Morskie opowieści cz. I
- Witaj, kochanie! Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku, bo u mnie bardzo dobrze - rzekła wesoło Delia Ketchum, której obraz ukazał się właśnie na ekranie telefonu.
Uśmiechnęłam się radośnie do kobiety i odpowiedziałam:
- Dziękuję ci, Delio. Nie narzekamy. Tylko Ash zastanawia się, kiedy wrócisz do domu, bo już pora na kolację, a ciebie wciąż nie ma i nie wiemy, czy czekać.
Jak już na pewno dobrze pamiętacie, byłam z Delią Ketchum na „ty“. Oczywiście nie zawsze, ale tylko wtedy, kiedy obie byłyśmy sam na sam. Z kolei zaś, gdy miałyśmy towarzystwo, to rozmawiałyśmy ze sobą w sposób formalny, żeby nikt nie pomyślał, że mówiąc do swojej przyszłej teściowej po imieniu przekraczam granice dobrego wychowania.
Delia uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie, gdy wspomniałam o kolacji.
- Myślę, że nie powinniście czekać na mnie z kolacją - powiedziała po chwili dość nieco nieśmiałym tonem.
- Dlaczego? - zdziwiłam się.
- Widzisz... Chodzi o to, że poszłam ze Stevenem Meyerem na spacer i cóż... Prawdopodobnie tak szybko z niego nie wrócimy.
Zachichotałam lekko doskonale domyślając się przyczyn, dla których to kobieta postanowiła nie wracać tak szybko do domu. Przyznam się, że bardzo mnie to ucieszyło, bo takie zachowanie mamy Asha oznaczało, iż nareszcie zaczyna ona żyć normalnym życiem, a nawet chodzić na randki, do czego jej przyjaciele już od dawna próbowali ją bezskutecznie namówić. No cóż... Najwidoczniej Delia musiała spotkać odpowiedniego mężczyznę, aby razem z nim opuścić swoje domowe pielesze i zacząć w miarę swoich możliwości spróbować inaczej żyć niż dotychczas.
- To znaczy, że mamy nie czekać na ciebie z kolacją? - zapytałam.
- Nie, nie czekajcie na mnie. Prawdopodobnie razem ze Stevenem... To znaczy się z panem Meyerem pójdziemy oboje coś zjeść, więc nie musicie na nas czekać - odpowiedziała mi Delia, rumieniąc się przy tym jak mała dziewczynka.
Widocznie rozmawianie o tym, że właśnie po raz pierwszy od bardzo dawna wybiera się na randkę, było dla pani Ketchum nieco zawstydzające, ale cóż... Moim zdaniem nie miała ona powodu, aby się tego wstydzić. W końcu nie robiła ona nic złego, a wręcz przeciwnie; nareszcie zaczynała normalnie żyć. Byłam z niej bardzo dumna, że zdobyła się na taki krok.
- Dobrze, a więc zrobimy sobie kolację - powiedziałam.
Słysząc to Delia ponownie się do mnie uśmiechnęła.
- Wiesz co? W spiżarni jest worek ziemniaków. Zaszalejecie trochę i zróbcie sobie frytki - zaproponowała wesoło.
- Frytki na kolację? - zdziwiłam się lekko - Czy to aby nie za wielkie szaleństwo?
- Takie same szaleństwo jak to, że po raz pierwszy od wielu lat jestem na randce - odparła na to Delia, lekko przy tym chichocząc - No! Trzymajcie się i do zobaczenia jutro.
- Jutro? Dlaczego jutro?
- Bo zanim wrócę ze Stevenem prawdopodobnie wy już będziecie spać, więc zobaczymy się dopiero jutro rano.
Zaśmiałam się radośnie, słysząc te słowa. Najwidoczniej pani Ketchum naprawdę się w to wkręciła. No cóż... Tym lepiej dla niej.
- Doskonale. A więc załatwione. Zrobimy sobie frytki, a tobie życzę miłej randki.
- A ja wam życzę miłej kolacji i miłych snów. Do zobaczenia.
- I jeszcze jedno, Delio.
- Tak, Sereno?
- Jestem z ciebie bardzo dumna.
Delia uśmiechnęła się do mnie radośnie oraz ponownie zarumieniła, słysząc ten komplement z moich ust.
- Dziękuję ci. A więc smacznego i dobranoc.
To mówiąc pani Ketchum rozłączyła się, a jej obraz na ekranie telefonu zniknął. Odłożyłam zadowolona słuchawkę na widełki i poszłam do salonu, gdzie czekali na mnie Ash, Clemont, Bonnie, Dawn i May.
- Kto dzwonił, Sereno? - zapytał Ash, uśmiechając się do mnie.
- Twoja mama. Prosiła, żebyśmy nie czekali na nią z kolacją, bo wróci późno. Bardzo późno. Bo widzicie... Ona jest na randce... Z waszym tatą.
To mówiąc spojrzałam na Clemonta i Bonnie, którzy, gdy to usłyszeli, zachichotali zadowoleni.
- Och, jakie to romantyczne! Coś mi mówi, że szykuje się dla was macocha - zażartowała sobie May.
- Możliwe, ale pani Delia to na pewno nie będzie taka zła macocha z gatunku tych złych macoch - odpowiedziała pewnym siebie tonem Bonnie.
- Tak, to prawda. Mama Asha to jedna z najlepszych kobiet na całym świecie - dodał Clemont, poprawiając sobie na nosie okulary.
- Miło mi, że tak uważasz - uśmiechnął się do niego Ash.
- Nie ma za co. Mówię zupełnie poważnie - odparł Clemont - Uważam nawet, że twoja mama byłaby idealną żoną dla mojego taty.
- Ale wiesz, Clemont... Gdyby jednak pani Ketchum nie zechciała zostać żoną twojego taty, to wiesz... Moja mama również jest wolna... Póki co... - zachichotała Dawn.
Ash uśmiechnął się wesoło do siostry i dowcipnym tonem zapytał:
- Dawn, moja droga... Chyba nie sądzisz, że moja mama odmówiłaby swojej ręki komuś tak fajnemu, jak tata Clemonta i Bonnie?
- Nie, braciszku, wcale tak nie sądzę. Tak tylko sobie mówię, żebyście o tym wiedzieli... Tak na wszelki wypadek - wyjaśniła Dawn.
- Na wszelki wypadek to my lepiej wreszcie zróbmy kolację, bo inaczej padniemy tu z głodu - powiedział jak zwykle praktyczny Clemont.
- No właśnie, ja w tej sprawie, przyjaciele - zaśmiałam się do nich - Otóż pani Ketchum prosiła, abyśmy wyjęli ze spiżarni worek ziemniaków i zrobili sobie frytki.
- Frytki na kolację? - zdziwiła się May - Czy to aby nie jest tuczące?
- Na pewno mniej niż makaron - odpowiedział Ash.
Wiedział doskonale, że May ma wręcz ogromną słabość do makaronu, podobnie jak i do zakupów. Makaron i zakupy to są jej największe pasje. Muszę jednak uczciwie zauważyć, że w kwestii jedzenia May wiedziała, co mówi. Ostatecznie ona doskonale zna się na gotowaniu. Nawet prowadzi kilka Pokeblogów z zawartymi tam przepisami swego własnego autorstwa. Co prawda nie miałam jeszcze odwagi wypróbować któregokolwiek z nich, ale być może w przyszłości to się zmieni.
Słysząc moje słowa May zrobiła nieco nadąsaną minę, z kolei Dawn zachichotała wesoło i powiedziała:
- Moim zdaniem frytki to wręcz doskonały pomysł. Zaszalejmy więc i przygotujmy je.
- Hurra! - zawołała Bonnie, podskakując z radości.
- Ale najpierw musimy obrać te przeklęte ziemniaki - powiedziałam poważnym tonem.
- O! No... Tego no... Hurra?
Bonnie wyglądała już na mniej uradowaną faktem, że żeby zjeść frytki musimy obrać ziemniaki, ale cóż... Tak to już jest na tym świecie, że nie nauczysz się pływać bez zamoczenia nóg w wodzie, jak również nie zrobisz sobie frytek bez obrania ziemniaków, także już po chwili wszyscy razem siedzieliśmy wszyscy w salonie obierając ziemniaki i krojąc je na plasterki. Nasze Pokemony siedziały obok nas, uważnie nam się przyglądając.
- Jak ja nie lubię strugać ziemniaków! - jęknęła załamana Bonnie.
- A chcesz mieć frytki na kolację? - zapytał złośliwym tonem Clemont.
- Też pytanie! Oczywiście, że chcę! - odpowiedziała mu oburzona jego młodsza siostra.
Ona by miała nie chcieć jeść frytek? Też coś!
- No, to wobec tego obieraj i nie gadaj - mruknął Clemont.
Dziewczynka zrobiła nadąsaną minę i już się nie odzywała do niego, robiąc jedynie swoje.
May popatrzyła zrozpaczona na swoje paznokcie.
- Niech to! A dopiero co nałożyłam na nie lakier! To katastrofa! Ja nie wiem, jak to możliwe, że dałam się wam w coś takiego wmanewrować!
- Chcesz jeść, to obieraj - mruknął złośliwie Ash.
Dziewczyna obdarzyła go bardzo złą minę.
- Odezwał się pracuś od siedmiu boleści. Ty nie masz paznokci, o które musisz ciągle dbać.
- Proszę cię, May. Musisz narzekać? - zapytała Dawn pojednawczym tonem - Spójrz na to z innej strony. Dzięki tej pracy będziemy wszyscy mieli naprawdę pyszną kolację.
- Pip-lup-pip - zapiszczał potwierdzająco jej Piplup.
May jednak nie wyglądała na osobę specjalnie przekonaną jej słowami, choć należy zauważyć, że po ich usłyszeniu przestała już narzekać i wróciła do obierania ziemniaków.
Gdy już skończyliśmy Clemont poszedł z May do kuchni, żeby tam uszykować nam posiłek. Reszta naszej grupy miała zaś czekać na frytki w salonie. Oblizywaliśmy się przy tym zachłannie już nie mogąc się doczekać chwili, gdy poczujemy w ustach smak tej jakże pysznej słodyczy, jaką są odpowiednio przysmażone frytki.
Nagle Ash wstał od stołu.
- Zapomniałem zamknąć okna w domu - powiedział.
- A po co chcesz je zamykać? - zdziwiła się Dawn.
- Jak to, po co? Frytki się smażą, więc muszę zamknąć okna, bo jeszcze zapach zwabi tu jakiegoś Pokemona, który nam wszystko zje.
- Wątpię, żeby Pokemony poleciały na frytki zrobione przez mojego brata - odparła na to złośliwie Bonnie.
- Mimo wszystko zamknijmy lepiej okna, bo jeszcze jakieś Pokemony mogą poczuć zapach jedzenia i zjedzą nam wszystko - zasugerował Ash.
- Pomogę ci, Ash! - zawołałam.
Oboje pobiegliśmy szybko zamknąć okna, aby zapach nie przywołał tu jakiś żarłocznych Pokemonów. Oczywiście w przypadku smażenia okna powinny być raczej otwarte, aby w ten sposób zapach smażenia potem wywietrzał z domu, ale na szczęście pani Ketchum miała nad kuchenką w swej kuchni okap z wentylatorem, więc nie było żadnego problemu. Dlatego też mogliśmy swobodnie zamknąć okna, co oczywiście zrobiliśmy. Ostatni pokój, który miał otwarte okno, to był pokój mego ukochanego. Poszliśmy tam i zamknęliśmy w nim szczelnie okiennicę.
- No! Teraz żaden Pokemon tu nie wejdzie - powiedziałam zadowolona i uśmiechnęłam się do Asha.
- To prawda. Nie poczują zapachu jedzenia i nie zlecą się na nie - odparł mój chłopak.
Następnie chciał już wyjść z pokoju, ale potknął się o poduszkę (która jakimś cudem leżała na podłodze) i upadł tuż przed szafą.
- Nic się nie stało? - zapytałam przerażona, podbiegając do niego.
Ash uśmiechnął się do mnie wesoło, masując sobie lekko szczękę.
- Spokojnie, nic mi nie jest.
Nagle jego wzrok spoczął na szparze pod szafą.
- Chwileczkę... Co tu jest? Poczekaj, Sereno... Zaraz to wydobędę.
Sięgnął ręką pod szafę i już po chwili zdołał z niej wydobyć mały przedmiot, który szybko oczyścił z kurzu. Spojrzałam mu przez ramię i zobaczyłam, że tym przedmiotem jest muszla.
- To jakaś muszla - powiedziałam radośnie.
Chłopak uśmiechnął się do mnie wesoło.
- O nie, Sereno! To nie jest zwyczajna muszla. To muszla pochodząca z regionu Hoenn, w którym mieszkają May i Max.
- Rozumiem, ale co to ma do rzeczy?
- To, że jest to naprawdę wyjątkowa muszla.
- W jaki sposób wyjątkowa? Masz na myśli sens sentymentalny?
- Nie tylko. Zresztą zobacz sama.
To mówiąc przyłożył muszlę do mojego ucha, a wówczas usłyszałam, jak fale morza szumią powoli oraz bardzo majestatycznie. Na pewno nie raz słyszeliście o tym, że jak przyłożyć ucho do muszli, to słychać, jak szumi morze. Otóż normalnie słyszymy w takim wypadku przepływanie krwi przez żyłę w uchu, który to dźwięk przez muszlę brzmi ono tak, iż sprawia to wrażenie szumu morza (przynajmniej tak mi to tłumaczył profesor Oak). Z kolei w tym wypadku nie było o żadnym dźwięk przepływającej krwi przez żyłę. To, co usłyszałam w swoich uchu, było prawdziwym szumem morza. Nawet przez chwilę się już bałam, że fale wyskoczą zaraz z tej muszli i zatopią mnie, tak ten szum był realistyczny.
Ash wyjął po chwili muszlę z moich rąk i uśmiechnął się do mnie.
- Nieźle, co?
- Nieźle? Ash, to za mało powiedziane! To jest po prostu cudowne! Skąd ty wziąłeś takie cudo? - zawołałam z niekłamanym zachwytem.
Ash uśmiechnął się do mnie delikatnie.
- Ach, to długa historia, ale chętnie ci ją opowiem przy kolacji.
Nie miałam nic przeciwko temu, więc słysząc, jak Dawn, Piplup oraz Pikachu nawołują nas, byśmy zeszli na obiad, pospiesznie zrobiliśmy to i po chwili byliśmy w salonie, gdzie czekali już na nas nasi przyjaciele razem z kolacją. Usiedliśmy z nimi do stołu, po czym zaczęliśmy jeść. Przy okazji pokazałam naszym przyjaciołom owo niezwykłe znalezisko wydobyte spod szafy. Wszyscy byli nim wyraźnie zaintrygowani. Wszyscy z wyjątkiem May, która powiedziała, że dobrze zna ten przedmiot.
- Ash dostał go w tym samym dniu, w którym otrzymał ten płaszcz, który ciągle nosi - powiedziała.
Spojrzałam na mojego chłopaka zaintrygowana tym, co usłyszałam. Przypomniałam sobie wówczas słowa May, która wspomniała mi o tym, iż lider naszej drużyny otrzymał swój płaszcz z niewielką peleryną od jakiegoś detektywa, ale niestety nie rozwinęła ona tej myśli, dlatego też nie znałam bliższych szczegółów całej sprawy.
- To prawda - potwierdził słowa swojej przyjaciółki Ash - Ta muszla to pamiątka po pewnej przygodzie, która mnie spotkała, gdy podróżowałem po regionie Hoenn z May, Maxem i Brockiem.
- Opowiesz nam o tym? - zapiszczała podnieconym tonem Bonnie.
- Właśnie, Ash! Opowiedz, proszę! - dołączyła do niej Dawn.
- Nie daj się prosić, Ash. Opowiedz! - dodał prosząco Clemont.
- Ja również przyłączam się do ich prośby - uśmiechnęłam się do niego - Proszę, opowiedz nam to.
Ash uśmiechnął się do mnie i spojrzał na May. Ta zaś powiedziała:
- Ja co prawda znam tę historię, ale nie ma sprawy, chętnie posłucham, jak ją opowiadasz. Uprzedzam cię jednak, że doskonale pamiętam wszystko, co się wtedy wydarzyło, więc gdybyś chciał w jakiś sposób ubarwiać swoje losy, to bez najmniejszych skrupułów sprowadzę cię na ziemię.
Ash zachichotał lekko i powiedział:
- May... Ja miałbym ubarwiać opowieści o swoich losach? Proszę cię... Czy ja w ogóle kiedykolwiek ubarwiałem swoje przygody?
May w odpowiedzi zachichotała i zaczęła udawać, że liczy na palcach, ile to już razy Ash ubarwiał swoje przygody. Chłopak wówczas spojrzał na nią groźnie, mówiąc:
- To było pytanie retoryczne, May.
- Przecież wiem - zachichotała dziewczyna, puszczając oczko - No, to opowiadaj.
Ash uśmiechnął się więc radośnie, po czym wyłożył się wygodnie na kanapie i jedząc powoli frytki rozpoczął swoją opowieść.
***
Cała przygoda rozpoczęła się podczas mej podróży po regionie Hoenn. Miałem wtedy dwanaście lat, a moimi towarzyszami podróży byli Brock Wandstorf (lat osiemnaście) oraz May Hameron (lat dziesięć) i jej młodszy brat Max Hameron (lat siedem). Razem trafiliśmy do Centrum Pokemon, gdzie wziąłem udział w pewnym konkursie na temat wiedzy o wodnych Pokemonach. Nagrodą w tym konkursie miały być bilety dla czterech osób na rejs statkiem po morzu, oczywiście wzdłuż wyznaczonej wcześniej trasy. Nie specjalnie liczyłem wtedy na wygraną, raczej wziąłem w tym konkursie udział jedynie dla samej przyjemności rywalizacji z innymi trenerami. Traf jednak chciał, że udało mi się i wygrałem owe bilety, dzięki czemu nasza czwórka mogła wyruszyć w rejs po morzu luksusowym statkiem „Królowa Mórz“. Bardzo nas to ucieszyło, dlatego uszykowaliśmy się na rejs. Statek wypływał za dwa dni i to właśnie z tego miejsca, w którym to obecnie przebywaliśmy.
Zadowoleni ze zwycięstwa w konkursie poszliśmy wszyscy na plażę, gdzie wykąpaliśmy się w morzu oraz rozmawialiśmy na temat wycieczki, która na nas czekała. Wszyscy byliśmy nią niezwykle podekscytowani, ale najwięcej to już chyba May.
- Wyobraźcie sobie tylko... Słońce, piękny statek, a na nim ja oraz ten jedyny. Ten tajemniczy młody mężczyzna, który się we mnie zakocha.
- Zakocha? - zdziwił się Max.
- No jasne! Zakocha się we mnie, dla mnie złamie zasady swojej sfery, po czym ucieknie ze mną i będziemy razem żyli długo i szczęśliwie. Czyż to nie cudowne? - mówiła dalej podekscytowanym tonem.
- Owszem, niesamowicie - mruknąłem złośliwie.
- A niby dlaczego on miałby się w tobie zakochać? - spytał Brock.
May spojrzała na niego zdumiona, jakby odpowiedź na to pytanie była tak oczywista, że wszyscy powinni się jej domyślać.
- Jak to, dlaczego? Dlatego, że jestem jego wybranką! Tą jedyną!
- Jego wybranką? - zdziwiłem się.
- Tą jedyną? - dodał zdumiony Max.
- No oczywiście, że tak! Mówię wam! Ten rejs będzie pełen miłości i romantyzmu!
Widząc jej zachowanie załamany spojrzałem na Maxa.
- A jej co się stało? - zapytałem.
- Pewnie znowu oglądała „Titanica“ i jej odbija - odparł złośliwie Max.
- Tak, najwyraźniej - powiedziałem bezbarwnym tonem.
Słysząc nasze kpiny May spojrzała na nas groźnie (o ile oczywiście dziesięcioletnia dziewczyna w uroczym, dwuczęściowym, żółtym kostiumie kąpielowym może wyglądać groźnie) i odparła:
- Wy to się już lepiej nie odzywajcie, bo ani trochę nie znacie się na prawdziwej miłości ani na romantyzmie!
- Ja się znam?! Też coś! Ja miałbym się nie znać na miłości? Przecież jestem chodzącym romantyzmem! - zawołał wesoło Brock.
May popatrzyła na niego z kpiną w oczach i zapytała:
- Naprawdę? To niby czemu jeszcze nie masz dziewczyny?
- Bo jak dotąd nie spotkałem właściwej osoby płci przeciwnej, która by mnie pokochała tak mocno, jak ja ją - wyjaśnił Brock.
- Albo po prostu jesteś takim Casanovą, że wszystkie dziewczyny od ciebie uciekają zniechęcone twoimi tanimi podrywami i brakiem stałości w uczuciach - mruknęła złośliwie May.
Brock zrobił smutną minę, ja tymczasem uśmiechnąłem się lekko i wskoczyłem ponownie do wody. Zacząłem w niej wesoło pływać, chlapać dookoła wodą i nurkować, a po jakimś czasie wyszedłem znowu na plażę i usiadłem na kocu obok mojego Pikachu, który bawił się z innymi naszymi Pokemonami.
- No co, Pikachu? Cieszysz się, że niedługo ruszamy we wspaniały rejs po morzu? - zapytałem go.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał radośnie Pikachu.
- Tak też myślałem.
Pogłaskałem go lekko za uszami i wtem zupełnie niespodziewanie usłyszałem jakiś tajemniczy śpiew. To był po prostu wspaniały śpiew, wręcz nieziemski. Nie umiem go opisać słowami, bo to niemożliwe. Trudno mi jest znaleźć odpowiednie słowa, żeby opisać to, co czułem, kiedy usłyszałem tę pieśń. Powiem wam więc jedynie tyle, że to był niesamowicie uroczy śpiew. Tak bardzo uroczy, że postanowiłem sprawdzić, kto za niego odpowiada. Pikachu poszedł za mną, chcąc również się tego upewnić. Brock z May i Maxem bawili się w morzu, więc wcale nie zauważyli tego, co robię. Ja tymczasem szedłem za dźwiękiem tej tajemniczej pieśni.
- Co to może być, Pikachu? - zapytałem zdumiony.
Mój Pokemon był jednak równie mocno zdumiony tym zjawiskiem, co ja, więc nie umiał mi odpowiedzieć na to pytanie (zresztą i tak nie mówił po mojemu). Obaj poszliśmy wzdłuż plaży za dźwiękiem tej tajemniczej pieśni, gdy nagle zobaczyliśmy przed sobą ogromną skałę, którą lekko obmywały fale. Na skale siedziała jakaś postać. Podszedłem bliżej i zauważyłem, że to dziewczyna. Na biodrach miała ona zawiązaną przepaskę zrobioną z trawy, a niewielkie jeszcze piersi zakrywał jej niewielki stanik z muszelek. To ona z zamkniętymi oczami śpiewała swoją pieśń, czesząc przy tym swoje włosy grzebieniem zrobionym z jakiegoś białego tworzywa.
- Kto to jest? - zapytałem.
- Pika-chu? - dodał Pikachu.
Dziewczyna nagle otworzyła oczy i spojrzała na nas. Wówczas nasz wzrok się ze sobą spotkał a ja zauważyłem, że tajemnicza nieznajoma ma piękne, brązowe oczy, które doskonale pasowały do jej długich, czarnych włosów. Dziewczyna spojrzała na mnie, a ja poczułem, jak nagle robi mi się gorąco w piersi, a nogi lekko się pode mną uginają. Nieznajoma była chyba w moim wieku, może tak troszeczkę starsza, ale prócz tego była piękna... Naprawdę piękna...
Widząc mnie dziewczyna przez chwilę wpatrywała się w moją osobę, a potem pisnęła przerażona i schowała się ze skałą.
- Nie! Zaczekaj! Nie uciekaj! - zawołałem.
Dziewczyna wysunęła się zza skał i spojrzała na mnie uważnie. Przez chwilę nic nie mówiła, a jedynie bacznie mnie obserwowała. Zdawało mi się, że lęk przed nieznajomym miesza się u niej z ciekawością, kim jest ten chłopak, który na nią patrzył.
- To ty przed chwilą śpiewałaś? - zapytałem z głupia frant.
Moje pytanie było zdecydowanie bezsensowne, bo przecież doskonale wiedziałam, że to ona śpiewa, ale na jej widok jakoś dziwnie zgłupiałem i na usta nie cisnęło mi się żadne mądre pytanie, dzięki któremu mógłbym zacząć rozmowę.
Dziewczyna w odpowiedzi pokiwała szybko głową.
- Nie bój się, nie skrzywdzę cię. Bardzo ładnie śpiewasz.
Nieznajoma uśmiechnęła się do mnie promiennie, po czym nabrawszy po tych słowach nieco śmiałości wspięła się na skałę i pokazała mi palcem, abym podszedł do niej bliżej. Podszedłem więc blisko skały, na której to siedziała dziewczyna, a ona z kolei zachichotała.
- Z czego się śmiejesz? Aż tak śmiesznie wyglądam? - zapytałem nieco oburzonym tonem.
Nieznajoma pokiwała przecząco głową, po czym bez słowa pogłaskała dłonią moje włosy. Wówczas poczułem, jak cały czerwienieję na twarzy, a moje serce znacznie przyspiesza swój rytm. Dziewczyna, widząc rumieńce, jakie ukazały się na moich policzkach, zachichotała jeszcze mocniej, po czym wygodnie ułożyła się na brzuchu i pogłaskała bardzo czule po główce Pikachu, który zapiszczał radośnie, gdy to zrobiła.
- Jesteś tutejsza? - zapytałem.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Jesteś więc turystką?
Nieznajoma potwierdziła.
- Ja też nie jestem stąd. Mój dom nie znajduje się w regionie Hoenn, ale w regionie Kanto. A gdzie jest twój dom?
Może to nie był najlepszy temat na rozmowę, jednak nic innego nie przychodziło mi do głowy. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i pokazała palcem na horyzont.
- Rozumiem. Mój dom również jest za tym morzem - powiedziałem i popatrzyłem na nią.
Dziewczyna tymczasem turlała się wesoło po całej skale i położyła na plecach, dalej wpatrując się we mnie. Znowu zachichotała, po czym wróciła do leżenia na brzuchu i zaczęła zabawnie machać nogami. Nagle wypadł jej z ręki grzebień, którym się czesała. Szybko złapałem go, po czym podałem jego właścicielce. Ta zaś uśmiechnęła się do mnie promiennie i wzięła ode mnie grzebyk, dotykając przy tym mojej dłoni, a ja poczułem, jak skóra na ręce cierpnie mi delikatnie pod wpływem tego dotyku. To było przyjemne uczucie. Nawet bardzo przyjemne uczucie.
- Wiesz... Nie musisz dziękować - powiedziałem, chociaż ona wcale mi nie podziękowała - To żaden problem.
Nieznajoma uśmiechnęła się do mnie ponownie i przysunęła bliżej, po czym zanim się spostrzegłem nasze usta się ze sobą spotkały. Poczułem wówczas, jak mi serce przyspiesza. Niestety nie byłem wtedy jeszcze w tych sprawach doświadczony. Pierwszy pocałunek w usta, jaki przeżyłem, to był buziak, jaki sobie daliśmy na pożegnanie ja i Serena, gdy oboje mieliśmy po siedem lat. Drugi buziak w usta otrzymałem wtedy, gdy pocałowała mnie moja koleżanka ze szkoły, Scarlett. Miałem wtedy tak z dziewięć lat. Nie opowiadałem wam o niej, bo w sumie już prawie jej nie pamiętam. Zresztą znałem ją tylko kilka miesięcy, a potem ona wyjechała z rodzicami i tyle ją widziałem. Tak czy inaczej nie miałem wtedy doświadczenia z buziakami. Najpierw były te pocałunki od Sereny i Scarlett. A potem całowały mnie Melody i Latias, ale to były tylko takie przyjacielskie buziaki w policzek. Wreszcie nastąpił ten pocałunek. Czułem się dziwnie i miałem obawy, że mój brak umiejętności w sztuce całowania popsuje tę jakże wzniosłą scenę. Nieznajoma jednak miała w tym znacznie większe doświadczenie niż ja, gdyż jej buziak trwał chyba z pół minuty, zanim się ode mnie oderwała. Gdy już to zrobiła dotknąłem delikatnie dłonią swoich warg i poczułem na nich jakby dziwny, dość słonawy posmak, jakbym pocałował morską falę. Nie rozumiałem tego. Dziewczyna natomiast tylko się do mnie uśmiechała.
- Ash! Ash, gdzie jesteś?! - usłyszałem nagle głosy moich przyjaciół.
Nieznajoma przestraszona zerwała się ze skały, po czym wskoczyła do morza i odpłynęła.
- Zaczekaj! Nie odpływaj! Kim jesteś?! - zawołałem, ale dziewczyna zniknęła w odmętach.
Chwilę później podeszli do mnie May, Max i Brock.
- Ash, co się stało? - zapytał Brock.
- Gdzie ty się w ogóle szwendasz, co?! - spytała May nieco oburzonym tonem - Szukaliśmy cię, a ty się tu włóczysz i nic nam nie mówisz, gdzie idziesz.
- Przepraszam - powiedziałem smutnym tonem.
- Wszystko w porządku? Wyglądasz jakoś tak blado - zaniepokoił się Brock.
- Jakbyś właśnie zobaczył ducha - dodał Max.
Spojrzałem na morze i powiedziałem zamyślonym tonem:
- Możliwe, że właśnie go zobaczyłem - odpowiedziałem mu.
***
Ash zarumienił się lekko na twarzy, kiedy to opowiedział i spojrzał na mnie nieco przepraszającym tonem. Pewnie pomyślał sobie, że opowieść o jego miłosnych podbojach sprzed czasów, zanim mnie poznał, sprawi mi przykrość. Oczywiście mylił się, bo ja wychodzę z założenia, że to, co miało miejsce w jego życiu uczuciowym zanim mnie poznał, nie miało żadnego znaczenia dla naszego związku i może on mi o tym swobodnie opowiadać. Oczywiście, gdyby te jego dawne podboje miłosne miały na nowo odżyć, to wtedy sprawa wyglądałaby inaczej. Wtedy by mi się to bardzo nie podobało, ale w takim wypadku podchodziłam do tego normalnie.
- Wybacz, Sereno, że tak to wszystko wam opowiadam. Nie chciałem cię urazić ani nic z tych rzeczy.
Zaśmiałam się do niego lekko i dotknęłam jego dłoni.
- Ash, ty głuptasie. Daj spokój. Ja przecież wcale nie jestem i nigdy nie będę zazdrosna o przeszłość - odpowiedziałam mu.
- No, nie wiem, czy dobrze robisz. Ja bym na twoim miejscu była - zaśmiała się May - Buzi-buzi na skale i to nad brzegiem morza... Jakież to romantyczne! I jaki to doskonały powód do zazdrości.
- Myślałem, że jesteś romantyczną naturą i lubisz takie historie, a nie będziesz sobie z nich kpić - odpowiedział Ash nieco oburzonym tonem.
May zachichotała.
- Oczywiście, że lubię takie historie, ale po prostu jakoś trudno mi się nie śmiać, gdy sobie przypomnę tę twoją reakcję, kiedy my się zjawiliśmy, a ona zniknęła.
- No właśnie. A kim ona była? - zapytała Dawn.
- Kto? - zdziwił się Ash.
- Nie udawaj, przecież dobrze wiesz, o kim mówimy - skarciła go jego młodsza przyrodnia siostra - Mówimy teraz o tej dziewczynie, którą wtedy poznałeś.
Ash uśmiechnął się do Dawn, ponieważ już zrozumiał, o co jej chodzi i powiedział:
- Spokojnie, przyjaciele. Dowiecie się wszystkiego w swoim czasie, zapewniam was. Na razie jednak wrócę do mojej opowieści.
- Świetnie, bo jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej! - zawołała radośnie mała Bonnie.
- De-de-ne! - pisnął jej Dedenne, który właśnie siedział dziewczynce na głowie.
- Raczej co było dalej, bo to już czas przeszły - poprawił ją Clemont.
- Przecież wiem - nadąsała się lekko Bonnie - Tak czy inaczej ja jestem strasznie ciekawa.
- Nie tylko ty. Wszyscy jesteśmy ciekawi - dodała Dawn.
- No dokładnie. Opowiadaj dalej, Ash - powiedziałam.
Mój chłopak uśmiechnął się wówczas i wrócił do swej opowieści.
***
Opowiedziałem to wszystko, co mnie spotkało, moim przyjaciołom, ale cóż... Oni mi nie uwierzyli, a May nawet stwierdziła, że widocznie uległem romantycznej atmosferze, skoro opowiadam takie bajki.
- Ale ja wcale nie kłamię! Ja mówię zupełnie poważnie! Ja ją naprawdę widziałem! - zawołałem oburzonym tonem.
- Pika-pika! - dodał równie urażony Pikachu.
- Ojej. To nie świadczy zbyt dobrze o twoim zdrowiu, mój przyjacielu - powiedział Max, obserwując mnie uważnie.
- Właśnie. Skoro ci się zwidują urocze dziewczyny w spódniczkach z trawy i w biustonoszu z muszelek i to jeszcze stojące nad brzegiem morza, to zdecydowanie nie jest z tobą najlepiej - dodała May.
Poczułem się urażonych ich słowami. No, bo jak oni mogli mówić mi coś takiego? Liczyłem na to, że może chociaż Brock stanie po mej stronie, ale on oczywiście również miał swoją teorię na ten temat.
- Wybacz, Ash, ale May ma niestety rację. No, bo sam zobacz. Jeśli ta dziewczyna była tutaj na plaży, to czemu uciekła na nasz widok? Poza tym... Mówisz, że ona wskoczyła do morza zanim my się zjawiliśmy? Czemu to zrobiła? Przecież to nie ma sensu.
- Dla was chyba nic nie ma sensu, przyjaciele, ale ja dobrze wiem, co widziałem! - zawołałem oburzony.
Rozmawialiśmy o tym w naszym pokoju w Centrum Pokemon, kiedy miałem jeszcze nadzieję, że ich przekonam, ale niestety przeliczyłem się. Zatem po wyrażeniu swego oburzenia ich zachowaniem nie powiedziałem już do nich ani słowa, tylko otworzyłem powoli okno i wyjrzałem przez nie zamyślony. Patrzyłem na spokojną taflę morza myśląc, gdzie jest teraz moja tajemnicza nieznajoma i dlaczego tak szybko nagle zniknęła?
Miałem wielką nadzieję, że ją spotkam następnego dnia, dlatego też, gdy poszliśmy wtedy na plażę, wypatrywałem jej wszędzie, a już zwłaszcza w tym miejscu, w którym ją widziałem poprzednim razem. Niestety, nigdzie jej nie spotkałem. Zasmucony tym faktem spojrzałem na Pikachu.
- A może May ma rację? Może naprawdę to mi się tylko wydawało i wcale jej tu nie było? - zapytałem, patrząc na mego Pokemona.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał zasmuconym tonem Pikachu.
- Masz rację. Przecież nie mogło się nam obu wydawać to samo, mam rację?
- Pika-pika.
- No właśnie, Pikachu. Sam więc widzisz... Nieważne, co mówią nasi przyjaciele. Nam się to wcale nie wydawało. Mam tylko nadzieję, że jeszcze ją spotkamy. Chciałbym jej zadać kilka pytań.
***
Następnego dnia poszliśmy do portu, gdzie czekał już na pasażerów statek „Królowa Mórz“. Mieliśmy nim płynąć w rejs, który wygrałem dla nas w konkursie. Pokazaliśmy bilety, więc wpuszczono nas bez problemu. Dostaliśmy piękną kajutę na cztery osoby. Była ona duża, więc nie mieliśmy żadnych trudności, aby się w niej pomieścić. Kiedy więc rozłożyliśmy w kajucie swoje rzeczy, to wyszliśmy na pokład, aby sobie pospacerować.
Musiałem przyznać, że statek, na którego wycieczkę wygraliśmy był po prostu nieziemsko piękny. Ogromny, przestronny, potężny i mający do tego mnóstwo wygód. Znajdowała się w nim restauracja pełna przysmaków, sala taneczna, basen oraz wszelkie inne atrakcje, a wszystko to włączone było w cenę biletu, dlatego też korzystaliśmy z nich bez krępacji i po zwiedzeniu najważniejszych części statku przebraliśmy się w kostiumy kąpielowe, a następnie wyłożyliśmy się na leżakach przed basenem.
- Ach, nie ma to jak opalać się na słoneczku w ciepły, słoneczny dzień i niczym się nie przejmować - powiedziała May.
- To prawda. Nie ma nic piękniejszego - dodał Max.
- Wiecie, co? Może wypuścimy nasze Pokemony, żeby one także sobie wypoczęły? - zaproponowałem.
- Świetny pomysł! - uśmiechnęła się do niego May.
- Nie mam nic przeciwko temu - dodał zadowolonym tonem Brock.
Wypuściliśmy więc swoje Pokemony, które to radośnie zaczęły biegać wokół naszych leżaków, ciesząc się przy tym radośnie. Ja zaś naciągnąłem sobie czapkę z daszkiem na oczy, aby nie raziły mnie promienie słoneczne, po czym wyłożyłem się na swoim leżaku.
Nie mam pojęcia, jak długo tak leżałem i zatracałem się w swoich marzeniach, ale jakiś czas potem poczułem, że ktoś nagle zrywa mi czapkę z głowy, a promienie słoneczne zaczynają mnie nieprzyjemnie razić w oczy. Powoli otworzyłem je i rozejrzałem się dookoła.
- Hej! Kto mi zabrał czapkę?! - zawołałem.
- Pika-pika! Pika-pi! - zapiszczał Ash i pokazał łapką na widok przede mną.
Rozejrzałem się dookoła, po czym podniosłem się z leżaka widząc, jak jakaś postać ucieka z moja czapką w dłoni. Pobiegłem za nią natychmiast.
- Ash! Dokąd biegniesz?! - zawołała za mną May.
Nie zwróciłem na nią uwagi, ponieważ wraz z moim wiernym Pikachu pognałem za tą osobą, która zabrała mi czapkę. Dotarłem na tylną część statku. Tam zobaczyłem jakąś dziewczynę siedzącą na relingu i bawiącą się moją czapką. Od razu rozpoznałem tę osobę. To była ta dziewczyna z plaży. Miała ona na sobie ten sam strój, co ostatnio, a ponieważ po pokładzie większość ludzi chodziła w kostiumach kąpielowych, to jej ubiór w żaden sposób się nie wyróżniał.
Co ona tutaj robi, pomyślałem sobie. To bardzo dziwne. Czyżby też była pasażerem tego statku? Pewnie tak, jednak to wszystko wyglądało dość podejrzanie. Chcąc to wyjaśnić podszedłem powoli do mojej tajemniczej nieznajomej i zapytałem:
- To ty?
Dziewczyna spojrzała na mnie z delikatnym oraz czułym uśmiechem.
- Dlaczego zabrałaś moją czapkę? - zapytałem.
Ona jednak uśmiechała się do mnie tajemniczo i podała mi ją.
- Dziękuję.
Wziąłem od niej czapkę i nałożyłem ją sobie na głowę, następnie zaś spojrzałem na dziewczynę, która siedziała właśnie na relingu i lekko bujała się do przodu i do tyłu.
- Nie boisz się, że spadniesz?
Nieznajoma w wesoły sposób pokręciła przecząco głową, a następnie zaczęła radośnie machać nogami, patrząc na mnie uważnie.
- Powiedz mi, kim jesteś? Skąd się tutaj wzięłaś? Co w ogóle robisz na tym statku? - zapytałem ponownie.
Dziewczyna nie odpowiedziała mi jednak, tylko dalej się uśmiechała i pogłaskała czule dłonią moje włosy.
- Czemu wtedy uciekłaś?
Znowu nie otrzymałem odpowiedzi, a jedynie promienny i bardzo uroczy uśmiech.
- Ash! Ash, jesteś tutaj?! - usłyszałem głos May.
Odwróciłem się i szybko podbiegłem do niej. Teraz właśnie miałem okazję udowodnić, że mówię prawdę. Nie mogłem tej okazji zmarnować.
- May! Słuchaj! Ona tu jest!
- Ale kto? - zdziwiła się May.
- No, ta dziewczyna, którą spotkałem na plaży - powiedziałem.
- Och, a ty znowu swoje, Ash?! - jęknęła załamana May, patrząc na mnie z politowaniem.
- Ale ja mówię poważnie! - zawołałem - Pikachu może to potwierdzić.
- Pika-pika! Pika-chu! - pokiwał głową mój Pokemon.
- Zresztą ona wciąż tutaj jest. Zobacz!
Odwróciłem się i pokazałem na reling, ale tam już nie było nikogo. Załamany jęknąłem z rozpaczą.
- No nie! Znowu to samo! Znowu mi zniknęła!
May popatrzyła na mnie z troską w oczach i położyła mi dłoń na czole.
- Chyba za długo leżałeś na słońcu, Ash. Masz omamy wzrokowe.
Pokiwałem zasmuconym głową.
- Może i masz rację, May? Ale wobec tego to dziwne, że ja i Pikachu mamy takie same zwidy i to w tej samej chwili.
***
Wieczorem po tej przygodzie przebraliśmy się w normalne ciuchy i poszliśmy na kolację do restauracji. Usiedliśmy wszyscy przy stoliku, po czym zamówiliśmy posiłek dla siebie i swoich Pokemonów.
- Wyobraźcie sobie, że nasz kochany Ash znowu miał te swoje zwidy - powiedziała May złośliwym tonem, gdy już jedliśmy.
Max i Brock spojrzeli na mnie uważnie, ja zaś lekko się zarumieniłem na twarzy.
- Proszę cię, May! Przecież już ci mówiłem, że mnie się wcale nic nie wydawało! Ja naprawdę ją widziałem!
- Ależ oczywiście, widziałeś ją i to bardzo wyraźnie, tak jak mnie teraz widzisz, prawda? - odpowiedziała mi złośliwie May.
Brock i Max dalej uważnie mi się przyglądali.
- Może powinieneś iść do lekarza, Ash? - zasugerował Max.
- No właśnie, takie zwidy to raczej nie wróżą niczego dobrego - dodał Brock.
- Nie znam się na wróżeniu, ale za to znam się na złośliwych docinkach i wiem, kiedy ktoś sobie ze mnie kpi - odparłem obrażonym tonem - A ja nie zmyślam, rozumiecie?! Ani nie zmyślam, ani nic mi się nie wydawało! Ja ją tam widziałem i Pikachu też ją widział. Prawda, Pikachu?
Pokemon mój zapiszczał potwierdzająco.
- To dziwne. Ty i Pikachu jednocześnie macie takie same zwidy? Jakoś tak dość niezwykle to wszystko brzmi - powiedział Brock.
- Myślisz, że jednocześnie kilku osobom naraz może się zwidzieć to samo? - zapytał Max.
Brock pokręcił przecząco głową.
- Nie wydaje mi się. Myślę, że to raczej mało prawdopodobne.
- Wobec tego wniosek jest jeden. Dziewczyna, o której mówi nam Ash, musi istnieć naprawdę - powiedział Max.
May jednak załamana pokiwała przecząco głową.
- No, ale chwileczkę! Wy w to wierzycie?! Błagam was! Przecież skoro ona istnieje naprawdę, to dlaczego tylko Ash i Pikachu ją widzą? Czemu my nie możemy jej spotkać? Czemu ja jej nigdy nie zobaczyłam? - dopytywała się mnie May.
- Może po prostu ona cię nie lubi i zawsze ucieka złośliwie na twój widok? - zachichotał złośliwie Max.
Siostra zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
- Uważaj, bo ja zaraz ciebie przestanę lubić - odparła.
- Ktoś tu kogoś nie lubi? - odezwał się nagle czyiś chłopięcy głos.
Odwróciliśmy się za siebie i zobaczyliśmy chłopaka w moim wieku ubranego w garnitur. Od razu go poznaliśmy.
- Gary Oak! - zawołałem wesoło.
- No proszę! Kogo my tu mamy? Ash Ketchum i jego przyjaciele! Miło mi was znowu widzieć! - zaśmiał się radośnie Gary.
Zerwaliśmy się od stolika i każde z nas uścisnęło mu radośnie dłoń, po czym Gary usiadł obok nas. Ponieważ May i Max nie byli mu jeszcze znani, to zaraz mu ich przedstawiłem.
- Powiedz mi, Ash, skąd się tu wzięliście? - zapytał mnie mój dawny rywal, gdy już przywitał się z rodzeństwem Hameron.
- Wygrałem cztery bilety na ten rejs w pewnym konkursie i dlatego tu jesteśmy - wyjaśniłem mu.
- A ty skąd się tu wziąłeś? - dodała May.
- Rodzice załatwili mi ten rejs - wyjaśnił Gary - Mieliśmy płynąć we trójkę, ale im znowu coś wypadło, więc cóż... Musiałem płynąć sam. Ale nie żebym narzekał. Mnie tam to wszystko jedno, czy będę pływał z nimi czy też samotnie. W sumie nawet lepiej mi w samotności. Przywykłem już do niej.
- Rozumiem. Ja jednak zawsze wolałem podróżować z przyjaciółmi. Samotność zdecydowanie mi nie służy - powiedziałem uśmiechnięty.
Gary pokiwał wesoło głową ze zrozumieniem i zaraz zaczął jeść swoją kolację, którą właśnie przyniósł mu kelner.
- To prawda, od dziecka byłeś zawsze osobą towarzyską - zaśmiał się po chwili mój dawny rywal - Ja za to z kolei byłem zwykle samotnikiem, ale lubię przebywać w twoim towarzystwie, Ash. Równy z ciebie gość.
- Z ciebie też równy gość, Gary - poklepałem go po ramieniu.
W duchu zaś dodałem:
- Taaa... Samotnikiem, jasne... A kto zbierał Odznaki z regionu Kanto samochodem i z tłumem dziewczyn u boku, co?
Głośno jednak tego powiedziałem, ponieważ nie chciałem urazić mego przyjaciela.
Tymczasem May spojrzała nagle na salę.
- Zobaczcie... Widzicie tę ładną parkę, co tam stoi?
Spojrzeliśmy w kierunku, który ona nam wskazała i zauważyliśmy dwójkę młodych ludzi, mężczyznę i kobietę w wieku około dwudziestu lat, którzy siedzieli przy stoliku. Ona miała jasno-brązowe włosy i niebieskie oczy, on z kolei czarne włosy i szare oczy oraz malutkie wąsiki pod nosem. Oboje byli ubrani w stroje wieczorowe.
- Ładna para. Wyglądają na bardzo w sobie zakochanych - powiedziała rozmarzonym głosem May.
- I na bardzo bogatych - dodał Max.
- Jedno i drugie się zgadza - powiedział Gary Oak.
- Skąd wiesz? - zdziwiłem się.
- Bo znam ich i to nie od dziś. To są Eloise i jej narzeczony Peter. Moi rodzice przyjaźnią się z rodzicami tej panny. Razem robią interesy.
- No proszę, a więc cała śmietanka towarzyska nam się tutaj zebrała - zaśmiałem się.
- A żebyś wiedział - pokiwał głową Gary.
- Jaka ona piękna i jaka urocza! - zawołała May zachwyconym tonem.
- Owszem, ma w sobie to coś - powiedział Brock, robiąc maślane oczy w kierunku Eloise.
- Ale niestety ona ma również narzeczonego, więc możesz zapomnieć o związku z nią - zachichotał złośliwie Max.
Brock opuścił załamany głowę.
- Niestety to prawda. Ale pamiętajcie o tym, że wszystko jeszcze może się zmienić.
Gary tymczasem jadł dalej i obserwował uważnie salę. Już po chwili uśmiechnął się, gdy dostrzegł kolejną znajomą twarz.
- Zobaczcie! Tam siedzi Herbert Jones.
To mówiąc wskazał palcem na mężczyznę około czterdziestki, gładko ogolonego, z niewielkim wąsem pod nosem i z delikatną blizną na lewym policzku. Mężczyzna miał szare włosy oraz popielate oczy, którymi uważnie wpatrywał się w talerz, z którego jadł swoją kolację.
Na dźwięk jego nazwiska powoli się ożywiłem.
- Herbert Jones? - zapytałem zdumiony.
- Ten słynny Herbert Jones? - dodał zaintrygowanym tonem Brock.
May i Max spojrzeli na nas zdumieni.
- A kim jest Herbert Jones?
Obaj z Brockiem popatrzyliśmy na nich wyraźnie zaszokowani ich aż rażącą niewiedzą.
- Jak to? Nie wiecie, kim on jest?! - zawołał zdumiony Brock.
- No właśnie! Nie macie pojęcia, kim jest ten człowiekiem? - dodałem równie zdziwionym tonem.
May i Max zastanowili się przez chwilę, po czym pokiwali przecząco głowami na znak, że niestety nie mają pojęcia, kim jest ten mężczyzna, nad którego osobą ja, Brock i częściowo też i Gary zachwycaliśmy się.
- No, proszę was! Jak można nie wiedzieć, kim jest ten człowiek? - zapytałem zdumionym tonem.
- To jest przecież słynny detektyw - powiedział Gary.
Brock pokiwał potwierdzająco głową.
- To prawda. Herbert Jones to słynny detektyw, który rozwiązał już niejedną trudną zagadkę, czym zdobył sobie jak najbardziej zasłużoną sławę - rzekł poważnym tonem.
May i Max uśmiechnęli się do nas delikatnie i z lekkim politowaniem.
- No dobra, już dobra. Już wszystko rozumiemy - powiedziała May.
- Nie musicie nam tłumaczyć tego aż tak dokładnie - dodał Max.
Ja i Gary oraz Brock spojrzeliśmy uważnie na naszego idola.
- Ciekawe, co też sprowadza tak słynnego detektywa do tego miejsca - powiedziałem.
- Wiecie, specjalistą nie jestem, ale mogę się domyślać - powiedział z uśmiechem na twarzy Gary.
Wzrok mój i Brocka spoczął na nim.
- No więc mów, Gary. Mów, co podejrzewasz.
Gary uśmiechnął się do nas delikatnie i powiedział:
- Moim zdaniem naszego detektywa jest chronić to cacuszko, które ma teraz na sobie Eloise.
Przyjrzeliśmy się uważnie dziewczynie i zauważyliśmy dopiero wtedy, że ona rzeczywiście ma na szyi zawieszony złoty łańcuszek, a na nim wisiał duży, piękny rubin.
- Chodzi o ten rubin? - zapytałem.
Gary pokiwał głową z powagą na twarzy.
- Moim zdaniem Eloise jest po prostu lekkomyślna, skoro nosi takie coś i popisuje się tym przed ludźmi - powiedział Gary.
- Owszem, to nieco lekkomyślne z jej strony - odparła May.
- Ona nie boi się, że ktoś to jej ukradnie? - spytał zdumiony Max.
Gary wzruszył lekko ramionami.
- Nie wiem, ale najwidoczniej się nie boi. Moim zdaniem powinna się bać, bo takim zachowaniem tylko może wywołać nieszczęście.
- Więc dlaczego jej tego nie powiesz? - zapytał Brock.
Mój przyjaciel machnął lekceważąco ręką.
- A ty myślisz, że ja jej nie ostrzegałem? Przeciwnie, niejeden raz to robiłem, ale ona nie chce mnie słuchać. Mówi, że ten naszyjnik to jest coś, w czym trzeba się pokazywać publicznie.
- I dźgać ludziom w oczy bogactwem oraz popisywać się, na co to jej nie stać? - mruknęłam złośliwym tonem.
Gary zgadzając się ze mną pokiwał poważnie głową.
- Masz absolutną rację. Ona bardzo lubi się popisywać - powiedział - Ale co my możemy zrobić? Nic... Skoro chce kusić los, to ma do tego pełne prawo.
- Ale to jest wręcz zachęta dla złodzieja! - rzekł Max.
Pokiwałem głową i spojrzałem ponownie na Herberta Jonesa.
- Może właśnie dlatego zjawił się tutaj ten słynny detektyw, żeby jakoś zapobiec ewentualnej kradzieży, a gdyby mimo wszystko do niej doszło, to postarać się, aby sprawca trafił za kratki?
- Może, ale póki tego nie wiemy, to nie ma sensu o tym rozmawiać - stwierdził Gary.
- Racja. Lepiej pomówmy o czymś innym - odparł Brock.
Zmieniliśmy więc temat i zaczęliśmy mówić o innych sprawach, jednak ja sam co chwila uważnie obserwowałem siedzących przy swoim stoliku Eloise i jej narzeczonego Petera. Zerkałem również na słynnego detektywa, który uważnie wpatrywał się w rubin dziewczyny. Widocznie cieszył się on zainteresowania pana Jonesa. Miałem tylko wielką nadzieję, że nie zamierza samemu go ukraść, ale jedynie pilnować, żeby nikt nie dopuścił się tego przestępstwa. Pan Herbert Jones od jakiegoś czasu był moim prawdziwym idolem i jakoś nie umiałem sobie wyobrazić go jako złodzieja, choć gdybym musiał, to pewnie bym tak zrobił.
Po kolacji poszedłem z Pikachu się przejść. Obaj wyszliśmy na tylną część statku mając nadzieję, że być może zobaczymy tam jeszcze tajemniczą nieznajomą. Niestety tak się nie stało. Załamany westchnąłem głęboko.
- Szkoda... Taka urocza dziewczyna... Dlaczego tak ciągle znika bez słowa? - powiedziałem smutno i oparłem się o barierkę.
- Pika-pika - zapiszczał smutno Pikachu, siadając na relingu.
Wpatrywałem się uważnie w taflę morza myśląc o tym wszystkim, co nas dzisiaj spotkało. Przede wszystkim moje myśli były skupione na samej osobie tajemniczej nieznajomej. Ciekawiło mnie, kim ona jest i dlaczego ciągle znika? No i dlaczego nigdy nic nie mówi podczas naszych spotkań? To było naprawdę dziwne.
Nagle zauważyłem, że z tafli wody wysuwa się czyjaś głowa. Posiadała ona czarne włosy oraz brązowe oczy. Od razu wiedziałem, do kogo ta głowa należy. Uśmiechnąłem się do niej. To była moja tajemnicza nieznajoma. Ale co ona robiła w wodzie? Zanim jednak zdążyłem się nad tym wszystkim naprawdę dobrze zastanowić ta pomachała mi ręką, po czym wykonała skok do wody. Chwilę później spostrzegłem widok, który naprawdę bardzo mnie zaszokował. Tym widokiem był duży, zielony i pokryty łuskami ogon, który mignął mi w oddali i zniknął w gładkiej tafli oceanu.
Złapałem się za głowę w szoku i zawołałem:
- Pikachu! Widziałeś to samo, co ja?
Pokemon pokiwał głową na znak potwierdzenia, po czym zapiszczał zdumiony. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie i powiedziałem:
- Lepiej nie mówmy o tym May ani reszcie, bo jeszcze pomyślą, że znowu mamy jakieś zwidy. I kto wie, czy nie mieliby racji?
***
Uśmiechnęłam się delikatnie i wyraźnie zachwycona.
- No proszę... A więc ta twoja panna miała rybi ogonek? - zaśmiałam się do niej delikatnie.
Ash zachichotał lekko, słysząc to pytanie.
- Wiem, że to brzmi irracjonalnie, ale tak było. To, o czym wam mówię, widziałem na własne oczy.
May pokiwała zgodnie głową.
- Przyznaję, że na początku ani ja, ani mój brat, ani Brock w ogóle nie wierzyliśmy Ashowi, jednak z czasem odkryliśmy, że on mówi prawdę. Ta jego tajemnicza nieznajoma wcale nie była wytworem jego wyobraźni. Była istniejącą naprawdę żywą istotą.
- Ale trochę czasu minęło, zanim do tego doszło - zaśmiał się mój luby.
Dziewczyna pokiwała głową na znak potwierdzenia.
- Niestety tak było, ale spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Najpierw opowiedz nam, co się dalej wydarzyło.
- No dobrze, ale teraz powinniśmy posprzątać ze stołu - powiedział Clemont, uśmiechnął się do niej rozkosznie.
Wszyscy uznaliśmy słuszność jego argumentów, dlatego też zabraliśmy ze sobą talerze i sztućce, po czym pozmywaliśmy wszystko, zostawiając po sobie jedynie godny pochwały porządek.
- No, to teraz twoja mama nie będzie miała żadnego powodu, aby na nas narzekać, że niby to bałaganimy i po sobie nie sprzątamy - dodałam z uśmiechem, patrząc na Asha.
Mój chłopak uśmiechnął się do mnie wesoło.
- Uwierz mi, ona by nie narzekała na nas nawet gdybyśmy wywrócili cały dom do góry nogami - powiedział Ash z uśmiechem na twarzy.
- No, ja tam wolę jednak nie kusić losu i nie sprawdzać, czy masz rację - zaśmiała się lekko Dawn.
- Owszem, lepiej nie kusić losu - odpowiedział wesoło jej brat - Mimo wszystko ja jestem pewien, że moja mama nie umie być na nas zła. No, może gdybyśmy wysadzili ten dom w powietrze, to wtedy by nie była wobec nas miła, ale cóż... Pomijając ten oto przykład jestem pewien, że ona wiele potrafi nam wybaczyć.
Popatrzyłam na niego z uśmiechem.
- Mimo wszystko Dawn ma rację... Lepiej nie kusić losu.
Po tej rozmowie poszliśmy wszyscy do domku na drzewie i usiedliśmy po turecku, zapaliliśmy lampę, po czym radośnie wysłuchaliśmy dalszego ciągu historii Asha.
***
Następnego dnia po opowiedzianych przeze mnie wydarzeniach nie wydarzyło się nic, co by było godne opowieści. Spędziliśmy razem całą piątką z naszymi Pokemonami miło czas. Nie zauważyłem w ogóle mojej tajemniczej nieznajomej, chociaż miałem nadzieję, że zdołam z nią jeszcze porozmawiać, niestety tak się nie stało. Musiałem więc pogodzić się z tym, iż być może nigdy więcej jej nie zobaczę, choć jednocześnie w sercu czułem taką tajemniczą pustkę, której w żaden sposób nie umiałem sobie wyjaśnić. Dziewczyna ta zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie, a prócz tego intrygowała mnie i to bardzo. Ponad to byłem też ciekaw, co oznaczał ten tajemniczy zielony, pokryty łuskami ogon, który widziałem poprzedniego dnia w wodzie. Oczywiście miałem na ten temat pewną teorię, ale mogłem się przecież mylić. Zgodnie z tym, co postanowiłem nie mówiłem nic May, Maxowi i Brockowi wiedząc, że i tak mi nie uwierzą, a May znowu zacznie mi dokuczać.
Wieczorem odbyło się małe przyjęcie w restauracji, na które cała nasza piątka się oczywiście wybrała. Nie mieliśmy co prawda ze sobą balowych strojów, jednak mogliśmy je wypożyczyć w wypożyczalni, co oczywiście zrobiliśmy. May założyła bardzo ładną zieloną sukienkę, w której wyglądała niesamowicie uroczo. Wszystkim chłopakom na sali się spodobała, nawet mnie, choć przyznaję i to całkiem szczerze, że wcześniej nie dostrzegałem w niej atrakcyjnej dziewczyny, którą już wtedy była mimo swoich dziesięciu zaledwie lat.
- Czy mogę cię prosić do tańca? - zapytałem.
May uśmiechnęła się do mnie i lekko dygnęła przede mną.
- Ależ naturalnie, Ash. Z przyjemnością z tobą zatańczę.
Już po chwili oboje śmigaliśmy wesoło po sali patrząc sobie przy tym w oczy. Nie byłem wtedy co prawda zbyt sprawnym tancerzem i niechcący deptałem czasem May po palcach, na szczęście ona nie zwróciła na to uwagi lub sprawnie udawała, że tego nie dostrzega, bo wciąż się do mnie uroczo uśmiechała, jak rzadko zresztą. No, chociaż może nie tak znowu rzadko.
Brock tymczasem zalecał się do wszystkich ładnych panien na sali. Ja i May, widząc to, śmialiśmy się do rozpuku.
- Ech, biedne te dziewczyny, do których Brock się zaleca - zachichotała May, patrząc na ten widok.
- Ja raczej współczuję Brockowi - powiedziałem do mej przyjaciółki z uśmiechem na twarzy.
- Jemu współczujesz? A to czemu? - zapytała zdumiona May.
- Bo wiesz... On tak ciągle za dziewczynami lata... A ciągle jest sam i żadna go nie chce - stwierdziłem.
May uśmiechnęła się do mnie nieco złośliwie.
- Jakoś nie widzę, aby on z tego powodu rozpaczał. Poza tym uwierz mi, on byłby najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdyby wylądował np. na wyspie zamieszkałej przez same kobiet i bez żadnego faceta. Wtedy to miałby prawdziwy raj na ziemi, mówię ci.
- No, w sumie to masz rację. Już od ponad dwa lata z nim podróżuję i wiem, jakie on ma upodobania.
- Zdecydowanie ty masz lepsze - stwierdziła May.
- Miło mi, że tak mówisz - uśmiechnąłem się do niej.
- Mówię tak, bo taka jest prawda... A propos, Ash... Widziałeś ostatnio tę swoją tajemniczą nieznajomą?
Uśmiechnąłem się do niej delikatnie i odparłem:
- Nie, ostatnio to jej nie widziałem.
- No widzisz? Mówiłam ci, że ci się tylko zdawało i nic więcej. Jak przestaniesz wierzyć w jej istnienie, to wszystko będzie dobrze.
Nie chciałem się z nią kłócić, więc nie powiedziałem jej o tym, co widziałem ostatnio, bo i tak by mi nie uwierzyła, a poza tym stwierdziłaby nawet, że być może mi odbija, skoro opowiadam takie rzeczy. Tańczyłem więc z nią w milczeniu i zastanawiałem się, co też może porabiać tajemnicza nieznajoma, która nigdy nic do mnie nie mówiła, a która miała tak czarujący uśmiech i niesamowicie urocze oczy, że o włosach nie wspomnę.
Nagle stało się coś, czego nikt z nas nie zdołał przewidzieć. Światło na całej sali zgasło. Zewsząd zaczęły dobiegać krzyki i jęki przerażenia, jakby stało się coś naprawdę przerażającego. Wszyscy ludzie zaczęli wypytywać się nawzajem, dlaczego nagle światło zgasło. Czy może to atak piratów albo jeszcze kogoś innego? May mocno się we mnie wtuliła, ja zaś czule ją do siebie przytuliłem i pogłaskałem uspokajająco po włosach.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, May - powiedziałem do niej - Nie bój się, to na pewno tylko chwilowa awaria i zaraz włączą nam światło.
Jakby na potwierdzenie moich słów odezwał się nagle kapitan, który wcześniej przez swój prywatny komunikator porozmawiał ze swoimi ludźmi o całej tej sytuacji.
- Proszę się nie niepokoić, proszę państwa. To tylko chwilowa usterka. Za chwilę nasi technicy ją naprawią i wszystko będzie dobrze.
- Słyszysz, May? Wszystko będzie dobrze - powiedziałem do May.
Dziewczyna objęła mnie mocniej, żeby mimo wszystko poczuć się lepiej, bo najwidoczniej moja słowa nie do końca ją podniosły na duchu, a może po prostu chciała mieć pewność, że się jej nic nie stanie. Tak czy inaczej obejmowałem ją mocno do siebie, kiedy to nagle usłyszeliśmy jakiś dziwny dźwięk, jakby ktoś właśnie otworzył drzwi.
- Słyszałaś to? - zapytałem May.
- Owszem, słyszałam - odpowiedziała mi dziewczyna - Czyżby ktoś stąd właśnie wychodził?
Chwilę później usłyszeliśmy drugi dźwięk, który był jeszcze bardziej niepokojący niż poprzedni.
- Słyszałeś to?! - jęknęła May.
- Jasne, że słyszałem. Ale nie wiem, co to było - odpowiedziałem jej.
- To brzmiało jak plusk.
- Mnie też się tak zdaje, ale cóż... Może to tylko nasze przywidzenie?
Dziewczyna prychnęła lekko.
- Jasne, wyżywaj się teraz na mnie. Przecież nic się nam nie zwidziało, oboje słyszeliśmy ten plusk. Chyba, że ty wcale nic nie słyszałeś, a tylko się ze mnie nabijasz.
- Przeciwnie, słyszałem wszystko, ale nie mam pojęcia, co to było i dlaczego to usłyszeliśmy.
Chwilę później światło zostało włączone. Uśmiechnąłem się do May, która szybko ode mnie odskoczyła, jakby nie chciała, aby ktokolwiek nas zobaczył obejmujących się.
- No widzisz? Mówiłem ci, że zaraz zapalą światła i wszystko będzie dobrze - powiedziałem uspokajająco.
May uśmiechnęła się do mnie ironicznie.
- A czy ja się czegoś bałam? Daj spokój, Ash! Gdybym się bała, to bym krzyczała, a przecież słyszałeś, że nie krzyczałam.
- AAAAAAAA!
Odwróciliśmy się oboje, aby sprawdzić, kto wydał z siebie ten krzyk. Była to Eloise, która wrzeszczała, ile tylko miała sił w płucach. Szybko zauważyliśmy, co też wywołało w niej taką reakcję. Na jej szyi nie było naszyjnika z rubinem.
- Ukradli mi go! Ukradli mi go! - wrzeszczała dziewczyna ze łzami w oczach - Zabrali mi mój ukochany rubin! Zabrali mi go!
Gary Oak, kiwając powoli głową, podszedł do mnie i do May, po czym zapytał:
- No, a nie mówiłem, że ona aż się prosi o to, aby ją okradli?
- Oj tak, mówiłeś - odpowiedziałem mu.
- No i ma za te swoje szpanowanie bogactwem. W końcu się doigrała - zachichotała złośliwie May.
Popatrzyłem na nią uważnie, nieco zdziwiony jej reakcją.
- Dlaczego się śmiejesz? Nie żal ci Eloise?
- Żal czy nie, a co to za różnica? Jakby tak nie obnosiła się ze swoim bogactwem, to by się nic nie stało - powiedziała May.
- Może i masz rację, ale przydałoby się chyba odnaleźć tego drania, który ukradł jej ten naszyjnik - powiedziałem.
Gary zaśmiał się wesoło.
- Coś mi mówi, że jest tu taka jedna osoba, która się tym zajmie.
C.D.N.
Mój ukochany! :)
OdpowiedzUsuńZ radością przeczytałam kolejne opowiadanie napisane przez Twoją skromną osobę. I muszę powiedzieć, że bardzo ale to bardzo mi odpowiada i intryguje mnie dalszy ciąg. :)
Kolejna arcyciekawa zagadka do rozwiązania, tym razem kradzież rubinu od pewnej bogaczki Eloise. Oczywiście jak zwykle Ash jest na posterunku i będzie na pewno próbował rozwiązać tą zagadkę. Nie wiem czy czasem nie z detektywem Herbertem Jonesem. To bardzo intrygująca postać i podejrzewam, że nie pojawiła się tutaj przez przypadek. Na pewno ma tutaj swoją ukrytą rolę. :)
A co do początku, to cieszę się, że Delia w końcu układa sobie życie. Należy jej się, a do tego Steven Meyer jest naprawdę świetną partią. :)
Pozdrawiam serdecznie i ściskam mocno :*