piątek, 13 lipca 2018

Przygoda 115 cz. II

Przygoda CXV

Uciekający narzeczony cz. II


Zabawa trwała do późna, a następnego dnia wszystko powoli wróciło do normy na tyle, na ile to tylko było możliwe, czyli każdy zajął się swoimi obowiązkami w restauracji „U Delii“, a ci, którzy obowiązków nie mieli, ci zajęli się innymi sprawami. Ja i Ash zaś zajęliśmy się kolejną sprawą, która niespodziewanie na nas spadła.
Wszystko zaczęło się wtedy, kiedy następnego dnia po przyjęciu na cześć Asha ja i mój ukochany siedzieliśmy w salonie i jedliśmy śniadanie. Wraz z nami robili to Delia, Meyer, moja mama i Latias w ludzkiej postaci.
- Szkoda, że Clemont i Bonnie nie zaczekali na nas, tylko pognali do restauracji - powiedziałam - Powinniśmy jeść wszyscy razem.
- Tak, ale znasz Clemonta. Obowiązki przede wszystkim - zaśmiał się do mnie Ash - Bardzo długo tu nie był, to teraz chce nadrobić zaległości.
- To prawda - potwierdził Meyer - Mój syn taki właśnie jest. Zawsze chce być odpowiedzialny i podchodzi do wszystkiego na poważnie. Ale nie sądziłem, że Bonnie również pójdzie z nim. Sądziłem, że będzie wolała się wyspać.
- Widocznie chce być z bratem - zauważyła wesoło Delia - Podobnie jak Dawn chce być ze swoim chłopakiem.
- No tak, to dlatego właśnie cała trójka wstała wcześniej, zjadła szybko śniadanie i poszła do pracy - powiedział Ash - Ale dobrze, mamo, że się w tym samym czasie obudziłaś, bo inaczej nie weszliby do restauracji.
- Słusznie, bez kluczy by nie dali rady - zaśmiała się Delia - Ale o tym zapomnieli i już wychodzili, kiedy ich dogoniłam i dałam im klucze. Skoro tak bardzo chcą wszystko przygotować na przyjmowanie gości, to ich prawo i ja nie mogę im tego odmówić.
- Ale pracować w trójkę tylko, to nie jest wcale przyjemnie - zauważyła moja mama.
- A gdzie tam w trójkę - zaśmiała się Delia - Założę się, że zadzwonili po resztę ekipy i zaraz wszyscy się zbiorę i będzie tam wrzało jak w ulu. Gdy przyjdzie godzina otwarcia, to restauracja będzie aż błyszczeć.
Latias pokiwała głową potakująco i zaczęła nieco szybciej jeść swoje śniadanie.
- Kochanie, nie spiesz się tak, bo się udławisz. Pracy dzisiaj tam będzie dość dla ciebie. Poza tym jeszcze nie ma godziny otwarcia.
Latias jednak widocznie chciała jak najszybciej dołączyć do innych i zadbać o to, aby restauracja aż się błyszczała, a słowo Delii tylko ją do tego zachęcały.
- Niektórzy to są pracowici - powiedziała moja mama z delikatnym wyrzutem w głosie - Wielka szkoda, że z innymi to już różnie bywa.
- Słucham? - spytałam gniewnie - Że niby ja nie jestem pracowita?
- A tak... Nie jesteś. Od kilku miesięcy tylko się włóczysz z Ashem nie wiadomo gdzie, a tutaj praca czeka - stwierdziła Grace Evans - Ja bym tam jeszcze zrozumiała, gdybyście rozwiązywali zagadki w różnych częściach świata i dlatego ciągle was tu nie ma, ale nie... Wy ostatnio rozwiązaliście może jedną czy dwie zagadki, a poza tym bawiliście się w najlepsze, kiedy inni pracowali.
- Mamo, co cię ugryzło? - spytałam ze złością - Czemu się mnie tak nagle czepiasz?
- No właśnie, Grace - skarciła ją Delia - Przecież Serena i Ash robią bardzo wiele dla nas wszystkich. Oni walczą o to, żeby... Jak ty to mówisz, synku?
- Żeby tego zła mniej było na świecie - dopowiedział Ash.
- Ach tak, rzeczywiście - uśmiechnęła się kobieta - Tak właśnie jest i uważam, że czepianie się ich z tego powodu, to po prostu niegrzeczność.
- Jak uważasz - stwierdziła moja mama - Ja tam osobiście uważam, że o wiele lepiej by było, gdyby oboje trzymali się Alabastii i pomagali ci w pracy. W końcu Ash kiedyś obejmie tę restaurację, jak sama mówiłaś, więc powinien się oswajać ze swoimi nowymi obowiązkami.
- Jak dla mnie, to jeszcze długo zamierzam żyć, więc mój syn ma sporo czasu na naukę biznesu - zaśmiała się Delia - Tak czy inaczej uważam, że o wiele więcej pożytku ma nasz świat z takich detektywów jak on i Serena niż z takich restauratorów jak ja.
- Co racja, to racja - stwierdził Meyer - Ale naprawdę, Grace, czepiasz się swojej córki i przyszłego zięcia bez żadnego powodu. Masz humorki jak kobieta w ciąży. A właśnie, może ty w ciąży jesteś?
Moja mama zakrztusiła się herbatą, którą właśnie piła i musiałam ją strzelić przez plecy dłonią, aby zapanowała nad kaszlem.
- Dzięki, Serena. Steven, ja nie wiem, skąd ci takie głupie pomysły do głowy przychodzą, ale nie jestem w ciąży.
- Szkoda. Zawsze chciałam mieć siostrę - powiedziałam dowcipnie.


Moja mama spojrzała na mnie ironicznie, ale po chwili uśmiechnęła się lekko i rzuciła:
- Daj spokój, córeczko. Ja na to za stara jestem, żeby się znowu bawić w macierzyństwo. Poza tym ja za rok czy dwa zostanę babcią, więc wiesz... Miałabym teraz jeszcze rodzić dziecko, które to notabene będzie w wieku twoich dzieciaków? To by dopiero był śmiech na całą okolicę.
- Tu się z tobą zgadzam - powiedziała wesoło pani Ketchum - Dlatego ja też nie planuję obecnie mieć więcej dzieci. Ja teraz czekam na wnuki.
- Postaram się ciebie nie zawieść w oczekiwaniach, ale pamiętaj, że ja sam nie mogę podjąć decyzję w tej sprawie - zaśmiał się Ash.
- No właśnie. Ja też mam tu wiele do powiedzenia - zachichotałam.
Pikachu siedzący na środku stołu i wcinający jabłko, zapiszczał wesoło i został czule pogłaskany po łebku przez Latias, która uśmiechała się do niego przyjaźnie.
- A więc miej dużo do powiedzenia w tej sprawie i postaraj się, moja kochana, abym nie została babcią dopiero w wieku sześćdziesięciu paru lat - zaśmiała się Delia - A teraz podaj mi marmoladę, proszę.
- Nie ma sprawy. Proszę, Delio - powiedziałam, podając jej słoik z marmoladą i dopiero wówczas spostrzegłam się, że nazwałam przy innych kobietę po imieniu.
- Co? Delio? - zapytała lekko oburzonym tonem moja mama - Sereno, kochanie, chyba się zapominasz. Pani Ketchum przecież nie jest jeszcze twoją teściową, a nawet wtedy, gdy już nią będzie, to powinnaś się do niej zwracać „mamo“, nie zaś „Delio“.
- A mnie to wcale nie przeszkadza - zauważyła wesoło Delia - A poza tym my z Sereną już od dawna jesteśmy na „ty“.
- Serio?! - zdziwiła się moja mama.
- Serio?! - zdziwił się Ash - A od kiedy?
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Właściwie, to od pierwszej chwili, gdy tutaj przyjechała - wyjaśniła Delia wesołym głosem - Ale Serena upierała się, aby publicznie mówić do mnie „proszę pani“, a ja nie chciałam się z nią kłócić, więc wyraziłam swoją zgodę na jej propozycję, ale cieszę się, że w końcu się przemogła.
- Przepraszam, ja nie planowałam tego. To przejęzyczenie - rzekłam przepraszająco.
- Liczę na to, że częściej będziesz to robić - zaśmiała się moja przyszła teściowa.
Mama z kolei pokiwała delikatnie głową z lekką dezaprobatą.
- Delio, ona ci już wchodzi na głowę, a ty tego nie widzisz.
- Serena? Skądże. Dave i Megan mi wejdą na głowę, gdy już przyjdą na świat - zaśmiała się wesoło pani Ketchum.
- Dave i Megan?
- Moje przyszłe wnuki.
- No proszę, widzę, że już wybraliście im imiona - zaśmiała się nieco ironicznie moja mama - Nie powiem, całkiem niezłe.
- Cieszę się, że ci się podobają - powiedziałam dowcipnie.
- Co się podoba? - usłyszeliśmy czyjś zaspany głos.
To był Max, który właśnie wszedł do salonu. W dłoni trzymał on jakąś kopertę.
- Słuchajcie, nie wiecie może, gdzie są pozostali? Ja się budzę, a tu w domku na drzewie nikogo nie ma. Gdzie wszystkich wcięło?
- Są już w pracy - odpowiedziałam mu.
- Co?! Już są w pracy?! - jęknął Max i spojrzał na zegar wiszący na ścianie - Przecież jeszcze nie pora.
- Postanowili nieco posprzątać w restauracji przed otwarciem - odparł Ash - Siadaj i jedz, zanim wszystko ci zjemy.
Max zaśmiał się i usiadł przy stole.
- Nie ma mowy, stary. Jesteś żarłok, ale nie egoista. A tak przy okazji... Spotkałem przed domem listonosza, kiedy tu szedłem z domku na drzewie. Dał mi list do ciebie.
To mówiąc młody Hameron powoli kopertę Ashowi. Mój luby wziął ją do ręki i obejrzał ją dokładnie.
- Ciekawe od kogo to? - spytałam zainteresowana.
Ash powoli obejrzał kopertę wzrokiem znawcy i powiedział:
- Koperta wygląda na nową...
Powąchał ją.
- Zapachowa do tego. Takie dość sporo kosztują. Autor listu musi mieć kosztowny gust, czyli to raczej ktoś zamożny. Adres zaś zapisano różowym atramentem... Ładny charakter pisma. Stawiam na kobietę.
- List od innej kobiety? Oj, to nie wróży nic dobrego - zażartował sobie Steven Meyer i spojrzał na mnie dowcipnie.
Parsknęłam śmiechem.
- Spokojnie, ja mojemu chłopakowi ufam. To mów, Ash, co tam jest napisane.
Ash powoli otworzył kopertę, wydobył z niej list zapisany na całkiem ładnym papierze i zaczął czytać:

Drogi panie Ketchum,

Od kilku dni czekam na Pana powrót i wiem, że wczoraj Pan wrócił do Alabastii z wyprawy do Lumiose. Jestem z tego faktu bardzo, ale to bardzo zadowolona, ponieważ mam do Pana niezwykle pilną sprawę. Rzecz jasna doskonale wiem, że Pana czas jest dla Pana bardzo cenny, ale proszę się nie bać, jestem gotowa Panu za niego zapłacić tyle, ile tylko Pan zechce. Moja sprawa jest nad wyraz pilna, dlatego też proszę Pana bardzo uprzejmie, aby zechciał Pan się ze mną spotkać i pomóc mi w rozwiązaniu mego problemu. Jeżeli jest Pan zainteresowany, to proszę uprzejmie czekać na mnie u siebie w domu o godzinie 12:00 w południe.

Szczerze oddana,
Jessica Oleson

- Jessica Oleson? - spytałam zdumiona, kiedy Ash przeczytał list - Nie znam takiej osoby. A ty?
- Ja także jej nie znam - odpowiedział mi Ash - Ale to brzmi bardzo ciekawie.
- Oho... Widzę, synku, że zainteresowała cię ta sprawa - powiedziała z uśmiechem na twarzy Delia.
- Nie sprawa, tylko ten list - wyjaśnił mój luby - Przecież jeszcze nie wiem, jaka to sprawa. Ale bardzo chętnie spotkam się z tą osobą i dowiem się, czego też ona chce ode mnie.
- Czyżbyś, stary, zamierzał rzucić emeryturę? - spytał wesoło Max.
- Jak to ci już mówiłem, rozważam taką opcję, ale nie mogę ci jeszcze niczego w tej sprawie obiecać.
Max westchnął załamanym głosem.
- Ech... Ale z niego uparciuch.
- Dopiero teraz to zauważyłeś? - zaśmiałam się do niego ironicznie.
- Pika-pika-chu! - pisnął dowcipnie Pikachu.

***


Po zjedzeniu śniadania poszliśmy wszyscy na miasto. Max, Latias i Delia po to, aby zająć się swoimi obowiązkami w restauracji, zaś Meyer i moja mama zaoferowali im swoją pomoc. Odprowadziliśmy ich na miejsce, jednocześnie obiecując, że opowiemy im o wszystkim, gdy już będziemy po rozmowie z tajemnicą Jessicą. Gdy już nasi kompani zniknęli w restauracji, my powoli poszliśmy się przejść.
- Mamy jeszcze trochę czasu, więc możemy pochodzić po okolicy - powiedział do mnie Ash.
- Dobry pomysł. Przy okazji chciałabym ci coś powiedzieć.
- Tak? A co do takiego?
- Pika? - pisnął pytająco Pikachu, siedzący na ramieniu Asha.
- Wiesz... Moją uwagę przykuło wczoraj coś, z czym chciałabym się tobą podzielić.
- Chodzi ci o spotkanie z Sybillą? Już mi to wczoraj mówiłaś, zanim poszliśmy spać.
- Nie, nie o tym mówię. Chodzi o coś innego.
Ash i Pikachu przyjrzeli mi się uważnie, a ja opowiedziałam im o tym, co zaobserwowałam w zachowaniu Alexy. Obaj wysłuchali mnie bardzo uważnie, nie przerywając mi, a potem Ash powiedział:
- Wiesz... Nie jestem jakimś znawcą, ale chyba oboje dobrze wiemy, co to wszystko oznacza, prawda?
- Tak, ale nie mamy pewności, czy dobrze myślimy. Przecież równie dobrze możemy się mylić.
- Możemy, ale nie sądzę. Bo zobacz, przecież wszystko się zgadza. Jest nieco rozdrażniona, wymiotuje, rozmawia głośno z kimś przez telefon, a do tego jest też wyraźnie bardzo niezadowolona, kiedy to robi... Chyba sama przyznasz, że to nie może oznaczać nic innego, jak tylko...
- Dobrze, ale z kim? Z Rene?
- Podejrzewam, że tak. Chyba, że moja cioteczka ma innych facetów na boku.
- Nie podejrzewam jej o to.
- Ja także nie i dlatego stawiam na Rene.
- Ale dlaczego ona jest taka zdenerwowana?
- Może nie planowała tego?
- Pewnie i nie, ale żeby zaraz tak się spinać?
Przechodziliśmy akurat obok zakładu fryzjerskiego Rene Artoisa. Nie wiem, czy trafiliśmy tam przypadkiem, czy też celowo (choć zupełnie tego nieświadomi) skierowaliśmy swoje kroki właśnie w tamtą stronę, ale tak czy inaczej właśnie tam dotarliśmy.
- O! Zakład Rene - powiedziałam.
- To ciekawy zbieg okoliczności - uśmiechnął się mój luby - Zajrzymy tam może?
- W sumie... To czemu nie?
Weszliśmy razem do środka, uruchamiając jednocześnie dzwonek przy drzwiach, który dzwoni, gdy drzwi się otwierają. Naszym oczom wówczas ukazał się Pokemon Jolteon, który to wylegiwał się na poduszce, ale widząc nas wstał ze swego miejsca i podbiegł do nas przyjaźnie.
- Cześć, Jolteon! - powiedziałam, głaszcząc go delikatnie za uszami - Jest może twój trener?
Pokemon zapiszczał delikatnie, a tak chwilę później do pomieszczenia wszedł właściciel zakładu fryzjerskiego, Rene Artois.
- Och, la bella Serena oraz jej narzeczony! Jakże miło mi was znowu widzieć! - zawołał radośnie fryzjer - Cieszę się, że jesteście.
- Witaj, Rene - powiedziałam przyjaźnie - Jest może Alexa?
- Nie, jeszcze nie miałem dzisiaj żadnego klienta, ale jest dopiero rano, więc trzeba trochę poczekać - odpowiedział Rene.
- Wiesz, Alexa nie musi cię odwiedzać jako klientka - zauważył Ash  dowcipnym tonem - O ile mnie pamięć nie myli, to wy chodzicie ze sobą, prawda?


Rene uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział:
- Tak, a w każdym razie do wczoraj na pewno tak było, gdyż dzisiaj Alexa jest na mnie wściekła i nie odbiera moich telefonów, więc nie wiem, jak to będzie dalej wyglądać.
- Nie odbiera twoich telefonów? A czemu? Co się stało? - spytałam.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Wiecie... Wolałbym o tym nie rozmawiać - odparł Rene Artois, który wyraźnie się zmieszał.
Ash i ja popatrzyliśmy na fryzjera poważnym wzrokiem.
- Słuchaj, Rene... Niechcący usłyszałam, jak Alexa rozmawia z kimś przez telefon wczoraj wieczorem, kiedy to odbywała się zabawa na cześć Clemonta. Domyślamy się, że to byłeś ty.
- To prawda, rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem, ale... No, jakby to ująć... Rozmowa się nie kleiła.
- Też tak sądziłam po sposobie, w jaki z tobą rozmawiała. Powiedz mi, co jej jest? Dlaczego jest na ciebie taka wściekła?
- Nie jest tyle wściekła na mnie, co na nas oboje... Choć może to brzmi nieco głupio...
- Ona jest w ciąży, prawda?
Rene zmieszał się lekko i przez chwilę wyraźnie widziałam, że chce zaprotestować, ale szybko zrozumiał, iż nic to nie da, więc delikatnie skinął głową na znak potwierdzenia.
- Tak też myślałam - powiedziałam - Jest w ciąży i do tego z tobą, mam rację?
- Oczywiście. Ani przez chwile nie wątpiłem, że to ja będę ojcem.
- I domyślam się, że jesteś bardzo zadowolony z tego faktu - bardziej stwierdził niż zapytał Ash.
- Pika-pika-chu! - pisnął lekko Pikachu.
- Oczywiście, że tak. A dlaczego nie miałbym być zadowolony?
- Ale Alexa nie sprawiała wrażenia osoby zadowolonej - odparłam na to - Czy wiesz może, dlaczego tak jest?
- Twierdzi, że nie jest jeszcze na to gotowa. Jest wściekła na mnie i  na siebie. Na mnie za to, że nie byłem dość ostrożny, jak to się raczyła wyrazić, a na siebie za to, iż ona nie zachowała dosyć ostrożności.
- Ale to przecież nie koniec świata.
- To samo jej powiedziałem, ale ona uważa, że dla niej i owszem, bo chce jeszcze podróżować po świecie, zwiedzić go, poznać, a poza tym... Nie czuje się na siłach, aby być matką. Powiedziała, że chciała się do tego na spokojnie przygotowywać, a nie stanąć przed faktem dokonanym.
- Jestem w stanie ją zrozumieć, ale mimo wszystko to będzie wasze dziecko, owoc waszej miłości - powiedziałam - To chyba nie jest wielka tragedia, że szybciej zostaniecie rodzicami niż byście to planowali.
- Ja tego za tragedię nie uważam, ale ona jest zła i sama nie wie, co ma o tym myśleć, więc cóż... Póki co muszę czekać na wiadomość od niej, bo jak próbowałem się do niej dodzwonić, to mi się nie udało.
- Słusznie, nie ma co się narzucać - stwierdził Ash.
Chwilę później wszedł do salonu fryzjerskiego pierwszy klient. Rene musiał się nim zająć i nie mogliśmy kontynuować tej rozmowy, dlatego też pożegnaliśmy Rene, obiecaliśmy jeszcze do niego wpaść i wyszliśmy.
- To już wyjaśniła się tajemnica - zażartował sobie Ash - O ile rzecz jasna można to nazwać tajemnicą.
- Słuszna uwaga - zaśmiałam się, ale zaraz spoważniałam - Smutna sytuacja. Żal mi Rene. W końcu wyraźnie widać, że mu zależy.
- Spokojnie. Pamiętasz, jak Chronos pokazał nam wizję przyszłości naszą i naszych przyjaciół? Oni będą razem, to pewne.
- Pamiętam o tym, ale pamiętaj też o tym, że Chronos wyraźnie nam mówił o tym, że przyszłość jest w ciągłym ruchu i może jeszcze się zmienić, jeśli zmienią się osoby, których ta przyszłość dotyczy, a Alexa wyraźnie się zmieniła. Zobacz sam... Przecież jeszcze nigdy tak się nie zachowywała.
- Może po prostu ma gorsze dni? Spokojnie, każdy tak może mieć, ale jestem pewien, że ona dalej jest tą samą fajną Alexą, którą znamy.
- Obyś miał rację, bo naprawdę żal mi Rene. Szkoda go. Wyraźnie się zaangażował, a mam obawy, że Alexa to raczej nie.
- Nie przesadzaj, Sereno. Może nie jest tak źle? Może wystarczy tylko poczekać na rozwój wypadków i...
- Daj już mi lepiej spokój, Drew! Naprawdę nie rozumiesz, co do ciebie mówię?! - usłyszeliśmy nagle pewien dziewczęcy głos.
Spojrzeliśmy przed siebie i zauważyliśmy, że niedaleko nas stoi May i to wyraźnie poirytowana. Rozmawiała ona właśnie z jakimś chłopakiem nieco wyższym od niej, ubranym w czarny podkoszulek, fioletową bluzę na zamek błyskawiczny z postawionym w górę kołnierzem, zielone spodnie i czarne buty. Miał jasno-zielone włosy i oczy takiej samej barwy, a na twarzy tkwił mu nieco złośliwy uśmieszek. W dłoni trzymał różę, którą delikatnie dotykał May, co wyraźnie ją drażniło.
- Och, proszę cię... Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wierzysz w zapewnienia tego bawidamka - mówił chłopak ironicznym tonem.
- Ten bawidamek, jak raczyłeś go nazwać, to jest mój chłopak i ja go kocham. Życzę więc sobie, abyś wyrażał się o nim z szacunkiem - rzuciła gniewnym tonem May.
- Ty go kochasz? Ja w to wierzę, May... Wierzę w to, jednak z całym do ciebie szacunkiem, to ja nie wierzę w jego szczere intencje. Pamiętaj, że on przed tobą miał wiele dziewczyn.
- A niby skąd to wiesz? - rzuciła ironicznie dziewczyna.
- A bo to trudno wiedzieć? - zaśmiał się złośliwie chłopak - Przecież Gary Oak to dość znana osobistość i nie tylko dlatego, że jest wnukiem tego słynnego uczonego. Znają go powszechnie jako Don Juana. Uwierz mi, on od dziecka uwodził dziewczyny, a te jadły mu z ręki. A kiedy skończył piętnaście lat, to już...
- Dobrze wiem o przeszłości Gary’ego... Sam mi o niej powiedział i nie uważam, aby to było coś, co mogłoby go przekreślić w moich oczach. W końcu jego przeszłość minęła, więc nie ma co o niej gadać. Odkąd jesteśmy razem, to on nie lata za innymi. A zatem jego przeszłość nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
- Szkoda - chłopak o zielonych włosach powąchał różę, którą miał w dłoni i uśmiechnął się ironicznie - Jego przeszłość mogłaby ci wiele o nim powiedzieć.
- Drew, proszę cię... Mam dość tego tematu. A w ogóle, to powiedz mi lepiej, po co mi to wszystko mówisz? Sam masz może jakieś plany wobec mojej osoby?


- Być może - uśmiechnął się ironicznie chłopak, który najwidoczniej miał na imię Drew - Ale przede wszystkim kieruje mną uczucie przyjaźni do ciebie. May, chcę po prostu, abyś zrozumiała, że tacy faceci jak on nigdy się nie zmieniają.
- To twoje zdanie. Ja mam inne i pozwól, aby tak zostało.
- Jak chcesz. Czas pokaże, czy miałaś rację, czy też może była ona po mojej stronie. A na razie, to pamiętaj, że jakby co, to ja zatrzymałem się na kilka dni w Alabastii, więc możesz śmiało odwiedzić w tutejszym Centrum Pokemon.
- Zastanowię się nad tym. Jeżeli będziesz ciągle nawijać mi o moim chłopaku i o tym, jaki to on rzekomo jest podły, to ja raczej nie zechcę cię odwiedzić.
- Dobrze, postaram się już więcej o nim nie mówić - uśmiechnął się do dziewczyny Drew, po czym podał jej różę - To do zobaczenia.
Po tych słowach powoli poszedł on przed siebie, znikając pomiędzy ludźmi. My zaś podeszliśmy do panny Hameron.
- Ash... Serena... - uśmiechnęła się May, gdy nas zobaczyła - Jak długo tu jesteście?
- Dopiero co - odpowiedział Ash - Słuchaj, czy to był Drew? Ten twój rywal z zawodów koordynatorów?
- Tak, właśnie on. Rywal i zarazem dobry znajomy - odparła na to May ze smutnym uśmiechem - Choć co do tego drugiego, to mam pewne obawy. Jak dalej tak będzie ze mną rozmawiał, to długo moim dobrym znajomym nie będzie.
Po tych słowach westchnęła i zapytała:
- Ash, powiedz mi... Jak długo znasz Gary’ego?
- Gary’ego? Obaj znamy się od dziecka. A czemu pytasz?
- Bo wiesz... Ciekawi mnie, czy on mógłby... będąc w związku... latać za innymi spódniczkami?
Ash parsknął śmiechem, gdy usłyszał jej słowa.
- Daj spokój, May. Dawny Gary może by tak zrobił, ale obecny, to na pewno nie. Gary nie był nigdy aniołkiem, a swego czasu był wręcz dupkiem do kwadratu, ale zmienił się na lepsze. A odkąd zakochał się w tobie, to już nie lata za innymi dziewczynami, możesz być tego pewna.
- A skąd ty masz taką pewność?
- Bo go dobrze znam i wiem, że Gary nie byłby do tego zdolny i ja mu ufam. Uważam, iż ty także powinnaś.
- Ufam mu, ale Drew zrobił mi z mózgu sieczkę i teraz sama nie wiem, co mam o tym myśleć.
- May, kochanie - uśmiechnęłam się do niej - Skoro Ash, który zna doskonale Gary’ego mówi ci, że możesz mu zaufać, to ty z całą pewnością możesz to zrobić.
- Och, Sereno! - May odwzajemniła mój uśmiech - Jesteś naprawdę bardzo kochana. Ty także, Ash.
Objęła kolejno nas oboje i pogłaskała lekko Pikachu po główce.
- Poprawiliście mi humor. Dziękuję wam.
Po tych słowach May poszła w swoją stronę.
- Mam tylko nadzieję, że masz rację, co do Gary’ego - powiedziałam do Asha ponurym tonem - Nie chciałabym, abyś się co do niego mylił.
- Ja też bym tego nie chciał, ale spokojnie. Znam Gary’ego. Zależy mu na May, to więcej niż pewne.
- Mam nadzieję, kochanie. Mam nadzieję.

***


Powróciliśmy do domu, aby przygotować się do rozmowy z naszą tajemniczą klientką, czy też może raczej powinnam powiedzieć potencjalną klientką, ponieważ nie mieliśmy wtedy jeszcze pewności, że Jessica Oleson nią zostanie, czy też może Ash odprawi ją z kwitkiem. To wszystko zależało od tego, jaka okaże się ta kobieta i jaką prośbę będzie wobec nas miała.
Z pomocą Mister Mime’a posprzątaliśmy nieco salon, aby można w nim było przyjmować gości, a gdy już zapanował w nim porządek, to bardzo zadowoleni podziękowaliśmy Pokemonowi i usiedliśmy sobie na kanapie w oczekiwaniu naszego gościa.
W chwili, gdy wybiła godzina 12:00 na zegarze, to rozległo się pukanie do drzwi. Ash uśmiechnął się wówczas delikatnie.
- Jak widać nasz gość jest punktualny. Tym lepiej - powiedział.
Mister Mime poszedł otworzyć drzwi i zapiszczał lekko.
- Dzień dobry. Jest może pan Ketchum? - odezwał się kobiecy głos.
- Mime-mime! Mime-mime! - odpowiedział Pokemon i chociaż go nie widzieliśmy, to domyśliłam się, że musiał pokiwać głową na znak tego, iż osoba, z którą rozmawia nie myli się i Ash jest w domu.
- To doskonale. Zaprowadź mnie do niego, proszę - rzekła ponownie kobieta spokojnym tonem.
Pokemon zaprowadził ją do salonu, a wówczas ujrzeliśmy przed sobą jakąś kobietę. Na twarz miała ona zarzuconą cienką woalkę, przez co jej fizjonomia nie była tak widoczna, jakbyśmy tego chcieli, jednak wyraźnie widzieliśmy, iż jest to osoba młoda, nie zaś stara. Jej ubiór przypominał nieco ubiór studentki, ale takiej bogatej, która może sobie pozwolić na jak najlepsze ciuchy.
- Pan Ketchum, mam rację? - spytała kobieta.
- Tak, to ja - odpowiedział Ash - A pani to Jessika Oleson?
- Dokładnie - potwierdziła kobieta, lekko przy tym kiwając głową - To właśnie ja. Czekałam od kilku dni na pana przybycie. Bardzo się cieszę, że jest już pan na miejscu. Dałam dzisiaj rano listonoszowi list do pana z nadzieją, iż pan go otrzyma na czas. Jak widzę, dostał go pan.
- Owszem - odparł Ash i wskazał na mnie - To moja narzeczona, panna Serena Evans. Oboje rozwiązujemy zagadki.
- Wiem, słyszałam o państwa dokonaniach i jestem pod ich wielkim wrażeniem - rzekła kobieta, delikatnie się przy tym uśmiechając, co było ledwie widoczne przez jej woalkę - Dlatego właśnie chcę państwa prosić o pomoc w mojej sprawie, która jest dla mnie niezwykle ważna.
- Co to za sprawa? - spytał Ash.
- Pika-pika? - zapiszczał pytająco Pikachu.
- Możemy tu swobodnie rozmawiać? - spytała kobieta.
- Oczywiście - potwierdził mój luby.
Usiedliśmy wszyscy przy stoliku, a Mister Mime na polecenie Asha przyniósł butelkę lemoniady i kilka szklanek, abyśmy mogli się napić.
- A zatem słucham, pani Oleson... Co to za sprawa?
- Chodzi o to, że... skradziono mi coś niezwykle dla mnie cennego. Coś, co ma dla mnie ogromną wartość emocjonalną.
- Co to takiego? - spytałam.
- Naszyjnik od mojej babci - odpowiedziała Jessica Oleson - To jest bardzo piękny przedmiot. Naszyjnik z pereł, a na ich końcu znajduje się rubin.
- Niezłe cacko - powiedział Ash z uśmiechem - A wolno wiedzieć, jak ono wygląda?
- Wygląda tak - Jessica Oleson wyjęła powoli ze swej torebki zdjęcie i pokazała je nam.
Na zdjęciu widniał naszyjnik dokładnie taki, jaki nam opisywała przed chwilą nasza rozmówczyni.
- Rzeczywiście niezłe cacko. A kto go pani ukradł? - spytał Ash.
- Pika-pika? - dodał pytająco Pikachu.
- Pewien złodziejaszek i jego kompani. Powszechnie są oni znani jako Zespół R.
Bardzo nas zdziwiła ta odpowiedź. Zespół R co prawda nigdy nie należał do aniołków, a wręcz przeciwnie, niejeden raz dowiedł tego, że są czystej klasy złodziejaszkami, ale zwykle kradli tylko Pokemony. Raczej sobie nie przypominałam sytuacji, w której kradli oni coś innego - Annie i Oakley to już prędzej, ale to nasze złodziejskie trio? Jakoś trudno mi było sobie ich wyobrazić jako pospolitych złodziejaszków wszystkiego, co jest drogocenne.
- Piękny naszyjnik - powiedziałam, oglądając zdjęcie - Nie dziwię się, że stanowił on pokusę dla złodzieja. Nosiła go pani na co dzień?
- Nie, tylko na specjalne okazje. Ostatnio był w moim rodzinnym domu wielki bal i niestety, wśród gości wkradł się Zespół R. Byli przebrani za porządnych obywateli i cóż... Ukradli mi ten naszyjnik i uciekli, recytując przy okazji swoje motto.
- Naprawdę? - zapytałam z lekkim niedowierzaniem - Jest pani tego całkowicie pewna, że to był Zespół R?
- Całkowicie - odpowiedziała nasza rozmówczyni - Choć tak prawdę mówiąc, to tylko jedno z nich ukradło mi naszyjnik. Pozostali tylko ukradli gościom moich rodziców ich Pokemony i kosztowności, ale jedno z nich zabrało mi mój naszyjnik i dołączyło do pozostałych.
- Ciekawe - powiedział Ash, lekko masując sobie palcem podbródek - Które z nich to było?
- Młodzieniec o ciemno-niebieskich włosach. Chyba wołali na niego James, jeśli dobrze pamiętam.
- A więc to James go ukradł - powiedziałam, chociaż wciąż jeszcze miałam pewne wątpliwości.
Ash musiał podzielać moje obawy, ponieważ dodał:
- Chwileczkę... A skąd pewność, że to był na pewno Zespół R?
- Ponieważ widziałam już ich raz w akcji i dobrze im się wówczas przyjrzałam. No, a poza tym, to oni zawsze się przedstawiają, recytując to swoje durne motto.
- Tak, to akurat bardzo do nich podobne - powiedziałam ponuro - A jak dokładniej wyglądali członkowie Zespołu R?
- Młodzieniec o ciemno-niebieskich włosach, młoda dziewczyna o długich, ciemno-różowych włosach i mówiący Pokemon kot Meowth.
- A więc to oni - powiedział Ash, a Pikachu zapiszczał gniewnie - Jak dokładniej doszło do tej kradzieży?
- Podczas balu nagle coś jakby wybuchło, zrobił się wielki dym i potem z niego wyłoniła się ta trójka, a zaraz potem przez okna wpadła do całego pomieszczenia masa ludzi ubranych na czarno i z bronią w ręku. Zaczęli nas ograbiać z Pokemonów, a to trio nim kierowało, same też nam zabierając Pokemony. Gdy już mieli uciekać, to ten młodzieniec... James bodajże... podbiegł do mnie, zerwał mi z szyi naszyjnik, schował go sobie do kieszeni i uciekł z resztą.


- Czy zgłaszała to pani na policji?
- Tak, ale niewiele mi to pomogło. Złodziei wciąż nie złapano, a ja jestem zrozpaczona... Ten naszyjnik wiele dla mnie znaczył. To pamiątka po mojej nieboszczce babci. Bardzo go sobie cenię.
- Rozumiem - pokiwał lekko głową Ash - I czego pani ode mnie i od mojej narzeczonej oczekuje?
- Chcę państwa prosić, abyście państwo schwytali Jamesa z Zespołu R i zmusili go do powiedzenia, co zrobił z moim naszyjnikiem.
- Zapewne go już sprzedał - powiedziałam.
- Mam nadzieję, że nie - odparła Jessica Oleson - Jest spora nadzieja na to, iż jeszcze go nie sprzedał.
- Kiedy dokonano kradzieży? - spytałam.
- Trzy dni temu.
- Gdzie?
- W posiadłości mojej rodziny na przedmieściach Wertanii.
- Aha... Czyli mogą jeszcze tam być - odpowiedział Ash i lekko sobie pomasował podbródek - Działają w pobliżu... To oznacza, że mogą czekać na okazję, aby...
Przerwał i zamyślił się przez chwilę.
- Trzy dni temu, mówi pani?
- Tak.
- Czyli jest nadzieja, że jeszcze nie zdążyli go sprzedać.
- Myślę, że sprzedać tak drogocenną rzecz byłoby raczej bardzo trudno. Policjant, który mnie przesłuchiwał w sprawie tej kradzieży pocieszał mnie mówiąc, że ten naszyjnik to tzw. trefny przedmiot. Ponoć jest zbyt mocno rozpoznawalny i żaden paser go nie tknie. Chyba, żeby wydłubać z niego kamień i perły, a potem sprzedawać je pojedynczo, ale to też wielkie ryzyko, bo zarówno perły, jak i sam kamień są rzadkością, wyjątkową rzadkością i dość łatwo je rozpoznać.
- Rozumiem - rzekł Ash, kiwając głową - Czyli mamy odzyskać pani naszyjnik?
- Tak, ale coś mi mówi, że nie mają go przy sobie i będzie trzeba ich zmusić do gadania - powiedziała Jessica Oleson.
- Z tym zmuszeniem może być ciężko - zauważyłam.
- Wiem, ale proszę im przekazać, kiedy ich złapiecie, że policja jest gotowa pójść z nimi na układ, byleby tylko oddali mi naszyjnik. W zamian za niego... i może za parę informacji nie pójdą do więzienia.
- To może ich przekonać, chociaż nie mam pewności, że tak będzie - odpowiedział Ash, zastanawiając się - Czyli mamy ich złapać i zmusić do wydania naszyjnika, a gdy go oddadzą, przekazać pani?
- Tak. Dokładnie tak. Ale nawet jeżeli nie uda się wam złapać całą trójkę, to proszę uprzejmie pamiętać o tym, że to właśnie James zabrał mój naszyjnik. Nie inni, ale właśnie on. Dlatego też... Nie chcę państwu tutaj niczego sugerować, lecz sądzę, że jego trzeba przede wszystkim złapać.
- To się rozumie samo przez się - powiedział Ash - Skoro on ukradł, to on na pewno wie, co zrobił z łupem.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał potakująco Pikachu.
Jessica Oleson pokiwała delikatnie głową.
- Widzę, że rozmawiam z prawdziwymi profesjonalistami. Pragnę jednak o coś zapytać.
- O co takiego?
- Czy to możliwe, aby James ukradł naszyjnik i nie powiedział o tym swoim kompanom? W końcu, gdy go ukradł, ich w sali balowej już nie było, bo właśnie zaczęli uciekać. James później do nich dołączył, gdy zabrał mi mój naszyjnik.
- Skoro było tak, jak pani mówi, to rzeczywiście Jessie i Meowth mogą nie wiedzieć o naszyjniku, choć osobiście w to wątpię.
- Ale nie można tego wykluczyć - stwierdziłam.
- A zatem przede wszystkim trzeba złapać Jamesa - powiedział Ash - Choć nie zaszkodzi, jeśli w nasze ręce wpadną też jego kumple. Cała ich trójka chętnie zostanie przyjęta przez policję w Wertanii.
- Czyli biorą państwo tę sprawę? - spytała kobieta.
Ash spojrzał na mnie, a ja powiedziałam:
- Dobrze, ale proszę uprzejmie spełnić jedną naszą prośbę.
- Jaką?
- Proszę zdjąć woalkę.
Spodziewałam się, że kobieta odmówi lub zacznie się wykręcać w jakiś sposób, ale byłam w błędzie, ponieważ Jessica Oleson bez żadnego wahania spełniła moją prośbę i odsłoniła swoją twarz. Zobaczyliśmy wówczas, że była to posiadaczka ciemno-niebieskich oczu, całkiem kształtnego nosa, włosów barwy kasztanów, a także bardzo przyjemnego uśmiechu. Na oko miała tak dwadzieścia lat, może trochę więcej.
- Czy wszystko w porządku? - spytała pani Oleson.
- Tak... Przepraszam za moją podejrzliwość, ale... - zmieszałam się lekko - Po prostu, rozumie pani... Ostrożności nigdy za wiele.
- Ależ nic nie szkodzi - odparła kobieta z uśmiechem - Pewnie pani się bała, że jestem jakąś znaną przestępczynią, mam rację?
Zachichotałam lekko, a Ash położył czule dłoń na mojej dłoni i rzekł:
- Musi pani zrozumieć... Spotykaliśmy się już z różnymi osobami, nie zawsze uczciwymi i...
- Ależ rozumiem i się nie gniewam - odpowiedziała na to przyjaźnie kobieta i wyjęła ze swojej torebki książeczkę czekową - Ile wynosi pańskie honorarium, panie Ketchum?
- Wie pani... Nigdy nie biorę zapłaty z góry... - zmieszał się Ash.
- Pika-chu! - pisnął Pikachu.
- A więc to będzie tylko zaliczka - odpowiedziała kobieta, biorąc pióro do ręki - Ile to wynosi?
Ash nie wiedział przez chwilę, co ma powiedzieć, ale podał taką sumę, jaką zawsze płacił nam kapitan Rocker za rozwiązanie zagadki. Jessica Oleson zapisała sumę, podpisała czek, wydarła go z książeczki i podała go Ashowi.
- Proszę. Jeśli schwyta pan Jamesa i zmusi go do gadania, dostanie pan trzy razy tyle. A jeśli prócz tego odzyska pan także mój naszyjnik, to wtedy dostanie pan cztery razy tyle, ile jest na tym czeku. Nie jestem skąpa, jak pan widzi i w sprawie swojej pamiątki rodzinnej nie będę się targować.
Ash spojrzał na kobietę ze zdumieniem. Jak dotąd tylko jedna nasza klientka, Wielka Księżna Rosenbaum szastała wręcz ogromnymi sumami pieniędzy, aby nas przekonać do współpracy. Co prawda panna Oleson nie proponowała nam aż tak wielkiej sumy, co Wielka Księżna, ale zawsze to była spora suma.
- To... To naprawdę niepotrzebne, droga pani - powiedział Ash, gdy już odzyskał mowę.
- Potrzebne, mój drogi panie. Potrzebne - stwierdziła nieco ironicznie Jessica Oleson, powoli zakładając woalkę na twarz - Ostatecznie jest pan profesjonalistą, pana narzeczona także samo. No, a profesjonalistów należy opłacać w sposób godny. Proszę, oto mój numer telefonu. Proszę dzwonić, gdy już będziecie państwo coś wiedzieć.
Wypowiedziawszy te słowa kobieta uśmiechnęła się do nas delikatnie i powoli wyszła z domu.

***


Ponieważ posiadaliśmy pewne wątpliwości, to od razu poszliśmy do banku, aby podjąć z niego pieniądze, na jakie opiewał podarowany nam czek. Spodziewaliśmy się (czy może bardziej ja się spodziewałam), że jest on nieważny albo ma fałszywy podpis, albo też, iż taka osoba jak Jessica Oleson po prostu nie istnieje, a więc, co za tym idzie jej czek nie jest ważny. Bardzo się więc zdziwiliśmy, kiedy odkryliśmy, że wszystko z tym czekiem jest w porządku, nazwisko Oleson jest jak najbardziej szanowane, a podpis pani (lub raczej panny) Jessici zgadza się jak najbardziej z tym, jaki ma bank w swoim archiwum i pieniądze z miejsca zostały nam wypłacone. To rozwiało całkowicie nasze (a właściwie to bardziej moje) wątpliwości, a przynajmniej ich część.
- Jak widać, panna Jessica Oleson istnieje naprawdę, a jej podpis jest honorowany przez banki - powiedział Ash.
- Pika-pika! Pika-chu! - zapiszczał Pikachu.
- Wiesz, to jeszcze przecież nie dowodzi tego, że ta paniusia nie jest jakąś podstępną oszustką, która chce nas wykorzystać do jakiś swoich celów - stwierdziłam.
- To prawda - pokiwał smutno głową Ash - Ale jeśli to oszustka, to jakie ma cele? Nie wiem, naprawdę nie wiem.
- Ja również nie wiem, ale tak czy inaczej to wszystko wydaje mi się co najmniej niezwykłe - powiedziałam - Ostatecznie Zespół R wcześniej nie zajmował się kradzieżą biżuterii.
- Wiesz... Ostatnio wspominali o tym, że mają nowego szefa, a więc może zmienili pewne obyczaje.
- To możliwe. Tylko jak my ich teraz znajdziemy?
- Spokojnie, mam pewien plan, jak się do tego odpowiednio zabrać - powiedział z uśmiechem Ash - Ale mimo wszystko chciałbym sprawdzić jeszcze pewne wątpliwości związane z tą osobą.
- Jakie?
- Sprawdźmy, czy ona mówi prawdę. Chciałbym się dowiedzieć, czy w sprawie tego napadu, to rzeczywiście było tak, jak ona nam to przedstawiła.
Uśmiechnęłam się delikatnie wiedząc doskonale, do czego mój luby zmierza.
- Chyba wiem, kogo chcesz poprosić o pomoc w tej sprawie.
- Miło mi to słyszeć - powiedział wesoło Ash - Jak Maxiu skończy swoją zmianę, będziemy mieli do niego zadanie.
- Oj, na pewno bardzo się z niego ucieszy - stwierdziłam dowcipnie - W końcu marzy on o tym, aby Sherlock Ash wrócił do gry.
- No, z tym wróceniem do gry, to wszystko wskazuje na to, że jest to bardziej niż prawdopodobne - zaśmiał się mój luby - Ale nie uprzedzajmy faktów. Na razie musimy wykonać powierzone nam zadanie, a potem...
Nagle Ash wpadł na kogoś, gdyż rozmawiając ze mną zagapił się na mnie i nie zauważył stojącej niedaleko osoby. Ta zaś spojrzała w jego stronę gniewnie i powiedziała:
- Mógłbyś uważać, jak chodzisz.
Ash i ja przyjrzeliśmy się tej osobie i ku swojemu ogromnemu wręcz zdumieniu zauważyliśmy, że to Jessie z Zespołu R, ale bardzo elegancko ubrana.
- Jessie! - zawołał wściekle Ash - Co ty tu robisz, ty złodziejko?!
- Jaka Jessie? O czym ty mówisz? - zapytała nieco urażonym tonem dziewczyna - Ja nie znam żadnej Jessie.
- Nie znasz, tak? A może powiesz, że mnie też nie znasz?!
- Oczywiście, że nie. A kto ty jesteś?!
Głos tej dziewczyny wydawał się co najmniej dziwny. To nie był głos Jessie, którą znamy. To był głos zupełnie innej osoby. Czyżby złodziejka z Zespołu R używała modulatora głosu? Ale po co, skoro nawet nie raczyła się przebrać tak, abyśmy jej nie poznali?
- Ty nie wiesz, kto ja jestem?! - zawołał gniewnie Ash - Na policji więc ci to przypomną, złodziejko!
To mówiąc złapał on dziewczynę za rękę i zaczął ją ciągnąć w swoją stronę.
- Puść mnie! Czego ode mnie chcesz?! - jęknęła dziwaczna osoba.
- Na posterunku się dowiesz! - warknął do niej Ash - A gdzie są twoi dwaj kumple, co?!


- Hej, kolego! Czego chcesz od mojej przyjaciółki Jessiebelle?!
Z pobliskiego sklepu wyszła jakaś młoda dziewczyna, kilka lat starsza od nas, mająca tak około dwadzieścia parę lat. Miała długie, brązowe włosy i oczy takiego samego koloru. Jej strój był bardzo podobny do szkolnego mundurka, a stanowiła go biała koszulka, zielona kamizelka, spódniczka tej samej barwy, białe podkolanówki i czarne buty. Osoba ta patrzyła na nas wzrokiem pełnym oburzenia.
- Można wiedzieć, czego chcecie od Jessiebelle? - spytała.
- Jessiebelle? To tak się nazywasz? - zapytałam zdumiona osoby, którą szarpał Ash.
- Tak, właśnie tak się nazywam. A wy to niby kto? - odparła mocno nadąsana dziewczyna.
Ash puścił rękę osoby i zachichotał nerwowo.
- Strasznie cię przepraszam. Wziąłem cię za kogoś innego.
- Pika-pika-chu! - pisnął przepraszająco Pikachu.
- Nic nie szkodzi, ale na przyszłość bądź łaskaw uważać.
- Panicz Ketchum na pewno będzie uważał na przyszłość. W końcu to jego branża, prawda? Uważać i myśleć o przyszłości całej ludzkości, a już zwłaszcza pod względem bezpieczeństwa. Mam rację, Ash?
- My się znamy? - zapytał mój luby.
- Oczywiście, nie poznajesz mnie? Jestem Giselle.
Ash spojrzał na nią uważnie i jęknął:
- O rany! Giselle? To rzeczywiście ty?!
- Tak, to właśnie ja - odparła ironicznie Giselle - Widzę, że mnie nie poznałeś od początku. I nic dziwnego. Ja ciebie też bym pewnie od razu cię nie poznała, gdybym nie widziała w gazetach i w Internecie twoich zdjęć. Od czasu tej akcji z organizacją Rocket jesteś sławny.
- Dziękuję, nie narzekam na brak sławy - odpowiedział Ash - Na brak zajęć także, więc wybacz, ale musimy oboje już iść. Mamy swoje sprawy do załatwienia.
- Rozumiem, ale jakby co, to wpadnijcie oboje do mnie. Chętnie z tobą powspominam dawne czasy. I weź ze sobą tego swego kumpla Brocka. Jego też chętnie znowu zobaczę.
- Zastanowię się - powiedział Ash i złapał mnie za rękę, odciągając mnie od tajemniczej dziewczyny.
- Co ci się stało, Ash? - spytałam zdumiona - Czemu tak szybko od niej odbiegłeś?
- Ponieważ bardzo dobrze ją znam i nie wspominam miło ostatniego z nią spotkania.
- Pika-pika! Pika-chu! - potwierdził Pikachu.
Uśmiechnęłam się delikatnie, coś sobie powoli przypominając.
- Chwileczkę, a czy to nie jest aby ta sama Giselle, do której ty i Brock mieliście raz słabość?
- Tylko tyle zdołałaś zapamiętać z mojej opowieści? - rzucił nieco złośliwie Ash.
- Wiesz... Ten fragment tej opowieści najbardziej mnie zaciekawił - zaśmiałam się dowcipnie - Jak myślisz, co ona tu robi?
- Nie wiem, ale mam nadzieję, że nie podrywać Brocka.
Parsknęłam śmiechem.
- Wątpię, skarbie, aby właśnie tego chciała.
- Może i nie, ale za to ja wątpię, aby miała ona dobre zamiary wobec kogokolwiek. Zwłaszcza, jeśli zadaje się z sobowtórem Jessie. Swoją drogą, ta cała Jessiebelle...
- Co z nią nie tak?
- Pika-pika? - pisnął pytająco Pikachu, patrząc z niepokojem na swego trenera.
- Sam nie wiem. Ale wydaje mi się, że już gdzieś słyszałem to imię. I postać podobna do Jessie też nie jest mi obca. Tak, jestem tego pewien. Tak! Wiem dobrze, że gdzieś już taką osobę spotkałem, tylko nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie i kiedy.
- Sądzisz, że to takie ważne? - zapytałam.
- Nie wiem, Sereno - Ash wzruszył ramionami - Być może nie.


C.D.N.

Przygoda 129 cz. II

Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...