czwartek, 21 grudnia 2017

Przygoda 017 cz. II

Przygoda XVII

Zamach na oficer Jenny cz. II


Po tej jakże miłej dla nas wizycie ja i Ash udaliśmy się do Centrum Pokemonów, a tam zapytaliśmy siostrę Joy, czy może zatrzymał się tu Gary Oak. Pielęgniarka prędko zerknęła do rejestru gości, który miała w swoim komputerze, przeszukała go i powiedziała:
- Tak, zatrzymał się. Jest w pokoju numer 7.
- Dziękujemy! - zawołałam radośnie.
A więc Gary był na miejscu. Tym lepiej, bo to dawało nam możliwość przesłuchania go osobiście. Jakoś nie uśmiechało mi się ganianie za nim po całej okolicy mając nadzieję, że w końcu znajdziemy go gdzieś w jakimś miejscu. Na szczęście los oszczędził nam tego.
Poszliśmy do pokoju numer 7 i zapukaliśmy. Drzwi otworzył nam osobiście Gary.
- O! Ash! Serena! Pikachu! Co was tu sprowadza? - zapytał zdumiony naszą obecnością chłopak.
- Chętnie ci odpowiem, ale jeżeli pozwolisz, to po drugiej stronie tych drzwi - odparł Ash żartobliwym tonem.
Gary zaśmiał się i wpuścił nas oboje do swojego pokoju. Weszliśmy więc do środka, usiedliśmy w fotelach, zaś Gary usadowił się naprzeciwko nas i powiedział tonem gospodarza:
- A więc mówcie, proszę, co was do mnie sprowadza.
- Skoro noszę ten strój, to chyba powinieneś się domyślać, co mnie tu sprowadza - powiedział Ash dowcipnym tonem.
Gary uśmiechnął się dowcipnie.
- Podejrzewam, że może wam chodzić o sprawę ataku na porucznik Jenny podczas tego przyjęcia, na którym wczoraj byłem razem z dziadkiem.
- Dokładnie o to właśnie nam chodzi - powiedziałam - Czy możesz nam coś powiedzieć w tej sprawie?
- Obawiam się, że niewiele. To dziadek widział napastnika, a nie ja - odpowiedział Gary.
- Ale twój dziadek nie widział niestety jego twarzy. Za to widział coś, co go nieco zdziwiło - powiedział detektyw z Alabastii.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu, sadowiąc się na kolanach Ash.
Gary zastanowił się przez chwilę, o czym jego przyjaciel może mówić, po czym zapytał:
- Czy chodzi wam o to, że sekretarz Williamsona, Bercer, miał mokre ubranie, kiedy wrócił z toalety?
- Tak! Właśnie tak! Widzę, że twój dziadek mówił ci już coś o swoich spostrzeżeniach - uśmiechnął się zadowolony Ash.
- Owszem, mówił mi, ale moim zdaniem on szuka dziury w całym. To przecież na pewno nie ma nic wspólnego ze sprawą.
- Nie obraź się, Gary, ale z nas dwóch to ja jestem detektywem i to ja lepiej ocenię, co jest ważne w tej sprawie, a co nie. Czy mógłbyś więc nie filozofować i powiedzieć mi dokładniej, co wtedy widziałeś?
Gary uśmiechnął się do niego nieco złośliwie, jakby chciał powiedzieć, że Ash jego zdaniem znowu się przechwala czy wręcz popisuje, po czym zaczął dokładnie mówić to, o co go zapytano.
- Niewiele mogę wam powiedzieć o innych uczestnikach przyjęcia, bo głównie cały czas spędziłem z Bercerem.
- To już wiemy - mruknął Ash.
- O czym rozmawialiście? - zapytałam.
- Głównie o pracy. Bercer opowiadał mi, jak to jest być sekretarzem Williamsona, z kolei ja mu opowiadałem o tym, że chcę zostać sławnym naukowcem, tak jak mój dziadek. Rozmowa trwała i trwała. Potem zaś koleś poszedł do toalety i wrócił na salę jakiś czas po tym, gdy wrócił mój dziadek mówiąc, że ktoś napadł na Jenny.
- To brzmi podejrzanie - powiedział Ash spoglądając na Pikachu, który zapiszczał podnieconym tonem.
- Rzeczywiście, to brzmi podejrzanie - stwierdziłam wiedząc, do czego zmierza Ash.
Spojrzałam wówczas na Gary’ego i zapytałam:
- Czy jeszcze któregoś z gości nie było na sali, kiedy twój dziadek oznajmił, co się stało?
- Kilku osób, ale potem wszystkie wróciły.
Ash zawiedziony westchnął głęboko i uderzył dłonią w kolano.
- A niech to! Wobec tego nie mamy tropu. Gdyby tak tylko Bercer był nieobecny na sali, to moglibyśmy go powiązać ze sprawą.
- Ale zastanów się przez chwilę, Ash. Po co Bercer miałby zaatakować porucznik Jenny? To nie ma sensu - powiedziałam.
- Pika-chu - zapiszczał zawiedziony Pikachu.
Ash spojrzał na nas uważnie.
- Może i nie ma sensu, ale przecież ktoś ją zaatakował, a Bercera nie było na sali balowej, kiedy to się stało, więc gość nie ma alibi. Mógłby więc to zrobić, ale guzik mi wychodzi z tej teorii, bo tu się okazuje, że aż kilku osób nie było wtedy na sali, co oznacza, że to raczej słaby akt oskarżenia.
- No właśnie - powiedział smutno Gary Oak - Ale ja bym Bercera nie wykluczał z listy podejrzanych.
- Dlaczego? - zapytałam zdumiona.
- Czyżbyś coś podejrzanego zauważył w jego zachowaniu? - dodał Ash zaciekawionym tonem.
- Pika-pika? - dodał Pikachu.
- W zachowaniu to nie, raczej w wyglądzie - odparł Gary po chwili zastanowienia.
- A co było nie tak z jego wyglądem? - zdziwił się Ash.
- Widzicie... Kiedy Bercer wrócił na salę, to powiedział mi, że kran w łazience jest popsuty i trysnął na niego wodą i dlatego właśnie miał mokre rękawy oraz część swojej marynarki.
- Jakiego koloru była jego marynarka? - spytał Ash.
- Co to ma za znaczenie? - zdziwiłam się.
Mój chłopak spojrzał na mnie dość groźnym wzrokiem:
- Sereno, skoro o to pytam, to znaczy, że ma to znaczenie. Więc jaki to był kolor?
 - Czarny, a więc wody i tak nie było specjalnie widać. Przynajmniej z daleka - odpowiedział Gary Oak.
- No dobrze, ale co w tym wszystkim jest podejrzanego? - zapytałam, nic z tego nie rozumiejąc.
- Już ci mówię. Otóż kiedy czekaliśmy na policję, to Bercer sprawdzał godzinę na swoim zegarku i wówczas zauważyłem coś, co mnie zdziwiło.
- Co takiego? - zapytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, wysuwając głowę w stronę młodego Oaka.
- Stałem obok niego i dokładnie mogłem się przyjrzeć jego zegarkowi. Otóż ten zegarek... On był suchy!
- SUCHY?! - zdziwiliśmy się mocno słysząc jego słowa.
- Przecież to niemożliwe! Woda ochlapała go po rękach i nie tylko, a jego zegarek jest suchy?! - zapytał zdumiony Ash.
- To nie ma sensu - dodałam.
Ash spojrzał na Gary’ego.
- Jesteś pewien tego, co widziałeś?
- Jestem tego absolutnie pewien. Stałem tuż obok niego i wszystko dokładnie widziałem. Zegarek Bercera był suchy. Poza tym znam ten model zegarka. Ma w sobie super gadżety, nawet mały komputerek i w ogóle full wypas, ale niestety jest on też bardzo wadliwy, bo wystarczy tylko odrobina wody, a dostaje zwarcia i przestaje funkcjonować.
- No, to rzeczywiście jest bardzo dziwna sytuacja - powiedział Ash, po czym spojrzał na mnie.
Mnie również to wszystko wydawało się co najmniej niezwykłe, jednak nie wiedziałam, co mamy z tym zrobić. To były ciekawostki, lecz w żaden sposób nie przybliżały nas one do rozwiązania sprawy.
- Czy mówiłeś o tym policji? - zapytał po chwili Ash.
- W sumie to nie... Dopiero teraz mi się to przypomniało - powiedział Gary.
- W takim razie my to przekażemy kapitanowi. Być może mu to coś pomoże - odparł Ash.
Zgodziłam się z nim i już mieliśmy wyjść, kiedy nagle Gary na chwilę nas jeszcze zatrzymał.
- Zaczekajcie chwilkę... Coś jeszcze mi się przypomniało.
- Co takiego? - zapytałam.
Gary popatrzył na nas poważnym wzrokiem i powiedział:
- To może jest bez znaczenia, ale... Kiedy kapitan Rocker przybył na przyjęcie razem z porucznik Jenny, to ja i mój dziadek już tam byliśmy i od razu się z nimi przywitaliśmy. Ale gdy się z nimi witaliśmy, to zobaczyłem coś dziwnego.
- Co takiego? - spytał Ash.
- Pika? Pika-chu? - pisnął pytająco Pikachu.
- Może to dziwne, ale jestem pewien, że na widok Jenny lokaj, który właśnie podawał drinki, upuścił na ziemię tacę wraz z ostatnim kieliszkiem szampana. Miał go właśnie podać jednemu z gości, ale ją upuścił i wszystko się wylało na dywan.
- Zaraz! Czy to się stało właśnie wtedy, kiedy porucznik Jenny weszła na salę balową? - zapytał Ash, chcąc mieć całkowitą pewność, czy dobrze rozumie on słowa przyjaciela.
- Dokładnie w tej samej chwili.
Ash uśmiechnął się tajemniczo, poklepał Gary’ego Oaka po ramieniu i powiedział:
- Dziękuję ci, Gary. To, co mówisz, jest bardzo ważne. To może nam pomóc rozwiązać sprawę.
Chwilę później wyszliśmy z Centrum Pokemon i szybko pojechaliśmy na komisariat, gdzie opowiedzieliśmy wszystko kapitanowi Rockerowi. Ten cierpliwie nas wysłuchał, zaś wiadomość o dziwnym zachowaniu lokaja bardzo go zaintrygowała.
- To by potwierdzało opowieść kamerdynera - powiedział.
- Jakiego kamerdynera? - zapytaliśmy ja i Ash.
- Kamerdynera Lantstona, który pracuje dla Williamsona - wyjaśnił nam kapitan - Mówił mi to samo, co wy teraz. Wtedy to zignorowałem, ale jak widzę to był błąd.
- Sądzi pan, kapitanie, że to ważne? - zapytał Ash.
- To może być klucz do całej sprawy.
- No, a suchy zegarek Bercera? - spytałam.
Kapitan machnął na to lekceważąco ręką.
- Ja bym tego nie brał na poważnie. Gary’emu Oakowi po prostu coś się przywidziało i tyle. Złudzenie, gra świateł i takie tam.
- Nie wydaje mi się, że to było złudzenie lub gra świateł. Dla mnie to brzmi dość poważnie - powiedział Ash.
Rocker uśmiechnął się do niego pobłażliwie.
- Być może, ale na razie skupmy się na tym całym lokaju. Każę moim ludziom, aby go sprawdzili. Jeśli jest notowany, to znaczy, że rozwiązaliśmy sprawę.
- Sądzi pan, że to on zaatakował Jenny? - zapytałam.
- Oczywiście, nikt inny nie miałby powodu. Ale żeby postawić mu zarzuty muszę mieć pewność, że gość ma coś na sumieniu. Jeśli upuścił tacę na widok Jenny, to znaczy, że musiał się jej przestraszyć, a ludzi rzadko kiedy przeraża widok policji.
- Chyba, że ci ludzie mają coś do ukrycia - stwierdził dowcipnie Ash.
Kapitan pokiwał głową na znak, że się z nim zgadza.
- Właśnie, Ash! A jeśli on ma coś do ukrycia, to ja się chętnie dowiem, co. Na razie wam dziękuję. Powiem wam później, co u Jenny.
Chcieliśmy jeszcze coś powiedzieć, ale kapitan Rocker nie dał nam dojść do słowa, więc sobie darowaliśmy.
- Słuchajcie, chciałbym wam coś wyjaśnić - rzekł po chwili szef policji w Alabastii - Zwykle nie lubię, kiedy Jenny was angażuje w jakąś sprawę, bo przez to my wszyscy wychodzimy na totalnych idiotów. Ale doceniam waszą pracę i wszystko, co dotychczas zrobiliście. Dlatego poprosiłem was o pomoc w tej sprawie. Póki co śledztwo nie jest zakończone, więc jakby coś, to liczę, że będziecie dalej mi pomagać.
- To chyba oczywiste - odpowiedział Ash - Porucznik Jenny to przecież przyjaciółka mojej matki z dzieciństwa, a prócz tego i moja przyjaciółka. Jeśli więc ktoś ją próbował zabić, to ja siedzieć z boku bezczynnie nie będę.
- Ja też - powiedziałam.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- Doskonale - rzekł z uśmiechem kapitan - A więc jakby coś, to bądźcie w gotowości. A teraz wybaczcie, muszę wrócić do śledztwa. Trzeba dobrze sprawdzić tego całego lokaja.
Po tych słowach kapitan zatopił się w papierach, które miał na biurku, a my pożegnaliśmy go i wyszliśmy przed posterunek.
- Myślisz, że ten lokaj naprawdę jest winny? - zapytałam Asha, kiedy wsiadaliśmy na motocykl.
- Nie mam pojęcia. Na pewno ma on coś na sumieniu, bo inaczej nie przestraszyłby się Jenny. Ale czy ją zaatakował, to nie wiem. Wiem jednak, że kapitan popełnia błąd ignorując wiadomości o suchym zegarku Bercera. Moim zdaniem to jest właśnie klucz do całej zagadki.
- No dobrze... Dokąd teraz jedziemy? Do domu?
- Jeszcze nie. Na razie złożymy kolejną wizytę profesorowi Oakowi.
- Ale po co, Ash?
- Dowiesz się na miejscu.
Ponieważ mój luby nie chciał mi nic więcej powiedzieć, to darowałam sobie wypytywanie go i pojechałam razem z nim do laboratorium profesora Oaka.
- Panie profesorze... Muszę teraz skorzystać z pomocy jednego z moich Pokemonów - powiedział Ash zamiast „dzień dobry“, kiedy wparowaliśmy do laboratorium słynnego uczonego.
Profesora mocno zdziwiła nasza obecność, bo w końcu już raz tego dnia u niego byliśmy, jednak nie odmówił nam swojej pomocy.
- Oczywiście, że możesz skorzystać ze swoich Pokemonów, w końcu one są twoje. Który jest ci potrzebny?
- Fletchinder.
Profesor wysłał Tracy’ego Sketchita, aby przyprowadził ze sobą owego Pokemona. Ash natychmiast zasiadł przy stoliku, wziął kartkę papieru oraz długopis, po czym napisał na kilka zdań.
- O co ci chodzi? Co ty planujesz? - zapytałam zdumiona, nic z tego wszystkiego nie rozumiejąc.
- Muszę wysłać wiadomość do Maxa Hamerona. Przydadzą się nam jego umiejętności i znajomość technik komputerowych - odpowiedział Ash.
Chwilę później przyszedł Tracey z Fletchinderem na ręku. Dla tych, co nie wiedzą wyjaśnię, że Pokemon taki przypomina nieco jastrzębia, ptaka występującego na terenach, gdzie nie mieszkają Pokemony. Flechinder jest typem latającym, ale posiada również pewne zdolności ognistych typów. Ash schwytał go w Kalos, kiedy ten był jeszcze Fletchlingiem, później zaś Pokemon ewoluował podczas jednej z walk, jakie toczył Ash. Teraz stworek bardzo się ucieszył na widok swego trenera, gdyż radośnie wskoczył mu na ramię i zaczął lekko ocierać się dziobem o jego policzek.
- Cześć, Fletchinder! Też się cieszę, że cię widzę - powiedział radośnie Ash, głaszcząc Pokemona po główce.
Pokemon zaskrzeczał radośnie, a Ash dodał:
- Fletchinder, musisz odnaleźć mojego przyjaciela, Maxa Hamerona i przekazać mu wiadomość ode mnie.
Następnie Ash przywiązał do prawej nóżki Pokemona wstążkę, a do niej przywiązał kopertę, w które schował kartkę, na której coś napisał.
- Poczekaj, to jeszcze nie wszystko.
Mój chłopak wyjaśnił nam, co zamierza, a już chwilę później profesor Oak ustawił przed Ashem kamerę i zaczął nagrywać.
- Cześć, Max. Tu mówi Ash...

***



- No fajnie! Po prostu super! Wy się bawiliście, a my tu szorowaliśmy gary! - zawołała obudzonym tonem Bonnie Meyer, kiedy cały nasz Klub Detektywów siedział w domku na drzewie i opowiedzieliśmy jej, Dawn oraz Clemontowi o tym, co robiliśmy, gdy nas nie było.
- No, nie wiem, czy ja bym to nazwała zabawą, Bonnie - stwierdziła Dawn - Jakoś nie wydaje mi się, aby śledztwo było zabawą.
- Ale tak czy inaczej na pewno mieliście znacznie więcej atrakcji niż my - odparła na to złośliwie Bonnie.
- W sumie to racja. Jedyną naszą atrakcją było to, że jedna dziewczyna zwymiotowała na podłogę - zachichotała panna Seroni, prezentując przed nami komplet swoich śnieżnobiałych zębów.
Panienka Meyer wykrzywiła się lekko, gdy sobie to przypomniała.
- No właśnie. A ja i Latias musiałyśmy sprzątać to wszystko i jeszcze zmyć podłogę. Wierzcie mi, to nie było przyjemne.
- Ale co konkretnie? Sprzątanie wymiocin czy może mycie podłogi? - zapytała niewinnym, acz złośliwym tonem Dawn.
- Jedno i drugie nie było dla mnie przyjemne! - pisnęła na nią Bonnie, tupiąc przy tym nóżką.
- Domyślam się - zaśmiała się siostra mego chłopaka.
- Ale nadal nie rozumiem, dlaczego ona zwymiotowała? Czyżby coś z mojej kuchni jej zaszkodziło? - zapytał Clemont.
Widocznie taka perspektywa bardzo go przerażała. Jednak, choć może nie brzmi to zbyt szlachetnie, zignorowaliśmy jego obawy i powróciliśmy do rozmowy na temat śledztwa.
- Tak czy inaczej zrobiliśmy z Sereną wszystko, co mogliśmy zrobić - powiedział po chwili Ash - Zdobyliśmy kilka informacji, a także wysłaliśmy wiadomość do Maxa.
- A po co wysyłaliście do niego wiadomość? - zapytała Dawn.
- Mała poprawka... To on wysyłał wiadomość, nie ja - powiedziałam ironicznie, wskazując palcem na Asha.
- Mniejsza o szczegóły. Po co wysyłałeś mu wiadomość? - dopytywała się dalej Dawn.
- Wysłałem Maxowi wiadomość, w której poprosiłem go o znalezienie wszelkich informacji na temat trzech kandydatów na stanowisko burmistrza Alabastii - wyjaśnił nam Ash.
- Ale po co ci właściwie te informacje? - zapytał Clemont.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Ja się chyba domyślam - powiedziałam - Chodzi o to, że zanim Jenny została napadnięta, to powiedziała kapitanowi, że wie coś na temat jednego z trzech kandydatów na burmistrza Alabastii. To musiało być coś bardzo kompromitującego.
- No właśnie! - zawołał Ash podekscytowanym tonem - Moim zdaniem to jest właśnie motyw, którego szukamy! Nie wiem, czy mam rację, ale i tak musimy sprawdzić wszystkie tropy.
- Rozumiem, ale po co w takim razie pomoc Maxa? Co on niby może zrobić? - zdziwiła się Dawn.
Clemont uderzy pięścią w dłoń i zawołał:
- No jasne! Max to przecież haker! Potrafi wejść w Internet i znaleźć wszystkie wiadomości, które nas interesują i to nawet z tych stron, na które wchodzić nie wolno! Ash, jesteś genialny!
- Wiem, ale miło mi, że to mówisz - powiedział Ash, pusząc się lekko.
- A czemu nie wolno wchodzić na niektóre strony? - zapytała mnie Bonnie.
- Bo zawierają one dane, których nie wolno publikować - wyjaśniłam jej krótko i zwięźle.
- Dokładnie tak! A więc jeśli jeden z naszych kandydatów ma coś na sumieniu, to Max je odnajdzie, jestem tego pewien - powiedział do nas Ash, zacierając ręce z radości.

***


Następnego dnia nie otrzymaliśmy telefonu od kapitana Rockera, więc sądziliśmy, że póki co nie ma on dla nas żadnych nowych wiadomości. Poszliśmy więc do pracy i zajmowaliśmy się swoimi obowiązkami aż do końca swojej zmiany, po której cała nasza drużyna poszła na spacer ulicami miasta. Clemont również poszedł z nami, ponieważ okazało się, że zabrakło pewnego składnika do ciasta, jakie piekli on i Brock, dlatego też chciał ten składnik nabyć.
- Mogłeś poprosić jedno z nas, żeby ci to kupiło. Nie musiałeś iść z nami - zdziwiła się Bonnie, kiedy szliśmy w kierunku sklepu.
- Może i mogłem, jednak uważam, że najlepiej będzie, jak sam sobie to kupię. Przynajmniej nie zajdzie tutaj żadna pomyłka - wyjaśnił jej swoje motywacje Clemont.
- Najwidoczniej nasz przyjaciel lubi zawsze sam wszystko doglądać, mam rację? - zaśmiała się wesoło Dawn.
Clemont zarumienił się delikatnie i potwierdził jej słowa kiwnięciem głowy.
Rozmowę przerwał nam jednak jakiś hałas. Spojrzeliśmy na ulicę i zauważyliśmy, że pewien motocykl pędzi jak szalony przez ulicę, a za nim gna kolejny motocykl, ale policyjny. Za kierownicą tego drugiego siedział nasz dobry znajomy, sierżant Bob.
- To sierżant Bob! - powiedziałam.
- Musi bardzo się spieszyć - zażartowała sobie Bonnie.
- O ja cię piko! Jesteśmy właśnie świadkami policyjnego pościgu! - zawołała podnieconym głosem Dawn.
- Myślę, że to będzie po obywatelsku, jeżeli się wtrącimy - zaśmiał się Ash i spojrzał na nas wymownie.
Nie mieliśmy nic przeciwko, dlatego ruszyliśmy biegiem za obydwoma motocyklami, jednak dość szybko straciliśmy trop, co zresztą było bardzo łatwe do przewidzenia.
- Ash, to bez sensu! Nie dogonimy ich! - zawołałam do mego chłopaka.
- Piechotą na pewno nie! Ale chyba mam pewien pomysł! - uśmiechnął się do mnie Ash.
Wbiegliśmy szybko do najbliższego sklepu z rowerami i poprosiliśmy jego właściciela, żeby pożyczył nam kilka rowerów. Normalnie taki numer to by nam nie przeszedł, ale na szczęście sprzedawca dobrze znał mojego chłopaka, podobnie zresztą jak i większość ludzi w całej Alabastii (w końcu sława Sherlocka Asha, który udowodnił machlojki poprzedniego burmistrza, obiegła już całe jego rodzinne miasto), bez wahania więc pożyczył nam dwa tandemy. Na jednym usadowiliśmy się ja, Ash i Pikachu, z kolei na drugim usiedli Clemont i Dawn. Piplup, jako że nie lubił takiej jazdy, schował się w swoim pokeballu.
- Hej! Zaraz! A co ze mną?! - zapiszczała oburzonym tonem Bonnie.
- Wybacz, ale każdy rower w tym sklepie jest dla ciebie jeszcze za duży - odpowiedział jej Clemont.
Dziewczynkę fuknęła na niego obrażona i tupnęła nóżką.
- Hej, to nie fair! Ale ja chcę jechać z wami! Ja chcę jechać z wami! - piszczała nieznośnym tonem.
Ash wiedział na szczęście, co w tej sprawie zrobić.
- Bonnie, nie mamy czasu na kłótnie. Gość nam ucieknie! Musisz biec szybko na posterunek policji i powiedzieć kapitanowi Jasperowi Rockerowi, że bierzemy udział w pościgu i żeby powiedział nam, gdzie mamy jechać.
To mówiąc dał dziewczynce do ręki krótkofalówkę.
- Weź! To jest krótkofalówka! Ja mam drugą. Skontaktuj się z nami, jak będziesz wiedziała, którędy gość ucieka. Pamiętaj, liczymy na ciebie.
Dziewczynka słysząc jego słowa, wypowiedziane notabene niezwykle poważnym tonem, poczuła się nagle bardzo ważna, dlatego więc od razu się rozpromieniła, zasalutowała wesoło Ashowi i zawołała:
- Tak jest, Ash! Możesz na mnie liczyć!
Następnie pobiegła razem ze swoim wiernym Dedenne, który cały czas spoczywał w jej torbie, na posterunek policji.


- Wiesz co, Ash? Ty masz naprawdę podejście do dzieci. Serio mówię - zażartowałam sobie, gdy Bonnie już zniknęła.
- Pewnie dlatego, że sam jest dużym dzieckiem - powiedziała Dawn.
Ash nadąsał się, słysząc te słowa.
- Bardzo śmieszne - mruknął po chwili.
Ja i Dawn zachichotałyśmy wesoło. Jednak tak czy inaczej już nawet Melody kiedyś mi powiedziała, że jej zdaniem mój chłopak ma podejście do dzieci, a mnie nie sposób było się z tym nie zgodzić. Do dzisiaj pamiętałam, jak kiedyś ja, Ash, Clemont i Bonnie pomagaliśmy naszej dobrej znajomej Penelopy w opiece nad dziećmi w przedszkolu. Ash wykazał się wówczas niezwykłą znajomością dziecięcej psychologii, bo znalazł wspólny język ze wszystkimi podopiecznymi Penelopy, a już szczególnie z jednym z nich o imieniu Randall, któremu pomógł przezwyciężyć lęk przed Pokemonami. Pamiętam też, że innym razem Bonnie zaprzyjaźniła się z trójką uroczych rozrabiaków o imionach Heidi, Kay oraz Jay, z którymi nieźle rozrabiała. Później musieliśmy wszyscy walczyć z Zespołem R w obronie pewnego Laprasa. Ash skutecznie zmobilizował wówczas Bonnie, Heidi, Kaya i Jaya do działania, dzięki czemu odnieśliśmy ogromne zwycięstwo nad naszymi adwersarzami. Nigdy nie zapomniałam tej sceny, kiedy to cała ta nieznośna czwórka zasalutowała Ashowi po wojskowemu i posłuchała jego poleceń, choć nie wyglądała ona na takie dzieci, które posłuchałyby kogoś starszego od siebie. To jasno dowodzi, że nasz lider ma w sobie to coś, co sprawia, że dzieci, a zwłaszcza te płci żeńskiej, lgną do niego i umieją się łatwo z nim dogadać. Mogło to być spowodowane tym, że Ash, jak sam o sobie mówił, doskonale pamiętał jak to jest być dzieckiem, więc umiał zrozumieć uczucia kogoś takiego jak mała Bonnie. Zresztą skoro już o Bonnie mowa, to muszę powiedzieć, że zawsze miała ona słabość do Asha. Podziwiała go, chwaliła na każdym kroku, chciała brać z niego przykład, nie mówiąc już o tym, że nieraz zaznaczała, iż byłby on dla niej doskonałym starszym bratem. Nie żeby Clemont był złym bratem, ale Ash... to po prostu Ash.
Dodam jeszcze, że moim zdaniem jeśli chodzi o Bonnie Meyer, to mój chłopak imponował jej zawsze swoją charyzmą, odwagą, szlachetnością i altruizmem. Gdy ktoś potrzebował pomocy - czy to Pokemon, czy człowiek - to mój chłopak zawsze ruszał temu komuś na ratunek nie oglądając się przy tym na własne bezpieczeństwo. Ta ostatnia jego cecha imponowała co prawda nam wszystkim, ale chyba najmocniej właśnie Bonnie. Odnosiłam czasami wrażenie, że dziewczynka wręcz kocha się w Ashu, co nie byłoby wcale czymś niezwykłym. Mój chłopak miał w sobie to coś, dzięki czemu cieszył się on dużym powodzeniem u płci pięknej. Kobiety lgnęły do niego bez względu na wiek, a nawet pochodzenie - mówię tu o pochodzeniu, bo w końcu Ash miał szczęście rozkochać w sobie kilka Pokemonek, w tym dwie legendarne, z czego jedna była obecnie moją serdeczną przyjaciółką. Nie robił tego wszystkiego jednak celowo. Nigdy nie latał za dziewczynami, ale być może właśnie to, że nie uganiał się za nimi było jedną z przyczyn jego powodzenia. To oraz jego niesamowita odwaga i szlachetność. Bez względu jednak na to, jakie były, są i będą przyczyny jego popularności u dziewczyn, to jednak faktem jest, że tę popularność posiada - ku ogromnej rozpaczy Brocka, który mimo swojej olbrzymiej słabości do płci pięknej, powodzenie miał raczej zerowe.
Tak więc, gdyby Bonnie kiedykolwiek kochała się w mym chłopaku, to nie byłoby to dla mnie wcale zaskoczeniem, choć na pewno zasmuciłby mnie fakt, iż mam w małej pannie Meyer rywalkę. Nie żebym musiała się obawiać o swoją pozycję dziewczyny Asha, ale żal by mi było złamać małej Bonnie jej urocze serduszko. Bonnie na całe szczęście nigdy nie próbowała rywalizować ze mną o względy Asha, choć czasami wyraźnie była o niego zazdrosna. Przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie, bo Bonnie nigdy mi się do tego nie przyznała.
Ale lepiej zrobię, jeśli już zakończę te filozoficzne rozważania i wrócę do fabuły mojej opowieści.
Kiedy Bonnie już pobiegła na posterunek policji powiadomić kapitana Rockera o zaistniałej sytuacji, to ja, Ash, Clemont i Dawn pojechaliśmy na pożyczonych rowerach w kierunku, w którym zniknęli sierżant Bob i jego tajemniczy uciekinier. Na szczęście nie mieliśmy problemu z namierzeniem trasy pościgu, bo oba motocykle zostawiły sporo śladów na szosie podczas dzikiego hamowania, więc dość szybko znaleźliśmy właściwą drogę. Jednak mimo wszystko oba motory miały nad nami ogromną przewagę i nie dało się jej nadrobić nawet szybką jazdą, o czym dość prędko się przekonaliśmy.
- Ash, to nie ma sensu! Przecież nie znajdziemy ich! - powiedziałam, gdy na chwilę się zatrzymaliśmy.
- Właśnie, a poza tym ja już ledwie zipię! - dodał Clemont, dysząc i sapiąc ze zmęczenia.
- Weź się w garść, chłopie! Musimy znaleźć tego drania, którego ściga sierżant Bob! - skarciła go Dawn.
Chłopak zarumienił się lekko i już więcej nie narzekał. Najwidoczniej słowa dziewczyny miały dla niego olbrzymie znaczenie. Domyślałam się powodów takiej sytuacji.
- Którędy mamy pojechać, żeby ich dogonić? - zastanawiał się nasz lider, rozglądając dookoła.
- Ash! Serena! Clemont! Dawn! Odezwijcie się! - usłyszeliśmy nagle znajomy głos.
To Bonnie nawoływała nas przez krótkofalówkę. Słysząc jej głos Ash szybko chwycił owo urządzenie w dłoń i zawołał:
- Hej, Bonnie! Co tam u ciebie?
- Wszystko gra! - odezwał się w krótkofalówce głos Bonnie - Kapitan Rocker powiedział mi, że sierżant Bob dalej ściga tego drania, ale on nie zamierza się poddać, więc pościg pewnie jeszcze potrwa. Ponoć wysłali już kilku funkcjonariuszy na motorach i samochodach, żeby wyprzedzili go i zastawili kilka pułapek, ale on ze wszystkich się wymknął.
- Rozumiem. A wiecie chociaż, dokąd on jedzie? - zapytał Ash.
- Kapitan mówi, że na lotnisko. Podobno kręcił się tam wczoraj i komuś za coś płacił. Chyba za wynajem prywatnego samolotu, bo płacił grubym plikiem banknotów.
- A którą drogą jedzie?
- Ostatnio drogą numer pięć, ale co chwilę ją zmienia.
Ash zastanowił się przez chwilę, po czym uśmiechnął się zadowolony.
- Doskonale! Powiedz, kapitanowi, żeby wysłał ludzi na lotnisko!
- Już to zrobił i mówił, żebyście dali sobie spokój i nie mieszali się do tego. Gość ponoć jest uzbrojony.
- Nie z takimi sobie dawaliśmy radę, Bonnie. Dzięki i do zobaczenia później. Bez odbioru.
To mówiąc Ash odłożył krótkofalówkę do plecaka i powiedział:
- Gość jedzie w kierunku lotniska.
- Nie dotrzemy tam na czas! - zawołała załamana Dawn.
Jej brat uśmiechnął się zawadiacko i powiedział:
- Nie ma takiego zdania w moim słowniku! Dorwiemy drania i to przed policją.
- Ale jak? On przecież ma motor i jeszcze dużo przewagi nam nami - zauważyłam.
- Możliwe, ale my mamy coś, czego on nie ma.
- Dość rozumu, aby się wycofać? - zapytał Clemont.
Ash spojrzał na niego groźnym wzrokiem, po czym dokończył:
- Nie! Drogę na skróty! Poza tym doskonale znam te tereny. Przecież tu się wychowałem.
Mówiąc to Ash pochylił się lekko nad kierownicą roweru.
- A więc zapnijcie pasy i przygotujcie się na szybką jazdę! Dotrzemy tam w kwadrans, jeśli się pospieszymy.
- Pika-pika! - zapiszczał bojowo Pikachu.
- O nie! Znowu szybka jazda! - jęknął załamany Clemont.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi i już po chwili ruszyliśmy w drogę. Jakiś czas później zjeżdżaliśmy z olbrzymiej górki prosto w dół. Wiatr wiał nam w twarze i szarpał dziko naszymi włosami na wszystkie wręcz strony, a adrenalina wychodziła nam uszami. Ash i Pikachu, który trzymał się mocno ramienia swego trenera, zaczęli wesoło krzyczeć. Dawn natomiast pisnęła zadowolona, machając ręką.
- JUHU! To ja rozumiem! Naprzód, braciszku! Naprzód! - wołała.
- To nienormalne! To po prostu szaleństwo! - krzyczał przerażonym głosem Clemont.
- Wrzuć na luz! Czuj, a nie myśl! - zawołał do niego Ash.
- Ash, taka jazda to samobójstwo! Sereno, powiedz mu coś!
Ja jednak jakoś nie miałam ochoty prawić kazań Ashowi. Zamiast tego rozłożyłam ręce na boki i krzyknęłam:
- Jestem królową świata!
Słysząc to Clemont jęknął jeszcze głośniej.
- No nie! Wychodzi na to, że jestem jedyną normalną osobą w tym towarzystwie!

***


Pomimo szaleńczej i niemalże samobójczej jazdy na rowerach, jaką to odbyliśmy udało się nam dotrzeć na lotnisko w kwadrans. Ash poprowadził nas przez łąki i pola, dzięki czemu przejechaliśmy na skróty i byliśmy na miejscu przed naszym delikwentem, który przybył tam jakąś minutę po nas. Zeskoczył z motocykla i ruszył w kierunku prywatnego samolotu, który wynajął, żeby nim uciec z Kanto.
- Ani kroku dalej! - krzyknął Ash groźnym tonem, stając uciekinierowi na drodze.
- Nigdzie nie polecisz! - dodałam, stając obok mego chłopaka.
- A jeśli już, to do więzienia! - zawołała Dawn.
- I to jeszcze w kajdankach! - dokończył bojowym tonem Clemont.
- Pika-pika! - zapiszczał groźnie Pikachu.
- Pip-pip! - ćwierknął równie groźnie Piplup, który wyskoczył już ze swego pokeballa.
Uciekinier był bardzo młodym człowiekiem, zaledwie po dwudziestce. Wyglądał nawet całkiem przystojnie, a przynajmniej wyglądałby, gdyby nie był draniem. Miał czarne oczy oraz niebieskie oczy, a prócz tego władczy nos, który mocno zmarszczył na nasz widok.
- Z drogi, dzieciaki, albo stanie wam się krzywda! - warknął.
- To tobie stanie się krzywda, jeśli się nie poddasz! - odpowiedziała mu Dawn, robiąc przy tym groźną minę.
- Bo wówczas na własnej skórze przekonasz się, co to znaczy gniew drużyny Sherlocka Asha! - zawołałam, mierząc w niego groźnie palec.
Mężczyzna wściekły niczym wszyscy diabli wyjął zza pasa pistolet, po czym wymierzył go w naszą stronę.
- Sami tego chcieliście, smarkacze! - zawołał.
Nim jednak zdążył wystrzelić, to w dłoń uderzyły go ogromne pnącza. To Chespin wyskoczył z pokeballa Clemonta i zaatakował uciekiniera.
- Doskonale, Chespin! Dobra robota! - pogratulował mu jego trener.
- Fennekin! Twoja kolej! - zawołałam, wypuszczając z pokeballa mego stworka.
Fennekin skoczył w bojowej pozie i zaatakował żarem uciekiniera nim ten zdążył ponownie sięgnąć po broń. Gość zaczął podskakiwać przerażony, próbując ugasić przy tym swoje tlące się ubranie.
- Piplup! Spróbuj oszołomić go bąbelkami! - rozkazała Dawn.
Jej Pokemon szybko wykonał polecenie i uciekinier opadł na ziemię.
- Pikachu! Piorun! Teraz! - krzyknął Ash.
- Pika-pika.... CHUUUUU!
Już po chwili oszołomiony elektrycznym atakiem przestępca leżał na ziemi, a Chespin związał go swoimi pnączami. Minutę później na lotnisko wjechał motocyklem sierżant Bob.
- Ash! Serena! Co wy tu robicie?! - zawołał bardzo zdumiony naszym widokiem.
- Odwalamy za was całą robotę! Gdyby nie my, ten drań by wam uciekł - odpowiedział mu wesoło Ash.
Bob zeskoczył szybko z motocyklu, podszedł do uciekiniera i założył mu kajdanki.
- Dobrze się spisaliście. Gość zmylił mnie i przez niego wjechałem do rowu. Zanim zdołałem się z niego wygrzebać już dawno zniknął mi z oczu. Od kapitana przez krótkofalówkę dowiedziałem się, dokąd zmierza, jednak bałem się, że nie zdążę na czas i gość nam ucieknie. Na całe szczęście wasza czwórka wkroczyła do akcji w samą porę.
Oczywiście odpowiedzieliśmy skromnie, że to był nasz obowiązek i nie ma o czym mówić. Ale tak czy inaczej byliśmy z siebie teraz naprawdę dumni.

***


UUciekinier prędko został odwieziony na policję i od razu przesłuchany przez sierżanta Boba w obecności naszej i kapitana Rockera. Okazało się, że draniem, którego pomogliśmy policji schwytać, był lokaj Parker z domu pana Williamsona. Ten sam lokaj, który podczas przyjęcia upuścił tacę na widok porucznik Jenny. Kapitan Rocker podejrzewał, że nie zrobił on tego przypadkiem, ale dlatego, że z jakiegoś powodu bał się on naszej drogiej przyjaciółki. Odpowiedni wgląd w jego papiery sprawił, że szybko odkryto powody tejże obawy.
- Drań siedział już za drobne kradzieże - zaczął nam wyjaśniać kapitan Rocker - To Jenny wsadziła go do więzienia. Było to rok temu, a ona miała wtedy stopień sierżanta. Tak czy inaczej gość dostał dwa lata odsiadki, ale parę miesięcy temu wyszedł wcześniej za dobre sprawowanie. Jak widać powrócił do branży, bo przecież nie bez powodu przestraszył się Jenny. Na złodzieju czapka gore, jak to mówią, a on jest złodziejem.
- Znowu coś ukradł? - zapytał Ash.
- Owszem. Okradł pana Williamsona z kilku diamentów, które ten miał w swoim biurku. Zabrał je, po czym schował w skrytce za portretem swego pracodawcy.
- Za tym samym, pod którym to profesor Oak znalazł nieprzytomną Jenny? - spytałam.
- Dokładnie tak. Drań zobaczył Jenny na przyjęciu i przestraszył się. Spanikował i postanowił sprawdzić, czy jego skrytka jest bezpieczna. Jenny musiała zwrócić uwagę na jego podejrzane zachowanie, więc poszła za nim, a wtedy on ją zaatakował i próbował zabić, ale mu się nie udało. Teraz zaś, kiedy zobaczył policję podjeżdżającą pod dom Williamsona zorientował się, że wpadł, więc szybko ukradł motor pana Berkera i uciekł nim na lotnisko samolotem, który wynajął dzień wcześniej.
- Wynajął dzień wcześniej? Czemu? - zapytała Dawn.
- Pewnie spodziewał się, że może mu się to przydać - powiedziałam.
- Tak właśnie było. Parker zresztą już wszystko nam wyśpiewał. Muszę powiedzieć, że tylko dzięki wam nie udało mu się uciec - rzekł dumnym tonem kapitan Rocker, po czym położył mnie i Ashowi dłonie na ramionach - Jestem z was bardzo dumny, moi drodzy.
- Ale panie kapitanie... Czy jest pan pewien, że to Parker zaatakował porucznik Jenny? - zapytał Ash.
- Oczywiście, że tak. Wszystko na to wskazuje. Co prawda gość idzie w zaparte i twierdzi, że z tą próbą zabójstwa nie ma nic wspólnego, ale ja mu się nie dziwię, że tak mówi. W końcu kradzież to jedno, ale morderstwo to już jest inna sprawa. Za kradzież dostanie kilka lat, a za próbę zabójstwa może liczyć nawet na dożywocie.
- Chwileczkę, panie kapitanie. Jak on mógł ukraść te diamenty tak, że pan Williamson się w tym nie zorientował? - zapytałam, nic już z tego nie rozumiejąc.
Kapitan Rocker na to jednak też miał odpowiedź.
- To proste. Ma znajomego jubilera, który jest też fałszerzem i paserem. To on zrobił fałszywki, zaś Parker podczas sprzątania gabinetu swojego pracodawcy dokonał podmiany i po sprawie. Jubilera już mamy. Wszystko nam wyśpiewał. Oba ptaszki siedzą więc w klatce.
- To prawda, ma pan złodziei diamentów, ale sprawa ataku na Jenny, to co innego - powiedział Ash.
Kapitan pokiwał głową z lekkim politowaniem i powiedział:
- Ash, mój chłopcze... Przywyknij do tego, że nie zawsze możesz mieć rację. Czasami ma ją też taki stary wiarus jak ja. Zaufaj mi więc i daj sobie spokój. Wypłacę wam sumę, która się wam należy za udział w tej sprawie i na tym koniec. Resztę zostaw nam.
- Ale panie kapitanie...
- To wszystko, Ash. Ty i twoi przyjaciele możecie odejść. Sumę prześlę wam jutro. Dzisiaj muszę zająć się papierkową robotą.
Chcieliśmy jeszcze coś powiedzieć, ale kapitan Rocker machnął tylko lekceważąco ręką, więc sobie poszliśmy.
Po drodze do domu Ash zdjął sobie z głowy czapkę i cisnął ją o ziemię.
- Kapitan się myli! - zawołał ze wściekłością w głosie - Parker może i jest złodziejem, ale na pewno nie zabójcą! To nie on zaatakował porucznik Jenny! Sprawca jest nadal na wolności!
- Ale co zrobisz? Przecież kapitan nie chce, abyśmy dalej się zajmowali tą sprawą - przypomniałam memu chłopakowi smutnym głosem.
- Wiem, ale kiedy Jenny wybudzi się ze śpiączki, to powie wszystkim, jak było prawdę - powiedział z pewnością w głosie Ash - No, a wówczas kapitan będzie miał się z pyszna.
- Jest jednak pewien problem. Jenny nadal jest w śpiączce i jakoś nic nie zapowiada tego, żeby miała się z niej wybudzić - powiedział Clemont.
- A poza tym, zanim się obudzi, to sprawca może już dawno zatrzeć za sobą wszystkie ślady - dodała Dawn.
- Może tak być, ale jestem dobrej myśli - rzekł Ash - Wszystko zależy od wiadomości, które prześle nam Max.
- A skąd wiesz, że on cokolwiek się dowie? - zapytała Bonnie.
Ash uśmiechnął się wymownie.
- Zapewniam cię, Bonnie, że dowie się.

***


Przez następny dzień wiadomości do nas nie przyszły, więc Ash powoli zaczął tracić nadzieję czując, że jeżeli tak dalej pójdzie, to burmistrzem Alabastii może zostać niedoszły morderca, a do tego przecież żadne z nas nie mogło dopuścić. Ale nic nie byliśmy w stanie zrobić. Bez wiadomości od Maxa dreptaliśmy w miejscu, podobnie zresztą jak nasze śledztwo. Prócz tego Jenny wciąż była nieprzytomna i nic nie wskazywało na to, że się ona wybudzi na czas, aby wydać swego niedoszłego zabójcę.
Tymczasem Williamson był bardzo zasmucony z powodu zachowania swego lokaja Parkera.
- To naprawdę wielkie nieszczęście - powiedział do mnie i do Asha, gdy przyszliśmy go odwiedzić - Kto by pomyślał, że to on zaatakował panią sierżant?
- Niestety, wszystko wskazuje na to, że to on - powiedziałam.
- Spokojnie, proszę pana. On odpowie za swoje czyny - odparł Ash.
Williamson podziękował nam za to i powiedział, że niestety nie może poświęcić nam więcej czasu. Wyszliśmy więc z jego domu. Mój luby jednak wyglądał na nieco zaszokowanego.
- Co się stało, kochanie? - zapytałam bardzo przejęta jego miną.
- Pani sierżant... - wymamrotał Ash.
- Nie rozumiem.
- Dlaczego Williamson nazwał naszą Jenny sierżantem? Przecież ona jest porucznikiem.
- Może się po prostu pomylił? Każdemu może się zdarzyć.
- Może... Tak czy inaczej bez wiadomości od Maxa nie zdołamy nic zrobić. Przegramy na całej linii.
- Wyjaśnij mi jedną rzecz, Ash. Po co tu w ogóle przyszliśmy?
- Naszły mnie pewne podejrzenia względem Bercera. Miałem nadzieję, że go zastaniemy, bo wtedy mógłby mi je potwierdzić, ale niestety nie udało się. Tak czy inaczej musimy czekać na wiadomości od Maxa.
Na nasze szczęście kolejny dzień przyniósł nam całkowite zwycięstwo, a zaczęło się ono od tego, że w czasie pracy Delia poprosiła nagle Asha do telefonu, mówiąc:
- Synku! Dzwoni Max Hameron! Mówi, że ma dla ciebie informacje, o które podobno go prosiłeś.
Ash rzucił szybko swoje obowiązki, po czym niemalże biegiem ruszył do telefonu, porozmawiał przez chwilę z Maxem, a następnie wrócił do nas bardzo zadowolony.
- Sereno! Przyjaciele! Wiem już wszystko! Możemy zastawić zasadzkę na naszego delikwenta! Ruszajmy się! Czas nagli!
- A może najpierw tak łaskawie powiesz nam, co odkryłeś? - zapytała nieco złośliwym tonem Dawn.
Ash uśmiechnął się radośnie do siostry, po czym opowiedział nam wszystko, a potem wszyscy razem zaplanowaliśmy plan działania.

***


- Wszystko zrozumiałaś? - zapytał mnie ponownie Ash.
- Oczywiście, że zrozumiałam - odpowiedziałam mu drżącym głosem - Tylko boję się o ciebie.
- Ja też się boję, ale jeśli będziemy działać według planu, to musi nam się udać. Pamiętajcie... Ty i Pikachu macie zaczaić się tutaj i czekać na mój sygnał - powiedział Ash.
Nadal denerwowałam się, bo w końcu plan mego chłopaka był bardzo ryzykowny, ale w końcu postanowiłam go posłuchać. Pocałowałam jeszcze czule Asha w policzek i wraz z Pikachu schowałam się szybko za łóżkiem w naszym domku na drzewie, bo tam właśnie zastawiliśmy zasadzkę. Reszty wydarzeń już nie widziałam, a jedynie słyszałam.
- Dzień dobry, panie Williamson - powiedział detektyw z Alabastii, kiedy jego tajemniczy gość wspiął się po drabince sznurowej i wszedł do domku.
Mężczyzna zamruczał niezadowolony, po czym odpowiedział:
- Przychodzę tutaj, ponieważ napisał pan do mnie, panie Ketchum, że to bardzo ważne. A więc słucham. O co panu chodzi?
Ash uśmiechnął się do niego delikatnie i zaczął mówić:
- O drobiazg. Chcę dostarczyć w ręce kapitana Rockera sprawcę ataku na porucznik Jenny.
- A co ja mam z tym niby wspólnego?
- Chyba pan się domyśla, prawda?
Mężczyzna zachichotał gniewnie i wysyczał:
- Uważa pan, że to ja zrobiłem? Jest pan żałosny, panie Ketchum.
- Nie mówię, że zrobił pan to osobiście, ale że zlecił pan zabójstwo oficer Jenny.
- Ja? Chyba sobie pan ze mnie żartuje. Niby komu miałbym to zlecić?
- Swojemu sekretarzowi, oczywiście. Panu Bercerowi.
- Chyba pan sobie ze mnie żartuje.
- Przeciwnie, dawno nie byłem aż tak poważny. To pański sekretarz zaatakował porucznik Jenny i to na pana polecenie.
- Oszalałeś, młodzieńcze.
Ash nie przejął się tymi słowami i zaczął mówić.
- Oto, co się stało: Bercer na pana polecenie wyszedł z sali balowej pod pretekstem pójścia do toalety. Nie wiem dlaczego, ale z jakiegoś powodu Jenny wyszła za nim. Podejrzewam jednak, że powiedział jej, iż chce jej przekazać jakieś bardzo ważne wiadomości na pana temat. Ona pana znała i wiedziała, jakie z pana ziółko, więc poszła się z nim spotkać. Wówczas on ją zaatakował. Miał ją zabić, ale nie udało mu się to, bo nakrył go na tym profesor Samuel Oak. Uciekł więc, nie dokończywszy dzieła. Jednak Jenny ubrudziła mu rękawy i górną część garnituru swoją krwią. Nie mógł więc w takim stanie wrócić na salę. Poszedł zatem do łazienki i tam próbował zmyć z siebie plamy krwi. Udało mu się to, ale wiedział, że widok mokrego garnituru wzbudzi na sali balowej podejrzenia. Zostać w łazience do czasu, aż wyschnie też nie mógł, bo w ten sposób rzuciłby na siebie podejrzenie. Rozwalił więc kran i pozwolił, żeby woda go opryskała, po czym wrócił na salę i powiedział o awarii w łazience.
- Piękna historia - przerwał Ashowi jego opowieść polityk - Szkoda tylko, że nie jest prawdziwa.
- Ależ ona jest prawdziwa, panie Williamson.
- Doprawdy? A więc wobec tego... przyjmując czysto hipotetycznie, że ma pan rację, co takiego zrobił nie tak mój sekretarz, że wpadł pan na jego trop?
Ash zaśmiał się z kpiną w głosie.
- Ten zegarek, który miał na ręce. Bercerowi było żal go zniszczyć, dlatego zanim rozwalił kran, to zdjął zegarek z ręki, po czym ochlapał się wodą, następnie wytarł sobie część ręki, aby potem móc ponownie założyć zegarek. Było to oczywiście bardzo głupie z jego strony, gdyż wzbudziło to podejrzenia Gary’ego Oaka, a tym samym również i moje, kiedy Gary mi o tym wszystkim powiedział.
Williamson zaczął nerwowo przechadzać się po domku na drzewie.
- Piękna historia... Ale co ja niby mam z tym wszystkim wspólnego?
- Bo to pan zlecił swojemu sekretarzowi to zabójstwo i dobrze wiem, dlaczego. Do niedawna jeszcze nie miałem pojęcia, jakie motywy panem kierowały, ale teraz już wiem.
- Doprawdy? I co takiego było motywem mojego działania?
- Mój przyjaciel zdobył o panu kilka ciekawych informacji... Wiem, że jakieś siedem lat temu trafił pan do więzienia w Wertanii na półtora roku za kradzież i przemyt Pokemonów. Aresztowała pana Jenny, wówczas jeszcze sierżant, będąca tam na stażu. Dlatego właśnie w rozmowie, którą niedawno prowadziliśmy, nazwał ją pan „panią sierżant“, nie zaś „panią porucznik“. Zakładam, że to było zwykłe przejęzyczenie, jednak je pan wypowiedział i niestety to pana zgubiło, ponieważ dopiero wtedy zacząłem pana naprawdę podejrzewać. Wcześniej nie miałem pojęcia, że to pan jest temu winien. Podejrzewałem Bercera, ale brakowało mi motywu. Podejrzewałem też, że ktoś z trzech kandydatów na burmistrza Alabastii jest winien, czego mogły dowodzić słowa skierowane przez Jenny do kapitana Rockera. Początkowo nie wiedziałem, kogo one dotyczą, ale teraz już wszystko rozumiem. Muszę panu oddać, że naprawdę doskonale się pan postarał, aby zatrzeć za sobą wszelkie ślady. Nóż, którym Bercer zaatakował Jenny już pewnie dawno pan zdążył ukryć, prawda? Nie, nie musi mi pan odpowiadać, to jest tylko pytanie retoryczne. Ponadto zaprosił pan na swój bal swoich politycznych rywali, żeby oni również byli w pobliżu miejsca przestępstwa i żeby w razie czego na nich również padło podejrzenie ataku na Jenny. Ale przegrał pan, ponieważ ja znam prawdę.
- Nie masz na mnie żadnego dowodu, Ketchum! Nikt ci nie uwierzy w te twoje bajeczki - warknął wściekły Williamson, przechodząc w rozmowie z Ashem na „ty“.
Chłopak nie przejął się tym i mówił dalej:
- Ależ ja mam dowody. Wystarczy, że pójdę do kapitana Rockera i przekażę mu moje odkrycia, a on je sprawdzi i potwierdzi. W końcu jest pan notowany jako złodziej i przemytnik. Wystarczy dobrze poszukać danych na pana temat w policyjnych aktach. Co prawda zmienił pan nazwisko zaraz po odsiadce, ale nietrudno będzie dojść prawdy, a wówczas...
- No dobra, cwaniaczku! Łapy do góry! I bez numerów! - warknął Williamson, prawdopodobnie wyjmując broń.


Ash jednak wcale nie przestraszył się jego groźby. Wybuchnął jedynie gromkim śmiechem i jakby nigdy nic powiedział:
- Powiedz mi pan tylko jedno, panie Williamson. Czemu chciał pan ją zabić? Co sprowokowało pana do takiego czynu?
- Nie miałem wyboru. Ta jędza na kilka dni przed balem zatrzymała mnie na ulicy, gdy o mało co nie wpadłem na nią samochodem. Wlepiła mi mandat, przyjrzała mi się dokładnie i nagle rozpoznała mnie jako człowieka, którego kiedyś aresztowała. Rozumiesz? Rozpoznała mnie, a ja od razu rozpoznałem ją. Zresztą nietrudno ją było poznać, bo ma pieprzyk na szyi w odróżnieniu od innych Jenny.
- Zakładam, że podczas wlepiania ci mandatu Jenny powiedziała coś, co zmusiło cię do działania, prawda? - rzekł Ash, również przechodząc z Williamsonem na „ty“ .
- Owszem. Powiedziała, że najwidoczniej nie zmieniłem się nic a nic, skoro znowu tak łatwo łamię przepisy. Dodała również złośliwie, że jeśli kandyduję na burmistrza, to szkoda, że moi przyszli podatnicy nie wiedzą, jaki burmistrz może im się trafić. Zrozumiałem to jako ostrzeżenie do siebie wystosowane, więc musiałem zorganizować zamach na jej życie. Mogłem zaufać tylko mojemu sekretarzowi, dlatego to jemu zleciłem zabójstwo. Ten bałwan niestety spartolił całą robotę, jednak spokojnie, co się odwlecze, to nie uciecze! Bercer jest teraz w drodze do szpitala! Zaczeka tam na dogodną okazję i skończy to, co zaczął! Ale ty tego już nie doczekasz! Nikt nie wie, że tu jestem. Gdy tylko cię zabiję, to pójdę sobie stąd i będę miał pewność, że nikomu nie powiesz o tym, co tu przed chwilą usłyszałeś.
Każdy inny słysząc taką groźbę na pewno by się przestraszył. Ale nie Ash. On dalej miał naprawdę bardzo dobry humor i śmiał się do rozpuku, doprowadzając tym samym swego rozmówcę do białej gorączki.
- I z czego ty się śmiejesz, co?! Z tego, że zaraz będzie pluł ołowiem?! - warknął na niego wściekle Williamson.
- Nie z tego się śmieję! Śmieję się z twoich błędów.
- Moich błędów?
- Tak, twoich dziecinnych błędów. Popełniłeś bowiem cztery błędy w tej całej sprawie i to one cię zgubiły.
- Czyżby? A więc zanim cię zastrzelę chciałbym się dowiedzieć, jakie to błędy niby popełniłem, co?
Ash znowu się zaśmiał i zaczął mówić:
- Po pierwsze nazwałeś w rozmowie ze mną Jenny sierżantem, a nie porucznikiem. To zaczęło mnie naprowadzać na twój ślad. Po drugie jesteś głupi jak but mierząc do mnie z rozładowanej broni.
- Jak to?!
- Tak to! Zaczaiłem się ulicy przebraniu i wpadłem na ciebie w chwili, gdy szedłeś do domku na drzewie. Następnie wyjąłem ci z kieszeni broń i zastąpiłem ją taką, która jest pozbawiona naboi.
- Blefujesz!
- Sam to sprawdź.
Williamson musiał się nieco zmieszać, bo chwilę później usłyszałam wielki rumor, co oznaczało, że Ash skoczył na Williamsona i zaczął się z nim bić. Wtedy wiedziałam już, iż muszę wkroczyć do akcji. Wyskoczyłam z kryjówki i zauważyłam, że Ash szarpie się po podłodze z politykiem. Skoczyłam ukochanemu na pomoc i uderzyłam Williamsona pięściami w kark.
- Zostaw mojego chłopaka! - krzyknęłam.
Polityka nieco mój cios musiał oszołomić, bo Ash zdołał go z siebie zepchnąć, ale ten teraz rzucił się na mnie. Przygwoździł mnie do ściany i zaczął dusić.
- Zostaw moją dziewczynę! - wrzasnął detektyw i skoczył mu na szyję.
Oderwał go ode mnie, ale sam został odrzucony przez niego.
- Pikachu, teraz! - krzyknął Ash.
Pokemon poraził wówczas polityka prądem, który zdołał go na chwilę sparaliżować. Zadowolony Ash chwycił gwizdek, który miał zawieszony na szyi i zagwizdał. Następnie oboje przycisnęliśmy Williamsona do podłogi i skrępowaliśmy mu ręce sznurem.
Chwilę później do domku na drzewie wbiegł sierżant Bob oraz kilku policjantów. Wszyscy byli uzbrojeni.
- No! Jesteście nareszcie! W samą porę! - powiedział zadowolony ich widokiem Ash.
- Nie mogliście wcześniej? - zapytałam, trzymając się za szyję, którą przed chwilą ściskał ten łajdak.
- No co? Przecież mieliśmy czekać na gwizdek i dopiero wtedy, gdy go usłyszymy wkroczyć do akcji - zaśmiał się Bob.
- Tak czy inaczej przybyliśmy w samą porę - zaśmiał się Ash.
Bob oddał mu uśmiech, po czym podszedł do Williamsona i założył mu na ręce kajdanki.
- Jest pan aresztowany za zlecenie zamordowania porucznik Jenny.
- Może pan dodać do listy oskarżeń próbę zamordowania niejakiego Asha Ketchuma i jego dziewczyny - dodał dowcipnym tonem mój chłopak.
- Możesz sobie gadać, co tylko chcesz! Nie masz żadnych dowodów na potwierdzenie swoich słów! - warknął na niego Williamson.


Zadowolony Ash zaśmiał się i spojrzał na mnie.
- Och, Sereno. Zupełnie o tobie zapomniałem. Nagrałaś wszystko?
- No jasne! - powiedziałam i pokazałam mały dyktafon, na którym to nagrałam całą rozmowę Asha i Williamsona.
- Prócz tego uśmiechnij się, bo jesteś właśnie w ukrytej kamerze! - zaśmiał się podle detektyw i pokazał palcem na malutką kamerkę wisząca na ścianie domku na drzewie.
Williamson jęknął widząc, że przegrał. Załamany opuścił więc głową, a tymczasem Ash zaczął się nad nim pastwić.
- Przy okazji trzeci błąd jaki popełniłeś, to ten, że myślałeś, iż przyjdę tu sam. A czwarty to taki, że myślałeś, że policja o niczym jeszcze nie wie. Myliłeś się. Powiedziałem im o wszystkim zanim zorganizowałem całą tę akcję.
Bob zadowolony kazał policjantom wyprowadzić polityka.
- Świetnie ci to poszło, Ash - powiedział sierżant, gdy już zostaliśmy sami we trójkę - Doskonała robota.
- Właśnie, zwłaszcza ten numer z rewolwerem - dodałam zadowolona - Ale nawiasem mówiąc, to kiedy ty zamieniłeś mu broń?
Ash zachichotał wesoło i podniósł z podłogi rewolwer Williamsona, oczywiście cały czas pilnując, żeby dotykać go jedynie przez chusteczkę.
- Widzisz, Sereno... Jestem raczej kiepskim kieszonkowcem, ale jak widzę bardzo dobrym aktorem.
- Nie rozumiem.
- Zobacz sama...
To mówiąc Ash dbając, żeby nie dotknąć palcami rewolweru, otworzył go i wysypał z niego naboje. Byłam zdumiona, gdy to zobaczyłam.
- Jak to? Chcesz powiedzieć, że on miał cały czas nabitą broń?
- Nie inaczej. Ale wystarczyło, że choć przez chwilę się zawahał i to dało mi okazję do ataku.
Popatrzyłam na Asha z podziwem w oczach.
- Wiesz, co ci powiem? Mówisz wiele razy, że nauka jest niesamowita. Mylisz się. To ty jesteś niesamowity. Prawdziwy z ciebie geniusz.
Ash nagle przestał się uśmiechać i spojrzał na sierżanta przerażonym wzrokiem.
- Raczej idiota. Rozmawiam tu sobie z wami, a tymczasem Jenny jest w ogromnym niebezpieczeństwie.
Gdy to powiedział, to od razu przypomniałam sobie o tym, co chwilę wcześniej rzekł nam Williamson.
- Boże! Bercer! - zawołałam przerażona i spojrzałam na sierżanta - Musimy natychmiast jechać do szpitala!
- Ale co się stało? Sereno, co się tu dzieje? - zapytał przerażony moim zachowaniem Bob.
- Bercer jest teraz w szpitalu i próbuje zamordować porucznik Jenny! - krzyknęłam w ramach wyjaśnień.
Bob niewiele myśląc pognał z nami do radiowozu, a nim pojechaliśmy na sygnale prosto do szpitala. Tam zaś ruszyliśmy po schodach na górę. Zatrzymaliśmy szybko jakąś pielęgniarkę i zapytaliśmy ją, gdzie leży nasza pani porucznik. Kobieta powiedziała nam to, jednak chciała nas zatrzymać wołając głośno, że nie możemy tam sobie tak po prostu wchodzić na, ale oczywiście zignorowaliśmy ją i wparowaliśmy do szukanej przez nas sali w niemalże ostatniej chwili. Właśnie Bercer pochylał się nad Jenny w białym fartuchu lekarskim i ze strzykawką w ręku, aby zaaplikować policjantce coś, co ją zabije.
- Rzuć to! Ręce do góry i pod ścianę! - zawołał Bob, wyjmując szybko broń z kabury.
Sekretarz przerażony wykonał polecenie i cofnął się od łóżka Jenny. Jego twarzy wyrażała dziką wściekłość. Wiedział, że to już koniec. Policjant zaś podszedł do niego, po czym zakuł go w kajdanki.
- Przegrałeś, Bercer. Twój szef już siedzi i wszystko nam wyśpiewał - powiedział Ash z nieukrywaną satysfakcją w głosie.
Bercer spojrzał na niego wręcz morderczym wzrokiem, po czym został wyprowadzony z sali przez Boba. Ja zaś spojrzałam na wciąż nieprzytomną Jenny.
- Uff! Zdążyliśmy w ostatniej chwili - powiedziałam, opadając z ulgą na krzesło.
- Owszem... To była scena jak w kinie - zażartował sobie Ash.
- Z tą różnicą, że groźniejsza, bo na żywo.
- Dokładnie tak.
- Pika-pika - wydyszał z ulgą Pikachu, ocierając sobie pot z czoła.

***


Bercer i Williamson stanęli przed sądem. Jednemu postawiono zarzut próby zabójstwa, a drugiemu podżegania do zabójstwa. Za te dwie zbrodnie czekał ich naprawdę ciężki wyrok. Nie wiem ostatecznie, ile lat dostali, ale jedno jest pewne, wolności tak szybko żaden z nich nie zobaczy, jeżeli w ogóle.
Kapitan Rocker przeprosił Asha za to, że mu nie zaufał, co jednak nie przeszkodziło mu powiedzieć w wywiadzie, jakiego udzielił dziennikarzom miejscowej gazety, że od samego początku o wszystkim wiedział, a prócz tego czynnie współpracował z Ashem i zorganizował niezwykle skuteczną akcję schwytania zabójcy na gorącym uczynku.
- No nie, co to za kłamczuch! - zaśmiałam się wesoło, pokazując memu chłopakowi „Kanto Express“, który właśnie czytałam - Zobacz tylko, jak on kręci.
- Spokojnie, najdroższa. Niech ma tę swoją chwilę sławy - powiedział pobłażliwym tonem Ash - My znamy prawdę i to nam wystarczy. Poza tym ważne jest to, że sprawiedliwości stało się zadość, a pieniądze za pomoc w śledztwie zostały nam wypłacone.
- No i że porucznik Jenny wybudziła się ze śpiączki - dodała Dawn.
- Nie inaczej, moja kochana siostrzyczko. Nie inaczej. Zatem możemy śmiało powiedzieć, że wszystko jest w porządku, a drużyna Sherlocka Asha odniosła kolejne zwycięstwo - powiedział Ash.
Rzeczywiście, porucznik Jenny wybudziła się ze śpiączki i zadowolona opowiedziała wszystkim, co się stało i kto ją napadł. Z tym większą radością przyjęła od nas wiadomość, że schwytaliśmy jej niedoszłego zabójcę oraz jego zleceniodawcę. Jenny uśmiechnęła się do nas od ucha do ucha, gdy ją o tym powiadomiliśmy.
- Wiedziałam, że mogę na was liczyć, kochane dzieciaki.
Przez pierwsze dwa dni po swoim wybudzeniu porucznik Jenny nie mogła wstawać z łóżka, później jednak zaczęła się ona poruszać na wózku inwalidzkim. Otrzymała również miesięczny urlop od swojego szefa, żeby mogła należycie wypocząć po ostatnich wydarzeniach. Powiedziała jednak, że skróci go sobie najprędzej jak to będzie możliwe, żeby znów móc wrócić do pracy, którą kocha.
Kiedy już Jenny miała więcej sił fizycznych cała nasza grupka zabrała ją na wózku inwalidzkim do restauracji „U Delii“, gdzie czekała na nią niespodzianka. Był nią stojący już na scenie zespół The Brock Stones, który na jej cześć zagrał wesołą melodię.
- Panie i panowie! - zawołała bardzo wesoło Melody, kiedy stanęła przed mikrofonem - Na cześć naszej kochanej porucznik Jenny, która jednak postanowiła nie odchodzić w zaświaty, lecz zostać z nami na jeszcze bardzo długo, zaśpiewamy teraz wesołą piosenkę, która dowodzi, że policjanci to też ludzie. Oto ona... Randka z policjantką! Piosenkę tę wykona zespół The Brock Stones, a dołączą do nich Ash Ketchum, Serena Evans i Dawn Seroni wraz ze swymi Pokemonami. Powitajmy ich wszystkimi gromkimi brawami!


Wszyscy obecni w restauracji zaczęli głośno klaskać, a ja z Ashem i Dawn wkroczyliśmy na scenę i dołączyliśmy do naszych przyjaciół: Brocka, Misty, Melody, Tracey’ego, Clemonta i Bonnie, którzy zaczęli wesoło grać. Ja zaś wypuściłam z pokeballi Fennekina oraz Panchama, a oni dołączyli do Pikachu i Piplupa. Rozpoczęła się więc zabawa.
Chwilę później Brock, przygrywając na gitarze, zaczął śpiewać:

Stoję sobie przy krawężniku
Na szarym jak chodnik chodniku.
Czekam na nią już pół godziny,
Trenując same smutne miny.

Nagle przystają samochody,
To pewnie z powodu jej urody.
W radiowozie wygląda wspaniale,
Gdy przyjeżdża po mnie na sygnale.

Wówczas, zgodnie z planem refren zaśpiewaliśmy ja, Ash oraz Dawn, wykonując przy tym zwariowany taniec w asyście naszych Pokemonów, które wesoło podrygiwały w rytm melodii. Refren leciał następująco:

Randka z policjantką
Jest niby zwykłą randką,
Bo ona i inne dziewczyny
Ulepione są z tej samej gliny.

Randka z policjantką
Jest niby zwykłą randką,
Lecz zawsze tak mnie wzrusza
Jej dusza funkcjonariusza.

Brock wciągnął się mocno w naszą zabawę, gdyż patrząc na Jenny ze sceny w taki sposób, jakby jej wyznawał miłość, śpiewał dalej:

Błękitne jak mundur ma oczy,
W dwuszeregu parę zielonych warkoczy,
Ale grubą stalową kratę
Może rozbić jednym ciosem karate.

Te spacery marszowym krokiem,
Słodkie szepty przez walkie-talkie.
Od parku nocą nie musimy stronić,
Bo w razie czego ona mnie obroni.

Nasze trio tymczasem odśpiewało ponownie refren:

Randka z policjantką
Jest niby zwykłą randką,
Bo ona i inne dziewczyny
Ulepione są z tej samej gliny.

Randka z policjantką
Jest niby zwykłą randką,
Lecz zawsze tak mnie wzrusza
Jej dusza funkcjonariusza.

Brock zachichotał, spojrzał na nas wesoło, puścił nam oko, po czym zaczął śpiewać ostatnią zwrotkę:

Przy łóżku stawia radar, bo się troszczy,
By nawet w snach nie przekraczać prędkości.
A najchętniej wpaja mi do głowy
Nie Kamasutrę, lecz kodeks drogowy.

Ash, Dawn i ja zaczęliśmy wraz z naszymi Pokemonami bardzo wesoło podrygiwać w rytm melodii refrenu i zaśpiewaliśmy go:

Randka z policjantką
Jest niby zwykłą randką,
Bo ona i inne dziewczyny
Ulepione są z tej samej gliny.

Randka z policjantką
Jest niby zwykłą randką,
Lecz zawsze tak mnie wzrusza
Jej dusza funkcjonariusza.

Randka z policjantką
Jest niby zwykłą randką,
Lecz skończą się te randki,
Gdy przed ołtarzem złączą nas
Złote kajdanki.

Kiedy piosenka dobiegła końca z widowni posypały się w naszą stronę cała burza oklasków. Najwięcej chyba jednak klaskała porucznik Jenny, bardzo zresztą ubawiona naszą piosenkę. Brock widząc jej śmiech złapał się za serce.
- Och! Widzicie, jak się do mnie uśmiecha?! To niezawodny znak, że mnie kocha! Jenny! Och, Jenny! Proszę, skuj nas oboje złotymi kajdankami! Jestem gotów być twój na wieki!
Na szczęście nie zdążył dobiec do Jenny, gdyż Misty, przewidując jego reakcję, złapała go za ucho i zaciągnęła w kąt widowni.
- Jak chcesz być skuty kajdankami, to chętnie to zrobię... Przykuję cię do kaloryfera i wypuszczę dopiero, jak ochłoniesz! - warknęła dziewczyna.
Widząc los, jaki spotkał ich lidera, cały zespół muzyczny The Brock Stones wybuchł gromkim śmiechem, a nasza trójka razem z nimi, że już nie wspomnę o naszych Pokemonach, które wręcz turlały się dziko po scenie ze śmiechu.
Jednym słowem, była to naprawdę wspaniała zabawa.



KONIEC






2 komentarze:

  1. A więc jednak! Bercer od początku mi coś śmierdział, i okazało się, że słusznie. Swoją drogą to sługa wart swojego chlebodawcy. Bez mrugnięcia okiem wykonuje jego polecenia, byleby tylko pozbyć się problemu, którym dla nich była Jenny.
    Sam pomysł naprawdę ciekawy. Mnóstwo punktów widzenia, zwrotów akcji, boski pościg na rowerach i Clemont, który już nie może wytrzymać (jak większość naukowców nie cierpi nadmiernej aktywności fizycznej :D). A na koniec "randka z policjantką" niszczy totalnie system. :)
    Ogólna ocena: 10/10 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No no... tym razem mniej romantyzmu, i nie powiem że jestem tym zawiedziony ;p

    OdpowiedzUsuń

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...