Przygoda XXVIII
Elektryczna zagrywka cz. I
Pamiętniki Sereny:
- Wiesz, odnoszę czasami wrażenie, że w tym mieście już nigdy nie zapanuje spokój - powiedział Ash, gdy przechadzaliśmy się oboje ulicami Alabastii.
Spojrzałam na mojego chłopaka z delikatnym uśmiechem na twarzy, bo doskonale wiedziałam, o co mu chodzi. Wszak dokładnie cztery dni temu rozwiązaliśmy razem zagadkę pewnego zabójstwa, które wcale zabójstwem nie było, a wszystko to wydarzyło się niedługo po tym, jak powróciliśmy z królestwa Queentanii, gdzie też mieliśmy sporo roboty.
- Tak, rzeczywiście. Zauważ, Ash, że gdzie byśmy nie pojechali, tam zawsze mamy jakąś zagadkę lub problem do rozwiązania.
- Właśnie! To jest dość niezwykłe, nie uważasz? - zapytał mnie mój chłopak.
- Pika-pika - zapiszczał Pikachu, siedzący na ramieniu swego trenera.
Uśmiechnęłam się do nich wesoło.
- Można by powiedzieć, że wręcz oboje przyciągamy do siebie kłopoty - stwierdziłam z lekką ironią w głosie.
Ash zachichotał, gdy to usłyszał.
- Przyciągamy kłopoty? Możliwe. Być może to jest taka karma, albo po prostu jakieś fatum nas prześladuje. Sam nie wiem.
- Albo zwyczajnie problemy nas lubią - stwierdziłam.
Nagle zauważyłam, że ktoś skacze z tyłu na mojego chłopaka, a czyjeś dłonie brązowej barwy zasłaniają mu oczy.
- Co się tutaj dzieje?! Co to za wygłupy?! - zawołał oburzony takim zachowaniem najsłynniejszy detektyw Alabastii.
- Zgadnij kto, a zaraz przywrócę ci jasne spojrzenie na świat - zawołał właściciel tajemniczych rąk, którego głos od razu rozpoznałam.
Ash dotknął dłoni owej osoby.
- Hmm... Delikatne ręce, chyba dziewczęce... Cienki i pyskaty głos, którego już dawno nie słyszałem... Do tego wyczuwam wyraźnie bluzę z za dużymi rękawami... Dedukuję, że mam do czynienia z Iris.
- No, nie wierzę! Zgadł! - zawołała dziewczyna, puszczając go i stając przed nim - Jak on to robi, Sereno?
- Po prostu myśli. Tobie też by się to przydało - mruknęłam do niej złośliwie i lekko poirytowana jej zachowaniem.
Dziewczyna popatrzyła na mnie groźnym wzrokiem, gdyż wyraźnie nie spodobały się jej moje słowa.
- No proszę, dowcipna jak zawsze. Miło cię widzieć, Sereno.
- Ciebie też, Iris - odpowiedziałam i podaliśmy sobie ręce.
Przyjrzałam się uważnie dawnej towarzyszce podróży Asha, z którą to mój chłopak wędrował kiedyś po regionie Unova i musiałam przyznać, że ta energiczna i dość bezczelna dwunastolatka nic się nie zmieniła od czasów, gdy ostatni raz ją widziałam, a było to w czerwcu podczas urodzin mojego chłopaka. Wciąż miała na sobie tę białą bluzę z wielkimi rękami oraz luźne, białe spodnie, a także wielką burzę fioletowych włosów zapinanych w dość fantazyjną fryzurę. Ponadto była Mulatką, co mocno wyróżniało ją pośród przyjaciół Asha, gdyż wszyscy (nie licząc Brocka) mieli biały kolor skóry. Ponieważ jednak ani ja, ani mój ukochany do rasistów się nie zaliczamy, to taki szczegół nigdy nie miał dla nas żadnego znaczenia, zatem jeżeli go teraz wspominam w swojej narracji, to tylko jako ciekawostkę, którą warto znać.
- Co ty tu robisz, Iris? - zapytał Ash z uśmiechem na twarzy.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło jego Pikachu.
Obaj bardzo ucieszyli się na jej widok, w przeciwieństwie do mnie. Nie żebym była wrogo nastawiona do Iris, ale też nigdy nie zdołałam całkowicie jej polubić, choćby dlatego, że dziewczyna ta zawsze uwielbiała sobie stroić mniej lub bardziej wybredne żarty z Asha, a prócz tego posiada wszystkie te cechy, które ja potępiam u dziewczyn. Przede wszystkim jest osobą na tyle energiczną, że wszędzie jest jej pełno. No zgoda, posiada dzięki temu sporo zaradności (zwłaszcza w sytuacjach, gdy trzeba szybko działać bez jakiegoś dłuższego namysłu), jednak w przypadku logicznego myślenia, to jest ona kompletnym laikiem. Oczywiście mój luby też często myślał i nadal myśli w biegu, ale różnica między nimi polega na tym, że jemu to wychodzi, a jej nie. Poza tym Iris zawsze była próżna i zbyt nerwowa. I jeszcze pomimo tego, iż ma tylko dwanaście lat, to wciąż potrafi zachować się tak, jakby Ash powinien się uczyć od niej, a nie ona od niego. No cóż... Podsumowując więc, jeżeli miałabym wybrać najmniej lubianą przeze mnie przyjaciółkę Asha, to z całą pewnością byłaby nią właśnie Iris z Wioski Smoków.
Mulatka, usłyszawszy pytanie swojego dawnego towarzysza podróży, uśmiechnęła się wesoło i powiedziała:
- Przebywaliśmy z Cilanem w okolicy Alabastii, więc pomyśleliśmy sobie, że możemy cię odwiedzić.
- Z Cilanem? To on też tu jest? - zapytał Ash.
- Pika-chu! - zapiszczał radośnie jego Pokemon.
- Owszem, ale został w księgarni. Szuka czegoś na temat pociągów - wyjaśniła Iris.
No tak, pociągi, pomyślałam sobie. Cilan ma po prostu bzika na ich punkcie. Do dzisiaj doskonale pamiętam, jak na pikniku z okazji urodzin Asha niemalże zanudził mnie na śmierci swoim wykładem o tym rzekomo wspaniałym cudzie najnowocześniejszej techniki. Potem, gdy próbowałam mu zamknąć buzię i zapytałam, czy chce napić się herbaty, to ów uczony młodzieniec uraczył mą osobę kolejnym wykładem o tym, jaki to wspaniały napój i jakie właściwości on posiada. Wkurzał mnie takim zachowaniem, choć o wiele mniej niż Iris swoim. Na plus tego pana muszę zaliczyć fakt, że przynajmniej miał on jakieś ciekawe zainteresowania, gdyż panna z Wioski Smoków ma chyba tylko jedną pasję - wkurzanie innych.
Przy okazji muszę tutaj zauważyć, że Cilan bywał zwykle naprawdę sympatyczną osobą, o ile oczywiście nie popisywał się tą swoją wiedzą na temat wszystkiego, co jest interesujące tylko dla niego. Potrafił jednak być, mimo swoich słabostek, naprawdę ciekawym towarzyszem podróży. Z tego, co mi opowiadał Ash wynikało, że Cilan kiedyś pracował jako kelner, dzięki czemu posiada teraz sporą wiedzę na temat jedzenia, a nawet sam nauczył się gotować. Według Dawn Brock oraz Clemont mieliby w nim naprawdę godnego rywala. Ja jednak myślę, że to nieco przesada, gdyż ostatecznie Brock specjalizował się w naleśnikach i zupach, Clemont zaś był mistrzem szykowania dania głównego (takiego jak spaghetti czy puree z ziemniaków), z kolei zaś Cilanowi ze wszystkich dań na świecie najlepiej wychodziły desery. Krótko więc mówiąc, pomiędzy tymi uroczymi trzema chłopakami panowała, że tak powiem, kulinarna równowaga sił.
- No tak, pociągi - powiedział Ash, uśmiechając się pobłażliwie - Cilan zawsze miał bzika na punkcie kolei żelaznej, a zwłaszcza metra.
- Każdy ma swoje hobby - stwierdziłam.
- Owszem i jestem w stanie to zaakceptować, ale nie wtedy, kiedy ktoś tym swoim hobby nas zadręcza - mruknęła złośliwie Iris.
- Nie przesadzasz aby? - zapytał wesoło Ash - Ostatecznie przecież ta jego wiedza na temat metra dwa razy ocaliła nam życie.
- Dwa razy to nie jest zawsze, Ash, a poza tym to były tylko wyjątki potwierdzające regułę - mówiła dalej Mulatka - Nie zmienia to też faktu, że prawie całą podróż po Unovie zadręczał nas tymi swoimi wykładami, które nic a nic nas nie interesowały. Poza tym mówił to w taki sposób, że tylko drugi taki świr jak on mógł go zrozumieć.
- Co prawda, to prawda. Cilan nie ma podejścia pedagogicznego, a jego wykłady w dużej mierze zmierzają do powiedzenia nam tego, co sami już dawno wiemy - stwierdził Ash - Mimo wszystko ja bym go nie oceniał tak surowo. Ostatecznie jest znawcą Pokemonów i wie, co mówi.
- On wie, ale my nie i w tym problem - parsknęła śmiechem Iris.
Jakoś tak po chwili z pobliskiej księgarni wyszedł Cilan. Wyglądał on dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy ostatni raz go widziałam. Nic się nie zmienił. Wciąż miał na sobie to urocze wdzianko kelnera, jak również swoje urocze, zielone oczy i krótko obcięte włosy tego samego koloru.
- Cilan, hej! - zawołałam wesoło.
Chłopak spojrzał na nas i uśmiechnął się delikatnie, chociaż jego twarz zdecydowanie wyrażała przede wszystkim smutek. Podszedł do nas.
- Ash! Serena! Miło was znowu widzieć - powiedział chłopak.
- Ciebie również, Cilan - zawołał Ash, ściskając dłoń przyjacielowi.
- I co? Znalazłeś to, czego szukałeś? - zapytała Iris.
Znawca Pokemonów pokręcił przecząco głową.
- Niestety nie. Wychodzi na to, że w tym regionie kolej żelazna to coś porównywalnego do czarnej magii - powiedział.
- Mówiłam, że tak będzie, ale nie chciałeś mnie słuchać - zaśmiała się Iris.
- Przykro mi to mówić, Cilan, jednak tutaj raczej nic nie znajdziesz na temat metra. W Alabastii one nie jeżdżą, za małe miasto - wyjaśnił Ash - No, a co do pociągów, to region Kanto nigdy ich nie miał. Wszyscy tutaj wolimy poruszać się samochodami lub rowerami.
- Ewentualnie chodzić pieszo - dodałam.
- No właśnie.
- Pika-pika - zapiszczał smutno Pikachu.
Cilan zwiesił smętnie głowę.
- Niestety wszystko wskazuje na to, że to prawda. Ech, szkoda... Nie przypuszczałem, że region Kanto jest takim zacofanym miejscem.
- Hej, Cilan! Może trochę grzeczniej wyrażaj się o rodzinnych stronach naszego przyjaciela? Jeszcze Ash poczuje się urażony! - zawołała Iris lekko oburzonym tonem.
Widocznie mogła kpić sobie z ludzi, ale bynajmniej nie z ich miejsca zamieszkania albo po prostu nauczyła się ona nieco szacunku do Asha po naszych ostatnich przeżyciach.
Ash tymczasem pokręcił przecząco głową na słowa przyjaciółki.
- Spokojnie, ja się wcale nie obraziłem. Naprawdę.
- Mimo wszystko uważam, że zdecydowanie on powinien panować nad swoją niewyparzoną buzią - stwierdziła złośliwie Iris.
Po raz pierwszy przyznałam jej rację. Ostatecznie rozumiałam, iż Cilan może się czuć nieco zawiedziony, jednak nie usprawiedliwiało to jego słów o tym, że region Kanto jest rzekomo zacofanym miejscem. No, ale cóż... Najwidoczniej osoby jego pokroju, pogrążone w swojej pasji, lubią jedynie takie miejsca, gdzie mogą się czegoś dowiedzieć na temat interesujących ich spraw, a miejsce, w którym nie ma ani jednej wzmianki o tym, co oni lubią, jest przez nich traktowane jak niemalże zacofana miejscowość. No trudno... Najwidoczniej należało się pogodzić z tym, że Cilan to jest uroczy dziwak, podobnie jak Brock czy Clemont.
- Rozumiem, ale daj już lepiej spokój naszemu przyjacielowi. Przecież nie będziesz go chyba teraz wychowywać - zaśmiał się żartobliwie Ash.
- Nie, nie będę, bo na to jest już niestety za późno - odpowiedziała Iris - Choć może się mylę, kto wie? Może jeszcze wyrośnie z niego materiał na niczego sobie faceta?
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc te słowa. Ano tak, wychowanie. Dlaczego te wszystkie przyjaciółki Asha ciągle chcą kogoś wychowywać? Misty niedawno wspominała mi, iż jej skromnym zdaniem ktoś powinien nauczyć Brocka, jak należy podchodzić do kobiet. May zaś wczoraj, zanim wyruszyła w swoją kolejną podróż, to poszła na zakupy ze mną, z Dawn i jej mamą. Mówiliśmy wtedy o jej bracie oraz o sposobie wychowywania go.
- Bardzo się cieszę, że Max do was dołączył. Przynajmniej sobie trochę odpocznę od jego towarzystwa - powiedziała dziewczyna.
Zachichotałam wesoło, gdy to usłyszałam.
- Powiedz mi, co wy oboje macie z tym dokuczaniem sobie nawzajem? Widać wyraźnie, że się bardzo lubicie, a jednak...
- A jednak wiecznie musicie sobie dogryzać - dokończyła moją myśl Dawn.
Johanna Seroni spojrzała na nas z uśmiechem na twarzy.
- Nie wiecie, dziewczyny, że kto się czubi, ten się lubi?
- Rodzeństwa już tak mają, a zwłaszcza te, które łączy niesamowicie ogromna więź emocjonalna - powiedziała jej córka - Popatrz na mnie i na Asha. Wiesz, ile razy już mieliśmy ze sobą większe lub też mniejsze starcia? Jednak mimo to zawsze jedno może liczyć na drugie.
- To ze mną i Maxem tak nie jest - stwierdziła May - Mój młodszy brat jest po prostu... No, nie do wytrzymania! On wiecznie robi mi na złość i dogaduje mi.
- Nie pozostajesz mu dłużna - odpowiedziałam.
- A co? Mam pozwolić, żeby mi wszedł na głowę?
Johanna Seroni popatrzyła uważnie na May.
- Jeśli mogę być z tobą zupełnie szczera, moja droga, to moim zdaniem Max ma sporo racji, że robi ci na złość.
Dziewczyna spojrzała kobiecie w oczy wyraźnie zdumiona. Czego jak czego, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewała.
- Nie rozumiem, o czym pani mówi, pani Seroni.
- To proste. Powiedz mi, jak zwykle zachowujesz się wobec brata?
- Normalnie to schodzimy sobie nawzajem z drogi, aby sobie nie robić na złość.
- No, ale co robicie, gdy jesteście zmuszeni do tego, aby przebywać w swoim towarzystwie?
- Wtedy różnie bywa. Zwykle jest w porządku, ale tylko do chwili, gdy mu mówię, że powinien postępować tak, a nie inaczej.
- No widzisz i w tym tkwi problem - powiedziała poważnym tonem Johanna Seroni - Mężczyźni nie lubią, kiedy kobiety je pouczają, nawet jeśli są to ich matki czy siostry.
- Ale ja jestem jego matką! Znaczy... Nie taką prawdziwą, ale zastępuję mu naszą mamę, gdy jej nie ma...
- A czy on cię prosił o to, żebyś mu ją zastępowała?
- Nie, proszę pani, ale rodzice prosili, żebym się nim opiekowała.
- No właśnie, kochanie! Właśnie! Opiekowała, a nie zastępowała mu matkę. To zupełnie dwie różne rzeczy.
- Nie bardzo rozumiem.
- Już ci tłumaczę. Opiekowanie się kimś, a matkowanie mu to całkiem różne sprawy. Max przyjmuje do wiadomości fakt, że ma rodziców, którzy ustalają mu zasady postępowania i których on musi słuchać. Akceptuje ten stan rzeczy, bo ci ludzie są w końcu jego rodzicami. Ty jednak jesteś siostrą, osobą mu równą. Zatem w ocenie Maxa nie masz prawa narzucać mu zasad życia.
- Ależ mam, zwłaszcza wtedy, gdy jestem za niego odpowiedzialna!
- Nie rozumiesz. Nie jesteś jego matką.
- Ale prawie jestem.
- Nie, nie jesteś nią nawet w połowie. Jesteś jego siostrą, a nie matką. Jeśli zachowujesz się wobec niego jak matka, to doprowadzasz tym brata do szału i słusznie, bo on może akceptować zarządzenia swoich rodziców, ale nie będzie akceptował rozkazów osoby, która zgodnie z prawem zarówno społecznym, jak również moralnym jest mu równa. Wy oboje jesteście równi w oczach swoich rodziców i jemu to odpowiada. Kiedy jednak łamiesz tę zasadę próbując nim rządzić, to on się buntuje. Nie zawsze słusznie, bo na pewno jako starsza od niego osoba niejeden raz masz rację, a on się myli, jednak czasami powinnaś dać sobie spokój.
- Jak to, dać sobie spokój? Co ma pani na myśli?
- Widzisz... Opiekowanie się kimś, to jest troska o to, żeby nie stało mu się nic złego, ale to też umożliwianie sytuacji, w której nasi podopieczni wyciągają wnioski ze swoich błędów oraz doceniają nasze starania wobec nich. Matkowanie z kolei to jest taki rodzaj opieki, kiedy nie pozwalasz podopiecznemu na popełnienie jakiegokolwiek błędu. Siadasz na tym kimś jak kwoka... albo jak wolisz, niczym Pokemon ptak na jajkach i zakrywasz jego postać całym swoim ciałem, aby pod żadnym pozorem nie stała się mu krzywda.
- I tak właśnie należy postępować. Mama prosiła, żebym opiekowała się moim bratem, więc to ja właśnie robię.
- Aha. Więc czysto przykładowo... Gdy Max chce zrobić coś, czego ty nie pochwalasz lub po prostu w twojej opinii uważasz to za bardzo głupie, to czy pozwalasz mu na to?
- Oczywiście, że nie!
- Dlaczego?
- Dlatego, że ja przecież wiem lepiej, co dla niego dobre, a co nie!
- Właśnie taki sposób rozumowania jest zły, moja droga - powiedziała bardzo poważnym tonem pani Seroni - Błędnie pojmujesz opiekowanie się bratem. Narzucasz mu swój punkt widzenia i uważasz, że on powinien to zrozumieć, a jeśli tego nie rozumie, to jest niewdzięczny.
- Bo on jest niewdzięczny! Tyle dla niego robię, a on...
- A on co?
- A o mnie w ogóle nie słucha!
- A czemu miałby cię słuchać?
- Bo jestem jego matką! Znaczy... Tego no...
- Widzisz? Już zatracasz poczucie tego, kim naprawdę jesteś - mówiła dalej pani Seroni - Max ma już jedną matkę, która dba o niego w taki oto sposób, że chroniąc go od złego umie zakryć jego postać całą swoją osobą, byleby tylko nic złego mu się nie stało. Wobec ciebie pewnie również się tak zachowuje.
- Oczywiście, że tak... W końcu to moja mama.
- A gdybyś miała starszą siostrę, która tak samo by cię traktowała jak ty Maxa... Byłabyś zadowolona?
- Oczywiście, że nie!
- A czy chętnie słuchałabyś jej poleceń?
- Jeszcze czego! W żadnym razie!
- Dlaczego?
- Bo nie byłaby ona...
May zatrzymała się w pół słowa. Zaczęła wreszcie rozumieć, co do niej mówi mama Dawn. Mimo wszystko jednak nie była całkowicie przekonana jej argumentami.
- Więc co? Jeśli mój brat zechce nagle skakać na główkę do głębokiego jeziora, to mam mu na to pozwolić, ryzykując tym samym, że połamie sobie kręgosłup i zostanie sparaliżowany do końca życia? - spytała.
- Tego nie powiedziałam. To, o czym mówisz jest jednym z takich przypadków, kiedy to osoby nam oddane pod opiekę przez własną głupotę narażają swoje życie dla zabawy. Wtedy musimy im tego zakazać bez względu na fakt, czy tego chcą czy nie. W innych przypadkach powinniśmy dawać naszym podopiecznym więcej swobody i zaufania. To nie jest wcale łatwe, wiem o tym, ale musimy tak robić. Weź mnie oraz Dawn. Popatrz na nas i co widzisz?
- Bardzo kochającą matkę z córką, która ją uwielbia - odpowiedziała May.
Johanna uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.
- Pięknie to zabrzmiało. Ale powiedz sama... Myślisz może, że zawsze mieliśmy tak doskonałe relacje ze sobą, jakie mamy teraz? Nie! Przeciwnie. W wielu sprawach mieliśmy całkowicie inne zdanie. Dochodziło nawet do spięć między nami.
- Jak pani temu zaradziła? - spytała May.
- Właśnie! Sama jestem ciekawa - dodałam.
Pani Seroni uśmiechnęła się i pogłaskała córkę po głowie.
- To proste. Dałam Dawn nieco więcej swobody. Czuwałam nad nią, żeby w razie czego nie dopuścić do takiej sytuacji, w której to naraża ona niepotrzebnie swoje życie, ale poza tym nie zabraniałam jej robienia tego, co mnie się nie podoba tylko dlatego, że ja bym postąpiła inaczej na jej miejscu. Połączyłam ze sobą sprawowanie opieki i kontroli oraz zaufanie dla własnego dziecka. Wpajałam jej przy tym do głowy mądrze rzeczy, dzięki czemu byłam pewna, że ona nie postąpi głupio.
- I jaki był tego efekt? - zapytała May.
- Taki, że moja córka popełniła kilka błędów w życiu, ale wiedziała, że ma we mnie nie tylko matkę, ale i wierną, oddaną przyjaciółkę, która zawsze ją wesprze w ciężkich dla niej chwilach, lecz też i skarci, gdy ta postąpi głupkowato. Dawn nauczyła się, że zawsze jej pomogę, ale jeśli sama narobi bałaganu, to sama będzie musiała go potem posprzątać. Tym bardziej więc, gdy dochodziło do takich sytuacji, to okazywała mi potem wdzięczność i doceniała moje rady.
- To prawda - powiedziała Dawn - Nie zawsze byłam takim aniołkiem, jakim jestem teraz.
- Zakładając, że kiedykolwiek nim byłaś - zaśmiałam się.
Przyjaciółka trąciła mnie lekko w ramię.
- Jesteś nieznośna! - zawołała.
- Wiem, ale również za to mnie lubisz.
May rozważała uważnie słowa, które jej powiedziała pani Seroni.
- Wobec tego, to co pani mi radzi? Mam dawać bratu więcej swobody działania?
- Owszem. Powinnaś sprawować nad nim pieczę, ale nie ograniczać go. Jesteś mądra, więc bez problemu będziesz wiedziała, czego powinnaś mu zakazać, a czego nie. To łatwo można wyczuć, gdy się bardzo kogoś kocha. Miłość jednak niekiedy prowadzi nas do tego, że chcemy bliskie nam osoby zakryć całym swoim ciałem, żeby chronić je od złego, niechcący jednak zadajemy im w ten sposób największe cierpienie na świecie, bo odbieramy naszym bliskim możliwość uczenia się na błędach. Jedyne więc, co możemy zrobić, to w odpowiedni sposób rozłożyć w kwestii wychowania zarówno sprawowanie kontroli, jak i też zaufanie. Wszystko musi być dozowane w odpowiedni sposób.
- A więc tak... Trzeba raz stosować kontrolę, a innym razem zaufanie - powiedziała May, rozważając to wszystko - Tylko skąd ja mam wiedzieć, kiedy stosować kontrolę, a kiedy zaufanie?
- Będziesz wiedziała, gdy nadejdzie czas - rzekła pani Seroni, gładząc ją po włosach - Mądra z ciebie dziewczyna. Kiedyś sama zostaniesz matką, więc będziesz wiedziała takie rzeczy. Zapamiętaj jednak sobie moje słowa i przyjmij je jako radę doświadczonej matki. We wszystkim, co robisz, musi panować harmonia.
- Harmonia?
- Tak. Równowaga sił. Po połowie kontroli oraz po połowie zaufania. Tylko dwie równe połówki obu tych działań mogą pozwolić ci być dobrym rodzicem lub opiekunem.
May wysłuchała kobiety cierpliwie, po czym powiedziała:
- Tak czy inaczej ja już nie muszę się tym wszystkim przejmować. Teraz Ash będzie miał mojego brata na karku. Jestem ciekawa, jak on sobie z tym poradzi.
- Założę się, że doskonale - stwierdziłam z uśmiechem na twarzy - Ash świetnie dogaduje się z dziećmi.
- Oczywiście, bo przecież chwilami sam jest takim dużym dzieckiem - zachichotała May.
Dawn dała jej kuksańca w bok.
- Weź nie mów tak o moim bracie. On jest naprawdę odpowiedzialnym człowiekiem.
- Dobrze o tym wiem, ale trudno zaprzeczyć, że nadal ma on w sobie coś z dziecka, co chwilami aż nazbyt widać - mówiła dalej panna Hameron.
- To prawda, Ash nadal zachował w swoim sercu dziecko, jednak moim zdaniem jest to jego zaletą, a nie wadą - powiedziałam.
- Zgadzam się. Tylko ten, kto zachowa dziecko w swoim sercu, będzie w stanie być dobrym rodzicem - rzekła pani Seroni.
- Czyli, że ty zachowałaś w swoim sercu dziecko, mamo? - spytała Dawn.
- Owszem, córeczko. Dzięki temu umiem cię kochać jeszcze mocniej niż myślisz.
Uśmiechnęłam się na ten widok oraz lekko posmutniałam. Tak bardzo chciałabym kiedyś móc porozmawiać z moją mamą w podobny sposób, w jaki Dawn rozmawiała ze swoją. Na pewno byśmy miały sobie wiele do powiedzenie. Ale niestety, moja mama należała zawsze do osób skrytych i zamkniętych w sobie. Nigdy ze mną nie rozmawiała dłużej niż kilka minut, przy czym były to głównie rozmówki na temat jej pasji, czyli wyścigów Rhyhornów. Rzadko też mnie do siebie przytulała, chociaż muszę oddać jej sprawiedliwość, czasami to robiła. Szkoda tylko, że to były jedynie bardzo nieliczne przypadki.
Wyrwałam się ze wspomnień poprzedniego dnia i poszłam za Ashem, Cilanem i Iris, którzy właśnie rozmawiali ze sobą na temat jakiś swoich poprzednich przygód z regionu Unova. Szczególnie wspominali przygodę z Meloettą oraz walkę z Giovannim o Zwierciadło Prawdy. Ash opowiadał swoim kompanom o tym, jak to jakiś czas temu znowu miał okazję spotkać Ridleya i Melottę. Zasmucił ich też wiadomością o śmierci jakże dzielnej Pokemonki.
- To po prostu okropne - powiedziała Iris, lekko pochlipując - Meloetta nie żyje? A ja nie zdążyłam się z nią nawet znowu zobaczyć.
- Niestety wszystko to, co żyje, musi kiedyś umrzeć. Takie już są podłe prawda natury - rzekł Cilan.
Iris spojrzała na niego groźnie i syknęła:
- Mam wielką prośbę, przyjacielu... STUL DZIÓB!
- Co ja takiego powiedziałem? - zapytał zdumiony młodzieniec.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
- Spokojnie, Cilan. Nie powiedziałeś nic złego, tylko po prostu Iris jest teraz bardzo zasmucona tym wszystkim.
- Trudno jej się dziwić, sam znałem Meloettę i jest mi bardzo przykro z tego powodu, że ona już nie żyje. Ale przecież na świat przyszła córka tej bohaterskiej Pokemonki.
- To prawda. Jak to mówią czasami odejście kogoś oznacza przybycie kogoś drugiego... Czy jak to tam szło...
- Właśnie, kochanie - zaśmiał się Ash - Zobacz... Wczoraj do domów wrócili twoja mama i pan Meyer, May ruszyła w nową podróż, a już dzisiaj mamy nowych gości w Alabastii. Jednym słowem coś się kończy i coś się zaczyna.
***
Następnego dnia po pracy Ash wyciągnął mnie na spacer, bo chciał ze mną poważnie porozmawiać.
- Wiesz, mam jakieś takie dziwne odczucie, że z naszym Clemontem nie dzieje się najlepiej - powiedział.
- Co masz na myśli? - zdziwiłam się.
- Pika-pika? - zapiszczał zdumiony Pikachu.
- Widzisz... Brock powiedział mi, że Clemont dzisiaj o mały włos nie przesolił zupy, a ponadto uciął się lekko w palec nożem. Przedtem zawsze był taki uważny, a teraz co?
- To rzeczywiście dość niezwykłe, ale pamiętaj, że to przecież nasz drogi Clemont. On zawsze był dość niezwykły.
- Możliwe, jednak tym razem to coś innego. Domyślam się, o co może chodzić, tylko że...
- Tylko co?
- Sam nie wiem, czy moje przypuszczenia są słuszne. Podejrzewam, że może chodzić mu o Dawn.
- Ash, przecież oboje doskonale wiemy, że twoja siostra podoba się Clemontowi. To nie jest dla nas żadna nowość.
- Wiem o tym, ale Clemont naprawdę dziwnie się zachowuje. Chwilami jest taki... Sam nie wiem... Odnoszę wrażenie, że on szaleje za Dawn, ale nie zrobi nic, żeby jej to wyznać.
- No, coś w tym jest. Słuchaj, a może powinieneś z nim porozmawiać? Wiesz, tak jak facet z facetem.
- Chętnie bym to zrobił, tylko ja nie wiem, w jaki sposób mógłbym mu pomóc. Widzisz, gdybym miał z nim rozmawiać na ten temat, to tylko tak, żeby odnaleźć jakieś wyjście z jego problematycznej sytuacji, ale takiego wyjścia, to ja niestety nie widzę.
- Faktycznie, to trochę dołujące.
- Co jest dołujące? - usłyszałam za sobą znajomy głos.
Obejrzałam się i zobaczyłam Misty w towarzystwie Bonnie i Maxa.
- Witajcie! Co tu robicie?! - zawołałam wesoło.
- Obiecałam tej dwójce, że zabiorę ich dzisiaj na lody, to idziemy do kawiarni „Pod Różą“ - powiedziała Misty - Idziecie z nami?
Ash i ja nie mieliśmy nic przeciwko temu, dlatego też poszliśmy pod wskazany adres, po czym zamówiliśmy po jednej porcji Berti-Lodów dla siebie oraz jedną dużą dla naszych Pokemonów.
- No, to mówcie w czym problem, bo jestem strasznie ciekawa, co wam leży na wątrobie - uśmiechnęła się Misty, kiedy już wszyscy raczyliśmy się smakołykami.
- Chodzi o Clemonta. Ma on pewien problem, do którego jednak nie chce się przyznać - rozpoczął rozmowę Ash.
- Masz na myśli to, że zakochał się on w Dawn i nie umie jej tego powiedzieć? - zapytała Misty.
- Owszem. Skąd to wiesz? - zapytał zdumiony mój chłopak.
Dziewczynę uśmiechnęła się do niego z delikatnym politowaniem.
- Ash, proszę cię. Przecież jestem dziewczyną, więc takie rzeczy, to ja wyczuwam na kilometr. Jeżeli ty dopiero teraz się spostrzegłeś w tym, że twój przyjaciel jest zakochany, to naprawdę kiepski z ciebie detektyw.
- Tak się składa, że Ash już dawno dostrzegł fakt, iż Clemont kocha się w Dawn! - zawołałam nieco oburzona jej złośliwością.
- To prawda, jestem świadkiem - uśmiechnęła się Bonnie, która miała już cała buzię brudną od lodów.
- De-de-ne! - pisnął radośnie jej Dedenne.
- Wobec tego, skoro nasz kochany Clemont jest zakochany, to musimy mu pomóc - stwierdził Max.
- No właśnie, tylko w jaki sposób mamy to niby zrobić? - zapytał Ash załamanym tonem - Może i bardzo dobry ze mnie detektyw, ale za to swatka raczej kiepska.
- Pika-chu! - zapiszczał smętnie Pikachu.
- Muszę się z tym zgodzić - mruknęła Misty, po czym dodała: - Moim skromnym zdaniem Clemont powinien zaprezentować się swojej wybrance od jak najlepszej strony.
- No dobrze, tylko od jakiej? - zapytałam.
- Myślę sobie, że powinien on nabrać nieco, że tak powiem... Tężyzny - stwierdziła Misty.
- Rozumiem. Chodzi o to, żeby był on bardziej męski w oczach swojej wybranki - uśmiechnął się Ash.
- Pika-pika-chu! - zapiszczał wesoło jego Pokemon.
- Właśnie o tym mówię, Ash - potwierdziła Misty.
- Tylko tu niestety pojawia się problem, bo jak to zrobić? - zapytałam - Nasz kochany Clemont już nawet do drużyny piłki nożnej się zapisał i co? Dawn owszem, zwraca na niego większą niż przedtem uwagę, ale to nie jest to, na czym mu zależy.
- Piłka nożna? Phi! Też mi coś! To jest dobre dla dzieci - mruknęła złośliwym tonem Misty - Przecież byle idiota może biegać za nadmuchanym kawałkiem skóry. Nie! To musi być coś zdecydowanie bardziej subtelnego i chyba nawet wiem, co takiego.
Nadstawiliśmy uważnie uszu, żeby zrozumieć dokładnie to, co mówiła do nas nasza przyjaciółka.
- Ja proponuję, żeby Clemont poszedł na siłownię i nieco przypakował. Moim zdaniem nic nie działa tak dobrze na kobiety, jak odrobina mięśni.
- Odrobina mięśni? - zdziwiłam się.
- To ma być bardziej subtelne? - zakpił sobie Ash.
- Właściwie to by mu nawet pomogło, bo w końcu mój brat to zdechlak - stwierdziła z kpiną w głosie Bonnie.
Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, po czym wyjęłam z kieszeni chusteczkę i wytarłam nią buzię dziewczynki.
- Powinnaś trochę grzeczniej wyrażać się o swoim bracie. Ostatecznie on się tobą troskliwie opiekuje - powiedziałam.
- Wiem i ja także się bardzo, ale to bardzo mocno i jeszcze bardziej troskliwie opiekuję, ale przecież nie mogę tego wiecznie robić, więc muszę znaleźć godną następczynię - mówiła dalej Bonnie.
- No więc właśnie my tu chcemy znaleźć twojemu bratu taką właśnie dziewczynę - rzekł Ash.
- Ale Dawn jest za młoda. Mój brat powinien mieć dziewczynę, która odpowiednio się nim zaopiekuję pod moją nieobecność.
Westchnęłam głęboko. Z nią nie było o czym rozmawiać. Była pewna, że to ona opiekuje się bratem, a nie na odwrót, wobec czego zawsze szukała mu dziewczyn starszych od niego, żeby mogły przejąć po nim pałeczkę. Z tego też powodu odrzuciła ona kiedyś kandydaturę May, która mimo bycia niezwykle opiekuńczą i troskliwą, to jednak była za młoda dla Clemonta, przynajmniej zdaniem jego siostry.
- Pomijając jednak ten fakt musimy zadbać o to, aby Clemont mógł być jakoś bardziej męski w oczach swojej wybranki - powiedziała Misty - Nie o to chodzi, aby zrobić z niego macho, ale wiecie... Zdechlakiem też nie może być, więc powinniśmy mu zafundować nieco mięśni. I wiecie co? Myślę, że wiem, jak można to zrobić.
- W jaki sposób? - nadstawiliśmy uważnie uszu.
- Słuchajcie... Znacie może ten pusty budynek dwie przecznice stąd? - zapytała nasza ruda przyjaciółka.
- Owszem, znam - powiedział Ash - Kiedyś była tam Sala, ale potem przeniesiono ją do Orani i od tego czasu budynek świeci pustkami.
- Otóż powiem ci, mój drogi, że to już przeszłość. To miejsce jest teraz siłownią.
- Siłownią? - zdziwiliśmy się.
- Pika-pika?
- De-de-ne?
- Zgadza się. Siłownia o nazwie „Napakowani“ - wyjaśniła Misty.
- Co za beznadziejna nazwa - stwierdziła Bonnie.
- Jakoś trudno mi się z tobą nie zgodzić - powiedziałam.
- Nazwa tu nie ma znaczenia. Clemont może tam iść i zyskać mięśnie, które bardzo mu się potem przydadzą - mówiła dalej rudowłosa Lidera Sali w Azurii.
- Czekaj chwilę! Mówiłaś, że to ma być subtelniejsza metoda niż piłka nożna. A co jest niby subtelnego w podnoszeniu ciężarów? - zapytałam nie bez szczypty złośliwości.
Dziewczyna popatrzyła na mnie groźnie, po czym mówiła dalej:
- Moim zdaniem Clemont w ten sposób wykaże się w oczach Dawn. Musi tylko tam pójść i poćwiczyć.
- Zobaczymy, ale tak czy inaczej zawsze to jakiś początek - stwierdził Max.
Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę na temat tego pomysłu. Prawdę mówiąc nie byłam do końca nim przekonana, podobnie zresztą jak Ash, ale cóż... Jak na razie tylko taka możliwość nam się rysowała przed oczami, więc postanowiliśmy nie grymasić, tylko ją zrealizować. Kto wie, może to jedyny sposób, aby Dawn zaczęła zwracać uwagę na Clemonta i on przestał się męczyć?
Siedzieliśmy w kawiarni już bardzo długo, kiedy w końcu przybył Clemont mówiąc nam, że już pora, abyśmy się zbierali, bo niedługo będzie kolacja. Zapłaciliśmy zatem za lody i wyszliśmy z kawiarni. Wychodząc wziąłem Bonnie za rękę, ale dziewczynka wysunęła dłoń z mojej dłoń, po czym zawróciła nagle do do budynku, który właśnie opuściliśmy.
- Hej, Bonnie! Dokąd idziesz?! - zawołałam za nią.
- Ja tylko na chwileczkę! Zaraz wracam! - odpowiedziała dziewczynka, wbiegając do środka.
- Chyba domyślam się, co ona chce zrobić - powiedziałam.
- Ja także - zachichotał Ash.
Weszliśmy ponownie do kawiarni, a tam Bonnie klęczała właśnie przed jedną, uroczą kelnerkę o czarnych włosach i niebieskich oczach, po czym wyrecytowała:
- Bardzo cię proszę, zaopiekuj się moim bratem!
Clemont przerażony chwycił rękami swoją głowę i jęknął.
- Bonnie! Milion razy ci już mówiłeś, byś przestała tak robić!
Dziewczynka nie zwróciła na niego uwagi, bo mówiła dalej:
- Mój starszy brat jest troszeczkę nieśmiały, ale zasługuje na porządną dziewczynę, tylko że ja nie mogę nią być i nie mogę też wiecznie się nim opiekować, więc już teraz szukam mu żony... Gdybyś więc zechciała...
Bonnie nie dokończyła, bo ramię Aipoma wysunęła się z plecaka jej starszego brata i porwało ją prosto do nas.
- Dlaczego ty zawsze musisz mnie tak upokarzać?! - jęknął Clemont, wychodząc z kawiarni.
- Tylko przemyśl tę propozycję, proszę cię! - zawołała wesoło Bonnie do kelnerki, nim zniknęła za drzwiami.
***
Wieczorem po kolacji poszłam się wykąpać, zaś Ash rozmówił się z Clemontem na temat naszej propozycji. Miałam nadzieję, że chłopak ją przyjmie, bo w końcu chodziło tutaj przede wszystkim o jego dobro, gdyż biedak się z tym wszystkim musiał męczyć i to zupełnie niepotrzebnie. Wystarczyło tylko, żeby powiedział on Dawn, co do niej czuje, a potem już tylko zabiegał o jej względy, ale ostatecznie przecież nie jestem chyba odpowiednią osobą do prawienia komukolwiek morałów w tej sprawie. W końcu ja również długo ukrywałam swoje prawdziwe uczucia względem mego ukochanego. Nie mogłam więc nikogo pouczać, jednak miałam mimo to nadzieję, iż Clemont i Dawn zostaną szczęśliwą parą, równie szczęśliwą, co ja oraz Ash.
Po kąpieli przebrałam się w nocną koszulkę i położyłam na łóżku czekając na mojego chłopak, aż ten wreszcie się zjawił.
- I jak poszło? - zapytałam.
- Oj, mówię ci... Było trudno - powiedział Ash, siadając obok mnie - Ale w końcu mi się udało.
- Przekonałeś go?
- Tak, ale powiedział, że skoro mamy tam iść razem zaraz po tym, jak skończę zmianę, to ktoś musi go zastąpić. Ale to już jest załatwione.
- W jaki sposób?
Ash uśmiechnął się do mnie wesoło i powiedział:
- Zadzwoniłem do Centrum Pokemon, do Cilana. Zgodził się zastąpić jutro Clemonta na pół dnia.
- Mam nadzieję, że dobrze mu się będzie współpracowało z Brockiem.
- Jeśli nie zanudzi go na śmierć opowieścią o pociągach, to na pewno nawiążą porządną współpracę - zachichotał mój chłopak.
Objęłam go czule od tyłu i pocałowałem w kark.
- Ash... Tak się cieszę, że my już mamy to za sobą.
- Co dokładniej?
- No wiesz... Ten czas niepewności, obawy, delikatnych zalotów itd. Czas, kiedy oboje baliśmy się powiedzieć sobie te dwa jakże ważne słowa.
- Te słowa brzmią „Kocham cię“?
- No dokładnie. Wiesz... To niezwykłe, że dwa małe słówka mogą mieć tak wiele znaczeń i tak wielką wartość.
- Tak, Sereno... Dwa małe słówka... A ile w nich magii...
Odwrócił się do mnie i obdarzył mnie czułym uśmiechem.
- Kocham cię, Sereno.
- Ja ciebie też, Ash... To co dziś czytamy? - zapytałam.
- Wypożyczyłem z biblioteki „Makbeta“ - odparł mój chłopak.
- Super. Kiedyś przywiozę tutaj swoją bibliotekę i nie będziesz musiał już wypożyczać książek. Będziesz je miał na własny użytek.
- Cieszę się. Z chęcią przeczytam je wszystkie. Podczas podróży nie miałem ku temu za wiele możliwości. Poza tym zawsze ciągnęło mnie do kryminałów. Te zawsze najbardziej lubiłem ze wszystkich książek na całym świecie. No i oczywiście trylogię o przygodach słynnych muszkieterów.
- Być może nie czytałeś zbyt wiele w swoim życiu, ale za to zawsze przeżyłeś więcej niż ja. Moje życie było tak puste i samotne, że musiałam czytać książkę za książkę, żeby tę pustkę móc jakoś zapełnić.
- Udało ci się?
- Nie bardzo. Dopiero to ty zrobiłeś.
- Miło mi, że tak mówisz.
- Mówię tak, bo to prawda. Ale chyba mieliśmy czytać.
- Słusznie, a więc czytajmy.
- No, to dzieła.
Już po chwili zabraliśmy się oboje za poznanie przygód szkockiego rycerza Makbeta, który dowiedziawszy się od trzech wiedźm, że ma zostać królem, zabija swego seniora Dunkana, winą obciąża jego synów, po czym podstępem zdobywa koronę i zostaje tyranem ogarniętym chęcią utrzymania władzy za wszelką cenę, aż w końcu ginie z rąk swego dawnego kompana Makdufa, który koronuje na króla Szkocji Malcolma, syna Dunkana.
W dwie i pół godziny przeczytaliśmy oboje całą sztukę Szekspira, po czym pocałowałam czule Asha prosząc, aby zamknął drzwi na klucz.
- Nie chcę, żeby nam ktoś przeszkadzał.
Chłopak spełnił moją prośbę z uśmiechem na twarzy. Ja tymczasem zdjęłam z siebie nocną koszulkę i wyciągnęłam do niego ręce.
- Obejmij mnie, Ash. Chcę wiedzieć, że jesteś tu naprawdę.
Mój ukochany przytulił mnie czule do siebie. Powoli zaczął bawiąc się moimi włosami. Uwielbiałam, gdy to robił. Nadal uwielbiam.
- Och, Ash! Mój jedyny... Gdybyś tylko wiedział, ile to wszystko dla mnie znaczy.
- Co konkretniej?
- Wszystko, co robimy razem. Zwłaszcza te chwile, gdy stoję tu przed tobą jak mnie Bozia stworzyła, tulę się do ciebie zachłannie, a ty tak słodko przytulasz moją osobę, nawijasz sobie na palce moje włosy i dajesz mi do zrozumienia, że jestem centrum twojego wszechświata. Oczywiście wiem doskonale, iż dzielę to stanowisko z kilkoma innymi osobami, które również wiele dla ciebie znaczą, ale w takich chwilach jak ta istniejemy tylko my.
To mówiąc pocałowałam Asha w usta długo i zachłannie, jakby świat miał zaraz ulec zniszczeniu, a mnie groziło, że nie zdążę tego zrobić zanim umrę.
***
Następnego dnia, gdy nasza grupa skończyła swoja zmianę w pracy, to przyszli do nas Iris z Cilanem. Każde z nich miało ku temu swoje własne powody. Pierwsze chciało zabrać Dawn na jakieś małe zakupy, a przy okazji porozmawiać sobie z nią, drugie natomiast miało zastąpić Clemonta na jego stanowisku w kuchni.
- To co? Jesteście gotowe? - zapytała wesoło Iris.
- Ja jestem - odpowiedziała Dawn.
- I ja także! - pisnęła wesoło Bonnie, która również wybierała się z dziewczynami.
- De-de-ne! - zapiszczał radośnie mały Dedenne.
- To dobrze - powiedziała Iris i spojrzała na mnie - A mam nadzieję, że wy także wszystko macie załatwione i to tak, jak należy.
- Oczywiście, że tak - odpowiedziałam jej.
- A co dokładniej macie załatwione? - spytała Dawn.
- Później ci powiemy - uśmiechnęłam się do niej.
Nie chciałam, żeby wiedziała zbyt wiele w tej sprawie. Jeszcze było na to za wcześnie.
Zgodnie z planem Iris zabrała moją przyszłą szwagierkę oraz Bonnie na zakupy oraz wycieczkę po mieście, z kolei Cilan zastąpił na stanowisku w kuchni Clemonta, który poszedł ze mną, Ashem i Maxem do siłowni o tej jakże bardzo dziwacznej nazwie „Napakowani“. Misty, Melody oraz Latias towarzyszyły nam w drodze do tego miejsca.
- No, to tutaj was zostawiamy - powiedziała Misty - Wy idźcie załatwić swoje sprawy, a my z Melody mamy ważne spotkanie.
- O! No proszę, a gdzie? - spytałam.
- U Tracey’ego - odpowiedziała mi jej przyjaciółka z Shamouti - Chce on nam pokazać swoje nowe szkice Pokemonów. Jestem pewna, że są one po prostu przepiękne.
- Mam nadzieję, że nam też je pokaże - powiedziałam.
- Ja również. A ty dokąd się wybierasz, Bianko? - zapytał Ash.
Te słowa kierował do Latias. W miejscu publicznym dla zachowania bezpieczeństwa zawsze nazywaliśmy imieniem naszej przyjaciółki, której to postać przybierała, ponieważ poza tym naszym zaufanym gronem nikt nie powinien wiedzieć, kim naprawdę jest nasza urocza podopieczna. Dla jej własnego bezpieczeństwa lepiej, żeby tak było.
Latias na pytanie Asha odpowiedziała w języku migowym.
- Rozumiem, że chcesz iść z nami?
Pokemonka w ludzkiej postaci pokiwała głową na znak potwierdzenie.
- Super, to my się już będziemy zbierać - powiedziała Misty - Miłego pakowania.
- I robienia mężczyzny z Clemonta. Do zobaczenia! - zawołała Melody.
Następnie obie dziewczyny odeszły.
- Robienia ze mnie mężczyzny? A co to niby miało znaczyć? - zapytał Clemont.
- Taki żarcik, nie zwracaj na to uwagi - rzekł Ash.
- Właśnie! Bierzmy się lepiej do dzieła - dodał Max.
Chwilę później weszliśmy do środka.
Siłownia prezentowała się tak, jak można się było tego spodziewać. Było w niej kilka sal do ćwiczeń, a każda miała niezbędne sprzęty takie jak drabinki, sztangi, hantle oraz skakanki.
- Super! To wygląda po prostu bombowo! - zawołał Max.
- Nie da się ukryć - dodał Ash.
- Pika-pika! - zapiszczał wesoło Pikachu.
- Ciekawe, gdzie też się podział właściciel? - zapytałam rozglądając się dookoła.
Wtedy jak na zawołanie w sali pojawiło się kilku młodych mężczyzn.
- Słucham państwa? Państwo tutaj na ćwiczenia? - zapytał jeden z nich.
- Owszem, właśnie tak - rzekł Ash - A gdzie mogę znaleźć właściciela?
- Zaraz się zjawi - odpowiedział drugi z mężczyzn - Obsługuje właśnie jednego z klientów.
- Tymczasem proszę na niego zaczekać - dodał trzeci mężczyzna.
Nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko ich posłuchać, co oczywiście zrobiliśmy. Usiedliśmy na ławeczce i czekaliśmy.
- Ciekawe, kim jest właściciel tej siłowni - powiedział Max.
- Podejrzewam, że to bardzo silny i wymagający gość - odpowiedział Clemont pochmurnym tonem - A to oznacza, że nie wypadnę w jego oczach najlepiej.
- Daj spokój, stary. Przecież masz najlepiej wypaść w oczach Dawn, a nie jakiegoś faceta - pocieszył go Ash, klepiąc wesoło naszego wynalazcę po ramieniu.
Chwilę później zjawił się właściciel siłowni. Był to wręcz ogromny mężczyzna z wielkimi mięśniami, ubrany w spodnie typu moro oraz ciemną koszulę. Miał blond włosy obcięte na tzw. zapałkę oraz złote oczy, którymi łypał bardzo groźnie.
- No dobra! To które z was, wy chuderlaki, zamierza trenować w mojej siłowni?! - zapytał złośliwym tonem.
- To ja - powiedział Clemont.
Mężczyzna podszedł jeszcze bliżej i wtedy to zauważyłam, że jest on naprawdę bardzo wysoki. Miał przynajmniej dwa metry wzrostu, jeżeli nie więcej, przez co sprawiał wrażenie olbrzyma. Do tego grozy całej sytuacji dodawała również jego pogardliwa mina, jaką nas obdarzył.
- No proszę, kogo my tu widzimy? Nasz Mistrz Pokemon z Ligi Kalos! - zawołał mężczyzna na widok Asha.
- Czy my się znamy? - zapytał nagle mój chłopak, powoli przyglądając się mężczyźnie.
Chwilę później jęknął głucho.
- A niech mnie! Porucznik Surge! - zawołał Ash.
- We własnej osobie! - uśmiechnął się do niego ironicznie mężczyzna - Jak widzę dobrze mnie sobie zapamiętałeś. Tym lepiej, bo ja już dam ci tutaj powody, żebyś jeszcze bardziej zapamiętał moją skromną osobę.
- To wy się znacie? - zdziwił się Clemont.
- Niesamowite - dodał Max.
- Skąd pan zna Asha? - zapytałam.
- Moja panno, tego pana trudno nie znać, w końcu oglądam telewizję i widziałem transmisję z Mistrzostw Ligi Kalos - powiedział porucznik Surge - Widziałem więc, jak ten młodzieniec dał czadu na ostatnich zawodach i jestem pod wielkim wrażeniem jego umiejętności, zwłaszcza dlatego, że gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, to nie wywarł on na mnie zbyt pozytywnego wrażenia.
- Na panu, to raczej mało kto wywiera od razu pozytywne wrażenie, panie poruczniku - powiedział Ash nieco złym tonem.
Mężczyzna parsknął ironicznym śmiechem.
- Owszem, ale nie ma co się oburzać, wszystko jest w porządku. Nie doceniłem cię, a ty ze mną wygrałeś. Myślę więc, że sprawy między nami więc są poukładane jak należy.
- Jakie sprawy? - zapytałam.
Ash popatrzył na mnie uważnie i przystąpił do wyjaśnień.
- Widzisz... Porucznik Surge jest lub też był, bo teraz to sam nie wiem, Liderem Sali w mieście Orania w regionie Kanto. Musiałem go pokonać, żeby zdobyć Odznakę Pioruna. Nie było to łatwe, a za pierwszym starciem mój Pikachu został pokonany przez jego Raichu. Ale przy rewanżu poszło nam znacznie lepiej, ponieważ postawiliśmy na szybkość, której to Raichu brakowało.
- Przyznaję, że miałeś sporo farta i wygrałeś ze mną - mruknął niezbyt zadowolony tą opowieścią porucznik Surge - Mogę też uznać, że nieco za szybko ewoluowałem mojego Pikachu w Raichu, bo przed tym czynem nie nauczyłem go zwinności oraz szybkości, co było poważnym błędem z mojej strony, jednak siła fizyczna mojego Pokemona jest wciąż ogromna, więc nie jest mu trudno pokonać każdego przeciwnika, z którym się zmierzy.
- Miło mi to słyszeć, ale przyszliśmy tutaj trenować, a nie wspominać dawne czasy - powiedział Ash, po czym wskazał na Clemonta - Chodzi tu przede wszystkim o mojego przyjaciela. Chce nabrać trochę mięśni.
Porucznik Surge przyjrzał się uważnie naszego kompanowi, po czym strzelił go dłonią przez plecy i powiedział:
- Wcale się mu nie dziwię, że tutaj przyszedł. Chłopie, tobie naprawdę potrzebna jest kondycja! Jesteś takie chucherko, że pierwszy lepszy powiew wiatru porwie cię ze sobą.
- Sam to zdążyłem zauważyć - jęknął od otrzymanego właśnie ciosu Clemont, poprawiając sobie na nosie okulary.
- To świetnie. Wobec tego nie muszę ci tłumaczyć, jaki pożytek możesz mieć z muskułów. Jesteś teraz straszne chuchro, ale nie bój się. Poćwiczysz u mnie kilka dni, a zobaczysz, jaką siłę nabierzesz - mówił dalej Surge.
Gdy patrzyłam na mężczyznę, to musiałam przyznać, że zdecydowanie nie wywarł on na mnie pozytywnego wrażenia, a już zwłaszcza ten jego pogardliwy uśmieszek oraz sposób, w jaki do nas mówił. To wszystko było po prostu irytujące, podobnie jak i ten koleś. Skoro jednak on miał pomóc Clemontowi, to niech mu pomaga. Im szybciej mu pomoże, tym szybciej zakończymy z nim współpracę, pomyślałam sobie.
- A więc do rzeczy. Które z was, pomijając tego okularnika, chce u mnie trenować? - zapytał Surge.
- Ja! - zgłosił się Ash.
Następnie podszedł do przyjaciela z uśmiechem na twarzy.
- Nie chcę, żeby Clemont sam się męczył, dlatego będę go wspierać w tym, co robi.
- Super! Jak pięknie to wszystko brzmi! - zawołał uradowanym głosem Surge - Skoro więc tak postanowiłeś, to wobec tego powiedz mi, czy obaj macie elektryczne Pokemony? To warunek, żeby móc tu trenować.
- Dość dziwny warunek, nie sądzisz? - zapytał Max.
- Owszem, powiedziałabym nawet, że wręcz podejrzany - szepnęłam do niego.
Latias nie odzywała się, ale po jej minie poznałam, że zdecydowanie ją również lekko zaniepokoił ten warunek. Nie umiałam sobie wyjaśnić, czemu mnie to tak niepokoiło, ale po prostu czułam w tym jakąś zło-wrogość.
- Jasne, że mam. Oto mój partner, Pikachu - powiedział Ash, wskazując na swego Pokemona.
- Pika-pika-chu! - zapiszczała elektryczna mysz.
- No proszę, wciąż masz tego samego Pikachu, co sześć lat temu. To dobrze - rzekł Surge, po czym spojrzał na Clemonta - No, a ty, chucherko? Co masz?
- Ja mam jego!
To mówiąc Clemont wypuścił z pokeballa swojego Pokemona, którym był Luxray, stworek elektryczny przypominający czarno-niebieskiego lwa w miniaturowej wersji. Nasz przyjaciel nie miał go co prawda przy sobie, gdy przybył z nami do Alabastii, jednak zanim poszliśmy wszyscy do siłownie Surge’a, to Clemont (wiedząc o warunku przyjścia na siłownię) zadzwonił do profesora Augustine’a Sycamore’a, który natychmiast przesłał mu przez specjalną aparaturę w budce telefonicznej pokeball z Luxrayem.
Pokemon ten był bliskim przyjacielem Clemonta. Chłopak poznał go wtedy, kiedy był dzieckiem i studiował w szkole dla młodych geniuszy. Zaprzyjaźnił się wówczas z pewnym dzikim Shinxem. Obaj spędzali sporo czasu ze sobą, potem jednak Clemont wrócił do domu i nie widział się z tym Pokemonem dość długi czas. Później podczas naszej wędrówki po Kalos trafiliśmy do miasta, gdzie kiedyś nasz przyjaciel studiował i spotkaliśmy tam pewnego Luxio. Okazało się, że to był Shinx po ewolucji. Miał on żal do swego dawnego kompana za rozstanie, ale zdołał mu wybaczyć, a także został jego Pokemonem. Podczas dalszej podróży po Kalos ewoluował on potem w Luxraya. Clemont zostawił go wraz z innymi Pokemonami poza Chespinem u profesora Sycamore’a, ponieważ podobnie jak ja zabierał do Alabastii tylko jednego stworka. Nigdy jednak nie zapomniał on o starym przyjacielu i teraz wziął go ze sobą, żeby móc razem z nim trenować na siłowni.
Porucznik Surge przyjrzał się uważnie Pokemonowi.
- No proszę, piękny okaz Luxraya - powiedział po chwili - Nie ma co gadać, urocze z niego stworzonko. Załatwione, możecie u mnie trenować.
- To my sobie usiądziemy na ławce i popatrzymy - powiedziałam.
- Dobrze, a wasi przyjaciele niech się przebiorą w stroje do gimnastyki i jazda do roboty! - odparł porucznik Surge.
Chwilę później ja, Latias i Max usiedliśmy na ławce, a tymczasem Ash z Clemontem poszli do szatni się przebrać. Wrócili kilka minut mając na sobie białe koszulki oraz spodenki, a wówczas to Surge mocno dmuchnął w gwizdek.
- Dobra, chłopcy! A teraz bierzcie się do dzieła! Jazda!
To mówiąc ponownie zagwizdał, a chłopcy zaczęli na jego polecenie biegać wokół całej sali, a obok nich ich Pokemony. W przypadku Asha bieg ów wyglądał naprawdę imponująco, z kolei Clemont co chwila dostawał zadyszki i musiał się zatrzymać. Pewnie dawno by już dał sobie spokój, gdyby nie pamięć o Dawn, która działała na niego naprawdę motywująco.
- Jak twoim zdaniem im idzie? - spytałam Latias.
Dziewczyna pokazała mi coś na migi.
- Słuszna uwaga. Ash doskonale sobie radzi, ale Clemont... Nie jest do takiego forsowania przyzwyczajony.
- Ale mimo wszystko jest on bardzo zdeterminowany i o to chodzi - powiedział zadowolonym głosem Max.
- Pewnie, że jest zdeterminowany - uśmiechnęłam się - Przecież chodzi tutaj o zdobycie serca jego ukochanej.
Po zakończeniu biegania chłopcy mieli chwilkę przerwy, po czym raz za razem podnosili hantle, a później zawiśli na drabinach do góry nogami niczym Noibaty i ćwiczyli podnoszenie się bez użycia rąk. Ashowi szło świetnie, z kolei Clemontowi wyraźnie takie treningi dawały się ostro we znaki, jednak zawzięcie zacisnął zęby i robił swoje. Z jego ust nie padło ani jedno słowo skargi, co dowodziło jego ogromnej determinacji.
Zajęcia trwały około dwie godziny. Po ich zakończeniu Clemont i Ash uiścili niewielką zapłatę za skorzystanie z siłowni, a następnie dodali, że chętnie przyjdą tu również jutro. Surge nie miał nic przeciwko temu, po czym strzelił przez plecy Clemonta i zawołał:
- Jak na pierwszy raz świetnie ci poszło, chucherko. Staraj się tak dalej, a zobaczysz, wyrwiesz wszystkie laski w mieście.
- Dziękuję, ale ja chcę wyrwać tylko jedną - odpowiedział Clemont.
- Tylko na razie, jednak czas pokaże, jak to będzie dalej - zaśmiał się Surge.
Po tej krótkiej, acz całkiem wesołej rozmowie powróciliśmy do domu Delii Ketchum. Pomimo tego, iż humor dopisywał nam wszystkim ja byłam pogrążona we własnych myślach. Surge sprawiał wrażenie surowego, ale dobrego człowieka, jednak posiadał w oczach jakiś taki dziwny błysk, który zaniepokoił Latias, a gdy ta mnie o tym powiadomiła, to również poczułam się lekko przelękniona. Miałam jednak nadzieję, że nasze przeczucia są błędne, a nam ze strony porucznika nic nie grozi.
***
Ponieważ jeden dzień ćwiczeń na siłowni Clemontowi nie wystarczył, gdyż uznał on, że to wciąż za mało, aby móc w miarę możliwości nabrać jakiś porządnych mięśni, to przez kilka następnych dni odwiedzał on wraz z Ashem (który wiernie dotrzymywał mu wtedy towarzystwa) salę porucznika Surge’a. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ Cilan dzielnie zastępował go w jego miejscu pracy. Mimo początkowych obaw z mojej strony doskonale dogadał się on z Brockiem.
Ja, Latias oraz Max wiernie towarzyszyliśmy chłopakom podczas ich treningów, jak i również trzymaliśmy buzie na kłódkę przed Dawn, która nie miała wiedzieć, dokąd chodzi Clemont, a zresztą to ostatnie mogła jeszcze poznać, ale na pewno już tematem zakazanym były dla niej motywy naszego przyjaciela. O nich pod żadnym pozorem nie wolno się jej było dowiedzieć, przynajmniej nie teraz, póki jeszcze trwały przygotowania młodego Meyera do stworzenia, jakby to ująć, swojej bardziej męskiej wersji.
Tymczasem nie wiedzieliśmy, że zło czai się na nas z zaułka i czeka tylko dogodnej okazji do tego, aby zaatakować. Odkryliśmy ten fakt dopiero po piątym dniu treningu. Wówczas to porucznik Surge przyniósł Ashowi i Clemontowi oraz ich Pokemonom po ćwiczeniach pewien sok.
- Macie! Napijcie się tego, chłopcy! - powiedział wesoło, podając im dwa wielkie kubły ze słomkami.
- Co to jest? - zapytał Clemont.
- To jest specjalny sok regeneracyjny mojej własnej produkcji. Pomoże wam w miarę możliwości wrócić do domu o własnych siłach, bo coś mi się widzi, że po dzisiejszych ćwiczeniach obaj jesteście strasznie padnięci - zachichotał mężczyzna.
- Ale śmieszne - mruknął na to młody Meyer i pociągnął napój przez słomkę.
Trenował tylko kilka dni, ale musiałam przyznać, że efekty tej pracy wyraźnie było widać. Już się nie męczył tak szybko podczas biegania, a i w dłoniach miał zdecydowanie więcej siły. Daleko mu było jednak do takiej kondycji, jaką posiadał porucznik Surge, dlatego też postanowił trenować dalej pod jego czujnym okiem.
Ash oczywiście nie potrzebował tego wszystkiego, ale mimo wszystko wiernie towarzyszył swemu przyjacielowi wychodząc z założenia, że będzie mu raźniej przez to wszystko przechodzić, jeżeli ktoś go w tym wesprze. Dlatego popatrzył z uśmiechem na Clemonta i napił się soku. Napój ten otrzymały także ich Pokemony, które zdaniem Surge’a doskonale się spisały wiernie towarzysząc swoim trenerom podczas ćwiczeń.
- Trenujcie tak dalej, a zobaczycie, że będzie mieli mięśnie i kondycję taką, że hej! - zawołał na pożegnanie właściciel siłowni, kiedy się z nami żegnał.
- Niezły gość, co nie? - powiedział Clemont, gdy wracaliśmy do domu.
- Owszem, niczego sobie - stwierdziłam.
Ash popatrzył na mnie uważnie.
- Coś się stało, Sereno?
- Pika-pika? - zapiszczał Pikachu, siedzący mu wiernie na ramieniu.
- Nie, ja tylko tak... Temu człowiekowi źle z oczu patrzy - wyjaśniłam moje obawy.
Latias pokazała Ashowi na migi, co chce mu powiedzieć.
- Mówisz, że ma jakiś złowrogi błysk w oku? - zapytał Ash - W sumie ja również to zauważyłem.
- Moim zdaniem on jest jakiś podejrzany - powiedziałam.
- Niekoniecznie, kochanie. Może po prostu ma taki charakter... Taki... Nieprzystępny? - zasugerował Ash.
- Właśnie. A co, jeśli niepotrzebnie się go boimy? - spytał Max.
- Być może, jednak zdecydowanie wolałabym, abyście jak najszybciej skończyli korzystać z jego pomocy - stwierdziłam.
- Ja jeszcze nie mogę. Muszę zdobyć większe mięśnie, a także większą kondycję, by móc się podobać Dawn - zaprotestował Clemont.
- Ech, stary. Nie przesadzasz aby? - zapytał Max.
- Właśnie! Przecież doskonale znam moją siostrę i jestem pewien, że spodobasz się jej taki, jesteś - dodał Ash.
- Mimo wszystko wolę mieć kondycję niż jej nie mieć - rzekł Clemont.
Ponieważ za nic nie mogliśmy się z nim w tej sprawie dogadać, to postanowiliśmy uszanować wolę naszego przyjaciela i nie naciskać już na niego. Powróciliśmy więc do domu, gdzie Delia, Josh oraz Johanna Seroni ugościli nas pyszną kolacją, jaką uszykowali z Mister Mimem. Po posiłku poszliśmy spać nie wiedząc jeszcze, jak nieprzyjemna niespodzianka na nas czeka rano.
***
Rankiem następnego dnia do salonu przybiegł Clemont z niewesołą nowiną. W nocy zniknęli Pikachu i Luxray.
- Spali razem z nami w domku na drzewie. Gdy zasypialiśmy, jeszcze byli, a na rano nigdzie ich nie ma - mówił nasz przyjaciel.
Dawn, Bonnie oraz Max potwierdzili jego słowa mówiąc, że nie mają pojęcia, gdzie mogą być oba Pokemony.
- To wszystko jest naprawdę bardzo podejrzane - rzekł Ash, mrucząc zaintrygowany - Dla pewności przeszukajmy całą okolicę. Może po prostu obaj poszli się przejść i zamarudzili gdzieś.
- Albo trafili na Zespół R, który ich porwał - pisnęła oburzona Bonnie.
- Jeśli tak, to wobec tego marny będzie los tych złodziejaszków, kiedy już ich dorwiemy! - zawołałam groźnym tonem.
Zaczęliśmy więc przeszukiwać całą okolicę, ale niestety nasze starania spełzły na niczym, ponieważ nigdzie nie znaleźliśmy ani Pikachu, ani też Luxraya. Obaj przepadli jak kamień w wodę.
- Coś mi mówi, że to sprawa dla Sherlocka Asha - powiedziałam, gdy nasze poszukiwania nie dały żadnego rezultatu.
- Tak sądzisz? A niby w jaki sposób miałby on niby znaleźć zaginione Pokemony, skoro nawet nie wie, dokąd one poszły? - zapytał mój chłopak.
- Nie wiem, o to już jego zapytaj, a nie mnie. Ja jestem tylko jego asystentką - odpowiedziałam żartobliwie.
Może nie było to miejsce ani czas na dowcipy, jednak mimo wszystko jakoś poczułam w sobie chęć do drobnego żartu. Na szczęście Ash się za to nie obraził, a tylko uśmiechnął i zadowolony poszedł na górę po swój strój roboczy, jak go nazywał. Już po chwili wrócił do nas w brązowej pelerynie w lekką kratę oraz charakterystycznej czapce. W dłoni zaś ściskał swoją wierną lupę.
- Przyjrzyjmy się dokładnie całej tej sprawie - powiedział poważnym tonem najsłynniejszy detektyw Alabastii - Co wiemy? Wczoraj Pikachu oraz Luxray zachowywali się normalnie, zaś dzisiaj, zupełnie niespodziewanie, opuszczają nas bez żadnego powodu. To dość niezwykłe, nie uważacie?
- Owszem, bardzo niezwykłe - odpowiedziałam.
- Wobec tego zastanówmy się. Dlaczego nagle zniknęły bez słowa? Nie miały żadnemu powodu, aby to robić. Wniosek? Ktoś je musiał uprowadzić.
- No dobrze, ale jak? Przecież nie słyszeliśmy w nocy żadnego hałasu, a przecież Pokemony stawiałyby opór podczas porwania - zauważył Max.
- Słuszna uwaga. Wobec tego zostaje nam stwierdzić, że ktoś je musiał wywabić z domku na drzewie, a dopiero potem schwytać - mówił dalej Ash.
- Ale kto i po co to zrobił? - zapytała Dawn.
Jej brat rozłożył bezradnie ręce.
- Tego to ja już nie wiem, ale coś mi mówi, że trop prowadzi do siłowni porucznika Surge’a.
- Skąd wnosisz, że akurat tam? - spytałam.
- Bo to jedyne miejsce, które przyszło mi do głowy - odparł Ash - Poza tym sama mówiłaś, kiedy chodziliśmy tam ćwiczyć z Clemontem, że źle się temu człowiekowi z oczu patrzy.
- To prawda - powiedziałam.
- Chodziliście tam ćwiczyć? A niby po co? - zapytała zdumiona Dawn, patrząc uważnie na obu chłopców.
Clemont zarumienił się lekko na całej twarzy.
- A tak sobie... Właściwie to bez większego powodu. Chodziłem tam po to, żeby mieć większą kondycję oraz sprawność fizyczną.
Dawn spojrzała na niego bardzo uważnie, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że nie wierzy jego słowom, jednak potem sobie darowała ów lustrujący wzrok i spojrzała na swego brata, pytając:
- Co zamierzasz zrobić?
- Ja? Pójdę z Sereną do porucznika Surge’a i poważnie sobie z nim porozmawiam. Jeśli on jest odpowiedzialny za porwanie Pikachu i Luxraya, to marny jego los. A wy czekajcie na wiadomości i najlepiej zajmijcie się czymś.
- Niby czym? - spytała Bonnie.
- Nie wiem... Może pracą, w której was zatrudnili?
Dziewczynka zrobiła nieco naburmuszoną minę, jednak posłuchała go. Ostatecznie Ash miał rację. Clemont, Dawn, Bonnie i Max pracowali w restauracji „U Delii“, z tym, że ci ostatni służyli jedynie jako pomoc przy kuchni. Co prawda Bonnie wcześniej była kelnerką, ale niezbyt ta praca jej odpowiadała, dlatego pani Ketchum ofiarowała dziewczynce coś lżejszego, podobnie jak i Maxowi, gdy ten przyłączył się do nas.
Nasi przyjaciele postanowili nie zaniedbywać swoich obowiązków i poszli do pracy, a tymczasem ja z Ashem udaliśmy się do Surge’a. Bardzo nas zdumiał fakt, że zastaliśmy u niego porucznik Jenny oraz sierżanta Boba spisujących jego zeznania.
- Więc mówi pan, że nic nie wie w tej sprawie? - zapytała policjantka.
- Nie, pani porucznik. Mówię całkiem poważnie. Nic a nic mi w tej sprawie nie wiadomo - odparł mężczyzna.
- A zatem uważa pan całe to wydarzenie za całkowity przypadek? - zapytał nie bez ironii w głosie Bob.
- Całkowicie. Nie wiem, dlaczego w ogóle czepiacie się niewinnego człowieka.
To mówiąc zauważył nas wchodzących do sali.
- No proszę, starzy znajomi! Przykro mi, ale dzisiaj nie będę mógł was trenować. Mam tu, jak widzicie, urwanie głowy.
- Widzę - mruknął złośliwie Ash - Właściwie to my nie przyszliśmy tutaj ćwiczyć, ale zadawać pytania.
- Poważnie, chłopcze? To dlatego się tak odpicowałeś w tą pelerynkę czy też płaszcz? - zakpił sobie z niego mężczyzna - Nawet nieźle w niej wyglądasz, choć moim skromnym zdaniem jest ona raczej mało oryginalna.
- Znawca mody się znalazł - mruknęłam pod nosem.
Jenny i Bob spojrzeli na nas zdumieni z powodu naszej obecności w tym miejscu.
- Ash! Serena! Co wy tu robicie? - zapytała Jenny.
- To samo, co pani. Mamy kilka pytań do tego pana - odpowiedziałam.
- Jeśli w tej sprawie, co ja, to szkoda waszej fatygi. On twierdzi, że nic nie wie - odparła policjantka.
- A o jaką sprawę chodzi? - zapytał Ash.
- To ty nic nie wiesz? - zdziwił się Bob - W ciągu ostatnich kilku dni kilkunastu trenerom zniknęły ich Pokemony. Co ciekawe, wszystkie były typu elektrycznego. Trop prowadzi tutaj.
- Dlaczego akurat tutaj? - spytałam.
- Ponieważ ludzie, którym zginęły Pokemony, korzystali z siłowni pana Surge’a. Wszyscy i to bez wyjątku - wyjaśnił Bob.
- No proszę. Ciekawe, jak pan to wyjaśni? - zapytałam podejrzliwym tonem.
Porucznik Surge uśmiechnął się do mnie złośliwie.
- Nijak, bo nie zamierzam się wcale tłumaczyć z tego jakże przykrego zbiegu okoliczności.
- Przykrego zbiegu okoliczności, tak? - zapytała go bardzo złośliwym tonem Jenny - Wiesz co, koleś? Takie bajeczki możesz wciskać pierwszym lepszym posterunkowym, ale na pewno nie mnie! Zapamiętaj, że odtąd będę miała cię na oku i jeśli wytniesz jakiś numer, to pójdziesz do paki szybciej niż zdążysz mrugnąć powieką! Masz moje słowo, że tak będzie! I jeszcze jedno. Nie próbuj opuszczać miasta do czasu zakończenia całej sprawy. Jeśli postawisz choćby stopę poza granicę Alabastii, pójdziesz siedzieć!
- Nie mam powodu, żeby stąd uciekać, pani porucznik - zachichotał podle Surge.
- Lepiej dla ciebie, żeby tak było.
To mówiąc porucznik Jenny wyszła z sali, a Bob i my za nią. Już nam się odechciało rozmawiać z tym całym Surgem. Doskonale wiedzieliśmy, co on odpowiedziałby na nasze pytania i jakoś wcale nie mieliśmy ochoty tego wysłuchiwać.
- Nieźle... Po prostu świetnie - powiedziała Jenny ze złością w głosie - Ten drań śmieje się w oczy prawu, a my nie możemy nic zrobić, żeby go przymknąć.
- Nie macie naprawdę żadnych dowodów na jego winę? - zapytałam.
- Uwierz mi, moja droga, że gdybyśmy je mieli, to byśmy rozmawiali z nim na posterunku, a ja policyjną pałką przyłożyłabym mu w ten głupi uśmieszek, jakby mi takie kity wciskał - odparła Jenny.
- No, ale o co dokładniej chodzi z tymi zaginionymi Pokemonami? - zapytał Ash.
- Widzisz, to cała historia - powiedział Bob - Od kilku dni zasypują nas telefony ze zgłoszeniami, iż Pokemony typu elektrycznego w nocy zniknęły z domów swoich trenerów. Przesłuchaliśmy ich wszystkich i wiecie, co się okazało? Każde z nich chodziło na siłownię do tego całego Surge’a. To nie może być zbieg okoliczności.
- Naturalnie, ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że niestety brak nam jakichkolwiek dowodów jego winy - dodała porucznik Jenny - Póki nie mamy na niego nic, możemy mu tylko pogrozić pięścią, a on śmieje się nam prosto w twarz.
- Mój Pikachu oraz Luxray Clemonta równie zniknęli - powiedział po chwili Ash.
- Naprawdę? Mówisz poważnie? - zapytała Jenny, patrząc na mojego chłopaka z wyraźnym zainteresowaniem - W jakich okolicznościach do tego doszło?
- Prawdę mówiąc, nie jesteśmy pewni. Trenowaliśmy razem z naszymi Pokemonami w tej siłowni, potem Surge dał nam sok na wzmocnienie...
- Nam, czyli komu? - spytała Jenny.
- Mnie, Clemontowi oraz naszym Pokemonom - wyjaśnił jej słynny detektyw.
- To bardzo interesujące, bo widzisz... Tak się składa, że w podobnych okolicznościach zaczęły też ginąć elektryczne Pokemony innych trenerów - mówiła policjantka.
Ash i ja spojrzeliśmy na nią uważnie i bardzo zaintrygowani.
- To niezwykłe. I wszyscy pili sok od Surge’a? - zapytał mój luby.
- Wszyscy bez wyjątku - odpowiedziała Jenny i lekko się uśmiechnęła - Czy myślisz o tym samym, co ja?
- Nie jestem pewien, o czym myślisz, ale za to mój instynkt detektywa podpowiada mi, że w tym napoju może być coś, co sprawia, że Pokemony zachowują się dziwnie i opuszczają swoich trenerów - powiedział Ash.
- A więc myślimy tak samo - odparła Jenny.
- W tym napoju coś jest? Tylko co? - zapytałam.
- Być może profesor Oak będzie umiał wyjaśnić to wszystko, w końcu jest uczonym i widział różne dziwne rzeczy na tym świecie - rzekł Ash.
- Wobec tego chodźmy i zapytajmy go - zaproponowałam.
- Dobrze, a więc wy idźcie, a ja muszę spisać protokół z tej sprawy - powiedziała na to Jenny - A jeśli się czegoś dowiecie, to macie mnie o tym natychmiast powiadomić!
- Rozkaz, pani porucznik! - zawołaliśmy wesoło.
Jenny i Bob odjechali radiowozem na posterunek, a my poszliśmy w kierunku laboratorium profesora Oaka. Po drodze spotkaliśmy Iris i Cilana.
- To wy nie w pracy? - zapytali zdumieni nasi przyjaciele.
- Mieliśmy dzisiaj co innego na głowie - odparł Ash - Clemont wam nie powiedział?
- Nie. Słowem nie pisnął o niczym - odpowiedział Cilan.
- Poza tym jeszcze go nie spotkaliśmy - dodała Iris.
Opowiedzieliśmy im więc w wielkim skrócie o tym, co się stało w nocy. Wiadomość ta ich bardzo zasmuciło, więc postanowili iść z nami do profesora Oaka, żeby zapytać go, czy może istnieje jakiś napój, który może wpływać na zachowanie Pokemonów typu elektrycznego. A jeśli tak, to jak się on nazywa, z czego jest zrobiony i jakie jest na niego antidotum?
C.D.N.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Przygoda 129 cz. II
Przygoda CXXIX Tytanio, wio! cz. II Lot trwał długo. Ash nie liczył, jak długo, ponieważ odkąd tylko opuścił tak bardzo mu bliskie Gotham Ci...
-
Tutaj zaś znajdują się krótkie opisy przygód bohaterów serii „ Ash i Serena na tropie ”. Dzięki nim łatwiej przypomnicie sobie, o czym był k...
-
Świat Pokemonów - a oto kilka wiadomości niezbędnych po to, aby można było zrozumieć całą fabułę. Akcja naszej historii dzieje się w świe...
-
Początek, czyli jak to się zaczęło Pamiętam jak dziś dzień, w którym Ash zdołał spełnić swoje marzenie i został Mistrzem Pokemon. Było t...
No no no... zaczyna się ciekawie, pojawiają się sami starzy znajomi i... nowe kłopoty w postaci tajemniczych zniknięć Pokemonów typu elektrycznego. Ciekawe, że trop prowadzi do siłowni naszego starego znajomego porucznika Surge'a, którego warunkiem do treningu jest, o zgrozo, posiadanie pokemonów właśnie elektrycznych... Przypadek? To się okaże. :)
OdpowiedzUsuńA poza tym mamy spotkanie z Iris i Cilanem - naszymi przyjaciółmi z regionu Unova, którzy przybywają z wizytą do Alabastii. Nasz zielonowłosy przyjaciel próbuje znaleźć jakiekolwiek informacje na temat kolei żelaznej w Alabastii - niestety z marnym skutkiem. Natomiast Iris jak zwykle dopisuje humor i wszędzie jej pełno. :)
Spodobała mi się i to bardzo słodka scena między Ashem a Sereną, kiedy najpierw czytają "Makbeta", a potem słodko się do siebie tulą (zauważ, że Serena robi to tak jak ją Bozia stworzyła) i całują namiętnie. Podejrzewam, że potem za grzecznie to nie było :D. A poza tym, nie przypomina ci to czegoś, skarbie mój? :)
Ogólna ocena: 10/10 :) Z niecierpliwością czekam na jutrzejszy dzień, ciekawe kto stoi za kradzieżą Pokemonów :)
He he he :) Jak widzę opowiadanie Ci się zaczyna podobać i bardzo mnie to cieszy. Zapewne dobrze pamiętasz porucznika Surge'a z pierwszego sezonu anime. A swoją drogą Surge mówił tam głosem Grzegorza Pawlaka :)
UsuńHe he he! Tak - ta scena czytania we dwójkę przez naszą uroczą parkę książki bardzo mi coś przypomina. Ale jeszcze bardziej to, co się działo później, czyli Serena cała nagusieńka tuląca się do Asha i to, co się działo później. Bardzo mi to coś przypomina :)
Ja też z niecierpliwością wręcz czekam na jutrzejszy dzień :)
O jezu, a wy ciągle... A zresztą nieważne
Usuńpotem to za grzecznie nie było :b
UsuńSurge sam chce poderwać serenę :P I stąd pokpiewanie z Asha xDDD
OdpowiedzUsuń