja już nie wiem.
Detektyw parsknął śmiechem i wskazał na książkę, która leżała na podłodze, otwarta i grzbietem do góry.
- Proszę, oto dowód.
- Nie widzę związku.
- Naprawdę? Na okładce jest napis w starożytnej grece. Założę się, że treść także jest w tym samym języku zapisana.
Herbert założył gumowe rękawiczki, podniósł książkę i przyjrzał się jej z uwagą.
- Miałem rację. To nowe wydanie jakiegoś bardzo ciekawego dzieła. Ale za to wydanego w oryginale, bez żadnego tłumaczenia na język nam współczesny. Ciekawe... Widać profesorek nie lubi chodzić na łatwiznę.
- To zdecydowanie nie jest w jego stylu - powiedział Chris - Płacił już nieraz krocie za różne takie dzieła jak choćby „Odyseję“ w bardzo pięknym wydaniu, ale za to w oryginale.
- Dość kosztowny kaprys - zauważyłam.
- Ale za to jaki piękny - uśmiechnął się Herbert, pykając powoli fajkę - A teraz przyjrzyjmy się, co też pan profesor ma w swoim biurku. Maren, pomożesz mi?
- Jasne. A masz gumowe rękawiczki dla mnie?
- Też pytanie. Równie dobrze mogłabyś mnie zapytać o to, czy woda jest mokra.
- A jest? - zapytałam zadziornie.
- Bardzo śmieszne - rzucił detektyw i podał mi rękawiczki.
Założyłam je, po czym oboje zaczęliśmy dokładnie przeglądać biurko profesora. Powoli wyjmowaliśmy z szuflady tego oto mebla kilka różnych rzeczy, które bardzo nas zaintrygowały.
- No proszę, jaki ciekawy zbieg okoliczności - powiedziałam, kiedy w mojej dłoni znalazła się książka z pyskiem wilka na okładce - Zobacz tylko, Chris, co czyta twój kochany tatuś.
Nasz klient wziął ode mnie książkę i przyjrzał się jej dokładnie.
- „Wilkołaki w kulturach świata“. Dziwne.
- Tak, to jest bardzo dziwne - dodała Joy, również oglądając książkę - Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co się ostatnio tutaj dzieje.
- Nie przypominam sobie takiej książki w bibliotece ojca - rzekł Chris.
- Być może jest nowa - zauważył Herbert i oglądał dalej - O! A tu jest coś jeszcze ciekawszego.
To mówiąc wyjął z szuflady zieloną wstążkę i małe pudełko, w którym znajdowała się strzykawka. W tej samej szufladzie było jeszcze kilka fiolek z przeźroczystym płynem.
- O Boże! - jęknęła załamana Joy - Chyba nie chcecie powiedzieć...
- Nie chcemy, ale wiele na to wskazuje - przerwałam jej.
Herbert dla pewności wyjął z jednej fiolki korek i powąchał delikatnie przedmiot, a następnie nalał sobie na palec odrobinę tego płynu, po czym wziął go na język.
- Wiecie... Miałem już do czynienia z różnymi narkotykami, ale to mi nie smakuje jak żaden z nich - powiedział.
- A co z ciebie taki znawca, co? - spytałam złośliwie - Żeby tak nagle organoleptycznie ustalić, czy to narkotyki, czy nie?
- Nie brałem nigdy, jeżeli o to ci chodzi - odpowiedział mi ironicznie detektyw - Ale przeszedłem odpowiednie szkolenie i to pod okiem mojego mentora, dzięki któremu nauczyłem się rozróżniać narkotyki po smaku oraz po zapachu. Ten jednak nie pasuje mi na żadną z używek, z którymi miałem do czynienia.
- Może to jakaś nowa mieszanka?
- Być może. Warto to dać do analizy, jednak obawiam się, że profesor może wiedzieć, ile ma fiolek tego czegoś, więc wolę nie brać żadnej z nich.
- Więc jak chcesz to dać do analizy?
- W bardzo prosty sposób. Dajcie mi pustą fiolkę i pipetę. I jak macie olej rycynowy lub coś w tym stylu, to także.
Chris i Joy podali mu te przedmioty, zaś Herbert powoli nabrał z fiolki profesora do pipety ów przeźroczysty płyn, po czym nalał go do pustej fiolki, a następnie nalał z buteleczki podanej mu przez Joy odrobinę oleju rycynowego do opróżnionej fiolki, zakorkował ją i schował do szuflady.
- Proszę. W ten oto sposób profesor nie zorientuje się w niczym, a my będziemy mogli to zbadać.
- Myślicie, że mój teść to bierze i za sprawą tego czegoś zamienia się w wilkołaka? - zapytała Joy.
Chris obruszył się lekko.
- Kochanie, proszę cię! Przecież nie istnieje w nauce coś takiego jak wilkołak! Jest likantropia oraz kilka innych chorób, które mogą sprawiać wrażenie, że ktoś jest człowiekiem wilkiem, ale przecież to tylko choroby i nie mają one nic wspólnego z mitami ani legendami.
- To skąd się wzięły te wszystkie historie?
- Z ludzkiego strachu i wybujałej wyobraźni ludzi.
- Nie tylko z tego - zauważył Herbert - Wiecie, że niektóre plemiona Wikingów faszerowały się narkotykami, po czym nakładały na siebie skóry wilków i w takim oto stanie atakowały wrogów i to zwykle nocą? W takim stanie byli szaleni i nienormalni i mogli sprawiać wrażenie ludzi wilków, zwłaszcza, gdy atakowali nocą. W podobny sposób postępowali naturalni mieszkańcy Afryki i Azji, przy czym oni się przebierali w skóry lampartów i innych dzików kotów, dlatego byli znani jako lampartołaki.
- Aha. Czyli inaczej mówiąc historia wilkołaków ściśle się wiąże z narkotykami i ludzkim strachem ofiar tych naćpanych wariatów - rzuciła Joy - Ale czy mój teść również należy do tych wariatów?
- Śmiem w to wątpić - powiedział Chris - Joy, która widziała wyraźnie tę bestię twierdziła, że to była istota cała porośnięta sierścią, ale miała na sobie coś jakby resztki ubrań.
- Ciekawe - Herbert oglądał właśnie coś jakby niewielki notes, który właśnie wyjął z biurka profesora - Zobaczcie tylko. Tu są jakieś daty i jakieś dopiski do nich. Jakby coś notował regularnie.
Spojrzałam na notes i zobaczyłam owe zapiski.
- Tak... Tak jakby przeprowadzał jakieś badania i to regularnie. Ale nie rozumiem, co to oznacza. Chris, może ty wiesz?
Nasz młody przyjaciel spojrzał w zapiski i przeczytał kilka na głos.
- „Jedna dawka, to za mało... Efekt dobry, ale raczej znikomy... Znowu mało efektów“... O! A to ciekawe... „Podwójna dawka, doskonały skutek, ale też efekty uboczne“... Efekty uboczne? O co tu może chodzić?
- Pewnie o to, że twój ojciec, będąc na haju, biega sobie po lesie jako wilkołak - powiedziała żona Chrisa.
- Joy, błagam cię! Mój ojciec bywał lekkomyślny, ale żeby aż tak? I po co on niby miałby to robić? Dla eksperymentu?
- A książka o wilkołakach, którą znaleźliśmy w biurku?
- To tylko dowodzi, że się nimi interesuje od czasu, kiedy znaleziono ślady tego stwora. Jak dla mnie, to ojciec pomaga jakiemuś podejrzanemu koledze ze studiów w jego bardzo podejrzanych badaniach i stworzyli razem jakiegoś mutanta, który teraz wymknął się spod kontroli i biega gdzieś po lesie. Nie ma w tym nic paranormalnego.
- Ale za to dużo w tym zachowania nielegalnego, prawda?
- Podejrzewam, że nie.
- I co teraz zrobisz?
Chris westchnął załamanym głosem.
- Nie mogę uwierzyć w to, że ojciec na stare lata zechciał nagle złamać prawo, ale jeśli to zrobił, to będzie musiał za to odpowiedzieć.
- Spokojnie, nie wyciągajmy pochopnych wniosków - powiedziałam - Dowiemy się wszystkiego, tylko na spokojnie. Musimy najpierw pogadać z tymi nastolatkami, którzy widzieli tego wilkołaka na żywo. Może oni nam coś powiedzą.
- I przy okazji musimy też pomówić z narzeczoną twojego ojca - rzekł Herbert, dalej przeglądając notes profesora Peepera - A tak przy okazji, to kto mieszka na Philadelphia Street 12?
- Nie wiem, a czemu pytasz? - zdziwił się Chris.
- Ponieważ ten adres jest w notesie twojego ojca. I to podkreślony dwa razy.
- Nie wiem, kto tam mieszka.
- Tam jest apteka - powiedziała nagle Joy.
- Jesteś pewna? - spytałam.
- Tak, kupowałam tam kiedyś leki dla mego teścia. Ma małe problemy z... No, wiecie z czym.
Herbert uśmiechnął się delikatnie, bo zaraz zrozumiał, o co chodzi.
- Ale chyba nie jest...
- Nie! Znaczy ja tam nie wiem, ale jego narzeczona się nie skarżyła - odpowiedziała wesoło Joy - Ale rozumiecie, lata już nie te, co kiedyś. Co prawda daleko mu jeszcze do starości, ale nigdy specjalnie o siebie nie dbał i cóż...
- Rozumiem. Zasiedziały tryb życia, zero ćwiczeń czy też gimnastyki i proszę... Efekty dają o sobie znać.
- Tak, a ostatnio ojciec nagle zainteresował się gimnastyką - rzekł na to Chris - Kupił sobie hantle, zaczął biegać wokół domu i w ogóle...
- A to wszystko z powodu ślubu, który planuje wziąć z tą dziewczyną - wtrąciła Joy.
- A co wy sądzicie o tym ślubie? - zapytałam.
Chris wzruszył lekko ramionami i powiedział:
- To sprawa ojca, z kim się żeni. Mnie nic do tego, choć przyznaję, że nie będzie mi komfortowo mieć macochę trochę tylko starszą ode mnie.
- Ja mam tak samo, ale skoro mój teść się zakochał, to kim ja jestem, aby mu tego zabraniać? - dodała Joy i uśmiechnęła się lekko - Poza tym ja dobrze wiem, co to znaczy zakochać się. Pamiętam, jak pokochałam Chrisa. Byliśmy wtedy dziećmi.
- O tak, to prawda - uśmiechnął się Chris - Oboje mieszkaliśmy po sąsiedzku i często spędzaliśmy ze sobą czas. Byliśmy nierozłączni, ale nigdy nie sądziliśmy, że się pobierzemy... Do czasu, aż Joy przyszła do mnie zła jak Beedrill z takim kolorowym pisemkiem w dłoni.
- A co w nim było? - zapytał wesoło Herbert.
- Że jej ulubiony gwiazdor filmowy się żeni, co ją bardzo rozdrażniło, bo liczyła, że ożeni się z nią, kiedy tylko ona dorośnie. A potem podarła gazetę na strzępy i gdy ją uspokoiłem, to dodała, że mam rację i nie powinna się złościć, bo kiedyś jeszcze pozna chłopca, który będzie przystojny, miły, silny i mądry.
- Tak, a ty powiedziałeś na to, że obawiasz się, iż nie masz tylu zalet - zachichotała Joy - No, a ja od tego czasu zaczęłam patrzeć na ciebie nieco inaczej i cóż... Potem wspomniałeś, że jesteś podobny do swojego taty, a on był wtedy bardzo przystojnym mężczyzną. Zresztą nadal taki jest. I ja ci powiedziałam, że jak dorośniesz, na pewno będziesz równie przystojny, co on i obiecałam jeszcze, iż poczekam na ciebie, aż dorośniesz.
- Wtedy myślałem, że mówisz to żartem.
- No cóż... To było trochę żartem, a trochę też na poważnie. Ale sam widzisz, że zaczekałam na ciebie.
- Co racja, to racja.
Oboje z Herbertem parsknęliśmy śmiechem, słysząc tę uroczą i dosyć zabawną historię naszych uroczych klientów.
- Dobrze, kochani. Pora skończyć wspominki z przeszłości i wrócić do naszej smutnej rzeczywistości - powiedział Herbert, uśmiechając się przy tym delikatnie - Gdzie znajdziemy tę parę nastolatków, która widziała tego wilkołaka?
- W Centrum Pokemon - odpowiedziała Joy.
- Dobrze, a więc idziemy tam. A przy okazji zadzwonimy do profesora Rowana. Chcę mu przesłać coś do zbadania.
***
Ja i Herbert poszliśmy do Centrum Pokemon, gdzie łatwo zdołaliśmy znaleźć Lyrę i Khoury’ego. Siedzieli oni w swoim pokoju, w którym właśnie grali razem w szachy. Ledwie nas zobaczyli, a szybko się oderwali od tej czynności i wstali z krzeseł, przyjmując postawę pełną szacunku.
- Dzień dobry, panie Jones - powiedzieli chórem - Witaj, Maren.
- My się znamy? - zapytałam zdumiona.
- Jak to, nie pamiętasz nas? - zapytała Lyra wesoło - Przecież już się znamy od jakiegoś czasu.
- W sumie, to coś mi się przypomina - powiedział Herbert - Czy aby nie z czasów Bitwy o Kanto?
- Dokładnie tak. Wtedy widzieliśmy się pierwszy raz, a potem znowu widzieliśmy się podczas urodzin Asha. I chyba nawet podczas tego przyjęcia z okazji powrotu Asha, kiedy on ujawnił, że jednak żyje, a nie zginął, jak wszyscy myśleli.
- Ach tak, teraz sobie was przypominam! - zawołałam wesoło - O rany, wybaczcie mi, proszę. A wiecie co? Od początku wasze imiona wydawały mi się jakieś dziwnie znajome.
- Miło mi to słyszeć - powiedział przyjaznym tonem Khoury - Ale co was sprowadza w te strony?
- Sprawa wilkołaka - wyjaśniłam - Wynajęli nas państwo Peeper.
- Ach, oni! - zawołała wesoło Lyra - Rozmawiali niedawno z nami w tej sprawie. Wspominali, żebyśmy nie opuszczali miasta, bo być może ktoś od nich zechce z nami rozmawiać w tej sprawie. Ale nie wspominali, że to będziecie wy.
- No właśnie, to naprawdę zagadkowa sprawa, nie sądzicie? - zapytał Khoury - Czy wyciągnął pan już z niej jakieś wnioski, panie Jones?
- Jakieś wnioski wyciągnąłem, jednak wolę nie mówić o nich za wiele, póki się nie upewnię, że są słuszne - odpowiedział Herbert i uśmiechnął się - Ale proszę, mówcie mi po imieniu. Razem walczyliśmy w Bitwie o Kanto, więc wolę być na „ty“ z towarzyszami broni.
- No, z tymi towarzyszami broni pan trochę przesada, ale to prawda, razem walczyliśmy w tej samej bitwie - rzekł wesoło Khoury - Nie wiem tylko, czy zdołam się przemóc i mówić do pana po imieniu.
- Postaraj się, bo inaczej zacznę brać pensa za każdym razem, gdy się pomylisz.
- Pensa? A nie lepiej centa? Bo ja nie mam przy sobie pensów.
- Tym bardziej więc postaraj się, aby nie mówić do mnie inaczej niż po imieniu.
Wszyscy zaśmialiśmy się z tej wypowiedzi, po czym usiedliśmy sobie wygodnie i zaczęliśmy rozmawiać.
- Powiedzcie mi, jak to wyglądało? - spytałam na początek.
- Chodzi ci o spotkanie z tym wilkołakiem? - zapytał Khoury.
- Nie inaczej.
Chłopak lekko się zarumienił, jakby cała ta sprawa była dla niego co najmniej wstydliwa. Nie wiedziałam, dlaczego tak się zachowuje, ale Lyra bardzo szybko pospieszyła mi z pomocą, wyjaśniając tę sprawę.
- Khoury nie bardzo chce o tym mówić, bo to jest dość zwariowane - zaśmiała się delikatnie dziewczyna - Chodzi o to, że ja i on... To było dość zwariowane i sama mam poważne wątpliwości, czy powinniśmy o tym teraz rozmawiać.
- Jeśli to ma bezpośredni związek z tym wilkołakiem, to musicie nam wszystko opowiedzieć - powiedział stanowczym tonem Herbert.
Lyra westchnęła delikatnie, po czym zachichotała, jakby chciała sobie dodać nieco odwagi i zaczęła mówić:
- Chodzi o to, że oboje poszliśmy wtedy do lasu nad jezioro, które tam się znajduje. Wiecie, to takie bardzo piękne jeziorko i aż żal było w nim nie popływać, zwłaszcza po północy. Dlatego też wpadłam na pomysł, aby tam pójść w nocy i popływać. Khoury poszedł ze mną i wtedy... No i wtedy ja właśnie...
Dziewczyna westchnęła głośno, po czym uśmiechnęła się ona wesoło i zaczęła dalej mówić:
- No i wtedy właśnie, kiedy tylko znaleźliśmy się nad jeziorem, to ja się rozebrałam do naga i weszłam do wody, a potem zawołałam do Khoury’ego, aby do mnie dołączył.
- Wahałem się i to bardzo, wstydziłem się, ale w końcu się zdobyłem na odwagę - wyjaśnił Khoury, a jego twarz płonęła bardzo wielkim rumieńcem - Też się rozebrałem i dołączyłem do Lyry.
- Aha... To bardzo ciekawa zabawa - zachichotałam wesoło - Tylko się tam kąpaliście, czy może jeszcze...?
- Kochana moja, to ich prywatna sprawa - powiedział Herbert - Choć mam przeczucie, że raczej to drugie, prawda?
Lyra i Khoury nic nie odpowiedzieli, ale wyraźnie oboje bardzo mocno się zarumienili.
- A więc jednak - detektyw był z siebie bardzo zadowolony - No, ale do rzeczy. Opowiadajcie, co widzieliście.
Lyra westchnęła i zaczęła dalej mówić:
- No więc, zrobiliśmy... to, co zrobiliśmy, a potem usiedliśmy nadzy na brzegu i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, aż nagle usłyszeliśmy coś za sobą. Odwróciliśmy się, aby zobaczyć, kto idzie w naszą stronę, gdy nagle to coś zobaczyliśmy.
- To coś, czyli wilkołaka? - spytałam.
- Tak, ale mówię wam, to było straszne - jęknęła załamanym głosem dziewczyna, ocierając sobie pot z czoła - To było ogromne, straszne bydlę, stało na tylnych łapach, było całe porośnięte gęstą sierścią, miało ostre kły i wielkie pazury. Na widok tego czegoś wrzasnęłam ze strachu, a to bydlę ryknęło na mnie i uciekło w krzaki.
- Ryknęło i uciekło? - zapytał zdumiony Herbert - A to ciekawe. Nie sądzę, aby wilkołak, takie silne stworzenie mogłoby się przestraszyć krzyku nastolatki.
- No właśnie - zgodziłam się z nim - To brzmi naprawdę bardzo, ale to bardzo podejrzanie.
- Ja mówię prawdę, a zresztą Khoury świadkiem - rzuciła Lyra, która chyba pomyślała, że zarzucamy jej kłamstwo.
Zaśmiałam się delikatnie i powiedziałam:
- Spokojnie, Lyra. Tylko spokojnie. Przecież żadne z nas nie sugeruje ci, że kłamiesz. Wręcz przeciwnie, my ci wierzymy.
- Właśnie, ale sama chyba przyznasz, że to niezwykłe zachowanie jak na wilkołaka - dodał Herbert - Nie sądzę, aby takie stworzenie mogło się tak po prostu was przestraszyć i uciec.
- My także mamy poważne wątpliwości - powiedział Khoury - I już mówiliśmy o tym policji i państwu Peeper, ale cóż... Jak dotąd kilka prób obławy nic nie dało.
- Czy policja zajęła się tą sprawą? - zapytałam.
- Tak, ale bardzo szybko uznała, iż jeśli to zwierzę, to nic nie może w tej sprawie zrobić i lepiej wezwać jakiegoś łowcę dzikich Pokemonów. Ale ludzie zamiast tego woleli sami złapać wilkołaka. Kilku odważnych zaczaiło się kilka razy w lesie, lecz nigdy go nie znaleźli. Raz czy dwa chyba nawet go widzieli, ale z daleka i bardzo szybko zniknął. A może tylko im się tak wydawało? Tak czy inaczej wiemy doskonale, że to stworzenie pojawia się w różnych odstępach czasu i trudno jest przygotować na nie obławę. Przez pierwsze kilka dni, gdy je zobaczyliśmy i ludzie się o tym dowiedzieli, to czekali w lesie, ale wilkołak się nie zjawił i dali sobie z nim spokój. I wtedy znowu się pojawił, potem była obława i znowu go nie było, a następnego dnia po obławie znów się pojawił. Ludzie, którzy samodzielnie kręcili się po lesie go widzieli, a poza tym widziało go też kilka osób mających okna na widok na pobliski las. Widzieli tego stwora biegającego pod lasem. No, a nawet gdyby go nie widzieli, to świeże ślady w pobliżu miasta mówią same za siebie.
- Czy ten stwór nigdy nie wszedł do miasta? - spytał Herbert.
- Nie wiemy, ale raczej nie. W każdym razie nikt go tam nie widział - odpowiedział mu Khoury.
- A czy podczas jakieś obławy ktoś go może widział? - zapytałam.
- Jak mówiłem, niektórym się wydawało, że go widzieli, ale nie doszło do kolejnej konfrontacji - odparł chłopak.
- Co o tym wszystkim myślicie? - zapytała Lyra.
- Nie wiemy jeszcze, co mamy o tym myśleć, jednak w każdy razie na pewno odrzucamy wszelkie paranormalne wyjaśnienia - odpowiedział jej Herbert.
- A więc co sądzicie o tym?
- Ja nie wiem, co mam myśleć, a nasz kochany detektyw chyba woli dla siebie zachować wszelkie wyjaśnienia - odpowiedziałam ironicznie.
- Owszem, jak na razie wolę nie wysuwać żadnych wniosków, póki nie odkryję wszystkich szczegółów - Herbert powoli nabił fajkę i ją zapalił - Ale jeśli coś odkryję, to możecie być pewni, że się z wami tym podzielę.
- A czy możemy wam jakoś pomóc? - zapytał Khoury.
- No właśnie! Chcemy pomóc zamiast czekać bezczynnie! - dodała podnieconym tonem Lyra.
Herbert pykając lekko fajkę i uśmiechnął się przyjaźnie.
- To doskonale, ponieważ miałbym dla was małe zadanie.
Dzieciaki nadstawiły uważnie ucha, aby wysłuchać, o co też chcemy je poprosić.
***
Lyra i Khoury ruszyli wykonać powierzone nam zadanie, a ja i Herbert skorzystaliśmy z miejscowego telefonu, aby zadzwonić do profesora Jasona Rowana. Na szczęście uczony był w swoim laboratorium, więc mogliśmy z nim porozmawiać.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedział na powitanie Herbert - Miło pana znowu widzieć.
- Ciebie również, Herbercie - uśmiechnął się lekko profesor - Co też sprawiło, że postanowiłeś do mnie zadzwonić?
- Bardzo ważna sprawa.
- Oczywiście. Czy w innej byś do mnie zadzwonił?
Herbert uśmiechnął się ironicznie, a po chwili rzekł:
- No dobrze. A więc czy mogę powiedzieć, czemu dzwonię?
- Skoro już raczyłeś sobie o mnie przypomnieć i zadzwonić do mnie, to mów śmiało. Jestem ciekaw, co też sprawiło, że postanowiłeś sprawić mi tę przyjemność i zadzwonić.
- Chodzi o to, że mam pewne obawy wobec pewnej nieco podejrzanej substancji - wyjaśnił Herbert i wyjął fiolkę, do której pobrał on ten rzekomy narkotyk z gabinetu profesora Peepera - Chciałbym pana prosić o to, żeby pan powiedział nam, co też to takiego może być.
Profesor spojrzał na nas z monitora aparatu telefonicznego, po czym powiedział z uśmiechem:
- Ciekawe. Bardzo ciekawe. Wygląda nad wyraz interesująco. A więc mam ci to sprawdzić?
- Tak. Prześlę to panu zaraz w pokeballu.
- Doskonale. A więc zrób to.
Herbert powoli wyjął pokeballa, otworzył go, a następnie schował do niego fiolkę, po czy zamknął kulę i umieścił ją na przyrządzie ustawionym tuż pod telefonem.
- Proszę, przesyłam to panu.
Nacisnął kilka przycisków, a następnie pokeball został wciągnięty do aparatury telefonicznej i zniknął w niej, aby zaraz potem pojawić się w laboratorium profesora Rowana. Już po chwili uczony miał fiolkę w ręku i z uwagą ją oglądał.
- Zbadam to i myślę, że już jutro będę mógł wam powiedzieć, co też to takiego jest. Gdzie mam dzwonić, aby wam przekazać wyniki badań?
- Sami do pana zadzwonimy w tej sprawie - odpowiedział Herbert - Prosimy jednak o pośpiech, ponieważ prowadzimy właśnie małe śledztwo, z którym ta tajemnicza substancja jest ściśle związana. A zatem im szybciej dowiemy się, co to takiego, tym lepiej dla całej sprawy.
- Rozumiem i bądźcie spokojni. Myślę, że zgodnie z zapowiedzią już jutro będę wam mógł udzielić odpowiedzi na to, co to takiego jest - rzekł profesor i uśmiechnął się lekko - Ale bądźcie też łaskawi pamiętać o tym, że uczonego nigdy nie należy poganiać.
- Pamiętamy o tym doskonale, panie profesorze - odezwałam się po raz pierwszy podczas tej rozmowy.
Profesor uśmiechnął się delikatnie i dodał:
- Spokojnie. Zbadam to jak najszybciej, a potem powiem wam, co też odkryłem. Ale liczę, że w zamian wyjaśnicie mi, o co tutaj chodzi.
- Wyjaśnimy panu wszystko i to ze szczegółami - odpowiedział na to z uśmiechem Herbert.
Rozmowa została po tych słowach zakończona, obraz na ekranie znikł, a słuchawka powróciła na widełki.
- Doskonale, jedna sprawa załatwiona - powiedział detektyw bardzo zadowolonym tonem - Teraz sprawdzimy coś innego, moja droga.
- A co zamierzasz sprawdzić? - spytałam - Chcesz może zajrzeć do tego lasu?
- To jeszcze zdążymy zrobić. A na razie zamiast wilkołaków bardziej mnie interesują ludzie, a konkretnie jedna osoba.
- A jaka?
Herbert uśmiechnął się delikatnie i wyjaśnił mi, o kogo mu chodzi.
***
Następną osobą, z którą zamierzaliśmy porozmawiać, była panna Tina Solaston. Dostaliśmy jej adres od Chrisa i Joy, dlatego też bez trudu ją znaleźliśmy, a kiedy już to zrobiliśmy, to poszliśmy do jej domu, aby z nią porozmawiać. Kobieta przyjęła nas, ale niezbyt chętnie to zrobiła, gdyż miał niedługo przyjść do niej jej narzeczony, dlatego też wolała się szykować na spotkanie z nim niż z nami rozmawiać.
- Przyjmuję u siebie państwa tylko i wyłącznie dlatego, że Chris i Joy mnie o to poprosili, jednak nie ukrywam, że nie sprawia mi to przyjemności - powiedziała kobieta nieuprzejmym tonem.
Tina to była młoda osoba, która jeszcze nie ukończyła trzydziestki, posiadaczka pięknych, ogniście rudych włosów skręconych w różne loki, a także ślicznych, zielonych oczu, którymi pewnie oczarowała już niejednego faceta. Odniosłam wrażenie, że Herbert jest bardzo zachwycony urodą tej paniusi. Nie wiem, czy mam rację, ale tak czy inaczej, jeśli tak było, to nie dziwiłam się profesorowi Peeperowi, że uległ jej urokowi, bo z pewnością jej dobre maniery go nie mogły oczarować z tej prostej przyczyny, że ta baba po prostu ich nie posiadała.
- Spokojnie, proszę pani. Nie zajmiemy pani wiele czasu. Chcemy się tylko panią zapytać, co pani wie w sprawie tego wilkołaka, który ostatnio tutaj grasuje.
- Ja? Nic o nim nie wiem - odpowiedziała ponuro Tina, choć już nieco milszym tonem, jakby wręcz przerażonym - Nie miałam na szczęście okazji zobaczyć tego stworzenia na własne oczy, ale bardzo się cieszę, że tak jest, ponieważ nie palę się do tego, aby je zobaczyć.
- Nie dziwię się pani - powiedziałam dowcipnie - Sęk jednak w tym, iż ten stwór istnieje i mogą być z nim jeszcze problemy, dlatego musimy go złapać i to jak najszybciej.
- Wobec tego źle państwo trafiliście - stwierdziła kobieta - Ja nie biorę udziału w urządzanych na niego obławach i nie wiem, kiedy nastąpi kolejna, choć podobno teraz mają zasadzać się w lesie co noc z nadzieją, że w końcu go złapią.
- Rozumiem, to ciekawe - powiedział Herbert - Skąd pani to wie, skoro się pani tym nie interesuje?
- Koleżanka, która bierze udział w obławie mi o tym mówiła. Ją wręcz pociągają takie niebezpieczne sytuacje i opowiadała mi raz o tym, że jak się to zaczęło, to trzy noce przesiedziała z resztą tych wariatów w lesie, ale wilkołak się nie zjawił, śladów nowych też nie było, więc wrócili do domu i co? Następnej nocy znów się pojawił i kręcił się koło miasta i znów zrobili obławę i znów go nie znaleźli, choć nowe ślady były widoczne na ziemi w lesie i w pobliżu miasta. I tak to się ciągle toczy, że widzą jego ślady, a jego samego bardzo rzadko i prawie nigdy podczas obław.
- Prawie? - spytałam.
- Moja koleżanka twierdzi, że z całą pewnością widziała go, jak ucieka w kierunku przeciwnym do miejsca, w którym czekała na niego zasadzka. Ale oczywiście nie znaleziono go. A teraz ludzie się wkurzyli i postanowili robić obławę co noc, więc cóż.. Prędzej czy później ta bestia musi wpaść im w ręce. To tylko kwestia czasu.
- A co o tym wszystkim sądzi profesor Peeper? - zapytał Herbert.
- Mój narzeczony jest zdania, że ten wilkołak to jakieś zwierzę, które uciekło z laboratorium, ponieważ prowadzono nam nim bardzo podejrzane eksperymenty. Nie przejmuje się tym i uważa, że to wszystko skończy się tak szybko, jak się zaczęło.
- Nie jest więc zaniepokojony?
- W żadnym razie.
- A więc musi być bardzo odważnym człowiekiem.
- Owszem, choć nie należy mylić odwagi z brakiem rozsądku.
- To znaczy?
- Bo widzicie... Osobiście uważam, że on czasami postępuje naprawdę bardzo lekkomyślnie.
- Jak to?
- A jak inaczej nazwiecie państwo to, że chodzi po nocach i wraca do swojego syna i synowej z każdej wycieczki u mnie?
Spojrzeli na siebie z Herbertem bardzo zaintrygowani tym, co właśnie usłyszeliśmy, a potem spojrzeliśmy na młodą kobietę, aby kontynuować tę rozmowę.
- Co to oznacza? - spytałam - Chce pani nam powiedzieć, że profesor Peeper wraca zawsze po nocach do domu? Nie zostaje u pani na noc?
Byliśmy tym bardzo zdumieni. Słyszeliśmy co prawda od Chrisa i Joy o jednym takim przypadku, ale okazało się, że jest ich więcej, o czym nasi klienci zapomnieli nam wspomnieć.
- Nie, nie zostaje on u mnie i wraca po nocy do siebie, co uważam za szczyt lekkomyślności - stwierdziła ponuro Tina - I nie rozumiem, czemu on tak się zachowuje. Gdybyśmy nigdy tego ze sobą nie robili, to bym jeszcze rozumiała, że Uriah chce zachować pozory moralności, ale przecież ja i on jesteśmy kochankami. No tak, jesteśmy nimi i jakoś wcale się tego oboje nie wstydzimy. A co?! Państwo może uważają, że to niemoralne?
- Skądże. Nic nam do cudzego, prywatnego życia - zarzekłam się - W końcu mamy już XXI wieku, a nie XIX, chociaż i wtedy również bywały z pewnością podobne przypadki, tylko nie mówiło się o tym na głos.
- Właśnie. Wtedy to nie wypadało, a teraz wypada - uśmiechnęła się wesoło kobieta - A jeśli nawet nie wypada, to mnie to nic nie obchodzi. Ja kocham Uriaha i zamierzam wraz z nim spędzić przyjemnie życie.
- No, ale różnica wieku...
- I co z tego? Nie jest znowu tak stary, a ja nie jestem dzieckiem. Oboje jesteśmy dorośli, więc w czym problem?
- W niczym - uśmiechnął się Herbert Jones - Ale bardzo proszę nam powiedzieć, w jaki sposób państwo zostaliście parą?
- Ach, to było przyjęcie urodzinowe Chrisa, syna profesora - rzekła z uśmiechem Tina - Joy, to znaczy jego żona jest mi bardzo dobrze znana i razem urządziłyśmy mu przyjęcie urodzinowe w miejscowej restauracji. Brałam też udział w tej zabawie i podczas niej poznałam Uriaha. To była miłość od pierwszego wejrzenia, zapewniam was.
- Nie śmiemy w to wątpić - uśmiechnął się ironicznie Herbert - Ale tak czy siak na pewno syn i synowa mieli pewne wątpliwości wobec państwa związku, prawda?
- Wątpliwości były i owszem, ale żadnego protestu nie było. Żadne z nich nie powiedziało mi ani jednego, niemiłego słowa.
- To znaczy, że go popierają?
- Czy ja wiem, czy popierają? Ale nie protestują, a to najważniejsze.
- Rozumiem. A proszę nam powiedzieć, czy profesor codziennie panią odwiedza?
- Tak, ale nie zawsze spędzamy ze sobą upojne wieczory, jeśli o to pan chce zapytać - zaśmiała się dowcipnie Tina - Czasami Uriah bywa także pod wieczór u miejscowego aptekarza.
- Aptekarza? - spytałam.
- Tak, u tego całego Heepa czy Heesa... Nie pamiętam, jak on się tam nazywa. Podobno to kumpel Uriaha ze studiów. Załatwia mu kilka leków wzmacniających na... No, wiecie co.
- Aha... Takie buty - uśmiechnęłam się - A więc pan profesor nie staje na wysokości zadania?
- Skądże, staje i owszem, ale z jakiegoś powodu sobie ubzdurał, że nie robi tego dostatecznie dobrze i pomimo moich rad zaczął brać te dziwne leki od swojego kumpla.
- Nie wie pani może, jakie to leki?
- Nie wiem, ale niewiele mnie to interesuje. Skoro tak się troszczy o mój komfort w tych sprawach, to ja nie będę mu tego zabraniać. Zresztą jest dorosły i wie, co robi.
- Powiedzmy - mruknęłam złośliwie.
- Jeszcze jedno, panno Tino - odezwał się Herbert - Chciałbym zapytać panią, czy może pani zauważyła jakieś zmiany w profesorze odkąd zaczął on zażywać te leki?
- Cóż, jest z pewnością bardziej sprawny, ale dziwnym trafem musi się codziennie rano golić, bo nocą mu wyrasta tak gęsty zarost, że nie czuje się w nim komfortowo. Tak w każdym razie mi mówi.
- To ciekawe - powiedział detektyw, zaraz pogrążając się we własnych myślach - A więc goli się codziennie?
- Tak, ale chyba jakoś kiepsko mu to idzie, bo miał raz lekkie ranki na twarzy, gdy do mnie przyszedł. Mówił mi wtedy, że goląc się tak bardzo się spieszył, że aż się zaciął i to kilka razy.
- Rozumiem. Interesujące - uśmiechnął się Herbert - To już wszystko z mojej strony. Bardzo pani dziękuję za miłą rozmowę.
- Ja również, chociaż dziwi mnie, że najpierw pyta pan o wilkołaka, a potem o mojego narzeczonego. W końcu, co ma piernik do wiatraka?
- W tym wypadku bardzo wiele - rzekł wesoło detektyw - Choćby to, że pierniki piecze się z mąki, które to kiedyś się wyrabiało w takich właśnie wiatrakach.
- No tak, trudno temu zaprzeczyć - zaśmiała się Tina - A teraz muszę państwa przeprosić, ale zaraz ma się zjawić Uriaha. Mam nadzieję namówić go, żeby dzisiaj raczył zostać u mnie na noc, dlatego prosiłabym państwa, abyście państwo już sobie poszli, bo on tak za chwilę powinien przyjść...
Wtem do pokoju wszedł nagle profesor Peeper z bombonierką w ręku i kwiatami w drugiej ręce.
- A właściwie to już przyszedł - dokończyła kobieta.
- Proszę się nie przejmować, my już wychodzimy - powiedziałam.
- O! Ciekawe - rzucił niezadowolonym tonem profesor - Jak widzę, państwo tutaj także się kręcą. Czyżby dalej w sprawie tego wilkołaka?
- Owszem, w tej samej - odpowiedziałam mu - A czy to coś złego?
- Nie, ale zdecydowanie wolałbym, aby państwo więcej nie nachodzili ani mnie, ani mojej narzeczonej, zwłaszcza w sprawach tak absurdalnych.
- Absurdalnych? - zapytałam złośliwie - Czyli uważa pan sprawę tego wilkołaka za coś absurdalnego? Przecież to stworzenie naprawdę istnieje!
- Nie mówię, że nie istnieje, ale miło by mi było, gdyby tak państwo, jeśli już musicie go szukać, zaczepiali w tej sprawie osoby, które coś o nim wiedzą, a nie moją narzeczoną.
- Spokojnie, już nikogo nie zaczepiamy i idziemy sobie - rzuciłam mu zgryźliwie i wyszłam z domu, a Herbert za mną.
Chwilę później drzwi za nami zamknęły się w sposób dość głośny.
- Przyjemniaczek, co nie? - zachichotał Herbert - Chyba nas nie lubi.
- Nic dziwnego, skoro ma coś na sumieniu - powiedziałam - Jestem tylko ciekawa, co to takiego. Bo chyba nie to, że bawi się w strasznie ludzi z okolicy w skórze wilka.
- To zdecydowanie możemy odrzucić.
- A więc co to takiego? I dlaczego tak bardzo to próbuje przed nami ukryć? Zresztą nie tylko przed nami?
- Spokojnie, Maren. Tylko spokojnie. Wszystkiego się dowiemy, ale w swoim czasie. A na razie wracajmy do Centrum Pokemon. Chciałbym coś zjeść, a tam serwują całkiem dobre dania dla takich podróżników jak my.
***
Zegar w pokoju wybił godzinę 22:00 i Maren przerwała nagle swoją opowieść, zaś Lorenzo spojrzał uważnie w kierunku cyferblatu i powiedział:
- O rany! To już ta godzina?! Ale późno! Trzeba się zbierać do spania.
- Hej! No bez takich! - zaczęliśmy krzyczeć jeden przez drugiego.
- No właśnie! Co my, dzieci jesteśmy, że musimy tak wcześnie chodzić spać? - spytała Bonnie.
- A niby kim jesteś, jak nie dzieckiem? - zapytał z ironią w głosie jej starszy brat - Poza tym już ziewasz ze zmęczenia.
- Ja wcale nie ziewam, ja tylko... - jęknęła Bonnie, po czym bardzo głośno ziewnęła.
- Tak, właśnie widzę, że nie ziewasz. No, chodź już spać.
- Jasne, ja pójdę spać, a wy sobie wysłuchacie dalszego ciągu tej fajnej opowieści, co?
- Nie, ponieważ wszyscy już idziemy spać - zarządziła Bianka - I kiedy mówię wszyscy, to znaczy wszyscy i to bez wyjątku.
Latias uśmiechnęła się wesoło, po czym delikatnie klepnęła Latiosa w ramię i oboje powoli wstali z miejsc, które zajmowali.
- Szkoda, bo tak fajnie nam się razem spędza czas - powiedziała Dawn.
- Tak, to prawda, ale wszystko ma swoją porę. Sen także - rzekł nieco filozoficznym tonem Lorenzo - Teraz jest pora na sen. Jutro wysłuchamy tę opowieść do końca, bo naprawdę jest bardzo ciekawa.
- Pewnie, że ciekawa - zgodziłam się - Maren fajnie opowiada.
- Ej, no! Bez jaj! - zawołał oburzony Max - Maren, co ty niby jesteś, Szeherezada czy co, żeby tak przerywać historię w najlepszym momencie i kazać nam iść spać?!
- No właśnie! - poparła go Bonnie - Chcemy usłyszeć dalszy ciąg tej historii.
Po tych słowach głośno ziewnęła.
Maren uśmiechnęła się do delikatnie, pogłaskała ją lekko po głowie i powiedziała czule:
- Spokojnie, kochanie. Obiecuję ci, że jutro wam wszystko dokładnie opowiem, co było dalej i tym razem dokończę tę historię.
- Naprawdę?
- Obiecuję.
- Trzymamy cię za słowo - powiedział wesoło Ash - I to jeszcze obiema rękami.
- Pika-pika-chu! - pisnął Pikachu i głośno ziewnął.
- Oho, nie tylko Bonnie jest padnięta - zaśmiała się Lyra - Chyba my wszyscy powinniśmy iść spać, bo zaraz tu pośniemy na stojąco.
- Chyba? Raczej na pewno - zachichotał Khoury - Ja już prawie śpię na stojąco.
- Tak, widzę - mruknęła zadziornie Lyra.
C.D.N.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...